2756

Szczegóły
Tytuł 2756
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2756 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2756 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2756 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Nelson Demille Odyseja talbota Dom Wydawniczy REBIS poleca m.in. thrillery: Richard North Patterson WYROK OSTATECZNY MILCZ�CY �WIADEK OCZY DZIECKA Minette Waltera RZE�BIARKA W�DZID�O SEKUTNICY Nelson DeMille, Thomas B�ock MAYDAY Pau� Lindsay PRAWO DO ZABIJANIA Patrick Robinson HMS UNSEEN David Hood SZACHI�CI thrillery medyczne: Robin Cook EPIDEMIA ZARAZA MUTANT CHROMOSOM 6 INWAZJA TOKSYNA GOR�CZKA �MIERTELNY STRACH NOSICIEL ZAB�JCZA KURACJA SZKODLIWE INTENCJE DOPUSZCZALNE RYZYKO COMA UPROWADZENIE NELSON DEMIUI Prze�o�y�a Ma�gorzata Klimek DOM WYDAWNICZY REBIS Pozna� 2001 PODZI�KOWANIA Szczeg�lne wyrazy wdzi�czno�ci nale�� si� Judith Shafran za jej precyzyjn� i doskona�� redakcj� tekstu. Chcia�bym r�wnie� podzi�kowa� Josephowi E. Persico za to, i� dzieli� si� ze mn� swoj� wiedz� na temat Biura S�u�b Specjal- nych, Danielowi Starerowi za wnikliwe zbieranie informacji, a Herbertowi F. Gallagherowi i Michaelowi P. Staffordowi za jego uwagi dotycz�ce palestry prawniczej. Jestem zobowi�zany Ginny Witte za jej wiar�, Bernardowi Geisowi za pok�adane we mnie nadzieje. Danielowi i Ellen Bar- bierom za ich hojno��, a wielebnemu D. Noonanowi za rozgrze- szenie. OSOBY I MIEJSCA WYDARZE� Wszyscy bohaterowie tej ksi��ki s� postaciami ca�kowicie fikcyjnymi. Osoby publiczne wyst�puj� tylko w sytuacjach dla nich odpowiednich. M�czy�ni i kobiety z Biura S�u�b Strategicznych, �yj�cy czy zmarli, wspominani s� tylko mimochodem, aby wzmocni� wra�enie prawdopodobie�stwa wydarze�. Ci m�czy�ni i te ko- biety, kt�rzy wyst�puj� w powie�ci jako �ywi ludzie, �yli w cza- sie pisania ksi��ki. Weterani Biura S�u�b Strategicznych na- wet w najmniejszym stopniu nie pomagali przy powstawaniu powie�ci. Przedstawiona na kartach tej ksi��ki organizacja BSS w �aden spos�b nie reprezentuje wzmiankowanej wy�ej, a faktycznie istniej�cej organizacji weteran�w. Dom weekendowy rosyjskiej misji dyplomatycznej przy ONZ w Glen Cove na Long Island zosta� opisany z dba�o�ci� o szczeg�- �y, cho� pozwoli�em sobie na odrobin� literackiej swobody. Mia- steczko Glen Cove i jego okolice przedstawi�em z du�� wierno- �ci�, ale i tu czasem pozwoli�em sobie na odrobin� wyobra�ni. PIERWSZY MAJA PROLOG - W taki w�a�nie spos�b sko�czy si� �wiat - powiedzia� Wik- tor Androw. - Nie wybuchem i nie skowytem, lecz miarowym bip, bip, bip. Z grymasem na twarzy zrobi� gest w kierunku elektronicz- nych konsoli, kt�re ci�gn�y si� szeregiem wzd�u� �cian d�u- giego, s�abo o�wietlonego poddasza. Wysoki, starzej�cy si� Amerykanin stoj�cy za nim zauwa�y�: -W�a�ciwie nie sko�czy si�. Zmieni si�. I w ko�cu b�dzie bezkrwawy. Androw skierowa� si� w stron� schod�w. Jego kroki rozle- ga�y si� g�uchym echem na strychu. -Tak, oczywi�cie - przytakn��. Odwr�ci� si� i w p�mroku przygl�da� si� Amerykaninowi. Jak na sw�j wiek by� ci�gle przystojny, z jasnoniebieskimi ocza- mi i bujn� czupryn� bia�ych w�os�w. Jego spos�b bycia i nosze- nia si� by� jednak odrobin� zbyt arystokratyczny jak na gust An- drowa. -Chod�, mam dla ciebie niespodziank�. Tw�j stary przyja- ciel. Kto�, kogo nie widzia�e� od czterdziestu lat - powiedzia� Androw. -Kto? - Sklepikarz. Czy zastanawia�e� si� kiedy�, co si� z nim sta- �o? Jest teraz kapitalist�. � Skin�� g�ow� w stron� klatki scho- dowej. � Id� za mn�. Schody s� �le o�wietlone. Ostro�nie. � Kr�py Rosjanin w �rednim wieku prowadzi� w d� w�sk� klat- k� schodow� a� do ma�ego pokoju wy�o�onego boazeri� i sk�po o�wietlonego �ciennym lampionem. � Szkoda �e nie mo�esz przy��czy� si� do naszych pierwszomajowych obchod�w � po- wiedzia�. - Ale, jak co roku, zaprosili�my kilku zaprzyja�nio- nych Amerykan�w. I kto wie? Nawet po up�ywie tylu lat jeden z nich m�g�by ci� rozpozna�. � Amerykanin nie zareagowa�. Androw m�wi� dalej: � W tym roku zaprosili�my weteran�w 11 Brygady Abrahama Lincolna. Zanudz� wszystkich historyjkami, jak to uda�o im si� p� wieku temu u�mierci� faszyst�w w Hiszpanii. - Zostan� u siebie. - To dobrze. Przy�lemy ci troch� wina i jedzenia. Jedzenie jest tutaj dobre. - O tym ju� si� przekona�em. Androw poklepa� si� jowialnie po wydatnym brzuchu. - Za rok Moskwa b�dzie sprowadza� ameryka�sk� �ywno�� na bardzo korzystnych warunkach. - U�miechn�� si� w nik�ym �wietle. P�niej otworzy� drzwi ukryte w boazerii. - Wejd�my. Przeszli do du�ej kaplicy w stylu el�bieta�skim. -T�dy prosz�. Amerykanin przeszed� przez kaplic�, kt�ra pe�ni�a teraz funkcj� biura, i usiad� w fotelu. Rozejrza� si� woko�o. -Twoje biuro? -Tak. Amerykanin pokiwa� g�ow�. Poniewa� nie m�g� sobie wy- obrazi�, �eby w jakiejkolwiek rezydencji mog�o si� znajdowa� wi�ksze i bardziej eleganckie biuro, doszed� do wniosku, �e nawet radziecki ambasador przy Organizacji Narod�w Zjedno- czonych nie dysponuje podobnym pomieszczeniem. Wiktor Androw, g��wny rezydent KGB w Nowym Jorku, by� bez w�t- pienia grub� ryb�. -Ju� wkr�tce b�dzie tutaj tw�j stary przyjaciel. Mieszka niedaleko. Zosta�o jednak jeszcze troch� czasu na ma�ego drin- ka - powiedzia� Androw. Amerykanin spojrza� w stron� odleg�ego ko�ca kaplicy. Po- nad miejscem, w kt�rym kiedy� by� o�tarz, wisia�y portrety �czerwonej tr�jcy": Marksa, Engelsa i Lenina. Spojrza� ponow- nie na Androwa. - Czy wiesz, kiedy nast�pi Uderzenie? Androw nala� sherry do dw�ch kieliszk�w. - Tak. - Poda� kieliszek Amerykaninowi. - Koniec nadejdzie tego samego dnia, kiedy to wszystko si� zacz�o. � Podni�s� sw�j kieliszek. � Czwartego lipca*. Na zdarowie. -Na zdarowie - odwzajemni� si� Amerykanin. * 4 lipca 1776 r. - data uchwalenia Deklaracji Niepodleg�o�ci Stan�w Zjednoczonych (przyp. t�um.). 12 Patrick 0'Brien sta� na tarasie widokowym na sze��dziesi�- tym dziewi�tym pi�trze budynku RCA w Rockefeller Center i spo- gl�da� na po�udnie. W oddali drapacze chmur przechodzi�y jak g�rski grzbiet w dolin� ni�szych budynk�w, p�niej wspina�y si� znowu spadzistymi wie�ycami na Wali Street. Nie odwracaj�c g�owy, 0'Brien odezwa� si� do stoj�cego za nim m�czyzny: -Kiedy by�em ch�opcem, anarchi�ci i komuni�ci rzucali bomby na Wali Street. Zabili paru ludzi, przewa�nie robotni- k�w, urz�dnik�w i go�c�w. W wi�kszo�ci ludzi podobnych do nich, pochodz�cych z tej samej klasy. Nie wierz�, �eby kiedy- kolwiek dostali kogo� wa�nego i przerwali cho�by na pi�� mi- nut transakcje handlowe. Stoj�cy za nim Tony Abrams, kt�rego rodzice byli komuni- stami, u�miechn�� si� z przymusem. -Ich dzia�anie mia�o raczej wymiar symbolu. - Przypuszczam, �e tak mo�na to dzisiaj okre�li�. - 0'Brien spojrza� na Empire State Building widniej�cy w odleg�o�ci trzech czwartych mili. - Tu, w g�rze, jest bardzo cicho. To pierwsza rzecz, kt�r� zauwa�a cz�owiek przywyk�y do Nowego Jorku. T� cisz�. - Spojrza� na Abramsa. - Lubi� tu przychodzi� wieczorem po pracy. Czy by� pan tutaj przedtem? -Nie. Abrams od ponad roku wsp�pracowa� z firm� prawnicz� 0'Brien, Kimber�y i Ros�, kt�rej biura mie�ci�y si� na czter- dziestym czwartym pi�trze budynku RCA. Rozejrza� si� po opu- stosza�ym tarasie. Mia� kszta�t podkowy obejmuj�cej od po�ud- nia, zachodu i p�nocy powierzchni� kryj�c� pion windy. Taras by� wy�o�ony czerwon� terakot�. Jego skraj zdobi�y posadzone w doniczkach sosny. Garstka turyst�w, w wi�kszo�ci ze Wschodu, sta�a przy szarej �elaznej balustradzie, pstrykaj�c zdj�cia o�wie- tlonego miasta, kt�rego widok rozci�ga� si� poni�ej. 13 - I musz� przyzna�, �e nie by�em ani na szczycie Statuy Wol- no�ci, ani na Empire State Building - doda� Abrams. -Ach tak, prawdziwy nowojorczyk. Milczeli przez chwil�. Abrams zastanawia� si�, dlaczego 0'Brien poprosi� go, aby mu towarzyszy� podczas wieczornego spaceru. By� urz�dnikiem s�dowym �l�cz�cym po nocach, aby uzyska� stopie� naukowy i nigdy nie widzia� nawet biura 0'Briena, nie m�wi�c ju� o tym, �e nie zamieni� z nim nawet tuzina s��w. Wydawa�o si�, �e 0'Brien jest zaabsorbowany widokiem rozpo�cieraj�cym si� w kierunku zatoki. Przeszuka� kiesze- nie, a nie znalaz�szy tego, czego szuka�, zapyta� Abramsa: - Czy ma pan �wier� dolara? Abrams poda� mu monet�. 0'Brien podszed� do elektronicz- nego aparatu widokowego umieszczonego na s�upie i wrzu- ci� monet�. Maszyna zaszumia�a. 0'Brien spojrza� na spis wi- dok�w. -Numer dziewi��dziesi�t siedem. � Przesuwa� obrazy do momentu, gdy wskaz�wka aparatu zatrzyma�a si� na wy- branym numerze. Przygl�da� si� przez pe�n� minut�, p�- niej powiedzia�: � Ta dama w porcie ci�gle budzi we mnie dreszcz. � Wyprostowa� si� i spojrza� na Abramsa. � Czy jest pan patriot�? Abrams uzna� to pytanie za podchwytliwe i zbyt osobiste. -Nie by�em dotychczas w sytuacji, w kt�rej m�g�bym to sprawdzi� - odpowiedzia�. Z wyrazu twarzy 0'Briena nie wynika�o, czy aprobuje te odpo- wied�, czy te� nie. -Prosz�, chce pan spojrze�? Aparat zazgrzyta� i przesta� szumie�. - Chyba sko�czy� si� czas - stwierdzi� Abrams. - Trzy minuty jeszcze nie min�y. Niech pan wy�le skarg� do �Timesa", Abrams. - Tak jest. - Robi si� zimno. - 0'Brien w�o�y� r�ce do kieszeni. -Mo�e wejdziemy do �rodka? 0'Brien zignorowa� propozycj�. - Czy m�wi pan po rosyjsku, Abrams? � zapyta�. Abrams spojrza� na niego. To nie by� ten rodzaj pytania, kt�re si� stawia, nie znaj�c odpowiedzi. -Tak. Moi rodzice... 0'Brien pokiwa� g�ow�. 14 � Kto� mi m�wi�, �e pan zna ten j�zyk. Mamy pewn� liczb� klient�w m�wi�cych tylko po rosyjsku. Na przyk�ad �ydow- skich emigrant�w w Brook�ynie. Zdaje si�, �e to pa�scy s�siedzi. Abrams potakn��. -Nie m�wi� ju� tak dobrze jak kiedy�, ale na pewno m�g�- bym si� z nimi porozumie�. � Dobrze. Czy nie wymaga�bym zbyt wiele, gdybym poprosi� pana o wyszlifowanie rosyjskiego? Mog� panu dostarczy� ta- �my z Departamentu Stanu. -W porz�dku. 0'Brien przez kilka sekund spogl�da� na zach�d, p�niej powiedzia�: �Kiedy by� pan detektywem, pa�skim obowi�zkiem by�a ochrona Radzieckiej Delegacji przy ONZ na Wschodniej Sze��- dziesi�tej Si�dmej. Abrams spojrza� na 0'Briena. -Jako warunek mojego odej�cia ze s�u�by podpisa�em przy- si�g� milczenia o moich dawnych obowi�zkach. - Naprawd�? Ach tak, by� pan przecie� w wywiadzie policyj- nym, zgadza si�? Czerwony Szwadron. -Ta nazwa si� zmieni�a. To brzmi zanadto... -Zanadto oddaje faktyczny stan rzeczy. Na Boga, �yjemy w wieku eufemizm�w, prawda? Jakiej nazwy u�ywali�cie mi�- dzy sob�, gdy w pobli�u nie by�o szef�w? - Czerwony Szwadron. - Abrams u�miechn�� si�. 0'Brien tak�e si� u�miechn�� i m�wi� dalej: �Prawd� m�wi�c, wcale pan nie chroni� Radzieckiej Dele- gacji, raczej szpiegowa� j� pan. Wiedzia� pan du�o o g��wnych postaciach Radzieckiej Delegacji przy ONZ. � Mo�liwe. ' i^A co z Wiktorem Androwem? �Co z nim? -W�a�nie. By� pan kiedy� w Glen Cove? Abrams odwr�ci� si� i przez chwil� przygl�da� si� zachodowi s�o�ca nad New Jersey. W ko�cu odpowiedzia�: � By�em jedynie miejskim glin�, panie 0'Brien. Nie Jamesem Bondem. Moja w�adza ko�czy�a si� na granicy miasta. Glen Cove le�y w hrabstwie Nassau. -Ale z pewno�ci� by� pan tam. � Mo�liwe. � Czy robi� pan jakie� zapiski na temat tych ludzi? 15 - Moim zadaniem nie by�o �ledzi� ich w taki spos�b, w jaki robi to FBI - odpowiedzia� niecierpliwie Abrams. � M�j zakres odpowiedzialno�ci by� �ci�le ograniczony do obserwowania ich kontakt�w z grupami lub pojedynczymi lud�mi mog�cymi sta- nowi� zagro�enie dla miasta Nowy Jork i jego mieszka�c�w. - Na przyk�ad? -Ci�gle te same zgraje. Portoryka�skie grupy wyzwole�- cze, Czarne Pantery, Pochmurne Podziemie. Tylko tym si� interesowa�em. Prosz� zrozumie�, nie obchodzi�oby mnie, na- wet gdyby Rosjanie chcieli ukra�� wzory chemiczne z miejskie- go laboratorium albo jak�� inn� tajemnic�. To wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat. - Ale obchodzi�oby to pana jako obywatela i doni�s�by pan o tym FBI, co zreszt� zrobi� pan w kilku wypadkach? Abrams spojrza� na 0'Briena w gasn�cym �wietle dnia. Ten cz�owiek wiedzia� za du�o. A mo�e tylko snu� domys�y? 0'Brien by� doskona�ym adwokatem i to by�o w jego stylu. - Czy jest pan przygotowany do lipcowej obrony? � zapyta� 0'Brien. - A pan by�? - To by�o tak dawno. Warunki by�y wtedy zupe�nie inne. Abrams s�ysza�, �e Patrick 0'Brien mia� niepokoj�cy zwy- czaj zmieniania tematu, podobnie jak szuler, kt�ry tasuje tali� kart, zanim rozda sobie karciany sekwens. - Czy mia� pan zamiar zapyta� o �bombardowanie" na Wali Street? - spyta� Abrams. -W�a�ciwie nie � odpowiedzia� 0'Brien. � Tylko �e mamy dzisiaj pierwszy dzie� maja. Pierwszy maja. Przypomina mi to uroczysto�ci pierwszomajowe, kt�re kiedy� widzia�em na Union Square. Bra� pan udzia� w kt�rej� z nich? -W wielu. Rodzice mnie zabierali. Chodzi�em te�, kiedy by�em w policji. Par� razy w mundurze. Przez ostatnie kilka lat w przebraniu. 0'Brien nie odzywa� si� przez jaki� czas. -Niech pan spojrzy � powiedzia� po chwili. � Finansowe centrum Ameryki. W�a�ciwie ca�ego �wiata. Jaki by�by skutek u�ycia bomby nuklearnej ma�ego ra�enia na Wali Street? - Mog�oby przerwa� handel na pi�� minut. - Chodzi mi o powa�n� odpowied�. - Setki tysi�cy zabitych - stwierdzi� Abrams, zapalaj�c pa- pierosa. 16 0'Brien skin�� g�ow�. -Najt�sze finansowe m�zgi wyparowa�yby. Skutkiem by- �aby ruina ekonomiczna milion�w ludzi. Narodowy chaos i pa- nika. - Mo�liwe. -Doprowadzi�oby to do niepokoju spo�ecznego, zamieszek ulicznych, politycznej destabilizacji. -Dlaczego m�wimy o broni nuklearnej na Wali Street, pa- nie 0'Brien? -To taka radosna pierwszomajowa my�l. Ekstrapolacja ma�ego, �niadego, ubranego na czarno anarchisty lub komuni- sty ciskaj�cego jedn� z tych bomb w kszta�cie kuli do kr�gli z zapalonym lontem. 0'Brien wyci�gn�� cynow� buteleczk� i nala� �yk p�ynu do nakr�tki. Wypi�. -Jestem przezi�biony. -Wygl�da pan na zdrowego. -Oczekuj� mnie u George'a Van Dorna na Long Island. Wygl�da na to, �e przezi�bienie nie pozwoli mi wzi�� udzia�u w przyj�ciu. Abrams skin�� g�ow�. Wiedzia�, �e wsp�udzia� w ma�ych oszu- stwach, zw�aszcza tych z udzia�em partnera 0'Briena, George'a Van Dorna, m�g� prowadzi� do oszustw na wi�ksz� skal�. 0'Brien po raz kolejny nape�ni� nakr�tk� i poda� j� Abramsowi. - Koniak. Niez�y gatunek. Abrams wypi� i odda� nakr�tk�. 0'Brien poci�gn�� jeszcze jeden �yk, po czym schowa� buteleczk�. Wydawa� si� pogr��o- ny w my�lach. W ko�cu powiedzia�: -Informacja. Nasza cywilizacja opiera si� prawie wy��cznie na informacji, jej wytwarzaniu, gromadzeniu, przetwarzaniu i rozpowszechnianiu. Dotarli�my do takiego punktu rozwoju, w kt�rym nie potrafimy funkcjonowa� jako spo�ecze�stwo bez bilion�w bit�w informacji. Niech pan pomy�li o tych wszyst- kich kontraktach i transakcjach gie�dowych, kursach towar�w i metali, bilansach rachunk�w got�wkowych i oszcz�dno�cio- wych, transakcjach z u�yciem kart kredytowych, mi�dzynaro- dowym przep�ywie pieni�dzy, zbiorowych zestawieniach. O wi�k- szo�ci tych rzeczy decyduje si� w�a�nie tam, na dole. - Mach- n�� r�k� w stron� miasta. � Niech pan sobie wyobrazi miliony ludzi staraj�cych si� udowodni�, co stracili. Staliby�my si� na- rodem biedak�w. 17 � Czy zn�w m�wimy o u�yciu broni atomowej na Wali Street? � zapyta� Abrams. �By� mo�e. 0'Brien przemierzy� taras i zatrzyma� si� przy balustradzie na jego wschodnim kra�cu. Spojrza� w d� na budynki Rockefel- ler Center. �Niewiarygodne miejsce. Czy s�ysza� pan, �e na dachach tych budynk�w mie�ci si� ponad czterysta akr�w ogrod�w? Abrams podszed� do niego. �Nie, nie s�ysza�em. � To b�dzie pana kosztowa�o jeszcze jedn� dwudziestopi�- ciocent�wk�. 0'Brien wzi�� monet� od Abramsa. Wrzuci� j� do aparatu. Pochyli� si� i spojrza� przez obiektyw. Przesun�� obraz i dopa- sowa� ogniskow�. � Glen Cove le�y oko�o dwudziestu pi�ciu mil st�d, a to ju� kawa� �wiata. Pr�buj� zobaczy� pirotechniczne wyst�py Van Dorna � powiedzia�. �Pirotechniczne wyst�py? �To d�uga historia, Abrams. Ale w skr�cie... To w�a�nie Van Dom, kt�ry mieszka niedaleko Rosjan, prawdopodobnie ich n�ka. By� mo�e czyta� pan o tym? � Chyba tak. 0'Brien przestawi� obraz i jeszcze raz dopasowa� ogniskow�. � Maj� zamiar go zaskar�y� w s�dzie hrabstwa Nassau. S� oczywi�cie zobowi�zani do zatrudnienia miejscowych prawni- k�w. Niech pan spojrzy. �Na miejscowych prawnik�w? �Nie, panie Abrams, na Glen Cove. Abrams pochyli� si� nad aparatem i wybra� ogniskow�. R�w- niny Hempstead ci�gn�y si� w kierunku p�nocnego kra�ca wyspy, strefy bogactwa, przywilej�w i tajemnicy. Cho� z tej odleg�o�ci nie wida� by�o wielu szczeg��w, Tony Abrams wie- dzia�, �e patrzy na inny �wiat. �Nie widz� czerwonego blasku rakiety � skomentowa�. �Jestem pewien, �e nie wida� te� bomb wybuchaj�cych w powietrzu. Nie dojrzy pan r�wnie� naszej flagi powiewaj�cej nad fortem Van Doma. Ale zapewniam pana, �e ci�gle tam jest. Abrams wyprostowa� si� i spojrza� na zegarek. � No c� � powiedzia� 0'Brien � nawet Drakula potrzebowa� dobrego adwokata. Biedny Jonathan Harker. Zbyt p�no zro- 18 zumia�, �e odwiedzaj�c stare, ponure zamki, mo�na wpa�� W pu�apk�. Abrams wiedzia�, �e powinien by� pod wra�eniem tej sytu- acji i rozmowy z szefem, ale rozwa�ania 0'Briena niecierpliwi- �y go troch�. � Nie jestem pewien, czy nad��am za tokiem pa�skich my- �li � powiedzia�. � Niewielu moich pracownik�w przyzna�oby si� do tego. Zwy- kle u�miechaj� si� i potakuj�, czekaj�c, a� dotr� do sedna spra- wy � stwierdzi� 0'Brien z u�miechem. Abrams opar� si� o por�cz. Dooko�a spacerowa�o kilku tury- st�w. Niebo by�o r�owe, a widok przyjemny. 0'Brien wr�ci� do aparatu, ale ten ju� si� wy��czy�. � Cholera. Czy ma pan jeszcze jedn� monet�? 0'Brien rozpocz�� spacer z powrotem drog�, kt�r� przyszli. �A zatem chodzi o to, �e mog� pana zwolni� pod koniec miesi�ca. Zostanie pan wynaj�ty przez Edwardsa i Stylera, kt�- rzy s� adwokatami w hrabstwie Nassau. Garden City. Repre- zentuj� Rosjan w procesie przeciw Van Domowi. � To brzmi raczej nieetycznie, zwa�ywszy na fakt, �e pracuj� teraz dla pana i pana Van Doma. Nie uwa�a pan? � Rosjanie w ko�cu spe�ni� �yczenie Edwardsa i Stylera i pozwol� im odwiedzi� swoj� posiad�o�� podczas wyczyn�w Van Doma. Mimo pro�by Huntingtona Stylera nie zezwolili na wi- zyt� dzi� wiecz�r, ale prawdopodobnie zgodz� si� nast�pnym razem, kiedy Van Dom urz�dzi swoje kolejne przyj�cie. Mo�li- we �e b�dzie to podczas Dnia Pami�ci*. B�dzie pan towarzyszy� adwokatom Edwardsa i Stylera, a p�niej z�o�y mi pan raport na temat przebiegu rozm�w. �Prosz� pos�ucha�, je�li George Van Dom rzeczywi�cie n�ka Rosjan, to zas�uguje na to, �eby go zaskar�y� i �eby prze- gra� proces. W tym czasie Rosjanie powinni zdoby� nakaz prze- ciw niemu, aby po�o�y� kres jego wyczynom. �Pracuj� nad tym ludzie Edwardsa i Stylera. Ale s�dzia Barshian, przypadkowo m�j przyjaciel, nie mo�e podj�� decy- zji. Pomi�dzy �wiadomym wzniecaniem niepokoju a �wi�tym i zagwarantowanym konstytucyjnie prawem Van Doma do wy- dawania przyj�� jest bardzo subtelna granica. * Dzie� Pami�ci - ang. Memoria� Day - Decoration Day (30 maja) - dzie� ku czci poleg�ych na polu chwa�y (przyp. t�um.). 19 - Przykro mi, ale z tego co czyta�em, wynika, �e Van Dom nie jest dobrym s�siadem. Dzia�a pod wp�ywem niskich pobudek, ma�ostkowo�ci, urazy i �le rozumianego patriotyzmu. 0'Brien u�miechn�� si� lekko. - Tak to ma wygl�da�, Abrams. W rzeczywisto�ci to co� wi�- cej ni� sprawa cywilna. Abrams zatrzyma� si� i spojrza� nad p�nocnym kra�cem Manhattanu, w kierunku Central Parku. Oczywi�cie, �e to co� wi�cej ni� sprawa cywilna. Pytania o j�zyk, patriotyzm, jego s�u�b� w Czerwonym Szwadronie i ca�a ta pozornie niesp�jna i niewa�na rozmowa w rzeczywisto�ci wcale nie by�a taka nie- wa�na. To by� styl gry 0'Briena. - No dobrze - powiedzia�. - Co mam robi�, kiedy ju� znajd� si� w ich domu? - Dok�adnie to samo co Jonathan Harker robi� w domu Dra- kuli. Niech pan b�dzie w�cibski. -Jonathan Harker umar�. -Gorzej. Straci� nie�mierteln� dusz�. Ale skoro zamierza pan by� adwokatem jak Harker, mo�e to mie� du�e znaczenie dla pana dalszej kariery. - Co jeszcze mo�e mi pan powiedzie�? - Teraz nic wi�cej. Up�ynie troch� czasu, zanim znowu poroz- mawiamy. Nikomu nie wolno o tym m�wi�. W dalszym toku sprawy b�dzie si� pan kontaktowa� bezpo�rednio ze mn� i z ni- kim wi�cej, nawet je�eli kto� b�dzie twierdzi�, �e dzia�a w moim imieniu. Zrozumiano? - Zrozumiano. - W porz�dku. Tymczasem dostarcz� panu te ta�my z rosyj- skim. Je�li nic z tego nie wyjdzie, przynajmniej poprawi pan sw�j akcent. -Dla pa�skich �ydowskich emigrant�w? -Nie mam takich klient�w. Abrams skin�� g�ow�. -Musz� przygotowa� si� do egzaminu adwokackiego. - Panie Abrams, w lipcu mo�e nie by� �adnego egzaminu. - G�os 0'Briena nieoczekiwanie zabrzmia� bardzo ostro. Abrams przygl�da� si� szefowi w przy�mionym �wietle. Wyda- wa�o si�, �e 0'Brien m�wi powa�nie, ale Abrams wiedzia�, �e nie ma sensu prosi� o wyja�nienie tego zdumiewaj�cego stwierdzenia. -W takim razie mo�e rzeczywi�cie powinienem popraco- wa� nad rosyjskim. Mo�e mi si� przyda�. 20 U�miech 0'Briena przypomina� grymas. � Bardzo mo�liwe, �e przyda si� panu ju� w lipcu. Dobra- noc, panie Abrams. Odwr�ci� si� i poszed� w kierunku windy. Abrams spogl�da� za nim przez sekund�, p�niej odpowiedzia�: �Dobranoc, panie 0'Brien. 2 Peter Thorpe spojrza� w d� z wynaj�tego helikoptera. Po- ni�ej trzystuletnia wioska Glen Cove le�a�a jak w gnie�dzie na Long Island Sound. Na horyzoncie pojawi�a si� siedziba Ra- dzieckiej Delegacji przy Organizacji Narod�w Zjednoczonych. By� to budynek w stylu el�bieta�skim, o granitowych �cianach, spadzistych dachach oraz oknach dzielonych kamiennymi s�up- kami. Zosta�a zaprojektowana w kszta�cie litery T na pla- nie dw�ch wielkich skrzyde�, z dodatkiem trzeciego, mniejsze- go skrzyd�a dobudowanego do po�udniowego ko�ca podstawy budynku. Posiad�o�� nazywa�a si� Killenworth, a zbudowa- na zosta�a przez arcykapitalist� Charlesa Pratta, kt�ry za�o�y� dla jednego z syn�w to, co p�niej przekszta�ci�o si� w Standard Oil. Dom mia� ponad pi��dziesi�t pokoi i by� po�o�ony na ma- �ym wzg�rzu otoczonym przez trzydzie�ci siedem akr�w la-su. Kilka innych posiad�o�ci na Z�otym Wybrze�u Long Island roz- ci�ga�o si� pomi�dzy rozwijaj�cymi si� przedmie�ciami, w��cza- J�c w to pi�� czy sze�� dalszych maj�tk�w Pratta, z kt�rych je- den przeznaczony by� na dom starc�w. Peter Thorpe by� tam kilka razy, ale nie po to, aby odwiedzi� pacjent�w. W dole, w miejscu, kt�re kiedy� nale�a�o do Gatsb/ego, wida� by�o spo- r� grup� demonstrant�w stoj�c� przed bramami radzieckiej po- siad�o�ci. Thorpe spojrza� zn�w na drapacze chmur na Manhattanie i przygl�da� si� przez chwil� siedzibie Organizacji Narod�w Zjednoczonych. �Czy przewozi� pan kiedy� Rosjan? � zapyta� pilota. Pilot skin�� g�ow�. � Raz. Ubieg�ego lata. Co za niewiarygodne miejsce. O Bo�e! Hej, kt�ry to pa�ski zamek? 21 - Ten na p�noc od siedziby Rosjan. - Okay. Ju� widz�. R�j gwiazd rozprys� si� nagle z lewej strony helikoptera. -Co, u diab�a?! - krzykn�� zdumiony pilot. Poci�gn�� za dr��ek sterowy. Helikopter skr�ci� nagle na praw� burt�. Thorpe za�mia� si�. -To tylko fajerwerki. M�j gospodarz zaczyna swoj� corocz- n� antypierwszomajow� zabaw�. Zr�b zwrot i podejd� od p�- nocy. -W porz�dku. Helikopter zmieni� kurs. Thorpe spojrza� na ruch na Dosoris Lane. Wiedzia�, �e miejscowy burmistrz nie lubi Rosjan i przewodzi swoim wyborcom w walce przeciw niepo��danym s�siadom. Faktem by�o, �e Glen Cove prowadzi�o walk� z Ro- sjanami od momentu, gdy po drugiej wojnie �wiatowej kupili t� posiad�o��. W latach pi��dziesi�tych policjanci zatrzymywali ka�dego przeje�d�aj�cego lub przechodz�cego przez bramy i wypisywali mandaty za najdrobniejsze naruszenie prawa, cho� nikt tych mandat�w nigdy nie p�aci�. By� te� okres rozej- mu odpowiadaj�cy okresowi radziecko-ameryka�skiego odpr�- �enia, ale polowanie na czarownice z lat pi��dziesi�tych najwy- ra�niej wr�ci�o, nie tylko w Glen Cove, ale i w ca�ym kraju. W ostatnich latach, kiedy burmistrz tymczasowo zakaza� Ro- sjanom wst�pu do obiekt�w rekreacyjnych w miasteczku, Mo- skwa zabroni�a ameryka�skim dyplomatom wst�pu do Moskva River czy czego� r�wnie idiotycznego. �Prawda" zamie�ci�a na pierwszej stronie d�ugi artyku� pot�piaj�cy Glen Cove jako ba- stion �antyradzieckiego delirium". Ten artyku�, kt�rego t�u- maczenie Thorpe przeczyta� w dow�dztwie CIA w Langley, w Wirginii, by� r�wnie idiotyczny jak poprzedzaj�ce go wywody burmistrza Dominica Parioliego. Thorpe pomy�la� z rozbawieniem, �e Glen Cove przysparza b�lu g�owy r�wnie� Departamentowi Stanu. Ubieg�ego lata rz�d federalny zgodzi� si� wyp�aci� miasteczku sto tysi�cy dola- r�w rocznego podatku od w�asno�ci, pieni�dze stracone do tej pory dla mieszka�c�w z powodu nieopodatkowania radzieckiej posiad�o�ci. W odpowiedzi burmistrz Parioli zgodzi� si� zaprze- sta� dalszych dzia�a�. Ale z miejsca, gdzie znajdowa� si� teraz Thorpe, dwana�cie tysi�cy st�p nad miasteczkiem, nie wygl�- da�o na to, �e Glen Cove dotrzymywa�o postanowie� uk�adu. Thorpe zn�w si� za�mia�. 22 - Co si� tam w dole, u diab�a, dzieje? - zapyta� pilot. -Ludzie korzystaj� ze swojego prawa do wolno�ci s�owa i wolno�ci zgromadze� - odpowiedzia� Thorpe. � St�d wygl�da to jak pieprzona wolna amerykanka. -Dok�adnie tak. Thorpe pomy�la�, �e trzeba jednak odda� sprawiedliwo�� miasteczku i �e okoliczno�ci zmieni�y si� od czasu porozumie- nia na linii Glen Cove-Waszyngton. W prasie cz�sto pojawia�y si� reporta�e na temat wyszukanych elektronicznych urz�dze� szpiegowskich w radzieckiej siedzibie. Miejscowi rezydenci narzekali na ingerencj� telewizji, kt�ra wed�ug nich by�a r�w- nie bulwersuj�ca jak szpiegowanie, kt�re j� spowodowa�o. Ce- lem elektronicznego szpiegostwa nie by� jednak poniedzia�- kowy football. Prawdziwy cel stanowi� system obronny Long Is- land: Sperry-Rand, Grumman Aircraft, Republic Aviation i dziesi�tki przedsi�biorstw. Thorpe wiedzia�, �e Rosjanie pod- s�uchuj� tak�e w �rodowiskach dyplomatycznych na Manhat- tanie i Long Island. Stawiano sobie pytanie: Sk�d Rosjanie wzi�li ca�e to szpiegowskie wyposa�enie? Oficjalna odpowied� Departamentu Stanu by�a zawsze taka sama: przychodzi�o w przesy�kach dyplomatycznych, cz�sto nawet w du�ych �a- dunkach zwolnionych na mocy protoko��w dyplomatycznych z kontroli celnej. Thorpe wiedzia� jednak, �e prawda jest inna. Prawie ca�y sprz�t u�ywany do szpiegostwa w obiektach miej- scowego przemys�u obronnego pochodzi� z tego w�a�nie prze- mys�u. Zosta� zakupiony przez kilka fikcyjnych korporacji i dostarczony helikopterem prosto na dziedziniec radzieckiej posiad�o�ci. Urz�dzenia, kt�rych nie mo�na by�o kupi�, zosta�y po prostu skradzione i przetransportowane w celowo skompliko- wany spos�b, ci�ar�wkami, ��dkami, a tak�e helikopterami. Thorpe zwr�ci� si� do pilota: �Czy kiedy przewozi� pan tutaj Rosjan, mieli ze sob� jakie� pakunki? Pilot wzruszy� ramionami. �Tak, do�� baga�u na dwuletni� wycieczk� po morzu. Ca�e paki jedzenia. Ani ja, ani urz�dnik pocztowy nie wiedzieli�my, ze to Rosjanie. Mia�em zabra� ca�e towarzystwo z East Side Heliport i przewie�� do posiad�o�ci na Long Island. W ka�dym razie byli ob�adowani tymi pud�ami i kuframi... Wi�c za�adowali ca�y ten ba�agan i kazali mi lecie� do Kings Point, co zrobi�em. Wtedy, zanim wyl�dowa�em, powiedzieli, �ebym lecia� do Glen 23 Cove, wi�c polecia�em. P�niej wskazali na to miejsce pod nami i wyl�dowa�em. Czeka�a furgonetka. Gromada facet�w bardzo szybko roz�adowa�a helikopter i pomacha�a mi na po�egnanie. Chryste, ci�gle nie wiedzia�em, �e to Rosjanie. Dopiero mie- si�c p�niej zobaczy�em w �Timesie" zdj�cie lotnicze tego miej- sca. By�o jakie� zamieszanie wok� podatk�w i wst�pu na pla- ��... Nawet nie dosta�em napiwku. - Co by�o napisane na furgonetce? - zapyta� Thorpe. Pilot rzuci� mu szybkie spojrzenie. -Nie wiem. Nie pami�tam. -Czy kto� rozmawia� z panem o przelocie? -Nie. Thorpe potar� podbr�dek. Pilot nie odpowiada� ju� tak ch�t- nie, co mog�o oznacza� kilka rzeczy. -Nie zawiadomi� pan FBI? Oni nie kontaktowali si� z pa- nem? -Hej, dosy� pyta�. Okay? - warkn�� pilot. Thorpe wyci�gn�� portfel. -CIA. Pilot spojrza� na kart� identyfikacyjn�. - Tak. No i co? Kiedy� w Wietnamie przewozi�em kup� lu- dzi z CIA. Nie byli tak w�cibscy jak pan. - Co panu powiedzieli? Mam na my�li FBI. -Powiedzieli, �e nie mam z wami gada�. Hej, nie mam za- miaru wdepn�� w jakie� g�wno. Okay? Powiedzia�em ju� za du�o. - Zatrzymam to dla siebie. - Okay. Wyja�nij pan to sobie z nimi, je�li chcesz si� czego� jeszcze dowiedzie�. Nie m�w im jednak, �e tyle gada�em. Nie wiedzia�em, �e jest pan z CIA. Jezu Chryste, co za banda. -Uspok�j si�. Le� dalej. - Tak. Chryste. Czuj� si� jak taksiarz, kt�remu ci�gle tra- fiaj� si� jakie� podejrzane typy. Ruskie, FBI, CIA. Kto na- st�pny? - Nigdy nie wiadomo. � Thorpe usiad� wygodnie, kiedy heli- kopter schodzi� w d�. Ta wojna pomi�dzy miasteczkiem i Rosjanami mia�a w so- bie co� z opery komicznej. Mniej komiczna by�a otwarta wro- go�� innej miejscowej osobisto�ci, George'a Van Doma, gospo- darza Thorpe'a w czasie tego weekendu. Peter Thorpe spojrza� w d�. Dwie ma�e posiad�o�ci po��czone wsp�ln�, na wp� ufor- 24 tyfikowan� granic�, dwa �wiaty tak r�ni�ce si� polityczn� fi- lozofi�, a wpl�tane w dziwaczn�, �redniowieczn� wojn� obl�- nicz�. Po cz�ci by�o to �mieszne, ale tylko po cz�ci. Fontanna kolorowych- ku� z rzymskiej �wiecy wyros�a na nie- bie ponad kabin� helikoptera. -Wszystko w porz�dku, szefie - powiedzia� Thorpe. Klot zakl��. �Robi si� niebezpiecznie. Thorpe wskaza� mu o�wietlony pas startowy, kt�ry by� po- przednio kortem tenisowym. Van Dorn uwa�a� tenis za sport dla kobiet i zniewie�cia�ych m�czyzn. Thorpe, kt�ry gra� w tenisa, sugerowa� mu, �e mimo wszystko powinien by� go- �cinny, ale na darmo. Ma korcie namalowano luminescencyjn� farb� numery cz�stotliwo�ci radiowej. � Czy mam prosi� przez radio o zgod� na l�dowanie? � zapy- ta� pilot z niedowierzaniem. -Lepiej tak, szefie. -Na mi�o�� bosk�... � Pokr�ci� ga�k� cz�stotliwo�ci i kiedy ko�owa�, odezwa� si� do mikrofonu ukrytego w he�mie: - Tu AH 113. Prosz� o instrukcje do l�dowania. Odbi�r. Jaki� g�os zatrzeszcza� w s�uchawce i Thorpe us�ysza� go z g�o�nika. -Tu stacja Van Doma. Widzimy ci�. Kogo wieziesz? Pilot odwr�ci� si� do Thorpe'a. Wygl�da� na zaniepokojone- go. Thorpe u�miechn�� si�. �Powiedz im, �e to Peter. Sam i nie uzbrojony. Pilot powt�rzy� pewnym g�osem jego s�owa. �Podchod� na l�dowisko. Odbi�r � odpowiedzia� radiotele- grafista. �Zrozumia�em. Schodz�. � Pilot w��czy� cz�stotliwo�� swo- jej kompanii, p�niej zwr�ci� si� do Thorpe'a: - Teraz wiem, �e tych dw�ch dom�w powinienem unika�. -Ja te�. Thorpe widzia� teraz bardzo wyra�nie rezydencj� Van Do- rna. D�ugi, bia�y, oszalowany budynek w stylu kolonialnym. Bardzo okaza�y, ale nie tak du�y jak siedziba jego wroga. Thor- pe poczu� cieplejsze powietrze bij�ce od ziemi i nap�ywaj�ce do kabiny pilota. Poczu� zapach �wie�ych kwiat�w. Z pustego, ale o�wietlonego basenu dw�ch m�czyzn odpala�o rakiety. Jak za�oga mo�dzierza, pomy�la� Thorpe. Okopana przeciw ewen- tualnemu atakowi. 25 - Gdyby Rosjanom uda�o si� uzyska� pozwolenie na fajerwer- ki, to mogliby si� rewan�owa� - powiedzia� do pilota. - Tak - warkn�� niespokojny pilot. - A gdybym ja mia� swo- j� star� Kobr�, wyko�czy�bym gnojk�w i tych dupk�w te�. -Amen, bracie. Helikopter siad� na korcie tenisowym. 3 Stanicy Kuchik poczu� pot sp�ywaj�cy mu po plecach. Za- stanawia� si�, co by Rosjanie z nim zrobili, gdyby go z�apali na swoim terenie. By� uczniem szko�y, kt�ra mie�ci�a si� przy Dosoris Lane, drodze biegn�cej od posiad�o�ci Rosjan. Przez dziesi�tki lat uczniowie mijali pos�pne mury rezydencji w dro- dze do szko�y. Kr��y�y historie o tych, kt�rym uda�o si� prze- nikn�� do tego obcego �wiata, ale by�a to m�odzie� z odleg- �ej, bli�ej nie okre�lonej przesz�o�ci. Niekt�rzy twierdzili, �e wyzwaniu rzuconemu przez te szydercze �ciany nie mog�a sprosta� ani odwaga, ani inicjatywa �adnego z tych ch�opc�w i dziewcz�t. Ale teraz do akcji wkroczy� Staniey Kuchik, w�a�ciwa oso- ba we w�a�ciwym czasie i na w�a�ciwym miejscu. Dzi� wieczo- rem zamierza� udowodni�, �e nawet je�li nie jest najsilniejszy w klasie, to w ka�dym razie najdzielniejszy. Dziesi�ciu jego dru- h�w widzia�o, jak wspina� si� na p�ot pomi�dzy terenem YMCA a posiad�o�ci� Rosjan, i obserwowa�o, jak znika� mi�dzy drze- wami. Jego zamiar by� jasny: zdoby� niezbity dow�d g��bokiego wnikni�cia na terytorium wroga, po czym wr�ci� na spotkanie w pizzerii Sala jeszcze przed dziesi�t� wieczorem. Wiedzia�, �e gdyby nawali�, m�g�by r�wnie dobrze zacz�� szuka� miejsca gdzie indziej, poniewa� jego noga nie posta�aby wi�cej w szkole w Glen Cove. Stanicy podni�s� lornetk� i skierowa� j� na wielki budynek oko�o dwustu jard�w od miejsca, w kt�rym sta�. Purpurowe cienie kry�y szeroki p�nocny taras, ale da�o si� zaobserwowa� pewien ruch wok� domu. Kilka os�b siedzia�o na krzes�ach ogrodowych i kto� serwowa� drinki. Staniey pragn��, �eby wszyscy weszli do �rodka. Sprawdzi�, czy marynarski n� nie 26 wy�lizn�� si� z pochwy, potem przesun�� palcami po maskuj�cym rysunku na twarzy wykonanym zielonymi cieniami do oczu jego matki, uzupe�nionym kilkoma poci�gni�ciami br�zowego o��wka do oczu. Makija� trzyma� si� dobrze przy ka�dej pogodzie, nawet teraz, gdy by�o naprawd� gor�co i Staniey mocno si� poci�. Ch�o- piec mia� na sobie tygrysi mundur z Wietnamu wujka Steve'a i swoje czarne trampki. Sko�czy� balonik, wepchn�� opakowanie do kieszeni torby i wyci�gn�� nast�pny. Zamar�. W odleg�o�ci dziesi�ciu jard�w dw�ch m�czyzn sz�o w jego kierunku �wirow� �cie�k�. Nas�u- chiwa�, czy nie ma ps�w, i odetchn�� z ulg�, gdy ich nie dostrzeg�. Nawet gdyby m�czy�ni go zauwa�yli, m�g� im uciec. Zawsze bie- ga� sto jard�w w ci�gu dziesi�ciu sekund i wiedzia�, �e m�g�by poprawi� ten wynik, gdyby goni�o go kilku Rosjan. Stanicy le�a� nieruchomo, kiedy dwie postaci wy�oni�y si� pomi�dzy ro�linami na �cie�ce. Rozpozna� jednego z nich - ni- skiego, grubego z oczami jak pluskwy. �aba. Kilka razy widzia� go w mie�cie i raz na pla�y. �aba nawet przemawia� par� lat �temu na powitanie uczni�w pierwszego roku. Zajmowa� si� spra- wami kultury czy czym� podobnym i ca�kiem dobrze m�wi� po angielsku. Kiedy Rosjanom wolno by�o gra� w tenisa na kortach miasteczka, rzadko kt�ry z nich ruszy� si�, �eby odrzuci� pi�k�, kt�ra wysz�a poza ogrodzenie. Jedynie �aba rusza� swoim kacz- kowatym krokiem, u�miecha� si� szeroko i oddawa� pi�k�. �aba by� okay. Stanicy usi�owa� przypomnie� sobie jego nazwisko. An- zoff... Androw czy co� takiego. Tak. Androw. Wiktor Androw. Drugi m�czyzna by� jednym z tych ulizanych typ�w: w�osy za- czesane do ty�u, garnitur przypominaj�cy stare ubranko Stan- leya do pierwszej komunii �wi�tej i ciemne okulary. Facet wy- gl�da� jednak na twardziela. Prawdopodobnie goryl, pomy�la� Stanicy. M�czy�ni paplali po rosyjsku i Staniey ci�gle wychwytywa� s�owo �amerikanski". Podni�s� si� lekko, otworzy� szeroko tor- b� i wyci�gn�� kieszonkow� minolt� i zrobi� trzy szybkie zdj�- cia. W�o�y� aparat z powrotem do torby i poczeka� minut�, a� Rosjanie znikn�li z widoku. Wtedy zdecydowa� si� wsta�. Na- s�uchiwa�. By�o cicho. Rzuci� si� na prze�aj przez otwart� prze- strze�; pi��dziesi�t jard�w pokona� w mniej ni� sze�� sekund. Da� nura w ma�y, zaro�ni�ty zielskiem d� i przywar� nierucho- v�> do ziemi. Wiedzia�, �e nic go nie chroni, ale wok� nie by�o "mego miejsca do ukrycia si�. Rozejrza� si� za pods�uchowymi 27 wona flaga z ��t� pi�cioramienn� gwiazd�, m�otem i sierpem za�opota�a w nag�ym porywie wiatru. Zrozumia�, �e nie mo�e zrezygnowa�. Nagle rozleg� si� ha�as przypominaj�cy wystrza� z karabinu i Stanicy prawie straci� kontrol� nad swoim p�cherzem. Wy- czekiwa�, le��c w wilgotnych zaro�lach. Nad jego g�ow� rozleg� si� nast�pny huk i fontanna iskier - czerwonych, bia�ych i nie- bieskich - sp�yn�a w d�. Kolejne rakiety wybucha�y nad g�o- w� i Stanicy roze�mia� si� cicho. Stary wariat Van Dom zn�w dok�ada Rosjanom. Nie mia� ju� w�tpliwo�ci, na co zwr�cone s� oczy wszystkich Rosjan. Z �atwo�ci� przeci�� sznur i ci�ar materia�u wyci�gn�� lin� z blok�w. Flaga sp�yn�a w d�. Naj- pierw wolno, a potem coraz szybciej; wr�cz ros�a w oczach. By�a uszyta z lekkiego materia�u. Oczekiwa� czego� ci�szego. Pachnia�a te� zabawnie. Najwa�niejsze, �e j� zdoby�. Nie traci� czasu. Odci�� flag�, skr�ci� j� mocno w lin� i owin�� bezpiecz- nie wok� pasa. Ze�lizn�� si� po �lepej strome �ywop�otu, dale- ko od tarasu, potem wsta�, got�w przebiec przez trawnik. Wte- dy zapali�y si� �wiat�a reflektor�w. O Chryste. Chocia� pierw- sz� zasad� patrolu by�o nie wraca� nigdy t� sam� drog�, kt�r� si� przysz�o, Stanicy odwr�ci� si� i wolno poczo�ga� w stron� drenu burzowego. Szybko zag��bi� si� w szybie i naci�gn�� krat� na swoje miejsce. Okay... Okay... Mia�e� szcz�cie. Gdy by� ju� w po�owie pionowego szybu, us�ysza�, jak kto� wrzeszczy za nim: - Stop! Zatrzyma� si�! B�dziemy strzela�. Silny strumie� �wiat�a omi�t� �ciany szybu. Staniey zesko- czy� dziesi�� st�p w d� i spad� na b�otniste dno. Da� nura w otw�r drenu g�ow� naprz�d, kiedy us�ysza�, jak kto� podnosi krat�. Matko �wi�ta... Zda� sobie spraw�, �e znajduje si� w ru- rze prowadz�cej do posiad�o�ci. Nie mia� wyboru � musia� po- suwa� si� naprz�d. 4 Ruch na Dosoris Lane zosta� zablokowany. Kar! Roth po- my�la�, �e jest po temu dobry pow�d. W powietrzu wisia� mi�- dzynarodowy incydent i ka�dy chcia� go zobaczy�, a nawet 30 wzi�� w nim udzia�. Podjecha� swoj� star� furgonetk� kilka jar- d�w, a potem odezwa� si� z lekkim �rodkowoeuropejskim akcen- tem: -Sp�nimy si�. Maggie Roth, jego �ona, spojrza�a na ty� furgonetki. -Mam nadziej�, �e jedzenie si� nie zepsuje. - Ona tak�e mia�a akcent, kt�ry by� czaruj�cy dla jej ameryka�skich s�sia- d�w, ale przez londy�czyk�w odbierany jako �ydowski z Wap- ping Lane. -Gor�co, jak na pierwszy maja. Wska�nik temperatury silnika ci�ar�wki zacz�� si� podnosi�. -Cholera. Sk�d si� bior� te wszystkie samochody? -To s� samochody wyzyskiwanej klasy robotniczej, Kari � odpowiedzia�a Maggie. - Jad� z kort�w tenisowych, p�l golfo- wych i jachtklubu - roze�mia�a si�. - Opr�cz tego Van Dom urz�dza nast�pne odwetowe przyj�cie. Kari Roth zmarszczy� brwi. -Androw da� zna�, �e ma dla nas niespodziank�. 'ii-M�g� nam zrobi� niespodziank�, p�ac�c te swoje cholerne rachunki, nieprawda? - za�artowa�a Maggie. -Prosz�, b�d� dla niego uprzejma. Prosi�, �eby�my zostali Btt drinka. To jest dla nich wielka uroczysto��. ""�M�g� nas zaprosi� na ca�e przyj�cie - odburkn�a. - Za- miast tego wchodzimy wej�ciem dla s�u�by jak �ebracy i poma- gai�By w kuchni. I to ma by� bezklasowe spo�ecze�stwo. ^Zostaliby�my zanotowani przez FBI, gdyby�my zostali atbyt d�ugo - zdenerwowa� si� Roth. -Zanotowali ju� twoje wyjazdy i przyjazdy. M�wi� ci, �e co� podejTzewaj�. -Nie m�w tak. Nie wspominaj o tym Androwowi � warkn�� Roth. -Tym nie musisz si� martwi�. Czy s�dzisz, �e mam zamiar tit&Aczy� jak Carpinowie? ��Daj spok�j! furgonetka posun�a si� par� jard�w dalej. Nagle rakieta ^toczy�a �uk w g�stniej�cym mroku i eksplodowa�a czerwono- -niebiesko-bia�� fontann� iskier, kt�ra o�wietli�a purpurowe nie- bo. Kilka os�b wiwatowa�o na ulicy, a klaksony samochod�w za- cz�ty tr�bi�. -Jeszcze jedna prowokacja. To z posiad�o�ci Van Doma, tej "Akcyjnej �wini - zadrwi� Roth. 31 - P�aci rachunki - zauwa�y�a Maggie. - Czemu nie poszuka- my pracy na jego przyj�ciu, Kari? Daliby�my sobie rad� i tu, i tam. Van Dom ci� lubi. Tylko czemu tak si� cholernie przed nim p�aszczysz, Kari? Tak, panie Von Dom, nie, panie Von Dom. Nie Von, tylko Van Dom. By� mo�e zdaje sobie spraw�, �e w�szysz dooko�a, gdy tam jeste�. A mo�e po prostu my�li, �e latasz za pokoj�wkami - za�mia�a si�. - Gdyby wiedzia�, kim naprawd� jeste�... Kari Roth westchn�� z irytacj�. Maggie musi na siebie uwa- �a�, pomy�la�. Furgonetka znowu posun�a si� do przodu. Te- raz rozleg�y si� w�ciek�e krzyki w g�rze ulicy. Samochody poli- cyjne by�y zaparkowane po prawej stronie, a po lewej zobaczy� ogromn�, zdobn�, kut� w �elazie bram� radzieckiej posiad�o- �ci. Pikietuj�cy blokowali wej�cie, a policja stara�a si� utrzy- ma� porz�dek. Z umieszczonego wysoko punktu obserwacyj- nego Roth zauwa�y� kilka limuzyn staraj�cych si� przejecha� przez bram�. Policja zatrzymywa�a ka�dego i sprawdza�a pra- wa jazdy i dowody rejestracyjne. - Coraz wi�kszy ba�agan - powiedzia� Roth. - Gdzie jest nasz dow�d rejestracyjny? Nie chc� �adnego mandatu. My nie mamy immunitetu dyplomatycznego. -Tam. W przegr�dce na r�kawice. M�j Bo�e, co za ba�agan! Nast�pna rakieta zakre�li�a �uk w powietrzu i eksplodowa�a z g�o�nym hukiem. Maggie zachichota�a. -Pan Van Dom chce, �eby wybucha�y nad Rosjanami. -Dlaczego uwa�asz, �e to zabawne? - Bo tak jest. Nie s�dzisz? -Nie. - Czy zdajesz sobie spraw�, �e jedzenie, kt�re im dostarczyli- �my przez ostatnie kilka miesi�cy, wystarczy�oby na przetrwanie d�ugiego obl�enia? - Zapyta�a po chwili milczenia. Nie odpowie- dzia�. -1 wszystkie te puszki, i suchy prowiant. Te dranie kupuj� tylko to, co najlepsze i naj�wie�sze, a teraz chc� puszki i suchy prowiant. Kari, o co w tym wszystkim chodzi? - Zn�w nie odpo- wiedzia�. Jej g�os zabrzmia� ostro: - Te pieprzone �ebraki planuj� trzod� wojn� �wiatow�. O to im chodzi. Ale Glen Cove jest bez- pieczne, prawda, Kari? Przecie� nie zrzuciliby bomby na swoich ludzi. �Zamknij si�. - Mam nadziej�, �e ten cholerny majonez si� zepsu� i wszy- scy si� potroj� - wymamrota�a i popad�a w pos�pne milczenie. 5 Stanicy Kuchik le�a� na plecach w drenie, z ramionami nad elewa unieruchomion� pod metalow� krat�. Jego oczy nape�- ni�y si� �zami. -G�upi... kretyn... Staniey, ty idioto... - powiedzia� do siebie. Spojrza� w g�r� na krat�. Tylko ona oddziela�a go od piwni- cy My�la�, czy nie zawr�ci�, ale wyobra�nia podpowiada�a mu, �e m�g�by utkn�� gdzie� ni�ej, umrze� tam i zgni�, a jego smr�d by�by okropny. Pewnie wezwaliby hydraulika i... nie! Wiedzia�, �e Rosjanie b�d� na niego czeka� w sitowiu i zaraz odkryia �e ruszy� w przeciwnym kierunku. Wkr�tce tu b�d�, wyci�gn� go st�d i zastrzel�. Jezus, Maria... Pod wp�ywem gniewu i frustracji zacisn�� d�onie w pi�ci i uderzy� nimi w krat�. Zaszlocha� i �zy pop�yn�y mu po twarzy Us�ysza� co�, co zabrzmia�o jak ostry brz�k i ucich�o. Spr�- bowa� popchn�� krat� i uda�o mu si� j� unie��. Wzni�s� ramio- na i wyrzuci� je w g�r� jak atleta, odrzucaj�c krat� w powie- tcte z si��, o jak� si� nigdy nie podejrzewa�. Upad�a z �oskotem aa betonow� pod�og� kilka st�p dalej. Zanim poczu�, jak zm�- czenie parali�uje mu wszystkie mi�nie, chwyci� brzegi otworu ^podci�gaj�c si� i wierzgaj�c jednocze�nie nogami, wyd�wign�� si� z dziury i upad� na pod�og�. Le�a� tak na zimnym betonie 1026(5 kilka sekund, oddychaj�c ci�ko, czuj�c dr�enie mi�ni. Diei�gn�� g��boko powietrze i niepewnie stan��. No, nie by�o tak �le. n Stanicy otrzepa� si�, wyg�adzi� ubranie i sprawdzi�, czy cze- go� nie zgubi�. Wszystko by�o na swoim miejscu, razem z fla- g� -ciasno owini�t� wok� pasa. Rozejrza� si� szybko dooko- l�J By� w kot�owni. Trzy ogromne piece sta�y w poprzek po- mieszczenia wraz z trzema zbiornikami na gor�c� wod� i zbior- nikiem na olej. Otworzy� drewniane, nie wyko�czone drzwi i przeszed� do nast�pnego, nie o�wietlonego pomieszczenia. Po- ci�gn�� prze��cznik znajduj�cy si� nad jego g�ow� i zapali� nie ostom�t� �ar�wk�. Rozejrza� si� dooko�a. Wielkie stosy pude� wype�nionych �ywno�ci� w puszkach sta�y w rz�dach w taki spo- s�b, �e tworzy�y d�ugie korytarze. Chryste, wystarczy tego dla ca�ej armii. W��czy� latark� i przeszed� przez ca�y magazyn, odczytuj�c znajome nazwy towar�w, a� znalaz� si� przy drzwiach. Nas�u- chiwa�, lecz nie doszed� go nawet szmer. Wszed� do pokoju, 33 kt�ry od pod�ogi po sufit wype�niony by� metalowymi szafkami. Wybra� jedn� na chybi� trafi� i otworzy� silnym szarpni�ciem. We- wn�trz w rz�dach sta�y kartoteki. Przesun�� latark� po fiszkach zapisanych gra�dank�. Wyci�gn�� plik kartek i przygl�da� si� le- ��cej na wierzchu. Przekl�ty, zwariowany j�zyk. Wepchn�� ca�y plik do torby i poszed� dalej. Widzia� umieszczone w niszach okna sutereny, ale wszystkie by�y zakratowane. Zrozumia�, �e musi znale�� drzwi prowa- dz�ce na zewn�trz. Z pokoju na g�rze dochodzi�y s�abe odg�osy muzyki, rozm�w i �miechu. Szed� dalej, rozgl�daj�c si� po zagraconym pomieszczeniu. Nagle zauwa�y� co� na �cianie. Zatrzyma� si�, a nast�pnie podszed� bli�ej. Przesun�� stru- mie� �wiat�a i zlokalizowa� trzy du�e elektryczne tablice roz- dzielcze. Otworzy� jedn� z nich. Wewn�trz znajdowa�y si� dwa rz�dy nowoczesnych wy��cznik�w. Wszystkie by�y oznakowane w j�zyku rosyjskim, co podsun�o Stanieyowi my�l, �e nie zosta- �y zainstalowane przez ameryka�skiego elektryka. Stanicy wy- ci�gn�� minolt� i nastawi� obiektyw na zbli�enie. Stan�� dok�ad- nie na wprost tablicy i napi�� pasek aparatu, aby odmierzy� pi��dziesi�t centymetr�w. Wykadrowa� tablic� i nacisn�� spust migawki. B�ysn�o �wiat�o. Podszed� do pozosta�ych tablic i zro- bi� jeszcze dwa zdj�cia. Teraz mia� dow�d swojego pobytu w posiad�o�ci. Znowu przesun�� strumie� �wiat�a dooko�a i zauwa�y� co� na pod�odze na prawo od tablic. Szybko podszed� bli�ej i ukl�k- n��, By�a to ogromna pr�dnica ameryka�skiej produkcji, przy- mocowana do betonu nad jeszcze jednym drenem w pod�odze. Zmierzy� wzrokiem jej ogrom. Nie pracowa�a i Stanicy domy- �li� si�, �e w��cza si� automatycznie, gdy s�abnie napi�cie pr�- du. Po�wieci� dalej wzd�u� �ciany. W rogu natrafi� na wielki zbiornik oleju, prawdopodobnie paliwa do pr�dnicy. Chryste, ci ludzie nie zaniedbuj� niczego. Sta� i wodzi� �wiat�em dooko�a, p�niej przeszed� przez po- k�j. Z pod�ogi wyrasta�a elektryczna pompa studzienna po��- czona dwucalow� rur� z g��wn� rur� wodoci�gow� biegn�c� nad jego g�ow�. Pompa tak�e nie dzia�a�a i Staniey zrozumia�, �e w��cza si� razem z pr�dnic� lub w razie od��czenia dop�y- wu wody z miasteczka. Podrapa� si� po g�owie z namys�em. �ywno��... paliwo... elektryczno��... woda... Co za spryciarze... Gotowi na wszystko. Znowu rozpocz�� przechadzk�. Przeszed� przez otw�r w drewnianej �cianie i znalaz� si� w pomieszcze- 34 niu z meblami ogrodowymi i narz�dziami. Omi�t� �ciany �wia- t�em latarki i w ko�cu zauwa�y� kamienne schody prowadz�- ce do drzwi. Okay, Stanicy, czas do domu. Nacisn�� klamk� i popchn�� lewe skrzyd�o drzwi. Otworzy- �o si� ze zgrzytem i Staniey wyszed� w ch�odne nocne powie- trze, wprost na k�pk� cykuty. Wyci�gn�� ostatni batonik, by� to jego ulubiony migda�owy Cadbury, bardzo drogi. �u� z na- mys�em, oceniaj�c wzrokiem sto jard�w jasno o�wietlonego trawnika. Za nim ci�gn�� si� szeroki pas drzew. Sko�czy� cze- koladk�, obliza� i wytar� usta i palce i skuli� si� w pozycji sprintera. Odczeka� chwil�, rozejrza� si�, nas�uchuj�c, wzi�� gi�boki oddech i wymamrota� do siebie: �Okay, stary, do dzie�a. Wyskoczy� z przysiadu i pop�dzi� co si� przez otwart� prze- strze� trawnika a� do drzew. By� ju� mniej ni� pi�� jard�w od ateaju lasku, gdy us�ysza� ujadanie psa zako�czone przeci�g- Vffaa. warczeniem. *;� Zatrzyma� si�! M-Aha, od razu. �{W Przebi� si� z trzaskiem przez poszycie. Natrafi� na prawie jt�Bftowe wzniesienie terenu i pokona� je trzema d�ugimi susa- mi. Gdy bieg�, zwisaj�ce z drzew ga��zie klon�w ch�osta�y go po 1|liarzy i ramionach i poczu� g��bokie ci�cie nad prawym "ja�siem. Konar sosny trzasn�� go w usta. Staniey st�umi� okrzyk l^u. Pieprzy� to! Jezu Chryste, nigdy wi�cej... nigdy... s ''^edna z rzymskich �wiec Van Dorna wystrzeli�a w powie- 'tt(K�.'Staniey zauwa�y�, sk�d j� wystrzelono, i pobieg� w tym tEwunku. Droga prowadz�ca do posiad�o�ci Van Dorna nie ll^sa naj�atwiejsza, ale za to najkr�tsza, wi�c najlepsza. �ci�le <tt6wi�c, by�a jego jedyn� szans�. W miar� jak przedziera� si� ^rzez lasek, klony i d�by ust�pi�y miejsca wawrzynom i ro- deflendronom. Zrozumia�, �e zbli�a si� do granicy radzieckiej posiad�o�ci. Wpad� na p�ot z drutu kolczastego i przeci�� sobie r�- &^;'Jezu Chryste. Wyci�� przej�cie no�ycami do drutu i ostro�- . We prze�lizgn�� si� na drug� stron�. Wydawa�o mu si�, �e Widziw oddali �wiat�a. Za plecami s�ysza� krzyki i szczekanie P*�w. Nagle wyr�s� przed nim niski kamienny mur. Przesko- ^yt go w biegu, potem zwolni�, aby z�apa� oddech. By� ju� "Bftec na neutralnym gruncie, na nie u�ywanej, publicznej dro- "2� oddzielaj�cej dwie posiad�o�ci. Ziemia niczyja. Mimo �e "yfr�ardzo os�abiony, zrobi� kilka krok�w w stron� terenu Van 35 Dorna. Zimny pot pokry� mu cia�o i poczu� md�o�ci. Zwymioto- wa� czekolad� i kwasem. Odetchn�� kilka razy i znowu ru- szy�, biegn�c i id�c na przemian. Us�ysza� za sob� d�wi�k podobny do strza�u i zrobi� unik. Niebo rozb�ys�o �wiat�em rakiet spadochronowych. Przypad- kowo lub celowo Rosjanie wystrzelili jedn� z w�asnych rakiet, ale Staniey pozostawa� poza kr