3036
Szczegóły |
Tytuł |
3036 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3036 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3036 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3036 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRZEJ DRZEWI�SKI
Kandydat do Unii
Enrico spojrza� ch�odno w twarz m�czyzny, potem zacisn�� palce na kolbie i
wycelowa� mi�dzy jego oczy. Kiedy strumie� ciep�ego powietrza uderzy� o
powierzchni� gazety, tamten wci�� si� u�miecha�. Suszarka by�a lekka i szumia�a
cicho, lecz po trzech godzinach pracy Enrico mia� jej serdecznie do��.
Wszystkiemu winni byli filmowcy, kt�rzy w�a�nie w ich bibliotece postanowili
kr�ci� horror pod wyzywaj�cym tytu�em "Ksi��kowy morderca". Tego dnia
bibliotekarze musieli zrobi� im miejsce w magazynie, gdzie trzymano numery mniej
chodliwych starych gazet. Kerston, wicedyrektor, kaza� si� spieszy�, filmowcy
mieli napi�ty harmonogram. Tere fere, wszyscy wiedzieli, �e re�yser - do tej
pory jeden z wielu tandeciarzy od reklam�wek - jest szwagrem Kerstona. Kt�ry� z
idiot�w pomagaj�cych mu na planie nie zakr�ci� kranu przed przerw� na lunch i w
magazynie zala�o pod�og�, na kt�rej sta�y w kartonach zdj�te z p�ek pisma.
Kiedy Enrico z ch�opcami wr�cili po godzinie, woda si�ga�a do kostek.
Enrico wy��czy� suszark� i rozprostowa� obola�e plecy. Lubi� prac� w bibliotece.
Lubi� te� Claudi� z czytelni, lecz ona najwyra�niej nie lubi�a jego. Ju� drugi
raz odm�wi�a, kiedy zaprasza� j� na kolacj� i wieczorny spacer po mie�cie.
Zbli�a� si� okres �wi�t i na wielu bajecznie roz�wietlonych skwerach mo�na by�o
pos�ucha� darmowych koncert�w. Wyst�powali uznani arty�ci i amatorzy, a d�wi�ki
muzyki klasycznej miesza�y si� z pokrzykiwaniem rapper�w i ostrym rockiem.
Enrico lubi� t� por� roku i chcia�by podzieli� si� z kim� bliskim swoj�
rado�ci�. Czemu Claudii to nie odpowiada�o? Oficjalnie nie mia�a nikogo.
Spojrza�a z pretensj� czekoladowymi oczami i odrzuci�a jego awanse:
- Czy wy, m�czy�ni, naprawd� musicie by� zawsze tacy pospolici?
Westchn�� i wr�ci� do suszarki. Kerston wynaj�� na dwa dni komor� do suszenia,
lecz nie wszystko w niej si� zmie�ci�o. Kiedy spyta� o ch�tnych do pracy po
godzinach, Enrico jako jedyny podni�s� r�k�. Chcia�, aby Claudia wiedzia�a, �e
bez niej rezygnuje ze spaceru.
Nagle odni�s� wra�enie, �e w uchylonych drzwiach prowadz�cych do g��wnej sali
co� b�ysn�o. Wy��czy� suszark� i w ciszy poczu� si� bardzo samotny. Fizycznie
odczu� ogrom wyludnionego p�n� por� gmaszyska. Zn�w b�ysn�o! Nie m�g� mie�
w�tpliwo�ci - kto� buszowa� w g��wnej czytelni. Filmowcy zostawili tam sprz�t
przed jutrzejszymi zdj�ciami, lecz wszystko powinno by� wy��czone. Si�gn�� do
paska i zakl��. Telefon kom�rkowy by� w kieszeni kurtki, ta za� w szatni.
Pomy�la� o Claudii, zacisn�� z�by i ruszy� do drzwi. Mo�e jego obywatelska
postawa zostanie doceniona.
Wielka sala drzema�a w p�mroku. Uliczne �wiat�a, s�cz�c si� przez �aluzje,
rysowa�y zaledwie kontury mebli i obraz�w na �cianach. W g��bi widoczna by�a
po�wiata wok� kt�rego� z monitor�w pod schodami na antresol�. Enrico rozejrza�
si�, lecz nie dojrza� nikogo. Skulony, ostro�nie stawiaj�c stopy, ruszy� wi�c ku
schodom.
Jak w ka�dy pi�tek wypo�yczalnia by�a czynna do sz�stej, a teraz dochodzi�a
si�dma. Zawsze istnia�a mo�liwo��, �e stra�nicy przeocz� nieproszonego go�cia.
Mo�e g�wniarza, kt�ry dobra� si� do antycznych rocznik�w "Playboya"? By�o to
prawdopodobne, Enrico spostrzeg�, �e pracuj�cy komputer zosta� po��czony z
serwerem archiwum czasopism. Zeskanowano tam i zapisano na dyskach roczniki
wszystkich gazet od 1945 roku.
Zamar�, gdy dojrza� na krze�le ma�� sylwetk�. Cholera, czy�by dziecko? Na
ekranie wolno przewija�y si� staro�wiecko �amane strony dziennika z lat
sze��dziesi�tych. Tajemniczy czytelnik przedk�ada� publicystyk� nad zdj�cia
panienek. Enrico opar� d�o� o kontakt na �cianie, a wyci�gn�� drug�, zaci�ni�t�
na suszarce.
- R�ce do g�ry! - krzykn��, kiedy �wiat�o zala�o pomieszczenie.
Posta� na krze�le podskoczy�a jak na spr�ynie. Enrico zrazu odruchowo zmru�y�
oczy, ale rozwar� je szeroko i zaraz tego po�a�owa�. Przed nim sta� stw�r
przypominaj�cy E.T. z filmu Spielberga. Zielony, z nieproporcjonalnie du��
g�ow�, o pa��kowatym ciele i pomarszczonej g�bie. Jego wielkie jak spodki oczy o
kocich �renicach z l�kiem wpatrywa�y si� w suszark�.
- Co jest grane? - z trudem uruchomi� krta� Enrico.
Stw�r wytrzeszczy� talerzowate oczy, poruszy� �abimi ustami.
- Ja nie gram - zaskrzecza� w nieprzyjemnie wysokich rejestrach. - Ja z kosmosu.
Enrico czu� si� paskudnie. Ba� si�, �e zwariowa�, ba� si� stwora, zielony
zaje�d�a� w dodatku czym� nieprzyjemnym. Co za pech, najpierw filmowcy, a teraz
takie co�... Filmowcy! Ta my�l sprawi�a, �e nieco opu�ci� suszark�. Rozejrza�
si� dyskretnie za w��czon� kamer�. Zielony zagulgota�, lecz Enrico uni�s�
uspokajaj�co r�ce.
- Jasne - u�miechn�� si� promiennie jak diabetyk w cukierni. - A ja z planety
Ziemia.
Jako gest dobrej woli od�o�y� suszark�. Potem uni�s� le��cy na stole pisak i
narysowa� na blacie tr�jk�t prostok�tny. Zielony z zaciekawieniem �ledzi�, jak
dorysowuje kwadraty na ka�dym z bok�w.
- Logika i matematyka - Enrico znacz�co pukn�� si� w g�ow�. - Twierdzenie
Pitagorasa.
Spos�b, w jaki zielony ujmowa� pisak, sugerowa� dodatkowe stawy w jego palcach.
Enrico by� zachwycony. Kto� wywali� na stworka niez�e pieni�dze. Kosmita
wygl�da� jak �ywy.
- Numery idealne - zaskrzecza� obcy, pokazuj�c kreski wyrysowane na stole.
Jedna, dwie, trzy... a� do dziesi�ciu, a niekt�re podkre�lone.
- A... liczby pierwsze - Enrico bawi� si� �wietnie, cho� czu�, �e dramaturgia
widowiska wymaga przej�cia do istoty sprawy. - Co ci� tu sprowadza?
K�tem oka omi�t� antresol�. Gdzie� stamt�d musz� filmowa�, czu� w tym robot�
wicedyrektora. Szwagier chcia� mie� w filmie scen� z naturszczykiem, wi�c
Kerston wystawi� mu frajera, kt�ry godzi si� suszy� gazety po nocy.
- Czeka was zag�ada - zielony wykrzywi� pomarszczon� fizis. - Upadek ca�ej
cywilizacji.
Enrico teatralnie za�ama� r�ce.
- A to dlaczego?
Ma�y odwr�ci� si� do komputera, chwil� majstrowa� przy klawiaturze i ujrzeli
ok�adk� "Timesa" sprzed paru tygodni. Zdj�cie pot�nej rakiety no�nej z modu�em
mieszkalnym na szczycie. Tytu�: PIERWSZA ZA�OGOWA WYPRAWA NA MARSA WYSTARTOWA�A.
- Opuszczacie stref� wok� Ziemi, a tego wam nie wolno.
- Kt� zabrania?
- Przepisy Unii Galaktycznej - wyja�ni� kosmita. - Paragraf szesnasty, ust�p
trzeci: "Kto opuszcza stref� planetarn� pojazdem o pow�oce nie zawieraj�cej
drzazg, mo�e zosta� zniszczony bez ostrze�enia przez patrol galaktyczny".
Bo�e, ale� idiota pisa� ten scenariusz! Jak nic, sam szwagier Kerstona.
- Co to s� drzazgi? - spyta� Enrico dla zasady.
- Nanokryszta�y. Ich sk�ad oraz struktura s� zamieszczone w standardowym
pakiecie informacyjnym, jaki Unia przedstawia cywilizacjom, kt�re przekrocz�
trzeci stopie� rozwoju.
- Jasne - pokiwa� g�ow� Enrico. - Zgaduj�, �e przekroczyli�my ten pr�g i chcecie
nas zaprosi� do Unii.
Zielony przymkn�� oczy i wyda� z siebie zrezygnowane westchnienie.
- Przekroczyli�cie go ponad sto lat temu, kiedy nadawali�cie pierwsze sygna�y
radiowe.
Enrico roze�mia� si�, nie kryj�c sarkazmu.
- Raczej nie spieszyli�cie si� z tym pakietem informacyjnym.
Zielony sta� si� troch� mniej zielony.
- My�my pakiet wys�ali, tylko zasz�y nieprzewidziane okoliczno�ci.
Enrico poci�gn�� nosem. Ma�y zaje�d�a� amoniakiem i czym� jeszcze. Dialogi mia�
denne, ale odpicowany by� na medal. Na przyk�ad teraz, mimo nieziemskiej g�by,
mimika wyra�nie zdradza�a zak�opotanie.
- Wasz� cywilizacj� namierzono dwana�cie tysi�cy ziemskich lat temu i rutynowo
umieszczono automatyczn� stacj� na waszym satelicie - zaskrzypia�
przepraszaj�co. - Po przekroczeniu trzeciego stopnia stacja, zawiadamiaj�c
central� uruchomi�a procedur� kontaktu. Akurat niedaleko od waszego systemu
planetarnego przelatywa� bezza�ogowy transportowiec, wi�c kazano mu poinformowa�
was o istnieniu Unii Galaktycznej. Niestety, po wej�ciu na orbit� parkingow�
wok� Ziemi uleg� katastrofie, mia�o to miejsce 30 czerwca 1908 roku.
Wi�kszo�� ludzi zainteresowanych astronomi� zna�a t� dat�.
- Meteoryt Tunguski?
Zielony skwapliwie przytakn�� dyniast� g�ow�.
- To by� statek Unii. Niestety, nie do��, �e uleg� katastrofie i nie przekaza�
pos�ania, to jeszcze mylnie nas zawiadomi�, �e zd��y� to uczyni�. Przez sto lat
czekali�my, a� odpowiecie.
Je�li Enrico dobrze rozumia� intencje scenarzysty, to teraz nale�a�o stan�� w
obronie honoru Ziemianina.
- Nie mogli�cie, idioci, sprawdzi�, co si� dzieje?!
Zielony poszarza�. Kosmitom nie jest obce poczucie wstydu.
- Wiedzieli�my, �e transportowiec uleg� zniszczeniu, ale byli�my pewni, �e nada�
komunikat. Taki wypadek wcze�niej nie mia� miejsca - przymkn�� b�oniaste
powieki i wymamrota� niewyra�nie. - Unia liczy ponad dziesi�� tysi�cy cz�onk�w,
czekaj�cych na przyst�pienie jest drugie tyle. Nie mo�esz si� dziwi�, �e troch�,
no... zapomnieli�my o sprawie.
Enrico pomy�la� o widzach tego spektaklu, a zw�aszcza o tej, kt�rej na imi�
Claudia.
- A wi�c przez wasze niedopatrzenie - rzuci� twardo - nasza pierwsza wyprawa na
Marsa mo�e zosta� zniszczona?! Bo nie przestrzegamy idiotycznego przepisu
ustalonego przez partaczy?!
Zielony by� teraz jak kupka kosmicznego nieszcz�cia.
- Zgadza si� - szepn��. - Co gorsza, wasza cywilizacja zostanie cofni�ta w
rozwoju o kilka tysi�cy lat.
- Chcecie nas zasypa� atom�wkami! - zgadywa� Enrico.
- Och, nie - zaprotestowa� zielony zbulwersowany. - Po prostu umiemy zamienia�
metal w co� podobnego do... makaronu.
Makaron! Dobrze, �e nie g... Koniec z krety�skimi dialogami.
- Umiesz teleportowa�? - spyta� Enrico z gro�nym b�yskiem w oku.
Ma�y niepewnie pokiwa� g�ow�. Tu mamy tego kretyna scenarzyst�, pomy�la� Enrico.
- W takim razie przenie� nas natychmiast do Bia�ego Domu. Musimy porozmawia� z
prezydentem.
Na to na pewno nie b�d� przygotowani! Ale nie doceni� szwagra Kerstona. Mi�dzy
biurkami zal�ni�a seledynowa niby-brama.
- Ten teleport zaprowadzi nas wprost do prezydenta - kosmita trzyma� w �apach
jakby du�� ko��. - Jeste� pewien, �e to dobry pomys�?
- Jasne - mrukn�� Enrico i wszed� w po�wiat�.
Przez u�amek sekundy wisia� do g�ry nogami, potem kierunki przestrzeni wr�ci�y
do normy. Biblioteka znikn�a, Enrico sta� w du�ej, zaparowanej �azience, gdzie
w marmurowym basenie tapla� si� t�gawy sze��dziesi�ciolatek, Jack Adams,
urz�duj�cy prezydent Stan�w Zjednoczonych Ameryki P�nocnej. Enrico rozpaczliwie
potoczy� wzrokiem woko�o. To nie m�g� by� filmowy trik!
Adams mrucza�, na szcz�cie nie otwieraj�c oczu. Enrico, pogr��ony w totalnym
stuporze, ogl�da� po�ladki pani prezydentowej. Z wpraw� masowa�a tors m�czyzny.
- Szanowny... - zacz�� kosmita, ale Enrico sprawnie zatka� mu usta.
- Wracamy - sykn��.
Baraszkuj�ca w wannie para nie zwraca�a na nich uwagi. Enrico nie s�dzi�, �e
seks po sze��dziesi�tce mo�e by� tak zajmuj�cy. Zielony zamruga� pytaj�co
wielgachnymi oczami.
- Jeste� pewien?
- Natychmiast do biblioteki!
Brama, znowu uczucie nietoperzowego zwisu i ju� sta� na dywanie w czytelni. Nie
urodzi� si� jeszcze spec F/X, kt�ry potrafi�by wycina� takie numery.
- Ty naprawd� jeste� z kosmosu, z Unii! - wydusi� Enrico pora�ony wymow� fakt�w.
Jego serce wyprawia�o dziwne harce.
Zielony zastrzyg� uszami, co wygl�da�o na potwierdzenie w u�ywanym przez jego
ras� kodzie migowym.
- Hrrg - przedstawi� si�, a w ka�dym razie tak to wygl�da�o - urz�dnik sz�stej
kategorii, wydzia� cz�onkowski, sekcja poapelacyjna. To znaczy, �e ju� nie mo�na
si� odwo�ywa�.
- Kiedy nasz statek mo�e by� zniszczony?
- On b�dzie zniszczony - kosmita pomamrota� pod nosem - za sze�� godzin i
jedena�cie minut. Wtedy, gdy przetnie stref� planetarn�, za kt�r� czekaj�
jednostki patrolowe.
Dzi�ki wizycie w prezydenckiej �azience Enrico przeszed� przyspieszon� adaptacj�
do sytuacji. Zrezygnowa� z czasoch�onnych zdziwie� i nie zauwa�a� niezwyk�o�ci
dyskusji. Kombinowa� gor�czkowo, jak zmieni� wyrok wydany na statek i Ziemi�.
- A ty?! - potrz�sn�� zielonego za chude, nieco o�lizg�e rami�. - Jeste�
przedstawicielem Unii, czemu tego nie odwo�a�e�?!
- Nie mam uprawnie� - zaszemra� pos�pnie. - Jestem obserwatorem czuwaj�cym nad
prawid�owym przebiegiem procedury karnej. Naprawd� chcia�bym! - zaskrzecza�
wyra�niej, gdy Enrico �cisn�� go mocniej. - Nie ma si�y, kt�ra powstrzyma
patrole w trybie poapelacyjnym. Chyba �e wasz statek zawr�ci.
Enrico ci�ko klapn�� na krzes�o. Musia� to wszystkoo przemy�le�.
- Ja nawet nie mam prawa pokazywa� si� tubylcom -szemra� zielony. - Wolno mi
nawi�zywa� kontakt wy��cznie w sytuacji zagro�enia �ycia.
Wymownie spojrza� na suszark�. Enrico pomy�la�, �e to nadal przypomina kiepski
scenariusz.
- Zorientowa�em si�, �e co� jest nie tak, gdy przejrza�em wasze programy radiowe
i telewizyjne. Nic nie znalaz�em o zagra�aj�cym wam straszliwym
niebezpiecze�stwie, o Unii ani jej przekazie.
Enrico gestem nakaza� mu milcze�.
- Sze�� godzin to za ma�o, aby rozpocz�� oficjalne dzia�ania - zamrucza�. -
Kierownictwo NASA czy Kongres nie zd��� si� zebra�, nawet je�li poka�� im
ciebie. A prezydent...
Przypomnia� sobie sytuacj� w �azience i zrozumia�, �e sze�� godzin mo�e nie
wystarczy�, aby prezydent by� w stanie znowu urz�dowa�. Odwr�ci� si� do
zielonego.
- Czy m�g�by� mnie przenie�� na statek?
Kosmita zmarszczy� dyniaste czo�o, je�li to w og�le by�o mo�liwe.
- Da si� zrobi�. Tylko �e przy tej odleg�o�ci istnieje kilkumetrowy rozrzut,
musisz mie� skafander.
- Gdybym przypadkiem wyl�dowa� za burt�, w pr�ni?
- Gdy b�dziesz mia� skafander, nic ci si� nie stanie. Najwy�ej �ci�gn� ci�
ponownie, nanios� poprawk� i wy�l� znowu. Mo�e skoczymy do jakiej� waszej bazy
treningowej...
- Tam za dobrze pilnuj� - uci�� kr�tko Enrico. - Poczekaj.
Przemaszerowa� kilka razy wzd�u� sto��w. Stan�� i zrobi� przepisowy zwrot w ty�,
niczym marines, kt�ry dowiedzia� si�, �e wysy�aj� go na wysuni�t� plac�wk�.
- W porz�dku. Przenosimy si� do muzeum astronautyki. Czyta�em, �e na wystawie
ekwipunku pr�niowego wi�kszo�� sprz�tu nadal jest sprawna.
Zielony chwil� tylko strzyg� uchem.
- Dobrze, pomog� ci.
W muzeum panowa�a cisza - niezm�cona, zapraszaj�ca do snu. Teleport zielonego
okaza� si� nad wyraz sprytnym urz�dzeniem, kt�re mog�o przenie�� pasa�era w
dowolne miejsce kuli ziemskiej.
Stali w wyludnionym holu i studiowali strza�ki. Gdy Enrico dojrza� w�a�ciw�, po
chwili byli na miejscu. Cudownie, pomy�la�, widz�c skafander z du�ym emblematem
NASA i flag� USA. Podpis g�osi�, �e sprz�t przygotowany z my�l� o wyprawie
ksi�ycowej nadal jest sprawny. Enrico studiowa� podpisy, a zielony przygl�da�
si� architekturze budynku. Nowoczesna kompozycja stali, szk�a i betonu
wzbogacona o delikatne zapo�yczenia z epoki baroku, dawa�a postmodernistyczn�
mieszank� nawet jemu zdaj�c� si� godn� uwagi.
Enrico da� krok ponad sznurkami, aby sprawdzi�, jak skafander przymocowano.
Spostrzeg�, �e, po pierwsze, uniform nie ma dodatkowych zabezpiecze�, a po
drugie, �e kto� za nim siedzi.
- No! - rykn�� m�ski g�os. - Gdzie leziesz?!
Enrico zachwia� si�, opar� o stela� i wraz z nim obali� si� na pod�og�.
Krzykacz wsta�, a nieskoordynowanie jego ruch�w t�umaczy�a butelka, kt�r�
dzier�y� w d�oni.
- No! Co ty tu robisz?! - wrzasn��, gestykuluj�c. Z naczynia chlupn�o na
pod�og�.
Enrico nie zd��y� wsta� ani spr�bowa� si� wyt�umaczy�, kiedy us�ysza� skrzekliw�
komend�.
- R�ce do g�ry i pod �cian�!
Pijany dozorca wytrzeszczy� oczy, a potem wybuchn�� �miechem. Enrico wreszcie
wype�z� spod ksi�ycowego ekwipunku. Tak, tego m�g� si� spodziewa�. Zielony sta�
w pozie z westernu, a w wyci�gni�tych �apach trzyma� suszark�. Enrico na
czworakach przelaz� na drug� stron� sznurka.
- Tym go nie wystraszymy - szepn�� sojusznikowi. - A w jakiego�, no... potwora,
nie m�g�by� si� zmieni�?
Zielony skrzywi� si� bole�nie.
- Metamorfer przys�uguje urz�dnikom powy�ej si�dmej kategorii - wymamrota�. -
Ale mam co� lepszego.
Od podestu dobieg� �omot wraz z wi�zk� brookli�skich przekle�stw, to dozorca
potkn�� si� o odziewek astronauty. Zielony mia� jednak stalowe nerwy, gdy� dalej
majstrowa� przy swoim ko�ciopodobnym sterowniku.
- Mam! - podetkn�� Enrico ma�y ekranik z zawi�ymi krzywymi. - Holograficzne
zdj�cie fauny xovo�skiej z pe�nym spektrum odorowym.
- To kt�ry chce w mord� pierwszy? - spyta� cie�, przybieraj�c pozycj�
wertykaln�.
Stw�r, kt�ry przed nim wyr�s�, by� najwyra�niej w�ciek�y i cho� zbudowany wed�ug
niepoj�tej architektury, bez w�tpienia potrafi� szybko skaka�, gry�� i
prze�yka�. A poza tym ten smr�d... Dozorca powinien popu�ci� w spodnie i uciec
z wyciem. Niestety, nigdy nie do�� przykrych rozczarowa�.
- Skunksem?! Mnie chcecie straszy� skunksem?! - rykn�� bojowo cie�, zamachn�wszy
si� stojakiem.
Iluzja przyblad�a i zadygota�a. Enrico w b�ysku intuicji poj��, �e istnieje
jedna konwencjonalna metoda. Wci�� pochylony, z rozp�du wyr�n�� str�a w brzuch.
Ten klapn�� na he�mie astronauty, kt�ry zatrzeszcza� ostrzegawczo. Nie by�o
chwili do stracenia.
- Bierzemy tamten - zakomenderowa� Enrico i skoczy� ku skafandrowi ustawionemu
bli�ej okna.
Zielony wy��czy� projekcj� i chwyci� wskazany uniform za nogawki. Nie zwa�aj�c
na le��cego obro�c� d�br muzealnych, pobiegli do teleportu. Ju� po drugiej
stronie dojrzeli kr�p� szar�uj�c� sylwetk�. Braki kondycyjne sprawi�y, �e
dozorca nie zd��y� przed zamkni�ciem teleportu.
W bibliotece panowa�a absolutna cisza. Zdyszany Enrico przysiad� na krze�le i z
satysfakcj� zawiesi� wzrok na zdobyczy. Potem zakl��. Na r�kawie widnia�a du�a
naszywka cyrylic�. W ko�cu by�o napisane, �e wystawa jest mi�dzynarodowa.
Enrico szybko opanowa� system zatrzask�w i dociskaczy oraz upewni� si�, �e
zbiornik powietrza istotnie jest pe�ny. Nast�pny kwadrans po�wi�ci� na o�ywion�
dyskusj� z kosmit�. Prawd� m�wi�c, k��cili si�.
- Nie rozumiem... Twoja cywilizacja mo�e si� rozsypa�, a tobie amory w g�owie.
Enrico spojrza� z uznaniem. Unita m�wi� po angielsku coraz lepiej. Dyniowaty �eb
kry� wiele umiej�tno�ci.
- Do mini�cia strefy planetarnej statek ma oko�o czterech godzin, prawda?
Zielony niech�tnie przytakn��.
- Potrzebuj� tylko kwadransa. To niepowtarzalna okazja. Tylko si� jej poka�� i
zmykam. M�wi� ci, ona jest tego warta.
Wielka g�owa kosmity zakoleba�a si� na boki.
- Kiedy tu lecia�em, czyta�em, jak wa�ny jest pop�d p�ciowy dla waszego
gatunku... - machn�� patykowat� ko�czyn�. - Niech b�dzie, ale tylko kwadrans.
Tym razem teleport mia� si� otworzy� w mieszkaniu Claudii, �ci�lej na jej
balkonie. Zjawienie si� Enrica w stroju astronauty powinno zrobi� na dziewczynie
wra�enie. Claudia mieszka�a na szesnastym pi�trze, wi�c nie powie ju�, �e jest
banalny.
Kiedy ponownie rozb�ys�a brama teleportu, sprawdzi� he�m przytroczony do pasa i
jednym susem wskoczy� do �rodka. By� pi�tkowy wiecz�r i widok z balkonu zapiera�
dech w piersiach. G�sty kobierzec �wiate� na aksamicie czerni si�ga� a� po
horyzont, rozpi�ty na kratownicy ulic, kt�rymi pomyka�y miniaturki samochod�w.
Nawet zielony by� pod wra�eniem. Zacisn�wszy d�ugie paluchy na balustradzie, z
uwag� spogl�da� w d�. Balkon by� pe�en kwiat�w, girlandy zwisa�y do po�owy
ni�szego pi�tra.
Do dzie�a, pomy�la� Enrico i delikatnie pchn�� balkonowe drzwi. Na szcz�cie
otwarte. W salonie panowa� p�mrok, mikroskopijna lampka jarzy�a si� na
komodzie. Z�o�y� tu wizyt� tylko raz, gdy Claudia wyprawia�a urodziny dla
znajomych z biblioteki. Na lewo, sk�d pada�a smuga r�owego �wiat�a, powinna by�
sypialnia. Enrico u�miechn�� si� pod nosem. Nie chcia� przestraszy� dziewczyny.
Czu� jednak, �e tylko w taki zwariowany spos�b mo�e zyska� jej wzgl�dy.
Nozdrza �askota�a mu subtelna ciep�a wo� kadzide�. Wolno brodz�c po grubym
dywanie, ruszy� ku r�owej po�wiacie. A je�li, bior�c Enrico za zbocze�ca,
dziewczyna zacznie krzycze�?... Niemo�liwe. Zna go dobrze, wie, �e nawet muchy
by nie skrzywdzi�. A je�li spyta, jak tu wszed�? Enrico u�miechnie si� wtedy
tajemniczo i wyzna: "Nie tylko Superman i Batman prowadz� w tym kraju podw�jne
�ycie". A potem we�mie j� w ramiona.
Znowu ruszy� ku �wiat�u. Na ko�cu, kiedy ju� sobie pogaw�dz�, rzeknie tak: "Moja
droga, teraz niespodzianka", wyjdzie na balkon i zniknie niczym duch. Oto wielki
fina�! Dziewczyna b�dzie mia�a o czym my�le� przez reszt� weekendu.
Przed wej�ciem do sypialni g��boko odetchn�� i zajrza� do �rodka. Widok
podzia�a� szokuj�co. Na ��ku, przegl�daj�c magazyn, le�a� wicedyrektor Kerston.
Pod lu�no narzuconym kocem niew�tpliwie go�y i lekko zniecierpliwiony. Enrico
cofn�� g�ow�, bole�nie wal�c potylic� we framug�.
- Poczekaj, �abciu! - us�ysza� krzyk z �azienki. To by� g�os Claudii. - Ju� id�.
Kerston mrukn�� niezrozumiale i w��czy� telewizor. Enrico opar� si� o �cian�,
szumia�o mu w uszach. Jak przez mg�� dostrzega� zielonego, �ypi�cego ciekawym
okiem z balkonu. A wi�c to pan wicedyrektor nie jest banalny! Zabola�o go, ale
jeszcze bardziej wkurzy�o. Poczu� ochot�, by wej�� tam i strzeli� Kerstona w
pysk. Ju� si� do tego zabiera�, kiedy zrozumia�, �e istnieje lepsze rozwi�zanie.
Mniej banalne!
Pani Kerston, sprz�taj�ca kuchni� swego ma�ego, �licznego domku, nawet nie
zauwa�y�a otwarcia si� teleportu. Kwikn�a ze zgrozy, kiedy ucapi�y j� �apy
Enrico i wci�gn�y do �rodka. Zaburzenie r�wnowagi sprawi�o, �e dopiero po
chwili zorientowa�a si�, gdzie wyl�dowa�a. Sprawcy porwania przezornie wycofali
si� za sof� i stamt�d obserwowali bieg wydarze�. A by�o na co popatrze�, gdy�
pani Kerston wkroczy�a do sypialni w momencie, gdy gustowny peniuar Claudii
opada� na pod�og�. Najpierw rozleg� si� kobiecy krzyk, potem wrzask dziewczyny
ucapionej za w�osy, wreszcie bezradne m�skie pohukiwania, trzaski mebli i
p�kaj�cego szk�a. Tragikomedia ma��e�skiego tr�jk�ta w pe�nej krasie. Uznaj�c,
�e nie powinno si� pra� brud�w domowych na oczach obcych, a w�a�ciwie Obcego,
Enrico wsta� i poci�gn�� zielonego w stron� balkonu. Wrzaski nie ustawa�y,
brzmia�y nawet coraz bardziej interesuj�co. Enrico westchn�� z zadum� i
spokojniejszy przeszed� za ma�ym seledynow� bram�. Mimo �e zranione serce
krwawi�o, czas by� najwy�szy zaj�� si� sprawami uniwersalnymi. W ko�cu c�
znaczy Claudia wobec ca�ej ludzko�ci.
Tym razem post�j w bibliotece trwa� p� godziny. Zielony, zaciekle b�bni�c po
sterowniku, stara� si� z najwi�ksz� precyzj� ustali� po�o�enie statku. Gdyby nie
pomoc stacji ksi�ycowej oraz macierzystego pojazdu kosmity, parametry teleskoku
by�yby nie do ustalenia.
- Zrobione - sapn�� w ko�cu.
Enrico wpatrzony w niebo niech�tnie oderwa� si� od okna. Jego nastr�j uleg�
znacznemu pogorszeniu. Skok na balkon Claudii by� zabaw�, studenck� zgryw�, ale
teraz... Cholera, to s� straszliwe odleg�o�ci! �upinka statku, a wok� miliony
mil pustki.
Ma�y zapina� mu co� na przegubie skafandra i wyja�nia�:
- Gdy wyl�dujesz na statku i wszystko b�dzie w porz�dku, wci�nij przycisk. Gdy
zechcesz wraca�, wci�nij go dwa razy.
Enrico nieufnie przygl�da� si� urz�dzeniu, najwyra�niej zmontowanemu z element�w
sprz�tu ekipy filmowej. Jak nic, rano szwagier Kerstona dostanie bia�ej
gor�czki. Mo�na mie� jedynie nadziej�, �e jego mentor b�dzie zaj�ty lizaniem ran
po starciu z po�owic�.
- A jak nie b�d� m�g� przycisn��?
- Wtedy �ci�gn� ci� po minucie, tak czy owak - odpar� ufoludek zadowolony ze
swej �elaznej logiki.
Enrico na�o�y� baniak he�mu i zgodnie z instrukcj� uszczelni� skafander.
Instrukcj� szcz�liwie znale�li przez sie� w bazie danych przy NASA, gdzie
budow� rosyjskich urz�dze� kosmicznych opisano z podejrzan� dok�adno�ci�. Mi�dzy
sto�ami rozb�ys�a seledynowa brama teleportu. Tym razem wra�enie spadania g�ow�
na d� by�o d�u�sze i bardziej nieprzyjemne. Zd��y� zamacha� par� razy r�koma,
nim wylecia� po drugiej stronie. Tam pierwsz� rzecz� godn� uwagi by� brak
pod�o�a. Wsz�dzie panowa�a ciemno�� i Enrico z l�kiem pomy�la�, �e mo�e istotnie
wyl�dowa� w otwartym kosmosie. Ale uspokoi� si�, nie zauwa�aj�c gwiazd. Moment
p�niej trykn�� g�ow� w powa��, kt�ra okaza�a si� pod�og�. Wywin�� koz�a,
wyl�dowa� na nogach i dopiero teraz znalaz� przycisk reflektora.
Odblask od milion�w kryszta�k�w na moment zmusi� go do przymkni�cia oczu. Lodu?!
Otworzy� je gwa�townie. Przebywa� w kiszkowatym pomieszczeniu, ciasno
zastawionym ceramicznymi pojemnikami, ze �cian zwisa�y plastykowe worki.
Podszed� i odgarn�� warstw� szronu. "Filety z makreli" - odczyta�. Dalej by�y
"Ozorki ciel�ce", a potem "Kurze udka". No tak... magazyn �ywno�ciowy statku.
Zielonemu uda�o si� wstrzeli� go wprost do lod�wki.
Uni�s� r�k� i wdusi� przycisk sygnalizatora. Potem, przy�wiecaj�c sobie
reflektorkiem, dotar� do drzwi. Jak w ka�dej szanuj�cej si� ch�odni, od �rodka
nie zainstalowano klamki. Zniech�cony przysiad� na jednej ze skrzy� i podkr�ci�
ogrzewanie. Sytuacja nie wygl�da�a r�owo, zw�aszcza �e nie wiedzia�, w jakim
stanie s� baterie w zabytkowym skafandrze.
Raptem poja�nia�o. Obr�ci� g�ow� i dojrza�, �e drzwi stoj� otworem. Ha, by� w
czepku urodzony. Nie musia� forsowa� drzwi ani wraca� do zielonego. Z rado�ci�
powsta� i ruszy� ku m�czy�nie przebieraj�cemu w�r�d skrzy�. Ten dojrza� go,
kiedy Enrico by� o krok. Podskoczy� jak oparzony, a z r�k posypa�y mu si�
plastykowe woreczki.
- Inwazja! Czerwoni na pok�adzie! - wrzasn�� i wybieg� na zewn�trz.
Enrico opu�ci� wyci�gni�t� bratersko d�o�. Te� by si� zdenerwowa�, znajduj�c
ruskiego kosmonaut� w lod�wce. Ruszy� ku wyj�ciu i stan�� na czym� �liskim. Mimo
wyrzutu ramion, straci� r�wnowag� i zwali� si� na pod�og�. Chrupn�o dono�nie. W
pierwszej chwili pomy�la� przera�ony, �e co� sobie z�ama�, ale by�o gorzej. To
sygnalizator zielonego poszed� w drobny mak. W kwestii powrotu by� wi�c teraz
zdany wy��cznie na wyczucie kosmity.
Wsta�, zerkaj�c na woreczki, na kt�rych si� po�lizgn��. Jeden p�k� i m�kopodobna
substancja rozsypa�a si� po pod�odze. Nie wytrzyma�. Zdj�� he�m, po�lini� palec
i zebran� drobink� po�o�y� na j�zyku. Zna� ten smak z dawnych czas�w, gdy
zdarza�o mu si� poci�gn��.
- Cholera - mrukn�� i splun�� - cholera, tego jeszcze nie by�o.
Ruszy� przed siebie. Trzeba jak najszybciej dotrze� do dow�dcy statku. Po
pierwsze, musi go uprzedzi�, �e na pok�adzie jest narkoman. Taki cz�owiek mo�e
wystawi� na szwank powodzenie ca�ej misji. A po drugie, rzecz jasna, pozostawa�a
sprawa, dla kt�rej tu przyby�. Jak ich nam�wi�, aby zawr�cili statek, kiedy
przygotowania do wyprawy trwa�y wiele lat i kosztowa�y kup� forsy?... Wierzy�,
�e najlepszym argumentem b�dzie on sam - a dok�adniej jego niewyt�umaczalna
obecno�� na pok�adzie.
Grawitacja wywo�ana rotacj� statku by�a znikoma, wi�c w w�skim korytarzu
bardziej p�yn�� ni� szed�. Po dobrych kilku metrach us�ysza� g�osy zza
niedomkni�tych drzwi. Przy�o�y� oko do szczeliny i dojrza� co� w rodzaju
nawigatorni. Zamontowany uko�nie ekran ze zbli�eniem tarczy Marsa wie�czy�
�cian� pe�n� monitor�w. Fotele pilot�w stoj�ce do nich frontem okaza�y si�
puste. Ca�a za�oga - pi�� os�b - siedzia�a w kucki, tworz�c po�rodku
pomieszczenia india�ski kr�g. Wygl�da�o to na narad�. Nie mia� poj�cia, kt�rego
z nich nakry� w magazynie. W ka�dym razie nie tego naprzeciwko, w kt�rym
rozpoznawa� Glenna - dow�dc� statku. Pukanie by�oby idiotyczne, pchn�� drzwi i
wszed� do �rodka.
- Panie dow�dco - zacz�� s�u�bi�cie - jestem Enrico Olivietti. W�a�nie przyby�em
z Ziemi w nadzwyczaj wa�nej sprawie.
Oczekiwa� okrzyk�w zdumienia, nieufno�ci, setek pyta�... Ka�dej gwa�townej
reakcji, lecz nie pi�ciu flegmatycznych, je�li nie ma�lanych spojrze�. Glenn od
niechcenia przystawi� palec do nie istniej�cej czapki.
- Cze��, kole�, co ci� sprowadza?
Nim rozpocz�� wyja�niaj�c� oracj�, wzrok Enrico spocz�� na niskim stole
spoczywaj�cym mi�dzy siedz�cymi. Na blacie przed ka�dym le�a�a kupka bia�ego
proszku i cienka rurka. Taka, �eby tylko wsun�� do nosa i zdrowo poci�gn��. W
�rodku �arzy�o si� co� na elektrycznym ruszcie. To st�d pochodzi� ten s�odki
zapach.
- Co wy robicie?
Glenn u�miechn�� si� wyrozumiale niczym dobrotliwa inkarnacja Buddy.
- Seansu psychoterapeutycznego nie widzia�e�, kole�?
Rudzielec obok Glenna przechyli� si� pod nieprawdopodobnym k�tem.
- Nie masz poj�cia, jak �yso lecie� tak daleko od domu w blaszanej beczce -
u�miechn�� si� porozumiewawczo. - Trza poci�gn��, bo inaczej dawno by�my dostali
hyzia.
Pozostali zgodnie przytakn�li. Enrico wodzi� os�upia�y od twarzy do twarzy, lecz
napotyka� stale to samo szkliste spojrzenie. �puny, pomy�la�, �puny w kosmosie.
- Dobra - Glenn wsta� i przyj�� postaw� nienaturalnie wyprostowan�. - A wi�c
jeste� z bojowej stacji hibernacyjnej, tak?!
- Z jakiej stacji?
- Sowieckiej, rzecz jasna - dow�dca wycelowa� w naszywki jego skafandra. -
Jeste� sam, czy inni czekaj� na zewn�trz? Kiedy was wystrzelili? Pewnie jeszcze
w latach osiemdziesi�tych...
Reszta za�ogi te� si� unios�a. Ich miny nie wr�y�y nic dobrego. Enrico poczu�,
�e jest mu gor�co, nie tylko dlatego, �e zapomnia� wy��czy� ogrzewanie.
- Ten str�j to przypadek. Jestem Amerykaninem...
Urwa�, gdy� rudzielec przejecha� d�oni� po jego torsie. Na palcach zosta�a
warstewka topniej�cego szronu.
- Kole�, ty chyba naprawd� przed chwil� z tej hibernacji wyszed�e� -
zachichota�, a inni mu zawt�rowali.
Zrozumia�, �e nie ma dla niego ratunku. Astronauci doszli do identycznego
wniosku, gdy� zawyli przeci�gle i jednocze�nie skoczyli. Przykryty stert� cia�
walczy� dzielnie, charcz�c o UFO i misji, dop�ki nie dosta� czym� twardym po
g�owie.
Ockn�� si� obwi�zany sznurkami jak baleron i troskliwie przymocowany do fotela.
Jego skafander por�ni�ty w gustowne strz�py le�a� tu i �wdzie. Kto� gwa�townie
zakr�ci� siedzeniem, ustawiaj�c Enrico twarz� do Glenna.
- Przyznaj si� - zacz�� ten podejrzanie s�odko - mia�e� uszkodzi� statek i nie
dopu�ci� do l�dowania na Marsie, prawda?
Enrico desperacko szarpn�� wi�zy, lecz z r�wnym powodzeniem m�g�by pr�bowa�
przegry�� �cian�. Szansa na sukces by�a zerowa. J�kn��, a potem z pr�dko�ci�
karabinu maszynowego zacz�� im t�umaczy� sytuacj�. Kiedy doszed� do makaronu,
jego skromne, acz uwa�ne audytorium rykn�o �miechem. Najmniejszy, �ysawy, a�
czkawki dosta�.
Glenn poklepa� Enrica po ramieniu.
- Ch�opie, jeste� najlepszym urojeniem od pocz�tku naszej misji. W ko�cu
panienki z "Penthousa" ka�demu mog� si� przeje��.
- Ja nie jestem urojeniem. Chc� was ratowa�! - krzykn��, lecz astronauci, mimo
jego rozpaczliwych protest�w, wytoczyli fotel z nawigatorni i poci�gn�li w g��b
korytarza.
�piewali przy tym a� mi�o, nie hymn bynajmniej, lecz spro�n� piosenk� o bawi�cym
na przepustce bosmanie. Wariaci, pomy�la� Enrico, i j�kn��, gdy� zrozumia�, �e
nazwa� rzecz po imieniu. Niestety.
W ko�cu stan�li przed grubymi drzwiami w �o�to-czarne pasy. Rudzielec wystuka�
kod i �luza stan�a otworem. �luza?! Enrico rykn�� i zacz�� wierzga� z ca�ych
si�, lecz absolutnie na nic to si� zda�o. Przy wt�rze pod�piewywa� o przygodach
chutliwego bosmana wepchni�to go do �rodka.
- Jutro, kiedy wr�cimy do naszej nudnej s�u�by, b�dzie nam ciebie brakowa� -
zapewni� Glenn. W jego g�osie da�o si� wyczu� nutk� �alu.
Drzwi �luzy zatrzasn�y si� i Enrico przesta� wrzeszcze� - nie by�o do kogo.
Poj��, �e te �wiry naprawd� wyrzuc� go w przestrze�, �wi�cie przekonane, �e jest
tworem ich wyobra�ni, jak te dzierlatki z "Penthousa". Zakl��, kiedy kolejne
drzwi drgn�y i z�owrogo za�wiszcza�o uciekaj�ce powietrze. Potem porwa�o go,
obr�ci�o i potrz�sn�o, a kiedy ju� ca�kiem zatraci� poczucie kierunku, dosta�
sporego kopa i wyl�dowa� na czym� g�bczastym. Zdziwiony, �e jeszcze �yje,
spr�bowa� odetchn��. O Bo�e, tu by�o powietrze! Otworzy� oczy i rozejrza� si�. W
sinym �wietle padaj�cym z sufitu dojrza� pa��kowat� posta� zielonego.
- Zdaje si�, �e mia�e� k�opoty.
Ten szemrz�cy g�os brzmia� jak obwieszczaj�ce zmartwychwstanie ch�ry anielskie.
Enrico, zanim odpowiedzia�, kilka razy g��boko nabra� powietrza. I co z tego, �e
�mierdzia�o amoniakiem? Najwa�niejsze, �e by�o!
- Mia�em - skwitowa� kr�tko - ale najgorsze, �e mi nie uwierzyli. Wzi�li mnie za
narkotyczn� halucynacj�. To ju� koniec - szepn�� do siebie.
Kosmita wyda� seri� niepokoj�cych d�wi�k�w. Okaza�y si� �miechem.
- Nieprawda. Wszystko jest w porz�dku.
Wyba�uszone, pe�ne niedowierzania oczy Enrico nale�a�y wida� do uniwersalnych
min w Galaktyce, gdy� ma�y zaraz przeszed� do rzeczy.
- Kiedy ty gada�e� ze swoimi, ja troch� pogrzeba�em w naszych archiwach - spl�t�
palce w jaki� nieprawdopodobny spos�b. Tych dodatkowych staw�w musia�o by� ze
sze��. - Zgadnij, co wi�z� statek, kt�ry rozwali� si� na waszej planecie?
Enricowi wci�� kr�ci�o si� w g�owie. Nawet nie pr�bowa� odpowiedzie�.
- Przewozi� drzazgi. Olbrzymi, co ja m�wi�, kolosalny �adunek, kt�ry mia�
rozwie�� do wszystkich unijnych kolonii. Rozumiesz?! - Podniecony zielony, a�
uni�s� �apska nad g�ow�. - Po wybuchu na Syberii transport musia� zosta�
rozpylony po ca�ej waszej planecie.
Ko�owanie w g�owie Enrica nie ustawa�o, wi�c na wszelki wypadek klapn�� na
g�bczast� pod�og�. Rozejrza� si� wok�; nie poznawa� tego pomieszczenia.
- Gdzie my jeste�my?
- W moim statku na orbicie Ksi�yca - zielony machn�� niecierpliwie �ap� i
wr�ci� do przerwanego w�tku. - Kaza�em komputerowi dokona� standardowych analiz
spektralnych i w�a�nie dosta�em wyniki. Dlatego troch� trwa�o, zanim ci�
�ci�gn��em.
- Dobra - Enrico przesta� trze� skronie - jakie to ma dla nas konsekwencje?
- Istoto ludzka, przesta� si� masowa� po g�owie, a zacznij ni� my�le� - spojrza�
z wyrzutem zielony. - Po pierwsze, drzazgi s� wsz�dzie na Ziemi, secundo, s� te�
w waszym statku, a wi�c, tertio, patrolowce nie maj� podstaw, aby go zniszczy�,
a procedura poapelacyjna ulega natychmiastowej kasacji.
Istota ludzka zwana Enrico momentalnie poczu�a si� lepiej.
- Chcesz powiedzie�, �e chocia� nie znali�my warunk�w Unii, przypadkiem uda�o
nam si� je spe�ni�?
- Dok�adnie.
Enrico powi�d� wzrokiem po krzywi�nie �cian. G�ow� da�by, �e z zewn�trz statek
przypomina lataj�cy talerz. Taki z�o�ony z dw�ch spodk�w od fili�anek.
- I co teraz?
Kosmiczny biurokrata rozpromieni� si�. Post�powanie zgodne z przepisami napawa�o
go widoczn� rado�ci�, jak ka�dego urz�dnika.
- Wracasz na Ziemi�, a ja do siebie. My�l�, �e nied�ugo czeka was oficjalna
wizyta delegacji z Unii - za�mia� si�. - Ciekawe, jak nasi jury�ci rozwi��� ten
precedens?
Enrico pogrozi� mu palcem.
- Lepiej uwa�ajcie, niech tylko nasi prawnicy dorw� si� do waszych przepis�w.
Kwadrans p�niej w ramach pangwiezdnego ekumenizmu gest�w �cisn�li sobie d�onie
i zetkn�li si� czo�ami. Potem pojawi�a si� znajoma brama teleportu, prowadz�ca
wprost do biblioteki. Przygoda Enrico wreszcie si� sko�czy�a. Kiedy przekroczy�
seledynow� po�wiat�, znowu kierunki stan�y d�ba i poczu�, �e spada. Ciemno��,
potem gwa�towna jasno��, powiew powietrza, ale uczucie spadania nie znika�o!
Instynktownie wystawiaj�c do przodu r�ce wyr�n�� si� bole�nie w �okie�.
Krzykn��, ale d�onie z�apa�y co� twardego i zimnego. Szarpn�o nim zdrowo, a
potem poczu�, �e wisi na r�kach. Otworzy� oczy i ujrza� pod sob� nocn� panoram�
miasta. Zna� ju� ten widok. Wygl�da�o, �e wisi na jednym z balkon�w wie�owca
Claudii.
- Prosz� go podsadzi� - us�ysza� kobiecy g�os.
Pr�buj�c zorientowa� si� w sytuacji, skr�ci� g�ow� i dojrza� sinego malca, jak i
on wisz�cego na por�czy balkonu. Zadar� g�ow� i zobaczy� twarz dziewczyny,
kurczowo trzymaj�cej dzieciaka za r�k�. Zadar� g�ow� jeszcze wy�ej i ujrza�
balkon Claudii. Nie m�g� si� myli� - zwisaj�ce kwiaty by�y zbyt
charakterystyczne.
- Hej, prosz� go popchn��. Ja nie mam ju� si� - poprosi�a kobieta.
R�ce zaczyna�y mu dr�twie�, ale zdo�a� zaczepi� nog� o kant balkonu i zwolnion�
r�k� podsadzi� malca. Z g�o�nym j�kiem dziewczyna wywindowa�a jako� ch�opca na
balkon i przesadzi�a przez barierk�. Dzieciak najpierw spojrza� pod nogi, a
kiedy si� upewni�, �e stoi na pewnym gruncie, zawy� przeci�gle. Dziewczyna
pomog�a jeszcze m�czy�nie, a potem troskliwie nachyli�a si� nad dzieckiem.
Enrico, rozmasowuj�c obola�e przedramiona, po raz kolejny przygl�da� si�
rozci�gaj�cej si� poni�ej panoramie. W ko�cu przeni�s� wzrok na dziewczyn�.
Hm... warto by�o to uczyni�. Niemo�liwe, �eby zielony skurczybyk tak ordynarnie
pomyli� parametry teleportacji; czy�by wys�a� go tu specjalnie? Niewa�ne...
Zapatrzony w dziewczyn� nagle zorientowa� si�, �e ona m�wi do niego.
- ...m�j siostrzeniec wzi�� ten sto�ek. Mia� tylko podziwia� miasto, a tu jak
nie wrza�nie. Dzi�ki Bogu, �e od razu wylecia�am na balkon - pog�aska�a ma�ego
po g�owie. - Swoj� drog�, �e te� nie ba� si� pan zeskoczy� z balkonu s�siadki.
Enrico zerkn�� na miasto, a potem wr�ci� do widoku �licznych migda�owych oczu.
- A mo�e jutro wybra�aby� si� ze mn� pos�ucha� na mie�cie muzyki, a potem
poszliby�my gdzie� na kolacj�.
U�miechn�a si� aprobuj�co. Jego godne Tarzana wyczyny musia�y zrobi� na niej
wra�enie.
- Dlaczego nie, z przyjemno�ci�.
Gdy ju� si� po�egnali, ona posz�a uko�ysa� ma�ego do snu, a Enrico stan�� przed
wie�owcem i uni�s� twarz ku gwiazdom. U�miechn�� si� z rozbawieniem, my�l�c o
lec�cym mi�dzy nimi zielonym kosmokracie. Cokolwiek by m�wi�, kandydowanie do
Unii mia�o zdecydowane plusy.
Andrzej Drzewi�ski
ANDRZEJ DRZEWI�SKI
Urodzi� si� 16 pa�dziernika 1959 r. we Wroc�awiu. Autor SF, fizyk teoretyk,
popularyzator. Otworzy� nam dzia� polski w pierwszym numerze w pa�dzierniku '82
opowiadaniem "Zabawa w strzelanego" ("Fantastyka" 1/82). U nas ukaza�y si�
jeszcze: "Pos�aniec" ("F" 3/83), "Niepewno��" ("F" 9/84), "Zmartwychwstanie na
Wall Street" ("F" 1/90). Autor zbior�w opowiada� "Zabawa w..." (KAW '83) i
tomiku "Pos�aniec" (NK '86 wsp�lnie z Miros�awem P. Jab�o�skim) oraz dwu
powie�ci napisanych wsp�lnie z Andrzejem Ziemia�skim: "Zab�jcy szatana" (KAW
'89) i "Nostalgia za Sluag Side" (KAW '90). Pope�ni� te� ksi��k�
popularyzatorsk� "Opowie�ci z historii fizyki" (PWN '95, wsp�lnie z Jackiem
Wojtkiewiczem). Ostatnio, jako udzia�owiec kwartetu Kareta Wroc�awski (Geno
D�bski, Adam Cebula, Piotr Surmiak i A. D.) pisuje zabawne rozrywkowe
opowiadania, do czego zawsze, jako wroc�awianin, mia� sk�onno��. Czeka, ju�
bodaj dekad�, na druk tomu opowiada� "Bohaterowie do wynaj�cia" napisanego
wsp�lnie z Jackiem Inglotem. Od lat sze�ciu uprawia proz� gorzej ni�
sporadycznie, jako ekskluzywne hobby, oddaj�c si� przede wszystkim habilitacji:
"Termodynamika uk�ad�w mezoskopowych - metoda renormalizacji macierzy
przej�cia". Chodzi o modelowanie metodami matematycznymi na komputerach
skomplikowanych zjawisk zachodz�cych w cieczach prostych b�d� w magnetykach
jednoosiowych w r�nych ekstremalnych warunkach. Czytelnicy "NF" pami�taj� go
jako organizatora wroc�awskich paneli po�wi�conych nauce i literaturze SF ("NF"
4/99 i 1/2000).
(mp)