7364

Szczegóły
Tytuł 7364
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7364 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7364 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7364 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SIERTGIEJ �UKIANIENKO IMPERATORZY ILUZJI Przek�ad Ewa Sk�rska Sergiejowi Biere�nemu i Andriejowi Czertkowowi, kt�rym znana jest przestrze� marze� Cz�� pierwsza Key Dutch Rozdzia� 1 Dalej ni� niebo, poza granic� zamieszkanych sektor�w ga- laktyki, w tej strefie kosmosu, kt�r� tradycyjnie nazywano Wolnym Terytorium, male�ki my�liwiec Alkari pr�bowa� uciec stat- kowi Imperium. Ludzkiego statku tak naprawd� nie da�oby si� na- zwa� wojskowym. Nie wchodzi� w sk�ad Floty, a jego przedzia�y mieszkalne by�y zbyt luksusowe. Jednak jego pola ochronne mog�y odbi� salwy neutronowych dzia� my�liwca, a bojowa dobud�wka wygl�da�a na wystarczaj�co du��, by pomie�ci� kolapsarny genera- tor. Bo naprawd�, mie�ci�a. Do tej pory my�liwiec Alkari ratowa�a zwrotno��. Nie pr�bowa� stawa� do beznadziejnej walki, lecz ucieka� przed przeciwnikiem, zmieniaj�c kierunki lotu z tak� �atwo�ci�, jakby nie istnia�y dla nie- go prawa inercji. Bo naprawd� nie istnia�y. Jednak ta przewaga, czyni�ca ptakopodobn� ras� wyj�tkowo niebezpiecznym przeciwnikiem w oko�oplanetarnych bojach, tutaj, trzy parseki od najbli�szej gwiazdy, tylko odwleka�a agoni�. Alka- ryjczycy nie mieli nawet czasu, �eby zorientowa� si� w przestrzeni i wys�a� na Alkari ostatni raport o podst�pnym naruszeniu przez Im- perium Ludzi paktu o nieagresji. Gdy ludzki statek zbli�y� si� na odleg�o�� p� kilometra, my�liwiec przesta� manewrowa�. Dwie wie�yczki odwr�ci�y si� do zbli�aj�cego si� statku i wy- strzeli�y - niewidoczny w kosmicznej pr�ni promie� sprawi�, �e pola ochronne ludzkiego statku zap�on�y na chwil� iskrz�c� si� t�- cz�. Odpowiedzi nie by�o. Statek zbli�a� si� do my�liwca, zdumie- waj�co niezgrabny w por�wnaniu z lekk� maszyn� obcych. Jego czujniki uparcie kontynuowa�y trwaj�cy drug� godzin� przekaz: kr�tki pakiet impuls�w, wieleset lat temu uznany przez wszystkie rasy galaktyki za zaproszenie do rozmowy. My�liwiec nie reagowa�. S�aby promie� lasera wbi� si� w ochronne pole Alkaryjczyk�w. Przemodelowany ci�gle tym samym przekazem sprawi�, �e pole za- trzepota�o i zab�ys�o, jak pod�wietlona reflektorem �opocz�ca na wietrze flaga. Si�a promienia stopniowo ros�a. Zdaj�c si� na los, my�liwiec Alkari wys�a� odpowied� - zgod� na dialog. Promie� lasera znik�. My�liwiec zwleka� jeszcze kilka chwil, potem wy��czy� pole si�owe. Ludzki statek hamowa�, wysu- waj�c kruchy sto�ek przej�ciowej �luzy. Bojowa nadbud�wka by�a otwarta - widok aktywowanego lasera skutecznie powstrzymywa� Alkaryjczyk�w przed pokus� zadania ciosu. Kina na Tauri zacz�to budowa� rok temu - podobnie jak w ca- �ym Imperium. Kto z pracownik�w korporacji Setiko wpad� na po- mys� reanimowania zapomnianej od zamierzch�ych czas�w ludzkiej rozrywki - nie wiadomo. Ale na pewno dosta� za to niez�� premi�. Od tamtej pory korporacja zwi�kszy�a sw�j obr�t p�tora raza. Zainteresowanie ludzi staro�ytnymi filmami nie powinno po- trwa� d�ugo (wed�ug wylicze� psycholog�w korporacji -jakie� sze��, siedem miesi�cy), ale ten kr�tki czas chciano maksymalnie wykorzysta�. Przeniesienie starych kaset wideo z powrotem na ta�- m� filmowanie by�o drogie, a kina budowano tak, by w razie potrze- by mo�na je by�o szybko przerobi� na stodo�y, obory i inne prak- tyczne pomieszczenia. Ale na razie kino prze�ywa�o sw�j niezbyt d�ugi renesans. Iluzjon by� najbardziej eleganckim z tauryjskich kin i mia� prze- trwa� najd�u�ej, obs�uguj�c te pi�� procent ludno�ci, kt�re na skutek �mi�kko�ci" charakteru d�ugo trzyma�o si� okre�lonych rozrywek kulturalnych. Dla tych w�a�nie os�b na ka�dej planecie dzia�a�y dwie, trzy biblioteki publiczne z papierowymi ksi��kami, kilka strzelnic z broni� prochow�, gdzieniegdzie zachowa�y si� r�wnie� skocznie - echa narciarskiej mody sprzed dziesi�ciu lat. Dziewczyna siedzia�a w ostatnim rz�dzie - nie�wiadomie na�ladu- j�c swoich dawnych przodk�w, traktuj�cych kino jak miejsce spotka�. Co prawda r�ka m�odego cz�owieka na jej ramieniu i papierowa torba z popcornem, wr�czana razem z biletem, niezbyt j� intereso- wa�y. Ona naprawd� lubi�a stare filmy. - Rachel... - wyszepta� ch�opak. Dziewczyna pokr�ci�a g�ow�, jakby odp�dzaj�c natr�tn� much�. Jej towarzysz nie da� za wygran�. - Pos�uchaj... - Przecie� powiedzia�am, �e potem. Ch�opiec ponuro przeni�s� wzrok na wielki plastikowy ekran. Za plecami terkota� projektor i drobinki kurzu pl�sa�y w promieniu �wiat�a nad g�ow�. Film by� kolorowy, ale nie tr�jwymiarowy, co bardzo denerwowa�o m�odego cz�owieka. - Potem - powiedzia�a �agodniej dziewczyna, jakby wyczuwa- j�c nastr�j towarzysza. Musn�a jego r�k�, na palcu b�ysn�� srebrny pier�cionek. - Na razie mo�esz si� troch� ponudzi�... W jej g�osie brzmia�a obietnica, a�e ch�opak przekona� si� ju� dawno, �e te obietnice nigdy nie przekraczaj� pewnych granic. Mostek my�liwca by� w�ski i zbyt wysoki dla cz�owieka. Poszu- kuj�cy Prawdy sta� przy swoim fotelu-grz�dzie, a �kogucik" z mi�k- kich br�zowych pi�r stercza� mu na g�owie. Przypominaj�cy przero- �ni�tego jastrz�bia Alkaryjczyk nigdy nie jad� mi�sa. Masywny rogowy dzi�b by� przeznaczony wy��cznie do rozbijania skorup orze- ch�w. Nawet w bezpo�redniej walce Alkaryjczycy nie u�ywali go jako broni. Dw�ch innych Alkaryjczyk�w znacznie ni�szego stopnia, nie- m�j�cych dla Poszukuj�cego Prawdy wyra�nie brzmi�cych imion, sta�o obok z broni� zaci�ni�t� w ko�c�wkach skrzyde�. Los da� pie- rzastej rasie dwa podarunki - planet� o niskiej grawitacji, na kt�rej mog�a spokojnie osi�gn�� rozmiary wystarczaj�ce do wykszta�cenia si� rozumu, nie trac�c przy tym zdolno�ci latania, oraz nieprzewidy- walny klimat, kt�ry zmusi� j�do walki o przetrwanie i do doskonale- nia si�. Chwytliwe ko�c�wki skrzyde�, kt�re da�a im ewolucja, by�y decyduj�cym czynnikiem. Pilot, Szarpany Wiatr, p�le��c w fotelu pilota�owym, owini�ty ta�m� sensory czn�, sterowa� my�liwcem ruchami swojego cia�a, jak- by sam lecia� przez lodowat� pustk� kosmosu. Teraz odpoczywa�, rozkoszuj�c si� minutami spokoju, odci�ty od tego, co dzia�o si� na mostku. Drzwi �luzy zatrzepota�y, rozpadaj�c si� na dziesi�tki p�atk�w i wsuwaj�c w �ciany. Poszukuj�cy Prawdy wydal niezadowolony kle- kot, gdy cz�owiek wszed� na mostek my�liwca, ale nie ruszy� si� z miejsca. Jego ochroniarze r�wnie� trwali nieruchomo. Cz�owiek p�ci m�skiej by� stosunkowo m�ody (chocia�, co mo�- na powiedzie� o wieku w przypadku rasy, praktykuj�cej nieograni- czony aTan?), dobrze umi�niony, wysoki, o kr�tkich, ciemnych w�osach. Bez broni i bez pancerza, ale... Poszukuj�cy Prawdy nie mia� kompleks�w, nierzadko pojawiaj�cych si� u Alkaryjczyk�w w kontaktach z innymi rasami. C�, pozbawieni si�y fizycznej pie- rza�ci mieli za to niedost�pne dla innych poczucie przestrzeni i szyb- ko�� reakcji. Ale teraz Poszukuj�cy Prawdy poczu� ostre jak b�ysk pioruna uk�ucie strachu. Cz�owiek jednym uderzeniem r�ki m�g� z�ama� jego cienkie ko�ci, odepchn�� lekkie cia�o... Cz�owiek obrzuci� mostek szybkim spojrzeniem i zwinnie roz- �o�y� r�ce. Przysiad� z niespodziewan� przy jego sylwetce gracj� i zastyg� w niewygodnej pozie. Jego r�ce opisa�y kr�g i znalaz�y si� za plecami. Poszukuj�cy Prawdy poczu� ciekawo��. Rytua� szacunku dla przeciwnika zosta� wype�niony z godn� podziwu staranno�ci�, i to w wariancie, kt�ry nie wygl�da� g�upio w wykonaniu humanoida. Pos�uszny instynktom, na przek�r woli, Alkaryjczyk wykona� w od- powiedzi podobne ruchy. Okr�g�e bursztynowo��te oczy wlepi� w twarz cz�owieka. Zadaj�c gwa�t krtani, Poszukuj�cy Prawdy wy- da� kilka d�wi�k�w w j�zyku ludzi. - Zacz-cznij, uzie-miony. Gdacz�ca mowa Alkaryjczyk�w musia�a sprawia� cz�owiekowi trudno��, ale nie da�o si� tego po nim pozna�. Nieprzyjemnie mocny akcent razi� s�uch Poszukuj�cego Prawdy, jednak zdanie zbudowa- ne zosta�o bez zarzutu. - Wola nieba, b�dziemy m�wi�. Moja droga przeci�a twoj� i daj odpocz�� gniewowi. Znam wz�r na swojej skorupie. - To ostatnie bardzo ciekawe - zauwa�y� Alkaryjczyk. -Nikt nie wychodzi ze skorupy, nawet ci, kt�rzy urodzili si� bez niej - odpar� natychmiast cz�owiek. Alkaryjczyk lekko sk�oni� g�ow�. Nie by� wielkim znawc��Pi�- cioskrzyd�a M�dro�ci", ale cytat zosta� przytoczony prawid�owo. - Kim jeste� i czyj jeste�? - W trzecim zdaniu Alkaryjczyk m�g� pozwoli� sobie na ciekawo��. - Jestem Key Altos, cz�owiek bez ojczyzny. Poszukuj�cy Prawdy milcza� mo�e p� minuty, a w jego pami�ci rozwija�y si� obrazy. Spos�b my�lenia Alkaryjczyk�w by� bardzo swoisty i tylko pami�� wzrokowa pozwala�a na przechowywanie informacji. - By�e� na Chaaranie - rzek� w ko�cu. - Tak. - Wydawa�o si�, �e elokwencja opu�ci�a cz�owieka. - By�e� ochotnikiem w oddzia�ach Po��czenia, kt�re st�umi�y powstanie przeciwko Imperium Ludzi. Sta�e� si� s�awny. Wojskowi dali ci przezwisko Odra. - Jestem zachwycony pami�ci� Szczeg�lnego Wys�annika - powiedzia� cicho Key. - Trzydzie�ci pi�� lat to d�ugo... dla was. Ale nie lubi� tego imienia. - Odra to ludzka choroba? - lak. - Oryginalne - stwierdzi� Alkaryjczyk. - Dobrze. Teraz ja wi- dz� ciebie, a ty i tak mnie zna�e�. Dok�d prowadzi ci� droga? - Chc� d�ugiej rozmowy, Poszukuj�cy Prawdy. - O czym, Key? - O Wszech�wiecie i Bogu. Rozdzia� 2 Key Dutch wr�ci� na sw�j statek p� godziny p�niej. My�li- wiec Alkaryjczyk�w odstykowa� si�, zanim m�czyzna zd�- �y� doj�� do mostka - ta rasa nie znosi�a uczucia zniewolenia. Jed- nak gdy my�liwiec oddali� si� na dziesi�� kilometr�w, zastyg�; kru- cha zabawka kosmosu, wolna od zasad inercji, niezb�dnych dla ludzi. Mostek statku okaza� si� niewielki, niemal taki jak na hiperku- trze, kt�ry cztery lata temu zgin�� na orbicie planety Graal. Tutaj te� by�y dwa fotele pilota�owe -jeden z nich czeka� na Keya. - A ty si� ba�e� - odezwa� si� ciemnow�osy ch�opiec przy pulpi- cie bojowym. - Czekaj� na nas? - Tak. - Key zaj�� sw�j fotel i przypi�� si� pasami. �adne grawi- kompensatory nie mog�y da� ludzkiemu statkowi tej p�ynno�ci lotu, jak� uzyskiwali Alkaryjczycy. - Wys�annik da� nam godzin� na wytyczenie kursu na T-K 84. Tommy Curtis musn�� sensory pulpitu. Spochmurnia�, czytaj�c s�owa na monitorze. - Tlenowa planeta? Dlaczego niczyja? - Zrozumiesz. - Dutch wyj�� z bloku serwisowego fili�ank� z pa- ruj�c� kaw�. Popatrzy� na Tommy'ego z lekk� ironi�. - Niezbyt przy- jemne miejsce, ale nie mamy wyboru. Alkaryjczycy nigdy nie zgodz� si� na powa�ne pertraktacje w kosmosie przy takiej nier�wnowadze si�. A ka�da oswojona planeta, bez wzgl�du na to, do jakiej rasy nale�y, da moraln� przewag� jednej lub drugiej stronie. - Aha. - Tommy sko�czy� czyta� informacje, pe�zn�ce po ekra- nie w rytm ruchu jego oczu, i z lekkim roztargnieniem przeni�s� wzrok na Keya. - Pomo�esz wytyczy� kurs? - Bierz si� do roboty. Powierzenie wyboru hipertrasy temu dzieciakowi, w�a�ciwie nastolatkowi, nie mo�e by� s�uszn� decyzj�. Istnieje milion dr�g, kt�re doprowadz� ich do T-K 84, i tylko jedna lub dwie prowadz�ce donik�d. Wyznaczy� ich logicznie nie zdo�a nie tylko do�wiadczony pilot, ale nawet pot�ny pok�adowy komputer. Pozostaje zaufa� jej Wysoko�ci Teorii Prawdopodobie�stwa... i sz�stemu zmys�owi. Inne drogi, bezpieczne i s�uszne, r�ni� si� od siebie pod wzgl�dem strat energetycznych i tego stopnia zu�ycia, kt�ry zostaje w nap�- dzie readex. Dwa identyczne statki b�d� s�u�y� r�nym pilotom w niepor�wnywalnie r�nych okresach czasu, bo jeden z nich umie poj�� logik� hieperprzej��, a drugi nie. Ale najwy�szy czas, �eby ch�opak dor�s�. Dutch patrzy�, jak Tommy pracuje przy komputerze. Po ekranie, kt�ry nie wiadomo kiedy rozsun�� si� do metra szeroko�ci, bieg�y pa- kiety kurs�w, d�ugie kolumny cyfr, nios�ce informacje dotycz�ce tra- jektorii. Na �yczenie, ka�d� kolumn� mo�na by�o rozwin�� w ta�m� liczb albo przekonwertowa� na tekst w standardzie. Ale Tommy pr�- bowa� pracowa� z plikiem pierwotnym - i nie�le mu to wychodzi�o. Dobre dziedzictwo, prawda, Curtis van Curtis? Keya troch� bawi�o, �e Tommy w miar� dorastania stawa� si� coraz mniej podobny do w�adcy aTanu. Jakby wszystkie rysy doro- s�ego Curtisa, odziedziczone przez ch�opca, star� szybki wzrost i to dziwne �ycie, kt�re przysz�o im wie��. Ciekawe, jak teraz wygl�da Artur? Czy oni s� jeszcze do siebie podobni? Maj�c szczer� nadziej�, �e jego m�ody klient nie musia� ju� wi�- cej umiera�, Dutch wola� zapami�ta� go takim, jaki by�. Na czole Tommy'ego pojawi�a si� kropla potu. Krzywi� si�, przerywaj�c wyszukiwanie kurs�w i wpatruj�c si� w coraz to now� kolejno�� liczb. Wypisz wymaluj, m�ody bohater epoki Wielkiej Wojny, jak ula� pasuj�cy do serialu dla dzieci Tarcza niebios. �licz- ny, czaruj�cy, z t� nieuchwytn� dawk� szlachetno�ci, kt�ra tak po- ci�ga kobiety i wywo�uje rozdra�nienie m�czyzn. W ci�gu ostat- niego roku, organizuj�c rozmaite intrygi w portowych miastach, Dutch przy�apywa� swoje przyjaci�ki na otwartych spojrzeniach posy�anych w stron� ch�opca. Kiedy� nawet wspomnia� o tym przy Tommym, kt�ry z zak�opotaniem zaproponowa� przeprowadzenie operacji plastycznej. A po kilku minutach z�o�liwie sprecyzowa�, komu. Szybko pokona� strach przed Keyem. Pewnie dlatego, �e przy pierwszym spotkaniu go zabi�... - Kurs - rzuci� kr�tko Tommy, odchylaj�c si� na oparcie fotela. Dutch wprowadzi� informacj� do swojego monitora. Rzeczywi�cie, kurs. Nie ten nieosi�galny idea� (czas dotarcia - zero, zu�ycie silnika- zero), o kt�rym na ka�dej planecie kr��y kil- kana�cie bajek. Ale wi�cej ni� przyzwoity, godny do�wiadczonego pilota. Przypadek, oczywi�cie, ale przypadek godzien pochwa�y. - Ujdzie, chocia� bywaj� lepsze - skomentowa� Dutch. Po��czy� si� z Alkaryjczykami i kr�tko oznajmi�, �e s� gotowi do skoku. Generator hipersieci, kt�rym wyszarpn�li my�liwiec Al- karyjczyk�w w realny kosmos, zosta� dawno wy��czony, i obcy znik- n�li w przestrzeni niemal b�yskawicznie. Nigdy nie mieli specjal- nych problem�w z wyliczeniem kursu. - Szuka� dalej? - spyta� Tommy, zerkaj�c na Keya spode �ba. - Startuj. W rozb�yskach wt�rnego promieniowania statek wszed� w hi- perprzestrze�. Przypadkowy punkt w mi�dzygwiezdnej pr�ni, od momentu Wielkiego Wybuchu nieznaj�cy cia� wi�kszych od mole- ku�y wodoru, znowu opustosza�. Na kolejn� wieczno��. Pustka nie zna poj�cia czasu. Rachel i Gafur ca�owali si� w kabinie flaera. Wystarczaj�co d�u- go, by ch�opcu zd��y� si� znudzi� ten niezmienny element progra- mu. Niestety, po trzyletniej przyja�ni wiedzia� ju�, �e na wi�cej nie ma co liczy�. Dziewczyna uwolni�a si� z jego r�k tak zr�cznie, �e nawet nie pr�bowa� jej zatrzyma�. - Dzi�kuj�, �e mnie podrzuci�e�. - Odchyli�a p�prze�roczyst� pokryw� kabiny i zeskoczy�a na traw�. Byl wiecz�r, jak zwykle ci- chy tauryjski wiecz�r, tylko na horyzoncie gromadzi�y si� granato- we masywne chmury zapowiadanego nocnego deszczu. Co prawda, zbyt granatowe... Gafur patrzy� na dziewczyn� w milczeniu. Rachel odesz�a kilka krok�w i zerwa�a z jednego z otaczaj�cych placyk drzew blador�owy, mi�kki jak mas�o owoc. W tym roku trafi� si� niesamowity urodzaj, spowoduje spadek cen i milionowe straty... Musia�a podskoczy�, bo drzewo by�o porz�dnie ogo�ocone i sp�dnica ze srebrnego brokatu owin�a si� wok� n�g. - Trzymaj. - Rzuci�a owoc Gafurowi. Normalny gest tauryjskiej go�cinno�ci. Ch�opiec z�apa� owoc, nawet uda�o mu si� go przy tym nie zgnie��. - Zobaczymy si� w szkole. - Na razie - odpar� pos�pnie Gafur. Nasun�� kopu�� i wystarto- wa�, jednocze�nie odchylaj�c drugi fotel. Umieszczona pod nim lo- d�wka by�a prawie pe�na. Niekt�re owoce zacz�y ju� gni�. Gafur obieca� sobie solennie, �e jutro wyrzuci je na �mietnik. Potem zerk- n�� na automatyczn� sekretark�, na spis nagra�. Zaproszenie na imprez� �z piwem, nieobecnymi rodzicami i po- kojami dla ch�tnych" bardzo odpowiada�o jego aktualnemu stanowi ducha. Zatoczy� kr�g nad domem Rachel - pomacha�a mu r�k� - i w��czy� autopilota. - Przyjemnych rozrywek - powiedzia�a dziewczyna, patrz�c na rozp�ywaj�cy si� na niebie flaer. Gafur by� dobrym przyjacielem... bardzo fajnym ch�opakiem ze znakomitej rodziny. Ale co mog�a poradzi� na to, �e go nie kocha? Jednak... gdyby nie zawraca�a mu g�owy, �ycie by�oby nudne... Przecie� kiedy� powiedzia�a mu szczerze, co trzeba zrobi�, �eby zyska� jej wzgl�dy. Zabi� Bullrata go�ymi r�kami, poklepa� japo policzku i znikn�� na zawsze. I nie zapomnie� przy tym o obiecanym prezencie. Popatrzy�a na skromny pier�cionek. Po wyprostowaniu cienki pasek przypomina�by ludzkie ucho. Lekarz Rachel by� kompletnie zaskoczony, gdy jej neuroza-strach przed mechanistami, Meklo�czykami i wytworami techniki bardziej skomplikowanymi od odkurzacza-znik�a bez �ladu. Przypisa� to suk- cesowi psychoanalizy... Dziewczyna tylko si� u�miecha�a, obracaj�c na palcu za du�y pier�cionek. Dopiero teraz sta� si� dobry. Zapewne wyda�a si� Keyowi starsza ni� by�a. Rozdzia� 3 Kiedy� T-K 84 by�a planet� o wspania�ych perspektywach. Wprowadzona do rejestru kolonialnej administracji Impe- rium, czeka�a jedynie na statek z pierwsz� parti� osiedle�c�w, by zap�on�� na gwiezdnej mapie kolorami ludzkiej rasy. A potem na malutkiej planecie Chaaran wybuch� bunt przeciw- ko Imperatorowi Greyowi. Przyw�dcy powstania podj�li pr�b�, na- wet do�� sprytn�- oznajmili, �e wychodz� spod w�adzy Imperium i przechodz� pod patronat Ga��zi Alkaryjczyk�w. Wtedy jeszcze nie powsta� Potr�jny Alians, a ludzko�� by�a os�abiona stuleciem Wiel- kiej Wojny. Ogromna flota pierzastej rasy ruszy�a ku Chaaranowi - umocni� si�, zbudowa� bazy rakietowe, korzystaj�c z poparcia rz�- du planetarnego, i utrze� nos flocie imperialnej, kt�ra w�a�nie mia�a przyby�... Uprzedzaj�c Alkaryjczyk�w, przy Chaaranie pojawi�y si� statki pospolitego ruszenia z s�siednich planet. Brak ci�kiego uzbrojenia rekompensowa�a furia ochotnik�w. Mieli dwa tygodnie do przyby- cia wrogiej floty - silniki w tamtych latach nie wyr�nia�y si� szyb- ko�ci�. Gdy eskadra Alkaryjczyk�w wysz�a z hiperprzestrzeni, zasta�a martw� planet� i odlatuj�ce statki ludzi. W tydzie� p�niej przyby�a flota imperialna, a Alkaryjczycy pr�bowali odej�� bez walki. Dogoniono ich na orbicie T-K 84. Wszystko postawiono na jed- n� kart�, a walki trwa�y prawie tydzie�. Tysi�ce statk�w w polu przy- ci�gania planety, lekko�� i zwrotno�� Alkaryjczyk�w przeciwko gi- gantycznym kr��ownikom ludzi. Miliony ton metalu, plastiku, izotop�w i chemikali�w, kr���ce po orbicie. Male�kie, przypomina- j�ce sze�ciopalczaste ma�pki zwierz�tka unosi�y nocami g�owy, wpa- truj�c si� w p�on�ce niebo... Potem, zabieraj�c kapsu�y ratunkowe z rozbitych statk�w, resztki ludzkiej floty - zwyci�skie resztki - ode- sz�y do Terry. Niebo p�on�o nadal. - Taniej wysz�oby znalezienie nowej planety ni� oczyszczanie tej - zauwa�y� Key. Statek l�dowa� na dziwnym pod�o�u - ca�a g�rska dolina by�a zalana szklist�, skrz�c� si� mas�. G��boko pod ni� detektory wyka- zywa�y metal. Bardzo du�o metalu - Co to by�o? - spyta� Tommy. Dutch l�dowa� samodzielnie, ale nie wydawa� si� a� tak zaj�ty pilota�em, by nie m�c odpowiedzie� na pytanie. - �Charon", liniowiec planetarnego poskramiania. Nie trzeba go by�o pakowa� w t� rze�, nie nadawa� si� do walki z my�liwcami. Ale dow�dztwo postanowi�o odci�gn�� uwag� Alkaryjczykow. Sta- tek trzyma� si� d�ugo... dobra os�ona, no i rakiety. Nawet si� odgry- za�, jak m�g�. W ko�cu storpedowali go i zrzucili z orbity, jak �mie- cia. Zrobi� trzy p�tle, a z podziurawionych �adowni wypad�y mezonowe bomby. Potem by�o... to. Tommy ju� wi�cej nie pyta�. Zrobili jedn� p�tl�, zanim znale�li my�liwiec Alkaryjczykow, zastyg�y na szklanym polu. Ptaszki ich oczywi�cie wyprzedzi�y. Do tego czasu Tommy zd��y� sobie wyro- bi� wystarczaj�ce wyobra�enie T-K 84. - Ja wyjd�, a ty podniesiesz statek i wyprowadzisz go na stacjo- narn� orbit� - zaproponowa� Key. - Rozmowy zajm� standardow� dob�. Statek wyl�dowa� w odleg�o�ci p� kilometra od Alkaryjczykow. Key nadal siedzia�, jakby na co� czekaj�c. - Przecie� walczy�e� z Alkaryjczykami na Chaaranie? - ode- zwa� si� Tommy. - Nie z obcymi. Z lud�mi, kt�rzy chcieli przej�� pod w�adz� obcych. To znacznie gorsze. - Key, lingvensor przet�umaczy� tamt� cz�� rozmowy... jak by�e� na my�liwcu. T�, kiedy m�wili�cie d�wi�kami. -No? - Dlaczego przezwali ci� Odra? Dutch wydosta� si� z fotela. Popatrzy� na Tommy'ego niemal oboj�tnie. -Zgadnij. Ch�opiec poczeka�, a� Key wyjdzie i oddali si� od statku na ja- kie� sto metr�w. Z naprzeciwka, od strony my�liwca, zbli�a�a si� niewysoka, podryguj�ca posta� obcego. Mu�ni�cie klawiszy, nie tyle sterowanie, co wprowadzenie stan- dardowego polecenia startu. Statek zacz�� si� powoli unosi�. W �lad zanim, z t� sam� pr�dko�ci�, podnosi� si� my�liwiec. Na jedn� standardow� dob� na T-K 84 pojawi�o si� rozumne �ycie. Key Dutch patrzy�, jak statki nikn� na niebie. I o Dyi< pi�kne - dwie obramowane ogniem sylwetki, znikaj�ce w ob�o- kach. Przemieniony w szk�o grunt po�yskiwa�, odbijaj�c �wiat�o. Na T-K 84 oddycha�o si� zdumiewaj�co lekko - powietrze by�o czy- ste i nasycone tlenem, co w�a�ciwie nie powinno dziwi�; tlenek w�- ela dawno opad�, a w oceanach by�o do�� wodorost�w, by odnowi� atmosfer�. Pomacha� r�k� podchodz�cemu Alkaryjczykowi. Obcy zapew- ne wola�by polecie�, szpony �ap ci�gle �lizga�y si� po szkle. Ale to nie by� Altair z jego nisk� grawitacj�. Na T-K 84 Poszukuj�cy Praw- dy m�g�by jedynie szybowa�. - Ciekawe miejsce wybra�e� na spotkanie! - przywita� go Dutch. Alkaryjczyk zatrzyma� si� w odleg�o�ci kilku krok�w, ci�ko opusz- czaj�c na grunt sw�j pojemny kontener. Nastroszy� pi�ra, pozwala- j�c pozbawionemu gruczo��w potowych cia�u wydali� nadmiar cie- p�a. - Ciekawe - przyzna� Alkaryjczyk. - Pod nami le�y wielki sta- tek ludzi. Wielki i bardzo pot�ny. - Kt�ry zd��y� str�ci� wiele malutkich my�liwc�w. - Niestety, to prawda. - Alkaryjczyk zamilk�, nie odrywaj�c od Keya czujnego spojrzenia. Przysiad� na kontenerze, najwidocz- niej przeznaczonym do takich w�a�nie cel�w. Etykieta rozmowy wymaga�a od niego, by, zanim oka�e ciekawo��, poczeka� na od- powied�. Dutch nie przeci�ga�; nie chcia� dr�czy� obcego, skr�powanego staro�ytnymi rytua�ami. Czas by� jedynym luksusem, na kt�ry nie m�g� sobie pozwoli�. - Chcesz co� zje�� albo odpocz��? - zapyta�, wyci�gaj�c z torby butl�. Pod badawczym, nieruchomym spojrzeniem obcego pokry� kawa�ek szklistego gruntu zastygaj�c� warstw� piany. Ziemia nadal promieniowa�a, wprawdzie s�abo, ale dlaczego mia� siada� na niej bez os�ony? Key nie by� zwolennikiem tak radykalnej antykoncep- cji. - Dzi�kuj�, nie. - Alkaryjczyk machn�� lekko skrzyd�ami, zmie- niaj�c pozycj�. - Czego chcia�e� si� dowiedzie� z takim uporem, Key? - Chcia�bym pozna� wasze wyobra�enia o Bogu. Chyba uda�o mu si� zadziwi� obcego. Alkaryjczyk zatrzepota� skrzyd�ami przy akompaniamencie gdacz�cych d�wi�k�w. Przypo- mina� w tym momencie kur�, kt�ra znios�a jajo. Albo kondora. 19 - O Bogu? Zab�jca chce m�wi� o Bogu? Odra, szukasz nowej wiary? Wasi bogowie nie chc� ci ju� przebacza�? - To pytanie zas�uguje na odpowied�, a nie pytaj�cy - rzek� Key, przechodz�c na ceremonialny alkari. To by�a m�ka i natychmiast rozbola�o go gard�o. M�g� tylko mie� nadziej�, �e nieosi�galne dla cz�owieka pstrykni�cie hhacz nie odgrywa�o w cytacie g��wnej roli. Alkaryjczyk przesta� si� �mia�. - Dutch... a mo�e wolisz, �eby nazywa� ci� Altosem? Po co ci odpowiedzi? Nie ukrywamy naszej wiary. Postulat przekl�tego mo- mentu nie jest dla ludzi sekretem. Key poczu� irytacj�. Ci obcy znali jego prawdziwe imi�, kt�rego w swoim czasie nie odkry� Curtis van Curtis i -jak liczy� Key - nie wyniucha�a do tej pory SBI. - Jeste�cie jedyn� ras�, kt�ra zrezygnowa�a z kosmicznej eks- pansji z powod�w religijnych. - Zrezygnowa�a? - Ukierunkowa�a j� poza galaktyk� - poprawi� si� Key. Alkaryjczyk milcza�. B��kitna mgie�ka zasnu�a jego oczy. Po- tem znowu zwr�ci� je na Keya - dwa bursztynowe otwory w lodzie, z lodowymi okruchami czarnych �renic. - Co ci� niepokoi, silny cz�owieku pot�nej rasy? Naiwni Alka- ryjczycy unikaj� ludzi. Mniej przeciwnik�w, wi�cej w�adzy. Gdy Imperium Ludzi depta�o Darlok, wzgardzili�my aliansem i nie po- mogli�my staro�ytnemu narodowi. Czego si� boisz, Key? - Tego, �e macie racj�. Alkaryjczyk lekko potrz�sn�� g�ow�, drwi�c z nieokre�lono�ci tej frazy. - Fatalizm... - doda� Key. Poszukuj�cy Prawdy k�apn�� dziobem. - B�g stworzy� �wiat i ten �wiat jest niezmienny - ci�gn�� Key, jakby nie zauwa�aj�c jego reakcji. - Wi�c dlaczego odchodzicie? Alkaryjczyk zeskoczy� ze swojego kontenera. - Pora co� przek�si� - powiedzia� Key w alkari potocznym, nie- nadaj�cym si� do powa�nych rozm�w. - B�dziemy rozmawia� d�u- go, obcy. - D�ugo - odezwa� si� jak echo Alkaryjczyk, pos�uszny kano- nom rozmowy. Rozdzia� 4 Wiaczes�aw Szega!, komandor specgrupy Tarcza, sta� w bramce kontroli. Gdy detektory skanowa�y jego cia�o nie m�g� si� rusza�. Systemy ochrony w pa�acu Imperatora mia�y lekko paranoidalny charakter. - Dost�p potwierdzony - oznajmi� automat, jakby z rozczaro- waniem, gdy ostatnia macka wsun�a si� w bramk�. - Tryb prze- mieszczania: ��ty wolny. Czas: osiem godzin. To by�y bardzo dobre wyniki. Czas przebywania w pa�acu najle- piej �wiadczy� o statusie spo�ecznym. Nieka�dy z planetarnych w�ad- c�w m�g� liczy� na ���ty wolny" i osien godzin. Szegal zd��y� si� ju� przyzwyczai� do swojej pozycji Formalnie dopiero teraz znajdowa� si� w tej strefie Terry gdzie przestawa�o dzia�a� planetarne prawo, a zaczyna�a wola Imperatora Grey nigdy nie d��y� do w�adzy absolutnej, doskonale rozumiej�c' �e zwi�kszy�oby to jedynie liczb� wrog�w. Liczne swobody, kt�re przyzna� planetom, sprawi�y, �e jego rz�- dy sta�y si� niekontrolowane i nie do obalenia. Setki planet Impe- rium, setki praw i tradycji, niemal niezwi�zanych og�lnymi norma- mi moralnym!. Swoboda migracji pozwala�a ka�demu, kto tylko mia� pieni�dze, wybra� sobie �ycie wed�ug w�asnego gustu Ale tylko Imperator, �ywy symbol ludzkiej cywilizacji, mia� pra- wo wybra� dowolne prawo w ka�dym konkretnym przypadku Pod- porz�dkowywa� si� zasadom tych planet, kt�re akurat mu w danym momencie odpowiada�y. Je�li ich nie by�o, dzia�a� wed�ug zasad �wiat�w archaicznych. Wiaczes�aw szed� przez parkow� stref� pa�acu, mijaj�c zagajni- ki endonansk.ch �aglowc�w, trzepocz�cych na wietrze bia�ymi �a- glami li�ci. Wezwanie nie by�o pilne, wi�c Imperator nie zada� sobie trudu wskazania miejsca audiencji. Zwyk�a praktyka, przypomina- j�ca dworakom o ich statusie. Komandor Wiaczes�aw Szegal mia� du�e do�wiadczenie w po- szukiwaniu Imperatora. Skr�ci� w alej� cis�w, wy�o�on� stopionymi metalowym, p�ytkami, fragmentami pancerzy obcych statk�w, pro- wadz�cych niegdy� walk� przeciwko ludziom. Zajrza� na taras fla- gowy - nad rw�c� g�rsk� rzek� wznosi�o si� p�kole maszt�w ze sztandarami kolonu. Wysoko�� uniesienia sztandaru oznacza�a sto- pien sympatii Imperatora do polityki w�adz okre�lonej planety Gdy sztandar zaczyna� si�ga� ziemi, armia szykowa�a si� do misji po- skromienia. Imperator lubi� osobi�cie dotyka� flag... Ale w tej chwili taras by� pusty. Tylko przy tr�jkolorowej fladze Incediosa, wisz�cej nad sam� ziemi�, sta� m�czyzna w podesz�ym wieku, ubrany w ele- gancki smoking. Wiaczes�aw nie chcia� zak��ca� pytaniami ponu- rych rozmy�la� ambasadora. W ci�gu p� godziny odwiedzi� kilka porozrzucanych po parku komunikator�w, wypi� szklank� soku w barze, odwiedzanym przez Imperatora ze dwa razy w roku, i sprawdzi� dwa pawilony. Zaczyna�y go denerwowa� te poszukiwania... Tym bardziej, �e w ka�dej chwili m�g� do niego podej�� jaki� nieopierzony porucznik i uprzejmie oznaj- mi�, �e Imperator oczekuje Wiaczes�awa w sali audiencyjnej. Co innego, gdy Grey gania po pa�acu dworskich obibok�w; go- rzej, gdy trzeba go samemu szuka� pod pal�cym czerwcowym s�o�- cem. W ko�cu znalaz� Greya nad brzegiem morza w jedynej cz�ci pa�acowego terytorium, znajduj�cej si� nie na Florydzie, lecz na wybrze�ach Kuby. Jakby na z�o�� Curtisowi van Curtisowi, Grey prawie nie korzysta� w swoim pa�acu z lokalnych hipertuneli. Dla morza zrobiono wyj�tek. Wiaczes�aw przeszed� przez lekkie migotanie tunelowego hiper- pola i znalaz� si� na pla�y. Za jego plecami kwit�y kasztany, ko�ysa- ne p�yn�cym z hiperprzej�cia powiewem - kwit�y przez okr�g�y rok, tak jak chcia� Imperator. Przed Wiaczes�awem, na bia�ym piasku, wida� by�o dwie ludzkie postacie. W swoim pa�acu Grey nie uzna- wa� ochrony... Gdyby nie by� nie�miertelny, mo�na by to uzna� za odwag�. Grz�zn�c w swoich wysokich butach po kostki w piasku, Szegal podszed� do w�adcy Imperium. Grey le�a� rozebrany. Przez ostatnie lata nie dba� zbytnio o syl- wetk� i teraz wygl�da� odpychaj�co. Zaniedbany, oty�y, nier�wno opalony m�czyzna ko�o pi��dziesi�tki, lekko ju� �ysiej�cy, z kr�t- kim k�aczkiem brody podwini�tej wed�ug endoria�skiej mody. Obok niego opala�a si� naga dziewczynka, mniej wi�cej dwunastoletnia. Zgodnie z prawem Terry, za podobne zabawy Imperatorowi grozi� niez�y wyrok -jego ma�oletnia kochanka zd��y�aby dorosn��, za- nim by wyszed� z wi�zienia. Ale najwidoczniej w tym przypadku Grey korzysta� z moralno- �ci Coolthosa. - Przyby�em, panie. - Wiaczes�aw sk�oni� g�ow�. Imperator otworzy� jedno oko i burkn�� co� niezrozumia�ego. Dziewczynka przekr�ci�a si� na brzuch. Szegal nadal sta�. - Mo�esz si� rozebra� i odpocz�� - powiedzia� g�o�niej Grey. - Je�li pozwolisz, postoj�, panie. - Nie za gor�co, komandorze? - Nie, panie. Grey st�kn��, siadaj�c, i podrapa� si� po w�ochatym brzuchu. Zerkn�� na Wiaczes�awa - kpi�co, ale przyja�nie. - Podoba ci si� moja ma�a przyjaci�eczka? - Najwa�niejsze, �eby podoba�a si� tobie, panie - odpowiedzia� Wiaczes�aw, patrz�c prosto w twarz Imperatora. Oczy Greya by�y �agodne i troskliwe... - z�udne wra�enie. - Przesta�, S�awa. Jeste� ze mn� prawie od stu lat, tak? Zawsze lubi�em twoj� niezale�no��. - Dzi�kuj�. - Przesta�! Alicja, id� si� wyk�pa�. Dziewczynka pos�usznie wsta�a i pobieg�a w stron� morza. Grey odprowadzi� j� niemal ojcowskim spojrzeniem. - M�odo��... jak przyjemnie by� m�odym. Naprawd� m�odym. To wspania�a dziewczynka. Pasjonuje si� faun� innych planet, ma- rzy, by zosta� egzobiologiem... Co� ci� bawi, Wiaczes�aw? Szegal pokr�ci� g�ow�. Na jego twarzy nie drgn�� ani jeden mi�- sie�, ale Grey umia� wyczuwa� nastr�j rozm�wcy. - Dobrze, Wola z tob�... Po co przyszed�e�? - Pos�uszny pa�skiej woli. - Tak, rzeczywi�cie... jestem zadowolony z operacji na Meklo- nie. Szegal ponownie sk�oni� g�ow�. Dziewczyna pluska�a si� przy brzegu. Na horyzoncie, pewnie ju� poza stref� pa�acu, dr�a� bia�y punkt �agla. - Chc� podnie�� tw�j status, Wiaczes�awie. Co powiesz o tytule admira�a? 1 stanowisku dow�dcy sztabu akcji si�owych? Przez kilka sekund komandor dobiera� s�owa, a� wreszcie ostro�- nie powiedzia�: - Ka�dy tw�j rozkaz zostanie wykonany, panie. Ale jestem ofi- cerem operacyjnym. -I?... - Dusz� si� w �cianach sztabu. - Tak te� przypuszcza�em, Wiaczes�awie. - Grey znowu rozci�- gn�� si� na piasku. Mo�na to by�o uzna� za koniec audiencji, ale Imperator m�wi� dalej: - Je�li si� nie myl�, trzeci raz odrzucasz awans. Dziewczynka wysz�a z wody i zacz�a ostro�nie i�� w stron� m�czyzn. Wiaczes�aw ledwie zauwa�alnie pokr�ci� g�ow�. Zatrzy- ma�a si� i po�o�y�a na piasku. M�dry dzieciak. Mo�e by tak polecie� kiedy� na Coolthos? - S�awa, jeste� najlepszym oficerem operacyjnym Imperium. Masz na swoim koncie umow� z Bullratami, rozerwanie osi Kla- kon-Mrszan, zdemaskowanie Darloka... A teraz jeszcze afera z Me- klonem, kt�rej skutki odczuje si� po dziesi�ciu latach... Nie m�wi�, �e ratujesz Imperium, ale bez ciebie by�oby trudniej. Ka�dy z zaufanych ludzi Greya po takich s�owach odda�by Im- peratorowi w�asn� �on� i c�rk� na dok�adk�. Szegal ograniczy� si� do standardowego podzi�kowania. Grey zignorowa� je. - Domy�lam si� twoich motyw�w, S�awa. Nie jeste� ju� m�ody i masz za sob� ze dwadzie�cia aTan�w... na koszt pa�stwa. Ratu- nek przed nud� znajdujesz w walce, intrygach, akcjach. Tak? - Tak, panie. - C�, baw si�. Podoba mi si� tw�j styl. Chcesz odpocz�� po Meklonie? - Nie jestem zm�czony. - Wiaczes�aw nagle zrozumia�, �e Grey chce przedstawi� mu nowe zadanie. Dziwne, zazwyczaj wprowadza� go do galaktycznych rozgrywek z roczn� lub dwuletni� przerw�. Jak ulubion�, niezawodn� bro�, kt�rej nie ka�dy wr�g jest godzien. - Curtis van Curtis - powiedzia� Grey, jakby czytaj�c w jego my�lach. Szegal czeka�. - Wiesz, �e aTan prowadzi prace budowlane na wszystkich pla- netach? Oddzia�y ulegaj� rozszerzeniu. - Imperium si� bogaci, u�ytkownik�w aTanu jest coraz wi�cej. - I Curtis spodziewa si�, �e ich liczba wzro�nie dwukrotnie. Grey da� mu minut� na zastanowienie. -No? - Gwa�towny spadek cen? - W jakim celu? I jakie nowe wstrz�sy oznacza to dla Impe- rium? - Mo�e pan przecie� zada� Curtisowi pytanie wprost. - Moje stosunki z Curtisem s� znacznie bardziej skomplikowa- ne, ni� my�lisz, S�awa. Nie mog� po prostu zapyta� w�a�ciciela aTa- nu, �w�adcy �ycia i �mierci", �najstarszego cz�owieka w galakty- ce".-. - w g�osie Greya da�o si� s�ysze� rozdra�nienie. - Wiesz, �e jestem starszy od Curtisa o pi��dziesi�t lat? Ale to jego wszyscy nazywaj� najstarszym cz�owiekiem! _ Mo�e dlatego, �e pana nie traktuj� ju� jak cz�owieka - odpar� spokojnie Szegal. Grey wbi� wzrok w komandora. W ko�cu pokr�ci� g�ow�. - Dzi�kuj�, Wiaczes�awie. Nareszcie przypominasz samego sie- bie. Potrzebuj� danych o Curtisie. W jakim celu powi�ksza swoje oddzia�y? Czy chodzi tylko o aTan? Czym si� to wszystko mo�e sko�czy�? - Jakie dostan� pe�nomocnictwa? - Wykorzystaj grup� Tarcza i dowolne struktury �ledcze, jakie uznasz za stosowne. Pe�nomocnictwa masz praktycznie nieograni- czone. - Termin? - Miesi�c. Nie chc� wraca� z Pok�onu bez wyja�nienia plan�w Curtisa. Dlatego nie zwlekaj. Komandor Wiaczes�aw wyszed� z lokalnego hiperprzej�cia z dziwnym wyrazem twarzy. Z naprzeciwka kasztanow� alej� szed� ambasador Incediosa - nieszcz�liwy i zdeterminowany jednocze�- nie. - Nie radz� - rzuci� Szegal. Ambasador b�yskawicznie straci� sw�j rozpaczliwy animusz. - Za jakie� dwadzie�cia minut - doda� Wiaczes�aw. - B�dzie tak �agodny, jak to tylko mo�liwe. Rozdzia� 5 Poszukuj�cy Prawdy k�tem oka zerka�, jak Key je. A raczej - co je. Ale Dutch nie mia� zamiaru dra�ni� obcego, obgryza- j�c kurze udko. Sma�ona ryba ca�kowicie odpowiada�a zasadom dobrego tonu. Ludziom zawsze udawa�o si� obrazi� Alkaryjczyk�w i Bullrat�w. Jedynie Mrszan�w nigdy nie da�o si� tak podej��. Mo�e dlatego, �e w sk�ad ludzkiego jad�ospisu nie wchodzi�o zwierz� przy- pominaj�ce torbacza o wygl�dzie kota z trzema �apami. - Przemy�la�em twoje pytanie - oznajmi� Alkaryjczyk, gdy Key sko�czy� si� posila�. Sam Poszukuj�cy Prawdy ograniczy� si� jedy- nie do du�ych �uskanych orzech�w. - Odpowiem. - Dobrze - zgodzi� si� Key. - Podstaw� naszej religijnej koncepcji jest przekl�ty moment. W chwili stworzenia wszech�wiata, gdy powsta� ruch i materia, zo- sta� okre�lony ca�y dalszy rozw�j wydarze�. Czas sta� si� jedynie funkcj�... echem pierwszego momentu. Cokolwiek by�my zrobili, los ka�dej �ywej istoty, cz�owieka czy Alkaryjczyka, trajektoria ka�- dego fotonu... wszystko jest nieuniknione. - Wiem i mog� si� z tym zgodzi�. - Key usiad� wygodniej na swojej pod�ci�ce. Nad dolin� nasila� si� wiatr i ob�oki bieg�y po swoich nieokre�lonych trasach. Ciekawe, czy miliony lat temu za- planowano deszcz... - Alkaryjczyku, podobne idee maj� r�wnie� ludzie. Ale tylko wasza rasa postanowi�a odej�� z galaktyki. S�ysza- �em, �e opracowujecie nap�d solarny, by przemie�ci� swoje systemy gwiezdne. Po co? Kogucik z pi�rek na g�owie Poszukuj�cego Prawdy poruszy� si� i Key zrozumia�, �e zak��ci� przyj�t� struktur� rozmowy. Ale mimo to jego s�owa przyj�to normalnie -jako dow�d ludzkiej niedoskona�o�ci. - Key, my nie przyjmujemy z g�ry wytyczonego losu. Nawet w najci�szych latach wojny Ga��� ukierunkowa�a jedn� trzeci�prac naukowych na zbadanie zasady przyczynowo�ci. - Rezultatem s� wasze statki, nieznaj�ce inercji - zauwa�y� Key. - To poboczny rezultat. Najwa�niejszym osi�gni�ciem jest do- w�d istnienia samego Boga, pewno��, �e wszech�wiat zosta� stwo- rzony w niewiarygodnie z�o�onym celu... oraz znalezienie prawdo- podobnej strefy. Key spos�pnia�. - A bardziej szczeg�owo? - poprosi�. Alkaryjczyk k�apn�� dziobem i zapyta�: - Czy twoja wiedza z zakresu astrofizyki i mechaniki prawdo- podobie�stwa jest na poziomie ludzkiego naukowca? - Nawet nie na poziomie studenta. - W takim razie dam ci przyk�ad. - Alkaryjczyk zeskoczy� ze skrzyni-grz�dy. Obrzuci� badawczym spojrzeniem szklane pole, po- �yskuj�ce purpur� w promieniach zachodz�cego s�o�ca. - Daj mi sw�j aerozol, kt�rym zrobi�e� pod�ci�k�. - To do�� droga rzecz - uprzedzi� Key, wr�czaj�c Alkaryjczy- kowi butelk�. - Za wiedz� p�aci si� znacznie wi�cej. - Poszukuj�cy Prawdy niewprawnie, lecz mocno przytrzyma� butelk� zako�czeniem skrzy- d�a i skierowa� j� na d�. - Ta szklana powierzchnia b�dzie w na- szym dialogu modelem. Modelem prawdopodobnej strefy. To w�a�- nie jest �wiat, a w�a�ciwie wszech�wiat. Jest niesko�czony i nie podlega poznaniu. Nasze przyrz�dy nie mog� go odebra�, poniewa� nie istnieje jako rzeczywisto��. Rozumiesz? -Tak. - Ocean mo�liwo�ci... wolno�ci... ocean nico�ci... - z niemal ludzk� zadum� rzek� Alkaryjczyk. � Teraz patrz... Nacisn�� przycisk i bia�e rozpryski spad�y na zapieczony grunt. - Oto nasza rzeczywisto��, nasz wszech�wiat. Ka�da plamka to jedna galaktyka... Tych plamek powinno by� niesko�czenie wiele. Wszech�wiat rozszerza si�, wdzieraj�c si� w stref� prawdopodobie�- stwa. Zajmuje coraz wi�ksz� przestrze�, ale dla nas, jego mieszka�- c�w, jego prawdziwe rozmiary nie istniej�. B�d�c cz�ci� tej rzeczy- wisto�ci, nie jeste�my w stanie dotrze� do jej granic. A wszech�wiat ro�nie, wdziera si� coraz dalej w niesko�czone prawdopodobie�stwo. Alkaryjczyk znowu prysn�� pian� z butelki, tym razem obok pierwszej plamy. - Jeszcze jedna rzeczywisto��, kolejny wszech�wiat - oznajmi� uprzejmie. - Pomi�dzy nimi jest niesko�czono��. �wiaty b�d� si� rozszerza� wiecznie, a im dalej polec� nasze statki, tym wi�kszy stanie si� �wiat. Ale r�ne rzeczywisto�ci si� nie spotkaj�. Rozu- miesz? - Im bardziej poznajemy �wiat, tym staje si� on wi�kszy. - Key skin�� g�ow�. -Nie mo�emy uciec przed przeznaczonym nam z g�ry losem, dlatego ca�e poznanie jest od pocz�tku przes�dzone. - Tak. Wszech�wiat zosta� stworzony, a jego stw�rca widzia� ca�y nieko�cz�cy si� �a�cuch wydarze�, kt�re jeszcze si� nie zda- rzy�y. Mo�emy tylko �y�. - Alkaryjczyk znowu wskoczy� na swoj� skrzynk�. - Ogarni�cie zamys�u Boga jest niemo�liwe, nie mo�emy pozna� przysz�o�ci. - Czego wy chcecie? - Odej�� w prawdopodobie�stwo. Je�li to mo�liwe, je�li to zo- sta�o przewidziane, to po wyrwaniu si� z naszego wszech�wiata znaj- dziemy si� w �wiecie, kt�ry nie ma losu. Stworzymy go sami. To by�o �mieszne, mo�e nawet g�upie... ale Key poczu� szacu- nek do tej obcej rasy. Rasy, kt�ra odrzuci�a Boga i stworzony przez niego �wiat. - Wasze statki... nie ignoruj� praw inercji - powiedzia� jakby wbrew sobie. - One ignoruj� przyczynowo��. - Cz�ciowo. - Chcecie odizolowa� ca�� swoj� stref� kosmosu. Nie ma �ad- nego solarnego nap�du, kt�ry wyci�gnie wasze gwiazdy z galakty- ki One po prostu wypadn� z naszego �wiata w to diabelskie praw- dopodobie�stwo... - 1 wok� nich powstanie nowy wszech�wiat. - Key ledwie zdo- �a� zrozumie� Alkaryjczyka, tak ceremonialna sta�a si� jego mowa. - Nasz wszech�wiat. Z naszym losem. - Po co? Czy b�dzie lepszy? - Keyu Dutch, ta galaktyka powinna by�a sta� si� nasz� w�asno- �ci�. Statki Ga��zi dotar�y do innych gwiazd, zanim wy wyszli�cie w kosmos. Najszybsze... najlepsze statki na �wiecie. Bullratowie pe�- zli od planety do planety. Darlok by� ostro�ny, Meklon si� reformo- wa�, Psylon grzeba� w tajemnicach stworzenia �wiata, Sakra przemie- sza�a l�d z morzem, tworz�c bagna, Podstawa Silikoid�w zajmowa�a asteroidy. My tworzyli�my przysz�o��. Ga��� ros�a. To by� nasz �wiat! Alkaryjczyk wyci�gn�� si� do g�ry, wyrzucaj�c skrzyd�a ku sza- remu niebu. Jakby chcia� zlekcewa�y� grawitacj� i wzlecie�. Wiatr szarpa� delikatne, zrodzone dla wysoko�ci cia�o. Jego gi�tka szyja wygi�a si�, a ��te oczy wpi�y w Keya. Teraz przeszed� na alkari legendarny i Dutch z trudem chwyta� sens s��w: - Gdzie s� teraz... nasze planety? U ludzi i Bullrat�w, u Me- klo�czyk�w i Mrsza�c�w... Gdzie nasza Ga���... przez galaktyk�? Jedena�cie planet, cz�owieku! Wszystko, co... zosta�o! Li�� Ga��zi miotany burz� w ciemno�ci... jedena�cie... Poszukuj�cy Prawdy skuli� si� i schowa� g�ow� pod skrzyd�o. Alkaryjczycy wprawdzie nie byli tch�rzami, ale nie patrzy� na Keya przez kilka d�ugich minut. Potem znowu zacz�� m�wi� w alkari do- w�dczym, znanym Dutchowi najlepiej: - Ludzie nienawidz� nas nie za Wielk� Wojn�. Bullratowie za- bili wi�cej ni� my. Meklon tru� was wirusami, kt�re zak��ca�y geno- typ, ale im przebaczono. Nawet wasza flota, kt�rej kawa�ki przez dziesi�� lat spada�y na t� planet�, nie jest przyczyn�. O�mielili�my si� poprze� waszych zdrajc�w! Chaaran zdecydowa� si� przyst�pi� do Ga��zi, a my si� zgodzili�my, poniewa� to by�a nasza planeta - odkryli�my j� wcze�niej ni� ludzie. Oznaczona stacj� na orbicie, jak kaza�o prawo. Wy podeptali�cie prawa, my przegrali�my. Ten wszech�wiat nie jest nasz! - Tak. - Key wsta�, pochylaj�c si� nad Alkaryjczykiem. - Ten �wiat zosta� stworzony dla ludzi. P�omie� w oczach Alkaryjczyka powoli gas�. Zaklekota� dzio- bem z gniewem i smutkiem. - Prawdopodobnie masz racj�. - Wiem to dok�adnie, Poszukuj�cy Prawdy. Nasz �wiat zosta� stworzony dla cz�owieka... jednego, jedynego cz�owieka. On jest pa- nem los�w. - M�w, Dutch. - Alkaryjczyk nawet nie wygl�da� na zdumione- go. Przyj�� pozycj� uwagi, ale Key nie spieszy� si�. - Nie masz zamiaru zrobi� kryj�wki na noc? Je�li spadnie deszcz, nie chcia�bym si� pod nim znale��. Kr�tkie spojrzenie na niebo i wzgardliwa odpowied�: -Ja te� nie lubi� radiacji. Ale to nie s� deszczowe chmury. M�w. - Moje w�osy i twoje pi�ra chcia�yby w to wierzy�. - Key nie mia� zamiaru si� spiera�. Pierzasta rasa nie lubi�a zamkni�tych po- mieszcze�, nawet jako os�ony przed niepogod�. - Dobrze. S�uchaj i wiedz. S�u�y�em cz�owiekowi imieniem Curtis van Curtis, cztery lata temu... Rozdzia� 6 Tego ranka, zaraz po obudzeniu, Rachel zrozumia�a, �e nie p�jdzie do centrum szkolnego. Jeszcze nie wyczerpa�a swoje- go limitu wagar�w i nie mia�a zamiaru siedzie� w klasie w taki dzie�. Posta�a chwil� przy oknie, patrz�c na wyginane wichrem ga��zie, na t�uk�cy w ka�u�e grad, potem w samej pi�amie zesz�a do jadalni. Rodzic�w oczywi�cie nie by�o. Wszyscy doro�li, kt�rzy mieli jakikolwiek zwi�zek z technik� zarz�dzania pogod�, krz�tali si� te- raz na stacji klimatycznej. Nalewaj�c sobie herbaty, Rachel prze- czyta�a kr�tk� notatk� na memomapniku. K�opoty na stacji... wr�- cimy p�no... przed p�noc�... b�d� w domu, zadzwonimy. Aha. Szcz�liwie zepsu�a si� stacja, teraz z urodzaju zostanie po�owa. Ceny na owoce nie spadn�. Tauri zna�a wiele sposob�w pomagania swojemu gospodarstwu. A przy tym mieszka�com nie sprawia�o to �adnych niewyg�d. Wczoraj, przed nieoczekiwan� awari�, ca�y sta�y personel stacji przy- gotowywa� sto�y na piknik, zwozi� najlepsze gatunki win. Ochotni- cy weso�o sp�dz� czas. Rachel te� nie mia�a zamiaru si� nudzi�. Przechodz�c obok tego miejsca, Rachel zawsze czu�a lekkie md�o�ci. Polanka dla flaer�w, stary drewniany dom - a pomi�dzy nimi zwyk�e drzewo. Ogromne �apy Bullrata. Pazury wbijaj�ce si� w cia�o, b�l od- czuwalny nawet mimo og�uszenia, szarpanie z boku na bok... kr�c� ni� jak kociakiem, jak lalk�, jak �yw� tarcz�... i zastyg�a, nierucho- ma twarz Keya. Tylko pistolet w jego r�kach dr�y, pr�buj�c wycelo- wa� w obcego. Potem uderzenie i ciemno�� - i Key niesie j� na r�kach, a w jego oczach spokojna, niemal oboj�tna czu�o��. Ale przecie� nie zapomnia� o niej. Rachel przyspieszy�a kroku i wesz�a do domu. Tarcza parasola nad g�ow� przesta�a bucze�, wy��czaj�c pole si�owe. - Nie zmok�a�? - spyta�a Henrietta, nie odwracaj�c si�. Patrzy�a w okno, gdzie porywy wiatru nadal szarpa�y sadem. Zza wysokiego oparcia fotela niemal nie by�o jej wida�. - Mam parasol. - S�ysza�a�, �e cz�ste u�ywanie parasola zwi�ksza ryzyko raka m�zgu? Rachel wzruszy�a ramionami. - Przecie� mam aTan... - ATan, aTan! W wieku szesnastu lat za wcze�nie my�le� o nie- �miertelno�ci... - Henrietta odwr�ci�a si� i wymamrota�a jeszcze co�, ale znacznie ciszej. - Napijesz si� herbaty? - Grogu - zaryzykowa�a dziewczyna. - Taak, teraz jeste�my odwa�ne, mo�emy pi�, co chcemy, gwiz- da� na radiacj� i szale� na flaerze... Dobra ciocia wyja�ni�a, jak wy��cza� �a�cuchy kontroli... Rachel poczerwienia�a. By�a pewna, �e o jej do�wiadczeniu z wy�szej szko�y pilota�u nikt nie wie. - Grogu nam si� zachciewa! - krzykn�a ochryple staruszka w przestrze� i zacz�a kas�a�. Mocno si� posun�a w ci�gu ostatnich lat. Bardzo mocno. Key pewnie by jej nie pozna�. Siwe w�osy, kt�re przesta�a farbowa�, rozlane cia�o, lekko dr��ce r�ce. Rachel cichut- ko przysiad�a obok. - Id�, przynie� grog. Ju� stoi w kuchence. Dziewczynka posz�a do kuchni. W mikrofal�wce styg� przezro- czysty dzban. Kuchenka by�a stara, najwyra�niej bez bloku sterowa- nia g�osem, ale Rachel to nie zdziwi�o. Mrugn�a do ogromnego czar- nego kota, li��cego �ap� na krze�le. - Cze��, Agat. Kot zerkn�� na ni�, ale nie przerwa� swojego zaj�cia. Rachel wyj�a dzban z grogiem i wr�ci�a do holu. - 1 otw�rz okno, dziewczyno! - za��da�a kapry�nie Henrietta. Do pokoju wdar� si� zimny wiatr. Bardzo zimny - chyba deszcz przeszed� w �nieg. Rachel skuli�a si�. - W ten spos�b ca�y urodzaj wy marznie... - powiedzia�a. - Oczywi�cie - przyzna�a Henrietta. - Dostaniemy pe�n� rekom- pensat� od rz�du. Ceny podskocz�. Z dziesi�� planet b�dzie si� mu- sia�o obej�� syntetycznymi witaminami. To nic, za to nam weso�o. Fiskalocci umia�a zepsu� najlepszy nastr�j: Rachel westchn�a i nala�a do kieliszk�w gor�cego grogu. - We� z sofy dwa pledy, grubszy daj mnie - ci�gn�a z t� sam� swarliw� nutk� staruszka. - B�dziemy siedzie� i gaw�dzi�, patrz�c na pi�kn� deszczow� pogod�... Po tych s�owach Rachel kompletnie straci�a ochot� na rozmow�. Siedzia�a owini�ta kocem i ma�ymi �yczkami pi�a grog. Niezbyt moc- ny, przygotowany widocznie specjalnie dla niej, ale gor�cy i aroma- tyczny. Kieliszki termiczne by�y zupe�nie nowe i grog prawie nie styg�. - Dobrze, nie zwracaj uwagi na g�upi� staruch� - powiedzia�a niespodziewanie Henrietta. - O co mnie chcia�a� wypyta�, Rachel? - A tak... o cokolwiek. O wojn�... - Czy to jest temat dla ma�ych dziewczynek? - Przecie� pani walczy�a... - To by�y inne czasy, Rachel. Mieli�my do wyboru: albo zacho- wamy si� jako gatunek, albo zmiot� nas obcy. Teraz jest pok�j. - Na razie. Nie chc� do ko�ca �ycia handlowa� jab�kami. - Jab�kami... nigdy nie pr�bowa�a� prawdziwego jab�ka, uwierz mi. Twoja rodzina hoduje owoce o smaku truskawki. Ja sprzedaj� to, co powinno by� brzoskwini�. Podr�bki, wsz�dzie podr�bki... Bawi� si� genami ro�lin... o, to nie jest zabronione, ale doda� odro- bin� rozumu naszym mniejszym braciom, to ju� ani mowy! Henrietta rozkas�a�a si� i �ykn�a grogu. - Ciociu Fiskalocci... - Rachel zaj�kn�a si�, ale doko�czy�a: - dlaczego si� pani nie odm�odzi�a? Staruszka zerkn�a na ni�. - Dziewczyno, na wszystko jest czas i miejsce. Nawet na sta- ro��. Nie mo�na wykre�li� jej z �ycia tylko dlatego, �e r�ce zaczyna- j� si� trz���, a nogi odmawiaj� pos�usze�stwa. Rachel skin�a g�ow� bez specjalnego przekonania. - C�, mo�esz uzna� mnie za sk�pirad�o, kt�re oszcz�dza na aTanie. A pozwolisz, �e i ja zadam ci niewygodne pytanko? - Prosz� pyta�. - Naprawd� tak bardzo zakocha�a� si� w Keyu, �e planujesz go odszuka� i oczarowa�? Dziewczyna zakrztusi�a si� grogiem i odwr�ci�a do Fiskalocci. - Sk�d pani to przysz�o do g�owy? - A st�d, �e jestem od ciebie pi�tna�cie razy starsza. Nalej no mi jeszcze, dziewczyno... Pos�uchaj. �e w twoim dzieci�stwie pojawi� si� bohater, to bardzo pi�knie. �e okr�nymi drogami naprowadzasz mnie na rozmowy o nim, to szalenie mi�e. �e uczysz si� strzelaj�- cych z�om�w i sztuk walk, �eby by� godn� Keya... niezwykle wzru- szaj�ce. Chc� tylko zrozumie�, na ile jest to powa�ne? - A je�li bardzo powa�ne? Fiskalocci zamilk�a. Gdy znowu si� odezwa�a, w jej g�osie d�wi�cza�a niezwyk�a czu�o��. - Bardzo ci� lubi�, malutka. Jeste� uparta i stanowcza, nie prze- ra�a ci� nawet perspektywa poszukiwania w ca�ej galaktyce cz�o- wieka, kt�ry �yje pod cudzymi nazwiskami. Ale nie czy� ze swej m�odzie�czej mi�o�ci przekle�stwa. - A to dlaczego? - Dlatego, �e nie wiesz, kim jest Key Ovald. - A pani wie? Rachel nawet nie zauwa�y�a, �e zacz�a odpowiada� pytaniami na pytania. D�awi� j� �al do Henrietty. Za otwartym oknem strumie- nie deszczu ch�osta�y sady i pi�kny ch�odny ranek szybko zmienia� si� w dzie� nieprzyjemnych wyja�nie�. - Ja wiem. Widzisz, mam niewiele rozrywek. Jedna z nich polega na �ledzeniu wydarze� na �wiecie, grzebaniu w plikach bibliotek in- nych planet, zestawianiu fakt�w pozornie niemaj�cych ze sob� nic wsp�lnego... Znam prawdziwe imi� Keya, tak samo jak on zna moje. Henrietta wyci�gn�a r�k� i dotkn�a ramienia Rachel twardymi zimnymi palcami. - Pomog�am mu cztery lata temu i pomog�abym znowu, gdyby da�o si� cofn�� czas. B�g widzi, �e nie mnie go os�dza�. Ale Key... y Altos, chocia� mo�liwe, �e i to nazwisko nie jest prawdziwe, jest skazany na samotno��. - Altos - powiedzia�a na g�os Rachel, jakby smakuj�c nowe s�owo. - S� ludzie, kt�rzy koniecznie potrzebuj� przeszk�d, by mo