5824

Szczegóły
Tytuł 5824
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5824 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5824 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5824 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Zang Pierwszy �wi�ty! W ciemnym pokoju kolejny raz o �cian� obi�a si� �ma. Zupe�nie si� gubi bez �wiat�a, zauwa�y�. Podszed� do zamkni�tego okna i przez rozchylone �aluzje spojrza� na o�wietlon� tysi�cami �wiate� ulic�. Co za widok, jak tu wysoko, a te wszystkie samochody rzeczywi�cie wygl�daj� jak pude�ka zapa�ek. Parking obok budynku by� pe�ny, a specjalnie do tego celu wyznaczony cz�owiek, ma�a ciemna kropeczka lawiruj�ca pomi�dzy zwalniaj�cymi prostok�tami, kierowa� pojazdy na inne, przygotowane ju� wcze�niej miejsca. To pewnie ten sam facet, kt�ry wpuszcza� ich dwie godziny temu. W stoj�cej na parapecie popielniczce zgasi� papierosa. Ca�y czas targa�y nim w�tpliwo�ci. Ca�a ta oprawa, telewizja, mowy - nie podoba�a mu si�. Nie m�g� si� w tym wszystkim odnale��, nie chcia� zrobi� z siebie b�azna, a nigdy nie potrafi� zachowa� si� odpowiednio w tak zmanierowanym towarzystwie. Powinien pewnie tryska� dowcipem zabawiaj�c wszystkich dooko�a, albo rzeczywi�cie zachowywa� si� jak prawdziwy �wi�ty, a przecie� jest w ko�cu tylko cz�owiekiem i nie mo�na oczekiwa� od niego cud�w. Ma swoje wady i traf chcia�, �e akurat nie lubi przebywa� na takich imprezach, w�r�d tylu ludzi. Do tego zupe�nie obcych. Czy to, �e woli samotno�� i anonimowo�� jest grzechem, lub przest�pstwem? Czy mo�na go za to pot�pia�? Nie m�g� odm�wi�, powiedzie� nie i wzi�� si� po prostu do roboty. Nikt by mu na to nie pozwoli�, poszliby za nim na ulic�, nie dali spokoju. A tak, to mo�e im wystarczy, zaspokoj� to swoje wyuczone pragnienie robienia ze wszystkiego przedstawienia, hollywoodzkiego show. Istnieje iskierka nadziei, �e mo�e dotrzymaj� danego s�owa, albo chocia� b�d� udawali �e ich nie ma, b�d� �ledzi� go z daleka, mo�e z helikoptera lub dach�w pobliskich kamieniczek, ale nie b�d� ingerowali, chcieli przeprowadza� wywiadu, czy chocia� zada� kilku pyta� zaraz po pierwszym razie. Tak. Po pierwszym razie - zamy�li� si�. - Je�li oczywi�cie b�dzie jaki� pierwszy raz. Chcia�by �eby raczej nie zdarzy� si� dzisiaj. Jutro, gdy wstanie znowu, a to wszystko b�dzie mia� ju� za sob�, jak dalekie wspomnienie. O ile nie b�dzie dziennikarzy pod oknem, ale - ca�y czas �y� t� nadziej� - maj� zostawi� mnie w spokoju przynajmniej przez miesi�c, a potem mam tylko poda� termin konferencji. Zreszt� to jedyny spos�b, �eby cokolwiek dosz�o do skutku. Nie zrobi� nic takiego przed kamer�. Nie m�g� si� odpr�y�, wyluzowa�, a przecie� zaraz mia� wyj�� do wszystkich, przedstawi� si�, stan�� przed mikrofonem. Ile jeszcze mam czasu? - pomy�la�. - P� godziny, pi�tna�cie minut? Serce podesz�o mu do gard�a, pr�bowa� si� uspokoi�, zmniejszy� ci�nienie. Jeszcze si� tu przekr�c�, to by dopiero by�o. Wzi�� kilka g��bokich oddech�w, jeszcze raz wyjrza� przez okno i postanowi� wr�ci� do garderoby. Wyszed� na jasny korytarz. Magda masowa�a mu plecy. Jej delikatne palce obudzi�y w nim na nowo ci�gle �ywe wspomnienia, obrazy wsp�lnie sp�dzanego czasu, las�w i ��k. G�r. Podr�y na koniec �wiata, nieprzeliczonych godzin przele�anych razem w ��ku. Teraz to wszystko min�o, ju� kiedy zrywali wiedzia�, �e nie m�g�by tak �y�, rozdarty ci�gle mi�dzy zasadami, kt�re sobie narzuci�, stawiaj�c je ponad wszystkim, a mi�o�ci� kt�ra bezustannie pr�bowa�a je z�ama�, zagarn�� go tylko dla siebie, rzuci� na kolana i uczyni� wiecznym niewolnikiem. Nie, to by�o zbyt trudne, zbyt wyczerpuj�ce, walka miedzy dwiema tak wielkimi pot�gami, a on w samym centrum tej bitwy. Czu� si� jak w pu�apce, zdecydowanie musia� stan�� po kt�rej� ze stron. Ona tego nie rozumie, wiedzia� to, pogodzi�a si� z tym, ale nie jest w stanie tego zrozumie�. Presja spo�ecze�stwa zmusi�a j�, aby by�a tu dzisiaj, aby sta�a za jego plecami i pr�bowa�a by� z nim w tak wa�nej chwili. Wielu ludzi zapewne nie jest w stanie tego poj��, by� tego �wiadom. Ca�y ten plan musia� narodzi� si� na samym dnie, tam gdzie cz�owiekowi nie pozostaje ju� nic wi�cej poza zasadami. Gdzie stanowi� one ostatni bastion jego natury, jedyn� bro� przed ca�kowitym zepsuciem, poddaniem si� woli zmys��w i pieni�dzy, totalnej anarchii moralnej. - Nie przejmuj si�, wszystko p�jdzie dobrze - m�wi�a ciep�o do niego. By�a r�wnie stremowana, ale jej by�o �atwiej. To nie ona mia�a tam wyj�� i powiedzie� co� m�drego, co� co spodoba si� wszystkim, utwierdzi w przekonaniach zwolennik�w, przekona tych nie do ko�ca wierz�cych. Czy sam w to wierzy�?, a kto jest bez winy, pierwszy niech rzuci kamieniem. To ogromna odpowiedzialno��, nie tylko przed lud�mi, przed sob�, przed w�adz�. To o wiele wi�cej. Tam na ulicy nie ma si� w�tpliwo�ci, �e kto� powinien zacz�� robi� porz�dek, ale jak to b�dzie wygl�da�o, gdy zostanie ju� sam, maj�c to cholerne prawo, mog�c go u�y�, nietykalny przez w�adz�, sam przeciw wszystkim, pomi�dzy zamkni�tymi na cztery spusty oknami i drzwiami, w ciemnej ulicy, na miejscu zbrodni. Jak b�dzie si� czu�? Czy na czas przyjdzie ta ogromna z�o��, kt�ra mo�e pchn�� go do takich czyn�w, czy rozpali go do bia�o�ci i pomo�e mu nacisn�� spust, czy te� ogarnie go strach i wyrzuty sumienia. Czy b�dzie zdolny si� z tym zmierzy�? Wszystko b�dzie dobrze, �atwo powiedzie�. - Chyba musz� ju� i�� - podni�s� si� z krzes�a. Pierwszy �wi�ty, te� co�. Obj�� j� mocno ramieniem i wtuli� si� w bujne w�osy, dotykaj�c wargami delikatnej szyi. Odda�a si� temu poca�unkowi w pe�ni, odchylaj�c g�ow�, pr�buj�c odgarn�� wchodz�ce mu w usta w�osy. Kolejny ciep�y ognik rozpali� si� w jego wn�trzu, ale zgasi� go zaraz. Jego twarz rozpogodzi�a si�, wreszcie by� gotowy. Najpierw przem�wi� prezydent. T�umy zebrane w ogromnej sali (wszyscy we frakach, garniturach, sukniach wieczorowych) ucich�y, gdy tylko pojawili si� pierwsi dostojnicy, szepty i ciche chichoty uci�o dopiero pojawienie si� g�owy pa�stwa. Teraz panowa�a bezwzgl�dna cisza. Prezydent zacz��. "Drodzy zebrani, panie, panowie..." M�wi� o ostatnich latach, o z�u jakie zal�g�o si� na ulicach, o potrzebie wprowadzenia jakiego� rodzaju stanu wyj�tkowego, o podj�ciu walki. Wspomnia� czasy, gdy pa�stwo dzi�ki edukacji i dzia�aniom wymiaru sprawiedliwo�ci doprowadzi�o do zerowych statystyk kryminalnych. Opowiada� o d�ugich latach, jakie prze�y�, on i wi�kszo�� tu zebranych, bez opieki policji patroluj�cej miasta, bez wi�zie�, bez s�d�w i co najwa�niejsze bez przest�pc�w. Spu�ci� g�ow� m�wi�c o pierwszej kradzie�y, kt�ra wydarzy�a si� kilkana�cie lat temu, zupe�nie nie gro�nej, pope�nionej przez jakiego� uczniaka, o tym, jak wszystko potem powr�ci�o do normy, i �e dzisiaj osoba ta jest szanowanym obywatelem. Zmieni� ton g�osu, gdy zmuszony by� przypomnie� wydarzenia sprzed dw�ch lat, kiedy to dokonano napadu na bank i bestialskiego morderstwa kilku pracownik�w. M�wi� o obradach Komisji i przywr�ceniu cz�ci funkcjonariuszy do s�u�by ulicznej, o tym jak przebiega�y te rozmowy i dlaczego postanowiono zrezygnowa� z broni. M�wi� o s�abych stronach natury ludzkiej i o jej prawach do �ycia. O wyborze jaki zmuszeni wszyscy byli podj��, gdy przest�pstwa sta�y si� nagminne, o wyborze mi�dzy dalszym nadstawianiem drugiego policzka i znoszeniu coraz to silniejszych raz�w, a podj�ciu walki, w obronie swoich matek, ojc�w, �on, dzieci. W obronie tego, o co walczyli ca�e swoje �ycie, pracuj�c ci�ko, nie raz w pocie czo�a, ale uczciwie, bez zazdro�ci, zawi�ci, czy pychy. �yj�c zgodnie z Przykazaniami. "To nie jest dobra droga - m�wi� - ale w obecnej sytuacji musimy wybra� mniejsze z�o. Inaczej b�dziemy odpowiedzialni za pogr��enie �wiata w zupe�nym chaosie, za utorowanie mu drogi do w�adzy, za pocz�tek ko�ca. Nie mo�emy sobie na to pozwoli�, nie mo�emy da� szansy z�u, by obj�o w�adz�, by zagna�o nas do w�asnych dom�w i kaza�o siedzie� cicho, czekaj�c tylko kiedy po nas przyjdzie, kiedy nadejdzie nasz czas. Nie. Dlatego jeste�my tu dzisiaj. Podj�li�my to wyzwanie, rzucamy r�kawic� w twarz rywalowi. Wiemy �e gra nie fair, ale c�, zwyci�ymy go w�asnym uporem, si�� naszych serc, graj�c zgodnie z zasadami, wed�ug regu�." Piotr siedzia� dalej, mi�dzy ministrem sportu a kanclerzem Unii. Przys�uchiwa� si� uwa�nie, pr�buj�c jednocze�nie posk�ada� do reszty w�asn� mow�. A jakie to regu�y? �e legalnie b�d� m�g� nosi� bro�, �e b�d� m�g� strzela� bez ostrze�enia? A mo�e ta, �e wszyscy ju� o tym wiedz� i mog� przesta� dop�ki na nich nie trafi�. Regu�a numer jeden, nie ma legalnej wojny bez jej wypowiedzenia. Tymczasem prezydent m�wi� dalej. "Jest w�r�d nas dzisiaj cz�owiek, kt�remu powierzamy to zadanie. Nie spos�b nie doceni� jego po�wi�cenia, wyrzekni�cia si� �ycia w spokoju, spokojnego sumienia. Niewielu z nas potrafi�oby zrezygnowa� ze szcz�cia, z daru monotonnych wieczor�w przed telewizorem, lub z ksi��k� w r�ku, na rzecz d�ugich spacer�w po wielkich osiedlach i bocznych ulicach miasta, za przyjaciela maj�c jedynie ten oto kawa�ek �elaza." - Tu przekr�ci� g�ow� w prawo, wyci�gaj�c jednocze�nie r�k�, gdzie zza bocznej kurtyny wychodzi� ju� wysoki umundurowany funkcjonariusz trzymaj�c przed sob� t� archaiczn� bro�. Obrzyn jak si� patrzy, u�miechn�� si� Piotr, taki jak na starych filmach. Dok�adnie taki, jaki sobie wymarzy�. "Nie jest taka stara, na jak� wygl�da - uspokaja� prezydent. - To ca�kiem nowa bro�, pe�na nowych rozwi�za�. Zdo�ali�my zmie�ci� w niej ca�kiem poka�ny magazynek, nie jest wi�c tak cz�sto prze�adowywana, ma mniejszy odrzut i co najwa�niejsze mo�e z niej korzysta� tylko jeden cz�owiek. Jest te� nieco l�ejsza od starszych modeli." Zainteresowanie publiczno�ci osi�ga�o powoli apogeum, Piotr siedz�c jeszcze przez chwil� incognito mi�dzy politykami wpatrywa� si� w b�yszcz�ce oczy i rozdziawione usta. Ma�o tam by�o twarzy spokojnych, na kt�rych nie rysowa�a si� pogo� za emocjami i mocniejszymi doznaniami. Wi�kszo�� czeka�a na show, po tu byli, aby spe�ni�y si� ich najskrytsze marzenia. Wychowani na �onie mi�o�ci, pozbawieni mocnych wra�e�, zar�wno w �yciu, jak i na ekranie, p�kali teraz z ciekawo�ci i zachwytu przed t� oaz� przygody, �mierci i ryzyka. Otwierano dzi� krain� podniesionej adrenaliny, a oni mogli tylko siedzie� na swoich miejscach i wierci� si� niespokojnie. Akcja, bohaterowie, dobro i z�o, odwieczna walka, oto nowy sens �ycia. Piotr patrzy� z lekkim przestrachem. Przez jego g�ow� w dotychczasowym �yciu przewin�o si� tysi�ce historii, rozpala�y w nim nami�tno�ci, ��dze, gniew, ca�� gam� uczu�, ale potrafi� nad nimi panowa�. Zaw�adn�� ka�dym uczuciem i st�amsi� je w zarodku, lub zgnie�� ju� du�o p�niej, gdy przeradza�o si� w paso�yta pustosz�cego jego wn�trze. Wyj�tek stanowi�a mi�o��, musia� j� od siebie odsun��, a raczej roz�o�y� tak, by �aden cz�owiek nie dosta� jej za du�o. Podzieli� jej zapas na r�wne kawa�ki i rozrzuci� po �wiecie. W ten spos�b uda�o mu si� odej�� od Magdy. I by� jeszcze strach, jedyny niezale�ny do tej pory. Wiele razy mu ulega�, chocia� ostatnio by�o z tym coraz lepiej. Ju� od lat nie zdarzy�o mu si� uciec, chowa�, czy milcze�. Mia� nadziej�, �e nie przegra �adnej z nowych bitew, ale wiedzia�, �e strach przyjdzie, �e zawsze b�dzie na niego czeka� i zapewne nie da mu spokoju. Strach, to oznacza�o przynajmniej dw�ch na jednego. Oczywi�cie, je�li oni nie b�d� si� tak�e bali. A prezydent ko�czy�. "Chcia�bym przedstawi� wam pierwszego wys�annika sprawiedliwo�ci, anio�a kt�rego tym razem to my, ludzie zsy�amy mi�dzy bestie, by obwie�ci� im nasz wyrok. Mo�e to zbyt obrazoburcze por�wnanie, ale chyba najlepsze. Panie i panowie... Piotr S." Wyci�gni�ta d�o� wskazywa�a jednoznacznie. Piotr podni�s� si� z krzes�a. Na sali zagrzmia�y oklaski, tysi�ce r�k uderzaj�cych o siebie wype�ni�y d�wi�kiem przestrze�, go�cie zacz�li podnosi� si� z siedze�, kto� z ty�u zacz�� skandowa� jego imi�. W�r�d blask�w fleszy przeszed� odleg�o�� dziel�c� go od m�wnicy i u�cisn�� prawic� prezydenta. Podzi�kowa� mu za oddanie g�osu i stan�� wobec podnieconego t�umu. "Prosz� pa�stwa... - podni�s� r�k�, aby ich uciszy�. - Prosz� pa�stwa." Oklaski umilk�y i tylko skanduj�cy jego imi� g�os powt�rzy� si� jeszcze kilka razy. Wszyscy usiedli. Piotr spojrza� kolejny raz w ich oczy. Czeka�y. "Nie ulega w�tpliwo�ci, �e to wa�na chwila, nie tylko dla mnie, nie tylko dla was. Dla przysz�o�ci tego kraju. Decyzja o odpowiedzeniu przemoc� na przemoc zmienia ludzkie nastawienia do �wiata, religii, rz�du. Od dzi� nikt nie powinien czu� si� wolny od obowi�zku wypowiedzenia si� w tej sprawie, od zaj�cia swojego w�asnego stanowiska. Strzelanie do ludzi jest rzecz� trudn� i wcale nie zamierzam tego ukrywa�. Niekt�rzy z was traktuj� to jak przygod�, inni jak konieczno��, jeszcze inni wzruszaj� ramionami i m�wi�, �e to naturalna kolej rzeczy, historia si� powtarza. Dobrze wiecie jak brutalne czyny ostatnio pope�niano, gwa�ty, zn�canie si� nad lud�mi, morderstwa pope�niane z zimn� krwi�. Czy sprawc�w tych czyn�w mo�na postawi� na r�wni z cz�owiekiem dobrym, pozwalaj�cym sobie co najwy�ej na ma�e k�amczuszenie? Czy te� przyr�wna� ich do zwierz�t i to tych najgorszych, do drapie�nik�w zagra�aj�cych naszemu bezpiecze�stwu? A wtedy wymordowa� ich, jednego po drugim, bez lito�ci, bez zb�dnych pyta�, bez pr�by wyt�umaczenia. Ale jest jedno pytanie, kt�re ci�nie mi si� na usta. Gdzie l�gn� si� takie szkodniki, gdzie dorastaj�? Co za matki czyni� ze swych syn�w morderc�w, co za okoliczno�ci? Chcia�bym, drodzy pa�stwo, aby�my spojrzeli na siebie i zadali sobie to pytanie, czy gdzie� w naszych domach, przed telewizorem, w pokoju na pi�trze, czy przy niedzielnym stole nie l�gnie si� co�, co p�nym wieczorem wychodzi na ulic� z kijem baseballowym, lub kuchennym no�em. To bardzo wa�ne pytanie, bo je�li dzi� jeste�cie za, co b�dzie gdy pewnego dnia wy, lub kto� z waszych bliskich znajdzie si� po drugiej stronie. Gdzie znajduje si� granica pomi�dzy tym co wybaczalne, a tym co nie? Wszyscy jeste�my lud�mi, grzesznymi istotami z mn�stwem s�abo�ci. Cywilizacja nie czyni cz�owieka mocnym, os�abia jego instynkty, pozwala na coraz wi�ksze wygody. Cz�owiek ma coraz mniej charakteru i silnej woli, zlewa si� w jedn� wsp�ln� kreowan� przez media istot�. Czujemy niemal�e jak odpowiedzialno�� za nasze czyny zmniejsza si�, przechodzi na barki spo�ecze�stwa. Dzisiaj wychodz� na ulic�, ale co je�li jutro spotkam tam kt�rego� z was? Czy macie w sobie tyle si�y? Czy wasze dzieci maj� jej w sobie wystarczaj�co du�o? Chc� powiedzie�, �e walka jak� podejmuj� nie jest najwa�niejsza, �e to tylko czubek g�ry lodowej, ta widoczna jedna dziewi�ta. Ale pozosta�e osiem dziewi�tych nale�y do was, rozgrywane jest w waszych g�owach i sercach. Dopiero je�li kto� przegra t� walk�, ma szans� spotka� si� z wylotem tej oto lufy." Krawat pod szyj� zacz�� uciska� go niezno�nie, czas ko�czy� z tym wszystkim - pomy�la�. "Chcia�bym podzi�kowa� tu obecnym i wyrazi� nadziej�, �e wiemy co robimy, i nie b�dziemy tego �a�owa�. Jak wiecie za kilka dni do��czy do mnie jeszcze kilku koleg�w, razem postaramy si� zrobi� co najlepszego si� da." Odszed� od m�wnicy. - Panie Piotrze, panie Piotrze! - oklaski prawie zag�uszy�y g�os ministra gospodarki. - Flinta! Zapomnia� pan flinty! Piotr odwr�ci� si� po�piesznie i skrywaj�c zak�opotanie si�gn�� szybko po zgub�. Podni�s� j� lekko do g�ry w ge�cie pozdrowienia i po�egnania. Fala oklask�w podnios�a jeszcze si�. Zszed� ze sceny kieruj�c si� w stron� pokoju. Sw�j udzia� uwa�a� za zako�czony. I tak zdrowo si� najad� tremy, dobrze, �e nie zacz�� si� j�ka�. - Panie Piotrze! - Ostre �wiat�o flesza o�lepi�o go na chwil�. Mimo to, po g�osie pozna� jednego ze znanych dziennikarzy, pracuj�cego dla du�ej gazety. - Niekt�rzy nazywaj� pana "Pierwszym �wi�tym". Co pan na to? Piotr wzruszy� ramionami: - To przesada - wyd�� usta nie wiedz�c czy jest w og�le sens si� nad tym rozwodzi�. - Mo�e to nie m�g�by by� ka�dy z nas, ale na pewno nie jestem �wi�tym. Ma pan moje s�owo. Ruszy� ostro przed siebie i znik� wszystkim z pola widzenia, ju� za drzwiami odsapn�� g�o�no. Na zewn�trz by�o ch�odno na tyle, �e z ust ulatywa�y mu malutkie k��buszki pary. Wcisn�� d�onie jeszcze g��biej w kieszenie kurtki, postawi� ko�nierz. Spacerowa� pustymi ulicami. Kaza� przywie�� si� w�a�nie tu, na jedno z osiedli po�o�onych na obrze�ach miasta. Taks�wkarz kluczy� na jego ��danie, pr�buj�c zgubi� ewentualny ogon. Nikt jednak za nim nie jecha�, chyba. Piotr nie by� pewny, ale siedz�c przez p� godziny z g�ow� w tylnej szybie nie zauwa�y� nic podejrzanego. Zostawi� kierowcy sowity napiwek z delikatn� uwag� o nie odbytym kursie, po czym wyszed� na �wie�e zimne powietrze. Zag��bia� si� w nieznajome zau�ki, penetrowa� coraz bardziej nieprzyjemne rejony. Przechodzi� przez w�skie uliczki, w kt�rych sypiali bezdomni i przez osiedlowe parki, gdzie na �awkach odbywa�y si� jeszcze pijackie imprezy. Tu i �wdzie zatacza�a si� jaka� posta�, ciemno�� nadawa�a wszystkiemu status anonimowo�ci. Pr�cz kilku zapl�tanych alkoholem j�zyk�w pr�buj�cych co� powiedzie�, woko�o by�o cicho. Pomy�la�, �e jesie� wt�acza ludzi do dom�w, gdzie z kolei szybko kryj� si� pod ciep�� ko�dr�. Sam mia� do tego podobne podej�cie. Nie wybra� wcale jakiej� spokojnej dzielnicy (chocia� nie wybra� te� najgorszej), spodziewa� si� wi�c �e ta noc nie przejdzie jednak bez echa. Tymczasem blokowisko wyra�nie sk�ania�o si� do snu. Setki powiek betonowego potwora zamyka�y si� jedna po drugiej. Wiecz�r wygasa� w coraz szybszym tempie. ��te �wiat�a �ar�wek zast�powa�y migaj�ce ekrany telewizor�w. �wiat zasiada� do konsumpcji codziennej dawki agresji, lekko wysma�onej, �wie�ej i krwistej. Na przystawk� podawano jak zwykle p�atki owsiane z proszkiem do prania i mobilem one, niezbyt to wysublimowane, ale wystarcza�o. Hipnotyczne w�asno�ci telewizji - najd�u�szy sen w historii ludzko�ci. A Piotr maszerowa�, kolejne klatki, bramy, ciemne zau�ki znika�y za jego plecami, ciche i spokojne. Ten brak wra�e�, czaj�cego si� za rogiem niebezpiecze�stwa obni�a� jego czujno��, patrolowanie przybiera�o charakter zwyk�ego spaceru, i tylko flinta ci���ca na plecach nie pozwala�a my�lom ulecie� gdzie� dalej, trzyma�a je mocno na �elaznym �a�cuchu. Co b�dzie gdy..., a co by by�o gdyby...? Us�ysza� jaki� ha�as, brz�k szk�a. Odwr�ci� si� i stan�� w bezruchu. Nas�uchiwa�. Kroki. Trza�ni�cie drzwiami, ju� wiedzia� gdzie. Bieg� cicho, prawie bezd�wi�cznie. Mi�kko stawia� stopy na betonowym chodniku, opada� i wzlatywa� niby czarny ptak, drapie�ca podkradaj�cy si� do upatrzonej ofiary. Tak z reszt� by�o. Wyjrza� zza rogu. Bystre oczy bada�y osiedlow� uliczk�. Przemiata�y dwa chodniki po obu stronach w�skiej jezdni, przygl�da�y si� drzewom i latarniom, kontrolowa�y drewniany warzywniak, sprawdza�y lini� bram w pobliskim bloku. W ci�gu kilku chwil namierzy�y samotn� posta� poruszaj�c� si� pod os�on� cieni rzucanych przez stare drzewa. Znikaj�c� za ceglanym �mietnikiem. Piotr podbieg� bli�ej kryj�c si� za kolejnymi pniami. Dopad� obdrapanej �ciany �mietnika. Teraz dzieli�o go od postaci tylko kilka metr�w, zaledwie dwa sprawne ruchy. Uspokoi� nerwy i wynurzy� si� z cienia po drugiej stronie. M�czyzna kl�cza� przodem do niego, pochylony robi� co� nerwowo. Wyciera� o traw� zakrwawiony n�. Piotr poruszy� si� niespokojnie, zdradzaj�c swoj� obecno��. Tamten podni�s� g�ow� ukazuj�c pooran� szramami twarz. - Co? - zachrypia� gro�nie. - Czego tu kurwa szukasz? Grymas ods�oni� zniszczone z�by. - Spierdalaj. Ostatnie s�owo przypomina�o warkni�cie w�ciek�ego zwierz�cia. Piotr sta� niewzruszenie. Zbyt cz�sto chodzi� ulicami, zbyt wiele widzia� wcze�niej. Przez ostatnie lata krew la�a si� z ka�dego zak�tka miasta, ws�cza�a w ziemi� i dawa�a wci�ga� przez liczne korzenie z powrotem do g�ry. To ju� nie pierwsza ziele�, kt�ra karmiona jest czerwieni�. Krew do krwi, punkt w kt�rym historia mo�e si� zap�tli�. Zrobi� krok do przodu, wy��czony, martwy, zupe�nie zimny i nieobecny, zostawiaj�c dusz� gdzie� za sob�, skulon� i smutn�, wylewaj�c� �zy w�r�d wstrz�saj�cych ni� skurcz�w. To oddzielenie zdarzy�o mu si� ju� nie po raz pierwszy. - Poka� - powiedzia�. Obliza� beznami�tnie wysuszone wargi. Tamten znieruchomia�. - Czyja to krew? Podszed� jeszcze bli�ej, i gdy tamten znowu nie zareagowa�, przykl�kn��. Ale m�czyzna odepchn�� go, wzbudzi� si� wreszcie i kopn��. Piotr zatoczy� si� do ty�u: "Chc� zobaczy�, poka� mi!!" To tylko gra, to tylko gra, powtarza� sobie. - Spadaj st�d, popapra�cu! Ton jego g�osu nie by� ju� tak przekonuj�cy, skulona z ty�u dusza wyczu�a t� r�nic�, cia�o skin�o g�ow� delikatnie w jej kierunku. Da�o krok do przodu i przykl�kn�o. - Ja tylko chcia�em zobaczy�. Znowu to beznami�tne oblizanie. Wpatruj�c si� w oczy tamtego cia�o Piotra czeka�o. U�miecha�o si� nawet. - �adna? - powiedzia�o w ko�cu, gdy nie mog�o ju� wytrzyma� tej bezlitosnej ciszy bez ruchu w kt�r�kolwiek stron�. Ciekawo�� i rosn�cy z ka�d� chwil� gniew wykr�ca�y je nienaturalnie, dr��y�y, nie pozwala�y zachowa� spokoju. Jego oddech zmienia� si� powoli w g�o�ne sapanie. M�czyzna spojrza� na Piotra. - Lubisz krew? Lubisz, prawda? Nim cia�o zd��y�o mrugn�� okiem, mia�o ju� przy twarzy n�, nie do ko�ca jeszcze wyczyszczony. Cienkie paski czerwieni wyra�nie odcina�y si� od b�yszcz�cego ostrza. <i> - Masz, chla�nij sobie </i> - ni to powiedziane, ni us�yszane. Zawieszone gdzie� mi�dzy nimi i jeszcze tym no�em, gdzie pojedyncze kropelki ruszy�y ju� w stron� ziemi, �lizgaj�c si� po bladym ostrzu. <i> Masz, chla�nij. </i> Dusza zawy�a zwracaj�c sw� twarz ku niebu, cia�o wykrzywi�o si�, zacisn�o powieki. Przej�� je nag�y strach, dreszcz przebieg� wzd�u� ca�ych plec�w zostawiaj�c na nich du�e krople zimnego potu. Gdzie� w �rodku czai�a si� panika, zacz�� �a�owa� ca�ej tej gry, pr�by zrozumienia. Nag�y impuls spowodowa�, �e wyci�gn�o j�zor. Chlasn��. Ciche modlitwy wype�ni�y mu g�ow�, a blada posta� duszy za jego plecami powsta�a i splot�a swe r�ce w religijnym ge�cie. J�zyk prze�lizn�� si� kolejny raz po spragnionych wargach i jeszcze jedna porcja obcej krwi znalaz�a si� w jego prze�yku. Samotna �za sp�yn�a po bladym policzku. Duch, staj�cy za nim, podszed� bli�ej by po�o�y� r�ce na jego ramionach. Dotkn�� czo�em zimnego karku. Teraz byli ju� razem, na powr�t rozumieli wzajemnie swoje potrzeby. Czasami cel u�wi�ca �rodki, ale tylko czasami, pami�taj o tym Piotrze, szepni�to mu do ucha. Mo�e nie tylko by�a �adna, mo�e wcale nie musia�a by� �adna. Wsta� z kl�czek i popatrzy� na tamtego z g�ry. Ma�y, tch�rzliwy szczur biegaj�cy wsz�dzie z no�em, pod�y, nie mog�cy poradzi� sobie z w�asnym �yciem, nie maj�cy tyle si�y i odwagi, aby stan�� z nim twarz� w twarz i podj�� to wyzwanie. Niedowarto�ciowany, zakompleksiony gnojek uderzaj�cy w tych, kt�rzy ze wzgl�du na w�asne zasady b�d� bali si� odda�. Zwyk�e �cierwo nie nios�ce ze sob� nic dobrego, tylko zgnilizn� i zniszczenie. Wieczne ujadanie, obra�anie i upadlanie innych. Paso�yt, szkodnik, choroba. - Poka� mi - powiedzia� zimno. Poczu� to, gdy smakowa� jej krew. �atwa ofiara, zbyt m�oda by si� broni�, ale w sam raz by zwr�ci� na siebie uwag�. By przyci�gn�� pierwsz� my�l, zaszczut� natychmiast instynktami w�adaj�cymi zwierz�ciem. A dalej ju� posz�o. Czy to by�y czarne rajstopy, kr�tka sukienka, czy spos�b chodzenia? To nie wa�ne, wystarczy�o by wywo�a� to zwierz� gdzie� z g��bi, by zwr�ci�o w t� stron� te swoje brudne �lepia i posz�o za pierwszym instynktem jaki si� pojawi�. Zgwa�ci�? Zabi�? Torturowa�? - Poka� mi - powt�rzy�. M�czyzna wsta�, obliza� drug� stron� no�a i wskaza� ruchem g�owy za siebie. - Tam. Przystawi� twarz do twarzy Piotra. Patrzyli sobie w oczy. Piotr ujrza� w nich �mier�, t� kt�ra by�a ko�cem, ostatnim przystankiem chorego organizmu, wyrokiem na siebie i reszt� �wiata. Jedyn� sprawiedliw� kar� daj�c� ukojenie �pi�cym, oraz ich bliskim. Rozgrzeszaj�c� po cz�ci spo�ecze�stwo z grzechu bezczynno�ci. Krew na ustach mia�a s�ony smak, to by� pierwszy i ostatni raz, przyrzek� sobie. Nie mo�na wybaczy� tego, co si� sta�o, nie ma usprawiedliwienia dla morderstwa z zimn� krwi�. Zastanawia� si� nad tym bardzo cz�sto: jak my�li psychopata, czy morderca. Krew na jego ustach by�a po prostu s�ona, tylko tyle. Nie by�o w niej odpowiedzi. Nie by�o jej te� na zewn�trz. Poj�� �e to po prostu s�abo��. W kt�rym� momencie cz�owiek zacz�� si� cofa�, stawa� na powr�t zwierz�ciem. Jak to si� sta�o, �e przegapili�my ten moment? Ruszyli w stron� bloku. Firanka powiewa�a w wybitym oknie, wsz�dzie le�a�y drobiny szk�a. U�o�one obok drewniane skrzynie na owoce pozwala�y dosta� si� do po�o�onego na parterze mieszkania bez wi�kszych przeszk�d. M�czyzna splun�� i zatrzyma� si� przed �cian�. - Tam jest. Ich spojrzenia spotka�y si� ponownie. Piotr spu�ci� powoli powieki, zbyt wiele �mierci. Odwr�ci� si�, by wej�� na skrzyni�. Nogi odmawia�y mu pos�usze�stwa, ale si�� woli zmusi� je do zrobienia kroku naprz�d, a potem jeszcze jednego. Stan�� na tyle wysoko, �e wn�trze mieszkania nie kry�o przed nim ju� �adnej tajemnicy. Spojrza� na ��ko. Bo�e... Silny impuls b�lu eksploduj�cy pod czaszk� przywo�a� inny obraz, stary sen powtarzaj�cy si� wielokrotnie, nocny koszmar zawsze przyprawiaj�cy go o dreszcze i zimny pot. Bia�ka oczu, krzycz�ce spo�r�d wielkiej plamy krwi zalewaj�cej pok�j, b�agaj�ce o lito��, pe�ne przera�enia nak�ada�y si� teraz z innymi bia�kami. Senna mara zakrywa�a rzeczywisto��, spycha�a j� na dalszy plan, by przem�wi� do niego jeszcze ten jeden raz. Patrzy� na blade usta wypowiadaj�ce z�owr�bne s�owa, dr�a� stoj�c sp�tany w samym sercu twierdzy wroga. <i> - Oto tw�j wyb�r. Nie masz innego, tylko jedna osoba p�jdzie z tob�. Nie mo�esz uratowa� nikogo wi�cej. - Gdy m�wi�, bia�e z�by prze�wieca�y zza pokrywaj�cego ca�� twarz zarostu. Mia� ko�o czterdziestki, nosi� proste, jednak podkre�laj�ce pe�nion� funkcj� ubranie. Przypomina�o mundur, cho� w istocie nim nie by�o. Nie by� cesarzem, jak kaza� do siebie m�wi�, a tylko zwyk�ym szumowin�, gangsterem kt�remu uda�o si� doj�� zdecydowanie za daleko i zgromadzi� zbyt wiele w�adzy. Stali w d�ugim w�skim korytarzu, oplataj�cym wie�� dooko�a, a obok nich znajdowa�y si� tylko te dziwne beczki. Od razu zwr�ci� na nie uwag�, niepokoi�y go, dra�ni�y. Gdy na nie patrzy�, co� niepokoj�cego przychodzi�o mu przez g�ow�. Nie m�g� uchwyci� tej my�li, b�d�cej niby s�owo na ko�cu j�zyka, kt�re ju� zaczyna si� wypowiada�, a ono w�a�nie gubi si� w pe�nej labirynt�w g�owie. Nie potrafi� o nich nie my�le�, ale ci�gle nie zna� ich przeznaczenia, tego co w sobie kryj�. Nim zd��y� z�apa� uciekaj�c� my�l, "cesarz" go o�wieci�. W jednej chwili znik�y wszelkie z�udzenia, ca�a nadzieja. - Nie znale�li�my wszystkich, ale chyba wi�kszo��. - Wypowiadaj�c te s�owa wskaza� r�k� w kierunku beczek. Ciemne �cianki w technicznej sztuczce odsun�y si� bezg�o�nie do ty�u, ukazuj�c kolejn� - szklan� warstw�. W przezroczystej cieczy, za szyb�, unosi�y si� ludzkie cia�a. Piotr podbieg� do pierwszej z brzegu. -Robert! - krzykn�� dopadaj�c do przezroczystej �cianki. Ciecz w �rodku wzburzy�a si� nieco, zako�ysa�o cia�em. - Robert! - Oni �yj�, prawda?- odwr�ci� si� do cesarza. Przej�ty nie zauwa�y� namiastki cynicznego u�miechu ukrytego na ustach i w k�cikach jego oczu. - Tak, oni �yj�. - Tym razem odpowied� kry�a pewne niedopowiedzenie. Piotr jednak nie zwr�ci� na nie tak�e uwagi, poniewa� w�a�nie rozpozna� posta� w nast�pnej beczce. Niepewnie wyci�gn�� r�k� w jej kierunku. - Mamo - szepn��. Czu� si� jakby opu�ci�y go wszystkie si�y. Przez chwil� czer� stan�a mu przed oczami, ale potem �wiat znowu powr�ci�, a wraz z nim jaka� nowa si�a, ch�� prze�ycia, by kiedy� wymierzy� sprawiedliw� kar�. Ta my�l przyt�oczy�a wszystkie inne. Podszed� do nast�pnej beczki. By�a tam ca�a jego rodzina: brat, matka, ojciec, ciotki, wujkowie i babcie, �ona. Bracia cioteczni, siostry. Nauczyciele, koledzy ze szk� kt�re ko�czy�, ci z podw�rka i ci z pracy. Tak, byli prawie wszyscy. Je�li zdradzi cesarzowi t� najs�odsz� z tajemnic, b�dzie m�g� odej��, i to nie tylko sam, ale z ukochan� osob�. Dwa �ycia za ten mi�y gest, ca�y �wiat dla niego, w nieustaj�c� tyrani�, wojn�, a dla mnie dwa �ycia, towar kt�ry jest dzisiaj najbardziej w cenie. Kiedy� tak nie by�o, jeszcze przed wojn� ludzie nie pami�tali o jego warto�ci przedk�adaj�c nad niego du�e wra�enia, pieni�dze, honor. Dzi� oddaje si� wszystko by go zyska� lub zatrzyma�. Rzeczy materialne nie maj� �adnego znaczenia, mo�na w jednej chwili porzuci� ca�y dobytek i po prostu odej��, po to by zachowa� �ycie, to najwa�niejsza nauka tych czas�w. I tylko inne �ycie mo�e by� warte tyle co nasze, czasami wiedza o losach bliskich, ch�� przebywania gdzie� w pobli�u. Dla zwyk�ych ludzi z ulicy nie by�o wi�kszego skarbu, ale tu, jak zauwa�y�, wci�� panowa�y stare zasady. Ile mo�na zrobi� dla pieni�dzy, ile ludzi po�wi�ci� w imi� w�asnego bogactwa i w�adzy? - Nie, nie zrobi� tego dla ciebie - szepn�� prze�ykaj�c �z�, kt�ra nie wiadomo dlaczego znalaz�a si� nagle w k�ciku jego ust. - Ani dla ciebie, ani dla nikogo innego. Przetar� r�k� rozpalon� twarz wci�gaj�c do p�uc ch�odne g�rskie powietrze. Niech si� dzieje co chce. Je�li �wiat ma by� taki jaki jest, lub jeszcze gorszy, to lepiej �eby w og�le go nie by�o. Niech przestanie istnie� i zadawa� cierpienia niewinnym ludziom, niech odpoczn� od niego, a on od nich. Ale co z tymi kt�rzy chc� �y� - j�kn�o co� w jego wn�trzu. - Czy i oni musz� zgin��, by odda� ostateczn� sprawiedliwo�� �wiatu? Co chcesz nazwa� ostateczn� sprawiedliwo�ci�? A jak my�lisz, co czeka tych ludzi i ich dzieci, skoro ich �ycie jest warte mniej ni� plik przepoconych banknot�w? I tak ich to kiedy� dosi�gnie, ich dzieci te�. Nie ma ju� nic do stracenia. Ale liczy si� ka�dy dzie�, ka�da minuta �ycia mo�e da� niewys�owion� rado��. Nie mo�na im tego odbiera�. Wojna kt�ra wybuch�a mu w g�owie nie pozwala�a podj�� �atwej decyzji, tysi�ce pyta� krzy�owa�o si� ze sob�, g�osy przekrzykiwa�y si�, zadawa�y pytania i odpowiada�y na nie wzajemnie. Na dnie, za lini� frontu ukrywali si� wodzowie poszczeg�lnych armii obserwuj�c przebieg kolejnych bitew. Przeciw zawi�ci i gniewowi wyst�pi� przede wszystkim strach. Przera�a�a go odpowiedzialno�� za tak ostateczny czyn, to ona wspomaga�a strach w tej wojnie. Ilu jest takich, kt�rym si� uda, kt�rych �ycie m�g�by zniszczy� mszcz�c si� na ca�ej reszcie. Ilu jeszcze ich pozosta�o, tych kt�rzy wybrali godne �ycie, ale skazali si� na wieczne wygnanie, nie�ask�, na najgorsze, ale tylko w�wczas, gdy kto� ich dopadnie. Pomy�la� o mie�cie, gdzie obowi�zywa�o ju� prawo si�y, ka�dy dom by� otoczony wysokim murem, za kt�rym grasowa�y wyszkolone do zabijania psy. Pomy�la� o hierarchii jaka si� wytworzy�a, o rodzinach silnych, kt�rych wszyscy bali si� ruszy�, czy cho�by szepn�� na ich temat z�e s�owo, i o tych s�abych, gdzie kobiety by�y gwa�cone, a m�czy�ni zmuszani do rzeczy r�wnie okropnych. Pomy�la� o uldze jak� im przyniesie. O ko�cu zniewag, piek�a na jakie zostali skazani. Przed oczyma stan�� mu tak�e obraz tych grubych �wi�, zajadaj�cych nogi z kurczaka i oblizuj�cych si� na my�l o zabawie z c�rkami s�siadki, kt�re ju� czeka�y w sypialni. Niezbyt ch�tne, ale to przecie� tylko dodawa�o pikanterii. Spojrza� g��boko w te �wi�skie oczka i zobaczy� w nich tylko po��danie, nagi instynkt, nienasycon� chu�. Nie m�g� znie�� tego widoku. Zrobi to, cho�by dla tych kt�re zna�, widzia� na w�asne oczy. Wiedzia� �e to niesprawiedliwe, �e odpowiedzialno�� zbiorowa jest z�a, ale nie by�o innego sposobu. Mam nadziej�, �e mo�e niekt�rzy chocia� mi wybacz� - kolejne str�ki �ez sp�yn�y mu do ust. Ich s�ony smak przywo�a� go do rzeczywisto�ci.</i> U�miechni�ta twarz cesarza na�o�y�a si� na wykrzywion� twarz mordercy. Maska ods�ania�a ostre z�by. Piotr spojrza� ostatni raz na cia�o m�odej dziewczyny: zakrwawiona twarz, rozrzucone szeroko nogi, powykr�cane r�ce, rany zadane no�em. Nie, pomy�la�, nie ma lito�ci. To morderca, a to ofiara, nie ma �adnych w�tpliwo�ci, �adnych niedom�wie�, �adnych skrupu��w. Powoli, spokojnie si�gn�� po bro� zawieszon� pod kurtk�. Wynurzy�a si� dostojnie, u�o�y�a mi�kko w silnych d�oniach i czeka�a. W jego g�owie cesarz podszed� do niewielkiego pulpitu, gdzie znajdowa�y si� dwa jednakowe przyciski. Zerkn�� w stron� Piotra. - Ostatnia szansa. - Wiem - odpowiedzia� spokojnie. Potem poci�gn�� za spust. Powietrze wype�ni�o si� nag�ym hukiem, zapachem prochu i �opotem tysi�cy skrzyde� go��bi ulatuj�cych z okolicznych dach�w ku ciemnemu niebu.