7373

Szczegóły
Tytuł 7373
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7373 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7373 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7373 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karol May Old Shatterhand Krajowa Agencja Wydawnicza, Szczecin 1987. Tekst wed�ug edycji Wydawnictwa �Editor�, Warszawa 1931. Spis tre�ci: Old Shatterhand S�py Skalne I S�py Skalne II Old Shatterhand Niedaleko na zach�d od miejsca, gdzie stykaj� si� granice trzech p�nocnoameryka�skich stan�w: Dakota, Nebraska i Wyoming, jechali kt�rego� letniego dnia dwaj je�d�cy o dziwnym wygl�dzie. Obaj m�czy�ni bardzo si� r�nili. Pierwszy z nich by� bardzo wysoki, i szczup�y, natomiast drugi niski i gruby. Twarze obu je�d�c�w znajdowa�y si� na jednym poziomie poniewa� niski siedzia� na du�ym, silnym k�usaku, a wysoki na ma�ym mule. Ubrani byli oryginalnie. Wysoki mia� na sobie wystrz�pion� sk�rzan� koszul� my�liwsk� i za kr�tkie, bo si�gaj�ce kolan sk�rzane spodnie. Bose nogi tkwi�y w bardzo znoszonych butach, kt�re chyba nigdy nie widzia�y pasty. Szyj� fantazyjnie okr�ca�a bawe�niana chusta. G�ow� nakrywa�o co�, co kiedy� by�o cylindrem. Z ronda zosta� zaledwie skrawek, kt�ry s�u�y� do zdejmowania kapelusza podczas uk�onu, a po bokach w�a�ciciel dokona� licznych ci�� wychodz�c z za�o�enia, �e g�owa �owcy prerii wymaga ci�gle �wie�ego powietrza. Zamiast pasa mia� gruby sznur, za kt�rym tkwi�y dwa rewolwery i n�. Ponadto wisia�a �adownica, tabakiera, r�g z prochem i krzesiwo. Na piersiach spoczywa�a fajka z bzowego drzewa. Z lewego ramienia do prawego biodra zwiesza�o si� lasso. W poprzek n�g le�a�a strzelba. Ca�o�ci stroju dope�nia� p�aszcz gumowy, kt�ry tak si� skurczy�, �e jego posiadacz, nie mog�c go na siebie w�o�y�, zarzuci� go sobie malowniczo na ramiona niczym kurtk� huzarsk�. Patrz�c na twarz tego cz�owieka trudno by�o okre�li� jego wiek. Szczup�a, osmagana wiatrem i s�o�cem twarz pokryta by�a zmarszczkami, ale wielkie niebieskie oczy mia�y ciep�y, m�odzie�czy blask. Niski je�dziec mia� na sobie wy�ysia�e futro, spod kt�rego wygl�da�a niebieska we�niana bluza i takie same spodnie. Za sk�rzanym pasem opr�cz przedmiot�w, kt�re mia� jego towarzysz, znajdowa� si� india�ski tomahawk. Do siod�a przytroczone by�o lasso i dubelt�wka systemu Kentucky. M�czyzna mia� g�adko wygolon� twarz i rumiane policzki, kt�re b�yszcza�y jak ksi�yc w pe�ni. Spogl�da� przed siebie ma�ymi, ciemnymi oczami schowanymi pod krzaczastymi brwiami. Niewielki perkaty nos dope�nia� wizerunku. Patrz�c na nich trudno by�o przypu�ci�, �e s� westmanami. Wysoki nazywa� si� David Kroners, a niski Jakub Pfefferkorn, Kroners byli prawdziwym jankesem[1] i nazywano go D�ugim Davy. Pfefferkorn pochodzi� z Niemiec, ale zgodnie ze swoim wygl�dem otrzyma� przezwisko Gruby Jemmy. Trudno by�o nie spotka� na Zachodzie cz�owieka, kt�ry nie m�g�by opowiedzie� o ich wyczynach i przygodach my�liwskich. Od wielu lat przebywali razem ratuj�c si� wzajemnie z niejednej opresji. Tymczasem s�o�ce si�gn�o zenitu, po czym powoli zacz�o si� zni�a�. By�o wprawdzie bardzo gor�co, ale d�� orze�wiaj�cy wietrzyk. Przetykany miriadami[2] kwiat�w kobierzec traw nie mia� jeszcze br�zowego, spalonego odcienia jesieni, cieszy� oko �wie�� zielono�ci�. Rozsypane po rozleg�ej, dalekiej r�wninie skaliste g�ry, kszta�tu olbrzymich sto�k�w, o�wietlone sko�nymi promieniami s�o�ca, na zachodnich zboczach b�yszcza�y wspania�o�ci� kolor�w, kt�re na wschodzie przechodzi�y w coraz ciemniejsze i g��bsze tony. � Jak daleko jeszcze pojedziemy dzisiaj? � zapyta� Gruby po wielogodzinnym milczeniu. � Tak daleko jak co dzie� � odpar� D�ugi. � Well! � roze�mia� si� Ma�y. � A wi�c do miejsca obozowiska? � Yes � odpowiedzia� Mr Davy. Zn�w up�yn�a chwila. Jemmy obawia� si� otrzyma� ponownie tak� sam� odpowied�. Zerka� na swego towarzysza swoimi chytrymi oczami i szuka� okazji do zemsty. Wreszcie cisza zacz�a ci��y� D�ugiemu. Wskaza� r�k� w kierunku jazdy i zapyta�: � Czy znasz te okolice? � Jeszcze jak! � No? Co to za region? � Ameryka. D�ugi z niezadowoleniem podci�gn�� nog� i kopn�� wierzchowca. Po czym rzek�: � Z�o�liwy drab! � Kto? � Ty! � Ach, ja??! Jak to? � M�ciwy! � Wcale nie. Kiedy mi zadajesz g�upie pytania, nie widz� powodu, dla kt�rego mia�bym ci dawa� dowcipne odpowiedzi. � Dowcipne? O, biada! Ty i dowcip! Tyle w tobie mi�sa, �e nie ma miejsca na dowcip. � Oho! Czy zapomnia�e�, co przeszed�em, tam, na innym l�dzie? � O tak! Jedn� klas� gimnazjum? Tak, wiem o tym. Nie m�g�bym zapomnie�, gdy� przypominasz mi o tym trzydzie�ci razy na dzie�. Gruby uderzy� si� w piersi. � Bo musz� � rzek�. � A w�a�ciwie to powinienem ci powtarza� czterdzie�ci czy pi��dziesi�t razy dziennie, poniewa� jestem cz�owiekiem, kt�rego nie potrafisz nawet godnie uszanowa�. A poza tym przeby�em nie jedn�, ale trzy pe�ne klasy! � Na reszt� nie starczy�o ci oleju w g�owie... � Cicho b�d�! Nie starczy�o pieni�dzy, rozumu by�o a� nadto. Zreszt�, wiem o co ci chodzi. Nie zapomn� tak �atwo tej miejscowo�ci. Przecie� tam, po tamtej stronie wy�yn, spotkali�my si� po raz pierwszy. � No tak! To by� paskudny dzie�. Wystrzeli�em ca�y proch, a tymczasem �cigali mnie Siuksowie. Nie mog�em dalej ucieka�, powalili mnie. A wieczorem ty przyby�e� z odsiecz�. � Tak, Indianie rozpalili ognisko, kt�re mo�na by�o zobaczy� a� hen, z Kanady. Nie dziw, �e je zobaczy�em i podkrad�em si� po kryjomu. Ujrza�em pi�ciu Siuks�w nad zwi�zanym bia�ym. Dobrze, �e i ja nie wystrzeli�em przedtem ca�ego prochu. Dw�ch run�o, a trzech drapn�o, nie wiedzieli przecie�, �e maj� jednego, jedynego przeciwnika. Dzi�ki temu odzyska�e� wolno��. � Odzyska�em wprawdzie wolno��, ale by�em z�y na ciebie jak sto diab��w! � Za to, �e zrani�em, a nie zakatrupi�em obu Indian. Tak. Ale czerwonosk�ry jest tak�e cz�owiekiem i nigdy nie przysz�o mi do g�owy, aby zabija� kogo�, kiedy nie jestem do tego bezwzgl�dnie zmuszony. Jestem Europejczykiem, a nie kanibalem[2] � A takim to ja niby jestem, co? � Hm! � mrukn�� Gruby. � Teraz si� zmieni�e�, ale dawniej, jak wielu tobie podobnych, by�e� zdania, �e nale�y jak najszybciej wyt�pi� wszystkich czerwonosk�rych. Musia�em ci� nawr�ci� na swoje pogl�dy. � Tak, wy, Europejczycy, jeste�cie osobliwymi lud�mi. �agodni, dobroduszni jak ma�o, a jednak w potrzebie nie ust�puj�cy innym dzielnym ludziom. Chcieliby�cie dotyka� wszystkiego przez jedwabne r�kawiczki, a mimo to umiecie uderza� kolb�, kiedy si� wam wreszcie zdaje, �e nale�y si� broni�. Wszyscy jeste�cie tacy, nie wy��czaj�c ciebie. � Bardzo si� ciesz�, �e tak jest, a nie inaczej. Ale sp�jrz tam, zdaje si�, �e widz� �lady w trawie! Osadzi� konia na miejscu i wskaza� w kierunku ska�y, u kt�rej st�p bieg�a po trawie d�uga, ciemna linia. Davy tak�e osadzi� konia, przys�oni� oczy r�k� i bada� wskazane miejsce, a po chwili odezwa� si�: � B�dziesz mnie m�g� zmusi� do zjedzenia cetnara[4] mi�sa bawolego, je�li to nie jest �lad. � Ja te� tak s�dz�. Czy zbadamy go dok�adniej, Davy? � Oczywi�cie, musimy to zrobi�. Na tej starej prerii nie mo�na lekkomy�lnie omija� �adnego �ladu. Trzeba zawsze wiedzie�, kogo ma si� przed sob� i za sob�, bo �atwo mo�e si� zdarzy�, �e kto�, kto po�o�y si� spa� �ywy, rano b�dzie martwy. A wi�c naprz�d! Dojechali do ska�y i zatrzymali si�, badaj�c �lad oczami znawc�w. Jemmy zeskoczy� z konia i ukl�k� w trawie. Jego stary k�usak, jak gdyby obdarzony ludzkim rozumem, po�o�y� pysk na trawie i cicho parskn��. Mu� podszed� r�wnie�, macha� ogonem, strzyg� uszami i zdawa� si� bada� trop. � No? � zapyta� Davy, kt�remu czas si� d�u�y�. � Czy to a� tak wa�ne? � Tak. T�dy jecha� Indianin. � Tak s�dzisz? To by�oby dziwne. Przecie� nie jest to teren my�liwski �adnego india�skiego szczepu. Dlaczego my�lisz, �e to Indianin? � Ze �lad�w kopyt poznaj� india�sk� tresur�. � Ale przecie� india�skiego konia m�g� dosiada� bia�y. � Mo�na i tak przypuszcza�, ale... ale... Potrz�sn�� g�ow�, szed� przez par� chwil za �ladem i zawo�a�: � Chod� za mn�! Rumak by� nie podkuty i bardzo zm�czony, a jednak musia� p�dzi� galopem. A wi�c je�dziec bardzo si� �pieszy�. W tej chwili Davy zsiad� z mu�a. Rezultat bada� kolegi by� powa�ny i sk�ania� go do podj�cia bada� na w�asn� r�k�. Szed� za towarzyszem, a zwierz�ta st�pa�y za nimi, jakby te� by�y ciekawe i chcia�y bada� �lady. Zr�wnawszy si� z Jemmym, Davy ruszy� wzd�u� tropu. � Masz racj� � rzek� po chwili. � Zwierz� istotnie by�o zmachane, gdy� cz�sto si� potyka�o. Nader wa�ne powody musia�y sk�ania� je�d�ca do wyp�dzania tchu z biednego konia. Wi�c albo ucieka� przed po�cigiem, albo bardzo si� �pieszy� do celu. � To ostatnie jest s�uszne. � Jak to? � Jak stary jest trop? � Nie ma jeszcze dw�ch godzin. � Podzielam twoje zdanie. Nie wida� �lad�w prze�ladowc�w. Jednak je�eli kto� ma przewag� dw�ch godzin, czy musi na �mier� zaje�d�a� rumaka? Poza tym jest tu tyle rozrzuconych ska�, �e nietrudno wyprowadzi� prze�ladowc�w na manowce zakre�laj�c niepostrze�enie �uk lub jad�c w ko�o. Czy nie tak? � Tak. Nam na przyk�ad wystarcz� dwie minuty fory, aby odes�a� prze�ladowc�w do domu z d�ugimi nosami i sztywnymi r�kami. Ten je�dziec musia� za wszelk� cen� dotrze� szybko do celu. Ale gdzie nale�y go szuka�? � W ka�dym razie niedaleko st�d. D�ugi ze zdziwieniem spojrza� na Grubego. � Jeste� dzisiaj naprawd� wszechwiedz�cy! � rzek�. � Aby to odgadn�� nie trzeba by� wszechwiedz�cym. Wystarczy troszk� pomy�le�. � Tak, ale i ja my�l�! Niestety, nadaremnie. � Nic dziwnego. � Dlaczego? � Jeste� za d�ugi. Zanim my�l dojdzie od tropu do g�owy, mog� up�yn�� lata. Twierdz�, �e cel tej jazdy nie jest zbyt odleg�y, w przeciwnym bowiem razie je�dziec oszcz�dza�by konia. � Tak? S�ysz� uzasadnienie, ale nie mog� go poj��. � No, zastan�w si�, gdyby ten cz�owiek mia� do odbycia jeszcze dzie� jazdy, musia�by da� koniowi bezwzgl�dnie kilkugodzinne wytchnienie, a dopiero potem nadrabia�by zw�ok�. Natomiast je�eli cel by� bliski, to je�dziec m�g� ufa�, �e mimo zm�czenia, ko� dobiegnie tam jeszcze dzisiaj. � Pos�uchaj, m�j stary Jemmy, to co m�wisz, brzmi nawet do�� prawdopodobnie. Po raz drugi przyznaj� ci s�uszno��. � Ta pochwa�a jest zbyteczna. Kto w��czy� si� przez trzydzie�ci lat po sawannach, ten m�g� wpa�� tak�e cho� raz na m�dr� my�l. Nasz je�dziec jest niew�tpliwie go�cem. Czas nagli�. Mia� bardzo wa�n� misj�. Indianin tutaj, na tym ustroniu, jest wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa go�cem mi�dzy czerwonosk�rymi i dlatego utrzymuj�, �e w pobli�u s� tak�e inni Indianie. D�ugi Davy gwizdn�� cicho i potoczy� wzrokiem doko�a. � Fatalnie, w najwy�szym stopniu fatalnie! � mrukn��. � Ten drab przybywa od Indian i mknie do Indian. A wi�c znale�li�my si� pomi�dzy nimi nie wiedz�c, gdzie stercz�. �atwo mo�emy natkn�� si� na jaki� ob�z i nasze skalpy b�dziemy mogli zanie�� na jarmark. � Nale�y si� tego obawia�. Musimy jecha� tropem. � S�usznie. W takim wypadku my wiemy, �e oni s� przed nami, ale oni nie wiedz� o nas, a zatem mamy nad nimi przewag�. Ale jestem ciekaw, z jakiego szczepu jest ten Indianin? � Ja tak�e. Nie spos�b odgadn��. Tam na g�rze, w p�nocnej Montanie mieszkaj� Czarne Stopy, Piganowie i Indianie Kiowa. Ale oni nie schodz� do nizin. Nad Missouri obozuj� Riccarees, kt�rzy tak samo nie maj� tu nic do szukania. Siuksowie? Hm! Czy s�ysza�e�, �eby ostatnio wykopali top�r wojenny? � Nie. � Nie b�dziemy teraz zachodzi� w g�ow�, ale musimy by� ostro�ni. Znajdujemy si� na terenie, kt�ry znamy i je�li nie pope�nimy g�upstw, nic z�ego nie mo�e nam si� sta�. Chod�! Dosiedli wierzchowc�w i pojechali tropem nie spuszczaj�c ze� oka, ale jednocze�nie ogl�daj�c si� na wszystkie strony, aby zawczasu dojrze� ewentualne niebezpiecze�stwo. Up�yn�a mo�e godzina i s�o�ce schyli�o si� jeszcze ni�ej. Wiatr wzmaga� si�, a skwar dnia zmniejsza� si� coraz bardziej. Niebawem spostrzegli, �e Indianin jecha� st�pa. Na nier�wnym miejscu jego ko� potkn�� si� i run�� na kolana. Jemmy zeskoczy� na ziemi� i zacz�� bada� miejsce. � Tak, to Indianin � oznajmi� ostatecznie. � Zeskoczy� na ziemi�. Mokasyny mia� ozdobione szczecin� je�a morskiego. A tu le�y od�amana ig�a. A tu... ach, ten drab musia� by� jeszcze bardzo m�ody. � A to czemu? � zapyta� D�ugi, kt�ry zosta� na mule. � To miejsce jest piaszczyste, wskutek czego stopa zostawi�a dok�adny odcisk. Je�li przyj��, �e to nie by�a squaw[5]... � Pleciesz bzdury! Kobieta sama nie zapu�ci�aby si� tutaj. � W takim razie jest to m�okos, prawdopodobnie najwy�ej osiemnastoletni wyrostek. � Tak, tak! To brzmi gro�nie. U niekt�rych plemion w�a�nie tacy m�okosi s� wywiadowcami. Musimy si� mie� na baczno�ci. Ruszyli dalej. Dotychczas jechali po kwietnej prerii, teraz jednak gdzieniegdzie ukazywa�y si� krzewy, z pocz�tku pojedyncze, a potem w grupach. Z dala wznosi�y si� drzewa. Przybyli na miejsce, gdzie wida� by�o, �e je�dziec na kr�tki czas zeskoczy� z konia, aby da� mu odpocz��, nast�pnie pieszo poszed� naprz�d, prowadz�c zwierz� za uzd�. Coraz cz�stsze krzaki nie pozwala�y ogarn�� wzrokiem ca�ej okolicy, wobec czego trzeba by�o podwoi� ostro�no��. Davy jecha� na przedzie, a Jemmy za nim. Naraz Gruby rzek�: � Wiesz, D�ugi, to by� kary rumak. � Tak? A sk�d wiesz? � Tu na krzewie wisi w�os wyrwany z ogona. � Ach! A wi�c wiemy co� jeszcze, jednak nie rozmawiajmy tak g�o�no! �atwo mo�emy si� natkn�� na ludzi, kt�rych zobaczymy nie wcze�niej a� umrzemy od ich kul. � Nie boj� si� tego. Mog� polega� na moim rumaku. Parsknie, kiedy zw�cha wroga. A zatem spokojnie naprz�d! D�ugi Davy ruszy� naprz�d, aby si� po chwili zatrzyma�. � Do wszystkich diab��w! � krzykn��. � Co� si� tutaj zdarzy�o! Grubas rozp�dzi� konia i po kilku krokach znalaz� si� poza krzakami. Przed nim wznosi�a si� jedna z wielu sto�kowatych ska�, kt�rych by�o tu mn�stwo. �lad zmierza� a� do tej ska�y i wi� si� ko�o niej, po czym naraz odbiega� na prawo pod k�tem ostrym. Obaj my�liwi spostrzegli to od razu, ale zobaczyli jeszcze co�: mianowicie z drugiej strony ska�y wybiega�y inne �lady, kt�re nast�pnie zesz�y si� z tropem Indianina. � Co o tym my�lisz? � zapyta� Davy. � �e za t� ska�� obozowali jacy� ludzie, kt�rzy ujrzawszy Indianina, zacz�li go �ciga�. � S�usznie. By� mo�e s� ju� z powrotem. � Albo mo�e cz�� z tych ludzi zosta�a za ska��. Zatrzymaj si� w zagajniku! Wsun� nos do tego k�ta. � Nie wsuwaj go przypadkiem do na�adowanej flinty, bo mo�e wystrzeli�! � Ani my�l�, gdy� tw�j nochal bardziej by si� do tego nadawa�. Zeskoczy� z konia i odda� D�ugiemu cugle k�usaka, po czym co si� pomkn�� ku skale. � Szczwany lis! � wykrzykn�� zadowolony Davy. � Podkradanie si� wymaga�oby za wiele czasu. Trudno wprost uwierzy�, �e ten grubasek potrafi tak biega�! Przybywszy do ska�y, westman powoli i ostro�nie posuwa� si� naprz�d i znik� za wysuni�tym rogiem. Ale wkr�tce zn�w si� ukaza� i mrugn�� na D�ugiego, ramieniem opisuj�c �uk w powietrzu. Davy zrozumia�, �e nie powinien jecha� wprost do ska�y, pod��y� wi�c drog� okr�n� przez zagajnik a� natrafi� na �lady, kt�re poprowadzi�y go do Jemmy�ego. � Co powiesz? � zapyta� Ma�y wskazuj�c przed siebie. � Niedawno by� tu rozbity ob�z. Na ziemi le�a�o jeszcze kilka �elaznych garnk�w, wiele motyk i �opat, m�ynek do kawy, mo�dzierz, rozmaite ma�e i wi�ksze paczki � nie wida� tu jednak ani �ladu ogniska. � No, nie � odpar� zagadni�ty potrz�saj�c g�ow� � ci, kt�rzy si� tutaj zagospodarowali tak wygodnie, s� zapewne bardzo nierozs�dnymi lud�mi, albo te� nie maj� zielonego poj�cia o Dzikim Zachodzie. Wida� �lady pi�tnastu koni, ale �aden z nich nie mia� sp�tanych n�g. Jak si� wydaje, niekt�re by�y juczne. Te tak�e pojecha�y. Ale dok�d? Zupe�nie niezdarne gospodarstwo! Nale�a�oby tych gospodarzy porz�dnie obi�. � Tak, zas�u�yli na to. Z takim zasobem do�wiadcze� puszcza� si� na Dziki Zach�d! Wprawdzie nie ka�dy m�g� by� w gimnazjum... � Jak ty � wtr�ci� Davy. � Tak, jak ja. Ale troch� dowcipu i rozumu ka�dy powinien posiada�. Nic nie podejrzewaj�cy Indianin zbli�y� si� do ska�y, zobaczy� ich i uzna� za stosowne wymin��, ale niestety, ca�a czereda pu�ci�a si� za nim w po�cig. � Czy obejd� si� z nim wrogo? � Naturalnie, przecie� inaczej nie �cigaliby go wcale. Dla nas mo�e to mie� przykre nast�pstwa. Czerwonosk�rzy nie bardzo si� martwi� czy ich zemsta trafia winnego czy niewinnego. � Musimy wi�c co pr�dzej ich do�cign�� i zapobiec nieszcz�ciu! � Tak. Nied�ugo b�dziemy musieli p�dzi�, gdy� Indianin nie ujecha� daleko na swoim wyczerpanym koniu. Ponownie dosiedli wierzchowc�w i galopem pomkn�li �ladem pomno�onym teraz wieloma odciskami kopyt, wybiegaj�cymi na prawo i lewo, a pochodz�cymi od jucznych koni. Po kr�tkiej chwili Jemmy osadzi� konia. Us�ysza� jakie� g�osy i zaszy� si� w zagajnik. Davy post�pi� tak samo. Obaj wyt�yli s�uch. S�yszeli gwar wielu g�os�w. � To oni � o�wiadczy� Ma�y. � G�osy si� nie zbli�aj�, a wi�c oddzia� nie wraca. Czy podkradniemy si�, Davy? � A jak�e. Najpierw zwi��my naszym rumakom przednie nogi tak, �eby mog�y robi� tylko ma�e kroczki. � Nie, to nas mo�e zdradzi�. Musimy je tak przywi�za�, �eby nie mog�y ruszy� si� z miejsca. A wi�c obaj nieroz��czni przyjaciele przywi�zali swoje zwierz�ta do krzew�w i skradali si� w kierunku, sk�d dobiega�y g�osy. Niebawem dotarli do rzeczki, a raczej strumyka, teraz bardzo p�ytkiego, chocia� wysokie brzegi �wiadczy�y o tym, �e rozlewa� si� tutaj ogrom wody. Strumyk zakre�la� �uk. Wewn�trz �uku sta�o i siedzia�o dziewi�ciu dziko wygl�daj�cych m�odych ludzi. Po�rodku le�a� m�ody Indianin o tak zwi�zanych ko�czynach, �e nie m�g� si� poruszy�. Po drugiej stronie strumyka, nad wysokim brzegiem, le�a� rumak czerwonosk�rego, dr��c i dysz�c ci�ko. Konie prze�ladowc�w sta�y w pobli�u swoich pan�w. M�czy�ni nie sprawiali dobrego wra�enia. Prawdziwy westman z pierwszego rzutu oka m�g� si� domy�li�, �e ma przed sob� szajk� z gatunku tych, z kt�rymi na Zachodzie rozprawia si� s�dzia Lynch[6]. Jemmy i Davy przykucn�li za krzewami i przygl�dali si� ca�ej scenie. M�czy�ni rozmawiali po cichu. Zapewne naradzali si� nad losem je�ca. � Jak ci si� podobaj�? � zapyta� szeptem Gruby. � Tak samo jak tobie, to znaczy, �e wcale. � G�by do policzkowania! �al mi tego biednego czerwonego ch�opca. Do jakiego plemienia by� go zaliczy�? � Trudno powiedzie�. Nie jest wymalowany, nie ma te� �adnych innych oznak. Jest rzecz� pewn�, �e nie jecha� �cie�k� wojenn�. Czy we�miemy go pod opiek�? � Oczywi�cie, gdy� nie s�dz�, aby da� jaki� pow�d tym ludziom do wrogich wyst�pie�. Chod�, zamienimy z nimi kilka s��w! � A je�li nas nie us�uchaj�? � W takim razie mamy do wyboru dwie rzeczy: albo u�y� si�y, albo chytro�ci� zmusi� ich do pos�usze�stwa. Nie boj� si� tych drab�w, ale czasem nawet kula tch�rzliwego �otra trafia. Nie damy po sobie pozna�, �e przyjechali�my na koniach, poza tym nadejdziemy z przeciwnej strony rzeczki, aby nie wiedzieli, �e odwiedzili�my ich ob�z. * * * Obaj my�liwi wzi�li do r�k strzelby i podkradli si� okr�n� drog� do strumyka. Weszli do wody, przeszli przez ni� i wspi�li si� na przeciwleg�y brzeg. Teraz zn�w zakre�lili �uk i dotarli do strumyka w miejscu, gdzie si� znajdowali nieznajomi. Ujrzawszy ich zacz�li udawa�, �e s� zdumieni obecno�ci� ludzi. � Halloo! � zawo�a� Gruby Jemmy. � C� to takiego? S�dzi�em, �e jeste�my tu sami na tej b�ogos�awionej ziemi, a oto natrafiamy na ca�y meeting[7]! Mam nadziej�, �e wolno nam b�dzie wzi�� w nim udzia�. Ludzie le��cy na trawie zerwali si� na r�wne nogi i razem z innymi wbili spojrzenia w obu przyby�ych. W pierwszej chwili zdawa�o si�, �e nie byli ucieszeni t� niespodziewan� wizyt�, ale obejrzawszy postacie i ubi�r obu my�liwych, wybuchn�li grzmi�cym �miechem. � Thunder storm[8]! � odezwa� si� jeden z nich, kt�ry d�wiga� na sobie ca�y magazyn broni. � C� to takiego? Czy urz�dzacie podczas pe�nego lata zapusty i maskaradowe zabawy? � A tak! � potwierdzi� D�ugi. � Brakuje nam jeszcze kilku b�azn�w, dlatego przychodzimy do was. � W takim razie przyszli�cie pod z�y adres. � Nie s�dz�! M�wi�c to jednym krokiem swych d�ugich n�g przeprawi� si� przez wod�, wspi�� na brzeg i stan�� przed swoim rozm�wc�. Grubas w dw�ch susach stan�� przy nim i rzek�: � Tak, to my. Good day, gentlemen[9]! Czy nie macie przypadkiem dobrego trunku? � Oto woda! � brzmia�a odpowied� nieznajomego, kt�ry wskaza� jednocze�nie na strumyk. � Fe! Czy s�dzi pan, �e zechc� zmoczy� si� wewn�trz? Ani si� to �ni wnukowi mego dziadka. Je�eli nie macie nic lepszego, to mo�ecie spokojnie wraca� do domu, gdy� tak pi�kne ustronie nie jest dla was odpowiednim miejscem! � Czy pan uwa�a preri� za szynk? � No tak! Pieczenie lataj� ko�o nosa. Trzeba je tylko k�a�� na ogie�. � Panu, zdaje si�, to bardzo dogadza! � My�l�! � roze�mia� si� Jemmy g�adz�c si� po brzuchu. � A czego pan ma zbyt wiele, tego zdaje si�, brak pa�skiemu towarzyszowi. � Poniewa� dostaje tylko po�ow� wiktu. Nie musz� mu dorzuca� jad�a, �eby na tym nie straci�a jego uroda, gdy� zabra�em go ze sob� jako straszyd�o, aby odgania� od siebie nied�wiedzie i Indian. Ale za pa�skim pozwoleniem, panie... co pana w�a�ciwie sprowadzi�o do tej pi�knej wody? � Nic nas nie sprowadzi�o. Sami znale�li�my drog�. Towarzysze roze�mieli si� z tej odpowiedzi, kt�r� uwa�ali za bardzo dowcipn�. Ale Gruby Jemmy rzek� ca�kiem powa�nie: � Tak? Naprawd�? Tego. bym si� po panu nie spodziewa�, gdy� pa�ska twarz nie wskazuje na to, aby� m�g� bez pomocy znale�� drog�. � A pa�skie oblicze stwierdza, �e nie zobaczy�by� drogi nawet wtedy, gdyby ci do niej nos przytkni�to. Jak dawno w�a�ciwie opu�ci� pan szko��? � Nie by�em jeszcze w szkole, gdy� nie osi�gn��em wymaganej miary, ale spodziewam si� nauczy� od pana tyle, �e przynajmniej b�d� m�g� powt�rzy� tabliczk� mno�enia Zachodu. Czy chce pan by� moim nauczycielem? � Nie mam czasu. W og�le mam wa�niejsze sprawy na g�owie ni� nak�adanie ludziom rozumu do g��w. � Tak! C� to za sprawy? Obejrza� si� i udaj�c, �e dopiero teraz ujrza� Indianina, zawo�a�: � Co widz�! Czerwonosk�ry jeniec! Cofn�� si� jakby przera�ony. M�czy�ni roze�mieli si�, a ten, kt�ry dotychczas rozmawia� i by� zapewne przyw�dc�, rzek�: � Nie wpadaj w omdlenie, sir! Kto jeszcze nigdy w �yciu nie widzia� takiego draba jak ten, tego �atwo mo�e ogarn�� niebezpieczny strach. Tylko z biegiem czasu mo�na si� oswoi� z takim widokiem. Za�o�� si�, �e nie spotka� pan jeszcze w �yciu Indianina? � Widzia�em ju� niekt�rych ucywilizowanych, ale ten wydaje si� dziki. � Tak, nie zbli�aj si� do niego za bardzo! � Czy to tak straszne? Przecie� jest zwi�zany... Chcia� si� zbli�y� do je�ca, ale herszt zast�pi� mu drog�: � Wara od niego� Niech on pana nie obchodzi! Poza tym musz� pana wreszcie spyta� kim pan jest i czego chce. � Mo�ecie si� bezzw�ocznie dowiedzie�. M�j przyjaciel nazywa si� Kroners, a ja Pfefferkorn. My... � Pfefferkorn? Czy to nie jest nazwisko szwabskie? � Za pozwoleniem pa�skim, owszem. � A niech was licho! Nie znosz� ludzi z waszej zgrai! � To rzecz pa�skiego gustu, kt�ry nie zakosztowa� niczego dobrego. A co do zgrai, to prosz� mnie nie mierzy� wed�ug w�asnej miarki! Powiedzia� to zupe�nie innym tonem ni� dotychczas. Nieznajomy zmarszczy� brwi i zapyta� gro�nie: � Co pan przez to rozumie?! � Prawd�. Nic ponadto. � Za kogo pan nas ma? Wyci�gnij pan n�! Sam chwyci� za n�, kt�ry tkwi� za pasem. Jemmy machn�� pogardliwie r�k� i odpar�: � Pozostaw w spokoju sw�j n�, sir! Nie przerazisz nas. Obszed� si� pan ze mn� po grubia�sku, nie powiniene� si� wi�c spodziewa�, �e ci� opryskani wod� kolo�sk�. Nic na to nie poradz�, �e si� panu nie podobam i ani my�l� dla pa�skich kaprys�w ubiera� si� na tym odludziu we frak i r�kawiczki. Tu nie str�j jest wa�ny, ale cz�owiek. Odpowiedzia�em na pa�skie pytanie, a teraz ja chc� wiedzie� kim wy jeste�cie. Nieznajomi byli zdumieni pe�nym godno�ci tonem Ma�ego. Wprawdzie niekt�rzy chwycili za no�e, ale m�na postawa grubasa stropi�a ich ca�kiem. Przyw�dca odpowiedzia�: � Nazywam si� Brake, to wystarczy. Nazwisk o�miu pozosta�ych i tak nie zdo�acie zapami�ta�. � Zapami�ta� � owszem, ale skoro pan s�dzi, �e mog� ich nie zna�, ma pan s�uszno��. Do�� mi pa�skiego nazwiska, bo kto spojrzy na pana, od razu domy�la si�, jakiego ducha dzie�mi s� pozostali. � Cz�owieku! Czy to obelga? � krzykn�� Brake. � Czy chce pan, �eby�my chwycili za bro�? � Nie radz�! Mamy dwadzie�cia cztery strza�y rewolwerowe i dostaniecie przynajmniej po�ow� zanim zd��ycie skierowa� w nas swoje pukawki. Uwa�acie nas za nowicjuszy, ale mylicie si� bardzo. Je�li chcecie spr�bowa� � owszem, nie mam nic przeciwko temu! Z b�yskawiczn� szybko�ci� wyci�gn�� oba swoje rewolwery, a i D�ugi Davy nie pozwoli� si� ubiec. Gdy Brake si�gn�� po swoj� strzelb� le��c� na ziemi, Jemmy ostrzeg�: � Zostaw flint� na miejscu! Je�li jej dotkniesz, spotkasz si� z moj� kul�. Tak brzmi prawo prerii. Kto pierwszy spu�ci kurek, ten ma prawo, ten rozkazuje! Nieznajomi byli tak nieroztropni, �e widz�c zbli�aj�cych si� obcych, nie podnie�li broni. Teraz nie wa�yli si� jej tkn��. � Do diab�a! � zakl�� Brake. � Nast�pujecie na nas tak, jak by�cie chcieli nas wszystkich po�kn��! � Wcale nie mamy takiego zamiaru. Jeste�cie za ma�o dla nas apetyczni. Chcemy si� tylko dowiedzie� co z�ego zrobi� wam ten Indianin. � Co to was obchodzi? � Bardzo nas to obchodzi. Je�eli schwytali�cie go bez powodu, �ci�gacie niebezpiecze�stwo zemsty na ka�dego niewinnego bia�ego. A wi�c dlaczego go schwytali�cie? � Bo tak nam si� podoba�o. To jest czerwony hultaj. To dostateczny pow�d. � Ta odpowied� nam wystarczy. Wiemy teraz, �e ten cz�owiek nie da� powodu do wrogiego wyst�pienia. Zreszt�, zapytam te� jego. � Zapyta�? Jego? � roze�mia� si� szyderczo Brake i ca�a kompania mu zawt�rowa�a. � Nie rozumie ani s�owa po angielsku i mimo dotkliwej ch�osty nie odpowiedzia� nawet s��wkiem. � Ch�ostali�cie go! � zawo�a� Jemmy. � Czy�cie oszaleli? Ch�osta� Indianina! Czy wiecie, �e to jest obelga, kt�r� mo�na zmy� tylko krwi�? � Chcieliby�my zobaczy� kiedy utoczy nam krwi. Jestem ciekaw jak si� do tego we�mie. � Poka�e wam, gdy b�dzie wolny. � Nigdy ju� nie b�dzie wolny. � Czy zamierzacie go zabi�? � Co z nim zrobimy, niech pana g�owa nie boli. Nale�y t�pi� czerwonosk�rych, gdziekolwiek si� ich spotyka. Oto nasza odpowied�. A je�li chcecie, zanim si� st�d ulotnicie, rozmawia� z tym drabem � i owszem, nie mam nic przeciwko temu. Nie zrozumie was, a wy wcale nie wygl�dacie na profesor�w j�zyka india�skiego. Jestem bardzo ciekaw tej rozmowy. Jemmy wzruszy� pogardliwie ramionami i zwr�ci� si� do Indianina. Ch�opak le�a� z p�otwartymi oczami. Nie zdradza� ani spojrzeniem, ani min�, �e przys�uchuje si� rozmowie, �e j� rozumie. By� bardzo m�ody. Mia�, by� mo�e, jak okre�li� to Gruby, osiemna�cie lat. Mia� d�ugie, proste w�osy. Nie zdobi�a go �adna oznaka plemienna. Twarz nie by�a pomalowana, a g�owa nie by�a pokryta ochr� ani cynobrem. Nosi� koszul� my�liwsk� z mi�kkiej sk�ry i legginy[10] z jeleniej sk�ry z fr�dzlami w szwach. Po�r�d tych fr�dzli nie by�o wida� ani jednego w�osa ludzkiego � znak oczywisty, �e m�odzieniec nie zabi� jeszcze cz�owieka. Ozdobne mokasyny upi�kszy� szczecin� morskiego je�a, jak to s�usznie przypuszcza� Jemmy. Na drugim brzegu, gdzie ko� Indianina sta� ju� nad rzek� i chciwie pi� wod�, le�a� d�ugi n� my�liwski, a u siod�a wisia� obci�gni�ty sk�r� grzechotnika ko�czan i �uk, sporz�dzony z rog�w g�rskich owiec, kt�ry zapewne wart by� dw�ch czy trzech mustang�w. To skromne uzbrojenie dowodzi�o pokojowych zamiar�w Indianina. Oblicze je�ca by�o kamienn� mask�. Czerwonosk�ry jest zbyt dumny, aby wobec obcych, a tym bardziej wobec wrog�w, ujawnia� swoje uczucia. Rysy je�ca cechowa�a m�odzie�cza mi�kko��. Wprawdzie jego ko�ci policzkowe wyst�powa�y nieco naprz�d, ale to nie zak��ca�o proporcji. Gdy Jemmy podszed�, Indianin po raz pierwszy otworzy� ca�kowicie oczy. By�y czarne i b�yszcza�y jak w�gle. Spojrza�y przyja�nie na my�liwego. � M�j m�ody brat rozumie j�zyk bia�ych twarzy? � zapyta� Jemmy po angielsku. � Tak, odpar� zapytany. � Sk�d m�j starszy brat wie o tym? � Pozna�em z twojego spojrzenia, �e zrozumia�e� nasz� rozmow�. � S�ysza�em, �e pan jest przyjacielem czerwonosk�rych. Jestem twoim bratem. � M�j m�ody brat zechce powiedzie�, czy posiada imi�? Podobne pytanie zadane starszemu Indianinowi jest ci�k� obelg�, poniewa� Indianin nie posiadaj�cy imienia, nie wyr�ni� si� jeszcze �adnym czynem i nie zalicza si� do wojownik�w. Lecz Jemmy m�g� sobie pozwoli� na to pytanie ze wzgl�du na wiek je�ca, kt�ry po chwili odpar�: � Czy m�j dobry brat my�li, �e jestem gnu�ny? � Nie, ale jeste� jeszcze bardzo m�ody. � Biali nauczyli czerwonosk�rych m�odo umiera�. Niech m�j brat rozewrze mi koszul� i przekona si�, �e posiadam imi�. Jemmy nachyli� si� nad Indianinem i odchyli� koszul�. Wyci�gn�� trzy czerwono zabarwione pi�ra wojennego or�a. � Co� takiego! � krzykn��. � Przecie� nie mo�esz by� wodzem! � Nie � u�miechn�� si� m�odzieniec. � Wolno mi nosi� pi�ra mah-sisz, poniewa� nazywam si� Wohkadeh. Oba te s�owa nale�� do narzecza Mandan�w. Pierwsze oznacza wojennego or�a, drugie jest nazw� sk�ry bia�ego bawo�u. Poniewa� te zwierz�ta nale�� do rzadko�ci, wi�c upolowanie takiego bawo�u u wielu plemion znaczy wi�cej ni� zabicie licznych wrog�w i nawet uprawnia do noszenia pi�r wojennego or�a, mah-sisz. M�ody Indianin upolowa� bia�ego bawo�u i otrzyma� imi� Wohkadeh. Nie by�o w tym jeszcze nic zadziwiaj�cego. Jemmy i Davy zdumieli si� dlatego, �e s�owa te nale�a�y do narzecza manda�skiego. Przecie� Mandanowie uchodz� za wymar�ych. Zdziwiony Ma�y zapyta�: � Do jakiego plemienia nale�y m�j czerwony brat? � Jestem Numangkake, a zarazem Dakota. Mandanowie sami siebie nazywali Numangkake, a Dakota jest zbiorow� nazw� wszystkich plemion Siuks�w. � A wi�c zosta�e� wychowany przez Dakota? � M�j bia�y brat m�wi s�usznie. Bratem mojej matki by� wielki w�dz Mah-to-toh- pah. Imi� jego wskazuje, �e zabi� cztery nied�wiedzie. Przyszli biali m�owie i przynie�li osp�. Ca�e moje plemi� wymar�o, pr�cz nielicznych, kt�rzy pragn�c towarzyszy� swoim braciom do Wiecznych Ost�p�w, rozjuszyli Siuks�w i zostali przez nich zabici. M�j ojciec, m�ny Wah[11], zosta� tylko ranny. Zmuszono go, aby sta� si� przybranym synem Siuks�w. Wskutek tego jestem Dakota, ale moje serce pami�ta przodk�w, kt�rych Wielki Duch zawezwa� do siebie. � Siuksowie przebywaj� teraz po tamtej stronie g�r. Czemu wi�c przyby�e� tutaj? � Nie wyruszy�em z g�r, o kt�rych my�li m�j brat, ale z wysokich g�r zachodnich, z wa�nym poselstwem do pewnego bia�ego brata. � Czy mieszka gdzie� tutaj, w pobli�u? � Tak. Ale sk�d m�j bia�y brat wie o tym? � Szed�em za twoim tropem i pozna�em, �e p�dzi�e� co ko� wyskoczy, jak kto�, kto zbli�a si� do celu. � S�usznie. By�bym ju� teraz na miejscu, ale ci biali rzucili si� za mn� w po�cig. M�j ko� by� zbyt wyczerpany, by przeskoczy� przez wod�. Run�� na brzegu przygniataj�c swoim ci�arem Wohkadeha, kt�ry zemdla�. Gdy si� ockn��, by� ju� zwi�zany rzemieniami. � I doda� w j�zyku Siuks�w: � To s� tch�rze. Dziewi�ciu m�czyzn p�ta nieprzytomnego ch�opca! Gdybym m�g� z nimi walczy�, mia�bym ich skalpy. � Bili ci�? � Nie m�w o tym, bo te s�owa pachn� krwi�! M�j bia�y brat uwolni mnie z p�t, a wtedy Wohkadeh obejdzie si� z nimi jak m�czyzna. M�wi� to z tak� pewno�ci�, �e Gruby Jemmy zapyta� z u�miechem: � Czy nie s�ysza�e�, �e nie mog� im rozkazywa�? � O, m�j bia�y brat nie boi si� nawet setki podobnych ludzi! Ka�dy z nich jest wakon kaneb � star� kobiet�. Wohkadeh ma oczy otwarte. S�ysza�em cz�sto rozmaite opowie�ci o dw�ch znakomitych bia�ych wojownikach zwanych Davy-honskeh i Jemmy- petahtszeh[12]. Pozna�em was z powierzchowno�ci i mowy. Bia�y my�liwy chcia� odpowiedzie�, ale uprzedzi� go Brake: � St�j, cz�owieku! Tak si� nie umawiali�my! Pozwoli�em ci rozmawia� z tym drabem, ale tylko po angielsku! Nie mog� �cierpie� waszej niezrozumia�ej mowy. Kto wie, czy nie knujecie jakiego� planu przeciwko nam. Zreszt�, wystarczy, �e si� dowiedzieli�my, �e ten czerwony diabe� w�ada angielskim. Nie potrzebujemy was wi�cej i mo�ecie wzi�� nogi za pas i odej�� sk�d przyszli�cie. A je�li b�dziecie si� oci�ga�, to ja przyprawi� wam nogi! Spojrzenie Jemmy�ego strzeli�o ku Davy�emu, ten za� mrugn�� tak, aby nikt tego nie zauwa�y� pr�cz Grubego. D�ugi zwr�ci� uwag� swojego towarzysza na boczny zagajnik. Jemmy skierowa� spojrzenie w tym kierunku i zobaczy� lufy dw�ch dubelt�wek, wystaj�ce zza ga��zi tu� nad ziemi�. A zatem le�eli tam dwaj ludzie. Ale jacy? Przyjaciele czy wrogowie? Beztroska Davy�ego uspokoi�a go. Odpowiedzia� Brake�owi: � Chcia�bym ujrze� nogi, kt�re nam pan przyprawi. Nie mam bynajmniej takiego powodu do szybkiej ucieczki jak panowie. � Jak my? A przed kim mamy ucieka�? � Przed tymi, czyj� w�asno�ci� by�y jeszcze wczoraj te dwa rumaki. Zrozumiano? M�wi�c to wskaza� na dwa bia�e konie stoj�ce obok siebie. � Co? � zawo�a� Brake. � Za kogo pan nas uwa�a? Jeste�my uczciwymi poszukiwaczami z�ota! Jedziemy do Idaho, gdzie odkryto nowe kopalnie kruszcu. � A poniewa� brakowa�o wam do tej podr�y koni, wi�c zamienili�cie si� w uczciwych koniokrad�w! Nas nie oszukacie! � Cz�owieku, jeszcze s�owo, a strzel�! Zap�acili�my za te wszystkie konie. Kupili�my je! � A gdzie, m�j uczciwy Mr Brake? � W Omaha. � Tak. A tam nabyli�cie r�wnie� zapas czerni do podk�w? Czemu oba gniadosze s� tak �wie�e jak gdyby dopiero co wysz�y ze stajni? Czemu maj� czernione podkowy, podczas gdy pozosta�e konie s� zm�czone i chodz� w zaniedbanych pantoflach? Powiadam wam, oba rumaki jeszcze wczoraj mia�y innych w�a�cicieli, a kradzie� koni jest tu, na Zachodzie, karana stryczkiem. � K�amco! Oszczerco! � rycza� Brake nachylaj�c si� po bro�. � Nie, on ma s�uszno��! � rozleg� si� g�os z zagajnika. Jeste�cie koniokradami i zostaniecie ukarani. Zastrzelimy ich, Marcinie! � Nie strzela�! zawo�a� D�ugi Davy. � Bijcie kolbami! Nie warci waszych kul! M�wi�c to uderzy� kolb� Brake�a, kt�ry natychmiast run�� na ziemi� i straci� przytomno��. Z zagajnika wyskoczy�y dwie postacie: dziarski ch�opak i m�czyzna. Z podniesionymi strzelbami rzucili si� na rzekomych poszukiwaczy z�ota. Jemmy nachyli� si� i dwoma ci�ciami uwolni� Wohkadeha. Indianin zerwa� si� na r�wne nogi, skoczy� na jednego z wrog�w, uj�� go za kark, powali� i cisn�� na drugi brzeg, gdzie le�a� jego n�. Nikt nie spodziewa�by si� po nim takiej si�y. W jednej chwili skoczy� na swoj� ofiar�, schwyci� praw� r�k� n�, ukl�k� na wrogu i lew� r�k� chwyci� za czub. � Help! Help! For God�s sake, help![13] � wrzeszcza� przera�ony bia�y. Wohkadeh podni�s� n� do �miertelnego ciosu. Jego b�yszcz�ce oczy spocz�y na wykrzywionej przera�eniem twarzy wroga � i r�ka z no�em opad�a. � Boisz si�? � zapyta�. � Tak! O przebaczenia, o �aski! � Powiedz, �e jeste� psem! � Ch�tnie, bardzo ch�tnie! Jestem psem! � �yj wi�c we w�asnej ha�bie. Indianin umiera odwa�nie i bez skargi, a ty b�agasz zlitowania! Wohkadeh nie mo�e nosi� skalpu psa. Bi�e� mnie, za to sk�ra twojej czaszki nale�y do mnie, ale parszywy pies nie mo�e obrazi� Indianina. Uciekaj! Wohkadeh brzydzi si� tob�! Kopn�� go nog�. Niebawem bia�y znikn�� wszystkim z oczu. Wszystko odby�o si� szybciej ni� mo�na opowiedzie�. Brake le�a� na ziemi, trzej inni przy nim. Pozostali czym pr�dzej umkn�li nie zabieraj�c nawet broni. Konie pobieg�y za nimi. Oba gniadosze sta�y spokojnie i ociera�y si� o plecy bia�ych, kt�rzy nagle wyszli z zagajnika. Ch�opiec � Marcin � m�g� mie� niewiele ponad szesna�cie lat, ale by� ponad wiek rozwini�ty. Jasny odcie� sk�ry, blond w�osy, szaroniebieskie oczy �wiadczy�y o niemieckim pochodzeniu. G�ow� mia� odkryt�, a na sobie mia� niebieskie ubranie. Za pasem stercza� n�, kt�rego r�koje�� by�a dzie�em sztuki india�skiej, a dubelt�wka, kt�r� trzyma� w r�ku, wydawa�a si� dla niego zbyt ci�ka. Policzki zarumieni�y si� na skutek walki, ale on sam pozosta� tak spokojny, jak gdyby nic si� nie sta�o. Mo�na by�o s�dzi�, �e tego rodzaju sceny by�y dla niego powszedni� rzecz�. Zupe�nie inaczej wygl�da� jego towarzysz, ma�y, w�t�y cz�owiek o twarzy pozbawionej zarostu. Nosi� india�skie obuwie i sk�rzane spodnie, a do tego ciemnob��kitny frak o bufiastych r�kawach i b�yszcz�cych, mosi�nych guzikach. Ten przyodziewek pochodzi� zapewne z czas�w praprzodk�w. Wtedy to wyrabiano takie sukno, kt�re mia�o starczy� na wieki. Wprawdzie frak by� wyp�owia�y i w szwach zabarwiony atramentem, ale nie wida� by�o na nim ani jednej dziurki. Takie stare ubiory spotyka si� na Dzikim Zachodzie dosy� cz�sto. Na g�owie nosi� ogromny czarny kapelusz zwany �Amazonk�� i ozdobiony wielkim, ��tym, fa�szywym strusim pi�rem. Przed laty ten pyszny kapelusz nale�a� do jakiej� damy ze Wschodu, ale filuterny przypadek zap�dzi� go na Daleki Zach�d. Poniewa� niezwykle obszerne kresy chroni�y przed deszczem i spiekot�, wi�c obecny posiadacz nie zawaha� si� umie�ci� go na g�owie. Bro� nieznajomego sk�ada�a si� ze strzelby i no�a. Nie nosi� nawet pasa, co �wiadczy�o, �e nie wybra� si� na dalekie �owy. Chodzi� po tym bezkrwawym pobojowisku i przygl�da� si� przedmiotom pozostawionym przez wrog�w ogarni�tych panik�. Utyka� przy tym na lew� nog� � Wohkadeh pierwszy zwr�ci� na to uwag�. Podszed� do niego, po�o�y� mu r�k� na ramieniu i zapyta�: � Czy m�j starszy brat jest my�liwym, kt�rego biali nazywaj� Hobble-Frankiem? Ma�y jegomo��, nieco zaskoczony, kiwn�� g�ow� i potwierdzi� po angielsku. Wtedy Indianin wskaza� na ch�opca i zapyta�: � A to jest Marcin Baumann, syn s�ynnego Mato-poki? Mato-poka w narzeczu Siuks�w i Utah�w oznacza my�liwego poluj�cego na nied�wiedzie. � Tak � odpar� zapytany. � A wi�c w�a�nie was szukam. � Nas? Czy mo�e chcesz co� kupi�? Mamy sklep i handlujemy wszystkim, czego potrzebuje my�liwy. � Nie. Przybywam do was z poselstwem. � Od kogo? Indianin obejrza� si� doko�a badawczo, po czym odpar�: � To nie jest odpowiednie miejsce. Przecie� wasz wigwam znajduje si� w pobli�u nad rzek�? � Mo�emy tam by� za godzin�. � A wi�c jed�my! Gdy usi�dziemy przy waszym ognisku, powiem, co mam do powiedzenia. Chod�my! Przeskoczy� przez wod�, przeprawi� swojego konia, dosy� ju� wypocz�tego i jako tako gotowego do drogi, dosiad� go i pojecha� nie ogl�daj�c si� nawet, czy pozostali mu towarzysz�. � Ten si� szybko decyduje! � orzek� Hobble-Frank. � Czy ma wyci�� peror� d�u�sz� i cie�sz� ni� ja? � roze�mia� si� D�ugi Davy. � Taki czerwonosk�ry dobrze wie co robi. Radz� wam jecha� za nim w te p�dy. � A wy? Co wy b�dziecie robi�? � Jedziemy z wami. Skoro wasz pa�ac znajduje si� tak blisko, by�oby z waszej strony nikczemn� niegodziwo�ci� nie zaprosi� nas na �yk czego� dobrego i dwa k�ski mi�siwa. Poniewa� posiadacie kram, wi�c damy wam utargowa� kilka dolar�w. � Tak. A wi�c macie, przy sobie kilka dolar�w? � zapyta� ma�y tonem, kt�ry �wiadczy�, �e bynajmniej nie uwa�a obu my�liwych za milioner�w. � Nad tym b�dzie si� pan zastanawia�, kiedy zechc� co� kupi�. Zrozumiano? � Hm, tak, oczywi�cie. Ale je�li st�d odjedziemy, to co si� stanie z tymi �otrami, kt�rzy skradli nam konie? Czy przynajmniej ich przyw�dcy Brake�owi nie zostawimy jakiego� upominku, aby mu o nas przypomina� po wsze czasy? � Nie. Pozw�l im ucieka�, cz�owieku. To s� tch�rzliwe z�odziejaszki, kt�re drapn� przed no�em. �aden to dla nas honor zajmowa� si� d�u�ej takimi kanaliami. Przecie� odzyskali�cie wierzchowce, to czego jeszcze chcecie? � M�g� pan lepiej za�atwi� Brake�a wal�c pi�ci�. �ajdak straci� tylko przytomno��. � Oszcz�dzi�em go umy�lnie. Nie jest przyjemn� rzecz� zabi� cz�owieka, kt�rego mo�na unieszkodliwi� w inny spos�b. � No, w�a�ciwie ma pan s�uszno��. A wi�c chod�my do waszych koni! � Jak to? Wiecie, gdzie s� nasze konie? � Oczywi�cie. Musieliby�my by� bardzo kiepskimi westmanami, gdyby�my porz�dnie nie zbadali terenu zanim si� wam pokazali�my. Dosiad� jednego z odzyskanych rumak�w. Jego m�ody towarzysz skoczy� na drugiego. Obaj skierowali si� do miejsca w krzakach, gdzie Jemmy i Davy schowali swoje wierzchowce. Niebawem wszyscy pojechali w �lad za Indianinem, kt�ry wci�� ich wyprzedza�, jakby dok�adnie zna� drog� do celu. Hobble-Frank jecha� obok Grubego Jemmy, kt�rego sobie, jak wida� upodoba�. � Czy chcia�by pan powiedzie� mi, czego szukacie w tych stronach? � zagadn�� grubasa. � Chcieli�my uda� si� w g�ry Montana, gdzie lepsze �owy ni� po tej stronie. Tam spotyka si� rozumnych westman�w i my�liwych, kt�rzy poluj� dla polowania. A tu po prostu ubija si� zwierzyn�. Od�wi�tne strzelby sro�� si� po�r�d biednych bawo��w, kt�re zabija si� tysi�cami tylko dlatego, �e ich sk�ry lepiej si� nadaj� na rzemienie ni� zwyk�a sk�ra bydl�ca. To grzech i ha�ba! Zgodzi si� pan ze mn�? � �wi�te s�owa, sir. Dawniej by�o inaczej. W�wczas by�o tak: m�� przeciwko m�owi, to znaczy my�liwy stawia� m�nie czo�a dzikim zwierz�tom, aby z nara�eniem �ycia zdoby� mi�so, kt�rego potrzebowa�. A teraz polowanie jest zwyczajnym, m�j panie, morderstwem z zasadzki, a my�liwi starej daty powoli wymieraj�. Ludzi pana pokroju jest coraz mniej. Wprawdzie nie zaoszcz�dz� wiele pieni�dzy, ale trzeba przyzna�, �e ich nazwiska brzmi� dobrze. � Czy zna pan te nazwiska? � Znam nazwisko pana i pa�skiego towarzysza. � Sk�d? � Wohkadeh wymieni� je, kiedy le�a�em z Marcinem w krzakach i pods�uchiwa�em. W�a�ciwie nie ma pan sylwetki charakterystycznej dla westmana. Takie biodra przystoj� raczej m�ynarzowi lub niemieckiemu piekarzowi, ale... � Co? � wtr�ci� szybko grubas. � M�wi pan o Niemczech? Czy zna pan ten kraj? � Czy znam? Jestem Niemcem z krwi i ko�ci! � A ja z duszy i cia�a! � Naprawd�? � zapyta� Frank osadzaj�c konia w miejscu. � No, mog�em domy�li� si� od razu. Nie ma na �wiecie Jankesa o takim obwodzie pasa. Ciesz� si� po kr�lewsku ze spotkania ziomka. Podaj mi r�k�, cz�owieku! Witam pana serdecznie! U�cisn�li sobie r�ce. Grubas rzek�: � Niech pan pop�dzi swego konia. Przecie� nie mo�emy tutaj zosta�. Jak dawno przebywa pan w Stanach Zjednoczonych? � Przesz�o dziesi�� lat. � Zapewne zapomnia� pan j�zyk niemiecki? Obaj rozmawiali dot�d po angielsku. Frank uni�s� si� w siodle i ura�onym g�osem odpar� po niemiecku: � Ja? Zapomnia�em swej mowy? Strzeli� pan jak kul� w p�ot! Przecie� jestem Niemcem i Niemcem pozostan�. Czy pan wie, gdzie stal� moja ko�yska? � Nie. Nie by�em przy tym obecny. � A jak�e! Musi pan wnioskowa� z mojej wymowy, �e wywodz� si� z regionu, gdzie rozmawia si� najczystsz� niemczyzn�. � Tak? Co to za okolica? � Saksonia. Rozumie pan? Rozmawia�em ju� z niejednym Niemcem, ale nigdy tak dobrze nie rozumia�em, je�li nie pochodzi� z Saksonii. Saksonia to serce Niemiec. Drezno jest klasyczne, Elba jest klasyczna, Lipsk jest klasyczny i Saska Szwajcaria te�. Najpi�kniejsz� i najczystsz� mow� s�yszy si� jednak na terenie mi�dzy Pirn� a Mi�ni� i w�a�nie mi�dzy tymi dwoma miastami ujrza�em po raz pierwszy �wiat�o dzienne. A potem, p�niej, zacz��em w tym samym miasteczku moj� drog� �ycia. By�em pomocnikiem le�niczego w Moritzburgu, kt�ry jest znakomitym kr�lewskim miastem my�liwskim z bardzo s�ynn� galeri� obraz�w i wielk� sadzawk� na karpie. Moim najlepszym druhem by� tamtejszy nauczyciel, z kt�rym co wiecz�r gra�em w sze��dziesi�t sze��, a potem gwarzy�em z nim o wszelakich sztukach i naukach. Tam te� zdoby�em wielce osobliwe, og�lne wykszta�cenie. A mo�e pan w�tpi? Robi pan tak� dziwn� min�! � Nie mog� si� o to k��ci�, cho� kiedy� by�em gimnazjalist� i deklinowa�em nawet mensa. Ma�y cz�owieczek obrzuci� go drwi�cym spojrzeniem i rzek�: � Deklinowa� pan mensa? Zapewne si� pan przej�zyczy�? � Nie. � No, to niet�go z pa�skim gimnazjum! Nie m�wi si� �deklinowa�em�, tylko �deklamowa�em�, a tak�e nie �mensa�, ale �pensa�. Deklamowa� pan swoje pensa lub mo�e �Przekle�stwo �piewaka� Huferanda albo �Wolnego strzelca� pani Marii Tkacz? Ale z tego powodu nie b�dziemy si� k��ci�. Ka�dy si� uczy� jak m�g�, nie wi�cej, i je�li widz� Niemca, bardzo si� ciesz�, nawet je�li nie jest bardzo m�drym cz�owiekiem, nawet je�li nie jest Sasem. A wi�c jak b�dzie? Zostaniemy dobrymi przyjaci�mi? � Rozumie si� � roze�mia� si� Gruby. � Zawsze s�ysza�em, �e Sasi to bardzo mili ludzie. Ale czemu opu�ci� pan ojczyzn�? � W�a�nie z powodu nauki i sztuki. � Jak to? � To si� odby�o zwyczajnie i w spos�b nast�puj�cy. Rozmawiali�my o polityce i historii �wiata wieczorem w gospodzie. By�o nas trzech: ja, nocny str� i s�u��cy. Nauczyciel siedzia� przy drugim stole razem ze znakomitymi obywatelami. By�em zawsze bardzo towarzyskim cz�owiekiem, wi�c przysiad�em si� do maluczkich, kt�rych bardzo tym uszcz�liwi�em. Przy historii �wiata napomkn�li o starym papie Wranglu i o tym, �e zwyk� u�ywa� czasownika �nasamprz�d� ni w pi�� ni w dziesi��. Przy tej okazji obaj m�czy�ni zacz�li si� ze mn� sprzecza� co do prawdziwej wymowy tego s�owa. Ka�dy mia� inne zdanie. M�wi�em, �e prawid�owo jest �n�jsamprz�d�, s�u��cy, �e �najprz�d�, a str� nocny, �e �na wyprzodki�. Wpada�em w coraz wi�kszy gniew, ale jako wykszta�cony urz�dnik i obiektywny obywatel pa�stwa uwa�a�em, �e musz� zapanowa� nad swoim wzburzeniem i zwr�ci�em si� do mego przyjaciela, nauczyciela. Naturalnie, ja mia�em racj�, ale on musia� by� w z�ym humorze, albo chcia� okaza� swoj� edukacj�, do�� �e kr�tko i w�z�owato powiedzia�, �e �aden z nas nie ma racji. Twierdzi�, �e m�wi si� �najpierw�. Nie chc� nikomu kaleczy� jego dialektu, ale niech inni maj� szacunek dla mojego, zw�aszcza �e jest s�uszny! Ale tego nie zrozumia� str� nocny. Twierdzi�, �e nie m�wi� dobrze, a wobec tego post�pi�em tak, jakby na moim miejscu post�pi� ka�dy rzetelny znawca j�zyka. Rzuci�em mu w g�ow� swoj� obra�on� godno��, a wraz z ni� kufel piwa. Teraz znowu rozegra�y si� r�ne sceny i sko�czy�o si� na tym, �e zosta�em postawiony w stan oskar�enia z powodu zak��cenia porz�dku publicznego i obra�enia cz�owieka. Mia�em by� ukarany i dymisjonowany. Mog�em si� jeszcze pogodzi� z ukaraniem i dymisj�, ale tego, �e utraci�em miejsce, by�o ju� za wiele. Tego nie mog�em darowa�. Kiedy odby�em kar�, postanowi�em wyjecha�. A poniewa� wszystko co robi�, robi� ju� porz�dnie, wi�c wyruszy�em wprost do Ameryki. Tak wi�c tylko stary Wrangel jest winien temu, �e pan mnie tu spotka�! � Jestem mu za to bardzo wdzi�czny, bo podoba mi si� pan � zapewni� grubas kiwaj�c przyja�nie g�ow�. � Tak? Naprawd�? No, ja te� od razu poczu�em do pana jak�� sympati�, i to nie bez powodu. Po pierwsze nie jest pan �adnym draniem, po drugie i ja nim nie jestem, i tak oto po trzecie mo�emy by� zupe�nie dobrymi przyjaci�mi. Pomogli�my sobie ju� jeden raz, a wi�c nasza przyja�� jest ju� ugruntowana. Zechce pan �askawie zwr�ci� uwag�, �e stale wyra�am si� g�rnolotnie i z tego mo�esz wywnioskowa�, �e nie oka�� si� niegodnym pa�skich przyjaznych uczu�, Sas jest zawsze szlachetny i gdyby dzisiaj zechcia� mnie oskalpowa� Indianin, powiedzia�bym tylko: � Prosz�, niech si� pan nie fatyguje. Oto m�j skalp. Jemmy wtr�ci� ze �miechem: � Gdyby czerwonosk�ry chcia� by� r�wnie grzeczny, to musia�by panu zostawi� sk�r� na czaszce. Ale, aby nie zapomnie�, czy pa�ski towarzysz jest naprawd� synem s�ynnego t�piciela nied�wiedzi, Baumanna? � Tak. Baumann jest moim wsp�lnikiem, a jego syn, Marcin, nazywa mnie wujem, chocia� by�em jedynym synem moich rodzic�w i chocia� nigdy nie by�em �onaty. Spotkali�my si� w St. Louis w tych czasach, kiedy gor�czka z�ota �ci�gn�a digger�w[14] na czarne wzg�rza. Uciu�ali�my ma�� sumk� i postanowili�my za�o�y� sklep. To by�o korzystniejsze ni� kopalnie z�ota. Interes si� powi�d�. Ja przej��em sklep, a Baumann szed� na �owy, aby zdoby� co� do jedzenia. Ale p�niej okaza�o si�, �e tutaj nie ma �adnego z�ota. Diggerowie opu�cili te strony i tak zostali�my sami z zapasami, kt�rych nie sprzedali�my, poniewa� nie dostaliby�my za nie z�amanego szel�ga. Tylko od czasu do czasu kupowali co� nieco� my�liwi, kt�rzy przypadkowo natrafili na nasz sklep. Ostatni interes ubili�my przed dwoma tygodniami. Odwiedzi�o nas ma�e towarzystwo, kt�re namawia�o mojego wsp�lnika, aby zaprowadzi� ich do Yellowstone, gdzie podobno znaleziono diamenty. Byli to bowiem szlifierze. Baumann, owszem, zgodzi� si�, wytargowa� sobie spore honorarium, sprzeda� wi�ksz� cz�� amunicji i innych rzeczy � i poszli. Tak wi�c teraz zosta�em sam z jego synem i pewnym Murzynem, kt�rego zabrali�my z St. Louis, gdzie by� sam jeden na stra�nicy. � Yellowstone jest bardzo niebezpiecznym miejscem, � Teraz ju� nie. � Tak pan s�dzi? � Tak, od czasu, kiedy tamtejsze cuda zosta�y odkryte, kongres Stan�w Zjednoczonych wys�a� tam mn�stwo mierniczych ekspedycji � przeznaczono te tereny na Park Narodowy. � Ale Indianie kpi� sobie z tego. Na tych obszarach harcuj� teraz Indianie W�e. � Zakopali top�r wojenny. � S�ysza�em, �e niedawno odkopali go ponownie. Pa�skiemu towarzyszowi na pewno grozi niebezpiecze�stwo. Dodajmy do tego go�ca, kt�ry do pana przyby�. Nie spodziewam si