2832
Szczegóły |
Tytuł |
2832 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2832 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2832 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2832 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jonathan Carroll
Kraina Chich�w
Dla June - najlepszej z Nowych Twarzy,
i dla Beverly - Kr�lowej Mi�dzy Wszystkimi.
Prowad� �ycie systematyczne i uporz�dkowane,
aby� m�g� sobie pozwoli�
na gwa�towno�� i oryginalno�� w pracy.
Flaubert
Rozdzia� I
- Powiedz mi, Tomaszu, wiem, �e zadawano ci to pytanie milion razy, ale powiedz,
naprawd�, jak to jest by�...
- Synem Stephena Abbey? - Zn�w to odwieczne pytanie. W�a�nie niedawno
o�wiadczy�em matce, �e nie nazywam si� Tomasz Abbey; tylko Syn Stephena Abbey.
Westchn��em i zaj��em si� przepychaniem resztek sernika z jednego kra�ca talerza
w drugi. - To trudno powiedzie�. Pami�tam, �e by� bardzo sympatyczny, bardzo
czu�y. Mo�e po prostu bez przerwy chodzi� ubzdryngolony.
Jej oczy rozb�ys�y. Zdawa�o mi si� wr�cz, �e s�ysz�, jak pracowicie tykaj� w jej
g�owie ma�e sprawne trybiki. A wiec On by� alkoholikiem! I fakt ten potwierdza
jego w�asny syn! Usi�owa�a zamaskowa� rado�� min� pe�n� wyrozumia�o�ci i
otwarciem mi rzekomej drogi wybrni�cia z sytuacji.
- Wszyscy s� tacy, bardzo du�o o nim czyta�am. Chocia� nigdy nie wiadomo, ile
jest prawdy w tych artyku�ach, no nie?
Nie chcia�o mi si� d�u�ej gada� na ten temat.
- Wi�kszo�� z tego, co o nim pisz�, to prawda. Przynajmniej to, co sam s�ysza�em
i czyta�em
Na szcz�cie w�a�nie przechodzi�a ko�o nas kelnerka, wiec mog�em w ca�o�ci
po�wi�ci� si� scenie odbierania rachunku, sprawdzania go, p�acenia - wszystko,
byle zako�czy� idiotyczn� rozmow�.
Na dworze wci�� panowa� grudzie�, a zimne powietrze mia�o chemiczn� wo�, jakby
rafinatu albo szkolnej pracowni chemii dla klasy dziesi�tej - analiza tajnik�w
smrodu. Jej r�ka w�lizgn�a si� pod moje ramie. Spojrza�em na ni� i u�miechn��em
si�. By�a �adna - kr�tkie, rude w�osy, zielone oczy, zawsze szeroko otwarte,
jakby w radosnym os�upieniu, cia�o mi�e w dotyku. Mimo wszystko nie mog�em si�
wi�c nie u�miechn�� i po raz pierwszy tego wieczoru ucieszy�em si�, �e jest ze
mn�.
Od restauracji do szko�y mieli�my niespe�na dwie mile spacerem, ale ona upar�a
si� w obie strony podr�owa� autostopem. Twierdzi�a, �e spacer w tamt� stron�
nadmiernie rozbudzi nasze apetyty, a z powroty - wszystko co zjemy, p�jdzie na
marne. Kiedy j� zapyta�em, czy sama r�bie sobie drewno na opa�, nawet si� nie
u�miechn�a. Moje poczucie humoru cz�sto marnowa�o si� w towarzystwie.
Zanim dotarli�my do szko�y, byli�my ju� w dobrej komitywie. Nie pyta�a wi�cej o
mojego starego; w zamian za to przez ca�y prawie czas snu�a dykteryjki o swoim
wuju - pedale z Florydy.
Byli�my z powrotem w Gmachu Za�o�ycieli, majstersztyku architektury
neonazistowskiej i zorientowa�em si�, �e stoimy na wmontowanym w posadzk� herbie
szko�y. Jej r�ka zacisn�a si� na moim ramieniu, kiedy r�wnie� to zauwa�y�a,
pomy�la�em wi�c, �e przysz�a odpowiednia chwila na zasadnicze pytanie.
- Mo�e chcia�aby� obejrze� moje maski? Zachichota�a, a jej chichot przypomina�
odg�os sp�ywania wody w zlewie. Nast�pnie pogrozi�a mi palcem w stylu "a fe,
brzydki ch�opiec".
- A nie masz znaczk�w pocztowych?
A ja ju� my�la�em, �e jest chocia� na wp� cz�owiekiem - ten nieprzyzwoity
odruch przek�u� balonik nadziei. Dlaczego kobieta nie mo�e by� nieskazitelna?
Dlaczego musi by� wyzwolona, dlaczego musi tak dobrze zna� �ycie, dlaczego musi
puszcza� porozumiewawcze oko?
- Nie, serio, mam kolekcj� masek i...
Ponownie �cisn�a moje przedrami�, blokuj�c kr��enie krwi.
- Przecie� �artowa�am. Marz� o obejrzeniu twojej kolekcji.
Podobnie jak we wszystkich s�ynnych ze sk�pstwa szko�ach Nowej Anglii, r�wnie� i
w naszej mieszkania przydzielane nauczycielom w stanie kawalerskim by�y
straszne. Moje sk�ada�o si� z miniaturowego przedpokoju, gabinetu, kt�ry by�
niegdy� pomalowany na ��to, ale dawno zd��y� o tym zapomnie�, sypialni oraz
kuchenki, tak starej i n�dznej, �e nigdy nie pomy�la�em nawet, �eby tam gotowa�,
obawia�em si� bowiem koszt�w napraw, kt�re musia�bym ponie��.
Szarpn��em si� jednak na galon farby, by przynajmniej �ciana, na kt�rej wisia�a
kolekcja, prezentowa�a si� w miar� godnie.
Jedyne wej�cie do szko�y wiod�o przez hol. Z l�kiem i niecierpliwo�ci�
oczekiwa�em na jej reakcje. Ca�y czas tuli�a si� do mnie i przemawia�a s�odkim
g�osem, w ko�cu jednak dotarli�my do mojej sypialni - salonu.
- O raju! Jak...? Sk�d go masz? - posapuj�c z przej�cia, podesz�a, �eby
przyjrze� si� z bliska. - Sk�d wytrzasn��e� tego... no... tego?
- Z Austrii. Fantastyczny, co? - Rudy - Wie�niak by� �wietlistobr�zowy i
wyrze�biony z podziwu godn� nonszalancj�, kt�ra podkre�la�a prostactwo jego
pijackiej g�by. Do tego ca�y si� �wieci�, bo rano eksperymentowa�em na nim z
nowym olejem lnianym, kt�ry jeszcze nie wysech�.
- Ale� on jest... jak �ywy. B�yszczy si�!
W tym momencie moje nadzieje gwa�townie zwy�kowa�y. Boi si�? Je�eli tak, to jej
wybacz�. Niewiele os�b odczuwa�o l�k w obliczu masek. Ci, kt�rzy go odczuwali,
mieli u mnie spory kredyt.
Nie przeszkadza�o mi, �e id�c wzd�u� �ciany dotyka r�k� niekt�rych masek. Nawet
by�em zadowolony �e dotyka w�a�nie tych, a nie innych - Baw� Wodny, Pierrot,
Krampus.
- Zacz��em je kupowa� jeszcze b�d�c studentem. Ojciec zostawi� mi w spadku
troch� pieni�dzy, wi�c odby�em wycieczk� do Europy. - Podszed�em do Markizy i
czule dotkn��em jej r�owo - brzoskwiniowego podbr�dka. - J�, Markiz�,
zobaczy�em w sklepiku na bocznej uliczce w Madrycie. Ona by�a pierwsza.
Moja Markiza, z szylkretowymi grzebieniami, z nazbyt bia�ymi i nazbyt du�ymi
z�bami, kt�re pokazywa�a mi w u�miechu od blisko o�miu lat... Markiza.
- A tamta?
- To maska po�miertna Johna Keatsa.
- Po�miertna?
- Tak. Czasami, kiedy umiera s�awy cz�owiek, robi mu si� przed pogrzebem odcisk
twarzy. Potem si� to kopiuje...
Przerwa�em wyk�ad, bo patrzy�a na mnie, jakbym by� charlesem Mansonem.
- One s� niesamowite. Jak ty mo�esz z nimi spa�? Nie boisz si�?
- Nie bardziej ni� ciebie, moja mi�a.
I to by� koniec. W pi�� minut p�niej jej ju� nie by�o, a ja namaszcza�em
kolejn� mask� olejem lnianym.
Rozdzia� II
M�j ojciec, ilekro� ko�czy� kr�ci� film, zarzeka� si�, �e ju� nigdy w �yciu w
niczym nie zagra. Ale, jak wi�kszo�� jego o�wiadcze�, by� to pic na wod�,
wystarcza�o bowiem par� tygodni odpoczynku i �akoma oferta wysma�ona przez
agenta, �eby ojciec p�dzi� z powrotem w �wiat�a jupiter�w, na czterdziest�
trzeci� triumfaln� maskarada.
Po czterech latach belfrowania m�wi�em to samo co on. Mia�em ju� po dziurki w
nosie prac semestralnych, posiedze� cia�a pedagogicznego i trenowania szkolnej
dru�yny koszykarskiej dziewi�cioklasist�w. Dzi�ki spadkowi, m�g�bym spokojnie
robi� co chc�, tylko �e m�wi�c szczerze, nie bardzo wiedzia�em, co m�g�bym robi�
zamiast uczy� w szkole. Poprawka - mia�em jeden bardzo konkretny zamys�, ale
mia� on charakter mrzonki o niebieskich migda�ach. Nie by�em pisarzem, nie
mia�em poj�cia o aparacie badawczym i nawet nie przeczyta�em wszystkich jego
dzie� - Chocia� nie by�o ich tak wiele.
Moim marzeniem by�o napisa� biografi� Marshalla France'a, najbardziej
tajemniczego, najwspanialszego autora najlepszych na �wiecie ksi��ek dla dzieci.
Ksi��ek takich, jak "Kraina chich�w" albo "Sadzawka Gwiazd", kt�re przez
trzydzie�ci lat nieraz pomog�y mi zachowa� zdrowie psychiczne.
M�j ojciec zrobi� dla mnie jedn� bardzo dobr� rzecz. Na dziewi�te urodziny -
pami�tny dzie�! podarowa� mi ma�y czerwony samochodzik z prawdziwym silnikiem,
kt�ry znienawidzi�em od pierwszego wejrzenia, pi�ka baseballow� z napisem "Od
Wielbiciela Numer Jeden - Twojego Tatusia, Mickey Mantle'a", oraz - to ju�
raczej z rozp�du - wydan� przez Shaver Lamberta ksi��ka "Kraina chich�w", z
ilustracjami Van Walta. Ksi��k� t� mam do dzi�.
Usiad�em w samochodziku, wiedz�c, �e ojciec chce, �ebym w nim usiad� i po raz
pierwszy przeczyta�em ksi��k� od deski do deski. Kiedy po roku odm�wi�em
rozstania si� z ni�, matka zagrozi�a, �e wezwie doktora Kintnera, mojego
psychoanalityka, kt�ry kosztowa� sto dolar�w za minuta i powie mu, �e "nie
wsp�pracuj�". Zgodnie ze swoim �wczesnym zwyczajem, zignorowa�em j� i
przewr�ci�em nast�pn� kartk�.
Krainie chich�w �wiat�o da�y oczy, kt�re widzia�y �wiat�a, kt�rych nie widzia�
nikt.
Spodziewam si�, �e zdanie to zna ca�y �wiat. Wy�piewywa�em je sobie tym niskim,
prywatnym g�osem, kt�rym dzieci gadaj� - �piewaj� do siebie, kiedy s� same i
szcz�liwe.
Poniewa� nigdy przedtem nie wyra�a�em zapotrzebowania na r�owe kr�liczki czy
pluszowe pieski do odp�dzania nocnych strach�w i dziecinnych koszmark�w, matka w
ko�cu zgodzi�a si�, �ebym stale nosi� ksi��k� przy sobie. Podejrzewam, �e czu�a
si� ura�ona tym, �e nigdy jej nie poprosi�em, �eby mi j� poczyta�a. Ja jednak
ju� wtedy by�em do tego stopnia zazdrosny o "Krain� chich�w", �e nie chcia�em
jej dzieli� nawet z g�osem innej osoby.
W tajemnicy napisa�em list do France'a, jedyny list w �yciu, kt�ry napisa�em
jako wielbiciel, i nie posiada�em si� z rado�ci, kiedy otrzyma�em odpowied�.
Drogi Tomaszu,
Oczy kt�re da�y �wiat�o Krainie chich�w
Widz� ci� i mrugaj� w podzi�ce.
Tw�j przyjaciel Marshall France
Kiedy zda�em do pi�tej klasy, kaza�em sobie oprawi� ten list w ramki i odt�d
patrzy�em na niego zawsze, kiedy potrzebowa�em zastrzyku spokoju ducha. Napisany
by� r�cznie, fantazyjn� kursyw�, Y i G mia�y bardzo d�ugie ogonki, litery cz�sto
si� nie ��czy�y. Stempel pocztowy na kopercie nosi� nazwa Galen, Missouri, gdzie
France sp�dzi� wi�ksz� cz�� �ycia.
Wiedzia�em o nim par� rzeczy. Nie mog�em sobie odm�wi� odrobiny amatorskiego
szpiegostwa. Zmar� na atak serca w wieku czterdziestu czterech lat, by� �onaty,
mia� jedn� c�rk� imieniem Anna. Nienawidzi� pokazywa� si� publicznie i po
sukcesie ksi��ki "Smutek Zielonego Psa" w zasadzie znikn�� z ludzkich oczu.
Jakie� czasopismo wydrukowa�o o nim artyku� ze zdj�ciem domu w Galen. Dom by�
typowym wiktoria�skim monstrum, usadowionym na zwyczajnej ma�ej uliczce w samym
sercu �rodkowego Zachodu. Ilekro� zdarzy�o mi si� widzie� podobny dom,
przypomina�em sobie jeden z film�w ojca, w kt�rym facet wraca z wojny do domu
tylko po to, �eby tam w ko�cu umrze� na raka! Poniewa� akcja filmu toczy�a si�
g��wnie w salonie i na werandzie, ojciec nada� filmowi tytu� "Dom Raka". Film
zrobi� wielk� kas� i dosta� nominacje do Oskara.
W lutym miesi�cu, w kt�rym zawsze z przyjemno�ci� my�l� o samob�jstwie,
prowadzi�em cykl lekcji o Edgarze Allanie Poe, co ostatecznie pomog�o mi podj��
decyzj� o wyst�pieniu o urlop na najbli�sz� jesie�, zanim z moj� g�ow� stanie
si� co� bardzo niedobrego. Tuman nazwiskiem Davis Bell mia� na lekcji
przedstawi� klasie w�asn� recenzj� "Upadku Domu Usher�w '. Stan�� przed nami i
powiedzia� co nast�puje: "Upadek Domu Usher�w napisa� Edgar Allan Poe, kt�ry by�
alkoholikiem i o�eni� si� ze swoj� m�od� kuzynk�". Ja sam m�wi�em to na lekcji
kilka dni wcze�niej, �eby rozbudzi� w uczniach �ywsze zainteresowanie lektur�.
No nic, kontynuujmy: "...o�eni� si� ze swoj� m�od� kuzynk�. Ten dom, to znaczy,
ta ksi��ka, m�wi o tym domu Usher�w..."
- Kt�ry upada? - podpowiedzia�em, ryzykuj�c, �e zdradzam tre�� utworu kolegom
Bella, kt�rzy go r�wnie� nie czytali.
- W�a�nie, kt�ry upada. Najwy�szy czas wzi�� urlop.
Pozytywn� odpowied� na moje podanie przyni�s� Grantham. Grantham, kt�ry zawsze
�mierdzia� tak, jakby w�a�nie pi� kaw� i jednocze�nie puszcza� b�ki, ogarn��
ramieniem moje plecy i pchaj�c mnie w stron� drzwi, pyta�, co te� zamierzam
zrobi� z "urlopu�ciem".
- My�la�em o napisaniu ksi��ki. - Nie spojrza�em przy tym na niego, bo ba�em
si�, �e ma dok�adnie tak� min�, jak� ja bym mia�, gdyby kto� taki jak ja
powiedzia� mi, �e zamierza napisa� ksi��ki.
- To fantastycznie, Tom! Biografia tatusia, co? - Przy�o�y� palec do ust i
rozejrza� si� teatralnie na boki, jakby �ciany mia�y uszy. - O mnie mo�esz by�
spokojny. B�d� milcza� jak gr�b, s�owo. Te rzeczy maj� teraz straszne wzi�cie.
Jak to by�o naprawd�, od kuchni, itepe. Tylko pami�taj, �e jak si� uka�e, masz
mi da� egzemplarz z autografem.
Nie mia�em ju� najmniejszych w�tpliwo�ci, �e przysz�a pora na urlop.
Reszta zimowego trymestru zlecia�a jak z bicza trzas�, a ferie wielkanocne
przysz�y wr�cz za szybko. Podczas letnich wakacji park razy mia�em pokus�, �eby
si� wycofa� z projektu, poniewa� skok w nieznane, z planem, do kt�rego nawet nie
wiedzia�em, jak si� zabra�, nie m�wi�c ju� o tym, jak go sfinalizowa�, wydawa�
mi si� ma�o poci�gaj�cy. Ale szko�a wynaj�a kogo� na zast�pstwo, ja kupi�em
now� furgonetki z my�l� o podr�y do Galen, a uczniowie ani troch� nie czepiali
si� p� mojego p�aszcza, b�agaj�c, �ebym zosta�. Wiec pomy�la�em sobie, �e co
b�dzie, to b�dzie, ale rozstanie si� z takimi typkami jak Davis Bell i Wypierdek
Grantham na pewno dobrze mi zrobi.
Potem wydarzy�a si� seria dziwnych zdarze�.
Pewnego popo�udnia bobrowa�em w antykwariacie i nagle ujrza�em na kontuarze
wydane przez Alexa "Brzoskwiniowe Cienie" France'a, z oryginalnymi ilustracjami
Van Walta. Ksi��ka ta z niewiadomych mi powod�w od lat nie by�a wznawiana, a ja
nigdy jej nie czyta�em.
Na mi�kkich nogach zbli�y�em si� do lady i wytar�szy wpierw r�ce o spodnie, z
nabo�e�stwem uj��em ksi��ki w d�o�. Zauwa�y�em, �e z k�ta sklepiku obserwuje
mnie troll, kt�ry wygl�da�, jakby go kto� zanurzy� w beczce talku.
- Wspania�y egzemplarz, prawda? Kto� go tu przyni�s� jakby nigdy nic i rzuci� na
lad�.
Troll m�wi� z po�udniowym akcentem i sprawia� wra�enie typa, kt�ry wegetuje w
zagrzybionym domiszczu z trupem mamusi i sypia pod moskitier�.
- Fantastyczny. Ile?
- Nic z tego, widzi pan, ju� sprzedany. Prawdziwy rarytas. Wie pan, dlaczego tej
ksi��ki nigdzie nie ma? Bo Marshall France uzna�, �e jest kiepska i zabroni� j�
wznawia�. To by� kawa� dziwaka, ten ca�y France.
- Mo�na wiedzie�, kto j� kupi�?
- Taka jedna, nigdy jej przedtem nie widzia�em, ale ma pan szcz�cie, bo m�wi�a,
�e przyjdzie po ksi��k� - spojrza� na zegarek, z�oty Cartier, jak zauwa�y�em -
w�a�nie mniej wi�cej o tej porze, oko�o jedenastej, tak m�wi�a.
Taka jedna. Musia�em zdoby� t� ksi��k�, musia�a mi j� sprzeda�, wszystko jedno
za jak� cen�. Zapyta�em, czy mog� poprzegl�da� ksi��k�, dop�ki w�a�cicielka nie
przyjdzie, na co troll odpar�, �e czemu nie.
Tak jak zdarza�o mi si� ze wszystkim co napisa� Marshall France, wdepn��em w t�
ksi��k� i na pewien czas opu�ci�em �wiat. Te sformu�owania! Talerze nienawidzi�y
sreber, kt�re z kolei nienawidzi�y szklanek. Wy�piewywa�y do siebie nawzajem
okrutne piosenki. Ping. Ding. Dzy�. Te same z�o�liwo�ci trzy razy dziennie. Jak
to si� dzia�o, �e wszystkie jego postacie by�y takie nowe, a z chwil�, kiedy si�
je pozna�o, cz�owiek nie m�g� poj��, jak sobie dot�d bez nich radzi� w �yciu.
Zupe�nie jak ostatnie kawa�ki puzzla, kt�re idealnie pasuj� w sam �rodek
uk�adanki.
Sko�czy�em i natychmiast zabra�em si� do ponownego czytania fragment�w, kt�re
szczeg�lnie mi si� spodoba�y. By�o ich sporo, tote� kiedy us�ysza�em dzwonek
przy drzwiach i czyje� wej�cie, postanowi�em to ca�kowicie zignorowa�. Je�eli to
by�a ona, mog�o si� sko�czy� tym, �e nie sprzeda mi ksi��ki i nie b�d� mia� ju�
okazji jej zobaczy�, chcia�em wiec wch�on�� ile si� da, p�ki czas.
Przez kilka lat kolekcjonowa�em wieczne pi�ra. Kiedy� �azi�em po pchlim targu we
Francji i zobaczy�em tu� przed sob� faceta, kt�ry podni�s� ze straganu wieczne
pi�ro i uwa�nie mu si� przygl�da�. Po sze�cioramiennej gwiazdce na skuwce zaraz
pozna�em, �e to Montblanc. Stary Montblanc. Zatrzyma�em si� i zaklina�em faceta
w my�lach: "Od��, NIE KUPUJ!" Ale na nic si� to nie zda�o - facet patrzy� na
pi�ro z coraz wi�kszym zainteresowaniem. Wtedy zacz��em mu �yczy�, �eby pad�
trupem na miejscu, a wtedy wyj��bym pi�ro z jego bezw�adnej d�oni i sam bym je
kupi�. Facet ca�y czas sta� plecami do mnie, ale moja nienawi�� by�a tak
intensywna, �e musia�a do niego dotrze�, bowiem ni st�d ni zow�d od�o�y� pi�ro
na miejsce, obejrza� si� na mnie z przera�eniem i poszed� jak zmyty.
Pierwsz� rzecz�, kt�r� zobaczy�em po oderwaniu oczu od ksi��ki France'a, by�a
niebrzydka lalunia w d�insowej sp�dnicy. To musia�a by� ona. OD�ӯ, NIE KUPUJ!
Pr�bowa�em przebi� j� wzrokiem przez d�insow� sp�dnic� a� po samo dno duszy,
gdziekolwiek j� mia�a. ODEJD�, KOBIETO! ZAKLINAM CI�, ODEJD�, ZOSTAW T� KSI��K�
TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ!
- Tamten pan j� przegl�da. My�la�em, �e nie b�dzie pani mia�a nic przeciwko
temu.
Nagle opad�a mnie dzika romantyczna nadzieja, �e ona oka�e si� �liczna i
�agodnie u�miechni�ta. �liczna i �agodnie u�miechni�ta, bo mia�a najlepszy na
�wiecie gust w ksi��kach. Ale nie by�a ani �liczna, ani �agodnie u�miechni�ta.
U�miech na jej twarzy by� szcz�tkowy - lekkie zmieszanie po��czone z p�czkuj�cym
gniewem - a sama twarz - brzydko/�adna. Czysta, zdrowa twarz, wyhodowana gdzie�
na wiejskiej farmie, ale ukrywana przed s�o�cem. W�osy proste, br�zowe, lekko
podwini�te na ko�cach, tam, gdzie si�ga�y ramion, jak gdyby ba�y si� ich
dotkn��. Archipelag bardzo bladych pieg�w, nos prosty, oczy szeroko rozstawione.
Im d�u�ej si� na ni� patrzy�o, tym bardziej by�a pospolita ni� �adna, ale ca�y
czas narzuca�o mi si� okre�lenie "zdrowa uroda".
- Nie trzeba by�o.
Nie wiedzia�em, do kt�rego z nas to m�wi. Ale zaraz podesz�a wprost do mnie i
wyj�a mi ksi��k� z r�ki, ca�kiem jak matka, kiedy mnie czasem przy�apa�a na
lekturze �wi�skiego pisemka. Dwukrotnie przetar�a jasnozielon� ok�adk� i dopiero
wtedy spojrza�a prosto na mnie. Mia�a cienkie, rdzawego koloru brwi, lekko
zawini�te na ko�cach, tak �e nawet kiedy gniewnie marszczy�a czo�o, nie
wygl�da�a na specjalnie w�ciek��.
Ksi�garz zbli�y� si� do nas w lansadach, z grzecznym "Czy mo�na?" porwa� moj�
ukochan� z r�k obcej baby i wr�ci� za lad�, gdzie zacz�� owija� skarb br�zow�
bibu�k�.
- Siedz� tu na tym rogu od dwudziestu lat i zdarza�o si�, �e mia�em po kilka
France'�w naraz, ale na og�l nie ma go ani na lekarstwo. Jasne, �e trafi� na
pierwsze wydanie "Krainy chich�w" jest stosunkowo �atwo, bo France by� ju� wtedy
bardzo znanym pisarzem, ale "Smutku Zielonego Psa", wszystko jedno w kt�rym
wydaniu, mo�na szuka� jak z�b�w Hydry. Co� pa�stwu powiem, zdaje mi si�, �e mam
na zapleczu jedn� "Kraine", wi�c gdyby kt�re� z pa�stwa by�o zainteresowane...
Popatrzy� po nas, oczy mu si� za�wieci�y, ale ja ju� mia�em pierwsze wydanie, za
kt�re zap�aci�em maj�tek w Nowym Jorku, a moja przeciwniczka zapami�ta�e szuka�a
czego� w torebce, wi�c ksi�garz skwitowa� nieudan� transakcje wzruszeniem ramion
i wr�ci� do pakowania.
- To b�dzie trzydzie�ci pi�� dolar�w, panno Gardner.
Trzydzie�ci pi��! Ja bym ch�tnie da�...
- Hmm, panno Gardner? Hmh, czy nie odst�pi�aby mi pani tej ksi��ki za st�w�?
M�g�bym zap�aci� od razu, got�wk�.
Troll sta� dok�adnie za ni�, kiedy rzuci�em swoj� cen� i zobaczy�em, jak jego
usta wij� si� gwa�townie w g�r� i w d�, jak dwie cierpi�ce �mije.
- Sto dolar�w? Pan chce za to da� sto dolar�w?
By�a to jedyna ksi��ka France'a, kt�rej nie mia�em, tym bardziej w pierwszym
wydaniu, a mimo to na ton g�osu ksi�garza poczu�em si� bogat� �wini�. Ale tylko
przez chwil�. Kiedy chodzi�o o Marshalla France'a, by�em got�w zosta� �wini� w
ka�dej chwili, byleby zdoby� ksi��k�.
- Tak. Sprzeda pani?
- Doprawdy, panno Gardner, mo�e nie powinienem si� wtr�ca�, ale sto dolar�w to
niesamowita suma, nawet za tego France'a.
Je�eli odczu�a pokus� i je�eli ta ksi��ka znaczy�a dla niej tyle samo, co dla
mnie, to teraz cierpia�a. W�a�ciwie by�o mi jej prawie �al. Wreszcie popatrzy�a
na mnie, jakbym jej zrobi� paskudny kawa�. Wiedzia�em, �e na moj� ofert� odpowie
"tak", czym sama sobie uczyni zaw�d.
- W �r�dmie�ciu jest ksero. Przefotografuj� t� ksi��k�, a potem... potem j� panu
sprzedam. Mo�e pan po ni� przyj�� jutro wieczorem. Mieszkam na Broadway 189,
drugie pi�tro. Niech pan przyjdzie o... no, nie wiem... o �smej.
Zap�aci�a i wysz�a, nie m�wi�c ju� ani s�owa do �adnego z nas. Po jej wyj�ciu
antykwariusz spojrza� na �wistek, kt�rym za�o�ona by�a ksi��ka i powiedzia� mi,
�e dziewczyna nazywa si� Saxony Gardner i �e poza ksi��kami Marshalla France'a
kaza�a sobie odk�ada� wszystkie stare pozycje dotycz�ce marionetek.
Mieszka�a w tej dzielnicy, przez kt�r� niebezpiecznie jest jecha� samochodem z
otwartymi oknami, w domu, kt�ry musia� by� niegdy� ca�kiem szykowny - mn�stwo
ok�adziny i du�a komfortowa weranda przez ca�y fronton - ale teraz przypomina�
szkielet kr��ownika szos, ogo�ocony ze wszystkiego pr�cz wstecznego lusterka. W
bujanym fotelu na werandzie siedzia� stary Murzyn w szarej bluzie od dresu z
kapturem, a poniewa� by�o ciemno, nie od razu zauwa�y�em, �e trzyma na kolanach
czarnego kota.
- Szanowanko, kolego.
- Cze��. Mieszka tu Saxony Gardner?
Zamiast odpowiedzie� na moje pytanie, podni�s� kota na wysoko�� oczu i zagadn��
go czule - "kici, kici, kici" - nie jestem zreszt� pewien, czy m�wi� do kota.
Nie przepadam za zwierz�tami.
- Najmocniej pana przepraszam, czy by�by pan uprzejmy poinformowa� mnie, czy...
- Tak. Jestem. - Szklane drzwi si� otworzy�y i stan�a w nich ona. Podesz�a do
starego i kciukiem dotkn�a czubka jego g�owy. - Czas do ��ka, wujku
Leonardzie.
U�miechn�� si� i przekaza� kota w jej r�ce. Saxony odprowadzi�a go wzrokiem, po
czym gestem poleci�a mi zaj�� jego fotel.
- Wszyscy m�wi� do niego wujku. Mi�y staruszek. Mieszka z �on� na parterze, a ja
zajmuje pi�tro. Pod pach� trzyma�a co�, co po chwili wyj�a i szorstkim ruchem
pchn�a w moj� stron�. - To pa�ska ksi��ka. Nigdy bym jej panu nie sprzeda�a,
gdyby nie to, �e akurat potrzebuje pieni�dzy. Pan pewnie gwi�d�e na powody, ale
wszystko jedno, chcia�am �eby pan wiedzia�. Nie cierpi� pana, ale jednocze�nie
jestem panu wdzi�czna.
By�a ju� w po�owie drogi do u�miechu, lecz w zamian tylko przeczesa�a d�oni�
w�osy. Mia�a �mieszn� cech�, do kt�rej zrazu trudno by�o przywykn�� - Saxony
Gardner rzadko kiedy robi�a wi�cej ni� jedn� rzecz naraz. Kiedy si� u�miecha�a,
jej r�ce by�y nieruchome. Kiedy chcia�a odgarn�� w�osy z twarzy, u�miech na ten
moment znika�.
Kiedy ju� trzyma�em ksi��k� w r�ku, zauwa�y�em, �e zosta�a na nowo opakowana w
papier b�d�cy kopi� r�kopisu muzycznego. Uzna�em to za mi�y gest, chocia� tak
naprawd� mia�em jedynie ochot� jak najpr�dzej zerwa� papier i ponownie zabra�
si� do lektury. Wiedzia�em �e zrobi� to od razu by�oby nietaktem, ale cieszy�em
si� na my�l o szybkim powrocie do domu. Zemle� gar�� ziarenek, zaparzy� czajnik
�wie�ej kawy, zasi��� w du�ym fotelu przy oknie, w dobrym �wietle...
- Wiem, �e to nie m�j interes, ale dlaczego da� pan za t� ksi��k� a� sto
dolar�w?
Jak wyt�umaczy� obsesje?
- A dlaczego pani da�a trzydzie�ci pi��? Je�li si� nie myl�, to nawet na to
pani� nie sta�. Odepchn�a si� od kolumny, o kt�r� przez ca�y czas opiera�a
plecami i potar�a podbr�dek gestem twardego faceta.
- Sk�d pan mo�e wiedzie�, na co mnie sta�, a na co nie? Wcale nie musz� panu
sprzedawa� tej ksi��ki. Jeszcze nie wzi�am od pana ani grosza.
Podnios�em si� ze sfatygowanego fotela wujka Leonarda i si�gn��em do kieszeni po
nowy banknot studolarowy, kt�ry zawsze nosz� ukryty w tajnej skrytce portfela.
Dziewczyna nie by�a mi na nic potrzebna, i nawzajem, a poza tym zaczyna�o si�
robi� zimno i chcia�em wydosta� si� z okolicy zanim na dachu domu zabrzmi�
wojenne tam - tamy i rozpoczn� si� ta�ce rytualne.
- No to ja ju� chyba sobie p�jd�. Prosz�, oto pieni�dze i przepraszam
najmocniej; je�eli by�em wobec pani niegrzeczny.
- By� pan. Napije si� pan herbaty?
Macha�em jej przed nosem nowiute�kim banknotem, ale nie spieszy�a si� go bra�.
Wzruszy�em wi�c ramionami i zgodzi�em si� na herbat�, a ona wprowadzi�a mnie do
wn�trza Domostwa Usher�w.
W holu, nad drzwiami, kt�re uzna�em za wej�cie do komnat wujka Leonarda, pali�a
si� trzywatowa �ar�wka w odcieniu brunatno��tym. Spodziewa�em si�, �e w �rodku
b�dzie �mierdzia�o jak po odp�ywie, ale omyli�em si�. Zapach by� przyjemny i
egzotyczny: na pewno jakie� kadzid�o. Zaraz za lampk� by�y schody. Okaza�y si�
tak strome, �e przez chwile zastanawia�em si�, czy nie prowadz� do obozu - bazy
na El Capitan, ale jako� je sforsowa�em, w sam� por�, �eby zobaczy�, jak moja
przewodniczka znika za drzwiami, m�wi�c do mnie przez rami� co�, czego nie
zrozumia�em.
Zapewne radzi�a mi uwa�a� na g�ow�, bo ledwie przekroczy�em za ni� pr�g,
zapl�ta�em si� w g�st� paj�czyn�, co przyprawi�o mnie o drobny atak serca.
Paj�czyna okaza�a si� linkami marionetki, a �ci�lej m�wi�c, jednej z licznych
lalek rozwieszonych po ca�ym pokoju w wyszukanych makabrycznych pozach, kt�re
przypomnia�y mi wszystkie najgorsze sny, jakie miewa�em w �yciu.
- Tylko prosz� nie u�ywa� s�owa "kukie�ki". To s� wszystko marionetki. Jak�
herbat� pan woli, jab�kow� czy rumiankow�?
Przyjemny zapach pochodzi� w�a�nie z jej pokoju - i rzeczywi�cie by� to zapach
kadzid�a. Zobaczy�em, �e kilka laseczek kopci si� w pe�nej drobnego, bia�ego
proszku glinianej miseczce stoj�cej na stoliku do kawy. Obok le�a�o kilka
dziwnie jaskrawych kamieni i co�, co uzna�em za g�ow� marionetki. W�a�nie
trzyma�em j� w r�ku i ogl�da�em, kiedy Saxony wr�ci�a do pokoju z herbat� i
bochenkiem w�asnor�cznie upieczonego chleba bananowego.
- Zna si� pan na marionetkach? Ta jest kopi� z�ego ducha, Natta, z Birma�skiego
Teatru Marionetek.
- Czy pani z tego w�a�nie �yje? - Zatoczy�em �uk r�k�, przy czym Natt o ma�o nie
wyl�dowa� na chlebie bananowym.
- Tak, a raczej �y�am, dop�ki nie zachorowa�am. S�odzi pan miodem, czy cukrem? -
"Zachorowa�am" powiedzia�a takim tonem, �e nie czu�em si� w obowi�zku pyta� na
co, albo czy ju� czuje si� lepiej.
Po wypiciu porcji najobrzydliwszego gor�cego p�ynu, jaki kiedykolwiek mia�em w
ustach - ciekawe, czy to by�a jab�kowa, czy rumiankowa - odby�o si� zwiedzanie
pokoju. Gospodyni wymienia�a nazwiska Ivo Puhonny'ego i Tony'ego Sargi, papla�a
o figurkach z Wajang i o Bunraku, jakby�my wszyscy byli starymi znajomymi. Mimo
to, podoba� mi si� jej entuzjazm i niebywa�e pokrewie�stwo miedzy obliczami
niekt�rych kukie�ek a moimi maskami.
Kiedy usiedli�my z powrotem i kiedy ju� lubi�em j� sto razy bardziej ni� na
pocz�tku, o�wiadczy�a, �e ma co�, co na pewno mi si� spodoba. Wysz�a do drugiego
pokoju i wr�ci�a z fotografi� w ramce. Zna�em tylko jedno zdj�cie France'a, wi�c
nie rozpozna�em postaci na fotografii, dop�ki nie zauwa�y�em jego autografu w
lewym dolnym rogu.
- O rany! Sk�d pani to ma!
Odebra�a mi zdj�cie i przypatrzy�a mu si� z uwag�. Kiedy si� zn�w odezwa�a,
m�wi�a wolno i cicho.
- Kiedy by�am ma�a, bawi�am si� z dzie�mi przy stercie palonych li�ci. Potkn�am
si� i wpad�am w stos. Mia�am tak poparzone nogi, �e ca�y rok przele�a�am w
szpitalu. Matka przynios�a mi jego ksi��ki, a ja czyta�am je w k�ko, a� ok�adki
odchodzi�y od grzbietu. Ksi��ki Marshalla France'a i ksi��ki o kukie�kach i
marionetkach.
Wtedy po raz pierwszy zastanowi�em si�, czy przypadkiem France nie dzia�a tylko
na takie dziwad�a jak my: na ma�e dziewczynki le��ce w szpitalu i zafascynowane
marionetkami oraz na ma�ych ch�opc�w, poddawanych psychoanalizie od pi�tego roku
�ycia, kt�rzy maj� wspania�ych ojc�w.
- Ale sk�d pani to ma? Widzia�em tylko jedno jego zdj�cie, a i to z czas�w
m�odo�ci, jeszcze bez brody.
- Wiem, to z "Time'a"? - Ponownie przyjrza�a si� swojej fotografii. - Pami�ta
pan, jak zapyta�am, dlaczego by� pan sk�onny zap�aci� a� tyle za "Brzoskwiniowe
Cienie"? Wie pan, ile ja zap�aci�am za to? Pi��dziesi�t dolar�w. Nie�le, co?
Popatrzy�a na mnie i tak g�o�no prze�kn�a �lin�, �e nawet ja us�ysza�em dono�ne
"glump".
- Czy pan te� uwielbia jego ksi��ki? To jest... niedobrze mi si� robi na my�l,
�e mam j� panu odda�. Szuka�am jej przez tyle lat. - Dotkn�a czo�a, a potem
przesun�a palcami po bladym policzku. - Niech pan j� ju� lepiej zabierze i
p�jdzie sobie.
Skoczy�em na r�wne nogi i wy�o�y�em pieni�dze na st�. Przed wyj�ciem zapisa�em
jej na kawa�ku papieru swoje nazwisko i adres. Poda�em jej �wistek, m�wi�c
�artem, �e mo�e odwiedza� u mnie swoj� ksi��k�, kiedy tylko zechce. Bodajbym si�
by� ugryz� w j�zyk.
Rozdzia� III
W jaki� tydzie� p�niej siedzia�em d�ugo w nocy nadrabiaj�c zaleg�e lektury.
Chocia� raz z przyjemno�ci� my�la�em o swojej mysiej dziurze, bo na zewn�trz
szala�a zimowa burza, wahaj�c si� mi�dzy z�o�liwym, uporczywym deszczem a mokrym
�niegiem. Prawd� m�wi�c, zmienne pogody Connecticut bardzo mi si� podoba�y;
dawniej mieszka�em w Kalifornii, gdzie po jednym s�onecznym dniu przychodzi�
nieuchronnie nast�pny s�oneczny dzie�.
Oko�o dziesi�tej us�ysza�em dzwonek u drzwi, wi�c podnios�em si� niech�tnie,
przekonany, �e to na pewno zn�w jaki� b�azen oberwa� umywalk� w �azience dla
ch�opc�w albo jeden szczeniak wyrzuci� drugiego przez okno. Mieszkanie w
internacie oceniam jako trzeci lub czwarty kr�g piek�a. Drzwi otworzy�em z
gotowym przekle�stwem na ustach.
Mia�a na sobie czarne poncho do kolan, z kapturem. Gdyby nie plastyk opo�czy
wygl�da�aby, wypisz wymaluj, jak kap�an Inkwizycji.
- Wpad�am na chwil�. Nie przeszkadzam? Chcia�am panu pokaza� par� rzeczy.
- Bardzo si� ciesz�, prosz� wej��. Zastanawia�em si� w�a�nie, dlaczego
"Brzoskwiniowe Cienie" by�y przez ca�y dzie� takie podekscytowane.
Kiedy to m�wi�em, by�a w po�owie zdejmowania kaptura. Przerwa�a gest i
u�miechn�a si� do mnie spod czo�a. Po raz pierwszy u�wiadomi�em sobie, jaka
jest niska. Jej twarz b�yszcza�a mokr� biel� na tle l�ni�cej od deszczu czerni
poncha: dziwna bia�or�owo��, nawet �adna i jakby dziecinna zarazem. Powiesi�em
ociekaj�ce okrycie i wskaza�em jej drog� do pokoju. W ostatniej chwili
przypomnia�y mi si� jej kukie�ki i to, �e nie widzia�a jeszcze moich masek.
Pomy�la�em o ostatniej kobiecie, kt�ra je ogl�da�a.
Saxony da�a dwa kroki w g��b pokoju i stan�a jak wryta. Szed�em za ni�, wi�c
nie widzia�em efektu pierwszego wra�enia na jej twarzy. A szkoda. Po kilku
sekundach podesz�a do masek. Stan��em w drzwiach, ciekaw, co powie i kt�r�
zechce dotkn�� albo zdj�� ze �ciany.
�adnej. Przygl�da�a im si� d�ugo i w pewnej chwili wyci�gn�a r�k� w stron�
czerwonego meksyka�skiego diab�a z wielkim niebieskim w�em wychodz�cym mu z
nosa i wchodz�cym do ust, ale jej r�ka zatrzyma�a si� w p� gestu i opad�a.
Nie odwracaj�c si� do mnie, powiedzia�a:
- Wiem, kim pan jest.
Wycelowa�em jedn� z moich bardziej �mierciono�nych min w nasad� jej plec�w.
- Wie pani, kim jestem? Chcia�a pani powiedzie�, �e wie, kim jest m�j ojciec. To
�adna tajemnica. Wystarczy w��czy� telewizor w dowolnym dniu na program nocny.
Odwr�ci�a si� i zatkn�a d�onie w kieszonki tej samej d�insowej sp�dnicy, kt�r�
mia�a na sobie wtedy w ksi�garni.
- Pana ojciec? Nie, m�wi�am o panu. Wiem, kim pan jest. Kt�rego� dnia
zadzwoni�am tu i wszystkiego si� o panu dowiedzia�am. Przedstawi�am si� jako
dziennikarka pesz�ca reporta� o pa�skiej rodzinie. Potem poszpera�am w starym
"Who is Who" i innych �r�d�ach na temat pana i pana rodziny. - Dwoma palcami
wydoby�a z kieszeni posk�adan� kartk� i rozwin�a j�. - Ma pan trzydzie�ci lat,
pana brat Max i siostra Nicolle, oboje starsi od pana, zgin�li w katastrofie
lotniczej razem z ojcem. Matka mieszka w Litchfield, Connekticut.
By�em zaskoczony i samym faktem, i bezczelnym spokojem, z jakim wyzna�a, czym
si� zajmuje.
- Sekretarka szko�y powiedzia�a mi, �e studiowa� pan w Franklin and Marshall
College i uko�czy� studia w roku 1971. W tej szkole pracuje pan od czterech lat,
a ucze� z klasy, kt�rej wyk�ada pan literatur� ameryka�sk�, w rozmowie ze mn�
wyrazi� si�, �e jako nauczyciel jest pan, cytuj�, "w porz�dku", koniec cytatu.
Z�o�y�a kartk� i schowa�a do tej samej kieszeni.
- Po co to ca�e �ledztwo? O co jestem podejrzany?
- Lubi� wiedzie�, z kim mam do czynienia - odpar�a, nie wyjmuj�c r�ki z
kieszeni.
- Ach tak? No i co?
- No i nic. Skoro wyst�pi� pan z propozycj� zap�acenia takiej sumy za ksi��k�
Marshalla France'a, chcia�am si� dowiedzie� o panu czego� wi�cej, to wszystko.
- Nie jestem przyzwyczajony do tego, �eby kto� zbiera� informacje na m�j temat.
- Dlaczego rzuca pan prac� w szkole?
- Nie rzucam. To si� nazywa urlop bezp�atny. A w og�le, co pani do tego?
- Niech pan lepiej zobaczy, co przynios�am.
Si�gn�a pod sw�j szary pulower na piersiach i co� stamt�d wyci�gn�a. Kiedy mi
to podawa�a, jej g�os �ama� si� z przej�cia.
- Wiedzia�am, �e to istnieje, ale nawet nie marzy�am, �e kiedy� trafi� na
egzemplarz. Zdaje si�, �e wydrukowano ich tylko tysi�c. Ten znalaz�am u Gothama
w Nowym Jorku. Polowa�am wsz�dzie, od lat. By�a to ma�a, bardzo cienka
ksi��eczka, wydrukowana na wspaniale mi�sistym, chropawym papierze. Po
ilustracji na ok�adce (jak zwykle Van Walt) pozna�em, �e jest to co� France'a,
chocia� absolutnie nie mia�em poj�cia, co. Tytu� brzmia�: "Nocne wy�cigi w g��b
Anny" i przede wszystkim zdumia� mnie fakt, �e nietypowo dla ksi��ek France'a,
ta mia�a tylko jedn� ilustracj� - na ok�adce. Prosty, czarno - bia�y, rysowany
pi�rkiem i atramentem wizerunek dziewczynki w spodniach - ogrodniczkach id�cej o
zachodzie s�o�ca w stron� stacji kolejowej.
- Nigdy nie s�ysza�em o tej ksi��ce. Sk�d... kiedy to si� ukaza�o?
- Nie s�ysza� pan? Naprawd�? Nigdy pan...? - Delikatnie wyj�a ksi��k� z moich
chciwych r�k i przesun�a palcami po ok�adce, jakby czyta�a brajlem. - To jest
ta powie��, w trakcie pisania kt�rej zmar�. Niewiarygodne, prawda? Powie��
Marshalla France'a! Podobno nawet j� uko�czy�, tylko jego c�rka, Anna, nie
pozwala opublikowa� ca�o�ci. To - jej g�os by� gniewny, oskar�ycielsko puka�a
palcami w ok�adk� - jest jedyna cz��, jak� ogl�da�o oko ludzkie. Nie jest to
ksi��ka dla dzieci. A� trudno uwierzy�, �e to on j� napisa�, taka jest inna ni�
reszta jego ksi��ek. Jaka� taka niesamowita i smutna.
Ponownie wy�uska�em ksi��k� z jej r�k i otworzy�em j� ostro�nie.
- Tylko pierwszy rozdzia�, jak pan sam widzi, ale za to bardzo d�ugi, prawie
czterdzie�ci stron. - Czy nie... nie mia�aby mi pani za z�e, gdybym si� jej
chwile poprzygl�da� w samotno�ci?
U�miechn�a si� mi�o i kiwn�a g�ow�. Kiedy ponownie podnios�em wzrok, wchodzi�a
do pokoju z tac� zastawion� fili�ankami, mosi�nym imbrykiem buchaj�cym par� i
ca�ym zapasem angielskich rogalik�w, jaki trzyma�em na dwa najbli�sze �niadania.
Postawi�a tac� na ziemi.
- Nie gniewa si� pan? Ca�y dzie� nic nie jad�am, umieram z g�odu. Znalaz�am to
wszystko w kuchni...
Zamkn��em ksi��k� i rozpar�em si� wygodnie w fotelu. Patrzy�em, jak panna Saxony
po�era moje rogaliki. Nie mog�em powstrzyma� u�miechu. A potem, sam nie wiem
kiedy i dlaczego, wyrzuci�em siebie ca�y plan dotycz�cy biografii France'a.
Wiedzia�em; �e je�eli w og�le mam z kim� rozmawia� przed zabraniem si� do
ksi��ki to w�a�nie z ni�, a mimo to sko�czy�em zawstydzony w�asnym entuzjazmem.
Wsta�em i podszed�em do masek, i uda�em, �e poprawiam Markiz�
Ona nic nie m�wi�a, i dalej nic nie m�wi�a, a� wreszcie odwr�ci�em si� od �ciany
i spojrza�em na ni�. Jej oczy uciek�y przed moimi i po raz pierwszy odk�d si�
poznali�my, przem�wi�a nie patrz�c na mnie.
- Czy mog�abym panu pom�c? Znam si� na badaniach �r�d�owych. Ju� kiedy� takie
robi�am, dla profesora z uczelni, a to by�oby jeszcze lepsze, bo dotyczy Jego
�ycia. �ycia Marshalla France'a. Nie wezm� drogo. S�owo honoru. Jaka jest teraz
najni�sza p�aca - dwa dolary za godzin�?
No tak. Wyj�tkowo mi�a panienka, jak zwyk�a mawia� moja matka przedstawiaj�c mi
swoje kolejne "Odkrycie", ale w tej kwestii nie potrzebowa�em, ani te� nie
�yczy�em sobie, niczyjej pomocy, nawet je�eli ta mi�a panienka wiedzia�a na
temat France'a wi�cej ni� ja. Chcia�em pracowa�, a nie troszczy� si� jeszcze o
kogo� innego, zw�aszcza o kobiet�, kt�ra sprawi�a na mnie wra�enie osoby
apodyktycznej, samolubnej i co najgorsze, humorzastej. Owszem, mia�a swoje
zalety, ale nie by� to czas i miejsce na nie. Nnno... wi�c... tego... taak...
jakby to... wi�em si� i miga�em, ale ona na szcz�cie poj�a mnie do�� szybko, i
dzi�ki Bogu.
- M�wi�c kr�tko, pan odmawia.
- Ja... kr�tko m�wi�c... ma pani racj�.
Spojrza�a na pod�og� i skrzy�owa�a r�ce na piersiach.
- Rozumiem.
Sta�a tak z minut�, po czym odwr�ci�a si� na pi�cie i unosz�c po drodze nieznan�
mi ksi��k� France'a. skierowa�a si� ku drzwiom.
- Ej�e, przecie� nie musi pani tak zaraz ucieka�.
Oczami wyobra�ni ujrza�em, jak chowa ksi��k� z powrotem pod sweter. Serce mi
p�ka�o na samo my�l o tym we�nianym wybrzuszeniu.
Wyci�gn�a w g�r� r�ce, �eby wci�� mokre poncho mog�o si� na ni� w�lizn��. Przez
chwil� wygl�da�a jak impregnowany Bela Lugosi. Przem�wi�a, nie opuszczaj�c r�k:
- Uwa�am, �e je�eli na serio my�li pan o pisaniu tej ksi��ki, robi pan powa�ny
b��d. Mog�abym panu naprawd� pom�c.
- Wiem czego... no wi�c ja...
- M�wi� tylko, �e mog�abym naprawd� pom�c. Zupe�nie nie rozumiem... Och,
niewa�ne. Otworzy�a drzwi i bardzo cicho zamkn�a je za sob�.
W kilka dni p�niej wr�ci�em po zaj�ciach do domu i zasta�em na drzwiach
przypi�t� kartk�. Zapisana by�a grubym flamastrem, a charakter pisma wyda� mi
si� ca�kiem obcy.
I tak to zrobi�. Z panem to nie ma nic wsp�lnego. Prosz� do mnie zadzwoni� jak
pan wr�ci - znalaz�am co�.
Saxony Gardner
Tego tylko brakowa�o, �eby kt�ry� z moich pupil�w przeczyta� kartk�, bez wahania
przet�umaczy� sobie "co�" na "narkotyki" i rozpu�ci� plotk� o ekscesach starego
Abbeya za drzwiami mieszkanka w bursie. Nawet nie zna�em numeru telefonu Saxony
i nie mia�em zamiaru go szuka�. Ale ona sama zatelefonowa�a do mnie wieczorem i
przez ca�� rozmow� by�a wyra�nie z�a.
- Wiem, �e nie chcesz, �ebym si� w to miesza�a, Tomaszu, ale tak czy owak
powiniene� by� zadzwoni�. Sp�dzi�am wiele godzin w bibliotece, �eby to dla
ciebie zdoby�.
- Naprawd�? Jestem ci bardzo zobowi�zany, M�wi� serio.
- W takim razie we� kartk� i kawa�ek o��wka, bo jest tego sporo.
- Wal. Mam wszystko pod r�k�.
Niezale�nie od tego co j� sk�oni�o do robienia tego, co robi�a, nie mia�em
zamiaru wy��cza� Radia Wolna Informacja.
- Dobra. Po pierwsze: on si� wcale nie nazywa� France, tylko Frank. Martin Emil
Frank, urodzony w Rattenbergu, Austria, w roku 1922. Rattenberg jest
miasteczkiem po�o�onym oko�o czterdzie�ci mil od Innsbrucka, w g�rach. Ojciec
mia� na imi� Dawid, matka - Hanna, przez "H".
- Poczekaj moment. Ju�.
- Mia� starszego brata, Izaaka, kt�ry zgin�� w Dachau w 1944.
- �ydzi?
- Nie ulega w�tpliwo�ci. France przyby� do Ameryki w roku 1938 i w jaki� czas
potem osiad� w Galen, Missouri.
- Dlaczego w Galen? Dowiedzia�a� si�?
- Nie, ale pr�buj�. Podoba mi si� to. Fajnie jest pracowa� w bibliotece i
wygrzebywa� sekrety o kim�, kogo si� kocha.
Zako�czy�a rozmow�, a ja jeszcze przez d�u�sz� chwil� sta�em ze s�uchawk� w
d�oni, a� w ko�cu podrapa�em si� ni� po g�owie. Sam nie wiedzia�em, czy
obietnica Saxony, �e zadzwoni, kiedy tylko znajdzie co� nowego, cieszy mnie, czy
nie.
Wedle jej informacji (w kilka dni p�niej), France osiedli� si� w Galen,
poniewa� jego wuj Otto prowadzi� tam niewielk� drukarni�. Jednak przed udaniem
si� na Zach�d, nasz bohater przez p�tora roku zamieszkiwa� w Nowym Jorku.
Saxony w �aden spos�b nie zdo�a�a ustali�, czym si� tam zajmowa�. Dosta�a wr�cz
drobnego kr��ka na tym punkcie i wydzwania�a do mnie z rosn�c� w�ciek�o�ci�.
- Nie mog� nic znale��! Chyba si� w�ciekn�!
- Spokojnie, Sax. Tylko kop dalej tak solidnie jak dot�d, a na pewno si� do
czego� dokopiesz.
- Prosu mnie nie poklepywa� po ramieniu. M�wisz ca�kiem jak tw�j ojciec w tym
filmie, kt�ry ogl�da�am wczoraj wieczorem. Stary James Vandenberg, farmer o
z�otym sercu.
Oczy zw�zi�y mi si� w szparki i z ca�ej si�y �cisn��em s�uchawk�.
- No wiesz, Saxony, Nie musisz mnie obra�a�.
- Kiedy ja wcale nie... Przepraszam.
Od�o�y�a s�uchawk�. Natychmiast oddzwoni�em, ale nie odebra�a telefonu. Ciekawe
- mo�e dzwoni�a z budki na jakiej� �lepej uliczce. Na sam� my�l o tym zrobi�o mi
si� jej tak strasznie �al, �e zszed�em na d� do kwiaciarni i kupi�em jej
japo�skie drzewko bonsai. Zanim je zostawi�em na progu mieszkania Saxony,
upewni�em si�, �e nie ma jej w domu.
Powinienem, my�la�em, sam dla odmiany co� zrobi�, zamiast zwala� ca�e
poszukiwania na ni�. W zwi�zku z tym, na przerw� �wi�teczn� pod koniec kwietnia
zaplanowa�em wycieczk� do Nowego Jorku, �eby tam porozmawia� w sprawie biografii
z wydawc� dzie� France'a. Nie powiadomi�em Saxony o tym projekcie a� do wieczora
w przeddzie� wyjazdu, a i wtedy ona pierwsza zadzwoni�a do mnie, ca�a w
skowronkach.
- Tomasz? Mam! Dowiedzia�am si�, co on porabia� w Nowym Jorku!
- W dech�! Co takiego?
- We� g��bszy oddech. Pracowa� u przedsi�biorcy pogrzebowego, W�ocha, o nazwisku
Lucente. By�, zdaje si�, jego pomocnikiem, czy kim� w tym rodzaju. Czym si�
dok�adnie zajmowa� - nie pisz�.
- To mi�a wiadomo��. A pami�tasz tamt� scen� w "Krainie chich�w", kiedy umieraj�
Ksi�ycowy B�azen i Lady Oliwa? Musia� wiedzie� co� nieco� o trupach, �eby
napisa� taki kawa�ek.
Rozdzia� IV
Kiedy jad� do Nowego Jorku, za ka�dym razem prze�ywam to samo uczucie. By� taki
g�upi kawa�ek o facecie, kt�ry po�lubi� pi�kn� kobiet� i nie m�g� si� doczeka�
nocy po�lubnej, �eby si� do niej dobra�. A kiedy si� w ko�cu doczeka�, panna
m�oda zdj�a z �ysej g�owy blond peruk�, odkr�ci�a drewnian� nog� i wyj�a
sztuczn� szcz�k�, dzi�ki kt�rej tak zniewalaj�co si� u�miecha�a, po czym
odwr�ci�a si� do m�a i rzek�a wstydliwie: "jestem gotowa, kochanie". Tak samo
jest ze mn� i z Nowym Jorkiem. Ilekro� si� do niego zbli�am - wszystko jedno
czym: samolotem, poci�giem, czy samochodem - p�on� z niecierpliwo�ci.
Szale�stwo! Teatry! Muzea! Ksi�garnie! Najpi�kniejsze Kobiety �wiata! Wszystko
tam jest i czeka na mnie ju� od dawna. Wyskakuj� z wagonu wprost na Grand
Central Station albo wychodz� na Port Authority, czy Kennedy Airport - samo
serce tego cudu. Serce �piewa z rado�ci: Co za ruch! Te kobiety! To
fantastyczne! Wszystko tu jest fantastyczne! I tu si� zaczyna, bo "wszystko"
mie�ci w sobie tak�e oberwa�ca, kt�ry zataczaj�c si� zd��a do rogu, �eby si� tam
wyrzyga�, a tak�e odra�aj�cego czternastoletniego Portoryka�czyka na
przezroczystych kosmicznych obcasach, kt�ry prosi (��da!) aby da� mu dolara. I
tak dalej, i tak dalej. Nie ma sensu si� nad tym rozwodzi�. Do��, �e jako� nie
mog� raz na zawsze pogodzi� si� z faktem, �e tak to w�a�nie jest i za ka�dym
razem jak tam przyje�d�am, dziwi mnie, �e na powitanie nie ta�czy Frank Sinatra
w bia�ym ubraniu, wy�piewuj�cy "New York, New York". Raz na Grand Centralu
zdarzy�o si� nawet, �e przeta�czy� obok mnie facet podobny do Sinatry.
Przeta�czy�, otar� si� o mnie, po czym zacz�� spokojnie sika� na �cian�.
Dlatego od pewnego czasu postanowi�em dzia�a� naukowo. Wysiadam z pos�gu w jak
najlepszym ustroju. Potem, a� do pierwszego obrzydliwego zdarzenia, czuj� si�
�wietnie i napawam ka�d� minut� pobytu w Nowym Jorku. Z nadej�ciem pierwszej
ohydy, daj� upust ca�ej mojej odrazie i rozczarowaniu, po czym spokojnie zajmuj�
si� w�asnymi sprawami.
Tym razem by� to taks�wkarz. Wymacha�em go tu� po wyj�ciu ze stacji i poda�em
adres wydawnictwa na Pi�tej Avenue.
- Na Pi�tej tera demonstruj�.
- Tak? No i co z tego?
Wizyt�wka s�u�bowa informowa�a, �e kierowca nazywa si� Franklin Tuto. Ciekaw
by�em, jak wymawia swoje nazwisko.
Z�apa�em w lusterku jego wzrok, kt�ry mnie taksowa�.
- No to trza bedzie zjecha� przez Park.
- W porz�dku, mnie to oboj�tne. Przepraszam pana, czy pan wymawia swoje nazwisko
"Tuto", czy "Tato"?
Jego oczy natychmiast znalaz�y si� w lusterku, sztyletuj�c mnie ostro, zanim ich
w�a�ciciel odpowiedzia� na niebezpieczne pytanie.
- A bo co?
- Nic. Po prostu by�em ciekaw. - Jak idiota, spr�bowa�em za�artowa�: - My�la�em,
�e mo�e jest pan spokrewniony z egipskim rodem Tut�w.
- Trele morele. Chcia� mnie pan sprawdzi�, co?
Z�apa� za daszek swojej kraciastej czapki golfowej, przekr�ci� go do ty�u i z
impetem wcisn�� czapk� na g�ow�.
Sk�d�e znowu, zobaczy�em nazwisko na wizyt�wce i...
- Znowu kontrol! Cholera by was wzi�a! Mam przed�u�enie licencji, czego si�,
kurwa, jeszcze czepiasz?
Zahamowa� przy kraw�niku i poinformowa� mnie, �e mam si� wynosi� z jego
pierdolonej taks�wki, �e se go mog�, kurwa, zawiesza� jak mi si� podoba i �e ma
dosy� "nas skurwysyn�w". Wobec tego wysiedli�my z taks�wki, pomachali�my na
po�egnanie Franklinowi Tuto, kt�ry oddala� si� z dzikim piskiem opon i z
westchnieniem zatrzymali�my nast�pn� taks�wk�.
Szef tej nazywa� si� Kodel Sweet. Jestem mistrzem w odczytywaniu nazwisk
kierowc�w taks�wek. Krajobraz na og� mnie nudzi. Kodel Sweet mia� na g�owie
fiku�ny aksamitny kapelusik, z gatunku tych, kt�re wygl�daj�, jakby co�
cz�owiekowi spad�o na g�ow� z dachu i tak ju� zosta�o. Na moje szcz�cie lub
nieszcz�cie, ten przez ca�� drog� odezwa� si� tylko raz - "Nie trzeba" -
powiedzia�, kiedy po raz drugi poda�em mu adres wydawnictwa. Za to kiedy ju�
wysiad�em, powiedzia�: "Mi�ego dnia �ycz�" - i to takim tonem, jakby mi go
naprawd� �yczy�.
Budynek by� z gatunku szklanych dom�w - co� jak wielki basen k�pielowy
postawiony na sztorc, z kt�rego jakim� cudem nie wylewa si� woda. Taka
architektura podoba mi si� tylko w jasny s�oneczny dzie� wiosenny albo jesienny,
kiedy miliony okien odbijaj� blask nieba.
Ze zdumieniem stwierdzi�em, �e wydawnictwo, kt�rego szukam, zajmuje w tym
budynku szereg pi�ter. Ca�e pi�tra ludzi trudni�cych si� ksi��k�. To mi si�
spodoba�o. Podoba�o mi si�, �e Kodel Sweet �yczy� mi przyjemnego dnia. W windzie
panowa� przyjemny zapach podniecaj�cych perfum jakiej� damy... Nowy Jork by� w
porz�dku.
Jad�c wind�, uczu�em �mieszny skurcz w �o��dku na my�l, �e za chwile b�d�
rozmawia� z kim�, kto osobi�cie zna� Marshalla France'a. Przez ca�e �ycie ludzie
zadr�czali mnie pytaniem, jaki naprawd� by� m�j ojciec, nienawidzi�em tego, a
teraz sam mia�em ochot� zada� pi��dziesi�t milion�w takich pyta� na temat
France'a. Kiedy wymy�li�em nast�pny milion, drzwi windy rozsun�y si� i
wyszed�em na koryta� w poszukiwaniu gabinetu Dawida Louisa:
Louisowi daleko by�o do Maxwella Perkinsa, mia� jednak wystarczaj�co dobr�
reputacje, �eby jego nazwisko od czasu do czasu obija�o si� o uszy. Ponowna
lektura artyku��w na temat France'a potwierdzi�a, �e Louis by� jedn� z
nielicznych os�b, z kt�rymi France kontaktowa� si� za �ycia. By� ponadto wydawc�
wszystkich jego ksi��ek i wykonawc� testamentu pisarza. Nie zna�em si� na
wykonawstwie ostatniej woli (kiedy umar� m�j ojciec, zamkn��em si� w szczelnej
hibernacji, z kt�rej wyszed�em dopiero kiedy pole walki zosta�o gruntownie
uprz�tni�te), przyj��em jednak za�o�enie, �e Louis musia� co� znaczy� dla
France'a, skoro ten ostatni uczyni� go str�em swojego maj�tku. .
- Tak, s�ucham pana?
Sekretarka mia�a na sobie - jak Boga kocham! - podkoszulek ze z�otej lamy z
has�em "Virginia Woolf" wypisanym cekinami w poprzek niez�ej klatki piersiowej.
Na jej biurku, ok�adk� do g�ry, le�a� otwarty egzemplarz ksi��ki "Super Seks".
- By�em um�wiony z panem Louisem.
- Pan Abbey?
Szybko odwr�ci�em wzrok, bo w jej oczach pojawi� si� nagle dobrze mi znany b�ysk
- "Czy pan przypadkiem nie jest ...?", a nie by�em w nastroju.
- Chwileczk�, sprawdz� tylko... - podnios�a s�uchawk� i wykr�ci�a numer
wewn�trzny.
Na jednej ze �cian sekretariatu wisia�a gablota z ostatnimi publikacjami
wydawnictwa. Z nawyku zaj��em si� najpierw literatur� pi�kn�, ale natychmiast
wzrok m�j przyci�gn�o gigantyczne albumowe wydanie zatytu�owane "�wiat
marionetek". Kosztowa�o dwadzie�cia pi�� dolar�w, ale przez szyb� gabloty
wydawa�o si� dzie�em tak opas�ym, �e musia�o chyba zawiera� wszystkie fotografie
drewnianych g��wek i sznurk�w, jakie istniej� na �wiecie. Postanowi�em kupi�
ksi�g� dla Saxony za ca�� robot�, kt�r� dla mnie odwala�a. Przeczuwa�em, �e dla
niej gest ten b�dzie oznacza� wi�cej ni� moje intencje, ale nawet na to
machn��em r�k�. Zas�u�y�a na niego.
- Pan Abbey?
Odwr�ci�em si� i zobaczy�em Louisa. By� niski, kr�py, dobrze zakonserwowany,
mia� sze��dziesi�t, mo�e sze��dziesi�t jeden lat. W idealnie skrojonym, be�owym
garniturze z szerokimi klapami, morskiego koloru koszuli z wzorem w jode�ka i
kasztanowatym fularze udrapowanym pod szyj� w miejsce krawata. Srebrne oprawki
okular�w nadawa�y mu wygl�d francuskiego re�ysera. Na wp� �ysy, powita� mnie na
wp� zwi�d�ym u�ciskiem d�oni.
Wprowadzi� mnie do gabinetu, a w chwili kiedy zamyka� drzwi, us�ysza�em, jak
sekretarka strzela balonem z gumy do �ucia.
Gabinet by� od �ciany do �ciany za�o�ony ksi��kami. Facet musia� by� naprawd�
nie byle kim, je�eli zna� chocia� po�ow� stoj�cych tam autor�w.
U�miechn�� si� wstydliwie i wetkn�� d�onie w kieszenie spodni.
- Pozwoli pan, �e usi�d� obok na kanapie? Prosz�, prosz�, niech pan siada. W
tamtym tygodniu gra�em w tenisa co� mi strzeli�o w krzy�u i jako� nie mog�
przyj�� do siebie.
Garnitur a la Ted Lapidus, sekretarka z cekinami, tenis... Niezale�nie od tego,
czy pochwala�em jego styl, czy te� nie, Louis stanowi� wa�ne ogniwo ��cz�ce mnie
z Marshallem Francem.
- Zdaje si�, �e chcia� pan rozmawia� o Marshallu, panie Abbey - u�miechn�� si� z
niejakim znu�eniem. Czy�by ju� kiedy� odbywa� podobne rozmowy? - Ciekawe, wie
pan, �e odk�d na uczelniach wy�szych otwarto kursy literatury dzieci�cej i
usankcjonowano pozycje literackie takich autor�w jak George MacDonald i bracia
Grimm, a nawet zacz�to ich cytowa�, zainteresowanie tw�rczo�ci� France'a
znacznie wzros�o. Jego ksi��ki i tak si� zawsze sprzedawa�y. Ale teraz wszed� na
listy lektur w wielu szko�ach.
Za chwil�, my�la�em, oznajmi mi, �e w przysz�ym miesi�cu dwadzie�cia os�b
zamierza opublikowa� pe�ne biografie France'a. Ba�em si� zada� to pytanie, ale
wiedzia�em, �e musz�.
- W takim razie dlaczego nikt nie napisa� jeszcze jego biografii?
Louis powoli odwraca� g�ow�, a� w ko�cu spojrza� mi prosto w oczy. Przedtem
wpatrywa� si� w co�, co go zafascynowa�o na pod�odze przed kanap�. Nie widzia�em
jego oczu, bo okulary odbija�y �wiat�o z okna, ale reszta twarzy wydawa�a si�
niewzruszona.
- Czy dlatego pan tu si� znalaz�, panie Abbey? Chce pan pisa� biografi�?
- Tak. Chcia�bym spr�bowa�.
- No dobrze - wzi�� g��bszy oddech i z powrotem zapatrzy� si� w pod�og�. - Wobec
tego powiem panu, to, co m�wi�em wszystkim innym. Mnie osobi�cie nic nie
uszcz�liwi�oby bardziej ni� biografia cz�owieka, o kt�rym w tej chwili
rozmawiamy. Niewiele o nim wiem, ale nawet to niewiele wystarczy, �eby
stwierdzi�, �e �ycie mia� fascynuj�ce. Przynajmniej dop�ki si� nie postarza� i
nie osiad� w Galen. Ka�da osobisto�� z dziedziny literatury powinna mie� sw�j
portret. Tylko �e Marshal