6442
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 6442 |
Rozszerzenie: |
6442 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 6442 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6442 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
6442 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Hans Christian Andersen
Kalosze szcz�cia i inne ba�nie
T�umaczenie Franciszek Mirandola
KALOSZE SZCZʌCIA
1. Pocz�tek
W Kopenhadze, w jednym z dom�w na �stergade, niedaleko od centrum placu Kongens
Nytorv, by�o wielkie przyj�cie. Takie przyj�cia nale�y co pewien czas wyprawia�,
�eby si�
pozby� tego obowi�zku i �eby w zamian by� zapraszanym na podobne przyj�cia przez
innych.
Cz�� go�ci siedzia�a ju� przy kartach, a druga cz�� czeka�a, co wyniknie z
pytania gospodyni:
�No, i w co si� teraz zabawimy?� Rozmowa toczy�a si� tak, jak zwykle tocz� si�
podobne
rozmowy. Mi�dzy innymi zacz�to m�wi� o �redniowieczu i niekt�rzy go�cie uwa�ali
t� epok� za
daleko lepsz� od naszych czas�w. A radca Knap broni� nawet tak zawzi�cie tego
pogl�du, �e
gospodyni zgodzi�a si� z jego wywodami i oboje zacz�li zwalcza� pogl�d �rsteda,
kt�ry w
Almanachu o starych i nowych czasach wynosi� nasze czasy ponad tamte. Radca
uwa�a�, �e
najszcz�liwsza by�a epoka kr�la Jana.
Podczas gdy si� tak plecie ta rozmowa, przerwana jedynie na chwil�
przyniesieniem gazety,
w kt�rej, nawiasem m�wi�c, nic nie by�o do czytania, zajrzyjmy do pokoju, gdzie
pozostawiono
p�aszcze, laski, parasole i kalosze. W przedpokoju tym siedzia�y dwie
dziewczyny: jedna m�oda,
druga starsza. Mo�na by�o s�dzi�, �e to dwie s�u��ce, kt�re przysz�y, aby
towarzyszy� swoim
paniom, jakiej� starej pannie lub wdowie, ale gdy si� uwa�niej im przyjrza�o,
wida� by�o od
razu, �e nie by�y to zwyk�e s�u��ce. Na to d�onie ich by�y za delikatne, postawy
i ruchy i�cie
kr�lewskie, a nawet szaty mia�y �mia�y kr�j. By�y to dwie wr�ki. M�odsza nie
by�a co prawda
samym Szcz�ciem, ale jedn� z pokoj�wek u jednej z dam dworu samego Szcz�cia, i
obnosi�a
drobniejsze jego dary po �wiecie. Starsza wygl�da�a ogromnie powa�nie i surowo,
by�a to
bowiem Troska, ta zawsze osobi�cie za�atwia swoje sprawy nie polegaj�c na nikim;
tylko wtedy
wie, �e za�atwione s� �ci�le i sumiennie.
Wr�ki opowiada�y sobie nawzajem, gdzie by�y tego dnia. Ta, kt�ra by�a s�u�ebn�
damy
dworu Szcz�cia, spe�ni�a kilka drobnych zada�: ochroni�a nowy kapelusz przed
ulew�, sprawi�a,
�e wytworny nicpo� uk�oni� si� uczciwemu, skromnemu cz�owiekowi, i tym podobne,
ale teraz
mia�a przed sob� powa�niejsze zadanie, co�, co by�o zupe�nie niezwyk�e.
� Musz� powiedzie�, �e dzisiaj przypadaj� moje urodziny � rzek�a. �Powierzono mi
wi�c w
celu uczczenia tego �wi�ta par� kaloszy, kt�re mam wr�cza� ludziom. Kalosze maj�
t� cudown�
w�asno��, �e cz�owiek, kt�ry je w�o�y, mo�e si� znale�� w takim czasie i w takim
miejscu, w
jakim pragnie si� znajdowa�. Ka�de �yczenie w zakresie czasu i miejsca b�dzie
natychmiast
spe�nione. Raz w �yciu b�dzie naprawd� szcz�liwy.
� Szcz�liwy! I ty wierzysz temu! � powiedzia�a Troska. � Jestem pewna, �e
b�dzie
nieszcz�liwy i �e b�dzie b�ogos�awi� t� chwil�, kiedy pozb�dzie si� kaloszy.
� Co te� ty m�wisz � zaprzeczy�a tamta. � Stawiam kalosze tu pod drzwiami. Kto�
zamieni je
ze swoimi i zostanie uszcz�liwiony. Oto o czym rozmawia�y wr�ki.
2.Co si� przydarzy�o panu Radcy?
By�o ju� p�no. Radca Knap, zag��biony w my�lach o czasach kr�la Jana, wybra�
si� do
domu i oto los chcia�, �e zamiast swoich kaloszy w�o�y� na nogi kalosze
szcz�cia, po czym
wyszed� na �stergade. Ale poniewa� czarodziejska si�a kaloszy przenios�a go w
czasy kr�la
Jana, wi�c nogi jego natychmiast ugrz�z�y w b�ocie, bo za czas�w kr�la Jana
ulice nie by�y
brukowane.
� To okropne! Dlaczego tu jest tak brudno? � powiedzia� radca. � Chodnik gdzie�
si�
zapodzia� i wszystkie latarnie pogas�y!
Ksi�yc nie wzeszed� jeszcze wysoko, a poza tym by�a g�sta mg�a, tak �e wszystko
ton�o w
ciemno�ciach. Na najbli�szym rogu pali�a si�, co prawda, lampka przed obrazem
Matki Boskiej,
ale �wiat�o by�o prawie �e �adne; radca spostrzeg� je dopiero, gdy by� ca�kiem
blisko, i wzrok
jego pad� na malowid�o przedstawiaj�ce Matk� z Dzieci�tkiem. �Z pewno�ci� �
pomy�la� �
mie�ci si� tu antykwariat i zapomniano schowa� na noc szyld.�
Przesz�o ko�o niego paru ludzi w strojach z tamtej epoki.
� C� to za ubranie? Pewnie wracaj� z maskarady!
Nagle rozleg�y si� d�wi�ki tr�b i piszcza�ek, mroki ulicy roz�wietli� blask
pochodni. Radca
zatrzyma� si� i przygl�da� dziwnemu pochodowi, kt�ry przeci�ga� �rodkiem ulicy.
Na przedzie
kroczyli dobosze wal�c w b�bny, za nimi trabanci uzbrojeni w �uki i kusze.
Najwa�niejszym w
pochodzie by� jaki� duchowny. Zdumiony tym widokiem radca spyta�, co to wszystko
znaczy i
kim jest ten cz�owiek.
� To biskup Zelandii � odpowiedziano mu.
� M�j Bo�e, co te� si� sta�o temu biskupowi? � westchn�� trz�s�c g�ow� radca. �
Nie, to
niemo�liwe!
I rozmy�laj�c nad tym, nie patrz�c ani na prawo, ani na lewo, szed� radca ulic�
�stergade a�
do placu H�ibro. Ale nie m�g� nigdzie znale�� mostu wiod�cego do Kongens Nytorv
z placu
Zamkowego. Przystan�� na brzegu kana�u i natkn�� si� tu na dwu ludzi siedz�cych
przy �odzi.
� Chce pan na wysp� Holm? � spytali go.
� Na wysp� Holm? � powt�rzy� radca, kt�ry wci�� nie wiedzia�, w jakim jest
stuleciu. � Chc�
si� dosta� do Christianshavn, a stamt�d na Lilletorvegade.
Ludzie spojrzeli po sobie.
� Powiedzcie mi tylko, gdzie jest most? To skandal, �e nie zapalono latarni. I
c� tu za b�oto?
Zupe�nie jak gdyby si� chodzi�o po bagnie.
Im d�u�ej m�wi� z przewo�nikiem, tym mniej rozumia�, co ci ludzie m�wi�.
� Nie rozumiem waszej bornholmszczyzny � powiedzia� wreszcie ze z�o�ci�,
odwr�ci� si� od
nich i poszed� dalej. Ale wci�� nie m�g� znale�� mostu, nie by�o nawet bariery
oddzielaj�cej
wod�.
� To skandal, jak tu wygl�da � oburza� si�. Jeszcze nigdy tak nie pogardza�
swoj� epok� jak
tego wieczora.
�Zdaje si�, �e b�d� musia� wzi�� doro�k� � pomy�la�. � Ale jak tu znale��
doro�k�? B�d�
musia� chyba wr�ci� na Kongens Nytorv. Tam z pewno�ci� jest post�j doro�ek.
Inaczej nigdy
nie dostan� si� do Christianshavn.�
Wr�ci� wi�c do �stergade i w�a�nie w chwili gdy tam dotar�, na niebie ukaza� si�
ksi�yc.
� M�j Bo�e, c� to za rusztowanie tam ustawili! � powiedzia�, patrz�c na bram�,
kt�ra
w�wczas znajdowa�a si� u wylotu �stergade.
Wreszcie przez furtk� w bramie wydosta� si� na plac Nytorv, ale plac ten okaza�
si� obszern�
��k�; rzadkie krzaki stercza�y tu i �wdzie, a �rodkiem ��ki p�yn�� kana� czy te�
potok. Par�
n�dznych lepianek na drugim brzegu s�u�y�o tu za schronienie hallandzkim
rybakom, od kt�rych
miejsce to wzi�o nazw� Strugi Hallandzkiej.
� Albo ujrza�em, jak to m�wi�, fatamorgan�, albo jestem pijany � j�kn�� radca. �
C� to jest?
C� to jest?
Zawr�ci�, �wi�cie przekonany, �e jest chory. Gdy znalaz� si� znowu na ulicy,
przyjrza� si�
uwa�niej domom i spostrzeg�, �e wi�kszo�� z nich by�a zbudowana z drewnianych
wi�zade�, a
wiele mia�o dachy kryte s�om�.
� Nie, nie, stanowczo nie czuj� si� dobrze! � wzdycha�. � A wypi�em przecie�
tylko jedn�
szklank� ponczu. Ale widocznie i tego nie jestem w stanie znie��. Te� pomys�,
�eby podawa� do
ponczu gor�cego �ososia. Musz� to powiedzie� gospodyni. Mo�e by tak wr�ci� i
powiedzie�, jak
ja si� teraz �le czuj�. G�upstwo! Nie wiadomo, czy nie poszli ju� spa�.
Zacz�� szuka� znajomego domu, ale nie m�g� go znale��.
� To straszne! Nie poznaj� wcale �stergade! Nie widz� tu ani jednego sklepu.
Same jakie�
stare, zapad�e cha�upy, jak gdybym by� w Roskilde albo w Ringsted. Ach,
zachorowa�em. Nie
powinienem si� kr�powa�. Ale gdzie� podzia� si� dom agenta? Wygl�da zupe�nie
inaczej ni�
zawsze. W ka�dym razie s� tam wewn�trz ludzie, wejd� do �rodka. Ach, z pewno�ci�
jestem
bardzo chory!
Natrafi� na uchylone drzwi, zza kt�rych pada�o przez szpar� �wiat�o. By�a to
jedna z gospod,
rodzaj piwiarni, kt�rych tak wiele by�o w mie�cie w owych czasach.
Izba wygl�da�a jak wn�trze holszty�skiej chaty. Towarzystwo, sk�adaj�ce si� z
�eglarzy i
obywateli kopenhaskich oraz z paru uczonych ludzi, siedzia�o zatopione w �ywej
rozmowie przy
dzbanku i ma�o zwr�ci�o uwagi na wchodz�cego.
� Przepraszam bardzo! � powiedzia� radca do gospodyni, kt�ra podesz�a do niego.
� Ale
zrobi�o mi si� s�abo i chcia�em prosi� o znalezienie mi doro�ki, kt�ra by mnie
zawioz�a do
Christianshavn.
Kobieta spojrza�a na niego i potrz�sn�a g�ow�. Potem przem�wi�a do niego po
niemiecku.
Radca zrozumia�, �e kobieta nie zna du�skiego, i dlatego powt�rzy� swoj� pro�b�
po niemiecku.
To w po��czeniu z jego niezwyk�ym strojem utwierdzi�o kobiet� w mniemaniu, �e ma
przed sob�
cudzoziemca. Zrozumia�a jednak, �e czuje si� on niedobrze, i przynios�a mu dzban
m�tnej wody,
kt�r� wida� zaczerpn�a z pobliskiej studni.
Radca podpar� g�ow� r�k�, odetchn�� g��boko i zacz�� rozmy�la� nad wszystkimi
dziwami,
kt�re go otacza�y.
� Czy to dzisiejszy �Dzie� � spyta�, �eby co� powiedzie� widz�c, �e kobieta
odk�ada jaki�
du�y arkusz papieru.
Kobieta nie zrozumia�a, o co pyta, ale poda�a mu trzymany w r�ku papier. By� to
drzeworyt
przedstawiaj�cy zjawisko powietrzne, obserwowane w mie�cie Kolonii.
� To bardzo stare! � powiedzia� radca, ogromnie podniecony znalezieniem czego�
tak
staro�ytnego. � W jaki spos�b dosta� si� tak rzadki sztych w pani r�ce? Bardzo
ciekawe, chocia�
tre�� ilustracji jest wierutn� bajk�. Przekonano si�, �e to by�a zorza p�nocna
i �e podobne
zjawiska prawdopodobnie wywo�uje elektryczno��!
Najbli�ej siedz�cy biesiadnicy s�ysz�c jego s�owa spojrzeli na� zdziwieni, a
jeden z nich
powsta� z miejsca, zdj�� kapelusz z g�owy i powiedzia� z najpowa�niejsz� min�:
� Musicie by� bardzo uczony, monsieur!
� O, wcale nie! � zaprzeczy� radca. � Tyle tylko, �e umiem o tym czy o owym
pom�wi� jak
ka�dy inny.
� Modestia to pi�kna cnota! � powiedzia� nieznajomy. � A zreszt� chcia�bym doda�
do
pa�skiego zdania: mihi secus videtur, ch�tnie jednak wstrzymam si� tu od mego
w�asnego
judicium!
� Czy wolno mi spyta�, z kim mam przyjemno��? � spyta� radca.
� Jestem baka�arzem uczonym w Pi�mie! � odpowiedzia� nieznajomy.
Ta odpowied� wystarczy�a radcy. Zreszt� str�j odpowiada� takiemu zawodowi. �Musi
by�
starym nauczycielem wiejskim � pomy�la�. � Dziwak, jakich mo�na jeszcze niekiedy
spotka� w
zakamarkach Jutlandii.�
� Nie jest tu co prawda locus docendi! � ci�gn�� dalej baka�arz. � Ale prosz�,
m�wcie, panie.
Musicie by� bieg�ym w sprawach staro�ytnych.
� Ach, tak, istotnie, znam si� na staro�ytnej literaturze, ale lubi� tak�e
nowoczesn�. Tylko nie
te powie�ci z �ycia codziennego. Mamy ich do�� w rzeczywisto�ci.
� Z �ycia codziennego? � spyta� baka�arz.
� Tak. Mam na my�li te modne obecnie powie�ci.
� O! � u�miechn�� si� nieznajomy. � A jednak jest w nich wiele ukrytej m�dro�ci.
Czytaj� je
przecie� i na dworze. Kr�l lubi zw�aszcza powie�� o panu Ivenie i panu
Gaudianie, w kt�rej
czyta si� o kr�lu Arturze i rycerzach Okr�g�ego Sto�u, �artuje cz�sto na ich
temat z dworskimi
panami.
� Tego jeszcze nie czyta�em. To musia� �wie�o dopiero wyda� Heiberg � powiedzia�
radca.
� Nie � odpowiedzia� tamten. � Wydawc� nie jest Heiberg, tylko Godfred von
Gehmen.
� Ach, to on jest wydawc�! � wykrzykn�� radca. � To bardzo stare nazwisko. Tak
przecie�
nazywa� si� najstarszy drukarz w Danii.
� Tak, to jest nasz pierwszy drukarz � odpar� cz�owiek. Rozmowa wi�c toczy�a si�
g�adko.
Potem jeden z obywateli zacz�� m�wi� o strasznej zarazie, kt�ra nawiedzi�a Dani�
na par� lat
przedtem, przy czym mia� na my�li epidemi� z roku 1484, radca jednak zrozumia�,
�e mowa jest
o niedawnej cholerze, i rozprawiano w dalszym ci�gu. Nast�pnie musiano poruszy�
wojn�
pirack� z roku 1490. Narzekano na pirat�w angielskich, kt�rzy pozabierali okr�ty
z portu, a
radca, kt�remu �ywo sta�y w pami�ci wypadki roku 1801, narzeka� wraz z nimi na
Anglik�w.
Dalsza rozmowa nie sz�a ju� tak sk�adnie. Przestano si� wzajemnie rozumie�.
Uczony baka�arz
wydawa� si� radcy bardzo naiwnym, a nawet najprostsze sprawy, kt�re porusza�
radca, brzmia�y
dla baka�arza jak zuchwale fantastyczne przypuszczenia. Spogl�dali na siebie, a
baka�arz w
najkrytyczniejszych chwilach m�wi� po �acinie, bo my�la�, �e tak b�dzie lepiej
zrozumiany, ale
to nie pomaga�o.
� Jak�e teraz czujecie si�, panie? � spyta�a gospodyni ci�gn�c radc� za r�kaw.
Radca nagle
przypomnia� sobie, co mu si� przytrafi�o, gdy� podczas rozmowy wypad�o mu to z
pami�ci.
�Wielki Bo�e, gdzie� ja si� w�a�ciwie znajduj�?� � pomy�la� i a� mu si� w g�owie
zakr�ci�o.
� Napijemy si� na zdrowie! Mieszanka z miodu i breme�skiego piwa! � zawo�a�
jeden z
go�ci. � A wy napijecie si� z nami, panie!
Wesz�y dwie dziewczyny, jedna z nich mia�a na g�owie dwubarwny czepiec.
Nape�ni�y
kieliszki i uk�oni�y si� pi�knie. Radc� przeszed� lodowaty dreszcz.
� C� to si� dzieje? C� to si� dzieje? � powiedzia�, ale musia� pi� z innymi.
Wszyscy byli dla
niego zreszt� bardzo uprzejmi, a� wreszcie jeden z nich powiedzia�, �e radca
jest pijany. Radca
uwierzy� i prosi�, aby mu sprowadzono doro�k�. Ale oni my�leli, �e m�wi po
moskiewsku.
Radca jeszcze nigdy w �yciu nie przebywa� w tak prostackim i ordynarnym
towarzystwie.
�Prze�ywam najokropniejsze momenty mego �ycia! � my�la�. � Pomy�la�by kto, �e
kraj si�
cofn�� do czas�w poga�skich.� I nagle przysz�o mu do g�owy, �e m�g�by przykucn��
pod sto�em
i na czworakach nieznacznie wysun�� si� z izby. Ale gdy znalaz� si� ju� blisko
drzwi,
biesiadnicy spostrzegli, co si� �wi�ci, i schwytali go za nogi. Na szcz�cie dla
radcy �ci�gn�li mu
przy tym kalosze, a wraz z tym prysn�� ca�y czar.
Radca zobaczy�, �e znajduje si� pod jasno p�on�c� latarni�, a obok wznosi si�
wysoka
kamienica. Zna� j� doskonale, tak samo jak i wszystkie s�siednie. By� na
�stergade,
wygl�daj�cej tak, jak j� wszyscy znamy. Radca le�a� zwr�cony nogami ku bramie
jakiego�
domu, a naprzeciw niego siedzia� str� nocny i spa�.
� Stw�rco kochany, widocznie usn��em na ulicy i wszystko to mi si� �ni�o �
powiedzia�. �
Tak, jestem na ulicy �stergade, jak tu pi�knie, jasno, jak czysto! To okropne,
�eby jedna
szklanka ponczu mog�a mie� takie skutki.
W dwie minuty p�niej siedzia� ju� w doro�ce, kt�ra wioz�a go do Christianshavn,
rozmy�la�
o tym, ile si� najad� strachu, i dzi�kowa� w duszy szcz�liwej rzeczywisto�ci.
S�awi� nasze czasy,
o wiele przewy�szaj�ce mimo swych brak�w tamte, w kt�rych dopiero co przebywa�.
Bardzo to by�o rozs�dne ze strony pana radcy.
3. Przygoda nocnego str�a
� C� to za para kaloszy le�y przed progiem domu? � powiedzia� str�. � Na pewno
nale�� do
porucznika z pierwszego pi�tra. Le�� akurat przed bram�!
Uczciwy str� mia� ochot� zadzwoni� i odda� kalosze w�a�cicielowi, bo jeszcze
si� tam pali�o
�wiat�o, ale ba� si�, �e obudzi innych mieszka�c�w domu; i dlatego da� spok�j.
� Jak�e to musi by� ciep�o w takich kaloszach na nogach! � westchn��. � Jak�e s�
mi�ciutkie!
� Akurat pasowa�y na jego nogi. � Jak to dziwnie dzieje si� na tym �wiecie.
Porucznik m�g�by
dawno po�o�y� si� do ciep�ego ��ka, a zamiast tego biega tam i na powr�t po
pokoju.
Szcz�liwy cz�owiek! Nie ma ani �ony, ani dzieci! Co wiecz�r chodzi na wizyty.
Ach, gdybym
by� na jego miejscu, by�bym szcz�liwym cz�owiekiem.
Zaledwie wym�wi� to �yczenie, kalosze zacz�y dzia�a�, mia� je przecie� na
nogach. I str�
wcieli� si� w porucznika. Sta� na g�rze po�rodku o�wietlonego pokoju i trzyma� w
palcach
r�owy arkusik papieru. Na arkusiku wypisane by�y wiersze, a wiersze te u�o�y�
sam porucznik.
Kt� bowiem nie bywa raz w �yciu w poetycznym usposobieniu. A kiedy zapisze si�
swe my�li,
wtedy powstaje wiersz.
Na kartce by�y napisane te zwrotki:
Gdybym by� mo�ny, gdybym by� bogaty �
Marzy�em o tym w dzieci�stwie, przed laty �
Wtedy bym zosta� dzielnym oficerem,
Chodzi�bym z szabl�, w mundurze, z orderem.
Min�y lata, jestem oficerem,
Lecz na ub�stwo nic to nie pomo�e.
Wspieraj mnie, Bo�e.
Nadszed� raz wiecz�r, �wiat�o dnia poblad�o
I na kolanach dzieci� mi usiad�o,
Dla niego snu�em ba�ni barwne prz�dze,
Mo�ny w skarb ba�ni, nie dba�em o n�dz�,
Dziewczynka chcia�a ba�ni, nie pieni�dzy.
Lecz na ub�stwo nic to nie pomo�e.
Ty wiesz, o Bo�e.
�Ach, by� bogatym� � modlitwa ma brzmia�a,
Dziewczynka z czasem w dziewic� dojrza�a,
Jest taka pi�kna, tak m�dra, tak mi�a,
Ach, gdyby w sercu mym mi�o�� odkry�a,
T� ba�� tak wielk�, ach, gdyby odkry�a!
Lecz biedny jestem, nic mi nie pomo�e.
Ty wiesz, o Bo�e.
O, gdybym znalaz� cisz�, ukojenie
I precz odp�dzi� od siebie cierpienie...
Ty, kt�rej serce me nios� w ofierze,
Przeczytaj, com tu skre�li� na papierze,
T� smutn� ba��, co nios� w ofierze.
Smutek przede mn�, nic mi nie pomo�e,
I ciebie tylko b�ogos�awi�, Bo�e.
Tak wiersze pisz� tylko zakochani, ale rozs�dny cz�owiek ich nie drukuje.
Porucznik, mi�o�� i
bieda to tr�jk�t, a raczej po��wka prze�amanej kostki szcz�cia. Porucznik czu�
to doskonale i
dlatego, opar�szy g�ow� o ram� okna, wzdycha� g��boko.
�Ubogi str� na ulicy szcz�liwszy jest ode mnie! Nie wie on, co to t�sknota! Ma
dom, �on�,
dzieci, kt�re podziela z nim troski i rado�ci! O ile� by�bym szcz�liwszy,
gdybym si� m�g� sta�
str�em!�
I w tej�e chwili str� sta� si� na nowo str�em, bo kalosze szcz�cia zrobi�y go
porucznikiem,
a jak widzimy, czu� si� on o wiele gorzej w ciele porucznika i wola� zosta� tym,
czym by� w
istocie. A wi�c str� by� na nowo nocnym str�em.
�Niedobry to by� sen � powiedzia� wtedy � ale zabawny! �ni�o mi si�, �e by�em
porucznikiem
w mieszkaniu na g�rze i �e to wcale nie by�o przyjemne! T�skni�em do starej i do
bachor�w,
kt�re zaca�owuj� mnie na �mier�!�
Str� usiad� zn�w i kiwa� g�ow�; sen nie chcia� go opu�ci�, kalosze mia� wci��
jeszcze na
nogach. Po niebie przelecia�a padaj�ca gwiazda.
�Ju� jej nie ma! � pomy�la�. � Ale jeszcze ich do�� zosta�o na niebie. Chcia�bym
z bliska
przypatrzy� si� tym rzeczom, szczeg�lnie ksi�ycowi, bo ten tak pr�dko nie
znika. Student,
kt�remu moja �ona pierze bielizn�, opowiada, �e po �mierci w�drujemy z jednej
planety na
drug�. Naturalnie, to wymys�, ale to mog�oby by� wcale mi�e. Pragn��bym, na
przyk�ad, �eby
moja dusza teraz mog�a zrobi� tak� ma�� wycieczk�. Cia�o mog�oby zosta�
tymczasem tu na
schodkach.�
Cz�sto w �yciu trzeba si� dobrze namy�li�, zanim si� co� powie. Ale szczeg�lnie
powinien
pomy�le� ten, co wypowiada �yczenie maj�c na nogach kalosze szcz�cia.
Pos�uchajcie tylko, co
si� sta�o ze str�em!
My, ludzie, znamy prawie wszyscy szybko�� komunikacji za pomoc� pary,
wypr�bowali�my
j� albo w kolei, albo na statku p�yn�c po morzu, ale szybko�� ta jest
przechadzk� leniwca czy
marszem �limaka w por�wnaniu z szybko�ci� �wiat�a; jest ono dziewi�tna�cie
milion�w razy
szybsze ni� tamta szybko��, a elektryczno�� jest jeszcze pr�dsza. �mier� jest
elektrycznym
ciosem, kt�ry otrzymujemy w serce, a dusza wyzwolona wyfruwa na skrzyd�ach
elektryczno�ci
w przestrze�. W ci�gu o�miu minut i jednej sekundy promie� �wietlny przebywa
przestrze�
przesz�o dwudziestu milion�w mil; dusza ludzka za pomoc� po�piesznej poczty
elektrycznej
zu�ywa jeszcze znacznie mniej czasu na przebycie tej samej drogi. Przestrze�
mi�dzy cia�ami
niebieskimi nie wydaje jej si� wi�ksz� ni� nam w mie�cie przestrze� mi�dzy
domami naszych
przyjaci�, ale za to ten elektryczny cios w serce dzieje si� kosztem naszego
�ycia tu na ziemi.
Chyba �e mamy kalosze szcz�cia na nogach, tak jak ten str� nocny.
W ci�gu paru sekund str� przeby� pi��dziesi�t dwa tysi�ce mil dziel�cych ziemi�
od
ksi�yca, kt�ry, jak wiadomo, zrobiony jest z materia�u o wiele l�ejszego ni�
ziemia i jest mi�kki
jakby �wie�o spad�y �nieg. Znalaz� si� on na jednym z tych niezliczonych
krater�w, kt�re znamy
z mapy ksi�ycowej doktora Madlera; chyba j� znacie wszyscy? G�ra spad�a stromo
w kotlin�,
na d�ugo�� ca�ej du�skiej mili. Tu znajdowa�o si� miasto. Wygl�da�o ono ze
szczytu jak bia�ko
jajka w szklance wody. Kopu�y, wie�e, balkony w kszta�cie �agli by�y
przezroczyste; chwia�y si�
w rzadkim powietrzu; nasza ziemia, jako wielka purpurowa kula, unosi�a si� nad
jego g�ow�.
By�y tam te� jakie� istoty w rodzaju ludzi, ale wygl�daj�ce ca�kiem inaczej ni�
my na ziemi.
M�wi�y one jakim� j�zykiem. Trudno doprawdy wymaga� od duszy str�a nocnego, by
ten j�zyk
rozumia�a; a jednak rozumia�a ona ka�de s�owo.
Rozumia�a wi�c, �e mieszka�cy ksi�yca rozprawiaj� o naszej ziemi i w�tpi� w to,
czy jest
zamieszka�a, bo powietrze, kt�re j� otacza, musi by� zbyt g�ste na to, by
jakikolwiek rozs�dny
mieszkaniec ksi�yca by� w stanie nim oddycha�. Uwa�ali oni, �e tylko ksi�yc
jest zamieszka�y
i �e on jest o�rodkiem wszech�wiata, gdzie mieszkaj� jedyne w �wiecie �ywe
istoty.
Ale wr��my teraz na �stergade i zobaczmy, co si� sta�o z cia�em str�a.
Siedzia�o ono
martwe na schodach, z r�ki wypad� mu kij str�owski, oczy utkwione mia�o w
ksi�yc, gdzie
w�a�nie jego uczciwa dusza rozpocz�a w�dr�wk�.
� Kt�ra godzina, str�u! � spyta� jaki� przechodzie�, a nie otrzymawszy
odpowiedzi, da� mu
lekkiego szczutka w nos i w�wczas str� straci� r�wnowag�, cia�o przewr�ci�o si�
na wznak.
Cz�owiek ten przecie� by� martwy. Wielki strach przej�� przechodnia, kt�ry tak
za�artowa�. Ot�
str� umar� i le�a� nie�ywy. Dano zna�, gdzie trzeba, zbadano spraw� i nad ranem
przeniesiono
cia�o do szpitala.
�adny to by�by figiel dla duszy, gdyby wr�ciwszy z ksi�yca nie znalaz�a cia�a
na swoim
dawnym miejscu na ulicy �stergade. Musia�aby zapewne wpierw polecie� na policj�,
potem do
biura znalezionych rzeczy, by zobaczy�, czy nie znajdzie czasem swego cia�a
mi�dzy
zaginionymi przedmiotami: a potem pop�dzi�aby do szpitala. Ale pocieszmy si�
tym, �e dusza
jest najm�drzejsza w�wczas, gdy dzia�a na w�asn� r�k�, to tylko cia�o tak j�
og�upia.
Jak to ju� powiedzieli�my, cia�o str�a zaniesiono do szpitala. Tu po�o�ono je w
sali przyj�� i
przede wszystkim �ci�gni�to z niego kalosze. Wtedy dusza musia�a wr�ci� do cia�a
i skierowa�a
si� pro�ciute�ko na swoje miejsce. Str� zaraz o�y�.
Zapewnia� wszystkich, �e by�a to najokropniejsza noc w jego �yciu, nie chcia�by
jeszcze raz
prze�y� czego� podobnego! Nawet za dwie marki. Na szcz�cie by�o ju� po
wszystkim.
Wypisano go tego samego dnia, ale kalosze zosta�y w szpitalu.
wszelki wypadek pokr�tce opisa�.
4. Kulminacyjny moment
Numer deklamacji. Wysoce niezwyk�a podr�.
Ka�dy mieszkaniec Kopenhagi wie doskonale, jak wygl�da brama szpitala Fryderyka,
ale
poniewa� histori� t� b�d� czytali mo�e i ci, kt�rzy Kopenhagi nie znaj�, wi�c
musz� j� na
Szpital oddzielony jest od ulicy wysok� krat� �elazn�, kt�rej pr�ty s� tak
szeroko jeden od
drugiego rozstawione, �e bardzo szczupli m�odzi asystenci lekarscy wykradaj� si�
pomi�dzy
nimi na r�ne kr�tkie wizyty. Najtrudniej by�o przecisn�� na drug� stron� g�ow�,
tak �e i tu, jak
w og�le cz�sto na �wiecie, ma�e g�owy s� najszcz�liwsze. Tych par� s��w
wystarczy zamiast
wst�pu.
Tego wieczora mia� dy�ur jeden z m�odych praktykant�w. Mo�na by�o o nim
powiedzie�
jedynie w fizycznym znaczeniu tego s�owa, �e mia� t�g� g�ow�. Na dworze deszcz
la�
strumieniami, ale pomimo tych dw�ch przeszk�d lekarz postanowi� wyj��,
przynajmniej na
kwadrans. Uwa�a� przy tym, �e nie op�aca si� na tak kr�tki przeci�g czasu
wtajemnicza� w ca��
spraw� wo�nego, gdy mo�na si� by�o prze�lizn�� pomi�dzy pr�tami ogrodzenia.
Sta�y tam kalosze zapomniane przez str�a; m�ody lekarz wcale nie my�la�, �e to
kalosze
szcz�cia, ale s�dzi�, �e przydadz� mu si� na tak� pogod�, w�o�y� je wi�c i
chcia� prze�lizn�� si�
przez ogrodzenie, czego jeszcze nigdy dotychczas nie pr�bowa�. No i ju� jest
przy ogrodzeniu!
� Daj Bo�e, aby przesun�� g�ow�! � powiedzia� asystent i zaraz (chocia� g�ow�
mia� du�� i
grub�) szcz�liwie przesun�� j� pomi�dzy pr�tami, ju� to kalosze potrafi�y
zrobi�! Teraz trzeba
by�o przecisn�� ca�e cia�o, ale tu sprawa utkn�a.
� Ha, jestem za gruby � powiedzia� asystent � my�la�em, �e z g�ow� b�dzie
najtrudniej! Nie
przeliz�, to darmo!
Chcia� pr�dko cofn�� g�ow�, ale nie m�g�. M�g� �atwo porusza� szyj�, ale to
wszystko. Z
pocz�tku si� rozgniewa�, a potem humor zupe�nie go opu�ci�. Kalosze szcz�cia
postawi�y go w
strasznej sytuacji, a na nieszcz�cie nie przysz�o mu do g�owy powiedzie�, �e
chce wyzwolenia z
tej pozycji. Deszcz la�, nikogo nie by�o na ulicy. Nie m�g� dosi�gn�� dzwonka do
bramy, jak�e
si� m�g� wyzwoli� z takiego po�o�enia? My�la�, �e b�dzie musia� tak przesta� do
rana i �e trzeba
b�dzie pos�a� kogo� po kowala, aby przepi�owa� �elazne pr�ty, ale to przecie nie
b�dzie tak
szybko, a tymczasem ca�a szko�a ch�opc�w w b��kitnych mundurkach z przeciwka
stanie na
nogi, przybiegn� weterani marynarze ze swoich domk�w, �eby przygl�da� si�, jak
stoi niczym
pod pr�gierzem. Wi�kszy zbierze si� t�um ni� w zesz�ym roku, kiedy to podziwiano
kwitn�c�,
olbrzymi� agaw�. �Ha, krew uderza mi do g�owy, ja oszalej�! Ju� szalej�! Ach,
�ebym si� tylko
m�g� wydosta�, zaraz mi wszystko przejdzie!�
Widzicie, tak powinien by� od razu powiedzie�; w jednej chwili mia� ju� g�ow�
woln� i
skoczy� z powrotem do szpitala, nieprzytomny ze strachu, kt�rego mu nap�dzi�y
kalosze
szcz�cia.
Ale niech si� nam nie zdaje, �e ju� si� wszystko sko�czy�o. Dzia�y si� jeszcze
gorsze rzeczy.
Noc min�a i ca�y nast�pny dzie�, a nikt nie przys�a� po kalosze.
Wieczorem mia�o si� odby� przedstawienie w ma�ym teatrze przy ulicy
Kannikestraede. Sala
by�a pe�na; przeczytano nowy wiersz. Zaraz go pos�yszymy. Tytu� by� nast�puj�cy:
Okulary babuni
M�dro�� mej babki uznana jest wsz�dzie,
Wie ona �wietnie, co jest i co b�dzie;
Gdyby przed laty w dawnych czasach �y�a,
Jak czarownica �ycie by sko�czy�a,
Nie lubi chwali� si� sw� sztuk� wcale,
Nie zawsze m�wi. co wie doskonale.
Pragn��bym nieraz wiedzie�, co si� w kraju stanie,
I o me losy zada� jej pytanie;
Lecz cho� nie lubi zgadywa� przysz�o�ci,
M�wi mi czasem w swej dla mnie mi�o�ci.
By mi dogodzi�, gdym prosi� o czary,
Da�a mi babka swoje okulary.
�Id� w takie miejsce, gdzie jest ludzi wiele
I poprzez szkie�ka ogl�daj ich �miele,
My�li ich stan� przed tob� jak karty.
Z �atwo�ci� poznasz, co ka�dy z nich warty.�
Z�o�y�em dzi�ki i ruszy�em w drog�;
Gdzie� ich najwi�cej zobaczy� te� mog�?
Na Langelinje? Zbyt mocny wiatr ch�odzi,
Na �stergade? Fe, w �mieciach si� brodzi.
Wi�c do teatru? To mnie bardzo n�ci.
Wieczorem wiele os�b tam si� kr�ci.
A wi�c mnie tutaj obecnie widzicie,
Jak przez szk�a babci obserwuj� �ycie.
Nie uciekajcie, zosta�cie chwileczk�,
Za to podziel� si� z wami troszeczk�
Tym, co zobacz� przez te okulary,
Kt�re dosta�em od me) babki starej;
Tak, to jest prawda � jak�e mi weso�o!
Ile� to cud�w poka�� wam wko�o.
Jakie przedziwne widz� tu figury,
Kierowe damy, s� ich ca�e sznury,
A dalej czarne, to trefle i piki.
Od razu widz� bada� mych wyniki.
Dama pikowa, jak �ywa kobieta,
Za cel swych uczu� wybra�a waleta.
S�ysza�em wiele o du�ym maj�tku,
Lecz fakt ten psu� mi nie b�dzie dzi� w�tku.
Nie chc� gazecie wchodzi� ja w parad�,
Bo tym przeszkody karierze mej k�ad�.
(wk�ada okulary)
Teatry tyka�? Premiery? Prelekcje?
Nie! M�g�bym tylko rozgniewa� dyrekcj�.
A moje losy? Dobrze o tym wiecie,
�e s� najbli�sze mi na ca�ym �wiecie,
Wi�c o nich milcz�, nie powiem wyrazu,
Bo m�g�bym popsu� me sprawy od razu.
Kto z was szcz�liwy, o tym milcze� wol�
I o tym m�wi� sobie nie pozwol�.
Kto b�dzie d�ugo �y�: ten pan? ta pani?
Nie powiem, cho� mi z nazwiska s� znani.
A wi�c, c� m�wi� mam wam, moi drodzy?
O tym? O tamtym? Nie, to jeszcze gorzej.
Na co spogl�da�? O czym m�wi� mam?
Do was, panowie, i do pi�knych dam?
Lepiej ju� zamkn� si� ca�kiem w milczeniu
I pi�kne dzi�ki z�o�� zgromadzeniu.
Wiersz ten zosta� �wietnie wypowiedziany i recytatorowi podzi�kowano g�o�nymi
oklaskami.
Mi�dzy widzami znajdowa� si� tez asystent ze szpitala, kt�ry, zdawa�o si�, ju�
zapomnia� o
swojej nocnej przygodzie. Na nogach mia� kalosze szcz�cia. Nikt si� o nie nie
upomnia�, a
poniewa� by�o b�oto na ulicy; wi�c mu si� przyda�y.
Wiersz ten spodoba� si� asystentowi.
My�l w nim zawarta zaj�a go bardzo; gdyby mia� takie okulary, wiedzia�by
wszystko o
ludziach, mo�na by im na przyk�ad zagl�da� do serc, by�oby to o wiele bardziej
zajmuj�ce ni�
przepowiadanie tego, co b�dzie na przysz�y rok, bo o tym i tak si� dowiemy, a
tego, co kto ma w
sercu � nigdy. We�my na przyk�ad tych wszystkich pan�w i panie w pierwszym
rz�dzie, �eby im
mo�na by�o zajrze� do serc, musi tam przecie� by� jakie� wej�cie jak do
magazyn�w, jak�ebym
si� rozgl�da� w tych sklepach. Tamta pani ma z pewno�ci� serce jak magazyn m�d,
tamta druga
ma puste, lecz �le wyprz�tni�te, ale z pewno�ci� istniej� tak�e i powa�ne,
solidne sklepy.
�Ach tak � westchn��. � Znam nawet jeden taki solidny sklep, jedyn� jego wad�
jest to, �e
posiada ju� swego subiekta; to jedyna z�a strona sklepu. Do niekt�rych sklep�w z
pewno�ci� by
mnie zapraszano: �Prosimy bli�ej!� � ach, �ebym m�g� w�lizn�� si� tam pod
postaci� mi�ego,
przelotnego wzruszenia.�
To wystarczy�o kaloszom szcz�cia. Asystent skurczy� si� ca�y i rozpocz�a si�
jego
niezwyk�a podr� poprzez serca ludzi siedz�cych w pierwszym rz�dzie.
Pierwsze serce by�o sercem pewnej damy. Zrazu lekarz my�la�, �e znajduje si� w
instytucie
ortopedycznym, jak zwyk�o si� nazywa� dom, w kt�rym doktor usuwa wyko�lawienia i
wyprostowuje r�ce i nogi, tyle wisia�o tam na �cianach odlew�w gipsowych
rozmaitych
zniekszta�conych ludzkich cz�ci cia�a. R�nica jednak pomi�dzy zak�adem
ortopedycznym a
sercem polega na tym, �e w zak�adzie robi si� odlewy gipsowe, gdy pacjent jest
obecny, w sercu
damy za� odlewy te powsta�y dopiero po wyj�ciu ludzi. By�y to odlewy cielesnych
i duchowych
brak�w przyjaci�ek, starannie tutaj przechowywane.
Przeni�s� si� wi�c szybko do innego kobiecego serca. Wyda�o mu si� ono obszernym
ko�cio�em, nad g��wnym o�tarzem lata�a bia�a go��bica niewinno�ci. Jak�e ch�tnie
pad�by tam na
kolana, ale musia� w�drowa� dalej. Jeszcze s�ysza� d�wi�k organ�w i z uczuciem,
jak gdyby sta�
si� lepszym cz�owiekiem, poczu� si� godnym tego, aby przekroczy� pr�g nast�pnej
�wi�to�ci.
By�a to izdebka na poddaszu, le�a�a tam chora matka, ale okno izdebki by�o
otwarte, zagl�da�y
przeze� r�e rosn�ce w skrzynkach i Bo�e s�onko �wieci�o; dwa b��kitne jak niebo
ptaszki
�piewa�y o rado�ci dzieci�cej, a matka b�ogos�awi�a sw� dobr� c�rk�.
Potem przeczo�ga� si� na czworakach przez serce, kt�re by�o, jak jatki rze�nika,
pe�ne mi�sa i
tylko mi�sa. By�o to serce pewnego bogacza, bardzo godnego cz�owieka, kt�rego
nazwisko z
pewno�ci� figurowa�o w ksi�dze adresowej.
Teraz znalaz� si� z kolei w sercu ma��onki tego bogacza. By�o ono jak stary,
rozwalaj�cy si�
go��bnik: portret m�a s�u�y� tam za chor�giewk� na dachu; by� on po��czony
automatycznie z
drzwiami, kt�re otwiera�y si� i zamyka�y, ilekro� m�� si� obr�ci�.
Potem znalaz� si� w lustrzanym gabinecie podobnym do tego, jaki jest w zamku
Rosenborg.
Tylko �e tu lustra powi�ksza�y w niezwyk�ym stopniu, a po�rodku pod�ogi
siedzia�o, jak Dalaj
Lama, nic nie znacz�ce Ja osoby, do kt�rej nale�a�o serce, i dziwi�o si� w�asnej
wielko�ci.
Nagle dozna� wra�enia, jak gdyby si� dosta� do igielniczki pe�nej k�uj�cych
igie� i szpilek.
�To zapewne serce starej panny� � pomy�la�, ale okaza�o si�, �e si� myli: by�o
to serce m�odego
wojskowego nagrodzonego wieloma ju� orderami, jak to si� m�wi, cz�owieka z
sercem i
rozumem.
M�ody asystent opu�ci� ostatnie z rz�du serce zupe�nie oszo�omiony. Trudno mu
by�o zebra�
my�li, ale przypuszcza�, �e to jego zbyt bujna fantazja ponios�a go w ten
spos�b.
�M�j Bo�e � my�la� � z pewno�ci� mam sk�onno�ci do pomieszania zmys��w. Jak tu
gor�co.
Krew uderza mi do g�owy.� I nagle przypomnia� sobie swoj� przygod� z
poprzedniego wieczora,
kiedy mu g�owi� utkwi�a mi�dzy �elaznymi pr�tami szpitalnego ogrodzenia.
�To z pewno�ci� skutki mojej wczorajszej przygody � westchn��. � Musz� czym
pr�dzej co�
na to poradzi�. My�l�, �e pomog�aby mi �a�nia parowa. Ach, gdybym ju� le�a� na
najwy�szej
desce.�
Ledwo to pomy�la�, ju� le�a� na najwy�szej desce w �a�ni. By� jednak ca�kowicie
ubrany, w
p�aszczu i kaloszach, a gor�ce krople spada�y mu na twarz z sufitu.
� Och! � krzykn�� i zeskoczy� na pod�og�, a pos�ugacz wrzasn�� ze strachu,
widz�c ubranego
cz�owieka w �a�ni.
Asystent mia� jeszcze tyle przytomno�ci umys�u, �e zd��y� szepn�� pos�ugaczowi:
�Tu chodzi
o zak�ad.� A gdy przyszed� do domu, przylepi� sobie na plecach i na karku dwa
wielkie plastry z
wezykatorii, aby wyci�gn�y z niego szale�stwo.
Nazajutrz rano mia� pokrwawione plecy i to by�o wszystko, co mu da�y kalosze
szcz�cia.
5. Przemiana kopisty
Str� nocny, o kt�rym z pewno�ci� jeszcze�cie nie zapomnieli, przypomnia� sobie
tymczasem
o kaloszach, kt�re znalaz�, i zabra� z sob� do szpitala. Zg�osi� si� po nie, ale
�e ani
porucznik, ani nikt na ca�ej ulicy nie chcia� si� do nich przyzna�, str�
zani�s� je na policj�.
� Wygl�daj� zupe�nie jak moje kalosze � powiedzia� jeden z pan�w kopist�w i
obejrzawszy
uwa�nie znaleziony przedmiot postawi� go ko�o swoich w�asnych. � Nawet oko
szewca nie
potrafi�oby rozr�ni� jednych od drugich.
� Panie pisarzu! � zwr�ci� si� do niego w tej chwili urz�dnik, kt�ry wszed� z
papierami.
Kopista odwr�ci� si�, rozm�wi� z urz�dnikiem, ale gdy sko�czy� rozmow�, sam ju�
nie by�
pewien, kt�re kalosze nale�� do niego: te z lewej czy te z prawej strony.
�To pewno b�d� z pewno�ci� te mokre� � pomy�la� i w�a�nie si� omyli�, bo to by�y
kalosze
szcz�cia. My�licie, �e urz�dnik policji nie mo�e si� omyli�? W�o�y� kalosze, do
kieszeni
wsadzi� paczk� papieros�w, pod pach� wzi�� drug� paczk�, kt�r� mia� w domu
odczyta� i
przepisa�, i wyszed�. By�a to niedziela przed po�udniem, pogoda by�a �liczna.
�Przechadzka do Frederiksberg dobrze by mi zrobi�a� � pomy�la� i ruszy� w t�
stron�.
Nie by�o chyba pilniejszego, staranniejszego m�odzie�ca ni� �w kopista. U�yczamy
mu z
ca�ego serca tej przechadzki, kt�ra z pewno�ci� doskonale podzia�a na niego po
d�ugim siedzeniu
bez ruchu. Z pocz�tku szed� nie my�l�c o niczym, wi�c kalosze szcz�cia nie
mia�y okazji do
pokazania swej czarodziejskiej si�y.
W alei wiod�cej do Zamku spotka� znajomego, m�odego poet�, kt�ry opowiedzia� mu,
�e
nazajutrz wyje�d�a w podr� wakacyjn�.
� Wi�c pan znowu wyje�d�a? � spyta� kopista. � Wolny i szcz�liwy z pana
cz�owiek. Mo�e
pan sobie fruwa�, dok�d si� panu podoba, a my mamy �a�cuch u nogi.
� Ale �a�cuch ten jest przymocowany do drzewa, kt�re daje chleb! � odpar� poeta.
� Nie ma
pan za to potrzeby troszczy� si� o jutro, a staro�� zabezpieczy panu emerytura.
� A jednak panu jest lepiej! � odpar� kopista. � Siedzie� i uk�ada� sobie
wiersze to przecie�
przyjemnie. Wszyscy m�wi� o panu mi�e rzeczy, a przy tym jest si� panem siebie.
Ach, gdyby
pan raz spr�bowa� siedzie�, tak jak ja, dzie� w dzie� w�r�d tych przyziemnych
spraw.
Poeta potrz�sn�� g�ow�, pisarz tak�e potrz�sn�� g�ow�. Ka�dy z nich pozosta�
przy swoim
zdaniu i rozstali si�.
� C� to za dziwny nar�d ci poeci! � powiedzia� pisarz. � Chcia�bym kiedy�
spr�bowa�, jak
to si� jest poet�, z pewno�ci� nie pisa�bym w�wczas tak jak inni. Dzi� taki
prawdziwie wiosenny
dzie�, akurat dla poety. Powietrze jest takie przezroczyste, ob�oki takie
pi�kne, a ziele� tak
pachnie! Od wielu ju� lat nie odczuwa�em tego pi�kna tak jak w tej chwili.
Spostrzegli�cie ju� zapewne, �e pisarz zamieni� si� w poet�. Nie by�o to mo�e
tak bardzo
widoczne, bo g�upio jest s�dzi�, �e poeci s� r�ni od innych ludzi: w�r�d
zwyk�ych ludzi spotyka
si� cz�sto bardziej poetyczne natury ni� w�r�d uznanych poet�w. R�nica pomi�dzy
zwyk�ymi
lud�mi a poetami polega tylko na tym, �e poeci maj� lepsz� pami�� duchow�:
potrafi� zachowa�
tak d�ugo my�l i uczucie, a� przejdzie ono jasno i wyra�nie w s�owo, a tamci
tego nie potrafi�.
Istnieje jednak przej�cie od zwyk�ego cz�owieka do obdarzonego talentem, i to
przej�cie w�a�nie
przekroczy� kopista.
� Jaki� to pi�kny zapach! � powiedzia�. � Jak�e przypomina mi fio�ki u ciotki
Lony. Tak,
by�em wtedy ma�ym ch�opcem. M�j Bo�e, jak�e dawno o tym nie my�la�em. Poczciwa
stara
panna. Mieszka�a w tamtej uliczce za gie�d�. Zawsze mia�a w wazonie ga��zk� lub
dwie nawet
podczas najsro�szej zimy. Fio�ki pachnia�y w jej pokoiku, gdy ja przyciska�em do
zamarzni�tej
szyby gor�ce miedziaki i robi�em otwory, aby wygl�da� na ulic�. Jaki� to by�
pi�kny widok! Na
kanale sta�y skute lodem zamarzni�te, opuszczone statki. Kracz�ca wrona
stanowi�a jedyn�
za�og�, ale gdy powia� ciep�y wiatr wiosenny, na kanale robi� si� ruch. Przy
d�wi�kach piosenek
i weso�ych okrzyk�w r�bano l�d, okr�ty uszczelniano smo�� i rusza�y w dalekie
kraje. A ja
zosta�em i musz� zosta� na zawsze, zawsze siedzie� w dusznym biurze policyjnym i
patrze� na
to, jak inni wyrabiaj� sobie paszporty, �eby wyjecha� za granic�. Taki m�j los.
Tak. � Westchn��
ci�ko, ale potem nagle urwa�. � M�j Bo�e, co si� ze mn� sta�o? Nigdy jeszcze
tak nie my�la�em
ani nie czu�em. To z pewno�ci� z powodu wiosennego powietrza. To jednocze�nie
przyjemne i
niepokoj�ce uczucie. � Si�gn�� do kieszeni, do kt�rej schowa� papiery. �Przejrz�
je, mo�e zaczn�
my�le� o czym� innym� � pomy�la�. Spojrza� na pierwszy arkusz i przeczyta�:
��Zygbryda,
oryginalna tragedia w pi�ciu aktach.� Co to jest? To przecie� moje pismo? Czy to
ja napisa�em
tragedi�? �Intryga na wa�ach, czyli Dzie� pokuty, wielki wodewil.� Ale sk�d ja
to wzi��em?
Musia� mi kto� w�o�y� do kieszeni, a oto jaki� list.� List by� od dyrektora
teatru. Sztuki zosta�y
odrzucone, a list wcale nie by� grzeczny. �Hm, hm� � pomy�la� kopista i usiad�
na �awce. My�li
mia� tak �ywe, a serce tak rzewne. Mimo woli zerwa� kwiatek rosn�cy niedaleko w
trawie. By�a
to male�ka stokrotka. To, co botanik opowiada nam w ci�gu wielu wyk�ad�w,
stokrotka potrafi�a
opowiedzie� w ci�gu jednej chwali. Opowiada�a ba�� o swym narodzeniu, opowiada�a
o wielkiej
mocy s�o�ca, kt�re rozwin�o jej delikatne listki i kaza�o im pachnie�. W�wczas
kopista
pomy�la� o walkach naszego �ycia, kt�re tak samo budz� uczucia w naszych
sercach. Powietrze i
�wiat�o, oto kochankowie stokrotki, ale najbardziej kocha�a �wiat�o i za nim
obraca�a g��wk�.
Dopiero gdy �wiat�o znika�o, zwija�a listki i k�ad�a si� spa� w obj�ciach
powietrza.
� �wiat�o mnie ozdabia � powiedzia�a stokrotka.
� Ale powietrzem oddychasz � szepn�� g�os poety. Tu� obok sta� ch�opiec i
uderza� kijem w
b�otnisty r�w: krople wody tryska�y w g�r� ku zielonym ga��ziom. Kopista
pomy�la� o tych
milionach istot, �yj�cych w ka�dej kropelce wody, i o tym, �e dla nich takie
wytry�ni�cie w g�r�
by�o tym, czym dla nas lot ponad chmury.
Gdy pisarz my�la� o tym i o ca�ej zmianie, kt�ra w nim zasz�a, rzek� z
u�miechem:
� �pi� i marz�. Jakie to dziwne! Jak to mo�na tak �ni�, a jednocze�nie wiedzie�,
�e to
wszystko tytko marzenie. Obym tylko jutro, budz�c si�, pami�ta� to wszystko.
Teraz jestem w
wyj�tkowo dobrej formie, mam takie jasne spojrzenie na wszystko, taki jestem
trze�wy, ale
pewny jestem, �e jutro, je�eli co z tego b�d� pami�ta�, b�dzie mi si� to
wszystko wydawa�o
g�upstwem bez sensu. Prze�ywa�em ju� nieraz podobne rzeczy. Ze wszystkim, co
m�dre i
pi�kne, o czym si� s�yszy i m�wi w snach, dzieje si� tak jak ze z�otem pod
ziemi�, kt�rym
obdarzaj� nas w ba�niach. Pod ziemi� wydaje si� ono pi�kne i b�yszcz�ce, ale
wyniesione na
�wiat�o okazuje si� kamieniami lub zwi�d�ymi li��mi. � Ach! � westchn�� �a�o�nie
i spojrza� na
�piewaj�ce ptaszki, kt�re skaka�y z ga��zki na ga���. � Tym ptakom jest lepiej
ni� mnie. Jak to
musi by� uroczo fruwa�. Szcz�liwy, kto si� z t� sztuk� urodzi�. Gdybym si�
chcia� w cokolwiek
zamieni�, to tylko w takiego ma�ego skowronka.
W tej�e chwili po�y jego surduta i r�kawy zamieni�y si� w skrzyd�a, ubranie
sta�o si� pierzem,
a kalosze pazurkami. Pisarz spostrzeg� to i roze�mia� si� w duchu. �Teraz mam
najlepszy dow�d,
�e to naprawd� sen, ale jeszcze nigdy mi si� nic tak g�upiego nie �ni�o.� I
pofrun�� na zielon�
ga��zk�, �piewaj�c. W �piewie jego nie by�o jednak nic poetycznego, przesta� by�
poet�.
Kalosze, tak jak ka�dy, kto chce zrobi� co� po�ytecznego. robi�y tylko jedn�
rzecz naraz. Chcia�
by� poet�, zosta� poet�, chcia� si� zamieni� w ptaszka, zamieni� si� w ptaszka,
ale poprzednia
w�a�ciwo�� przez to znikn�a.
� To wspaniale! � powiedzia�. � W dzie� siedz� w biurze policyjnym w�r�d
najpowa�niejszych spraw, a w nocy mog� �ni�, �e jestem skowronkiem i fruwam w
ogrodzie
Frederiksbergu. Doprawdy, mo�na by o tym napisa� ca�� komedi�.
Sfrun�� na traw�, kr�ci� g��wk� na wszystkie strony i stuka� dziobkiem w gi�tkie
�d�b�a
trawy, kt�re wydawa�y mu si� tak wielkie jak palmy afryka�skie w stosunku do
jego obecnych
rozmiar�w.
Nagle ogarn�a go czarna noc, rzucono na niego jaki� przedmiot, kt�ry mu si�
wyda�
olbrzymi. By�a to czapka, kt�r� ch�opak z kolonii marynarskiej przykry� ptaszka.
Jaka� r�ka
wsun�a si� pod czapk� i schwyci�a kopist� za skrzyde�ka i grzbiet tak mocno, �e
pisn��. W
pierwszym strachu zawo�a� g�o�no:
� Ty bezwstydny smarkaczu! Jestem pisarzem w biurze policyjnym! Ale ch�opiec
us�ysza�
tylko cichutkie: ��wir, �wir�. �cisn�� dzi�b ptaszkowi i pow�drowa�.
W alei parku spotka� ch�opak dw�ch uczni�w z wy�szej klasy, ale duchowo byli oni
w
najni�szej klasie. Ch�opcy ci kupili ptaka za osiem szyling�w i w ten spos�b
kopista wr�ci� do
Kopenhagi i zamieszka� w domu pewnej rodziny na Gothersgade.
� Dobrze, �e to tylko sen! � powiedzia� kopista. � Inaczej by�bym doprawdy
w�ciek�y.
Najpierw by�em poet�, teraz znowu jestem skowronkiem. Widocznie to moja poetycka
natura
przemieni�a mnie w to stworzonko. To przykra sprawa, szczeg�lnie gdy si� wpadnie
w r�ce
ch�opak�w. Ciekawa jestem, jak to si� sko�czy.
Ch�opcy przynie�li ptaka do bardzo eleganckiego pokoju, gdzie przyj�a ich jaka�
roze�miana,
gruba pani. Nie chcia�a jednak s�ysze� o tym, aby taki �polny ptaszek�, jak
nazywa�a skowronka,
pozosta� w jej mieszkaniu.
� Dzisiaj jeszcze niech tu zostanie! � zgodzi�a si� wreszcie, wsadzaj�c ptaszka
do pustej klatki
stoj�cej przy oknie. � Mo�e sprawi to przyjemno�� Lorci! � doda�a patrz�c z
u�miechem na du��
papug�, ko�ysz�c� si� wynio�le na obr�czy w swojej wspania�ej, mosi�nej klatce.
� Dzi� s� urodziny Lorci! � doda�a jeszcze z niem�drym u�miechem. � Niech ten
polny
ptaszek jej powinszuje.
Lorcia nie odpowiedzia�a ani s�owa, tylko dalej hu�ta�a si� wytwornie na obr�czy
tam i z
powrotem. Za to kanarek, kt�rego zesz�ego lata przywieziono z jego ciep�ej i
winnej ojczyzny,
zacz�� g�o�no �piewa�.
� Krzykacz! � zawo�a�a pani i rzuci�a bia�� chusteczk� na klatk�.
� �wir, �wir! � j�kn��. � C� to za zawieja �nie�na! � I zamilk�. Kopista albo �
jak dama
m�wi�a � polny ptak siedzia� w malutkiej klatce tu� ko�o kanarka, niedaleko
papugi. Jedyne
ludzkie s�owa, jakie Lorcia umia�a wymawia�, a kt�re robi�y do�� �mieszne
wra�enie, by�y;
�Ach, b�d�my lud�mi!� Wszystko inne by�o r�wnie niezrozumia�e jak �wierkanie
kanarka.
Pisarz jednak, kt�ry teraz sam by� ptakiem, rozumia� doskonale swych towarzyszy.
� Lata�em pod zielonymi palmami i kwitn�cymi migda�ami � �piewa� kanarek. �
Lata�em z
moimi siostrami i bra�mi ponad wspania�ymi kwiatami, nad przejrzystymi jak szk�o
jeziorami,
gdzie na dnie widzia�em poruszaj�ce si� ro�liny. Widzia�em wiele papug, kt�re
opowiada�y mi
tyle weso�ych i d�ugich historii.
� To by�y dzikie ptaki! � odpar�a papuga. � Bez �adnego wykszta�cenia. Ach,
b�d�my lud�mi.
Czemu si� nie �miejesz? Je�eli pani i jej wszyscy go�cie mog� si� z tego �mia�,
to i ty chyba
mo�esz. To ogromna wada nie mie� poczucia humoru. Ach, b�d�my lud�mi!
� Och, czy pami�tasz jeszcze te urocze dziewczyny, kt�re ta�czy�y przed namiotem
pod
kwitn�cymi drzewami? Czy pami�tasz s�odkie owoce i orze�wiaj�cy sok dzikich
ro�lin?
� O tak! � odpar�a papuga. � Ale tutaj jest mi o wiele lepiej. Mam dobre
jedzenie, traktuj�
mnie jak kogo� lepszego. Wiem, �e mam m�dr� g�ow�, a wi�cej nie wymagam. Ach,
b�d�my
lud�mi! Ty masz, jak to m�wi�, dusz� poety. Ja posiadam gruntowne wiadomo�ci i
dowcip, ty
masz talent, ale nie przejawiasz rozs�dku w twoich pie�niach i dlatego
przykrywaj� ci� bia��
chusteczk�. Ze mn� sobie tak nie pozwalaj�, bo za mnie wi�cej zap�acili.
Imponuj� im moim
dziobem i ceni� m�j ��art, �art, �art�. Ach, b�d�my lud�mi!
� O moja upalna, kwitn�ca ojczyzno! � �piewa� kanarek. � Chc� �piewa� o twoich
ciemnozielonych drzewach, o cichych morskich zatokach, gdzie ga��zie ca�uj�
przejrzyst�
powierzchni� wody, chc� �piewa� o rado�ci braci moich i si�str tam daleko, gdzie
rosn� kaktusy,
��r�d�a pustyni�.
� Przesta� ju� raz narzeka�! � powiedzia�a papuga. � Za�piewaj lepiej co�
dowcipnego.
�miech jest oznak� najwy�szego poziomu duchowego. Powiedz sam, czy pies albo ko�
mo�e si�
�mia�? Mog� tylko p�aka�. Ale �miech to w�a�ciwo�� tylko ludzka. Ho-ho-ho-! �
za�mia�a si�
papuga i zako�czy�a swym �artem: � Ach, b�d�my lud�mi!
� Szary, du�ski ptaszku! � powiedzia� kanarek. � I ciebie uwi�ziono. W twoich
lasach jest co
prawda zimno, ale i tam panuje swoboda. Wyle� z klatki. Zapomnieli j� zamkn��, a
g�rne okno
jest otwarte. Uciekaj, uciekaj! � Kopista pos�ucha�. Frr, i wylecia� z klatki. W
tej samej chwili
skrzypn�y wp�otwarte drzwi; z s�siedniego pokoju zwinnie w�lizn�� si� kot
domowy. Mia�
zielone, b�yszcz�ce oczy i natychmiast rozpocz�� pogo� za skowronkiem. Kanarek
zaniepokoi�
si� w klatce, papuga bi�a skrzyd�ami i wo�a�a: � Ach, b�d�my lud�mi! � Kopista
uczu� �miertelne
przera�enie i wyfrun�� na o�lep przez okno ponad domy i ulice; by� tak zm�czony,
�e zapragn��
spoczynku.
Dom naprzeciwko wyda� mu si� znajomy, okno by�o otwarte, wlecia� do niego. By�
to jego
w�asny pok�j; usiad� na stole.
� Ach. b�d�my lud�mi! � powt�rzy� bezmy�lnie s�owa papugi i w tej�e chwili
zamieni� si� z
powrotem w kopist�. Tylko �e siedzia� na stole.
� Na Boga � powiedzia�. � W jaki spos�b si� tu dosta�em i tak zasn��em? Co za
niespokojny
sen! Co za idiotyczna historia!
6. Co kalosze sprawi�y najlepszego
Nazajutrz wczesnym rankiem, gdy pisarz le�a� jeszcze w ��ku, zapukano do jego
drzwi. By�
to s�siad z tego samego pi�tra, student, kt�ry uczy� si� na pastora. Wszed� do
pokoju.
� Po�ycz mi twoich kaloszy! � powiedzia�. � W ogrodzie jest mokro, ale s�o�ce
�wieci tak
pi�knie, �e chcia�bym tam wypali� fajeczk�!
W�o�y� kalosze i zszed� do ogrodu. Ros�a tam jedna �liwa i jedna grusza, ale
nawet tak ma�y
ogr�dek jak ten jest w �rodku Kopenhagi czym� wspania�ym.
Student spacerowa� �cie�k� tam i z powrotem. By�a dopiero sz�sta rano, z ulicy
dolecia�y
d�wi�ki tr�bki pocztowej.
�Ach podr�owa�, podr�owa�! � pomy�la� student. � Czy� mo�e by� wi�ksze
szcz�cie na
�wiecie. Tak bardzo mocno tego pragn�! Podr� uciszy�aby z pewno�ci� niepok�j,
kt�ry
odczuwam. Chcia�bym by� daleko, daleko w uroczej Szwajcarii, pojecha� do W�och!�
Dobrze, �e kalosze podzia�a�y od razu. Inaczej student zap�dzi�by si� za daleko,
zar�wno dla
siebie, jak dla nas. A tak ju� jecha�. By� w Szwajcarii. Siedzia� wraz z wieloma
innymi osobami
w samym �rodku dyli�ansu. Bola�a go g�owi�, zdr�twia� mu kark, a nogi, uwi�zione
ciasno w
butach, piek�y i nabrzmia�y. Ani spa�, ani nie spa�. W prawej kieszeni mia�
czek, w lewej
paszport, a na piersi par� luidor�w zaszytych w woreczku. Co chwila �ni�o mu
si�, �e zgubi�
jedn� z tych cennych rzeczy, dlatego budzi� si� gor�czkowa i pierwszym ruchem
r�ki zakre�la�
tr�jk�t z prawej ku lewej i ku piersi, aby upewni� si�, czy wszystko w porz�dku.
Nad jego g�ow�
w siatce ko�ysa�y si� parasole, laski i kapelusze, zas�aniaj�c mu widok, kt�ry
by� rzeczywi�cie
wspania�y. Spogl�da� ukradkiem ku oknu, a w sercu brzmia�a mu pie��, kt�r�
napisa� pewien
znany poeta o Szwajcarii, ale kt�rej dot�d jeszcze nie wydrukowano:
Ach, jaki� pi�kny jest �wiat w podr�y;
Widz� Mont Blanc tam w dali,
Zosta�bym ch�tnie jeszcze d�u�ej,
Gdyby pieni�dzy mi dali.
Ca�a przyroda woko�o wygl�da�a powa�nie, surowo i mrocznie. Lasy iglaste na
wysokich ska�ach
robi�y wra�enie wrzos�w, szczyty ton�y w chmurach. Zacz�� pada� �nieg. Wia�
zimny wiatr.
� Ach! � westchn��. � Gdyby�my byli po tamtej, stronie Alp, by�oby ju� ciep�o i
mia�bym w
r�ku pieni�dze za m�j czek. Ten ci�g�y strach o pieni�dze przeszkadza mi cieszy�
si� Szwajcari�.
Ach, gdybym by� ju� po tamtej stronie!
I oto by� ju� po tamtej stronie � g��boko we W�oszech, mi�dzy Florencj� a
Rzymem. Po�r�d
b��kitnych g�r w blasku zachodz�cego s�o�ca le�a�o Jezioro Trazyme�skie jak
roztopione z�oto.
Tu, gdzie niegdy� Hannibal pobi� Flaminiusza, pn�cza winne trzyma�y si� zgodnie
za zielone
palce, rozkoszne, p�nagie dzieci pas�y stado czarnych �wi� pod pachn�cymi
laurowymi
drzewami przy drodze. Gdyby�my potrafili wiernie odda� ten obraz na malowidle,
wszyscy
powiedzieliby z zachwytem:
�Pi�kna Italia!� Ale stude