3109
Szczegóły |
Tytuł |
3109 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3109 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3109 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3109 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kroki w nieznane
Tom - 2
Janusz A. Zajdel - Prognozja
Przyjecha�em nieco za wcze�nie: zegar na przystanku wskazywa� kilka minut po wp� do trzeciej. Upa� by� niezno�ny. Mija�em uliczny ogr�dek jakiej� kawiarni, zat�oczony, lecz jaki� starszy jegomo�� zwalnia� w�a�nie sw�j stolik. Wst�pi�em w nadziei, �e dostan� tu co� ch�odnego do picia.
Siedzia�em tu� przy niskim ogrodzeniu. Oczekuj�c na kelnerk�, kt�ra znikn�a we wn�trzu kawiarni i nie pojawia�a si� przez czas d�u�szy, obserwowa�em ruch na tej w�skiej i zapchanej zwykle samochodami ulicy. Dzi� pojazdy porusza�y si� powoli, jakby i one by�y zm�czone upa�em, a przechodnie snuli si� w porozpinanych ubraniach, zgrzani i przyt�oczeni nieruchom� galaret� gor�cego powietrza. W takie dni cz�owiek ma uczucie, jakby czas zwolni� bieg. My�li przep�ywaj� leniwie i omijaj� skrz�tnie wszelkie powa�ne zagadnienia, kr���c raczej wok� piaszczystych pla� nadmorskich czy cho�by miejskich basen�w k�pielowych...
- Czy mo�na usi��� ko�o pana?
Podnios�em g�ow�. Pytaj�cy sta� nade mn� w kolorowej koszuli, spocony jak wszyscy i z wyrazem zm�czenia na twarzy.
- Prosz� bardzo - powiedzia�em. - Na nikogo nie czekam, to miejsce jest wolne.
Usiad�. Nie by� m�ody, w�osy zaczyna�y mu ju� siwie�. Czo�o poprzecinane d�ugimi, poziomymi zmarszczkami i pomarszczona twarz z iskrz�cymi si� kropelkami potu zdradza�y cz�owieka, kt�ry nie mia� lekkiego �ycia.
Tak to przynajmniej oceni�em. Lubi� czasem czyta� w ludzkich twarzach, by potem konfrontowa� swe spostrze�enia z rzeczywisto�ci�. Musia� zauwa�y�, �e przygl�dam mu si� zbyt d�ugo, bo poruszy� si� niespokojnie i podni�s�szy oczy, zapyta�:
- Przepraszam, czy pan... nie spotka� mnie ju� kiedy�?
- Chyba nie... - zastanowi�em si�, spogl�daj�c jeszcze raz uwa�nie. - A pan? Czy�by pan sobie mnie przypomina�?
U�miechn�� si� blado i otworzy� usta, jakby chcia� co� powiedzie�, ale zrezygnowa� wida�, bo tylko pokr�ci� g�ow� przecz�co i odwr�ci� twarz w stron� ulicy. Pomy�la�em, �e w taki upa� nawet rozmawia� si� nie chce, i jeszcze raz rozejrza�em si� za kelnerk�.
- Z obs�ug� tu nie najlepiej. Od dziesi�ciu minut wypatruj� kelnerki - powiedzia�em na wp� do siebie.
- Niech si� pan nie trudzi - powiedzia� m�j s�siad, nie odrywaj�c wzroku od ulicy. Kelnerka zjawi si� za nast�pne dziesi�� minut. Piwa zreszt� nie b�dzie ani wody sodowej.
- Widz�, �e zna pan miejscowe stosunki! - za�mia�em si�. - Pewnie bywa pan tu cz�sto? Ku mojemu zdumieniu spojrza� na mnie ze smutkiem i powiedzia�:
- Nie wiem...
- Jak to: nie wie pan? Nie wie pan, czy... - Po prostu nie wiem. Nie pami�tam. Wzruszy�em ramionami bior�c jego s�owa za jeszcze jedn� manifestacj� niech�ci do pogaw�dki. Machinalnie si�gn��em po swoj� teczk� i bezmy�lnie przerzuci�em zawarte w niej arkusze maszynopisu. Tekst, kt�ry przegl�da�em tyle razy, wyda� mi si� teraz idiotyczny, zawi�y i niezrozumia�y. "Je�li przeczytam nast�pn� stron�, dojd� do wniosku, �e to nic niewarte... - pomy�la�em. - Ten upa� nastraja pesymistycznie". Zapi��em teczk�. Trudno, niczego ju� nie zmieni�, za kwadrans oddam tekst w redakcji i poczekam na opini� recenzent�w...
- Panowie sobie �ycz�?...
To nareszcie zjawi�a si� kelnerka. Ospale strzepn�a ze stolika okruchy tytoniowego popio�u i czeka�a ze znudzon� min�.
- Prosz� o piwo - powiedzia�em.
- Nie ma. Zabrak�o - mrukn�a z rozdra�nieniem.
- Woda sodowa? - Wysz�a.
M�j s�siad by� jednak dobrze zorientowany w zaopatrzeniu kawiarni w napoje ch�odz�ce. - Czy jest w og�le co� do picia? Zimnego, oczywi�cie... - spyta�em z rezygnacj�.
- Nap�j firmowy. �yczy pan? Drugi pan te�?
Obaj zgodzili�my si� na ten nap�j. Kelnerka znikn�a, a m�j s�siad skrzywi� si� z niesmakiem.
- Dostan� obrzydliw�, ciep�aw� lur�... mrukn��.
- S�dz�c z pa�skich poprzednich przewidywa� - u�miechn��em si� - powinno i tym razem si� sprawdzi�...
- Ja nie przewiduj� - powiedzia� nagle. Ja wiem.
- Jak to? Czy�by pan by�... jasnowidzem? - za�artowa�em.
- W nomenklaturze parapsychologicznej tak si� to nazywa - powiedzia� powoli. - Ja jednak inaczej okre�li�bym m�j przypadek... Potrafi� przewidzie� tylko rzeczy dotycz�ce mnie osobi�cie. Fakty, w kt�rych b�d� bra� udzia� bezpo�rednio, lub te, o kt�rych si� w ten czy inny spos�b dowiem. Nie, �le powiedzia�em. Ja nie przewiduj�, ja wiem... Tak jak pan wie to, co dzia�o si� z panem lub wok� pana, powiedzmy, przed godzin�, przed rokiem i tak dalej...
- Chce pan powiedzie� - zauwa�y�em �e pan pami�ta swoj� przysz�o��?
- Owszem, je�li mo�na si� tak absurdalnie wyrazi�, to pami�tam sw� przysz�o��. Wiem to, co si� dopiero stanie. Nazwa�bym to prognozj�, dobrze brzmi...
- �wietnie! W og�le to doskona�y pomys�, kapitalny �art. �e te� w taki upa� nie traci pan humoru...
Nieznajomy posmutnia� jakby, patrz�c na mnie powa�nie spod na wp� opuszczonych powiek.
- Bardzo bym by� szcz�liwy, gdyby to tylko �art... - powiedzia� cicho. - Niestety, to prawda, panie Kowalski!
- Coo? Pan zna moje nazwisko? Nie pami�tam, abym je wymienia�...
- Gdyby nawet je pan wymieni�, nie m�g�bym go pami�ta�! Opr�cz prognozji bowiem dotkni�ty jestem ca�kowit� amnezj�! Rozumie pan? To jest w�a�nie ca�e moje nieszcz�cie, podw�jne nieszcz�cie: nie pami�tam ani jednej chwili z mojej przesz�o�ci, a za to znam ca�� sw� przysz�o��!
Nie mog�em wydoby� z siebie g�osu. W os�upieniu patrzy�em na tego cz�owieka, nie wiedz�c wci��, czy �artuje, czy te� m�wi serio.
- Ale�... to przecie� zupe�nie niemo�liwe? I sk�d wie pan w takim razie, jak si� nazywam? - Dowiem si� w przysz�o�ci i st�d pami�tam...
- Wi�c jednak twierdzi pan, �e to wszystko, co us�ysza�em, jest prawd�?
Przytakn�� w milczeniu. Ja r�wnie� zamilk�em, rozwa�aj�c jego s�owa.
- Wi�c pan... nie pami�ta nawet tego, co sta�o si� przed sekund�? I wie pan to, co stanie si� za dziesi�� lat? - spyta�em nagle.
- Owszem. Z tym, �e to, co stanie si� za chwil�, wiem dok�adniej, z wi�ksz� ilo�ci� szczeg��w. To zupe�nie tak, jak z pami�taniem rzeczy mniej i bardziej odleg�ych w czasie dla normalnego cz�owieka... A to, co sta�o si� z przesz�o�ci�, cho�by o sekundy tylko odleg�� od chwili tera�niejszej, jest dla mnie bezpowrotnie zakryte... Jak dla pana na przyk�ad wszystko, co stanie si� za chwil�...
- Ale�... - powiedzia�em - wiem przecie�, �e za chwil� b�d� tu siedzia� i rozmawia� z panem...
- ... a o trzeciej, a raczej kilka minut przed trzeci�, wyjdzie pan st�d i uda si� do tego domu naprzeciwko. Oczywi�cie, �e to pan mo�e wiedzie�, ale nigdy na sto procent. Mo�e w�a�nie za chwil� ja st�d odejd�? Mo�e przechodz�c przez ulic� dostanie si� pan pod samoch�d? Takich ewentualno�ci nie bra� pan pod uwag� w swoich rachubach. Nie, mo�e pan by� spokojny, pod samoch�d pan nie wpadnie, a ja st�d nie zamierzam odej��, dop�ki nie dostan� czego� do picia. Powiedzia�em to tylko tak, dla przyk�adu. A zatem, pan mo�e przewidywa� przysz�o�� na podstawie przesz�o�ci i chwili bie��cej. Ja natomiast przysz�o�� znam, po prostu znam... O przesz�o�ci s�dzi� mog� jedynie poprzez analiz� wsteczn� fakt�w, kt�re dopiero nast�pi�.
M�j umys� pracowa� niezmiernie oci�ale. To, co m�wi� nieznajomy, przekracza�o moj� zdolno�� pojmowania przy trzydziestostopniowym upale...
- Je�li jest tak, jak pan m�wi - zawo�a�em w nag�ym ol�nieniu - to w jaki spos�b mo�e pan odpowiada� logicznie na moje pytania, skoro z chwil�, gdy je pan us�yszy, natychmiast zapomina, �e zosta�y zadane?
- Ech, drogi panie! Niech pan pomy�li rozs�dnie. - Nieznajomy u�miechn�� si� pob�a�liwie. - Pytanie pa�skie wprawdzie natychmiast dok�adnie zapominam, ale odpowied� moj� na to pytanie doskonale pami�tam! Nale�y ona przecie� - nim jej panu udziel� - do przysz�o�ci, i to tej najbli�szej! A przysz�o�� jest przede mn� odkryta!
- Przypu��my... - mrukn��em, zbity z tropu. - Ale pozostaje jeszcze inna sprawa: po co pan zadaje pytania mnie? Pyta� pan na przyk�ad o to, czy pana kiedykolwiek przedtem spotka�em. Przecie� moj� odpowied� zna� pan z g�ry!
- Zn�w si� pan myli - powiedzia� spokojnie. - Gdybym panu nie zada� tego pytania, pan nie odpowiedzia�by na nie nigdy! Ja mog� wiedzie� tylko to, co kiedy� nast�pi, tak wi�c moje pytanie by�o logiczn� konieczno�ci�!
- Hmm... - powiedzia�em, zupe�nie ju� trac�c wszelki pogl�d na t� ca�� dziwn� histori�. - W takim razie nie rozumiem, dlaczego swoj� cudown� w�a�ciwo�� nazywa pan nieszcz�ciem? Od wiek�w ludzie marzyli o czym� takim! Kt� nie chcia�by pozna� swojej przysz�o�ci
- Myli si� pan. Wszyscy si� myl� - powiedzia� ze smutkiem potrz�saj�c g�ow�. - Ja najlepiej wiem, jaki to ci�ar: wiedzie� wszystko, do ko�ca, do najdrobniejszych szczeg��w! Czy nigdy nie pragn�� pan zapomnie� czego�, jakich� przykrych moment�w z �ycia? Zapominanie jest cudown� rzecz�... Podobnie cudowne by�oby poznanie tego, co ma si� sta�, ale na mi�y B�g, w jednym i drugim przypadku nie ca�kowicie, nie do ko�ca. Czy chcia�by pan zapomnie� jak ja o wszystkim, co by�o? Kim pan jest, jak si� pan nazywa i co pan prze�y� dotychczas? Podobnie - zapewniam pana - niemi�e jest poznanie ca�ej przysz�o�ci.
- A panu... w jaki spos�b panu si� to zdarzy�o? Mo�e na podstawie okoliczno�ci, w jakich przytrafi�o si� panu to... nieszcz�cie, ta katastrofa pami�ci, uda si� znale�� �rodek na przywr�cenie normalnego stanu? A mo�e to... zara�liwe? - zakpi�em, odsuwaj�c si� z lekka od niego.
- Sk�d�e mog� wiedzie�, jak to si� sta�o? Przecie� ja nie wiem nawet, jak w og�le dosz�o do naszej rozmowy. Pan wci�� nie mo�e si� przyzwyczai�, �e ma przed sob� cz�owieka, kt�ry porusza si� jak gdyby pod pr�d rzeczywisto�ci. Moja "pami��" staje si� coraz ubo�sza, ka�de s�owo, ka�de wydarzenie odbiera jej kawa�ek wiedzy o moim �yciu!
- Wi�c i o mnie pan wie coraz mniej, mimo �e zadawa� pan pytania i obserwowa� mnie w czasie rozmowy?
- Ma si� rozumie�. Tym niemniej jednak mam wra�enie, �e kiedy� co� o panu us�ysz�. Bo chyba pana nie spotkam... Tak, na pewno nie spotkam pana ju� nigdy, ale...
- Nie spotka mnie pan - powiedzia�em i zamy�li�em si�. "Je�li to wszystko prawda, i je�li on twierdzi, �e mnie nie spotka, to widocznie wie na pewno... W takim razie... to jedyna szansa dla mnie".
- Prosz� pana - powiedzia�em z udan� oboj�tno�ci�. - Rozumie pan przecie�, �e nie�atwo mi uwierzy� w to wszystko, co tu od pana us�ysza�em. Chc� jednak w to uwierzy� i dlatego o�mielam si� prosi� pana o co�. Czy nie m�g�by mi pan... opowiedzie� o czym� z przysz�o�ci? Co� takiego, co mo�na b�dzie po pewnym czasie bezspornie stwierdzi�... Na przyk�ad, czy nie zna pan jakiego�... wynalazku z przysz�o�ci?
- Nie! - nieznajomy przerwa� mi stanowczo i ostro. - Tego nie zrobi�.
- Ale�... bardzo pana prosz�!
- Skoro m�wi�, �e czego� nie zrobi�, to nie znaczy, �e si� upieram, lecz po prostu wiem, �e tego nie zrobi�. Wiem, �e nigdy nikomu nie b�d� opowiada� o przysz�o�ci.
By� wyra�nie wzburzony. Po chwili dopiero uspokoi� si� i doda� �agodnie:
- Gdybym uczyni� zado�� pa�skiej pro�bie, narazi�bym pana na niebezpiecze�stwo. Tak, tak, niech pan nie robi zdziwionej miny! Prosz� tylko pami�ta�: powiedzmy, �e opisz� panu dok�adnie pewne urz�dzenie, o kt�rym wiem, �e w przysz�o�ci zbuduje je, dajmy na to, pan X. Gdyby pan wszed� w posiadanie idei tego wynalazku przed jego rozpowszechnieniem nie opar�by si� pan ch�ci zdobycia s�awy tym�e wynalazkiem. Sk�din�d jednak wiadomo, �e urz�dzenie to b�dzie dzie�em pana X. Wniosek st�d prosty: pana musia�oby spotka� nieszcz�cie, jeszcze zanim zdo�a�by pan skonstruowa� prototyp. Nie mog� nara�a� pana na nag�� �mier�... Przysz�o��, jak pan widzi, ods�oni�ta w nieostro�ny spos�b przed cz�owiekiem lekkomy�lnym, mo�e go zabi�!
- Ale pan przecie�... zna ca�� swoj� przysz�o��? Jak�e wi�c pan mo�e chroni� si� przed czym� takim?
- Chroni mnie przed niebezpiecze�stwem w�a�nie to, �e znam j� ca��! O ile pan ma przed sob� - pozornie przynajmniej - wiele wariant�w �ycia, o tyle ja mam tylko jeden i tego musz� si� trzyma�. Pan zreszt�, podobnie, naprawd� ma jeden tylko wariant: ten, kt�ry pan prze�yje. Lecz przynajmniej �udzi� si� mo�na wybieraniem w�r�d niesko�czonej liczby mo�liwo�ci. Ja wybiera� nie mog�... Ile da�bym za to, by przypomnie� sobie cho� kilka szczeg��w z przesz�o�ci, a zapomnie� to, co mnie czeka...
- Nie na wiele by si� zda�o. Gdyby nawet kto�, kto zna� pana dawniej, przypomnia� jakie� szczeg�y z pa�skiego �ycia, to i tak zapomnia�by pan o tym natychmiast! - powiedzia�em.
- Ma pan racj�... Ale... mo�e to mog�oby mnie wyleczy�?...
Zamilk� na chwil�, a potem innym ju� tonem dosia�:
- Tak, ju� wiem, sk�d b�d� zna� pana twarz... Pan wyda t� �wietn� ksi��k�, kt�r� przeczytam za rok! Przypomnia�em sobie, tam zamieszcz� pa�sk� fotografi�. To naprawd� b�dzie bestseller) Czy pan ju� j� napisa�?
Spojrza�em na niego, raz jeszcze zaskoczony. Czy�by czyta� moje my�li? Telepatia czy co? Bo w t� ca�� jego prognozj�, mimo wszystko, nie potrafi�em uwierzy�.
- Pan m�wi, �e to b�dzie dobra ksi��ka? W�a�nie id� odda� j� do druku.
- To b�dzie pa�ski sukces. Niestety, tak si� jako� z�o�y, �e nie b�d� czyta� nast�pnych pana ksi��ek.
- A ta, o kt�rej pan m�wi... Czy pami�ta pan, o czym ona jest?
- Ale� oczywi�cie, doskonale pami�tam!
Szczeg�lne b�dzie na mnie robi�a wra�enie ta wspania�a sceneria planety, kt�r� odkrywaj� pa�scy bohaterowie...
"Musia� zajrze� mi w maszynopis, gdy przegl�da�em tekst!" - pomy�la�em.
- Nie b�d� czeka� na ten nap�j firmowy. Dochodzi trzecia, musz� i��. Mi�o mi si� z panem gaw�dzi�o. Mo�e pan zechce zap�aci� za mnie, tu s� pieni�dze.
Wsta�em, zabra�em teczk� i wyci�gn��em d�o� w kierunku mego rozm�wcy.
- Kowalski... - przedstawi�em si� machinalnie i natychmiast przysz�o mi do g�owy, �e... st�d w�a�nie, z tego mojego przedstawienia si�, tamten "pami�ta�" przedtem moje nazwisko. Zaraz te� zgani�em si� za tak� my�l, kt�ra oznacza�a, �e pod�wiadomie wierz� w opowie�� nieznajomego. Jak�e mo�na bra� na serio taki absurd?
- Niestety, nie mog� si� panu przedstawi�! - powiedzia� u�miechaj�c si� przepraszaj�co. - Nie pami�tam swego nazwiska. Bo widzi pan, dotkni�ty jestem dziwnego rodzaju przypad�o�ci�...
- Wiem, wiem. Opowiada� mi pan przed kilkunastoma minutami!
- Ach, tak... No to rozumie pan... Ja, co prawda, nie pami�tam, o czym rozmawiali�my, ale s�dz�, �e powiedzia�em panu...
- Tak, tak, wszystko pan powiedzia�. Przepraszam, musz� si� �pieszy� - rzuci�em niecierpliwie.
Skin�wszy mu na po�egnanie g�ow� wmiesza�em si� w potok przechodni�w.
Moja nowa powie�� spotka�a si� z entuzjastycznym przyj�ciem wydawcy. Powiedzia� wr�cz:
- To b�dzie pa�ski wielki sukces, panie Kowalski. Szczeg�lnie silne wra�enie robi ta wspania�a sceneria planety, kt�r� odkrywa j� pa�scy bohaterowie.
Do dzi� nie mog� sobie uprzytomni�, kto i kiedy powiedzia� ju� co� podobnego...
Czy�by zawodzi�a mnie pami��? Zaraz, co to ja mia�em...
Kim ja jestem Jak si� nazywamy Siedz� tu i pisz�, a za chwil� zerwie si� za oknem wichura, trzeba zamkn�� okno... O, ju� wieje! Dlaczego nie wsta�em, �eby zamkn�� okno Zaraz wiatr st�ucze szyb�...
Ilia Warszawski - Wycieczka do Pennfield
- Lepiej chyba b�dzie, je�eli napij� si� jeszcze koniaku - powiedzia� Lynn Cragg.
Podaj�ca herbat� pokoj�wka spojrza�a wymownie na Mepha.
Meph wzruszy� ramionami.
- Czemu tak du�o pijesz, Lynn? W twojej sytuacji... - W mojej sytuacji, drogi Ezra, szklanka mniej czy wi�cej ju� nie gra roli. Wczoraj bada� mnie Winthrow.
- Teraz ju� poradzimy sobie sami, Mary - powiedzia� Meph. - Prosz� nam zostawi� keks i koniak.
Poczeka�, a� pokoj�wka wysz�a.
- C� wi�c powiedzia� ci Winthrow?
- Wszystko, co lekarz m�wi choremu w podobnych przypadkach. Nala� ci? - Cragg si�gn�� po butelk�.
- Tylko troch� - powiedzia� Meph.
Przez kilka minut milcz�c obraca� szklank� w palcach. - Wiesz przecie�, Lynn, �e najtrudniej znale�� s�owa pocieszenia. Zreszt� nie zawsze s� one potrzebne, szczeg�lnie takim ludziom jak ty. Mimo to chcia�bym, aby� mnie dobrze zrozumia�. Przecie� w podobnych przypadkach jest jeszcze zawsze nadzieja...
- Daj spok�j, Ezra - przerwa� mu Cragg. - Nie rozumiem, czemu przyjaciele zwykle staraj� si� do cierpie� fizycznych doda� jeszcze tortury nadziei.
- Dobrze, nie b�dziemy ju� o tym m�wi�.
- Wiesz przecie�, Ezra - powiedzia� Cragg - �e �ycie mnie nie pie�ci�o. Ale je�li bym m�g� prze�y� raz jeszcze jedn�, jedyn� chwil� z przesz�o�ci...
- Masz na my�li t� histori�?... Cragg potakuj�co skin�� g�ow�.
- Nigdy mi o tym nie m�wi�e�, Lynn. Wszystko, co wiem...
- Ja sam stara�em si� o tym zapomnie�. Niestety, nie potrafimy rozkazywa� swojej pami�ci.
- Zdaje si�, �e to si� wydarzy�o w g�rach?
- Tak, w Pennfield. Dok�adnie czterdzie�ci lat temu. Jutro przypada czterdziestolecie mojego �lubu i mojego wdowie�stwa. - Wypi� du�y �yk. - W�a�ciwie by�em �onaty zaledwie pi�� minut.
- I my�lisz, �e gdyby ci si� uda�o powt�rzy� te pi�� minut?...
- Musz� si� przyzna�, �e my�l� o tym bez przerwy. Prze�laduje mnie my�l, �e wtedy... M�wi�c po prostu nie zachowa�em si� wtedy najlepiej. By�y mo�liwo�ci, kt�rych nie wykorzysta�em.
- Zawsze si� tak wydaje - powiedzia� Meph.
- Mo�liwe. Ale to by� chyba wyj�tkowy wypadek. Od chwili, gdy Ingrid straci�a r�wnowag�, by�o zupe�nie jasne, �e poleci w przepa��. Dostatecznie dobrze je�dzi�em na nartach i m�g�bym...
- Brednie! - obruszy� si� Meph. - To wszystko wymy�li�e� ju� potem. Takie ju� s� w�a�ciwo�ci psychiki ludzkiej, Nie jeste�my w stanie...
- Nie masz racji, Ezra. Po prostu wtedy na moment ow�adn�o mn� jakie� odr�twienie. Dziwne, fatalistyczne przeczucie nieuniknionej katastrofy. Teraz by�bym got�w sprzeda� dusz� diab�u, tylko za przywr�cenie tej chwili. Tak dok�adnie wyobra�am sobie. co nale�a�o w�wczas zrobi�!..
Meph podszed� do kominka i stan�� plecami do ognia. - Bardzo mi przykro, Lynn - powiedzia� po d�ugiej pauzie. - Wed�ug wszystkich zasad gry powinienem ci� teraz zaprowadzi� do swego laboratorium, posadzi� w maszyn� czasu i wyprawi� w przesz�o��. Niestety, tak bywa tylko w opowiadaniach fantastycznych. Strumie� czasu jest nieodwracalny, ale nawet gdyby sam diabe� przeni�s� ci� w przesz�o��, to wszystkie wydarzenia w nowym uk�adzie czasowym by�yby �ci�le uwarunkowane przez maj�c� dopiero nast�pi� przysz�o��. P�tli czasu nie mo�na przedstawi� inaczej jak tylko jako p�tl�. Mam nadziej�, �e mnie zrozumia�e�?
- Zrozumia�em - u�miechn�� si� nieweso�o Cragg. Niedawno przeczyta�em opowiadanie. By�a tam mowa o cz�owieku, kt�ry wyprawi� si� w dalek� przesz�o��, rozdepta� tam motyla i ten drobiazg wywo�a� w tera�niejszo�ci zmian� ustroju politycznego, ortografii i czego� tam jeszcze. Czy to w�a�nie mia�e� na my�li?
- Mniej wi�cej, chocia� fanta�ci s� sk�onni do przesady. Zwi�zki skutk�w i przyczyn mog� by� bardzo r�nie lokalizowane w czasie i przestrzeni. Trudno wyobrazi� sobie nast�pstwa �mierci Napoleona w niemowl�ctwie, ale gdyby moja lub twoja praprzodkini wybra�a sobie innego ma��onka, �wiat, w kt�rym �yjemy, doprawdy zmieni�by si� bardzo ma�o.
- Dzi�kuj� bardzo! - powiedzia� Cragg. - I to ju� wszystko, co m�g� mi zakomunikowa� filozof i najwybitniejszy fizyk Donomagu Ezra Meph?
Meph roz�o�y� r�ce:
- Przeceniasz mo�liwo�ci nauki Lynn, szczeg�lnie je�eli chodzi o zagadnienia zwi�zane z czasem. Im wi�cej my�limy o jego naturze, tym bardziej nasze pogl�dy staj� si� zagmatwane i sprzeczne. Przecie� nawet teoria wzgl�dno�ci...
- W porz�dku - powiedzia� Cragg, opr�niaj�c szklank� - widz�, �e rzeczywi�cie lepiej jest mie� do czynienia z Szatanem ni� z uczonymi. Nie b�d� ci si� ju� naprzykrza�.
- Odprowadz� ci� - powiedzia� Meph.
- Nie warto. W ci�gu dwudziestu lat zdo�a�em tak pozna� drog�, �e te dziesi�� krok�w mog� przej�� z zamkni�tymi oczami. Dobranoc!
- Dobranoc! - odpowiedzia� Meph.
Cragg nie m�g� d�ugo trafi� kluczem w otw�r zamka. Chwia� si� mocno na nogach. W domu bez przerwy dzwoni� telefon.
Otworzywszy w ko�cu drzwi, podszed� po ciemku do aparatu.
- S�ucham! - Halo Lynn! M�wi Meph. Wszystko w porz�dku?
- W porz�dku.
- K�ad� si� spa�. Ju� dwunasta.
- Odpowiednia pora do sprzedawania duszy diab�u!
- Dobrze, dobrze, tylko nie sprzedaj zbyt tanio - Meph po�o�y� s�uchawk�.
- Jestem do pa�skich us�ug, doktorze Cragg!
Lynn w��czy� stoj�c� lamp�. W fotelu, obok szafy z ksi��kami, siedzia� nieznajomy m�czyzna w czerwonym garniturze przylegaj�cym do szczup�ej figury i w czarnym p�aszczu zarzuconym na ramiona.
- Do us�ug - powt�rzy� nieznajomy.
- Pan wybaczy - powiedzia� zmieszany Cragg - ale wydaje mi si�...
- �e wyzwoliwszy si� z jednego schematu literackiego wpad� pan w drugi? Prawda? - u�miechn�� si� nieznajomy. - Niestety, poza tymi dwoma schematami problem podr�y w czasie jest nierozwi�zalny. Albo maszyna czasu, albo... ja. Czym wi�c mog� s�u�y�?
Cragg usiad� na fotelu i potar� czo�o.
- Niech pan si� nie obawia, nie jestem zjaw�.
- Tak, ale...
- Ach to?! - poklepa� r�k� eleganckie, lakierowane kopyto, wystaj�ce z nogawki spodni. - Niech. pan na to nie zwraca uwagi. Moda rodem z dawno minionego czasu. Znacznie wygodniejsze i bardziej eleganckie ni� buciki.
Cragg odruchowo rzuci� okiem na p�aszcz, okrywaj�cy plecy nieznajomego.
- Znowu to samo! - zachmurzy� si� go�� i podni�s�szy si� z fotela zrzuci� p�aszcz. - C�, pytanie zupe�nie na miejscu, je�eli we�miemy pod uwag� wszelkie brednie, kt�re ksi�a w ci�gu wiek�w o nas wygadywali. Zdaj� sobie spraw�, drogi doktorze, z ca�ej wulgarno�ci i niew�a�ciwo�ci podobnego rodzaju do�wiadcze�, ale je�elibym... To znaczy, �e je�eliby pan... S�owem, je�eli takie do�wiadczenie by�oby dopuszczalne z punktu widzenia przyzwoito�ci, to na w�asne oczy m�g�by si� pan przekona�, �e nie ma nawet �ladu ogona. Wszystko to jest wierutne k�amstwo! Zapewniam pana.
- Kim pan jest? - zapyta� Cragg.
- Takim samym cz�owiekiem jak i pan - powiedzia� go��, znowu narzucaj�c p�aszcz i siadaj�c na poprzednim miejscu. - Czy zdarza�o si� panu s�ysze� o cykliczno�ci rozwoju wszelkich przejaw�w �ycia?
- Zdarza�o si�. Rozw�j wzd�u� spirali.
- Niechaj b�dzie wzd�u� spirali - zgodzi� si� go�� - to nie zmienia istoty rzeczy. Tak wi�c, pan i ja znajdujemy si� na r�nych ga��ziach tej spirali. Jestem przedstawicielem cywilizacji, kt�ra poprzedza�a wasz�. To, co osi�gn�a nasza nauka - nie�miertelno�� poszczeg�lnych ludzi, umiej�tno�� kierowania czasem, jakie� triki z transformacj� wszystko to w spos�b nieunikniony wywo�ywa�o, w ciemnych umys�ach ludzi waszego cyklu, zabobonne przekonanie o istnieniu jakiej� si�y nieczystej. Dlatego te� niewielu zachowanych do dzi� przedstawicieli naszej ery woli nie afiszowa� si� ze swoim istnieniem.
- G�upstwo! - powiedzia� Cragg.
- To niemo�liwe!
- A gdyby na moim miejscu zjawi� si� przybysz z Kosmosu - spyta� go�� - czy uwierzy�by pan w realno�� tych odwiedzin?
- Nie wiem, mo�e bym i uwierzy�. Jak pan zapewne wie, moj� specjalno�ci� jest filologia a nie kosmogonia. Przybysz z Kosmosu nie usi�owa�by jednak kupi� mojej duszy.
- Tfu! - na twarzy nieznajomego pojawi� si� wyraz wstr�tu. - Czy�by pan wierzy� w te bajeczki?! Ja - straszak wszystkich duchownych - mia�bym zajmowa� si� podobnymi mistyfikacjami i powtarza� ich k�amstwa?
- Czemu wi�c pan si� tu znalaz�? - spyta� Cragg.
- Czysto naukowe zainteresowanie. Zajmuj� si� zagadnieniem przenoszenia w czasie i bez zgody obiektu.
- To prawda?! - Cragg poderwa� si� o ma�o nie przewracaj�c fotela. - Czy pan m�g�by mnie przenie�� czterdzie�ci lat wstecz?
Nieznajomy wzruszy� ramionami.
- Dlaczego nie? Co prawda z pewnymi ograniczeniami. Determinizm zwi�zk�w skutkowo-przyczynowych...
- Ju� to dzisiaj s�ysza�em - przerwa� mu Cragg.
- Wiem - u�miechn�� si� go��. - Tak wi�c jest pan got�w?
- Jestem got�w!
- Doskonale! - Zdj�� zegarek z r�ki. - Dok�adnie czterdzie�ci lat?
Cragg skin�� g�ow�.
- Prosz� bardzo! - przesun�� wskaz�wki i zapi�� pasek na r�ce Lynna. - W chwili, gdy pan zechce zacz�� transformacj�, prosz� nacisn�� ten sztyfcik.
Cragg spojrza� na tarcz� pokryt� niezrozumia�ymi znakami.
- Co to jest?
- Nie wiem, czy potrafi� panu dobrze to wyt�umaczy� zawaha� si� nieznajomy. - Cz�owiekowi zabobonnemu powiedzia�bym, �e to jest czarodziejski zegarek. Fizykowi powiedzia�bym, �e to jest generator pola ujemnych prawdopodobie�stw. Ten termin by�by chyba najbli�szy prawdy, chocia� nie o to przecie� chodzi. Wa�ne jest, �e mechanizm, kt�ry pan ma na r�ku, jest �rodkiem umo�liwiaj�cym przeniesienie w przesz�o��. Mam nadziej�, �e to pana zadowoli.
- Tak - niezbyt pewnym g�osem odpowiedzia� Cragg. - Zanim pana opuszcz� - powiedzia� go�� - musz� uprzedzi� o istnieniu trzech dosy� zasadniczych okoliczno�ci. Po pierwsze, przy ca�ym moim szacunku dla arcydzie� literatury, nie mog� pomin�� szeregu bardzo powa�nych niedok�adno�ci, kt�rych dopu�ci� si� pan Goethe. Faust, uzyskawszy ,z moj� pomoc� m�odo��, w �aden spos�b nie m�g� zachowa� �yciowego do�wiadczenia starca, o czym zreszt� �wiadczy jego bezsensowne zachowanie si� podczas ca�ej tej historii. W wyniku naszego do�wiadczenia odm�odzony o czterdzie�ci lat, jednocze�nie utraci pan ca�� wiedz� nabyt� w tym czasie. Je�eli mimo to chce pan co� zatrzyma� w pami�ci, prosz� o tym my�le� w chwili transformacji.
Cragg kiwn�� g�ow�.
- Po drugie - kontynuowa� go�� - wie pan chyba, �e cia�o fizyczne nie mo�e jednocze�nie znajdowa� si� w r�nych miejscach. Dlatego te� prosz� przyst�pi� do transformacji w tym punkcie przestrzeni, w kt�rym znajdowa� si� pan czterdzie�ci lat temu. W przeciwnym razie nie odpowiadam za skutki. Pan mnie zrozumia�?
Cragg kiwn�� g�ow�.
- I wreszcie - jeszcze co� o zwi�zkach przyczyn i skutk�w. W starej sytuacji mo�e pan zachowa� si� inaczej, ni� zachowa� si� pan pierwotnie. Jednak nie mo�na przewidzie�, do czego to doprowadzi. Mo�liwe tu s� eee... r�ne warianty, okre�lane przez stopie� przestrzenno-czasowego zasi�gu tych�e zwi�zk�w. Zreszt� ju� pan to wie. Mam wi�c zaszczyt... - Sk�oni� si� nisko. - Ach, Diabli nadali! Zdaje si�, �e troch� panu nabrudzi�em kopytami! Ale to chyba niewielki mankament...
- Drobiazg! - powiedzia� Cragg.
- Usilnie prosz� o wybaczenie. Zaraz znikam. Obawiam si�, �e b�dzie pan zmuszony przewietrzy� potem pok�j. Paliwo siarkowe. Niestety, wsp�czesna chemia nie dysponuje �adnym innym �rodkiem dokonywania transformacji. �ycz� powodzenia!
Cragg poczeka�, a� rozwieje si� ob�oczek ��tego dymu, i podszed� do telefonu.
- Post�j taks�wek? Prosz� przyjecha� na ulic� Grenaud numer trzy. Co? Nie, za miasto. Musz� szybko dosta� si� do Pennfield.
- Wje�d�amy do Pennfield - powiedzia� szofer. Cragg otworzy� oczy.
To by�o inne Pennfield. Jasno o�wietlone okna wielopi�trowych dom�w miga�y po obu stronach ulicy.
- Do hotelu?
- Tak. Dobrze pan zna miasto?
Szofer popatrzy� na niego ze zdziwieniem.
- Oczywi�cie! Ju� od wielu lat wo�� tu narciarzy. Ze wszystkich o�rodk�w zimowych...
- Mo�e pan pami�ta, tu na g�rze mieszka� duchowny... Male�ki domek na samym szczycie.
- Umar� - powiedzia� kierowca. - Pi�� lat temu. Teraz jest inny ksi�dz, mieszka w mie�cie, obok ko�cio�a. Zdarza�o mi si� ,przywozi� pasa�er�w i do niego... W r�nych sprawach - doda� po chwili milczenia.
- Chcia�bym przejecha� si� po mie�cie - powiedzia� Cragg.
- Dlaczego nie? - zgodzi� si� szofer.
Cragg patrzy� w okno. Nie, to zdecydowanie by�o inne Pennfield.
- Wystarczy, niech pan zawiezie mnie do hotelu. Obok przemkn�� stary budynek ratusza. Zegar na wie�y wskazywa� drug� godzin�.
Cragg pozna� to miejsce. Tu� obok, na prawo, powinien by� hotel.
- Jeste�my na miejscu - powiedzia� szofer, zatrzymuj�c samoch�d.
- To nie ten hotel.
- Innego tu nie ma.
- Dawniej by� - powiedzia� Cragg patrz�c na budynek. - By� drewniany, a potem na jego miejscu zbudowali ten.
- Jest pan o tym przekonany? Szofer wzruszy� ramionami.
- Czemu mia�bym panu g�ow� zawraca�?
- W porz�dku - powiedzia� Cragg. - Mo�e pan wraca�, ja tu zostan�.
Wyszed� na chodnik.
- Przyjemnej jazdy - powiedzia� szofer chowaj�c pieni�dze do kieszeni. - Teraz jest �wietny �nieg. Je�eli pan potrzebuje dobrych nart, to radz�...
Cragg zrobi� gest oznaczaj�cy, �e nie potrzebuje �adnych rad i zatrzasn�� drzwiczki.
...W pustym hallu za kontuarem drzema�a recepcjonistka.
- Chc� pok�j na pierwszym pi�trze z oknami na plac powiedzia� Cragg.
- Pan na d�ugo do nas?
- Nie wiem. Mo�e... - zawaha� si� Cragg. - Mo�e na kilka dni.
- Poje�dzi� na nartach? - Jakie to ma znaczenie?
Recepcjonistka u�miechn�a si�.
- Absolutnie �adnego. Prosz� wype�ni� druczek. - Poda�a mu kartk�, na kt�rej Cragg napisa� swoje nazwisko i adres. _
- To wszystko?
- Wszystko. Prosz� za mn�, poka�� panu pok�j. Gdzie pa�skie rzeczy?
- Przy�l� jutro.
Weszli na pierwsze pi�tro. Recepcjonistka zdj�a z tablicy klucz i otworzy�a drzwi.
- To ten.
Cragg podszed� do okna. Budynek ratusza by� widoczny bardziej na lewo ni� powinien.
- Ten pok�j mi nie odpowiada. A co jest obok?
- Numer obok jest wolny, ale jeszcze nie posprz�tany. Go�cie wyjechali dopiero wieczorem.
- To niewa�ne.
- Tak, ale teraz nie ma pokoj�wki.
- Powiedzia�em, �e to nie ma �adnego znaczenia!
- Dobrze - westchn�a recepcjonistka je�eli pan nalega, to zaraz zmieni� po�ciel.
Zdaje si�, �e to by�o to, co potrzeba, ale ��ko sta�o pod inn� �cian�. Cragg poczeka�, a� recepcjonistka rozes�a�a prze�cierad�o.
- Dzi�kuj�. Nic wi�cej nie trzeba. K�ad� si� spa�. - Dobranoc! Czy rano pana obudzi�?
- Rano? - Wydawa�o si�, �e nie zrozumia� pytania. Ach, rano! Jak pani sobie �yczy, to ju� jest bez znaczenia. Recepcjonistka parskn�a i wysz�a z pokoju.
Cragg ods�oni� okno, przesun�� ��ko pod przeciwleg�� �cian� zgasiwszy �wiat�o zacz�� si� rozbiera�.
D�ugo le�a� patrz�c na wzory tapety, dop�ki promie� ksi�yca nie przesun�� si� do wezg�owia ��ka. W�wczas, zmru�ywszy oczy, nacisn�� sztyft na zegarku...
"Je�li chce pan co� zatrzyma� w pami�ci, prosz� my�le� o tym w chwili transformacji..." Tak, omijaj�c pie� ostro zakr�ci�a w lewo i straci�a r�wnowag�. Gdy si� jej uda�o postawi� praw� nart� na �niegu, krzykn�a, urwisko by�o zaledwie o par� metr�w. Zrozumia�a, �e na hamowanie jest ju� za p�no i upad�a na lewy bok. Wielki p�at �niegu zacz�� pod ni� wolno osiada�...
Cragg obudzi� si� z dziwnym uczuciem ci�aru w g�owie. Promienie porannego s�o�ca bi�y w oczy, przenikaj�c przez zamkni�te powieki. Przewr�ci� si� na bok usi�uj�c przypomnie� sobie, co wydarzy�o si� wczoraj.
Zdaje si�, �e wczoraj razem z Ingrid je�dzi� na nartach przy �wietle ksi�yca do drugiej w nocy. Potem, w hallu, powiedzia�a... Cragg poderwa� si� i zacz�� pospiesznie naci�ga� wilgotny jeszcze od wczoraj sweter. Ech, do diab�a! Zaspa� w taki dzie�!
Zbiegaj�c po schodach o ma�o nie przewr�ci� wchodz�cej na g�r� gospodyni w nakrochmalonym czepcu i o�lepiaj�co bia�ym fartuszku.
- Niech pan si� spieszy, panie Cragg. - Na jej twarzy pojawi� si� dobrodusznie chytry wyraz. - Panienka ju� dawno na pana czeka. Niech pan uwa�a, �eby...
Cragg dwoma skokami pokona� pozosta�e stopnie.
- Ingrid!
- Radz� ci dobrze, do zar�czyn go nie ca�uj ! - za�piewa�a Ingrid, poprawiaj�c fryzur�. - Niech pan lepiej usi�dzie i napije si� kawy. Musz� si� przyzna�, �e ju� zacz�am my�le�, i� pan po�a�owa� swego nierozs�dku i uciek� do miasta zastawiaj�c oszukan� Ma�gorzat�.
...Gdy si� jej uda�o postawi� praw� nart� na �niegu, krzykn�a...
- Nie wiem, co mi si� sta�o - powiedzia� Cragg, mieszaj�c cukier. - Zwykle wstaj� tak wcze�nie...
- �le si� pan czuje?
- N-n-nie.
- T�sknota za utracon� wolno�ci�?
- Jak pani mo�e, Ingrid!
- Prosz� wobec tego nasmarowa� moje narty. Pojedziemy na g�r� wyci�giem i zjedziemy...
- Nie!! - Cragg przewr�ci� fili�ank� na obrus. - Nie trzeba zje�d�a� na nartach!
- Co si� z panem dzieje, Lynn?! - spyta�a Ingrid strz�saj�c kaw� z sukni. - Daj� s�owo, �e pan jest chory. Od jak dawna?...
- Tam... - Zas�oni� twarz r�kami.
Omijaj�c pie�, ostro skr�ci�a w lewo i straci�a r�wnowag�.
- Tam... s� pnie! Boj� si�... Ingrid. B�agam pani�, zejd�my drog� albo zjed�my kolejk�.
Ingrid od�a wargi.
- Dziwne, �e wczoraj nie ba� si� pan �adnych pni - powiedzia�a wstaj�c. - Nawet w nocy pan si� nie ba�. W og�le dziwnie si� pan dzisiaj zachowuje. Jeszcze nie jest za p�no...
- Ingrid!
- Prosz� da� spok�j, Lynn! Nie mam najmniejszej ochoty wlec si� trzy kilometry pod r�k� ze swoim rozs�dnym i tch�rzliwym ma��onkiem albo sta� si� po�miewiskiem wszystkich zje�d�aj�c kolejk�. Id� si� przebra�. Ma pan dziesi�� minut do namys�u. Je�eli wszystko robi pan wbrew woli, to jest jeszcze mo�liwo��...
- Dobrze - powiedzia� Cragg - zaraz nasmaruj� pani narty.
... - Czy zgadzasz si� wzi�� za �on� t� oto kobiet�? ...urwisko by�o zaledwie o par� metr�w, zrozumia�a, �e na hamowanie jest ju� za p�no.
- Tak.
- A czy ty zgadzasz si� wzi�� za m�a tego m�czyzn�?
- Zgadzam si�.
- Podpiszcie akt...
Ceremonia sko�czy�a si�. Wyszli z domu proboszcza.
- No wi�c? - zak�adaj�c narty, Ingrid spojrza�a na Cragga. W jej oczach b�yszcza�o wyzwanie.
- Jeste� got�w?
Cragg kiwn�� g�ow�.
- Jedziemy!
Ingrid odepchn�a si� kijkami i pomkn�a do przodu. Craggowi wydawa�o si�, �e to wszystko widzia� ju� kiedy� we �nie: i niebieskawo-bia�y �nieg, i fontanny py�u wytryskuj�ce spod nart Ingrid, i czerwony szalik powiewaj�cy na wietrze, i jaskrawe s�o�ce ra��ce oczy.
W przodzie majaczy�a samotnie stara sosna. Ingrid przemkn�a obok niej. Dalej ze �niegu powinien stercze� pie�. ...Omijaj�c pie� ostro zakr�ci�a w lewo i straci�a r�wnowag�.
Ingrid wesz�a w prawy skr�t. W prawy! Cragg westchn�� z ulg�. - Nie ma tych pni zn�w tak du�o - krzykn�a, ostro zakr�caj�c w lewo. - Wszystkie twoje obawy... - Spojrza�a na jad�cego z ty�u Cragga i straci�a r�wnowag�. Prawa narta poderwa�a si� do g�ry.
Cragg przysiad� i ze wszystkich si� odepchn�wszy si� kijkami, pomkn�� chc�c jej przeci�� drog�.
Zderzyli si� o kilka metr�w od urwiska.
Ju� spadaj�c w przepa��, us�ysza� przera�liwy krzyk Ingrid. Potem ca�y �wiat uton�� w niezno�nie jaskrawej eksplozji �wiat�a.
- Pa�ska gazeta, doktorze Meph - powiedzia�a pokoj�wka.
Ezra Meph dopi� kaw� i za�o�y� okulary.
Przez kilka minut z obrzydzeniem przegl�da� kronik� towarzysk�. Potem przerzuciwszy artyku� o nowej metodzie leczenia reumatyzmu, zajrza� na ostatni� stron�.
Notatka by�a uj�ta w czarn� ramk�.
"W numerze hotelowym w Pennfield zmar� znany uczony-filolog, profesor Pa�stwowego Uniwersytetu Donomagu, doktor Lynn Cragg. Nasza nauka utraci�a w nim..."
Meph z�o�y� gazet� i poszed� do sypialni.
- Nie, Mary - powiedzia� do pokoj�wki - t� marynark� prosz� odwiesi� do szafy, za�o�� czarny garnitur.
- Ju� od samego rana? - zapyta�a Mary.
- Tak, dzisiaj mam �a�ob�. Trzeba dokona� jeszcze kilku formalno�ci.
- Kto� umar�?
- Lynn Cragg.
- Biedaczysko! - Mary wyj�a garnitur z szafy. - Bardzo �le ostatnio wygl�da�. A pan go nawet nie odwiedzi�! - To zdarzy�o si� w Pennfield - powiedzia� Meph. Zdaje si�, �e pojecha� tam na narty.
- Bo�e drogi! W jego wieku! Na pewno na co� wpad�... - Najprawdopodobniej. Je�eli wyjdziemy z za�o�e� continuum przestrzenno-czasowego... Ach, Diabli!
- Co si� sta�o?
- Znowu gdzie� si� zapodzia�a �y�ka do but�w. Nie masz poj�cia, jaka to m�ka naci�ga� te modne buciki na moje stare kopyta!
przek�ad : Tadeusz Gosk
John Wyndham - Chronoklazm
Po raz pierwszy us�ysza�em o Tawii w okoliczno�ciach do�� dziwnych. Pewnego ranka w Plyton na High Street zaczepi� mnie nieznajomy starszy pan. Uchyli� kapelusza, sk�oni� si� lekko, w spos�b jakby nietutejszy, i przedstawi� si� grzecznie:
- Jestem Donald Gobie. Doktor Gobie. By�bym panu najmocniej zobowi�zany, sir Geraldzie, gdyby zechcia� pan po�wi�ci� mi chwil� czasu. Przepraszam bardzo, �e pana niepokoj�, ale jest to sprawa zar�wno nie cierpi�ca zw�oki, jak i wa�na.
Przyjrza�em mu si� dok�adnie.
- To chyba jaka� pomy�ka - powiedzia�em. - Nie jestem i nigdy nie by�em "sir" Geraldem.
Popatrzy� na mnie zdumiony.
- Przepraszam pana najmocniej. Co za podobie�stwo... By�em �wi�cie przekonany, �e mam przyjemno�� z sir Geraldem Lattery.
Teraz ja z kolei stan��em jak wryty.
- Moje nazwisko istotnie brzmi Gerald Lattery, ale po prostu "pan", nie "sir".
M�j rozm�wca by� wyra�nie zmieszany.
- Naturalnie. Co za g�upota z mojej strony. - Rozejrza� si� doko�a. - Czy mogliby�my tu gdzie� zamieni� na osobno�ci par� s��w?
Zawaha�em si�, ale tylko na chwil�. By� to niew�tpliwie cz�owiek kulturalny, wykszta�cony. Wygl�da� na prawnika. Z ca�� pewno�ci� nie by� pod gazem ani co� w tym rodzaju. Poniewa� byli�my blisko restauracji "Pod Bykiem", weszli�my do hallu. By�o prawie pusto. Nieznajomy nie przyj�� mojego zaproszenia na drinka. Usiedli�my wi�c w hallu.
- Czym mog� panu s�u�y�, doktorze Gobie? - zapyta�em.
Zawaha� si� speszony. A potem zacz�� m�wi�, jakby podj�� nag�� decyzj�:
- Chodzi mi o Tawi�, sir... panie Lattery. Pan zapewne nie ma poj�cia, jak powa�ne mo�e mie� ta sprawa konsekwencje. To nie tylko kwestia mojej odpowiedzialno�ci, pan rozumie - chocia� i ten problem niepokoi mnie ogromnie chodzi przede wszystkim o skutki, kt�rych nie spos�b przewidzie�. Ona naprawd� koniecznie musi wr�ci�, zanim stanie si� nieszcz�cie. M u s i, panie Lattery.
Obserwowa�em go pilnie. Szczero�� tego cz�owieka nie ulega�a dla mnie w�tpliwo�ci; jego troska by�a autentyczna.
- Ale, doktorze Gobie... - zacz��em.
- Rozumiem, �e mo�e to by� dla pana bardzo trudne, ale zaklinam pana, niech pan jej to wyperswaduje. Ju� nie tylko dla dobra mojego i jej rodziny - dla dobra wszystkich. Trzeba naprawd� bardzo uwa�a�; skutki najmniejszego nawet fa�szywego posuni�cia s� nie do przewidzenia. Musi by� porz�dek, harmonia. Wystarczy, �e jakie� ma�e ziarenko padnie nie tam, gdzie trzeba i - kto wie, co mo�e z tego wynikn��? Dlatego bardzo pana prosz�... niech pan j� spr�buje przekona�...
Przerwa�em mu, ale bardzo �agodnie, bo - oboj�tne, o co mu chodzi�o - by�a to dla niego niew�tpliwie sprawa wielkiej wagi.
- Chwileczk�, doktorze Gobie. Obawiam si�, �e zasz�a jaka� pomy�ka. Nie mam zielonego poj�cia, o czym pan m�wi.
Zawaha� si�. Po jego twarzy przemkn�� wyraz bezradno�ci.
- Pan... - zacz�� i po chwili zamilk� marszcz�c czo�o. Pan chyba nie chce powiedzie�, �e pan jeszcze nie zna Tawii?
- Przykro mi, ale naprawd� nie. Nigdy nawet o nikim takim nie s�ysza�em - zapewni�em go.
Wydawa� si� zupe�nie zdezorientowany i zrobi�o mi si� go �al. Ponowi�em propozycj� drinka. Ale potrz�sn�� tylko g�ow�; widzia�em, ze zaczyna przychodzi� do siebie:
- Przepraszam pana najmocniej - powiedzia�. - Rzeczywi�cie musia�a zaj�� jaka� pomy�ka. Mam nadziej�, �e mi pan wybaczy, panie Lattery. Pewnie wzi�� mnie pan za pijanego. Ale tak mi trudno to panu wyja�ni�... Najlepiej niech pan o tym wszystkim zapomni. Po prostu zapomni.
Z tymi s�owy wyszed�, jakby zagubiony. By�em zaskoczony tym wszystkim, ale nazajutrz czy mo�e w ci�gu najbli�szych dw�ch dni zastosowa�em si� do rady doktora Gobie - a przynajmniej tak mi si� wydawa�o.
Po raz pierwszy zobaczy�em Tawi� w par� lat p�niej, ale oczywi�cie nie wiedzia�em wtedy, �e to ona. Wyszed�em w�a�nie z restauracji "Pod Bykiem". Po High Street kr�ci�o si� mrowie ludzi, ale jak tylko po�o�y�em r�k� na klamce samochodu, natychmiast zda�em sobie spraw�, �e na chodniku po drugiej stronie ulicy kto� stoi i patrzy na mnie badawczo. Podnios�em wzrok i nasze oczy si� spotka�y. Oczy mia�a piwne.
By�a wysoka, szczup�a, przystojna. Nie powiedzia�bym �adna, to by�o co� wi�cej. Nie spuszcza�em z niej wzroku. Mia�a na sobie zwyk�� tweedow� sp�dnic� i ciemnozielony sweter robiony na drutach. Jej pantofle natomiast by�y do�� dziwne; na niskich obcasach, ale jakie� ozdobne - nie pasowa�y do ca�o�ci. Nie tylko to zreszt� razi�o w jej powierzchowno�ci, tyle �e z pocz�tku nie zdawa�em sobie z tego sprawy. Dopiero potem zorientowa�em si�, �e chodzi o jej uczesanie - bardzo twarzowe, ale troch� jakby niemodne. M�wi si� wprawdzie, �e c� - w�osy jak w�osy, a co fryzjer to inna r�ka, ale to nieprawda. Ka�da epoka ma sw�j styl; wystarczy tylko spojrze� na pierwsze lepsze zdj�cie sprzed trzydziestu lat. I ot� w�a�nie zar�wno jej pantofle, jak i uczesanie nie pasowa�y do reszty.
Przez chwil� sta�a jak zahipnotyzowana, bez u�miechu. Po czym, jak gdyby nie zd��y�a si� jeszcze obudzi� ze snu, zrobi�a krok do przodu, �eby przej�� przez ulic�. W tym momencie zegar na ratuszu zacz�� bi�. Spojrza�a na niego i na jej twarzy odmalowa�o si� przera�enie. Odwr�ci�a si� nagle i zacz�a biec ulic� jak Kopciuszek uciekaj�cy z balu.
Wsiadaj�c do samochodu zastanawia�em si�, z kim mog�a mnie pomyli�. By�em zupe�nie pewny, �e nigdy przedtem jej nie widzia�em.
Nazajutrz barman stawiaj�c przede mn� piwo powiedzia�: - Pyta�a o pana jaka� m�oda osoba. Znalaz�a pana? Poda�em jej pana adres.
Potrz�sn��em g�ow�.
- A kto to taki?
- Nie przedstawi�a si�, ale... - barman zacz�� j� opisywa�.
Przypomnia�a mi si� dziewczyna z drugiej strony ulicy. Kiwn��em g�ow�.
- Widzia�em j� przez ulic�. Zastanawia�em si�, kto ta mo�e by� - powiedzia�em.
- Odnios�em wra�enie, �e ona pana bardzo dobrze zna.
"Czy to by� pan Lattery ten pan, kt�ry tu siedzia�?" - pyta mnie. "Tak" - powiedzia�em - "by� tu i pan Lattery". Skin�a g�ow� i zastanowi�a si�. "On mieszka w Bagford House, prawda?" - pyta. "Nie - m�wi� - prosz� pani, tam mieszka major Flacken. Pan Lattery mieszka w Chatcombe Cottage". Na to ona, gdzie to jest, wi�c jej powiedzia�em. Chyba pan nie ma nic przeciwko temu? Wygl�da�a na bardzo przyzwoit� panienk�...
Uspokoi�em go.
- I tak by dosta�a m�j adres, gdyby chcia�a. Ciekawe, �e pyta�a w�a�nie o Bagford House... Ch�tnie bym tam zamieszka�... gdybym mia� pieni�dze oczywi�cie.
- Niech pan si� pospieszy. Stary major bardzo si� ostatnio posun�� - powiedzia� barman.
Ale nic z tego wszystkiego nie wysz�o. Oboj�tne, po co by� dziewczynie m�j adres, nie zjawi�a si� wi�cej, a ja zapomnia�em o ca�ej sprawie.
W jaki� miesi�c p�niej zobaczy�em j� zn�w. Tak si� utar�o, �e raz czy dwa w tygodniu je�dzi�em sobie konno z pewn� dziewczyn�, Marjorie Cranshaw, po czym odwozi�em j� do domu. Wracali�my zazwyczaj jedn� z tych w�ziutkich uliczek o wysokich poboczach, na kt�rych ledwie mog� si� min�� dwa samochody. Na zakr�cie musia�em zahamowa� i w�a�ciwie si� zatrzyma�, poniewa� nadje�d�aj�cy z przeciwka du�y w�z, kt�ry w�a�nie wyprzedzi� pieszego, zajmowa� ca�� szeroko�� jezdni. Samoch�d zjecha� troch� na bok i jako� si� ko�o mnie przecisn��. Wtedy spojrza�em na owego pieszego i stwierdzi�em, �e to tamta dziewczyna. Pozna�a mnie w tym samym momencie i zrobi�a taki ruch, jak gdyby zamierza�a do mnie podej��. Zawaha�a si� na chwil�, ale najwidoczniej zaraz podj�a decyzj�, bo przesz�a przez jezdni� i ruszy�a w moj� stron�. Nagle zobaczy�a siedz�c� ko�o mnie Marjorie i rozmy�li�a si�, niezbyt zr�cznie udaj�c, �e wcale nie mia�a zamiaru do mnie podej��. Wrzuci�em bieg.
- O! - powiedzia�a Marjorie bardzo w�cibskim tonem, co mia�o niew�tpliwie oznaczy�: "kto to by�"?
Wyja�ni�em jej, �e nie wiem.
- Ale ona zna�a ci� z pewno�ci� - odpar�a Marjorie niedowierzaj�co.
Zirytowa� mnie jej to�. Ostatecznie nie jej sprawa. Nie odezwa�em si� wi�cej.
Ale Marjorie nie dawa�a za wygran�.
- Pierwszy raz j� widz� - powiedzia�a.
- Mo�e jaka� turystka. Pe�no ich teraz si� kr�ci.
- S�dz�c z tego, jak na ciebie patrzy�a, to ma�o prawdopodobne.
- Uwa�asz wi�c, �e k�ami�?
- Tak po prostu zapyta�am, bez �adnej intencji, ale je�li ci� dotkn�am, to bardzo przepraszam...
- Mam ju� naprawd� do�� tych insynuacji. Mo�e wola�aby� ten kawa�ek przej�� na piechot�; jeste�my prawie na miejscu.
- Przykro mi, �e ci sprawi�am k�opot. Szkoda, tutaj jest bardzo w�sko, b�dzie ci trudno zawr�ci� - powiedzia�a wysiadaj�c. - �egnam, panie Lattery.
Wje�d�aj�c cz�ciowo w jedn� z bram jako� sobie poradzi�em, ale kiedy wr�ci�em, dziewczyny ju� nie by�o. Marjorie rozbudzi�a moje zainteresowanie; wyra�nie wraca�em z nadziej�, �e j� zobacz�. Poza tym, mimo �e w dalszym ci�gu nie mia�em poj�cia, kto to mo�e by�, odczuwa�em dla niej co� w rodzaju wdzi�czno�ci. Znacie mo�e takie uczucie lekko�ci, kiedy kto� was nagle uwolni od ci�aru, z kt�rego istnienia mo�e nawet nie zdawali�cie sobie sprawy.
Nasze trzecie spotkanie odby�o si� ju� w zupe�nie innych okoliczno�ciach. M�j dom znajduje si� w Devonshire w ma�ej dolince, kt�ra jest, czy mo�e raczej kiedy� by�a, zalesiona. Po�o�ony ni�ej nieco i przy ko�cu drogi, jest w pewnym sensie odizolowany od pozosta�ych czterech czy pi�ciu domostw. Po obu jego stronach wznosz� si� stromo poro�ni�te wrzosem pag�rki, a wzd�u� brzeg�w strumienia ci�gn� si� w�skie skrawki ��ki. Z lasu pozosta�y jedynie rozsiane w�r�d wrzosowisk niewielkie wysepki drzew.
I w�a�nie w pobli�u jednej z nich, pewnego popo�udnia, kiedy ogl�da�em swoje uprawy i doszed�em do wniosku, �e stanowczo fasola powinna ju� wzej��, us�ysza�em trzask ga��zek pod czyimi� stopami. Rzuci�em tylko okiem i wiedzia�em, kto to: zdradzi�y j� jasnoblond w�osy. Przez chwil� patrzyli�my na siebie w milczeniu, tak jak wtedy.
- Dzie� dobry - powiedzia�em wreszcie.
Nie odpowiedzia�a od razu. Wpatrywa�a si� we mnie w dalszym ci�gu i dopiero po chwili spyta�a:
- Czy nie wida� tam nikogo?
Spojrza�em na drog�, jak mog�em najdalej, a nast�pnie na przeciwleg�y pag�rek.
- Nie widz� nikogo.
Rozsun�a krzewy i wysz�a bardzo ostro�nie, rozgl�daj�c si� na boki. By�a ubrana dok�adnie tak, jak za pierwszym razem - tyle �e mia�a w�osy troch� potargane przez ga��zie. W zestawieniu ziemi�, na kt�rej sta�a, jej pantofle wygl�da�y jeszcze bardziej nie na miejscu. Troch� o�mielona, podesz�a par� krok�w w moj� stron�.
- Ja... - zacz�a.
W tej chwili gdzie� ponad nami rozleg�o si� wo�anie i w odpowiedzi drugi m�ski g�os. Dziewczyna zamar�a na chwil�, wyra�nie przera�ona.
- Id�! Niech pan mnie gdzie� ukryje, tylko szybko, koniecznie! - powiedzia�a.
- Zaraz... - zacz��em niezdecydowanie.
- Ale szybko, szybko, bardzo pana prosz�. Oni ju� s� tu� - powiedzia�a niecierpliwie.
I rzeczywi�cie wygl�da�a na przera�on�.
- Niech pani wejdzie do �rodka - zaprosi�em j� i wprowadzi�em do domu. Wesz�a za mn� spiesznie i zaryglowa�a drzwi.
- Niech pan ich tu nie wpuszcza, niech pan ich nie wpuszcza - b�aga�a.
- Ale o co w�a�ciwie chodzi? Kto to s� ci "oni"? - zapyta�em.
Nie odpowiedzia�a. Jej oczy, b��dz�ce po pokoju, zatrzyma�y si� na telefonie.
- Niech pan zadzwoni na policj�, ale szybko. - Zawaha�a si�. - A mo�e wy nie macie �adnej policji?
- Oczywi�cie, �e mamy, ale...
- No to niech pan dzwoni, ale ju�.
- Ale�, prosz� spojrze�... - zacz��em. Z�o�y�a b�agalnie r�ce.
- Pan musi zadzwoni�, i to zaraz. Koniecznie. By�a zaniepokojona nie na �arty.
- No ju� dobrze, zadzwoni�. Ale pani im wszystko wyja�ni - powiedzia�em podnosz�c s�uchawk�.
By�em przyzwyczajony do opiesza�ego dzia�ania telefon�w na prowincji, wi�c czeka�em cierpliwie, czego nie mog� powiedzie� o niej. Sta�a, nerwowo wy�amuj�c sobie palce. Wreszcie dosta�em po��czenie.
- Halo, czy to posterunek policji w Plyton?
- S�ucham, Plyton - zd��y� odpowiedzie� mi g�os w s�uchawce, kiedy na �wirowanej �cie�ce przed domem da�y si� s�ysze� kroki, a zaraz po nich stukanie do drzwi. Odda�em dziewczynie s�uchawk�, a sam poszed�em otworzy�.
- Niech pan ich nie wpuszcza; - rzuci�a mi jeszcze i zaj�a si� rozmow�.
Nie wiedzia�em, co robi�. Zn�w rozleg�o si� do�� natarczywe stukanie. G�upio w tej sytuacji sta� i nie otwiera�, nie m�wi�c ju� o tym, �e znale�� si� nagle z nieznan� dziewczyn� we w�asnym domu, zamkn�� si� z ni� i nie wpuszcza� nikogo... Po trzecim stukaniu otworzy�em.
Wygl�d m�czyzny, kt�ry stan�� w drzwiach, zaskoczy� mnie nieco. Nawet nie jego twarz - by�a zupe�nie normalna jak na twarz m�odzie�ca, powiedzmy, dwudziestopi�cioletniego - ale ubranie. Ostatecznie niecz�sto spotyka si� facet�w ubranych w co�, co przypomina obcis�y str�j �y�wiarski, z dopasowan� kurtk�, mniej wi�cej do bioder, zapinan� na szklane guziki, a w ka�dym razie nie w Dartmoor pod koniec lata. Opanowa�em si� jednak na tyle, �e zapyta�em, czego sobie �yczy, Nie zwr�ci� na to pytanie najmniejszej uwagi, tylko ponad moim ramieniem patrzy� na dziewczyn�.
- Tawia! - zawo�a�. - Wracaj!
Ale ona nie przestawa�a m�wi� spiesznie do telefonu. M�czyzna zrobi� krok w prz�d.
- Przepraszam - powiedzia�em. - Najpierw musz� si� dowiedzie�, o co wam chodzi.
Spojrza� na mnie powa�nie.
- I tak pan nie zrozumie - odpar� i wyci�gn�� r�k�, �eby mnie odsun��.
Nigdy nie przepada�em za facetami, kt�rzy m�wi� mi, �e nic nie rozumiem, a do tego jeszcze lekcewa�� mnie w moim w�asnym domu. Zada�em mu silny cios w �o��dek i kiedy si� zgi��, wypchn��em go i zatrzasn��em mu przed nosem drzwi.
- Ju� jad� - us�ysza�em tu� za sob� g�os dziewczyny zaraz tu b�d�.
- Gdyby pani jednak zechcia�a mi chocia� powiedzie�... - zacz��em, ale wskaza�a r�k�.
- Niech pan spojrzy przez okno - powiedzia�a. Odwr�ci�em si�. Przed domem sta� drugi m�czyzna, ubrany podobnie jak pierwszy. Wygl�da� na niezdecydowanego. Zdj��em ze �ciany moj� dwunastk�, wzi��em z szuflady kilka naboj�w i nabi�em bro�. Stan��em twarz� do wej�cia.
- Niech pani otworzy i schowa si� za drzwi - poleci�em dziewczynie.
Us�ucha�a potulnie.
Przed domem drugi m�czyzna sta� pochylony wsp�czuj�co nad pierwszym. Drog� nadchodzi� trzeci. Zobaczyli bro� - moment pe�en dramatycznego napi�cia.
- Hej, wy tam - powiedzia�em. - Albo zaraz si� st�d wyniesiecie, albo za chwil� b�dziecie si� t�umaczy� przed policj�, no - co wolicie?
- Ale pan tego nie zrozumie... To jest nies�ychanie wa�na sprawa - zacz�� jeden z nich.
- W porz�dku. Wobec tego zaraz b�dziecie mieli okazj� wyja�ni� policji, jak bardzo jest ona wa�na - powiedzia�em i skin��em na dziewczyn�, �eby zamkn�a drzwi.
Patrzyli�my przez okno, jak dwaj m�czy�ni pomagaj� swojemu towarzyszowi si� pozbiera�.
Policjanci, kt�rzy si� wkr�tce zjawili, nie byli specjalnie sympatyczni. Wys�uchali niezbyt �yczliwie mojego opisu m�czyzn i po�egnawszy si� ch�odno odjechali. A dziewczyna, c� - zosta�a.
Powiedzia�a policjantom najmniej, jak tylko mog�a: po prostu goni�o j� trzech dziwnie ubranych osobnik�w, a ona zwr�ci�a si� do mnie o pomoc. Poniewa� nie przyj�a propozycji podrzucenia jej policyjnym wozem do Plyton, mia�em j� wi�c w dalszym ci�gu u siebie.
- Mo�e wobec tego teraz - zaproponowa�em - zechce mi pani wyja�ni�