1297

Szczegóły
Tytuł 1297
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1297 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1297 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1297 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor - James White Tytul - Szpital kosmiczny Tlumaczenie - Wiktor Bukato Opracowanie - Mariusz Szydlik <mailto:[email protected]> 1... Lekarz Stworzenie zajmujace przedzial sypialny O'Mary wazylo okolo p�l tony, mialo szec kr�tkich, grubych wyrostk�w sluzacych mu zar�wno za rece jak i za nogi, pokryte za bylo sk�ra tak twarda jak elastyczna pancerna plyta. Pochodzilo z planety Hudlar, kt�rej ciazenie czterokrotnie, a cinienie atmosferyczne siedmiokrotnie wyzsze w por�wnaniu z ziemskim pozwalaly spodziewac sie tak mocnej budowy ciala. O'Mara wiedzial jednak, ze mimo swej olbrzymiej sily istota ta byla calkowicie bezradna; miala bowiem zaledwie p�l roku, a juz stala sie wiadkiem tragicznej mierci rodzic�w, jej m�zg za rozwiniety byl na tyle, ze �w wypadek miertelnie ja przerazil. - P-p-przywiozlem tu tego malca - powiedzial Waring, jeden z operator�w sekcyjnych pola przyciagajacego. Nie cierpial O'Mary, nie bez powodu, ale usilowal to ukryc. - C-C-Caxton mnie tu przyslal. Powiedzial, ze z ta noga i tak nie moze pan normalnie pracowac, a wiec zajmie sie pan maluchem, dop�ki kto nie przyleci z jego planety. Zreszta ten k-k-kto juz leci... Waring odszedl na bok. Zaczal szybko sprawdzac hermetycznoc skafandra, by wyjc, zanim O'Mara zdazy co powiedziec o wypadku. - Przynioslem troche tego, co on je - zakonczyl szybko. - Zostawilem w luzie. O'Mara skinal glowa w milczeniu. Byl to czlowiek napietnowany budowa fizyczna zapewniajaca mu zwyciestwo w kazdej b�jce, kt�re ostatnio czesto mu sie zdarzaly; twarz mial gruba i kanciasta, za sylwetke przesadnie umieniona. Wiedzial, ze jeli pozwoli sobie na okazanie, jak bardzo wstrzasnal nim ten wypadek, Waring pomyli, ze po prostu udaje. O'Mara dawno juz odkryl, ze po ludziach o jego budowie nikt nigdy nie oczekuje zadnych cieplejszych uczuc. Natychmiast po odejciu Waringa poszedl do luzy po �w slawetny rozpylacz, kt�rym Hudlarianie odzywiaja sie poza macierzysta planeta. Kiedy sprawdzal to urzadzenie i zapasowe pojemniki z zywnocia, przebiegal w mylach to, co bedzie musial powiedziec kierownikowi sekcji, Caxtonowi, gdy ten sie pojawi. Spogladajac markotnie przez iluminator luzy na elementy gigantycznej ukladanki rozrzuconej na dwustu kilometrach szeciennych przestrzeni kosmicznej, spr�bowal sie zastanowic. Jednak myli ciagle uciekaly od wypadku w uog�lnienia i fakty dotyczace raczej dalekiej przyszloci lub przeszloci. Owa potezna konstrukcja, kt�ra powoli przybierala sw�j ostateczny ksztalt w Dwunastym Sektorze Galaktycznym, w polowie drogi miedzy skrajem galaktyki macierzystej oraz gesto zamieszkalymi ukladami Wielkiego Obloku Magellana, miala stac sie szpitalem, kt�ry zacmi wszystkie inne. W kt�rym wiernie odtworzone zostana warunki panujace na setkach r�znych planet, uwzgledniajace najr�zniejsze wymagania co do temperatury, cinienia, sily ciazenia, promieniowania i skladu atmosfery wedle potrzeb pacjent�w i opiekujacego sie nimi personelu. Budowa takiej olbrzymiej i skomplikowanej konstrukcji przekraczala mozliwoci nawet najbogatszego wiata, totez poszczeg�lne fragmenty szpitala wykonaly setki planet i potem przetransportowaly je na miejsce montazu. Ale ukladanie tej lamigl�wki nie bylo latwym zajeciem. Kazda z zainteresowanych planet miala kopie plan�w konstrukcyjnych. A jednak mimo to zdarzaly sie pomylki, prawdopodobnie dlatego, ze opisy plan�w nalezalo przekladac na r�zne jezyki i systemy miar. Segmenty, kt�re powinny do siebie pasowac, czesto trzeba bylo modyfikowac, co powodowalo koniecznoc manewrowania nimi za pomoca skupionych p�l przyciagajacych i odpychajacych. Byla to bardzo trudna praca dla manewrowych, bo o ile ciezar tych segment�w w Kosmosie r�wnal sie zeru, o tyle ich masa i bezwladnoc pozostawaly w dalszym ciagu ogromne. A kazdy, kto byl na tyle pechowy, zeby znalezc sie miedzy dwiema schodzacymi sie plaszczyznami montowanych segment�w, stawal sie, niezaleznie od tego, z jak wytrzymalej rasy pochodzil, prawie doskonalym wyobrazeniem istoty dwuwymiarowej. Istoty, kt�re poniosly mierc w wypadku, nalezaly do rasy wytrzymalej na czynniki zewnetrzne, a dokladniej, reprezentowaly klase FROB w fizjologicznej klasyfikacji ras zamieszkujacych Kosmos. Doroli Hudlarianie wazyli okolo dw�ch ton, pokryci byli twarda, lecz elastyczna powloka, kt�ra wyjawszy, ze chronila ich przed dzialaniem cinienia atmosferycznego na wlasnej planecie, pozwalala takze bez klopotu zyc i pracowac w kazdej atmosferze o nizszym cinieniu lacznie z pr�znia w przestrzeni kosmicznej. Poza tym istoty te odznaczaly sie najwyzszym spor�d wszystkich ras Kosmosu stopniem tolerancji promieniowania radioaktywnego, co czynilo je szczeg�lnie pozytecznymi pracownikami przy montazu silowni jadrowej. Sama utrata dwojga takich pracownik�w w jego sekcji doprowadzilaby Caxtona do wciekloci, poza innymi wzgledami. O'Mara westchnal ciezko, nastepnie uznal, ze stan jego nerw�w potrzebuje silniejszego wyladowania, i zaklal. Potem zabral karmidlo i wr�cil do sypialni. W normalnych warunkach Hudlarianie wchlaniaja pozywienie bezporednio przez sk�re z gestej jak zupa atmosfery ich rodzinnej planety; jednak na kazdej innej planecie lub w otwartym Kosmosie ich absorpcyjna sk�re trzeba co pewien czas spryskiwac stezona substancja odzywcza. Na sk�rze tego malego Hudlarianina pojawily sie odkryte polacie, w innych miejscach za odzywcza powloka byla bardzo cienka. Bez watpienia, pomylal O'Mara, juz najwyzszy czas na nastepne karmienie malca. Zblizyl sie don na tyle, na ile, jego zdaniem, bylo to bezpieczne, i zaczal ostroznie go opryskiwac. Wydawalo sie, ze proces pokrywania odzywczym lakierem sprawia przyjemnoc malemu FROB-owi. Przestal kulic sie w kacie ze strachu i zaczal z ozywieniem myszkowac po malenkiej sypialni. Zadaniem O'Mary bylo teraz natrafic na szybko poruszajacy sie obiekt, samemu jednoczenie cwiczac szybkie uniki, co spowodowalo, ze b�l w zranionej nodze jeszcze sie nasilil. Umeblowanie sypialni r�wniez ucierpialo. Kiedy praktycznie cala powloka mlodego Hudlarianina, a takze wnetrze przedzialu sypialnego zostaly juz pokryte lepka substancja odzywcza o ostrym zapachu, w drzwiach pojawil sie Caxton. - Co sie tu dzieje? - zapytal kierownik sekcji. Budowniczowie stacji kosmicznych to ludzie o osobowoci nieskomplikowanej; ich reakcje zawsze latwo przewidziec. Caxton byl typem czlowieka, kt�ry zawsze pyta, co sie dzieje, nawet kiedy dobrze wie, tak jak w tym wypadku, a takze w szczeg�lnoci wtedy, gdy takie niepotrzebne pytania maja po prostu komu dopiec. O'Mara pomylal, ze w innych okolicznociach kierownik sekcji byl zapewne calkiem znonym osobnikiem, ale jak dotychczas dla nich obu owe "inne okolicznoci" nie zaistnialy. Odpowiedzial na pytanie nie okazujac zloci, kt�ra kipial. - Po tym wszystkim - dodal na zakonczenie - chyba bede trzymal tego malca na zewnatrz i tam go bede karmil. - Nie ma mowy! - rzucil Caxton. - On ma tu byc przez caly czas. Ale o tym p�zniej. Teraz chcialbym sie czego dowiedziec o wypadku, to znaczy poznac panska wersje. Jego wzrok m�wil, ze got�w jest wysluchac O'Mary, ale juz z g�ry watpi w kazde jego slowo. - Zanim bedzie pan m�wil dalej - przerwal Caxton, gdy O'Mara zdolal wypowiedziec dwa zdania - chcialbym przypomniec, ze ta budowa podlega jurysdykcji Korpusu Kontroli. Zazwyczaj kontrolerzy pozwalaja nam samodzielnie zalatwiac wszystkie sprawy, ale tym razem wchodza w gre przedstawiciele innej rasy i Korpus musi sie wlaczyc. Bedzie ledztwo. - Postukal palcem w male plaskie pudelko, kt�re mial na piersi. - Musze pana ostrzec, ze nagrywam kazde slowo tej rozmowy. O'Mara skinal glowa i monotonnym, cichym glosem zaczal opisywac przebieg wydarzen. Wiedzial, ze jego wyjanienia oparte sa na kruchych podstawach, a przedstawienie jakiegokolwiek zdarzenia w taki spos�b, aby mogly przemawiac na jego korzyc, uczyniloby te wyjanienia jeszcze bardziej nienaturalnymi. Kilka razy Caxton otwieral usta, jakby chcial co powiedziec, ale za kazdym razem rezygnowal. W koncu jednak odezwal sie. - Ale czy kto w i d z i a l, ze pan to zrobil? Albo chocby widzial, ze tych dwoje Hudlarian porusza sie w strefie zagrozenia, przy zapalonych wiatlach ostrzegawczych? Ulozyl pan sobie skladna historyjke, kt�ra wyjania pow�d ich bezsensownego zachowania - a przy okazji wychodzi pan na niezgorszego bohatera - ale moze jednak wlaczyl pan te wiatla dopiero p o wypadku i wlanie panskie zaniedbanie go spowodowalo, a ta cala gadanina o malcu, kt�ry sie zaplatal tam, gdzie nie powinno go byc, to stek klamstw, kt�re maja pana oczycic z bardzo powaznego zarzutu... - Waring mnie widzial - przerwal O'Mara. Caxton wbil w niego wzrok, a na jego twarzy wyraz hamowanego gniewu ustapil niesmakowi i pogardzie. O'Mara poczul, ze mimo woli sie rumieni. - Waring, co? - powiedzial kierownik sekcji beznamietnym tonem. - Bardzo sprytnie. Pan wie i wszyscy wiedza, ze stale sie pan z niego natrzasal kpiac i przedrzezniajac do tego stopnia, ze musi pana nienawidzic gorzej niz diabla. Nawet jeli widzial pana, sad bedzie sie spodziewal, ze i tak nic nie powie. A jeli pana nie widzial, sad pomyli, ze faktycznie widzial, ale nie chce powiedziec. O'Mara, pan mnie przyprawia o mdloci. Caxton obr�cil sie i ruszyl w strone luzy. Przekroczywszy pr�g obr�cil sie ponownie. - Potrafi pan tylko rozrabiac, O'Mara - rzekl gniewnie. - Jest pan tylko chamskim, kl�tliwym klebkiem mieni i koci, kt�ry ma jednak tyle kwalifikacji, ze nie oplaci sie pana wyrzucic. Moze zdaje sie panu, ze to dzieki panskim zdolnociom dostal pan ten przedzial na wlasnoc. Wcale tak nie bylo; jest pan dobry; ale nie do tego stopnia. Prawda jest taka, ze nikt inny z mojej sekcji nie chcial z panem mieszkac... Reka Caxtona spoczela na wylaczniku urzadzenia nagrywajacego. Ostatnie slowa wypowiedzial spokojnym tonem, w kt�rym czaila sie miertelna grozba. - ... A gdyby temu malemu stala sie jaka krzywda, O'Mara, gdyby w og�le co mu sie stalo, Korpus Kontroler�w nie bedzie mial kogo sadzic... Znaczenie tych ostatnich sl�w jest jasne, pomylal O'Mara, gdy kierownik sektora opucil jego przedzial; zostal skazany na przebywanie z tym p�ltonowym zywym czolgiem przez okres, kt�ry, chocby najkr�tszy, i tak zdawal sie wiecznocia. Kazdy wiedzial, ze wystawienie Hudlarianina na dzialanie przestrzeni kosmicznej to tyle co pozostawienie psa poza domem na noc; oba wypadki nie powoduja zadnych szkodliwych nastepstw. Ale to, co ludzie wiedza, i to, co czuja, to dwie zupelnie r�zne rzeczy, a O'Mara mial do czynienia z prostym, nieskomplikowanym, przesadnie uczciwym i mocno rozgniewanym budowniczym stacji kosmicznych. Szec miesiecy temu, kiedy O'Mara dostal etat na budowie Szpitala Kosmicznego, stwierdzil, ze ponownie jest skazany na wykonywanie pracy, kt�ra, choc sama w sobie wazna, nie przynosi mu zadowolenia, a takze lezy grubo ponizej jego mozliwoci. Takie frustrujace sytuacje powtarzaly sie niezmiennie od momentu, kiedy skonczyl szkole; kadrowcy nie mogli uwierzyc, ze mlody czlowiek o takich kwadratowych, brzydkich rysach i tak poteznych barach, przy kt�rych glowa wydawala sie nienaturalnie mala, m�glby sie interesowac takimi subtelnociami, jak elektronika czy psychologia. Wyruszyl w Kosmos z nadzieja, ze tam bedzie inaczej, ale zawi�dl sie. Mimo ciaglych wysilk�w podejmowanych w czasie wstepnych rozm�w, aby olnic personalnych ogromna wiedza, ci niezmiennie znajdowali sie pod wrazeniem jego atletycznej budowy i ledwie sluchali tego, co m�wil: Potem za niezmiennie opatrywali jego podania o prace adnotacja: "Nadaje sie do ciezkiej, dlugotrwalej pracy fizycznej". Przystapiwszy do pracy przy budowie Szpitala postanowil uzyc sobie, ile mozna na tym kolejnym nudnym i frustrujacym etapie; postanowil stac sie powszechnym uprzykrzeniem. W rezultacie nie nudzil sie wcale. Teraz jednak zalowal, ze az tak udalo mu sie zrazic wszystkich do siebie. Teraz bardzo potrzebowal przyjaci�l, a nie mial ani jednego. Od ponurej przeszloci do jeszcze mniej przyjemnej terazniejszoci przywr�cil go ostry, przenikliwy zapach substancji odzywczej Hudlarian. Trzeba bylo co z tym zrobic i to szybko. Popiesznie wlozyl skafander i wyszedl przez luze. II Jego przedzial mieszkalny znajdowal sie w niewielkim podzespole, z kt�rego kiedy mial powstac blok operacyjny oraz przylegle do niego magazyny sektora niskograwitacyjnego klasy MSVK. Dla O'Mary zahermetyzowano i wyposazono w sztuczna grawitacje dwa niewielkie pomieszczenia wraz z laczacym je korytarzem, podczas gdy w innych czeciach konstrukcji panowala zupelna pr�znia jak i niewazkoc. O'Mara plynal kr�tkimi, nie ukonczonymi korytarzami, kt�re otwieraly sie w przestrzen kosmiczna; zagladal do pustych jeszcze sal, kt�re mijal. Pelno w nich bylo ciagnacych sie wszedzie przewod�w i niekompletnych urzadzen, kt�rych przeznaczenia nie spos�b bylo odgadnac bez szkoleniowej hipnotamy MSVK. Jednak wszystkie pomieszczenia, kt�re obejrzal, byly albo zbyt male, by pomiecic Hudlarianina, albo tez otwieraly sie w przestrzen kosmiczna. O'Mara zaklal doc niewinnie, ale za to z uczuciem; odepchnal sie w strone poszarpanej krawedzi jego malenkiego terytorium i potoczyl wok�l wcieklym spojrzeniem. Ponad nim, w dole i wok�l niego, w promieniu dziesieciu mil wisialy w przestrzeni elementy Szpitala, niewidoczne poza kregiem rozstawionych na ich powierzchni jasnych niebieskich latarni, kt�re mialy sluzyc jako wiatla ostrzegawcze dla statk�w przelatujacych w tej okolicy. O'Mara pomylal, ze wyglada to troche tak, jakby znajdowal sie w sercu kulistego, ciasnego skupiska gwiazd, calkiem nie-brzydkiego, jeli ma sie odpowiedni nastr�j, zeby je podziwiac. On go nie mial, poniewaz na wiekszoci z tych zawieszonych w Kosmosie segment�w znajdowali sie manewrowi p�l silowych pilnujacy tych czeci, kt�re grozily zderzeniem. Ci ludzie na pewno doniosa Caxtonowi, ze O'Mara zabiera malca w przestrzen kosmiczna, chocby tylko na karmienie. Wygladalo na to, ze jedynym rozwiazaniem problemu nieprzyjemnego zapachu, pomylal z niesmakiem wracajac do swego przedzialu, beda koreczki do nosa. Gdy przestapil pr�g luzy, powital go ryk o sile syreny okretowej. Wybuchal dlugimi dysonansami, przerywanymi na tak kr�tka chwile, ze m�gl tylko wzdrygnac sie przed nastepnym. Ogledziny wykazaly, ze ostatnia warstwa pozywienia gdzieniegdzie sie juz przetarla, wiec zapewne jego slodkie malenstwo jest znowu glodne. O'Mara chwycil za rozpylacz. Kiedy zdolal juz pokryc okolo trzech metr�w kwadratowych, dalsze karmienie przerwalo mu wejcie doktora Pellinga. Zakladowy lekarz ekipy montujacej Szpital zdjal tylko helm i rekawice i przez chwile rozprostowywal zdretwiale palce. - Zdaje sie, ze zranil sie pan w noge - mruknal. Sp�jrzmy na to. Badal noge O'Mary z najwieksza delikatnocia, ale widac bylo, ze robi to tylko z obowiazku, a nie z sympatii do pacjenta. - To tylko silne stluczenie i kilka nadwerezonych ciegien - powiedzial powciagliwie. - Mial pan szczecie. Trzeba teraz odpoczywac. Dam panu co do smarowania. Malowal pan pok�j? - Co... - zaczal O'Mara, ale po chwili dostrzegl, w kt�ra strone patrzy lekarz. - A nie, to substancja odzywcza. Ten maly lobuz przez caly czas sie wiercil, kiedy go opryskiwalem. Ale m�wiac o nim, czy moze mi pan powiedziec... - Nie, nie moge - odrzekl Pelling. - I tak mam przeladowana glowe chorobami i lekarstwami dla wlasnego gatunku; mialbym jeszcze dopychac sobie hipnotamy o fizjologii klasy FROB? A poza tym one sa wytrzymale, im sie nic nie moze przydarzyc! - Glono pociagnal nosem i skrzywil sie. - Dlaczego pan nie wystawi go na zewnatrz? - Niekt�rzy ludzie maja zbyt miekkie serce - powiedzial O'Mara z gorycza. - Przeraza ich na przyklad, takie oczywiste okrucienstwo, jak podnoszenie kota za kark... - Hmmm - chrzaknal lekarz, prawie ze wsp�lczuciem. - No, ale to panski problem, nie m�j. Do zobaczenia za pare tygodni. - Chwileczke! - zawolal O'Mara pospiesznie, kutykajac za lekarzem i ciagnac za soba chwilowo pusta nogawke. - A jeli co sie zdarzy? I w og�le powinny gdzie byc jakie przepisy dotyczace opieki nad tymi stworami, jakie najprostsze zasady. Nie moze mnie pan tak zostawic, zebym... - Rozumiem - rzekl Pelling. Zastanawial sie przez chwile. - Gdzie w moim przedziale placze sie pewna ksiazka, co jakby poradnik pierwszej pomocy Hudlarianom. Ale on jest w jezyku uniwersalnym... - Znam uniwersalny - powiedzial O'Mara. Pelling wygladal na zdumionego. - Sprytny z pana chlopak. No dobrze, podele panu te ksiazke. - Skinal mu przelotnie glowa i wyszedl. O'Mara zamknal drzwi od sypialni majac nadzieje, ze choc troche zmniejszy to natezenie zapachu pokarmu malca, a nastepnie ostroznie polozyl sie na kanapie w drugim pokoju cieszac sie na myl o dobrze zasluzonym odpoczynku. Ulozyl noge tak, ze b�l byl prawie znony i zaczal wmawiac w siebie koniecznoc zaakceptowania istniejacej sytuacji. W koncu udalo mu sie osiagnac jedynie stoicki spok�j. Byl jednak tak znuzony, ze nawet uczucie gniewu go meczylo. Powieki zaczely mu opadac, a od dloni i st�p rozchodzilo sie powoli cieple odretwienie. O'Mara westchnal, poprawil sie na kanapie i zaczal powoli zasypiac... Ryk, kt�ry poderwal go z kanapy, odznaczal sie najbardziej wrzaskliwa i autorytatywna natarczywocia ze wszystkich syren alarmowych, jakie w zyciu slyszal, za jego natezenie grozilo wyrwaniem z prowadnic drzwi od sypialni. O'Mara instynktownie chwycil za skafander, a kiedy opamietal sie, cisnal go z przeklenstwem na ustach. Nastepnie ruszyl po rozpylacz. Maly byl znowu glodny! Podczas nastepnych osiemnastu godzin O'Mara coraz lepiej przekonywal sie, jak malo wie o mlodych Hudlarianach. Z jego rodzicami wiele razy rozmawial przez autotranslator, o malym czesto byla mowa, ale jako nigdy sie nie zgadalo o istotnych sprawach. Na przyklad na temat snu. Sadzac po ostatnich obserwacjach i dowiadczeniach mlode osobniki tej rasy nie spaly w og�le. W zbyt kr�tkich przerwach miedzy karmieniem zajmowaly sie gl�wnie petaniem po sypialni i rozbijaniem wszystkich mebli, kt�re nie byly wykonane z metalu i przytwierdzone do podlogi; te za, kt�re byly, ulegaly pogieciu przestajac byc rozpoznawalne i zdatne do uzytku. Kiedy indziej mlody FROB siadal skulony w kacie rozplatujac i ponownie zaplatujac macki. Byc moze widok ten, kt�ry odpowiadal obrazowi ludzkiego dziecka bawiacego sie paluszkami, wywolywal okrzyk zachwytu u doroslych Hudlarian, O'Mare jednak przyprawial o mdloci i oczoplas. A co dwie godziny, moze kilka minut wczeniej lub p�zniej; musial karmic tego potworka. Jeli mial szczecie, malec lezal spokojnie, jednak najczeciej trzeba bylo gonic za nim z rozpylaczem. Zwykle osobniki klasy FROB sa w takim wieku zbyt slabe, aby sie samodzielnie poruszac, ale ma to miejsce w warunkach wysokiej grawitacji i poteznego cinienia atmosferycznego na planecie Hudlar. Tutaj, przy sile ciazenia nieco mniejszej niz jedna czwarta ziemskiego, maly Hudlarianin m�gl sie poruszac. I bawil sie wietnie. O'Mara za wcale; czul sie tak, jakby jego cialo bylo gruba, ciezka gabka nasaczona zmeczeniem. Po kazdym karmieniu walil sie na kanape, i pozwalal miertelnie zmeczonemu cialu pograzac sie w niewiadomoci. Byl tak kompletnie, tak calkowicie wyczerpany, ze, jak wmawial sobie po kazdym opryskiwaniu, w zaden spos�b nie uslyszy kolejnej skargi potworka, bo bedzie zbyt nieprzytomny. Ale zawsze owa ryczaca dysonansem syrena okretowa podrywala go przynajmniej do p�lprzytomnoci i wymuszala jak u pijanej marionetki odpowiednie ruchy, kt�re pozwalaly uciszyc ten straszliwy, opetanczy halas. Po prawie trzydziestu godzinach O'Mara wiedzial, ze jest juz u kresu sil. To, czy malca zabiora za dwa dni, czy za dwa miesiace, nie mialo juz wiekszego znaczenia; w obu przypadkach czekal go dom wariat�w. Chyba, ze w chwili zalamania zdecyduje sie na spacer w Kosmosie bez skafandra. Wiedzial, ze Pelling nigdy by nie pozwolil na poddawanie go takim meczarniom, ale w sprawach dotyczacych klasy FROB doktor byl ignorantem. Caxton za, tylko troche mniejszy ignorant, nalezal do ludzi prostych i bezporednich, kt�rzy uwielbiali tego rodzaju glupie dowcipy, szczeg�lnie kiedy ich zdaniem ofiara zartu dostawala to, na co zasluzyla. Ale przypucmy, ze kierownik sekcji byl bardziej przewrotnym typem niz podejrzewal to O'Mara? Przypucmy, ze doskonale wiedzial, na co go skazuje powierzajac opieke nad malym FROB-em? O'Mara ciezko zaklal, ale przez ostatnie dziesiec czy dwanacie godzin naprzeklinal sie juz tyle, ze przestalo mu to przynosic ulge emocjonalna. Potrzasnal gniewnie glowa, daremnie usilujac pokonac znuzenie, kt�re zacmiewalo jego umysl. Caxtonowi nie ujdzie to na sucho. O'Mara wiedzial, ze na calej budowie jest najsilniejszy, a sily tej musi miec znaczny zapas. Wmawial sobie nieustannie, ze to cale zmeczenie i drzaczka, kt�rej sie nabawil, to po prostu wytw�r jego wyobrazni, a pare dni bez snu nie powinno odbic sie ujemnie na jego silnej kondycji fizycznej, nawet po tym wstrzasie, kt�rego doznal w czasie wypadku. A w kazdym razie obecne klopoty z malcem nie moga trwac wiecznie. Sytuacja musi sie poprawic. Jeszcze im doloze, przysiegal sobie. Caxtonowi nie uda sie doprowadzic go do pomieszania zmysl�w, ani nawet do tego, by zazadal pomocy. Z uporem wywolanym zmeczeniem wmawial sobie, ze oto rzucono mu wyzwanie. Dotychczas skarzyl sie, ze zadne dostawione przed nim zadanie nie wykorzystywalo w pelni lego mozliwoci. No wiec mial tu problem, kt�ry wystawial na pr�be jego wytrzymaloc fizyczna oraz zdolnoc rozumowania. Powierzono mu male dziecko i bedzie sie nim zajmowac, obojetnie czy to bedzie trwalo dwa tygodnie, czy dwa miesiace. A co wiecej, sprawi, ze stan dziecka w chwili, gdy przybeda jego przyszli opiekunowie bedzie wiadczyl na jego korzyc... Czterdzieci osiem godzin od chwili, kiedy obdarzono go towarzystwem Hudlarianina, a piecdziesiat siedem, od kiedy ostatni raz porzadnie sie wyspal, takie nielogiczne i wielce placzliwe myli wcale nie wydawaly sie O'Marze dziwne. I oto nagle w tym, co przywykl uwazac za niezmienna kolej rzeczy, nastapila zmiana. Poskarzywszy sie malec zostal jak zwykle nakarmiony, ale nie mial zamiaru sie uciszyc! Pierwsza reakcja O'Mary bylo urazone zdumienie: to bylo wbrew zasadom. Dzieci placza, daje im sie jec, wiec przestaja plakac - przynajmniej na chwile. Zachowanie malca bylo do tego stopnia nie fair, ze przez jaki czas, zbyt tym wstrzaniety, nie wiedzial, jak sie zachowac. Halas przypominal ryk trab jerychonskich w r�znych wersjach. W O'Mare walily dlugie serie dysonans�w; co chwile nastepowala zmiana wysokoci i natezenia dzwieku wedle jakiej zwariowanej zasady, kt�rej nie spos�b bylo odgadnac, kiedy indziej za ryk przechodzil w upiorne, zgrzytliwe staccato, jakby tluczone szklo dostalo sie do aparatu glosowego Hudlarianina. Byly i przerwy od dw�ch sekund do p�l minuty, w czasie kt�rych O'Mara kulil sie w oczekiwaniu na kolejny wybuch. Wytrzymal tyle, ile zdolal - okolo dziesieciu minut - a potem ponownie zwl�kl z kanapy ciazace jak ol�w cialo. - Co sie stalo do cholery?! - usilowal przekrzyczec jazgot. FROB byl calkowicie pokryty substancja odzywcza, nie m�gl wiec byc glodny. Kiedy malec ujrzal O'Mare, natezenie i natarczywoc okrzyk�w wzrosly. Zewnetrzny, przypominajacy miech fald sk�rny na grzbiecie malca - kt�ry sluzyl jedynie do wydawania dzwiek�w, gdyz osobniki z klasy FROB nie oddychaly - przez caly czas gwaltownie nadymal sie i opadal. O'Mara zatkal uszy dlonmi, ale nic to nie pomoglo. - Cicho badz! - ryknal. Wiedzial, ze niedawno osierocony Hudlarianin wciaz pewnie jest przerazony i zdezorientowany, a samo karmienie nie moze zaspokoic jego wszystkich potrzeb emocjonalnych. Wiedzial o tym i gleboko mu wsp�lczul. Ale te myli schronily sie w jakim zacisznym, rozsadnym i dobrze wykowanym zakatku jego umyslu, kt�ry oderwal sie od tego calego b�lu, zmeczenia oraz nawrot�w przerazliwego jazgotu torturujacych jego cialo. Doznal rozdwojenia jazni i z powstalych w ten spos�b dwu osobowoci jedna znala pow�d halasu i akceptowala go, podczas gdy druga - czysto fizyczny O'Mara - zareagowal instynktownie i gwaltownie, by uciszyc malca. - Cicho! CICHO! - wrzasnal O'Mara i zaczal tluc FROB-a rekami i nogami. Jakim cudownym trafem po dziesieciu minutach Hudlarianin przestal plakac. O'Mara trzesac sie wr�cil na kanape. Na te dziesiec minut opanowala go mordercza, nieopanowana wciekloc. Zajadle tlukl i kopal malca, az w koncu b�l rak i chorej nogi zmusily go do rezygnacji z tych konczyn, ale w dalszym ciagu walil zdrowa noga i wykrzykiwal obelgi. Okropnoc tego, co zrobil, wstrzasnela nim, az poczul do siebie obrzydzenie. Na nic bylo tlumaczenie sobie, ze wytrzymaly Hudlarianin m�gl nawet nie poczuc tego lania; malec przestal plakac wiec co jednak do niego dotarlo. Oczywicie istoty klasy FROB sa wytrzymale, ale to bylo male dziecko, a male dzieci maja czule miejsca: Na przyklad u ludzkiego niemowlecia jest takie na szczycie czaszki... Kiedy calkowicie wyczerpane cialo O'Mary runelo w otchlan snu, jego ostatnia skladna myla bylo, ze jest najgorszym, najpodlejszym szubrawcem, jakiego Ziemia wydala. Obudzil sie po szesnastu godzinach. Przebudzenie bylo procesem powolnym i naturalnym, w czasie kt�rego tylko minimalnie przekroczyl pr�g wiadomoci. Przelotnie zdziwil sie, ze to nie malec go obudzil, ale po chwili zn�w zapadl w sen. Po raz drugi obudzil sie po dalszych pieciu godzinach na odglos krok�w Waringa wchodzacego przez luze. - D-d-doktor Pelling kazal mi to przyniec - rzekl rzucajac O'Marze niewielka ksiazeczke. - Zebymy sie dobrze zrozumieli: nie robie tego z uprzejmoci dla pana. Doktor powiedzial mi, ze to dla dobra tego malego. Jak sie czuje? - Spi - odparl O'Mara. Waring zwilzyl wargi. - Ja-ja mam sprawdzic. C-C-Caxton mi kazal. - T-t-to do niego podobne - przedrzeznial go O'Mara. Przygladal sie w milczeniu, jak krew naplywa Waringowi do twarzy. Byl to szczuply mlody mezczyzna, wrazliwy, niezbyt silny; ponoc jednak dobry material na bohatera. Zaraz po przybyciu O'Mara zostal doslownie zasypany opowieciami o tym manewrowym pola silowego. Pewnego razu w czasie montowania silowni zdarzyl sie wypadek i Waring uwiazl w segmencie, kt�ry nie byl odpowiednio ekranowany przed promieniowaniem. Nie stracil jednak glowy i postepujac wedlug instrukcji przekazywanych mu przez znajdujacego sie na zewnatrz technika zdolal zapobiec niekontrolowanej reakcji jadrowej, kt�ra mogla kosztowac zycie wszystkich zatrudnionych w tym sektorze. Wszystko to robil, bedac przekonany o tym, ze dawka promieniowania, kt�ra otrzymal, za kilka godzin spowoduje jego mierc. Oslona okazala sie wszakze znacznie skuteczniejsza niz przypuszczano, i Waring nie umarl. Jednak wypadek ten wycisnal na nim swoje pietno, przekonywano O'Mare. Waring miewal okresy utraty przytomnoci, zaczal sie jakac. W jego systemie nerwowym nastapily podobno drobne, ale nieodwracalne zmiany; bylo jeszcze pare innych rzeczy, kt�re O'Mara mial sam zauwazyc, a potem nie zwracac na nie uwagi. Waring uratowal im wszystkim zycie i nalezalo mu sie za to specjalne traktowanie. I dlatego, kiedy Waring gdziekolwiek szedl, wszyscy ustepowali mu z drogi, dawali mu wygrywac we wszystkich utarczkach, sporach, grach zrecznociowych i losowych, a og�lnie rzecz biorac, otulali go kolderka z sentymentalnej waty. I dlatego Waring byl zepsutym, nieznonym, glupim g�wniarzem. O'Mara umiechnal sie patrzac na jego zbielale wargi i zaciniete pieci. On sam nigdy nie pozwalal Waringowi wygrywac niezasluzenie, a pierwsza b�jka, kt�ra �w manewrowy wszczal z nim, byla zarazem ostatnia. Nie dlatego, ze O'Mara go powaznie pobil, ale byl na tyle brutalny, by wykazac mu, ze bijatyka z nim nie jest najlepszym pomyslem. - Wejdz i popatrz sam - powiedzial w koncu O'Mara. - R�b, co C-C- Caxton kaze. Obaj weszli do rodka, spojrzeli przelotnie na malca, kt�ry lagodnie przebieral mackami, i wyszli. Waring wyjakal, ze musi juz ic i ruszyl w strone luzy. O'Mara wiedzial, ze manewrowy dawno juz sie tak nie jakal jak teraz; moze to ze strachu, ze on wspomni o wypadku. - Chwileczke - powiedzial O'Mara. - Konczy mi sie substancja pokarmowa, wiec moze by mi przyni�sl... - Niech p-p-pan sam sobie wezmie! O'Mara popatrzyl na niego przeciagle, az Waring odwr�cil wzrok. - Caxton nie moze wymagac wszystkiego na raz. Jeli o tego malca trzeba dbac do tego stopnia, ze nie moge go trzymac albo karmic w pr�zni, w takim razie powaznym zaniedbaniem z mojej strony byloby, gdybym odszedl po pozywienie i pozostawil go samego. Chyba to rozumiesz. Pan B�g jeden wie, co mogloby sie stac z malcem, gdybym zostawil go bez opieki. Obarczono mnie odpowiedzialnocia za jego stan, wiec zadam... - A-a-ale on nie... - Dla ciebie to tylko godzina lub dwie, kt�re powiecisz co drugi czy trzeci dzien ze swego okresu odpoczynku powiedzial ostro O'Mara. - Nie marudz juz. I przestan sie zapluwac; jeste juz w takim wieku, ze powiniene m�wic dobrze. Szczeki Waringa zwarly sie ze zgrzytem. Nabral gleboko w pluca powietrza, a nastepnie, przez ciagle zaciniete szczeki wypucil oddech. Towarzyszacy temu dzwiek przypominal odglos, jaki wydaje pekniety zaw�r luzy powietrznej. - To... bedzie... mnie... kosztowalo... pelne... dwa okresy odpoczynku - powiedzial bardzo powoli. - Kwatera Hudlarian, w kt�rej znajduje sie zywnoc... zostanie pojutrze wmontowana do gl�wnego kompleksu. Substancje pokarmowa trzeba bedzie przeniec wczeniej. - No widzisz, jakie to latwe. Trzeba tylko spr�bowac - O'Mara wyszczerzyl zeby w umiechu. - Na poczatku m�wile troche nerwowo, ale zrozumialem kazde slowo. Idzie ci wietnie. A przy okazji; kiedy bedziesz rozmieszczal zbiorniki z pozywieniem kolo luzy, nie halasuj za bardzo, bo obudzisz malucha. Przez nastepne dwie minuty Waring obrzucal O'Mare przer�znymi obelgami nie powtarzajac sie i ani razu sie nie zajaknawszy. - M�wilem juz, ze idzie ci wietnie - rzekl O'Mara karcacym tonem. - Wcale nie musiale sie popisywac. III Po wyjciu Waringa O'Mara zaczal zastanawiac sie nad tym, co uslyszal o demontazu kwatery Hudlarian. Poniewaz rasa ta potrzebowala tylko sily ciazenia rzedu 4G, a poza tym niewielu innych udogodnien, umieszczono ich w jednym z zasadniczych element�w szpitala. Skoro przyszedl czas na wmontowanie w gl�wny korpus, oznaczalo to, ze koniec budowy szpitala nastapi za piec, moze za szec tygodni. Manewrowi p�l silowych na stanowiskach umieszczonych w zaglebieniach montowanych plaszczyzn beda rzucac po niebie tysiactonowymi ciezarami zblizajac je lagodnie ku sobie, podczas gdy pasowacze sprawdza ulozenie, poprawia je i odpowiednio ustawia do polaczenia. Wielu z nich zlekcewazy wiatla ostrzegawcze, az do ostatniej chwili porywajac sie na mrozace krew w zylach ryzyko, aby tylko oszczedzic sobie czasu i roboty z demontazem segment�w i ponownymi pr�bami. O'Mara wolalby byc razem z nimi na finiszu, zamiast siedziec tu i bawic sie w nianke. Myl ta przypomniala mu o klopocie, kt�ry ukrywal przed Waringiem. Malec nigdy jeszcze tyle nie spal; minelo juz co najmniej dwadziecia godzin od czasu, gdy usnal, czy tez raczej, od kiedy O'Mara wykopal go spac. Owszem, istoty klasy FROB byly wytrzymale, ale moze mlody Hudlarianin nie spal, ale stracil przytomnoc wskutek uderzen? O'Mara siegnal po ksiazke, kt�ra przyslal Pelling i zaczal czytac. Szlo mu jak z kamienia, ale po dw�ch godzinach lektury wiedzial juz co nieco o opiece nad mlodymi Hudlarianami i doznal jednoczenie uczucia ulgi i rozpaczy. Okazalo sie, ze jego napad wciekloci i kopniaki okazaly sie dobra rzecza; mlode osobniki klasy FROB potrzebowaly ciaglych pieszczot. Gdy obliczyl, z jaka sila dorosly osobnik tego gatunku poklepuje swoje mlode, okazalo sie, ze jego wciekly atak byl zaledwie slaba pieszczota. W innym miejscu ksiazka ostrzegala przed przekarmianiem i tu O'Mara mial niewatpliwie sporo na sumieniu. Widocznie wystarczylo malego karmic co piec czy szec godzin podczas okresu czuwania, a gdy nadal zdradzal oznaki niepokoju lub glodu, nalezalo go uspokajac metoda fizyczna, czyli poklepywaniem. Okazalo sie r�wniez, ze male osobniki klasy FROB potrzebuja doc czesto kapieli. Na ich rodzinnej planecie byla to operacja zblizona do czyszczenia metoda piaskowania, ale O'Mara uwazal, ze to zapewne z powodu wysokiego cinienia i gestoci atmosfery. Innym problemem, kt�ry niewatpliwie musial rozwiazac, byl spos�b aplikowania dostatecznie silnych klepniec w celu pocieszenia malca. Mial olbrzymie watpliwoci, czy uda mu sie wpac we wciekloc za kazdym razem, kiedy malec bedzie potrzebowal swojej porcji pieszczot. Ale przynajmniej okazalo sie, ze O'Mara bedzie mial mn�stwo czasu, by co wymylic, bowiem w tej samej ksiazce wyczytal r�wniez, ze Hudlarianie czuwaja przez dwie pelne doby, potem za pia przez piec. Podczas pierwszego pieciodobowego okresu snu malca O'Mara zdolal wymylic metody aplikowania pieszczot oraz kapieli, a nawet zostalo mu jeszcze dwa dni na odpoczynek i zebranie sil przed ciezka praca, kt�ra go czekala, gdy malec sie obudzi. Dla czlowieka o przecietnej sile byloby to mordercze zajecie, ale O'Mara odkryl po pierwszych dw�ch tygodniach tego cyklu, ze dostosowal sie do niego zar�wno psychicznie, jak i fizycznie. A pod koniec czwartego tygodnia b�l i sztywnoc nogi ustapily zupelnie, a malec nie sprawial najmniejszego klopotu. Na zewnatrz budowa szpitala dobiegala konca. Ogromna, tr�jwymiarowa ukladanka byla juz gotowa, jeli nie liczyc kilku niezbyt waznych segment�w na skrajach. Przybyl tez oficer dochodzeniowy z Korpusu Kontroli i zadawal pytania wszystkim z wyjatkiem O'Mary. On, za nieustannie zastanawial sie, czy przesluchiwano juz Waringa, a jeli tak, to co powiedzial manewrowy. Oficer dochodzeniowy byl psychologiem, niepodobnym do zwyklych inzynier�w z Korpusu, i na pewno nie byl glupcem. O'Mara pomylal, ze on sam tez nie byl glupi; zrobil wszystko, co m�gl i po prawdzie nie powinien niepokoic sie wynikiem ledztwa prowadzonego przez Kontrolera. Ocenil cala sytuacje i zwiazane ze sprawa osoby, i udalo mu sie przewidziec reakcje wszystkich. Ale zalezalo to od tego, co Waring powiedzial Kontrolerowi. Masz stracha! pomylal O'Mara czujac do siebie niesmak. Naraz, kiedy twoje ulubione teoryjki zostaly wystawione na pr�be, boisz sie, ze nie dadza wynik�w. Chcialby poczolgac sie do Waringa i ucalowac jego buty? A taki czyn, o czym wiedzial, wprowadzilby lepa zmienna do ukladu, kt�ry powinien byc calkowicie mozliwy do przewidzenia i z pewnocia by wszystko popsul. Niemniej jednak pokusa byla silna. Na poczatku sz�stego tygodnia przymusowej opieki nad malcem, gdy O'Mara czytal o r�znych niesamowitych i dziwacznych chorobach, na kt�re zapadaja mlode osobniki klasy FROB, czujnik luzy dal znac, ze kto przyszedl. O'Mara szybko zsunal sie z kanapy i stanal twarza do wejcia usilnie starajac sie sprawiac wrazenie czlowieka pozbawionego wszelkich zmartwien. Ale to byl tylko Caxton. - Mylalem, ze to Kontroler - powiedzial O'Mara. - Jeszcze go tu nie bylo, co? - mruknal kierownik sekcji. - Moze myli, ze to strata czasu. Po tym, co mu powiedzielimy, uwaza pewnie, ze sprawa jest jasna. Kiedy tu przyjdzie, wezmie ze soba kajdanki. O'Mara tylko popatrzyl na niego. Kusilo go, zeby zapytac, czy Kontroler przesluchiwal juz Waringa, ale nie byla to silna pokusa. - Przyszedlem - rzekl oschle Caxton - zeby zapytac sie o wode. Dzial zaopatrzenia m�wil, ze zamawia pan trzy razy wiecej wody niz m�glby pan potrzebowac. Zalozyl pan akwarium, czy co? O'Mara celowo zwlekal z odpowiedzia. - Czas juz na kapiel malca - rzekl. - Chce pan popatrzec? Schylil sie, sprawnie usunal jedna z plyt podlogowych i siegnal do wnetrza powstalego w ten spos�b otworu. - Co pan robi? - wybuchnal Caxton. - To siec sztucznego ciazenia, nie wolno panu jej dotykac... Nagle podloga przechylila sie o trzydzieci stopni. Caxton runal na ciane z przeklenstwem na ustach. O'Mara wyprostowal sie, otworzyl wewnetrzne drzwi luzy, po czym ruszyl po silnie teraz nachylonej podlodze w strone sypialni. Caxton poszedl za nim ciagle upierajac sie przy twierdzeniu, ze O'Mara nie ma ani uprawnien, ani dostatecznych kwalifikacji, zeby dokonywac przer�bek w ukladach sztucznego ciazenia. - To zapasowy rozpylacz do pozywienia, kt�rego wylot zmodyfikowalem tak, zeby dawal strumien wody pod cinieniem - powiedzial O'Mara, kiedy znalezli sie wewnatrz przedzialu. Nastawil przyrzad i rozpoczal demonstracje oblewajac woda niewielki fragment sk�ry malca. Obiekt demonstracji zajety byl nadawaniem coraz bardziej nieokrelonego ksztaltu przedmiotowi, kt�ry byl kiedy krzeslem. Ludzi zignorowal calkowicie. - Prosze spojrzec - O'Mara kontynuowal - na ten fragment sk�ry, gdzie substancja odzywcza stwardniala. To miejsce trzeba co jaki czas przemywac, bowiem stwardniale pozywienie zatyka system absorpcyjny Hudlarianina powodujac wstrzymanie doplywu pokarmu. Malec robi sie wtedy bardzo nieszczeliwy i, hm, glony... Umilkl. Dostrzegl, ze Caxton nie patrzy na malca, ale obserwuje, jak woda odbija sie od jego sk�ry, a nastepnie splywa po stromo nachylonej podlodze przez cale pomieszczenie, prosto do luzy. Moze zreszta i dobrze, ze nie patrzyl na malego, bowiem rozpylacz odslonil na jego sk�rze jaka plame o takiej barwie i strukturze, jakiej jeszcze nie widzial. Zapewne nie bylo to nic groznego, ale lepiej, zeby Caxton nie zobaczyl i nie zadawal pytan. - Co tam jest? - zapytal kierownik wskazujac na sufit Aby zapewnic malemu konieczna iloc pieszczot, O'Mara musial sklecic specjalny zesp�l dzwigni, blok�w i przeciwwag; cala te niezdarna maszynerie zawiesil u sufitu. Bardzo byl dumny ze swego wynalazku; za jego pomoca m�gl rozdawac porzadne, solidne klepniecia w dowolne miejsce p�ltonowego cielska malca. Kazde z takich klepniec momentalnie umierciloby czlowieka. Mial jednak watpliwoci, czy Caxtonowi spodobalby sie jego aparat. Zapewne kierownik sekcji uwazalby, ze urzadzenie zadaje dziecku b�l i zakazalby jego stosowania. O'Mara ruszyl w strone wyjcia. - To tylko podnonik blokowy - odpowiedzial na pytanie Caxtona. Mokre plamy na podlodze wytarl szmata, kt�ra cisnal do luzy, obecnie czeciowo wypelnionej woda. Jego sandaly i kombinezon byly r�wniez wilgotne. wiec je tez tam wrzucil, po czym zamknal zaw�r wewnetrzny i otworzyl zewnetrzny. W czasie gdy woda bulgocac ulatniala sie w przestrzen kosmiczna, wyregulowal sztuczne ciazenie, tak ze podloga byla znowu plaska, a ciany pionowe. Nastepnie zamknawszy luze od zewnatrz wydostal z niej sandaly, kombinezon i szmate, kt�re obecnie byly suche jak pieprz. - Ladnie pan to sobie wszystko urzadzil - powiedzial zrzedliwie Caxton wkladajac helm. - Przynajmniej o niego dba pan lepiej, jak o jego rodzic�w. Oby tak dalej. Kontroler przyjdzie tu jutro o dziewiatej - dodal i wyszedl. O'Mara szybko wr�cil do sypialni, by dokladniej przyjrzec sie owej plamce na sk�rze. Byla ona bladoszaroniebieska, a gladka i twarda prawie jak stal powierzchnia sk�ry wygladala w tym miejscu jak popekana. O'Mara potarl lagodnie to miejsce, a Hudlarianin zakrecil sie i wydal ryk, kt�ry zabrzmial pytajaco. - A mylisz, ze ja wiem - powiedzial O'Mara w roztargnieniu. Nie m�gl sobie przypomniec, zeby juz o czym takim czytal, ale ksiazki jeszcze nie skonczyl. Im predzej to zrobi, tym lepiej. Istoty nalezace do r�znych ras porozumiewaly sie miedzy soba gl�wnie za pomoca autotranslatora, kt�ry elektronicznie rozdzielal i klasyfikowal wszystkie znaczace dzwieki i odtwarzal je w jezyku jego uzytkownika. Inna metoda, stosowana, gdy istniala potrzeba przekazania znacznej iloci dokladnych danych o bardziej wyspecjalizowanym charakterze, byla nauka przy uzyciu hipnotam. Za ich pomoca przekazywano wszelkie doznania zmyslowe, wiedze i osobowoc jednej istoty bezporednio do m�zgu drugiej. Daleko w tyle za nimi, jeli chodzi o powszechnoc zastosowania i dokladnoc, byla metoda trzecia: pisany jezyk cokolwiek na wyrost nazwany uniwersalnym. Jezyk uniwersalny przydatny byl tylko tym istotom, kt�rych m�zgi wyposazone byly w receptory optyczne zdolne do wydobycia informacji z zespol�w znak�w graficznych rozmieszczonych na plaskiej powierzchni, czyli kr�tko m�wiac, z zadrukowanej stronicy. Choc zdolnoc te posiadalo wiele ras inteligentnych, to zakres barw odbierany przez kazda z nich byl r�zny. To, co O'Marze jawilo sie jako plamka barwy szaroniebieskiej, dla innej istoty moglo miec inna barwe - od szaroz�ltej do brudnopurpurowej - a klopot polegal na tym, ze autorem ksiazki mogla byc taka wlanie inna istota. Jeden z dodatk�w do ksiazki zawieral przyblizone odpowiedniki barw dla r�znych ras, ale ciagle zagladanie do niego bylo nuzace i czasochlonne, a O'Mara nie m�gl sie poszczycic dobra znajomocia jezyka uniwersalnego. Piec godzin p�zniej nie byl ani troche blizej prawidlowej diagnozy dolegliwoci nekajacej Hudlarianina, za owa szaroniebieska plamka na jego sk�rze urosla dwukrotnie i zyskala towarzystwo trzech nastepnych plam. Nakarmil malca z niepokojem zastanawiajac sie, czy slusznie to robi w tej sytuacji, potem za powr�cil do studiowania ksiazki. Wedlug niej byly doslownie setki lagodnych, kr�tkotrwalych chor�b, na kt�re zapadali mlodzi Hudlarianie. Jego malec uniknal ich tylko dlatego, ze dostawal pozywienie ze zbiornika i nie wchlonal bakterii z powietrza, czesto spotykanych na jego planecie. Ta choroba byla zapewne hudlarianskim odpowiednikiem odry, przekonywal samego siebie O'Mara; ale wygladalo to groznie. Podczas nastepnego karmienia okazalo sie, ze jest ich juz siedem; nabraly odcienia ciemniejszego, a opr�cz tego malec nieustannie tlukl o siebie mackami. Bez watpienia musialy go te miejsca bardzo swedzic. Uzbrojony w te nowa informacje O'Mara powr�cil do ksiazki. I nagle znalazl. Objawy byly przedstawione jako "szorstkie, odmiennie zabarwione plamy na sk�rze, powodujace silne swedzenie z powodu nie wchloniecia drobin pozywienia". Leczenie polegalo na splukiwaniu podraznionych miejsc po kazdym karmieniu w celu zmniejszenia swedzenia, plamy za mialy same zniknac po jakim czasie. Obecnie choroba ta byla na Hudlarze bardzo rzadka, za jej objawy wystepowaly z dramatyczna gwaltownocia. I znikaly r�wnie szybko, jak sie pojawily. O ile pacjent mial zapewniona podstawowa opieke, choroba, jak twierdzila ksiazka, nie byla niebezpieczna. O'Mara zaczal przeliczac podane wskazniki na wlasny system pomiaru czasu i odlegloci. Wyszlo mu, na ile m�gl byc pewien swych obliczen, ze rednica plamy moze dochodzic do p�l metra, za ich liczba zwiekszyc sie do dwunastu. Potem zaczna znikac, co nastapi po okolo szeciu godzinach liczac od czasu, kiedy zauwazyl pierwsza plame. Nie bylo sie o co martwic. IV Po zakonczeniu kolejnego karmienia O'Mara dokladnie oczycil miejsca pokryte niebieskimi plamami, ale maly Hudlarianin nadal trzepal mackami i silnie dygotal. O'Marze przyszlo do glowy, ze malec wyglada jak kleczacy slon z szecioma wciekle wijacymi sie trabami. Zajrzal jeszcze raz do ksiazki, kt�ra jednak w dalszym ciagu utrzymywala, ze w normalnych warunkach choroba ma przebieg lagodny i kr�tkotrwaly, a jedynym rodkiem lagodzacym przykre uczucie swedzenia moze byc tylko odpoczynek i utrzymywanie zaatakowanego obszaru w czystoci. Dzieci to paskudne utrapienie, pomylal z wcieklocia. Zdrowy rozsadek podpowiadal mu, ze to cale trzepanie mackami i dygotanie nie jest dobre i powinno sie temu zapobiec. Moze malec drapal sie tylko z przyzwyczajenia i przestanie, gdy sie odwr�ci jego uwage? Jednak gwaltownoc tego procesu poddawala w watpliwoc to przypuszczenie. O'Mara wybral wszakze dwudziestopieciokilogramowy odwaznik i za pomoca swego podnonika podciagnal pod sufit. Zaczal rytmicznie unosic go i opuszczac na miejsce okolo p�l metra od twardej, przezroczystej blony oslaniajacej oczy; kiedy odkryl, ze "poklepywanie" tego miejsca sprawia malcowi najwiecej przyjemnoci. Dwadziecia piec kilo zrzucone z wysokoci dw�ch i p�l metra bylo dla Hudlarianina mila, lagodna pieszczota. Pod wplywem poklepywania maly poruszal sie mniej gwaltownie. Kiedy jednak O'Mara unieruchomil ciezarek, Hudlarianin zaczal rzucac sie jeszcze silniej niz poprzednio wpadajac nawet w pelnym biegu na ciany i resztki umeblowania. W czasie jednej takiej szalenczej szarzy o malo nie dostal sie do drugiego pokoju; powstrzymalo go jedynie to, ze nie zmiecil sie w drzwiach. Do tej pory O'Mara nie zdawal sobie sprawy z tego, jak bardzo maly FROB przybral na wadze przez te piec tygodni. Wyczerpany, dal w koncu spok�j pieszczotom. Zostawil Hudlarianina szalejacego w sypialni i rzucil sie na kanape w drugim pokoju pr�bujac zebrac myli. Wedlug ksiazki byl najwyzszy czas, aby sine plamy zaczely blednac. Ale tak sie nie stalo; ich liczba osiagnela maksimum, czyli dwanacie, a rednica wynosila, zamiast p�l metra, prawie dwa razy tyle. Byla tak duza, ze podczas nastepnego karmienia powierzchnia absorpcyjna sk�ry wyniesie polowe normalnej, w wyniku czego maly dozna dalszego oslabienia spowodowanego niedostatkiem pozywienia. Kazdy za wiedzial, ze swedzacych miejsc nie nalezy drapac, jeli nie chce sie poszerzyc obszaru dotknietego schorzeniem i zaostrzyc stanu chorobowego... Ochryply ryk syreny przerwal jego myli. Wedle dotychczasowego dowiadczenia O'Mara zrozumial, ze jest to dzwiek wydawany przez silnie przestraszonego malca, natomiast slabe natezenie oznacza, ze maly FROB opada z sil. Hudlarianinowi potrzebna byla natychmiastowa pomoc, ale O'Mara watpil, czy ktokolwiek bylby w stanie jej udzielic. Rozmowa z Caxtonem nie miala sensu; kierownik sekcji m�glby tylko wezwac Pellinga, ten za wiedzial na temat mlodych Hudlarian jeszcze mniej niz O'Mara, kt�ry tym zagadnieniem zajmowal sie przez ostatnie piec tygodni. Takie postepowanie byloby tylko strata czasu, malemu za nie pomogloby nic, a poza tym istniala powazna mozliwoc, ze nie zwazajac na obecnoc badajacego sprawe wypadku Kontrolera Caxton postaralby sie, by O'Marze przytrafilo sie co nieprzyjemnego za to, ze dopucil do choroby malca. Nie mozna bylo miec watpliwoci, ze kierownik sekcji obarczy wina wlanie jego. Caxton nie lubil O'Mary. Nikt nie lubil O'Mary. Gdyby O'Mara byl lubiany przez wsp�lpracownik�w, nikt nie mialby zamiaru obarczac go wina za chorobe malego; nie doszloby tez do natychmiastowego i jednoglonego obwinienia go o spowodowanie mierci jego rodzic�w. A on postanowil udawac czlowieka z paskudnym charakterem i udalo mu sie to cholernie dobrze. Moze faktycznie byl kanalia i dlatego udawanie przychodzilo mu z taka latwocia? Moze nieustanna frustracja wynikajaca z niemoznoci pelnego uzycia swego m�zgu ukrytego w ohydnym, muskularnym ciele sprawila, ze zgorzknial; moze rola, kt�ra, jak mu sie zdawalo, tylko gral, wyrazala jego prawdziwy charakter? Gdyby tylko tak sie nie czepial Waringa. Tym najbardziej ich rozzlocil. Jednak takie mylenie prowadzilo donikad. Rozwiazanie jego problem�w lezalo, przynajmniej czeciowo, w wykazaniu, ze jest odpowiedzialny, cierpliwy, uprzejmy i ma te wszystkie inne cechy, kt�re szanuja jego wsp�lpracownicy. Aby to osiagnac, musi najpierw udowodnic, ze mozna mu powierzyc opieke nad dzieckiem. Zastanowil sie przez chwile, czy Kontroler nie m�glby pom�c. Nie bezporednio; psycholog raczej nie bedzie wiedzial o malo znanych chorobach dzieci hudlarianskich, ale moze sam Korpus... Jako galaktyczna policja, gosposia do wszystkiego i og�lnie najwyzsza wladza, Korpus Kontroli m�glby doc predko znalezc kogo, kto bedzie znal wszystkie potrzebne odpowiedzi. Jednak ten kto prawie na pewno bedzie wlanie na Hudlarze, a tamtejsze wladze znaly juz sytuacje osieroconego malca i pomoc zapewne juz od tygodni byla w drodze. Bez watpienia przyjdzie predzej niz m�glby sprowadzic ja Kontroler. Moze i przyjdzie na czas, by uratowac malego. A moze tez zjawic sie za p�zno. Problem w dalszym ciagu spoczywal na barkach O'Mary. Nie grozniejsza niz odra u ludzi... Jednak odra u ludzkiego dziecka moze byc bardzo grozna, jeli sie trzyma chorego w chlodzie, lub tez w innych warunkach, kt�re same w sobie nie sa szkodliwe, jednak groza miercia organizmowi, kt�rego odpornoc zostala obnizona w wyniku choroby lub niedozywienia. Ksiazka Pellinga zalecala odpoczynek, czystoc i nic poza tym. A moze jednak? Moze w tym wszystkim tkwilo jakie zasadnicze zalozenie? Dowcip polegal na tym, ze pacjent omawiany w ksiazce znajdowal sie podczas choroby na swej rodzinnej planecie. W normalnych warunkach owa choroba byla zapewne lagodna i kr�tkotrwala. Ale sypialni O'Mary w zaden spos�b nie mozna bylo uznac za normalne warunki dla dotknietego choroba mlodego Hudlarianina. Wraz z ta myla pojawilo sie i rozwiazanie, o ile nie bylo w og�le za p�zno, by je zastosowac. O'Mara zerwal sie z kanapy i popieszyl w strone schowka na skafandry. Wkladal wlanie ciezki kombinezon roboczy, gdy zabrzeczal komunikator. - O'Mara - ryknal glos Caxtona, gdy wlaczyla sie fonia - Kontroler chce z panem m�wic. Mial byc dopiero jutro, ale... - Dziekuje panu, panie Caxton - przerwal mu spokojny, stanowczy glos. - Nazywam sie Craythorne, panie O'Mara - rzekl Kontroler po chwili przerwy. - Jak pan wie, mialem sie z panem zobaczyc jutro, ale udala mi sie wczeniej pozalatwiac pare spraw, co dalo mi czas na wstepna rozmowe... Ze tez musial akurat teraz przylezc, zapieklil sie w duchu O'Mara. Skonczyl wkladac skafander nie mocujac jednak ani helmu, ani rekawic. Zaczal wylamywac plytke, pod kt�ra znajdowal sie regulator atmosfery. - ... Prawde m�wiac - kontynuowal Kontroler spokojnym glosem - panska sprawa jest wyjatkiem, jeli wziac pod uwage, czym sie tu zajmuje. Do mnie nalezy zalatwianie zakwaterowania i tak dalej, dla najr�zniejszych istot, kt�re beda pracowac w tym szpitalu, a takze dolozenie wszelkich staran, by uniknac tarc miedzy nimi, kiedy sie tu znajda. Trzeba sie zajac najdrobniejszymi szczeg�lami, ale w tej chwili mam troche czasu. A pan mnie zaciekawia, O'Mara. Chcialbym panu zadac kilka pytan. Ale spryciarz! pomylal O'Mara polowa m�zgu, podczas gdy druga upewnila sie, ze regulatory atmosferyczne sa we wlaciwym polozeniu. Pozostawil swobodnie zwisajaca plyte i zaczal unosic element podlogi, pod kt�rym kryl sie uklad sztucznego ciazenia. - Prosze mi wybaczyc - odparl troche nieprzytomnie - ze bede rozmawial nie przerywajac pracy. Pan Caxton wyjani panu... - Juz mu powiedzialem o malcu - wlaczyl sie Caxton - i jeli pan myli, ze go pan nabierze udajac zakrzatana mamusie...! - Rozumiem - powiedzial Kontroler. - Chcialbym r�wniez owiadczyc, ze zmuszanie pana do przeby