5877

Szczegóły
Tytuł 5877
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5877 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5877 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5877 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stefan �eromski "Ach! gdybym kiedy do�y� tej pociechy..." Prawie idylla W�ziuchna sandomierska dro�yna prowadzi�a mi� - B�g j� raczy wiedzie�, dok�d prowadzi�a... Zapada�a niekiedy na dno w�wozu i pe�z�a na jego dnie, blada z przera�enia wobec wielkich bry� gliny, zwieszaj�cych si� nad ni� z gro�b� i szyderstwem - to znowu d�wiga�a si� hardo a� na szczyt wzg�rza, sk�d wida� by�o ca�� r�wnin� nieprzejrzan�, le��c� jak' ogromny ko�acz pszeniczny... By�o popo�udnie niedzielne jednego z pierwszych dni wrze�nia. Powietrze dziwnie czyste pozwala�o widzie� najdalsze przedmioty z ca�� wyrazisto�ci� ich zarys�w. Pola okrywa�y si� ju� ciemnoszmaragdowym puchem ozimin, dobywaj�cych si� cieniutkimi �d�b�ami, co jak mg�a przes�ania�y zagony z lekka wygi�te, podobne do r�k d�ugich, oplataj�cych w mi�osnym u�cisku pier� ziemi. Niekiedy po szczytach okr�g�ych pag�rk�w, po ziemi popielatej szed� cie� chmury i zas�pia� twarz ziemi, podobn� do spracowanej twarzy ch�opa, ale za chwil� ucieka�, �cigany jasn� smug� s�o�ca. Wtedy wydawa�o si�, �e ziemia przeci�ga si� strudzona, �e u�miecha si� i oddaje tej bezmiernej, nie�wiadomej rado�ci, jak� czuje cz�owiek, gdy na progu jego serca staje mi�o��. Daleko, daleko w przejrzystych mg�ach, niby w �lubnych welonach, w�r�d zieleni wierzb i wiklin, na piersiach ��k le�a� pas d�ugi, srebrnolity. Jasna to by�a pani: dumna i pi�kna -Wis�a. Dro�yna zawr�ci�a na prawo. Tu� pod stopami mymi, w g��bi w�wozu, tuli�a si� wie�. Bia�e chatynki sta�y obok siebie wzd�u� drogi b�otnistej, wysadzonej wierzbami o wielkich rosochatych g�owach. Od jednej do drugiej szed�, zataczaj�c si�, szary, postarza�y p�otek z wierzbowych palik�w powi�zanych wiklin�. W male�kich ogr�dkach pod oknami chat kwit�y georginie. Okna by�y pootwierane, wie� pusta. Za trzeci� dopiero czy czwart� stodo�� us�ysza�em g�osy. Przeszed�em przez p�ot i wyjrza�em spoza w�g�a chaty - co oni to tam robi�?... Na trawniku pod lip� roz�o�y�a si� niemal ca�a gromada: ch�opi le�eli na brzuchach, podpieraj�c brody pi�ciami i nacisn�wszy na oczy "kapaluse", baby i dziewczyny skupi�y si� opodal i z pobo�nym wyrazem twarzy s�ucha�y, wpatruj�c si� w Wicka Dziabasa, co siedzia� po�rodku na przewr�conym wiaderku i... czyta�. - Istna idylla... - pomy�la�em - ch�opi przy ksi��ce!... Nadzwyczaj powa�nie, powoli, monotonnie dr��cym g�osem czyta� Wicek: - "...Tu prze-rwa�, lecz r�g trzy-ma� - wszystkim si� zdawa�o, �e Woj-ski wci�� gra jesce..." K O N I E C