7461

Szczegóły
Tytuł 7461
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7461 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7461 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7461 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Edmund Niziurski Spos�b na Alcybiadesa Wydawnictwo �Czytelnik� Warszawa, 1974 Wydanie VI Spis tre�ci Tabela z 2 kolumn i 17 wierszy Rozdzia� I Rozdzia� II Rozdzia� III Rozdzia� IV Rozdzia� V Rozdzia� VI Rozdzia� VII Rozdzia� VIII Rozdzia� IX Rozdzia� X Rozdzia� XI Rozdzia� XII Rozdzia� XIII Rozdzia� XIV Rozdzia� XV Rozdzia� XVI Rozdzia� XVII koniec tabeli Rozdzia� I Po maturze zrobi�em ma�y remanent moich szparga��w. Zeszyty zbyt g�sto upstrzone czerwonym atramentem, za pomoc� kt�rego cierpliwi profesorowie prostowali moje kr�te �cie�ki do wiedzy, przeznaczy�em wstydliwie na makulatur�... Podr�czniki postanowi�em sprzeda� w komisie szkolnym. Nie wezm� za nie du�o. Obok bowiem tekstu zatwierdzonego do nauczania przez Ministerstwo O�wiaty znalaz�a si� tam moja radosna wsp�tw�rczo��, kt�ra � jak dot�d � nie znajduje w�a�ciwego zrozumienia u pedagog�w. Z pewno�ci� r�wnie�, z wyj�tkiem mo�e P.T. fryzjer�w, perukarzy oraz kostiumolog�w, nie znajdzie uznania obfity zarost i bujne ow�osienie, w kt�re zaopatrywa�em czcigodnych m��w i niewiasty z ilustracji, jak r�wnie� nowe modele ubra�, w kt�re pozwoli�em sobie ich przebra�. Dokopa�em si� tak�e do mojej autentycznej tw�rczo�ci literackiej i tu prze�y�em pewn� rozterk�. Nie ze wszystkim chcia�em si� rozsta�. Bez wahania wprawdzie odda�em na pastw� ognia powie�� pt. �Nowy Zorro�, kt�r� pisa�em w klasie dziewi�tej, ten sam los spotka� tak�e wiersze liryczne wyprodukowane w klasie dziesi�tej pod wp�ywem znakomitego poety szkolnego W�t�usza, jednak ju� przy �Kronice� zadr�a�a mi r�ka. Odczyta�em par� zda�. Tak, niew�tpliwie to by�a jedyna spu�cizna literacka, kt�r� warto ocali� dla potomnych. Na dnie szuflady znalaz�em r�wnie� zielony brulion w twardej ok�adce z napisem �Kasa�. By�a tam zawarta rachunkowo�� naszej paczki. Przegl�da�em poszczeg�lne pozycje. Pr�cz banalnych � takich jak: �przejazdy s�u�bowe�, �bilety kinowe�, �kreda�, �pinezki�, �pi�ka�, �p�etwy� czy �d�tka� � znajdowa�y si� tam wydatki, kt�re budzi�y osobliwe wspomnienia. Na przyk�ad: �kwiaty na po�egnanie pani Lilkowskiej � 36 z��, �wybita szyba � 88 z��, �pokarm dla drobiu Wi�ckowskiej � 15 z��, �koszty wagar�w majowych � 132 z� 30 gr�. Uwag� moj� przyku�a zw�aszcza jedna pozycja, zaksi�gowana jako �SPONAA � 47 z� l0 gr�. Zamy�li�em si� melancholijnie. Oczywi�cie wiedzia�em dobrze, co znaczy zagadkowe SPONAA. Nie zapomn� do �mierci zadziwiaj�cego przebiegu wypadk�w, kt�ry si� z tym ��czy�... Rzecz od pocz�tku wygl�da�a dramatycznie. Do�� powiedzie�, �e zacz�o si� w gabinecie Dyra. Pami�tam, ca�a nasza czw�rka sta�a tam pod �cian�: Zas�pa, S�abiszewski, zwany �S�abym� chyba dla przekory, bo by� najsilniejszy z ca�ej klasy, J�zio P�dzelkiewicz, zwany �P�dzlem�, m�odszy brat s�awnego motocyklisty Tadeusza P�dzelkiewicza z jedenastej, i ja... Stali�my z bardzo niewyra�nymi minami przed obliczem Cia�a nauczycielskiego. Patrzy� na nas Dyr i nasz wychowawca pan �waczek, i matematyk pan Ejdziatowicz, czyli �Dziadzia�, i pani Kalino, i pozostali nauczyciele, a opr�cz nich patrzy� na nas z wyrzutem odrapany Katon z piedesta�u oraz dwudziestu czterech zas�u�onych wychowank�w naszej s�awnej szko�y z portret�w zdobi�cych �ciany gabinetu. � Pokolenia patrz� na was z obrzydzeniem... � s�yszeli�my g�os Dyra. � Do zagadek stulecia b�dzie nale�a� zdumiewaj�cy fakt, w jaki spos�b w og�le znale�li�cie si� w �smej klasie... Zanosi�o si� na przemow� d�u�sz�, a co gorsza � zasadnicz�. By�o pogodne wrze�niowe popo�udnie. Leniwe, senne muchy brz�cza�y nad g�ow� Katona. Jedna z nich spacerowa�a mu bezczelnie po czole. Chcieli�my zachowa� jego kamienny spok�j, ale to by�o trudne, tym bardziej, �e cz� naszych, w przeciwie�stwie do owego szlachetnego m�a staro�ytno�ci, nie zdobi�y cnoty. Starali�my si� wi�c nie s�ucha� Dyra, obawiaj�c si� s�usznie, �e nie b�dzie to zdrowe dla naszych delikatnych nerw�w. Patrzyli�my zezem za okno. Za oknem przechadza� si� chudy ko� zwany przez nas Cyceronem. Nale�a� on do s�siada szko�y, wozaka, pana Szyi. Wozak Szyja wp�dza� go przy ka�dej okazji na zielon� muraw� naszego boiska dla podkarmienia, a my, patrz�c za okno, my�leli�my o szcz�ciu konia. Do gabinetu wpad�a osa i na moment zak��ci�a b�ogi stan naszej izolacji. Na tle jej gniewnego bzyku dosz�y nas zn�w s�owa Dyra: � ...czy zdajecie sobie spraw�, �e zbezcze�cili�cie honor jednej z najznakomitszych szk�? Szko�a nasza jest zbyt stara i s�awna, by mo�na bezkarnie depta� jej tradycje! Tak, zdawali�my sobie doskonale spraw�... To by�o w�a�nie nasze nieszcz�cie, �e chodzili�my do szko�y �zbyt starej i s�awnej�. Podobno za�o�y�a j� Komisja Edukacji Narodowej w czasach, kiedy �oliborz nie nale�a� do Warszawy i nazywa� si� Joli Bord. Oczywi�cie z tamtej epoki nie pozosta� nawet kamie� na kamieniu, ale tradycja przetrwa�a. Szko�a by�a niszczona wielokrotnie przy okazji ka�dego nieszcz�cia narodowego, ale � jak to okre�la� Dyr � �adna wroga si�a nie zdo�a zniszczy� ducha szko�y. Odradza�a si� stale na nowo i zasila�a dzielny nar�d polski swoimi wychowankami. Gdziekolwiek krew si� la�a, tam zawsze znale�li si� jej uczniowie. Tak by�o podczas powsta�, tak by�o te� podczas ostatnich wojen. Na korytarzu przy g��wnym wej�ciu znajdowa�y si� tablice marmurowe, gdzie z�otymi zg�oskami wyryto nazwiska uczni�w, kt�rzy padli za ojczyzn�. Po prawej stronie tych, kt�rzy zgin�li w czasie pierwszej wojny �wiatowej, po lewej stronie tych, kt�rzy zgin�li w czasie drugiej wojny �wiatowej. Tablica po lewej stronie by�a d�u�sza i nazwisk tam by�o cztery razy wi�cej. Pr�cz �o�nierzy szko�a nasza da�a narodowi szereg wybitnych obywateli: uczonych, artyst�w i podr�nik�w. Nie by�y to mo�e gwiazdy pierwszej wielko�ci, takie, kt�re figuruj� nawet w ma�ych encyklopediach, ale blask ich nazwisk by� wystarczaj�co du�y, by opromieni� s�aw� imi� naszej budy. To w�a�nie ich podobizny malowane przez artyst� malarza, r�wnie� ucznia naszej szko�y, zdobi�y gabinet Dyra. Wyliczanie wszystkich zaj�oby zbyt du�o czasu, wspomn� wi�c tylko o jednym obrazie, kt�ry najbardziej przemawia� nam do wyobra�ni. Obraz ten wisia� nad biurkiem Dyra i przedstawia� s�awnego podr�nika po Oceanie Spokojnym, uczestnika powstania listopadowego, kapitana J�zefa Pucia, kt�ry zosta� zjedzony przez krajowc�w na wyspach Fid�i. Na szcz�cie zdo�a� przedtem wprowadzi� szereg cennych poprawek do map wysp po�udniowych i uzyska� s�aw� naukow�. Artysta przedstawi� kapitana Pucia na brzegu morza � pod palm�, w czarnym cylindrze, z fajk� w z�bach i z wielk� lornet� w d�oni � lustruj�cego zaro�la wyspy. By�o w nim co� z Nelsona i Cooka zarazem. Tradycj� szko�y podtrzymywali dzielni wychowankowie ostatnich pokole�. M�wi�y o tym ostatnie portrety. By� w�r�d nich prawdziwy genera�, jeden ze zdobywc�w Wa�u Pomorskiego, oraz autentyczny wiceminister. Galeri� zamyka� portret geologa R�czki, kt�ry jako cz�onek naukowej ekipy wyr�ni� si� zaszczytnie przy odkryciu bogatych z�� siarki ko�o Tarnobrzega. Wszystkich ich trzech widzieli�my raz w naszej budzie przy okazji jubileuszu szko�y. Pr�cz portret�w w gabinecie Dyra przechowywane by�y w szklanej gablocie pami�tki po s�awnych uczniach. Wi�kszo�� starych eksponat�w zagin�a, ale niekt�re z niema�ym trudem i z nara�eniem �ycia ukryte przez zas�u�onego wo�nego szko�y, nie�yj�cego ju� pana Wi�ckowskiego, ocala�y. Do najcenniejszych nale�a�a lorneta i fajka kapitana Pucia, orze�ek genera�a, pami�tkowy kr��ek siarki z pierwszego wytopu z wyskroban� dedykacj� dla szko�y, ofiarowany przez geologa R�czk�, zeszyt szkolny wiceministra (niestety, nie otwierano go nigdy, co wywo�ywa�o plotki, i� w zeszycie jest za du�o czerwonego atramentu) oraz wieszak metalowy zrobiony swojego czasu na zaj�ciach praktycznych przez genera�a. Podobno genera� pragn�� ofiarowa� tak�e proc�, kt�r� wykona� nielegalnie jako tak zwan� �fuch� podczas zaj�� i z kt�rej by� bardziej dumny, ale Dyr wola� jednak wieszak. Kr�tko m�wi�c, od pierwszej klasy wzrastali�my w zag�szczonej atmosferze chwa�y czy te�, je�li wolicie, w blasku chwa�y. Tak przynajmniej twierdzi� Dyr przy r�nych okazjach, a zw�aszcza na akademiach ku czci. My jednak byli�my nieco innego zdania. Rych�o poczuli�my, �e wzrastamy w cieniu chwa�y. Wierzcie mi, �e chwa�a rzuca tak�e pewien przyjemny cie�. Cie� by� do�� g��boki i mo�na si� w nim by�o ca�kiem przyzwoicie przyczai�. Wykorzystywali�my zr�cznie t� sytuacj�. Udawa�o si�. Pozycja szko�y by�a tak mocna, �e wydawa�o si� nie do pomy�lenia, by jakie� tam mikrusy mog�y j� zachwia�. W tej og�lnej aurze wielko�ci po prostu jako� nie zwracano na nas uwagi. Trzeba przyzna�, �e zadanie mieli�my u�atwione z powodu naszej wychowawczyni, pani Lilkowskiej. Pani Lilkowska � istota w�t�a, wra�liwa i pe�na wiary w m�odzie� � by�a przez jaki� czas drugim obok pani Kalino gogiem w sp�dnicy w naszej czysto m�skiej szkole. Przysz�a do nas prosto z liceum pedagogicznego. Ot�, gdy tylko poznali�my, �e mamy do czynienia nie z gogiem, ale z anio�em, kt�ry z niewiadomych powod�w zst�pi� w pad� naszej klasy, wykorzystywali�my niecnie ten fakt i zacz�li�my w spos�b niegodny wystawia� na pr�by cierpliwo�� anio�a. Gdyby� Dyr wiedzia�, w czyje r�ce wydaje niewinn� kobiet�! Do dzi� nie mog� my�le� bez wstr�tu o naszym okrucie�stwie. Ta wina nie zostanie nam chyba nigdy wybaczona, tym bardziej, �e nie mogli�my jej ju� nigdy naprawi�. W po�owie roku szkolnego pani Lilkowska odesz�a od nas. Pojecha�a si� leczy� do sanatorium dla nerwowo chorych. By�a smutna uroczysto�� po�egnalna i pan dyrektor wyg�osi� z tej okazji kr�tkie, ale pi�kne przem�wienie. M�wi� o ma�ych barierach �yciowych, o kt�re rozbi� si� entuzjazm pani Lilkowskiej. S�uchali�my Dyra g��boko wzruszeni i przygn�bieni nieobliczalnymi skutkami naszego �otrostwa. My�leli�my z trwog�, �e to my jeste�my tymi barierami, o kt�re rozbi� si� entuzjazm pani Lilkowskiej, ale z dalszych wywod�w Dyra wynika�o, �e to nie my, ale wydzia� kwaterunkowy, kt�ry nie przydzieli� jej mieszkania i zmusi� �do koczowania z istotami z okresu trzeciorz�du�. Wynika�o z tego, �e Dyr nie zna ca�ej prawdy. Mimo to nie odzyskali�my ju� spokoju sumienia. Ca�y czas pani Lilkowska patrzy�a na nas i mo�e pod wp�ywem tego wzroku zdali�my sobie spraw�, �e my tak�e byli�my dla niej istotami z trzeciorz�du, a mo�e nawet z ery paleozoicznej. Zrozumieli�my, kogo�my utracili. Nie mieli�my ju� nigdy potem takiej wychowawczyni. Wstrz�s, jaki wtedy prze�yli�my, i nasz niek�amany �al z powodu odej�cia pani Lilkowskiej nie pozosta�y nie zauwa�one przez grono nauczycielskie i zyska�y nam powszechne wsp�czucie oraz sympati�. Oszcz�dzano nasze nerwy, nie przera�ano nas klas�wkami, nie brano w krzy�owe ognie pyta�. Nikt nie podj�� si� niewdzi�cznego zadania sondowania naszej wiedzy. Reszt� roku przejechali�my g�adko na zast�pstwach i, jak mo�na si� domy�li�, beztrosko zbijali�my b�ki. By�o dla nas samych zaskoczeniem, �e zdali�my pomy�lnie egzamin do klasy �smej, a zda�a znakomita wi�kszo��. Po prostu mieli�my szcz�cie. Z matematyki uda�o nam si� pomy�lnie odpisa� zadania, a w�r�d temat�w wypracowania z polskiego jeden znakomicie nam podpad�. By� to temat: �Jak sobie wyobra�am pierwszy lot cz�owieka na Ksi�yc�. Oczywi�cie wszyscy wybrali�my ten temat i zadziwiali�my profesor�w nadzwyczajn� znajomo�ci� kosmonautyki. W rezultacie poczciwcy zwolnili nas od egzaminu ustnego i dzi�ki temu omin�o ich niew�tpliwie jedno z wi�kszych rozczarowa� pedagogicznych. * * * Zdemaskowano nas dopiero w klasie �smej na pocz�tku roku szkolnego 1960/61. Nale�a�o si� tego spodziewa�. W szko�ach jedenastoletnich klasy sz�sta i si�dma s� uwa�ane za klasy smarkate i mo�e si� zdarzy�, �e gogowie patrz� na nie przez palce. Ale klasa �sma to ju� klasa licealna. Taryfa ulgowa si� ko�czy i bior� si� za nas gogowie-specjali�ci. Persony wa�ne, gro�ne i wymagaj�ce. Przestaj� nas traktowa� jak dzieci, zaczynaj� traktowa� jak m�odzie� i trzeba przyzna�, �e to przebudzenie by�o dla nas ci�kim prze�yciem. Dla gog�w tak�e. Pierwszego wstrz�su dozna� Dziadzia, kt�ry pe�ni� wtedy tak�e prowizorycznie obowi�zki naszego wychowawcy. Wytrawny �w gog zaraz na pocz�tku roku zapu�ci� nieostro�nie sond� w nasz� klas�. Jak si� potem wyrazi�, nigdy jego sonda nie wynios�a na powierzchni� podobnie ohydnych miazmat�w niewiedzy i pomieszania poj��. Nie dowierzaj�c jeszcze, zacz�� od element�w, wezwa� do tablicy P�dzelkiewicza, kaza� mu napisa� pi�� kolejnych liczb �pierwszych�. P�dzelkiewicz najpierw si� d�ugo zastanawia�, rozdziawiwszy paszcz� i wytrzeszczywszy z przera�enia oczy, a potem napisa�: 1, 2, 3, 4, 5. Dziadzia zadr�a�, ale zapyta�, wci�� jeszcze spokojnie: � Czy naprawd� te wszystkie liczby s� pierwsze? � Nie, nie � odpar� niepewnie P�dzelkiewicz. � A kt�re? � No, te na pocz�tku: jeden, dwa... � odpar� P�dzelkiewicz i utkn��. Dziadzia za�mia� si� wtedy straszliwie. Podszed� do tablicy i napisa�: 2, 3, 5, 7. � A mo�e zgodzisz si� �askawie, kochassju, �e to s� liczby pierwsze? P�dzelkiewicz nie zgodzi� si� i z uporem twierdzi�, �e liczba siedem jest liczb� ostatni�. Dziadzia opad� na krzes�o. Przez chwil� porusza� szcz�k� w stanie najwy�szego zdenerwowania, a potem zapyta�: � S�uchaj, kochassju, czy ty mo�e masz zaszczyt by� bratem Tadeusza z jedenastej? � Tak jest, panie profesorze. � Czy �w bokser nie pouczy� ci�, i� nie toleruj� w klasie czworor�cznych? � Pouczy� mnie, panie profesorze. Dziadzia podszed� do P�dzla i przyjrza� mu si� z bliska. � Uprawiasz mo�e boks? � Nie, panie profesorze. � Tym bardziej mnie to zdumiewa. Chorowa�e� mo�e na ci�kie choroby zaka�ne? � Tylko na �wink�, panie profesorze. � Obawiam si� wobec tego, �e jeste� ostatni� rewelacj� matematyczn� naszej szko�y � zasapa� Dziadzia. � Od czasu s�awnej klasy czworor�cznych nie mia�em podobnej rewelacji. Ale czworor�czni byli przynajmniej bokserami i to ich t�umaczy, a kim ty jeste�, ch�opassju? Zaprawd� ci powiadam! Siadaj i drzyj! P�dzelkiewicz usiad� i zadr�a�, a wraz z nim zadr�eli�my wszyscy. Wzburzony Dziadzia przerwa� lekcj�, zabra� nieod��czny parasol i, stukaj�c nim g�o�no w pod�og�, opu�ci� klas�. Na progu odwr�ci� si� jeszcze i powiedzia�: � Ha�ba! W kancelarii o�wiadczy� dyrektorowi, �e mimo d�ugotrwa�ych wysi�k�w nie jest w stanie znale�� z nami wsp�lnego mianownika i prosi o zwolnienie go z obowi�zk�w nauczyciela naszej klasy tudzie� wychowawcy. Dyr z pocz�tku nie zareagowa�, bior�c rozgoryczenie Dziadzi za chwilowy przejaw z�ego humoru. Niebawem jednak dowiedzia� si�, �e i pozostali profesorowie prze�yli w naszej klasie podobne wstrz�sy pedagogiczne. Wreszcie nasz polonista, profesor �waczek, te� nieopatrznie, bodaj na trzeciej lekcji, zapu�ciwszy ma�� sond� i us�yszawszy pewne skandaliczne rewelacje na temat klasyk�w literatury polskiej. Roze�mia� si� z�owrogo i, nic nie powiedziawszy, wr�ci� blady do pokoju nauczycielskiego. Tam o�wiadczy� z w�a�ciwym mu jak zwykle humorem: � Odkry�em w szkole neandertalczyk�w. Czy nie zechcia�by dyrektor pos�ucha� ich be�kotu? To rzadka okazja. Mog� panu przyprowadzi� przedstawicieli. Po czym odby� z dyrektorem dramatyczn� narad�, w wyniku kt�rej nasza czw�rka znalaz�a si� w gabinecie dyrektora. Tu, jak ju� wiadomo, w obecno�ci Cia�a dyrektor wyg�osi� do nas zasadnicze expos�. By�o to niew�tpliwie jedno z najlepszych przem�wie� Dyra. Towarzyszy�a mu bogata, dramatyczna gestykulacja, a zw�aszcza wspania�y ruch palca wskazuj�cego, kt�ry w�drowa� od portret�w s�awnych wychowank�w szko�y do naszych n�dznych postaci. Z tej oratorskiej pasji wyrwa�a go dopiero owa osa, kt�ra znudziwszy si� ja�owym lotem podlampowym, pocz�a kr��y� niebezpiecznie nad �ysinami gog�w. Dyrektor przerwa� na chwil�. � Prosz� wyp�dzi� os� � powiedzia�. Pan �waczek rzuci� si� za owadem, jednak�e na pr�no. Odegnana od �ysin osa pocz�a kr��y� niebezpiecznie ko�o naszych nos�w. � Czy macie co� do powiedzenia? � us�yszeli�my g�os Dyra. Zrobili�my miny skrzywdzonych niewinno�ci. � Nam bardzo przykro, panie dyrektorze � rzek� Zas�pa � ale s�owo daj�, �e co do nieuctwa, to my nie rozumiemy, o co chodzi. � Nie rozumiej�! � zagrzmia� dyrektor i spojrza� bezradnie na �waczka. � Widz�, �e zdziera�em tu gard�o na pr�no. Mo�e pan zademonstruje to, co pan mia� zamiar zademonstrowa�. � Prosz� bardzo � odpar� �waczek. � Czy mo�esz mi powiedzie�, Zas�pa, jakie mamy strony?... � Lew� i praw� � odpar� bez zaj�knienia Zas�pa. � Je�eli za� chodzi o strony �wiata... � Chodzi o strony gramatyczne. � Orzekaj�ce... � Dosy�! � krzykn�� �waczek. � P�dzelkiewicz! Tryby! P�dzelkiewicz bezradnie potoczy� rybim wzrokiem dooko�a. � Przewa�nie z�bate... � wyj�ka�. � Doskonale � powiedzia� �waczek. � S�abi�ski, kto napisa� �Latarnika�? � �eromski... On siedzia� w latarni na Rozewiu, ja tam by�em. � Znakomicie. A mo�e wiesz tak�e, kto napisa� �Chama�? S�aby zamy�li� si�. � �Chama�? � No... �Chama�, �Nad Niemnem�... � �Chama nad Niemnem�? Profesorowie spojrzeli po sobie ze zgroz�. Tylko jeden gimnastyk, pan Nierucha, kt�ry zawsze darzy� nas sympati�, usi�owa� ratowa� sytuacj�. Us�yszeli�my jego niewyra�ny szept: � ...rzeszko... � Wi�c kto? � zapyta� surowo pan �waczek. � Czeszko � wypali� Zas�pa. Dyrektor machn�� gwa�townie r�k�. Nie uda�o nam si� wyja�ni�, czy to by� odruch szlachetnego wzburzenia, czy te� zamach na os�, kt�ra w�a�nie musn�a dyrektorskie ucho. W ka�dym razie by�o to machni�cie rozpaczliwe. R�ka Dyra wykona�a elips� i z ca�ym rozp�dem uderzy�a w g�ow� Katona na piedestale. Rozleg� si� g�uchy stukot. Rzymianin r�bn�� o pod�og�, po czym skonstatowali�my, �e jego szcz�ka dolna tudzie� lewe ucho straci�y ��czno�� fizyczn� z resztk� g�owy. Nast�pi�a chwila konsternacji. Dyr rozciera� r�k� i patrzy� zmieszany na szcz�tki gipsu u swoich st�p. Napi�t� atmosfer� roz�adowa� dopiero g�os pani Kalino. � Nareszcie koniec z Katonem � odetchn�a. � Przyznam si� pa�stwu, �e nie mog�am ju� patrze� na t� odrapan� maszkar�. � I ja � pospieszy� z zapewnieniem gimnastyk � dawno ju� zastanawia�em si�, kto wreszcie zdob�dzie si� na odwag� i usunie nam z oczu to truch�o. � Tak, by� to niew�tpliwie naturalistyczny kicz, kt�ry od dawna wyko�lawia� uczucia estetyczne m�odzie�y � zaopiniowa� pan Kryska, nauczyciel rysunku. � Pan si� ze mn� zgadza? � zapyta� pana �waczka. � Tak, bezwarto�ciowa, nieudolna kopia � skin�� g�ow� pan �waczek. � Popro�cie Wi�ckowsk� � zwr�ci� si� do nas � niech to sprz�tnie. Z ulg� rzucili�my si� do drzwi, ale nagle us�yszeli�my g�os pana Misiaka, profesora historii, zwanego �Alcybiadesem�. � Zaczekajcie... my�l�, �e to si�... hm... da uratowa�. � Uratowa�? Po co? Nie warto � powiedzia�a pani Kalino. Ale Alcybiades ju� si� schyli�, podni�s� kawa�ki rze�by i wpakowa� do swojej teczki. � Dam to do sklejenia. Na Krakowskim Przedmie�ciu jest taki zak�ad. Wypadek ten mia� w ka�dym razie t� dobr� stron�, �e wytr�cony z r�wnowagi Dyr uzna� za wskazane zako�czy� rozmow�. � Marsz do klasy! � powiedzia�, poprawiaj�c w gablocie kr��ek siarki z pierwszego wytopu. � I pami�tajcie, laba si� sko�czy�a! Siark� i �elazem wypalimy zaraz� nieuctwa! Rozdzia� II Zanie�li�my klasie hiobowe wie�ci i oczekiwali�my przera�eni na dzia�anie siarki i �elaza. Okaza�o si� jednak, �e przedtem czekaj� nas jeszcze tortury wst�pne. Byli�my prawdopodobnie zjawiskiem tak niepoj�tym w naszej s�awnej szkole, �e Dyr nie m�g� wci�� jeszcze uwierzy�, by nasz katastrofalny poziom by� wynikiem zwyk�ego nieuctwa. Raczej by� sk�onny przypu�ci�, i� jest on wynikiem jakiego� organicznego schorzenia. Poddano nas wi�c badaniu psychologa, �udz�c si� nadziej�, �e odpowiednio du�y procent imbecyl�w i kretyn�w w naszej klasie usprawiedliwi w jaki� spos�b to �enuj�ce zjawisko. Psycholog zaprezentowa� si� nam jako �agodny, ubrany na ciemno osobnik w okularach, o nieco smutnym wyrazie oczu. Bra� nas po czterech do klasy i tam zadawa� nam r�ne pytania. Na przyk�ad: czy boli nas cz�sto g�owa? Odpowiedzieli�my twierdz�co, demonstruj�c guzy i kontuzje wyniesione z mecz�w pi�karskich. Nast�pnie pyta� nas, ile mamy lat, czy posiadamy rodzic�w, czy spotka�y nas jakie� nieszcz�cia, czy przechodzili�my jakie� ci�kie choroby i czy nie przestraszyli�my si� czego� w �yciu. Odpowiedzieli�my szczerze, �e przestraszyli�my si� pana �waczka, gdy spyta� nas o przydawki. Nast�pnie P�dzelkiewicz opowiedzia� o strasznym przej�ciu w zwi�zku z nies�uszn� przegran� Walaska na olimpiadzie w Rzymie oraz z kl�sk� Edmunda Pi�tkowskiego w pojedynku z dyskobolami ameryka�skimi. Psycholog zakaszla� i przerwa� nam: � To by�y nieszcz�cia og�lnonarodowe. Chodzi mi o nieszcz�cia bardziej osobiste � wyja�ni�. Wi�c Zas�pa opowiedzia� o przebiciu d�tki rowerowej. S�aby � o rozdarciu spodni podczas treningu. Babinicz � o fryzjerze, kt�ry przez pomy�k� ostrzyg� go na zero. Zimny � o uszyciu mu zbyt d�ugiej jesionki przez rodzic�w, a Wr�bel � o skonfiskowaniu mu przez rodzic�w w�a, kt�rego hodowa�. A potem wszyscy opowiedzieli�my o nieszcz�ciu, jakie nas spotka�o z powodu odej�cia pani Lilkowskiej. Psycholog nie by� zbyt zadowolony i zapyta�, czy mamy straszne sny i czy krzyczymy w nocy. Odpowiedzieli�my twierdz�co, �eby mu sprawi� przyjemno��, a gdy za��da�, �eby�my to wyja�nili bli�ej, opowiedzia�em mu sen, w kt�rym �waczek kaza� mi si� nauczy� dwu zwrotek wiersza na pami��. P�dzelkiewiczowi �ni�o si�, �e zosta� w��czony przez pomy�k� do ch�ru. Poznali�my po jego twarzy, �e zn�w nie by� zadowolony, �e nasze prze�ycia nie s� wystarczaj�co straszne i �e mog� nas uzna� za normalnych. Zacz�li�my wi�c wymy�la� co� bardziej efektownego, s�dz�c, �e to nas uratuje. S�aby opowiedzia� o strasznym wypadku swego wujka, kt�ry wpad� w mleczarni do kot�a ze �mietan�, oraz o zgubnych skutkach tarcia przy praniu spodni w benzynie, kt�re to tarcie spowodowa�o samozap�on u s�siada P�dzelkiewicza. Psycholog, nie przerywaj�c, przys�uchiwa� si� nam z wyra�n� ciekawo�ci�, opowiadali�my wi�c jeszcze gorsze brednie... S�dzili�my, �e wszystko b�dzie dobrze, ale niestety... Mimo tych wysi�k�w wyniki test�w by�y niepomy�lne, z naszego punktu widzenia. Psycholog orzek�, �e cechuje nas �ywa inteligencja, aczkolwiek zainteresowania nasze nie zawsze id� w po��danym kierunku. Zarzuci� nam natomiast mitomani�, rozbuja�� fantazj� oraz niezdyscyplinowanie wewn�trzne na skutek braku dostatecznej opieki pedagogicznej i w�a�ciwego metodycznego prowadzenia. By�a to diagnoza katastrofalna. Stwierdzenia psychologa by�y ci�kim oskar�eniem pod adresem szko�y. Zacz�to wi�c nas prowadzi� metodycznie. Nasta�y czarne dni dla naszej klasy. Dyr zabra� si� z ca�� energi� do dzie�a. Siarka i �elazo pocz�y dzia�a�. �eby nas odgrodzi� od mniej zepsutych klas i lepiej pilnowa�, przeniesiono nas na parter w pobli�e pokoju nauczycielskiego. Zastosowano nadto, jak okre�li� pan �waczek, forsowne nauczanie, zaaplikowano dodatkowe lekcje, celem uzupe�nienia brakuj�cych wiadomo�ci ze szko�y podstawowej, oraz tak zwan� kwarantann�, kt�ra polega�a na wy��czeniu nas z �ycia towarzyskiego i sportowego szko�y. Wzmo�ono rygory. Naszym wychowawc� zosta� pan �waczek, znany z �elaznej r�ki. Nawet na boisko wypuszczano nas tylko ustawionych w pary i pod nadzorem nauczyciela. Wszystko to grozi�o ruin� naszego wspania�ego stylu oraz kompletnym upadkiem sportowej formy, nie m�wi�c ju� o rozkoszach s�odkiego lenistwa, kt�rym si� oddawali�my nami�tnie w zacisznych ustroniach �oliborskich ogrod�w, Lasku Biela�skiego, Wis�y i przytulnych podw�rek. Lecz nie rygory by�y najgorsze. Najgorsza by�a zmaza na honorze. Cierpieli�my z powodu upokorzenia i wstydu, �e dali�my si� beznadziejnie zagi��, przyskrzyni� i ujarzmi�, �e zagnano nas do roboty jak pierwszych lepszych sztubak�w, nas � star� wiar�, nas � s�awn� paczk� wyczynowc�w. Sprawa sta�a si� oczywi�cie g�o�na w ca�ej szkole, a nawet poza szko��. Patrzono na nas z szyderstwem albo z politowaniem, kt�re nas jeszcze bardziej z�o�ci�o. Nazywano nas ��sm� podpad���, �kwarantann�� albo wr�cz �frebl�wk��. Wi�ksza cz�� klasy z rezygnacj� podda�a si� tym zabiegom pedagogicznym. Bractwo stuli�o uszy i wzi�o si� do kucia. Lecz my, s�awna paczka wyczynowc�w, nie mogli�my znie�� takiej ha�by. Wymykali�my si� spod dozoru gog�w i w ukryciu obmy�lali�my sposoby ratunku. * * * Zebrania nasze odbywa�y si� przewa�nie w W�dzarni. W�dzarni� nazywali�my niewielki budynek w ogrodzie szkolnym. Nazwa pochodzi�a prawdopodobnie st�d, �e w czasie okupacji w�dzono tu potajemnie kie�basy. Do dzi� zachowa�y si� czarne, osmolone �ciany, zrujnowany piec i du�o hak�w na �cianach. Ledwie uchwytny zapach dymu wci�� jeszcze unosi� si� w powietrzu. Obecnie jedn� cz�� W�dzarni zajmowa�o s�u�bowe mieszkanie wo�nej Wi�ckowskiej, a drug� � magazyn ogrodniczy. Przechowywano tam narz�dzia, s�omiane maty, stare �awki przeznaczone na opa� i r�ne rupiecie szkolne. Drzwi magazynu by�y wprawdzie zamkni�te, lecz mo�na tam by�o si� dosta�, odsuwaj�c w �cianie jedn� z desek, kt�ra wisia�a tylko na �asce Pana Boga, czyli na jednym gwo�dziu. By�a to wymarzona melina. Wo�na Wi�ckowska robi�a nam pocz�tkowo wstr�ty i pr�bowa�a wykurza�, potem jednak zawarli�my z ni� rodzaj milcz�cego sojuszu. Kilka paczek krup, pi�tki, sk�rki od chleba i niedojadki za�atwia�y spraw�. Nami�tno�ci� Wi�ckowskiej by�a bowiem hodowla drobiu, o kt�ry toczy� si� zreszt� nieustaj�cy sp�r mi�dzy ni� a Dyrem. Ale trudno co� by�o zrobi� Wi�ckowskiej. Wi�ckowska bardzo zas�u�y�a si� dla szko�y. Wraz z m�em ocali�a w czasie okupacji r�ne szkolne zbiory, cenne urz�dzenia gabinetu fizycznego i chemicznego oraz uratowa�a szko�� od po�aru. Jej m�� przyp�aci� to nawet �yciem, bo aresztowany przez Niemc�w zgin�� w obozie. Tak, trudno by�o wojowa� z Wi�ckowsk�, zreszt� bez Wi�ckowskiej szko�a nie by�aby szko��. Wyci�gn�li�my z tego w�a�ciwe wnioski i starali�my si� z ni� utrzymywa� dobre stosunki. To nie by�o trudne. Wystarczy�o co jaki� czas okaza� serce dla drobiu i z�o�y� odpowiedni okup, a Wi�ckowska mi�k�a. Nazywa�o si� to �sk�adaniem ofiar bogowi Ptah�. Drug� melin� by�o tak zwane Obserwatorium, czyli ma�y pokoik z oszklonym dachem, na poddaszu szko�y. Podczas wojny Niemcy, zabieraj�c szko�� na koszary, urz�dzili tam posterunek obrony przeciwlotniczej. Teraz, pr�cz rupieci szkolnych, mie�ci� si� tu rodzaj cmentarzyska nieudanych dzie� fabrykowanych na lekcjach rob�t r�cznych. Przenikn�� by�o �atwo. Wystarczy�o poprosi� Wi�ckowsk� o klucz. Oczywi�cie woleli�my W�dzarni� od Obserwatorium. W�dzarnia nale�a�a tylko do nas, do nikogo wi�cej, nie m�wi�c ju� o tym, �e mia�a nastr�j jedyny w swoim rodzaju. By�o tu du�o miejsca, maty s�omiane tworzy�y wygodne legowiska, a komin grza� lepiej ni� piec. Dopiero wi�ksze mrozy wygania�y nas st�d i zmusza�y do okupowania Obserwatorium, kt�re posiada�o ogrzewanie centralne. Tote� zdziwi�em si� bardzo, kiedy w trzy dni po rozpocz�ciu si� kwarantanny Zas�pa na du�ej przerwie powiedzia� bardzo zaaferowany: � Panowie, dzi� idziemy do Obserwatorium, zajmijcie miejsca, ja tam zaraz przyjd�. � Czemu do Obserwatorium? � Dowiecie si� wkr�tce. � Czy co� si� sta�o? � Tak. � Co� przykrego? � Chyba tak � mrukn��, ale nic nie chcia� wi�cej wyja�ni�. Obserwatorium by�o puste. Jak zwykle w dni pogodne, kiedy uczniowie sp�dzali przerwy na boisku. Czekali�my zdenerwowani. Po up�ywie paru minut rozleg�y si� ci�kie kroki na trzeszcz�cych schodach i do Obserwatorium niedba�ym krokiem wtoczy� si� silnie zbudowany m�odzieniec o rumianej twarzy, czarnych brwiach i we�nistych w�osach. Za nim z nadzwyczaj powa�n� min� wsun�� si� Zas�pa, zamykaj�c starannie za sob� drzwi na zasuwk�. � To kolega Alibaba z jedenastej � powiedzia�. � Przywita� koleg�. Wstali�my wszyscy i patrzyli�my z ciekawo�ci� na Babi�skiego, zwanego Alibab�. Alibaba nale�a� do s�awnej paczki czworor�cznych, kt�ra cieszy�a si� wielkim mirem w�r�d uczni�w klas ni�szych. Alibaba skrzywi� si� i skin�� nam niedbale g�ow�. � Niech kolega siada � powiedzia� Zas�pa, podsuwaj�c czworor�cznemu krzes�o o trzech nogach. Alibaba zmierzy� krytycznym okiem krzes�o, odsun�� je, po czym podci�gn�� si� na r�kach i wdrapa� zr�cznie na rozwalon�, staro�wieck� katedr�. Spojrza� na nas z g�ry. � B�dzie kolega �u� czy �uska�? � Zas�pa wyci�gn�� usmarowane atramentem r�ce. W jednej trzyma� gar�� angielskiego ziela, a w drugiej pestki dyni. Alibaba u�miechn�� si� pob�a�liwie i pokr�ci� przecz�co g�ow�. � Przyst�pmy od razu do rzeczy � powiedzia�. � Zwr�cili�my uwag� na dzia�alno�� koleg�w. Koledzy dostarczaj� od trzech dni niezdrowej sensacji oraz naruszaj� honor i tradycje naszej s�awnej budy. S�uchali�my zaskoczeni. � Przepraszam � przerwa� Zas�pa. � Czy kolega nie dzia�a przypadkiem z polecenia Dyra? Alibaba zmarszczy� brwi. � Co za pomys�? Powiedzia�em tylko, �e koledzy naruszaj� podstawowe tradycje naszej szko�y. � To samo m�wi Dyr. � Gdy dwu m�wi to samo, to nie jest to samo � rzek� Alibaba. � Widz�, �e jeste�cie zupe�nie zieloni, �e musz� bli�ej wyja�ni� t� spraw�. Prosz� koleg�w, na terenie szko�y zwalczaj� si� dwie tendencje, czyli d��enia. Tendencja gog�w i tendencja uczni�w. Gogowie maj� swoje poj�cie doskona�o�ci, lecz my mamy swoje poj�cie doskona�o�ci. Jest zrozumia�e, �e gogowie w imi� swych szlachetnych cel�w maj� stale sk�onno�� do �rubowania poziomu, zabierania nam czasu i nak�adania na nas coraz wi�kszych ci�ar�w. Gdyby�my nie przeciwstawiali si� gogom, przekarmiliby nas t�ustymi pulpetami wiadomo�ci, doprowadzili do utraty kondycji fizycznej i og�lnego char�actwa, co w konsekwencji obr�ci�oby si� przeciw samym nieumiarkowanym i zach�annym gogom. Na szcz�cie od wiek�w dzielna m�odzie� przeciwstawia nieumiarkowanym gogom swoj� w�asn� tendencj�, k�adziemy im zbawienne tamy i przeszkody. S� to zdrowe zabiegi dietetyczne i higieniczne. Zapewne nie wiecie... � tu Alibaba poufnie �ciszy� g�os � �e do dzi� dnia przechowa�y si� historyczne dokumenty, m�wi�ce, jak te dzia�ania wygl�da�y w naszej szkole przed latami. Okazuje si�, �e szlachetni nasi poprzednicy, starsi koledzy, zdawali sobie spraw� z wielkiego znaczenia zabieg�w dietetycznych i higienicznych w tym zakresie. Dokumenty te s�, rzecz jasna, tajne i pilnie strze�one. By� mo�e jednak w niedalekiej przysz�o�ci dost�picie zaszczytu ogl�dania ich na w�asne oczy. Znajduj� si� w�r�d nich tajne szyfry i grypsy oraz opisy sposob�w skutecznych w tamtych czasach. Z epoki Ksi�stwa Warszawskiego zachowa�a si� na przyk�ad rozprawka niejakiego Jana Ursyna Pr�czy�skiego pt. �O skutecznym tolerancji kar sposobie� z w�asnymi rysunkami autora, zawieraj�ca opisy trik�w pozwalaj�cych mo�liwie bezbole�nie znosi� kary kl�czenia na grochu, ��apy�, podk�adanek i r�zg. Posiadamy tak�e mankiet J�zefa Pucia, kt�ry s�u�y� mu za �ci�gawk�. � Pucia?! � wykrzykn�li�my. � Tego s�awnego Pucia?! � Tak, tego samego, kt�ry nast�pnie zosta� spo�yty przez krajowc�w na wyspach Fid�i. Nie wiecie bowiem, i� pierwszym jego osi�gni�ciem naukowym by�o odkrycie pewnej prawid�owo�ci w sposobie pytania przez poszczeg�lnych gog�w, co doprowadzi�o potem do wynalezienia ca�ych system�w obronnych. Do dzi� dnia jedna z regu� w tej dziedzinie nazywa si� regu�� Pucia. Z nowszych czas�w mamy grypsy ministra pisane w kozie, kt�re s� cennym przyczynkiem do psychologii gog�w. Dalej tajny szyfr genera�a, umo�liwiaj�cy korzystanie z pomocy z zewn�trz podczas klas�wek, a wreszcie �ci�gawki chemiczne kolegi R�czki. Te ostatnie dokumenty uzyskali�my w czasie pobytu znakomitych koleg�w na terenie szko�y w zwi�zku z jubileuszem. Tak wi�c, widzicie, kontrakcj� t� prowadzono stale. Dopiero ze starcia tych dwu tendencji i przez sumowanie tych dwu wektor�w powstaje zdrowa linia zasadnicza i tw�rcza atmosfera nauki. Koledzy zapewne nie wiedz�, co to s� wektory, lecz radzi�bym przyswoi� sobie to warto�ciowe poj�cie. Tajemnica sukces�w naszej starej i s�awnej szko�y polega�a na tym, �e mimo drobnych odchyle� w t� lub w drug� stron�, mi�dzy tymi dwiema tendencjami zosta�a zachowana z�ota r�wnowaga. Dzi�ki ustawicznemu zagro�eniu ze strony aktywnych gog�w nie gnu�nieli�my w lenistwie, a jednocze�nie, nie daj�c si� dzi�ki naszym kontrakcjom zmia�d�y� ci�arowi nadmiernej wiedzy, zachowali�my jasno�� i gi�tko�� umys�u oraz wygospodarowywali�my czas niezb�dny dla nieskr�powanej wymiany my�li, rozwa�a� niewymuszonych i wolnych �wicze� ducha. Jednym s�owem, udawa�o nam si� obroni� niezb�dny zakres swobody. Dzi�ki tej zdrowej linii i szlachetnej r�wnowadze szko�a nasza cieszy�a si� pomy�lno�ci� i wyda�a d�ugi szereg m��w wybitnych. Lecz oto teraz wy, klasa �sma A, stanowicie niebezpieczne zagro�enie dla tej r�wnowagi. � Dlaczego? � wykrztusi� Zas�pa. � Przecie� my uprawiali�my w�a�nie wolno��. � My si� wci�� nie rozumiemy, kolego � u�miechn�� si� krzywo Alibaba. � Wi�c jakie macie do nas w�a�ciwie pretensje? � Mamy do was dwie pretensje g��wne. Po pierwsze, nie ubezpieczyli�cie wolno�ci, a po drugie, �le pos�ugiwali�cie si� wolno�ci�. A kto nie umie pos�ugiwa� si� wolno�ci�, ten dzia�a na szkod� wolno�ci. Obawiam si�, �e wy nie bardzo umiecie. Wasza niewiedza, nazwijmy zreszt� rzecz po imieniu � wasza wulgarna ignorancja sprowadzi�a na nas wszystkich niebezpiecze�stwo. Od dwu dni obserwujemy gro�ny niepok�j i chorobliwe ruchy Cia�a. Zwr�cili�cie uwag� gog�w na nas i dostarczyli�cie im argument�w przeciwko wolno�ci. Od dwu dni gogowie zapuszczaj� w nas przykre sondy pr�bne i badaj� g��boko�� naszej wiedzy, co nie nale�y do zabieg�w przyjemnych. Mamy te� informacje, �e szykuj� si� do zmiany kursu. Uznali�my was winnymi tego stanu rzeczy, a wasz� dzia�alno�� za niebezpieczn� i szkodliw� dla wolno�ci. � Ale� kolego � wykrztusi� Zas�pa � my wyt�umaczymy... � Nie przyszed�em s�ucha� t�umacze� � o�wiadczy� Alibaba � zapad�y ju� decyzje. Zlecono mi zawiadomi� was, �e wyznaczono wam miesi�czny termin dla uspokojenia wzburzonego Cia�a. Zad�wi�cza� w�a�nie dzwonek na lekcj�. Alibaba zeskoczy� z katedry i ruszy� do drzwi. W drzwiach zatrzyma� si� i jeszcze powiedzia�: � Uprzedzam tylko, �e je�li wam si� nie uda, marny wasz los. B�dziemy musieli przejecha� si� po kolegach. Znikn�� za drzwiami, zostawiaj�c nas w stanie zupe�nego przygn�bienia. Rozdzia� III Ca�� lekcj� chemii my�la�em nad po�o�eniem. Wyda�o mi si� beznadziejne. Z kt�rejkolwiek strony na nie spojrze�, nie by�o wida� �adnego ratunku. Nasza przysz�o�� malowa�a si� w jak najczarniejszych kolorach. Cokolwiek by�my robili, nawet gdyby�my wkuwali. Nie spos�b by�o przecie� nadrobi� w ci�gu miesi�ca �wiekowych� zaleg�o�ci. Z tych ponurych medytacji wyrwa�o mnie bolesne szturchni�cie w �ebro. � Ciamcia, Farfala m�wi do ciebie � us�ysza�em szept Zas�py. Zerwa�em si� z �awki. � Czy ty nie s�yszysz, co si� do ciebie m�wi? � Farfala patrzy� na mnie z wyrzutem. Profesor Farfala nigdy si� nie denerwowa�, tylko patrzy� z wyrzutem. � S�ysz�, panie profesorze. � Wi�c podejd� do aparatu i zademonstruj. Podszed�em na p� przytomny. Przy aparacie Kippa by�o ju� dwu ch�opc�w: Babinicz wlewa� kwas do cynku, a Wr�bel �apa� wod�r uchodz�cy z rurki do specjalnej prob�wki. � Ciamciara � rzek� profesor � powt�rz, co masz zademonstrowa�. Spojrza�em og�upia�y na dwie szklane kule aparatu, jakbym chcia� od nich dowiedzie� si�, co w�a�ciwie mam demonstrowa�. Ale szklane kule milcza�y. Ja te� milcza�em. Farfala westchn�� i skin�� na Zas�p�. Zas�pa wsta� i milcza�. Farfala wskaza� na P�dzelkiewicza. P�dzelkiewicz te� nie wiedzia�. Farfala pokiwa� g�ow�. � Pyta�em, co nale�y zrobi�, �eby otrzyma� wod�. Poruszy�em si� niespokojnie. � Odkr�ci� kurek � kto� pisn�� z tylnej �awki. Farfala zgromi� �mia�ka surowym spojrzeniem. � No wi�c, Ciamciara � Farfala zbli�y� si� do mnie i patrzy� z takim wyrzutem, �e straci�em g�ow�. Pami�tam tylko, �e nerwowo przekr�ci�em jaki� kurek... O�lepiaj�cy b�ysk porazi� mi oczy. Rozleg� si� huk i brz�k szk�a. Z rozbitej butli chlorowodoru wype�z� gryz�cy gaz. Ca�a klasa zacz�a krztusi� si� i kicha�. W ��tych k��bach gryz�cego dymu ujrza�em czerwon� twarz Farfali. Opiera� si� ci�ko o katedr� i kaszl�c krzycza�: � �otrze! Kto ci pozwoli�... kr�ci�.... kurkiem! Z�oczy�co! Otworzy� okna! Do klasy wbieg�a przera�ona Wi�ckowska. � Jezus Maria, wybuch�o! Pomacha�a �cierk� i wycofa�a si� na korytarz z krzykiem: � Gazy, w �smej A! Chwil� potem nadbiegli Dyr i pan �waczek. Szcz�ciem, sytuacja by�a ju� opanowana. Otworzyli�my wszystkie okna, gaz uchodzi� poma�u. Farfala, usmolony jak szatan, uwija� si� w gronie pomniejszych szatan�w, usuwaj�c szcz�tki aparatu Kippa. � Co si� sta�o? � zapyta� przera�ony dyrektor. � Nic, panie dyrektorze � odpar� spocony Farfala � po prostu lekcja w �smej A. � Rozumiem � rzek� wsp�czuj�co Dyr. � A ten wybuch? � Drobiazg. Ma�a pomy�ka laboratoryjna. �obuz wyprodukowa� gaz piorunuj�cy zamiast wody. � �yje? � przel�k� si� dyrektor. Wypchni�to mnie na �rodek klasy i pokazano Dyrowi. Dyr dotkn�� mnie palcem, jakby nie dowierzaj�c, �e ocala�em. � To zn�w jeden z tych... � powiedzia�. � Tak, to jeden z tych... � skin�� g�ow� Farfala. � Dlaczego to zrobi�e�? � zapyta� surowo Dyr. Uzna�em, �e lepiej nie podawa� prawdziwej przyczyny. � Ja... ja nie chcia�em � wykrztusi�em. � To po co kr�ci�e� kurkiem? Dla zabawy? � Nie... sk�d, ja tylko by�em ciekawy. � Ciekawy czego? � Co si� stanie, jak przekr�c� w drug� stron�. � Na razie chyba wstrzyma pan w tej klasie wszelkie do�wiadczenia � powiedzia� Dyr do Farfali. � To kretyni. Wydaje mi si�, �e najpierw trzeba ich przygotowa� teoretycznie. � Jestem tego samego zdania � odpar� Farfala. � Pan we�mie si� za nich solidnie. Musi pan zmobilizowa� ca�� swoj� energi�. � Oczywi�cie, panie dyrektorze, zmobilizuj� si� � powiedzia� Farfala, a jego czarne oczy zapatrzy�y si� w nas dziwnie. Zadr�eli�my. Kr��y�y wprawdzie s�uchy, �e Farfala jest hipnotyzerem, lecz nigdy nie do�wiadczyli�my tego na w�asnej sk�rze. Dopiero teraz... Ten wzrok by� straszny, obezw�adniaj�cy. Czuli�my, �e nasz koniec zbli�a si� w szybkim tempie, szybciej, ni� mogliby�my przypuszcza�. Gdy tylko nas puszczono, jak s�onie, co przed �mierci� zaszywaj� si� instynktownie w niedost�pnym cmentarzysku, tak i my natychmiast powlekli�my si� wszyscy do W�dzarni. Tutaj siedzieli�my przez par� minut, zadyszani jeszcze i wstrz��ni�ci. Wreszcie Zas�pa wytar� g�o�no nos i powiedzia�: � Jedno nas tylko mo�e jeszcze uratowa�. � Co? � zapyta�em. � Spos�b. � Spos�b? � zdziwili�my si�. � Niby jak to? Zas�pa milcza� przez chwil� ze �ci�gni�tymi brwiami, jakby my�la� nad czym� intensywnie, wreszcie rzuci� pytanie raczej retoryczne: � Zgadzacie si�, �e psorowie s� te� lud�mi? Spojrzeli�my na niego niespokojnie. � Chyba tak � odparli�my raczej bez wi�kszego przekonania. Zas�pa skin�� g�ow�. � No, wi�c powinni�cie zrozumie�, �e je�li psorowie s� lud�mi takimi jak wszyscy, to ka�dy z nich ma pi�t�. � Pi�t�? � unie�li�my do g�ry brwi. Czy�by na skutek ostatnich przej�� umys� Zas�py dozna� a� tak powa�nego szwanku? � Pi�t� Achillesa � powiedzia� Zas�pa. � Tak si� m�wi, braciszki. � Kto to by� Achilles? � zapyta� S�aby. � Nie wiem � mrukn�� Zas�pa � zdaje si�, jaki� grecki wyczynowiec. � Tak, grecki wyczynowiec � przytakn�� P�dzel z min� znawcy. � On by� odporny na cios. Zasadniczo odporny. Mia� tylko jedno s�abe miejsce. Kto go chcia� zrobi�, musia� typa wali� w pi�t�. � Ciekawe � mrukn�� S�aby. � Tylko nie bardzo wygodne � zauwa�y�em. � Ale dlaczego akurat w pi�t�? � dopytywa� si� wyra�nie zainteresowany S�aby. � Och, daj spok�j, S�aby � zdenerwowa� si� Zas�pa � nie o to przecie� chodzi, ja tylko tak... �eby�cie wiedzieli, �e ka�dy ma swoj� s�abo��. � Aha. � Nawet psor ma swoj� s�abo��, czyli pi�t�. � Ka�dy? � Ka�dy � odpar� stanowczo Zas�pa. � Dziadzia te� ma pi�t�? � zapyta�em z niedowierzaniem, gdy� trudno mi jako� by�o sobie wyobrazi� surowego matematyka, pana Ejdziatowicza, z pi�t�. � Nawet Dziadzia � odpar� Zas�pa. � I pan �waczek? � zapyta� S�aby. � I pan �waczek. � I pan Farfala? � Oczywi�cie. � I Dyr? � Nawet Dyr. � I pani Kalino? � I pani Kalino te�. � Jak�? � zapyta� S�aby, kt�ry najbardziej ze wszystkich profesor�w obawia� si� nauczycielki geografii, pani Kalino. � A w�a�nie... �eby�my to wiedzieli � westchn�� Zas�pa. � Ca�a trudno�� polega w�a�nie na tym, �eby wymaca� t� pi�t�, a potem znale�� na ni� spos�b. A jak znajdziesz, bracie, spos�b, to mo�esz �y� spokojnie, zdrowo i bez nerw�w, nie zagro�ony i leniwy jak pier�g. Najbardziej ostry gog nic ci nie zrobi... W powietrzu unosi� si� przyjemny zapach sma�onych powide�. Ospa�e muchy brz�cza�y pianissimo, nici babiego lata ko�ysa�y si� w oknie W�dzarni. Le�eli�my wygodnie na s�omianych matach i s�uchali�my Zas�py z na p� przymkni�tymi oczyma. Tak, to by�oby wspaniale czu� si� jak leniwe pierogi, spokojnie czeka�, co jutro przyniesie. Ale gdy tylko Zas�pa przesta� m�wi�, czar prys�. Otrze�wieli�my szybko. To by�o zbyt pi�kne, �eby mog�o by� prawdziwe. Nie ma takich sposob�w, kt�re by nas wyrwa�y z mocy szkolnych pot�g. Kt� potrafi okie�zna� energi� pana �waczka, uj�� side� Dziadzi, zmyli� czujne oko pani Kalino, wymkn�� si� analizom Farfali, nie m�wi�c ju� o Dyrze? Pr�dzej ju� uwierzyliby�my, �e b�dzie nam dane hipnotyzowa� tygrysy i zaklina� sztormy. � Ty powa�nie o tym sposobie? � u�miechn��em si� drwi�co. � A jak?! Nie s�ysza�e�, co m�wi� Alibaba? � Jego mowa by�a za m�dra � powiedzia�em � nie mog�em nic skapowa�. � A ja skapowa�em jedno � rzek� Zas�pa. � Co? � �e oni maj� spos�b. Na gog�w zawsze by�y sposoby. Ju� nawet kapitan Pucio... � Teraz s� inne czasy. � Nie. W tych rzeczach nic si� nie zmienia. Na pewno i teraz dzia�a jaki� system. M�wi� mi nawet Kicki... � Uwierzy�e� Kickiemu? To ananas. � Tak � wtr�ci� P�dzel � brat mnie ostrzega� przed nim. Obaj Kiccy to ananasy. I Ma�y, i Du�y. � Sk�d Tadek mo�e wiedzie� o Kickim? � zapyta� Zas�pa. � Chodzi z Du�ym Kickim do jednej klasy. Du�y Kicki zosta� niegdy� w �smej i Tadek go dogoni�. Kiedy� widzia� mnie z Ma�ym Kickim i powiedzia�, �ebym si� go wystrzega�, bo to straszny ananas i na pewno b�dzie mnie nabiera�. � Niech sobie b�dzie ananas, ale on zna sposoby � upiera� si� Zas�pa. � Pomy�lcie zreszt� sami, jak m�g�by Ma�y Kicki dosta� si� a� do klasy dziewi�tej, gdyby nie zna� sposob�w? Spojrzeli�my po sobie zbici z tropu. Istotnie, to by�o pytanie. Zas�pa u�miechn�� si� pod nosem i pocz�� ogl�da� paznokcie. � Zreszt� ja nie m�wi�, �eby i�� z tym do Kickiego � doda�. � Ja si� zgadzam, �e Kicki to ananas i z pewno�ci� b�dzie ��da� s�onej zap�aty za zdradzenie sposobu. Spraw� musisz za�atwi� ty � pokaza� na P�dzelkiewicza. � Dlaczego ja? � Proste jak w�os Mongo�a. Masz brata w jedenastej. On musi zna� sposoby. � Nigdy mi o nich nie wspomina� � mrukn�� P�dzelkiewicz. � Och, takie rzeczy trzymane s� w tajemnicy. Rozumiesz, �e gdyby dosz�y do uszu gog�w... wszystko by�oby na nic. Musisz przekona� Tadka, �e jeste�my ju� prawie doro�li i �e mo�e nam zdradzi� tajemnic�. Powiesz, �e jeste�my zagro�eni. Nie mamy innego wyj�cia i musimy zna� sposoby. To nasza ostatnia szansa. Rozumiesz? � Zas�pa popatrzy� P�dzelkiewiczowi w oczy. � No dobra, pom�wi� z nim, ale w domu, on w szkole nie lubi ze mn� gada� � odpar� bez entuzjazmu P�dzelkiewicz. I na tym zako�czyli�my nasze posiedzenie. By� zreszt� dzwonek na lekcj�. * * * Nast�pnego dnia rano czekali�my niecierpliwie na przybycie P�dzla. Przyszed� jak zawsze w ostatniej chwili. To dlatego, �e mieszka tu� pod sam� szko��. Ci, co maj� najbli�ej, przewa�nie si� sp�niaj�. Obskoczyli�my go natychmiast. � No i co? Dowiedzia�e� si�? Potrz�sn�� g�ow�. � Jak to? Tadek ci nic nie powiedzia�? � spojrzeli�my na niego rozczarowani. P�dzel westchn�� ci�ko i rzuci� teczk� na �awk�. � Dajcie spok�j, zb�a�ni�em si� tylko! Wy�mia� mnie. � Wy�mia� ci�? � zdumia� si� Zas�pa. � A nie m�wi�em?! � roze�mia�em si� szyderczo. Nigdy nie zaniedbywa�em okazji, �eby utrze� nosa Zas�pie. � Nie ma �adnych sposob�w. � Tak w�a�nie powiedzia� Tadek � potwierdzi� ponuro P�dzel. Zas�pa stropi� si� nieco, ale nie za bardzo. � To, �e ci brat nie chcia� powiedzie� � mrukn�� � nie �wiadczy jeszcze o tym, �e sposob�w nie ma. To �wiadczy tylko o tym, �e uwa�a ci� wci�� za f�fla, kt�remu nie warto nic m�wi�. � No... no... uwa�aj � nastroszy� si� P�dzel, ale Zas�pa nie zwraca� ju� na niego uwagi. � No, nic � powiedzia� � spr�bujemy wobec tego dowiedzie� si� wprost od Alibaby. � Od Alibaby?! My�lisz, �e on co� powie? � zapyta� z niedowierzaniem S�aby. � Musi powiedzie� � zacisn�� z�by Zas�pa. � Je�li tyle b�bni� o tradycji szko�y i w og�le... Je�li stawia� ��dania... powinien pom�c. Ostatecznie im te� co� na tym zale�y... Uspokoi� Cia�o, prosz� bardzo, ale niech nam przeka�� sposoby. Przynajmniej na paru gog�w. * * * Zaraz na pierwszej przerwie udali�my si� na poszukiwania Alibaby. Znale�li�my go wyci�gni�tego na �awce na po�udniowej stronie boiska i wygrzewaj�cego si� w s�o�cu z ksi��k� w r�ce. � Co jest? � skrzywi� si� niech�tnie na nasz widok. � My w sprawie uspokojenia Cia�a � rzek� powa�nym, acz zadyszanym nieco g�osem Zas�pa. Alibaba westchn�� ci�ko, usiad� leniwie na �awce i od�o�y� ksi��k�. Nosi�a ona tytu�: �Teoria informacji�. Tr�cili�my si� �okciami. To brzmia�o do�� tajemniczo. � Wi�c o co chodzi? � zapyta� niecierpliwie. � Tylko szybko, bo jestem zaj�ty. Zas�pa odchrz�kn�� i zagai�: � Chodzi o to, �e my... owszem i tego... jak najbardziej owszem, ale c� dobre ch�ci... kiedy, kolego, brak... �e tak powiemy, praktyki i do�wiadczenia... wi�c, kolego... my w�a�nie do was, �e... hm... jako kolega starszy i do�wiadczony... pomo�ecie i wska�ecie... to jest, chcia�em powiedzie�, udzielicie... tak jest, to w�a�nie chcia�em powiedzie�... udzielicie instrukcji, jak wiecie, no... wiecie... z tym Cia�em... Alibaba s�ucha� go, marszcz�c coraz bardziej brwi, wreszcie, nie daj�c mu sko�czy�, przerwa� ostro: � Co kolega be�kocze? Pomoc? Instrukcje? Co� takiego! Jak mogli�cie wyst�pi� z czym� takim? Popatrzyli�my po sobie zmieszani i cofn�li�my si� o krok. � Nie rozumiem � b�kn�� wystraszony Zas�pa � zdawa�o mi si�... my�la�em... � Kolega �le my�la�. Tak, to wszystko potwierdza nasze najgorsze obawy. � Alibaba patrzy� na nas z wyra�n� odraz�. � C� to za widok! Ch�opak od Lindego �ebrz�cy pomocy! �adnemu szanuj�cemu si� Lindy�cie na przestrzeni dwu wiek�w nawet by przez my�l nie przesz�o zwr�ci� si� do starszego kolegi z czym� takim. Widz�, �e upadli�cie g��biej, ni� mo�na by�o przypuszcza�! Wstyd i ha�ba, kolego! Zapami�tajcie to sobie. Nasz� dewiz� jest: �Rad� sobie sam, jak umiesz�, a wy chcieliby�cie, �eby was za r�czk�! Wstyd i ha�ba, koledzy! Zas�pa tr�ci� mnie �okciem, �ebym ratowa� sytuacj�. Zacz��em wi�c z innej beczki. � Kolego... kt� tu m�wi, �eby za r�czk�... nie chodzi nam o pomoc w znaczeniu r�czki... chodzi o ma�� licencj�... tak, tylko o licencj�. � Jak� licencj�? � Licencj� na spos�b. � Na spos�b? � Tak, sposobik. Koledzy maj� wyrobione sposoby, czy nie by�oby �adnie, gdyby te sposobiki przekaza� z r�czki do r�czki, aby nie zagin�a tradycja? Alibaba najpierw wytrzeszczy� oczy na t� mow�, a potem zmarszczy� brwi i spojrza� na mnie dziwnie. � C� to za sposobiki? � Sposobiki na gog�w. � Nie znam �adnych sposobik�w, przyjacielu � rzek� Alibaba, patrz�c na mnie uwa�nie, tak jak patrzy� na mnie kiedy� lekarz, gdy by�em niezupe�nie przytomny. � Id�, napij si� wody � powiedzia� zatroskany. Wyci�gn�� si� z powrotem na �awce i wzi�� si� do czytania �Teorii informacji�. Odeszli�my upokorzeni i w�ciekli. � Teraz chyba ju� uwierzysz, �e nie ma �adnego sposobu � powiedzia�em do Zas�py. Ale przekona�em si�, �e niepowodzenia, jakie nas spotka�y, spot�gowa�y tylko jego zaci�to��. � Ukrywaj� � powiedzia� przez z�by i zacisn�� pi�ci � ukrywaj�, �ajdaki, ale nie zwiod� mnie. Za stary wr�bel jestem. Widzia�e�, co on czyta�? � To podr�cznik wywiadu � powiedzia� P�dzel. � Albo kontrwywiadu � doda� S�aby. � S�dzisz, �e to ma zastosowanie w szkole? � zapyta�em Zas�py �artobliwie, ale on si� nie pozna�. � Z pewno�ci� � odpar� � to w�a�nie nale�y do sposobu. Spojrza�em na niego ze wsp�czuciem. Biedak popada� w mani�. By�em przekonany, �e ca�� lekcj� nie my�la� o niczym innym, tylko o sposobie. Tote� nie zdziwi�em si�, kiedy na nast�pnej przerwie podszed� do nas i powiedzia�: � Nie widz� innej rady. Trzeba b�dzie poszuka� jutro Kickiego. Nie wiecie, gdzie on teraz koczuje? � Zachodzi� do W�dzarni � powiedzia�em. � Ju� teraz nie zachodzi � mrukn�� P�dzel. � Wi�ckowska go wyrzuci�a. Dra�ni� dr�b Wi�ckowskiej i podjada� s�onecznik. � Widuj� go w sto��wce � rzek� S�aby � gra tam na przerwach w ping-ponga i handluje z hobbystami. Chcecie opyli� znaczki, etykiety, poczt�wki czy te� naby� co� z filumenistyki albo filatelistyki... � Dobrze, �e� mi przypomnia� � przerwa� mu Zas�pa. � P�dzel, na jutro przygotujesz pestek, a ty, Ciamcia � zwr�ci� si� do mnie � troch� tego �miecia pocztowego. Zas�pa gardzi� filatelistyk�. * * * Istotnie, Kicki koczowa� teraz w sto��wce. Kiedy�my tam zajrzeli nazajutrz na pierwszej przerwie, siedzia� na stole z �palet�� do ping-ponga i ogl�da� album ze znaczkami, otoczony gromad� malc�w z klas ni�szych. � Cze��, Kicki � powiedzia� Zas�pa � chod�, mamy do ciebie mow�. Kicki zeskoczy� ze sto�u. Poszli�my w k�t sto��wki za fikus i filodendron. Zas�pa wyci�gn�� z kieszeni papierow� torebk� oraz blaszane pude�ko po herbacie. � �ujesz czy �uskasz? � Co masz do �ucia? � Betel. � La