6442

Szczegóły
Tytuł 6442
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6442 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6442 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6442 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Hans Christian Andersen Kalosze szcz�cia i inne ba�nie T�umaczenie Franciszek Mirandola KALOSZE SZCZʌCIA 1. Pocz�tek W Kopenhadze, w jednym z dom�w na �stergade, niedaleko od centrum placu Kongens Nytorv, by�o wielkie przyj�cie. Takie przyj�cia nale�y co pewien czas wyprawia�, �eby si� pozby� tego obowi�zku i �eby w zamian by� zapraszanym na podobne przyj�cia przez innych. Cz�� go�ci siedzia�a ju� przy kartach, a druga cz�� czeka�a, co wyniknie z pytania gospodyni: �No, i w co si� teraz zabawimy?� Rozmowa toczy�a si� tak, jak zwykle tocz� si� podobne rozmowy. Mi�dzy innymi zacz�to m�wi� o �redniowieczu i niekt�rzy go�cie uwa�ali t� epok� za daleko lepsz� od naszych czas�w. A radca Knap broni� nawet tak zawzi�cie tego pogl�du, �e gospodyni zgodzi�a si� z jego wywodami i oboje zacz�li zwalcza� pogl�d �rsteda, kt�ry w Almanachu o starych i nowych czasach wynosi� nasze czasy ponad tamte. Radca uwa�a�, �e najszcz�liwsza by�a epoka kr�la Jana. Podczas gdy si� tak plecie ta rozmowa, przerwana jedynie na chwil� przyniesieniem gazety, w kt�rej, nawiasem m�wi�c, nic nie by�o do czytania, zajrzyjmy do pokoju, gdzie pozostawiono p�aszcze, laski, parasole i kalosze. W przedpokoju tym siedzia�y dwie dziewczyny: jedna m�oda, druga starsza. Mo�na by�o s�dzi�, �e to dwie s�u��ce, kt�re przysz�y, aby towarzyszy� swoim paniom, jakiej� starej pannie lub wdowie, ale gdy si� uwa�niej im przyjrza�o, wida� by�o od razu, �e nie by�y to zwyk�e s�u��ce. Na to d�onie ich by�y za delikatne, postawy i ruchy i�cie kr�lewskie, a nawet szaty mia�y �mia�y kr�j. By�y to dwie wr�ki. M�odsza nie by�a co prawda samym Szcz�ciem, ale jedn� z pokoj�wek u jednej z dam dworu samego Szcz�cia, i obnosi�a drobniejsze jego dary po �wiecie. Starsza wygl�da�a ogromnie powa�nie i surowo, by�a to bowiem Troska, ta zawsze osobi�cie za�atwia swoje sprawy nie polegaj�c na nikim; tylko wtedy wie, �e za�atwione s� �ci�le i sumiennie. Wr�ki opowiada�y sobie nawzajem, gdzie by�y tego dnia. Ta, kt�ra by�a s�u�ebn� damy dworu Szcz�cia, spe�ni�a kilka drobnych zada�: ochroni�a nowy kapelusz przed ulew�, sprawi�a, �e wytworny nicpo� uk�oni� si� uczciwemu, skromnemu cz�owiekowi, i tym podobne, ale teraz mia�a przed sob� powa�niejsze zadanie, co�, co by�o zupe�nie niezwyk�e. � Musz� powiedzie�, �e dzisiaj przypadaj� moje urodziny � rzek�a. �Powierzono mi wi�c w celu uczczenia tego �wi�ta par� kaloszy, kt�re mam wr�cza� ludziom. Kalosze maj� t� cudown� w�asno��, �e cz�owiek, kt�ry je w�o�y, mo�e si� znale�� w takim czasie i w takim miejscu, w jakim pragnie si� znajdowa�. Ka�de �yczenie w zakresie czasu i miejsca b�dzie natychmiast spe�nione. Raz w �yciu b�dzie naprawd� szcz�liwy. � Szcz�liwy! I ty wierzysz temu! � powiedzia�a Troska. � Jestem pewna, �e b�dzie nieszcz�liwy i �e b�dzie b�ogos�awi� t� chwil�, kiedy pozb�dzie si� kaloszy. � Co te� ty m�wisz � zaprzeczy�a tamta. � Stawiam kalosze tu pod drzwiami. Kto� zamieni je ze swoimi i zostanie uszcz�liwiony. Oto o czym rozmawia�y wr�ki. 2.Co si� przydarzy�o panu Radcy? By�o ju� p�no. Radca Knap, zag��biony w my�lach o czasach kr�la Jana, wybra� si� do domu i oto los chcia�, �e zamiast swoich kaloszy w�o�y� na nogi kalosze szcz�cia, po czym wyszed� na �stergade. Ale poniewa� czarodziejska si�a kaloszy przenios�a go w czasy kr�la Jana, wi�c nogi jego natychmiast ugrz�z�y w b�ocie, bo za czas�w kr�la Jana ulice nie by�y brukowane. � To okropne! Dlaczego tu jest tak brudno? � powiedzia� radca. � Chodnik gdzie� si� zapodzia� i wszystkie latarnie pogas�y! Ksi�yc nie wzeszed� jeszcze wysoko, a poza tym by�a g�sta mg�a, tak �e wszystko ton�o w ciemno�ciach. Na najbli�szym rogu pali�a si�, co prawda, lampka przed obrazem Matki Boskiej, ale �wiat�o by�o prawie �e �adne; radca spostrzeg� je dopiero, gdy by� ca�kiem blisko, i wzrok jego pad� na malowid�o przedstawiaj�ce Matk� z Dzieci�tkiem. �Z pewno�ci� � pomy�la� � mie�ci si� tu antykwariat i zapomniano schowa� na noc szyld.� Przesz�o ko�o niego paru ludzi w strojach z tamtej epoki. � C� to za ubranie? Pewnie wracaj� z maskarady! Nagle rozleg�y si� d�wi�ki tr�b i piszcza�ek, mroki ulicy roz�wietli� blask pochodni. Radca zatrzyma� si� i przygl�da� dziwnemu pochodowi, kt�ry przeci�ga� �rodkiem ulicy. Na przedzie kroczyli dobosze wal�c w b�bny, za nimi trabanci uzbrojeni w �uki i kusze. Najwa�niejszym w pochodzie by� jaki� duchowny. Zdumiony tym widokiem radca spyta�, co to wszystko znaczy i kim jest ten cz�owiek. � To biskup Zelandii � odpowiedziano mu. � M�j Bo�e, co te� si� sta�o temu biskupowi? � westchn�� trz�s�c g�ow� radca. � Nie, to niemo�liwe! I rozmy�laj�c nad tym, nie patrz�c ani na prawo, ani na lewo, szed� radca ulic� �stergade a� do placu H�ibro. Ale nie m�g� nigdzie znale�� mostu wiod�cego do Kongens Nytorv z placu Zamkowego. Przystan�� na brzegu kana�u i natkn�� si� tu na dwu ludzi siedz�cych przy �odzi. � Chce pan na wysp� Holm? � spytali go. � Na wysp� Holm? � powt�rzy� radca, kt�ry wci�� nie wiedzia�, w jakim jest stuleciu. � Chc� si� dosta� do Christianshavn, a stamt�d na Lilletorvegade. Ludzie spojrzeli po sobie. � Powiedzcie mi tylko, gdzie jest most? To skandal, �e nie zapalono latarni. I c� tu za b�oto? Zupe�nie jak gdyby si� chodzi�o po bagnie. Im d�u�ej m�wi� z przewo�nikiem, tym mniej rozumia�, co ci ludzie m�wi�. � Nie rozumiem waszej bornholmszczyzny � powiedzia� wreszcie ze z�o�ci�, odwr�ci� si� od nich i poszed� dalej. Ale wci�� nie m�g� znale�� mostu, nie by�o nawet bariery oddzielaj�cej wod�. � To skandal, jak tu wygl�da � oburza� si�. Jeszcze nigdy tak nie pogardza� swoj� epok� jak tego wieczora. �Zdaje si�, �e b�d� musia� wzi�� doro�k� � pomy�la�. � Ale jak tu znale�� doro�k�? B�d� musia� chyba wr�ci� na Kongens Nytorv. Tam z pewno�ci� jest post�j doro�ek. Inaczej nigdy nie dostan� si� do Christianshavn.� Wr�ci� wi�c do �stergade i w�a�nie w chwili gdy tam dotar�, na niebie ukaza� si� ksi�yc. � M�j Bo�e, c� to za rusztowanie tam ustawili! � powiedzia�, patrz�c na bram�, kt�ra w�wczas znajdowa�a si� u wylotu �stergade. Wreszcie przez furtk� w bramie wydosta� si� na plac Nytorv, ale plac ten okaza� si� obszern� ��k�; rzadkie krzaki stercza�y tu i �wdzie, a �rodkiem ��ki p�yn�� kana� czy te� potok. Par� n�dznych lepianek na drugim brzegu s�u�y�o tu za schronienie hallandzkim rybakom, od kt�rych miejsce to wzi�o nazw� Strugi Hallandzkiej. � Albo ujrza�em, jak to m�wi�, fatamorgan�, albo jestem pijany � j�kn�� radca. � C� to jest? C� to jest? Zawr�ci�, �wi�cie przekonany, �e jest chory. Gdy znalaz� si� znowu na ulicy, przyjrza� si� uwa�niej domom i spostrzeg�, �e wi�kszo�� z nich by�a zbudowana z drewnianych wi�zade�, a wiele mia�o dachy kryte s�om�. � Nie, nie, stanowczo nie czuj� si� dobrze! � wzdycha�. � A wypi�em przecie� tylko jedn� szklank� ponczu. Ale widocznie i tego nie jestem w stanie znie��. Te� pomys�, �eby podawa� do ponczu gor�cego �ososia. Musz� to powiedzie� gospodyni. Mo�e by tak wr�ci� i powiedzie�, jak ja si� teraz �le czuj�. G�upstwo! Nie wiadomo, czy nie poszli ju� spa�. Zacz�� szuka� znajomego domu, ale nie m�g� go znale��. � To straszne! Nie poznaj� wcale �stergade! Nie widz� tu ani jednego sklepu. Same jakie� stare, zapad�e cha�upy, jak gdybym by� w Roskilde albo w Ringsted. Ach, zachorowa�em. Nie powinienem si� kr�powa�. Ale gdzie� podzia� si� dom agenta? Wygl�da zupe�nie inaczej ni� zawsze. W ka�dym razie s� tam wewn�trz ludzie, wejd� do �rodka. Ach, z pewno�ci� jestem bardzo chory! Natrafi� na uchylone drzwi, zza kt�rych pada�o przez szpar� �wiat�o. By�a to jedna z gospod, rodzaj piwiarni, kt�rych tak wiele by�o w mie�cie w owych czasach. Izba wygl�da�a jak wn�trze holszty�skiej chaty. Towarzystwo, sk�adaj�ce si� z �eglarzy i obywateli kopenhaskich oraz z paru uczonych ludzi, siedzia�o zatopione w �ywej rozmowie przy dzbanku i ma�o zwr�ci�o uwagi na wchodz�cego. � Przepraszam bardzo! � powiedzia� radca do gospodyni, kt�ra podesz�a do niego. � Ale zrobi�o mi si� s�abo i chcia�em prosi� o znalezienie mi doro�ki, kt�ra by mnie zawioz�a do Christianshavn. Kobieta spojrza�a na niego i potrz�sn�a g�ow�. Potem przem�wi�a do niego po niemiecku. Radca zrozumia�, �e kobieta nie zna du�skiego, i dlatego powt�rzy� swoj� pro�b� po niemiecku. To w po��czeniu z jego niezwyk�ym strojem utwierdzi�o kobiet� w mniemaniu, �e ma przed sob� cudzoziemca. Zrozumia�a jednak, �e czuje si� on niedobrze, i przynios�a mu dzban m�tnej wody, kt�r� wida� zaczerpn�a z pobliskiej studni. Radca podpar� g�ow� r�k�, odetchn�� g��boko i zacz�� rozmy�la� nad wszystkimi dziwami, kt�re go otacza�y. � Czy to dzisiejszy �Dzie� � spyta�, �eby co� powiedzie� widz�c, �e kobieta odk�ada jaki� du�y arkusz papieru. Kobieta nie zrozumia�a, o co pyta, ale poda�a mu trzymany w r�ku papier. By� to drzeworyt przedstawiaj�cy zjawisko powietrzne, obserwowane w mie�cie Kolonii. � To bardzo stare! � powiedzia� radca, ogromnie podniecony znalezieniem czego� tak staro�ytnego. � W jaki spos�b dosta� si� tak rzadki sztych w pani r�ce? Bardzo ciekawe, chocia� tre�� ilustracji jest wierutn� bajk�. Przekonano si�, �e to by�a zorza p�nocna i �e podobne zjawiska prawdopodobnie wywo�uje elektryczno��! Najbli�ej siedz�cy biesiadnicy s�ysz�c jego s�owa spojrzeli na� zdziwieni, a jeden z nich powsta� z miejsca, zdj�� kapelusz z g�owy i powiedzia� z najpowa�niejsz� min�: � Musicie by� bardzo uczony, monsieur! � O, wcale nie! � zaprzeczy� radca. � Tyle tylko, �e umiem o tym czy o owym pom�wi� jak ka�dy inny. � Modestia to pi�kna cnota! � powiedzia� nieznajomy. � A zreszt� chcia�bym doda� do pa�skiego zdania: mihi secus videtur, ch�tnie jednak wstrzymam si� tu od mego w�asnego judicium! � Czy wolno mi spyta�, z kim mam przyjemno��? � spyta� radca. � Jestem baka�arzem uczonym w Pi�mie! � odpowiedzia� nieznajomy. Ta odpowied� wystarczy�a radcy. Zreszt� str�j odpowiada� takiemu zawodowi. �Musi by� starym nauczycielem wiejskim � pomy�la�. � Dziwak, jakich mo�na jeszcze niekiedy spotka� w zakamarkach Jutlandii.� � Nie jest tu co prawda locus docendi! � ci�gn�� dalej baka�arz. � Ale prosz�, m�wcie, panie. Musicie by� bieg�ym w sprawach staro�ytnych. � Ach, tak, istotnie, znam si� na staro�ytnej literaturze, ale lubi� tak�e nowoczesn�. Tylko nie te powie�ci z �ycia codziennego. Mamy ich do�� w rzeczywisto�ci. � Z �ycia codziennego? � spyta� baka�arz. � Tak. Mam na my�li te modne obecnie powie�ci. � O! � u�miechn�� si� nieznajomy. � A jednak jest w nich wiele ukrytej m�dro�ci. Czytaj� je przecie� i na dworze. Kr�l lubi zw�aszcza powie�� o panu Ivenie i panu Gaudianie, w kt�rej czyta si� o kr�lu Arturze i rycerzach Okr�g�ego Sto�u, �artuje cz�sto na ich temat z dworskimi panami. � Tego jeszcze nie czyta�em. To musia� �wie�o dopiero wyda� Heiberg � powiedzia� radca. � Nie � odpowiedzia� tamten. � Wydawc� nie jest Heiberg, tylko Godfred von Gehmen. � Ach, to on jest wydawc�! � wykrzykn�� radca. � To bardzo stare nazwisko. Tak przecie� nazywa� si� najstarszy drukarz w Danii. � Tak, to jest nasz pierwszy drukarz � odpar� cz�owiek. Rozmowa wi�c toczy�a si� g�adko. Potem jeden z obywateli zacz�� m�wi� o strasznej zarazie, kt�ra nawiedzi�a Dani� na par� lat przedtem, przy czym mia� na my�li epidemi� z roku 1484, radca jednak zrozumia�, �e mowa jest o niedawnej cholerze, i rozprawiano w dalszym ci�gu. Nast�pnie musiano poruszy� wojn� pirack� z roku 1490. Narzekano na pirat�w angielskich, kt�rzy pozabierali okr�ty z portu, a radca, kt�remu �ywo sta�y w pami�ci wypadki roku 1801, narzeka� wraz z nimi na Anglik�w. Dalsza rozmowa nie sz�a ju� tak sk�adnie. Przestano si� wzajemnie rozumie�. Uczony baka�arz wydawa� si� radcy bardzo naiwnym, a nawet najprostsze sprawy, kt�re porusza� radca, brzmia�y dla baka�arza jak zuchwale fantastyczne przypuszczenia. Spogl�dali na siebie, a baka�arz w najkrytyczniejszych chwilach m�wi� po �acinie, bo my�la�, �e tak b�dzie lepiej zrozumiany, ale to nie pomaga�o. � Jak�e teraz czujecie si�, panie? � spyta�a gospodyni ci�gn�c radc� za r�kaw. Radca nagle przypomnia� sobie, co mu si� przytrafi�o, gdy� podczas rozmowy wypad�o mu to z pami�ci. �Wielki Bo�e, gdzie� ja si� w�a�ciwie znajduj�?� � pomy�la� i a� mu si� w g�owie zakr�ci�o. � Napijemy si� na zdrowie! Mieszanka z miodu i breme�skiego piwa! � zawo�a� jeden z go�ci. � A wy napijecie si� z nami, panie! Wesz�y dwie dziewczyny, jedna z nich mia�a na g�owie dwubarwny czepiec. Nape�ni�y kieliszki i uk�oni�y si� pi�knie. Radc� przeszed� lodowaty dreszcz. � C� to si� dzieje? C� to si� dzieje? � powiedzia�, ale musia� pi� z innymi. Wszyscy byli dla niego zreszt� bardzo uprzejmi, a� wreszcie jeden z nich powiedzia�, �e radca jest pijany. Radca uwierzy� i prosi�, aby mu sprowadzono doro�k�. Ale oni my�leli, �e m�wi po moskiewsku. Radca jeszcze nigdy w �yciu nie przebywa� w tak prostackim i ordynarnym towarzystwie. �Prze�ywam najokropniejsze momenty mego �ycia! � my�la�. � Pomy�la�by kto, �e kraj si� cofn�� do czas�w poga�skich.� I nagle przysz�o mu do g�owy, �e m�g�by przykucn�� pod sto�em i na czworakach nieznacznie wysun�� si� z izby. Ale gdy znalaz� si� ju� blisko drzwi, biesiadnicy spostrzegli, co si� �wi�ci, i schwytali go za nogi. Na szcz�cie dla radcy �ci�gn�li mu przy tym kalosze, a wraz z tym prysn�� ca�y czar. Radca zobaczy�, �e znajduje si� pod jasno p�on�c� latarni�, a obok wznosi si� wysoka kamienica. Zna� j� doskonale, tak samo jak i wszystkie s�siednie. By� na �stergade, wygl�daj�cej tak, jak j� wszyscy znamy. Radca le�a� zwr�cony nogami ku bramie jakiego� domu, a naprzeciw niego siedzia� str� nocny i spa�. � Stw�rco kochany, widocznie usn��em na ulicy i wszystko to mi si� �ni�o � powiedzia�. � Tak, jestem na ulicy �stergade, jak tu pi�knie, jasno, jak czysto! To okropne, �eby jedna szklanka ponczu mog�a mie� takie skutki. W dwie minuty p�niej siedzia� ju� w doro�ce, kt�ra wioz�a go do Christianshavn, rozmy�la� o tym, ile si� najad� strachu, i dzi�kowa� w duszy szcz�liwej rzeczywisto�ci. S�awi� nasze czasy, o wiele przewy�szaj�ce mimo swych brak�w tamte, w kt�rych dopiero co przebywa�. Bardzo to by�o rozs�dne ze strony pana radcy. 3. Przygoda nocnego str�a � C� to za para kaloszy le�y przed progiem domu? � powiedzia� str�. � Na pewno nale�� do porucznika z pierwszego pi�tra. Le�� akurat przed bram�! Uczciwy str� mia� ochot� zadzwoni� i odda� kalosze w�a�cicielowi, bo jeszcze si� tam pali�o �wiat�o, ale ba� si�, �e obudzi innych mieszka�c�w domu; i dlatego da� spok�j. � Jak�e to musi by� ciep�o w takich kaloszach na nogach! � westchn��. � Jak�e s� mi�ciutkie! � Akurat pasowa�y na jego nogi. � Jak to dziwnie dzieje si� na tym �wiecie. Porucznik m�g�by dawno po�o�y� si� do ciep�ego ��ka, a zamiast tego biega tam i na powr�t po pokoju. Szcz�liwy cz�owiek! Nie ma ani �ony, ani dzieci! Co wiecz�r chodzi na wizyty. Ach, gdybym by� na jego miejscu, by�bym szcz�liwym cz�owiekiem. Zaledwie wym�wi� to �yczenie, kalosze zacz�y dzia�a�, mia� je przecie� na nogach. I str� wcieli� si� w porucznika. Sta� na g�rze po�rodku o�wietlonego pokoju i trzyma� w palcach r�owy arkusik papieru. Na arkusiku wypisane by�y wiersze, a wiersze te u�o�y� sam porucznik. Kt� bowiem nie bywa raz w �yciu w poetycznym usposobieniu. A kiedy zapisze si� swe my�li, wtedy powstaje wiersz. Na kartce by�y napisane te zwrotki: Gdybym by� mo�ny, gdybym by� bogaty � Marzy�em o tym w dzieci�stwie, przed laty � Wtedy bym zosta� dzielnym oficerem, Chodzi�bym z szabl�, w mundurze, z orderem. Min�y lata, jestem oficerem, Lecz na ub�stwo nic to nie pomo�e. Wspieraj mnie, Bo�e. Nadszed� raz wiecz�r, �wiat�o dnia poblad�o I na kolanach dzieci� mi usiad�o, Dla niego snu�em ba�ni barwne prz�dze, Mo�ny w skarb ba�ni, nie dba�em o n�dz�, Dziewczynka chcia�a ba�ni, nie pieni�dzy. Lecz na ub�stwo nic to nie pomo�e. Ty wiesz, o Bo�e. �Ach, by� bogatym� � modlitwa ma brzmia�a, Dziewczynka z czasem w dziewic� dojrza�a, Jest taka pi�kna, tak m�dra, tak mi�a, Ach, gdyby w sercu mym mi�o�� odkry�a, T� ba�� tak wielk�, ach, gdyby odkry�a! Lecz biedny jestem, nic mi nie pomo�e. Ty wiesz, o Bo�e. O, gdybym znalaz� cisz�, ukojenie I precz odp�dzi� od siebie cierpienie... Ty, kt�rej serce me nios� w ofierze, Przeczytaj, com tu skre�li� na papierze, T� smutn� ba��, co nios� w ofierze. Smutek przede mn�, nic mi nie pomo�e, I ciebie tylko b�ogos�awi�, Bo�e. Tak wiersze pisz� tylko zakochani, ale rozs�dny cz�owiek ich nie drukuje. Porucznik, mi�o�� i bieda to tr�jk�t, a raczej po��wka prze�amanej kostki szcz�cia. Porucznik czu� to doskonale i dlatego, opar�szy g�ow� o ram� okna, wzdycha� g��boko. �Ubogi str� na ulicy szcz�liwszy jest ode mnie! Nie wie on, co to t�sknota! Ma dom, �on�, dzieci, kt�re podziela z nim troski i rado�ci! O ile� by�bym szcz�liwszy, gdybym si� m�g� sta� str�em!� I w tej�e chwili str� sta� si� na nowo str�em, bo kalosze szcz�cia zrobi�y go porucznikiem, a jak widzimy, czu� si� on o wiele gorzej w ciele porucznika i wola� zosta� tym, czym by� w istocie. A wi�c str� by� na nowo nocnym str�em. �Niedobry to by� sen � powiedzia� wtedy � ale zabawny! �ni�o mi si�, �e by�em porucznikiem w mieszkaniu na g�rze i �e to wcale nie by�o przyjemne! T�skni�em do starej i do bachor�w, kt�re zaca�owuj� mnie na �mier�!� Str� usiad� zn�w i kiwa� g�ow�; sen nie chcia� go opu�ci�, kalosze mia� wci�� jeszcze na nogach. Po niebie przelecia�a padaj�ca gwiazda. �Ju� jej nie ma! � pomy�la�. � Ale jeszcze ich do�� zosta�o na niebie. Chcia�bym z bliska przypatrzy� si� tym rzeczom, szczeg�lnie ksi�ycowi, bo ten tak pr�dko nie znika. Student, kt�remu moja �ona pierze bielizn�, opowiada, �e po �mierci w�drujemy z jednej planety na drug�. Naturalnie, to wymys�, ale to mog�oby by� wcale mi�e. Pragn��bym, na przyk�ad, �eby moja dusza teraz mog�a zrobi� tak� ma�� wycieczk�. Cia�o mog�oby zosta� tymczasem tu na schodkach.� Cz�sto w �yciu trzeba si� dobrze namy�li�, zanim si� co� powie. Ale szczeg�lnie powinien pomy�le� ten, co wypowiada �yczenie maj�c na nogach kalosze szcz�cia. Pos�uchajcie tylko, co si� sta�o ze str�em! My, ludzie, znamy prawie wszyscy szybko�� komunikacji za pomoc� pary, wypr�bowali�my j� albo w kolei, albo na statku p�yn�c po morzu, ale szybko�� ta jest przechadzk� leniwca czy marszem �limaka w por�wnaniu z szybko�ci� �wiat�a; jest ono dziewi�tna�cie milion�w razy szybsze ni� tamta szybko��, a elektryczno�� jest jeszcze pr�dsza. �mier� jest elektrycznym ciosem, kt�ry otrzymujemy w serce, a dusza wyzwolona wyfruwa na skrzyd�ach elektryczno�ci w przestrze�. W ci�gu o�miu minut i jednej sekundy promie� �wietlny przebywa przestrze� przesz�o dwudziestu milion�w mil; dusza ludzka za pomoc� po�piesznej poczty elektrycznej zu�ywa jeszcze znacznie mniej czasu na przebycie tej samej drogi. Przestrze� mi�dzy cia�ami niebieskimi nie wydaje jej si� wi�ksz� ni� nam w mie�cie przestrze� mi�dzy domami naszych przyjaci�, ale za to ten elektryczny cios w serce dzieje si� kosztem naszego �ycia tu na ziemi. Chyba �e mamy kalosze szcz�cia na nogach, tak jak ten str� nocny. W ci�gu paru sekund str� przeby� pi��dziesi�t dwa tysi�ce mil dziel�cych ziemi� od ksi�yca, kt�ry, jak wiadomo, zrobiony jest z materia�u o wiele l�ejszego ni� ziemia i jest mi�kki jakby �wie�o spad�y �nieg. Znalaz� si� on na jednym z tych niezliczonych krater�w, kt�re znamy z mapy ksi�ycowej doktora Madlera; chyba j� znacie wszyscy? G�ra spad�a stromo w kotlin�, na d�ugo�� ca�ej du�skiej mili. Tu znajdowa�o si� miasto. Wygl�da�o ono ze szczytu jak bia�ko jajka w szklance wody. Kopu�y, wie�e, balkony w kszta�cie �agli by�y przezroczyste; chwia�y si� w rzadkim powietrzu; nasza ziemia, jako wielka purpurowa kula, unosi�a si� nad jego g�ow�. By�y tam te� jakie� istoty w rodzaju ludzi, ale wygl�daj�ce ca�kiem inaczej ni� my na ziemi. M�wi�y one jakim� j�zykiem. Trudno doprawdy wymaga� od duszy str�a nocnego, by ten j�zyk rozumia�a; a jednak rozumia�a ona ka�de s�owo. Rozumia�a wi�c, �e mieszka�cy ksi�yca rozprawiaj� o naszej ziemi i w�tpi� w to, czy jest zamieszka�a, bo powietrze, kt�re j� otacza, musi by� zbyt g�ste na to, by jakikolwiek rozs�dny mieszkaniec ksi�yca by� w stanie nim oddycha�. Uwa�ali oni, �e tylko ksi�yc jest zamieszka�y i �e on jest o�rodkiem wszech�wiata, gdzie mieszkaj� jedyne w �wiecie �ywe istoty. Ale wr��my teraz na �stergade i zobaczmy, co si� sta�o z cia�em str�a. Siedzia�o ono martwe na schodach, z r�ki wypad� mu kij str�owski, oczy utkwione mia�o w ksi�yc, gdzie w�a�nie jego uczciwa dusza rozpocz�a w�dr�wk�. � Kt�ra godzina, str�u! � spyta� jaki� przechodzie�, a nie otrzymawszy odpowiedzi, da� mu lekkiego szczutka w nos i w�wczas str� straci� r�wnowag�, cia�o przewr�ci�o si� na wznak. Cz�owiek ten przecie� by� martwy. Wielki strach przej�� przechodnia, kt�ry tak za�artowa�. Ot� str� umar� i le�a� nie�ywy. Dano zna�, gdzie trzeba, zbadano spraw� i nad ranem przeniesiono cia�o do szpitala. �adny to by�by figiel dla duszy, gdyby wr�ciwszy z ksi�yca nie znalaz�a cia�a na swoim dawnym miejscu na ulicy �stergade. Musia�aby zapewne wpierw polecie� na policj�, potem do biura znalezionych rzeczy, by zobaczy�, czy nie znajdzie czasem swego cia�a mi�dzy zaginionymi przedmiotami: a potem pop�dzi�aby do szpitala. Ale pocieszmy si� tym, �e dusza jest najm�drzejsza w�wczas, gdy dzia�a na w�asn� r�k�, to tylko cia�o tak j� og�upia. Jak to ju� powiedzieli�my, cia�o str�a zaniesiono do szpitala. Tu po�o�ono je w sali przyj�� i przede wszystkim �ci�gni�to z niego kalosze. Wtedy dusza musia�a wr�ci� do cia�a i skierowa�a si� pro�ciute�ko na swoje miejsce. Str� zaraz o�y�. Zapewnia� wszystkich, �e by�a to najokropniejsza noc w jego �yciu, nie chcia�by jeszcze raz prze�y� czego� podobnego! Nawet za dwie marki. Na szcz�cie by�o ju� po wszystkim. Wypisano go tego samego dnia, ale kalosze zosta�y w szpitalu. wszelki wypadek pokr�tce opisa�. 4. Kulminacyjny moment Numer deklamacji. Wysoce niezwyk�a podr�. Ka�dy mieszkaniec Kopenhagi wie doskonale, jak wygl�da brama szpitala Fryderyka, ale poniewa� histori� t� b�d� czytali mo�e i ci, kt�rzy Kopenhagi nie znaj�, wi�c musz� j� na Szpital oddzielony jest od ulicy wysok� krat� �elazn�, kt�rej pr�ty s� tak szeroko jeden od drugiego rozstawione, �e bardzo szczupli m�odzi asystenci lekarscy wykradaj� si� pomi�dzy nimi na r�ne kr�tkie wizyty. Najtrudniej by�o przecisn�� na drug� stron� g�ow�, tak �e i tu, jak w og�le cz�sto na �wiecie, ma�e g�owy s� najszcz�liwsze. Tych par� s��w wystarczy zamiast wst�pu. Tego wieczora mia� dy�ur jeden z m�odych praktykant�w. Mo�na by�o o nim powiedzie� jedynie w fizycznym znaczeniu tego s�owa, �e mia� t�g� g�ow�. Na dworze deszcz la� strumieniami, ale pomimo tych dw�ch przeszk�d lekarz postanowi� wyj��, przynajmniej na kwadrans. Uwa�a� przy tym, �e nie op�aca si� na tak kr�tki przeci�g czasu wtajemnicza� w ca�� spraw� wo�nego, gdy mo�na si� by�o prze�lizn�� pomi�dzy pr�tami ogrodzenia. Sta�y tam kalosze zapomniane przez str�a; m�ody lekarz wcale nie my�la�, �e to kalosze szcz�cia, ale s�dzi�, �e przydadz� mu si� na tak� pogod�, w�o�y� je wi�c i chcia� prze�lizn�� si� przez ogrodzenie, czego jeszcze nigdy dotychczas nie pr�bowa�. No i ju� jest przy ogrodzeniu! � Daj Bo�e, aby przesun�� g�ow�! � powiedzia� asystent i zaraz (chocia� g�ow� mia� du�� i grub�) szcz�liwie przesun�� j� pomi�dzy pr�tami, ju� to kalosze potrafi�y zrobi�! Teraz trzeba by�o przecisn�� ca�e cia�o, ale tu sprawa utkn�a. � Ha, jestem za gruby � powiedzia� asystent � my�la�em, �e z g�ow� b�dzie najtrudniej! Nie przeliz�, to darmo! Chcia� pr�dko cofn�� g�ow�, ale nie m�g�. M�g� �atwo porusza� szyj�, ale to wszystko. Z pocz�tku si� rozgniewa�, a potem humor zupe�nie go opu�ci�. Kalosze szcz�cia postawi�y go w strasznej sytuacji, a na nieszcz�cie nie przysz�o mu do g�owy powiedzie�, �e chce wyzwolenia z tej pozycji. Deszcz la�, nikogo nie by�o na ulicy. Nie m�g� dosi�gn�� dzwonka do bramy, jak�e si� m�g� wyzwoli� z takiego po�o�enia? My�la�, �e b�dzie musia� tak przesta� do rana i �e trzeba b�dzie pos�a� kogo� po kowala, aby przepi�owa� �elazne pr�ty, ale to przecie nie b�dzie tak szybko, a tymczasem ca�a szko�a ch�opc�w w b��kitnych mundurkach z przeciwka stanie na nogi, przybiegn� weterani marynarze ze swoich domk�w, �eby przygl�da� si�, jak stoi niczym pod pr�gierzem. Wi�kszy zbierze si� t�um ni� w zesz�ym roku, kiedy to podziwiano kwitn�c�, olbrzymi� agaw�. �Ha, krew uderza mi do g�owy, ja oszalej�! Ju� szalej�! Ach, �ebym si� tylko m�g� wydosta�, zaraz mi wszystko przejdzie!� Widzicie, tak powinien by� od razu powiedzie�; w jednej chwili mia� ju� g�ow� woln� i skoczy� z powrotem do szpitala, nieprzytomny ze strachu, kt�rego mu nap�dzi�y kalosze szcz�cia. Ale niech si� nam nie zdaje, �e ju� si� wszystko sko�czy�o. Dzia�y si� jeszcze gorsze rzeczy. Noc min�a i ca�y nast�pny dzie�, a nikt nie przys�a� po kalosze. Wieczorem mia�o si� odby� przedstawienie w ma�ym teatrze przy ulicy Kannikestraede. Sala by�a pe�na; przeczytano nowy wiersz. Zaraz go pos�yszymy. Tytu� by� nast�puj�cy: Okulary babuni M�dro�� mej babki uznana jest wsz�dzie, Wie ona �wietnie, co jest i co b�dzie; Gdyby przed laty w dawnych czasach �y�a, Jak czarownica �ycie by sko�czy�a, Nie lubi chwali� si� sw� sztuk� wcale, Nie zawsze m�wi. co wie doskonale. Pragn��bym nieraz wiedzie�, co si� w kraju stanie, I o me losy zada� jej pytanie; Lecz cho� nie lubi zgadywa� przysz�o�ci, M�wi mi czasem w swej dla mnie mi�o�ci. By mi dogodzi�, gdym prosi� o czary, Da�a mi babka swoje okulary. �Id� w takie miejsce, gdzie jest ludzi wiele I poprzez szkie�ka ogl�daj ich �miele, My�li ich stan� przed tob� jak karty. Z �atwo�ci� poznasz, co ka�dy z nich warty.� Z�o�y�em dzi�ki i ruszy�em w drog�; Gdzie� ich najwi�cej zobaczy� te� mog�? Na Langelinje? Zbyt mocny wiatr ch�odzi, Na �stergade? Fe, w �mieciach si� brodzi. Wi�c do teatru? To mnie bardzo n�ci. Wieczorem wiele os�b tam si� kr�ci. A wi�c mnie tutaj obecnie widzicie, Jak przez szk�a babci obserwuj� �ycie. Nie uciekajcie, zosta�cie chwileczk�, Za to podziel� si� z wami troszeczk� Tym, co zobacz� przez te okulary, Kt�re dosta�em od me) babki starej; Tak, to jest prawda � jak�e mi weso�o! Ile� to cud�w poka�� wam wko�o. Jakie przedziwne widz� tu figury, Kierowe damy, s� ich ca�e sznury, A dalej czarne, to trefle i piki. Od razu widz� bada� mych wyniki. Dama pikowa, jak �ywa kobieta, Za cel swych uczu� wybra�a waleta. S�ysza�em wiele o du�ym maj�tku, Lecz fakt ten psu� mi nie b�dzie dzi� w�tku. Nie chc� gazecie wchodzi� ja w parad�, Bo tym przeszkody karierze mej k�ad�. (wk�ada okulary) Teatry tyka�? Premiery? Prelekcje? Nie! M�g�bym tylko rozgniewa� dyrekcj�. A moje losy? Dobrze o tym wiecie, �e s� najbli�sze mi na ca�ym �wiecie, Wi�c o nich milcz�, nie powiem wyrazu, Bo m�g�bym popsu� me sprawy od razu. Kto z was szcz�liwy, o tym milcze� wol� I o tym m�wi� sobie nie pozwol�. Kto b�dzie d�ugo �y�: ten pan? ta pani? Nie powiem, cho� mi z nazwiska s� znani. A wi�c, c� m�wi� mam wam, moi drodzy? O tym? O tamtym? Nie, to jeszcze gorzej. Na co spogl�da�? O czym m�wi� mam? Do was, panowie, i do pi�knych dam? Lepiej ju� zamkn� si� ca�kiem w milczeniu I pi�kne dzi�ki z�o�� zgromadzeniu. Wiersz ten zosta� �wietnie wypowiedziany i recytatorowi podzi�kowano g�o�nymi oklaskami. Mi�dzy widzami znajdowa� si� tez asystent ze szpitala, kt�ry, zdawa�o si�, ju� zapomnia� o swojej nocnej przygodzie. Na nogach mia� kalosze szcz�cia. Nikt si� o nie nie upomnia�, a poniewa� by�o b�oto na ulicy; wi�c mu si� przyda�y. Wiersz ten spodoba� si� asystentowi. My�l w nim zawarta zaj�a go bardzo; gdyby mia� takie okulary, wiedzia�by wszystko o ludziach, mo�na by im na przyk�ad zagl�da� do serc, by�oby to o wiele bardziej zajmuj�ce ni� przepowiadanie tego, co b�dzie na przysz�y rok, bo o tym i tak si� dowiemy, a tego, co kto ma w sercu � nigdy. We�my na przyk�ad tych wszystkich pan�w i panie w pierwszym rz�dzie, �eby im mo�na by�o zajrze� do serc, musi tam przecie� by� jakie� wej�cie jak do magazyn�w, jak�ebym si� rozgl�da� w tych sklepach. Tamta pani ma z pewno�ci� serce jak magazyn m�d, tamta druga ma puste, lecz �le wyprz�tni�te, ale z pewno�ci� istniej� tak�e i powa�ne, solidne sklepy. �Ach tak � westchn��. � Znam nawet jeden taki solidny sklep, jedyn� jego wad� jest to, �e posiada ju� swego subiekta; to jedyna z�a strona sklepu. Do niekt�rych sklep�w z pewno�ci� by mnie zapraszano: �Prosimy bli�ej!� � ach, �ebym m�g� w�lizn�� si� tam pod postaci� mi�ego, przelotnego wzruszenia.� To wystarczy�o kaloszom szcz�cia. Asystent skurczy� si� ca�y i rozpocz�a si� jego niezwyk�a podr� poprzez serca ludzi siedz�cych w pierwszym rz�dzie. Pierwsze serce by�o sercem pewnej damy. Zrazu lekarz my�la�, �e znajduje si� w instytucie ortopedycznym, jak zwyk�o si� nazywa� dom, w kt�rym doktor usuwa wyko�lawienia i wyprostowuje r�ce i nogi, tyle wisia�o tam na �cianach odlew�w gipsowych rozmaitych zniekszta�conych ludzkich cz�ci cia�a. R�nica jednak pomi�dzy zak�adem ortopedycznym a sercem polega na tym, �e w zak�adzie robi si� odlewy gipsowe, gdy pacjent jest obecny, w sercu damy za� odlewy te powsta�y dopiero po wyj�ciu ludzi. By�y to odlewy cielesnych i duchowych brak�w przyjaci�ek, starannie tutaj przechowywane. Przeni�s� si� wi�c szybko do innego kobiecego serca. Wyda�o mu si� ono obszernym ko�cio�em, nad g��wnym o�tarzem lata�a bia�a go��bica niewinno�ci. Jak�e ch�tnie pad�by tam na kolana, ale musia� w�drowa� dalej. Jeszcze s�ysza� d�wi�k organ�w i z uczuciem, jak gdyby sta� si� lepszym cz�owiekiem, poczu� si� godnym tego, aby przekroczy� pr�g nast�pnej �wi�to�ci. By�a to izdebka na poddaszu, le�a�a tam chora matka, ale okno izdebki by�o otwarte, zagl�da�y przeze� r�e rosn�ce w skrzynkach i Bo�e s�onko �wieci�o; dwa b��kitne jak niebo ptaszki �piewa�y o rado�ci dzieci�cej, a matka b�ogos�awi�a sw� dobr� c�rk�. Potem przeczo�ga� si� na czworakach przez serce, kt�re by�o, jak jatki rze�nika, pe�ne mi�sa i tylko mi�sa. By�o to serce pewnego bogacza, bardzo godnego cz�owieka, kt�rego nazwisko z pewno�ci� figurowa�o w ksi�dze adresowej. Teraz znalaz� si� z kolei w sercu ma��onki tego bogacza. By�o ono jak stary, rozwalaj�cy si� go��bnik: portret m�a s�u�y� tam za chor�giewk� na dachu; by� on po��czony automatycznie z drzwiami, kt�re otwiera�y si� i zamyka�y, ilekro� m�� si� obr�ci�. Potem znalaz� si� w lustrzanym gabinecie podobnym do tego, jaki jest w zamku Rosenborg. Tylko �e tu lustra powi�ksza�y w niezwyk�ym stopniu, a po�rodku pod�ogi siedzia�o, jak Dalaj Lama, nic nie znacz�ce Ja osoby, do kt�rej nale�a�o serce, i dziwi�o si� w�asnej wielko�ci. Nagle dozna� wra�enia, jak gdyby si� dosta� do igielniczki pe�nej k�uj�cych igie� i szpilek. �To zapewne serce starej panny� � pomy�la�, ale okaza�o si�, �e si� myli: by�o to serce m�odego wojskowego nagrodzonego wieloma ju� orderami, jak to si� m�wi, cz�owieka z sercem i rozumem. M�ody asystent opu�ci� ostatnie z rz�du serce zupe�nie oszo�omiony. Trudno mu by�o zebra� my�li, ale przypuszcza�, �e to jego zbyt bujna fantazja ponios�a go w ten spos�b. �M�j Bo�e � my�la� � z pewno�ci� mam sk�onno�ci do pomieszania zmys��w. Jak tu gor�co. Krew uderza mi do g�owy.� I nagle przypomnia� sobie swoj� przygod� z poprzedniego wieczora, kiedy mu g�owi� utkwi�a mi�dzy �elaznymi pr�tami szpitalnego ogrodzenia. �To z pewno�ci� skutki mojej wczorajszej przygody � westchn��. � Musz� czym pr�dzej co� na to poradzi�. My�l�, �e pomog�aby mi �a�nia parowa. Ach, gdybym ju� le�a� na najwy�szej desce.� Ledwo to pomy�la�, ju� le�a� na najwy�szej desce w �a�ni. By� jednak ca�kowicie ubrany, w p�aszczu i kaloszach, a gor�ce krople spada�y mu na twarz z sufitu. � Och! � krzykn�� i zeskoczy� na pod�og�, a pos�ugacz wrzasn�� ze strachu, widz�c ubranego cz�owieka w �a�ni. Asystent mia� jeszcze tyle przytomno�ci umys�u, �e zd��y� szepn�� pos�ugaczowi: �Tu chodzi o zak�ad.� A gdy przyszed� do domu, przylepi� sobie na plecach i na karku dwa wielkie plastry z wezykatorii, aby wyci�gn�y z niego szale�stwo. Nazajutrz rano mia� pokrwawione plecy i to by�o wszystko, co mu da�y kalosze szcz�cia. 5. Przemiana kopisty Str� nocny, o kt�rym z pewno�ci� jeszcze�cie nie zapomnieli, przypomnia� sobie tymczasem o kaloszach, kt�re znalaz�, i zabra� z sob� do szpitala. Zg�osi� si� po nie, ale �e ani porucznik, ani nikt na ca�ej ulicy nie chcia� si� do nich przyzna�, str� zani�s� je na policj�. � Wygl�daj� zupe�nie jak moje kalosze � powiedzia� jeden z pan�w kopist�w i obejrzawszy uwa�nie znaleziony przedmiot postawi� go ko�o swoich w�asnych. � Nawet oko szewca nie potrafi�oby rozr�ni� jednych od drugich. � Panie pisarzu! � zwr�ci� si� do niego w tej chwili urz�dnik, kt�ry wszed� z papierami. Kopista odwr�ci� si�, rozm�wi� z urz�dnikiem, ale gdy sko�czy� rozmow�, sam ju� nie by� pewien, kt�re kalosze nale�� do niego: te z lewej czy te z prawej strony. �To pewno b�d� z pewno�ci� te mokre� � pomy�la� i w�a�nie si� omyli�, bo to by�y kalosze szcz�cia. My�licie, �e urz�dnik policji nie mo�e si� omyli�? W�o�y� kalosze, do kieszeni wsadzi� paczk� papieros�w, pod pach� wzi�� drug� paczk�, kt�r� mia� w domu odczyta� i przepisa�, i wyszed�. By�a to niedziela przed po�udniem, pogoda by�a �liczna. �Przechadzka do Frederiksberg dobrze by mi zrobi�a� � pomy�la� i ruszy� w t� stron�. Nie by�o chyba pilniejszego, staranniejszego m�odzie�ca ni� �w kopista. U�yczamy mu z ca�ego serca tej przechadzki, kt�ra z pewno�ci� doskonale podzia�a na niego po d�ugim siedzeniu bez ruchu. Z pocz�tku szed� nie my�l�c o niczym, wi�c kalosze szcz�cia nie mia�y okazji do pokazania swej czarodziejskiej si�y. W alei wiod�cej do Zamku spotka� znajomego, m�odego poet�, kt�ry opowiedzia� mu, �e nazajutrz wyje�d�a w podr� wakacyjn�. � Wi�c pan znowu wyje�d�a? � spyta� kopista. � Wolny i szcz�liwy z pana cz�owiek. Mo�e pan sobie fruwa�, dok�d si� panu podoba, a my mamy �a�cuch u nogi. � Ale �a�cuch ten jest przymocowany do drzewa, kt�re daje chleb! � odpar� poeta. � Nie ma pan za to potrzeby troszczy� si� o jutro, a staro�� zabezpieczy panu emerytura. � A jednak panu jest lepiej! � odpar� kopista. � Siedzie� i uk�ada� sobie wiersze to przecie� przyjemnie. Wszyscy m�wi� o panu mi�e rzeczy, a przy tym jest si� panem siebie. Ach, gdyby pan raz spr�bowa� siedzie�, tak jak ja, dzie� w dzie� w�r�d tych przyziemnych spraw. Poeta potrz�sn�� g�ow�, pisarz tak�e potrz�sn�� g�ow�. Ka�dy z nich pozosta� przy swoim zdaniu i rozstali si�. � C� to za dziwny nar�d ci poeci! � powiedzia� pisarz. � Chcia�bym kiedy� spr�bowa�, jak to si� jest poet�, z pewno�ci� nie pisa�bym w�wczas tak jak inni. Dzi� taki prawdziwie wiosenny dzie�, akurat dla poety. Powietrze jest takie przezroczyste, ob�oki takie pi�kne, a ziele� tak pachnie! Od wielu ju� lat nie odczuwa�em tego pi�kna tak jak w tej chwili. Spostrzegli�cie ju� zapewne, �e pisarz zamieni� si� w poet�. Nie by�o to mo�e tak bardzo widoczne, bo g�upio jest s�dzi�, �e poeci s� r�ni od innych ludzi: w�r�d zwyk�ych ludzi spotyka si� cz�sto bardziej poetyczne natury ni� w�r�d uznanych poet�w. R�nica pomi�dzy zwyk�ymi lud�mi a poetami polega tylko na tym, �e poeci maj� lepsz� pami�� duchow�: potrafi� zachowa� tak d�ugo my�l i uczucie, a� przejdzie ono jasno i wyra�nie w s�owo, a tamci tego nie potrafi�. Istnieje jednak przej�cie od zwyk�ego cz�owieka do obdarzonego talentem, i to przej�cie w�a�nie przekroczy� kopista. � Jaki� to pi�kny zapach! � powiedzia�. � Jak�e przypomina mi fio�ki u ciotki Lony. Tak, by�em wtedy ma�ym ch�opcem. M�j Bo�e, jak�e dawno o tym nie my�la�em. Poczciwa stara panna. Mieszka�a w tamtej uliczce za gie�d�. Zawsze mia�a w wazonie ga��zk� lub dwie nawet podczas najsro�szej zimy. Fio�ki pachnia�y w jej pokoiku, gdy ja przyciska�em do zamarzni�tej szyby gor�ce miedziaki i robi�em otwory, aby wygl�da� na ulic�. Jaki� to by� pi�kny widok! Na kanale sta�y skute lodem zamarzni�te, opuszczone statki. Kracz�ca wrona stanowi�a jedyn� za�og�, ale gdy powia� ciep�y wiatr wiosenny, na kanale robi� si� ruch. Przy d�wi�kach piosenek i weso�ych okrzyk�w r�bano l�d, okr�ty uszczelniano smo�� i rusza�y w dalekie kraje. A ja zosta�em i musz� zosta� na zawsze, zawsze siedzie� w dusznym biurze policyjnym i patrze� na to, jak inni wyrabiaj� sobie paszporty, �eby wyjecha� za granic�. Taki m�j los. Tak. � Westchn�� ci�ko, ale potem nagle urwa�. � M�j Bo�e, co si� ze mn� sta�o? Nigdy jeszcze tak nie my�la�em ani nie czu�em. To z pewno�ci� z powodu wiosennego powietrza. To jednocze�nie przyjemne i niepokoj�ce uczucie. � Si�gn�� do kieszeni, do kt�rej schowa� papiery. �Przejrz� je, mo�e zaczn� my�le� o czym� innym� � pomy�la�. Spojrza� na pierwszy arkusz i przeczyta�: ��Zygbryda, oryginalna tragedia w pi�ciu aktach.� Co to jest? To przecie� moje pismo? Czy to ja napisa�em tragedi�? �Intryga na wa�ach, czyli Dzie� pokuty, wielki wodewil.� Ale sk�d ja to wzi��em? Musia� mi kto� w�o�y� do kieszeni, a oto jaki� list.� List by� od dyrektora teatru. Sztuki zosta�y odrzucone, a list wcale nie by� grzeczny. �Hm, hm� � pomy�la� kopista i usiad� na �awce. My�li mia� tak �ywe, a serce tak rzewne. Mimo woli zerwa� kwiatek rosn�cy niedaleko w trawie. By�a to male�ka stokrotka. To, co botanik opowiada nam w ci�gu wielu wyk�ad�w, stokrotka potrafi�a opowiedzie� w ci�gu jednej chwali. Opowiada�a ba�� o swym narodzeniu, opowiada�a o wielkiej mocy s�o�ca, kt�re rozwin�o jej delikatne listki i kaza�o im pachnie�. W�wczas kopista pomy�la� o walkach naszego �ycia, kt�re tak samo budz� uczucia w naszych sercach. Powietrze i �wiat�o, oto kochankowie stokrotki, ale najbardziej kocha�a �wiat�o i za nim obraca�a g��wk�. Dopiero gdy �wiat�o znika�o, zwija�a listki i k�ad�a si� spa� w obj�ciach powietrza. � �wiat�o mnie ozdabia � powiedzia�a stokrotka. � Ale powietrzem oddychasz � szepn�� g�os poety. Tu� obok sta� ch�opiec i uderza� kijem w b�otnisty r�w: krople wody tryska�y w g�r� ku zielonym ga��ziom. Kopista pomy�la� o tych milionach istot, �yj�cych w ka�dej kropelce wody, i o tym, �e dla nich takie wytry�ni�cie w g�r� by�o tym, czym dla nas lot ponad chmury. Gdy pisarz my�la� o tym i o ca�ej zmianie, kt�ra w nim zasz�a, rzek� z u�miechem: � �pi� i marz�. Jakie to dziwne! Jak to mo�na tak �ni�, a jednocze�nie wiedzie�, �e to wszystko tytko marzenie. Obym tylko jutro, budz�c si�, pami�ta� to wszystko. Teraz jestem w wyj�tkowo dobrej formie, mam takie jasne spojrzenie na wszystko, taki jestem trze�wy, ale pewny jestem, �e jutro, je�eli co z tego b�d� pami�ta�, b�dzie mi si� to wszystko wydawa�o g�upstwem bez sensu. Prze�ywa�em ju� nieraz podobne rzeczy. Ze wszystkim, co m�dre i pi�kne, o czym si� s�yszy i m�wi w snach, dzieje si� tak jak ze z�otem pod ziemi�, kt�rym obdarzaj� nas w ba�niach. Pod ziemi� wydaje si� ono pi�kne i b�yszcz�ce, ale wyniesione na �wiat�o okazuje si� kamieniami lub zwi�d�ymi li��mi. � Ach! � westchn�� �a�o�nie i spojrza� na �piewaj�ce ptaszki, kt�re skaka�y z ga��zki na ga���. � Tym ptakom jest lepiej ni� mnie. Jak to musi by� uroczo fruwa�. Szcz�liwy, kto si� z t� sztuk� urodzi�. Gdybym si� chcia� w cokolwiek zamieni�, to tylko w takiego ma�ego skowronka. W tej�e chwili po�y jego surduta i r�kawy zamieni�y si� w skrzyd�a, ubranie sta�o si� pierzem, a kalosze pazurkami. Pisarz spostrzeg� to i roze�mia� si� w duchu. �Teraz mam najlepszy dow�d, �e to naprawd� sen, ale jeszcze nigdy mi si� nic tak g�upiego nie �ni�o.� I pofrun�� na zielon� ga��zk�, �piewaj�c. W �piewie jego nie by�o jednak nic poetycznego, przesta� by� poet�. Kalosze, tak jak ka�dy, kto chce zrobi� co� po�ytecznego. robi�y tylko jedn� rzecz naraz. Chcia� by� poet�, zosta� poet�, chcia� si� zamieni� w ptaszka, zamieni� si� w ptaszka, ale poprzednia w�a�ciwo�� przez to znikn�a. � To wspaniale! � powiedzia�. � W dzie� siedz� w biurze policyjnym w�r�d najpowa�niejszych spraw, a w nocy mog� �ni�, �e jestem skowronkiem i fruwam w ogrodzie Frederiksbergu. Doprawdy, mo�na by o tym napisa� ca�� komedi�. Sfrun�� na traw�, kr�ci� g��wk� na wszystkie strony i stuka� dziobkiem w gi�tkie �d�b�a trawy, kt�re wydawa�y mu si� tak wielkie jak palmy afryka�skie w stosunku do jego obecnych rozmiar�w. Nagle ogarn�a go czarna noc, rzucono na niego jaki� przedmiot, kt�ry mu si� wyda� olbrzymi. By�a to czapka, kt�r� ch�opak z kolonii marynarskiej przykry� ptaszka. Jaka� r�ka wsun�a si� pod czapk� i schwyci�a kopist� za skrzyde�ka i grzbiet tak mocno, �e pisn��. W pierwszym strachu zawo�a� g�o�no: � Ty bezwstydny smarkaczu! Jestem pisarzem w biurze policyjnym! Ale ch�opiec us�ysza� tylko cichutkie: ��wir, �wir�. �cisn�� dzi�b ptaszkowi i pow�drowa�. W alei parku spotka� ch�opak dw�ch uczni�w z wy�szej klasy, ale duchowo byli oni w najni�szej klasie. Ch�opcy ci kupili ptaka za osiem szyling�w i w ten spos�b kopista wr�ci� do Kopenhagi i zamieszka� w domu pewnej rodziny na Gothersgade. � Dobrze, �e to tylko sen! � powiedzia� kopista. � Inaczej by�bym doprawdy w�ciek�y. Najpierw by�em poet�, teraz znowu jestem skowronkiem. Widocznie to moja poetycka natura przemieni�a mnie w to stworzonko. To przykra sprawa, szczeg�lnie gdy si� wpadnie w r�ce ch�opak�w. Ciekawa jestem, jak to si� sko�czy. Ch�opcy przynie�li ptaka do bardzo eleganckiego pokoju, gdzie przyj�a ich jaka� roze�miana, gruba pani. Nie chcia�a jednak s�ysze� o tym, aby taki �polny ptaszek�, jak nazywa�a skowronka, pozosta� w jej mieszkaniu. � Dzisiaj jeszcze niech tu zostanie! � zgodzi�a si� wreszcie, wsadzaj�c ptaszka do pustej klatki stoj�cej przy oknie. � Mo�e sprawi to przyjemno�� Lorci! � doda�a patrz�c z u�miechem na du�� papug�, ko�ysz�c� si� wynio�le na obr�czy w swojej wspania�ej, mosi�nej klatce. � Dzi� s� urodziny Lorci! � doda�a jeszcze z niem�drym u�miechem. � Niech ten polny ptaszek jej powinszuje. Lorcia nie odpowiedzia�a ani s�owa, tylko dalej hu�ta�a si� wytwornie na obr�czy tam i z powrotem. Za to kanarek, kt�rego zesz�ego lata przywieziono z jego ciep�ej i winnej ojczyzny, zacz�� g�o�no �piewa�. � Krzykacz! � zawo�a�a pani i rzuci�a bia�� chusteczk� na klatk�. � �wir, �wir! � j�kn��. � C� to za zawieja �nie�na! � I zamilk�. Kopista albo � jak dama m�wi�a � polny ptak siedzia� w malutkiej klatce tu� ko�o kanarka, niedaleko papugi. Jedyne ludzkie s�owa, jakie Lorcia umia�a wymawia�, a kt�re robi�y do�� �mieszne wra�enie, by�y; �Ach, b�d�my lud�mi!� Wszystko inne by�o r�wnie niezrozumia�e jak �wierkanie kanarka. Pisarz jednak, kt�ry teraz sam by� ptakiem, rozumia� doskonale swych towarzyszy. � Lata�em pod zielonymi palmami i kwitn�cymi migda�ami � �piewa� kanarek. � Lata�em z moimi siostrami i bra�mi ponad wspania�ymi kwiatami, nad przejrzystymi jak szk�o jeziorami, gdzie na dnie widzia�em poruszaj�ce si� ro�liny. Widzia�em wiele papug, kt�re opowiada�y mi tyle weso�ych i d�ugich historii. � To by�y dzikie ptaki! � odpar�a papuga. � Bez �adnego wykszta�cenia. Ach, b�d�my lud�mi. Czemu si� nie �miejesz? Je�eli pani i jej wszyscy go�cie mog� si� z tego �mia�, to i ty chyba mo�esz. To ogromna wada nie mie� poczucia humoru. Ach, b�d�my lud�mi! � Och, czy pami�tasz jeszcze te urocze dziewczyny, kt�re ta�czy�y przed namiotem pod kwitn�cymi drzewami? Czy pami�tasz s�odkie owoce i orze�wiaj�cy sok dzikich ro�lin? � O tak! � odpar�a papuga. � Ale tutaj jest mi o wiele lepiej. Mam dobre jedzenie, traktuj� mnie jak kogo� lepszego. Wiem, �e mam m�dr� g�ow�, a wi�cej nie wymagam. Ach, b�d�my lud�mi! Ty masz, jak to m�wi�, dusz� poety. Ja posiadam gruntowne wiadomo�ci i dowcip, ty masz talent, ale nie przejawiasz rozs�dku w twoich pie�niach i dlatego przykrywaj� ci� bia�� chusteczk�. Ze mn� sobie tak nie pozwalaj�, bo za mnie wi�cej zap�acili. Imponuj� im moim dziobem i ceni� m�j ��art, �art, �art�. Ach, b�d�my lud�mi! � O moja upalna, kwitn�ca ojczyzno! � �piewa� kanarek. � Chc� �piewa� o twoich ciemnozielonych drzewach, o cichych morskich zatokach, gdzie ga��zie ca�uj� przejrzyst� powierzchni� wody, chc� �piewa� o rado�ci braci moich i si�str tam daleko, gdzie rosn� kaktusy, ��r�d�a pustyni�. � Przesta� ju� raz narzeka�! � powiedzia�a papuga. � Za�piewaj lepiej co� dowcipnego. �miech jest oznak� najwy�szego poziomu duchowego. Powiedz sam, czy pies albo ko� mo�e si� �mia�? Mog� tylko p�aka�. Ale �miech to w�a�ciwo�� tylko ludzka. Ho-ho-ho-! � za�mia�a si� papuga i zako�czy�a swym �artem: � Ach, b�d�my lud�mi! � Szary, du�ski ptaszku! � powiedzia� kanarek. � I ciebie uwi�ziono. W twoich lasach jest co prawda zimno, ale i tam panuje swoboda. Wyle� z klatki. Zapomnieli j� zamkn��, a g�rne okno jest otwarte. Uciekaj, uciekaj! � Kopista pos�ucha�. Frr, i wylecia� z klatki. W tej samej chwili skrzypn�y wp�otwarte drzwi; z s�siedniego pokoju zwinnie w�lizn�� si� kot domowy. Mia� zielone, b�yszcz�ce oczy i natychmiast rozpocz�� pogo� za skowronkiem. Kanarek zaniepokoi� si� w klatce, papuga bi�a skrzyd�ami i wo�a�a: � Ach, b�d�my lud�mi! � Kopista uczu� �miertelne przera�enie i wyfrun�� na o�lep przez okno ponad domy i ulice; by� tak zm�czony, �e zapragn�� spoczynku. Dom naprzeciwko wyda� mu si� znajomy, okno by�o otwarte, wlecia� do niego. By� to jego w�asny pok�j; usiad� na stole. � Ach. b�d�my lud�mi! � powt�rzy� bezmy�lnie s�owa papugi i w tej�e chwili zamieni� si� z powrotem w kopist�. Tylko �e siedzia� na stole. � Na Boga � powiedzia�. � W jaki spos�b si� tu dosta�em i tak zasn��em? Co za niespokojny sen! Co za idiotyczna historia! 6. Co kalosze sprawi�y najlepszego Nazajutrz wczesnym rankiem, gdy pisarz le�a� jeszcze w ��ku, zapukano do jego drzwi. By� to s�siad z tego samego pi�tra, student, kt�ry uczy� si� na pastora. Wszed� do pokoju. � Po�ycz mi twoich kaloszy! � powiedzia�. � W ogrodzie jest mokro, ale s�o�ce �wieci tak pi�knie, �e chcia�bym tam wypali� fajeczk�! W�o�y� kalosze i zszed� do ogrodu. Ros�a tam jedna �liwa i jedna grusza, ale nawet tak ma�y ogr�dek jak ten jest w �rodku Kopenhagi czym� wspania�ym. Student spacerowa� �cie�k� tam i z powrotem. By�a dopiero sz�sta rano, z ulicy dolecia�y d�wi�ki tr�bki pocztowej. �Ach podr�owa�, podr�owa�! � pomy�la� student. � Czy� mo�e by� wi�ksze szcz�cie na �wiecie. Tak bardzo mocno tego pragn�! Podr� uciszy�aby z pewno�ci� niepok�j, kt�ry odczuwam. Chcia�bym by� daleko, daleko w uroczej Szwajcarii, pojecha� do W�och!� Dobrze, �e kalosze podzia�a�y od razu. Inaczej student zap�dzi�by si� za daleko, zar�wno dla siebie, jak dla nas. A tak ju� jecha�. By� w Szwajcarii. Siedzia� wraz z wieloma innymi osobami w samym �rodku dyli�ansu. Bola�a go g�owi�, zdr�twia� mu kark, a nogi, uwi�zione ciasno w butach, piek�y i nabrzmia�y. Ani spa�, ani nie spa�. W prawej kieszeni mia� czek, w lewej paszport, a na piersi par� luidor�w zaszytych w woreczku. Co chwila �ni�o mu si�, �e zgubi� jedn� z tych cennych rzeczy, dlatego budzi� si� gor�czkowa i pierwszym ruchem r�ki zakre�la� tr�jk�t z prawej ku lewej i ku piersi, aby upewni� si�, czy wszystko w porz�dku. Nad jego g�ow� w siatce ko�ysa�y si� parasole, laski i kapelusze, zas�aniaj�c mu widok, kt�ry by� rzeczywi�cie wspania�y. Spogl�da� ukradkiem ku oknu, a w sercu brzmia�a mu pie��, kt�r� napisa� pewien znany poeta o Szwajcarii, ale kt�rej dot�d jeszcze nie wydrukowano: Ach, jaki� pi�kny jest �wiat w podr�y; Widz� Mont Blanc tam w dali, Zosta�bym ch�tnie jeszcze d�u�ej, Gdyby pieni�dzy mi dali. Ca�a przyroda woko�o wygl�da�a powa�nie, surowo i mrocznie. Lasy iglaste na wysokich ska�ach robi�y wra�enie wrzos�w, szczyty ton�y w chmurach. Zacz�� pada� �nieg. Wia� zimny wiatr. � Ach! � westchn��. � Gdyby�my byli po tamtej, stronie Alp, by�oby ju� ciep�o i mia�bym w r�ku pieni�dze za m�j czek. Ten ci�g�y strach o pieni�dze przeszkadza mi cieszy� si� Szwajcari�. Ach, gdybym by� ju� po tamtej stronie! I oto by� ju� po tamtej stronie � g��boko we W�oszech, mi�dzy Florencj� a Rzymem. Po�r�d b��kitnych g�r w blasku zachodz�cego s�o�ca le�a�o Jezioro Trazyme�skie jak roztopione z�oto. Tu, gdzie niegdy� Hannibal pobi� Flaminiusza, pn�cza winne trzyma�y si� zgodnie za zielone palce, rozkoszne, p�nagie dzieci pas�y stado czarnych �wi� pod pachn�cymi laurowymi drzewami przy drodze. Gdyby�my potrafili wiernie odda� ten obraz na malowidle, wszyscy powiedzieliby z zachwytem: �Pi�kna Italia!� Ale stude