7785

Szczegóły
Tytuł 7785
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7785 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7785 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7785 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JURIJ KAZAKOW BRZYDKA DZIEWCZYNA Opowiadanie Prze�o�y�a WITOLDA J tJ-R&l E W I C Z PA�STWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY I Obwolut� projektowa�a DANUTA STASZEWSKA NA PRZYSTANKU L ochmurna zimna jesie�. Niski drewniany budynek stacyjki kolejowej sczernia� od deszczu. Ju� drugi dzie� dmie p�nocny wiatr, gwi�d�e w okienku na strychu, huczy w dzwonie kolejowym, ko�ysze nagie ga��zie brz�z. Przy po�amanym konowi�zie, rozstawiwszy szeroko nogi, stoi ko� z nisko opuszczonym �bem. Wiatr zarzuca mu ogon w bok, rozwiewa grzyw�, targa siano na furze, .szarpie wodze. Ale ko� nie podnosi g�owy i nie otwiera OCZU: prawdopodobnie my�li o czym� smutnym albo drzemie. Obok wozu siedzi na walizce ospowaty ch�opiec w sk�rzanym p�aszczu. Ma bujn� czupryn� i prostack�, ruba ciosan�, p�ask� twarz. Pali taniego papierosa, to si� zaci�gaj�c, spluwa, czerwon� r�k� o kr�tkich ich pociera podbr�dek i patrzy ponuro w ziemi�. Pl tj lun stoi dziewczyna z opuchni�tymi oczami I ii ni wio iw wymykaj�cym si� spod chustki. blada, m�czona, jest bez wyrazu i wydaje .........boj�tni Ale w zrozpaczonych ciemnych h i ii; cm hole 11 n i m 11 opowiedzianego. Dziew- iml w brudnych �niegowcach drep-i cii ustawiaj�c si� plecami do wia-hii i Irywa oczu oil bia�ego ucha ch�opca. Z cieli Icstrni kr��� po peronie li�cie, zbieraj� si� w roje, sm�tnie o czym� mi�dzy sob� szepc�c. Porwane wiatrem, znowu wiruj� po mokrej ziemi, wpadaj� w ka�u�e i, osiad�szy na wodzie, milkn�. Wok� � mokro i zimno... � Jak si� �ycie obr�ci�o, co? � odezwa� si� nagle ch�opiec i u�miechn�� samymi ustami. � Teraz moje sprawy p�jd� jak si� patrzy. Co mi tam ko�choz? Dom? Cha�up� niech bierze matka i siostra, nie stoj� o to. W obwodzie z miejsca dadz� mi trenera, no i mieszkanie... Co oni warci, ci nasi sztangi�ci? By�em na zawodach, widzia�em: najlepsi z nich zdobywaj� zaledwie pierwsz� klas�. A ja, prosz� ciebie, bez niczego machn��em norm� mistrza. Wiesz? � A co ze mn�? � pyta cicho dziewczyna. � Ty? � Ch�opiec zerkn�� na ni� z ukosa i odkaszl-n��. � M�wi�em ju�. Rozejrz� si� � przyjad�. Teraz nie mam czasu. Musz� wyciska� rekordy. Jeszcze do Moskwy pojad�, dopiero dam im szko��! Szkoda tylko, �e nie pozna�em si� wcze�niej na ich sposobach. Inaczej ju� bym dawno... Co oni robi�? Trenuj�... A ja mam si�� w sobie, poczekaj troszk�, wszystkich tam zakasuj�. B�d� je�dzi� za granic�, zacznie si� �ycie � daj Bo�e zdrowie. N-tak... A do ciebie... przyjad�... p�niej, ja... napisz�. W oddali rozleg�o si� przyt�umione, niewyra�ne dudnienie poci�gu. Pos�pn� cisz� chmurnego dnia przeszy� cienki, przeci�g�y gwizd: trzasn�y drzwi stacji, na peron, kryj�c twarz w podniesionym ko�nierzu, wyszed� zaspany zawiadowca w czerwonej, usmolonej czapce. Zerkn�� na jedynych pasa�er�w, wyci�gn�� papierosa, zgni�t� go w palcach, pow�cha� i, spojrzawszy na niebo, schowa� do kieszeni. Potem ziewn�� i zapyta� ochryple: � Kt�ry wagon? Ch�opiec powoli odwr�ci� g�ow� na kr�tkiej, grubej szyi, popatrzy� na nowe kalosze zawiadowcy i zacz�� wygrzebywa� bilet. � Dziewi�ty. A bo co? � Nic-nic... � mrukn�� zawiadowca i znowu ziewn��. � Dziewi�ty, powiadasz? Tak... Dziewi�ty. A pogoda � cholerna. O-ho-ho... Odwr�ci� si� i, omijaj�c ka�u�e, poszed� do kasy baga�owej. Poci�g wynurzy� si� spoza lasu i szybko zbli�a� si� do stacji; zwalniaj�c, gwizdn�� jeszcze raz-s�abo i cienko. Ch�opiec wsta�, rzuci� papierosa, spojrza� na dziewczyn�, kt�ra pr�bowa�a si� u�miechn�� � ale usta nie podda�y si�, drgn�y. � No, dosy�! � burkn�� nachylaj�c si� po walizk�. � S�ysza�a�? Dosy�, m�wi�. Poszli wolno wzd�u� peronu w kierunku poci�gu. Dziewczyna zagl�da �arliwie ch�opcu w twarz, trzymaj�c go za r�kaw, m�wi pl�cz�c ~si� i �piesz�c: � Uwa�aj tam na siebie, nie pod�wignij si�... Jeszcze ci jaka� �y�a p�knie... My�l o sobie;~-sie nadwer�aj si�... A ja... b�d� czeka�... w gazetach szuka� twojego nazwiska... O mnie nie my�l. Kocham ci� przecie�, wiesz, dlatego p�acz�. Zdaje si�... � No, daj spok�j! M�wi�em ju�, �e przyjad�... Zadr�a�a ziemia i lokomotywa przemkn�a, owiewaj�c ich ciep�em i wilgotn� par�. Potem coraz wolniej i wolniej mija�y ich wagony: pierwszy, drugi, trzeci... - O, ju� dziewi�ty � odzywa si� dziewczyna. � Zaczekaj jeszcze chwilk�! Wagon stan�� mi�kko. W korytarzu-t�oczyli si� wy- i i. bladzi pasa�erowie, wygl�daj�cy z zaciekawie- nu di na stacj�. Gruby, nie ogolony m�czyzna w pa- tej pid�amie, marszcz�c niskie, wypuk�e czo�o, szar- |Mt iwzi�de pas u okna. Rama nie poddawa�a si�, i i. i i i mia� twarz skrzywion� z wysi�ku. Uda�o mu si� w ko�cu otworzy� okno, wysun�� g�ow� i ogl�da� stacj� z u�miechem kr�tkowidza. Widz�c dziewczyn�, jeszcze szerzej si� u�miechn�� i zawo�a� cicho: � Panienko, jaka to stacja? � �undanka � powiedzia� ochryple konduktor. � Czy jest tu bazar? � zagadn�� m�czyzna w pid�amie, wci�� patrz�c na dziewczyn�. � Nie ma bazaru � odezwa� si� znowu konduktor. � Dwie minuty postoju. � Jak�e� to? � zdumia� si� pasa�er, wci�� jeszcze przygl�daj�c si� dziewczynie. � Zamknijcie okno! � zawo�a� z wagonu jaki� zdenerwowany pasa�er. M�czyzna w pid�amie odwr�ci� si�, ukazuj�c na chwil� t�uste plecy, potem �a�o�nie si� u�miechn��, zamkn�� okno i znik� nagle, jakby si� zapad� w ziemi�. Ch�opiec postawi� walizk� na stopniu wagonu, odwr�ci� si� do dziewczyny. � No, to ju� chyba wszystko � rzuca od niechcenia i wsuwa r�k� do kieszeni. Po twarzy dziewczyny ciekn� �zy. P�acze, przylgn�wszy twarz� do ramienia ch�opca. � Smutno mi b�dzie. Pisz cz�sto... S�yszysz? Pisz!... Przyjedziesz? Prawda?... � Ju� powiedzia�em! � niech�tnie i ze strachem m�wi ch�opiec. � Wytrzyj oczy... no! � Ja przecie� nic � szepce. Szybkim dziewcz�cym ruchem ociera �zy, patrzy zakochanym wzrokiem na ch�opca. � Zostaj� sama. Pami�taj, o czym m�wili�my... � Pami�tam, co� ty? � ponuro mamrocze ch�opiec, odwracaj�c g�ow�, i rozgl�da si� wok�. � A ja... Ja ca�e �ycie dla ciebie... Pami�taj! � Ju� powiedzia�em � powtarza w k�ko ch�opiec, patrz�c oboj�tnie pod^ nogi. Dwa uderzenia dzwonka, kr�tkie, urwane. � Obywatelu, prosz� do wagonu, zostaniecie! � wo�a. konduktor i wchodzi do wagonu. Dziewczyna blednie, przys�ania d�oni� usta. � Wasia! � wo�a i niewidz�cymi oczami patrzy na pasa�er�w, kt�rzy odwracaj� g�owy. � Wasia! Po...ca�uj mnie!... � Co tam... � mruczy ch�opiec, rozgl�da si�, speszony, i nachyla si� do dziewczyny. Potem prostuje si�, jakby zako�czy� ci�k� prac�, i skacze na stopie�. Dziewczyna z cichym j�kiem, zagryzaj�c drgaj�c� warg�, kryje twarz w d�oniach, ale natychmiast je odejmuje. Pod wagonami zasycza�o, zd�awionym j�kiem odezwa�a si� lokomotywa i takim samjon d�wi�kiem odpowiedzia�o z lasu kr�tkie g�uche echo. Wagony drgn�y. Zatrzeszcza�y~podk�ady. Ch�opiec sta� na stopniu: patrzy� spode �ba na ""dziewczyn�, poczerwienia� i zawo�a�: "*~-~-^ � S�uchaj!... Nie przyjad� wi�cej. S�yszysz?!... Wyszczerzy� z�by wci�gaj�c g��boko powietrze, ze z�o�ci� mrukn�� jeszcze co� niezrozumia�ego i wsun�� si� bokiem do wagonu. Dziewczyna od razu zmala�a, spu�ci�a g�ow�... Obok mkn� wagony, ci�ko dudni� podk�ady, co� skrzypi, popiskuje, a ona z uporem, bez zmru�enia oka patrzy na t�czow� plam� mazutu na szynie, kt�ra co chwila niknie pod ko�ami, by zaraz zn�w si� Ukaza�. Patrzy, zamy�lona, z l�kiem i nie zdaj�c sobie z tego sprawy, zbli�a si� do tej plamy, jakby przez ni� kuszona, przyci�gana. W napi�ciu przyciska r�k� do serca, kt�re niezno�nie boli; jej nie�mia�e, prawie dziecinne jeszcze usta bie-loj.-j coraz bardziej. � Uwa�aj! � rozleg� si� nagle ostry krzyk nad jej g�ow�. Dziewczyna drgn�a, zamruga�a powiekami, t�czowa plama poja�nia�a, skrzypienie podk�ad�w i �oskot k� urwa�y si�. Podnios�a g�ow� i zobaczy�a, �e ostatni wagon z okr�g�� czerwon� tarcz� na buforze bezszelestnie, jakby w powietrzu, odp�ywa wci�� dalej i dalej. Wtedy unios�a g�ow� ku niskiemu oboj�tnemu niebu, naci�gn�a chustk� na twarz i zap�aka�a po babsku, ko�ysz�c si� niczym pijana: � Odje-e-echa�! Poci�g szybko skry� si� za pobliskim lasem. I znowu cisza. Zawiadowca stacji wraca� szuraj�c butami, zatrzyma� si� za plecami dziewczyny i ziewn��. � Odjecha�? � zapyta�. � T-tak... Wszyscy teraz odje�d�aj�. � Chwil� milcza�, potem smakowicie splun�� i roztar� plwocin� nog�. � Ja te� wkr�tce wyjad�... Poprosz�, �eby mnie przenie�li na po�udnie. Tu nudno, deszcze... A tam, na po�udniu, ciep�o. Te, jak je tam? cyprysy... Obrzuci� spojrzeniem posta� dziewczyny, d�ugo patrza� na brudne �niegowce, zagadn�� cicho i oboj�tnie: � Ty� przypadkiem nie z �Czerwonej Gwiazdy"? Co? No, tak... wi�c to tak... A pogoda � pod psem. Fakt! Odszed�, pow��cz�c nogami, starannie omijaj�c ka�u�e. Dziewczyna d�ugo jeszcze stoi na pustym peronie, patrzy wprost przed siebie i nic nie widzi: ani ciemnego mokrego lasu, ani matowo b�yszcz�cych szyn, ani burej zwi�d�ej trawy... W ko�cu wzdycha, wyciera mokre policzki, podchodzi do konia. Odwi�zuje go, poprawia szlej�, mo�ci siano i, osun�wszy si� na w�z, szarpie lejce. 10 Ko� ruszy� naprz�d, ospale machn�� ogonem i sam zawr�ci� przebieraj�c z trudem nogami. Min�wszy ogr�d, stogi siana i u�o�one na krzy� podk�ady � skr�ci� w stron� polnej drogi. Dziewczyna siedzi nieruchomo z wzrokiem utkwionym ponad duh�, po raz ostatni ogl�da si� na przystanek i twarz� pada na siano. NA WYSPIE Parowiec, kt�rym przyjecha� inspektor Zabawin, zawy� nisko, wibruj �co i, nabrawszy rozp�du, przechylaj�c si� na prawy bok, pop�yn�� powoli w stron� dalekich p�nocnych przystani. Zabawin nawet si� nie obejrza� � tak naprzykrzy� mu si� przez trzy doby ten brudnobia�y statek, �oskot d�wig�w na postojach i warkot motor�w, kr�tkonogi kapitan i starszy pomocnik 0 impertynenckiej, oble�nej twarzy, grube kelnerki 1 ustawiczne pija�stwo na dole, w bufecie trzeciej klasy. Im cz�ciej Zabawin je�dzi� na p�noc, tym bardziej powszednia�y mu i nu�y�y go te podr�e. Nie dostrzega� ju� nawet pi�kna pos�pnych ska�, uroku morza i przyrody p�nocnej, mimo �e kiedy� bardzo to wszystko lubi�. I teraz, przesiad�szy si� na ��d�, rozdra�niony, z�y, nie ogolony, nie zwraca� uwagi na dziwaczne kontury wyspy, podobnej do zgarbionego, zanurzonego w wodzie potwora, ani na ciemnozielone kamienie pod wod�, ani na o�ywione rozmowy, tocz�ce si� wok�. Pragn�� tylko jak najszybciej znale�� si� na brzegu, w ciep�ym pokoju. Kiedy ��d�, przemykaj�c obok licznych kutr�w, motor�wek i cz�en, przybi�a do drewnianego pomostu, Zabawin pierwszy wyszed� na brzeg i przystan��; wyprostowa� si�, szcz�liwy, �e czuje^pod nogami sta�y l�d. 12 Pomost by� zawalony beczkami cementu, belami wysuszonych burych i liliowych wodorost�w, stosami rur i szyn rdzewiej�cych wzd�u� �cian niskiego magazynu. Wsz�dzie unosi� si� ostry, przyjemnie odurzaj�cy zapach wodorost�w i nieco s�abszy � ryb, powroz�w, nafty, desek, siana, morza � tego wszystkiego, czym zwykle pachn� morskie przystanie. Zabawin, ziewn�wszy, poszed� ospale po wydeptanej �cie�ce, omijaj�c warsztaty z szumi�cymi maszynami, kot�owni�, z kt�rej w ch�odny poranek powia�o ciep�em. Otacza�a go ponura ziemia, pokryta siwym mchem, z wystaj�cymi tu i �wdzie wzg�rkami szarych kamieni. Konie i krowy bezpa�sko brodzi�y po polu. By�y tak chude i opuszczone na tej dzikiej wyspie, tak jej niepotrzebne, �e �al by�o patrze�. Zabawin skrzywi� si�, westchn��, zapyta� robotnik�w o kantor; wskazano mu go i uda� si� tam od razu, nieAzwa�aj�c ju� na nic wi�cej, my�l�c wy��cznie o tym, �eby-$i�_czym pr�dzej po�o�y� spa�. Ostatniej nocy na statku nie zmru�y� oka. Dosta� pok�j i wyspa� si� do syta. Z rana si� ogoli�, g�ow� skropi� wod� kolo�sk� i starannie, do po�ysku si� uczesa�. Potem napi� si� gor�cej, mocnej herbaty, kt�r� sam zaparzy�, i z przyjemno�ci� wypali� papierosa. W ko�cu wydosta� tek� z dokumentami, poprawi� krawat, zadowolony z tego, �e nawet tutaj wygl�da dobrze, schludnie i czysto. Wreszcie na kilka dni wyzwoli� si� z ohydnego zapachu solonego dorsza, kt�ry tak mu obrzyd� na statku. Wystrojony, rze�ki i �wie�y, pachn�cy wod� kolo�sk� i dobrym tytoniem, uda� si� do kantoru, �eby na dobre zaj�� si� sprawami, kt�re II') tu �ci�gn�y. Przez ca�y dzie� i dwa nast�pne Zabawin, poch�oni�ty prac!|, sprawdza� dokumenty, kt�re w grubych tekach przynoszono mu do gabinetu, zajmowa� si� skompliko- 13 wanymi wyliczeniami, ogl�da� kadzie z galaret� agarow�, kruszarki, magazyny i laboratoria. By� przy tym ch�odny, uprzejmy i rzeczowy, w przeciwie�stwie do dyrektora, kt�ry ciesz�c si� nowym cz�owiekiem, uwija� si�, gaw�dzi�, ��dny nowinek, wypytywa� Zabawina o Archangielsk. W jarmu�ce, z wytrzeszczonymi oczyma o wywini�tych powiekach, dyrektor towarzyszy� mu wsz�dzie, ci�ko st�paj�c i ko�ysz�c si� na swoich klocowatych nogach, spocony i zm�czony zadyszk�. Przy olbrzymim, potwornie grubym dyrektorze Zabawin � chudy, czarnow�osy, w modnych w�skich spodniach � wygl�da� jak m�odzik. Dyrektor m�wi�, �e niebawem odchodzi na emerytur�, czyta� dr��cym g�osem wiersze Feta i, patrz�c ze smutkiem na morze, zaprasza� Zabawina, by przek�si� �czym chata bogata", oczy jego nape�nia�y si� przy tym �zami. Zabawin natomiast czu� na sobie nie skrywane, po��dliwe spojrzenia m�odych robotnic i stawa� si� coraz ch�odniejszy i bardziej pow�ci�gliwy. Nazajutrz Zabawin musia� wys�a� depesz� do Ar-changielska, tote� uda� si� na stacj� meteorologiczn�. Odnalaz� j� bez trudu, orientuj�c si� wed�ug wysokiego masztu radiowego, od kt�rego we wszystkie strony bieg�y ku ziemi mocno napi�te liny. Zabawin wszed� na ganek i zapuka�. Nikt mu nie odpowiedzia�, otworzy� wi�c drzwi i od razu znalaz� si� w obszernym, ciep�ym i pustym pokoju. Malowana pod�oga, st� przy oknie i barometr metalowy w d�ugiej drewnianej skrzyni. Na stole chronometr w aksamitnym ^futerale, lorneta i kilka otwartych pism. Pok�j mia� troje albo czworo drzwi, 14 jedne niespodzianie si� otwar�y i ukaza� si� w nich telegrafista. By� to m�ody, pewny siebie ch�opiec, o cienkiej szyi z wystaj�c� grdyk�, du�ych uszach i w�osami opadaj�cymi na czo�o. Patrzy� na Zabawina z podejrzliw� min�. � Kto pan jest? � zapyta�, przestraszony, staraj�c si� m�wi� gro�nie i nie wiedz�c, gdzie podzia� swoje du�e r�ce. Nie wys�uchawszy Zabawina do ko�ca, czerwieni�c si� i chmurz�c, szorstko o�wiadczy�, �e kierownika stacji teraz nie ma, �e bez jego zgody nie przyjmie �adnych telegram�w i �e ��czno�� radiowa z Ar-changielskiem b�dzie nawi�zana dopiero wieczorem. Zabawin u�miechn�� si�, powiedzia�, �e wst�pi wieczorem, i wyszed�, czuj�c na plecach nieufne, l�kliwe spojrzenie telegrafisty. Zadowolony z �adnej pogody, korzystaj�c z wolnego czasu,.postanowi� przej�� si� po wyspie. Wspi�� si� ku bia�ej wie�y latarni morskiej i po raz pierwszy zauwa�y�, jak -pi�kne jest morze, kiedy p�onie i dymi w promieniach s�o�ca. Ko�o latarni natkn�� si� na drewnian�, na g�ucho zabit� kapliczk�, u troch� ni�ej ujrza� stare cmentarzysko. Zacz�� kr��y� w�r�d obsuni�tych wzg�rz mogilnych i wro�ni�tych w ziemi�, sczernia�ych p�yt nagrobkowych. Na jednej /. nich odczyta� z trudem: �Pod tym kamieniem spoczywaj i) prochy s�ugi bo�ego guberni smole�skiej, mia-Nta Hic�owo, podporucznika i nadzorcy latarni morskiej Wuju lin Iwanowa Prudnikowa. �ycie jego ci�gn�o si� 50 lut. Spocz�� w Panu po pielgrzymce do monasteru Sotowlcc w 1858 roku, sz�stego dnia wrze�nia. Panie, inlcj Ji<k<> dusz� w opiece." ,,No tuk... � pomy�la� ze smutkiem Zabawin. � Mi-i�Vlo ulu lat... Sto lat!" Zubnwln usi�owa� odczyta� co� wi�cej, ale inne nagrobki by�y jeszcze starsze, ca�kiem zaros�y mchem. 15 i nie m�g� nic odcyfrowa�. Usiad� na jednej z p�yt twarz� do morza i d�ugo siedzia� nieruchomo, poddaj�c sig .smutnemu urokowi jesieni, zapomnianego cmentarza. My�la� o tych, co niegdy� tu mieszkali, by� mo�e, niejedne sto lat temu. W g��bokim, przyjemnym zadumaniu powoli zeszed� na d� i uda� si� do siebie. Chcia�o mu si� spa�. Ale spa� �le, szybko si� obudzi� i usiad� przy oknie. Na wysp� nasz�a mg�a. Mg�a by�a tak g�sta, �e przes�ania�a wszystko woko�o: maszt radiowy, latarni� morsk�, d�ugie skaliste wybrze�e, hale i kominy fabryki. Pod oknem zgromadzi�y si� kozy i sta�y nieruchomo. Zdawa�o si�, �e �ycie na wyspie zamar�o, mg�a wch�ania�a wszystkie d�wi�ki, tylko na p�nocy nieprzerwanie wy�a syrena. D�wi�k jej by� �a�osny, z�owrogi. Po powrocie z opuszczonego cmentarza ogarn�o Za-bawina dziwne uczucie. Nie opuszcza�a go my�l o latarniku, kt�ry �y� i umar� przed stu laty, kiedy musia�o tu by� jeszcze bardziej ponuro. Mg�a, dzikie wycie syreny, widok nieruchomo stoj�cych k�z � obudzi�y w nim niepok�j. Zapragn�� rozmowy, ludzi, muzyki... Szybko si� ubra� i poszed� na stacj� meteorologiczn�, czujnie si� rozgl�daj�c, z trudem odnajduj�c drog� we mgle i wczesnym zmierzchu jesieni. Kierownikiem stacji meteorologicznej by�a dwudziestosze�cioletnia dziewczyna, o rzadko spotykanym imieniu Augusta. Drobna, o szczup�ych nogach, kr�tko ostrzy�onych w�osach i dzi�ki temu szczeg�lnie delikatnej, wysmuk�ej szyi, o okr�g�ej �niadej twarzyczce i ogromnych oczach z puszystymi rz�sami, kt�re dziwnie wysubtelnia�y jej twarz. Na wyspie nazywano j� po prostu Gusti�. Kiedy si� u�miecha�a, policzki jej pokrywa�y si� gor�cym rumie�cem i r�owi�y si� natychmiast ma�e uszy. Patrz�c na ni�, Zabawin czul 16 wzruszenie i tkliwo��, mia� ochot� obj�� dziewczyn�, pog�aska� jej kr�tkie, puszyste w�osy i poczu� na swojej szyi jej delikatny ciep�y oddech... Wr�czywszy telegrafi�cie tekst depeszy, spojrza� na dziewczyn� ciemnymi, b�yszcz�cymi oczami prosto i zdecydowanie i poprosi�, �eby mu pozwoli�a posiedzie� i pos�ucha� radia. Gustia ch�tnie, a nawet, jak mu si� zdawa�o, z rado�ci� zaprosi�a go do swojego malutkiego pokoiku, zapali�a lamp� na stole i wysz�a zagotowa� herbat�. Coraz bardziej przej�ta, wyjmowa�a fili�anki, smuk�ymi r�kami rozstawia�a je na stole, dzwoni�a �y�eczkami i nape�nia�a cukierniczk�. Zabawin usiad�, obci�gn�� zadzieraj�ce si� w�skie spodnie i z przyzwyczajenia za�o�y� nog� na nog�. W��czy� radio, kt�re za�wieci�o przymglonym granatowym �wiat�em, z�apa� jak�� niedalek� norwesk� stacj� i zapaliwszy papierosa, �ci�gn�� wargi z zadowolenia. Z niezwyk�� uwag� zacz�� si� przygl�da� i przyjemnej gospodyni, i malutkiemu pokoikowi z oknem na po�udnie. Kilkana�cie ksi��ek na eta�erce, dywanik i w�skie, starannie za�cielone i, zapewne, twarde ��ko... Przypomnia� sobie, z jak� nie skrywan� po��dliwo�ci� patrzy�y na niego robotnice w warsztacie, i chc�c powstrzyma� u�miech, zacz�� my�le� o wyspie, o cmentarzu, o tym, �e za oknem � czer� nocy i mg�a. Ale te my�li nie trwo�y�y go teraz, nie dokucza�y. Przeciwnie, z tym wi�ksz� przyjemno�ci�, ukradkowo, wodzi� wzrokiem za gospodyni�, s�uchaj�c szklanej prze�roczystej muzyki, trzaskania ognia w piecu w s�siednim pokoju. � Zdumiewaj�ce! Nie my�la�em, nie przeczuwa�em nawet, �e czeka mnie taki wiecz�r! � odezwa� si� d�wi�cznie i weso�o. � Wie pani, cz�owiek podr�uje, podr�uje, i stale wrz�tek, czerstwe szare bu�ki, samot- 2 Brzydka dziewczyna 17 no�� � nie pozostaje nic innego, tylko zabiera� �on� ze sob�! Kiedy mnie jeszcze spotka takie szcz�cie jak dzi�? � A! � rzuci�a Gustia, spuszczaj�c oczy. � Pan jest �onaty? Ju� dawno? � Dawno ju�! � jako� sm�tnie odpowiedzia� Zabawin. � I dzieci mam, dwoje... To okropne! W �aden spos�b nie mog� si� przyzwyczai� do tego, �e jestem �onaty, �e mam trzydzie�ci pi�� lat. Pr�dko jako� leci to wszystko... Kiedy jad� sam albo wieczorem siedz� w jakiej� poczekalni, my�li nie daj� mi spokoju: tak niedawno jeszcze marzy�em o mi�o�ci, o jakim� niezwyk�ym szcz�ciu � i oto nic z tego. Ko�acze si� cz�owiek po �wiecie, kontroluje... odzwyczaja si� od rodziny... Ale moja �ona to dobry cz�owiek, inni �yj� gorzej. Zabawin uchwyci� nagle dziwne spojrzenie dziewczyny, spostrzeg� si� i poczerwienia�. � Przepraszam... � burkn��, czuj�c do siebie nag�� niech��. � Po co o tym m�wi�? Pani to nie ciekawi, a mnie si� tak jako� wyrwa�o. Przez ca�y tydzie� milcza�em i nagle ten pi�kny wiecz�r... � Nie szkodzi, prosz� bardzo! � po�piesznie odezwa�a si� Gustia i u�miechn�a si� blado. � I tak dobrze, �e przynajmniej si� pan nie skar�y. � Na co? � M�owie, gdy s� w podr�y, przewa�nie nie lubi� swoich �on � powiedzia�a kpi�co, nalewaj�c herbaty. � Prosz�, niech si� pan napije! Zabawin roze�mia� si�, wzi�� fili�ank� herbaty. Nawi�za�a si� o�ywiona rozmowa, z kt�rej dowiedzia� si�, �e ona ju� dawno tu pracuje, otrzymuje na podstawie umowy podw�jne wynagrodzenie, ale si� nudzi i chce wyjecha� do Archangielska albo Leningradu. Porozmawiali o nudzie, przelecieli po wsp�lnych znajomych, 18 potem zacz�li m�wi� o mi�o�ci, szcz�ciu, i to jeszcze bardziej ich o�ywi�o. � Pani wspomnia�a o mi�o�ci � powa�nie, ze smutkiem powiedzia� nagle Zabawin, mimo �e Gustia nic takiego nie m�wi�a. � Wszyscy dyskutuj� o mi�o�ci, rozwa�aj�, decyduj� i os�dzaj�, kto kogo powinien kocha�. Pisarze pisz� o mi�o�ci, czytelnicy urz�dzaj� spotkania i dyskutuj� o tym, czy on jest jej godzien, czy ona jego. Kto z nich jest lepszy, szlachetniejszy i bardziej �wiadomy, kto jest bli�szy epoce socjalizmu. A tymczasem ka�dy z nas w swoim w�asnym �yciu nie mo�e sobie odpowiedzie� na pytanie, czym w�a�ciwie jest mi�o��! Im d�u�ej zastanawiam si� nad tym, tym bardziej dochodz� do przekonania, �e w mi�o�ci bardzo ma�� rol� odgrywaj� takie zalety, jak m�dro��, talent, godno�� i wiele innych warto�ci, a najwa�niejsze � to zupe�nie co innego, cosTtakiego, czego nie mo�na nazwa� i czego w �aden spos�b nie mo�na zrozumie�. Co tu daleko szuka�! Znam ch�opca � dt�re�r pijak, impertynent, cz�owiek pozbawiony honoru i sumienia. I � prosz� sobie wyobrazi�, kobiety za nim szalej�, zreszt�, kobiety m�dre, inteligentne. On wie, �e si� w nim kochaj�, bierze od nich pieni�dze, pije, ma do nich wr�cz bydl�cy stosunek, a one p�acz� z obrazy. Widzia�em to na w�asne oczy! Dlaczego tak jest? � Widocznie nie widzi w nim pan tego, co dostrzegaj� kobiety � powa�nie odpowiedzia�a Gustia. � Wi�c co! Co w nim widz�! Intelekt? Talent? G��bi� duszy? Nie, sk�d�e! Jest g�upi, bezczelny, leniwy! I nawet twarzy nie ma, a mord� nalan�! Jak mi B�g mi�y, nie rozumiem! W pokoju telegrafisty s�ycha� by�o sygna�y, stuka� aparat nadawczy, potem wszystko ucich�o, rozleg�y si� kroki. ~� 19 � No, wszystko przyj��em i nada�em... Komunikaty na stole! � zawo�a� ch�opiec i zatrzasn�� zewn�trzne drzwi.� Na jutro � �przeja�nienie"! Wyskocz� jeszcze do �wietlicy � krzykn�� z ganku i w domu zapanowa�a cisza. Dziewczyna, jakby czego� strwo�ona, od razu zmieni�a si� na twarzy, popatrzy�a na ciemne okno, z uwag�, powa�nie spojrza�a na Zabawina i natychmiast, za-rumieniwszy si�, spu�ci�a oczy. A jemu jakby uby�o wiele lat, jakby nie mia� s�u�by wojskowej za sob� ani �ony, ani dzieci, ani te� pracy. Poczu� nagle bolesne wzruszenie i sucho�� w ustach, w�a�nie to wszystko, co odczuwa� w m�odo�ci, gdy kocha� si� w kole�ankach szkolnych i ca�owa� je w ciche bia�e noce. � A na przyk�ad � poj�cie szcz�cia... � zacz�� znowu, i po g�osie, jakim to wyrzek�, Gustia zrozumia�a, �e teraz powie co� powa�nego, dobrego. Uspokoi�a si�, u�miechn�a i zatrzyma�a na jego twarzy pi�kne, aksamitne oczy. � Cz�owiek pok�ada zawsze ca�� nadziej� w przysz�o�ci � ci�gn�� szybko Zabawin, popijaj�c herbat�, czuj�c ciemno�� za oknem i zimny oddech morza. � Ma ci�g�� nadziej� na przysz�o��, a na co dzie� jest zagoniony, �yje ma�ymi sprawami, szaro... Nie dostrzega wok� siebie nic dobrego, przeklina �ycie, przekonany o tym, �e przyjdzie wreszcie dzie�, kiedy szcz�cie si� zjawi. Wszyscy tak � i pani, i ja... A przecie� szcz�cie jest we wszystkim, wsz�dzie. Chocia�by to, �e siedzimy teraz i pijemy herbat�, �e pani mnie si� podoba, i pani o tym wie, �e si� podoba... Zabawin przerwa�, milcza� chwil�, za�mia� si� jakby z samego siebie, a Gustia, ca�a w p�sach, nie mia�a odwagi podnie�� oczu. - � Chcia�oby si�, �eby przyszed� kto� silny, m�dry � zmusi� nas wszystkich do obejrzenia si� wstecz. Prze- 20 ci� im dalej, im d�u�ej �yjemy, tym mniej jest szcz�cia! Ludzko�� jest zawsze m�oda, ale my, my si� starzejemy... Ja mam teraz trzydzie�ci pi�� lat, pani... � Dwadzie�cia sze�� � szepn�a Gustia, unios�a p�on�c� twarz i spojrza�a mu wprost w oczy. � Ano, w�a�nie! Za rok ja b�d� mia� trzydzie�ci sze��, pani dwadzie�cia siedem. Postarzejemy si� o rok i wszystko wok� nas. Co� od nas odejdzie, jaka� cz�stka energii, jaka� tam ilo�� kom�rek obumrze na zawsze, i tak dalej, i dalej, z roku na rok... A przecie� starzeje si� nie tylko cia�o, b�dziemy nie tylko siwie�, �ysie�, chorowa� na r�ne choroby, kt�rych jeszcze teraz nie znamy, ale b�dziemy si� starze� r�wnie� psychicznie, powoli, niepostrze�enie � to jest nieuniknione. Wi�c jaka tu mo�e by� nadzieja, jakie szcz�cie? Nie, �adnego w tym szcz�cia jiie ma, i nie mog� zrozumie� ludzi, kt�rzy wci�� na co� czekaj�: przyjdzie lato i b�d� szcz�liwy, a kiedy przychodzi lato i-njc si� nie zmienia, my�li: oto nadejdzie zima i b�d� szcz�lTwy... A zreszt�, co tu du�o gada�! � W czym wi�c jest szcz�cie? � zapyta�a cicho Gustia. � W czym? Ja te� si� zastanawiam. Pani chce si� wyrwa� z tej wyspy, na co� pani czeka i my�li: minie rok, dwa, trzy i co� si� u mnie zmieni, b�d� szcz�liwa. Nieprawda! W�a�nie teraz jest pani szcz�liwa, bezmiernie, ogromnie szcz�liwa, dlatego, �e nic pani� nie boli, �e ma pani m�odo��, pi�kne oczy, dlatego �e teraz, kiedy pani ma dwadzie�cia sze�� lat, patrze� w pani oczy � to upojenie. A poza tym wykonuje pani odpowiedzialn� prac�, ma pani morze i t� wysp�... Prosz� tylko pomy�le�! � �atwo panu m�wi�! � odezwa�a si� C.ustia z nieufnym u�miechem. 21 � No tak! Oczywi�cie, �wiat wielki, tyle na nim pi�knych miejsc, i ostatecznie, dlaczego w�a�nie wyspa! Archangielsk, rzecz jasna, jest o wiele bardziej interesuj�cy ni� ta wyspa. Kiedy pani, a nawet ja, my�limy teraz o Archangielsku albo o Moskwie, albo o Leningradzie, wyobra�amy sobie teatry, �wiat�a, muzea, wystawy, gwar, ruch... Jednym s�owem � �ycie! Prawda? A w og�le, kiedy jestem tam, w domu, wszystkiego tego nie dostrzegam. Zaczynam o tym my�le� dopiero z daleka, bo po przyje�dzie do Archangielska dowiaduj� si� nagle, �e zachorowa� mi syn, �e wieczorem mam narad� robocz� i nagl� mnie ze sprawozdaniem... I cz�owiek zaczyna si� kr�ci� jak wiewi�rka na k�ku, nie widzi �adnych teatr�w ani nic z tych rzeczy. Wi�c czym moje �ycie jest lepsze od pani? �e tak powiem w sensie wy�szym? Nie, nie, pani jest o wiele szcz�liwsza ode mnie. Pani ma dwadzie�cia sze�� lat, a ja trzydzie�ci pi��! Oczywi�cie, wcze�niej czy p�niej pani st�d wyjedzie, b�dzie pani mieszka� w Leningradzie, patrze� na New�, mosty, sob�r Issakijewski... Ale prosz� mi wierzy�, kiedy pani st�d wyjedzie, b�dzie pani wraca� wspomnieniami do tej wyspy, do jej mieszka�c�w, do morza, zapachu wodorost�w, do pierzastych ob�ok�w, s�o�ca, burz, do zorzy p�nocnej, sztorm�w � i po wielu latach zrozumie pani, �e szcz�liwa by�a w�a�nie tu, na tej wyspie. � Nie wiem � powiedzia�a zamy�lona Gustia. � Jako� o tym nie my�la�am... � Tak, prawie zawsze tak jest. T�sknimy za tym, co min�o � z perspektywy wida� lepiej. Zabawin, przej�ty, patrza� na Gusti�. Wyobra�a� sobie, jak by dobrze by�o mie� j� za �on�. Wzburzony, pojmowa� ca�� niew�a�ciwo�� tych my�li. Zdawa� sobie spraw� z niemo�no�ci przeprowadzenia jakiejkolwiek zmiany w swoim �yciu, ale wyrzec si� tych my�li nie m�g�, tak jak nie m�g� w �aden spos�b odej�� st�d, mimo sp�nionej pory. Telegrafista wr�ci� ze �wietlicy, wszed� do siebie i pogwizduj�c, zacz�� �apa� w radio jazz. Zabawin dopiero teraz si� podni�s�, zbieraj�c si� do wyj�cia. Gustia wysz�a z nim na ganek i d�ugo stali oswajaj�c si� z ciemno�ci�. � Odprowadz� pana, pe�no tu rozpi�tych lin! � powiedzia�a i wzi�a go za r�k�. Jej d�o� by�a szorstka, gor�ca i dr�a�a. �Mi�a, dobra!" � my�la� o niej z wdzi�czno�ci� Zabawin i zarazem ze smutkiem o sobie. Mg�a si� rozwia�a, syrena dawno umilk�a, nad g�ow� przenikliwym �wiat�em pa�a�y gwiazdy i rozwichrzon� smug� p�yn�a Droga Mleczna. Oswoiwszy si� szybko z mrokiem, _Gusti� posz�a przodem, on za ni�; ledwie odr�nia� jej jasn� chusteczk�, niepewnie odnajduj�c po�r�d mchu kamienist�-Jcie�k�. Przez jaki� czas szli w milczeniu, potem Gustia zatrzyma�a si� i Zabawin zobaczy� w dole z rzadka rozsiane �wiate�ka osady. � No, jeste�my... � powiedzia�a dziewczyna � dalej mo�e pan i�� sam. Nie zab��dzi pan. Do widzenia! � Prosz� jeszcze chwil� zaczeka� � poprosi� Zabawin. � Zapal�. � Dobrze � po namy�le odpowiedzia�a Gustia. Znowu wzi�a go za r�k�, przesz�a kilka krok�w i, obracaj�c si� twarz� do niego, opar�a si� o jakie� ogrodzenie. Zabawin zapali� papierosa, usi�uj�c przy �wietle zapa�ki dostrzec wyraz jej twarzy, ale nic nie zobaczy�. W dole fale uderza�y miarowo o brzeg, nadchodzi� przyp�yw, powietrze si� och�adza�o. Wiatr ni�s� szcze-f.;i'>lnio smutny zapach jesiennego morza. A samo morze by to bezdenne, tajemniczo czarne. Nugle Zabawin zauwa�y�, �e twarz Gusti na moment 22 23 ogarnia blade �wiat�o. Obejrza� si� i po trzech, czterech sekundach zobaczy� w g�rze bia�� gwiazd� latarni morskiej, otoczon� blaskiem wybuchaj�cego na kr�tkie mgnienie ostrego �wiat�a. Powtarza�o si� to przez ca�y czas i dziwnie przyjemnie by�o patrze� na ten migaj�cy, niemy b�ysk. Zabawin zbli�y� si� do Gusti. � Pani jest wspania�� dziewczyn� � szepn�� ze smutkiem i czu�o�ci�, wstydz�c si� samego siebie, jakby patrzy� na siebie z boku i os�dza�, nachyli� si� i mocno j� poca�owa� w nieruchome, zimne usta. Nic nie m�wi�c, Gustia odwr�ci�a si� od niego. By�a tak drobna, tak bliska i samotna, �e wzruszenie �cisn�o mu gard�o. Obj�� jej chudziutkie ramiona, poprowadzi� w ciemno��, w jakie� szeleszcz�ce krzewy i z rzadka rosn�ce drzewa o szorstkiej korze i cierpkim zapachu jesieni. St�pali po mi�kkim mchu, pod kt�rym wyczuwa�o si� twardy, zimny kamie� � dalej od �wiate� latarni. Wreszcie przystan�li: przed nimi by�a czer� nocy i szum morza. � Po co, po co? � powiedzia�a dziewczyna z rozpacz�. � Nie zna mnie pan wcale! To nie ma sensu. Znowu zacz�� ca�owa� jej twarz i r�ce, wiedz�c ju�, �e to jest w�a�nie szcz�cie, mi�o��, o kt�rej m�wili tak niedawno. � Do�� ju�. Chod�my st�d � prosi�a szeptem. � Prosz� si� nie gniewa�! � tak�e szeptem m�wi� Zabawin i potulnie poszed� za ni�. Przy ogrodzeniu, gdzie po raz pierwszy j� poca�owa�, Gustia przystan�a, nagle zap�aka�a i twarz� przylgn�a do jego zimnego palta. � Do jutra �� powiedzia�a w ko�cu, ocieraj�c �zy, i westchn�a. � Nie b�d� spa�a teraz ca�� noc... Po co t<> wszystko? v- Odepchn�wszy go, szybko posz�a, pobieg�a prawie do domu, a on sta� i d�ugo patrza� to na b�yski latarni, to na dalekie, ciep�e �wiat�o w oknie dziewczyny. Twarz mu p�on�a, w gardle czu� ucisk i wci�� pokas�ywa�, nie b�d�c w stanie odej��. Serce jego uderza�o powoli i ci�ko. Parowiec, kt�rym Zabawin zamierza� wr�ci� do Ar-changielska, mia� przyp�yn�� na wysp� po up�ywie tygodnia. W perspektywie czeka�o go siedem niewymownie szcz�liwych, najcudowniejszych dni! Ale nazajutrz rano do kantoru przyszed� telegrafista i bez s�owa wr�czy� mu depesz�. Na blankiecie, na krzywo nalepionych paskach papieru bieg� tekst: �Przyje�d�ajcie niezw�ocznie Archangj[�lska stop parostatku nie oczekujcie stop dzi� albo jutro~wyspy przyjdzie szkuner Suwoj stop Maksymow." Telegrafista odszed�. Zabawin zdr�twia�. Usi�owa� nadal pracowa�, ale nie rozumia�, co do niego m�wiono, nie pami�ta� �adnych cyfr. Jako tako za�atwi� sprawy, podpisa� ostatnie papiery, potem ostemplowa� delegacj� u dyrektora i poszed� do domu. Wieczorem staranniej ni� zwykle ogoli� si�, uczesa�, zzi�bni�tymi palcami �ci�gn�� krawat i po raz ostatni wybra� si� do Gusti. Do wyspy przybi� szkuner. Zjawi� si� nagle, jak los, daj�c zna� o sobie kr�tkim wyciem syreny, �wiat�ami � zielonym i bia�ym � na masztach i radiogramem, kt�ry przej�to wpierw na latarni morskiej, potem na stacji meteorologicznej. Zabawin, zdenerwowany, odpowiedzia� radiogramem, i szkuner zarzuci� kotwic�. 24 25 Do drugiej w nocy Zabawin i Gustia chodzili po wyspie, p�osz�c kuropatwy, kt�re wzlatywa�y z niespokojnym, g�uchym trzepotem, siedzieli na omszonych g�azach, przytuleni do siebie, kochaj�c si� coraz bardziej i bole�niej. Przez ca�y czas �wieci�y im �wiat�a szku-nera, przypominaj�c o szybkiej roz��ce. Potem poszli do Gusti i znowu przy�mionym granatem �wieci� aparat, gra�a cicho muzyka, co� tam zapowiadali spikerzy, a oni pili herbat�, rozmawiali, patrzyli na siebie i nie mogli si� napatrze�. � Co to jest? � pyta�a Gustia. � Czy to jest szcz�cie? Prosz� mi powiedzie�! � Tak, tak... Szcz�cie! � odpowiada� z gorycz� Zabawin. � M�j Bo�e! � m�wi�a dziewczyna, i w jej oczach stawa�y �zy. Zabawin got�w by� w tej chwili rzuci� wszystko � rodzin�, prac� � i zosta� tutaj na zawsze. Ale momentalnie zda� sobie spraw�, �e to jest niemo�liwe. Rozumia�a to te� Gustia i by�o im coraz ci�ej. Tak mija�a ich pierwsza i ostatnia noc. Zacz�� si� s�czy� niech�tny, sk�py �wit. Okno poja�nia�o. Zabawin wsta�, zerkn�� do lustra, ujrza� swoj� blad�, wyd�u�on� cierpieniem twarz, podszed� do okna, przetar� zapocon� szyb�. Niebo by�o jasnob��kitne, puste, jakby szklane, morze ogromne, wypuk�e i spokojne, a w odleg�o�ci dwustu metr�w od brzegu, jak wyrocznia, nieruchomo sta� szkuner na kotwicy i na masztach �wieci�y si� jeszcze blade �wiat�a. Jak okiem si�gn��, wszystko zastyg�o � na brzegu i na wodzie � cisza, bezruch, pustka, martwota. Nagle spoza g�azu ukaza� si� du�y ciemny pies, �piesz�c si�, przebieg� obok z zadartym ogonem. Jego pojawienie si� by�o tak zaskakuj�ce, �e Zabawin^drgn��. 26 Odwr�ci� si� od okna i spojrza� na Gusti�. Siedzia�a za sto�em, oczy mia�a zamkni�te, drobna blada twarzyczka wydawa�a si� spokojna jak we �nie. Zabawin ubra� si� po cichu, szeleszcz�c p�aszczem. Pomy�la� chwil�, wyj�� z walizki wod� kolo�sk� i, kapi�c na pod�og�, nala� sobie na d�o� mocno nacieraj�c twarz. � Gustia... czas na mnie � powiedzia� ochryp�ym g�osem i zapali� papierosa. � Co, ju�? Prosz� zaczeka�! Chwileczk�... odprowadz� pana! � zerwa�a si� dziewczyna. Zabawin znowu spojrza� w okno, zgarbi� si�, s�uchaj�c po�piesznego oddechu chodz�cej po pokoju Gusti. Wyszli na ganek. Zabawin wci�gn�� ch�odne, ostre powietrze, naje�ony spojrza� na ja�niej�c� zorz�, na siwy od szronu mech. Poszli na prze�aj ku morzu. Mech chrz�ci� pod nogami. Znowu zjawi� si� pies; gryz�c co�, pobieg� za nimi. ^ By� odp�yw; ��d� sta�a aa palach daleko od wody. D�ugo j� spychali; czerwoni, zadyszani, weszli wreszcie do �odzi i odbili od brzegu. Zabawin chwyci� za wios�a i powoli pop�yn�li. Pies na pla�y d�ugo, z napi�ciem, wyci�gn�wszy �eb, w�szy� za nimi i nagle zaskowycza�, przest�puj�c mokrymi �apami po piasku. Gustia siedzia�a przy rufie, wydawa�a si� szczeg�lnie smag�a o tej porze dnia, patrza�a ponad g�ow� Zabawina, manewruj�c sterem. Woda by�a prze�roczysta. Kamienie, piasek, wodorosty, przypominaj�ce ko�skie ogony i li�cie morskiej kapusty, p�yn�y spokojnie pod powierzchni�. Od czasu do czasu Zabawin przestawa� wios�owa�, patrzy� na tkwi�ce nieruchomo ciemnor�owe meduzy i dziwi� si�, �e w takiej chwili mo�e go jeszcze co� interesowa�. ��d� g�ucho stukn�a o burt� szkunera. Na pok�ad natychmiast wyszed� kapitan w granatowym waciaku 27 i w butach z d�ugimi cholewami. By� bez czapki, mia� bujne jasne w�osy i m�od�, o wystaj�cych ko�ciach policzkowych, zaspan� twarz. � Towarzysz Zabawin? � k�ad�c wyra�nie akcent na �o" zapyta� z g�ry. � Rzu�cie lin�! Zabawin poda� mu walizk� i rzuci� lin�. Potem odwr�ci� si� do Gusti i chwiejnie st�paj�c podszed� do rufy. Gustia wsta�a, oczy jej by�y pe�ne �ez. Poca�owali si�, d�ugo, mocno, do b�lu. Zabawin, ci�ko dysz�c ze wzruszenia, odwr�ci� si� i wspi�� si� na burt� szkunera. Kapitan, przygl�daj�cy si� im z powa�n� twarz�, pom�g� mu i szybko odszed� do kubryka. Po chwili zacz�li wychodzi� stamt�d, naci�gaj�c w drodze waciaki, zaspani marynarze, i szkuner o�y�. Oszroniony pok�ad pokry� si� ciemnymi �ladami but�w, zawarcza� silnik, zadzwoni� �a�cuch kotwiczny. Ledwie uchwytny wiaterek zmarszczy� g�adk� powierzchni� wody. Gustia siedzia�a bez ruchu. Kapitan sta� sam przy sterze i, spojrzawszy na Za-bawina, poda� na ma�y kurs. Szkuner ruszy� z miejsca, ��d� z Gustia zacz�a si� oddala�. Na dziobie rozczochrany marynarz zarzuca� link� z ci�arkiem i wo�a� .ochryple: � Osiem! � Siedem! � Siedem i p�! W g��bi wci�� by�o wida� zielonkawe kamienie, ciemne plamy wodorost�w i meduz. Zabawin sta� przy burcie i patrza�, jak coraz bardziej oddala si� brzeg i ��d�. Gustia siedzia�a przy rufie w tej samej pozycji, w jakiej j� zostawi�. Wysoko wzniesiony pod wiatr czarny dzi�b �odzi powoli obraca� si� ku brzegowi. Zabawin czu� w g�owie t�pe dzwonienie, patrza� na wysp�, na ��d�*' oczy mia� suche, piek�ce. 28 I Wydostawszy si� z mielizny na pe�ne morze, szkuner poszed� pe�n� par�. Kapitan przekaza� ster marynarzowi, opu�ci� mostek i stan�� przy Zabawinie. � Jutro pod wiecz�r b�dziemy w Archangielsku � powiedzia� cicho. Z wyspy pozosta�a tylko cienka, niebieskawa smuga i bia�a wie�yczka latarni morskiej, nic wi�cej. Zacz�y si� wznosi� coraz wi�ksze fale, pok�ad szkunera wstrz�sa� si� od silnika. W ko�cu smuga te� znikn�a, wok� by�a woda � potoczyste g�adkie fale a� po widnokr�g. Wzesz�o s�o�ce, ale nadci�gn�y chmury ze wschodu i niebo nie poja�nia�o. � B�dzie wiaterek � ziewaj�c odezwa� si� kapitan. � Hej, hej! Szybko przyrz�dy! � krzykn�� nagle surowo. � A wy b�d�cie �askawi do kubryka � zaprosi� Zabawina. Zeszli na d�, usiedli naprzeciwko siebie za w�skim sto�em i zapaliir~papi~erosa. � To by�a wasza �ona? � po chwili milczenia zapyta� kapitan. """��->-. � Nie � odrzek� zrezygnowany Zabawin i usta mu drgn�y. � Po��cie si�, odpocznijcie � zaproponowa� kapitan. � Ta koja jest wolna. Zabawin pos�usznie si� rozebra�, po�o�y� si� na w�skim, twardym pos�aniu z pasem ochronnym przy g�owie. Kubryk ledwie uchwytnie si� ko�ysa�. Za burt� uderza�a woda. �Wi�c to jest szcz�cie? � pomy�la� Zabawin i ukaza�a mu si� twarz Gusti. � To jest mi�o��? Jakie to wszystko dziwne... Mi�o��!" Le�a� z �a�o�nie �ci�gni�tymi ustami, my�la� wci�� o wyspie, o Gusti, widzia� jej twarz i oczy, s�ysza� jej g�os, i nie wiedzia� � sen to czy jawa... Za burt� pluska�a woda i d�wi�k ten przypomina� skoczny, weso�y, nigdy nie milkn�cy strumie�. BRZYDKA DZIEWCZYNA 1 JKozhulali si� ludzie na weselisku. M�od� par� dawno ju� zaprowadzono do osobnej izby, we wsi zapia� ju� pierwszy kur, a harmonista wci�� gra�, izba trz�s�a si� od g�stego tupotu, gor�cym, jaskrawym �wiat�em p�on�o pi�� lamp i przy oknach t�oczy�y si� gromadki niesytych zabawy m�odzie�c�w. Posz�o ju� wiele jad�a i napoj�w, wiele przelano �ez, wiele od�piewano i przeta�czono, ale na stole wci�� przybywa�o w�dki i zak�sek, patefon z walcami i tangiem gra� na przemian z harmonista, tupotem i prysiu-dami � szurgotu podeszew i weso�o�ci nie ubywa�o. Gwar narasta� na ulicy, ni�s� si� daleko w pole, nad rzek�, i we wszystkich okolicznych wioskach wiedziano teraz, �e w Nowym Dworze jest zabawa. Wszyscy si� weselili, tylko Soni by�o ci�ko i smutno. Sonia � chuda dwudziestosze�cioletnia dziewczyna, o szyi zw�lonej �y�ami, wyblak�ej twarzy i rzadkich w�osach nieokre�lonego koloru, siedzia�a samotna w rogu izby. Od w�dki zaczerwieni� jej si� koniuszek spiczastego nosa, szumia�o w g�owie; bole�nie ko�ata�o serce z urazy, �e nikt nie zwraca na ni� uwagi, �e wszystkim jest dzi� weso�o i wszyscy w ten wiecz�r s� w sobie zakochani, tylko w niej nikt si� nie kocha i nikt nie zaprasza jej- do ta�ca. 30 Wiedzia�a, �e jest brzydka, wstydzi�a si� swoich chudych plec�w i tyle ju� razy obiecywa�a sobie, �e nie p�jdzie na �adn� zabaw�, gdzie ta�cz�, �piewaj� i gdzie si� zakochuj�, ale nigdy nie potrafi�a oprze� si� pokusie i sz�a z now� nadziej�, �e wreszcie i j� spotka szcz�cie. Nikt si� w niej nigdy nie kocha�, nawet dawniej, kiedy by�a m�odsza i uczy�a si�. Nikt jej nie odprowadza� do domu, nikt nie poca�owa�. Uko�czy�a instytut, jako nauczycielka wyjecha�a na wie� i zamieszka�a w pokoiku przy szkole. Wieczorami sprawdza zeszyty, czyta, uczy si� na pami�� wierszy mi�osnych, chodzi da kina, pisze d�ugie listy do przyjaci�ek i t�skni. W okresie tych dw�ch lat prawie wszystkie przyjaci�ki Soni wysz�y za m��, a jej twarz jeszcze bardziej wyblak�a i jeszcze bardziej schud�y ramiona. I oto, jakby na~ ur�gowisko, zaproszono j� na wesele, na obce wesele � i posz�a. Zawistnie spogl�da�a na pann� m�od�, razem z innymL wo�a�a s�abym g�osem: �Gorzko!", i naprawd� czu�a gorycz na my�l, �e swojego wesela nigdy nie wyprawi. Przedstawiono jej felczera weterynarii, Miko�aja, ponurego ch�opca o ostrej, �adnej twarzy i drapie�nym spojrzeniu. Posadzono ich obok siebie, i Miko�aj nawet si� troch� do niej zaleca�. Sonia pi�a i jad�a wszystko, co jej podsuwa�, dzi�kowa�a wzrokiem, s�dz�c, �e spojrzenie ma pe�ne czu�o�ci. Miko�aj jednak coraz bardziej pos�pnia� i wkr�tce przesta� si� ni� zajmowa�, nawi�za� z kim� rozmow� przez st�. W ko�cu zostawi� j� sam�. Du�o ta�czy�, pokrzykiwa� i, wymachuj�c d�ugimi r�kami, wodzi� wko�o b��dnym wzrokiem, podchodzi� do sto�u, pi� w�dk�. A potem wyszed� do sieni i ju� nie wr�ci�. Teraz Sonia siedzi samotna w k�cie, my�li o swoim 31 �yciu, jest pe�na pogardy dla tych wszystkich zadowolonych i szcz�liwych ludzi, pijanych, spoconych, gardzi nimi i lituje si� nad sob�. Niedawno uszy�a sobie sukienk�, bardzo �adn�, ciemnoniebiesk�, kt�ra wszystkim si� podoba�a, m�wiono, �e dobrze w niej wygl�da. Ale nawet sukienka nie pomog�a, i wszystko zosta�o po dawnemu... Oko�o trzeciej nad ranem Sonia, zapomniana przez wszystkich, nieszcz�liwa, z wypiekami na policzkach, wysz�a na ganek. Wok� � czarne chaty. Wie� spa�a, wsz�dzie by�o cicho, tylko z otwartych okien izby, gdzie si� weselono, p�yn�y w ciemno�� przenikliwe d�wi�ki harmonii, krzyki, tupot n�g. �wiat�o pada�o smugami na traw�, kt�ra wydawa�a si� ruda. Soni dr�a� podbr�dek, przygryz�a warg�, ale to nie pomog�o. Zesz�a wi�c z ganku, z trudem dotar�a do brzozy, ledwie bielej�cej w mroku, opar�a si� o ni� i rozp�aka�a. Wstydzi�a si� swoich �ez i w obawie, �e kto� us�yszy, jak p�acze, przygryz�a z�bami pachn�c� chusteczk�. Ale nikt jej nie s�ysza�, tylko brzoza chwia�a si� lekko. �Tak... wi�c to tak! � m�wi�a do siebie, mocno zaciskaj�c powieki. � No, do��, do��! Nie trzeba! Powinnam przecie� ju� i��!" I chcia�a odej��, pr�bowa�a oderwa� si� od brzozy, ale nie mog�a ruszy� si� z miejsca. � Kto tam? � zapyta� kto� g�o�no. Sonia wstrzyma�a oddech, po�piesznie wyj�a z ust chusteczk�, twarz otar�a o rami� i, wci�� oparta o brzo-/(,>, obejrza�a si� za siebie: to Miko�aj. Ledwo sta� na 32 nogach. �eby nie upa��, z�apa� si� jej ramienia. R�k� mia� powalan� ziemi�. � A! � zaci�gn�� pijackim dyszkantem. � To pani? A ja... by�em w ogrodzie... Zachwia� si� i przytuli� do Soni. � Na... wesele, bydl�, zaprosi�! � be�kota� z trudem. � Co? Zabij� go! Teraz sko�czone! My�la�, �e si� litrem wykupi... Mylisz si�, gadzino! Mnie nie przekupisz! Miko�aj zgrzytn�� z�bami i siarczy�cie zakl��. � �le si� pan czuje? � zapyta�a przestraszona Sonia. � Mo�e wody? � Co? Mdli mnie... Odsun�� si� od niej, poszed� za r�g domu. Tam, opar�szy si� g�ow� o �cian�, dusi� si�, krztusi�, �ci�gaj�c palcami lepk� �lin�. Soni zrobi�o si� go �al. Przynios�a z sieni wiadro w�Hy i polewa�a mu g�ow�. Miko�aj po-< tulnie si� nachyla�, parska�, pl�t� co� ni w pi��, ni w dziewi��. *^~ Potem z mokr� g�ow�, w koszuli, siedzia� na ganku i pali�, a Sonia czy�ci�a mu marynark�. � Lepiej ju� panu? � zapyta�a cicho, boj�c si�, �e kto� wyjdzie i zobaczy j�. � Nieco l�ej... Dlaczego pani nigdy dot�d nie widzia-* �em? Znam tu wszystkich. � Rzadko chodz� na zabawy. � Aha! To pani mieszka w szkole? � W szkole. � Odprowadz� pani�, mo�na? Miko�aj podni�s� si�, w�o�y� marynark�, pokr�ci� g�ow� i poszed� do sionki napi� si� wody. � Dlaczego pani p�aka�a? � zapyta� wr�ciwszy. � Czy kto� pani� skrzywdzi�? Serce Soni zabi�o wdzi�czno�ci�, opu�ci�a g�ow�. 3 Brzydka dziewczyna 33 I �n � � Nie, nikt mnie nie skrzywdzi�... � Prosz� powiedzie�, naprawd�! Je�li kto� pani� tkn��, to mu, kanalii, �ebra poprzetr�cam. Miko�aj wzi�� Soni� pod r�k�. Przeszli zakurzon� drog�, skr�cili w lewo i poszli �cie�k� wzd�u� p�ot�w i ogrod�w. Rosa opad�a, trawa by�a mokra. Chcia�o jej si� g�o�no �mia�. My�la�a o sobie jak 0 kim� obcym. Mia�a ochot� oprze� g�ow� na jego ramieniu, ale wstydzi�a si�, a gdy Miko�aj, trac�c r�wno-^ wag�, przylgn�� do niej, momentalnie si� odsun�a. � Przecie� pan jest zupe�nie pijany! � m�wi�a z tkliwym wyrzutem, jak do cz�owieka bliskiego. � E, co tam! � Miko�aj pociera� twarz r�k�. � Jaki tam pijany... Stan�li przed szko��, weszli na ganek. Sonia jest zmieszana. Nie wie, co zrobi�: i�� od razu do siebie czy te� zosta� z nim troch�? W pierwszej chwili chce odej��, ale l�kaj�c si�, �e on si� obrazi, zostaje. Miko�aj jako� znowu si� chwieje, dyszy ci�ko i mocno trzyma dziewczyn� za r�k�. � Niech pan co� powie � prosi Sonia, podnosz�c ku niemu w ciemno�ci blad� twarz. � Co tam opowiada�... � burkn�� ochryple, obj�� j� 1 tak �cisn��, �e zachrz�ci�y jej ko�ci. Potem zacz�� j� ca�owa� mokrymi ustami. � Prosz� mnie pu�ci�! � szepta�a wyrywaj�c si�. � Pu��! Nie tak wyobra�a�a sobie pierwsze poca�unki, ale tak bardzo pragn�a kogo� pokocha�, tak pragn�a czyjego� ciep�a, �e natychmiast wszystko mu wybaczy�a i patrzy�a na niego z l�kiem i oddaniem. Odpycha�a go i przytula�a si� do niego r�wnocze�nie, pop�akuj�c i powtarzaj�c ju� bezwolnie: � Prosz� mnie pu�ci�! Jaki� pan... 34 Ir � Cicho! � m�wi szeptem Miko�aj popychaj�c jn w ciemny przedsionek. � Cicho! No czego, no co ty, g�upia! W sieni przyciska j� do �ciany, rozpina sukienk�, po��dliwymi r�kami przesuwa po jej ciele, brutalnie j� szczypie, ociera twarz o jej w�t�e piersi. � Kola... drogi, uspok�j si�! M�j Bo�e, co si� ze mn� dzieje? � Kochasz mnie? � pyta Kola dysz�c jej w twarz nasyconym papierosami oddechem. � Kochasz? � i znowu nachyla si� ku niej. � Nie trzeba, Kola, nie trzeba! � m�wi nagle Sonia tak �a�o�nie, �e Miko�aj si� cofa. Odsapn�wszy, poka-s�uje, zapala papierosa i przy �wietle zapa�ki zagl�da jej w twarz. � No, dobra..^._r- mamrocze. � Nie z�o�� si�. Wiesz co... B�d� jutro ko�o suszarni. Przyjdziesz? � Kiedy? � dr��c na ca�ym ciele pyta szeptem Sonia. � O si�dmej. Przyjdziesz? � Przyjd�. � Aha... � Miko�aj kilka razy zaci�ga si� chciwie papierosem, rzuca niedopa�ek i d�ugo rozgniata go obcasem. � No, to do zobaczenia si�! Jeszcze raz poca�owa� j�, ale ju� spokojnie, zeszed� z ganku i znik� w mroku. Po chwili rozleg� si� jego �piew. Pie�� brzmia�a pijacko, dziko. W domu Sonia w podnieceniu chodzi po pokoju, rozbiera si�, pije zimn� herbat�. W samej tylko koszuli zbli�a si� do lustra, d�ugo, ze smutkiem patrzy na swoj� twarz, ko�ciste ramiona i wystaj�ce obojczyki: �M�j Bo�e, jak ja strasznie wygl�dam! Musz� koniecznie pi� tran!" Podchodzi do sto�u i wprost z maselniczki zaczyna je�� mas�o. Mas�o budzi w niej wstr�t, mimo to �yka je pe�nymi �y�kami, my�l�c o Miko�aju. Potem gasi �wiat�o i k�adzie si�, ale nie mo�e zasn��. W Moskwie, naprzeciwko jej domu, p�on�a wieczorami latarnia, ros�y lipy, i cienie przez ca�� noc trzepota�y si� na szybach. Tutaj z� oknem by�a g�ucha czer� nocy. � Czy to jest mi�o��? � pyta g�o�no Soni� i odwraca si� twarz� do �ciany. Nazajutrz przez ca�y dzie� nie mo�e znale�� sobie miejsca. Rano spad� deszcz. Dyktuj�c uczniom jaki� fragment z ksi��ki, Sonia patrzy z przera�eniem przez okno na mokre kury i ka�u�e. Ale deszcz usta�, niebo si� rozja�ni�o i pod wiecz�r przeje�d�aj�ce obok szko�y samochody pozostawia�y za sob� tumany kurzu. Po pracy Sonia pisze list do przyjaci�ki. Pisze o tym, �e wczoraj pewien ch�opiec odprowadzi� j� do domu i um�wi� si� z ni� na wiecz�r. Siedzi przy biurku i sama nie wierzy w to, co pisze. List by� d�ugi i nieco sm�tny. Gdy sko�czy�a, nie wiadomo dlaczego wyda�o jej si�, �e jest zakochana w Miko�aju. Odnios�a list na poczt�, wr�ci�a do domu i po�o�y�a si� twarz� do �ciany. My�la�a o tym, czy Miko�aj przyjdzie, czy nie, a je�eli przyjdzie, to jak si� zachowa i co b�dzie m�wi�. Ze strachem zastanawia�a si�, co zrobi, gdy zacznie j� zn�w ca�owa�. Rozwa�ania te tak wytr�ci�y j� z r�wnowagi, �e przy ubieraniu si� dr�a�y jej r�ce. W�o�y�a wczorajsz� ciemnoniebiesk� sukienk�, podkr�ci�a w�osy i uperfumowa�a si�. Mia�a wilgotne od potu d�onie. "' 36 Gdy sz�a przez wie�, wydawa�o si� jej, �e ze wszystkich okien patrz� na ni�, i �e wszyscy wiedz�, dok�d idzie i po co. Wstydzi�a si�, chcia�a przy�pieszy� kroku i nie mog�a, : Dopiero w szczerym polu zaczerpn�a tchu. By�o ciep�o, na drodze unosi� si� lekki kurz, s�o�ce zachodzi�o w purpurowym ob�oczku. Na miedzy przy drodze sta� traktor. Usmolony traktorzysta d�uba� co� w motorze; Zobaczywszy Soni� wyprostowa� si�, wytar� r�ce o sp�r dnie, zapali� papierosa i odprowadzi� j� zamy�lonym spojrzeniem. Kiedy zesz�a do parowu, na kt�rego dnie nigdy nie wysycha�o udeptane przez krowy b�oto, przestraszy�a si� nagle, �e Miko�aj mo�e przyj�� wcze�niej i odejdzie nie doczekawszy si� jej. Przy�pieszy�a wi�c kroku, prawie pobieg�a. Zatrzyma�a si�, dostrzeg�szy z dala suszarni�. Nikogo tam nie by�o; Sonia odetchn�a z ulg�. Po chwili zdj�a zakurzone pantofle i wytar�a je o traw�. Pomy�la�a, �e nie uchodzi siedzie� tak blisko szosy, obesz�a wi�c suszarni� i usiad�a z drugiej stro