Hannah Sohpie - Chor sierot

Szczegóły
Tytuł Hannah Sohpie - Chor sierot
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Hannah Sohpie - Chor sierot PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Hannah Sohpie - Chor sierot PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Hannah Sohpie - Chor sierot - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Ty​tuł ory​gi​na​łu: The Or​phan Cho​ir Co​py​ri​ght © 2013 by So​phie Han​nah All ri​ghts re​se​rved. Co​py​ri​ght for the Po​lish Edi​tion © 2014 Bur​da Pu​bli​shing Pol​ska Sp. z o.o. Spół​ka Ko​man​dy​to​wa 02-674 War​sza​wa, ul. Ma​ry​nar​ska 15 Dział han​dlo​wy: tel. 22 360 38 41–42 faks 22 360 38 49 Sprze​daż wy​sył​ko​wa: Dział Ob​słu​gi Klien​ta, tel. 22 360 37 77 Re​dak​cja: Mał​go​rza​ta Grud​nik-Zwo​liń​ska Ko​rek​ta: Roma Sach​now​ska, Bro​ni​sła​wa Dzie​dzic-We​so​łow​ska Pro​jekt okład​ki: Wio​let​ta Wi​śniew​ska Zdję​cie na okład​ce: Shut​ter​stock Re​dak​cja tech​nicz​na: Ma​riusz Te​ler Re​dak​tor pro​wa​dzą​ca: Agniesz​ka Ko​szał​ka ISBN: 978-83-7778-761-8 Skład i ła​ma​nie: KAT​KA, War​sza​wa Wszel​kie pra​wa za​strze​żo​ne. Re​pro​du​ko​wa​nie, ko​pio​wa​nie w urzą​dze​niach prze​twa​rza​nia da​nych, od​twa​rza​nie w ja​kiej​kol​wiek for​mie oraz wy​ko​rzy​sty​wa​nie w wy​stą​pie​niach pu​blicz​nych – rów​nież czę​ścio​we – tyl​ko za wy​łącz​nym ze​zwo​le​niem wła​ści​cie​la praw au​tor​skich. Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o. Strona 4 Spis treści Część pierwsza. Wrzesień, październik 1 2 3 4 5 6 Część druga. Grudzień 7 8 9 10 Część trzecia 11 Moje relacje z duchami Przypisy Strona 5 Re​spon​so​ria umiesz​czo​ne w tej książ​ce po​cho​dzą z praw​dzi​wych na​bo​żeństw z udzia​łem chó​ru, w któ​rych uczest​ni​czy​łam w St Ca​the​ri​ne Col​le​ge w Cam​brid​ge – cu​dow​nej i wca​le nie strasz​nej in​sty​tu​cji, któ​rej chór dziew​czę​cy bez​wied​nie za​‐ siał ziar​no strasz​li​wej opo​wie​ści w moim umy​śle. Strona 6 Za​szczyć nas, Pa​nie, Za​cho​waj nas tej nocy od grze​chu. O Boże, zmi​łuj się nad nami, Zmi​łuj się nad nami. Niech nas ogar​nie ła​ska Two​ja, Pa​nie, 1 We​dług uf​no​ści po​kła​da​nej w To​bie! . Boże Za​stę​pów, od​nów nas 2 I okaż Twe po​god​ne ob​li​cze, aby​śmy do​zna​li zba​wie​nia . Usłysz, o Pa​nie, moją mo​dli​twę, 3 Przyjm moje bła​ga​nie . Niech Bóg bę​dzie z Tobą; I z du​chem Two​im. Mó​dl​my się. Daj nam świa​tło w mrocz​nej po​rze, bła​ga​my cię, Pa​nie, I spraw, by​śmy po​tra​fi​li uwie​rzyć w swych ser​cach w to, co śpie​wa​my i mó​wi​my usta​mi, A to, w co wie​rzy​my w swych ser​cach, nie​chaj znaj​dzie od​bi​cie w na​szym co​dzien​nym ży​ciu, Przez Je​zu​sa Chry​stu​sa, Pana na​sze​go. Amen. Strona 7 CZĘŚĆ PIERWSZA WRZESIEŃ, PAŹDZIERNIK Strona 8 1 Kwa​drans przed pół​no​cą. Sto​ję w desz​czu, przed do​mem swo​je​go naj​bliż​sze​go są​sia​da, za​ci​‐ ska​jąc zzięb​nię​te, mo​kre dło​nie na za​rdze​wia​łych drąż​kach ogro​dze​nia. Spo​glą​dam po​mię​dzy nimi w dół, na nad​gry​zio​ne zę​bem cza​su, nie​bez​piecz​nie wą​skie scho​dy pro​wa​dzą​ce do su​te​‐ re​ny, z któ​rej do​bie​ga ryk mu​zy​ki. To naj​bar​dziej nie​lu​bia​na prze​ze mnie pio​sen​ka: Don’t Stop Me Now Qu​eenów. W ciem​ność pa​nu​ją​cą na ze​wnątrz wsą​cza się czer​wo​no​po​ma​rań​czo​we świa​tło z wy​ku​szo​‐ we​go okna, któ​re wy​glą​da rów​nie nie​przy​jem​nie, jak okrop​nie brzmi ta zbyt gło​śna mu​zy​ka. Jed​no i dru​gie przy​wo​dzą mi na myśl pie​kło: moje wy​obra​że​nie o nim. W po​zo​sta​łych oknach czte​ro​kon​dy​gna​cyj​ne​go domu są​sia​da nie pali się świa​tło. Su​te​re​na mo​je​go domu jest ciem​na i ci​cha. Uży​wa​my jej głów​nie jako lo​kum dla go​ści, a po​nie​waż mie​wa​my ich rzad​ko, zwy​kle stoi pu​sta. Znaj​du​ją się tam dwie sy​pial​nie, po​kój do za​ba​wy z kon​so​lą do gier wi​deo dla Jo​se​pha oraz duża ła​zien​ka. Wszyst​kie we​wnętrz​ne ścia​ny su​te​re​ny domu pod nu​me​rem dzie​więt​na​stym zo​sta​ły wy​bu​rzo​ne w celu stwo​rze​nia jed​nej, roz​le​głej prze​strze​ni: „po​ko​ju do re​lak​su” albo „sali go​ścin​nej”, za​leż​nie od tego, czy okre​śle​nie po​miesz​cze​nia pada z ust mo​je​go są​sia​da czy jego dziew​czy​ny. Są​dzę, że ety​kiet​ka „sala go​ścin​na” mar​twi go z po​wo​du szla​chet​nych sko​ja​rzeń. Sło​wo „go​‐ ścin​na” su​ge​ru​je, że ktoś może przej​mo​wać się kim​kol​wiek poza sobą. A mój są​siad ma wszyst​kich w no​sie. Słu​cha​jąc re​flek​sji Fred​die​go Mer​cu​ry’ego na te​mat nad​dźwię​ko​wej ko​bie​ty, cie​szę się, że żad​nej nie spo​tka​łam: wy​glą​da na to, że są dość na​ro​wi​ste – nie​zbyt ła​twe w obej​ściu. Nig​dy też nie aspi​ro​wa​łam do nad​dźwię​ko​wo​ści, co​kol​wiek to może ozna​czać. To, cze​go pra​gnę, jest, mam na​dzie​ję, o wie​le ła​twiej​sze do osią​gnię​cia: spa​nie w cie​płym, su​chym łóż​ku. W chwi​li obec​nej to je​dy​ne rze​czy, któ​rych chcę, je​dy​ne, któ​rych pra​gnie​nie wy​da​je mi się moż​li​we. Scho​dy pro​wa​dzą​ce z chod​ni​ka do su​te​re​ny domu pod dzie​więt​nast​ką są śli​skie od mchu, desz​czu i ulicz​ne​go bło​ta. Wszyst​kie stop​nie mia​ły kie​dyś kra​wędź pod ide​al​nie pro​stym ką​‐ tem, ale po prze​szło stu la​tach wy​sta​wie​nia na dzia​ła​nie stóp i po​go​dy po​wierzch​nia i kra​wę​‐ dzie się star​ły, przez co scho​dy sta​ły się zbyt nie​rów​ne, by z nich bez​piecz​nie ko​rzy​stać, zwłasz​cza pod​czas ta​kiej ule​wy, jaka na​de​szła tej nocy. Za​zwy​czaj, gdy na nie pa​trzę, czu​ję przy​pływ sa​tys​fak​cji. Ko​bie​ta, któ​ra sprze​da​ła nam dom pod sie​dem​nast​ką, ostat​nio wy​mie​ni​‐ ła całą znisz​czo​ną ka​mie​niar​kę. Scho​dy pro​wa​dzą​ce z na​szej su​te​re​ny na uli​cę mają pięk​ne, rów​ne kra​wę​dzie i no​wiut​ką, po​ma​lo​wa​ną na czar​no, że​la​zną po​ręcz przy​mo​co​wa​ną dla do​‐ dat​ko​we​go za​bez​pie​cze​nia, ale wła​ści​wie ja​kie to ma zna​cze​nie? Sko​ro nie mogę spać w swo​‐ im domu, kie​dy tego chcę, wszyst​kie jego za​le​ty prze​sta​ją się li​czyć. Pod dzie​więt​nast​ką nie uświad​czysz po​rę​czy przy schod​kach. Nie palę się, by po nich scho​‐ dzić, kie​dy woda prze​le​wa się ze stop​nia na sto​pień jak płyn​na spi​ra​la, ale jaki mam wy​bór? Je​śli chcę przy​cią​gnąć uwa​gę są​sia​da, mu​szę sta​nąć w miej​scu, w któ​rym mnie za​uwa​ży, albo za​cze​kać na prze​rwę mię​dzy pio​sen​ka​mi i za​ło​mo​tać w okno po​miesz​cze​nia, w któ​rym prze​‐ Strona 9 by​wa ze swo​im to​wa​rzy​stwem. Sie​dem razy na​ci​ska​łam dzwo​nek przy furt​ce, lecz mnie nie sły​szał. Oczy​wi​ście, że nie; Fred​die Mer​cu​ry za​głu​sza wszel​kie dźwię​ki. Mam na so​bie pi​ża​mę w bia​ło-ró​żo​wą krat​kę, prze​mo​czo​ną od ko​lan do ko​stek, czar​ny płaszcz prze​ciw​desz​czo​wy i buty spor​to​we, któ​re prze​mo​kły w pięć se​kund po moim wyj​ściu z domu. Czu​ję się te​raz, jak​bym mia​ła sto​py w dwóch ko​mo​rach ba​la​sto​wych, któ​re cią​gną mnie w dół. To zu​peł​na od​wrot​ność sy​tu​acji, kie​dy lu​dzie pa​ku​ją so​bie do kie​sze​ni ka​wał​ki be​to​nu, by po​mo​gły im się uto​pić po wej​ściu do wody. Ja je​stem wtła​cza​na przez wodę w be​‐ to​no​wy chod​nik. Po​to​ki desz​czu nie​prze​rwa​nie leją się z nie​ba. Aż trud​no uwie​rzyć, że skła​‐ da​ją się z po​je​dyn​czych kro​pli. Ab​sur​dal​ność pro​po​zy​cji Fred​die​go Mer​ku​ry’ego, któ​ry za​chę​ca mnie, bym do nie​go za​‐ dzwo​ni​ła, jak będę chcia​ła miło spę​dzić czas, spra​wia, że nie mogę po​wstrzy​mać się od śmie​‐ chu. Pro​blem w tym, że moja de​fi​ni​cja mi​łe​go spę​dza​nia cza​su bar​dzo się róż​ni od tej, któ​rą lan​su​je pio​sen​ka i pan Fah​ren​he​it. Tak Stu​art i ja na​zy​wa​my mię​dzy sobą swo​je​go są​sia​da, cho​ciaż na​praw​dę zwie się Ju​stin Clay, a sły​sza​łam, jak jego dziew​czy​na An​gie i kum​ple na​‐ zy​wa​ją go Jub. Dla mnie miłe spę​dza​nie cza​su ozna​cza, że mogę po​ło​żyć się do łóż​ka, kie​dy mi się żyw​nie po​do​ba – owszem, na​wet bar​dzo wcze​śnie w so​bot​ni wie​czór – i kie​dy nie mu​‐ szę wy​słu​chi​wać dud​nią​cych za ścia​ną roc​ko​wych hym​nów, któ​re nie dają mi za​snąć. Tak dzie​je się w co dru​gą czy trze​cią so​bo​tę. Na szczę​ście pan Fah​ren​he​it spę​dza po​zo​sta​łe week​en​dy w domu An​gie, ale kie​dy jej dzie​ci są ze swo​im oj​cem, An​gie in​sta​lu​je się pod dzie​‐ więt​nast​ką i za​czy​na się ba​lan​ga – a przy​najm​niej tak się wy​da​je, są​dząc po od​gło​sach. Cza​sa​‐ mi po​sta​na​wia​ją za​sza​leć na ca​łe​go w wol​ny od dzie​ci week​end i pusz​cza​ją gło​śno mu​zy​kę przez dwa ko​lej​ne wie​czo​ry, piąt​ko​wy i so​bot​ni. Pan Fah​ren​he​it za​pew​nia mnie, że to nig​dy nie jest ba​lan​ga, je​dy​nie „spo​tkan​ko to​wa​rzy​skie”. Pró​bo​wa​łam przy czte​rech róż​nych oka​‐ zjach wy​ja​śnić mu, że nie​waż​ne, jak to na​zwie​my, byle tyl​ko ze​chciał ła​ska​wie ści​szyć mu​zy​‐ kę do da​ją​ce​go się za​ak​cep​to​wać po​zio​mu. Na „spo​tkan​kach to​wa​rzy​skich” są za​wsze ci sami go​ście – fa​cet w bu​tach tu​ry​stycz​nych z roz​wią​za​ny​mi sznu​ro​wa​dła​mi i dżin​sa​mi we​tknię​ty​mi w mię​si​ste skar​pe​ty, przy​gar​bio​ny, zbyt wy​so​ki męż​czy​zna z okla​pły​mi wło​sa​mi i ple​ca​kiem, kę​dzie​rza​wa na​uczy​ciel​ka tań​ca, któ​ra od​pa​la jed​ne​go pa​pie​ro​sa od dru​gie​go, pra​cu​ją​ca w szko​le sztuk wi​do​wi​sko​wych na Wo​ol​no​ugh Road; gru​ba​ska w czer​wo​nych oku​la​rach, z dzi​wacz​nie ufry​zo​wa​ny​mi wło​sa​mi w ko​lo​rze sier​ści nie​bie​skie​go per​sa. Pan Fah​ren​he​it za​wsze pusz​cza im te same utwo​ry, któ​re go​ście pod​śpie​wu​ją i wy​krzy​ku​ją do wtó​ru z wy​ko​naw​ca​mi, choć mu​szę uczci​wie przy​znać, że od​twa​rza je w róż​nej ko​lej​no​ści. Są to: 9 to 5 Dol​ly Par​ton, Li​vin’on a Pray​er Bon Jovi, He​‐ art of Glass Blon​die, Take on Me ze​spo​łu A-ha, Love Shack B-52 oraz Vi​deo Kil​led the Ra​dio Star, nie pa​mię​tam czy​je to. Gwoź​dziem pro​gra​mu jest zaś za​wsze utwór Don’t Stop Me Now Qu​eenów, któ​ry wy​ra​ża po​‐ dej​ście do ży​cia mo​je​go ha​ła​śli​we​go są​sia​da o wie​le le​piej niż on sam. Za​pew​ne nie ana​li​zo​‐ wał słów pio​sen​ki, w prze​ci​wień​stwie do mnie, ale to chy​ba nie przy​pa​dek, że jest bez​względ​‐ nym, sa​mo​lub​nym he​do​ni​stą, a pio​sen​ka, któ​rą pusz​cza na cały re​gu​la​tor czę​ściej od in​nych – zwy​kle dwa, trzy razy w trak​cie ba​lan​gi – jest hym​nem jego ide​olo​gii. Nar​ra​tor z pio​sen​ki to nie tyl​ko ktoś, kto pra​gnie do​brze się ba​wić (co by​ło​by cał​kiem uza​sad​nio​ne), lecz oso​ba, któ​‐ ra do​sko​na​le zda​je so​bie spra​wę, że za​ba​wa, któ​rą za​mie​rza so​bie za​fun​do​wać (nie​kon​tro​lo​‐ wa​na, jak bom​ba ato​mo​wa), wpły​nie na in​nych tak ne​ga​tyw​nie, że sta​nie się dla nich nie do znie​sie​nia i będą pró​bo​wa​li ją prze​rwać. Prze​wi​du​je to i ja​sno daje do zro​zu​mie​nia, że ży​czy Strona 10 so​bie kon​tak​tu wy​łącz​nie z oso​ba​mi, któ​re po​dzie​la​ją jego wy​obra​że​nia na te​mat mi​łe​go spę​‐ dza​nia cza​su. Stu​art po​wie​dział​by – mó​wił, czę​sto – że to tyl​ko pio​sen​ka, a ja zbyt wie​le z niej wy​czy​tu​ję. Draż​ni mnie nie​ści​słość tej kry​ty​ki. Prze​cież każ​dy może usły​szeć te groź​ne sło​wa, w tek​ście nie ma żad​nych dwu​znacz​no​ści. Stu​art był​by bliż​szy praw​dy, gdy​by oskar​żył mnie nie o do​‐ szu​ki​wa​nie się w sło​wach pio​sen​ki zna​czeń, któ​rych tam nie ma, lecz o wy​obra​ża​nie so​bie, że Don’t Stop Me Now to coś wię​cej niż pio​sen​ka, co jest oczy​wi​ście nie​moż​li​we z na​uko​we​go punk​tu wi​dze​nia. Pa​trząc na to nie​nau​ko​wo, jest ona wstręt​ną esen​cją Ju​sti​na Claya, za​war​tą w mu​zy​ce. Jego du​szą prze​ro​bio​ną na pop. Wresz​cie ja​zgo​tli​wa ty​ra​da Qu​eenów do​bie​ga koń​ca. To moja szan​sa. Wiem z do​świad​cze​‐ nia, że w trak​cie tych wie​czor​ków jed​na pio​sen​ka nie na​stę​pu​je na​tych​miast po dru​giej. Pan Fah​ren​he​it nie jest zbyt spraw​nym di​dże​jem. Kie​dyś my​śla​łam, że dłu​gie prze​rwy po​mię​dzy ko​lej​ny​mi mu​zycz​ny​mi ata​ka​mi to sa​dy​stycz​ne pró​by uko​ły​sa​nia mnie złud​nym po​czu​ciem bez​pie​czeń​stwa w celu po​now​ne​go po​wa​le​nia, gdy za​czy​nam przy​sy​piać, ale to było nie​spra​‐ wie​dli​we z mo​jej stro​ny. Nie wzię​łam pod uwa​gę, jak wie​le cza​su zaj​mu​je prze​ło​że​nie róż​‐ nych czę​ści skła​do​wych nie​skrę​co​ne​go blan​ta z ko​lan na sto​lik do kawy, bez roz​sy​pa​nia ich, zwłasz​cza gdy się jest uja​ra​nym, a na​stęp​nie do​czła​pa​nie do od​twa​rza​cza i pod​ję​cie de​cy​zji, co pu​ścić w na​stęp​nej ko​lej​no​ści. Te​raz, kie​dy prze​sta​ła grać mu​zy​ka, sły​szę stłu​mio​ne gło​sy, choć przez bęb​nie​nie desz​czu nie mogę roz​róż​nić słów. Scho​dzę ostroż​nie ty​łem po ka​mien​nych scho​dach, tak by móc przy​‐ trzy​my​wać się wyż​szych stop​ni. Gdy je​stem na sa​mym dole, od​wra​cam się i wi​dzę, że An​gie, dziew​czy​na są​sia​da, pa​trzy na mnie przez okno, po któ​rym ście​ka​ją stru​gi wody. – Jub, znów przy​szła ta pani, co miesz​ka obok – mówi po paru se​kun​dach wpa​try​wa​nia się we mnie bez sło​wa, jak​by szok opóź​nił jej re​ak​cję. Ma na so​bie krót​ką bia​ło-zie​lo​ną su​kien​kę – wy​glą​da na to, że wzór na ma​te​ria​le jest za​in​‐ spi​ro​wa​ny lam​pa​mi lava – a na nią na​rzu​co​ny ro​bio​ny na dru​tach, dłuż​szy be​żo​wy kar​di​gan. Bose sto​py. – Och, chy​ba jaja so​bie ro​bisz! – wy​krzy​ku​je pan Fah​ren​he​it. Kusi mnie, by go spy​tać, czy to wy​ra​że​nie jest obec​nie po​pu​lar​ne na pla​cu za​baw, ale się po​wstrzy​mu​ję. Fah​ren​he​it po​chy​la się nad sprzę​tem mu​zycz​nym, od​wró​co​ny ple​ca​mi do okna. Sto​ję na tyle bli​sko, że przez po​je​dyn​czą szy​bę w oknie świet​nie go sły​szę. Nie spiesz​no mu, by się od​wró​cić i na​wią​zać ze mną roz​mo​wę. Wy​glą​da na to, że ani on, ani An​gie nie poj​mu​ją pod​sta​wo​we​go związ​ku przy​czy​no​wo-skut​‐ ko​we​go. Wie​dzą, że nie zga​dzam się, by pusz​cza​li gło​śno mu​zy​kę w nocy, bo wy​raź​nie im to po​wie​dzia​łam, jed​nak wy​da​ją się za​sko​cze​ni, kie​dy tak ro​bią, a ja zja​wiam się u nich z pre​‐ ten​sja​mi. Za każ​dym ra​zem wi​dać ja​sno, że nie spo​dzie​wa​li się mo​je​go naj​ścia. Póź​niej nie mogę się po​wstrzy​mać, i nie wia​do​mo po co re​cy​tu​ję Stu​ar​to​wi roz​mo​wę, któ​rej za​pew​ne re​‐ gu​lar​nie nie uda​je im się prze​pro​wa​dzić: Wiesz, je​śli ona nie zdo​ła za​snąć z po​wo​du na​szej mu​zy​ki, bę​dzie mu​sia​ła zna​leźć so​bie na noc coś in​ne​go do ro​bo​ty. A co je​śli tym za​ję​ciem bę​dzie przy​ła​że​nie tu​taj i do​wa​la​nie się do nas? No tak. Ra​cja. Mu​szę przy​znać, że to dość praw​do​po​dob​ne, bo tak za​wsze się dzie​je. Je​śli nie chce​my, by przy​cho​dzi​ła nam tu ję​czeć, może nie po​win​ni​śmy za​kłó​cać jej snu. Strona 11 Pan Fah​ren​he​it pod​cho​dzi, otwie​ra okno, trzy​ma się z dala od desz​czu. – Cześć, Lo​uise – mówi gło​sem rów​nie po​nu​rym i znu​żo​nym jak jego twarz. – Przy​szłaś mnie opier​do​lić? Pró​bu​ję nie po​czuć się ura​żo​na, ale mi się to nie uda​je. Czyż​bym skry​cie mia​ła na​dzie​ję, że po​wie: „Do​łącz do nas, na​lej so​bie drin​ka”? Są​dzę, że to moż​li​we, choć nie​wąt​pli​wie rów​nież głu​pie i na​iw​ne. Nie​raz przy​cho​dzi​ło mi do gło​wy, że sko​ro nie mogę spać, a u są​sia​da jest aku​rat przy​ję​cie, rów​nie do​brze mo​gła​bym się przy​łą​czyć i spró​bo​wać tro​chę za​ba​wić. Oczy​‐ wi​ście mu​sia​ła​bym od​mó​wić, na​wet gdy​by pan Fah​ren​he​it mnie za​pro​sił. Za​sta​na​wiam się, czy on wie, że chęt​nie prze​sta​ła​bym go nie​na​wi​dzić i by​ła​bym go​to​wa na​‐ wet tro​chę po​lu​bić, gdy​by tyl​ko choć odro​bi​nę się ze mną li​czył. – Te wi​zy​ty o pół​no​cy są dla mnie tak samo kło​po​tli​we jak dla cie​bie, Ju​stin – od​po​wia​‐ dam. – Szcze​gól​nie gdy jest tak zim​no i leje jak z ce​bra. Czy prze​sta​łeś już pusz​czać mu​zy​kę? Do​cho​dzi pół​noc. – Nie, nie prze​sta​łem pusz​czać mu​zy​ki. – Za​ta​cza się lek​ko w tył. – Po​wiedz jej, żeby się od​pier​do​li​ła – woła jego kum​pel w bu​tach tu​ry​stycz​nych, ma​cha​jąc na mnie. Sie​dzi po tu​rec​ku na pod​ło​dze obok wy​so​kiej sto​ją​cej lam​py, któ​ra jest udra​po​wa​na czymś, co przy​po​mi​na czer​wo​ny ob​rus. On i ta lam​pa są dwie​ma wy​spa​mi w mo​rzu pu​stych bu​te​lek po wi​nie wa​la​ją​cych się wo​kół. Po​kój wy​glą​da, jak​by po​spiesz​nie opu​ści​li go uczest​ni​cy gry w bu​tel​kę, któ​ra to​czy​ła się w kil​ku​na​stu krę​gach. – W ta​kim ra​zie czy mógł​byś od tej chwi​li przy​ci​szyć dźwięk tak, by nie niósł się przez ścia​‐ nę do mo​je​go domu? – py​tam Ju​sti​na. Gru​ba​ska w czer​wo​nych oku​la​rach zja​wia się u jego boku. – Bądź roz​sąd​na, ko​cha​niut​ka – mówi. – Nie ma na​wet dwu​na​stej. Dwu​na​sta to taka pora gra​nicz​na, praw​da? Przy​najm​niej tam, gdzie ja miesz​kam. Mu​sisz przy​znać, że cza​sem pró​bu​‐ jesz nas uci​szyć już za pięt​na​ście je​de​na​sta. – A Ju​stin czę​sto pusz​cza mu​zy​kę co naj​mniej do pierw​szej trzy​dzie​ści – od​pa​lam. – Może to ra​czej jego na​mó​wisz, by za​cho​wy​wał się roz​sąd​nie? Sko​ro zja​wi​łam się przed je​de​na​stą, to dla​te​go, że wła​śnie wte​dy chcia​łam iść spać. – Kur​wa, Lo​uise, prze​cież jest so​bo​ta – pro​te​stu​je pan Fah​ren​he​it. – Cza​sa​mi kła​dę się wcze​śnie w so​bo​ty, a sie​dzę do póź​na we wtor​ki – mó​wię. – A gdy​bym tak była pi​lo​tem sa​mo​lo​tu i mu​sia​ła​bym wsta​wać o czwar​tej rano… – prze​ry​wam na​tych​‐ miast, by nie dać panu Fah​ren​he​ito​wi szan​sy po​wie​dze​nia mi, że nie je​stem pi​lo​tem sa​mo​lo​‐ tu, i wy​ka​za​nia, że nie mam ra​cji. – Słu​chaj, chcę tyl​ko cho​dzić spać wte​dy, kie​dy mam na to ocho​tę, i nie ży​czę so​bie, by mnie wy​ry​wał ze snu ha​łas do​bie​ga​ją​cy od cie​bie. Pro​szę, Ju​stin. – Przy​wo​łu​ję na twarz swój naj​przy​jaź​niej​szy, pe​łen na​dziei uśmiech. Uno​si ręce i cofa się, jak​bym trzy​ma​ła wy​ce​lo​wa​ny w nie​go pi​sto​let, a on wie​dział​by, że jest nie​na​ła​do​wa​ny. – Lo​uise… wy​pier​da​laj z po​wro​tem do sie​bie, z ła​ski swo​jej. Znów ze​psu​łaś mi wie​czór, tak jak sam już nie wiem ile razy wcze​śniej, do​bra ro​bo​ta. Bra​wo. Nie mam za​mia​ru tra​cić wię​cej cza​su na kłót​nie z tobą, więc… idź do domu albo kłóć się sama ze sobą, jak tam so​bie chcesz. – Wy​lu​zuj, są​sia​decz​ko! – wrzesz​czy z od​le​głe​go krań​ca po​ko​ju fa​cet z oklap​nię​tą grzyw​ką. Sie​dzi przy du​żym sto​le ja​dal​nym upstrzo​nym roz​dar​ty​mi bi​buł​ka​mi do pa​pie​ro​sów i pla​‐ ma​mi z wina. Stół mie​ści się pod wy​myśl​nym szkla​nym ży​ran​do​lem, jest do​su​nię​ty do je​dy​nej Strona 12 w po​miesz​cze​niu ścia​ny po​kry​tej bla​do​nie​bie​ską ta​pe​tą w zło​te za​wi​ja​sy w kształ​cie skrzy​‐ piec. Wła​ści​wie jest pięk​na i pew​nie sło​no kosz​to​wa​ła, ale aż oczy bolą, jak się w nią dłu​go wpa​try​wać. Pan Fah​ren​he​it przy​wią​zu​je wiel​ką wagę do wy​stro​ju wnę​trza. Przy​kła​da się też pil​nie do chla​nia i ćpa​nia, za to do sprzą​ta​nia wca​le. Jego dom jest dziw​ną mie​szan​ką dwóch róż​nych sty​lów: aspi​ra​cyj​ne​go, w peł​nej go​to​wo​ści do se​sji fo​to​gra​ficz​nej, oraz do​ku​men​ta​cyj​‐ no-wspo​min​ko​we​go gniaz​da roz​pu​sty – po​piel​nicz​ki prze​wró​co​ne kop​nia​kiem na dro​gą wy​‐ kła​dzi​nę z si​za​lu, pu​deł​ka po je​dze​niu na wy​nos sto​ją​ce na​prze​ciw de​si​gner​skich krze​seł, jak​‐ by sta​no​wi​ły pod​nóż​ki do kom​ple​tu. Pan Oklap​nię​ta Grzyw​ka ma sty​lów​kę po​dob​ną do pana Fah​ren​he​ita: ko​szu​la w kra​tę na​ło​‐ żo​na na bia​ły T-shirt, spło​wia​łe dżin​sy. Je​dy​na róż​ni​ca wy​ni​ka z wy​bo​ru obu​wia: pan Fah​ren​‐ he​it lubi spor​to​we klap​ki, a Oklap​nię​ta Grzyw​ka nosi prze​róż​ne kow​boj​ki. Za​uwa​żam jego ple​ca​czek opar​ty o te, któ​re ma na so​bie tego wie​czo​ru. Wolę na​zwę „tra​wia​czek”. – Świet​ny płasz​czyk prze​ciw​desz​czo​wy – drwi gło​śno ku​dła​ta na​uczy​ciel​ka tań​ca, nie pa​‐ trząc na mnie. – Cia​sno za​sznu​ro​wa​ny kap​tu​rek – to się na​zy​wa styl. Resz​ta się śmie​je. To pierw​szy raz, kie​dy pan Fah​ren​he​it mnie zblu​zgał, pierw​szy raz, gdy jego przy​ja​cie​le wzię​li jego stro​nę. Cze​kam, aż osłab​nie uczu​cie upo​ko​rze​nia, i mó​wię so​bie, że to nie​waż​ne, co ja​cyś tam nie​uprzej​mi obcy lu​dzie my​ślą o moim płasz​czu prze​ciw​desz​czo​‐ wym. Mam na​dzie​ję, że nie pła​czę. Gdy uspo​ka​jam się na tyle, by móc się ode​zwać, mó​wię: – Mo​żesz mnie dziś zi​gno​ro​wać, Ju​sti​nie, ale pro​blem zwią​za​ny z two​im za​cho​wa​niem nie znik​nie. Je​śli mnie nie po​słu​chasz, będę mu​sia​ła ro​zej​rzeć się za kimś in​nym, kogo po​słu​‐ chasz. Może na przy​kład zwró​cę się do po​li​cji. – Po​wo​dze​nia, ko​le​żan​ko – rzu​ca An​gie, pod​kre​śla​jąc sar​ka​stycz​nie dru​gie sło​wo. – Mo​żesz so​bie po​ma​rzyć. Nikt nie za​bro​ni nam słu​cha​nia pio​se​nek w na​szym wła​snym domu w so​bot​‐ ni wie​czór. – W czy​im domu? – draż​ni się z nią Ju​stin. Ona uda​je, że wtó​ru​je mu śmie​chem, ale nie są​dzę, by ten dow​cip po​do​bał jej się tak samo jak jemu. – Lo​uise! – Ju​stin wska​zu​je mnie unie​sio​ną ręką. Bar​dziej przy​po​mi​na to sa​lu​to​wa​nie. – Obie​cu​ję ci, że pew​ne​go dnia znaj​dziesz się po dru​giej stro​nie i ktoś w taki sam gów​nia​ny spo​sób po​psu​je ci za​ba​wę. Tak! Gdzie​kol​wiek za​miesz​kasz, kie​dy twój syn bę​dzie na​sto​lat​‐ kiem, o ile nie wy​bie​rzesz za​bi​te​go de​cha​mi od​lu​dzia, ja​kaś cipa za​cznie bęb​nić ci w okna, jak tyl​ko twój chło​pak ze​chce się tro​chę wy​lu​zo​wać ze swo​imi kum​pla​mi. I wte​dy po​my​ślisz: Co za pie​przo​na cipa, prze​cież oni tyl​ko się ba​wią. Wiesz co, Lo​uise? W tej chwi​li to ty je​steś tą cipą. – Kiwa gło​wą, jak​by wy​gło​sił ja​kąś głę​bo​ką mą​drość. – Ach, cze​kaj, prze​pra​szam, za​‐ po​mnia​łem, że twój syn już opu​ścił dom, praw​da? Po​zby​łaś się go, tak? Ileż on ma lat? Sie​‐ dem? Za​ło​żę się, że w two​im dom​ku jest bez nie​go miło i ci​cho. Wła​śnie dla​te​go to zro​bi​łaś? Cała ta bred​nia z chó​rem to tyl​ko wy​mów​ka, co? Czyż​by pew​ne​go dnia zbyt gło​śno pod​krę​cił so​bie mu​zycz​kę z pie​przo​ne​go se​ria​lu Ba​la​mo​ry? Do​słow​nie mnie za​mu​ro​wa​ło. Nie mogę uwie​rzyć, że są​siad coś ta​kie​go po​wie​dział. Że tak po​my​ślał, na​wet bę​dąc wście​kły. Nie mógł​by tego po​wie​dzieć, gdy​by wcze​śniej tak nie po​my​‐ ślał. A jed​nak. Po​wie​dział i po​my​ślał. Nie po​tra​fię zna​leźć żad​nych słów w od​po​wie​dzi. Ju​stin do​stał​by nie​złą na​ucz​kę, gdy​bym ju​tro o tej po​rze sta​ła w tym sa​mym miej​scu, wbi​ta w zie​mię jego okrut​ny​mi sło​wa​mi. Strona 13 – Daj spo​kój, Jub – rzu​ca ostrze​gaw​czo An​gie. Wy​da​je się za​nie​po​ko​jo​na. Cie​ka​we, czy wy​glą​dam groź​nie: jak​bym za​mie​rza​ła wdra​pać się przez okno do środ​ka – ocie​ka​ją​ca wodą za​kap​tu​rzo​na czar​na po​stać – i wy​du​sić z nie​go ży​‐ cie. Jak​że ku​szą​ca myśl. – Spła​wi​ła sied​mio​let​nie​go syna? – upew​nia się na​uczy​ciel​ka tań​ca. – O kur​wa, se​rio? – A może wo​la​ła​byś, że​bym pusz​czał mu​zy​kę kla​sycz​ną? – pyta szy​der​czo pan Fah​ren​he​it. – Czy nadal psu​ła​byś mi każ​dą cho​ler​ną za​ba​wę, gdy​bym pusz​czał… daj​my na to Mo​zar​ta? Za​sta​na​wiam się, dla​cze​go na​śla​du​je Hi​tle​ra, przy​kła​da​jąc pa​lec pio​no​wo nad gór​ną war​gą. Po​tem do​cie​ra do mnie, że nie cho​dzi o wąsy. Ten gest – unie​sie​nie ko​niusz​ka nosa – ma ozna​czać sno​bizm. – Mo​zart? – śmie​je się Pan Tu​ry​stycz​ne Buty. – Aku​rat coś masz! – Tak się skła​da, że owszem – od​pa​la pan Fah​ren​he​it. – Trze​ba mieć mu​zy​kę kla​sycz​ną. Praw​da, Lo​uise? – Do przy​ja​ciół rzu​ca: – Chce​cie po​słu​chać, pro​sta​ki? Nikt nie chce. Ję​czą, klną, śmie​ją się. – Wy​glą​da na to, że tyl​ko ty i ja, Lo​uise, je​ste​śmy ci kul​tu​ral​ni. Sno​by. – Po​chy​la się ku dzie​lą​cej nas ba​rie​rze z desz​czu i pusz​cza do mnie oko. Nie mogę tu dłu​żej tkwić. Tak szyb​ko, jak tyl​ko mogę, uwa​ża​jąc, by się nie po​śli​zgnąć, wspi​nam się po scho​dach na uli​cę i pę​dzę do domu, że​gna​na hucz​ny​mi bra​wa​mi pana Fah​‐ ren​he​ita i jego przy​ja​ciół. – Stu​art! Stu​art! Same sło​wa nie wy​star​czą. Dźgam go w ra​mię ko​niusz​ka​mi pal​ców. Otwie​ra oczy i gapi się na mnie, le​żąc na ple​cach. – Co? – Sły​szysz? Po​słu​chaj. – Lo​uise. Le​piej, żeby to był już ra​nek. Je​stem in​ne​go zda​nia. Le​piej, żeby ra​nek nie na​stał, do​pó​ki nie zła​pię przy​najm​niej sze​ściu go​dzin snu. Te​raz, kie​dy nie mu​szę szy​ko​wać Jo​se​pha do szko​ły, mogę po​spać dłu​żej, ale wła​‐ śnie z tego po​wo​du tak się nie dzie​je. Każ​de​go ran​ka uru​cha​miam się o wpół do siód​mej, do​‐ kład​nie o tej po​rze, kie​dy mu​sia​łam wte​dy wsta​wać. To co​dzien​ny pro​test mo​je​go cia​ła prze​‐ ciw​ko nie​obec​no​ści syna. – Przy​kro mi. Jest śro​dek nocy – mó​wię. Nie mogę po​zwo​lić so​bie na to, by zde​fi​nio​wać obec​ną chwi​lę jako ra​nek, cho​ciaż tech​nicz​‐ nie rzecz bio​rąc, tak jest. Jesz​cze nie za​zna​łam nocy. To pa​ra​doks Gło​śne​go Są​sia​da. Czy mówi się: „Prze​cież jest trze​cia nad ra​nem!”, by dać do zro​zu​mie​nia sa​mo​lub​ne​mu pro​sta​ko​‐ wi zza ścia​ny, że jest bar​dzo, ale to bar​dzo póź​no? „Czwar​ta rano”, „pią​ta nad ra​nem”? W któ​rym mo​men​cie to za​czy​na brzmieć tak, że niby czyn​ni lu​dzie już pod​śpie​wu​ją so​bie pod prysz​ni​cem, wci​ska​ją włącz​ni​ki eks​pre​sów do kawy, szy​ku​ją się, by po​biec do biu​ra? Stu​art chwy​ta obie​ma rę​ka​mi brze​gi po​dusz​ki, po le​wej i pra​wej stro​nie gło​wy, i pró​bu​je na​cią​gnąć je so​bie na twarz, jak​by sta​ran​nie pa​ko​wał sa​me​go sie​bie przed wy​sył​ką. – Śro​dek nocy – po​wta​rza. – W ta​kim ra​zie po​wi​nie​nem jesz​cze spać. – Sły​szysz mu​zy​kę? Strona 14 – Tak, ale ona nie wy​trą​ca mnie ze snu. Od tego mam żonę. – To Ver​di. Przed​tem le​ciał Bi​zet i ka​wa​łek Puc​ci​nie​go. Na ścia​nie aka​de​mi​ka St John’s Col​le​ge znaj​du​ją​ce​go się na ty​łach na​sze​go domu włą​cza się lam​pa mo​ni​to​rin​gu, świe​ci mi pro​sto w twarz. Wi​docz​nie ja​kiś sa​mo​chód za bli​sko pod​je​‐ chał do bu​dyn​ku. Po​chy​lam się i prze​su​wam za​słon​kę w pra​wo. Jest zbyt wą​ska: mu​si​my wy​‐ bie​rać, któ​rą część okna chce​my za​sło​nić: po stro​nie lam​py czy okien sy​pial​ni stu​den​tów. – Pan F. do​stał pew​nie CD z hi​ta​mi kla​sy​ki jako dar​mo​wy do​da​tek do nie​dziel​nej ga​ze​ty – mówi Stu​art, znów za​my​ka​jąc oczy. – To jest wy​mie​rzo​ne prze​ciw​ko mnie – wy​ja​śniam. – Me​lo​dyj​ne „pieprz się”. Znu​dził się ata​ko​wa​niem mnie swo​ją mu​zy​ką, więc te​raz uży​wa ta​kiej, któ​rą uwa​ża za moją. – Czy ty nie masz przy​pad​kiem pa​ra​noi? Mo​gła​bym się przy​znać do tego, że po​szłam do są​sia​da, od​by​łam ko​lej​ną kłót​nię z pa​nem Fah​ren​he​item, w trak​cie któ​rej wy​pły​nął te​mat mu​zy​ki kla​sycz​nej. Stu​art nie zna tego kon​tek​‐ stu. Gdy​bym mu po​wie​dzia​ła, co za​szło, przy​znał​by, że mam ra​cję co do zło​śli​wo​ści tego ostat​nie​go ha​ła​śli​we​go ata​ku, ale rów​nież by mnie skry​ty​ko​wał; „skrysz​tor​co​wał”, jak po​wie​‐ dział​by Jo​seph (wy​my​ślił sło​wo, z któ​re​go jest bar​dzo dum​ny, skon​ta​mi​no​wał sło​wa: skry​ty​‐ ko​wać i ob​sztor​co​wać), za to, że po​szłam sama: bez​bron​na ko​bie​ta bez męża, któ​ry mógł​by mnie obro​nić. A wte​dy ja też mo​gła​bym go „skrysz​tor​co​wać”, bo je​stem wy​koń​czo​na i sfru​‐ stro​wa​na i trud​no by mi było za​cho​wać umiar. Mo​gła​bym pod​nie​sio​nym gło​sem przy​po​‐ mnieć, że ile​kroć pro​po​nu​ję, że​by​śmy od​wie​dzi​li pana Fah​ren​he​ita ra​zem, by zło​żyć skar​gę, albo żeby Stu​art po​szedł dla od​mia​ny za​miast mnie, za​wsze od​po​wia​da tak samo: – Daj spo​kój, Lou, nie na​krę​caj się tak. Słu​chaj, prze​cież le​piej uni​kać scen. Nie​dłu​go może uznać, że jed​nak jest już noc. Może noc, a może ra​nek. Może ba​lan​ga, a może spo​tkan​ko to​wa​rzy​skie. Dla​te​go wła​śnie cho​dzę na skar​gę sama. Po​nie​waż mój mąż za​wsze woli się wstrzy​mać, usa​tys​fak​cjo​no​wać się po​czu​ciem, że nie je​ste​śmy parą po​strze​lo​nych za​dy​mia​rzy. – Za​mie​rzam za​dzwo​nić na po​li​cję – oświad​czam. – Co? – Stu​art dźwi​ga się do po​zy​cji sie​dzą​cej i po​cie​ra we​wnętrz​ne ką​ci​ki oczu kciu​ka​mi, dło​nie ster​czą mu przy twa​rzy jak po​ro​że. – Lou, przy​ha​muj na chwi​lę, pro​szę cię. Po​li​cję? Tak, tak, po​li​cję. Po​li​cję z Cam​brid​ge. Nie SS, tyl​ko mi​łe​go, uczyn​ne​go po​ste​run​ko​we​go w mun​du​rze, któ​ry po​wie coś uspo​ka​ja​ją​ce​go w ro​dza​ju: „Czy mógł​bym uprzej​mie pro​sić, żeby pan nie​co ści​szył mu​zy​kę?”. Ra​czej nie zro​bią na​lo​tu na nar​ko​ty​ko​wą me​li​nę pana Fah​‐ ren​he​ita, przy​ozdo​bio​ną ta​pe​tą Far​row&Ball, i nie po​dziu​ra​wią go ku​la​mi. A szko​da. – Nie mogę za​snąć przy tym ha​ła​sie dud​nią​cym za ścia​ną, Stu​ar​cie. Co jesz​cze mam zro​bić? Pró​bo​wa​łam z nim roz​ma​wiać, kil​ka​na​ście razy, i nic się nie zmie​nia. Na​wet nie uda​je, że tak się sta​nie! Jest dum​nie, bez​czel​nie gło​śny, tyl​ko że na​zy​wa to „nie​gło​śny”. Stu​art się​ga do łań​cusz​ka swo​jej lamp​ki noc​nej i cią​gnie. Po​tem, jak​by świa​tło sta​no​wi​ło afront dla po​ko​ju peł​ne​go nocy, pod​czas któ​rej po​wi​nien spać, znów je wy​łą​cza. – Być może te​le​fon na po​li​cję jest roz​sąd​nym ko​lej​nym kro​kiem, ale nie dziś w nocy, Lou. – A niby kie​dy? – Z sa​me​go rana? – rzu​ca z na​dzie​ją w gło​sie. – Czy​li kie​dy pan Fah​ren​he​it bę​dzie spał i nie bę​dzie sły​chać żad​nej mu​zy​ki? – py​tam, są​‐ dząc, że to wy​star​czy, by wy​trą​cić męża z chwi​lo​we​go otę​pie​nia umy​sło​we​go, ale naj​wy​raź​‐ niej tak nie jest. Strona 15 – Tak. Nie po​trze​bu​jesz dud​nie​nia utwo​ru Vi​deo Kil​led the Ra​dio Star, by udo​wod​nić swo​ją ra​cję. Mo​żesz wy​ja​śnić sy​tu​ację, opo​wie​dzieć, jak było. Prze​cież po​li​cjan​ci nie będą wąt​pić w two​je sło​wa. – Do​praw​dy? A nie są​dzisz, że po​my​ślą od razu: Hm… cie​ka​we, czy ten są​siad rze​czy​wi​ście zbyt gło​śno pusz​cza mu​zy​kę, czy ta ko​bie​ta jest neu​ro​tycz​ną glę​dą, któ​ra sta​ra się każ​de​mu po​psuć za​ba​wę. Gdy​by​śmy tyl​ko mo​gli usły​szeć tę mu​zy​kę i osą​dzić sami – uła​twi​ło​by to nam spra​wę… – No do​brze, po​słu​chaj, po pro​stu… mu​szę za​snąć, Lou. Im​ran przy​cho​dzi z sa​me​go rana. Jak nie mo​żesz spać tu​taj, idź na strych i śpij na so​fie w moim ga​bi​ne​cie. Nie, nie. Chcę spać we wła​snym łóż​ku. Je​śli się wy​nio​sę gdzieś in​dziej, to zna​czy, że pan Fah​ren​he​it wy​grał. Zresz​tą i tak bym nie mo​gła za​snąć. Le​ża​ła​bym pła​sko na ple​cach, sztyw​‐ na jak de​ska, z bi​ją​cym ser​cem, a myśl, że po​zwo​li​łam się wy​pło​szyć z wła​snej sy​pial​ni, tłu​‐ kła​by mi się w mó​zgu jak uprzy​krzo​na mu​cha. – Je​śli we​zwiesz te​raz po​li​cję, a oni po​wie​dzą, że przy​ja​dą, to zna​czy, że nie będę mógł się po​ło​żyć nie wiem jak dłu​go… – Nie – od​po​wia​dam to​nem, któ​ry, mam na​dzie​ję, jest spo​koj​ny i życz​li​wy. Sto​su​ję wo​bec męża tę samą za​sa​dę co wo​bec mo​je​go nie​li​czą​ce​go się z in​ny​mi, cho​ler​ne​go są​sia​da: le​piej nie po​zwo​lić im do​strzec, jaka je​stem wście​kła, bo mogą wy​ko​rzy​stać to prze​‐ ciw​ko mnie. – Mo​żesz spać. Ja i tak nie dam rady. Sama po​roz​ma​wiam z po​li​cjan​ta​mi, za​kła​da​jąc, że zdo​ła​ją szyb​ko przy​je​chać. Stu​art pod​ska​ku​je w łóż​ku, jak​bym mu rzu​ci​ła na ko​la​na gra​nat ręcz​ny. – Nie chcę, byś ro​bi​ła to sama – sprze​ci​wia się. – Pro​szę, czy mo​że​my dziś w nocy dać so​bie z tym spo​kój? Je​stem wy​koń​czo​ny, Lou. Ty pew​nie też. On pierw​szy, ja na dru​gim miej​scu. To nie zna​czy, że jest sa​mo​lub​ny, mó​wię so​bie. Rzecz na​tu​ral​na, że my​śli się naj​pierw o so​bie. Wszy​scy tak ro​bi​my. Ja też je​stem sa​mo​lub​na. Całe szczę​ście, że nikt nie może czy​tać w mo​ich my​ślach i zo​ba​czyć li​sty rze​czy, któ​re za moim przy​zwo​le​niem mo​gły​by się przy​da​rzyć panu Fah​ren​he​ito​wi, by​le​by już wię​cej nie za​kłó​cał mi spo​ko​ju w nocy. Stu​art nie za​uwa​żył, że spodnie od pi​ża​my mam prze​mo​czo​ne aż do ko​lan. Przy​pusz​czam, że trud​no do​strzec taki szcze​gół po ciem​ku. Gdy​by to zo​ba​czył, za​rzu​cił​by mi, że po​pa​dam w prze​sa​dę: on za nic nie prze​mo​czył​by so​bie ubra​nia, chy​ba że cho​dzi​ło​by o czy​jeś ży​cie, a na​wet wte​dy mu​siał​by to chy​ba być jego krew​ny. – Masz ra​cję – przy​zna​ję neu​tral​nym to​nem. – Pój​dę na stry​szek. Śpij so​bie. Prze​pra​szam, że cię zbu​dzi​łam. – Do​brze – od​po​wia​da Stu​art z ulgą. Jest taki ła​two​wier​ny. Ko​cham swo​je​go męża, ale bez wąt​pie​nia moje ży​cie to​czy się ła​‐ twiej, kie​dy mó​wię mu moż​li​wie mało. To żad​na no​wość: po raz pierw​szy za​uwa​ży​łam, że tak jest, wkrót​ce po na​ro​dzi​nach Jo​se​pha, choć trud​no by​ło​by mi wy​mie​nić spra​wy, któ​re za​ta​‐ iłam – za​wsze cho​dzi o dro​bia​zgi, o któ​rych na​stęp​ne​go dnia za​po​mi​nam. Sta​ję się kłam​czu​‐ chą, któ​ra nic nie ukry​wa. Stu​art wy​da​je z sie​bie od​głos typu: „Je​stem zbyt zmę​czo​ny, by po​wie​dzieć do​bra​noc”. Wiem, że za kil​ka se​kund znów po​grą​ży się we śnie, po​mi​mo gło​śne​go Ver​die​go. Jego ta​lent do spa​nia w nie​mal każ​dych wa​run​kach jest przy​czy​ną tego, że po​tra​fi z ta​kim opty​mi​zmem Strona 16 od​no​sić się do week​en​do​wych wy​bry​ków pana Fah​ren​he​ita: jego sen nie jest za​gro​żo​ny, je​dy​‐ nie mój. – A ten… Im​ran, ju​tro… – mru​czę. – Czy… mo​żesz to prze​ło​żyć? – Nie bar​dzo. Przy​cho​dzi o ósmej trzy​dzie​ści. Trze​ba li​czyć się z tym, że za​ba​wi przy​najm​‐ niej z go​dzi​nę, a w Sa​vio​ur mu​si​my być na dzie​sią​tą… – Nie… cho​dzi mi o to, czy mógł​byś go w ogó​le od​wo​łać? Po pro​stu… no wiesz, nie mu​si​‐ my się z tym spie​szyć, praw​da? – Ma za​cząć w po​nie​dzia​łek. Co jest? – Stu​art włą​cza swo​ją lamp​kę noc​ną. – Co zna​czy ta mina? Lo​uise, prze​cież już wszyst​ko omó​wi​li​śmy. – Trzy​dzie​ści ty​się​cy fun​tów to dużo pie​nię​dzy, a nie ma co ich wy​da​wać na dom, w któ​‐ rym być może nie zo​sta​nie​my, zwłasz​cza że ten wy​da​tek i tak nie jest nie​zbęd​ny. – Być może nie zo​sta​nie​my? Od​kąd to? Czy cho​dzi o pana Fah​ren​he​ita? – Nie chcę żyć w jego są​siedz​twie. Stu​art wy​ra​ża nie​za​do​wo​le​nie po​przez wy​chy​le​nie się do przo​du i pad na swo​ją stro​nę łóż​‐ ka. Pod​no​si moją po​dusz​kę i przy​kry​wa so​bie nią twarz. – To zu​peł​ne prze​ci​wień​stwo tego, co mó​wi​łaś wczo​raj. Po​wie​dzia​łaś: „nie dam się wy​ku​‐ rzyć…”. – Zmie​ni​łam zda​nie. – Słu​chaj, je​śli na se​rio mó​wisz o prze​pro​wadz​ce, to na pew​no nie dzwoń na po​li​cję. Jak sprze​da​jesz dom, mu​sisz zgło​sić wszyst​kie ofi​cjal​ne skar​gi do​ty​czą​ce ha​ła​su u są​sia​dów, bo w prze​ciw​nym ra​zie ku​pu​ją​cy może cię po​zwać do sądu. Za​sta​na​wiam się, czy to ozna​cza, że mo​że​my po​zwać tę ko​bie​tę, któ​ra nam sprze​da​ła dom. Po​wie​dzia​ła, że chce się prze​pro​wa​dzić, bo dom jest zbyt duży dla sa​mot​nej ko​bie​ty. Cie​ka​‐ we, czy to był tyl​ko czę​ścio​wy po​wód. – Nie mogę miesz​kać obok Ju​sti​na Claya – oznaj​miam Stu​ar​to​wi. – Na​wet je​śli już nig​dy nie pu​ści ani jed​nej pio​sen​ki, nie znio​sę jego bli​sko​ści, zwłasz​cza te​raz, kie​dy wiem, jaki jest. To jak… ży​cie na te​ry​to​rium wro​ga. Po​waż​nie, Stu​ar​cie, czy mo​żesz wy​słać te​raz ese​me​sa do Im​ra​na i go od​wo​łać? Czy gdy​bym wy​ja​wi​ła, co Ju​stin po​wie​dział o ode​sła​niu Jo​se​pha w celu za​pew​nie​nia ci​szy w domu, coś by to zmie​ni​ło? Przez chwi​lę nie mogę się z tym zmie​rzyć. Chcę je​dy​nie ode​‐ pchnąć jak naj​da​lej od sie​bie świa​do​mość, że to się sta​ło, wspo​mnie​nie o tym. – Nie będę po​dej​mo​wał te​raz żad​nych de​cy​zji, Lou, a ty też nie. Oboj​gu nam po​trze​ba tro​‐ chę od​po​czyn​ku. Pro​szę. Co ozna​cza, że nie za​mie​rza wy​słać do Im​ra​na ese​me​sa z proś​bą, by ju​tro nie przy​cho​dził. A kie​dy się zbu​dzi, zro​bi się na to za póź​no: Im​ran bę​dzie już w dro​dze. Ostry stru​mień roz​cza​ro​wa​nia za​ni​ka i krzep​nie, jak to bywa ostat​ni​mi cza​sy. Zmie​nia się w sza​ry ka​my​czek, któ​ry to​czy się wol​no po spi​ral​nej zjeż​dżal​ni, zwę​ża​ją​cej się na sa​mym koń​cu, a wresz​cie wpa​da wprost w jamę mo​je​go brzu​cha. Kie​dy sła​by dys​kom​fort z po​wo​du spa​da​nia i lą​do​wa​nia prze​mi​ja, nie czu​ję już nic wię​cej. Oczy​wi​ście wiem, że tak na​praw​dę nie ma żad​nej spi​ral​nej zjeż​dżal​ni w moim cie​le, a zgłu​‐ szo​na na​dzie​ja nie może prze​mie​nić się w sza​ry ka​myk. To za​baw​ne, że cza​sem daje się opi​‐ sać coś z do​sko​na​łą do​kład​no​ścią tyl​ko wte​dy, gdy jest się szo​ku​ją​co nie​do​kład​nym. – Ju​tro po po​łu​dniu, jak tyl​ko wró​ci​my, pój​dę do Fah​ren​he​ita i roz​mó​wię się z tym ga​mo​‐ niem – obie​cu​je Stu​art. – Po​wiem mu, że to ostat​nie ostrze​że​nie i na​stęp​nym ra​zem zło​ży​my Strona 17 ofi​cjal​ną skar​gę. – Po co cze​kać aż do po​po​łu​dnia? – py​tam. – Może zro​bisz to o ósmej rano, przed przyj​‐ ściem Im​ra​na? Stu​art chi​cho​cze. – Czy wi​dzia​łaś kie​dy​kol​wiek, by pan F. wy​ła​niał się przed po​łu​dniem? – Czy​li… nie chcesz go bu​dzić, tak? Wi​dać, że czu​je się przy​ła​pa​ny. Po​tem mówi: – Mo​że​my jed​nak po​sta​rać się za​ła​twić to po​lu​bow​nie, Lou. Je​śli zbu​dzi​my go o ósmej, nie bę​dzie otwar​ty na żad​ne na​sze ar​gu​men​ty. Tchó​rzo​stwo pod płasz​czy​kiem stra​te​gii. Ko​lej​ny sza​ry ka​my​czek su​nie w dół po krę​gach zjeż​dżal​ni, zwal​nia​jąc po dro​dze, co stoi w sprzecz​no​ści z – jak go tam zwał – na​uko​wym pra​‐ wem do​ty​czą​cym sta​cza​nia się ma​łych przed​mio​tów. Kle​pię Stu​ar​ta po ra​mie​niu. – Idź spać – mó​wię. – Ju​tro cze​ka nas mnó​stwo za​jęć. Te​le​fon dzwo​ni raz, a ja rzu​cam się, by go ode​brać. – Halo? – Pani Be​eston? – Tak, to ja. – Tu Tre​vor Chib​nall, sa​mo​rzą​do​wy in​spek​tor sa​ni​tar​ny Cam​brid​ge. Od​dzwa​niam do pani. – Tak. – Któż inny mógł​by to być o dru​giej nad ra​nem? I wca​le nie od​dzwa​nia: mówi, jak​‐ bym wcze​śniej zo​sta​wi​ła dla nie​go wia​do​mość. – Jak mnie​mam, skon​tak​to​wa​ła się pani z po​li​cją w związ​ku z za​kłó​ca​niem ci​szy noc​nej i tam po​le​co​no pani po​ro​zu​mieć się w tej spra​wie z sa​mo​rzą​dem? On mnie​ma? Prze​cież wła​śnie to mu oznaj​mi​łam, gdy roz​ma​wia​li​śmy przed za​le​d​wie kil​ko​‐ ma mi​nu​ta​mi. Kusi mnie, by od​rzec: „Ależ skąd, myli się pan”, żeby zo​ba​czyć, czy po​wie: „Ale… prze​cież sama mi tak pani wcze​śniej oświad​czy​ła”. – Dzię​ku​ję, że pan od​dzwa​nia – mó​wię, cho​ciaż nie ro​zu​miem, dla​cze​go stwo​rzył taką po​‐ trze​bę, prze​ry​wa​jąc na​szą pierw​szą roz​mo​wę te​le​fo​nicz​ną. Nie wy​ja​śnił mi tego, je​dy​nie po​‐ pro​sił o na​zwi​sko i nu​mer oraz po​wie​dział, że wkrót​ce się skon​tak​tu​je. Za​kła​da​łam naj​gor​sze – że miał na my​śli dni, a może na​wet ty​go​dnie – spy​ta​łam więc, co ozna​cza „wkrót​ce”, po to tyl​ko, by się do​wie​dzieć, że moja wście​kłość nie znaj​dzie uj​ścia, gdyż po​in​for​mo​wał mnie, że za dzie​sięć do pięt​na​stu mi​nut. Do​trzy​mał sło​wa, więc te​raz nie wiem, co po​cząć ze swo​im bez​pod​staw​nym po​czu​ciem opusz​cze​nia. Kła​pie przy moim ser​cu jak pu​sty wór skó​ry po li​po​suk​cji. – Nu​mer, któ​ry po​da​no pani na po​li​cji, to nu​mer alar​mo​wy. Czy cho​dzi o przy​pa​dek ha​ła​‐ su, któ​ry za​kla​sy​fi​ko​wa​ła​by pani jako na​gły? Sta​ram się sku​pić na py​ta​niu Chib​nal​la, a nie jego to​nie, któ​ry sam w so​bie wy​star​czy, by na​brać prze​ko​na​nia, że nic, z czym on bę​dzie miał do czy​nie​nia, nie na​stą​pi szyb​ko. Jego głos jest głę​bo​ki, po​waż​ny i wy​pra​ny z emo​cji. Świet​nie się na​da​je do mó​wie​nia oso​bie po​grą​żo​nej w śpiącz​ce, by się nie opie​ra​ła i po​dą​ża​ła w stro​nę świa​tła. – To na​gły przy​pa​dek w tym sen​sie, że chcę, by na​tych​miast coś z nim zro​bio​no – mó​wię. – Strona 18 Nadal mam na​dzie​ję, że jesz​cze tro​chę po​śpię tej nocy. W swo​im wła​snym łóż​ku. – Czy sły​szy pan mu​zy​kę? – Tak. – Gło​śna, praw​da? Nie pusz​czam jej w swo​im domu. Do​bie​ga od są​sia​da. – Nie zna​jąc upodo​bań mu​zycz​nych Chib​nal​la, nie do​da​ję: „Moż​li​we, że to Rach​ma​ni​now, ale dzie​sięć mi​‐ nut wcze​śniej le​ciał Wa​gner”. – Po​pro​szę o ad​res. – We​ldon Road nu​mer sie​dem​na​ście. – Cam​brid​ge? Nie, So​uthamp​ton. Dla​te​go wła​śnie za​dzwo​ni​łam do in​spek​to​ra​tu sa​ni​tar​ne​go Cam​brid​ge. – Tak. – Po​pro​szę o peł​ne per​so​na​lia. Nie po​do​ba mi się kie​ru​nek, w ja​kim to wszyst​ko zmie​rza. Jego re​ak​cje wy​da​ją się chy​bio​‐ ne. Ra​czej wca​le nie re​agu​je, cho​ciaż po​wi​nien. Mia​łam na​dzie​ję, że na​sza roz​mo​wa po​to​czy się na​stę​pu​ją​co: „Gło​śna, praw​da? Nie pusz​czam jej w swo​im domu. Do​bie​ga od są​sia​da”. „Chy​ba pani żar​tu​je! Po​waż​nie? No nie, to prze​cho​dzi wszel​kie po​ję​cie! Nie może pani być zmu​sza​na, by zno​sić coś ta​kie​go o tej po​rze! Pro​szę cze​kać na miej​scu, a ja za​raz tam przy​ja​‐ dę i roz​pra​wię się z tym dra​niem”. Jaki jest sens ist​nie​nia in​spek​to​ra sa​ni​tar​ne​go od ha​ła​su, sko​ro wie​ści o nie​sto​sow​nym ha​ła​‐ sie nie do​pro​wa​dza​ją go do mści​wej hi​ste​rii? – Lo​uise Ca​ro​li​ne Be​eston – mó​wię więc. – Kod pocz​to​wy? – CBI 2YL. – Peł​ny ad​res są​sia​da? – We​ldon Road nu​mer dzie​więt​na​ście. Ten sam kod pocz​to​wy, jak przy​pusz​czam. – Owszem. Skąd on to wie? Czyż​by sie​dział obok ta​bli​cy po​kry​tej zdję​cia​mi naj​bar​dziej ha​ła​śli​wych za​‐ kał Cam​brid​ge, z ich per​so​na​lia​mi wy​pi​sa​ny​mi nie​bie​skim ście​ral​nym dłu​go​pi​sem pod zdję​‐ cia​mi po​li​cyj​ny​mi: wro​go​wie pu​blicz​ni, na któ​rych Chib​nall i jego ze​spół po​lu​ją od lat, ale nig​dy nie byli w sta​nie ich przy​szpi​lić. Albo to, albo oglą​dam za dużo te​le​wi​zji. – Od jak daw​na miesz​ka pani pod sie​dem​nast​ką? – pyta. In​to​na​cja zu​peł​nie ni​ja​ka. – Od pię​ciu mie​się​cy. – A ja​kież to ma zna​cze​nie? – A pani są​siad od jak daw​na prze​by​wa pod nu​me​rem dzie​więt​na​stym? Bio​rę głę​bo​ki od​dech. Po​tem na​stęp​ny. Jak dłu​go in​spek​tor Chib​nall za​mie​rza za​trzy​my​wać się na nud​nych, nie​istot​nych szcze​gó​łach? – Od​kąd się wpro​wa​dzi​li​śmy. Tyle tyl​ko wiem. – Jak się na​zy​wa pani są​siad? – Ju​stin Clay. Nie wiem, czy ma ja​kieś dru​gie imię. Aby przy​po​mnieć Chib​nal​lo​wi, że je​stem oso​bą, a nie tyl​ko źró​dłem da​nych, mó​wię: – Mój mąż i ja na​zy​wa​my go pa​nem Fah​ren​he​item. No wie pan, tym z pio​sen​ki Qu​eenów, Don’t Stop Me Now. Bez prze​rwy ją pusz​cza. Tak więc… pro​szę, by pan go te​raz po​wstrzy​mał. – Uda​ję, że się śmie​ję, a po​tem czu​ję się jak idiot​ka. Strona 19 – A więc pan Clay miesz​kał już pod nu​me​rem dzie​więt​na​stym, kie​dy pani prze​nio​sła się pod sie​dem​nast​kę? – pyta Chib​nall i wi​dać, że moja pró​ba oży​wie​nia roz​mo​wy speł​zła na ni​‐ czym. – Tak. – Ile osób łącz​nie miesz​ka pod nu​me​rem dzie​więt​na​stym? O Boże, to jest nie do znie​sie​nia. Może jesz​cze spy​ta mnie, czy pan Fah​ren​he​it ma ja​kieś zwie​rzę​ta do​mo​we? Czy za​mie​rza roz​wią​zać mój pro​blem, za​da​jąc nie​istot​ne py​ta​nia tak dłu​‐ go, aż wresz​cie umrę ze sta​ro​ści? – Tyl​ko on. Cho​ciaż jego dziew​czy​na spę​dza tam dużo cza​su. – Ale nie jest sta​łą miesz​kan​ką domu? – Nie. – Czy może pani mi opi​sać, na czym po​le​ga na​tu​ra pro​ble​mu? – pyta Chib​nall. – Co dru​gi lub trze​ci so​bot​ni wie​czór są​siad pusz​cza gło​śno mu​zy​kę, co nie po​zwa​la mi za​‐ snąć. Czu​ję, jak basy dud​nią w moim domu. – A tak mniej wię​cej w ja​kim prze​dzia​le cza​so​wym się to od​by​wa? Czy może w róż​nych? – Nie​zu​peł​nie. Za​wsze naj​pierw idą do pubu na kil​ka drin​ków, więc za​czy​na się oko​ło dzie​‐ sią​tej. A koń​czy po​mię​dzy pierw​szą a pierw​szą trzy​dzie​ści. Halo? – mó​wię, gdy Chib​nall nie od​po​wia​da. – Te​raz jest już póź​niej – za​uwa​ża. – Owszem. Nig​dy jesz​cze tak da​le​ko się nie po​su​nął i to jego spo​sób na po​wie​dze​nie: „pieprz się”. Za​szłam do nie​go mniej wię​cej przed dwie​ma go​dzi​na​mi i po​pro​si​łam o wy​łą​cze​‐ nie mu​zy​ki. To ma być kara. Jed​nak na​wet je​śli nie wy​mie​rza mi kary, mu​zy​ka za​wsze gra tak gło​śno, a na​wet gło​śniej, i zwy​kle są to utwo​ry z tek​sta​mi, a pan… Clay i jego przy​ja​cie​le wyją je prze​raź​li​wie gło​śno. Po pi​ja​ku. Nie mó​wię tego, bo nie chcę wyjść na świę​tosz​kę. A wca​le nią nie je​stem. Mam przy​ja​ciół, któ​rzy piją o wie​le za dużo, ale do gło​wy by im nie przy​szło, żeby po​zba​wiać są​‐ sia​dów snu albo spo​ko​ju du​cha. Moż​na być al​ko​ho​li​kiem, któ​ry li​czy się z in​ny​mi. – Prze​cież to, co on mi robi, jest nie w po​rząd​ku, praw​da? Czy może pan… to zna​czy, czy jest coś, co może pan zro​bić, by go po​wstrzy​mać? Za​pew​ne ła​mie pra​wo – za​kłó​ca​nie spo​ko​‐ ju, aspo​łecz​ne za​cho​wa​nia. – Przed wy​da​niem opi​nii ktoś mu​siał​by przyjść do pani i oce​nić sy​tu​ację. – Słusz​nie. – Wście​kłość kuli się cia​sno w moim wnę​trzu. – Więc… czy tą oso​bą mógł​by być pan dziś wie​czo​rem? Pró​bu​ję po​kryć sar​kazm nie​win​nym żar​tem i wy​cho​dzi mi z tego gro​te​sko​wa pa​ro​dia hol​ly​‐ wo​odz​kiej ko​me​dii ro​man​tycz​nej. Krzy​wię się do sie​bie w lu​strze umiesz​czo​nym nad ko​min​‐ kiem. Moja skó​ra wy​da​je się wy​bla​kła. Jest w niej o wie​le za mało ko​lo​ru, pod​czas gdy wszyst​ko inne w moim sa​lo​nie ma go zbyt wie​le: fio​le​to​we kwia​ty na za​sło​nach zda​ją się pul​‐ so​wać na zie​le​ni w od​cie​niu mię​ty; bia​ła ścia​na za mną zda​je się nie​mal żół​ta. To przez świa​‐ tło: o wie​le za ja​sne, pa​ro​diu​ją​ce dzien​ne. Po​win​no zo​stać wy​łą​czo​ne wie​le go​dzin temu. Przy​ciem​ni​ła​bym je nie​co, ale sto​ję zbyt da​le​ko od re​gu​la​to​ra, a poza tym jest coś po​sęp​nie sa​tys​fak​cjo​nu​ją​ce​go w tej okrop​nej wi​zji mo​jej wy​nędz​nia​łej oso​by: oto co mi uczy​nił pan Fah​ren​he​it. – Je​śli zdo​łam we​pchnąć pa​nią w gra​fik przed prze​ka​za​niem dy​żu​ru, zaj​mę się tym oso​bi​‐ ście – mówi Tre​vor Chib​nall. – Je​śli nie, zro​bi to mój ko​le​ga. Są​dzę, że ta​kie roz​wią​za​nie jest Strona 20 bar​dziej praw​do​po​dob​ne. W każ​dym ra​zie ktoś po​wi​nien zja​wić się u pani w cią​gu go​dzi​ny. – Och. Tego nie ocze​ki​wa​łam. Przez chwi​lę ważę jego sło​wa w my​ślach, by spraw​dzić, czy wła​ści​‐ wie je zro​zu​mia​łam. Wy​glą​da na to, że tak. Naj​wy​raź​niej coś się wy​da​rzy. Zwio​dła mnie bier​‐ ność w jego gło​sie. Tre​vor Chib​nall za​mie​rza przy​stą​pić żwa​wo do dzia​ła​nia. Mam na​dzie​ję, że bę​dzie ono po​le​ga​ło ra​czej na przy​sła​niu ko​le​gi, a nie sa​me​go sie​bie. Chęt​nie po​cze​kam nie​co dłu​żej, je​śli przy​bę​dzie ktoś, kto umie nadać swe​mu gło​so​wi pew​ną eks​pre​sję. – Świet​nie – mó​wię. – Dzię​ku​ję za te​le​fon. – Chwi​lecz​kę… jak pan ko​goś do mnie przy​sy​ła… czy to się robi ofi​cjal​ne? – py​tam. – To zna​czy… czy zo​sta​je gdzieś for​mal​nie za​re​je​stro​wa​ne? Mój mąż uwa​ża, że mo​że​my mieć pro​‐ blem ze sprze​da​żą domu, je​śli zgło​si​my pro​blem z ha​ła​sem, więc… – Nie, spra​wa nie na​bie​rze cha​rak​te​ru ofi​cjal​ne​go tyl​ko dla​te​go, że do pani przy​je​dzie​my. – Nie że​by​śmy się chcie​li wy​pro​wa​dzać i miej​my na​dzie​ję, że nie bę​dzie​my mu​sie​li, ale… – Roz​sie​wa​nie strasz​nych hi​sto​rii o tym, że nie moż​na sprze​dać domu z po​wo​du scy​sji są​‐ siedz​kich na tle ha​ła​su, nie sprzy​ja na​szym dzia​ła​niom – mówi. – Kie​dy do​wia​du​je​my się, że ktoś za​kłó​ca ci​szę, przed​się​bie​rze​my od​po​wied​nie kro​ki, by uzdro​wić sy​tu​ację. Dla ko​goś z więk​szą wy​obraź​nią to mógł​by być eu​fe​mizm ozna​cza​ją​cy od​cię​cie gło​wy panu Fah​ren​he​ito​wi. Jed​nak nie dla Chib​nal​la, jak są​dzę. Wy​obra​żam so​bie, jak apa​tycz​nie duma o wy​peł​nia​niu for​mu​la​rzy. Pew​nie w ja​skra​wym świe​tle ja​rze​nió​wek w swo​im biu​rze wy​glą​da rów​nie wy​mocz​ko​wa​to jak ja w swo​im lu​strze w sa​lo​nie. Nie po​tra​fię do​brać dla nie​go w wy​‐ obraź​ni żad​nej twa​rzy: bez​kształt​na bura pla​ma to wszyst​ko, na co mogę się zdo​być. – Gdy kon​flikt zo​sta​je za​że​gna​ny, nie ma po​wo​du, by ktoś nie ku​po​wał domu, w któ​rym wcze​śniej za​kłó​ca​no ci​szę – glę​dzi da​lej. – Jed​nak nie mo​że​my zna​leźć do​wo​dów na za​kłó​ca​‐ nie ci​szy i wsz​cząć od​po​wied​nie​go po​stę​po​wa​nia za​po​bie​gaw​cze​go, je​śli lu​dzie nie zgła​sza​ją ta​kie​go pro​ble​mu, bo sły​sze​li od przy​ja​cie​la czy ko​le​gi, że mu​siał ta​kie zgło​sze​nie za​de​kla​ro​‐ wać, a po​tem nie mógł przez to sprze​dać domu. – Zga​dzam się z pa​nem – mó​wię. Cho​ciaż teo​re​tycz​nie z za​do​wo​le​niem zma​wiam się z miej​skim in​spek​to​rem sa​ni​tar​nym prze​ciw swe​mu mę​żo​wi, tro​chę się mar​twię, że Chib​nall wy​da​je się bar​dziej zo​rien​to​wa​ny w kwe​stii sia​nia pa​ni​ki zwią​za​nej ze sprze​da​żą do​mów niż za​cho​wa​nia pana Fah​ren​he​ita. – Dla​te​go wła​śnie zgła​szam ten pro​blem i bar​dzo li​czę na jego roz​wią​za​nie. – Ofi​cer sa​ni​tar​ny wkrót​ce do pani przy​bę​dzie, pani Be​eston – mówi Chib​nall. – Dzię​ku​ję. Na dru​gim koń​cu li​nii za​pa​da ci​sza. Od​kła​dam słu​chaw​kę, idę do kuch​ni, gdzie mu​zy​ka pana Fah​ren​he​ita jest nie​co mniej sły​szal​na, na​peł​niam czaj​nik wodą i włą​czam go. Po​trze​bu​‐ ję moc​nej her​ba​ty. Mi​nę​ła dru​ga w nocy, je​stem wy​koń​czo​na i wiem tyl​ko, że za​po​wia​da bar​‐ dzo waż​ne, w moim prze​ko​na​niu, spo​tka​nie. Za​sta​na​wiam się, czy po​win​nam się do nie​go ja​koś przy​go​to​wać. W domu nie trze​ba nic uprząt​nąć: wszyst​ko jest w po​rząd​ku i robi do​bre wra​że​nie. Nie wa​la​ją się tu pu​ste bu​tel​ki po wi​nie, nie ma prze​wró​co​nych po​piel​ni​czek. Nie ma żad​nych do​wo​dów na to, że miesz​ka tu ja​kieś dziec​ko. Wszyst​kie za​baw​ki Jo​se​pha leżą skrzęt​nie spa​ko​wa​ne w jego po​ko​ju, co zo​sta​ło zro​bio​ne na po​cząt​ku se​me​stru. Bęb​nię dłoń​mi po bla​cie w kuch​ni, cze​ka​jąc, aż woda się za​go​tu​je. Czy Chib​nall albo jego