2767
Szczegóły |
Tytuł |
2767 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2767 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2767 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2767 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRE NORTON
KSIʯYC TRZECH PIER�CIENI
TYTU� ORYGINA�U: MOON OF THREE RINGS
PRZE�O�Y�A: DOROTA DZIEWO�SKA
Dla Sylwii Cochran,
kt�ra by�a mistrzem dla wielu
"pocz�tkuj�cych" pisarzy
KRIP VORLUND
I
Czym�e jest kosmos? Czy to nieokie�znana przestrze�, kt�rej cz�owiek nie jest w stanie pozna�, cho�by �y� sto, tysi�c razy i uparcie kr��y� mi�dzy systemem s�onecznym a planetami, szuka�, odkrywa�, goni� wci�� za czym� nowym, co kryje si� za nast�pnym s�o�cem, nast�pnym systemem? Takim poszukiwaczom dane jest zrozumie�, �e nie nale�y odwraca� si� od wierze�, lecz wr�cz przeciwnie, by� otwartym na wszelkie cuda, cho�by wprawia�y one w os�upienie wszystkich przywi�zanych do jednej planety, kt�rzy post�puj� utartymi szlakami i nie potrafi� nawet odbiera� sygna��w nadawanych przez w�asne zmys�y.
Dla tych, kt�rzy zapuszczaj� si� w nieznane - Zwiadowc�w Centrali, odkrywc�w i w du�ej mierze Wolnych Kupc�w, czerpi�cych zyski z handlu na obrze�ach Galaktyki - nie jest niczym dziwnym, �e legendy i fantazje jednej planety w innym �wiecie mog� by� pi�kn� lub ponur� rzeczywisto�ci�. Ka�da katastrofa bowiem na jakiej� planecie pozostawia po sobie zar�wno tajemnice, jak i odkrycia.
Mo�e to wszystko brzmi zbyt pseudofilozoficznie jak na rozpocz�cie sprawozdania, ale nie potrafi� wyrazi� tego lepiej, gdy� nie przywyk�em do pisania czegokolwiek poza raportami handlowymi dla Ligi Wolnych Kupc�w, zawieraj�cymi czasami bardzo dziwne informacje. Kiedy cz�owiek pr�buje zg��bi� co� tajemniczego i niewiarygodnego, to porusza si� jakby po omacku i potrzebuje wtedy jakiego� wprowadzenia.
Zwiadowcy ze swoich wiecznych podr�y w nowe �wiaty przysy�aj� wiele dziwacznych raport�w do Centrali. Nawet planety, z kt�rymi ludziom uda�o si� nawi�za� kontakty, mog� posiada� w�asne tajemnice, mimo �e zosta�y uznane za przyjacielskie bazy dla podr�uj�cych statk�w i osadnik�w.
Wolni Kupcy, �yj�cy z handlu r�nymi towarami i w przeciwie�stwie do Korporant�w z wewn�trznych planet nie czerpi�cy zysk�w z �adnych monopoli, spotykaj� si� czasem z rzeczami, o kt�rych nie wie nawet Centrala. Tak w�a�nie by�o na planecie Yiktor w czasie wp�ywu Ksi�yca Trzech Pier�cieni. Kt� wi�c m�g�by lepiej napisa� ten raport ode mnie, cho� by�em tylko pomocnikiem magazyniera "Lydis", ostatni� osob� na li�cie cz�onk�w za�ogi.
Z racji swego stylu �ycia Wolni Kupcy z biegiem lat stali si� niemal odr�bn� ras� w Galaktyce. Nie posiadaj� oni swego domu w �wiecie, a statki ich nie maj� w�asnego portu, lecz wiecznie podr�uj�. Dla Wolnych Kupc�w statek jest jedyn� planet� i na wszystko, co znajduje si� poza nim, spogl�daj� jak na co� obcego. Nie s� jednak ksenofobami, bo przecie� z natury swej d��� do poznania i zaakceptowania otaczaj�cej ich rzeczywisto�ci.
Ludzie ci rodz� si�, aby zosta� kupcami, gdy� ca�e ich rodziny mieszkaj� na wi�kszych statkach. Dawno temu postanowiono, �e takie rozwi�zanie b�dzie lepsze ni� przypadkowe i przej�ciowe zwi�zki w portach, co w rezultacie mog�o prowadzi� do utraty statk�w przez m�czyzn. Du�e porty w przestrzeni kosmicznej to w zasadzie samowystarczalne miasta. Ka�de z nich dzia�a jako o�rodek handlowy w sektorze, w kt�rym przeprowadzane s� powa�ne transakcje. Tam te� Kupcy ze swymi rodzinami mog� wypoczywa� w cieple domowego ogniska w przerwach mi�dzy wyprawami.
"Lydis" by�a statkiem klasy D przeznaczonym do ryzykownych wypraw na obrze�a, dok�d zapuszczaj� si� tylko m�czy�ni bez �adnych zobowi�za�. I ja, Krip Vorlund, cieszy�em si�, �e wreszcie wkrocz� w �wiat handlu. M�j ojciec nie powr�ci� ze swojej ostatniej wyprawy, a matka, wed�ug zwyczaju Kupc�w, nim up�yn�y dwa lata, wysz�a ponownie za m�� i przeprowadzi�a si� na inny statek wraz z nowym partnerem. Nie mia�em wi�c nikogo, kto broni�by moich interes�w podczas zapis�w.
Naszym kapitanem by� Urban Foss. kt�remu wr�ono b�yskotliw� karier�, cho� by� jeszcze m�ody i czasem popisywa� si� brawur�. Za�oga najwidoczniej by�a z tego zadowolona, gdy� chcia�a mie� nad sob� przyw�dc�, kt�ry jednym ryzykownym posuni�ciem m�g� sprawi�, �e jego podw�adni stan� si� posiadaczami solidnych kont w centrum handlu. Magazynierem by� Juhel Lidj i, cho� nie by� pob�a�liwy, moja jedyna z nim k��tnia dotyczy�a tego, �e strzeg� on zazdro�nie niekt�rych swoich tajemnic handlowych, mnie pozostawiaj�c zaledwie domys�y. By� to chyba najlepszy spos�b szkolenia - utrzymywanie mnie w czujno�ci, gdy by�em na s�u�bie, i zmuszanie do my�lenia, gdy nie pe�ni�em dy�uru.
Przed wyl�dowaniem na Yiktor odbyli�my dwie pomy�lne wyprawy, dzi�ki kt�rym stali�my si� bardziej do�wiadczeni. Jednak Jednostka Wolnego Handlu musi by� stale czujna. Po wyl�dowaniu, przed otwarciem w�az�w. Foss zmusi� nas wszystkich do wys�uchania ta�my przestrzegaj�cej przed wszelkimi niebezpiecze�stwami tego �wiata.
Jedyny port, cho� nie najlepszy - bo by� to prawdziwie graniczny �wiat - le�a� poza Yrjarem, a by�o to miasto tak odleg�e, jak to mo�liwe tylko na Yiktor, po�o�one po�rodku rozleg�ej krainy na p�nocy. Z rozwag� zaplanowali�my nasze l�dowanie w czasie trwania wielkiego jarmarku. Mo�liwe jest w�wczas spotkanie kupc�w i mieszka�c�w z wszystkich zak�tk�w planety, odbywaj�ce si� co dwa lata planetarne pod koniec pory jesiennych �niw.
Podobnie jak targi w wielu innych �wiatach, tak i to zgromadzenie ma religijne korzenie. W ten spos�b obchodzono rocznic� dnia, w kt�rym dawny bohater ludowy spotka� i pokona� jakiego� demonicznego wroga, ratuj�c tym samym sw�j lud, po czym zmar� od poniesionych ran i zosta� z honorami pochowany. Mieszka�cy wci�� uroczy�cie czcili jego czyn, a towarzyszy�y temu zabawy, w kt�rych lordowie rywalizowali ze sob�, kibicuj�c swoim reprezentantom. Zwyci�stwo w ka�dej konkurencji by�o nagradzane, a zawodnik i jego pan zyskiwali presti�.
II
Rz�dy na Yiktor by�y na etapie feudalizmu. Kilka razy w historii kr�lowie i zdobywcy jednoczyli ca�e kontynenty, lecz zazwyczaj takie imperia istnia�y tylko do ko�ca ich �ycia. Czasami ziemie pozostawa�y zjednoczone nawet przez dwa pokolenia, lecz w ko�cu rozpada�y si� za spraw� wa�ni mo�nych pan�w. Taki scenariusz regularnie si� powtarza�. Kap�ani jednak kultywowali mgliste tradycje i opowie�ci o tym, �e istnia�a dawna cywilizacja, kt�rej uda�o si� osi�gn�� wi�ksz� stabilno�� i wy�szy poziom wiedzy technicznej.
Nikt nie zna� przyczyny stagnacji na obecnym etapie rozwoju. Nikt si� tym tak�e nie przejmowa� i nie przypuszcza�, �e mo�e istnie� jaki� inny spos�b �ycia. Przybyli�my podczas jednego z okres�w zam�tu, gdy p� tuzina w�adc�w feudalnych zwalcza�o si� nawzajem. �aden w�adca nie mia� poparcia, si�y, szcz�cia lub czegokolwiek, czym powinien dysponowa� przyw�dca, by przej�� w�adz�. Tak wi�c istniej�ca r�wnowaga si� wiecznie wisia�a na w�osku.
Dla nas, Kupc�w, oznacza�o to blokad� umys��w i zamkni�cie broni, cho� by�o to uci��liwe i nieprzyjemne.
W historii Wolnego Handlu znane by�y obawy Kupc�w przed pot�g� Patrolu i gniewem W�adzy. Kupcy stosowali w�wczas odpowiednie �rodki bezpiecze�stwa, gdy przebywali na prymitywnych planetach. Mianowicie nie wolno by�o sprzedawa� niekt�rych informacji technicznych. Nie podlega�a te� sprzeda�y bro� spoza danego �wiata ani wiedza ojej produkcji. Wszelka bro� inna ni� og�uszacze sk�adana by�a w zamkni�tym sejfie i nie mo�na jej by�o u�y�, nim statek opu�ci� �w �wiat. Stosowano te� blokad� umys��w, co zapobiega�o wydobyciu od Kupc�w jakichkolwiek informacji dotycz�cych rozwi�za� technicznych i broni.
Kto� m�g�by s�dzi�, i� Kupcy wystawiali si� na �atwy �up ka�dego ambitniejszego w�adcy, kt�ry mimo wszystko zapragn��by wydoby� z nich owe informacje. Jednak prawo handlowe ca�kowicie chroni�o przybysz�w przed niebezpiecze�stwem, o ile przebywali w granicach ustalonych przez kap�an�w w czasie pierwszego dnia targ�w.
Wed�ug niemal powszechnie przyj�tego w Galaktyce zwyczaju, kt�ry pojawi� si� w spos�b naturalny w ka�dym ze �wiat�w, gdzie od wiek�w istnia�y podobne zgromadzenia, teren jarmarku by� obszarem neutralnym i �wi�tym. Mogli si� tam spotyka� �miertelni wrogowie i �aden nie mia� prawa si�gn�� po bro�. Przest�pstwa i zbrodnie mog�y by� dokonywane wsz�dzie, ale kiedy zbrodniarz trafi� na targ i przestrzega� tam prawa, nie podlega� pogoni ani karze dop�ty, dop�ki trwa� jarmark. Taka impreza mia�a w�asne prawa i str�y porz�dku, a ka�de przest�pstwo pope�nione w czasie jej trwania by�o natychmiast karane. Z tego te� wzgl�du w miejscu spotka� mo�na by�o ostro�nie wybada� pogl�dy lord�w na temat zako�czenia wa�ni, a mo�e nawet i zawrze� nowe koalicje. Kar� dla ka�dego, kto zak��ci� spok�j targ�w, by�o wyj�cie spod prawa, co r�wna�o si� wyrokowi �mierci, a na przest�pc� spada�y udr�ki oraz cierpienia.
Tyle wiedzieli�my wszyscy, ale czekali�my cierpliwie, s�uchaj�c powtarzaj�cej wci�� te same fakty ta�my. Na Jednostce Handlu �adnego raportu nie uznaje si� za niepotrzebny. Dlatego te� Foss przyst�pi� po raz wt�ry do omawiania obowi�zk�w. Zakres naszych powinno�ci zmienia� si� w spos�b rotacyjny mi�dzy l�dowaniami. Zawsze jedna osoba pilnowa�a statku, a reszta parami mog�a w wolnym czasie zwiedza� teren. Od porannego gongu a� do wczesnego popo�udnia mogli�my zajmowa� si� handlem i spotyka� z miejscowymi kupcami. Foss by� ju� wcze�niej raz na Yiktor jako drugi kapitan "Coal Sack", nim jeszcze dorobi� si� w�asnego statku, wyj�� wi�c teraz swoje notatki, by od�wie�y� pami��. Na wszystkich Jednostkach Wolnego Handlu, chocia� magazynier dba o towar oraz interesy ca�ego statku, ka�dy cz�onek za�ogi powinien bacznie obserwowa� zwyczaje mieszka�c�w nowej planety, by odkry� mo�liwo�� popytu na nowe towary i tym samym przyczyni� si� do og�lnej pomy�lno�ci wyprawy. Zach�cano nas wi�c do zwiedzania parami targowisk, obserwowania lokalnych towar�w i wyczuwania potrzeb mieszka�c�w, kt�re mogliby�my w przysz�o�ci zaspokoi�, oraz wyszukiwania do tej pory zaniedbanych dziedzin eksportu.
Lidj troszczy� si� o g��wny �adunek z Yrjar. By� to "m�odzik", g�sty sok wyciskany z li�ci niekt�rych ro�lin, prasowany potem w bloki. Bloki te �atwo by�o przechowywa� w najni�szej �adowni, gdy ju� opr�nili�my j� z bel murano - po�yskuj�cego grubego jedwabiu, na kt�ry tkacze na Yiktor rzucali si� po��dliwie, cierpliwie wysup�uj�c z niego nici, kt�re ��czyli potem ze swym najlepszym materia�em. W ten spos�b uzyskiwali dwukrotnie wi�ksz� d�ugo�� nowych tkanin. Czasami jaki� lord p�aci� ca�e sezonowe lenno za nie sfa�szowan� tkanin� na d�ug� peleryn�. Bloki m�odzika, przeniesione w bazie sektora na inny statek, zazwyczaj ko�czy�y si� ju� w po�owie drogi przez Galaktyk�, gdzie przerabiano je na wino, o kt�rym Zakatianie m�wili, �e zwi�ksza ich potencja� umys�owy i leczy kilka chor�b owej starej rasy jaszczurczej. Swoj� drog� nie rozumiem, czemu Zakatianin mia�by wzmacnia� sw�j potencja� umys�owy - oni ju� i tak maj� niez�� przewag� nad lud�mi w tej dziedzinie!
M�odzik nie stanowi� jednak ca�ego �adunku i do nas nale�a�o zape�nienie reszty �adowni. Domys�y nie zawsze si� sprawdza�y. Czasami to, co nam wydawa�o si� cenne, okazywa�o si� niepotrzebnym ci�arem, kt�ry trzeba by�o wyrzuci� w przestrze� kosmiczn�. Jednak podejmowanie ryzyka w przesz�o�ci cz�sto si� op�aca�o, byli�my wi�c pewni, �e i tym razem wszystkim nam przyniesie to korzy�ci.
Ka�dy Kupiec, kt�remu ju� raz si� powiod�o, mia� wi�ksze szans� na awans i nadziej�, �e ju� nied�ugo b�dzie m�g� wyst�pi� o umow� w�asno�ci i wi�kszy udzia� w zyskach z wyprawy. Trzeba by�o zawsze mie� oczy otwarte, dobr� pami�� do fakt�w zarejestrowanych podczas wcze�niejszych wypraw i chyba posiada� co�, co starsi nazywali smyka�k� i co by�o naturalnym darem, kt�rego nie mo�na si� nauczy�, cho�by si� bardzo uparcie tego pragn�o.
Oczywi�cie, zawsze istnia�y �atwe, niezawodne mo�liwo�ci - nowy materia�, cenny klejnot - to, co przyci�ga wzrok. Tylko �e by�y one zazwyczaj zauwa�ane przez ka�dego. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e magazynier zauwa�a� je przy pierwszym spotkaniu Kupc�w. Od takich transakcji zale�a�a atrakcyjno�� danej planety dla Kupc�w spoza ich �wiata. Transakcje by�y wi�c publicznie og�aszane.
By�y te� artyku�y nabywane z nadziej� na korzystn� ich sprzeda� przy odrobinie szcz�cia. Najcz�ciej by� to ma�o znany produkt, kt�ry przyni�s� na targ jaki� miejscowy kupiec - ma�e przedmioty, kt�re w innym �wiecie mog�y przynie�� wielkie zyski - lekkie, �atwe do transportowania, mo�na je by�o sprzeda� nawet za tysi�ckro� wy�sz� cen� dyletantom na zat�oczonych planetach wewn�trznych, kt�rzy wci�� szukaj� czego� nowego, czym mo�na by zadziwi� s�siad�w.
Foss odni�s� sukces podczas swojej drugiej wyprawy. Powiod�o mu si� w�wczas z dywanami Ispan, arcydzie�ami tkactwa i barwy, kt�re mo�na zawin�� w paczuszk� nie d�u�sz� ni� ludzkie przedrami�, a po rozwini�ciu pokrywaj� one jedwabistym splendorem wielk� pod�og� i zachwycaj� ogl�daj�cych bogactwem barw. M�j bezpo�redni zwierzchnik, Lidj, odkry� Crontax dlalho - niepozorny pomarszczony owoc, kt�rego uprawa przynios�a planecie Lidze du�e zyski, a Lidjowi da�a prawo do powt�rnego kontraktu. Oczywi�cie, nie mo�na liczy� na wielkie szcz�cie ju� na pocz�tku kariery. Jednak s�dz�, �e wszyscy maj� skryt� nadziej�, i� sukces mo�na osi�gn�� niespodziewanie.
Pierwszego dnia poszed�em z Lidjem i kapitanem na otwarcie targ�w. Odbywa�o si� ono w Wielkiej Hali na polu poza murami Yrjaru. Chocia� wi�kszo�� budynk�w na Yiktor by�a ponura i ciemna, gdy� w ka�dej chwili mog�y s�u�y� jako fortyfikacje, to Wielka Hala, jako miejsce nie zagro�one niebezpiecze�stwem najazdu, zdecydowanie odbiega�a od tego schematu. �ciany Wielkiej Hali zbudowane by�y z kamienia, ale tylko cz�ciowo. Wewn�trz, niemal na ca�ej szeroko�ci, rozci�ga�a si� wolna przestrze�, kt�r� narusza�y tylko kolumny podtrzymuj�ce stromy dach. Z mur�w wystawa�y okapy chroni�ce przed opadami, ale jarmark i tak odbywa� si� w porze suchej, gdy zazwyczaj bywa pogodnie. Ca�e wn�trze wype�nione by�o �wiat�em, co rzadko mo�na by�o spotka� w jakimkolwiek innym budynku na Yiktor.
Byli�my jedyn� Jednostk� Wolnego Handlu w porcie. Stal tam, co prawda, koncesjonowany statek pod bander� Korporant�w, lecz przewozi� on w ramach umowy handlowej konkretny �adunek, o kt�rym nie dyskutowali�my. Tym razem, mi�dzy przybyszami z przestrzeni kosmicznej panowa�a zgoda i nie trzeba by�o prowadzi� ostrych negocjacji. Nasi kapitanowie i magazynierzy zgodnie dzielili wysokie krzes�a starszych Kupc�w. Ca�a nasza reszta, nic nie znacz�cy Kupcy, nie zajmowa�a tak wysokich i wygodnych miejsc.
W tutejszej hierarchii byli�my r�wni zwyk�ym handlarzom i zgodnie z przyj�tymi zasadami musieli�my sta� w zewn�trznych przej�ciach. Ka�dy z nas dzier�y� dumnie tabliczk� do liczenia. Pe�ni�y one podw�jn� funkcj�: pozwala�y wej�� do �rodka wraz z naszymi zwierzchnikami oraz wywo�ywa�y w�r�d ludno�ci wra�enie, �e obcy nie nale�� do nader bystrych, skoro potrzebuj� takich pomocy. Oczywi�cie, jest to zawsze dobry pocz�tek korzystnych transakcji. Tak wi�c kucali�my u st�p platformy z wysokimi krzes�ami i ostentacyjnie robili�my notatki o wszystkich prezentowanych i zachwalanych towarach.
Widzieli�my futra z p�nocy, o odcieniu g��bokiej czerwieni, w kt�rych - podczas demonstracji - przeb�yskiwa�y stru�ki z�otawego �wiat�a. Tkaniny prezentowano w du�ych ilo�ciach, rozci�gaj�c je na ma�ych p�kach, kt�re rozk�adali czeladnicy. Pokazywano tak�e wiele wyrob�w metalowych, g��wnie bro�. Miecze i w��cznie zdaj� si� prymitywnym uzbrojeniem znanym w ca�ej Galaktyce, jednak aktualnie prezentowane z pewno�ci� wykonane by�y przez mistrz�w znaj�cych swoje rzemios�o. By�a tam kolczuga, he�my, niekt�re zako�czone miniaturowymi sylwetkami bestii lub ptak�w, a tak�e tarczami. Na koniec zaprezentowano strzelanie do celu z nowego typu kuszy, a s�dz�c z poruszenia, jakie wywo�a�a demonstracja, musia�o by� to najnowsze osi�gni�cie techniczne na tej planecie.
Wystawa broni i rynsztunku, stanowi�ca istotn� cz�� lokalnego targu, nie interesowa�a nas zbytnio. Czasami kto� z nas wybiera� miecz czy sztylet, by sprzeda� go p�niej jakiemu� kolekcjonerowi. By�y to jednak drobne prywatne transakcje.
To by�a d�uga sesja. Yiktorianie zrobili przerw� dopiero na posi�ek, kr�c�c si� wok� pojemnik�w z gorzkim piwem i tzw. "szybkim daniem" z pasty owocowo-mi�snej wci�ni�tej mi�dzy p�askie placki zbo�owe. Gdy opuszczali�my sal�, ju� zmierzcha�o. Zwyczajowo kapitan Foss i Lidj musieli p�j�� na oficjalny bankiet wydawany przez organizator�w targ�w, a my wracali�my na swoje statki. M�odszy przedstawiciel statku Korporacji, kt�ry dzieli� ze mn� niewygodne miejsce, przeci�gn�� si� i wyszczerzy� z�by w u�miechu, zamykaj�c swoj� tabliczk�.
- No, to ju� wszystko szcz�liwie mamy za sob� - odezwa� si�. - Jeste� ju� wolny?
Zazwyczaj Wolni Kupcy i Korporanci nie okazuj� ch�ci do zacie�niania bli�szych wi�z�w. W naszej wsp�lnej przesz�o�ci by�o wiele zadra�nie�, lecz obecnie sytuacja uleg�a poprawie. Liga zajmuje siln� pozycj�, a przyw�dcy Korporacji nie pr�buj� torpedowa� dzia�a� Kupca, kt�ry mo�e liczy� na poparcie Ligi. W dawnych czasach Jednostka Wolnego Handlu z�o�ona z jednego statku nie mia�a szans odparcia ataku Korporant�w. Uprzedzenia i wspomnienia z owych dni wci�� jednak nas dzieli�y. Bez jakiejkolwiek serdeczno�ci, ale grzecznie odpowiedzia�em:
- Jeszcze nie. A� do raportu ko�cowego.
- My tak samo. - Je�li nawet wyczu� ch��d w moim g�osie, nie okaza� tego. Poczeka�, a� z�o�� tabliczk�, co robi�em bardzo powoli, by pozwoli� mu odej��, lecz on nie skorzysta� z okazji. - Jestem Gauk Slafid.
- Krip Vorlund - odpar�em, id�c obok niego z niech�ci�. Przy wyj�ciu t�oczyli si� ju� miejscowi handlarze i rzemie�lnicy. Jak na rozs�dnych przybysz�w przysta�o, nie wchodzili�my w t�um. Zauwa�y�em, �e Slafid spojrza� na moj� odznak�, wi�c odp�aci�em mu tym samym. Pracowa� w �adowni, lecz jego kr��ek mia� dwa paski, a m�j tylko jeden. Korporanci awansowali wolniej ni� my, jednak prawdopodobnie awans przynosi� im wi�ksze zyski.
Nie mo�na z wygl�du oceni� wieku planetarnego os�b. kt�re wi�kszo�� �ycia sp�dzaj� w kosmosie. Cz�sto nie potrafimy okre�li� nawet w�asnego wieku. Pomy�la�em jednak, �e Gauk Slafid chyba jest troch� starszy ode mnie.
- Znalaz�e� ju� sw�j towar? - To by�o pytanie wed�ug mnie zbyt nietaktowne nawet jak na Korporanta, cho� oni niemal z definicji uwa�ani s� za aroganckich. Gdy jednak na niego spojrza�em, zrozumia�em, �e on naprawd� nie zdawa� sobie sprawy, i� to jedno z tych pyta�, kt�rych si� nie zadaje, chyba �e krewnemu lub bardzo bliskiemu przyjacielowi. Mo�e s�ysza� o zwyczajach Wolnych Kupc�w i wykorzystuj�c t� powierzchown� wiedz�, pr�bowa� nawi�za� rozmow�.
- Nie mo�emy jeszcze wychodzi�. - Nie by�o sensu obra�a� si� za to niewinne pytanie, cho� zadane nietaktownie. Kontakty z obcymi ucz� skrywania urazy, a Korporanci w przesz�o�ci byli bardziej obcy dla ludzi mojego pokroju ni� wiele nieludzkich spo�ecze�stw.
Mo�e rozumia� moje rozterki, bo nie podtrzymywa� tematu. Gdy doszli�my do zat�oczonej bocznej ulicy, skin�� r�k� w stron� jaskrawych flag i proporc�w z wywijasami lokalnego pisma znakowego, kt�re og�asza�y imprezy rozrywkowe zar�wno ca�kiem niewinne, jak i te granicz�ce z rozpust�. Skoro na targach spotykali si� sprzedawcy i handlarze, kap�ani i powa�ane og�lnie osoby, by�o to tak�e skupisko tych, kt�rzy zarabiaj� na �ycie, oferuj�c podniety dla ducha i cia�a.
- Du�o tu do zobaczenia... czy musisz by� w nocy na statku? - W jego pytaniu by� jaki� ton wy�szo�ci, a przecie� nic nas nie ��czy�o, zachowywa�em wi�c dystans.
- Chyba tak. Ale jeszcze nie losowali�my przydzia�u wart.
Znowu si� u�miechn��, unosz�c d�o� do czo�a w ge�cie przypominaj�cym salutowanie.
- �ycz� wi�c powodzenia. My ju� losowali�my i t� noc mam woln�. Je�li i tobie si� uda. odszukaj mnie. - Ponownie wykona� ten sw�j gest, tym razem wskazuj�c proporzec na ko�cu szeregu. Nie by� on tak jaskrawy jak wszystkie inne; tylko on jeden mia� dziwny odcie� szaro�ci z�amanej r�em. Gdy si� na� raz spojrza�o, wzrok uparcie powraca� mimo pozornie bardziej n�c�cych wok� barw.
- To co� specjalnego - ci�gn�� Slafid - je�li lubisz pokazy zwierz�t.
Pokazy zwierz�t? Po raz drugi wprawi� mnie w zak�opotanie. W moich wyobra�eniach Korporant mia� ca�kiem inne gusta, je�li chodzi o rozrywk� - co� bli�szego skomplikowanym, niemal dekadenckim przyjemno�ciom z planet wewn�trznych.
Wtedy odezwa�a si� we mnie podejrzliwo��. Zacz��em si� zastanawia�, czy Gauk Slafid nie pos�u�y� si� psychopolacj�. Bezb��dnie wybra� tak� form� rozrywki, kt�ra natychmiast by mnie wci�gn�a. Pozwoli�em sobie na delikatn� penetracj� my�li, nie w celach inwazji, oczywi�cie - to ostatnia rzecz, jak� m�g�bym zrobi� - lecz, by dyskretnie wybada� obecno�� psychopola. Niczego jednak nie wyczu�em, wi�c zawstydzi�em si� swoich podejrze�.
- Je�li szcz�cie mi dopisze - odpowiedzia�em - zrobi�, jak radzisz.
Wtedy zatrzyma� go kto� z za�ogi z insygniami ich statku. Slafid jeszcze raz wykona� w moj� stron� znajomy gest i odszed� ze swym przyjacielem. Sta�em jeszcze przez chwil�, przygl�daj�c si� temu niemal przesadnie skromnemu proporczykowi, usi�uj�c zrozumie�, dlaczego tak uparcie przyci�ga on wzrok. Kupcy powinni wiedzie� takie rzeczy - to wa�ne. Czy tylko na mnie tak dzia�a, czy r�wnie� na innych? Uzyskanie odpowiedzi sta�o si� tak wa�ne, �e postanowi�em przyprowadzi� tu kogo�, by to sprawdzi�.
Mia�em szcz�cie, bo wylosowa�em przepustk� na t� noc. Za�oga "Lydis" by�a tak nieliczna, �e tylko czworo z nas mog�o opu�ci� statek. Trudno jest czw�rce, zobowi�zanej do chodzenia parami, zorganizowa� wsp�lny czas, gdy ka�dy ma w�asne zainteresowania. Pozycja m�odszych na statku sprawi�a, �e wychodzi�em z drugim in�ynierem, Grissem Sharvanem. C�, potrzebowa�em towarzysza, by wypr�bowa� na nim dzia�anie proporca, i los w�a�nie podarowa� mi Grissa. Jest on Kupcem z dziada pradziada, jak my wszyscy. Jednak jego najwi�ksz� mi�o�ci� jest statek i nie wierz�, by kiedykolwiek, chyba �e tego od niego wyra�nie ��dano, dokonywa� jakich� transakcji handlowych. Na szcz�cie pami�ta�em, �e niedaleko pokazu zwierz�t powiewa� transparent o barwie g��bokiej purpury, oznaczaj�cy wystaw� or�a i wykorzysta�em to, by zaci�gn�� tam Grissa. Griss jest hazardzist�, ale hazard to kolejna rzecz zabroniona w obcych portach. Taka s�abo��, podobnie jak pija�stwo, narkotyki i podrywanie c�rek gospodarzy, mo�e prowadzi� do r�nych k�opot�w, co oznacza nara�anie statku. Wobec tego pokusy owych rozrywek s� w nas na jaki� czas blokowane i wszyscy, na trze�wo, zgadzamy si�, �e jest to s�uszne.
Przy ko�cu ulicy, teraz o�wietlonej latarniami, tak barwnymi jak transparenty ponad nimi, a przy tym zdobionymi rysunkami, przez kt�re przebija�o �wiat�o, pokaza�em Grissowi proporce. R�owoszara flaga wci�� powiewa�a na wietrze, a latarnia by�a srebrnym globem, bez �adnych wzor�w zak��caj�cych jej per�owy po�ysk.
Griss popatrzy� we wskazanym przeze mnie kierunku.
- Co to jest?
- S�ysza�em, �e pokaz zwierz�t - odpowiedzia�em. Mo�na by przypuszcza�, �e Wolni Kupcy, �yj�cy g��wnie w przestrzeni kosmicznej, raczej nie interesuj� si� zwierz�tami. Kiedy� wszystkie statki przewozi�y zwierz�ta z rodziny kot�w dla ochrony �adunku przed r�nymi szkodnikami. Przez wieki zwierz�ta te by�y integraln� cz�ci� za�ogi. By�o ich jednak coraz mniej. Nie pami�tali�my ju�, sk�d one pochodzi�y, wi�c nie mogli�my zdoby� nowych osobnik�w do odnowienia gatunku. Pozosta�o ich jeszcze kilka i te by�y przechowywane w kwaterze g��wnej, obsypywane nagrodami, chronione, aby gatunek m�g� si� odrodzi�. Wszyscy pr�bowali�my od czasu do czasu zast�pi� koty r�nymi innymi drapie�nikami z odwiedzanych �wiat�w. Jeden czy dwa gatunki zwierz�t by� mo�e przystosowa�yby si� do �ycia na statku, lecz wi�kszo�� nie potrafi�a znosi� trud�w d�ugich wypraw.
Mo�e to t�sknota za zwierz�tami tak silnie nas pcha ku obcym stworzeniom. Nie wiedzia�em, co Griss o tym s�dzi, ale czu�em, �e musz� odwiedzi� pawilon widoczny za ksi�ycow� lamp�. Gnss przysta� na moja propozycj� i poszli�my razem.
Nagle us�yszeli�my t�py, ci�ki d�wi�k gongu. Rozmowy, �miechy, �piewy - wszystko to ucich�o, a t�um z�o�y� nale�ny ho�d �wi�tyni. Cisza nie trwa�a jednak d�ugo, bo cho� jarmark by� �wi�tem religijnym, z up�ywem lat ten aspekt coraz bardziej traci� na znaczeniu.
Doszli�my pod r�owoszary proporzec, prosto w �wiat�o ksi�ycowej lampy. Spodziewa�em si� ujrze� jakie� rysunki zwierz�t przyci�gaj�ce publiczno��, a by� tam tylko p��cienny ekran z g�stw� znak�w tubylczego j�zyka i ponad drzwiami dziwna maska ni to zwierz�cia, ni to ptaka, czego�, co zdaje si� posiada� cechy obu gatunk�w.
- A to co?! - Griss wyda� kr�tki okrzyk.
Jego �ywe zaciekawienie troch� mnie zaskoczy�o. Takie spojrzenie widywa�em u niego tylko wtedy, gdy mia� do czynienia z now� skomplikowan� maszyn�.
- To prawdziwe znalezisko.
Znalezisko? Pomy�la�em o jakim� szcz�liwym towarze handlowym.
- Prawdziwa osobliwo�� - poprawi� si�, jakby przejrza� moje my�li - to jest pokaz Thass�w.
Podobnie jak kapitan Foss, by� on ju� na Yiktor wcze�niej. Potrafi�em tylko powt�rzy�:
- Thass�w?
My�la�em, �e gruntownie przestudiowa�em zawarto�� kaset na temat Yiktor, ale to s�owo nic mi nie m�wi�o.
- Chod�my! - Griss poci�gn�� mnie w kierunku szczup�ego Yiktorianina w srebrzystej tunice i wysokich czerwonych butach, kt�ry pobiera� op�at� za wst�p. Cz�owiek ten podni�s� wzrok i wtedy dozna�em szoku.
Otacza� nas t�um urodzonych i wychowanych na Yiktor ludzi, kt�rzy tylko nieznacznie r�nili si� od mojego gatunku, ale ten m�odzian w jasnym odzieniu wydawa� si� w tym �wiecie jeszcze bardziej obcy ni� my.
Sprawia� wra�enie bardzo delikatnego, zupe�nie jakby wiatr targaj�cy transparentem ponad nami m�g� go w jednej chwili porwa� w g�r�. Sk�r� mia� zdumiewaj�co g�adk�, bez jakichkolwiek �lad�w zarostu, i niezwykle jasn�, jakby zupe�nie bez pigmentu. Wygl�da�by bardziej ludzko, gdyby nie ogromne ciemne oczy. Jego srebrzystobia�e brwi wygina�y si� na skroniach tak wysoko w g�r�, �e a� ��czy�y si� z w�osami.
Stara�em si� nie przygl�da� mu zbyt nachalnie, gdy Griss wr�cza� op�at� i �w cz�owiek ods�ania� wej�cie, by wpu�ci� nas do namiotu.
III
Wewn�trz nie by�o �adnych siedze�, tylko kilka szerokich platform na podwy�szeniu w ko�cu namiotu, kt�re �atwo mo�na by�o rozmontowa�. Naprzeciwko znajdowa�a si� du�a scena, jeszcze pusta, udekorowana draperiami o tych samych r�owoszarych barwach co proporzec. Ze s�upa, po�rodku namiotu, zwisa� rz�d ksi�ycowych latarni. Ca�o�� by�a skromna, lecz elegancka i nie kojarzy�a mi si� z pokazem zwierz�t.
Przybyli�my w sam� por� - w�a�nie kurtyna w tyle sceny unios�a si� i wyszed� treser, by przywita� licznie zgromadzon� publiczno��. Mimo p�nej pory przysz�o r�wnie� wiele dzieci.
Mistrz? Nie, osoba, kt�ra si� pojawi�a, cho� odziana w tunik�, bryczesy i wysokie buty, podobne do tych u biletera, najwyra�niej by�a kobiet�. Jej tunika nie zapina�a si� pod sam� szyj�, lecz z ty�u g�owy i tworzy�a rodzaj wachlarza ze sztywnego materia�u, po�yskuj�cego drobnymi iskierkami rubinowego �wiat�a, kt�ry wsp�gra� z kolorem but�w, i szerokiego paska. Mia�a te� na sobie kr�tk�, dopasowan� kamizelk� z tego samego czerwonoz�otego futra, kt�re tego ranka widzia�em na wystawie w Wielkiej Hali.
Nie trzyma�a w r�ce �adnego bata, jak czyni to wi�kszo�� pogromc�w dzikich bestii, lecz tylko cienk� srebrn� r�d�k�, kt�ra nie stanowi�a �adnej obrony. R�d�ka harmonizowa�a z barw� w�os�w kobiety, kt�re zaczesane do g�ry, tworzy�y sto�ek o rubinowym po�ysku. W tr�jk�tnej przestrzeni, mi�dzy d�ugimi wygi�tymi brwiami a �rodkiem linii w�os�w, nad czo�em, spoczywa�a misterna arabeska ze srebra i rubin�w, kt�ra zdawa�a si� przyczepiona do sk�ry, bo nie porusza�a si� przy �adnym ruchu g�ow�. By�a w tej kobiecie jaka� pewno�� siebie, przekonanie cechuj�ce mistrz�w.
Us�ysza�em, jak Griss gwa�townie wci�gn�� powietrze.
- Ksi�ycowa �piewaczka! - W jego okrzyku zabrzmia�a nuta przera�enia, uczucia bardzo rzadko spotykanego w�r�d Kupc�w. Chcia�em poprosi� go o wyja�nienie, ale stoj�ca na platformie kobieta w�a�nie w tej chwili skin�a r�d�k� i wszelkie rozmowy ucich�y. Publiczno�� okazywa�a jej wi�kszy respekt ni� t�um na zewn�trz wobec �wi�tyni.
- Freesha i Freesh - jej g�os by� niski, brzmia� jak �piewne zawodzenie i sprawia�, �e us�yszawszy pierwsze s�owo, chcia�o si� s�ucha� dalej - b�d�cie �askawi dla mojego ma�ego ludku, kt�ry pragnie tylko was rozbawi�. - Podesz�a do ko�ca platformy i wykona�a kolejny gest r�d�k�. Draperia unios�a si� na tyle wysoko, by umo�liwi� wej�cie na scen� sze�ciu ma�ym futerkowym stworzeniom. Ich futra, cho� kr�tkow�ose, by�y g�ste, puszyste i o�lepiaj�co bia�e. Zwierz�ta wbieg�y na tylnych �apach, trzymaj�c w przednich ko�czynach, opartych na brzuchach, ma�e b�benki w kolorze rubinu. �apy zwierz�tek by�y podobne do naszych ludzkich d�oni, ale palce mia�y bardziej d�ugie i szczup�e. Z ich okr�g�ych g��w wystawa�y nagie, ostro zako�czone uszy. Jak u ich mistrzyni oczy tych stworze� wydawa�y si� zbyt wielkie w stosunku do okr�g�ych pyszczk�w z szerokimi nosami. Ka�de zwierz� mia�o g�sty, jedwabisty ogon.
Zwierz�ta przemaszerowa�y jedno za drugim na przeciwn� stron� sceny i kucn�y za b�benkami, na kt�rych po�o�y�y swoje d�ugopalce ko�czyny. Ich pani musia�a da� im jaki� znak, kt�rego nie zauwa�y�em, bo zwierz�ta zacz�y d�wi�cznie wystukiwa� rytm.
Kurtyna ponownie unios�a si� i na scen� wysz�a nast�pna grupa "aktor�w". Ci byli wi�ksi od doboszy i poruszali si� nieco wolniej. Cia�a zwierz�t by�y ci�kie, a mimo to maszerowa�y r�wno w takt b�bn�w. Futra mia�y ciemnobr�zow� barw�, a olbrzymie, d�ugie uszy i w�skie odstaj�ce ryjki sprawia�y, �e zwierz�ta te wygl�da�y obco i groteskowo. Zacz�y kiwa� rytmicznie g�owami, potrz�saj�c przy tym ryjkami.
Po chwili jednak okaza�o si�, �e mia�y one s�u�y� tylko jako wierzchowce dla nast�pnej grupy. Je�d�cy trzymali wysoko ma�e g�owy jasnokremowej barwy, z du�ymi pier�cieniami ciemniejszego futra wok� oczu, co nadawa�o ich pyszczkom wyraz zdziwienia. Podobnie jak dobosze, je�d�cy u�ywali przednich �ap - jak my d�oni - cz�sto chwytali kremowobr�zowe ogony i unosili ich ko�ce.
Wierzchowce o stercz�cych nosach i ich pr�gowani je�d�cy przemaszerowali dumnie ku przodowi sceny. I wtedy zacz�a si� prawdziwa magia. Widzia�em ju� wiele pokaz�w zwierz�t w r�nych �wiatach, ale �aden nie by� podobny do tego. Nie by�o tu strzelania z bata, �adnych g�o�nych rozkaz�w wykrzykiwanych przez treserk�. Zwierz�ta zachowywa�y si� tak, jakby wykonywa�y nie jakie� wyuczone sztuczki, lecz raczej jakby odprawia�y w�asn� ceremoni� z dala od wzroku innych przedstawicieli swojego gatunku. Publiczno�� siedzia�a cicho, nie s�ycha� by�o nic pr�cz rytm�w wybijanych przez ow�osionych muzykant�w i dziwnych okrzyk�w wydawanych chwilami przez aktor�w. Ryjkowate zwierz�ta i ich je�d�cy to by� dopiero pocz�tek. By�em zbyt oszo�omiony, by policzy� wszystkie akty. Gdy jednak w ko�cu zeszli ze sceny, odprowadzani gromkimi brawami, kt�rych zdawali si� nie s�ysze�, pomy�la�em, �e widzieli�my co najmniej dziesi�� r�nych gatunk�w.
Treserka jeszcze raz wysz�a na �rodek sceny i pozdrowi�a nas r�d�k�.
- M�j ludek jest zm�czony. Je�li sprawili wam przyjemno��, Freesh, Freesha, jest to dla nich wystarczaj�c� nagrod�. Jutro wyst�pi� znowu.
Spojrza�em na Grissa.
- Jeszcze nigdy nie... - zacz��em, gdy nagle poczu�em na ramieniu dotyk i odwr�ci�em g�ow�. Ujrza�em m�odzie�ca, kt�ry wcze�niej pilnowa� wej�cia.
- Szlachetni Homo - m�wi� j�zykiem basie, a nie mow� Yrjaru - czy nie chcieliby�cie przyjrze� si� bli�ej naszym male�stwom?
Nie mia�em poj�cia, czemu w�a�nie do nas skierowano takie zaproszenie, ale by�a to propozycja nie do odrzucenia. Nagle zaszczepiona w nas ostro�no�� odezwa�a si� we mnie ostrzegawczo i zawaha�em si�. Popatrzy�em na Grissa. Poniewa� wiedzia� co� o tych Thassach (kimkolwiek lub czymkolwiek mogli by�), pozostawi�em jemu podj�cie decyzji.
Pozostawili�my za sob� niech�tnie wychodz�cy t�um i ruszyli�my za naszym przewodnikiem. Gdy znale�li�my si� ju� za kurtyn�, owion�y nas dziwne zapachy zwierz�t, ale czystych i zadbanych, zapachy wy�ci�ek i nie znanej nam �ywno�ci. Przestrze� przed nami by�a ze trzy razy wi�ksza od powierzchni namiotu.
Ogromny obszar przedzielony by� drewnianymi przegrodami, wzd�u� kt�rych sta�y wozy transportowe, jakich u�ywa si� zwyk�e do przewo�enia towar�w. Zobaczyli�my tam rz�d przywi�zanych, ci�kich zwierz�t poci�gowych, kas�w, z kt�rych wi�kszo�� le�a�a spokojnie, prze�uwaj�c po�ywienie. Klatki ustawione w szeregu przypomina�y miasto z w�skimi uliczkami. Na ko�cu najw�szej alejki sta�a kobieta. Kobieta czy dziewczyna - nie potrafi�em okre�li� jej wieku. Wymy�lne u�o�enie w�os�w, ozdoba na czole i pewno�� siebie dodawa�y jej lat, ale gdy przyjrza�em si� jej z bliska, odnios�em inne wra�enie.
Wci�� trzyma�a w r�ce srebrn� r�d�k�, przesuwaj�c jaw prz�d i w ty� mi�dzy jasnymi niczym alabaster palcami, jakby szuka�a w niej oparcia. W�a�ciwie nie wiem, sk�d ta my�l przysz�a mi do g�owy, bo przecie� nic innego w jej wygl�dzie czy zachowaniu nie by�o takiego, co wskazywa�o, aby kiedykolwiek czu�a onie�mielenie czy niepewno��.
- Witam, Szlachetni Homo. - Jej basie brzmia� tak nisko jak rodzimy j�zyk, kt�rego u�ywa�a na scenie. - Jestem Maelen.
- Krip Vorlund.
- Griss Sharvan.
- Jeste�cie z "Lydis". - Nie by�o to pytanie, lecz wyra�ne stwierdzenie. Kiwn�li�my g�owami. - Malez - odezwa�a si� do m�odzie�ca - mo�e Szlachetni Homo zechc� zje�� z nami kolacj�?
Ch�opak nie odpowiedzia�, lecz odszed� szybko w jedn� z alejek mi�dzy klatkami w stron� ogrodzenia, na prawo od uwi�zanych zwierz�t. Maelen chwil� si� nam przygl�da�a, a potem skierowa�a r�d�k� w stron� Grissa.
- Ty ju� co� o nas s�ysza�e� - tu przesun�a swoje narz�dzie w moj� stron� - ale ty nie. Grissie Sharvan. co o nas s�ysza�e�? I nie przemilczaj z�ego, je�li jest co� takiego.
Griss by� ciemno opalony jak my wszyscy, kt�rzy mieszkamy w kosmosie. Przy jasnej cerze tych ludzi wydawa� si� niemal czarny. Na smag�ej cerze zauwa�y�em jednak rumieniec.
- Thassowie to Ksi�ycowi �piewacy - powiedzia�.
U�miechn�a si�.
- Niezupe�nie, Szlachetny Homo. Tylko niekt�rzy korzystaj� z mocy Ksi�yca.
- Ale ty do nich nale�ysz.
Milcza�a. Po u�miechu nie by�o ju� �ladu. Po chwili odpowiedzia�a:
- To prawda, skoro ju� to wiesz, Kupcze...
- Thassowie nale�� do r�nych gatunk�w i rodzaj�w. Nikt na Yiktor, mo�e pr�cz nich samych, nie wie, sk�d i kiedy przybyli. Byli tu wcze�niej ni� mo�ni panowie i �wi�tynie.
Maelen przytakn�a.
- Prawda. Co jeszcze?
- Reszta to plotki. O mocach dobrych i z�ych, jakich nie posiada ludzko��. Mo�ecie przekl�� cz�owieka i ca�y jego klan... - Zawaha� si�.
- Przes�dy? - spyta�a. - Jest przecie� tak wiele sposob�w, by zniszczy� ludzkie �ycie. Szlachetny Homo, a ka�da plotka ma dwa oblicza, prawd� i fa�sz. Trzeba jej wys�ucha� i odnosi� si� do niej z dystansem. Nie s�dz� jednak, by jakakolwiek obecnie �yj�ca na tym �wiecie istota mog�a nas obwinia� o z�� wol�. To prawda, �e jeste�my starym ludem, kt�ry pragnie �y� po swojemu, nikomu nie zawadzaj�c. A co s�dzisz o naszych male�stwach? - Nagle zwr�ci�a si� do mnie.
- Nigdy nie widzia�em czego� takiego, w �adnym �wiecie.
- My�lisz, �e inne �wiaty przyj�yby ich?
- Czy chcieliby�cie z waszym pokazem wyruszy� w kosmos? My�l�, �e by�oby to ryzykowne, Szlachetna Fem. Transport zwierz�t, kt�re wymagaj� zr�nicowanego pokarmu, szczeg�lnej opieki... niekt�re gatunki w og�le nie mog� si� przystosowa� do lot�w kosmicznych. Istnieje metoda zamra�ania zwierz�t mi�dzy l�dowaniami, ale to stanowi dla nich du�e ryzyko, gdy� mog� w�wczas umrze�. S�dz�, Szlachetna Fem, �e to wymaga powa�nego przemy�lenia i mo�e specjalnie skonstruowanego i wyposa�onego statku, kt�ry by...
- Kosztowa� fortun� - zako�czy�a za mnie. - Tak, tyle marze� rozbija si� o pieni�dze. Ale je�li nie ca�y pokaz, to mo�e da�oby si� przenie�� kilka ciekawszych numer�w.
Chod�cie, obejrzyjcie m�j ludek, b�dzie to dla was niezapomniane prze�ycie.
Mia�a racj�. Gdy prowadzi�a nas wzd�u� klatek, zauwa�yli�my, �e zwierz�ta nie czu�y si� w nich jak w wi�zieniu, a raczej - jak nam wyja�ni�a - jak w bezpiecznym schronieniu. Mieszka�cy klatek podchodzili do frontu swych domostw, gdy Fem zatrzymywa�a si� przed ka�dym i oficjalnie nas przedstawia�a. Wydawa�o mi si�, �e zwierz�ta to naprawd� "lud" z uczuciami i my�lami nieco obcymi, lecz zbli�onymi do moich. Wtedy ogarn�o mnie pragnienie, by mie� obok siebie zwierz� jako towarzysza podr�y, cho� rozs�dek sprzeciwia� si� takiej nierozwadze.
Dochodzili�my ju� do ko�ca ostatniej uliczki, gdy kto� nadbieg�. By� to jeden z "obszarpa�c�w", kt�rzy zarabiali na jarmarku, pobieraj�c op�aty za roznoszenie wiadomo�ci, a pewnie te� i mniej legalnymi sposobami. Pos�aniec przeskakiwa� z jednej bosej nogi na drug�, jakby mia� do przekazania informacj�, a nie �mia� przeszkadza� dziewczynie Thassa. Ona natomiast przerwa�a swoj� kr�tk� mow� i spojrza�a w jego stron�.
- Freesha... ten sprzedawca zwierz�t... Jest tak, jak my�la�a�... trzyma w niewoli jednego futrzanego.
W jednej chwili twarz dziewczyny zmieni�a si� nie do poznania, jej oczy zw�zi�y si� w gniewnym b�ysku i sykn�a przez zaci�ni�te z�by. Opanowa�a si� jednak szybko i po chwili ju� spokojnie zwr�ci�a si� do nas:
- Zdaje si�, �e kto� mnie potrzebuje, Szlachetni Homo. Malez si� wami zajmie. Zaraz wracam.
Nie wiem, co mnie wtedy podkusi�o, ale powiedzia�em szybko:
- Szlachetna Fem, czy mog� p�j�� z tob�?
- Jak sobie �yczysz, Szlachetny Homo.
Griss spogl�da� na mnie i na dziewczyn�, lecz nie zaproponowa� swojego przy��czenia si� do nas. Oddali� si� wraz z Malezem do cz�ci mieszkalnej, a my ruszyli�my za pos�a�cem. O tak p�nej porze na ulicy by�o jeszcze gwarno, cho� obowi�zywa�a zasada, �e dla dobra klient�w, handel ma si� odbywa� tylko przy jasnym �wietle dnia, bo wtedy mo�na zauwa�y� wszystkie wady towaru. Noc kusi�a m�czyzn i kobiety perspektyw� wszelkich rozrywek i w�a�nie w stron� przybytk�w rozrywki skierowali�my swe kroki. Zauwa�y�em, �e gdy mieszka�cy spostrzegali moj� towarzyszk�, ust�powali jej miejsca, niekt�rzy patrzyli na ni� jak na kap�ank�, z prawdziwym podziwem, a jednocze�nie i z trwog�. Ona jednak nie zwraca�a na nich uwagi.
Nie przerywa�a te� milczenia mi�dzy nami, sprawiaj�c wra�enie, jakby zgodziwszy si� na moje towarzystwo, natychmiast o tym zapomina�a, by skupi� si� na czym� wa�niejszym.
Doszli�my wreszcie do ko�ca pawilon�w rozrywki, gdzie znajdowa� si� do�� pretensjonalny namiot o barwie surowego szkar�atu, sk�d dobiega�y odg�osy gier hazardowych. Ha�as by� tak wielki, jakby powodzenie w grach zale�a�o nie tyle od zdolno�ci logicznego my�lenia, ile od si�y g�osu. M�j wzrok pad� na stolik przy drzwiach, gdzie grano w znan� w ca�ej Galaktyce "gwiazd� i komet�". A siedzia� tam m�j znajomy z popo�udnia, Gauk Slafid. Widocznie na jego statku nie przestrzegano �elaznej dyscypliny Wolnych Kupc�w, bo pi�trzy� si� przed nim stos �eton�w wy�szy ni� i jego s�siad�w, kt�rzy, s�dz�c z odzienia, byli co najmniej bliskimi krewnymi lord�w, cho� wygl�dali zbyt m�odo jak na samodzielnych w�adc�w feudalnych.
Gdy przechodzili�my, Gauk uni�s� g�ow� i widzia�em, :e przez chwil� nie m�g� och�on�� ze zdumienia. Lekko uni�s� d�o�, jakby chcia� do mnie pomacha� lub mnie przywo�a�, ale szybko powr�ci� do swojej gry, kt�rej przypatrywa� si� tak�e jeden z mo�nych. �w nie spuszcza� z nas wzroku i przeszywa� nim na wylot zar�wno mnie, jak i dziewczyn�. W pierwszej chwili cofn��em si�, ale on nadal nie odrywa� od nas wzroku, nawet wtedy, gdy zdecydowanie i spokojnie spojrza�em mu prosto w twarz. Nie wiedzia�em, czy z jego strony by�o to wyzwanie czy te� zwyk�a ciekawo��, ale nie mia�em odwagi w tym w�a�nie miejscu i czasie wykorzystywa� psychopolacji, by si� tego dowiedzie�.
Za namiotem gier hazardowych rozci�ga�y si� ma�e zabudowania, w kt�rych zamieszkiwali zapewne pracownicy rozrywki. Dolatywa�y stamt�d zapachy dziwnych potraw, kt�rych wo� przyprawia�a o md�o�ci. Zn�w skr�cili�my i w�drowali�my mi�dzy chatami, a� w ko�cu doszli�my do miejsca, w kt�rym znajdowa�y si� wozy drobnych handlarzy.
Wkr�tce stan�li�my przed kolejnym namiotem, z kt�rego dobywa� si� potworny smr�d. Zdawa�o mi si�, �e zn�w us�ysza�em znajomy syk gniewu Maelen, gdy wyjmowa�a swoj� srebrn� r�d�k� i jej ko�cem uchyla�a wej�cie do namiotu, jakby brzydzi�a si� go dotkn�� palcami. Wewn�trz panowa� odpychaj�cy zaduch, zewsz�d rozlega�o si� szczekanie, ryczenie, ochryp�e warczenie i inne odg�osy wydawane przez gro�ne bestie. Stali�my w ma�ej otwartej przestrzeni po�r�d klatek, kt�re nie by�y przyjemnymi kwaterami mieszkalnymi, a raczej wi�zieniem.
W�a�cicielem tego ca�ego przybytku by� handlarz zwierz�tami, kt�ry najwyra�niej nie dba� o nic pr�cz szybkiego zysku. Cz�owiek �w wy�oni� si� z cienia i przywita� nas lekkim u�miechem. Kiedy jednak spostrzeg� obok mnie Maelen, u�miech znikn�� natychmiast z jego twarzy, a w oczach pojawi� si� ch��d granicz�cy pawie z nienawi�ci�; handlarz nie okazywa� jednak swych uczu�, gdy� by� �wiadom pot�gi Maelen.
- Gdzie jest barsk? - W g�osie Maelen brzmia� ton nie znosz�cy sprzeciwia.
- Barsk, Freesha? Kto przy zdrowych zmys�ach zawraca�by sobie g�ow� barskiem, zamiast go po prostu zar�n��? To diabe�, demon bezksi�ycowej ciemno�ci, wszyscy to wiedz�.
Wygl�da�a na zdumion�, jakby w�r�d ca�ego jazgotu wy�owi�a jeden ton i stara�a si� zlokalizowa� jego �r�d�o. Nie zwraca�a ju� uwagi na handlarza, lecz ruszy�a prosto przed siebie. I wtedy zobaczy�em wyra�niej, jak nienawi�� pokona�a w handlarzu strach i zaw�adn�a nim bez reszty. Si�gn�� do pasa i nagle zrozumia�em, co chce zrobi�. Moim oczom ukaza�a si� bro� - dziwna, ukryta, bardzo niebezpieczna rzecz, niepodobna do zwyk�ego sztyletu. Przedmiot by� na tyle ma�y, �e m�g� bez trudu zmie�ci� si� w zamkni�tej d�oni; bro� nie posiada�a ostrza, ale wygi�ty hak i pokryta by�a zielon� mazi�, kt�ra z pewno�ci� by�a truj�ca.
Czy handlarz chcia� u�y� broni, w tej w�a�nie chwili? Tego nie wiem na pewno, ale nie mia� �adnych szans. M�j og�uszacz dosi�gn�� jego palc�w, zanim chwyci�y one za owo tajemnicze narz�dzie. Padaj�c, handlarz opar� si� o jedn� ze �mierdz�cych klatek i zawy�, a stworzenie zamkni�te w �rodku, rzuci�o si� w szale, usi�uj�c go dosi�gn��. Maelen rozejrza�a si� i unios�a r�d�k�. M�czyzna przykucn�� na ziemi, a gniew by� w nim tak wielki, �e nie m�g� wydoby� z siebie g�osu.
Maelen przygl�da�a mu si� ch�odnym wzrokiem.
- G�upcze! Po dwakro� g�upcze! Czy chcia�by�, bym ci� oskar�y�a o naruszanie spokoju?
R�wnie dobrze mog�a chlusn�� mu w twarz wiadrem zimnej wody, tak szybko z jego twarzy znikn�y p�omienie gniewu. W jego oczach pojawi� si� strach. To, czym mu grozi�a, oznacza�o wyj�cie spod prawa. A na Yiktor by�a :o najgorsza z mo�liwych kar.
Odsun�� si� na czworakach z powrotem w cie�. Pomy�la�em jednak, �e rozs�dnie by�oby go pilnowa� i powiedzia�em to Maelen.
Zaprzeczy�a ruchem g�owy.
- Nie ma potrzeby go straszy�.
I zwr�ci�a si� do handlarza:
- Thass�w si� nie oszukuje, padalcu! - W jej g�osie nie odczuwa�o si� pogardy. Oboj�tnie stwierdza�a fakt.
Poszli�my jeszcze za kurtyn�, gdzie by�o wi�cej klatek i gdzie panowa� jeszcze wi�kszy smr�d. Maelen, jakby wiedziona jakim� instynktem, po�piesznie skierowa�a si� ku jednej z klatek po�o�onej na uboczu. To, co tam le�a�o, wyda�o mi si� martwe, p�ki nie zauwa�y�em, jak sk�ra z wystaj�cymi ko��mi unosi si� i opada w trakcie oddychania.
- Ten w�z, tam... - Kl�cza�a przed klatk� i uwa�nie wpatrywa�a si� w ledwo oddychaj�ce stworzenie, ale jej r�d�ka wskazywa�a p�yt� na czterech ko�ach, kt�r� pos�usznie przyci�gn��em.
Wsp�lnie za�adowali�my klatk� na w�z i zacz�li�my wytacza� go z namiotu. Przed wyj�ciem Maelen zatrzyma�a si�, wyj�a z portfela przy pasie dwie monety i rzuci�a na jedn� z pozosta�ych klatek.
- Za jednego barska pi�� miarek i dwa czw�rniaki - zwr�ci�a si� do m�czyzny wci�� skulonego w cieniu. - Wystarczy?
Przeczucie m�wi�o mi, �e chcia� si� nas pozby�, jednak strach nie zabi� jego chciwo�ci.
- Barsk jest rzadki - wymamrota�.
- Ten barsk ledwo �yje i nic nie jest wart, nawet jego sk�ra, tak go zag�odzi�e�. Je�li to za ma�o, zwr�� si� do s�dziego cen na otwartym przes�uchaniu.
- Wystarczy!
Zauwa�y�em jej zadowolenie. Wypchn�li�my �adunek na zewn�trz. Z ciemno�ci wy�oni� si� ch�opak, kt�ry nas tu przyprowadzi�, a z nim jaki� jego towarzysz. Wracali�my inn� drog�, przez furtk� w ogrodzeniu. Gdy ch�opcy toczyli w�z z klatk� wzd�u� szeregu zwierz�t poci�gowych, te zacz�y wy�, kilka z nich wsta�o, poruszaj�c nozdrzami i kiwaj�c g�owami.
Maelen zatrzyma�a si� przed nimi. Jej r�d�ka kiwa�a si� na wszystkie strony, a podniesiony g�os o niskiej i �agodnej barwie przywr�ci� spok�j w�r�d zwierz�t. Ch�opcy umie�cili klatk� na samym ko�cu rz�du i zatrzymali si� przy niej. Malez i Griss wyszli z namiotu. M�ody Thassa przystan��, aby zajrze� do klatki. Kiwaj�c g�ow�, zap�aci� ch�opcom.
- Jest w beznadziejnym stanie - odezwa� si� do Maelen, gdy uciszy�a ju� kasy. - Nawet ty nie potrafisz do niego dotrze�, �piewaczko.
Sta�a, spogl�daj�c na klatk� z niepokojem. W jednej r�ce trzyma�a r�d�k�, a drug� d�oni� g�adzi�a futro swojej kr�tkiej kamizelki, jakby to by�o ukochane zwierz�tko, �ywe i ciep�e.
- Mo�e masz racj� - zgodzi�a si� - a mo�e jego los nie jest jeszcze zapisany w Drugiej Ksi�dze Molastera. Je�li musi wej�� na Bia�� Drog�, niech rozpocznie podr� w spokoju i bez b�lu. Jest zbyt wyczerpany, by z nami walczy�. Niech zamieszka na razie w klatce dla chorych.
Razem otworzyli klatk� i przenie�li barska do szerszej, przestronniejszej kwatery. Wymo�cili ziemi� delikatn� pod�ci�k�, by z�agodzi� b�l spowodowany ocieraniem ko�ci o pod�o�e. Zwierz� by�o wi�ksze od tych, kt�re widzia�em wieczorem na scenie. Gdyby by�o w stanie usta� na nogach, to w pozycji pionowej si�ga�oby mi chyba do �eber. Jego futro by�o zakurzone, obwis�e i obszarpane, ale kolor by� dok�adnie taki jak kamizelka Maelen.
Proporcje jego cia�a by�y dziwaczne: tu��w ma�y, a nogi bardzo d�ugie i cienkie, jakby ko�czyny przeznaczone dla jednego zwierz�cia przez pomy�k� dosta�y si� innemu. Ogon zako�czony p�dzelkiem, a spomi�dzy spiczastych uszu, wzd�u� szyi i w poprzek bark�w, bieg� pas d�u�szych w�os�w o du�o ja�niejszym odcieniu, tworz�c co� w rodzaju grzywy. Nos by� d�ugi i ostry, a pod czarnymi wargami wida� by�o mocne z�by. Gdyby to stworzenie nie by�o w tak z�ym stanie, z pewno�ci� uzna�bym je za niebezpieczne.
W chwili gdy k�adli je na wy�ci�k� w nowej klatce, podnios�o si� na tyle, by lekko k�apn�� pyskiem. Wtedy Maelen lekko dotkn�a barska r�d�k� mi�dzy oczami i zacz�a prowadzi� j� w d� a� do nosa. G�owa zwierz�cia przesta�a si� porusza�. Malez wr�ci� z misk� i skropi� jakim� p�ynem g�ow� zwierz�cia, brzuch, a na koniec wla� mu niewielk� ilo�� p�ynu w usta. z kt�rych zwisa� poczernia�y j�zyk. Maelen wsta�a.
- Na razie to wszystko, co mo�emy zrobi�. Reszta... - Zakre�li�a r�d�k� jaki� znak w powietrzu. Potem zwr�ci�a si� do nas. - Szlachetni Homo, robi si� p�no, a ten biedak b�dzie mnie potrzebowa�.
- Dzi�kujemy za �askawo��, Szlachetna Fem. - Jej ch�� pozbycia si� nas wyda�a mi si� nie na miejscu, jakby nagle znikn�� pow�d sprowadzenia nas w to miejsce. Nie podoba�o mi si� to. cho� mog�em si� myli� w swoich odczuciach.
- I za twoj� pomoc, Szlachetny Homo. Wkr�tce powr�cisz. - Nie by�o to pytanie i nawet nie rozkaz, lecz stwierdzenie faktu, co do kt�rego oboje byli�my zgodni.
W drodze powrotnej na "Lydis" Griss i ja prawie nie odzywali�my si� do siebie. Opowiedzia�em mu tylko o tym, co zasz�o w namiocie handlarza zwierz�tami, a on poradzi� mi, bym opisa� to w swoim raporcie na wypadek jakich� przysz�ych k�opot�w.
- Co to jest barsk? - spyta�em.
- Widzia�e� przecie�. To one dostarcza�y tych futer, kt�re pokazywano rano; z nich uszyta by�a kamizelka Maelen. Zwierz�ta te uwa�ane s� za sprytne, inteligentne i niebezpieczne. Czasem s� zabijane, ale nie wierz�, by cz�sto udawa�o si� schwyta� je �ywe. Poza tym... - Wzruszy� ramionami.
Mijali�my w�a�nie stra�nik�w w porcie, gdy nagle zrozumia�em nie tylko nienawi�� handlarza zwierz�tami, lecz tak�e i jej �r�d�o. Po��czone ze sob� wrogie uczucia zaatakowa�y m�j umys� tak gwa�townie, jakby kt�ra� z w��czni, widzianej dzi� rano na wystawie, wdar�a si� w moje .cia�o swoim ostrzem. Zatrzyma�em si� i odwr�ci�em, by stawi� czo�o ciosowi, lecz nie ujrza�em nic pr�cz cieni i ciemno�ci.
Griss natychmiast znalaz� si� przy mnie. w d�oni �ciska� gotowy do zadania ciosu og�uszacz. Wiedzia�em, �e on te� poczu� to samo.
- Co?
- Handlarz zwierz�tami, ale jeszcze co�... - Nie po raz pierwszy w �yciu pragn��em ca�� wewn�trzn� moc� odczyta� psychopole. W niekt�rych sytuacjach ostrze�enie potrafi sparali�owa� cz�owieka, zamiast przygotowa� go do walki.
Griss wpatrywa� si� we mnie.
- Uwa�aj, Krip. On mo�e nie b�dzie mia� odwagi wyst�pi� przeciwko Thassom, ale mo�e uzna�, �e ciebie da si� dosi�gn��. Trzeba o tym donie�� kapitanowi.
Oczywi�cie mia� racj�, cho� nie chcia�em mu jej przyzna�. Urban Foss m�g� zakaza� mi opuszczania "Lydis" a� do odjazdu. W niepewnych miejscach ostro�no�� by�a tarcz� Kupc�w, ale je�li kto� zbyt kurczowo trzyma si� swej tarczy, mo�e przegapi� te� cios, kt�ry by go wyzwoli� z wszelkiego niebezpiecze�stwa. A ja by�em w�wczas na tyle m�ody, by pragn�� stacza� swoje bitwy, a nie siedzie� w ukryciu czekaj�c, a� burza mnie zmiecie. Poza tym ten cios pochodzi� z dw�ch �r�de�, nie z jednego. By�em w stanie zrozumie� wrogo�� handlarza zwierz�tami, ale kto jeszcze czu� do mnie nienawi�� i dlaczego? Z kogo jeszcze uczyni�em sobie wroga na Yiktor i w jaki spos�b?
MAELEN
IV
Tala, Talia, z woli i serca Molaster i moc� Trzeciego Pier�cienia rozpoczynam moj� cz�� tej opowie�ci na wz�r bard�w opiewaj�cych czyny lord�w w g�rskich krainach.
Jestem, czy te� by�am, Maelen z Kontra, Ksi�ycow� �piewaczk�, przyw�dczyni� niewielkiego ludku. W przesz�o�ci by�am te� innymi rzeczami, a obecnie jestem znowu uwi�ziona w swej postaci na jaki� czas.
C� m�g� nas obchodzi� jaki� lord czy Kupiec na tym spotkaniu w namiocie podczas targ�w w Yr