7332

Szczegóły
Tytuł 7332
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7332 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7332 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7332 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

RAND & ROBYN MILLER DAVID WINGROVE MY ST. Ksi�ga Atrusa T�umaczenie: Pawe� Lipszyc Pr�szy�ski i s-ka Warszawa 1996 PODZI�KOWANIA Chocia� na ok�adce widniej� tylko nasze nazwiska, nie jest prawd� �e ksi��ka jest wy��cznie naszym dzie�em; w pracy nad ni� uczestniczy�o wiele os�b. Przede wszystkim pragniemy podzi�kowa� Richardowi Vander Wende. Jego wk�ad w rozw�j opowie�ci oraz w proces tw�rczy co najmniej dor�wnuje naszemu. Dzi�kujemy Ryanowi Millerowi za napisanie pierwszej ksi�gi, kt�ra nada�a ton przewodni. Sk�adamy te� podzi�kowania Johnowi Biggsowi, Chrisowi Brandkampowi, Markowi DeForestowi, Bonnie McDowall, Beth Miller, Joshowi Staubowi i Richardowi Watsonowi. Na koniec dzi�kujemy naszemu wydawcy Brianowi DeDiore i Davidowi Wingrove za osi�gni�cie tego, co niemo�liwe. Szczeg�lne podzi�kowania nale�� si� wielbicielom gry Myst, kt�rzy od dawna czekali na t� histori� i pomogli jej powsta�. Mamy nadziej�, �e odpowiada ona na wiele pyta�, a zarazem stawia kilka nowych. Prolog Buty Gehna odciska�y �lady wok� ma�ego stawu, w soczystej, zadbanej zieleni. Wcze�niej wykopa� p�ytki gr�b pod w�skim nawisem skalnym w g��bi ogrodu. Kiedy �wit powoli rozpe�z� si� po piaskach i dotkn�� siedmiometrowej �ciany rozpadliny, Gehn pochyli� si� nad cia�em m�odej dziewczyny. Na jej jasnokremowym pustynnym ubraniu widnia�y plamy krwi i ciemnej ziemi z rozpadliny. Anna, wyczerpana po d�ugiej nocy, patrzy�a ze szczytu schod�w. Zrobi�a wszystko, co by�o w jej mocy, ale dziewczyna najwyra�niej chorowa�a ju� od kilku miesi�cy, miesi�cy por�d pozbawi� j� resztek si�. Umar�a z westchnieniem ulgi. Jeszcze teraz, w ciszy �witu, s�ysza�a krzyk Gehna, jego pe�ne b�lu i gniewu pomstowanie; s�ysza�a, jak obarcza j� win�, chocia� wtedy jego s�owa nie robi�y na Annie �adnego wra�enia. To by�a jej wina. Ponosi�a win� za wszystko. Istotnie. Tak by�o zawsze. Gdy sko�czy�, odwr�ci� si� i spojrza� na ni� bez krztyny mi�o�ci. Mia� tylko dziewi�tna�cie lat. - Zostaniesz? - Jej g�os zdradza� zm�czenie. Odpowiedzia� kr�tkim, przecz�cym ruchem g�owy. Przeszed� przez ogr�d niemal wojowniczym krokiem, niszcz�c jej cenn�, �yciodajn� przestrze�, najwyra�niej nie�wiadom tego, co robi. Patrzy�a, jak przykucn�� nad stawem. Bez wzgl�du na to, co robi� i m�wi�, nie potrafi�a si� na niego gniewa�. Wiedzia�a, co musia� czu�. Dobrze zna�a to uczucie: utraty sensu �ycia. Spojrza�a na swe brudne d�onie i powoli pokr�ci�a g�ow�. Po co przyszed�, skoro w �aden spos�b nie mog�a mu pom�c? Zna�a odpowied�. Nie chcia� przychodzi�, ale przygna�a go rozpacz. Wiedz�c, �e jego �ona jest chora, przypomnia� sobie o uzdrowicielskich zdolno�ciach matki. Przyby� jednak za p�no. W ka�dym razie za p�no dla �ony. S�ysz�c p�acz dziecka, Anna unios�a g�ow�. Wsta�a przeci�gaj�c si� i zesz�a po w�skich schodach, schylaj�c g�ow� pod kamiennym nadpro�em. Niemowl� le�a�o w wewn�trznej komnacie. Kiedy wesz�a do �rodka, kwilenie nasili�o si�. Sta�a nad malcem przez chwil�, patrz�c w jego niebieskie oczy. Wreszcie wzi�a go na r�ce i przytuli�a. - Moje biedactwo - szepn�a, a potem poca�owa�a dziecko. Poczu�a, jak si� rozlu�nia. - Moje ma�e biedactwo. Wysz�a, opar�a si� o balustrad�, patrz�c, jak Gehn myje si� nad stawem. Cenna woda w stawie zm�tnia�a. Zn�w ogarn�� j� gniew z powodu jego niedbalstwa. By� bezmy�lny. Gehn zawsze by� bezmy�lny. Ugryz�a si� jednak w j�zyk, wiedz�c, �e nie jest to odpowiedni moment na wspominanie o tym. - Czy chcesz, �ebym ubra�a dziecko na drog�? Gehn nie odpowiedzia� i przez chwil� s�dzi�a, �e nie us�ysza�. Kiedy jednak ponownie otworzy�a usta, odwr�ci� si� i spojrza� na ni� marszcz�c brwi. - Zatrzymaj je. Je�li chcesz, pochowaj je obok matki, ale nie zawracaj mi nim g�owy. Tyje ocali�a�, wiec si� nim zajmij. Anna obruszy�a si�. - To tw�j syn, Gehnie. Tw�j syn! Ty da�e� mu �ycie. Jeste� za niego odpowiedzialny. Tak funkcjonuje ten �wiat. Gehn odwr�ci� si�. Anna przytuli�a dziecko, kt�re znowu zanios�o si� p�aczem. Gehn przeszed� po zrytej ziemi, szybko wspi�� si� na schody, odepchn�� j� gwa�townie i wszed� do domu. Po chwili wyszed�. By� w okularach. Przygl�daj�c mu si�, spostrzeg�a, �e zdj�� p�aszcz. - Tw�j p�aszcz... Tam b�dzie ci potrzebny. Odwr�ci� si� od niej, wpatruj�c si� w krater wulkanu, ledwo widoczny z miejsca, w kt�rym sta�. - Zatrzymaj go - powiedzia�, pobie�nie omiataj�c wzrokiem jej twarz. - Nie b�dzie mi ju� potrzebny! Jego s�owa przestraszy�y Ann�, kt�ra zacz�a si� obawia� o zdrowie Gehna po tym wszystkim. Wpatrywa�a si� w dziecko, nie wiedz�c, jakie rozwi�zanie by�oby teraz najlepsze. By�a jednak przekonana, �e przed odej�ciem powinien jeszcze raz wzi�� dziecko na r�ce. Poda�a mu je, ale wymin�� j� i wszed� na most sznurowy. Po chwili znikn��. - Przecie� nie da�e� mu imienia - powiedzia�a cicho i mocno przytuli�a dziecko. - Nie da�e� mu nawet imienia... W cieniu wielkiego wulkanu rozpo�ciera�a si� pop�kana pustynia. W szczelinie o wymiarach oko�o osiemdziesi�ciu st�p na pi�tna�cie panowa�a g��boka ciemno��. Przypadkowy obserwator uzna�by widok szczeliny za ca�kiem naturalny, gdyby nie dziwna obr�cz - kamienna �ciana wysoko�ci oko�o p�tora metra - kt�ra j� otacza�a. Przez moment nic si� nie porusza�o, a potem wysoki cz�owiek bez p�aszcza wspi�� si� na obmurowanie i ukaza� si� w �wietle �witu. Panowa�a ca�kowita cisza, taka jak� mo�na spotka� tylko na pustyni. W ch�odzie poranka z krateru wulkanu wydoby�a si� mgie�ka, spowijaj�c go w tajemniczy, ulotny welon. Anna patrzy�a, jak wysoki cz�owiek bez p�aszcza wspina si� po zboczu wulkanu, a mgie�ka k��bi si� wok� niego, to skrywaj�c go, to zn�w ods�aniaj�c. Ci�kie soczewki, kt�re nosi�, nadawa�y jego g�owie dziwny, ale wyra�ny kszta�t. Przez chwil� sta� z odwr�con� g�ow�, spogl�daj�c w ciemn� otch�a� g��bokiej na mil� rozpadliny. Jego wysok� w�adcz� sylwetk� pod�wietla�o s�o�ce, kt�re czerwienia�o przez przesuwaj�ce si� warstwy mg�y. Potem, powoli jak w sennym widziadle, niczym zjawa rozp�ywaj�ca si� w nico��, odwr�ci� si� i znikn��. Burza piaskowa wych�osta�a w�ski stopie� skalny, a teraz, na rze�bionym, koronkowym grzbiecie, cienie zastyga�y w tysi�ce kszta�t�w. Twarz ska�y zdobi�y oczy i usta, wyci�gni�te r�ce i przechylone g�owy, jak gdyby mn�stwo dziwnych, pi�knych stworze� opu�ci�o ciemn�, bezpieczn� paszcz� krateru i zastyg�o w przenikliwych promieniach s�o�ca. Ponad nimi, w cieniu obrze�a wulkanu, le�a� ch�opiec. Patrzy� na bezkresny ocean piasku, kt�ry rozci�ga� si� ku majacz�cym we mgle g�rzystym p�askowy�om. Jedyn� rzecz� wi�ksz� ni� ten przestw�r by�o bezchmurne, b��kitne niebo nad pustyni�. Ch�opiec by� ukryty przed wzrokiem handlarzy, kt�rzy rozbili si� z karawan� mil� dalej. Jego po�atane, brudne ubranie mia�o kolor pustyni. Wygl�da� w nim jak fragment tego ja�owego krajobrazu. W bezruchu patrzy� przez soczewki nastawione na du�� odleg�o��. Jego czuje oczy rejestrowa�y ka�dy, najdrobniejszy nawet szczeg� karawany. Z powodu burzy piaskowej karawana przyby�a z dwudniowym op�nieniem. Chocia� w tym bezczasowym miejscu dwa dni by�y niczym, ch�opcu wydawa�y si� wieczno�ci�. Na wiele tygodni przed przybyciem karawany �ni� i marzy� o niej. Wyobra�a� sobie, jak otulony p�aszczem i w kapturze odje�d�a z nimi na grzbiecie jednej z wielkich bestii. Hen w wielki �wiat. Babce nie wspomina� ani s�owem o tych marzeniach. Wiedzia�, jak bardzo si� niepokoi�a. Ba�a si�, �e jaki� pozbawiony skrupu��w handlarz podkradnie si� w nocy i zabierze ch�opca, �eby sprzeda� go w niewol� na targu na po�udniu. Dlatego kiedy kaza�a mu si� ukry�, schowa� si� i zatai� przed babk� marzenia, �eby jej dodatkowo nie martwi�. Ch�opiec skupi� wzrok na jednym z o�miu kupc�w, kt�remu cz�sto si� przygl�da�, ciemnym m�czy�nie z kr�tko przystrzy�on� brod�, o w�skiej g�owie i ostrych rysach pod kapturem czarnego p�aszcza. Przygl�daj�c si� stoj�cej karawanie zwr�ci� uwag� na zmiany, jakie w niej zasz�y. Handlarze mieli teraz dziewi�tna�cie wielb��d�w, o dwa wi�cej, ni� kiedy byli tu poprzednim razem. Ten oraz inne drobniejsze oznaki - nowe uprz�e kilku wielb��d�w, ci�szy �adunek na ich grzbietach, bi�uteria na przegubach i szyjach m�czyzn - zdradza�, �e handel przynosi� zyski. Tak�e swoboda, z jak� wys�awiali si� handlarze, m�wi�a niema�o. Ch�opiec zauwa�y�, jak targuj�c si� z babk�, �miali si� ods�aniaj�c drobne, poczernia�e z�by. By� mo�e z�by te zdradza�y ich s�abo�� do s�odyczy, kt�re sprzedawali. Przygl�da� si�, rejestruj�c wszystkie szczeg�y, poniewa� wiedzia�, �e babka go zapyta: Co widzia�e�, Atrusie? Widzia�em... Widzia�, jak m�czyzna o twarzy jak n� podchodzi do swego wielb��da, si�ga ponad zdobion� derk� i wyjmuje ma�y worek z dziwnego, wiklinowego kosza w kszta�cie p�kuli. Worek poruszy� si�, a potem znieruchomia�. Atrus poprawi� soczewki, pewien, �e uleg� z�udzeniu. Spojrza� znowu, akurat w momencie, kiedy babka k�ad�a worek na stercie zakupionych rzeczy. Przygl�da� si� workowi jeszcze przez kr�tk� chwil�, a kiedy si� nie poruszy�, przeni�s� wzrok na babk�. Anna sta�a przed najstarszym z handlarzy. Jej wychudzona, lecz pi�kna twarz by�a o kilka odcieni ja�niejsza od twarzy m�czyzny, g�ste siwe w�osy upi�a w kok. Oboje zdj�li kaptury, wystawiaj�c g�owy na skwar p�nego popo�udnia, ale Annie najwyra�niej to nie przeszkadza�o. Post�powa�a tak celowo, by przekona� handlarzy o swojej sile i niezale�no�ci. P�aci�a za to spor� cen�, poniewa� nawet godzina na pal�cym s�o�cu by�a mord�g�, nie m�wi�c o d�ugiej drodze powrotnej, kt�r� musia�a przej�� ob�adowana ci�kimi workami soli i m�ki, belami materia�u i innymi zakupionymi przedmiotami. A on le�a� tutaj ukryty i nie m�g� jej pom�c. Oczywi�cie i tak by�o jej ju� �atwiej, od kiedy m�g� pomaga� Annie w ogrodzie i przy naprawie �cian. Jednak w chwilach takich jak ta czu� si� rozdarty, rozdarty mi�dzy pragnieniem zobaczenia karawany a trosk� o babk�, kt�ra musia�a tak cz�sto pracowa�, by zdoby� rzeczy niezb�dne do przetrwania. Anna ju� prawie sko�czy�a. Atrus patrzy�, jak babka wr�cza handlarzowi towary, kt�re wyhodowa�a lub wykona�a - cenne zio�a i rzadkie minera�y, misternie rze�bione kamienne figurki oraz dziwne, podobne do ikon obrazy, kt�rych handlarzom nigdy nie by�o za wiele - i zdumia� si� jej pomys�owo�ci�. �y� z ni� od siedmiu lat; siedem lat w tym suchym, opuszczonym miejscu i ani razu nie dopu�ci�a do tego, by g�odowali. Zdawa� sobie spraw�, �e by� to swego rodzaju cud. Wiedzia� to nie dlatego, �e babka mu powiedzia�a, ale poniewa� oczami uzbrojonymi w soczewki ogl�da� �wiat, w kt�rym mieszkali. Wiedzia�, jak bezlitosna jest pustynia. Ka�dej nocy, po kolejnym dniu, kt�ry przetrwali, sk�adali s�owa podzi�ki. U�miechn�� si�, widz�c, jak babka zbiera zakupione towary. Jeden z handlarzy zaproponowa� pomoc. Anna potrz�sn�a z u�miechem g�ow�. M�czyzna natychmiast si� cofn�� i odwzajemni� u�miech, szanuj�c jej niezale�no��. Ob�adowana workami, odwr�ci�a si�, pozdrowi�a ka�dego z handlarzy skinieniem g�owy, po czym ruszy�a w d�ug� drog� powrotn� do rozpadliny. Atrus chcia� zej�� i pom�c babce, ale wiedzia�, �e musi pozosta� na miejscu, dop�ki karawana nie odjedzie. Poprawi� soczewki i przyjrza� si� szeregowi m�czyzn, rozpoznaj�c ka�dego po postawie i gestach; widzia�, jak ten bierze �yk wody z butelki, a tamten poprawia uprz�� wielb��da. Wreszcie, na niewidoczny sygna�, karawana ruszy�a w drog�; pocz�tkowo wielb��dy si� oci�ga�y, kilka z nich musia�o zasmakowa� bata, by w ko�cu, ze st�kni�ciem i ochryp�ym rykiem, rozpocz�y d�ugi marsz. Atrusie? Tak, babciu? Co widzia�e�? Widzia�em wielkie miasta na po�udniu, babciu, i ludzi, ca�e mrowie ludzi... Wreszcie, wiedz�c, �e Anna b�dzie na niego czeka�, zacz�� schodzi� w d�. Kiedy Anna min�a pot�ny za�om skalny i wesz�a do rozpadliny, Atrus wyszed� jej na spotkanie. Tutaj, ukryta przed wzrokiem handlarzy, zazwyczaj zatrzymywa�a si� i pozwala�a Atrusowi wzi�� kilka work�w, ale dzisiaj wymin�a wnuka, u�miechaj�c si� na jego pytaj�ce spojrzenie. Przy p�nocnym kra�cu rozpadliny zatrzyma�a si� i z niemal przesadn� trosk� opu�ci�a �adunek z ramion. - Masz - powiedzia�a cicho, wiedz�c, jak daleko niesie si� g�os w tej otwartej przestrzeni. - Zanie� s�l i m�k� do spi�arni. Atrus wykona� polecenie w milczeniu. Zsun�� sanda�y i po�o�y� je na w�skim stopniu pod kraw�dzi� rozpadliny. Na zewn�trznej �cianie widnia�y �lady kredy po lekcji, a nie opodal, cz�ciowo zakopane w piasku, sta�y gliniane garnki, w kt�rych przeprowadza� do�wiadczenia. Atrus zarzuci� jeden ze �nie�nobia�ych work�w na rami�, czuj�c, jak szorstki materia� drapie go w szyj� i policzek, w nozdrza uderzy� go silny zapach soli. Potem podszed� do pochy�ej �ciany, odwr�ci� si�, kucn��, prze�o�y� lew� stop� i namaca� g�rny szczebel drabinki sznurowej. Nie namy�laj�c si� d�ugo, Atrus opu�ci� si� ostro�nie w ch�odny cie� rozpadliny, a po wysuszonym, ja�owym powietrzu pustyni silny aromat zi� oszo�omi� go. Tu, w dole, wsz�dzie ros�y ro�liny; wykorzystany by� ka�dy cal. W�r�d rozmaitych kamiennych konstrukcji strome �ciany rozpadliny mia�y barw� czerwonobr�zow� i jaskrawoszmaragdow�, a male�ki staw otacza�a soczystozielona pochy�a pod�oga. Nie zmarnowano nawet przestrzeni na �cie�k�. Zamiast niej nad rozpadlin� rozci�ga� si� most sznurowy, kt�ry ��czy� rozmaite konstrukcje, nie po��czone w�skimi stopniami wyrytymi w skale wiele tysi�cleci temu. Na przestrzeni lat Anna wy��obi�a w twardych �cianach rozpadliny wiele d�ugich p�ek, kt�re wype�ni�a ziemi� i nawodni�a, powoli powi�kszaj�c ogr�d. Spi�arnia znajdowa�a si� w g��bi, w pobli�u dna rozpadliny. Krocz�c po ostatnim fragmencie mostu, Atrus zwolni�. W tym miejscu, z podziemnego �r�d�a wydobywa�a si� z bulgotem woda, s�cz�c si� przez porowat� �cian�, przez co starodawne stopnie by�y wilgotne i �liskie. W skale bieg� kana�, kieruj�c sk�py, lecz cenny strumie� po nieprzepuszczalnym kamiennym dnie rozpadliny do naturalnego zag��bienia stawu. Tam spoczywa�a matka Atrusa. Nad stawem ros�a k�pka delikatnych niebieskich kwiat�w o ciemnych, at�asowych pr�cikach. Po spiekocie pustynnego piasku dotyk ch�odnego, wilgotnego kamienia pod stopami sprawia� rozkosz. Tutaj, prawie dziesi�� metr�w pod ziemi� powietrze by�o �wie�e i ch�odne, a s�odki aromat orze�wia�. Atrus s�ysza� cichy szmer wody i jednostajne brz�czenie pustynnej osy. Zatrzyma� si� na chwil�, zsun�� okulary na czo�o pozwalaj�c jasnym oczom przywykn�� do cienia, po czym ruszy� dalej w d�. Schyli� si� pod nawisem skalnym, wreszcie stan�� przed drzwiami spi�arni, cofni�tymi w g��b �ciany rozpadliny. Powierzchnia tych niskich, ci�kich drzwi, ozdobiona setk� delikatnych ��obie�, sama w sobie stanowi�a cud; ryby, zwierz�ta i ptaki by�y po��czone pl�tanin� li�ci i kwiat�w. Podobnie jak wi�kszo�� rzeczy w rozpadlinie drzwi by�y dzie�em jego babki. Je�eli gdziekolwiek znajdowa�a si� g�adka przestrze�, Anna ozdabia�a j�, jak gdyby ca�y �wiat s�u�y� jej za p��tno. Atrus pchn�� nog� drzwi i wcisn�� si� w ciemne, w�skie przej�cie. Za rok b�dzie musia� si� schyla� pod niskimi kamiennym sufitem. Teraz jednak przemierzy� ma�e pomieszczenie trzema krokami, zdj�� worek z ramienia i wsun�� na szerok� kamienn� p�k� obok dw�ch pozosta�ych. Przez chwil� przygl�da� si� krwistoczerwonemu symbolowi, kt�ry zdobi� worek. By�o to przepysznie misterny wz�r z�o�ony z zakr�tas�w i krzywizn, a Atrus, kt�ry widzia� go ju� wcze�niej, nie wiedzia�, czy by�o to s�owo czy po prostu ornament, jednak jego pi�kno i elegancja urzek�y go. Niekiedy przywodzi� mu na my�l pysk jakiego� egzotycznego zwierz�cia, a czasami odnosi� wra�enie, �e dopatruje si� w nim pewnego znaczenia. Atrus odwr�ci� si�, spojrza� w g�r�, u�wiadamiaj�c sobie nagle, �e babka czeka przy �cianie rozpadliny. Pospiesznie za�o�y� okulary, wbieg� po schodach, min�� rozbujany most i wyszed� na powierzchni� w chwili, gdy Anna rozpi�a p�aszcz. Za sk�rzanego futera�u na narz�dzia, kt�ry nosi�a wok� pasa, wyj�a d�ugi n� z per�ow� r�koje�ci�, pochyli�a si� i rozci�a jedn� z zakupionych bel materia�u. - Jakie �adne - powiedzia� staj� obok babki. Poprawi� soczewki i spojrza� z podziwem na cynobrowy i kobaltowy wz�r, widz�c, jak s�o�ce migocze na tkaninie niczym w stawie. - Tak - odpar�a, odwr�ci�a si� do niego z u�miechem i wsun�a n� do pochwy. - To jedwab. - Jedwab? W odpowiedzi wyci�gn�a do niego tkanin�. - Dotknij. Atrus wyci�gn�� r�k�, zdziwiony ch�odn� g�adk� faktur� materia�u. Anna wci�� si� przygl�da�a, a na jej ustach igra� zagadkowy u�miech. - Przysz�o mi na my�l, �e zrobi� draperi� do twojego pokoju, �eby go o�ywi�. Odwr�ci� g�ow� i spojrza� na Ann� zdziwiony, a potem zarzuci� kolejny worek na rami�. Schodz�c do spi�arni, przywo�a� w my�lach misterny wz�r tkaniny i u�miechn�� si�. Zda� sobie spraw�, �e jedwab by� prztykany cienk� z�ot� nitk�. Przypomnia� sobie jego powierzchni�, mi�kk� i g�adk� jak dolna strona li�cia. 10 Po odniesieniu drugiego worka wr�ci� na g�r�. Podczas jego nieobecno�ci Anna po�o�y�a dwie bele materia�u na p�ce, obok ostatniego worka z m�k� i sol�. Sta� tam tak�e ma�y zielony mieszek z nasionami, zwi�zany krwistoczerwonym pn�czem. Po ostatnim worku, tym, kt�ry si� poruszy�, nie by�o ani �ladu. Zmarszczy� brwi i spojrza� na babk�. Nawet je�li zrozumia�a, nie da�a tego po sobie pozna�. - Zanie� nasiona do kuchni - powiedzia�a cicho, zarzucaj�c bel� jedwabiu na rami�. - Jutro je zasadzimy. Potem pomo�esz mi przenie�� reszt� materia�u. Kiedy wr�ci� ze spi�arni, zobaczy�, �e Anna czeka na niego na szerokim kamiennym stopniu w g��bi ogrodu. Nawet z miejsca, w kt�rym sta�, widzia�, jak bardzo by�a zm�czona. Szybkim krokiem przeszed� przez most sznurowy do g��wnego domu. Zbieg� po w�skich stopniach przytulonych do �ciany. Trzymaj�c si� g�adkich, wystaj�cych ska� na zachodnim kra�cu stawu, przykucn��, zdj�� metalow� chochl� z ko�ka, nachyli� si� i zanurzy� j� w nieruchom�, zwierciadlan� powierzchni� wody. Ponownie si� wyprostowa�, szybkim krokiem wr�ci� wzd�u� brzegu, staraj�c si� nie uroni� ani kropli cennej wody, wreszcie stan�� przed stopniem, na kt�rym siedzia�a Anna. Podnios�a wzrok i pos�a�a mu znu�ony, ale pe�en mi�o�ci u�miech. - Dzi�kuj� - powiedzia�a. Wzi�a chochl�, upi�a �yk, po czym odda�a j� Atrusowi. - Nie - pokr�ci� g�ow�. - Doko�cz. Dopi�a wod� z u�miechem i zwr�ci�a mu chochl�. - C�, Atrusie - powiedzia�a, nagle rozlu�niona, jak gdyby woda sp�uka�a z niej zm�czenie. - Co widzia�e�? Po chwili wahania odpar�: - Widzia�em br�zowy worek, kt�ry si� poruszy�. Jej �miech go zaskoczy�. Atrus zmarszczy� czo�o, a potem u�miechn�� si� szeroko, kiedy babka wyj�a worek spod p�aszcza. Worek by� dziwny, bo z pozoru niczego nie zawiera�, a ponadto wykonano go z dziwnego materia�u, znacznie bardziej szorstkiego ni� worki tradycyjnie u�ywane przez handlarzy. Wygl�da� tak, jakby utkano go zaledwie z po�owy w��kien. Gdyby zawiera� s�l, ziarenka wysypa�yby si� przez otwory w materiale, a jednak w worku co� by�o. - No wi�c? - spyta�a rozbawiona jego reakcj�. - We�miesz go? 11 Atrus spojrza� na babk� z niek�amanym zdziwieniem. - Dla mnie? - Tak. Dla ciebie. Ostro�nie wzi�� od niej worek. Zauwa�y�, �e by� zwi�zany tym samym czerwonym pn�czem co mieszek z nasionami. - Co to jest? - Sam zobacz - odpar�a wyjmuj�c n� i podaj�c go wnukowi. - Uwa�aj. Mo�e ugry��. Atrus zamar� w bezruchu. - Och, daj spok�j - powiedzia�a, �miej�c si� cicho. - Tylko si� z tob� drocz�, Atrusie. Otw�rz worek. Powoli wsun�� ostrze pod pn�cze i szarpn��. Od�o�y� n� na ska��, poprawi� okulary i zacz�� otwiera� worek zagl�daj�c do �rodka. Co� tam by�o. Co� ma�ego, skulonego i... Dziwny odg�os sprawi�, �e Atrus wypu�ci� worek i odskoczy�. W�osy zje�y�y mu si� na karku. - Ostro�nie... - upomnia�a go Anna schylaj�c si� i podnosz�c worek. Atrus patrzy�, jak babka wyjmuje co� ma�ego, poro�ni�tego g�stym futrem. Przez chwil� nie pojmowa�, ale nagle zrozumia�, co to by�o. Kociak! Anna kupi�a mu kociaka! Z okrzykiem rado�ci zerwa� si� na r�wne nogi i podszed� do Anny, przygl�daj�c si� zwierz�tku. By�o pi�kne. Mia�o barw� pustyni o zachodzi s�o�ca, a kocie oczy, niczym dwa wielkie zielone spodki, mrugn�y dwa razy i spojrza�y na Atrusa z zaciekawieniem. Kociak nie by� wi�kszy od d�oni Anny. - Jak si� nazywa? - spyta�. - Pahket. - Pahket? - Atrus spojrza� na babk� marszcz�c brwi, a potem delikatnie pog�aska� kotka po szyi. - To starodawne imi�. Najstarszy z handlarzy powiedzia�, �e przynosi szcz�cie. 12 - Mo�liwe - odpar� Atrus bez przekonania. - Ale jako� do niego nie pasuje. Sp�jrz tylko, wygl�da jak male�ki p�omie�. - U�miechn�� si�, kiedy kotek przytuli� si� do jego d�oni i zacz�� g�o�no mrucze�. - Mo�e wi�c tak w�a�nie powiniene� j� nazwa�. - P�omie�? Anna skin�a g�ow�. Przez chwil� przygl�da�a si� wnukowi, wreszcie powiedzia�a: - W kuchni jest ma�a gliniana miska... - Ta niebieska? - Tak. P�omie� mo�e z niej korzysta�. Przypuszczam, �e po tak d�ugim siedzeniu w worku ch�tnie napi�aby si� wody. Atrus u�miechn�� si�. Podni�s� kotka jedn� r�k� i ruszy� do kuchni, przeskakuj�c po dwa, trzy stopnie. Po chwili wyszed� z misk� w drugiej d�oni. - Chod�, P�omie� - powiedzia� �agodnie do kotki, jak gdyby zwraca� si� do dziecka, delikatnie drapi�c j� kciukiem po g�owie. - Dam ci pi�. O zmroku Atrus usiad� na w�skim balkonie biegn�cym wzd�u� zewn�trznej komnaty sypialnej. Drzemi�ca kotka zwin�a si� obok w k��bek na ch�odnym kamiennym stopniu. Atrus patrzy� na ksi�yc. To by� cudowny dzie�, ale tak jak wszystkie dni musia� si� sko�czy�. W dole widzia� babk� w jasno o�wietlonym oknie kuchni. Ma�a lampa naftowa rzuca�a �agodny, ��ty blask na twarz i ramiona Anny, kt�ra przygotowywa�a tac� ciastek. Zar�wno ciastka, jak i kotka by�y prezentem na si�dme urodziny Atrusa, kt�re przypada�y za dwa dni. Na my�l o urodzinach u�miechn�� si�, ale w rado�� wkrad� si� niepok�j. Chocia� �y�o mu si� tu z babk� szcz�liwie, ostatnio zacz�� przeczuwa�, �e �ycie polega na czym� wi�cej. Przeni�s� wzrok z ksi�yca na lini� gwiazd. Dostrzeg� pas my�liwego, szukaj�c po nocnym niebie �uku my�liwego, tak jak uczy�a go babka. Tyle rzeczy musia� jeszcze pozna�, tyle si� nauczy�. A kiedy naucz� si� ju� wszystkiego, babciu? Przypomnia� sobie, jak roze�mia�a si� wtedy i pochyli�a nad nim. Nauce nigdy nie ma ko�ca, Atrusie. W tym wszech�wiecie istnieje wi�cej rzeczy, ba istnieje wi�cej wszech�wiat�w, ni� nam si� wydaje. 13 Chocia� nie bardzo zrozumia�, co chcia�a przez to powiedzie�, sam widok bezkresnego nocnego nieba pozwala� mu snu� domys�. Chcia� si� dowiedzie� wszystkiego, czego tylko m�g�. By� r�wnie ciekawy, jak �pi�c obok niego kotka oboj�tna. Opu�ci� wzrok; wsz�dzie wok� niego szczelina by� roz�wietlona drobnymi, ciep�ymi �wiat�ami. - Atrusie? Odwr�ci� si� i podni�s� wzrok na Ann�, kt�ra podesz�a i kucn�a obok niego na stopniu. - Tak, babciu? - Masz dzisiaj sporo do napisania w dzienniku. Atrus u�miechn�� si�. Pog�aska� kotk� za uszami czuj�c, jak wtula si� w jego palce. - Napisa�em wcze�niej, kiedy by�a� w spi�arni. - Ach tak... - Anna delikatnie musn�a d�oni� futerko kotki. - A jak ci idzie twoje do�wiadczenie? - Kt�re? - spyta� z nag�ym o�ywieniem. - Twoje pomiary. Widzia�am, jak si� tam krz�ta�e�. Od blisko sze�ciu miesi�cy Atrus bada� ruchy wydm za wulkanem. Wzd�u� wydmy umie�ci� szereg d�ugich palik�w i skrupulatnie mierzy� jej ruchy, zapisuj�c wyniki na wykresie na ko�cu dziennika. - Ju� prawie sko�czy�em - oznajmi�, a oczy zal�ni�y mu w blasku ksi�yca. - Jeszcze kilka tygodni, a b�d� zna� rezultat. Anna u�miechn�a si� rozbawiona, a jednocze�nie dumna ze skrupulatno�ci wnuka. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e Atrus mia� bystry umys�, prawdziwy umys� odkrywcy, wzbogacony dodatkowo o ciekawo��. - Czy masz jak�� teori�? - spyta�a, widz�c, jak Atrus si� prostuje, �eby jej odpowiedzie�. - One si� przesuwaj�. - Troch� czy du�o? - To zale�y - odpar� z u�miechem. - Zale�y? - Od tego, co uwa�asz za troch�, a co za du�o. Roze�mia�a si� ucieszona tak� odpowiedzi�. 14 - Troch� to powiedzmy kilka cali rocznie, a du�o - oko�o mili. - Wobec tego ani troch�, ani du�o - odpar�, ponownie przygl�daj�c si� P�omieniowi. Kotka spa�a z g�ow� wtulon� w futerko, a w ciemno�ci rozlega�o si� jej ciche chrapanie. Anna odgarn�a w�osy z oczy Atrusa. Pod pewnym wzgl�dem by� niezgrabnym dzieckiem, a jednak mia� w sobie co� szlachetnego. Dobro� i �ywa inteligencja, jaka p�on�a w jego oczach, stanowi�y przeciwwag� dla fizycznej nieporadno�ci. - To si� zmienia - powiedzia�, znowu patrz�c jej w oczy. - Zmienia si�? - Tempo, w jakim wydma si� przesuwa. Czasami ledwo si� porusza, ale kiedy nadchodzi burza... - Tak? - spyta�a cicho Anna. - Chodzi o wiatr - wyja�ni�. - Podmiata drobniejsze ziarnka piasku na nawietrzn� stron� wydmy. Stamt�d spadaj� przez grzbiet na stron� zawietrzn�. Dlatego w�a�nie wydma ma taki kszta�t. Wi�ksze, grubsze ziarnka nie przesuwaj� si� w takim stopniu, wi�c zbocze od nawietrznej stopniowo si� zakrzywia. Jest g�sto ubite, mo�na po nim chodzi� jak po skale. Za to strona zawietrzna... - Tak? - w g�osie Anna brzmia�a zach�ta. Atrus zmarszczy� czo�o roztrz�saj�c problem. - Strona zawietrzna stale si� zmienia. Drobne ziarnka spi�trzaj� si�, tworz�c zbocze, a�... no, a� si� osypuj�. Kiedy pr�bujesz chodzi� po tamtej stronie, zapadasz si�, poniewa� nie jest ubita tak jak strona nawietrzna. Anna u�miechn�a si�, nie spuszczaj�c wzorku z twarzy wnuka. - M�wisz, �e piasek przesypuje si� na drug� stron�. Czy wiesz dlaczego? Atrus energicznie skin�� g�ow�, co sprawi�o, �e P�omie� poruszy�a si� na jego kolanach. - To ma zwi�zek z tym, jak ziarnka piasku balansuj� jedno na drugim. Do pewnego k�ta utrzymuj� si�, ale po jego przekroczeniu... - Czy zmierzy�e� ten k�t? - spyta�a Anna, bardzo zadowolona z wnuka. - Trzydzie�ci pi�� stopni. Po przekroczeniu tego k�ta piasek zaczyna si� przesypywa�. - Dobrze - pochwali�a go opieraj�c d�onie na kolanach. - Wygl�da na to, �e wszystko wzi��e� pod uwag�, Atrusie. Spr�bowa�e� ogarn�� ca�o��. Atrus, kt�ry wpatrywa� si� w kotk�, podni�s� wzrok. 15 - Ca�o��? Anna za�mia�a si� cicho. - Tak mawia� m�j ojciec. Chc� przez to powiedzie�, �e rozpatrzy�e� problem z wielu stron i zastanowi�e� si� nad tym, jak poszczeg�lne fragmenty do siebie pasuj�. Zada�e� wszystkie niezb�dne pytania i znalaz�e� odpowiedzi. Teraz rozumiesz ca�e zagadnienie. - U�miechn�a si� i delikatnie po�o�y�a mu d�o� na ramieniu. - Mo�e ci si� to wyda� drobiazgiem, Atrusie, bo ostatecznie wydma jest tylko wydm�, jednak zasada jest s�uszna i nie zawiedzie ci�, bez wzgl�du na to, jak z�o�ony system chcesz zbada�. Zawsze miej na uwadze ca�o��, Atrusie. Zawsze patrz na wsp�zale�no�� rzeczy i pami�taj, �e �ca�o��" pewnej rzeczy jest zawsze tylko cz�ci� czego� innego, wi�kszego. Atrus wpatrywa� si� w Ann�, kiwaj�c powoli g�ow�. Widz�c powa�ne spojrzenie wnuka - bynajmniej nie odpowiadaj�ce jego wiekowi - Anna westchn�a skrycie. Czasami nape�nia� j� tak� dum�. Mia� takie jasne, czyste oczy; oczy, kt�re zach�cono do obserwowania i kwestionowania otaczaj�cego go �wiata. - Babciu... - Tak, Atrusie? - Mog� narysowa� P�omie�? - Nie - odpar�a z u�miechem. - Nie teraz. Czas i�� do ��ka. Czy chcesz, �eby P�omie� z tob� spa�a? U�miechn�� si� szeroko i skin�� g�ow�. - W takim razie we� j� do �rodka. Dzi� w nocy mo�e spa� w nogach twojego ��ka, a jutro upleciemy dla niej koszyk. - Babciu? - Tak, Atrusie? - M�g�bym troch� poczyta�? U�miechn�a si� i zmierzwi�a mu w�osy. - Nie. Ale je�li chcesz, przyjd� opowiedzie� ci bajk�. Atrus otworzy� szerzej oczy. - Prosz�. I Nanno... - Tak? - spyta�a, zdziwiona, �e u�y� jednego z bardziej poufa�ych okre�le�. - Dzi�kuj� ci za P�omie�. Jest pi�kna. B�d� si� ni� opiekowa�. - Wiem. A teraz wejd� ju� do �rodka. Jest p�no. 16 ��ko Atrusa znajdowa�a si� na p�ce skalnej, wyrytej w �cianie wewn�trznej komnaty sypialnej na kszta�t ma�ej katakumby. Przepi�knie tkana kapa s�u�y�a mu za materac, a przykrywa� si� du�ym, podw�jnym kwadratem materia�u, kt�ry Anna zszy�a na brzegach i ozdobi�a drobniutkimi gwiazdami. W niszy skalnej u wezg�owia ��ka sta�a ma�a okopcona lampa naftowa, zabezpieczona u g�ry i u do�u metalowymi pr�tami. Ann podnios�a szybk� ��obion� w tajemnicze wzory, zapali�a knot, a potem cofn�a si�, wpuszczaj�c Atrusa na ma�� p�k�. Wkr�tce mia� z niej wyrosn��, ale na razie spe�nia�a swoje zadanie. Patrz�c na wnuka poczu�a uk�ucie �alu; �a�owa�a przemijaj�cej niewinno�ci. Wiedzia�a, �e powinna cieszy� si� chwilami takimi jak ta, poniewa� nie mog�y trwa� wiecznie. Nic nie trwa�o wiecznie; ani �ycie cz�owieka, ani imperia. - Co chcia�by� us�ysze�? - spyta�a, otuli�a Atrusa i podsun�a mu na wsp� u�pion� kotk�, �eby m�g� j� pog�aska�. Na chwil� odwr�ci� wzrok. Zdawa�o si�, �e jego jasne oczy odczytuj� cienie ta�cz�ce na skale, potem znowu spojrza� na Ann� z u�miechem. - Mo�e o Keracie? - Przecie� s�ysza�e� j� ju� kilkakrotnie, Atrusie. - Wiem, ale chcia�bym j� us�ysze� znowu. Prosz�, babciu. U�miechn�a si� i po�o�y�a d�o� na czole wnuka. Przymkn�a oczy snuj� starodawn� opowie��. Rozgrywa�a si� ona w krainie ludu D'ni wiele tysi�cy lat temu. Ich ojczyzn� nawiedzi�o w�a�nie pierwsze z wielkich trz�sie� ziemi, kt�re ostatecznie zmusi�y D'ni do opuszczenia swych siedzib i przybycia tutaj. Kerath by� ostatnim z wielkich kr�l�w; ostatnim nie dlatego, �e zosta� zdetronizowany, ale dlatego, �e po osi�gni�ciu wszystkich zamierzonych cel�w ust�pi� i powo�a� rad� starszych, by odt�d rz�dzi�a krajem D'ni. Jednak Anna opowiada�a o czasach m�odo�ci ksi�cia, kiedy przebywa� na wielkiej podziemnej pustyni Tre'Merktee, w Miejscu Zatrutej Wody. Co my�la� Atrus s�ysz�c t� legend�? Czy wyobra�a� sobie siebie jako m�odego ksi�cia, kt�ry podobnie jak Kerath zosta� skazany na wygnanie przez brata swego zmar�ego ojca? A mo�e co� innego poci�ga�o go w tej historii? Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e by�a to jego ulubiona opowie��. 17 Kiedy Anna zbli�a�a si� do ko�ca, opowiadaj�c o tym, jak Kerath oswoi� wielk� jaszczurk� i wr�ci� na jej grzbiecie do stolicy D'ni, czu�a, �e Atrus niemal spija s�owa z jej ust. Anna zamkn�a w my�lach ksi��k� i cicho od�o�y�a na bok, jak to robi�a kiedy� dla innego ma�ego ch�opca, w miejscu bardzo odmiennym od tego. Otworzywszy oczy, napotka�a wzrok Atrusa. - Czy istnieje wiele opowie�ci, babciu? - Och, tysi�ce... - odpar�a ze �miechem. - Znasz je wszystkie? - Nie, to by�oby niemo�liwe, Atrusie. D'ni by�o wielkim imperium, kt�rego biblioteki same w sobie stanowi�y ma�e miasta. Gdybym pr�bowa�a nauczy� si� na pami�� wszystkich opowie�ci D'ni, zaj�oby mi to kilka �ywot�w, a i tak nauczy�abym si� zaledwie garstki. - Czy te historie s� prawdziwe? - spyta� Atrus i odwr�ci� si� z ziewni�ciem do �ciany. - A wierzysz w nie? Milcza�, a potem odpowiedzia� z sennym westchnieniem: - Chyba tak. Anna wyczu�a, ze nie jest zadowolony. Naci�gn�a koc a� po brod� wnuka, a potem nachyli�a si� i poca�owa�a go w czo�o. - Mam zostawi� P�omie� w twoim pokoju? - Mhmmm... - odpar� zapadaj�c w sen. Anna u�miechn�a si�, podnios�a szybk� lampy, zgasi�a j� i wysz�a. W jej pracowni po przeciwnej stronie rozpadliny wci�� p�on�a lampa. Na biurku sta�a do po�owy uko�czona rze�ba, a obok niej skrzynka z delikatnymi narz�dziami do rze�bienia w kamieniu. Anna przygl�da�a si� rze�bie przez chwil� zastanawiaj�c si�, co nale�y zrobi�, potem podesz�a do p�ki i zdj�a ma��, wysadzan� per�ami skrzynk�. Otworzy�a ja i spojrza�a na swoje odbicie, odgarniaj�c z czo�a kosmyk siwych w�os�w. Co widzisz, Anno? Twarz, kt�ra na ni� patrzy�a, by�a silna i zdecydowana, o delikatnej, cho� nie kruchej strukturze ko�ci, raczej subtelna ni� pospolita. Niegdy� by�a wielk� pi�kno�ci�, jednak czas dzia�a� na jej niekorzy��. 18 Ta my�l wywo�a�a u�miech na jej twarzy. Nigdy nie by�a pr�na, ale zawsze zastanawia�a si�, w jakim stopniu jej prawdziwa natura znajduje odbicie w twarzy. Jak wiele zdradza�a gra oczu i ust, a jednocze�nie jak wiele potrafi�y ukry� te subtelne rysy. Kiedy na przyk�ad Atrus si� u�miecha�, nie u�miecha� si� tylko ustami, ale ca�� twarz�, ca�� istot�; wprost promieniowa� u�miechem. Podobnie rzecz si� mia�a z my�leniem; odnosi�o si� wra�enie, �e mo�na go przejrze� na wskro� jak szk�o i obserwowa� my�li bzycz�ce i iskrz�ce si� w jego g�owie. A jej w�asna twarz? Przekrzywi�a g�ow� i przyjrza�a si� sobie z uwag�. Zauwa�y�a drobne niebieskie paciorki, kt�re wplot�a w warkocze, i barwn� misternie plecion� opask� na szyi. Twarz, kt�ra na ni� patrzy�a, by�a blada i napi�ta, niemal surowa. W zielonych oczach p�on�a inteligencja, usta wyra�a�y zmys�owo��. W�a�nie te drobne, zewn�trzne cechy zdradza�y prawdziw� natur� Anny, a w ka�dym razie t� jej cz��, kt�r� uwielbia�a upi�ksza�. Tak by�o od najwcze�niejszego dzieci�stwa. Da� jej pust� kartk�, a napisze na niej wiersz, opowiadanie albo narysuje obrazek. Da� jej pust� �cian�, a Anna niezw�ocznie j� ozdobi. Daj mi dziecko... Zatrzasn�a skrzynk� i odstawi�a na p�k�. Da� jej dziecko, a wype�ni mu g�ow� niestworzonymi cudami, opowie�ciami, my�lami i faktami. Co widzisz, Anno? Ziewn�a, zgasi�a lamp� i odpowiedzia�a na milcz�ce pytanie. Widz� star�, zm�czon� kobiet�, kt�ra potrzebuje snu. By� mo�e - doda�a po chwili i u�miechn�a si� na wspomnienie dziewczynki, kt�r� kiedy� by�a. Potem wesz�a na schody i po raz kolejny przesz�a przez rozpadlin�, id�c do ��ka. 19 Pierwsz� oznak� by�o ciemnienie nieba daleko na wschodzie, wysoko, nie tam, gdzie nale�a�o si� spodziewa� burzy piaskowej. Atrus bada� w�a�nie nas�oneczniony stok wulkanu, szukaj�c rzadkich okaz�w kamieni i minera��w do kolekcji, kiedy podni�s� wzrok i ujrza� niewielk� smug� ciemno�ci na b��kicie. B��kicie pierwszej chwili nie mia� pewno�ci, co to by�o. Przesun�� g�ow�, s�dz�c, �e przyczyna mog�a tkwi� w plamie na jednej z soczewek. Spojrzawszy za siebie, spostrzeg�, �e smuga nie tylko nie znikn�a, ale uros�a. Mia� wra�enie, �e ciemnieje z sekundy na sekund�. Atrusa ogarn�o niejasne uczucie niepokoju. Ch�opiec odwr�ci� si� i ruszy� w d� zbocza. Dysz�c od upa�u, pu�ci� si� p�dem przez �ach� piaskow�, kt�ra oddziela�a najbli�szy stopie� od rozpadliny. Zatrzymawszy si� tylko po to, by zrzuci� sanda�y w zag��bienie skalne, pospiesznie zszed� po drabince sznurowej, a� kamienne szczeble zagrzechota�y o ska��. Ha�as zaalarmowa� Ann�. Po drugiej stronie ocienionej rozpadliny uchyli�a si� g�rna po�owa drzwi jej pracowni. Anna wyjrza�a, unosz�c pytaj�co brwi. - Atrusie? - Co� si� zbli�a. - Masz na my�li ludzi? - Nie. Co� du�ego, wysoko na niebie. Co� czarnego. - Burza piaskowa? - Nie... ca�e niebo zrobi�o si� czarne. Anna wybuchn�a nieoczekiwanym �miechem. - Ach, tak - powiedzia�a, niemal jak gdyby tego w�a�nie si� spodziewa�a. - Musimy przedsi�wzi�� �rodki ostro�no�ci. Atrus patrzy�a na babk� w os�upieniu. - �rodki ostro�no�ci? - Tak - odpar�a weso�o Anna. - Je�eli jest to to, co my�l�, powinni�my to wykorzysta�. Okazja jest bardzo rzadka. Wpatrywa� si� w ni�, jak gdyby m�wi�a zagadkami. 20 - Chod�, pom� mi - ponagli�a. - Przynie� nasiona ze spi�arni. I miski, przynie� tak du�o misek, jak potrafisz, i poustawiaj je pod �cian� rozpadliny. Atrus wci�� gapi� si� na babk� z otwartymi ustami. - No, rusz si� - powiedzia�a z u�miechem. - Je�eli widzia�e� j� na horyzoncie, to znaczy, �e wkr�tce do nas dotrze. Musimy si� przygotowa�. Nic nie rozumiej�c, Atrus spe�ni� polecenie. Przeszed� przez most, przyni�s� nasiona, a potem wr�ci� po miski i porozstawia� je wok� rozpadliny. Kiedy sko�czy�, znowu spojrza� na Ann�. Sta�a na kraw�dzi rozpadliny i wypatrywa�a, os�aniaj�c oczy d�oni�. Atrus wdrapa� si� na �cian� i stan�� obok niej. Wielki czarny welon, kt�ry ��czy� ziemi� i niebo, zakrywa� ju� trzeci� cz�� horyzontu. Wygl�da� jak fragment nocy, kt�ry pojawi� si� w niew�a�ciwym czasie. - Co to jest? - spyta�. W ci�gu ca�ego dziesi�cioletniego �ycia nie widzia� nic podobnego. - To burza, Atrusie. - Anna odwr�ci�a si� do niego z u�miechem. - Ta czer� to wielka chmura deszczowa. Je�eli dopisze nam szcz�cie, ten deszcz spadnie na nas. - Deszcz? - Woda - wyja�ni�a, u�miechaj�c si� jeszcze rado�niej. - Woda spadaj�ca z nieba. Patrzy� to na ni�, to na wielk� p�acht� ciemno�ci, otwieraj�c usta ze zdumienia. - Z nieba? - Tak - odpar�a unosz�c r�ce, jakby chcia�a obj�� nadci�gaj�c� ciemno��. - �ni�am o tym, Atrusie. �ni�am o tym przez wiele, wiele nocy. Po raz pierwszy powiedzia�a cokolwiek o snach i Atrus znowu spojrza� na babk�, jakby uleg�a przemianie. Woda z nieba. Sny. Dzie� zamieniony w noc. Uszczypn�� si� mocno praw� r�k�. - Och, nie �nisz, Atrusie - powiedzia�a Anna, rozbawiona jego reakcj�. - Musisz zachowa� przytomno�� i patrzy�, poniewa� mo�esz ju� nigdy nie zobaczy� takich widok�w. - Znowu si� za�mia�a. - Po prostu patrz, m�j ch�opcze. Po prostu patrz! Chmura zbli�a�a si� powoli i stawa�a si� coraz ch�odniejsza. Zerwa� si� lekki podmuch, przednia stra� rosn�cej ciemno�ci. 21 - Dobrze - powiedzia�a po d�ugiej chwili milczenia. - Bierzmy si� do pracy. Musimy rozsypa� nasiona po ca�ej powierzchni rozpadliny. Opr�nij wszystkie mieszki opr�cz jednego. Taka okazja nie powt�rzy si� przez wiele, wiele lat. Wykona� polecenie, stale �wiadom czarnej po�aci, kt�ra zas�ania�a ju� ca�y horyzont. Co pewien czas podnosi� trwo�liwie wzrok, a potem znowu kuli� g�ow� w ramionach. Gdy sko�czy� rozsypywa� nasiona, schowa� ma�y mieszek do kieszeni i wspi�� si� na �cian� rozpadliny. P�omie� schowa�a si� pod kamiennym stopniem na dnie rozpadliny. Zobaczywszy kotk�, Anna zawo�a�a: - Atrusie! Lepiej zanie� P�omie� do swojego pokoju. Je�li zostanie w rozpadlinie, b�dzie w niebezpiecze�stwie. Atrus zmarszczy� brwi, nie pojmuj�c, jakim cudem kotce mog�o co� zagra�a�. Przecie� rozpadlina by�a najbezpieczniejszym z miejsc. Nie sprzecza� si� jednak, lecz wzi�� P�omie� pod pach� i zamkn�� w spi�arni. Po powrocie na kraw�d� rozpadliny spostrzeg�, �e burza by�a tu�-tu�. Wyszed� na otwart� piaszczyst� przestrze� i spojrza� na Ann�. Zastanawia� si�, co powinni zrobi�, gdzie si� ukry�, ale wydawa�o si�, �e babka nic sobie z tego nie robi. Sta�a przygl�daj�c si� nadci�gaj�cej ciemno�ci, a u�miech nie znika� z jej ust. W pewnym momencie odwr�ci�a si� i zawo�a�a przekrzykuj�c nadci�gaj�cy rumor burzy: - Zdejmuj okulary, Atrusie, to b�dziesz lepiej widzia�! Znowu spe�ni� polecenie, chowaj�c ci�kie soczewki do kieszeni p�aszcza. Burza wygl�da�a jak pot�na, migotliwa �ciana czerni i srebra. Naciera�a na Atrusa, wype�niaj�c ca�e niebo, poch�aniaj�c po drodze pustyni�. Ciemno�� t� rozja�nia�y dziwne b�yski, kt�rym towarzyszy� g�uchy pog�os, wybuchaj�c nag�� nawa�nic� d�wi�ku. Dr��c na ca�ym ciele, zamkn�� oczy, zacisn�� z�by, skuli� si� przed natarciem. Deszcz run�� na niego, mocz�c go w mgnieniu oka, b�bni�c po g�owie, ramionach i r�kach ch�opca z tak� zaciek�o�ci�, �e przez chwil� Atrusowi zdawa�o si�, �e wbije go w ziemi�. Zszokowany wstrzyma� oddech. Zatoczy� si� i nagle, ku swemu zdumieniu, us�ysza� �miech Anny. Spojrza� na ziemi�, zadziwiony jej przemian�. Jeszcze przed chwil� sta� na pisaku, a teraz jego stopy tkwi�y w lepkiej, wiruj�cej mazi, kt�ra wci�ga�a go, gdy pr�bowa� si� wyswobodzi�. 22 - Anno! - zawo�a� odwracaj�c si� do niej i wyci�gaj�c r�ce. Podesz�a do Atrusa chichocz�c jak ma�a dziewczynka. Deszcz przylepi� jej w�osy do g�owy, a ubranie obleka�o jej smuk�e, chude cia�o jak druga sk�ra. - Czy to nie cudowne!? - krzykn�a, wystawiaj�c twarz na deszcz i zamykaj�c oczy w ekstazie. - Zamknij oczy, Atrusie, poczuj deszcz na twarzy. Po raz kolejny spe�ni� polecenie t�umi�c w sobie instynkt ucieczki. Pozwoli�, by deszcz siek� go po policzkach i szyi. Po chwili poczu�, �e twarz mu dr�twieje. Nagle, nie pojmuj�c, dlaczego tak si� dzieje, zacz�� odczuwa� przyjemno��. Skuli� g�ow� w ramionach i zerkn�� na babk�. Anna podskakiwa�a na jednej nodze, obracaj�c si� powoli z r�kami wzniesionymi w g�r�, jak gdyby pozdrawia�a niebo. Atrus zacz�� j� nie�mia�o na�ladowa�. Po chwili da� si� ponie�� nastrojowi: wirowa� jak szalony, deszcz pada� i pada�, wydaj�c odg�os podobny do wielkiej burzy piaskowej. Nagle, tak nieoczekiwanie, �e Atrus wstrzyma� oddech, deszcz usta�. Ch�opiec odwr�ci� si� mrugaj�c oczami akurat w por�, by zobaczy�, jak chmura przep�ywa nad rozpadlin� i wspina si� na zbocze wulkanu. Lita �ciana wody pozostawi�a pustyni� ciemn� i p�ask�. Atrus rozejrza� si� wok� siebie i zauwa�y�, �e wszystkie garnki wype�ni�y si� po brzegi; szereg rozedrganych luster odbija� zaskakuj�cy b��kit nieba. Ch�opiec chcia� co� powiedzie� do Anny, ale nagle odwr�ci� si�, zaskoczony sykiem, kt�ry wydobywa� si� z wulkanu. Z krateru podnosi�y si� g�ste k��by pary, jak gdyby u�piony olbrzym o�y�. - Wszystko w porz�dku - uspokoi�a go Anna k�ad�c mu r�k� na ramieniu. - Tak si� dzieje, kiedy deszcz przesi�knie do g��bokich korytarzy. Atrus przytuli� si� do babki, chocia� ju� si� nie ba�. Teraz, kiedy burza przesz�a, a on j� prze�y�, przepe�nia�o go uczucie zachwytu. - No i co? - spyta�a cicho. - Co o tym s�dzisz? - Sk�d ona nadesz�a? - zapyta�a patrz�c, jak pot�na ciemna �ciana powoli si� oddala. - Znad wielkiego oceanu. Musi przeby� setki kilometr�w, �eby tutaj dotrze�. Atrus skin�� g�ow�, ale jego umys� wci�� wype�nia� obraz olbrzymiej, srebrnej zas�ony, kt�ra zwali�a si� na niego i po�kn�a. Przypomnia� sobie, jak b�bni�a po jego sk�rze niczym tysi�c t�pych igie�ek. Atrus pojrza� na Ann� i wybuchn�� �miechem. 23 - Ale� babciu, ty parujesz! U�miechn�a si� i delikatnie szurn�a wnuka. - Ty te�, Atrusie. Chod�, wejd�my do �rodka, zanim s�o�ca nas wysuszy. Skin�� g�ow� i zacz�� si� wspina� na �cian� rozpadliny. Chcia� jak najszybciej wypu�ci� P�omie� ze spi�arni. Kiedy jednak wystawi� g�ow� poza kraw�d� rozpadliny, znieruchomia� otwieraj�c usta ze zdumienia. Rozpadlina zamieni�a si� w wielkie niebiesko-czarne lustro przepo�owione cieniem stromych �cian. Przypomina�a teraz tarcz� o poszarpanych brzegach. Anna kucn�a obok wnuka i spojrza�a mu z u�miechem w oczy. - Chcia�by� si� nauczy� p�ywa�, m�j ma�y robaczku? Anna obudzi�a Atrusa jeszcze przed �witem. Delikatnie potrz�sn�a go za rami�, a potem cofn�a si�. Unios�a w g�r� lamp� naftow�, a jej �agodny, ��ty blask o�wietli� pos�anie ch�opca. - Chod� - powiedzia�a, u�miechaj�c si� do wnuka, kt�ry przeciera� oczy. - Chc� ci co� pokaza�. Atrus usiad�, nagle w pe�nym pogotowiu. Co� si� wydarzy�o. Co�... Wpatrywa� si� w Ann�. - To by�o prawdziwe, babciu? Czy to si� naprawd� zdarzy�o, czy tylko mi si� �ni�o? - To si� zdarzy�o - odpar�a cicho, potem wzi�a wnuka za r�k�, min�a swoj� ocienion� komnat� i wyprowadzi�a go na w�ski balkon. Ksi�ycowi brakowa�o dw�ch dni do pe�ni, a chocia� min�� ju� zenit, jego �wiat�o wci�� srebrzy�o dalszy kraniec stawu. Atrus sta� oddychaj�c p�ytko, oczarowany widokiem, wpatrzony w nieskazitelne, hebanowe zwierciad�o stawu. Nie by� to staw, kt�ry zna� od dzieci�stwa, ale wi�kszy, bardziej zdumiewaj�cy staw, wype�niaj�cy rozpadlin� od kraw�dzi do kraw�dzi. Ch�opiec westchn��. - Gwiazdy... Anna pochyli�a si� i wskaza�a na odbity w wodzie zarys my�liwego. - Sp�jrz tam, Atrusie. Tam jest gwiazda przewodnia. Przyjrza� si� jasnej, b��kitnawej gwie�dzie. Potem podni�s� wzrok i spojrza� na jej bli�niaczk� na niebosk�onie. 24 - To w�a�nie chcia�a� mi pokaza�? - zapyta� po chwili. - Nie... Chod� za mn�. Na chwil� przed wy�onieniem si� z rozpadliny - zanim zobaczy� to, co babka postanowi�a mu pokaza� - Atrus zatrzyma� si� na drugim szczeblu od g�ry i spojrza� w d�. Daleko w dole - tak daleko, �e odni�s� wra�enie, jakby zosta� odwr�cony i zawis� w przestrzeni - rozpo�ciera�o si� rozgwie�d�one niebo. Z�udzenie by�o niemal doskona�e. By� pewien, �e gdyby pu�ci� szczebel, spada�by bez ko�ca. Wreszcie, zdaj�c sobie spraw�, �e babka czeka na niego cierpliwie po drugiej stronie, podci�gn�� si� i wyszed� z rozpadliny. Zamar� w bezruchu. Otworzy� usta i przez chwil� zdawa�o mu si�, �e �ni. Mi�dzy rozpadlin� a obrze�em krateru ca�e zbocze wulkanu by�o usiane dywanem kwiat�w. Nawet w blasku ksi�yca Atrus potrafi� rozr�ni� ich jaskrawe kolory: fiolety i b��kity, ciemn� ziele� i lilar�, jasn� czerwie� i p�omienny pomara�czowy. Ch�opiec patrzy� na kwiaty, nic nie pojmuj�c. To by�o niemo�liwe. - To s� efemerydy - g�os Anny przerwa� g��bok� cisz�. - Ich nasiona, setki tysi�cy drobniutkich nasion, le�a�y przez lata w suchej ziemi. Kiedy spad� deszcz, wreszcie rozkwit�y. Kwitn� przez jeden dzie�, przez jedn� noc. A potem... Westchn�a. Nigdy jeszcze Atrus nie s�ysza� tak smutnego westchnienia. Zdziwiony, podni�s� na ni� wzrok. Jeszcze przed chwil� g�os Anny rozbrzmiewa� tak� rado�ci�, takim podnieceniem. - Co si� sta�o, babciu? U�miechn�a si� w zamy�leniu i pog�aska�a wnuka po g�owie. - Nic takiego, Atrusie. My�la�am o twoim dziadku, o tym, jak wielk� rado�� sprawi�by mu ten widok. Atrus zeskoczy� na d�, czuj�c pod stopami cudowny, soczysty ch��d ro�linno�ci. Ziemia by�a wilgotna i ch�odna, a on m�g� j� miesi� palcami st�p. Kucn��, przesun�� d�oni� po drobnych, mi�kkich kwiatkach, a potem zerwa� jeden i przyjrza� mu si� z uwag�. Mia� pi�� r�owych p�atk�w i delikatne pr�ciki koloru piaskowca. Pozwoli� mu opa��. Przez chwil� kl�cza� tam, ch�on�c wszystko, a� wkr�tce nowa my�l za�wita�a mu w g�owie. Obejrza� si� na Ann�. 25 - Nasiona! Atrus wsta� i st�paj�c ostro�nie wzd�u� �ciany rozpadliny, sprawdzi� wszystkie miejsca, gdzie przed burz� rozsypa� cenne ziarna. Po chwili spojrza� na Ann� i roze�mia� si�. - Uda�o si�! Ziarna wykie�kowa�y! Popatrz, Nanno, popatrz! Anna odwza