7416
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7416 |
Rozszerzenie: |
7416 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7416 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7416 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7416 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski - Lubonie.
Cykl Powie�ci Historycznych Obejmuj�cych Dzieje Polski.
Powie�� z X wieku.
Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.
Redaguje Komitet pod przewodnictwem Profesora Doktora WINCENTEGO DANKA oraz pod przewodnictwem honorowym Profesora Doktora JULIANA KRZY�ANOWSKIEGO.
Cz�� druga.
Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza, Warszawa 1969.
Panu BRONIS�AWOWI ZALESKIEMU w Pary�u.
Przypomnisz sobie mo�e, kochany Bronis�awie, rozmow� nasz� o powie�ciach historycznych, kt�rymi w roku przesz�ym b�d�c w my�lach zaj�ty, spowiada�em Ci si� z trwogi i zapa�u, jaki one we mnie obudza�y.
Na�wczas by� to pomys� tylko jeszcze, kt�ry teraz, jak umia�em i mog�, przyprowadzam do skutku.
By�e� jednym z pierwszych, z kt�rymi przej�ty ca�y zadaniem tym - m�wi�em: my�l sama zda�a Ci si� i dobr�, i pon�tn�, przyjmij�e jeden z pierwszych jej owoc�w.
Czasy, kt�re si� tu maluj�, szare okrywaj� mroki, wr�ci� im cokolwiek �ycia, stara� si� je z niemnogich skaz�wek i pomnik�w odgadn��, zaprawd� trudnym by�o.
Nie pochlebiam sobie, abym to dokona� tak, jak to nale�a�o, alem uczyni� pobo�nym ku przesz�o�ci sercem, jakem zdo�a� i umia�.
Przyjm maluczk� ofiar�, ch�tliwie i pob�a�aj�co.
Tw�j wierny - J�zef Ignacy Kraszewski.
Dnia 29 marca 1876, Drezno.
Tom pierwszy.
Rozdzia� 1.
Wiecz�r by� skwarnego dnia letniego, s�o�ce za chodzi� mia�o za lasy.
Co �y�o, ukryte w cieniach i zaro�lach, czeka�o, by powia� wiatr wieczorny, spad�a rosa o�ywcza i pal�ce promienie dopieka� przesta�y.
Milcza�o wszystko.
Stada w zaro�lach si� chroni�y, ludzie po lasach, rzadko ptak przelecia� w powietrzu, kt�re zia�o ogniem.
Noc mia�a przynie�� och�od� i wypoczynek po dniu, kt�ry zwarzy� ro�liny i wyssa� z ziemi ostatki wilgoci, po niedawnej pozosta�e burzy.
Tego dnia pod wiecz�r nawet nie zmniejszy� si� upa� i na nie bie chmurki �adnej wida� nie by�o.
Wypogodzone, rozpalone, bezbarwne, zwiastowa� si� zdawa�o posuch�, bo tarcza s�oneczna ponad lasami okry�a si� barw� krwi i purpurowa, bezpromienna, dziwna i straszna, z wolna k�oni�a si� ku czarnemu pasowi puszcz dalekich.
W powietrzu unosi�y si� s�upy muszek, podnosz�ce wysoko, wiruj�ce obrotami jakimi� samowolnymi, jakby je powiew jaki, kt�rego czu� nie by�o, to w g�r�, to na bok odnosi�, to przyciska� ku ziemi.
Chmur� lecia�y tak muszki skrzydlate, ponad ��ki i pola, zdaj�c si� bawi� i swawoli� w rozpalonych ziemi wyziewach.
Na polach cicho by�o i pusto.
Wysch�e rzeczu�ki ciek�y skryte g��boko, uciekaj�c daleko od spieki, co je wypija�a.
Czasem w dali powiew, kt�ry nie dochodzi� tu i czu� si� nie dawa�, na piaszczystych roz�ogach chwyta� kurzu tumany i do g�ry je gdzie� unosi�.
Na Krasnej g�rze nad Wart�, we dworze Luboni�w, tak pusto by�o, jak wsz�dzie dnia tego, ludzie si� od spieki gdzie� pochowali.
I obyczajem starym wszystko sta�o otworem: dom, zagroda, wrota, nie strzeg� nikt ich, bo si� nikogo nie l�kano.
Dw�r stary wznosi� si� na pag�rku nad rzek�, lasem wysokim otoczony z jednej strony, z drugiej do pola i ��k przytykaj�cy.
Jak wszystkie na�wczas, by�a to budowa drewniana, ale rozleg�a i krzepko z bierwion ogromnych wzniesiona.
Wysoki dach z dymnikami, okopcony i czarny, panowa� nad ni�.
Doko�a opasywa�o j� podsienie na s�upach rzezanych.
Podw�rze by�o rozleg�e i czyste, budynki wko�o proste, ale nowe i schludne.
Z rozmiar�w dworu wnosi� by�o mo�na o wielkiej zamo�no�ci rodu, co tu zamieszkiwa�; ze stajen i szop o trzodach i gospodarstwie; z �adu oko�o domu o pilno�ci pana.
Ju� czas by�, a�eby i ludzie, i byd�o pod dach wraca�o.
Cho� upa� si� nie zmniejsza�, s�o�ce przynajmniej straci�o si��, patrza�o gro�no krwawym okiem, ale nie piek�o.
Ko�o dworu panowa� jeszcze spok�j i cisza.
Od strony lasu, w cieniu le�a�y psy-str�e, na ch�odniejszej ziemi powyci�gane i jak martwe.
Dw�r sta� otworem.
Drzwi i okna z poodsuwanymi okiennicami wpuszcza�y powietrze, lecz ono zia�o jeszcze gor�cem.
Ognisko w �wietlicy by�o wygas�e i zarzucone popio�em, komory na rozcie� poodmykane, nikogo nigdzie, �ywej duszy...
W podw�rku kilka kur chodzi�o, dziobi�c porozsypywane ziarna.
Wszystkie izby domostwa przej�� tak by�o mo�na, nie znalaz�szy nikogo.
Na tyle tylko, od lasu, na ogromnym kamieniu, kt�ry le�a� pod strzech�, siedzia�a bardzo stara niewiasta, zgarbiona wiekiem, z w�osy siwymi, kt�re spod chust si� wysuwa�y, siedzia�a, i jakby na p� drzemi�c, prz�d�a.
Twarz jej opalon�, z pomarszczon� i posieczon� sk�r�, ��t�, pargaminow�, mech staro�ci pokrywa� na policzkach i brodzie, oczu g��boko zapad�ych dostrzec prawie nie by�o mo�na spod nawis�ych powiek i brwi zaros�ych bujno.
Trzyma�a k�dziel, ci�gn�a ni� bezmy�lnie, z wolna i zatopiona w dumach jakich� prz�d�a nie przestaj�c.
Niekiedy palce przyk�ada�a do ust, aby je zwil�y� i ni� ci�gn�a znowu, cienk�, r�wn�, g�adk�, cho� bezsilne palce opiera� si� pracy zdawa�y.
Czasem w�r�d tego snucia zatrzyma�a si� nagle, jakby jej si� nie sta�o, potem przypomniawszy sobie k�dziel, z po�piechem znowu do niej powraca�a.
Ubogo ubrana by�a starucha, nie maj�c na sobie nic opr�cz p��tna, a na nogach lipowych kurpi� nowych, kt�re je opasywa�y.
Zapaska we�niana by�a ciemnej barwy, na szyi nawet �adnego sznurka i ozdoby wida� nie by�o.
Niewiasta d�ugie ju� lata na �wiecie prze�y� musia�a, jednak trzyma�a si� jeszcze i nas�uchiwanie najmniejszego szelestu przekonywa�o, �e ucho mia�a czu�e.
W�r�d ciszy psy, co nie opodal od staruszki le�a�y, popodnosi�y g�owy i jeden z nich, rozpatruj�c si� niespokojnie, za mrucza�, jakby drugim dawa� has�o.
Wnet i reszta pozrywa�a si� na nogi, wietrzy� pocz�y, lecz sta�y niepewne.
Nic s�ycha� i nic wida� nie by�o.
Pok�ad�y si� znowu, ale g�owy podniesione czyha�y na szelest najmniejszy.
Stara te� od k�dzieli na swych towarzysz�w oczy zwr�ci�a, jakby ich pyta�a o niepokoju przyczyn�.
Ten, kt�ry pierwszy zamrucza�, odzywa� si� jeszcze kiedy niekiedy, ale nie bardzo zna� pewien siebie.
I d�ugo tak nic s�ycha� nie by�o.
S�o�ce czerwone stoczy�o si� za lasy, a wnet i mrok szybko nadchodzi� zacz��.
Na p�nocnej niebios stronie blada pokaza�a si� pierwsza gwiazda, ku zachodowi, jak z�oty sierp, sta� w�ski ksi�yc na m�odziku.
W dali co� t�tnie� si� zdawa�o...
Staruszka wsta�a, zabra�a k�dziel i ruszy�a si� powoli ku dworowi, a id�c, obyczajem starym, mrucza�a co� sama do siebie.
Tu� i �ycie budzi� si� z zachodem zacz�o.
W powietrzu przelatywa�y d�wi�ki, byd�o i owce bieg�y z pola.
Klaska�y pastuch�w batogi, rycza�y krowy i r�a�y konie, coraz bli�ej s�ycha� je by�o.
Starucha, stan�wszy u p�ota, wypatrywa�a je w dali i potrz�sa�a g�ow�, jakby pani� by�a i gniewa�a si� na niedba�e s�ugi.
Wtem �miechy i �piewy tu� blisko dosz�y ucha staruszki i lice si� jej po ruszy�o, g�owa podnios�a, oczy skierowa�y ku dworowi.
G�osy to by�y niewie�cie, weso�e, m�ode.
U�miechn�y si� te� mimo woli usta starej prz�dki i niespokojnie rozgl�da� zacz�a, wypatruj�c nadchodz�cych.
Psy, kt�re le�a�y spokojnie, skowycz�c i podskakuj�c si� zerwa�y, jak by i ich uradowa�y te ludzkie g�osy po d�ugiej ciszy.
A wtem z lasu ukaza�a si� ca�a gromadka dziewcz�t w bieli.
Przodem sz�a najpi�kniejsza, wysokiego wzrostu, smuk�a, ze �miej�cymi si� oczyma, z ciemnym w�osem w kosy zaplecionym, z podniesion� ra�nie g��wk�, na kt�rej, opr�cz rucianego wianuszka, nios�a ca�� wi�zank� �wie�ych le�nych kwiat�w, a� na ramiona spadaj�cych.
W bia�ej koszuli i zapaskach, ze sznurami bursztyn�w i krasnych kamyk�w na szyi, przepasana czerwonym pasem, kt�rego ko�ce u boku spada�y, sz�a tak jak le�na panna, kr�luj�c widocznie tym, co za ni� bieg�y i w oczy jej patrza�y.
Przed sob� w sp�dniczce podwini�tej mia�a pe�no uzbieranych zi� i r�nej le�nej zdobyczy.
Dziewcz�ta te� id�ce za ni� nios�y kobia�ki na plecach, koszyki w r�kach, postrojone by�y w kwiaty jak ona, a lica im si� wszystkim m�odo�ci� �mia�y i weselem.
Sz�y ku dworowi i �piewa�y.
Ostatnia zwrotka piosenki sko�czy�a si� �miechem, bo te� i psy, �asz�c si�, ku dziewcz�tom przypad�y.
Z drugiej strony becz�ca i wrzawliwie odzywaj�ca si� cisn�a do wr�t trzoda.
Cisza przed chwil� wielka zmieni�a si� w gwar �ycia pe�ny.
Starucha patrzy�a na dziewczyn� z u�miechem, a ta ku niej d��y�a, potrz�saj�c uwie�czon� g��wk�.
O, uda�o� si� w lesie, uda�o!
zawo�a�a.
Ca�y�my dzie� prze�piewa�y w ch�odzie, za grzybami chodz�c i jagodami.
Wszystkiego pe�no, cho� gar�ciami garn��.
Posucha w cie niu nic nie zwarzy�a.
Ptaszki nam �piewa�y, a my im...
i dzionek, babusiu, zszed� jak b�yskawica.
A jam tu go ledwie do ko�ca doprz�d�a rzek�a z�amanym, z zasch�ego gard�a, g�osem stara.
A ojciec?
zapyta�o dziewcz�.
Nie ma ojca?
Ojciec do knezia jecha� musia�, ale na noc powr�ci z Po znania.
Niewielka to droga, a nocowa� tam nie ma po co.
Tylko go nie wida�!
Gdy tak gwarzy�y i m�wi�c si� zwraca�y do dworu, dziewcz�ta z kobia�kami wyprzedza� j� zacz�y i �miej�c si�, a swawol�c, do drzwi p�dzi�.
Z drugiej strony, od podw�rza, szli przeciw nim zagl�daj�c parobcy, kt�rzy z pola powracali, lecz zoczywszy ich, ca�e to dziewcz�t stadko pobieg�o si� ukry� po komorach i g�osy tylko m�ode s�ycha� by�o.
Staruch� prowadzi�a z wolna dziewczyna, przymilaj�c si� do niej, a ta j� po twarzy r�k� zmarszczon� g�adzi�a.
U studni, po�rodku podw�rka, ruch by� wielki i wiadrom nie dawano spoczynku, czerpi�c ch�odn� wod� czyst�, napawaj�c si� ni� z rozkosz�.
Byd�o tymczasem samo sz�o do swoich szop otwartych na spoczynek, a pastuszki i parobcy, oko�o koryta stoj�c, g�o�no �mieli si�, tak jak to zwyk�o si� weso�o rozkoszowa�, gdy pana w domu nie ma.
Ale na drodze t�tent si� da� s�ysze� i wielka ta wrzawa zaraz przycich�a; psy bieg�y ku wrotom.
Z dala na polu wida� by�o jad�cy do dworu orszak ca�y, dosy� poka�ny, konnych i zbrojnych ludzi.
Przodem na dobrym koniu jecha� dorodny, niem�ody ju� m�czyzna, pi�knej postawy wojackiej, z r�k� w bok, w kr�tkim p�aszczu, a raczej sukni, zdj�tej z r�kaw�w dla gor�ca i tylko na ramiona rzuconej.
Miecz mia� u pasa, n� w pochwie za pasem, a u siedzenia na koniu m�ot wisia�, nabijany gwo�d�mi ��tymi i wyrabiany misternie, w sk�rzanej obj�ty pochewce.
Za nim kilku m�odych, jednako odzianych i zbrojnych dobrze, jecha�o.
Wygl�dali wszyscy, jakby z boju albo na b�j si� wybrali.
Pozna� by�o �atwo, �e do domu d��yli i obcymi tu nie byli, konie ich r�a�y niespokojnie i oni oczy zwracali ku dworowi.
Twarz jednak tego, co przodem jecha�, nie rozja�ni�a si� na widok jego, powa�ny jecha� i zamy�lony.
Parobcy z pola przybyli, postrzeg�szy zbli�aj�cych si�, podbiegli ku wrotom na ich przyj�cie.
We drzwiach pod s�upkami sta�o pi�kne dziewcz�, tak jak z lasu przyby�o, u�miechaj�c si�, a starucha, r�k� po�o�ywszy na jej ramieniu, drug� trzymaj�c jeszcze sw� k�dziel, nie ruszy�a si� od jej boku.
Z dala ju� przybywaj�cy wita� swe niewiasty, a one jego.
Matka to by�a i c�rka, bo �ony nie mia� dawno.
Zsiad� tedy u progu gospodarz, konia zdaj�c na parobka i pozdrowiwszy matk�, pog�askawszy c�rk�, jak sta�, do �wietlicy poszed�.
I one ci�gn�y za nim.
A gdy na �awie za sto�em siad�, ko�pak zdejmuj�c i czo�o ocieraj�c, stara z komory kube�ek pe�ny napoju wynios�a.
Pij, synu rzek�a na upa� to jedyne.
Kwas brzozowy najlepiej gasi pragnienie.
S�o�ce nas te�, jakby si� gniewa�o, piek�o ca�y dzie� bez lito�ci.
I patrza�y mu w oczy stara i m�oda, jakby my�li jego zgadywa� chcia�y.
Siedzia� pos�pny.
Bada� go nie �mia�a matka, dziewcz� by�o odwa�niejsze.
Co� bo nieweso�o od knezia Mieszka wracacie!
odezwa�a si�.
Czy�by si� co z�ego nios�o?
Co tam ma by�!
rzek� Lubo�.
Nie ma nic.
Mieszek wojny patrzy i t�skni, gdy jej nie ma.
Doma mu nudno...
Westchn�� i popatrzy� na c�rk�, kt�ra nie wiedzie� dlaczego pod tym wejrzeniem ojcowskim sp�on�a.
Zaci�y� jej wianek le�ny, zdj�a go ze skroni i posz�a z nim do komory.
Dopiero po odej�ciu jej starucha si� do syna zbli�y�a i w oczy mu badaj�co spojrza�a.
Licho nada�o zamrucza� po cichu.
Zawsze mu si� nasza dziewka �ni.
Ma �on sze��, a bez si�dmej ani �y�.
Niech �e jej szuka, k�dy chce, bo ja mojej nie dam, to darmo.
Pi�ci� o st� uderzy�.
Starucha w r�ce plasn�a.
Jeszcze by te�!
zawo�a�a.
Jedyne oko w g�owie kneziowi da� na zabawk�.
A co jej po tym!
Tam szcz�cia nie zazna, gdzie ich tyle.
Dziewczyn� co rychlej trzeba komu da�, aby mu ch�tka odpad�a.
Tak, doda� Lubo� matko droga!
Gdyby ich u mnie dwie albo trzy by�o i syn�w ze dwu w dodatku, �atwo by dziewczyn� zaswata�, ale ona u mnie c�rk� i synem, a kto j� we�mie, ten mi dzieckiem by� musi i nast�pc�.
Lubo� ojcowizny nie spu�ci lada komu.
G�ow� potrz�s�.
Oj, syna, syna mi �al!
westchn��.
Serca sobie nie psuj odezwa�a si� baba, �z� ocieraj�c r�kawem.
Op�akali�my go u pogrzebu.
A, gdybym go ja martwego widzia� i na stosie m�wi� Lubo� nie tyle by mnie serce bola�o, jak my�le�, �e on tam gdzie� niewolnikiem si� obcym wys�uguje z g�ow� postrzy�on�, �e Niemcowi wod� nosi i drwa r�bie.
Zamilkli oboje; obojgu �zy si� potoczy�y, a s��w nie sta�o.
Nieszcz�sna to godzina i dzie�, kiedym ja go, dziecin� s�ab�, na nalegania i pro�by z sob� na wypraw� wzi��.
Chcia�o mu si� wojennej sprawy pr�bowa� zawczasu.
Gdyby� pad� od strza�y, ale mi go sprzed ocz�w Niemcy chwycili.
Jeszcze s�ysz� jego wo�anie, jeszcze widz� go, r�ce wyci�gaj�cego ku mnie, a jam ranny, odcinaj�c si� sam trzem, w pomoc mu nie m�g� pospieszy� i znik� mi z ocz�w na zawsze!
R�k� uderzy� po stole i spar� si� na niej Lubo�, a stara go po g�owie g�aska� pocz�a, p�acz�c.
Nie pierwszy to raz, ale setny mo�e tak op�akiwali dziecko stracone, cho� lat up�yn�o wiele, jak o nim s�ychu nie by�o.
W sercu ojca gniew i pragnienie zemsty ros�y i gromadzi�y si� z latami, a ile razy kne� Mieszko ci�gn�� na Niemc�w, prosi� mu si� Lubo�, aby tej krwi si� napi�, kt�ra mu jego krew zabra�a.
S�a� on za Odr� i Elb� do Niemc�w z okupem, szukaj�c jedynaka, ano ju� wszelka nadzieja by�a stracona, bo o dziecku wie�ci najmniejszej nie dosta�, a lat kilkana�cie od tego czasu up�yn�o.
W milczeniu odst�pi�a stara od syna, bo czas by�o my�le�, by sposobi� wieczerz�, i cho� dziewcz�ta ju� j� pewnie musia�y nagotowa�, spojrze� chcia�a stara gospodyni, co si� tam dzia�o.
Lubo� zosta� tak sam z �alem swoim, na r�ku podparty.
Wtem psy u wr�t ujada� zacz�y i jeden z pacho�k�w wszed� na pr�g.
Co tam z psami?
zapyta� pan.
Podr�ny, o go�cin� prosz�c, u wr�t na koniu stoi rzek� pacho�ek.
Co za jeden?
Nieznajomy cz�ek.
A z wielu ko�mi?
Sam jedzie.
Sk�d�e si� opowiada?
Znad czeskiej granicy.
Prowad�cie� go odezwa� si� Lubo�, wstaj�c nie ju�ci go od wr�t ode�lemy.
I pochyliwszy si�, w okno otwarte spojrza�.
Podr�ny, niepozornie odziany, ze zm�czonego drog� konia zsiada� w�a�nie.
Cz�ek by� m�ody, twarzy bladej, jakby przel�k�y i nie�mia�y, broni przy nim �adnej wida� nie by�o.
Z odzie�y trudno os�dzi� przysz�o cz�owieka, bo si� niczym nie odznacza�.
Ciemn� sukni� by� okryty, takiego kroju, jak j� po niekt�rych ziemiach noszono, w�os mia� przystrzy�ony kr�tko, czapk� lekk� bez pi�ra.
Wygl�da� ubogo, lecz wpatrzywszy si� mu w lice, wida� na nim by�o, �e pod nim dusza mieszka�a nieleniwa.
Oczy patrza�y mu rozumnie, m�ode czo�o �wieci�o jakimi� my�lami, a gdy do progu szed�, powag� mia� jak�� i bezpiecze�stwo dziwne, cho� obcym tu by� i nie wiedzia�, jak go przyjm�.
I trwoga, i wesele jakie�, i pomieszanie razem na twarzy si� malowa�y.
Na pr�g wszed�szy, ujrzawszy naprzeciw siebie stoj�cego Lubonia, jakby mowy zapomnia�.
Szcz�cie i b�ogos�awie�stwo progom waszym, panie m�j odezwa� si�.
Podr�ny jestem...
do knezia jad�...
tak...
do Poznania...
w t� stron�, noc mi� zaskoczy�a...
o go�cin� prosz�.
M�wi�, j�kaj�c si� i nie�mia�o, a wci�� na starego spogl�da�.
Lubo� te� wpatrywa� si� w niego bystro, sam nie wiedz�c, z kim mia� do czynienia, bo do wojaka przyby�y podobien nie by� i mow� mia� cho� swojsk�, ale ska�on�.
Przyjmuj� was z ochot� odpar� stary.
Siadajcie i odpoczywajcie.
Wskaza� na �aw�, ale m�ody go�� sta� w progu i nierych�o dopiero pod oknem, z dala skromne zaj�� miejsce.
Sk�d�e�cie i co was tu prowadzi?
zapyta� gospodarz, chleb podaj�c do roz�amania na znak przyj�cia.
Z daleka jestem, ojcze g�osem cichym pocz�� z wolna, ciekawie si� rozgl�daj�c, podr�ny z daleka, zza g�r, zza rzek wielu, bom w�drowa� du�o.
Cho� mi si� j�zyk zepsu�, tutejszy jestem.
Tutejszy?
podchwyci� Lubo�.
Sk�d?
Podr�ny popatrza� si� na� i zawaha� si� z odpowiedzi�.
Od Poznania jestem wyj�ka� g�osem prawie dr��cym alem tu kilkana�cie lat nie bywa�...
I urwa�.
Te s�owa dziwnie jako� w uszach zabrzmia�y Luboniowi; siedzia� na �awie z dala, us�yszawszy je, powsta� i zbli�y� si� ku go�ciowi, wpatruj�c w niego pilnie.
Przybylec siedzia� w cieniu, okienniczka by�a na p� zasuni�ta.
Lubo� j� otworzy�, ale �wiat�a nie wesz�o wiele, bo na dworze mrok si� robi�.
Klasn�� w r�ce o �uczywo na ludzi.
C� to si� z wami dzia�o, �e�cie tu nie bywali tak d�ugo, po obcych si� w��cz�c ziemiach?
zapyta�.
D�ugo by to m�wi� by�o wahaj�c si� jako�, pocz�� go��.
Ma�ym dzieckiem, na wojnie, porwali mnie Niemcy od ojca.
Ledwie s��w tych doko�czy�, gdy gospodarz skoczy�, obur�cz go porywaj�c za ramiona, i g�osem, kt�ry dw�r ca�y przerazi� jak piorunem, krzykn��:
W�ast!
Ty� W�ast!
Go�� pad� na kolana, za nogi go obejmowa� i p�aka�.
Gdy dziewczyna wesz�a z �uczywem i postrzeg�a to, przestraszona rzuci�a ogie� i wybieg�a, cho� sama nie wiedzia�a, co j� przerazi�o.
W tej�e chwili na krzyk Lubonia nadbieg�a stara matka i c�rka, obie dr��ce i o Lubonia strwo�one.
Ujrzawszy nie znajomego, kt�ry jeszcze kl�cz�c nogi jego �ciska�, a on g�ow� jego obejmowa�, okrywaj�c poca�unkami, os�upia�y.
W�ast!
zawo�a�a stara.
I podbieg�y ku niemu.
Jak�e tu opisa� to powitanie nieznajomego po latach dwunastu i t� rado�� osieroconego ogniska, u kt�rego nagle zjawi�o si� dzieci� stracone i op�akane od dawna.
Lubo� stary szala� prawie, staruszka dr�a�a, a siostra nie�mia�o temu m�odemu m�czy�nie, kt�ry mia� by� jej bratem, przypatrywa�a si� z dala z ciekawo�ci�.
Sadzono go wi�c na �awie, a trzeba by�o napoi� go i orze�wi�, bo i jemu wzruszenie si�y odebra�o.
S�aby te� i blady by�, jakby zn�kany d�ug� niewol�, a tu si� pytania sypa�y, co si� z nim dzia�o i jak przeby� te lata.
Ojciec nastawa� szczeg�lniej, a odpowiedzi syna ciemne jakie� by�y, niewyra�ne i popl�tane.
I nierych�o, jakby uspokoiwszy si� i my�li zebrawszy, rozpowiada� pocz�� o sobie, jako w niewol� od ojca wzi�ty, przez Niemca zrazu do najtwardszych by� pos�ug za �ywany, jak p�niej go, s�abym uznawszy, dano nierycerskiemu panu jakiemu� za pachol�.
tym nowym panem dosta� si� W�ast, kt�remu, jak m�wi�, imi� zmieniono na Mati�, na dw�r niemieckiego cesarza; potem do innych ludzi, kt�rzy tylko Bogu s�u�yli, a ci go nowych rzeczy nauczali i z sob� zabrali do innej ziemi, na po�udnie, k�dy zimy nie by�o nigdy i gdzie sta� najwi�kszy gr�d panuj�cych wszystkim krajom na zachodzie.
Tam na us�ugach r�nych i w spokoju bezor�ne �ycie prowadzi�...
i nie m�wi�, by mu ono bardzo ci��y�o, tylko za domem i rodzin� t�skni� zawsze.
Opowiada� W�ast ojcu i swoim, co si� cisn�li, aby go widzie�, z obaw� jak��, wiele rzeczy po�ykaj�c, o kt�rych zna� wspomina� im nie chcia�, bo ojcu brwi, s�uchaj�c, si� marszczy�y.
I nie m�g� z niego dobada� o wiele wi�cej nad to, �e wojaczki cale zapomnia�, obyczaju domowego zaby�, j�zyka si� prawie oduczy� i �e swoim sta� si� niemal obcym.
Smutno opowiada� to W�ast, a smutniej jeszcze ojcu s�ucha� by�o, kt�ry cho� si� cieszy� z odzyskania syna, widzia�, i� z niego b�dzie musia� nowego uczyni� cz�owieka, aby do siebie przysta� mogli.
Gdy niejasne to, t�skne opowiadanie si� sko�czy�o, a wszyscy milczeli, Lubo� schwyci� go za g�ow� raz jeszcze i uca�owawszy rzek�:
Dosy� �e ci� mam, reszt� sobie przypomnisz, gdy pob�dziesz z nami.
Zasmakujesz w or�u i w dawnym �yciu, a ja ci� od boku mojego nie puszcz� ju� wi�cej.
I krew si� w tobie odezwa� musi.
W�ast nie m�wi� nic, g�ow� z pokor� sk�oni� i zmilcza�.
A tu si� sypa�y pytania, jak na tamtym �wiecie, innym, ludzie, miasta, wsie, wojna i pok�j, i pot�gi obce wygl�da�y.
W�ast po trosze opisywa�, sk�py by� jednak w odpowiedziach, jakby go co za j�zyk trzyma�o, i �atwo dostrzec by�o, �e mu tam troch� serca zosta�o u ludzi, do kt�rych by� nawyk�, bo na obyczaj ich, wiar� i na �ycie z nimi nie narzeka�, a wiele rzeczy chwali�, kt�re tu by�y w ohydzie.
Pot�g� za� cesarz�w i knezi�w tamtejszych malowa� wielk� i straszn�.
Luboniowi s�ucha� by�o niemi�o i t�skno, ale ust synowi zamkn�� nie chcia�.
Wiecz�r tak zszed� przy �uczywach, we so�o wprawdzie i dla Lubonia szcz�liwie, przecie� nie tak, jak by by� pragn��, bo syna znajdowa� z obcych r�k wr�conego niemal sobie obcym, i co chwila ojciec i on si� nie rozumieli.
Na�wczas W�ast z pokor� m�wi� przestawa� i powodowa� si� staremu cierpliwie.
P�n� ju� noc� starucha przysz�a oznajmi�, �e dla wnuka gotowe by�o na sianie w szopie pos�anie, gdzie go Jarmierz, starszy przy Luboniu nad jego secin�, mia� zaprowadzi�.
Rozstali si� wi�c, jeszcze raz u�cisn�wszy i siostra przeprowadzi�a brata do proga.
Lubo� zosta� na�wczas sam, ale stan�wszy u po�cieli, za duma� si�, nie mog�c o �nie pomy�le�.
Rado�� w nim z jakim� strachem walczy�a, �zy niem�skie czu� na powiekach.
W�ast to by�, jedyne dziecko, a nie ten i nie taki, jakim on by go mie� chcia�.
Cieszy� si� tym, �e �ycie zamar�emu powr�ci, wola� takiego mie� ni� �adnego, a wojak stary gryz� si� razem, w synu wojennego nie widz�c ducha.
�o�nierzem na�wczas by� ziemianin ka�dy, a kto nim by� nie umia�, ten niemal m�em i cz�owiekiem by� przestawa�.
Wi�c kl�� w duchu tych ludzi, co mu na wzgard� dzieci� bezsilne jakie� i kalek� od dali.
Wi�cej m�stwa i ochoty bojowej by�o niemal w pi�knej dziewczynie, co si� jego siostr� zwa�a.
Nie spa� Lubo� ca�� noc, a gdy �wita� zacz�o, zm�czony na ros� wyszed� i powietrze, aby si� orze�wi�.
Jarmierz, kt�ry z obowi�zku o brzasku by� na nogach, drog� mu zaszed�.
By� to jego ulubieniec, kt�rego jak syna kocha�.
Spotkali si� u wr�t, stary mu na ramieniu r�k� po�o�y�.
C� W�ast?
Jarmierz zamilcza�.
Prawda rzek� stary t�skno Niemcy z niego bab� zrobili, na moje dziecko nie wygl�da.
Wojak jeszcze nie odpowiedzia�.
C� robi� wczora?
M�wili�cie z nim?
Ma�o odpar� Jarmierz.
U�ciska� mnie jeno, a sam zaraz na pos�anie poszed�.
Cho� szopa ciemna, przypatrywa�em si� ciekawie, co pocznie.
Nie wiem, czarnoksi�stwa chyba jakie� wyprawia�.
Widzia�em go, �e pokl�k� przy po�cieli, z�o�y� r�ce i nimi dotyka� czo�a i ramion, w piersi si� bi�, g�ow� o ziemi� uderza�, a� mnie ogarn�� strach.
I szepta� sam do siebie dziwnie, jakby j�cza� i p�aka�, skar�y� si� i prosi�.
Trwa�o to d�ugo, d�ugo.
W ko�cu znowu r�k� pocz�� czo�a i ramion dotyka� i dopiero si� uda� na spoczynek.
Jarmierz opowiada� cicho i z obaw�.
Lubo� s�ucha� zadumany, ale nie rzek� nic.
Potem dotkn�� ramienia swojego setnika i szepn�� mu:
Milcz o tym.
Zabobony s� niemieckie, ale my mu to z g�owy wybijemy.
Niech o tym nie wie nikt, pr�cz nas dwu w domu.
Rozumiesz?
Sk�oni� si� Jarmierz.
Stanie si� po woli waszej odpowiedzia� ale �le jest.
�le rzek� Lubo� przecie ja wol� o tym nie wiedzie�.
Tak mi �atwiej i lepiej b�dzie.
Da� mu trzeba spocz��, niewol� niemieck� wydycha�, do obyczaju swojego powr�ci�.
Wy mu towarzyszcie.
�miechem i weselem dusz� mu rozgrzejcie.
M�ody jest, prowad�cie go, gdzie si� m�odzie� zabawia.
Or� mu trzeba przysposobi�, konia i zabaw� wojenn�.
Ja te� nie za�pi�, ale ze starym trudniej si� m�ody znijdzie, �acniej z wami.
Jarmierz, ja tobie ufam.
Sk�oni� si� sotnik, ale westchn��, zna� nie bardzo sobie ufa�.
Lubo� podw�rko przeszed� raz i drugi.
Pod s�upami sta�a matka jego, kt�r� te� sen nie bra�, sta�a zapatrzona gdzie�, nie widz�c nic i smutna.
Gdy Lubo� zbli�y� si� do niej, pochyli�a mu si� do ucha.
Nie nasz on rzek�a ponuro nie nasz.
Wiem, co jemu jest, wiem.
Na swoj� wiar� go nawr�cili Niemcy, z ocz�w mu to patrzy.
Lubo� sobie uszy zatkn�� r�kami.
S�ysze� nie chc�, wiedzie� nie chc�.
I nog� uderzy� o ziemi�.
Nie!
nie!
nie!
zawo�a� brwi marszcz�c.
Staruszka r�kami powia�a w powietrzu, spu�ci�a g�ow� na piersi, za�o�y�a d�onie i spar�szy si� o �cian�, nie m�wi�c s�owa, nie daj�c znaku �ycia, zosta�a tak martw� jak s�up i nie ruchom�.
Rozdzia� 2.
Rado�� i smutek razem przyby�y z W�astem do domu.
Cieszy� si� nim ojciec i niecierpliwi�, prawie zniewie�cia�ym go znajduj�c, on nie �mia� si� odezwa� otwarcie, bo s�owo jego sprzecza�o si� z my�lami ca�ej rodziny.
Wszystkiego swojego mi�dzy obcymi zapomnia�.
Z serca odzywa�y si� od�ywione wspomnienia chwilami, rumieni�o lice i wnet jaka� obawa, wylanie si� z uczuciem i poddanie mu wstrzymywa�a.
Lubo� chodzi� niespokojny, stara babka podparta na d�oni mrucza�a, siostra nie �mia�a przyst�pi� do brata, jak�� od niego odtr�cona obaw�.
Chrze�cija�ska wiara ju� na�wczas nie by�a obc� nad Wart�, wcisn�a si� do wielu rodzin z cichymi aposto�ami, co j� przy nie�li, wielu by�o pochrzczonych i wyznaj�cych potajemnie Chrystusa, ale kry� si� z tym musieli, gdy� t�um i lud, zamieszka�y po lasach i w g��binach kraju, starej wiary uparcie si� trzyma�.
Podejrzliwie patrzano na ochrzczonych i tych, co si� od �wi�t i obchod�w ba�wochwalskich wy��czali.
Neofit�w te� wielu, cho� ukryte krzy�yki nosili pod koszulami na piersiach z obawy prze�ladowania, szli razem z innymi do ofiar na uroczyska, do �wi�ty� i odbywali obrz�dy zwyk�e, mieszaj�c z sob� dwie wiary i zapominaj�c z kolei to jednej, to drugiej.
Duchowie�stwa nie by�o sta�ego, co by w wierze utwierdza� mog�o; przychodzili kap�ani z Morawii, z Czech, znad �aby, apostuj�c po cichu i obawiaj�c si� osiedli� tu stale.
Na dworze Mieszka panowa� obyczaj poga�ski, a obok kneziowskiego grodu sta�a tu� �wi�tynia i w niej stanice z po staciami bog�w-opiekun�w.
Niejeden raz tam zasz�a i wie��, aposto�owanie nowej wiary.
Mieszko s�ucha� sam na sam ciekawie opowiada� o pot�dze knezi�w i pan�w, co si� ochrzcili, ale czy si� l�ka�, czy wzdraga� surowo�ci obyczaju chrze�cija�skiego, do nawr�cenia jeszcze nie okazywa� ochoty.
Ci, co si� byli ochrzcili, uchodzili za zdrajc�w i niemieckich przyjaci�, a lud, nie dowierzaj�c im, stroni� od nich i czyha� tylko na zr�czno�� pozbycia si� jak wrog�w.
Niebezpiecznym by�o przyzna� si� do chrze�cija�stwa i g�o�no m�wi� o nim, bo krzy�, w poj�ciach t�umu, jednoczy� si� razem z niemieckim panowaniem.
Wsz�dzie te�, gdzie on wprowadzony zosta�, dawna swoboda poga�ska ust�powa�a miejsca surowej karno�ci i w�adzy kneziowskiej jedynej.
Duchowie�stwo, przybywaj�ce z zachodu, nios�o tak�e ide� pos�usze�stwa i w�adzy wy�szej.
Nawykli do rz�dzenia sami sob� w�adycy i �upanowie opierali si� tej surowo�ci nowego prawa i zna� go nie chcieli.
Wszystka starszyzna wiejska i ci, co razem w r�ku mieli patriarchaln� w�adz� i kap�a�sk�, z r�k jej wypu�ci� wzdragali si�.
Nie tyle starych bog�w �a�owano, co dawnego obyczaju.
Dziwne te� poj�cia o surowo�ci bezlitosnej wiary Chrystusa kr��y�y, kt�re te� od niej odstr�cza�y.
Zachowywanie post�w, �ci�lejsze pilnowanie jedno�e�stwa, nade wszystko za� �lepe pos�usze�stwo starszy�nie duchownej nape�nia�y trwog�.
Wreszcie stara wiara z krwi� od dawna w �y�ach narodu p�yn�a, odzywa�a si� we wszystkich najmniejszych �ycia czynno�ciach.
Wyrzec si� jej zdawa�o si� tak srogim, jak zaprze� w�asnego �ywota.
Nieprzyjaciele wyznawali t� wiar�, przyj�cie jej by�o pobrataniem z nimi, poddaniem si� ich panowaniu.
Wiedziano w S�owia�szczy�nie, �e wszyscy kneziowie i kr�lowie pod jednym cesarzem zostawali, a wszyscy duchowni ich pod najstarszym kap�anem, siedz�cym gdzie� daleko na stolicy, z kt�rej rozkazywa� �wiatu.
Do prawdziwych k�amliwe miesza�y si� wie�ci straszne.
Ciemnemu ludowi trudno by�o �wiat�o rzuci� nowe, bo na nie gniewne zamyka� powieki.
Z pewnych cech wiedziano ju�, jak chrze�cijan poznawa�; krzy�a znak, post zdradza�y neofit�w.
Stara Dobrogniewa, matka Lubonia, pierwszego wieczora mia�a przeczucie, �e W�ast wraca� nawr�cony.
Brak or�a, szata uboga, mowa, boja�liwo��, pokora, zaniepokoi�y ojca i babk�.
Lubo� wola� nie zna� tego, nie wiedzie� o tym.
Spodziewa� si� dziecko powr�ci� do starego zwyczaju, babka j�trzy�a si�, gniewa�a, a �e w jej poj�ciach czarnoksi�stwo ��czy�o si� z religi� now� i si�a wielka, zarazem si� obawia�a wnuka.
Ho�a, siostra W�asta, patrzy�a na� z ciekawo�ci� niezmiern�, nie widzia�a jeszcze nigdy takiego m�odzie�ca cichego i pokornego, tak niepodobnego do tych, co j� otaczali.
Czu�a po niewie�ciemu, �e to nie by�a niemoc, ale jaka� si�a skryta i w sobie skupiona.
I ona co� si� domy�la�a, a dziwy, jakie prawiono o wyznawcach Chrysta, nadzwyczajne w niej pragnienie obudza�y i ciekawo��.
Wszyscy zar�wno czekali nie cierpliwi, aby si� W�ast zbudzi� i wyszed� do nich.
Jarmierz, w komorze ojcowskiej wybrawszy odzie� now�, najlepsz� i najokazalsz�, czatowa� na przebudzenie.
Lecz drog� i bezsenno�ci�, wzruszeniem samym znu�ony W�ast spa� d�ugo, a gdy Jarmierz, podpatruj�cy co chwila, wszed� p�niej do szopki, znalaz� go na kolanach, ze z�o�onymi r�kami, modl�cego si� ju� znowu.
W�ast czy go spostrzeg�, czy zatopiony w modlitwie nie pos�ysza�, ale nie ruszy� si� i nie powsta�, a� modlitw� doko�czy� i ziemi� uca�owawszy, dopiero z pogodniejsz� twarz� ku niemu si� obr�ci�.
Jarmierz, kt�ry go sobie chcia� pozyska�, uda�, �e tego rannego obrz�du nie zrozumia� znaczenia, pok�oni� si� weso�o i zapowiedzia�, wskazuj�c na odzie�, kt�r� we drzwiach trzyma� gotow� ch�opak, �e �yczeniem ojca by�o, aby si� W�ast odzia� inaczej.
Jarmierz by� przebieg�y ch�op i rozumny, wojak zr�czny, cz�ek �mia�y, serce mia� dobre, ale �ycie swobodne takie, jakiego u�ywa�, najlepiej mu przypada�o do smaku i wszelka odmiana by�a wstr�tliw�.
Kocha� on swojego pana Lubonia jak ojca.
Kt� wie, pochlebi� sobie nawet mo�e, p�ki dziecko cudownie odzyskane nie powr�ci�o, �e on je kiedy� zast�pi, o�eniwszy si� z Ho��.
Patrza� na �adne dziewcz� okiem gor�cym, a staremu panu s�u�y�, krwi i potu nie �a�uj�c.
Pierwszy raz w �yciu tej nocy gorycz� i kwasem zap�on�o mu serce.
Wszystkie jego nadzieje wniwecz si� obr�ci�y, wszystka s�u�ba wierna marnie posz�a.
Syn powr�ci�.
Patrza� na� z zazdro�ci� i �alem Jarmierz i nieledwie si� ucieszy�, gdy dostrzeg�, �e ch�opak by� nie�mia�y, a do serca ojcu wojakowi z trudno�ci� m�g� przypa��.
Uczucia wi�c jego dla przy bysza nie by�y bardzo �yczliwe; mia� do� �al, a jednak ujmuj�cego w sobie co� takiego mia� W�ast, �e gdy si� do� odwr�ci� i u�miechn��, podaj�c r�k� na powitanie, Jarmierz uczu�, sam nie wiedzia�, lito�� czy poszanowanie, a zazdro�� na chwil� w nim wystyg�a.
Ojciec wasz, a pan m�j, junoszo W�a�cie rzek�, po kazuj�c na ch�opaka, kt�ry odzie� sk�ada� przed nim �yczy sobie, aby�cie suknie zmienili, aby si� pami�� nie zosta�a dawnej biedy.
Przynios�em wam, co by�o najlepszego, b�dzie w tym lepiej ni� w starej podr�nej siermi�dze.
A i bez miecza synowi pa�skiemu by� nie przystoi.
To m�wi�c �mia� si� do niego.
W�ast sta�, patrz�c na ziemi�, zmieszany jako� i smutny.
Ja, bo ja...
rzek� tak do tej sukni nawyk�em.
E, nie ma jej co �a�owa� �miej�c si� ci�gle weso�o, m�wi� Jarmierz.
Tu u nas zobaczycie obyczaj inny, swoboda zdrowa, �ycie weso�e.
Koniam dla was nagotowa� jak ogie�, �uk, proc� i oszczepek.
W�ast oczy na� podni�s� boja�liwie.
M�j kochany Jarmierzu, ja si� z tym obchodzi� nie umiem, odezwa� si� g�osem dr��cym.
A c�e�cie wy tam mi�dzy Niemcami robili?
Nie ju�ci� w sp�dnicy�cie chodzili, junoszo W�a�cie.
E, to� trzeba tego pozby�!
Ja was pami�tam dawniej, bom ma�o co od was starszy, cho� wy mnie mo�e nie pami�tacie, wy�cie dzieckiem rwali si� do dzidy i m�ota, ledwie mog�c go d�wign��.
Jak�e si� to sta�o, �e�cie tak odmieni� si� mogli?
W�ast zmilk�, spojrza� na weso�ego setnika i u�miechn�� si� smutnie.
Kiedy� to zrozumiecie rzek� po namy�le.
A wy tymczasem przypomnicie sobie m�ode czasy!
zawo�a� Jarmierz.
Stary Lubo� mi wam s�u�y� kaza�, zobaczycie, �e wam dobrze us�u��.
B�dziemy si� na koniach p�dzali po lesie ze psy i oszczepami, a� si� dusza rozraduje!
Hej hej!
Mo�e si� tam i inna zwierzyna nadarzy, bia�e dziewcz� w wianuszku, co ze �piewk� b��dzi po lesie.
I bez tego bo wy�y� trudno.
W�ast r�ce zacisn��, za�ama�, zap�on�� ca�y i powi�d� przestraszonymi oczyma.
Przed nim le�a�a odzie� przyniesiona, patrza� na ni� z trwog�.
Czy� koniecznie mam zrzuci� moje odzienie?
spyta�.
Czy� koniecznie?
Stary tak kaza�, a on niepos�usze�stwa nie lubi odezwa� si� Jarmierz z cicha tak, tak i miecz trzeba przypasa� do boku.
W�ast zamilk�, zamy�li� si� nieco i leniwo �ci�ga� pocz�� odzienie stare.
Gdyby w szopce nie by�o tak ciemno, Jarmierz ciekawymi oczyma dojrza�by by� �ez na jego powiekach.
Ma�y w�ze�ek, kt�ry wi�z� z sob� przytroczony do konia, W�ast, le��cy teraz przy po�cieli, z niepokojem jakim� obejrza�, jakby si� o niego zatroszczy�.
Powiedzcie mi, gdzie ja to mog� z�o�y� bezpiecznie?
zapyta�.
Jak to bezpiecznie?
podchwyci� Jarmierz zdziwiony.
Ja nie wiem, jak tam u Niemc�w jest, ano u nas drzwi wszystkie otworem, le�y ka�da rzecz, gdzie chce, nikt jej nie ruszy.
Jakem �yw, nie s�ysza�em, �eby sobie co kto przyw�aszczy�!
Gdzie po�o�ycie rzeczy wasze, nikt ich nie b�dzie �mia� ruszy�.
W�ast pomy�la� chwil�.
Prawda, tak i dawniej bywa�o!
odezwa� si�.
Ludzie u was dobrzy.
To wiemy, �e u Niemc�w na k�ody zamykaj� drzwi, wrota i skrzynie.
U nas tego nie by�o i nie ma doda� Jarmierz.
no, rzek� widz�c, �e si� W�ast nie spieszy odziewajcie si�, ojciec czeka.
Dzi� m�wi� dalej dzie� jeszcze przejdzie spokojnie, jutro mo�e, a potem to� uroczy�cie obchodzi� musiemy powr�t wasz i s�siady zaprosi�, i z pa�skiego dworu, z Poznania, pewnie starszyzna si� przysunie na stare miody.
Twarz, s�uchaj�c, poblad�a W�astowi; wdziewa� tymczasem podane suknie opieszale i jakby ze wstr�tem.
By�y one z cienkiego sukna i bramowane, barwy jasnej, kroju pi�knego i W�ast te� w nich wcale si� wydawa� inaczej.
Jarmierz sam mu mieczyk przypasa�.
O!
Teraz, zawo�a�, to�cie do ludzi podobni.
Na drog�, do przekradania si� dobra by�a sukmana lada jaka, a dla syna w�adyki Lubonia nie przysta�a.
W�ast odziany by�.
Mieli wychodzi�, zak�opota� si� jednak o sw�j w�ze�ek znowu.
Dajcie mi go, zanios� Dobrogniewie do komory.
Nie, nie, wezm� go sam zawo�a� niespokojnie W�ast i, z pewnym poszanowaniem uj�wszy sw�j w�ze�ek, wyszed� z Jarmierzem z szopki.
We drzwiach dworu, pod s�upkami, sta�a Ho�a w wianku.
Zobaczywszy id�cego brata i nios�cego ci�ar na r�kach, u�miechn�a mu si� weso�o, z ciekawo�ci� zagl�daj�c w oczy.
Dobry dzie�!
zawo�a�a.
Dzi� wam lepiej w sukni nowej.
Ale c� niesiecie?
"A, nic odpar� W�ast.
Ot, r�ne podr�ne moje rzeczy, kt�re potrzeba w czystym gdzie miejscu z�o�y� bez piecznie.
Dziewcz� wyci�gn�o r�ce bia�e.
Dawaj!
zawo�a�a.
Zawaha� si� nieco W�ast, lecz po chwili odda� je siostrze spokojny, a Ho�a znik�a z nimi.
Zza drzwi Lubonia, ale jako� zas�pionego, wida� by�o.
Syn mu do kolan przypad�.
Popatrza� na� i lice si� rozja�ni�o troch�, wdzi�cznym te� okiem rzuci� na Jarmierza.
Weszli wszyscy do izby.
Tu stara Dobrogniewa pilnowa�a dziewcz�t, zastawiaj�cych obiad rannyB na misach glinianych.
By� to pi�tek w�a�nie, ale poganie dni nie rozeznawali inaczej, tylko je licz�c po ksi�yca zmianach.
Gdy W�ast na st� spojrza�, lice mu �ywym zap�on�o rumie�cem.
Waha� si� zdawa� czas jaki�, co pocznie, sta� pomieszany, a ojciec, ju� siad�szy, r�k� go do siebie i jad�a wyzywa�.
Pierwsz� pr�b� mia� m�ody chrze�cijanin do przebycia w domu.
By� na ni� i przez siebie, i przez duchownych przygotowanym, ale od niego samego nale�a�o uznanie, jak sobie post�pi� by� powinien.
Po namy�le zasiad� z westchnieniem i dla niepoznaki razem z ojcem i Jarmierzem je�� zacz��, ale skromnie i z wolna.
Gniewaliby si� na mnie s�siedzi i mieliby prawd� po sobie, �ebym im nie da� zna�, i� mi syn wr�ci� z niewoli i jak by na nowo si� narodzi�.
Trzeba pos�a� po dworach z weso�� wie�ci�.
Na �smym dniu po nowiu niech si� druhowie zjad�, aby obiat� ze mn� bogom z�o�yli.
Jarmierz po�le parobk�w, a wie kogo prosi�.
Sotnik g�ow� skin��.
Na dw�r ja do pana a knezia sam z nim pojad� doda� Lubo� albo dzi�, lub jutro.
W�ast nie �mia� nic rzec.
Ale spocz�� i orze�wia� si� trzeba junoszy wtr�ci� Jarmierz.
Do �a�ni go we�mijcie doda� Lubo� a potem si� wyle�y, wy�pi i ta blado��, kt�r� na twarzy przyni�s�, zejdzie z niego.
M�wili tak; stara Dobrogniewa, u drzwi stoj�c z za�o�onymi r�kami, milcz�c, we wnuka si� wpatrywa�a, jakby czeka�a, �eby go chwyci� i sam na sam z nim rozm�wi�.
Zagl�da�a i Ho�a, do ojca i do niego si� �miej�c, bo jej dot�d jedynaczce wiele wolno by�o jak hodowanej ptaszynie, co siada k�dy chce i szczebioce sw� piosenk� nie pytaj�c.
Wnet po strawie Jarmierz na konia chcia� posadzi� W�asta, kt�ry mu si� wyprosi�; ojciec jecha� na �owy, bo na przyj�cie s�siad�w dzikiego mi�sa by�o potrzeba, ale synowi pozwoli� doma zosta�.
W�astowi wi�c dano wolno��, a gdy si� rozeszli i on na przyzb� te� powoli wysun��, poczu� za sob� id�c� star� babk�.
W�ast rzek�a mu p�g�osem chod� ty za mn�.
I skin�a na�, wiod�c go w t� stron� domu ku kamieniowi, gdzie zwykle z k�dziel� siada�a w cieniu.
Ho�a te� chcia�a za nimi i��, lecz stara jej znacz�co ukaza�a na drzwi i dziewcz� znik�o.
K�dziel wzi�wszy spod �ciany, bo bez tej si� nie rusza�a starucha, powlok�a si� na swe zwyk�e siedzenie.
W�ast stan�� nie opodal.
Przysposabiaj�c len i pr�buj�c wrzeciona, stara spogl�da�a na niego, namy�laj�c si�, co m�wi�.
Twarz mia�a czego� pos�pn� i jakby gniewn�.
Dwana�cie lat odezwa�a si� dwana�cie lat, to strasznie d�ugi czas pocz�a z wolna, wp� do siebie, wp� do niego.
Jam si� do reszty skurczy�a i z�ama�a, a z ciebie te Niemce krew wypili!
O!
Nie mo�e by� westchn�a aby d�ugiej niewoli u obcych nie zosta�o �ladu, nie mo�e by�!
Popatrzy�a na�.
Zarazi� ci� musieli swoimi czarami i zrobi� Niemca.
Kt� to nie wie, �e ptak hodowany do le�nego niepodobny.
Tak i ty.
A c�?
A c�?
Pewnie!
Nie zapieraj si�!
Ja stara, mam ju� siwy w�os, wiem wiele, przez oczy patrz� w cz�owieka.
Poczekawszy troch�, gdy W�ast nic nie odpowiedzia�, ci�gn�a dalej:
Teraz to wszystko trzeba zapomnie�, a co zapomniane, odnowi�, rozumiesz W�astek?
Ja ciebie na r�kach nosi�am.
Ja ci� chodzi� uczy�am, ja ci� m�wi� zmusi�am, ty nasz, ty krew nasza, trzeba, co tam by�o, zapomnie�.
Pokiwa�a g�ow� starucha.
Niby to my nie wiemy, co od Niemc�w ludzie wynosz�.
Swoje u nich bogi zapominaj�, a my tu cudzych nie cierpiemy.
Wiesz, W�ast, tam na Pomorzu przychodzi� jeden z nowym bogiem do nich, to go zabili...
i dobrze zrobili, dobrze!
Nasza ziemia do naszych bog�w nale�y, a cudzy tu nie b�d� panowali, nigdy!
Posy�aj� przodem swojego boga, aby im ziemi� zawojowa�, a z nas niewolnika uczyni�!
Tak, my to wiemy!
Zamilk�a troch� i ni� pocz�a wyci�ga� d�ug�, a potem kr�ci� na kolanach wrzecionem, g�ow� tylko potrz�saj�c; czeka�a zna�, aby W�ast co� jej odpowiedzia�, ale wnuk milcza�.
My�li mu r�ne chodzi�y po g�owie, nie wiedzia�, od czego ma rozpoczyna�.
Star� to utwierdzi�o w przekonaniu mo�e, i� winowajc� przed sob� mia�a i znowu mrucz�c zacz�a:
S�uchaj, W�ast, s�uchaj.
Ojciec, na ciebie wczoraj patrz�c, smuci� si� raduj�c, bo� ty nam odmieniony powr�ci�.
Gdy� by� dzieckiem, to ci� z konia zsadzi� nie mo�na by�o i do izby nap�dzi�.
Pami�tam sama, �e� tak ciska� oszczepem, �e nim ptaki bi�e�, a teraz ty to potrafisz?
Nie odezwa� si� W�ast.
Nie, babo mi�a, teraz oszczepu w r�ku nie trzyma�em dawno, lecz, wierzcie mi, nauczy�em si� wielu innych rzeczy, kt�re si� u nas przydadz�.
M�w�e, czego?
spyta�a Dobrogniewa.
Patrza�em, jak tam oko�o roli i ogrod�w chodz�, jaki �ad ko�o dom�w, jakie budowania kamienne.
Starucha r�k� z wrzecionem zacz�a wywija� w powietrzu.
My nie rolnicy, to ch�opska rzecz odezwa�a si�.
W�adyki syn nie potrzebuje roli patrze�.
Jemu do tego nic!
Na to s� parobcy i bartnicy, chleba stanie.
Wasza rzecz: ko�, dzida i oszczep.
W�ast zmilcza� znowu.
Dobrogniewa pocz�a mrucze� co� niewyra�nie, podnios�a oczy na niego zaczerwienione, jakby krwi� zasz�e, i prz�d�a.
Ze star� m�wi� nie by�o mo�na, zmilcza� wnuk i widz�c, �e ona te� rozmowy nie rozpoczyna na nowo, by�by odszed�, gdyby niewyra�ne jej mruczenie znowu si� w g�o�niejsze nie zmieni�o.
Zabili tego na Pomorzu!
Zabili!
m�wi�a do siebie niby.
Dobrze zrobili, zdrajc� by�; na Niemc�w ich chcia� na wraca�, do niewoli.
W��czni� mu pier� przebili.
Kamieniem g�ow� rozstrzaskali, dobrze zrobili.
Cia�o wilkom rzucili, dobrze uczynili, dobrze!
Oczy starej zwr�ci�y si� ku miejscu, gdzie sta� W�ast nie ruchomy; s�dzi�a, �e go ustraszy, ale na bladej twarzy wnuka nie wida� by�o najmniejszego �ladu obawy.
U�miecha� si� �agodnie.
Milczeli potem oboje.
W�ast jeszcze si� wstrzyma� i po d�ugim wahaniu przybli�y� do staruszki.
Dzi�kuj� wam za przestrog� odezwa� si�.
Serce j� macierzy�skie natchn�o, ale babu� kochana, gdym tu szed� po dobrej woli, wiedzia�em, co mnie czeka� mo�e i �e na gody nie id�, ale na trudne �ycie.
T�sknota mi� do was i mi�o�� przyprowadzi�a, i powinno��.
Wi�c jeszcze za przestrog� dzi�kuj�.
Stara pogrozi�a mu palcem.
My ci� op�akali, my�my ci� kochali, ale Niemca z siebie zrzu�, bo cho� nasza krew, my cudzego tu nie zniesiemy nic!
Taka ja, a ja co?
Wied�ma stara; ale taki ojciec tw�j i tacy my wszyscy!
Domawiaj�c tych s��w, wrzecionem trzy razy uderzy�a w �cian�, przy kt�rej siedzia�a.
Na ten znak zaszele�ci�o co� i Ho�a nadbieg�a.
Tej stara wskaza�a na W�asta, jakby na kazuj�c, aby go sobie wzi�a i siostra, skin�wszy na�, poprowadzi�a go na pierwsze podw�rze.
Od wczora ledwie s��w par� przem�wili do siebie.
Ho�a by�a ciekaw�, skorzysta�a wi�c ze swobody i na �awie z nim usiad�a w przedsieni, wpatruj�c si� w brata z zaj�ciem wielkim.
W�ast nie�mia�o patrza� na ni�.
A, W�astku ty m�j pocz�a, z wolna si� o�mielaj�c, co tu za tob� �ez si� wyla�o i przekle�stw na Niemc�w posz�o!
Biedny ojciec, jak on nigdy zapomnie� nie m�g�, �e ranny obroni� nie potrafi� porwanego!
A kt� nawet pomy�la�, �e ty kiedy powr�ci� mo�esz do nas?
Chyba mnie si� to jednej czasem �ni�o.
Ale m�w�e, m�w, co si� dzia�o z tob� i gdzie� bywa�, i jak ci� oni m�czyli!
A m�w!
Wczoraj s�ucha�am pode drzwiami, gdy ci� ojciec pyta� i ma�o� co mu powiedzia�.
A przede mn� mo�esz wszystko, a wszystko.
W�ast z u�miechem dobrotliwym patrza� na ni�.
Powoli to si� wszystko wypowie, pocz��.
Od razu trudno by si� zrozumie�, Ho�a moja.
By�o mi zrazu bardzo �le, bo mnie jak niewolnika postrzygli i do ci�kiej pracy wzi�li.
A �em zr�czniejszy by�, cho� nie bardzo silny, potemem w piecu pana pali� i u st�p jego ��ka sypia�.
Czasem mi tarcz� i oszczep nosi� dawa�.
A co� z rok to trwa�o.
A� si� na zamku zrobi�a wrzawa wielka, �e cesarz z obcej ziemi przyci�gnie na wiosn�.
A kt� to jest?
spyta�a Ho�a.
Jest to pan nad wszystkimi panami, kneziami ich i kr�lami, i nad ziemiami wszystkimi, kt�re on jednym odbiera, drugim daje, jako chce.
Na rozkazy jego stawi� si� wszyscy i s�u�� mu.
I m�j te� zaraz, ludzi zebrawszy, na �wi�ta do cesarza ci�gn��, gdzie mn�stwo ludu ju� by�o z dalekich ziem.
Dosta�o mi si� z nim te� jecha�, do noszenia tarczy i w��czni, i odziali mnie na to, a ze dworem razem ci�gn�li�my do grodu, gdzie cesarzowi mieli k�ania� si� i dary przynosi� wszyscy.
A �em w domu soko�a czasem nosi�, kt�ry by� bardzo pi�kny i m�dry, przystroiwszy mnie pan m�j, wraz z soko�em cesarzowi ofiarowa�.
Przeszed�em tedy z niewoli mojego ma�ego pana w niewol� wielkiego, a raczej w niewol� niewolnik�w jego, ale tak chcia� los m�j.
Tu kr�tko pobywszy, cesarz, obdarzywszy knezi�w swych i margraf�w, i urz�dnik�w, nazad do po�udniowej ziemi pa�stwa swojego ci�gn�� i ja z nim, z soko�em i ze dworem.
Gdy W�ast m�wi� tak, a Ho�a, spar�szy twarz na r�kach, z uwag� mu si� przys�uchiwa�a, doszed�szy do tego miejsca, wstrzyma� si� nagle, jakby przypomniawszy, przed kim m�wi.
Pomilczawszy dopiero i my�li zebrawszy, doda� kr�cej, zbywaj�c siostr�:
Tamem w tym kraju przebywa� d�ugo, ale mnie cesarz da� innemu panu, kt�ry nad �wi�tyni� tego kraju pewno starszym by�.
Wiecem i u niego, i przy niej s�u�y�, zapatruj�c si� na ich obyczaje.
A potem doda�, zrywaj�c si� i spuszczaj�c oczy, darowano mnie wolno�ci�, bo starzec, u kt�regom s�u�y�, dobry by� i serca mi�osiernego.
Pozwoli� mi i��, k�dym chcia�, dawszy na drog� odzie� i sukni�, i co by�o po trzeba, a polecaj�c mnie ze dworu do dworu dla bezpiecze�stwa.
I tak z panami jad�cymi do Niemiec, to z jednym, to z drugim, w ich orszakach dobi�em si� a� nad �ab�; t�sknica mnie za wami wzi�a i przebi�em si� a� tutaj.
Umilk� W�ast, a ona jeszcze s�ucha�a.
Jest�e to inny kraj ni� nasz, ten, w kt�rym by�e� tak d�ugo?
spyta�a.
W�ast si� u�miechn�� i westchn��.
Nie ma w nim zimy rzek�.
Ca�y rok zielono�� trwa i kwiaty tam kwitn�, a Je�li czasem niebo si� zachmurzy i z deszczem �nie�ek popr�szy, znika tak, �e go chyba w powietrzu zobaczy.
I dziwnie tam pi�kne niebo, i s�odkie powietrze, i owoce smaczne.
A ludzie?
Ludzie?
powt�rzy� W�ast.
Czarni i opaleni, i gwa�townego serca, ale rozumni i wspaniali zarazem.
A wsie?
Domy i grody, o jakich nam si� nie �ni�o rzek� W�ast.
Po jakim� narodzie, co tam panowa�, olbrzymie mury zosta�y i nie ma domostw, tylko kamienne, a wysokie, kamieniem wyk�adane drogi, a rzeki g�r� p�yn� w korytach ze ska� kutych.
Niedowierzaj�co dziewcz� bratu w oczy spojrza�o.
W�astowi �wieci�y �renice i usta si� �mia�y.
A!
m�wi�.
Wi�cej tam daleko cud�w jest, ni� moje usta wypowiedzie� mog�, a twoje serce uwierzy�.
W kamiennych tych domach skarby s� zaczarowane, z�oto i kamienie jasne, i ze z�ota a kruszcu lane i rzezane postacie jak �ywe.
Jaki� to j�zyk wypowie!
A kt� opisze tego cesarskiego dworu wielko�� i pot�g�, i tych wojak�w w �elazo pookuwanych ca�e zast�py, kt�re by mog�y �wiat zawojowa�!
I przepych ich sukni, ich woz�w, koni, i m�dro�� ich kap�an�w.
Nagle zamilk� W�ast, a Ho�a, milcz�c, zawsze jeszcze s�ucha�a.
A!
zawo�a�a po cichu.
Jak�e si� tobie, bracie, wydadz� teraz lasy nasze i drewniane dwory, i puste kraje!
Ty b�dziesz �ni� i t�skni� za tamtymi!
A nam, gdyby nam z�ote obiecywano g�ry i nie wiem jakie niebo, ach, ja bym nie mienia�a kraju bez zimy na nasze smutne nocy burzliwe!
I ja bym nie mienia�, przerwa� W�ast, i nie zat�skni� ani za dworem, ani za z�otem, ale za jedn� zat�skni� rzecz�...
G�os mu cich� z wolna i usta�.
Siostra, u�miechaj�c si�, patrza�a, a my�la�a, jaka ta jedna rzecz by� mog�a, za kt�r� brat jej mia� t�skni�.
Rumieniec okry� twarz, serce uderzy�o.
My�la�a w duchu:
Wiem!
Ale powiedzie� nie �mia�a i twarz ukry�a w d�oniach.
W�ast te�, jakby si� domy�la� czego�, pokra�nia� i zadr�a�.
Ho�a moja, rzek�, za czym ja t�skni� b�d�, to ci kiedy� powiem, nie dzisiaj; ale to wiedz, �e ani za cz�owiekiem, ani za stworzeniem �adnym, ani za bogactwem, ani za skarbem �adnym ja t�skni� nie b�d�, tylko za czym�, co nad wszystkich ludzi, nad skarby wszelkie, nad �ycie nawet jest dro�szym.
Ale dzi� to musi dla ciebie, siostro moja, tajemnic� pozosta�.
Zamilk� W�ast.
Ho�a zblad�a i nie odezwa�a si�.
Sparta na r�ku zaduma�a si� g��boko, kt� zgadnie o czym?
O kraju bez zimy, o tym, co nad skarby dro�sze, o brata tajemnicy, o innych ludziach i �wiatach?
Od kilku ju� chwil stoj�cy nieco opodal Jarmierz patrzy� na nich okiem ciekawym i zazdrosnym, jakby ich chcia� pods�ucha�.
Przy nim sta�y dwa konie pokryte suknem i do jazdy gotowe.
Jeden z nich zar�a� i W�ast drgn�� mimowolnie, pos�yszawszy g�os jego.
Spojrza�, Jarmierz dawa� mu znaki, czas by�o po staremu na ko� si��� i r�k� do oszczepu wprawia� na nowo.
Niech�tnie wsta� W�ast, ale by� musia� pos�uszny.
Rozdzia� 3.
Naznaczonego dnia na Krasn� g�r� zawczasu si� zacz�li zje�d�a� s�siedzi.
Na przyj�cie ich we dworze wszystko ju� by�o gotowym, lecz �e si� wielu spodziewano, a dw�r, acz obszerny, nie starczy� dla tylu go�ci, dzie� si� za� obiecywa� pogodny, bo od rana bia�e tylko chmurki przebiega�y po niebie, a wiatr ch�odnawy powiewa� ze wschodu w lasku, za dworem, poustawiane by�y w cieniu drzew starych d�ugie sto�y z tarcic, r�cznikami szytymi czerwono pookrywane.
Do przyj�cia go�ci niewiele na�wczas by�o potrzeba, gdy wszyscy z jednej czerpali misy i z jednego krajali sobie mi�sa no�ami, kt�re ka�dy mia� u pasa.
Proste kubki do na poju s�u�y�y, a z wytoczonej beczki nalewano do dzban�w, kt�re po stole kr��y�y.
Pa�skie sto�y tylko bogatszym kruszcem naczy� si� r�ni�y.
Zamiast w kuchni, u ognisk na podw�rku piek�y si� ca�e koz�y, barany i dziki.
Ca�a s�u�ba niewie�cia od rana w wielkim by�a ruchu, a stara Dobrogniewa, cho� nie rzuca�a k�dzieli, wlok�a si� cz�sto niespokojna zagl�da�, co si� z jej dziewcz�tami dzia�o, zw�aszcza gdy g�o�niejsze �miechy od strony ognisk si� rozleg�y.
Na�wczas wychodzi�a stara ze swojego zak�tka i r�k� z wrzecionem, kt�rego nigdy nie puszcza�a z niej, podnosz�c do g�ry, niem� t� gro�b� zmusza�a zbyt weso�� gawied� do chwilowego milczenia.
Wkr�tce jednak potem, gdy gro�ne widmo znik�o z ocz�w, zaczyna�y si� szepty i g�enia ros�y, podnosi�y, �miech ogarnia� znowu i zwyci�a� strach, a rodzi� wrzaw�.
Od rana Lubo� w najpi�kniejszym swym stroju z sukna cienkiego, sznurami szytym i ta�mami, chodzi�, rozgl�daj�c si� oko�o domu.
Tak� sam� sukni� jak sobie, na znak na st�pstwa, kaza� wdzia� synowi, odziawszy go zupe�nie jednako.
Mieczyk mu dobrano podobny i wszystek przyb�r, a przykazanie by�o, aby si� od boku ojcowskiego nie oddala�.
Jarmierz sta� na czele pacho�k�w i s�u�by.
��oby dla koni wcze�nie pozasypywano owsem, siano �wie�e zape�nia�o drabiny; pomy�lano wedle praw starej go�cinno�ci, aby i ludzie, i konie, i psy go�cinne g�odne nie by�y.
Wielu bowiem psy z sob� zabi