6471
Szczegóły |
Tytuł |
6471 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6471 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6471 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6471 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zbigniew Nienacki
Pan Samochodzik i Winnetou
Spis tre�ci
Tabela z 2 kolumn i 19 wierszy
Do Czytelnik�w
ROZDZIA� PIERWSZY
ROZDZIA� DRUGI
ROZDZIA� TRZECI
ROZDZIA� CZWARTY
ROZDZIA� PI�TY
ROZDZIA� SZ�STY
ROZDZIA� SI�DMY
ROZDZIA� �SMY
ROZDZIA� DZIEWI�TY
ROZDZIA� DZIESI�TY
ROZDZIA� JEDENASTY
ROZDZIA� DWUNASTY
ROZDZIA� TRZYNASTY
ROZDZIA� CZTERNASTY
ROZDZIA� PI�TNASTY
ROZDZIA� SZESNASTY
ROZDZIA� SIEDEMNASTY
ROZDZIA� OSIEMNASTY
Do Czytelnik�w
Do napisania tej ksi��ki sk�oni�y mnie namowy przyjaci� i m�odych czytelnik�w,
kt�rzy odwiedzaj�c
moje domostwo w Jerzwa�dzie na Mazurach z trosk�
zastanawiali si� nad przysz�o�ci� Pojezierza Mazurskiego. Niew�tpliwie bowiem
traci ono swoje
niepowtarzalne pi�kno na skutek zabudowania
brzeg�w o�rodkami wczasowymi.
Pisz�c t� ksi��k� da�em si� wzi�� na lep pochlebstw, �e jestem niejako
predysponowany do podj�cia tego
tematu, gdy� ��cz� w sobie dwie postawy: turysty-wodniaka,
buszuj�cego po jeziorach, i zarazem kogo�, kto mieszka tam na sta�e. Widz�, jak
mechaniczne pi�y obalaj�
dwusetletnie sosny i buki, obserwuj�
z roku na rok zwi�kszaj�c� si� inwazj� turyst�w, a bia�y �agiel mojego jachtu
pozostaje na jeziorach a� do
p�nej jesieni; gdy pustoszej� akweny,
na brzegach pozostaj� tylko sterty �mieci, butelek i opakowa�, fale za� ko�ysz�
smugi rozlanej oliwy z
silnik�w motor�wek i �lizgaczy.
Mog�em opisa� w tej ksi��ce konkretne miejscowo�ci i jeziora, wymieni� z nazwy
o�rodki wczasowe,
kt�rych urz�dzenie i spos�b u�ytkowania godne
s� najwi�kszego pot�pienia. Wymy�li�em jednak �w Z�oty R�g, O�l� ��k� i Jezioro
Zmierzchun, aby wielu
mog�o si� w tej ksi��ce odnale�� i zrozumie�
sw� win�.
Pocz�tkowo ksi��ka ta mia�a by� pastiszem, na�ladownictwem literackiej powie�ci
india�skiej i
przygodowej. Czytelnicy i wielbiciele tego
gatunku zapewne odnajd� u mnie jakby echo swoich lektur, strz�py i zbitki
znanych im sk�din�d sytuacji.
Ale w miar� tworzenia forma wymkn�a si� spod mojej kontroli, anga�uj�c mnie
bardziej, ni� si� tego
mog�em spodziewa�. Oczywi�cie, brzmi� w tej
ksi��ce echa wspomnianych lektur, lecz ju� bez tej zamierzonej lekkiej drwiny.
Albowiem odzywaj� si� one
w ka�dym z nas, gdy znajdzie si� twarz�
w twarz z niek�aman� przyrod�. Przypominaj� si� wtedy historie o Winnetou i
tropicielach �lad�w, o
w��cz�gach, trampach i wspania�ych �eglarzach.
Na czas urlopu, oderwany od swych codziennych zaj��, niemal ka�dy turysta
rozstawiaj�cy nad brzegiem
jeziora p��cienny �wigwam� zaczyna identyfikowa�
si� z idolami swojej m�odo�ci. Podnosz�c �agiel na ukochanej mini-�ajbie rusza,
albo odkry� nieznany l�d i
spotka� prawdziw� przygod�.
�yje we mnie nadzieja, �e podobnie jak ogl�dam m�odych harcerzy z bia�ymi
sznurami, pilnuj�cych
porz�dku na ulicach naszych miast, zobacz� w
przysz�o�ci specjalnie przeszkolone zast�py i dru�yny, zajmuj�ce si� ochron�
przyrody, strzeg�ce latem
rezerwat�w przed wandalizmem. Mo�e zdarzy
mi si� spotka� w lasach patrole harcerskie z emblematami �Stra� Ochrony
Przyrody�, wdra�aj�ce
niesfornych turyst�w w zasady przepis�w o ochronie
�rodowiska naturalnego. Komu bowiem jak nie ludziom m�odym musi zale�e� na tym,
aby pozosta�o dla
nich to, co by�o jeszcze i naszym udzia�em �
pi�kno i urok polskich jezior i las�w.
Ale powie�� ta nie jest adresowana jedynie do m�odzie�y. Stara�em si� nada� jej
tak� form�, aby odrobin�
zadowolenia znalaz� w niej i czytelnik
starszy. To my, doro�li, ponosimy odpowiedzialno�� za owe po�acie obalonych
starodrzew�w, za
zniszczone brzegi jezior, za smugi oliwy na wodach
Pojezierza Mazurskiego. B�d� szcz�liwy, je�li kto� z Was wstrzyma si� wiosn� z
zerwaniem konwalii
majowej, a kt�ry� z kierownik�w o�rodka wczasowego
zdejmie z drzew le�nych tuby gigantofon�w. Albowiem ambicj� chyba ka�dego
pisarza jest nie tylko
ukazywa� z�o�ono�� spraw, bawi� i uczy�, ale tak�e
i kszta�towa� obyczaje.
Zbigniew Nienacki
Jerzwa�d , luty 1974 r.
ROZDZIA� PIERWSZY
[top]
KTO DEWASTUJE RUINY ZAMKU? � Z�OTY R�G � OSIEM STOPNI W SKALI BEAUFORTA � DWA
KLANY WODNIAK�W � W OPARACH DYMU I W PIEKLE HA�ASU � JAK WYGL�DA KRWAWA
MARY?
� ZAMACH NA WOLNO�� � TAJEMNICZY �EGLARZ � �MOBY DICK� I �SWALLOW� �
ZWYCI�STWO LATAJ�CEGO HOLENDRA � DZIWY W KAWIARNI � ZAG�USZACZ
RADIOODBIORNIK�W �
MILCZ�CY WILK, WINNETOU I MISS KAPITAN
To mia�y by� prawdziwe wakacje. Bez rozwi�zywania zagadek historycznych, bez
przyg�d i tropienia
przest�pc�w, godz�cych w skarby kultury narodowej.
Zamierza�em wyjecha� na Mazury i wypoczywa�: p�ywa� i opala� si� w s�o�cu.
Ale w przeddzie� mego wyjazdu na urlop � a by�o to na pocz�tku lipca � dosz�a do
naszego
departamentu w Ministerstwie Kultury i Sztuki wiadomo��,
�e pewien wielki zak�ad przemys�owy, posiadaj�cy sw�j o�rodek wypoczynkowy w
miejscowo�ci Z�oty
R�g nad jeziorem Zmierzchun, postanowi� rozebra�
znajduj�cy si� nie opodal stary zamek i na jego miejscu zbudowa� klub-kawiarni�.
W tej sytuacji dyrektor
Marczak, kt�remu podlega�y nie tylko
muzea, lecz i sprawa ochrony zabytk�w, poleci� mi, abym jad�c na wypoczynek,
niejako po drodze, zbada�
spraw� na miejscu. Nie pierwszy to bowiem
ju� raz musieli�my przeciwdzia�a� zamachom na zabytkowe budowle, kt�re przer�ne
instytucje
pr�bowa�y rozbiera� lub przerabia� bez zgody g��wnego
lub wojew�dzkiego konserwatora. Usi�owano je �unowocze�ni�, przystosowa� do
nowych potrzeb nie
uwzgl�dniaj�c jednak, �e w ten spos�b trac� sw�j
pierwotny historyczny charakter.
Tak by�o i tym razem. Dlatego nie namy�laj�c si� wiele wyszuka�em na mapie
jezioro Zmierzchun � nigdy
bowiem tam nie by�em � i zabrawszy z archiwum
teczk� z dokumentacj� dotycz�c� zamku w Z�otym Rogu, nazajutrz wczesnym rankiem
wsiad�em w sw�j
wehiku� i wyruszy�em w drog�.
Dzie� by� s�oneczny, ale niezwykle wietrzny. Na niebie nie by�o ani jednej
chmurki, wia� jednak tak silny
wiatr, �e na otwartych przestrzeniach samoch�d
nieomal spycha�o do rowu. Aby utrzyma� w�a�ciwy kierunek, trzeba by�o
nieustannie nadrabia�
kierownic�, jecha� wolno i ostro�nie.
I dlatego dopiero po pi�ciu godzinach jazdy od Warszawy zobaczy�em drogowskaz z
napisem Z�oty R�g
� 10 kilometr�w. Strza�ka wskazywa�a boczn�,
w�sk�, asfaltow� drog�, prowadz�c� w g��b wielkiego kompleksu le�nego. Skr�ci�em
w ni� i odt�d po
obydwu stronach drogi rozci�ga�y si� lasy pe�ne
cienistego buka. A� do Z�otego Rogu nie dostrzeg�em �adnej wsi, �adnego osiedla
� wymarzone okolice
dla kogo�, kto szuka spokoju i samotno�ci.
Lecz oto las si� nagle sko�czy�. Ujrza�em ogromn� to� jeziora a� bia�ego od
piany, kt�r� nios�y pot�ne,
rozko�ysane przez wiatr grzywacze. Po prawej
stronie las ci�gn�� si� nieprzerwan� ciemn� lini� a� po horyzont, gdzie jezioro
zw�a�o si� w przesmyk,
��cz�cy je z drugim, nieco wi�kszym, i trzecim
� jeszcze wi�kszym jeziorem. Dalej, jak to widzia�em z mapy, prowadzi� kana�,
wi���cy te trzy akweny z
pot�nym zbiornikiem �niardw.
Asfaltowa szosa skr�ca�a na lewy, nie zalesiony brzeg i ko�czy�a si� �lepo przed
bram� du�ego o�rodka
wypoczynkowego, usytuowanego na piaszczystym
p�wyspie. Ju� z daleka wida� by�o dziesi�tki brzydkich domk�w campingowych, a
nie opodal p�wyspu,
na niewysokim wzg�rzu obro�ni�tym starymi
drzewami � wznosi�y si� brunatne ruiny starego zamku: na wp� zrujnowana wie�a i
kawa�ek �ciany z
oczodo�ami okien. Wzd�u� szosy, prowadz�cej do
o�rodka wypoczynkowego, tu� nad brzegiem jeziora rozci�ga�o si� kilkana�cie
zagr�d ch�opskich i
dom�w. Najpierw widoczne by�y kompleksy czerwonych
dach�w zabudowa� nadle�nictwa Z�oty R�g, potem zagrody ch�opskie i drewniany
d�ugi hangar nad wod�,
zapewne rybacz�wka. Jeszcze dalej sta�, zbudowany
z prefabrykat�w betonowych i szk�a, pawilonik kawiarni gminnej sp�dzielni oraz
czerwony budynek
poczty, sklep, szko�a podstawowa i remiza
stra�acka. Na ko�cu znajdowa� si� o�rodek wypoczynkowy i tu si� ko�czy�a szosa,
a za o�rodkiem, ju� w
lesie, rozci�ga�a si� du�a polana pe�na r�nokolorowych
namiot�w i cumuj�cych przy brzegu �agl�wek � zapewne pole namiotowe.
Tury�ci zasiedlili chyba tak�e male�k� wysepk�, znajduj�c� si� na przed�u�eniu
p�wyspu i stanowi�c�
jakby ma�� kropk� nad i, bo w�a�nie liter�
�i� przypomina� p�wysep, zaj�ty przez o�rodek wczasowy. Wok� wysepki ko�ysa�o
si� na falach
kilkana�cie motor�wek, w zieleni drzew i krzak�w
prze�witywa�y p��tna namiot�w.
Czu�em si� zm�czony podr� i przed przyst�pieniem do czynno�ci s�u�bowych �
obejrzenia zamku i
rozmowy z kierownictwem o�rodka � postanowi�em
si� pokrzepi� szklank� czarnej kawy. Zatrzyma�em wi�c wehiku� na ma�ym parkingu
przed kawiarni�,
gdzie sta�o ju� kilka samochod�w. Wysiadaj�c
z wehiku�u, rozprostowuj�c nogi i plecy � zobaczy�em, �e od strony jeziora
kawiarnia posiada bardzo �adny
taras ze stolikami, a od tarasu schodzi
w wod� drewniany pomost, przy kt�rym po lewej stronie ko�ysa�o si� na falach
kilka �agl�wek, a po prawej
kilka motor�wek i �odzi motorowych. To
zapewne wichura szalej�ca na jeziorze sp�dzi�a wodniak�w do brzeg�w, jednych pod
namioty, innych do
kawiarni, gdzie mogli w zaciszu poczeka�,
a� wiatr przestanie d�� i uspokoj� si� fale. Nawet taras kawiarniany okaza� si�
zupe�nie pusty, nikt bowiem
nie chcia� si� wystawia� na uderzenia
wichury, kt�ra w porywach osi�ga�a chyba si�� o�miu stopni w skali Beauforta.
Otworzy�em drzwi kawiarni i nieomal cofn��em si�. W twarz uderzy�y mnie g�ste
k��by dymu
tytoniowego, a b�benki uszu bole�nie zareagowa�y na wrzask
kilku graj�cych radioodbiornik�w turystycznych. Dym potrafi� znie��, poniewa�
sam pal�, lecz na ha�as
reaguj� gwa�townie i bole�nie. Nie ma dla
mnie nic bardziej nienawistnego ni� widok m�odzie�ca czy dziewczyny id�cych po
ulicach lub alei
parkowej, na brzegu morskim czy nad jeziorem
� z graj�cym aparatem tranzystorowym w r�ku. Uwa�am za szczyt chamstwa i
nietaktu, gdy kto� z
graj�cym aparatem wchodzi do publicznego lokalu
i zmusza wszystkich do s�uchania tego, czego on sam s�ucha.
Ale tu nie mia�em wyboru. Chcia�em si� napi� kawy, wi�c musia�em wej�� w dym i
ha�as. Z trudem �
poprzez sin� zas�on� tytoniowego smrodu � odkry�em
pusty stolik w rogu sali. Poprosi�em kelnerk� o szklank� podw�jnie wzmocnionej
kawy i zamierza�em
zaproponowa� otworzenie okna, ale pomy�la�em,
�e na nic to si� nie zda, poniewa� to wichura na dworze spowodowa�a, �e okna
zosta�y zamkni�te, aby nie
wyrwa�o ich z futryn. Innymi s�owy, nale�a�o
przypuszcza�, �e w bezwietrzny dzie� w kawiarni jest zno�ne powietrze. Ale ten
ha�as? Tych kilka
radioodbiornik�w � czy wy�y tutaj ka�dego dnia?
Pami�taj�c o motor�wkach, kt�re widzia�em ko�o wyspy i przy pomo�cie kawiarni,
pomy�la�em, �e w
takim ha�asie przenigdy nie chcia�bym sp�dzi�
urlopu w Z�otym Rogu. Za�atwi� spraw� starego zamku i odjad� st�d natychmiast
tam, gdzie jeszcze mo�na
pos�ucha� szumu wiatru i be�kotu fal.
Kawa okaza�a si� nad wyraz dobra. Pij�c j� drobnymi �ykami zacz��em bezwiednie
rozgl�da� si� po sali,
pr�buj�c si� zorientowa�, jakich to turyst�w
i wczasowicz�w zwabiaj� lasy i jeziora w Z�otym Rogu.
Od razu si� rzuca�o w oczy, �e klientela kawiarni dzieli�a si� jakby na dwie
zasadnicze grupy. Po prawej
stronie siedzieli chyba �eglarze, co poznawa�o
si� po bia�ych kurtkach, brodatych twarzach, fantazyjnych kapeluszach. Po lewej
za� zajmowali stoliki
motorowodniacy � w sk�rzanych kurtkach,
w wybrudzonych smarami spodniach. Motorowodniaka pozna� zreszt� bardzo �atwo. Na
naszych wodach
rzadko spotkasz ��d� z silnikiem typu �Johnson�
lub �Merkury�. Przewa�aj� ha�a�liwe bzykacze-dwusuwy: warty, tummlery, D-6,
moskwy, wichry. A
jeszcze nie zdarzy�o mi si� spotka� dwusuwowego
silnika, kt�ry pracowa�by na wodzie bezb��dnie, nie zalewa�aby mu si� �wieca,
sprawnie dzia�a� iskrownik,
nie zatyka� si� ga�nik. Dlatego ka�dy w�a�ciciel
takiego silnika po jakim� czasie ma za paznokciami i na ubraniu trudno usuwalne
�lady oleju.
I w�a�nie sprawa do�� charakterystyczna: na stolikach motorowodniak�w sta�y
rycz�ce aparaty radiowe.
No c�, ha�as motoru �lizgacza si�� rzeczy
przyt�pia s�uch. Gdy p�ynie si� z takim silnikiem, trzeba g�o�no krzycze�, aby
si� porozumie�, i nic
dziwnego, �e potem trzeba s�ucha� radia na pe�ny
regulator.
Inaczej zupe�nie �eglarstwo. To sport cichy, wymagaj�cy skupienia i spokoju.
Szanuj�cy si� �eglarz
�r�dl�dowy nie tylko nie wchodzi na �agl�wk�
w butach, ale nie zabiera z sob� w rejs aparatu radiowego. Etyka �eglarska
zakazuje gwizda� i krzycze� na
wodzie, nawet podnoszenie g�osu jest niemile
widziane, i nic dziwnego, �e sport ten wychowuje ludzi, kt�rzy nie tylko kochaj�
wiatr, lecz i szanuj� cisz�.
Nawet gdy wyjd� na l�d.
Nie dziwi�em si� wi�c zauwa�aj�c niech�tne spojrzenia, jakie �eglarze posy�ali w
stron�
motorowodniak�w. Rozumia�em r�wnie�, dlaczego siedzieli
oddzielnie, dlaczego po przeciwnych stronach pomostu kawiarnianego cumowa�y
�agl�wki i
motor�wki, dlaczego przy brzegu polany le�nej widzia�em
same maszty, a wok� wysepki ko�ysa�y si� same motor�wki. W Z�otym Rogu mi�dzy
dwiema grupami
wodniak�w panowa� ostry konflikt.
Rzecz jasna, go�cie kawiarni nie sk�adali si� z samych �eglarzy i
motorowodniak�w. By�o tu tak�e kilku
automobilist�w, kt�rych samochody widzia�em
na parkingu, jacy� przejezdni tury�ci, przewa�nie m�czy�ni z �onami i dzie�mi.
Jeden z tych pan�w
kilkakrotnie b�agalnie sk�ada� r�ce, zwracaj�c
si� do motorowodniak�w, aby �ciszyli radia, lecz jego pro�ba pozostawa�a bez
echa.
W pewnej chwili kelnerka � m�oda dziewczyna w kr�tkiej sukience i ma�ym
fartuszku � wysz�a na
zaplecze kawiarni i wr�ci�a trzymaj�c w r�ku wywieszk�.
Skierowa�a si� w stron� stolik�w motorowodniak�w i wywieszk� uczepi�a do
kinkietu na �cianie. Teraz
mogli�my odczyta� tre�� wywieszki, wypisan�
kolorowym flamastrem: Uprasza si� o cisz� i niew��czanie radioodbiornik�w.
Rzuci�a mi si� w oczy bardzo r�na reakcja go�ci. Automobili�ci odetchn�li z
ulg�. Na ustach �eglarzy
pojawi�y si� triumfuj�ce u�mieszki. Natomiast
twarze motorowodniak�w sta�y si� z�e, zaci�te. I jak na komend� �ciszyli aparaty
radiowe.
Ale nie, nie dlatego, �e przyj�li do wiadomo�ci tre�� wywieszki. Po prostu
zamierzali polemizowa� z
kelnerk�, a wrzask graj�cych pude� m�g� im w
tym przeszkodzi�.
G�os zabra� ros�y brodacz z �afryka�sk�� czupryn�.
� Halo, prosz� pani, co ma znaczy� ten napis?
� Nie umie pan czyta�? � kelnerka uda�a zdumienie.
� Umiem, prosz� pani. I dlatego w�a�nie pytam: kto wyda� zakaz w��czania
radioodbiornik�w?
� Nasza kierowniczka.
� Ach, wi�c to sprawka Krwawej Mary � oburzy� si� Kud�acz. � Prosimy bardzo,
niech ona tu przyjdzie i
wyt�umaczy si� przed nami.
Od stolika zerwa� si� ma�y blondynek w okularach i sk�rzanej kurtce:
� Co to ma znaczy�? W �adnej kawiarni nie ma takich wywieszek. Nigdzie nie jest
zabronione w��czanie
radioodbiornik�w. Wiem o tym, jako student
prawa nieco orientuj� si� w przepisach.
� Tak jest. Adwokat ma racj�. Niech tu do nas przyjdzie Krwawa Mary � dar�o si�
bractwo
motorowodniak�w.
Kelnerka wzruszy�a ramionami i wysz�a na zaplecze. Z niecierpliwo�ci�
oczekiwali�my jej powrotu w
towarzystwie kierowniczki kawiarni. Jedni,
bo spodziewali si� awantury, kt�ra urozmaici� mog�a �ycie na wczasach, jeszcze
inni, bo ciekawi byli
osoby o tak gro�nie brzmi�cym przezwisku.
Krwawa Mary? Wyobrazi�em sobie ros��, t�g� kobiet� o gro�nym wejrzeniu i r�kach
a� do �okci umazanych
we krwi.
A wysz�a do nas bardzo m�oda i �adna dziewczyna o jasnych, g�adko zaczesanych
w�osach, zwi�zanych z
ty�u kokard�. Mia�a na sobie obcis�e spodnie
z welwetu i koszul� o m�skim kroju. Rysy jej twarzy wyda�y mi si� delikatne,
cho� jak na m�j gust mia�a
zbyt szeroko rozstawione oczy i wystaj�ce
ko�ci policzkowe. Spokojnym krokiem podesz�a do motorowodniak�w i powiedzia�a
bez odrobiny
irytacji w g�osie:
� Nie �ycz� sobie, �eby mnie nazywano Krwaw� Mary. Na imi� mam Maria.
Podoba�y mi si� jej s�owa. Ja tak�e nosi�em przezwisko Pan Samochodzik. Ale
uwa�a�em, �e w ten spos�b
mog� o mnie m�wi� jedynie moi przyjaciele.
� A co dotyczy wywieszki � ci�gn�a dalej � zrobi�am j� na �yczenie wielu go�ci.
Od pewnego czasu
zwracali mi oni uwag�, �e w prowadzonej przeze
mnie kawiarni jest zbyt g�o�no. A przecie� jest to kawiarnia wczasowa, ludzie
przyje�d�aj� do Z�otego
Rogu, aby odpocz�� od ha�as�w w mie�cie.
Odkrzykn�� jej Kud�acz:
� My wiemy, jakich go�ci ma pani na my�li. �eglarzy. Oni od dawna na nas krzywo
patrz�. Ale my,
motorowodniacy, kt�rzy tak�e jeste�my klientami tej
kawiarni, chcemy w niej s�ucha� m�odzie�owej muzyki. Nasze �yczenia te� nale�y
uwzgl�dni�.
Od stolika znowu zerwa� si� Adwokat:
� Szanowna pani zapomnia�a, �e do wielu kawiar� specjalnie kupuje si� szafy
graj�ce, magnetofony,
radia, a nawet sprowadza orkiestry, aby go�cie
mogli pos�ucha� muzyki. Tak dzieje si� nie tylko w kawiarniach miejskich, lecz i
w kawiarniach
wczasowych. Dlatego uwa�amy, �e wydany przez pani�
zakaz jest bezprawny i nie b�dziemy si� do niego stosowa�. Prosz� mi pokaza�
ok�lnik, kt�ry zabrania
w��cza� radioodbiorniki w publicznych lokalach.
Niestety, mia� racj�. Jak do tej pory ani Ministerstwo Handlu Wewn�trznego, ani
poszczeg�lne dyrekcje
zak�ad�w gastronomicznych nie wyda�y w
tej sprawie �adnego ok�lnika.
Ale m�oda kierowniczka kawiarni w Z�otym Rogu by�a sprytn� os�bk�.
� Pan ma tylko cz�ciowo racj� � odpar�a spokojnie. � Prosz� nie zapomina�, �e
ka�da kawiarnia ma
swoj� specyfik�. Na �yczenie klient�w i za zgod�
kierownictwa lokalu mo�na wprowadzi� szaf� graj�c� i w okre�lonych godzinach
organizowa� nawet
wieczorki taneczne przy magnetofonie lub orkiestrze.
Ale skoro moi go�cie �ycz� sobie ciszy, musz� uwzgl�dni� ich ��dania.
� To bezprawie! Pani jest po stronie �eglarzy! � wo�a� Kud�acz.
Krwawa Mary potrz�sn�a g�ow�:
� Nie interesuje mnie rodzaj sportu uprawiany przez mych go�ci. Uwzgl�dniam
tylko ich �yczenia. A
panowie, je�li nie zastosuj� si� do wywieszki, odpowiada�
b�d� za zak��cenie spokoju publicznego.
� Co takiego? � zdumia� si� Adwokat. � Ja znam przepisy, pani nie ma prawa
tyranizowa� nas swymi
lokalnymi zarz�dzeniami. Turystyczne radioodbiorniki
s� do kupienia w sklepach, a wi�c ka�dy obywatel ma prawo ich u�ywa�, bo po to
s� sprzedawane.
Krwawa Mary znowu potrz�sn�a g�ow�:
� Pan si� myli, panie Adwokacie. Dam panu przyk�ad. Czy wolno ka�demu �piewa�?
Tak. S� nawet
specjalne budynki, zwane operami, gdzie si� oklaskuje
�piewak�w. Ale je�li pan zechce �piewa� w kawiarni, zostanie pan ukarany za
zak��cenie spokoju
publicznego.
Znowu odezwa� si� Kud�acz:
� My wiemy, co si� kryje za t� wywieszk�. Dosz�a do nas wiadomo��, �e w Z�otym
Rogu powsta�a tajna
grupa pod nazw� �Liga do Walki z Ha�asem� i pani
zapewne zosta�a jej cz�onkiem.
� Tak jest � podchwyci� jego s�owa Adwokat. � Dosz�y nas s�uchy, �e na czele
owej ligi stoi Winnetou.
Krwawa Mary wzruszy�a ramionami:
� Nie nale�� do �adnej tajnej organizacji. Nie mam te� nic wsp�lnego z Winnetou.
Od czasu, gdy zabi�am w
naszym okr�gu �owieckim jelenia o najwi�kszym
poro�u, on wst�pi� wobec mnie na �cie�k� wojenn�.
� Ale prawd� jest, �e Winnetou napisa� do Urz�du Rady Ministr�w wielki memoria�,
aby to jezioro obj��
stref� ciszy � zawo�a� Kud�acz. � A to jest ju�
koniec dla nas, motorowodniak�w. I pod memoria�em Winnetou podpisali si�
�eglarze, a tak�e i pani, jako
kierowniczka kawiarni. Wczoraj ca�y wiecz�r
warcza� b�ben na drugim brzegu jeziora. Wszyscy ju� wiedz�, �e Winnetou chce
wykopa� przeciw nam
sw�j top�r wojenny. Tylko, �e my si� nie damy.
Mamy pot�nych przyjaci�. Z nami jest o�rodek wczasowy, bo oni te� posiadaj�
motor�wk�. A z
o�rodkiem wczasowym nie wygracie.
� Tak jest � poderwa� si� z krzes�a Adwokat. � Czy pani zdaje sobie spraw�, z
kim zadzieracie? O�rodek
wczasowy podlega Ministerstwu Przemys�u
Ci�kiego, czy pani to rozumie? To kluczowy przemys�, prosz� pani. Co daj�
pa�stwu �eglarze? Czy
przysparzaj� dewiz, czy pomna�aj� doch�d narodowy?
Nie, nawet zabieraj� dewizy na swoje r�ne rejsy zagraniczne. Dlatego, jak pani
my�li, czyje ��dania zostan�
uwzgl�dnione? �eglarzy, kt�rzy chc� ciszy,
czy o�rodka wczasowego? Kto wygra? Winnetou i garstka �eglarzy, czy pan Purtak,
kierownik o�rodka
wczasowego?
Ten potok s��w zdawa� si� zalewa� m�od� kierowniczk� kawiarni. Zdania brzmia�y
gro�nie, argumenty
by�y wa�kie. Nic wi�c dziwnego, �e Krwawa Mary
milcza�a bezradnie, spogl�daj�c to na �eglarzy, to na swoj� wywieszk�.
Jej chwilow� s�abo�� wykorzysta� Kud�acz.
� Panowie! � wrzasn�� do swoich koleg�w � grajcie na tranzystorach. Nie
przyjmujemy do
wiadomo�ci zakaz�w Krwawej Mary. Je�li Winnetou i ich
tajna liga chce z nami wojny, to teraz og�aszam wszem i wobec: my tak�e
wykopujemy top�r wojenny i
wyp�dzimy st�d nie tylko Winnetou, ale i wszystkich
�eglarzy, je�li im si� nie podoba zapach naszych spalin i warkot naszych
silnik�w.
I radioodbiorniki rykn�y jeszcze g�o�niej ni� przedtem. Ciekawy by�em, jak w
tej sytuacji zachowa si�
Krwawa Mary. Czy da spok�j ca�ej sprawie,
uwa�aj�c si� za pokonan�? A mo�e pobiegnie na posterunek, aby z pomoc�
milicjanta zaprowadzi� spok�j
w swej kawiarni?
Ale zdarzy�o si� co�, co uwag� i jej, i moj�, i wszystkich go�ci zwr�ci�o
zupe�nie w innym kierunku.
Oto z przesmyku na jeziorze Zmierzchun wyp�yn�� jacht � mimo sztormowej pogody i
tak silnych
szkwa��w, �e porywa�y pian� z fali i roznosi�y j� po
ca�ym rozszala�ym jeziorze. �eglarz, kt�ry przy takim wietrze zdecydowa� si�
p�yn��, musia� mie� nie lada
odwag�, a i jego jacht posiada� chyba
wielk� odporno�� na fale.
Mo�e by� to ma�y, stabilny kiler?
[1].
Ale kilery rzadko zjawiaj� si� na jeziorach mazurskich, poniewa� trudno im dobi�
do p�ytkich brzeg�w,
wody za� obfituj� w nie oznaczone mielizny.
Wiatr wia� od przesmyku, jacht p�yn�� fordewindem, czyli kursem wiatru pe�nego,
m�g� wi�c osi�gn�� du��
szybko�� i nieomal r�s� w naszych oczach,
z ka�d� chwil� staj�c si� wi�kszy i wi�kszy.
� To jaka� �mieszna samor�bka � pogardliwie zawo�a� kt�ry� z �eglarzy. �
W�a�ciciel zapewne sam j�
sobie zrobi� i sam uszy� �agle, bo takie jakie�
dziwne wida� olinowanie. A widzicie, co to za �agiel?
No c�, nie dziwi�o mnie ich zdumienie. Przy kawiarnianym pomo�cie widzia�em
tylko omegi, finny, BM-
ki, hetki i cadety
[2].
S� to jachty jednomasztowe z do�� prostym o�aglowaniem typu �Marconi�
[3].
Dzi� na takich jachtach uczy si� u nas �eglarstwa �r�dl�dowego.
Lecz ja zdoby�em patent sternika w swoich studenckich czasach, par� �adnych lat
temu, gdy nale�a�em do
Akademickiego Zrzeszenia Sportowego. Widywa�o
si� wtedy na jeziorach najr�niejsze �ajby.
Zbli�a�a si� ku nam niezwykle zgrabna jol z grot-masztem i bezanmasztem
[4]
umieszczonym za sterem. Mia�a o�aglowanie typu gaflowego
[5]
� do�� rzadko dzi� spotykane na jeziorach mazurskich. Z powodu silnego wiatru
kieruj�cy jachtem �eglarz
zrefowa�
[6]
wielki �agiel i zrzuci� bezan.
Nie dziwi�a mnie te� tak du�a liczba fa��w, czyli lin przy maszcie g��wnym.
Albowiem �agiel gaflowy
opr�cz grotfa�u potrzebuje jeszcze dirka
[7]
i pikfa�u. Z dziobu wystawa� bukszpryt
[8],
a wi�c znaczy�o to, �e �eglarz m�g� si� pos�ugiwa� nie tylko fokiem, lecz i
kliwerem, a i do spinakera musia�
by� osobny fa�.
Rzadko dzi� na naszych jeziorach zobaczy� mo�na �agiel bryfok, balonfok czy
genuafok
[9]
� st�d te� i zdziwienie m�odych �eglarzy �r�dl�dowych, gdy trafi si� jednostka z
bardziej
skomplikowanym o�aglowaniem.
Jol by�a ju� blisko, widzieli�my j� bardzo wyra�nie. Za sterem siedzia� ros�y
m�czyzna w grubym
czarnym swetrze i z rozwian� szop� jasnych w�os�w.
Bystre oko mog�o ju� teraz przeczyta� napis na burcie, wymalowany du�ymi
literami: MOBY DICK.
Przypomnia�em sobie wspania�� ksi��k�, kt�ra w dzieci�stwie i latach m�odo�ci
da�a mi tyle
niezwyk�ych prze�y�, zap�adnia�a moj� wyobra�ni�.
Historia o ogromnym bia�ym wielorybie, zwanym Moby Dick, o szalonym, a mo�e
wspania�ym kapitanie,
kt�ry go �ciga� i zgin�� wraz z za�og� swego wielorybniczego
statku � dostarcza�a mi wiele temat�w do rozmy�la�.
I by�em niemal pewien, �e cz�owiek, kt�ry imieniem Moby Dicka nazwa� sw�j jacht,
nie m�g� by�
przeci�tnym �eglarzem, bo ci zazwyczaj daj� swym �ajbom
imiona dziewcz�t, ptak�w, ryb. Na jeziorach roi si� od �Neptun�w�, �Rybitw�,
�Wand�, �Mew� i tym
podobnych.
Nagle w przesmyku pokaza� si� znowu bia�y �agiel. P�yn�� drugi �eglarz, nie
mniej odwa�ny od tego na
�Moby Dicku�. Nie, by� chyba po stokro� odwa�niejszy,
albowiem p�yn�� na pe�nych �aglach.
Wydawa�o si�, �e po prostu leci po falach z ka�d� sekund� poch�aniaj�c
przestrze� jeziora. Przed chwil�
jeszcze jacht by� male�ki, ledwie widoczny,
a ju� teraz zbli�a� si� do �Moby Dicka�, p�dz�c w �lizgu z niepoj�t� szybko�ci�.
Zaiste, s�usznie uczyni� jego
w�a�ciciel maluj�c na burtach nazw�
�Swallow�, co znaczy �Jask�ka�. Jacht bowiem zdawa� si� unosi� na swoich dw�ch
napi�tych �aglach jak
na skrzyd�ach.
�Swallow� mia� na �aglu litery FD, co znaczy Flying Dutchman. Ale nawet bez tych
liter do�wiadczony
�eglarz natychmiast rozpozna sylwetk� takiego
jachtu w�r�d dziesi�tk�w innych.
Oto p�yn�� ku nam Lataj�cy Holender � wyczynowy jacht regatowy, o jakim marz�
setki �eglarzy. Jest to
jeden z najszybszych jacht�w dwuosobowych,
jakie mo�na spotka� na wodach �r�dl�dowych.
P�ywanie na Lataj�cym Holendrze wymaga ogromnego do�wiadczenia. To nie omega ani
nawet finn.
Rzadko p�ynie si� na nim siedz�c w kokpicie
[10],
cz�ciej balastowa� trzeba na trapezie, to na lewej, to zn�w na prawej burcie.
Zbyt powolne wyj�cie na
trapez albo zbyt powolny powr�t do kokpitu
grozi wywrotk�. Prawdziwej akrobacji trzeba, aby utrzyma� nad wod� pi�tna�cie
metr�w kwadratowych
�agla na �ajbie stosunkowo w�skiej i lekkiej,
o niewielkim zanurzeniu.
A na �Swallowie� p�yn�a kobieta. I to samotnie, podobnie jak samotnie p�yn��
�eglarz na �Moby Dicku�.
Widzieli�my j� na trapezie, zwieszon� nad
wzburzonymi falami. Mia�a bia�e w�osy i bia�y kapok
[11].
Nie patrzy�em na zegarek, ale min�o chyba tylko kilka minut, gdy �Swallow�
dop�dzi� �Moby Dicka�,
zr�wna� si� z nim, a potem wyprzedzi�.
� Brawo! � zawyli �eglarze w kawiarni. � Brawo, �Swallow�!
�eglarka na �Swallowie� zapewne nie zamierza�a jednak dobija� do pomostu
kawiarni. Raptem zrobi�a
zwrot, kieruj�c jacht do obozowiska �eglarzy.
I wtedy wiatr j� po�o�y�. Upad�a na wod� jak motyl ze zwartymi skrzyd�ami.
Sternik na �Moby Dicku� zerwa� si� z miejsca, got�w skierowa� sw�j jacht na
pomoc ton�cej. Ale ona da�a mu
r�k� znak, �e nie potrzebuje pomocy. B�yskawicznie
wskoczy�a na miecz swego jachtu i w mgnieniu oka postawi�a go na wodzie, dziobem
do wiatru. Potem z
koci� zr�czno�ci� wskoczy�a na trapez i ostro�nie,
prawym halsem
[12]
ruszy�a w kierunku obozowiska �eglarzy. Albowiem nie mo�e p�yn�� na Lataj�cym
Holendrze ten, kto
nie zna sztuki b�yskawicznego stawiania jachtu
na wodzie.
Obramowanie okna i �ciana kawiarni zas�oni�y wkr�tce Lataj�cego Holendra.
Pozosta� nam tylko widok
�Moby Dicka�, kt�ry szed� wprost na brzeg. Lecz
gdy mija� pomost kawiarni, sternik nagle dokona� zwrotu, ustawi� jacht pod wiatr
i zrzuci� �agiel. Silny
podmuch os�abi� p�d �Moby Dicka� do tego stopnia,
�e wolniutko zbli�y� si� do desek pomostu praw� burt�. Zw�j grubej liny, zwany
�bucht��, ochroni� brzeg
burty przed otarciem o kant pomostu. �eglarz
wyskoczy� na pomost, przytrzyma� jacht i zarzuci� lin� cumownicz� na wystaj�cy
pacho�ek. Potem wyj�� z
kabiny torb� podr�n� i pu�ci� wolno jacht,
kt�ry porwany przez fale odszed� kilka metr�w od pomostu i szarpa� si� na linie
jak narowisty ko� trzymany
cuglami.
Za chwil� �eglarz wszed� do kawiarni. I podobnie jak ja zatrzyma� si� w drzwiach
uderzony bole�nie
wrzaskiem tranzystorowych radioodbiornik�w.
Wyraz jego twarzy zdawa� si� m�wi� �O Bo�e, czemu tu taki ha�as?� Bezradnie
rozgl�da� si� po zadymionej
sali, na pr�no szukaj�c wolnego stolika.
Ale oto naprzeciw niemu ruszy�a Krwawa Mary. I ona, podobnie jak go�cie z
kawiarni, podziwia�a
samotnego �eglarza, kt�ry w t� wietrzn� pogod� wyp�yn��
na jezioro. By� mo�e zachwyci�a j� tak�e jego ros�a sylwetka, opalona, pi�kna
twarz i ogromna szopa jasnych
w�os�w. Zapraszaj�cym gestem wskaza�a
mu s�u�bowy stolik, znajduj�cy si� przy bufecie.
Olbrzym skinieniem g�owy podzi�kowa� jej za t� uprzejmo��. Nie wyrzek� ani
s�owa, bo i tak zag�uszy�by
je wrzask aparat�w radiowych. Skromnie usiad�
przy wskazanym mu stoliku, postawi� swoj� podr�n� torb�. Gdy przyjrza�em mu si�
dok�adniej,
doszed�em do wniosku, �e ma chyba oko�o czterdziestu
lat, ale odm�adza�a go szczup�a, m�odzie�cza sylwetka.
Podesz�a do niego kelnerka, aby przyj�� zam�wienie. Olbrzym m�wi� co� do niej,
ale ona widocznie go nie
s�ysza�a. Kr�ci�a g�ow�, wskazuj�c rycz�ce
pude�ka na stolikach.
Olbrzym zmarszczy� gro�nie brwi. A potem w�o�y� d�o� do swej torby podr�nej. I
w tym momencie sta�o si�
co� zadziwiaj�cego. Jak za dotkni�ciem czarodziejskiej
r�d�ki umilk�y wszystkie turystyczne radioodbiorniki. W kawiarni nasta�a taka
cisza, �e chyba i
bzyczenie muchy by si� us�ysza�o, gdyby mucha
mog�a �y� w takim dymie.
� Prosz� o szklank� herbaty i ciastko dro�d�owe � zabrzmia� w kawiarni tubalny
g�os olbrzyma.
Motorowodniacy zacz�li ogl�da� swoje aparaty radiowe. Pukali w nie zagi�tymi
palcami, przyk�adali uszy
do g�o�nik�w, kr�cili ga�kami, wyjmowali
i sprawdzali baterie. Na pr�no. Aparaty radiowe ucich�y, cho� wydobywa� si� z
nich cichute�ki szmer,
najlepszy dow�d, �e nic si� w nich nie zepsu�o.
Sprawia�y wra�enie, jakby kto� � jaka� dziwna si�a � odepchn�� od nich fale
radiowe lub zak��ci� ich
odbi�r w taki spos�b, �e tylko szemra�y niewyra�nie
i be�kotliwie.
Domy�la�em si� przyczyny tego zjawiska. Podczas swej podr�y do Francji,
przeje�d�aj�c przez
Republik� Federaln� Niemiec, widzia�em w tamtejszych
sklepach aparaty do zag�uszania aparat�w radiowych w cenie trzydziestu siedmiu
dolar�w i wi�cej, w
zale�no�ci od tego, czy dzia�a�y one w
promieniu stu, czy czterystu metr�w. By�y to aparaty zminiaturyzowane, niekt�re
wielko�ci p�askiej
latarki elektrycznej, inne jeszcze mniejsze
� wielko�ci pude�ka papieros�w. I podobnie jak radiowe aparaty tranzystorowe,
zasilane by�y przez
baterie elektryczne.
Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e jasnow�osy, �eglarz w��czy� taki w�a�nie �zag�uszacz
radiowy�. Trzyma� go w
torbie podr�nej i zdenerwowany ha�asem
� uruchomi�. A teraz z najniewinniejsz� min� obserwowa� motorowodniak�w,
opukuj�cych swoje
radioodbiorniki. Post�pi� oczywi�cie wbrew prawu,
gdy� podobnie jak nie wolno nikogo zmusza� do s�uchania radia, tak samo nie
wolno nikomu zabrania�
s�uchania. W jednym i drugim wypadku jest to
zamach na wolno�� obywatela.
� Panowie! � wrzasn�� nagle Kud�acz: � To jaka� granda! Kto� nam zrobi� g�upi
kawa�.
Szczup�y, wysoki ch�opak w ciemnych okularach, tak�e motorowodniak �
oskar�ycielskim gestem
wyci�gn�� r�k� w stron� jasnow�osego �eglarza.
� Chcecie wiedzie�, kto zag�uszy� nasze radioodbiorniki? To on. Ten osobnik,
kt�ry przyp�yn�� tu przed
chwil�. Ja go znam, panowie. On by�, i chyba
jest nadal, docentem na wydziale elektroniki na politechnice. Przez niego
obla�em trzeci semestr i
wyrzucili mnie z uczelni. Przez niego musia�em
powt�rnie zdawa� egzamin na inn� uczelni�. Jestem przekonany, �e posiada aparat,
kt�ry zag�usza g�os
naszym radioodbiornikom.
Spojrzenia wszystkich go�ci w kawiarni skierowa�y si� na jasnow�osego �eglarza.
Ale on zdawa� si� tego
nie widzie�, podobnie jak udawa�, �e nie
s�yszy oskar�e�, kt�re pada�y pod jego adresem. Z najwi�kszym spokojem jad�
ciastko i popija� je gor�c�
herbat�.
Krwawa Mary patrzy�a na niego z uwielbieniem.
� Prosz� pa�stwa � powiedzia�a � nie wiem, kto w��czy� ten cudowny zag�uszacz.
Ale w imieniu wielu
tu obecnych pragn� mu za to serdecznie podzi�kowa�.
Jej s�owa spowodowa�y lawin� wrzasku od stolik�w motorowodniak�w. �eglarze
klaskali w r�ce, aby
wyrazi� sw�j podziw dla tajemniczego w�a�ciciela
�zag�uszacza�, przy��czyli si� tak�e do nich automobili�ci. Motorowodniacy
jednak wo�ali jeden przez
drugiego:
� To skandal! To bezprawie! To nikczemno��! Kupili�my radioodbiorniki w
pa�stwowych sklepach!
Nikt nie ma prawa zabrania� nam na nich gra�. Niech
kto� p�jdzie na milicj�. Tego osobnika powinno si� aresztowa�!
Ale mimo pogr�ek, �aden z nich nie ruszy� si� od stolika. Czuli si� r�wnie�
winni, poniewa� wbrew
wywieszce w��czyli przedtem swoje turystyczne
radioodbiorniki.
Olbrzym jad� i pi� spokojnie, udaj�c, �e nic nie s�yszy i nic nie rozumie. A gdy
sko�czy�, zap�aci� kelnerce i
wsta�. Gotowa� si� w�a�nie do wyj�cia,
gdy do kawiarni wszed� �redniego wzrostu szczup�y brunet, o g�adko zaczesanych
w�osach i pi�knie
opalonej twarzy. M�g� mie� oko�o trzydziestu dw�ch
lat, ubrany by� z wyszukan� sportow� elegancj�. Ani jedna rzecz, kt�r� mia� na
sobie, nie pochodzi�a ze
sklepu ze standardow� konfekcj�, a by�a
szyta na zam�wienie, wed�ug indywidualnego pomys�u. Na nogach mia� w�skie
zamszowe spodnie
be�owego koloru, wpuszczone w oryginalne india�skie
mokasyny, obcis�e i mi�kkie. Zamszowa bluza w�o�ona by�a w spodnie, wok�
rozchylonego ko�nierza
czerwieni�a si� jedwabna chustka.
Jasnow�osy znieruchomia� na widok tego cz�owieka. Otworzy� szeroko ramiona i
zawo�a� na ca��
kawiarni�:
� Winnetou, m�j bracie i przyjacielu...
I obydwaj padli sobie w ramiona, obejmuj�c si� mocnym, braterskim u�ciskiem.
� Id�c nad jeziorem widzia�em kanu Milcz�cego Wilka, kt�ry kierowa� si� w t�
stron� � powiedzia�
Winnetou. � I natychmiast przybieg�em tutaj,
aby uradowa� oczy widokiem mojego brata. Dlaczego Milcz�cy Wilk omin�� wigwam
Winnetou i przyby�
do zadymionego wigwamu bladych twarzy? Czy serce
Milcz�cego Wilka nie m�wi�o mu, �e Winnetou czeka na niego z ut�sknieniem?
� Nie chcia�em zak��ca� spokoju Winnetou � odpar� olbrzym. � Wiem, �e m�j brat
lubi samotno��.
Dusza moja t�skni�a za lasem i jeziorem w Z�otym
Rogu, dlatego przyby�em tutaj znowu. Nie chcia�em narzuca� si� Winnetou.
� M�j wigwam jest twoim wigwamem � powiedzia� Winnetou k�ad�c r�k� na ramieniu
Milcz�cego
Wilka. � P�y�my st�d zaraz, bracie m�j. Winnetou nie
lubi ha�a�liwego wigwamu Krwawej Mary.
I oboj�tnie rozejrza� si� po twarzach go�ci siedz�cych w kawiarni. A oni
wpatrywali si� w niego ze
zdumieniem i zaciekawieniem, niekt�rzy nawet
z rozbawieniem. Nie codziennie si� przecie� zdarza zobaczy� dw�ch m�czyzn,
kt�rzy m�wi� do siebie
j�zykiem znanym ka�demu, kto w m�odo�ci
rozczytywa� si� w ksi��kach india�skich Karola Maya.
Wzrok Winnetou spocz�� d�u�ej tylko na Krwawej Mary. Widzia�em, jak dziewczyna
si� zarumieni�a pod
tym spojrzeniem, a chc�c ukry� rumieniec, szybko
odwr�ci�a twarz.
Winnetou tak�e odwr�ci� si� gwa�townie i ruszy� do drzwi kawiarni. Milcz�cy Wilk
podj�� z pod�ogi swoj�
torb� podr�n� i po�pieszy� tu� za nim.
Gdy mijali m�j stolik, us�ysza�em, jak Milcz�cy Wilk szepn�� do swego
towarzysza:
� Widzia�em dzi� na jeziorze Miss Kapitan. Pop�yn�a na bindug�.
Winnetou przystan�� gwa�townie. Jego twarz sta�a si� ponura, usta mia� mocno
zaci�ni�te.
� I ja j� widzia�em, m�j bracie. Winnetou ma z�e przeczucie.
W zamy�leniu potrz�sn�� g�ow�, jakby stara� si� pozby� z�ych my�li, kt�re go
ogarn�y. Potem otworzy�
drzwi kawiarni i przepu�ci� przodem Milcz�cego
Wilka.
Przez okna kawiarni widzieli�my, jak obydwaj zgrabnie wskoczyli na jacht.
Milcz�cy Wilk ustawi� �Moby
Dicka� pod wiatr i wci�gn�� �agiel gaflowy,
a Winnetou uwolni� jacht od cumy. Odeszli od pomostu prawym halsem, potem
Milcz�cy Wilk wyostrzy�
�agiel i zrobi� zwrot przez sztag. Teraz lewym halsem
przeci�li jezioro i skierowali si� do zaro�ni�tego lasem brzegu.
Odp�yn�li od kawiarni najwy�ej czterysta metr�w, gdy znowu rykn�y aparaty
radiowe. Niewielk� sal� na
powr�t wype�ni� wrzask. Ale po tym, co si�
tu przed chwil� sta�o � motorowodniacy mieli uczucie kl�ski. Kolejno wy��czali
swoje pud�a, a potem
zacz�li ze sob� p�g�osem rozmawia�. By�em
pewien, �e m�wi� o Winnetou i Milcz�cym Wilku. I �e nie wyra�aj� si� o nich z
sympati�.
ROZDZIA� DRUGI
[top]
ZDEWASTOWANE RUINY � O�RODEK WCZASOWY CZY TWIERDZA? � JAK ROZGRABIA SI� LASY
I JEZIORA � Z�A REALIZACJA PI�KNEJ IDEI � KTO LUBI GIGANTOFONY? � SKUTKI PEWNEJ
OMY�KI � TAJNE PLANY KIEROWNIKA PURTAKA � WYK�ADAM SWOJE KARTY � PRO�BY I
POGRӯKI � CO LUBI� ROBOTNICY? � KIM JEST WINNETOU? � KTO UKRAD� PSA?
Zamek nad jeziorem Zmierzchun zbudowany zosta� w roku 1386 przez prepozyta
katedry pomeza�skiej,
Henryka ze Skolina. Kiedy� s�u�y� ku obronie i
posiada� kilka baszt oraz wysokie mury otoczone fos� po��czon� z jeziorem.
Przebudowany w XV, XVI i
XVIII wieku utraci� sw�j obronny charakter
i sta� si� rezydencj� mieszkaln� ze wspania�� wie�� bramn�, zwie�czon�
renesansowym pi�knym
szczytem. Ale w nast�pnych wiekach popad� w ruin�
i do dzi� ocala�y tylko fragmenty kilku baszt, resztki mur�w obronnych,
wspania�a wie�a bramna i dwie
�ciany mieszkalnego skrzyd�a w po�udniowym
naro�u.
Ruiny poros�a wysoka trawa, kikuty stercza�y po�r�d starych buk�w, kt�re wyros�y
na niewielkim wzg�rzu
zamkowym. Wie�a i resztki �cian z oczodo�ami
okien widoczne by�y z daleka, a� z drugiego brzegu, malowniczo rysuj�c si� w tle
zielonych las�w i
jasnego nieba. O odbudowie tego zamku nikt oczywi�cie
nie my�la�, zbyt wielki by�by to bowiem koszt i chyba zupe�nie niepotrzebny.
Niemniej jednak, ze wzgl�du
na sw�j historyczny charakter, a tak�e dlatego,
�e stanowi� pi�kny element krajobrazu, stary zamek podlega� opiece Ministerstwa
Kultury i Sztuki �
stanowi� obiekt chroniony prawem, o czym informowa�a
czerwona tabliczka z god�em pa�stwowym. W obiekcie tego rodzaju nie wolno
przeprowadza�
jakichkolwiek zmian bez zgody konserwatora wojew�dzkiego.
Nawet przesuni�cie kilkunastu cegie� jest karalne, nie m�wi�c o zabieraniu st�d
cegie� czy kamieni jako
materia�u budowlanego dla innych obiekt�w.
A tymczasem w ruinach zamku w Z�otym Rogu ujrza�em kilka pryzm starannie
u�o�onych renesansowych
cegie�, pochodz�cych z rozbi�rki. Wewn�trz mur�w
wala�y si� nowe deski przygotowane do wzniesienia jakiego� rusztowania, le�a�y
worki z cementem i
kupy nawiezionego �wiru oraz pojemniki do
rozrabiania zaprawy murarskiej. Innymi s�owy, kto� chcia� tu co� zbudowa�,
wykorzystuj�c stare ceg�y jako
materia� budowlany.
Nie spotka�em w ruinach robotnik�w ani w og�le �adnego cz�owieka, ale i nie
musia�em wypytywa� o
sprawc�. Wiedzia�em przecie�, �e to po�o�ony
po drugiej stronie drogi o�rodek wczasowy jednego z wielkich zak�ad�w pracy
prawem kaduka
zaanektowa� ruiny i postanowi� przebudowa� je na klub-kawiarni�.
Jak wspomnia�em, o�rodek wczasowy mie�ci� si� na p�wyspie, do�� g��boko
wchodz�cym w jezioro.
Nasad� p�wyspu przeci�to wysok� siatk� z dodatkow�
ochron� w postaci dw�ch linii drut�w kolczastych. Tylko w�ska brama z budk�
portiera prowadzi�a na
p�wysep, gdzie sta�o kilka szereg�w, podobnych
do psich bud, domk�w campingowych i d�ugi, jaskrawo pomalowany barak, stanowi�cy
zapewne
sto��wk� i pomieszczenie administracji.
� Pan do kogo? � zatrzyma� mnie przy bramie g�os brodatego staruszka.
� Do kierownictwa o�rodka � odpowiedzia�em.
� Pan nie jest u nas na wczasach?
� Nie. Mam spraw� s�u�bow�.
� W takim razie musz� panu wypisa� przepustk� do kierownika o�rodka, pana
Purtaka. Prosz� da� mi
dow�d osobisty albo legitymacj� s�u�bow�. A
przepustk�, prosz� pami�ta�, �eby kierownik podpisa�, bo inaczej ja pana st�d
nie wypuszcz�.
W milczeniu poda�em swoj� legitymacj� s�u�bow� i u�miechaj�c si� pod nosem
oczekiwa�em, a� portier
wype�ni kilka rubryczek przepustki. U�miecha�em
si�, cho� ogarn�o mnie uczucie irytacji. Jest bowiem czym� oczywistym, �e bez
przepustki nie wpuszcza si�
nikogo do �adnego powa�nego zak�adu
pracy, gdy� nie jest spraw� s�uszn�, aby kr�cili si� tam ludzie obcy i nie
upowa�nieni. Ale tu by� przecie�
tylko o�rodek wypoczynkowy, gdzie nie
kry�y si� �adne tajemnice produkcji, a co najwy�ej obcy przybysz m�g� stwierdzi�
� �adne czy brzydkie
panienki przyjecha�y na wypoczynek. Irytowa�y
mnie tak�e wysoka siatka i drut kolczasty nad ni� rozpi�ty. Wydawa�o mi si�, �e
wystarczy�by zwyk�y niski
p�ot, aby oddzieli� teren o�rodka wypoczynkowego.
Wysokie ogrodzenie jak gdyby chcia�o da� wszystkim do zrozumienia: wara wam od
nas, nikt nie ma tu
prawa wst�pu, tylko my mamy prawo korzysta� z wody
i s�o�ca.
Idea, aby nad jeziorami budowa� o�rodki wczasowe, gdzie ludzie mogliby znale��
wypoczynek po
ca�orocznej pracy � jest s�uszna i trzeba j� upowszechnia�.
Ale niekiedy po prostu mo�na odnie�� wra�enie, �e poszczeg�lne wielkie zak�ady
pracy chcia�yby niemal
rozdrapa� mi�dzy siebie polskie rzeki i jeziora,
pozostawiaj�c innym tylko brzydkie, ma�o atrakcyjne okolice. Wypacza si� te� t�
pi�kn� ide� buduj�c
o�rodki na �apu-capu, bez uwzgl�dnienia �ycze�
konserwator�w przyrody. Brzegi rzek i jezior zostaj� upstrzone setkami
szkaradnych budek, z
prymitywnymi urz�dzeniami, kt�rych �cieki zatruwaj�
wody tych�e jezior i rzek.
� Prosz�, oto pa�ska przepustka � obudzi� mnie z zamy�lenia g�os brodatego
portiera.
Podzi�kowa�em skinieniem g�owy i ruszy�em w kierunku jaskrawo pomalowanego
baraku. Szed�em
wyasfaltowan� uliczk�, obsadzon� lampami jarzeniowymi.
Tu i �wdzie na s�upach latar� wisia�y ogromne gigantofony, z kt�rych rozlega�y
si� jazgotliwe d�wi�ki
skocznych walczyk�w i starych, ogranych
piosenek. Muzyczk� nadawano z p�yt mocno zdartych, gigantofony skrzecza�y bardzo
g�o�no. A �e po
wodzie g�os biegnie szeroko, nie by�o chyba miejsca
na jeziorze, gdzie nie dochodzi�by ten ha�as. I jak�e w takich warunkach napawa�
si� cisz� lasu i wody,
s�ucha� szumu trzcin przybrze�nych, plusku
fal, gaw�dy dzikiego ptactwa? Pomy�la�em z �alem, �e na skutek ha�asu wkr�tce
zapewne wynios� si� st�d
�ab�dzie i dzikie kaczki, siwe czaple i
kormorany. A robotnik, kt�ry prawie ca�y rok pracuje w zgie�ku maszyn i
przyb�dzie tu z nadziej�
znalezienia ciszy i spokoju � prze�yje ogromne
rozczarowanie.
� Posz�a Karooolinka do Gogolinaaa... � chrypia�y gigantofony star� piosenk�
sprzed lat.
Melodia ta towarzyszy�a mi a� do drzwi z napisem Administracja O�rodka.
Przycisn��em klamk� i
znalaz�em si� w niedu�ym, jasnym pokoiku. Za ogromnym
biurkiem z telefonem prze��cznikowym siedzia�a m�oda, �adna blondyneczka. Nie
mia�a chyba zbyt wiele
pracy, bo na biurku le�a�a otwarta saszetka
z przyrz�dami do manicure. Ale w tej chwili blondyneczka udawa�a bardzo zaj�t� i
z surow� min�
przemawia�a do brzydkiej, m�odej panienki, kt�rej
towarzyszy� starszy pan z sumiastymi w�sami, w okularach w drucianej oprawce.
Przypomina� wygl�dem
majstra z ogl�danej kiedy� przeze mnie sztuki
czeskiej zatytu�owanej Brygada szlifierza Karhana. Brzydka panienka by�a w
kostiumie k�pielowym, a
starszy pan w garniturze i z walizeczk�
w r�ku. Domy�li�em si�, �e panienka dopiero co przyjecha�a na wczasy, gdy� cia�o
mia�a bia�e, a starszy pan
w�a�nie chyba opuszcza� o�rodek wczasowy,
gdy� twarz mia� ogorza�� od s�o�ca. Zreszt�, przed bram� o�rodka zauwa�y�em du�y
autokar, przy kt�rym
zbiera�y si� gromadki ludzi. Zapewne ko�czy�
si� w�a�nie jeden turnus, a zaczyna� nast�pny.
� M�wi�am ju� pa�stwu, �e pan kierownik Purtak jest bardzo zaj�ty � wyja�nia�a
sekretarka. � Ma
konferencj� z instruktorem kulturalno-o�wiatowym,
panem Noskiem. A poza tym, mog� wam z g�ry o�wiadczy�, �e wasze �yczenie nie
b�dzie spe�nione. Pan
kierownik musi si� trzyma� programu.
Starszy pan wzruszy� ramionami.
� Sp�dzi�em tu dwa tygodnie urlopu. My�la�em, �e b�d� m�g� �apa� rybki i
wypocz��. Ale ryby zosta�y
wytrute przez te diabelskie motor�wki, a gigantofony
nie dawa�y mi spa�. Koledzy upowa�nili mnie, abym wni�s� t� spraw� pod rozwag�
kierownika o�rodka.
Wracam do Warszawy, ale ta m�oda osoba tu pozostaje
i b�dzie musia�a s�ucha� wrzask�w gigantofon�w. J� upowa�ni�a m�odzie� naszego
zak�adu, �eby
interweniowa�a u kierownika.
� Bez przerwy tylko �Paryski Gavroche� albo �Karolinka� � burkn�a panienka. �
Czy to ju� nie mo�na
nadawa� innych, nowszych melodii?
� Zwr��cie si� do dyrekcji fabryki, �eby da�a pieni�dze na nowe p�yty �
wzruszy�a ramionami sekretarka.
� Ach, nie o to chodzi. Po co w og�le ci�gle uruchamia� radiow�ze�? � powiedzia�
starszy pan.
Panienka zza biurka spojrza�a na niego ze zdumieniem.
� Taki jest program, prosz� pana. Dyrektor naczelny o�wiadczy� panu kierownikowi
Purtakowi, �e
robotnicy maj� odpoczywa� w atmosferze przyjemnej
i radosnej. A czy mo�na j� stworzy� bez muzyki?
� Dyrektor naczelny nie przyje�d�a tu na wczasy, tylko je�dzi do Jugos�awii �
mrukn�� starszy pan. �
Gdyby tu cho� raz przyjecha� na kilka dni, to
by mu si� odechcia�o tej muzyczki. Ale ja o tym wszystkim poinformuj� nasz� rad�
zak�adow�. Chcemy
ciszy, pani rozumie?
Blondyneczka zza biurka dosz�a do wniosku, �e ta rozmowa przybiera niew�a�ciwy
obr�t, bo nagle
raczy�a zwr�ci� uwag� na moj� osob�.
� A pan w jakiej sprawie? S�ysza� pan chyba, �e kierownik Purtak jest zaj�ty. Ma
konferencj�.
� Wiem. Z instruktorem kulturalno-o�wiatowym, panem Noskiem � przytakn��em
z�o�liwie. � Ale
prosz� mu powiedzie�, �e przyjecha� do niego go�� z
Warszawy. Z ministerstwa...
Nawet nie da�a mi doko�czy�. Pisn�a rado�nie i jak bomba wpad�a do drugiego
pokoju.
� Panie kierowniku! Przedstawiciel ministerstwa przyjecha�...
Natychmiast na progu ogromnego gabinetu pokaza� si� m�ody, przystojny brunecik w
bia�ej koszuli,
krawacie, nienagannie skrojonym ciemnym garniturku.
� Przedstawiciel z ministerstwa � powt�rzy� z entuzjazmem i szerokim gestem
wskaza� mi wn�trze
gabinetu. � Prosz�, bardzo prosz�, w�a�nie na
pana czekamy ju� od kilku dni.
Zaprezentowa� mi instruktora kulturalno-o�wiatowego, pana Noska, malutkiego,
w�cibskiego cz�owieczka
z wydatnym nosem, kt�rym co chwila poci�ga�,
jakby wietrzy� co� nieprzyjemnego albo mia� katar sienny. Zasiad�em w g��bokim
klubowym fotelu
naprzeciw l�ni�cego biurka. Takich foteli i takiego
biurka nie mia� nawet minister kultury i sztuki, do kt�rego raz w �yciu zosta�em
wezwany. Na pod�odze
le�a� gruby dywan, na �cianie wisia�a jaka�
mapa lub obraz okryty zas�onk�.
Chcia�em wy�uszczy� swoj� spraw�, ale pan Purtak nie da� mi doj�� do g�osu.
Ci�gle m�wi� i m�wi�:
� Konferowa�em w�a�nie z panem Noskiem na temat naszej dalszej dzia�alno�ci. Z
wielk�
niecierpliwo�ci� oczekiwali�my pa�skiego przyjazdu.
Potrzebna jest nam aprobata i pomoc ministerstwa. Chcemy, aby ministerstwo
dopomog�o nam w
realizacji naszych wspania�ych plan�w. Trzeba bowiem
panu wiedzie�, �e napotykamy kolosalne trudno�ci, a z naczelnej dyrekcji pomoc
otrzymujemy bardzo
niewielk�. Dyrektor naczelny ograniczy�
si� tylko do jednego. Powiedzia� mi: �Purtak, r�b pan, co chcesz, a my musimy
mie� najwspanialszy
o�rodek wypoczynkowy w Polsce. Je�li oka�e
si�, �e ma pan zdolno�ci organizacyjne, zabior� pana do siebie do Warszawy�. I
staram si� jak mog�, ale
napotykam trudno�ci, kt�re tylko ministerstwo
mo�e pokona�. Zaczn� od wtajemniczenia pana w nasze plany...
Otworzy�em usta, aby wyja�ni� mu, �e zasz�a pomy�ka, bierze mnie za
przedstawiciela Ministerstwa
Przemys�u Ci�kiego, gdy ja jestem z Ministerstwa
Kultury i Sztuki. Ale Purtak znowu nie da� mi doj�� do s�owa. Zerwa� si� z
krzes�a i ods�oni� map� wisz�c� na
�cianie.
� Oto, prosz� pana, tak b�dzie w najbli�szej przysz�o�ci wygl�da� nasz
o�rodek...
Umiem szybko czyta� mapy. Ujrza�em zarys jeziora, wysepk�, ruiny zamku, polank�,
gdzie mieszkali
�eglarze. Gruba czerwona krecha, oznaczaj�ca granice
o�rodka, obejmowa�a na planie i wysepk� motorowodniak�w (po��czona by�a z
p�wyspem czym� w
rodzaju mostu), i polan� �eglarzy, i ruiny zamku.
Niemal ca�y lewy brzeg by� na planie w�asno�ci� o�rodka.
W zrozumieniu sprawy dopom�g� mi zreszt� sam Purtak.
� Wysepka jest na razie w�asno�ci� zespo�u pa�stwowych gospodarstw rybackich i
zamieszkuj� j�
tury�ci motorowodniacy. Dyrekcja zespo�u nie chce
nam wysepki wydzier�awi�. Z uwagi na turyst�w. Ale my, to znaczy ja i pan Nosek,
znamy ju� spos�b na
wykurzenie z niej motorowodniak�w. Ta polana
pozostaje miejscem campingowym dla �eglarzy i stanowi w�asno�� nadle�nictwa,
gdy� jest to stara
binduga. Wsp�lnie z panem Noskiem opracowali�my
plan usuni�cia stamt�d �eglarzy. Je�li jeszcze ministerstwo dokona odpowiedniego
nacisku na
nadle�nictwo, wejdziemy w posiadanie tak�e i bindugi.
� Naprawd�? Macie spos�b na �eglarzy i motorowodniak�w? � zapyta�em
zaciekawiony.
� A tak � roze�mia� si� szyderczo Purtak. � Po prostu napu�cimy jednych na
drugich, bo oni si�
strasznie nie lubi�. Tury�ci wezm� si� za �by, a my
wezwiemy milicj�, aby zaprowadzi�a spok�j, czyli innymi s�owy � wyprosi�a ich z
jeziora. Wtedy b�dzie
ju� �atwiej wej�� w posiadanie i wyspy, i
polany. Zreszt�, pan Nosek opracowa� piekielnie sprytny plan, w kt�ry pana
wtajemniczymy, je�li pan
zechce nam okaza� pomoc.
� Rozumiem � kiwn��em g�ow�, cho� wyznaj�, �e zimny dreszcz przeszed� mi po
plecach. � A te ruiny?
� wskaza�em map�.
� Ruiny wkr�tce rozbierzemy i stanie tam nasz klub. Mamy ju� zatwierdzone plany.
B�dzie salka z
telewizorem, kawiarnia, sale bilardowe oraz sala
kinowa.
� Chcecie rozebra� ruiny? � uda�em zdumienie. � A czy n