6354
Szczegóły |
Tytuł |
6354 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6354 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6354 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6354 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gordon R. Dickson
Smok i Jerzy
Prze�o�yli: ZABELU\ i ANDRZEJ SLUZKOWIE
AMBER
Tytu� orygina�u: THE DRAGON AND THE GEORGE
Ilustracja na ok�adce: BORIS YALLEJO
Opracowanie graficzne: DARIUSZ CHOJNACKI
Redaktor: KRYSTYNA GRZESIK
Redaktor techniczny: JANUSZ FESTUR
Copyright (c) 1976 by Gordon R. Dickson
For the Polish edition Copyright (c) 1991 by Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
ISBN 83-85079-57-2
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
Warszawa 1991. Wydanie I
Sk�ad: Zak�ad Fototype w Milan�wku
Druk i oprawa: Bia�ostockie Zak�ady Graficzne
Rozdzia� 1
Punktualnie o 10.30 James Eckert zajecha� przed Stoddard Hali na terenie college'u w Riveroak, gdzie mie�ci�a si� pracownia Grottwolda Weinera Hansena. Lecz Angie Farrel oczywi�cie nie by�o przed budynkiem... jak�eby inaczej.
By� ciep�y, s�oneczny poranek wrze�niowy. Jim siedzia� w samochodzie i usi�owa� zachowa� spok�j. Z pewno�ci� nie ma w tym winy Angie. Grottwold, ten idiota, na pewno co� wymy�li�, aby zatrzyma� j� po godzinach. A przecie� wiedzia�, �e dzisiejsze przedpo�udnie postanowili po�wi�ci� na szukanie mieszkania. Trudno by�o nie z�o�ci� si� na kogo� takiego jak Grottwold. Nie do��, �e nie przynosi� �wiatu chluby swoj� osob�, to jeszcze w spos�b bardzo szczeg�lny stara� si� odebra� Angie Jimowi i mie� j� tylko dla siebie.
Jedne z dwojga du�ych drzwi prowadz�cych do Stoddard Hali otworzy�y si� i ukaza�a si� w nich jaka� sylwetka. Nie by�a to jednak Angie, lecz kr�py m�ody m�czyzna. Dostrzeg� Jima siedz�cego w samochodzie i podszed� szybko ku niemu.
- Czekasz na Angie? - zapyta�.
- Zgadza si�, Danny - powiedzia� Jim. - Mia�a tu si� ze mn� spotka�, ale oczywi�cie Grottwold nie chce jej pu�ci�.
- To w jego stylu - przytakn�� Danny.
Danny Cerdak by� asystentem na wydziale fizyki i w ca�ym college'u jedynym, poza Jimem, zawodnikiem pierwszoligowej dru�yny siatk�wki.
- Jedziecie obejrze� przyczep� Cheryl? - zapyta�.
- Je�li tylko Angie wyrwie si� w por� - powiedzia� Jim.
- Och, pewnie przyjdzie za chwil�. S�uchaj, czy nie chcieliby�cie wpa�� do mnie jutro po meczu? Nic szczeg�lnego, po prostu pizza i piwo. B�dzie te� paru ch�opak�w z dru�yny, z �onami.
- To brzmi nie�le - rzek� Jim ponuro - chyba �e Shorles wynajdzie jak�� dodatkow� robot�. W ka�dym razie, dzi�ki; i na pewno przyjdziemy, je�li nic nam nie przeszkodzi.
- Dobrze - Danny wyprostowa� si�. - No to do zobaczenia jutro na meczu.
Odszed�, a Jim powr�ci� do swoich my�li. Nie wolno mu zapomina�, �e frustracja to te� cz�� �ycia. Musi przywykn�� do istnienia i egoistycznych kierownik�w wydzia��w, i zbyt niskich wynagrodze�, i do polityki oszcz�dno�ciowej n�kaj�cej tak dalece Riveroak College, jak i wszystkie inne instytucje o�wiatowe, i �e doktorat z historii �redniowiecza mo�e przyda� si� jedynie do przetarcia but�w przed podj�ciem pracy przy �opacie.
Dzi�ki Bogu mia� Angie. Najwspanialsze w niej by�o to, �e zawsze uzyskiwa�a od ludzi wszystko, czego chcia�a. Nie irytowa�a si� przy tym nawet w takich sytuacjach, kiedy Jim przysi�g�by, �e tamci celowo szukaj� zaczepki. Nie by� w stanie poj��, jak jej si� to udawa�o. Angie by�a naprawd� wyj�tkowa - zw�aszcza jak na kogo� niewiele wi�kszego od okruszka. Ot, cho�by spos�b, w jaki radzi�a sobie z Grottwoldem, u kt�rego pracowa�a jako asystentka. Spojrza� na zegarek i skrzywi� si�: prawie za kwadrans jedenasta. Tego by�o za wiele. Je�li Grottwold nie mia� do�� rozumu, by pu�ci� Angie, to do tej pory ona sama powinna si� wyrwa�. Postanowi� p�j�� po ni� w momencie, gdy Angie ju� zbiega�a po schodach.
- No, jeste� nareszcie - mrukn��.
- Przepraszam - Angie zaj�a miejsce w samochodzie
i zatrzasn�a drzwiczki. - Grottwold by� ca�y podekscytowany. S�dzi, �e znajduje si� o krok od udowodnienia, �e astralna projekcja jest mo�liwa...
- Jakajekcja? - zaj�kn�� si� Jim.
- Astralna projekcja. Wyj�cie ducha poza cia�o. Inaczej m�wi�c mo�liwo��...
- Ale chyba nie pozwalasz mu eksperymentowa� na sobie? My�la�em, �e ju� raz to ustalili�my.
- Niepotrzebnie si� z�o�cisz - powiedzia�a Angie. - Tylko pomagam mu w przeprowadzaniu eksperyment�w. Nie martw si�, on nie zamierza mnie zahipnotyzowa� ani nic z tych rzeczy.
- Ju� raz pr�bowa� - Jim nie da� za wygran�.
- On tylko pr�bowa�, ale uda�o si� to tobie. Pami�tasz?
- W ka�dym razie nie wolno ci pozwoli� da� si� zn�w zahipnotyzowa� ani mnie, ani Hansenowi, ani nikomu innemu.
- Dobrze, kochanie - g�os Angie zabrzmia� mi�kko.
Oto ca�a ona, znowu to zrobi�a - dok�adnie to samo, o czym dopiero co my�la� - powiedzia� sobie w duchu Jim. Tym razem poradzi�a sobie z nim samym. Nieoczekiwanie sprzeczka ucich�a, a on zastanawia� si�, co w�a�ciwie go tak zirytowa�o.
- W ka�dym razie - rzek� jad�c autostrad� w kierunku placu przyczep, o kt�rym m�wi� mu Danny Cerdak -je�li ta przyczepa do wynaj�cia oka�e si� tania, b�dziemy wreszcie mogli pobra� si�. Mo�e uda nam si� prze�y� na tyle skromnie, �e nie b�dziesz ju� musia�a jednocze�nie pracowa� dla Grottwolda i trzyma� si� kurczowo tej asystentury na anglistyce.
- Jim - powiedzia�a Angie. - Musimy mie� jaki� dom, ale nie oszukujmy si� co do wydatk�w.
- Mogliby�my rozbi� namiot w jakim� nowym miejscu, przynajmniej na kilka pierwszych miesi�cy.
- Jak to sobie wyobra�asz? �eby gotowa� i je��, musimy mie� naczynia i st�. I drugi st�, �eby ka�de z nas mia�o gdzie poprawia� testy i w og�le pracowa�. No i krzes�a. Potrzebny jest nam przynajmniej materac do spania i jaka� szafka na ubrania, kt�rych nie da si� powiesi�...
7
- Wi�c dobrze, znajd� sobie dodatkow� prac�.
- Nic z tego. B�dziesz dalej posy�a� artyku�y do pism naukowych, a� co� ci w ko�cu wydrukuj�. I wtedy niech tylko Shorles spr�buje nie zrobi� ci� wyk�adowc�.
Przez chwil� w samochodzie panowa�a zupe�na cisza.
- Jeste�my na miejscu - rzek� Jim, ruchem g�owy wskazuj�c na prawo.
Rozdzia� 2
Rla� przyczep w Bellevue nigdy nie wygl�da� zbyt atrakcyjnie. �aden z jego w�a�cicieli w ci�gu ostatnich dwudziestu lat nie uczyni� nic, co poprawi�oby ten stan rzeczy. Obecny gospodarz te� sprawia� wra�enie, jakby na niczym mu nie zale�a�o.
- No wi�c - powiedzia�, wskazuj�c doko�a - tak to wygl�da. Zostawiam was teraz, �eby�cie mogli wszystko dok�adnie obejrze�. Jak sko�czycie, przyjd�cie do biura.
Jim spojrza� na Angie, lecz ona ju� dotyka�a sp�kanej powierzchni drzwiczek przy szafce nad zlewem.
- Raczej kiepsko - zauwa�y� Jim.
Najwyra�niej dom na k�kach do�ywa� swych ostatnich dni. Pod�oga ugina�a si�, zlew by� poplamiony i chropowaty, zakurzone szyby chwia�y si� we framugach, a �ciany by�y zbyt cienkie, by chroni� przed zimnem.
- Zim� b�dzie to przypomina�o biwakowanie na �niegu - stwierdzi� Jim.
Pomy�la� o mro�nym styczniu w stanie Minnesota, o dwudziestu trzech milach dziel�cych ich od Riveroak College, o zdartych oponach Gruchota, o jego zu�ytym silniku... Pomy�la� o semestrach letnich i o lipcowej spiekocie, gdy tymczasem oni b�d� tu przesiadywa� z nie ko�cz�cymi si� testami do sprawdzenia. Ale Angie nie odzywa�a si�.
Ponury wygl�d przyczepy wywo�a� w nim przyp�yw
poczucia beznadziejno�ci. Przez chwil� odczuwa� gor�ce pragnienie przeniesienia si� w czasy �redniowiecznej Europy, kt�rymi zajmowa� si� w swych studiach mediewistycznych. Zat�skni� do epoki, w kt�rej k�opoty przybiera�y posta� przeciwnika z krwi i ko�ci; do czas�w, kiedy spotkawszy takiego Shorlesa mo�na by�o rozprawi� si� z nim mieczem, zamiast wdawa� si� w dyskusje. Nie wierzy�, �e znale�li si� z Angie w takim po�o�eniu jedynie z powodu kryzysu i �e profesor Thibault Shorles - kierownik wydzia�u historii - nie chcia� da� mu stanowiska wyk�adowcy tylko dlatego, by nie naruszy� istniej�cej r�wnowagi si� wewn�trz swego wydzia�u.
- Chod�my st�d, Angie - powiedzia� Jim. - Znajdziemy co� lepszego. Powoli odwr�ci�a si�.
- Powiedzia�e�, �e w tym tygodniu zostawisz to mnie.
- Wiem...
- Przez dwa miesi�ce szukali�my w pobli�u college'u, tak jak tego chcia�e�. Od jutra zaczynaj� si� zebrania pracownik�w przed semestrem jesiennym. D�u�ej nie mo�emy zwleka�.
- Mogliby�my jeszcze szuka� po nocach.
- Ju� nie. I nie zamierzam wi�cej wraca� do akademika. Musimy mie� w�asny dom.
- Ale�... rozejrzyj si� tylko dooko�a, Angie! - wykrzykn�� Jim. - A w dodatku do college*u mamy st�d dwadzie�cia trzy mile. Gruchot mo�e ju� jutro nawali�.
- To go naprawimy, tak samo jak wyremontujemy to pomieszczenie. Wiesz, �e potrafimy to zrobi�, je�li zechcemy. Skapitulowa�. Skierowali si� do biura placu przyczep.
- We�miemy t� przyczep� - powiedzia�a Angie do zarz�dcy.
- Tak my�la�em, �e si� wam spodoba - odpowiedzia� si�gaj�c po papiery. - Nawiasem m�wi�c, sk�d si� o tym dowiedzieli�cie? Jeszcze nie dawa�em og�oszenia.
- Poprzednio mieszka�a tu bratowa jednego z moich koleg�w siatkarzy - odpowiedzia� Jim. - Kiedy przenios�a si� do Missouri, powiedzia� nam, �e jej przyczepa stoi wolna.
Kierownik przytakn��.
10
- No c�, mo�ecie uwa�a� si� za szcz�ciarzy. - Podsun�� im papiery. - M�wili�cie, zdaje si�, �e oboje uczycie w college'u?
- Istotnie - powiedzia�a Angie.
- Wobec tego prosz� wype�ni� te kilka rubryczek i podpisa� si�. Ma��e�stwo?
- Ju� wkr�tce - powiedzia� Jim. - Pobierzemy si�, zanim si� tutaj wprowadzimy.
- No c�, je�li jeszcze nie jeste�cie ma��e�stwem, to albo musicie podpisa� si� oboje, albo jedno z was musi figurowa� jako sublokator. �atwiej b�dzie, je�li oboje si� podpiszecie. Wp�acacie czynsz za dwa miesi�ce z g�ry. Razem dwie�cie osiemdziesi�t dolar�w.
Angie i Jim w tym samym momencie podnie�li wzrok znad papier�w.
- Dwie�cie osiemdziesi�t? - zdziwi�a si� Angie. - Bratowa Danny'ego Cerdaka p�aci�a miesi�cznie sto dziesi��.
- Zgadza si�. Musia�em podwy�szy�.
- O trzydzie�ci dolar�w na miesi�c? Za co? - indagowa� Jim.
- Jak wam si� nie podoba - powiedzia� m�czyzna prostuj�c si� - to nie musicie wynajmowa�.
- Oczywi�cie - m�wi�a Angie - rozumiemy, �e musia� pan troch� podwy�szy� czynsz, skoro wsz�dzie ceny id� w g�r�. Ale nie sta� nas na p�acenie stu czterdziestu dolar�w miesi�cznie.
- To �le. Przykro mi, ale tyle to teraz kosztuje. Rozumiecie, nie jestem w�a�cicielem. Ja tylko wykonuj� polecenia.
A wi�c po wszystkim. Zn�w znale�li si� w Gruchocie. Wracali t� sam� drog� do college'u.
- Mimo wszystko nie jest a� tak �le - odezwa�a si� Angie, gdy Jim zajecha� na parking przed akademikiem. - Znajdziemy co� innego.
- Uhu - przytakn�� Jim.
- Pod pewnym wzgl�dem by�a to nasza wina - t�umaczy�a Angie. - Za bardzo liczyli�my na ten dom na k�kach dlatego tylko, �e pierwsi dowiedzieli�my si� o nim.
11
Od dzisiaj nie b�d� pewna �adnego miejsca, zanim si� tam nie wprowadzimy.
Po obiedzie zosta�o im ma�o czasu, wi�c Jim odwi�z� Angie do Stoddard Hali.
- Sko�czysz o trzeciej? - spyta�. - Nie pozwolisz, by trzyma� ci� po godzinach?
- Nie pozwol� - odpowiedzia�a zatrzaskuj�c drzwiczki i zwracaj�c si� do Jima przez otwarte okno. Jej g�os nabra� mi�kko�ci. - Nie dzi�. Kiedy przyjedziesz, b�d� ju� czeka�a przed budynkiem.
- Dobrze - odpar�; patrzy�, jak wchodzi po schodach i znika za jednymi z du�ych drzwi.
Nie m�wi� nic Angie, lecz podczas obiadu skrystalizowa�a si� w nim pewna decyzja. Ot� za��da od Shorlesa. by ten bezzw�ocznie mianowa� go wyk�adowc�.
- Cze��, Marge - powiedzia� Jim wchodz�c do sekretariatu wydzia�u historii. - Czy zasta�em go?
M�wi�c to zerkn�� w stron� drzwi wiod�cych do prywatnego gabinetu Shorlesa.
- Nie w tej chwili - odrzek�a Marge. - Jest u niego Jellamine. To nie potrwa d�ugo. Chcesz czeka�?
- Tak.
Minuta wlok�a si� za minut�. Up�yn�o p� godziny i jeszcze kwadrans na dok�adk�. Gdy tylko drzwi otworzy�y si�, Jim automatycznie poderwa� si� z krzes�a. To by� Shorles i Ted Jellamine. Teraz dopiero Shorles zauwa�y� Jima i skin�� mu rado�nie.
- Znakomite nowiny, Jim! - wykrzykn��. - Ted zostaje wyk�adowc� na nast�pny rok!
Wyszli, a Jim wpatrywa� si� w drzwi os�upia�y. To oznacza�o koniec nadziei. Nie ma wolnego etatu wyk�adowcy!
- M�wi� bez zastanowienia. Dlatego w taki spos�b zakomunikowa� ci t� z�� nowin� - powiedzia�a Marge wsp�czuj�co.
- Zrobi� to celowo i ty dobrze o tym wiesz!
- Nie - Marge pokr�ci�a g�ow�. - Mylisz si�. Obaj przyja�ni� si� od lat, a na Teda wywierano naciski, by odszed� na wcze�niejsz� emerytur�. My jeste�my prywatn�
12
uczelni�, bez mo�liwo�ci automatycznego podwy�szania emerytur w miar� wzrostu cen, a przy obecnej inflacji Tedowi zale�y na utrzymaniu tej posady tak d�ugo, jak tylko zdo�a. Gdy okaza�o si�, �e Ted mo�e zosta�, Shorles naprawd� si� ucieszy�. Po prostu nie my�la�, co to oznacza dla ciebie.
- Hm! - wykrztusi� Jim i wyszed� na sztywnych nogach.
Uspokoi� si� dopiero, gdy doszed� do parkingu. Wsiad� do Gruchota, zatrzasn�� za sob� drzwi i odjecha� nie dbaj�c dok�d, byle daleko od college'u. Stopniowo spok�j mijanych nadrzecznych okolic zaczai przywraca� mu panowanie nad sob�. Spojrza� na zegarek: za pi�tna�cie trzecia. Czas wraca� po Angie. Odszuka� skrzy�owanie, zawr�ci� Gruchota i ruszy� z powrotem w stron� college'u. Ca�e szcz�cie, �e poprzednio jecha� powoli i nie oddali� si� zbytnio od miasta.
Zajecha� przed Stoddard Hali kilka minut przed czasem. Wy��czy� silnik i czeka�, zastanawiaj�c si�, jak najlepiej powiedzie� Angie o swoim ostatnim niepowodzeniu.
Zerkn�� na zegarek i ze zdumieniem u�wiadomi� sobie, �e up�yn�o ju� prawie dziesi�� minut. Angie nie by�o...
Co� w Jimie p�k�o. Nagle poczu� narastaj�c�, beznami�tn�, zimn� w�ciek�o��. O jeden raz za wiele Grottwold nadu�y� swej taktyki op�niania. Wysiad� z samochodu, zamkn�� drzwi i ruszy� w kierunku Stoddard Hali. Bez pukania wpad� do pracowni.
Grottwold sta� przed czym�, co wygl�da�o jak pulpit sterowniczy. Gdy zobaczy� Jima, zacz�� si� trwo�nie rozgl�da� dooko�a. Angie siedzia�a w fotelu, lecz jej g�owa i g�rna cz�� twarzy by�y czym� szczelnie os�oni�te. Przypomina�o to suszark� do w�os�w w salonie fryzjerskim.
- Angie! - sykn�� Jim.
I wtedy znikn�a...
Jim sta� wpatruj�c si� w pusty fotel. Ona nie mog�a znikn��. Nie mog�a tak po prostu rozp�yn�� si�. To, co si� przed chwil� zdarzy�o, by�o niemo�liwe. Czeka�, a� zn�w zobaczy Angie siedz�c� tu� przed nim.
- Aportacja!!!
13
Zduszony okrzyk Grottwolda wytr�ci� Jima ze stanu odr�twienia. Odwr�ci� si�, by spojrze� na wysokiego kud�atego psychologa, kt�ry z poblad�� twarz� tak�e wpatrywa� si� w pusty fotel.
- Co to ma znaczy�? Co si� sta�o? - wrzasn�� Jim. - Gdzie jest Angie?
- Dokona�a aportacji - wyj�ka� Grottwold, ci�gle wpatruj�c si� w miejsce, gdzie przed chwil� znajdowa�a si� Angie. - Ona naprawd� dokona�a aportacji! Ja tymczasem chcia�em tylko osi�gn�� astraln� projekcj�.
- Co takiego! - warkn�� Jim, zwracaj�c si� gro�nie ku niemu. - Co chcia�e� osi�gn��?
- Astraln� projekcj�! Tylko astraln� projekcj�, nic wi�cej! - wyj�ka� Grottwold. - Tak, by jej astralne ja mog�o wyj�� poza cia�o. Lecz zamiast tego ona dokona�a...
- Gdzie ona jest? - rykn�� Jim.
- Nie wiem! Nie wiem, przysi�gam, �e nie wiem! - g�os Grottwolda wzni�s� si� na g�rne rejestry. - Nie umiem w �aden spos�b ustali�.
- Lepiej by�oby dla ciebie, gdyby� wiedzia�!
- Nie wiem! Wiem, jakie parametry wskazuj� przyrz�dy, ale...
Jim schwyci� wy�szego od siebie m�czyzn� za klapy, uni�s� w g�r� i cisn�� nim o �cian�.
- SPROWAD� J� Z POWROTEM!
- M�wi� ci, �e nie potrafi�! - wrzeszcza� Grottwold. - Ona nie mia�a tego zrobi�; nie by�em na to przygotowany! �eby sprowadzi� j� z powrotem, musia�bym najpierw sp�dzi� ca�e dnie lub nawet tygodnie na rozpracowaniu tego, co si� sta�o. A nawet gdybym to zrobi�, mog�oby si� okaza�, �e jest ju� za p�no, bo do tego czasu ona dawno mo�e opu�ci� miejsce, w kt�rym znalaz�a si� wskutek aportacji!
Jimowi szumia�o w g�owie. By�o nie do wiary, �e sta� tutaj, s�uchaj�c tych bredni i wciskaj�c Grottwolda w �cian�, ale i tak bardziej prawdopodobne ni� fakt, �e Angie naprawd� znikn�a. Nawet teraz nie m�g� do ko�ca uwierzy� w to, co si� zdarzy�o.
14
Ale przecie� widzia�, jak znikn�a. Mocniej zacisn�� d�onie na klapach Grottwolda.
- Dobrze wi�c, ty o�le! - odezwa� si�. - Albo sprowadzisz j� tu zaraz, albo rozerw� ci� na strz�py.
- M�wi� ci, �e nie potrafi�! Przesta�...! - Grottwold krzykn��, gdy Jim chcia� go znowu uderzy�. - Zaczekaj! Mam pomys�.
Jim zawaha� si�, lecz nie zwolni� u�cisku.
- M�w - rzuci� rozkazuj�cym tonem.
- Jest jedna szansa, bardzo nik�a - papla� szybko Grottwold. - B�dziesz musia� mi pom�c. Ale to mo�e si� uda�. Tak, naprawd� to mo�e si� uda�.
- Zgoda - wycedzi� Jim. - M�w szybko. O co chodzi?
- Mog� ci� pos�a� w �lad za ni�... - Grottwold urwa� prawie z okrzykiem przera�enia. - Zaczekaj! Ja nie �artuj�. M�wi� ci, �e to mo�e si� uda�.
- Pr�bujesz r�wnie� i mnie si� pozby� - warkn�� Jim. - Chcesz pozby� si� jedynego �wiadka, kt�rego zeznania mog�yby ci� obci��y�.
- Nie, nie! - zaprzecza� Grottwold. - To si� na pewno uda. Im wi�cej o tym my�l�, tym bardziej jestem przekonany. A je�li tak, to stan� si� s�awny.
Cz�ciowo otrz�sn�� si� ju� z paniki.
- Pu�� mnie - powiedzia�. - Musz� si� dosta� do przyrz�d�w, w przeciwnym razie nic dobrego nie wyniknie ani dla Angie, ani dla nas. A w og�le to za kogo ty mnie masz?
- Za morderc�! - ponuro stwierdzi� Jim.
- Niech i tak b�dzie. My�l sobie, co chcesz. Nic mnie to nie obchodzi. Ale znasz moje uczucie do Angie. Ja tak�e nie chc�, by spotka�a j� krzywda. Tak samo jak ty chc� j� tu bezpiecznie sprowadzi�!
Grottwold odwr�ci� si� do pulpitu sterowniczego, mrucz�c pod nosem:
- Tak, tak w�a�nie my�la�em... Tak... tak, inaczej by� nie mog�o.
- O czym ty m�wisz? - ostro spyta� Jim. Hansen spojrza� na niego przez rami�.
- Nie mo�emy jej sprowadzi� z powrotem, zanim nie
15
dowiemy si�, dok�d si� przenios�a - odpowiedzia�. - A wiem tylko tyle, �e gdy poprosi�em, by skoncentrowa�a si� na czym�, co lubi, odpar�a, �e skoncentruje si� na smokach.
- Jakich smokach? Gdzie?
- Przecie� m�wi�em, �e nie wiem. To mog�y by� smoki w muzeum lub w jakimkolwiek innym miejscu! Dlatego musimy j� zlokalizowa�. Musisz mi pom�c, inaczej nic z tego nie b�dzie.
- Dobrze, m�w mi tylko, co mam robi� - powiedzia� Jim.
- Po prostu usi�d� w tamtym fotelu... - Grottwold urwa�, gdy� Jim gro�nie uczyni� krok w jego stron�.
- Dobrze wi�c, nie r�b tego! Zmarnuj nasz� ostatni� szans�!
Jim zawaha� si�.
- Lepiej, �eby� si� nie myli� - rzek�. Podszed� do fotela i ostro�nie w nim usiad�.
- A w og�le, to co zamierzasz zrobi�? -: spyta�.
- Nic, czego m�g�by� si� obawia� - odrzek� Grottwold. - Nastawy sterownika pozostawi� te same co przy aportacji, ale zmniejsz� napi�cie. Wtedy nast�pi projekcja, nie za� aportacja.
- To znaczy, �e...
- To znaczy, �e wcale nie znikniesz. Pozostaniesz dok�adnie w tym samym fotelu, w kt�rym teraz siedzisz. Natomiast twoje astralne ja pod��y na spotkanie z Angie. I tak to powinno przebiega� w jej przypadku. Mo�e za bardzo si� skoncentrowa�a?...
- Nawet nie pr�buj jej wini�!
- Nie pr�buj�. Ja tylko... W ka�dym razie nie zapominaj, �e i ty musisz si� skoncentrowa�. Angie mia�a w tym do�wiadczenie, ty �adnego. B�dziesz wi�c musia� zrobi� pewien wysi�ek. My�l o Angie. Skoncentruj si� na niej, w jakim� miejscu pe�nym smok�w.
- Dobrze - burkn�� Jim. - A co potem?
- Je�li zrobisz to przyzwoicie, ty wyl�dujesz tam, gdzie i ona. Oczywi�cie, tak naprawd� to ciebie tam nie b�dzie! To kwestia subiektywna. Ale b�dziesz mia� wra�enie, �e
16
tam jeste�; a poniewa� Angie znikn�a przy tych samych parametrach, powinna spostrzec obecno�� twojej astralnej postaci, nawet gdyby nie widzia�a tam nikogo innego.
- Ju� dobrze, wiem! - zniecierpliwi� si� Jim. - Ale jak mam j� sprowadzi� z powrotem?
- Pami�tasz, jak uczy�em ci� hipnozy...?
- Pami�tam znakomicie!
- No, to postaraj si� zn�w j� zahipnotyzowa�. Musi by� ca�kiem nie�wiadoma miejsca, w kt�rym si� znajduje, zanim dokona si� odwrotny proces aportacji. Ka� jej skoncentrowa� si� na tym laboratorium, a kiedy ju� zniknie, b�dziesz wiedzia�, �e wr�ci�a tutaj.
- A co ze mn�? - spyta� Jim.
- Och, dla ciebie to drobnostka - odrzek� Grott-wold. - Po prostu zamykasz oczy i si�� woli znowu przenosisz si� tutaj. Skoro twoje cia�o w og�le nie opu�ci tego mieszkania, to kiedy zapragniesz wr�ci�, nast�pi to automatycznie.
- Jeste� pewien?
- Oczywi�cie. Ale teraz zamknij oczy... Musisz nasun�� os�on� na g�ow�...
Grottwold odszed� od pulpitu i sam naci�gn�� mu he�m. Nagle Jim znalaz� si� w p�mroku pachn�cym lakierem do w�os�w, kt�rego u�ywa�a Angie.
- Teraz pami�taj - g�os Grottwolda dociera� do niego z oddali - skoncentruj si�. Angie - smoki. Smoki - Angie. Zamknij oczy i my�l tylko o tym.
Jim zamkn�� oczy i my�la�.
Mia� wra�enie, �e nic si� nie dzieje. Z zewn�trz nie dochodzi� go �aden odg�os, a to, co mia� na g�owie, nie pozwala�o widzie� nic pr�cz ciemno�ci. Zapach lakieru Angie stawa� si� przyt�aczaj�cy. Skoncentruj si� na Angie, powtarza� sobie. Skoncentruj si� na Angie... i na smokach...
Nic si� nie dzia�o. Kr�ci�o mu si� w g�owie. Mia� wra�enie siedz�c tak z zamkni�tymi oczami pod suszark� do w�os�w, �e jest ogromny i zwalisty. W uszach wali�o mu jak m�otem. Powolne, ci�kie t�uczenie. Mia� uczucie, jakby ze�lizgiwa� si� w nico��, jednocze�nie rozrastaj�c si�, a� do chwili, gdy rozmiarami dor�wnywa� olbrzymowi.
17
Zakipia�o w nim od jakiej� dzikiej w�ciek�o�ci. Przez chwil� zapragn�� podnie�� si� i kogo� lub co� rozedrze� na strz�py. Najch�tniej Grottwolda. Jakiej dozna�by ulgi, gdyby tak pochwyci� tego os�a i rozerwa� na sztuki. Jaki� pot�ny g�os zabrzmia� tu� obok, wo�a� go. Lecz on nie zwraca� na to �adnej uwagi, poch�oni�ty w�asnymi my�lami. �eby tylko m�g� zatopi� pazury w tym Jerzym...
Pazury? Jerzy?
O czym�e my�la�? Te bzdury nie mia�y najmniejszego sensu. Otworzy� oczy.
Rozdzia� 3
He�m znikn��. Zamiast ciemno�ci przesyconej woni� lakieru do w�os�w widzia� skalne �ciany i kamienny strop wznosz�cy si� wysoko nad g�ow�. Pochodnia zamocowana na �cianie rzuca�a czerwone, migotliwe �wiat�o.
- Do licha, Gorbash! - zagrzmia� g�os, kt�rego nie da�o si� d�u�ej ignorowa�. - Obud� si�! Ruszajmy ju�, musimy dosta� si� do g��wnej jaskini. W�a�nie z�apali jednego!
- Kogo? - wyj�ka� Jim.
- Jerzego! Jakiego� Jerzego, a kog� by innego! ZBUD� SI�, GORBASH!
Na tle sufitu Jim zobaczy� pot�n� g�ow�; szcz�ki, wielkie jak u krokodyla, uzbrojone by�y w ogromne k�y.
- Nie �pi�. Ja tylko... - nagle, pomimo oszo�omienia, u�wiadomi� sobie sens tego, co widzi, i mimo woli krzykn��.
- Smok!
- A niby kim ma by� tw�j stryjeczny dziadek ze strony matki, jaszczurk� morsk�? A mo�e zn�w przy�ni� ci si� jaki� koszmar? Obud� si�. M�wi do ciebie Smrgol, ch�opcze, Smrgol! Rusz si�, rozprostuj skrzyd�a. Czekaj� na nas w g��wnej jaskini. Nie co dzie� chwytamy Jerzego. No, pospiesz si� wreszcie.
Uz�biona paszcza b�yskawicznie oddali�a si�. Mrugaj�c z niedowierzaniem, Jim przeni�s� wzrok na ogromny ogon,
19
naje�ony od g�ry rz�dem ostrych, kostnych tarcz. Im bli�ej Jima, tym ogon powi�ksza� si�... To by� jego ogon.
Wyci�gn�� ramiona. By�y olbrzymie. Co wi�cej, g�sto pokrywa�y je kostne p�ytki, takie same jak na ogonie, tylko znacznie mniejsze... a pazurom niechybnie przyda�by si� manicure. Jim zda� te� sobie spraw�, �e zamiast nosa ma d�ugi pysk. Obliza� suche wargi i wtedy, w oparach dymu, zobaczy� czerwony, rozwidlony j�zyk.
- Gorbash! - raz jeszcze zadudni� ten sam g�os. Jim obejrza� si� i ujrza� wlepiony w siebie, pe�en z�o�ci, wzrok drugiego smoka, stoj�cego ju� w kamiennych wrotach jaskini.
- D�u�ej na ciebie nie b�d� czeka�. Mo�esz i�� albo nie, r�b, co chcesz.
Znikn��, a Jim z zak�opotaniem potrz�sn�� g�ow�. Co tu si� dzieje? Wedle s��w Grottwolda nikt nie m�g� go widzie�, z wyj�tkiem...
Smoki?... Smoki, kt�re m�wi�???
Nie m�wi�c ju� o tym, �e on, Jim Eckert, sam by� smokiem...
To by�o co� ca�kiem niedorzecznego. On - smokiem? Jak to mo�liwe, �e sta� si� smokiem? I dlaczego akurat smokiem, nawet je�li istnia�y takie stwory? To na pewno jakie� halucynacje.
Ale� oczywi�cie! Przecie� Grottwold m�wi�, �e wszystkie jego doznania b�d� wy��cznie subiektywnej natury. A wi�c to, co widzia� i s�ysza� jak na jawie, nie mog�o by� niczym innym-ni� koszmarnym urojeniem. Uszczypn�� si�... i a� podskoczy�. Zapomnia� bowiem, �e jego ,,palce" zako�czone s� pazurami, d�ugimi i ostrymi. Je�li rzeczywi�cie �ni�, to elementy tego snu by�y diabelnie realne!
No c�, w ko�cu niewa�ne: sen czy jawa - wa�ne, by znale�� Angie i wydosta� si� z ni� z powrotem do normalnego �wiata. Ale gdzie mia� jej szuka�. Najlepiej kogo� o ni� zapyta�. A mo�e tego, kt�rego "widzia�" pod postaci� smoka i kt�ry usi�owa� go zbudzi�. Co on takiego m�wi�? Co� o schwytaniu jakiego� Jerzego...
A mo�e by� to Jerzy przez du�e J? Skoro niekt�rzy ludzie pojawiali si� tutaj jako smoki, to inni pewnie przybierali
20
posta� �w. Jerzego, smokob�jcy. Ale dlaczego tamten u�y� okre�lenia ,,jeden z nich"? Mo�e tym imieniem smoki nazywa�y wszystkich ludzi bez wyj�tku, co oznacza�oby, �e tak naprawd� schwyta�y...
- A n g i e! - Jim dopiero teraz po�apa� si� w sytuacji.
Przetoczy� si� na cztery �apy i ci�ko pocz�apa� w stron� otworu. Dalej by� d�ugi, o�wietlony pochodniami korytarz, kt�rym szybko posuwa� si� jaki� smoczy kszta�t. Jim ruszy� za nim, zgaduj�c, �e to stryjeczny dziadek cia�a, w kt�re wnikn��.
- Zaczekaj na mnie, ee... Smrgolu! - zawo�a�.
Ale tamten skr�ci� za r�g.
Jim rzuci� si� za nim. P�dz�c zauwa�y�, �e sklepienie korytarza by�o niskie. Zbyt niskie dla jego skrzyde�, kt�re odruchowo usi�owa� rozwin�� przy nabieraniu pr�dko�ci.
Przez du�y otw�r dosta� si� do ogromnej, sklepionej sali, ponad miar� przepe�nionej smokami, szarymi i zwalistymi w �wietle �ciennych kagank�w. Nie patrz�c, dok�d p�dzi, Jim zderzy� si� nagle z jakim� smokiem.
- Gorbash! - zagrzmia� znajomy ju� g�os, a Jim rozpozna� stryjecznego dziadka. - Do kro�set, ch�opcze! Troch� wi�cej szacunku!
- Przepraszam - zadudni� Jim. Wci�� jeszcze nie przywyk� do swego smoczego g�osu i okrzyk zabrzmia� jak wystrza� armatni.
Smrgol najwyra�niej nie czu� si� dotkni�ty.
- Ju� dobrze, dobrze. Nic si� nie sta�o - zagrzmia� w odpowiedzi. - Siadaj tu, m�odzie�cze. W�a�nie zaczyna si� dyskusja na temat Jerzego.
Jim wsun�� si� pomi�dzy smoki i zacz�� zastanawia� si� nad sensem tego, czego by� �wiadkiem. Najwidoczniej w tym �wiecie smoki porozumiewa�y si� mi�dzy sob� wsp�czesn� angielszczyzn�... ale czy na pewno? A mo�e to on m�wi� po ,,smoczemu"? Postanowi� zaj�� si� tym problemem w dogodniejszej chwili.
Rozejrza� si� doko�a. Na pierwszy rzut oka ogromna, wyrze�biona jaskinia a� roi�a si� od tysi�cy smok�w. Jednak, po dok�adniejszym przyjrzeniu si�, tysi�ce zmieni�y si� w setki, te za� ust�pi�y miejsca znacznie wiarygodniejszej
21
liczbie oko�o pi��dziesi�ciu smok�w, wszelkich rozmiar�w. Jim z zadowoleniem stwierdzi�, �e nie nale�a� do najmniejszych. Co wi�cej, �aden smok w pobli�u nie m�g� si� z nim r�wna�. Po drugiej stronie sali znajdowa� si� jednak pewien potw�r. To by� jeden z tych, co najg�o�niej krzyczeli, pokazuj�c od czasu do czasu na pud�o (lub raczej co� na kszta�t pud�a) rozmiar�w smoka. Le�a�o ono na kamiennej posadzce obok potwora, przykryte bogato tkanym gobelinem, kt�rego kunsztowna robota dalece przekracza�a mo�liwo�ci smoczych pazur�w.
A co do samej dyskusji - to znacznie lepiej pasowa�oby do niej okre�lenie "burda". Wszystkie smoki m�wi�y jednocze�nie, a si�a ich g�os�w by�a tak du�a, �e skalne �ciany i sklepienie zdawa�y si� dr�e�. Smrgol nie traci� czasu i te� w��czy� si� do og�lnego zam�tu.
- Zamilcz, Bryagh! - hukn�� na olbrzymiego smoka stoj�cego obok pud�a zakrytego gobelinem. - Niech nareszcie zabierze g�os kto�, kto lepiej si� zna na Jerzych i na ca�ym naziemnym �wiecie ni� wy wszyscy razem wzi�ci. U�mierci�em olbrzyma w Zamku Gormely, gdy ani jeden z was nie wyklu� si� jeszcze z jaja.
- Czy zn�w musimy s�ucha� o walce z tym olbrzymem? - rykn�� ogromny Bryagh. - Mamy wa�niejsze sprawy do om�wienia!
- S�uchaj, ty g�sienico! - zagrzmia� Smrgol. - �eby pokona� olbrzyma, trzeba by�o mie� rozum - a wi�c co�, czego ty nie posiadasz. Ca�a moja rodzina ma t�gie g�owy. Gdyby dzisiaj pojawi� si� podobny wielkolud, to przez najbli�sze osiemdziesi�t lat na powierzchni widziano by tylko dwa smoki: mnie i tego tu Gorbasha!
Inne smoki, jeden po drugim, cich�y i zajmowa�y z powrotem swe miejsca, a� w ko�cu jedynymi, kt�rzy wrzeszczeli, by� jego stryjeczny dziadek i Bryagh.
- Wobec tego, co proponujesz zrobi� z tym Jerzym? - za��da� odpowiedzi Bryagh. - Schwyta�em go tu� nad wej�ciem do g��wnej jaskini. To szpieg, ot co!
- Szpieg? Sk�d ta pewno��? Nie spotka�em jak dot�d Jerzego, kt�ry szpiegowa�by smoki. Przybywaj� tu po to,
by walczy�. Dzi�ki temu stoczy�em w �yciu sporo walk - tu Smrgol wypi�� dumnie pier�.
- Walczy�! - szydzi� Bryagh. - Czy w dzisiejszych czasach s�ysza� kto� o Jerzym, kt�ry ruszy�by do walki bez swej �uski? Od czas�w, gdy napotkali�my pierwszego Jerzego, wiadomo, �e zawsze, kiedy szukaj� zwady, maj� na sobie �uski. A ten by� praktycznie wy�uskany!
Smrgol mrugn�� porozumiewawczo do znajduj�cych si� obok smok�w.
- Czy aby na pewno sam go nie wy�uska�e�? - zagrzmia�.
- A czy on na to wygl�da? Popatrz!
I jednym ruchem Bryagh zdar� gobelin, ods�aniaj�c �elazn� klatk�. W klatce, za grubymi pr�tami, �a�o�nie skulona siedzia�a...
- ANGIE!!! - wykrzykn�� Jim.
Zapomnia�, jak straszliwymi mo�liwo�ciami g�osowymi dysponuje smok. Odruchowo zawo�a� j� po imieniu z ca�ych si�, a okrzyk z ca�ych smoczych si� by� dla s�uchacza nie lada prze�yciem - pod warunkiem, �e z zatkanymi uszami sta� bezpiecznie poza lini� horyzontu.
Nawet tak pot�ne zgromadzenie by�o wstrz��ni�te, Angie za� albo zemdla�a, albo pad�a ra�ona si�� smoczego g�osu.
Pierwszy otrz�sn�� si� z wra�enia stryjeczny dziadek Gorbasha.
- Do kro�set, ch�opcze! - rykn�� normalnym (co dopiero teraz Jim zauwa�y�) tonem. - Nie musisz uszkadza� nam b�benk�w! Co� ty powiedzia� - "hand�ii"?
Jim my�la� pospiesznie.
- Kichn��em - odpar�.
Zapad�a martwa cisza. W ko�cu Bryagh wypali�.
- Kto kiedykolwiek s�ysza� kichaj�cego smoka?
- Kto? Kto, powiadasz? - prychn�� Smrgol. - Ja s�ysza�em kichni�cie smoka. Zanim si� narodzi�e�, oczywi�cie. Stary Malgu, trzeci kuzyn siostry mojej matki, sto siedemdziesi�t trzy lata temu kichn�� jednego dnia a� dwa razy. Nie wmawiaj mi, �e nigdy nie s�ysza�e� kichaj�cego smoka. Ca�a moja rodzina kicha�a. To oznaka inteligencji.
23
- To prawda - pospiesznie wtr�ci� Jim. - To znak, �e m�j umys� pracuje. Kiedy si� my�li, wierci w nosie.
- Dobrze powiedziane, ch�opcze! - zadudni� Smrgol w�r�d k�opotliwego milczenia, kt�re powt�rnie zapad�o.
- A to dopiero! - zarycza� Bryagh, zwr�ciwszy si� do reszty zgromadzonych. - Wszyscy znacie Gorbasha. Wa��sa si� po powierzchni ziemi przez p� dnia, w kompanii je�y, wilk�w i r�nych takich. Smrgol od lat robi wiele szumu wok� swego stryjecznego wnuka, ale jak dot�d Gorbash nie wykaza� si� niczym, a ju� najmniej inteligencj�! Sied� cicho, Gorbash!
- A dlaczego to? - zawo�a� porywczo Jim. - Mam takie samo prawo g�osu, jak ka�dy inny. A co do tego... hm, Jerzego...
- Zabi� go!
- Spali� �ywcem!
- Urz�d�my loteri�, a ten, kt�rego diament wygra, po�re go! - zgie�k propozycji zag�uszy� s�owa Jima.
- Nie! - zagrzmia�. - Pos�uchajcie mnie...
- Racja, nie! - wrzasn�� Bryagh. - To ja znalaz�em tego Jerzego. Je�li kto� ma go zje��, to tylko ja! - potoczy� wzrokiem po sali. - Ale mam lepsze rozwi�zanie. Wystawimy go w jakim� miejscu widocznym dla innych Jerzych, a kiedy przyjd�, by go odbi�, rzucimy si� na nich i pochwycimy. Potem wszystkich odsprzedamy ich pobratymcom za du�o z�ota.
Jim spostrzeg�, �e na wzmiank� o z�ocie oczy wszystkich smok�w rozjarzy�y si� silnym blaskiem, a i on sam poczu�, jak chciwo�� przepe�nia mu �y�y. My�l o z�ocie rozsadza�a mu g�ow� mniej wi�cej tak, jak umieraj�cym z pragnienia - my�l o wodzie. Z�oto... pomruk zadowolenia powoli wzmaga� si� w jaskini niczym fale nadci�gaj�cego sztormu.
Jim zwalczy� w swym smoczym sercu ��dz� z�ota i w jej miejsce wkrad�o si� uczucie paniki. B�dzie musia� jako� ich zniech�ci� do planu Bryagha. Przez chwil� walczy� z szalonym pragnieniem porwania klatki z uwi�zion� Angie i spr�bowania ucieczki. Po chwili doszed� do wniosku, �e w�a�ciwie ten pomys� nie by� a� tak szalony. Do momentu,
24
kiedy ujrza� Angie obok Bryagha - a Bryagh dor�wnywa� mu wzrostem - nie zdawa� sobie sprawy, jak by� ogromny. Gdyby cho� na chwil� uda�o si� odwr�ci� uwag� smok�w od klatki... Lecz nagle u�wiadomi� sobie, i� nie zna wyj�cia z podziemia. Gdyby zab��dzi� i zosta� przyparty do �ciany w jakim� �lepym zau�ku, smoki na pewno rozszarpa�yby go na sztuki; Angie za�, nawet je�li prze�y�aby walk�, straci�aby bezpowrotnie szans� na powr�t do normalnego �wiata. Musia� istnie� jaki� inny spos�b.
- Poczekajcie chwil�! - zawo�a�. - Wstrzymajcie si�!
- Zamknij si�, Gorbash! - zagrzmia� Bryagh.
- Sam si� zamknij! - rykn�� w odpowiedzi Jim. - M�wi�em wam, �e m�j m�zg intensywnie pracuje. I w�a�nie wpad�em na najlepszy pomys�.
K�tem oka zauwa�y�, �e Angie zn�w usiad�a w swej klatce, i odczu� ulg�.
- Jerzy, kt�rego tu macie, jest p�ci �e�skiej. Pewnie �aden z was nie dostrzeg� w tym nic szczeg�lnego, ale ja na tyle cz�sto bywa�em na powierzchni, �e nauczy�em si� tego i owego. Czasami ich kobiety s� ogromnie cenne...
Tu� obok Jima chrz�kn�� Smrgol, a odg�os, jaki przy tym wyda�, przypomina� m�ot pneumatyczny wwiercaj�cy si� w szczeg�lnie twardy beton.
- Najprawdziwsza prawda! - hukn��. - Mo�e nawet mamy ksi�niczk�. Tak, wygl�da mi na ksi�niczk�. No c�, dzisiaj niewielu z was wie, co to ksi�niczka; ale dawniej niejeden smok, zdarzy�o si�, �cigany by� przez ca�� sfor� Jerzych, poniewa� Jerzy, kt�rego pochwyci�, by� ksi�niczk�. Kiedy star�em si� z olbrzymem z Baszty Gormely, trzyma� on pod kluczem pewn� ksi�niczk� wraz z mn�stwem innych Jerzych p�ci �e�skiej. Szkoda, �e nie widzieli�cie Jerzych, kiedy ju� odzyskali sw� ksi�niczk�. Je�li wi�c wystawimy t� nasz� na zewn�trz, to dla odbicia jej mog� wys�a� przeciwko nam regularne wojsko. Nie, wystawianie jest zbyt ryzykowne, r�wnie dobrze mo�emy j� zje��...
- Z drugiej strony - szybko wykrzykn�� Jim - je�li potraktujemy j� dobrze i zatrzymamy jako zak�adnika, to mogliby�my zrobi� z Jerzymi, co tylko zechcemy...
25
- Nic z tego! - zarycza� w�ciekle Bryagh. - To m�j jerzy. Nie b�d� tolerowa�...
- Na m�j ogon i skrzyd�a! - pojemno�� p�uc Smrgola by�a tak olbrzymia, �e ca�kiem zag�uszy� Bryagha. - Jeste�my zorganizowan� wsp�lnot� czy band� b�otnych smok�w? Je�li ten jerzy jest rzeczywi�cie ksi�niczk� i mo�e zosta� wykorzystany do powstrzymania tamtych Jerzych w �usce od urz�dzania na nas polowa�, to staje si� on w�asno�ci� wsp�lnoty! Ilu z was chcia�oby stawi� czo�o jednemu nawet Jerzemu w �usce, z nastawionym w wasz� stron� rogiem? H�? Ten ch�opak wpad� na znakomity pomys� - dziwi� si�, �e sam o tym nie pomy�la�em. Ale ostatecznie to w nosie wierci�o tylko jemu. G�osuj�, by zatrzyma� tego Jerzego jako zak�adnika, a� m�ody Gorbash nie dowie si�, ile on wart dla pozosta�ych!
Najpierw z oci�ganiem, a w ko�cu z rosn�cym entuzjazmem smocza spo�eczno�� przeg�osowa�a projekt Smrgola. Bryagh ca�kiem wyszed� z siebie ze z�o�ci; kl�� przez bite czterdzie�ci sekund niemal z ca�ych smoczych si�, a� wreszcie z w�ciek�ym tupotem opu�ci� zebranie. Widz�c, �e ju� po emocjach, stopniowo i inni cz�onkowie wsp�lnoty zacz�li si� rozchodzi�.
- Dalej, ch�opcze - sapa� Smrgol, pierwszy podchodz�c do klatki, kt�r� zn�w przykry� gobelinem. - Podnie� to, o tak. Ostro�nie! Nie tak gwa�townie! Nie chcesz go chyba wytrz��� za mocno. Dobrze, a teraz - za mn�. Zaniesiemy go do jednej z najwy�szych grot, otwieraj�cej si� na urwisko. �aden jerzy nie potrafi lata�, wi�c mo�emy go tam bezpiecznie zostawi�. Mo�emy go nawet wypu�ci� z klatki; b�dzie mia� wi�cej �wiat�a i powietrza. Potrzebuje tego, jak ka�dy jerzy.
D�wigaj�c klatk�, Jim pod��a� za starym smokiem na g�r� kr�tymi chodnikami, a� dotarli do male�kiej pieczary. Przez w�ski, w mniemaniu smok�w, otw�r w �cianie wpada�a tam odrobina �wiat�a. Jim postawi� klatk�, a Smrgol przetoczy� g�az, by zablokowa� wej�cie. Jim podszed� do kraw�dzi szczeliny i rozejrza� si� po okolicy. Widok zapiera� dech w piersiach - ponad sto st�p skalnego urwiska opada�o stromo ku naje�onemu rumowisku.
26
- No, dobrze, Gorbash - powiedzia� Smrgol, staj�c obok m�odego smoka i po przyjacielsku k�ad�c sw�j ogon na jego opancerzonym karku. - Sam si� w to wpakowa�e�.
Odchrz�kn��.
- Nie chcia�bym ci� urazi�, ale m�wi�c mi�dzy nami - ci�gn�� - naprawd� nie jeste� zbyt inteligentny. Ca�e to w��czenie si� po ziemi i zadawanie si� z lisem, wilkiem czy te� jakim� innym z twoich przyjaci� nie przystoi dorastaj�cemu smokowi. Prawdopodobnie powinienem w to wkroczy�, ale jeste� ostatnim z naszego rodu i... �e tak powiem, s�dzi�em, �e nie stanie si� wielka szkoda, je�li pozwol� ci na odrobin� zabawy i swobody, skoro jeste� jeszcze taki m�ody. Naturalnie, zawsze broni�em ci� wobec innych smok�w, bo krew nie woda i... w og�le. Ale my�lenie to naprawd� nie najmocniejsza twoja strona...
- Jestem mo�e inteligentniejszy, ni� przypuszczasz - stwierdzi� ponuro Jim.
- No, no, nie b�d� taki obra�alski. To tylko tak mi�dzy nami, w cztery oczy. Oci�a�o�� umys�u nie przynosi smokowi ujmy; jednak jest pewnym utrudnieniem w tym wsp�czesnym �wiecie, w kt�rym Jerzym wyrastaj� d�ugie, ostre rogi, ��d�a, a nawet �uski. A teraz pos�uchaj. Ot� je�li mo�emy przetrwa�, to wcze�niej czy p�niej musimy doj�� do jakiego� porozumienia z tymi Jerzymi. Ustawiczna wojna nie zmniejsza zanadto ich szereg�w, za to dziesi�tkuje nasze. Ach, prawda, nie wiesz, co to s�owo oznacza.
- Oczywi�cie, �e wiem.
- Zaskakujesz mnie, m�j ch�opcze - Smrgol popatrzy� na niego ze zdumieniem. - Co w takim razie znaczy? M�w!
- Jest to zag�ada znacznej liczby czego� - oto i znaczenie.
- Na pierwotne jajo! Mo�e jeszcze nie wszystko stracone? No, no. Chcia�em jedynie w pe�ni ukaza� ci wag� twej misji i jej niebezpiecze�stwa. Nie ryzykuj zanadto, stryjeczny wnuku. Pozosta�e� mym jedynym �yj�cym krewnym, gdy tymczasem - m�wi� to wy��cznie z �yczliwo�ci - pomimo ca�ej twej si�y pierwszy lepszy Jerzy z odrobin� do�wiadczenia w godzin� zdo�a�by po�wiartowa� ci� na kawa�ki.
27
- Tak s�dzisz? To mo�e lepiej zrobi�, je�li nie b�d� si� do niczego miesza�?...
- H�? Niepotrzebnie si� unosisz. Pragn� si� tylko dowiedzie� od tego Jerzego, sk�d si� tu wzi��. Zostawi� ci� z nim samego, aby moj� obecno�ci� nie przera�a� go niepotrzebnie. Gdyby nie zechcia� m�wi�, zostaw go tutaj, gdzie jest bezpieczny, a sam pole� do czarodzieja, kt�ry mieszka przy D�wi�cznej Wodzie. Wiesz oczywi�cie, gdzie to jest. St�d na p�nocny zach�d. Za jego po�rednictwem prowad� dalsze pertraktacje. Powiedz mu, �e mamy Jerzego, opisz jego wygl�d i zako�cz stwierdzeniem, �e chcemy om�wi� warunki rozejmu. Za�atwienie wszystkiego pozostaw jemu. Bez wzgl�du na to, czego dokonasz - Smrgol przerwa�, by surowo popatrze� Jimowi w oczy - nie schod� wi�cej do mnie na d� po rad�. Po prostu ruszaj w drog�. I tak mam niema�o k�opotu z utrzymaniem pos�uchu w�r�d reszty, nawet przy moim autorytecie. Chc�, by tamci uwierzyli, �e jeste� zdolny sam to przeprowadzi�. Zrozumia�e�?
- Zrozumia�em - potwierdzi� Jim.
- To dobrze - Smrgol pocz�apa� do wylotu jaskini. - Powodzenia, ch�opcze! - powiedzia� i da� nurka w przestworza.
Jim podszed� do klatki, �ci�gn�� gobelin i zobaczy� Angie, skulon� w k�ciku.
- Wszystko w porz�dku - uspokoi� j� pospiesznie. - To tylko ja, Jim...
Gor�czkowo szuka� jakich� drzwiczek. Po chwili znalaz� je zamkni�te na ci�k� k��dk�; klucza jednak nie by�o. Spr�bowa� uchwyci� drzwi jedn� wielk� �ap�, drug� przytrzymywa� klatk� za pr�ty i poci�gn��. K��dka szcz�kn�a i rozpad�a si�. Angie wrzasn�a.
- To przecie� ja, Angie! - powiedzia�, lekko zirytowany. - Mo�esz ju� wyj��.
Angie jednak nie wysz�a. Wzi�a do r�ki jeden z p�kni�tych kawa�k�w pr�ta i trzyma�a przed sob� jak sztylet.
- Nie wa� si� do mnie zbli�y�, smoku - zagrozi�a. - Je�li podejdziesz, o�lepi� ci�!
- Czy� ty oszala�a, Angie? - wykrzykn�� Jim. - M�wi� ci przecie�, �e to ja! Czy przypominam ci smoka?
28
- Co do tego nie mam cienia w�tpliwo�ci - odpar�a zapalczywie.
- Naprawd�? A Grottwold twierdzi�, �e...
W tym momencie dozna� wra�enia, �e strop zwali� mu si� na g�ow�.
...Kiedy oprzytomnia�, zobaczy� nad sob� zatroskan� twarz dziewczyny.
- Co si� sta�o? - spyta� dr��cym g�osem.
- Nie wiem - odpowiedzia�a. - Po prostu nagle upad�e�. Jim... to naprawd� ty, Jim?
- Tak - odrzek� p�przytomnie.
- ... powiedzia�a Angie.
Sens jej s��w cz�ciowo mu umkn��. Co� dziwnego dzia�o si� w jego g�owie. Mia� wra�enie, �e my�li s� produktem dw�ch r�nych umys��w pracuj�cych jednocze�nie. Uczyni� wysi�ek, by skupi� si� na jednym tylko toku my�lenia i do pewnego stopnia uda�o mu si�. Du�o jednak trudu kosztowa�o go utrzymanie tej niepodzielno�ci.
- Czuj� si�, jakby kto� zdzieli� mnie pa�k� po g�owie - rzek�.
- Naprawd�? Przecie� nic si� nie zdarzy�o! - Angie wydawa�a si� strapiona. - Po prostu run��e�, jakby� zemdla� lub co� w tym rodzaju. Jak si� teraz czujesz?
- W g�owie mam zam�t - odpowiedzia� Jim.
Teraz do�� sprawnie panowa� nad odruchem dwutorowego my�lenia, ale nadal �wiadom by� jakiego� obcego sk�adnika w swoim umy�le, gdzie� na kra�cach �wiadomo�ci. Skoncentrowa� si� na Angie.
- Dlaczego teraz mi wierzysz, a przedtem nie chcia�a�?
- Pocz�tkowo nie zauwa�y�am, �e zwracasz si� do mnie po imieniu - odpar�a. - Ale kiedy kilkakrotnie wymieni�e� swoje i wspomnia�e� o Grottwoldzie, nagle zrozumia�am, �e to mo�esz by� rzeczywi�cie ty i �e on postanowi� wys�a� ci� na ratunek.
- Postanowi�! Bzdura! Zagrozi�em mu, �e albo ci� sprowadzi, albo... Powiedzia� wtedy, �e w moim przypadku nast�pi tylko projekcja i �e inni mog� mnie nawet nie dostrzega�.
- Ja za� widz� smoka, jednego z tych, jakie si� tu kr�c�.
29
Nast�pi�a projekcja, a jak�e! Tyle tylko, �e twojej �wiadomo�ci w smocze cia�o.
- Ale ci�gle nie pojmuj�... Czekaj - powiedzia� Jim. - Najpierw my�la�em, �e m�wi� j�zykiem smok�w. Lecz skoro m�wi� po smoczemu, to dlaczego ty mnie rozumiesz?
- Nie wiem, ale rozumia�am i tamte smoki. Mo�e one wszystkie m�wi� po angielsku?
- Ani one, ani ja. Pos�uchaj dobrze tego, co m�wisz, i tego, co ja m�wi�.
- Ale� u�ywam zwyczajnej, potocznej... - Angie urwa�a nagle, a na jej twarzy pojawi�o si� zmieszanie.
- Nie, masz racj�. S�dz�, �e oboje wydajemy takie same d�wi�ki. Powiedz "s�dz�".
- S�dz�.
- Tak - w zamy�leniu rzek�a Angie - to brzmi identycznie. Z t� r�nic�, �e tw�j g�os jest o jakie� cztery oktawy ni�szy. Prawdopodobnie oboje u�ywamy takiego j�zyka, jakim si� tutaj m�wi. I jest to ten sam j�zyk dla ludzi i smok�w. To niedorzeczne!
- "Niedorzeczne" to w�a�ciwe s�owo - zgodzi� si� Jim. - Nic z tego nie rozumiem.
- Ani ja. Najwa�niejsze, �e rozumiemy si� nawzajem. Jak on ci� nazwa�, ten drugi smok?
- "Gorbash". To chyba imi� jego stryjecznego wnuka, w kt�rego ciele teraz przebywam. A tamten nazywa si� Smrgol. Liczy sobie pewnie ze dwie�cie lat i cieszy si� sporym powa�aniem w�r�d reszty smok�w. Ale mniejsza o to. Musz� ci� odes�a� z powrotem, a to oznacza, �e najpierw trzeba ci� zahipnotyzowa�.
- Kaza�e� mi przecie� przysi�c, �e nigdy wi�cej nie dam si� zahipnotyzowa�.
- Tak, ale teraz to zupe�nie co innego. Nasze po�o�enie jest krytyczne. Na czym mog�aby� oprze� r�k�? Tam, na tamtym kamieniu. Podejd� do niego.
Wskaza� samotnie le��cy g�az, kt�ry si�ga� Angie do bioder; podesz�a do niego.
- Teraz - ci�gn�� Jim - oprzyj �okie� i skoncentruj si� na powrocie do pracowni Grottwolda. Twoja r�ka staje si� coraz l�ejsza. Wznosi si� i wznosi...
30
- Dlaczego chcesz mnie zahipnotyzowa�?
- Angie, b�agam, skoncentruj si�. Twoja r�ka staje si� l�ejsza, unosi si�. Jest coraz l�ejsza, wznosi si�, wznosi coraz wy�ej. Jest coraz l�ejsza...
- Nie - zdecydowa�a Angie, cofaj�c �okie� - nie jest. I nie uda ci si� mnie zahipnotyzowa�, zanim nie powiesz mi, o co chodzi. Co si� stanie, gdy mnie zahipnotyzujesz?
- B�dziesz mog�a bez reszty skoncentrowa� si� na powrocie do laboratorium Grottwolda i znowu si� tam pojawisz.
- A co stanie si� z tob�?
- Och, moje cia�o wci�� tam jest, wi�c w ka�dej chwili, kiedy tylko zechc�, mog� wr�ci�.
- Pod warunkiem, �e by�by� duchem wolnym od pow�oki cielesnej. Czy jeste� pewien, �e r�wnie �atwo zrobisz to teraz, gdy wcieli�e� si� w tego smoka?
- No... - zawaha� si� Jim. - Oczywi�cie, �e tak.
- Oczywi�cie, �e nie! - stwierdzi�a Angie. Wygl�da�a na zdenerwowan�. - To wszystko moja wina.
- Twoja wina? To przez Grottwolda... a mo�e nawet i nie... W jego aparaturze mog�a nast�pi� jaka� awaria. Ty ca�kowicie znikn�a�, a ja sko�czy�em w ciele tego Gorba-sha, gdy� aportacja by�a niezupe�na.
- Nie by�o �adnej awarii - upiera�a si� Angie. - Zwyczajnie zagalopowa� si�, swoim zwyczajem, i dalej eksperymentowa�, nie wiedz�c dok�adnie, co robi. A ja wiedzia�am, co si� dzieje, nic ci jednak nie m�wi�am, bo potrzebne nam by�y pieni�dze, a sam wiesz, jaki jeste�...
- Jaki jestem? - ponuro spyta� Jim. - No, jaki?
- By�by� z�y na mnie... Nie wracajmy ju� do tego.
- To dobrze - ucieszy� si� Jim. - A teraz tylko po�� r�k� z powrotem na kamieniu i rozlu�nij si�...
- Nie to mia�am na my�li! - zaprotestowa�a Angie. - Chcia�am powiedzie�, �e w �adnym wypadku nie wracam bez ciebie.
- Ale� ja mog� powr�ci� si�� woli, je�li tylko zechc�.
- No, to spr�buj.
Jim spr�bowa�. Zacisn�� powieki i powiedzia� sobie, �e
31
nie ma ochoty przebywa� dalej poza swoim cia�em. Wreszcie otworzy� oczy. Obok sta�a Angie, a wok� wznosi�y si� �ciany jaskini.
- A widzisz - odezwa�a si� Angie.
- Jak mog� chcie� by� gdzie indziej, skoro ty wci�� jeste� tutaj? - wykrzykn�� Jim. - Musisz wr�ci� bezpiecznie do naszego �wiata, �ebym tak�e zapragn�� tam si� znale��.
- I mam zostawi� ci� tu samego, bez pewno�ci, �e uda ci si� powr�ci�, gdy tymczasem Grottwold nie b�dzie mia� zielonego poj�cia, jak mnie tu w og�le wys�a� i nigdy nie b�dzie w stanie wys�a� mnie powt�rnie. Co to, to nie!
- Wi�c dobrze. W takim razie decyduj. Co innego nam pozostaje?
- My�la�am... - zacz�a Angie.
- O czym?
- O tym czarodzieju, o kt�rym opowiada� tamten smok.
- Ach, o tym - mrukn�� Jim.
- No, w�a�nie. A wiesz dobrze, �e �aden z Jerzych - czyli z ludzi, kt�rzy tu �yj� - nigdy o mnie nie s�ysza�. Pierwsze, co zrobi�, kiedy czarownik powie im o mnie, to rozejrz� si� w poszukiwaniu kogo�, kto zagin��; i nie znajd� nikogo. A skoro nie nale�� do nich, to czemu mieliby pertraktowa� ze smokami w mojej sprawie, nie m�wi�c ju� o ust�pstwach, jakich zdaje si� oczekiwa� tw�j stryjeczny dziadek...
- Angie - wyja�ni� Jim - to nie jest m�j stryjeczny dziadek. To stryjeczny dziadek smoka, w kt�rego ciele przebywam.
- Mniejsza z tym. A wi�c, jak ju� dotrzesz do tego czarodzieja...
- Chwileczk�! Kto powiedzia�, �e ci� zostawi� i dok�dkolwiek p�jd�?
- Przecie� wiesz, �e musisz to zrobi� - odrzek�a Angie. - Nie mamy innego wyj�cia. Ten czarodziej mo�e nam obojgu pom�c wr�ci� do naszego �wiata. W ostateczno�ci mo�esz nauczy� go, jak zahipnotyzowa� nas oboje jednocze�nie, albo... och, naprawd� nie wiem! To nasza
32
jedyna szansa i ty wiesz o tym r�wnie dobrze jak ja. Musimy j� wykorzysta�!
Jim ju� otworzy� usta, by zaprotestowa�, lecz natychmiast je zamkn��. Jak zwykle kilkoma zr�cznymi chwytami, niczym judoka, obali�a wszystkie jego argumenty.
- A co b�dzie, je�li czarodziej nie zechce pom�c? - s�abo oponowa�. - W ko�cu, dlaczego mia�by nam pomaga�?
- Nie wiem, wymy�limy jaki� pow�d. Musimy - odpowiedzia�a Angie. - Id� ju� i odszukaj go! I b�d� wobec niego szczery. Po prostu powiedz mu o nas i o Grott-woldzie; spytaj, czy istnieje jaki� spos�b, by nam pom�g�, i jak mogliby�my mu si� odwdzi�czy�. Niczym nie ryzykujemy, je�li b�dziemy wobec niego uczciwi.
W przeciwie�stwie do Angie Jim uwa�a�, �e jest to przedwczesny wniosek. Ale to ona zdobywa�a przewag�.
- I tymczasem mam ci� tu zostawi�? - tyle tylko zdo�a� z siebie wykrztusi�.
- Mo�esz mnie tu zostawi�! Nic mi si� nie stanie - odpar�a Angie. - S�ysza�am, co powiedzia�e� na dole w du�ej pieczarze. Jestem zak�adnikiem; jestem zbyt cenna, by mia�a mnie spotka� jaka� krzywda. A poza tym ze s��w starego smoka wynika, �e D�wi�czna Woda musi by� niedaleko. W tej chwili zbli�a si� chyba po�udnie. Dowiesz si�, co zrobi�, i bezpiecznie wr�cisz tu przed zapadni�ciem zmroku.
Jim przyzna�, �e w niezauwa�alny spos�b, swoim zwyczajem, zatrzasn�a wszystkie furtki z wyj�tkiem tej. kt�r� przeznaczy�a dla niego.
- Zgoda - rzek� w ko�cu smutno.
Podszed� do skraju stromego urwiska i zawaha� si�.
- Co� nie w porz�dku? - spyta�a Angie.
- Tak tylko sobie pomy�la�em - powiedzia� Jim nieco ochrypni�tym g�osem - �e Gorbash z pewno�ci� umia� lata�, ale czy ja potrafi�?
- Musisz spr�bowa� - zasugerowa�a. - Najprawdopodobniej samo ci si� przypomni. Jak tylko znajdziesz si� w powietrzu, to instynkt podpowie ci, co robi�.
Jim popatrzy� daleko w d� na postrz�pione ska�y.
- Mo�e lepiej b�dzie, je�li odsun� tamten g�az i wydostaniemy si� podziemnym wyj�ciem...
- Przecie� stary smok... jak mu na imi�?
- Smrgol.
- Przecie� stary Smrgol przestrzega� ci� przed powt�rnym zej�ciem do jaskini. Co b�dzie, je�li spotkasz go po drodze? D�wi�czna Woda mo�e by� na tyle daleko, �e i tak b�dziesz musia� u�y� skrzyde�, by si� tam dosta�.
- To prawda - g�ucho przyzna� Jim. Przemy�la� wszystko jeszcze raz i chyba nie mia� innego wyj�cia. Wzdrygn�� si� i zamkn�� oczy.
- No to jazda.
Rzuci� si� przed siebie, bij�c w�ciekle skrzyd�ami. By� pewien, �e spada. Nagle wyda�o mu si�, �e w tyle g�owy poczu� bezg�o�ny wybuch, skrzyd�a rozpostar�y si� szeroko, a ich ruchy sta�y si� spokojniejsze.
Zatli�a si� w nim iskierka nadziei. Gdyby mia� rozbi� si� o ska�y, ju� by si� to sta�o...
Nie m�g� ju� d�u�ej znie�� niepewno�ci. Otworzy� oczy i rozejrza� si�.
Rozdzia� 4
Ra� jeszcze nie doceni� smoczych mo�liwo�ci. Znajdowa� si� na wysoko�ci co najmniej dw�ch tysi�cy st�p i ci�gle szybko si� wznosi�.
Na chwil� znieruchomia�, a jego skrzyd�a same u�o�y�y si� do lotu �aglowego - mimo to nie spada�. Nagle zda� sobie spraw�, �e