Lorentz Iny - Płomienna narzeczona
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Lorentz Iny - Płomienna narzeczona |
Rozszerzenie: |
Lorentz Iny - Płomienna narzeczona PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Lorentz Iny - Płomienna narzeczona pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Lorentz Iny - Płomienna narzeczona Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Lorentz Iny - Płomienna narzeczona Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
INY LORENTZ
Płomienna narzeczona
Die Feuerbraut
Tłumaczyła: Joanna Diduszko-Kuśmirska
Strona 2
CZĘŚĆ PIERWSZA
Okrucieństwa wojny
Strona 3
I
Uciekali. Irmela powinna była się cieszyć, że zostawili za sobą
nadciągającego wroga, ale ona wciąż jeszcze drżała ze strachu. Wiedziała przecież,
dokąd ciągnie kolumna uchodźców, mimo to wydawało się jej, że zmierzają ku
czarnej gardzieli, która pochłonie ich wszystkich. Być może złe przeczucia
dręczyły ją z powodu kłótni, która wybuchła przed wyruszeniem w drogę, ale
równie dobrze mogły być tylko wynikiem smutku i rozpaczy. Nigdy nie myślała,
że będzie musiała opuścić ojczyznę w taki sposób. Po długich, burzliwych
dyskusjach między ojcem a sąsiadami, które koniec końców doprowadziły do
gwałtownej sprzeczki, nawet nie zdążyła pożegnać się z ludźmi, których nie
zabrali. Ona sama prawie nie miała bagażu i gdyby Szwedzi rzeczywiście zajęli jej
dom rodzinny, nie posiadałaby nic ponad to, co włożyła na siebie i co zmieściło się
do niewielkiego podróżnego kufra umocowanego na dachu powozu. Ale i ten
mizerny dobytek może jeszcze stracić, jeżeli Matka Boska nie otoczy jej i innych
uciekinierów opieką i nie ustrzeże ich przed wzrokiem wrogich żołnierzy.
Siedem rodzin postanowiło dotrzeć do mostu na Dunaju pod Neuburgiem,
licząc na to, że po przekroczeniu go znajdą bezpieczne miejsce. Irmela nasłuchała
się już jednak tylu strasznych opowieści o potworach z Północy, że nie wierzyła,
żeby drugi brzeg rzeki miał przynieść im ocalenie. Słyszała, jak ojciec mówił, że
jest tylko jedna droga ucieczki przed kacerskimi zbrodniarzami – powinni wsiąść
na jeden ze statków, które płyną w dół Dunaju do Bawarii i dalej do Austrii.
Przypominając sobie wszystkie okropności, jakie opowiadano o Szwedach i ich
protestanckich sprzymierzeńcach, Irmela mocno złapała rzemień przymocowany
do ściany karety, aby nie stracić równowagi i nie wpaść na jedną ze
współpasażerek. Droga była pełna dziur i dołów, dlatego powóz chwiał się
niemiłosiernie. Z pewnością gorzej dbano o jej utrzymanie niż o główny gościniec
handlowy, który wiódł z Norymbergi przez Roth i Hilpoltstein do Ingostadt, wijąc
się w dużej części wzdłuż rzeki Schwarzach. Przywódca uchodźców, wyznaczony
po ostrej wymianie zdań przez ojca i sąsiadów, nie zdecydował się jednak na
wygodniejszą trasę.
Antoni von Birkenfels był doświadczonym weteranem, który walczył w
kilkunastu bitwach pod dowództwem wielkiego Tilly’ego. Uważał, że to Szwedzi
będą podążać głównymi traktami, nie tracąc czasu na podlejszych drogach, które
niczym sieć rozpinały się między wsiami i niewielkimi osadami handlowymi.
Postanowił więc, że ostatni odcinek ucieczki do Neuburga powinien prowadzić
przez Konstein, Wellheim i Bergen. Niedawno jednak zeszły śniegi, pozostawiając
mnóstwo wypełnionych błotem dziur, w których ciężkie wozy co rusz utykały.
Strona 4
Akurat pochód znowu się zatrzymał. Baronowa Meinarda von Teglenburg,
żona niżej urodzonego, lecz wpływowego neuburczyka, radcy dworu Siegberta von
Czontassa, wychyliła się przez okno i z westchnieniem wróciła na miejsce.
– Furgon Steglingerów ciągnięty przez woły znowu utknął. Dlaczego akurat
tę zawalidrogę postawiono na czele kolumny? Powinna jechać na samym końcu.
Walburga Steglinger, korpulentna kobieta zbliżająca się do czterdziestki,
wzięła zapewne słowa baronowej do siebie, bo wydała z siebie dźwięk, który
Irmeli przypominał warczenie rozdrażnionego psa.
– Gdyby to zależało ode mnie, w ogóle byśmy nie zabrali tego wozu. Ale jak
znam mojego męża, nie oglądał się na nikogo, tylko po prostu ruszył w drogę.
Ehrentraud von Lexenthal, którą wraz z innymi kobietami wtłoczono do
karety niczym bagaż, wrzasnęła tak głośno, że zapewne usłyszano ją na samym
przodzie.
– Jeżeli nie przyspieszymy, dogonią nas ci straszni kacerze! Powiedzcież
parobkom, żeby zepchnęli z drogi przeszkodę!
Irmela wskazała na las po obu stronach drogi.
– Drzewa stoją zbyt gęsto. Nie da się tutaj sprowadzić z drogi wozu
zaprzężonego w woły!
Miała rację. Droga była wąska, a wiele gałęzi sięgało tak daleko, że stangreci
musieli nadzwyczaj ostrożnie powozić zaprzęgami, żeby je ominąć. Nie tylko więc
z powodu przeładowanego wozu z bagażami Steglingerów grupa uchodźców
posuwała się niewiele szybciej niż ślimak po liściu sałaty.
Histeryczny krzyk Ehrentraud wpłynął na pozostałe kobiety w przepełnionej
karecie. Zbyt wiele słyszały ostatnio o potworach z Północy – jak zwykle mawiano
o Szwedach. Niektóre z nich zaczęły się żarliwie modlić, zachęcając swoje dzieci,
by uczyniły to samo, a ciotka Irmeli, Joanna, obrzuciła męża Walburgi, Rudolfa
Steglingera, stekiem wyzwisk. Po czym nazwała Antoniego von Birkenfelsa
nieudolnym głupcem, który już dawno powinien był się pozbyć furgonu z
bagażami, w końcu zaczęła urągać samemu Panu Bogu. Oświadczyła wszystkim i
każdemu z osobna, że Pan w niebie nie powinien dopuścić do tego, żeby szwedzcy
kacerze i ich protestanccy sprzymierzeńcy pobili wojska cesarskie pod Breitenfeld i
zajęli fortece miejskie Miśni i Wurzburga.
Meinarda von Teglenburg skarciła ją surowo – nie przystoi osiemnastolatce
mówić takich rzeczy, a już nikomu nie wolno wątpić w wolę Stwórcy. Pozostałe
kobiety przyznały jej wprawdzie rację, ale natychmiast zaczęły rozpaczliwie
zawodzić albo błagać swoich ulubionych świętych i patronów o ochronę przed
protestanckimi diabłami.
Ich wysokie głosy dręczyły Irmelę. Najchętniej zakryłaby uszy dłońmi, żeby
Strona 5
nic więcej nie słyszeć. Ponieważ byłoby to nieuprzejme, złapała obiema rękami
mocno rzemień, nie chcąc spaść z siedzenia, kiedy kareta znowu ruszy. I tak nie
groziło jej co prawda twarde lądowanie, bo wnętrze, gdzie wygodnie mogły
podróżować cztery osoby, a sześć było już skazane na pewne niewygody, musiało
teraz pomieścić dwanaście kobiet i dzieci. Gdyby jednak kogoś potrąciła, dostałaby
burę, a Joanna i Ehrentraud, najbardziej do niej zbliżone wiekiem, skorzystałyby z
okazji do wygłaszania złośliwych komentarzy pod jej adresem, zresztą nie po raz
pierwszy.
Irmela próbowała nie ulegać paraliżującemu lękowi, a jednocześnie
zazdrościła baronowej Meinardzie, Walburdze Steglinger i ich dwóm sąsiadkom,
które siedziały przodem do kierunku jazdy, dzięki czemu szarpnięcia karety nie
dokuczały im tak bardzo. Co prawda wehikuł należał do jej ojca, ale przed
wyruszeniem w drogę ojciec wyjaśnił jej, że nieuprzejmie byłoby nie ustąpić
lepszego miejsca starszej od siebie kobiecie.
Irmela wyglądała na zewnątrz z nadzieją, że wreszcie ruszą dalej. Birkenfels
i ojciec z poważnymi twarzami właśnie zwoływali do siebie pozostałych mężczyzn.
Nadzieja, jaka towarzyszyła im wszystkim, jeszcze gdy ruszali w drogę, ustąpiła
miejsca przygnębieniu, Irmela czuła to, nawet zanim padły pierwsze słowa.
– Do kroćset, Steglinger, zasługujecie na to, żeby was rzucić Szwedom na
pożarcie! Moje zarządzenie było jednoznaczne. Na przedzie jadą karety z
kobietami i dziećmi, a dopiero po nich bagaże!
Mówił Antoni von Birkenfels, oficer średniego wzrostu, przysadzisty,
ubrany w ciemny skórzany surdut, szerokie spodnie i skórzane buty z cholewami,
które zapewne pamiętały wyprawy wojenne pod wodzą generała Tilly’ego. Teraz
gotował się z wściekłości i wydawało się, że zaraz rzuci się z pięściami na tęgiego,
sprawiającego wrażenie nadętego dziedzica.
Stojący obok Birkenfelsa ojciec Irmeli, Otton Henryk von Hochberg, skinął
głową potakująco.
– Wasz wóz nie pozwala innym poruszać się do przodu. Przy najbliższej
okazji trzeba go zepchnąć z drogi, żeby mogły przejechać karety. Gdyby sytuacja
miała się pogorszyć, zostawimy bagaże i będziemy próbowali uratować
przynajmniej życie naszych najbliższych i nasze własne.
– Też tak uważam – zgodził się z nimi Siegbert von Czontass. – Gdy
usłyszymy za sobą wroga, trzeba będzie batami zmusić konie przy karetach do jak
najszybszego biegu. Jeżeli będą wtłoczone między ciężkie wozy z bagażami, nie
będzie szans na ucieczkę.
Twarz Steglingera nabiegła krwią.
– Nikt mi nie będzie rozkazywał, Birkenfels! A już na pewno nie wy.
Strona 6
Ruszyłem w drogę najwcześniej z was wszystkich i zostanie tak, jak jest.
– Ale tylko do momentu, gdy nadarzy się okazja, żeby karety wyprzedziły
wóz. Będę spokojny dopiero wtedy, gdy kobiety i dzieci znajdą się w bezpiecznym
miejscu za murami Neuburga.
– Szwedzi zajęli Wurzburg i Miśnię, to i mury Neuburga nie będą dla nich
żadną nadzwyczajną przeszkodą! – Steglinger planował dalszą ucieczkę i
przygotował się do długiego życia na obczyźnie, które zamierzał uczynić
znośniejszym dzięki zabranym meblom i dziełom sztuki.
Inni uciekinierzy również zabrali kosztowności i trochę sprzętów domowych,
ale mieli dość rozsądku, żeby nie przeciążać zbytnio wozów. Tylko w pokaźnym
wehikule Steglingerów osie trzeszczały pod ciężarem, a Irmela uznała za cud, że
zaprzężone do niego zwierzęta w ogóle były w stanie posuwać się do przodu.
Steglinger gwałtownie odwrócił się plecami do pozostałych szlachciców,
popędził do przodu i wrzasnął na służącego na koźle:
– Złój tym bydlętom porządnie skórę, żeby się wreszcie ruszyły! Furman
kręcił głową z rezygnacją.
– Panie, wszystkiego już próbowałem! Zwierzęta są zupełnie wyczerpane.
Szpetnie przeklinając, Steglinger wyrwał mu bat z ręki i jak oszalały zaczął
tłuc zwierzęta. Birkenfels wyrwał rozwścieczonemu mężczyźnie bat i rzucił go na
ziemię.
– W ten sposób nic nie wskóracie! Zwierzęta są u kresu sił. Musimy
wyładować część waszych bagaży, inaczej będziemy tu tkwić do wieczora.
– Ręce precz od mojej własności! – Steglinger rzucił się na Birkenfelsa, ale
ten odepchnął go takim ruchem, jakim strzepuje się z rękawa natrętną muchę, i
przywołał gestem swojego syna Fabiana, wysokiego osiemnastoletniego
młodzieńca, który pod nieobecność walczącego na wojnie ojca wraz z matką
gospodarzył na rodzinnych włościach.
– Rozładuj wóz tak, żeby woły dały radę go ciągnąć. Jeżeli to będzie
konieczne, wyprzęgniesz woły z innego wozu stojącego na końcu, by pomogły tym
tutaj wyciągnąć go z błota.
– Możemy tak zrobić od razu! Wtedy nie będziemy musieli nic wyrzucać –
wtrącił się Steglinger. Zdawało się, że zaraz pęknie z wściekłości, ale wiedział, że
nie jest w stanie stawić czoła zwartemu oporowi pozostałych szlachciców.
– Wtedy ten przeklęty wóz utknie w pierwszej lepszej następnej dziurze!
Nie, Steglinger, teraz zabierzemy się do rzeczy, jak się patrzy. Zbyt dużo już czasu
zmitrężyliśmy z waszego powodu.
Birkenfels odwrócił się i przywołał kilku parobków.
Przez kilka chwil panowała cisza, przerywana jedynie posapywaniem
Strona 7
umęczonych zwierząt. Irmela usiłowała uspokoić rozstrojone nerwy, zła na siebie
samą, że bez reszty poddała się lękowi. Zazdrościła otaczającym ją kobietom, które
modliły się i wierzyły, że mężczyźni zrobią wszystko, jak należy. Ją za to bolał
brzuch, jakby połknęła rozżarzone węgle.
Nagle Joanna dała jej kuksańca w bok.
– Siedź wreszcie spokojnie! Nam też potrzeba trochę miejsca.
Dwie kobiety, którym kręcąca się z niepokoju Irmela przeszkadzała tak samo
jak Joannie, przytaknęły, a Meinarda von Teglenburg bez słowa posadziła jej na
kolanach swojego dwuletniego synka Siegmara.
– Potrzymaj go trochę. Okropnie już mi z nim ciężko.
Samo siedzenie w ciasno wypchanej karecie było bardzo niewygodne, a
trzymanie dziecka w tych warunkach stanowiło poważne wyzwanie, pani von
Teglenburg miała jednak nadzieję, że opiekując się nim, Irmela choć trochę
zapomni o swoim strachu.
Irmela zajmowała się przez chwilę chłopczykiem. W niebieskim ubranku z
białym koronkowym kołnierzem i z opadającymi na ramiona jasnymi włosami
maluch wyglądał jak aniołek, chociaż jego piastunka zwykle twierdziła, że mały
raczej ma za skórą diabełka. Piastunka musiała zostać w domu tak samo jak
pokojówka pani von Teglenburg, bo wszystkim brakowało zwierząt pociągowych
do karet i wozów. Kilka służących siedziało co prawda na wozach z bagażami, ale
należały one przede wszystkim do gospodarstwa Steglingerów, a zabrano je tylko
dlatego, by ich pan w drodze nie musiał szukać nowej służby.
Otton Henryk von Hochberg wcisnął w ręce tym domownikom, którzy
zostali, trochę pieniędzy i poradził, żeby ukryli się w lesie, gdyby mieli nadciągnąć
Szwedzi. Wtedy właśnie Irmela zrozumiała, że nigdy więcej nie zobaczy nikogo ze
służby, a większość z tych ludzi mieszkała z nimi od jej narodzin. Na wspomnienie
tej chwili zaczęła się za nich bezgłośnie modlić. Nagle poczuła na ramionach gęsią
skórkę i skuliła się w przeczuciu nadciągającego nieszczęścia. Mimo hałasów, jakie
powodowali ludzie i zwierzęta w kolumnie uchodźców, usłyszała dźwięki, które
nie wróżyły nic dobrego. Szybko wysunęła głowę przez okno w drzwiach karety,
żeby się w nie wsłuchać. Do jej uszu rzeczywiście dotarły okrzyki i tętent
pędzących koni. Krew uderzyła jej do głowy.
– Przed nami są jeźdźcy! Zaraz tu będą! – krzyknęła przerażona.
– Czy podpowiadają ci to czarodziejskie moce, jakie odziedziczyłaś po
swojej matce? Bo ja nic nie słyszę! – Joanna mierzyła swoją o rok młodszą
bratanicę pogardliwym spojrzeniem.
Chociaż dziewczęta wychowywały się razem, nigdy nie zrodziła się między
nimi przyjaźń. Irmela po wczesnej śmierci matki była zamkniętym w sobie
Strona 8
dzieckiem i pozwalała na bliskie stosunki tylko nielicznym ludziom, Joanna
uchodziła za biedną krewną, którą przyjęto z litości i miłosierdzia. Joanna nie
mogła wybaczyć ojcu Irmeli wzgardy, jaką Otton Henryk okazywał swojej dużo
młodszej przyrodniej siostrze, dlatego dręczyła Irmelę, kiedy tylko miała ku temu
sposobność. Wykorzystywała do tego miłość Irmeli do zmarłej matki, wytykając
jej przy każdej okazji, że Irmhilde von Hochberg oskarżono o czary i tylko
wczesna śmierć uchroniła ją przed procesem i spaleniem na stosie.
W domu Irmela uciekała z płaczem, gdy Joanna raniła ją złymi słowami, ale
teraz krzyknęła na nią, żeby się uciszyła. Miała lepszy słuch niż ktokolwiek ze
znanych jej ludzi i dlatego jako jedyna usłyszała gardłowe głosy i obcy język.
– To mogą być tylko Szwedzi! Uciekajmy z karety! Schowamy się w lesie.
Mówiąc te słowa, Irmela otworzyła drzwi i trzymając w ramionach Siegmara
wyskoczyła na ziemię. Meinarda von Teglenburg wyciągnęła jeszcze rękę, żeby ją
zatrzymać, ale nie była dość szybka.
Tuląc do siebie chłopca, Irmela podbiegła do ojca i chwyciła go za rękaw –
Słyszę szwedzkich jeźdźców! Zbliżają się od przodu kolumny! Ojciec, kręcąc
głową, patrzył we wskazanym kierunku, a Antoni von Birkenfels machnął ręką z
lekceważeniem.
– Z kierunku, w którym uciekamy? To przecież śmieszne! Potem zwrócił się
do syna.
– Fabian, pomóż panience Irmeli wsiąść z powrotem do karety i dopilnuj,
żeby w niej została!
Młodzieniec właśnie popędził kilku dodatkowych parobków do wozu
Steglingera, żeby przenieśli jeszcze trochę krzeseł, stołów i skrzyń do lasu. Teraz
zeskoczył z siodła i niewiele mniej rozeźlony niż ojciec podszedł do Irmeli.
Dziewczyna spojrzała błagalnie na ojca.
– Tatusiu, naprawdę ich słyszę! Musimy uciekać do lasu. Niech Matka
Boska ma nas w swojej opiece!
Otton Henryk von Hochberg patrzył niepewnie na Irmelę. Córka miała
podobnie wrażliwe zmysły jak jego zmarła żona, a on życzyłby jej nieco mniej
wyczulonej natury. Teraz z dnia na dzień stawała się coraz bardziej podobna do
matki, która tylko dzięki wysokiemu urodzeniu i wsparciu ze strony palatyna i
księcia Neuburga Wolfganga Wilhelma uniknęła uwięzienia przez dominikanina
fanatyka, który uważał ją za czarownicę. Żona zawdzięczała zaś łaskę księcia i
księżnej w znacznym stopniu właśnie swoim wyostrzonym zmysłom. Teraz
Hochberg się wahał, czy powinien uwierzyć Irmeli, czy też zlekceważyć jej słowa
jak narzekania przerażonego dziecka.
Fabian von Birkenfels chwycił Irmelę, żeby wykonać rozkaz ojca, ale ta
Strona 9
odepchnęła go niespodziewanie gwałtownie.
– Uciekajcie, ratujcie życie! – krzyknęła i trzymając w objęciach małego
Siegmara, pobiegła pomiędzy drzewa tak szybko, że Fabian złapał tylko powietrze.
Widząc, że dziewczyna pędzi z jej synem do lasu, pani Meinarda krzyknęła
przeraźliwie.
– Irmela! Nie! Co robisz?
Zanim ktokolwiek mógł ją powstrzymać, opuściła powóz i podążyła w ślad
za dziewczyną. Trzy inne kobiety nie wytrzymały napięcia, piszcząc wydostały się
na zewnątrz i również popędziły do lasu. Ich przykład podziałał na inne. Matki
ciągnęły za sobą dzieci, starsze rodzeństwo młodsze, na samym końcu do
uciekających dołączyła Joanna. Chociaż nieustannie kpiła z wrażliwości Irmeli,
wiedziała, że jej siostra stryjeczna ma rzeczywiście znakomity słuch, i dlatego
gotowa była jej uwierzyć.
Ucieczka kobiet i dzieci zupełnie zaskoczyła mężczyzn. Birkenfels próbował
zatrzymać je krzykiem, ale bez skutku. Na miejscu zostało jedynie kilka
przerażonych dziewek, gruba Walburga Steglinger, która bez pomocy nie była w
stanie wydostać się z powozu, i jeszcze Ehrentraud von Lexenthal. Dziewczyna
darzyła Irmelę zbyt wielką pogardą, żeby dać jej posłuch, i teraz nieufnie
spoglądała w kierunku niezbyt zachęcająco wyglądającego lasu.
W połowie drogi do leśnej gęstwiny Walter von Hassloch chwycił swoją
żonę, która w panice tłukła wokół siebie rękami, i wymierzył jej kilka głośnych
policzków.
– Do diaska, zostaniesz tutaj! – wrzasnął na nią.
Matka Fabiana, Karolina, zatrzymała się pod drzewami na skraju lasu,
odwróciła się w stronę męża z twarzą wykrzywioną kurczowym uśmiechem i
również wróciła do swojego powozu. Birkenfels nie patrzył jednak na nią, lecz klął
w żywy kamień.
– A niech to szlag, Hochberg! Zatłukę tę waszą córkę. Już i tak wleczemy się
bez końca, a teraz ten bachor ucieka i ciągnie za sobą inne baby. Fabian, ruszaj za
tymi rozgdakanymi kokoszami i zagoń je z powrotem na trakt. Ruszamy, jak tylko
wóz Steglingera będzie gotowy do drogi. Kto nie zdąży wrócić, niech sczeźnie w
tym lesie!
Po tych mocnych słowach Birkenfels wrzasnął na parobków, żeby
pospieszyli się z rozładunkiem. Byli to jednak przede wszystkim ludzie
Steglingera, dlatego brali się do pracy z takim ociąganiem, jak gdyby bali się razów
za każdy wyrzucony z wozu przedmiot.
Ojciec Irmeli stanął obok Siegberta von Czontassa i położył mu rękę na
ramieniu.
Strona 10
– Trzeba było zrobić tak, jak proponowałem na początku, zabrać trochę złota
i uciekać razem z kobietami i dziećmi na koniach. Teraz już nie uda nam się
dotrzeć do Dunaju.
– Nie, skoro wasza córka dołożyła nam zupełnie zbytecznych problemów –
odpowiedział Czontass z lodowatą miną.
– Zaraz się okaże, czy jej obawy były naprawdę zbyteczne!
Teraz Otton Henryk von Hochberg odniósł wrażenie, że słyszy odgłosy
kopyt i krzyki, sięgnął więc po rapier.
– Módlcie się, żeby to byli nasi! Jeśli to Szwedzi, niech Bóg ma nas w
swojej opiece!
Kontent z tego, że już nie jest obiektem powszechnego niezadowolenia,
Steglinger puknął się w czoło.
– Wasza córka ma nie po kolei w głowie, a i wy sprawiacie wrażenie
pomylonego!
Birkenfels zatkał mu usta.
– Uciszcie się! Teraz i ja słyszę. Na Świętą Panienkę i świętego Kiliana! To
Szwedzi. Irmela musiała usłyszeć, że nas wyprzedzili. Boże w niebiosach, jesteśmy
straceni!
Z tymi słowy dobył pałasza. W tej samej chwili zza zakrętu niecałe sto
metrów przed nimi wyłonili się pierwsi szwedzcy jeźdźcy w żółtych koletach i
jasnych kapeluszach. Widząc kolumnę wozów, wznieśli radosne okrzyki i dobyli
broni.
Birkenfels szturchnął żonę.
– Szybko, biegnij za innymi do lasu!
Rzuciła spojrzenie na napastników, którzy dopadli właśnie do pierwszych
wozów i rozprawiali się z parobkami, po czym podniosła ręce w geście obrony.
– Nie powinnam była zawracać. Teraz już jest za późno, mój kochany.
Szwedzi ruszyliby za mną w pogoń. Nie chcę skończyć jak kobiety, które wpadły
w ręce tych potworów.
Przejechała rękawem po twarzy, by wytrzeć łzy, sięgnęła do wozu i
przyciągnęła skrzynkę, która w drodze służyła jej jako podnóżek. Wewnątrz leżały
dwa pistolety oraz róg na proch i pojemnik z kulami.
– Jeśli, kochany, nie masz nic przeciwko temu, ja wezmę pistolety. Niech
tylko Szwedzi spróbują je zdobyć, to się przekonają, jak dobrze potrafię strzelać.
Karolina roześmiała się tak, że jej męża przeszył dreszcz. Wtedy Birkenfels
uświadomił sobie, że przywiódł właśnie ku zgubie siedem szlacheckich rodzin, i
ruszył naprzeciw szturmującym Szwedom ociężale jak starzec. Hochberg, Czontass
i kilku innych podążyli za nim, podczas gdy Steglinger i inni tchórze skoczyli na
Strona 11
konie i spięli je ostrogami. Niektórzy Szwedzi rzucili się za nimi w pościg, zabili
kilku, ale zawrócili, nie chcąc zostawiać swoim towarzyszom całego łupu i kobiet.
Gdy tylko pojawili się wrogowie, Ehrentraud von Lexenthal i służące, które
jechały na wozach, próbowały zbiec do lasu, ale wrogowie dopadli je już po kilku
krokach. Karolina von Birkenfels przylgnęła do ściany swojej karety i widziała, jak
Szwedzi rzucili kobiety na ziemię i zdarli z nich ubrania. Gdy pierwszy żołnierz
przycisnął do ziemi Ehrentraud von Lexenthal i wtargnął w nią gwałtownym
ruchem, dziewczyna krzyknęła przeraźliwie.
Drżąc z przerażenia i obrzydzenia, Karolina ponownie przysięgła sobie, że
nie podzieli ich losu. Wiedziała, że nie może liczyć na pomoc. Jej mąż bronił się
jeszcze, zaciekle odpierając atak nacierających wrogów, obok niego Otton Henryk
von Hochberg osunął się na ziemię, brocząc krwią z wielu ran. Szwedzki oficer
kopnął leżącego w twarz, po czym zamierzył się i wbił Antoniemu von
Birkenfelsowi klingę w plecy.
Mąż Karoliny odwrócił się jeszcze z bronią wzniesioną do uderzenia, ale w
połowie ruchu opadł na kolana i zwalił się na ziemię. Szwed, który go zabił,
splunął z pogardą, podniósł głowę i uśmiechnął się obrzydliwie do Karoliny.
– Taki łup nie trafia się co dzień! – krzyknął do swoich towarzyszy. – Ta
kobieta to smaczny kąsek, dam wam potem spróbować.
Mówił saksońskim dialektem, który Karolina rozumiała bez trudu. Jak wielu
żołnierzy w wojsku króla szwedzkiego, nie pochodził z kraju Słońca Północy, był
żołdakiem z Rzeszy, najemnikiem Szwedów. Te łotry zwykle czyniły większe
spustoszenia niż ludzie z Północy, a Karolina jako kobieta wysoko urodzona mogła
się spodziewać, że przed śmiercią czeka ją wiele cierpień. Wzniosła modły do
Świętej Panienki, żeby ukryła jej syna przed wzrokiem żołnierskiej hołoty i miała
go w swojej opiece.
– Święta Mario, Matko Boża, nie pozwól, żeby i on padł ofiarą kacerzy! –
powtarzała, gdy ręce żołdackiego oficera dobierały się do jej piersi i rwały jedwab
okrywający dekolt.
Wtedy Karolina podniosła jeden z pistoletów, które ukryła za plecami, i
przez kilka uderzeń serca upajała się przerażonym spojrzeniem mężczyzny.
Rozległ się strzał, a oficer upadł plecami na ziemię. Zanim jego kompani ją
dopadli, Karolina von Birkenfels przyłożyła wylot drugiego pistoletu do skroni i
nacisnęła spust.
Strona 12
II
Na początku Irmela z Siegmarem na rękach biegła po prostu jak najdalej w
las, żeby oddalić się od drogi. Gęste poszycie sprawiało jednak, że coraz trudniej
było iść. Za to już po kilku krokach znikła z oczu tym, którzy za nią podążali.
Gdy oddaliła się od kolumny wozów na dobre sto kroków, ciężko dysząc,
zatrzymała się i odwróciła. Głosy, które ją przestraszyły, były już bardzo wyraźne,
tak samo jak tętent wielu koni. Nie znała się na wojnie, ale przyszło jej do głowy,
że świeże ślady ciężko załadowanych wozów i odciski kopyt zwierząt
pociągowych zwróciły uwagę Szwedów. Prawdopodobnie wrogowie wyprzedzili
kolumnę uchodźców inną drogą i wybrali najdogodniejsze miejsce, żeby
zaatakować.
Kiedy usłyszała za sobą kroki, przerażona zerwała się do ucieczki, ale na
widok Fabiana, odetchnęła. Ulga nie trwała jednak długo, bo młody człowiek,
stanąwszy przed nią, spoliczkował ją tak mocno, że mało się nie przewróciła.
– Oszalałaś zupełnie, głupia kozo? Zawsze byłaś dokuczliwa, ale teraz
przeszłaś samą siebie! I tak już straciliśmy mnóstwo czasu, a ty po prostu biegniesz
sobie do lasu i jeszcze swoim gadaniem wprawiasz w panikę inne kobiety.
Irmela złapała się za obolały policzek i uśmiechnęła się przez łzy.
– Wszystkie poszły więc za mną!
– Na szczęście tylko takie same wariatki jak ty. Teraz ruszaj z powrotem! Za
te dziwactwa ojciec spuści ci niezłe lanie! Ja tymczasem poszukam pozostałych
kobiet.
Fabian mocno popchnął Irmelę, zmuszając ją, żeby ruszyła w kierunku
wozów. Ona jednak stała, jak gdyby jej stopy wrosły w ziemię.
– Nic nie słyszysz? Przecież Szwedzi napadli na naszych!
– Bzdura!
Fabian zamachnął się, żeby znów ją uderzyć, ale zastygł w połowie ruchu.
Teraz i on usłyszał szczęk broni i krzyki, które zmroziły mu krew w żyłach.
– To naprawdę wrogowie! Muszę wracać i pomóc ojcu! – krzyknął i ruszył.
Irmela postawiła na ziemi Siegmara, rzuciła się za Fabianem i z całej siły
złapała go za połę płaszcza.
– Nie możesz tam wrócić. Zabiją cię!
Fabian myślał o rodzicach, którzy byli w niebezpieczeństwie, i chciał się
wyrwać, ale Irmela uczepiła się go jak rzep i nie puszczała. Uderzył ją więc jeszcze
raz, tym razem tak mocno, że z rozbitych warg na brodę pociekła krew.
W tej samej chwili pojawiła się Meinarda von Teglenburg. Baronowa
chwyciła synka, który oddalał się niezdarnymi kroczkami, i drżąc na całym ciele
Strona 13
podeszła do Fabiana i Irmeli.
– Na Świętą Matkę na niebiosach, to naprawdę Szwedzi! Dziecko, skąd
mogłaś to wiedzieć?
– Zawdzięcza to swojej czarodziejskiej mocy – odpowiedziała Joanna, która
wyłoniła się za Meinardą. Za nią szło kilka innych kobiet, ciągnąc za sobą
zapłakane dzieci.
Irmela zignorowała złośliwą uwagę krewnej, ale zwróciła się do baronowej.
– Pomóżcie mi, proszę! Fabian koniecznie chce wrócić do wozów, ale te
potwory go zabiją.
W tej chwili dotarł do nich śmiertelny krzyk mężczyzny. Kobiety skuliły się
i zasłoniwszy usta dłońmi, patrzyły nieruchomo w kierunku, skąd dochodziły
odgłosy walki, teraz głośniejsze niż cokolwiek innego. Meinarda szybko pokonała
przerażenie i z wyrzutem spojrzała na Fabiana.
– Zostań tutaj! Jeśli odejdziesz, nie będzie nikogo, kto mógłby nas bronić.
Daj Bóg, żeby i inni mogli uciec! Przecież mężczyźni są konno.
– Ojciec i inni nie uciekną, jeśli zostały tam jeszcze kobiety i dzieci. Głos
Fabiana brzmiał jak rozbite szkło. Wyrwał się i pobiegł kilka kroków w kierunku, z
którego docierały coraz bardziej nieludzkie dźwięki.
– Muszę zobaczyć, co z moimi rodzicami, pomóc im!
– Jeżeli to zrobisz, naprowadzisz Szwedów na nasze ślady! Czy z twojego
powodu mamy wszyscy zginąć? – krzyknęła na niego Meinarda. Teraz skuliła się
jak rażona wielkim bólem i zakryła twarz dłońmi. Zawładnął nią lęk o męża.
Czontass nie był żołnierzem i tylko szybka ucieczka mogłaby go ocalić. Chciała co
prawda bardzo, żeby udało mu się uciec, ale wiedziała, że duma nie pozwoliłaby
mu zostawić przyjaciół w nieszczęściu. Najchętniej sama pobiegłaby do wozów,
powstrzymała ją jednak odpowiedzialność za syna.
Krzyki i błagania kobiet, które zostały przy wozach, świadczyły o tym, jaki
spotkałby ich los, gdyby Szwedzi wpadli na ich trop, kobiety ciasno otoczyły więc
Fabiana, instynktownie oczekując, że je ochroni. Młody człowiek zdał sobie
sprawę, że los obarczył go odpowiedzialnością za grupę przerażonych niewiast, i że
nie może działać pochopnie. Właśnie nadeszły kolejne kobiety, niosły dzieci na
rękach, a kierowały się głosami usłyszanymi w lesie. Nie było jednak wśród nich
żadnej z tych, które natychmiast nie potraktowały poważnie ostrzeżenia Irmeli.
Dziewczyna stała teraz bez ruchu wsłuchana w odgłosy walki i zdawała się
nie zauważać, że krew z pękniętej wargi płynęła jej po brodzie i szyi, zabarwiając
na czerwono biały kołnierz sukni. Czuła się jak w sennym koszmarze. Wskazała
gęstwinę jeszcze bardziej oddaloną od traktu.
– Powinniśmy się ukryć tam, dalej od tego miejsca. Jeśli będziemy tak stać,
Strona 14
szwedzcy zwiadowcy mogliby nas tu znaleźć. I bądźcie cicho! Słyszę trzaskające
gałązki.
Meinarda przytaknęła gwałtownie i energicznymi gestami zaczęła poganiać
inne kobiety, żeby się ukryły. Matki przygarnęły swoje dzieci i znikły w gąszczu
tak szybko, jakby Szwedzi już siedzieli im na karkach. Fabian stał jednak bez ruchu
i wsłuchiwał się w odgłosy walki. Nie zastanawiając się długo, Irmela zawróciła i
pociągnęła go za rękaw. Spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu,
ale poszedł z nią bez sprzeciwu. Było widać po jego minie, że walczy z własną
dumą, która zarzuca mu tchórzostwo, bo uciekał, zamiast stanąć do otwartej walki
ze Szwedami.
Z bolesnym uśmiechem spojrzał z góry na Irmelę.
– Przykro mi, że cię uderzyłem! Wzruszyła ramionami.
– Zdarzało się przecież, że tłukłeś mnie znacznie gorzej.
Chciał zaprotestować, bo jeszcze nigdy nie podbił jej oka ani nie zmiażdżył
wargi. Zawsze traktował ją jak natarczywego brzdąca, który niczym niemy cień
podążał za nim przez pola i lasy, ale Irmela była cierpliwą słuchaczką, a on
poszturchiwał ją tylko wtedy, gdy przy wędkowaniu pluskała stopami w wodzie, co
płoszyło ryby.
Teraz skręcał się wewnątrz ze wstydu. Ojciec i inni mężczyźni ginęli w
rozpaczliwej walce ze Szwedami, on zaś dowiódł swojego bohaterstwa, tłukąc
dziewczynkę, która nie sięgała mu nawet do brody i mimo swoich siedemnastu lat
wyglądała na dwunastolatkę.
Wszedł za Irmelą w krzewy tak gęste, że choć zatrzymał się obok Joanny,
nie zauważył jej. Dopiero kiedy ciotka Irmeli cicho go zawołała, odkrył ich
obecność.
– Co się dzieje z naszymi przyjaciółmi? – zapytała, bo hałasy powoli się
uciszały.
Fabian bezradnie rozłożył ręce.
– Będziemy mogli wrócić dopiero wtedy, gdy nabierzemy pewności, że
Szwedzi odeszli. Wtedy zobaczymy, komu z krewnych i przyjaciół udało się uciec.
– Co z moim mężem i z moim chłopcem? – Anna Reitmayr, która trzymała
w ramionach dwoje pozostałych dzieci, patrzyła na Fabiana z rozpaczą.
Młodzieniec marzył o tym, żeby znaleźć się gdziekolwiek indziej, choćby w
najokrutniejszej walce, tylko nie tu, bo błędne spojrzenia kobiety i jej córek
sprawiały mu fizyczny ból. Aby odwrócić myśli od własnego nieszczęścia,
zastanawiał się, kogo widział w lesie i kogo musi poszukać. Spośród dam ze
szlacheckich rodów brakowało Walburgi Steglinger, Ehrentraud von Lexenthal,
pani von Hassloch i jego matki, były też tylko dwie służące spośród tych, które nie
Strona 15
należały do świty Steglingerów i dlatego nie bały się kary za ucieczkę. Nie poszedł
za nimi ani jeden mężczyzna, a najstarszy chłopiec mógł liczyć może dziesięć lat.
Było więc razem osiemnaście osób, każda bezbronna jak nowo narodzone dziecię i
wszystkie ogarnięte przerażeniem.
Irmela, która przykucnęła u jego stóp, odwróciła głowę w bok, jak gdyby
nasłuchiwała. Jej twarz o ostrych rysach i orzechowych oczach okalały ciemne
loki, przypominała mu pyszczek myszy, i nawet jasnoniebieska suknia o kroju
podkreślającym kobiece kształty nie mogła ukryć, że jest dużo za szczupła jak na
swój wiek. W porównaniu ze swoją ciotką Joanną i prześliczną Ehrentraud von
Lexenthal jej uroda wydawała się zupełnie niepozorna, mimo to nie brakowało
zainteresowanych nią kawalerów. Nawet jego ojciec napomykał niedawno, że
chętnie widziałby Irmelę von Hochberg jako synową. W przeciwieństwie do
rodziny Fabiana, która posiadała tylko jeden majątek, Hochbergowie dysponowali
rozlicznymi posiadłościami i wielkimi obszarami ziemskimi. Irmela dziedziczyła
ponadto po swojej matce zamek i majątek ziemski Karlstein, miała też
niezaprzeczalne prawo do tytułu hrabianki von Hochberg i pani zu Karlstein.
– Zrobiło się tak cicho! – głos baronowej Meinardy przywołał Fabiana do
rzeczywistości. Był zły na siebie, że myśli o głupstwach, podczas gdy kilkaset
kroków od nich śmierć wywija swoją czarną kosą.
Joanna przysunęła się bliżej.
– Myślisz, że Szwedzi odeszli? Irmela pokręciła głową.
– Wciąż jeszcze przeszukują skraj lasu! Mam nadzieję, że nie dotrą aż do
nas.
– Święta Panienko, nie dopuść do tego!
Meinarda von Teglenburg uklękła mimo ograniczonej przestrzeni między
krzewami i rozpoczęła modlitwę. Szeptała, ale kilka innych kobiet przyłączyło się
do niej znacznie głośniej.
Fabian cicho, ale zdecydowanie błagał je, żeby się uciszyły.
– Inaczej ściągniecie na nas wrogów!
Wszystkie natychmiast umilkły, a on już tylko po ruchu ust mógł poznać, że
modlą się dalej. Sam najchętniej błagałby wszelkie siły niebios, żeby okazały się
łaskawe dla ojca i matki i oczywiście dla wszystkich, którzy zostali przy wozach.
Ale to, co słyszał o Szwedach, kazało mu powątpiewać w niebiańską
sprawiedliwość. Mężczyzn, którzy nie polegli w walce, w okrutny sposób
maltretowano aż do śmierci, a tego, co spotykało kobiety, domyślił się, słysząc
krzyki tych, które tam zostały. Fabian oczami wyobraźni widział swoją matkę jako
bezbronną ofiarę przeklętych przez Boga kacerzy i zazgrzytał zębami.
Po chwili spojrzał pytająco na Irmelę.
Strona 16
– Słyszysz coś jeszcze?
Dziewczyna zamknęła oczy i słuchała z napiętą uwagą.
– Nie! Już nic nie słyszę, ani ich głosów, ani ich koni.
– Myślisz, że Szwedzi odeszli? – Fabian pragnął jak najszybciej sprawdzić,
co się stało z jego rodziną.
– Tam z przodu nie ma już nikogo. Zrobiło się cicho jak w grobie! Ostatnie
słowa Irmeli zabrzmiały przerażająco i niektóre kobiety zaszlochały, myśląc o
bliskich, którzy zostali przy wozach.
Fabian westchnął głęboko i gestem nakazał kobietom, żeby zostały w
ukryciu. Chciał sprawdzić, co się stało, nie licząc się z tym, co go tam czeka. Kiedy
Irmela wstała, żeby do niego dołączyć, machnął gwałtownie ręką.
– Zostaniesz tutaj i będziesz uważnie słuchała! Ja obejdę wozy łukiem i
podejdę od drugiej strony, żeby zmylić wroga, gdyby był tu jeszcze w pobliżu.
– Fabianie, jesteś taki dzielny! – Joanna posłała mu czarujący uśmiech. Była
ładną dziewczyną: wysoka, jasnowłosa, z prześlicznymi niebieskimi oczami i
wdziękiem, wobec którego młody człowiek nawet w tej sytuacji nie mógł pozostać
obojętny.
Wpatrzył się więc w nią, ale wtedy podeszła do niego Meinarda.
– Pójdę z tobą! Przez ten czas Joanna może potrzymać Siegmara. Chciała
oddać syna dziewczynie, ale Fabian energicznie zaprotestował:
– Powiedziałem, że idę sam! Szwedzi nie mogą zrobić mi tego, co by zrobili
z wami.
– Mogliby cię torturować i dowiedzieć się, gdzie jesteśmy! – krzyknęła jedna
z pozostałych kobiet, która bardziej bała się o siebie i swoją cześć niż o swojego
męża.
– Z pewnością nie poddam się bez walki.
Fabian poklepał lewą ręką rękojeść rapieru, który dostał od ojca przez
wyruszeniem w drogę, i zrobił zawziętą minę.
Zaopatrzony w błogosławieństwo Meinardy i innych kobiet, przecisnął się
możliwie bezgłośnie przez krzaki, a gdy się po kilku krokach odwrócił, nie
zobaczył nic, co by świadczyło o tym, że ktoś tam jest. Nagle tuż obok usłyszał
szelest, odwrócił się gwałtownie, jednocześnie dobywając broni. Zamiast
szwedzkiego żołnierza, który miałby się na niego rzucić, zobaczył jednak
przestraszonego jego obecnością zająca umykającego właśnie co sił w nogach.
Strona 17
III
Zgodnie z obietnicą Fabian wyminął pole walki łukiem, żeby nie zobaczyli
go wrogowie, gdyby jeszcze jacyś się zawieruszyli w okolicy, i dotarł do szlaku ich
wędrówki niedaleko od miejsca, w którym doszło do napadu. Wiatr wiał w jego
kierunku i niósł gryzący dym.
Fury i większość powozów paliły się, nie było widać żadnego ze zwierząt
pociągowych. Prawdopodobnie Szwedzi wyprzęgli je i zabrali ze sobą. Fabian
odkrył w końcu jeszcze jednego martwego wołu, z którego wycięto najlepsze
kawałki mięsa, życzył więc łupieżcom, żeby pieczeń stanęła im w gardle.
Potem trafił na powóz Hasslochów, którzy dołączyli do uchodźców w
ostatniej chwili. Szwedzi splądrowali pojazd, przewrócili go na bok i również
podpalili, ale ogień po krótkim czasie zgasł samoistnie.
Wokół powozu leżało kilka przedmiotów, które Szwedzi zapewne uznali za
nieprzydatne. Wśród nich Fabian odkrył obraz Świętej Marii, wdeptany przez
jednego z wrogów w ziemię. Nieco dalej tkwił w błocie rozbity relikwiarz, z
którego łupieżcy zabrali szlachetne kamienie.
W następnej chwili Fabian zapomniał o zbezczeszczonym relikwiarzu i w
osłupieniu patrzył na dwoje zmarłych leżących na skraju lasu. Był to pan von
Hassloch i jego żona, którą mąż powstrzymał siłą przed dołączeniem do Irmeli i
innych kobiet. Najwyraźniej ugodził żonę szpadą, żeby oszczędzić jej najgorszego
– nie pomógł jej jednak, bo Szwedzi i ich niemieccy najemnicy zgwałcili
umierającą, a jego samego rozpłatali żywcem.
Fabian czuł, jak podnosi mu się treść żołądka, i odwrócił się od strasznego
widoku. Nie patrząc ani na lewo, ani na prawo, szedł do przodu. Następny powóz
wciąż jeszcze palił się jasnym płomieniem. To na niego Meinarda von Teglenburg
kazała załadować najkosztowniejsze meble. W płomieniach stała również fura
Steglingera, a Fabian pomyślał, że najlepiej by było, gdyby właściciel spłonął
razem ze swoim dobytkiem. Gdyby przez chciwość i bezmyślność nie opóźnił
ucieczki, byliby już w Neuburgu i tym samym w bezpiecznym – przynajmniej na
razie – miejscu.
Ze strachu przed tym, co go czeka, obszedł pojazd swojej rodziny i zbliżył
się do obszernej karety Hochbergów, jeszcze niedawno pełnej kobiet i dzieci.
Większość z nich uciekła, została tylko Walburga Steglinger, niezwykle otyła
niewiasta, którą mąż usadowił w tej karecie, ponieważ nie znalazł dla niej miejsca
w swojej. Fabian znalazł ją pod lasem, nagą, z powalanymi krwią udami. Chociaż
była już niemłoda i niezbyt urodziwa, żołnierze prawdopodobnie wielokrotnie ją
zgwałcili.
Strona 18
Na początku Fabian sądził, że jest martwa, i odwrócił głowę, żeby na nią nie
patrzeć. Wtedy jednak usłyszał jęk. Natychmiast przyklęknął obok i uniósł jej
głowę.
– Żyjecie jeszcze!
W tych dwóch słowach zawarł całą ogromną nadzieję, że również jego
matka mogła przetrzymać okrucieństwa Szwedów.
– Fabian, to ty? Pomóż mi wstać. Nie możemy tu zostać.
Zwykle tubalny głos Walburgi Steglinger ledwie było słychać, zajęczała,
kiedy Fabian ją podniósł. Postawienie kobiety na nogi wymagało sporego wysiłku,
ale kiedy mu się to udało, trzymała się lepiej, niż się spodziewał.
– Rozejrzyj się, proszę, czy gdzieś nie znajdziesz sukni albo czegokolwiek,
czym mogłabym się okryć – poprosiła Walburga.
Zdjęła kawałek materiału, który zawisł na gałęzi, i tarła nim podbrzusze z
taką siłą, jakby chciała w ten sposób wymazać wszystko, co się stało. Jedyny
skutek był taki, że zaczęła krwawić jeszcze bardziej. Z obrzydzeniem odrzuciła
szmatę i zacisnęła pięści.
– Niech piekło pochłonie Szwedów i mojego męża razem z nimi!
Fabian zrozumiał, że Steglinger uciekł, nie martwiąc się o żonę. Przeglądając
walającą się w błocie zawartość kilku rozbitych skrzyń, w których mieścił się ubiór
dla niezbyt szczupłego mężczyzny, uznał, że trafił na bogato zaopatrzoną, choć
niekoniecznie modną garderobę Steglingera. Pod rzeczami znalazł w miarę czysty
szlafrok, który mógł okryć obfite kształty jego żony.
– Nic lepszego, niestety, nie znalazłem – powiedział z żalem, kiedy wręczał
Walburdze brązowe okrycie, starając się przy tym patrzeć w innym kierunku.
– Dobry z ciebie chłopiec!
Walburga czuła się wewnętrznie martwa, ale wiedziała, że jęki i narzekania
na niewiele się zdadzą. Z westchnieniem naciągnęła na siebie odzienie.
– Będę musiała podnosić poły, żeby nie następować na materiał. Podasz mi
ten sznurek? Nie ma chyba nic innego wystarczająco długiego. Teraz musimy
zobaczyć, czy może jeszcze ktoś przeżył.
Na początku nic na to nie wskazywało. Najpierw odkryli zwłoki hrabiego
Hochberga i kilku innych szlachciców. Szwedzi rozebrali ich do naga, tak samo jak
i parobków, których zatłuczono podczas próby ucieczki. Przy następnym powozie
Walburga westchnęła przerażona.
– To najstarszy syn Reitmayrów! Mój Boże, chłopiec nie miał nawet
czternastu lat.
– Przynajmniej Anna Reitmayr przeżyła, jej dwie córki też – odpowiedział
Fabian ze zgrozą.
Strona 19
– Ale straciła syna i męża!
Walburga Steglinger wskazała na martwego sąsiada, który nie zbiegł
tchórzliwie jak jej mąż, przeżegnała się i odmówiła krótką modlitwę za obu
zmarłych.
Tymczasem Fabian znalazł ojca. Antoni von Birkenfels leżał na ziemi tak, że
wyraźnie było widać śmiertelną ranę na jego plecach. Ktoś odrąbał mu prawą rękę,
pewnie po to, żeby wyjąć ze sztywnych palców rękojeść broni. Zaledwie kilka
kroków dalej zobaczył matkę. Dziura z czarną obwódką w jej skroni i ślady prochu
na skórze i włosach świadczyły o tym, że strzelono do niej z bardzo bliska.
Fabian, płacząc, upadł na kolana, Walburga położyła mu prawą rękę na
ramieniu.
– Najpierw zastrzeliła Szweda, który zabił twojego ojca, a potem siebie
samą. Na szczęście kacerskie psy nie dobierały się do jej zwłok.
Niewielka to była pociecha dla młodego człowieka, który tak uwielbiał
matkę i troszczył się o nią, podczas gdy ojciec z Tillym przemierzał kraj od bitwy
do bitwy. Aby zapobiec temu, że Fabian pogrąży się w żałobie i zapomni o całym
świecie, wskazała na zwłoki kilku mężczyzn, którzy leżeli nieco dalej. Wyglądało
na to, że również oni zostali zastrzeleni z bliskiej odległości lub zasztyletowani.
– Biedacy rzucili broń i chcieli się poddać. Ale Szwedzi wrzeszczeli tylko,
że darują im życie tak samo, jak Tilly darował obywatelom Magdeburga, i potem
zabili ich wszystkich.
Fabian z trudem oderwał wzrok od zwłok matki, z wysiłkiem wstał z kolan i
w geście oskarżenia wzniósł pięści do nieba.
Strona 20
IV
Gdy Walburga Steglinger i Fabian doszli do czoła nieszczęsnej kolumny
uchodźców, myśleli, że zobaczyli już wszystko, co najokropniejsze. Wtedy
usłyszeli szelest. Fabian wyciągnął rapier, zaraz jednak znów go wsunął do
pochwy, bo w półcieniu na skraju lasu dostrzegł dwie kobiety, które przycupnęły
mocno do siebie przytulone. Jedną z nich była służąca pani von Hassloch, w
drugiej dopiero po chwili rozpoznał Ehrentraud von Lexenthal, która nie bez
powodu uchodziła za najpiękniejszą pannę w okolicy. W wyobraźni Fabian często
fantazjował, że spotyka się z nią nie po to, żeby niezobowiązująco konwersować, i
najchętniej ją właśnie wybrałby na swoją małżonkę, chociaż była sierotą, niemal
pozbawioną środków do życia bratanicą przeora.
Teraz po raz pierwszy widział ją nagą, to jednak, co kiedyś wywołałoby jego
euforię i zachwyt, teraz wzbudziło wyłącznie przerażenie. Zbrodniarze wycięli
krzyże w policzkach Ehrentraud i okaleczyli jej piersi. Uda były całe zakrwawione.
Szwedzi zgwałcili i maltretowali również służącą, ale nie zadali jej
przynajmniej takich ran jak Ehrentraud. Miała nawet jeszcze siłę, żeby uspokajać
oszpeconą dziewczynę i ją wspierać.
Krzyknąwszy głośno, Walburga ciężko podeszła do dziewcząt i chwyciła
Ehrentraud za rękę.
– Tak się cieszę, że jeszcze żyjecie!
Ehrentraud von Lexenthal podniosła zmęczonym ruchem głowę.
– Cieszycie się? Popatrzcie, co zrobili ci okrutnicy. Z moim wyglądem żaden
mężczyzna na świecie nie spojrzy na mnie teraz po raz drugi!
Walburga próbowała ukryć swoje przerażenie. Przed szwedzką napaścią
Ehrentraud mogła wybierać wśród całkiem majętnych konkurentów, ale bez siły
przyciągania złota, które z reguły pozwala panom przymknąć oko na cielesne
niedoskonałości wybranki, a nawet na utracone dziewictwo, zapewne nikt już nie
zwróci się do jej stryja przeora, żeby prosić o jej rękę.
– Tak mi przykro! – szepnęła Walburga.
– Przykro! – Ehrentraud von Lexenthal roześmiała się histerycznie. – Gdyby
te psy tylko mnie zhańbiły, byłoby to wystarczająco straszne, ale teraz mogę już
tylko iść do klasztoru. Jeśli stryj znajdzie jakiś, który mnie przyjmie mimo mojego
mizernego wiana.
Utrata urody zdawała się bardziej ciążyć młodej kobiecie niż hańba zadana
przez Szwedów czy nawet ból, jaki z pewnością jej doskwierał. Splunęła i
zamierzyła się na służącą, kiedy ta ją prosiła, żeby już tak się nie zadręczała.
Walburga Steglinger nie wiedziała, co odpowiedzieć. Trudno było sobie