7452

Szczegóły
Tytuł 7452
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7452 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7452 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7452 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lis McMaster Bujold Towarzysze Broni - cz�� pi�ta cyklu Barrayar Przek�ad Bartosz Grudowski Piotr Szymczak Brothers in Arms Data wydania oryginalnego - 1989 Data wydania polskiego -1998 Dla Marthy i Andy�ego PROBLEM PODW�JNEJ OSOBOWO�CI - Teraz wreszcie rozumiem. Kochasz admira�a Naismitha. - Oczywi�cie. - A nie lorda Vorkosigana. - Lord Vorkosigan mnie irytuje. Przepa�� ziej�ca mi�dzy nimi najwyra�niej by�a g��bsza, ni� m�g� przypuszcza�. Dla Elli to w�a�nie lord Vorkosigan by� nierzeczywisty. Palcami dotkn�� jej karku i odetchn�� jej oddechem, kiedy zapyta�a: - Dlaczego pozwalasz, �eby Barrayar tob� pomiata�? - Takie karty mi rozdano. - Kto? Nie rozumiem. - Niewa�ne. Po prostu jest dla mnie bardzo istotne, aby wygra� z takimi kartami, jakie mi rozdano. I tak chc�... - Umrze�. - Dotkn�a ustami jego warg. - Mmm... Cofn�a si� na moment. - Czy mimo to mog� po tobie poskaka�? Ostro�nie, rzecz jasna. Nie b�dziesz na mnie w�ciek�y za to, �e ci da�am kosza? To znaczy Barrayarowi, nie tobie. Tobie - nigdy... Zaczynam si� do tego przyzwyczaja�. Jestem jak sparali�owany... - Czy mam si� d�sa�? - zapyta� lekko. - Jako �e nie mog� mie� ca�o�ci, odej�� z niczym, obra�ony? Mam nadziej�, �e zrzuci�aby� mnie ze schod�w na moj� spiczast� g�ow�, je�libym si� okaza� takim g�upkiem. Roze�mia�a si�. Nie by�o �le, skoro ci�gle jeszcze potrafi� j� roz�mieszy�. Je�li Naismith by� wszystkim, czego chcia�a, mo�e go, rzecz jasna, mie�. Po�owiczna zdobycz za p� cz�owieka. ROZDZIA� PIERWSZY Desantowiec bojowy, nieruchomy i cichy, przycupn�� w doku remontowym. Wygl�da� z�owieszczo w oczach zgorzknia�ego Milesa. Kiedy by� nowy, wydawa� si� takim dumnym, l�ni�cym i sprawnym statkiem. Teraz jego metalowy kad�ub by� pe�en rys, powgniatany i nadpalony. By� mo�e przeszed� psychotyczne zmiany osobowo�ci po swych traumatycznych prze�yciach. A jeszcze par� miesi�cy temu wygl�da� jak spod ig�y... Miles ze zm�czeniem otar� twarz d�oni� i westchn��. Je�eli gdzie� tu kry�y si� zarodki psychozy, to na pewno nie w maszynie. Raczej w oczach obserwatora. Zdj�� nogi z �awki, na kt�rej siedzia� rozparty, i rozprostowa� si�, przynajmniej w takim stopniu, w jakim pozwala� mu na to jego powykrzywiany kr�gos�up. Komandor Quinn, bacznie �ledz�ca ka�dy jego ruch, stan�a przy nim. - Tutaj - Miles poku�tyka� wzd�u� kad�uba i wskaza� na �luz� na lewej burcie - jest najbardziej niepokoj�cy mnie b��d konstrukcyjny. - Skin�� na in�yniera z Kaymerskich Stoczni Orbitalnych. - Trap tej �luzy wsuwa si� i wysuwa automatycznie, z mo�liwo�ci� r�cznej kontroli, co wydaje si� sensowne. Ale szczelina, z kt�rej si� wysuwa, znajduje si� wewn�trz luku, zatem je�li z jakiego� powodu trap si� zatnie, nie mo�na zamkn�� klapy. Konsekwencje tego, mam nadziej�, potrafi pan sobie wyobrazi�. - Miles nie musia� ich sobie wyobra�a� - przez ostatnie trzy miesi�ce nie m�g� ich wyrzuci� z pami�ci. Wci�� mia� to przed oczami. - Czy do�wiadczy� pan tego na w�asnej sk�rze na Dagooli IV, admirale Naismith? - zapyta� z nieukrywanym zainteresowaniem in�ynier. - Taak. Stracili�my... cz�onk�w za�ogi. Cholernie ma�o brakowa�o i by�bym w�r�d nich. - Rozumiem - powiedzia� in�ynier z respektem. Ale jego usta zadrga�y. Jak �miesz uwa�a� to za zabawne...? Na swoje szcz�cie, in�ynier nie u�miechn�� si�. Szczup�y, wzrostu nieco powy�ej �redniego, wspi�� si� na burt� statku, przesun�� r�k� wzd�u� nieszcz�snej szczeliny, podci�gn�� si� par� razy, bacznie ogl�daj�c wszystko i co chwila mamrocz�c uwagi do swego dyktafonu. Miles powstrzyma� ch�� podskakiwania niczym �aba, �eby zobaczy�, co tamten ogl�da�. Uchybia�oby to jego godno�ci. Si�gaj�c in�ynierowi zaledwie do piersi, potrzebowa�by metrowej drabinki, �eby stoj�c na palcach, dosi�gn�� szczeliny. By� zbyt zm�czony na gimnastyk�, a nie chcia� prosi� Elli, �eby go podsadzi�a. Przez chwil� tik wykrzywi� mu twarz, gdy sta� tak z r�kami za�o�onymi z ty�u, niczym podczas inspekcji. Ta postawa bardziej pasowa�a do jego munduru. In�ynier zeskoczy� na platform�. - My�l�, admirale, �e Kaymer mo�e si� tym zaj�� dla pana. Ile, pan m�wi�, �e ma tych desantowc�w? - Dwana�cie. - Czterna�cie minus dwa r�wna�o si� dwana�cie. To tylko w arytmetyce Wolnej Najemnej Floty Dendarii czterna�cie minus dwa desantowce by�o r�wne dwustu siedmiu zabitym. Przesta� - powiedzia� twardo Miles szydz�cemu rachmistrzowi w swojej g�owie. - To ju� nikomu nie pomo�e. - Dwana�cie - zanotowa� in�ynier. - Co jeszcze? - Zmierzy� wzrokiem poobijany statek. - M�j dzia� techniczny dokona drobnych napraw, skoro wszystko wskazuje na to, �e sp�dzimy tu jaki� czas. Ja pragn��em tylko osobi�cie dopilnowa� tego problemu z trapem, ale to m�j zast�pca, komodor Jesek, jest g��wnym technikiem floty i na pewno b�dzie chcia� porozmawia� z waszymi technikami Skoku o kalibracji pr�t�w Necklina. Mam te� pilota Skoku z ran� g�owy, ale jak rozumiem, mikrochirurgia implant�w Skoku nie jest wasz� specjalno�ci�. Podobnie systemy obronne... - W istocie, nie - po�piesznie zgodzi� si� in�ynier. Dotkn�� spalonego i porysowanego kad�uba, wyra�nie zafascynowany przemoc�, kt�rej ten by� niemym �wiadkiem, gdy� doda�: - Stocznie Kaymerskie obs�uguj� przede wszystkim statki handlowe. Flota najemna jest czym� niezwyk�ym w tej cz�ci Galaktyki. Dlaczego przybyli�cie do nas? - Wasza oferta by�a najkorzystniejsza. - Nie, nie chodzi o Korporacj� Kaymersk�. Mam na my�li Ziemi�. Ciekawi mnie, czemu przybyli�cie na Ziemi�. Jeste�my raczej z dala od g��wnych szlak�w handlowych, odwiedzaj� nas tylko tury�ci i historycy. W�a�ciwie... spokojnie tu. Zastanawia si�, czy nie mamy tutaj jakiego� kontraktu - pomy�la� Miles. Tu, na dziewi�ciomiliardowej planecie, kt�rej po��czone si�y zbrojne rozbi�yby w proch dendaria�skie pi�� tysi�cy? Uwa�a, �e mam zamiar niepokoi� star� matk� Ziemi�? Albo �e, nawet gdyby to by�a prawda, zdradz� sekret i wszystko mu wy�piewam... - W�a�nie, spokojnie - powiedzia� Miles. - Ludzie potrzebuj� odpoczynku, a statki generalnego remontu. Spokojna planeta z dala od g��wnych szlak�w jest dok�adnie tym, co doktor przykaza�. - A� go skr�ci�o na my�l o rachunku, kt�ry im ten doktor wystawi. Ale to nie by�a wina Dagooli. Operacja ratunkowa by�a triumfem taktycznym, niemal cudem wojskowym. Sztab bez przerwy zapewnia� go o tym, wi�c mo�e im w ko�cu uwierzy. Ucieczka je�c�w wojennych z Dagooli IV by�a wed�ug komodora Tunga jedn� z najwi�kszych tego typu akcji w historii. A mo�na mu wierzy�, bior�c pod uwag� jego obsesj� na punkcie dziej�w wojskowo�ci. Dendarianie zgarn�li sprzed nosa Imperium Cetaganda�skiego ponad dziesi�� tysi�cy uwi�zionych �o�nierzy, w�a�ciwie ca�y ob�z jeniecki, i uczynili z nich zarodek nowej armii partyzanckiej. A wszystko to na planecie, kt�r� Cetagandanie uwa�ali uprzednio za �atwy �up. W por�wnaniu z ol�niewaj�cymi rezultatami koszty by�y niewielkie. Jedynie dla tych, kt�rzy zap�acili za triumf swoim �yciem, cena by�a niesko�czono�ci� podzielon� przez zero. Dopiero to, co nast�pi�o po Dagooli, czyli w�ciek�y po�cig Cetagandan, kosztowa�o Dendarian zbyt wiele. Byli �cigani tak d�ugo, a� wreszcie uda�o im si� przedosta� na tereny, gdzie statki wojenne Cetagandan musia�y si� zatrzyma�. Dalej prze�ladowa�y ich jednak zast�py sabota�yst�w i skrytob�jc�w. Miles mia� nadziej�, �e i tych wreszcie uda�o mu si� zostawi� z ty�u. - Czy te wszystkie uszkodzenia pochodz� z Dagooli IV? - Statek wci�� intrygowa� in�yniera. - Dagoola to tajna operacja - odpar� sztywno Miles. - Nie m�wmy o tym. - Narobi�a niez�ego szumu w mediach par� miesi�cy temu - powiedzia� Ziemianin. Boli mnie g�owa... Miles ucisn�� sobie skronie i krzywo u�miechn�� si� do in�yniera. - No to pi�knie... - wymamrota�. Komandor Quinn wzdrygn�a si�. - Czy to prawda, �e Cetagandanie wyznaczyli nagrod� za pa�sk� g�ow�? - zapyta� z u�mieszkiem in�ynier. - Tak - westchn�� Miles. - My�la�em... - powiedzia� in�ynier - my�la�em, �e to plotki. - Odsun�� si� lekko, jakby zak�opotany. A mo�e ba� si� chorobliwej atmosfery przemocy otaczaj�cej najemnika. Jakby m�g� si� zarazi�, gdyby podszed� zbyt blisko. Mo�e i mia� racj�... Odkaszln��. - A co si� tyczy terminarza p�atno�ci za zmiany konstrukcyjne - jak pan to sobie wyobra�a? - Got�wka przy odbiorze - odpar� z miejsca Miles - uwzgl�dnienie rezultat�w kontroli przeprowadzanych przez moich in�ynier�w i ostateczne zatwierdzenie przez nich ca�o�ci prac. Takie s� warunki waszej oferty, je�li si� nie myl�. - W zasadzie tak. Hmmm... - Statek powoli przestawa� interesowa� in�yniera. Miles poczu�, �e Ziemiariin z technika staje si� handlowcem. - Takie warunki zazwyczaj proponujemy klientom, kt�rzy maj� osobowo�� prawn�. - Wolna Najemna Flota Dendarii ma osobowo�� prawn�. Jest korporacj� zarejestrowan� na Obszarze - Jacksona. - Hmmm... tak, ale - jak by to panu powiedzie� - najwi�ksze ryzyko, jakie normalnie ponosimy, to bankructwo naszych klient�w, przed tym, rzecz jasna, jeste�my odpowiednio prawnie zabezpieczeni. Je�li za� chodzi o pa�sk� flot� najemn�, to... Zastanawia si�, jak wyegzekwowa� p�atno�ci od trupa, pomy�la� Miles. -...ryzyko jest o wiele wi�ksze - przyzna� otwarcie in�ynier, rozk�adaj�c r�ce. Przynajmniej jest szczery. - Nie podniesiemy naszej ceny. Ale obawiam si�, �e b�dziemy musieli ��da� zap�aty z g�ry. Skoro ju� ko�czymy z grzeczno�ciami... - Ale to nie daje nam �adnego zabezpieczenia przed tandetnym wykonaniem - powiedzia� Miles. - Mo�e si� pan procesowa� - zauwa�y� in�ynier. - Tak jak wszyscy. - Ja to ci mog�... - R�ka Milesa pow�drowa�a do pasa, nie natrafi�a jednak na kabur�. Ziemia, stara Ziemia, stara cywilizowana Ziemia. Stoj�ca obok komandor Quinn chwyci�a go za �okie�, chc�c go powstrzyma�. Rzuci� jej kr�tkie, uspokajaj�ce spojrzenie - nie, nie pozwoli sob� kierowa� admira�owi Naismithowi, g��wnodowodz�cemu Wolnej Najemnej Floty Dendarii. Jego u�miech m�wi�, �e to tylko zm�czenie. G�wno prawda, admirale, odpowiedzia�y jej l�ni�ce, br�zowe oczy. Nie zamierzali jednak ci�gn�� tej sprzeczki na g�os. - Mo�ecie poszuka� lepszej oferty, je�li chcecie - odpar� beznami�tnie in�ynier. - Szukali�my - rzek� kr�tko Miles. Jak dobrze wiesz... - W porz�dku. Tak... a mo�e... po�owa z g�ry i po�owa przy odbiorze? Ziemianin zmarszczy� brwi i potrz�sn�� g�ow�. - Kaymer nie zawy�a cen, admirale Naismith. A nasze koszty ponadplanowe nale�� do jednych z najni�szych w bran�y. Szczycimy si� tym. W �wietle do�wiadcze� z Dagooli s�owa �koszty ponadplanowe� dotkn�y Milesa do �ywego. Zreszt� co oni mog� wiedzie� o Dagooli? - Je�eli naprawd� niepokoi pana jako�� wykonania, to mo�emy umie�ci� pieni�dze w depozycie u neutralnej osoby trzeciej, na przyk�ad w banku, a� do zako�czenia prac. Nie jest to najlepszy uk�ad z naszego punktu widzenia, ale to wszystko, co mog� panu zaoferowa�. Neutralna osoba trzecia z Ziemi, pomy�la� Miles. Gdyby nie upewni� si� co do rzetelno�ci Stoczni Kaymerskich, nie by�oby go tutaj. Teraz dr�czy�a go raczej w�asna p�ynno�� finansowa. Ale tym zmartwieniem nie chcia� si� dzieli� z innymi. - Czy�by mia� pan problemy z p�ynno�ci� finansow�, admirale? - zapyta� z ciekawo�ci� Ziemianin. Miles niemal�e widzia�, jak ro�nie cena. - W �adnym wypadku - sk�ama� bez zmru�enia oka. Rozprzestrzeniaj�ce si� plotki o trudno�ciach finansowych Dendarian mog�yby zaszkodzi� nie tylko tej umowie. - Zgoda. Got�wka z g�ry na rachunku depozytowym. - Je�li on nie b�dzie mia� dost�pu do swojego kapita�u, to tym bardziej Kaymer. Stoj�ca obok Elli Quinn wci�gn�a powietrze z sykiem. Ziemski in�ynier i dow�dca najemnik�w uroczy�cie u�cisn�li sobie r�ce. Pod��aj�c za in�ynierem z powrotem do biura, Miles przystan�� przy bulaju, z kt�rego rozpo�ciera� si� pi�kny widok na Ziemi�. In�ynier, widz�c to, u�miechn�� si� i uprzejmie czeka�, nie bez odrobiny dumy. Ziemia. Stara, romantyczna, wiekowa Ziemia, kropla b��kitu w otaczaj�cej czerni. Miles zawsze przypuszcza�, �e pewnego dnia si� tu znajdzie, cho�, rzecz jasna, nie w takich okoliczno�ciach. Ziemia wci�� by�a najwi�ksz�, najbogatsz�, najbardziej r�norodn� i zaludnion� planet� z ca�ego obszaru, na kt�rym rozproszy�a si� ludzko��. Brak tuneli czasoprzestrzennych w pobli�u S�o�ca oraz rozcz�onkowanie polityczne spowodowa�y jednak, �e nie odgrywa�a znacz�cej militarnej ani strategicznej roli w Galaktyce. Mimo to Ziemia wci�� panowa�a, gdy� jej kulturze �adna inna nie mog�a dor�wna�. Bardziej do�wiadczona przez wojny ni� Barrayar, bardziej zaawansowana technicznie ni� Kolonia Beta, by�a celem wszystkich pielgrzymek, zar�wno religijnych, jak i �wieckich. Dlatego te� wszystkie �wiaty, kt�re tylko mog�y sobie na to pozwoli�, lokowa�y tu swoje ambasady. ��cznie, pomy�la� Miles, przygryzaj�c warg�, z Cetagandanami. Admira� Naismith musia� za wszelk� cen� unikn�� spotkania z nimi. - Admirale? - Elli Quinn przerwa�a jego rozwa�ania. U�miechn�� si� przelotnie na widok wymodelowanej twarzy, najpi�kniejszej, jak� tylko m�g� jej po poparzeniach plazm� kupi� za swoje pieni�dze. Dzi�ki mistrzostwu chirurg�w to wci�� by�a Elli. Gdyby tylko wszyscy jego podw�adni mogli liczy� na tak� pomoc... - Komodor Tung chce z panem rozmawia�. U�miech zastyg� mu na ustach. O co mo�e chodzi�? Oderwa� w ko�cu oczy od Ziemi i pod��y� za Elli do biura in�yniera, gdzie znajdowa�a si� konsola komunikacyjna. - Wybaczy pan na chwil� - powiedzia� grzecznie, ale stanowczo, wypraszaj�c Ziemianina. Szeroka i dobrotliwa eurazjatycka twarz jego trzeciego oficera pojawi�a si� na widzie konsoli. - S�ucham, Ky? Ky Tung, ju� w cywilnym ubraniu, zamiast zasalutowa�, skin�� jedynie g�ow�. - W�a�nie sko�czy�em za�atwia� wszystko w centrum rehabilitacyjnym, gdzie umie�ci�em naszych dziewi�ciu ci�ko rannych. Dla wi�kszo�ci rokowania s� dobre. Lekarze s�dz�, �e zdo�aj� r�wnie� uratowa� czterech spo�r�d o�miu zamro�e�c�w, a mo�e pi�ciu, jak si� uda. Chirurdzy uwa�aj� nawet, �e b�d� potrafili naprawi� O�rodek Skoku u Demmiego, jak tylko jego tkanka nerwowa si� zagoi. Je�eli chodzi o cen�, rzecz jasna... - Tung poda� cen� w jednostkach federalnych GSA, Miles przeliczy� je w my�li na barrayarskie marki imperialne i zgrzytn�� z�bami. Tung u�miechn�� si� ze zrozumieniem. - Taak. Oczywi�cie je�li nie chce pan zrezygnowa� z tej naprawy. Kosztuje tyle, co wszystko inne razem wzi�te. Miles potrz�sn�� g�ow�, wykrzywiaj�c usta w grymasie. - Jest kilka os�b na �wiecie, kt�re bym chcia� wykiwa�, ale moi ludzie do nich nie nale��. - Dzi�kuj� - powiedzia� Tung. - Zgadzam si�. Teraz mog� ju� st�d wyjecha�. Musz� jeszcze tylko podpisa� weksel, tym samym bior�c na siebie odpowiedzialno�� za rachunek. Czy jest pan pewny, �e zdo�a uzyska� tutaj pieni�dze nale�ne nam za operacj� Dagoola? - W�a�nie zamierzam si� tym zaj�� - obieca� Miles. - �mia�o podpisuj, dopilnuj�, �eby wszystko by�o w porz�dku. - Tak jest, admirale - odpar� Tung. - Czy po tym b�d� m�g� uda� si� na urlop do domu? Ziemianin Tung, jedyny cz�owiek z Ziemi, kt�rego Miles kiedykolwiek spotka�. By� mo�e to by�o powodem przyjaznych uczu�, kt�re pod�wiadomie �ywi� do tej planety. - Ile to urlopu jeste�my ci d�u�ni, Ky, oko�o p�tora roku? - Wraz z �o�dem, niestety, jaki� g�os podszepn�� Milesowi, ale zosta� st�umiony. - Bierz, ile chcesz. - Dzi�kuj�. - Twarz Tunga rozja�ni�a si�. - Dopiero co rozmawia�em z moj� c�rk�. W�a�nie dowiedzia�em si�, �e mam wnuka! - Gratulacje - powiedzia� Miles. - To tw�j pierwszy? - Tak. - Jed� �mia�o. Je�liby co� si� dzia�o, to my ju� si� tym zajmiemy. Jeste� niezb�dny tylko w walce, nieprawda�? Hmm... a tak w�a�ciwie to gdzie b�dziesz? - W domu mojej siostry w Brazylii. Mam tam ze cztery setki krewnych. - Brazylia, tak? Aha. - Gdzie do diab�a jest Brazylia? - Baw si� dobrze. - Nie omieszkam. - Tung po�egna� si�, ca�y w skowronkach. Jego twarz znikn�a. - Cholera. Ci�ko mi go traci�, nawet na urlop - westchn�� Miles. - C�, zas�u�y� sobie na to. Elli pochyli�a si� nad krzes�em Milesa. Jej oddech prawie niezauwa�alnie musn�� jego ciemne w�osy i ponure my�li. - Czy mog�abym zauwa�y�, �e nie jest on jedynym wy�szym oficerem, kt�remu przyda�by si� urlop. Ty te� powiniene� czasem odpocz��. Nie zapominaj o tym, �e by�e� ranny. - Ranny? - �achn�� si� Miles. - To tylko ko�ci. Z�amane ko�ci si� nie licz�. Ca�e �ycie m�czy�em si� z tymi przekl�tymi kruchymi ko��mi. Musz� si� jedynie nauczy� opiera� pokusie walki w pierwszej linii. Powinienem siedzie� na ty�ku w wygodnym fotelu w centrum dowodzenia, a nie na froncie. Gdybym wiedzia�, jak to b�dzie wygl�da�o na Dagooli, wys�a�bym kogo� innego w charakterze fa�szywego je�ca. W ka�dym razie odpocz��em ju� sobie w lazarecie. - A potem przez miesi�c b��ka�e� si� jak odmro�eniec �wie�o po wyj�ciu z kuchenki mikrofalowej. Ka�de twoje pojawienie si� by�o jak wizyta z za�wiat�w. - Na Dagooli funkcjonowa�em ci�gle na granicy histerii. Nie spos�b pracowa� bez przerwy na maksymalnych obrotach, nie p�ac�c za to ceny. Przynajmniej ja tak nie potrafi�. - Mam wra�enie, �e to nie jest ca�a prawda. Miles obr�ci� si� do niej na krze�le i warkn��: - Przesta�! To prawda, stracili�my wielu dobrych ludzi. Nie lubi� traci� ludzi. I p�acz� za nimi... kiedy jestem sam - je�eli nie masz nic przeciwko! Elli, za�enowana, zrobi�a krok do ty�u. - Przepraszam - powiedzia� ju� du�o �agodniej Miles, wstydz�c si� swojego wybuchu. - Zdenerwowa�em si�. �mier� tego biednego je�ca, kt�ry wypad� ze statku, wstrz�sn�a mn� bardziej ni�... bardziej, ni� mog� sobie na to pozwoli�. Nie mog�... - Zachowa�am si� arogancko, sir. Miles wzdrygn�� si�. To �sir� zabola�o go, tak jakby Elli przek�u�a szpilk� przedstawiaj�c� go lalk� voodoo. - Nie ma sprawy - odpar�. Chyba najbardziej idiotyczn� rzecz�, jak� zrobi� jako admira� Naismith, by�o przyobiecanie sobie, �e nie b�dzie pr�bowa� nawi�za� kontakt�w intymnych z cz�onkami swej organizacji. Niegdy� wydawa�o si� to rozs�dnym posuni�ciem. Tung te� si� z tym zgodzi�. Ale, na mi�o�� bosk�, Tung by� przecie� dziadkiem i hormony da�y mu spok�j ju� przed laty. Przypomnia� sobie, jak odrzuci� pierwsze zaloty Elli. �Dobry oficer nie robi zakup�w w sklepie zak�adowym� - powiedzia� wtedy. Dlaczego nie trzasn�a go w szcz�k� za tak durn� od�ywk�? Bez s�owa przyj�a niezamierzon� obelg� i ju� nigdy wi�cej nie podj�a pr�by. Czy przysz�o jej kiedy� na my�l, �e m�wi�c to, mia� na my�li siebie, a nie j�? Kiedy przez d�u�szy czas przebywa� ze swoj� flot�, cz�sto posy�a� Elli z misj� specjaln�, z kt�rej zawsze powraca�a ze wspania�ymi wynikami. To ona poprowadzi�a pierwsz� grup� Dendarian na Ziemi� i sprawi�a, �e kiedy reszta floty dotar�a na orbit�, Stocznie Kaymerskie i inni dostawcy ju� na nich czekali. By�a dobrym oficerem, chyba najlepszym po Tungu. Czeg� by teraz nie da� za mo�liwo�� wtulenia si� w jej cia�o i kompletnego zatracenia si�. Ale na to by�o ju� za p�no, straci� swoj� szans�. Nie�mia�y, jakby siostrzany u�miech zago�ci� na jej twarzy. - Nie b�d� ci� ju� wi�cej m�czy�. - Wzruszy�a ramionami. - Ale przynajmniej zastan�w si� nad tym. Chyba nigdy nie widzia�am kogo� bardziej potrzebuj�cego ��ka ni� ty. Zabrzmia�o do�� bezpo�rednio, pomy�la� spi�ty Miles. Ale co ona tak naprawd� chcia�a powiedzie�? Czy mia�a to by� przyjacielska rada, czy te� zaproszenie? Je�eli tylko rada, a on we�mie to za zaproszenie, to czy Elli pomy�li, �e chce j� wykorzysta� seksualnie? A je�li na odwr�t, to czy obrazi si� i ju� nigdy nie spojrzy na niego? U�miechn�� si�, spanikowany. - Kasa - wykrztusi�. - Kasa, a nie ��ko, jest mi teraz potrzebna. A potem... potem, mmm... mo�e by�my troch� pozwiedzali. By�oby niemal zbrodni� przelecie� taki kawa� i nie obejrze� Matki Ziemi, nawet je�li przybyli�my tu przez czysty przypadek. Tak czy inaczej, kiedy jestem na dole, powinienem mie� kogo� do ochrony przez ca�y czas, wi�c mog�aby� mi towarzyszy�... - Oczywi�cie. Obowi�zki przede wszystkim - westchn�a, prostuj�c si�. Tak, obowi�zki przede wszystkim. A jego nast�pnym obowi�zkiem by�o zameldowanie si� u prze�o�onych admira�a Naismitha. Wszystkie jego problemy powinny wtedy sta� si� prostsze. Miles �a�owa�, �e nie przebra� si� w cywilne ubranie. Jego nowiutki bia�o-szary mundur admiralski diabelnie rzuca� si� w oczy w tym pasa�u handlowym. Albo m�g� przynajmniej powiedzie� Elli, �eby si� przebra�a. Wygl�daliby wtedy jak �o�nierz na przepustce ze swoj� dziewczyn�. Ale jego cywilny str�j zosta� par� planet st�d, upchni�ty w jakiej� skrzyni - czy kiedykolwiek zdo�a go odzyska�? Ubranie to by�o szyte na miar� i drogie, co wynika�o nie tyle nawet z jego pozycji spo�ecznej, ile raczej z czystej potrzeby. Miles zwykle potrafi� zapomnie� o osobliwo�ciach swojej budowy: za du�a g�owa osadzona na przykr�tkiej szyi, powykr�cany kr�gos�up, a na domiar z�ego ten wzrost - ledwo metr czterdzie�ci. A wszystko to z powodu nieszcz�snego wypadku, jeszcze przed jego urodzeniem... Nic jednak bole�niej nie u�wiadamia�o mu kalectwa ni� pr�ba po�yczenia ubrania od kogo� o normalnych kszta�tach i rozmiarach. Czy jeste� pewien, �e to mundur si� rzuca w oczy? - pomy�la�. A mo�e znowu bawisz si� sam z sob� w chowanego? Przesta�. Wr�ci� my�lami na Ziemi�. Port kosmiczny Londyn by� fascynuj�c� mieszank� tysi�cy styl�w architektonicznych, jakie w ci�gu wiek�w stworzy�a ludzko��. Zaskakuj�co bogaty kolor s�onecznego �wiat�a, padaj�cego przez wzorzysty, szklany dach hali, zapiera� dech w piersiach. Ju� samo to m�wi�o, �e wr�ci� na planet� swoich przodk�w. Mo�e p�niej b�dzie mia� okazj� zwiedzi� wi�cej zabytk�w, pop�ynie na wycieczk� �odzi� podwodn� po jeziorze Los Angeles lub zobaczy Nowy Jork za Wielkimi Tamami. Elli ponownie nerwowo okr��y�a �awk� pod zegarem s�onecznym, badawczo obserwuj�c t�um. By�o to chyba ostatnie miejsce, w kt�rym mo�na by si� natkn�� na oddzia� Cetagandan, ale jej czujno�� go cieszy�a. Dzi�ki temu m�g� sobie pozwoli� na zm�czenie. Mo�esz przyj�� i poszuka� zab�jc�w pod moim ��kiem, kiedy tylko chcesz, kochanie... - W pewien spos�b jestem zadowolony, �e tu wyl�dowali�my - zauwa�y�. - To mo�e si� sta� wspania�� okazj� dla admira�a Naismitha, aby znikn�� na chwil�. Niech to wszystko troch� przycichnie... Cetagandanie, podobnie jak Barrayarczycy, przywi�zuj� du�� wag� do osoby dow�dcy. - Chyba specjalnie o to nie dbasz. - Przyzwyczaja�em si� ju� od dziecka. Obcy ludzie pr�buj�cy mnie zabi� to dla mnie chleb powszedni. - Pewna my�l uderzy�a go swoim czarnym humorem. - Czy wiesz, �e to pierwszy raz, kiedy kto� pr�buje mnie zabi� nie z powodu mojego pochodzenia, ale dla mnie samego? Czy opowiada�em ci kiedy�, co m�j dziadek zrobi�, gdy... - My�l�, �e to on - Elli uci�a jego paplanin�. Pod��y� za jej wzrokiem. Faktycznie, musia� by� zm�czony, wypatrzy�a przed nim tego, na kogo czekali. Cz�owiek, id�cy ku nim z pytaj�cym wyrazem twarzy, nosi� modne ziemskie ubranie, ale w�osy mia� spi�te w stylu popularnym w�r�d barrayarskich wojskowych. Prawdopodobnie podoficer. Wy�si rang� woleli inne uczesanie, mniej przypominaj�ce mod� rzymskich patrycjuszy. Musz� p�j�� do fryzjera - pomy�la� Miles czuj�c, jak sw�dzi go kark. - Lord Vorkosigan? - zapyta� przybysz. - Sier�ant Barth? - odpar� Miles. Cz�owiek skin�� g�ow�, a potem spojrza� na Elli. - Kto to jest? - Moja ochrona. - Ach tak. - Zacisn�� usta i lekko uni�s� brwi. Drobny gest, a jednak wystarczy�, �eby przekaza� jego rozbawienie i pogard�. Milesowi krew nap�yn�a do twarzy. - Jest �wietna w tym, co robi. - Z pewno�ci�, sir. Prosz� za mn�. - Sier�ant odwr�ci� si� i poprowadzi� ich do wyj�cia. Miles czu�, �e wojskowy pod pozorami oboj�tno�ci �mieje si� z niego w duchu. Elli pos�a�a mu pe�ne niepokoju spojrzenie, jakby �wiadoma obecnego w powietrzu napi�cia. Wszystko w porz�dku, pomy�la� Miles, �ciskaj�c jej r�k�. Pod��yli za swoim przewodnikiem, wyszli z pasa�u handlowego, po czym rur� window� i schodami dostali si� na podziemny poziom u�ytkowy, kt�ry by� istnym labiryntem rozmaitych korytarzy pe�nych kabli i �wiat�owod�w. Min�li�my ju� chyba kilka kwarta��w, doszed� do wniosku Miles. W ko�cu sier�ant przystan�� przed masywnymi drzwiami. Rozsun�y si� po tym, jak przy�o�y� d�o� do p�ytki zamka. Ich oczom ukaza� si� kr�tki korytarz prowadz�cy do kolejnych drzwi. Siedz�cy przy konsoli komunikacyjnej stra�nik, wygl�daj�cy wyj�tkowo schludnie w zielonym mundurze Cesarstwa Barrayarskiego, na ich widok oderwa� si� od �ledzenia obraz�w ze skaner�w i wsta�, z trudem powstrzymuj�c si� od zasalutowania ich ubranemu po cywilnemu przewodnikowi. - Musimy tu zostawi� nasz� bro� - powiedzia� Miles. - Ca�� bro�. Wszy�ciute�ko. Elli unios�a brwi zdziwiona nag�� zmian� - nosowy beta�ski akcent admira�a Naismitha zast�pi�y twarde i szorstkie barrayarskie tony. Rzadko s�ysza�a ten jego g�os. Ju� sama nie wiedzia�a, kt�ry z nich by� prawdziwy. Nie by�o jednak w�tpliwo�ci co do tego, kt�ry wyda si� wiarygodny pracownikom ambasady. Miles odkaszln��, jakby przygotowuj�c gard�o do nowych d�wi�k�w. Po�o�y� na stole kieszonkowy og�uszacz i d�ugi stalowy n� w sk�rzanej pochwie. Stra�nik obejrza� dok�adnie n�, podwa�y� znajduj�ce si� na ko�cu wysadzanej drogimi kamieniami r�koje�ci srebrne wieczko, na kt�rego odwrocie odkry� herb. Odda� sztylet Milesowi i z zainteresowaniem zaj�� si� ma�ym arsena�em, jaki Elli w tym czasie u�o�y�a na jego biurku. Masz, wsad� sobie to w ten sw�j s�u�bowy ty�ek, pomy�la� Miles. Dalej poszed� ju� w lepszym humorze. Po wzniesieniu si� rur� window�, znale�li si� w zupe�nie innym �wiecie: pe�nym dyskretnej elegancji, wytwornym i cichym. - Oto ambasada Cesarstwa Barrayarskiego - szepn�� Miles. �ona ambasadora musi by� kobiet� nie pozbawion� gustu. Mimo to budynek charakteryzowa�a specyficzna, jakby duszna atmosfera. Niemal�e cuchn�o tam obsesj� na punkcie bezpiecze�stwa. C�, ambasada planety jest jej cz�stk�. Mo�na si� tu czu� jak w domu. Spu�cili si� kolejn� rur� window� i znale�li si� w biurowej cz�ci ambasady. Przeszli przez d�ugi korytarz - Miles k�tem oka dostrzeg� ukryte we wn�ce czujniki skanerowe - min�li dwoje automatycznych drzwi i weszli do niewielkiego, cichego gabinetu. - Porucznik lord Miles Vorkosigan, sir - oznajmi� sier�ant, staj�c na baczno�� -...i jego ochrona. Miles zacisn�� d�onie w pi�ci. Tylko Barrayarczyk potrafi tak subtelnie wyrazi� swoj� pogard� za pomoc� kr�tkiej przerwy mi�dzy s�owami. Witamy w domu. - Dzi�kuj� sier�ancie, jest pan wolny - powiedzia� kapitan, siedz�cy przy biurku komkonsoli. Ten r�wnie� by� w zielonym mundurze cesarstwa. W ambasadzie trzeba, b�d� co b�d�, zachowa� pewn� oficjalno��. Miles przypatrzy� si� badawczo oficerowi, kt�ry niechybnie mia� by� jego nowym prze�o�onym. Ten odpowiedzia� mu r�wnie zaciekawionym spojrzeniem. Intryguj�ca posta�, cho� na pewno nie przystojna. Mia� ciemne w�osy, wiecznie p�przymkni�te ciemnobr�zowe oczy, w�skie, zaci�ni�te usta i rzymski nos pasuj�cy doskonale do jego uczesania. Swoje ko�ciste i zadbane d�onie z�o�y� razem. Chyba niedawno przekroczy� trzydziestk�. Ale dlaczego patrzy na mnie, jak gdybym by� ma�ym szczeniakiem, kt�ry mu nasika� na dywan, zastanawia� si� Miles. Przed chwil� tu przyszed�em, jeszcze nawet nie mia�em czasu, �eby go obrazi�. O Bo�e, mam nadziej�, �e nie jest to jeden z tych barrayarskich wie�niak�w, kt�rzy uwa�aj� mnie za mutanta, owoc spartaczonej aborcji... - A zatem - powiedzia� kapitan, siadaj�c wygodnie na krze�le - jeste� synem naszego Wodza... U�miech zastyg� Milesowi na ustach. Czerwona mg�a zasnu�a mu oczy, poczu�, jak krew g�ucho pulsuje w jego uszach. Elli obserwowa�a go zaniepokojona. Jego usta poruszy�y si� bezg�o�nie, prze�kn�� �lin�. Spr�bowa� raz jeszcze: - Tak jest, sir. - Sw�j g�os s�ysza� jakby z oddali. - A kim pan jest? Resztk� si� powstrzyma� si� przed powiedzeniem: �A czyim synem pan jest?� Nie, nie mo�e okaza� miotaj�cej nim w�ciek�o�ci, przecie� b�dzie musia� pracowa� z tym cz�owiekiem. Mo�liwe zreszt�, �e urazi� go niechc�cy. Nawet na pewno - co on m�g� wiedzie� o tym, ile Miles musia� walczy� ze swoim wizerunkiem jako protegowanego ojca, z oskar�eniami o brak kompetencji... �Ten mutant jest tu tylko i wy��cznie dzi�ki swemu ojcu�. S�ysza� te� g�os ojca: �Na mi�o�� bosk�, sta�e wreszcie na w�asnych nogach, synu!� Wypu�ci� z siebie w�ciek�o�� wraz z g��bokim wydechem i wyprostowa� si�. - Ach tak - powiedzia� kapitan. - Przecie� rozmawia�e� przed chwil� z moim adiutantem. Jestem kapitan Duv Galeni, attache wojskowy ambasady, a co za tym idzie tak�e zwierzchnik Cesarskich S�u�b Bezpiecze�stwa, jak r�wnie� Wojskowych S�u�b Bezpiecze�stwa na Ziemi. I, musz� przyzna�, jestem raczej zdziwiony, �e ci� tutaj widz�. Nie jest dla mnie zupe�nie jasne, co powinienem z tob� zrobi�. To nie by� akcent z prowincji, mia� g�os cz�owieka wykszta�conego, raczej z miasta. Jednak Miles nie potrafi� umiejscowi� go na mapie Barrayaru. - Nie dziwi mnie to, sir - odpar�. - Sam te� nie spodziewa�em si�, �e b�d� si� meldowa� na Ziemi i to w dodatku tak p�no. Pocz�tkowo mia�em zameldowa� si� ponad miesi�c temu w Dow�dztwie Cesarskich S�u�b Bezpiecze�stwa w Kwaterze G��wnej Sektora Drugiego na Tau Ceti. Ale Wolna Najemna Flota Dendarii zosta�a przez nieoczekiwany atak Cetagandan zmuszona do opuszczenia strefy Mahaty Solaris. Jako �e nie zap�acono nam za prowadzenie otwartej wojny z Cetagandanami, uciekli�my i wyl�dowali�my tu, nie mog�c dotrze� na Tau �adn� kr�tsz� drog�. I to jest praktycznie pierwsza okazja zameldowania si�, od czasu kiedy odstawili�my uchod�c�w do ich nowej bazy. - Nie chcia�em... - Kapitan skrzywi� si� i po chwili podj��: - Nie wiedzia�em, �e ta zadziwiaj�ca ucieczka z Dagooli by�a tajna operacj� barrayarskiego wywiadu. Czy nie zwi�ksza�o to niebezpiecznie ryzyka wybuchu wojny z Cetagandanami? - W�a�nie w tym celu u�yto dendaria�skich najemnik�w, sir. Pocz�tkowo mia�a by� to operacja na mniejsz� skal�, ale na miejscu... jak by to powiedzie�... sprawy wymkn�y si� troch� spod kontroli. - Twarz Elli pozosta�a nieruchoma, nie mrugn�a nawet okiem. - Mam... mam tutaj szczeg�owy raport. Kapitan wygl�da�, jakby zmaga� si� z my�lami, a� wreszcie lekko posmutnia�ym g�osem zapyta�: - Co w�a�ciwie ��czy Woln� Najemn� Flot� Dendarii z Cesarskimi S�u�bami Bezpiecze�stwa, poruczniku? - Hmmm... a co panu ju� o tym wiadomo? Kapitan Galeni roz�o�y� r�ce. - Dop�ki nie skontaktowa�e� si� ze mn� wczoraj przez wid, zdarzy�o mi si� o nich s�ysze� tylko przypadkowo. W moich aktach - aktach s�u�b bezpiecze�stwa - figuruj� tylko trzy informacje na temat tej organizacji: nie mo�na ich atakowa�, powinno si� im bezwarunkowo pomaga� w sytuacjach awaryjnych, a po wi�cej szczeg��w trzeba si� zwr�ci� do Kwatery G��wnej Cesarskich S�u�b Bezpiecze�stwa Sektora Drugiego. - No tak, s�usznie - powiedzia� Miles. - Przecie� to tylko ambasada III kategorii. C�, zwi�zek jest do�� prosty - Dendarianie s� najmowani do �ci�le tajnych operacji, kt�re albo wykraczaj� poza kompetencje Cesarskich S�u�b Bezpiecze�stwa, albo by�yby niewygodne politycznie, gdyby zosta�y skojarzone z Barrayarem. Dagoola podpada pod obie kategorie. Rozkazy s� przekazywane ze Sztabu Generalnego, za wiedz� i akceptacj� cesarza, przez dow�dc� Cesarskich S�u�b Bezpiecze�stwa Illyana, bezpo�rednio do mnie. Jednym s�owem, droga s�u�bowa jest bardzo kr�tka. Z za�o�enia ja jestem jedynym ��cznikiem. Opuszczam KG CesBezu jako porucznik Vorkosigan i potem - gdziekolwiek by to by�o - pojawiam si� ju� jako admira� Naismith ze �wie�ym kontraktem w kieszeni. Wype�niamy swoj� misj�, a potem, z punktu widzenia Dendarian, znikam r�wnie zagadkowo, jak si� pojawi�em. B�g jeden wie, co ich zdaniem robi� w czasie wolnym od pracy. - Naprawd� ci� to interesuje? - spyta�a Elli z b�yskiem w oku. - P�niej - wymamrota� p�g�bkiem Miles. Kapitan wystuka� co� na klawiaturze konsoli komunikacyjnej i rzuci� okiem na ekran. - Nic z tego nie figuruje w twoich aktach. Dwadzie�cia cztery lata - powiedzia� z przek�sem. - Czy nie jest pan, admirale, ciut za m�ody jak na sw�j stopie�, h�? - Drwi�cym wzrokiem zlustrowa� jego dendaria�ski mundur. Miles stara� si� nie zwraca� na to uwagi. - To d�uga historia. Komodor Tung, do�wiadczony oficer dendaria�ski, jest rzeczywistym dow�dc� grupy. Ja gram tylko swoj� rol�. Elli niemal zawrza�a z oburzenia. Surowym spojrzeniem Miles pr�bowa� zmusi� j� do milczenia. - Robisz wi�cej ni� tylko to - zaoponowa�a mimo wszystko. - Je�eli jeste� jedynym ��cznikiem - zmarszczy� brwi Galeni - to kim, do diab�a, jest ta kobieta? - Nie uwa�a� jej za �o�nierza, nawet je�li w og�le widzia� w niej cz�owieka. - To jest tak, kapitanie. Na wypadek sytuacji awaryjnych jest troje Dendarian znaj�cych moj� prawdziw� to�samo��. Komandor Quinn, kt�ra jest z nami od samego pocz�tku, to jedna z nich. A jako �e mam rozkaz od Illyana nie rusza� si� nigdzie bez ochrony, wi�c komandor Quinn spe�nia t� funkcj�, kiedy zmieniam to�samo��. Mam do niej ca�kowite zaufanie. - Masz szanowa� moich ludzi, szyderco, cokolwiek o mnie my�lisz... - Jak d�ugo to ju� trwa, poruczniku? - Hmmm... - Miles spojrza� na Elli. - Siedem lat, prawda? Jej oczy rozb�ys�y. - Wydaje si�, jakby to by�o wczoraj - rozmarzy�a si�. Wygl�da�o jednak, �e ona te� z trudem stara si� nie zwraca� uwagi na ton kapitana. Miles mia� nadziej�, �e uda jej si� nadal kontrolowa� swoje zjadliwe poczucie humoru. Kapitan przyjrza� si� swoim paznokciom, po czym przeni�s� wzrok na Milesa. - C�, zwr�c� si� do s�u�b bezpiecze�stwa Sektora Drugiego, poruczniku. Ale je�li oka�e si�, �e to tylko �arcik panicza, to ju� ja si� postaram, �eby� zosta� za to poci�gni�ty do odpowiedzialno�ci. Niezale�nie od tego, kto jest twoim ojcem. - To wszystko prawda, sir. S�owo Vorkosigana. - Dobrze by by�o - wycedzi� kapitan Galeni przez z�by. Miles, rozw�cieczony, wci�gn�� g��boko powietrze. Wreszcie uda�o mu si� rozpozna� akcent Galeniego. Wyci�gn�� szyj�. - Czy pan jest Komarrczykiem, sir? Galeni nieznacznie skin�� g�ow�. Miles, nagle zesztywnia�y, odwzajemni� mu tym samym. Elli, szturchn�wszy go, szepn�a: - Co u diab�a...? - P�niej - mrukn�� Miles. - Wewn�trzne sprawy Barrayaru. - Jaki� ma�y wyk�ad? - Niewykluczone. - Po czym ju� g�o�niej doda� - Musz� si� skontaktowa� z moimi bezpo�rednimi prze�o�onymi, kapitanie Galeni. Nie mam nawet poj�cia, jakie s� moje nast�pne polecenia. Galeni zacisn�� wargi i spokojnym tonem rzek�: - Ja jestem teraz pa�skim bezpo�rednim prze�o�onym, poruczniku Vorkosigan. Do diab�a, tak da� si� odci�� od swoich rozkazodawc�w, lecz kt� m�g� go wini�? Teraz tylko spokojnie... - Oczywi�cie, sir. Jakie s� moje rozkazy? Galeni zacisn�� d�onie na brzegu biurka, po czym u�miechn�� si� ironicznie. - B�d� chyba musia� do��czy� ci� do mojego personelu, dop�ki si� wszystko nie wyja�ni. B�dziesz trzecim zast�pc� attache wojskowego. - Doskonale, sir. Dzi�kuj� - odpar� Miles. - Admira� Naismith musi teraz koniecznie znikn�� na jaki� czas. Po Dagooli Cetagandanie wyznaczyli nagrod� za jego... to jest za moj� g�ow�. Dwa razy mi si� upiek�o. Tym razem zesztywnia� Galeni. - �artujesz? - Czterech Dendarian zgin�o, a szesnastu by�o rannych z tego powodu - powiedzia� sucho Miles. - Nie wydaje mi si� to zabawne. - W takim razie - odpar� ponuro kapitan - nie b�dzie ci wolno opuszcza� terenu ambasady. A co z Ziemi�? Miles westchn��, zrezygnowany. - Tak jest, sir - powiedzia� g�ucho. - Pod warunkiem, �e obecna tu komandor Quinn b�dzie moim ��cznikiem z Dendarianami. - Po co ci jeszcze kontakt z Dendarianami? - To moi ludzie, sir. - M�wi�e� przecie�, �e to komodor Tung jest faktycznym dow�dc�. - Tak, ale teraz jest na przepustce w domu. Tak naprawd�, zanim admira� Naismith na dobre rozp�ynie si� we mgle, b�d� musia� uregulowa� pewne rachunki. Gdyby pokry� pan moje bie��ce wydatki, m�g�bym zako�czy� t� misj�. Galeni westchn��; jego palce zata�czy�y na klawiaturze. - Bezwarunkowo pom�c w sytuacjach awaryjnych. Dobrze. Ile potrzebujecie? - Oko�o osiemnastu milion�w marek, sir. Palce Galeniego zastyg�y w ruchu, niczym sparali�owane. - Poruczniku - zacz�� ostro�nie - to jest przesz�o dziesi�� razy wi�cej ni� wynosi roczny bud�et ca�ej ambasady. Kilkadziesi�t razy wi�cej ni� bud�et tego wydzia�u! Miles roz�o�y� r�ce. - Koszty operacyjne dla pi�ciu tysi�cy �o�nierzy i technik�w plus utrzymanie jedenastu statk�w przez ponad sze�� miesi�cy plus straty w sprz�cie - a stracili�my tego diabelnie du�o na Dagooli. �o�d, �ywno��, paliwo, ubranie, lekarstwa, amunicja, naprawy - mog� panu pokaza� arkusz kalkulacyjny, sir. Galeni wyprostowa� si� na krze�le. - Nie w�tpi�. Ale to Kwatera G��wna CesBezu Sektora b�dzie musia�a si� tym zaj��. Tu nawet fizycznie nie ma takich �rodk�w. Miles podrapa� si� w g�ow�. - Aha. W takim razie... - Nie mo�e wpa�� w panik�. - W takim razie, czy m�g�bym pana prosi�, sir, o jak najszybsze skontaktowanie si� z KG Sektora? - Prosz� mi wierzy�, poruczniku, naprawd� zale�y mi na przekazaniu dow�dztwa nad panem komu� innemu. - Wsta�. - Prosz� mi wybaczy� i chwilk� poczeka�. - Wyszed� z biura, kr�c�c g�ow�. - Co do diab�a? - zdziwi�a si� Elli. - My�la�am, �e zaraz rozniesiesz tego faceta - kapitana czy kogo tam - a� nagle przesta�e�. Co jest tak niezwyk�ego w byciu Komarrczykiem? - Nie ma w tym nic niezwyk�ego - odpar� Miles. - Natomiast jest co� bardzo wa�nego. - Wa�niejszego ni� bycie Vorem? - W pewien dziwny spos�b tak. Wiesz chyba, �e planeta Komarr by�a pierwszym kosmicznym podbojem Cesarstwa Barrayaru? - My�la�am, �e nazywacie to aneksj�. - Jak zwa�, tak zwa�. Zaj�li�my j� ze wzgl�du na tunele czasoprzestrzenne, jedyne nasze po��czenie z reszt� wszech�wiata. Ograniczali nasz handel, a poza tym, co najwa�niejsze, dali si� przekupi� Cetagandanom, by przepu�ci� ich flot�, gdy tamci pr�bowali nas zaanektowa�. Pami�tasz pewnie, kto dowodzi� konkwist�. - Tw�j tata. Kiedy by� jeszcze admira�em Vorkosiganem, zanim zosta� regentem. To uczyni�o go s�awnym. - Nawet wi�cej ni� s�awnym. Je�li tylko chcesz zobaczy� dym unosz�cy si� z jego uszu, szepnij przy nim �Rze�nik z Komarr�. Tak w�a�nie go nazywali. - To by�o trzydzie�ci lat temu, Miles - zauwa�y�a. - Czy tkwi�o w tym ziarnko prawdy? Miles westchn��. - Co� w tym by�o. Nigdy nie uda�o mi si� wyci�gn�� od niego wszystkiego, ale niech mnie diabli wezm�, je�li ksi��ki historyczne m�wi� ca�� prawd�. W ka�dym razie podb�j Komarru troch� si� skomplikowa�. W wyniku tego w czwartym roku jego regencji dosz�o do Powstania Komarrskiego, co jeszcze bardziej zagmatwa�o sytuacj�. Od tamtej pory komarrscy terrory�ci stali si� zmor� s�u�b bezpiecze�stwa. Jak s�dz�, cesarstwo odpowiedzia�o wtedy powa�nymi represjami. Ale c� - min�y lata, sytuacja si� uspokoi�a i obecnie ka�dy rozs�dny Barrayarczyk czy Komarrczyk z odrobin� energii jest zaj�ty zasiedlaniem �wie�o otwartego Sergyaru. Istnieje pewna frakcja w�r�d libera��w - przewodniczy jej m�j ojciec - kt�ra pragnie ca�kowitej integracji Komarru z cesarstwem. Nie cieszy si� to popularno�ci� w�r�d barrayarskiej prawicy. Ale ojciec ma prawdziw� obsesj� na tym punkcie. Jak twierdzi: �pomi�dzy sprawiedliwo�ci� a ludob�jstwem nie ma, na d�u�sz� met�, wyboru�. Potrafi o tym m�wi� godzinami. Zreszt� mniejsza o to. Tak czy inaczej, droga do kariery w naszym kochanym, starym, klasowym, zwariowanym na punkcie wojska spo�ecze�stwie prowadzi i zawsze prowadzi�a poprzez s�u�b� w armii cesarskiej. Mo�liwo�� ta zosta�a otwarta dla Komarrczyk�w dopiero osiem lat temu. Oznacza to, �e ci, kt�rzy wst�pili do wojska, s� teraz pod baczn� obserwacj�. Musz� udowodni� swoj� lojalno��, podobnie jak ja musz� udowodni�... - tu Miles si� zawaha� - udowodni�, �e jestem co� wart. Oznacza to r�wnie�, �e je�li pracuj� z Komarrczykiem lub pod jego dow�dztwem, i nagle okazuje si�, �e jestem martwy, to nast�pnego dnia przerobi� go na karm� dla zwierz�t. Bo m�j ojciec by� Rze�nikiem i nikt nie uwierzy, �e to nie by�a zemsta. Zreszt� w takim wypadku ka�dy Komarrczyk w armii cesarskiej stanie si� nagle podejrzany. Cofn�liby�my si� wtedy politycznie na Barrayarze o dziesi�tki lat. Gdybym zosta� teraz zamordowany - Miles wzruszy� bezradnie ramionami - ojciec by mnie zabi�. - Mam nadziej�, �e nie przewidujesz takiej ewentualno�ci - wykrztusi�a Elli. - Ale wr��my do Galeniego - po�piesznie podj�� Miles. - Jest w wojsku, jest oficerem, dosta� si� nawet do s�u�b bezpiecze�stwa. Musia� si� nie�le zas�u�y�, jak na Komarrczyka ma bardzo odpowiedzialne stanowisko. Nie jest to jednak pozycja specjalnie wa�na i bez w�tpienia ukrywa si� przed nim pewne kluczowe informacje s�u�b bezpiecze�stwa. I nagle pojawiam si� ja i mieszam go do tego. Je�li zdarzy�o mu si� mie� jakich� krewnych w Powstaniu Komarrskim, to... hmmm... moja obecno�� tym bardziej go nie ucieszy. W�tpi�, aby przepada� za mn�, ale b�dzie musia� mnie strzec niczym oka w g�owie. A ja, czy chc�, czy nie, b�d� musia� mu na to pozwoli�. To naprawd� niezwykle delikatna sytuacja. - Poradzisz sobie. - Elli pog�aska�a go po r�ce. - Hmmm... - mrukn�� ponuro. - Och, Elli - westchn�� ci�ko, opieraj�c czo�o na jej ramieniu. - Nie zdoby�em jeszcze pieni�dzy dla Dendarian, co gorsza, nie wiem, kiedy mi si� to uda zrobi�... Co ja powiem Ky? Da�em mu s�owo! Tym razem Elli pog�aska�a go po g�owie. Ale nic nie powiedzia�a. ROZDZIA� DRUGI Jeszcze przez chwil� pozwoli� sobie wtula� si� w fa�dy munduru Elli. Obr�ci�a si�, wyci�gaj�c ku niemu r�ce. Czy mia�a zamiar go obj��? Je�li tak, postanowi� Miles, to j� porwie w ramiona i poca�uje tu i teraz. A potem zobaczymy, co si� stanie... Drzwi biura Galeniego rozwar�y si� za nimi ze �wistem. Odskoczyli od siebie - Elli stan�a na baczno��, czarne loki opad�y jej na czo�o, Miles za� przekl�� tylko w duchu intruz�w. Nie musia� si� obraca�, �eby rozpozna� ten charakterystyczny, przeci�g�y spos�b m�wienia. -...b�yskotliwy, owszem, ale diabelnie przewra�liwiony. Wygl�da, jakby w ka�dej chwili m�g� eksplodowa�. Niech pan uwa�a, kiedy zacznie m�wi� za szybko. Tak, tak, to on... - Ivan - wyszepta� Miles, zamykaj�c oczy. - Czym tak zgrzeszy�em, Bo�e, �e teraz mi go tu zsy�asz...? Ale B�g nie raczy� odpowiedzie�. Miles odwr�ci� si� z fa�szywym u�miechem na twarzy. Elli zmarszczy�a brwi i przechyli�a g�ow�, s�uchaj�c z nag�ym zainteresowaniem. Galeni wr�ci� w towarzystwie m�odego, wysokiego porucznika. Mimo wrodzonego lenistwa Ivan Vorpatril trzyma� si� �wietnie, zielony mundur doskonale podkre�la� jego at�etyczn� budow�. Przyjazna twarz o regularnych rysach otoczona by�a ciemnymi w�osami spi�tymi na patrycjuszowsk� mod��. Miles nie m�g� si� powstrzyma�, by nie spojrze� na Elli, obawiaj�c si� w duchu jej reakcji. Przy niej, z jej twarz� i figur�, zwykle ka�dy wygl�da� jak oberwaniec, ale Ivan wcale nie ust�powa� jej urod�. - Cze��, Miles - powiedzia� Ivan. - Co tutaj robisz? - O to samo m�g�bym si� ciebie zapyta� - odpar� Miles. - Jestem drugim zast�pc� attache wojskowego. Przys�ali mnie tu chyba, �ebym si� ukulturalni�. No wiesz, Ziemia... - Aha - mrukn�� Galeni, u�miechaj�c si� p�g�bkiem - to dlatego tu jeste�. Nie wiedzia�em. Ivan wyszczerzy� z�by. - Jak ci idzie z najmitami? - zapyta�. - Ci�gle udaj� ci si� te szwindle z udzia�em admira�a Naismitha? - Ledwo, ledwo - odpowiedzia� Miles. - Nawiasem m�wi�c, Dendarianie s� teraz tutaj, na orbicie. - Pokaza� palcem w g�r�. - Siedz� pewnie jak na roz�arzonych w�glach, kiedy my tu sobie rozmawiamy. Galeni spojrza� na� kwa�no. - Czy o tej tajnej operacji wiedz� wszyscy z wyj�tkiem mnie? Przecie� jestem wy�szy rang� w CesBezie ni� ty, Vorpatrilu! Ivan wzruszy� ramionami. - Wiedzia�em o tym ju� wcze�niej. Sprawy rodzinne. - Ech, ta przekl�ta sie� Vorow - wymamrota� Galeni. - Aha - rozja�ni�o si� nagle Elli. - To tw�j krewniak Ivan. Zawsze mnie ciekawi�o, jak wygl�da. Ivan, kt�ry od kiedy wszed� do pokoju, rzuca� raz za razem ukradkowe spojrzenia w jej kierunku, skoncentrowa� si� niczym czujny chart w decyduj�cej fazie polowania. U�miechn�� si� promiennie i sk�oni� lekko nad d�oni� Elli. - Mi�o mi pani� pozna�. Dendarianie zmieniaj� si� na lepsze, je�li jest pani dobr� pr�bk�. Najlepsz�, jak s�dz�. - Ju� si� spotkali�my. - Elli cofn�a d�o�. - To niemo�liwe. Nie zapomnia�bym takiej twarzy. - Nie mia�am tej twarzy. �Cebulowa g�owa� - je�li si� nie myl�, tak pan mnie okre�li�. - Oczy jej zab�ys�y. - Jako �e nic wtedy nie widzia�am, nie mia�am poj�cia, jak okropnie wygl�da�a proteza plastosk�rna. Dop�ki pan mi nie u�wiadomi�. Miles nigdy o tym nie wspomina�. U�miech zamar� Ivanowi na ustach. - Aha. Dama spalona plazm�. Miles u�miechn�� si� z satysfakcj� i przysun�� si� do Elli, kt�ra z�apa�a go mocno za rami�, obrzucaj�c jednocze�nie Ivana ch�odnym spojrzeniem samuraja. Ten, pr�buj�c przyj�� pora�k� z godno�ci�, spojrza� na Galeniego. - Jako �e znacie si� nawzajem, poruczniku Vorkosigan, wyznaczy�em porucznika Vorpatrila, aby si� tob� zaj��, oprowadzi� po ambasadzie i wprowadzi� w obowi�zki - rzek� Galeni. - Vor czy te� nie, skoro jeste� na li�cie p�ac cesarza, mog�oby z ciebie by� troch� po�ytku. Oczekuj�, �e jakie� wyja�nienia w twojej sprawie niebawem nadejd�. - A ja oczekuj�, �e dendaria�ski �o�d nadejdzie r�wnie szybko - wycedzi� Miles. - A twoja ochrona... najemniczka... mo�e ju� wraca� do swojej kompanii. Je�li z jakiego� powodu b�dziesz musia� opu�ci� ambasad�, wyznacz� ci jednego z moich ludzi. - Tak jest - westchn��. - Ale musz� mie� mo�liwo�� komunikowania si� z Dendarianami na wypadek sytuacji awaryjnej. - Dopilnuj�, �eby komandor Quinn dosta�a kodowane ��cze komunikacyjne, zanim odleci. Zreszt� skoro ju� przy tym jeste�my... - Wystuka� co� na klawiaturze. - Sier�ancie Barth - zwr�ci� si� w kierunku konsoli. - S�ucham, sir? - odezwa� si� g�os. - Czy to kom��cze ju� jest gotowe? - W�a�nie sko�czy�em kodowanie, sir. - Dobrze, przynie� je do mojego biura. Po chwili pojawi� si� Barth, wci�� po cywilnemu. Galeni poprowadzi� Elli do wyj�cia. - Sier�ant Barth odeskortuje pani� poza teren ambasady, komandor Quinn. Odwr�ci�a si� i spojrza�a na Milesa, kt�ry odpowiedzia� jej uspokajaj�cym skinieniem. - Co mam powiedzie� Dendarianom? - zapyta�a. - Powiedz im, �e... �e fundusze s� w drodze - odkrzykn�� Miles. Drzwi zasun�y si� z sykiem. Galeni wr�ci� do konsoli komunikacyjnej przywo�any jej mruganiem. - Poruczniku Vorpatril, prosz� zaj�� si� w pierwszej kolejno�ci uwolnieniem swojego kuzyna z tego... kostiumu i ubraniem go we w�a�ciwy mundur. Czy�by admira� Naismith troch� pana... przestraszy�? - pomy�la� rozdra�niony Miles. - Dendaria�ski mundur jest r�wnie dobry jak pa�ski, sir. Galeni zmierzy� go gro�nym spojrzeniem znad mrugaj�cej konsoli. - Nie by�bym tego taki pewny, poruczniku. Mojego ojca sta� by�o na kupienie mi tylko o�owianych �o�nierzyk�w do zabawy, kiedy by�em ma�y. Mo�ecie odej��. Miles, jak tylko drzwi si� za nimi zamkn�y, w�ciek�y zerwa� z siebie szaro-bia�� kurtk� i rzucaj�c j� na pod�og�, krzykn��: - O�owiane �o�nierzyki! Kostium! Chyba zabij� tego komarrskiego sukinsyna! - Ho, ho! - powiedzia� Ivan. - Co� dra�liwi jeste�my dzisiaj. - S�ysza�e�, co on powiedzia�! - Tak. Wiesz... Galeni jest w porz�dku. Mo�e troch� s�u�bista. Ale istnieje ca�a masa najemnych flotek kr�c�cych si� po najprzer�niejszych zak�tkach Galaktyki. Niekt�rym lekko zaciera si� granica mi�dzy prawem a bezprawiem. Sk�d ma wiedzie�, �e ci twoi Dendarianie nie s� jakimi� piratami? Miles podni�s� swoj� kurtk� z ziemi, otrzepa� j� i prze�o�y� sobie przez rami�, b�kaj�c co� pod nosem. - Chod� - rzek� Ivan. - Zabior� ci� do magazyn�w i znajdziemy dla ciebie co� w bardziej odpowiadaj�cym mu kolorze. - Czy maj� co� w moim rozmiarze? - Komputer zrobi laserow� map� twojego cia�a i wyprodukuj� z miejsca, co trzeba, tak jak ci krawcy zdziercy, do kt�rych si� chadza w Vorbarr Su�tanie. Tu jest Ziemia, kolego. - M�j cz�owiek na Barrayarze szyje mi ubrania ju� od dziesi�ciu lat. Ma swoje sztuczki, kt�rych nie zna �aden komputer... No trudno, chyba jako� prze�yj�. Czy komputer ambasady mo�e zrobi� cywilne ubranie? Ivan u�miechn�� si� kwa�no. - Je�li masz staro�wiecki gust, to czemu nie? Ale je�liby� chcia� rzuci� na kolana miejscowe panienki, to musisz poszuka� gdzie� dalej. - Z Galenim za nia�k� obawiam si�, �e nie b�d� mia� zbyt wielu okazji do szukania gdzie� dalej - westchn�� Miles. - To b�dzie musia�o wystarczy�. Miles zmierzy� spojrzeniem ciemnozielony r�kaw swojego barrayarskiego munduru, poprawi� mankiety i zadar� brod�, �eby lepiej u�o�y� sobie ko�nierz. Ju� prawie zapomnia�, jak bardzo niewygodny by� ten przekl�ty ko�nierz przy jego kr�tkiej szyi. Z przodu czerwone porucznikowskie prostok�ty wcina�y si� w szcz�k�; z ty�u za� k�u�y go wci�� nie obci�te w�osy. A nogi pali�y w butach. Z�amana na Dagooli ko�� lewej stopy wci�� dawa�a o sobie zna�, nawet po powt�rnym z�amaniu, nastawieniu i terapii e�ektrowstrz�sowej. Mimo wszystko za�o�enie tego zielonego munduru by�o dla niego jak powr�t do prawdziwego �ja�. Mo�e nadszed� czas na odpoczynek od admira�a Naismitha i jego niewdzi�cznych obowi�zk�w, czas na bardziej przyziemne problemy porucznika Vorkosigana, kt�rego jedynym zadaniem by�o teraz przygotowanie si� do pracy w ma�ym biurze i r�wnoczesne znoszenie obecno�ci Ivana Vorpatrila. Dendarianie spokojnie mogli wraca� do si� bez niego, nie musia� ich trzyma� za r�czk�. Poza tym sam nigdy nie zorganizowa�by bezpieczniejszego i doskonalszego znikni�cia admira�a Naismitha. Miejscem pracy Ivana by