5419

Szczegóły
Tytuł 5419
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5419 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5419 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5419 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

A.J.QUINNELL Lockerbie T�umaczy� Grzegorz Gortat Dla Jane PROLOG M�czyzna wyr�nia� si� spo�r�d pozosta�ych, lekarz pracuj�cy w zaimprowizowanej kostnicy zauwa�y� to od razu. Nieznajomy spogl�da� na oba cia�a beznami�tnym wzrokiem. Jego twarz nie ujawnia�a �ladu cierpienia, nie uroni� ani jednej �zy. Zatrzyma� wzrok na czteroletniej dziewczynce, na kt�rej ciele nie wida� by�o najmniejszej rany. Kiedy le�a�a tak na stole, mog�oby si� zdawa�, �e ma�a pogr��ona jest w g��bokim �nie. Nawet jej d�ugie ciemne w�osy pozostawa�y wci�� starannie uczesane. M�czyzna przeni�s� spojrzenie na zw�oki kobiety, przykryte szczelnie a� po szyj� prze�cierad�em. Nachyli� si� i �ci�gn�� przykrycie ods�aniaj�c nagie, straszliwie zmasakrowane cia�o. - Mog� pana zapewni�, �e �mier� nast�pi�a bardzo szybko, to by�a kwestia sekund, prosz� pana - wydusi� z siebie lekarz. P�niej sam si� zastanawia�, co mu kaza�o zwr�ci� si� do nieznajomego w tak ugrzeczniony spos�b. Nie le�a�o to przecie� w jego zwyczajach. Tymczasem zjawi� si� policjant z notatnikiem w r�ku. Spojrza� na zw�oki kobiety i zaraz odwr�ci� wzrok. Poda� stoj�cemu obok m�czy�nie notatnik i pi�ro. - Mog� pana prosi� o podanie imienia i nazwiska? M�czyzna wpisa� si� na kartce, po czym skin�� g�ow� lekarzowi i policjantowi i odszed�, mijaj�c d�ugie rz�dy cia�. Lekarz i policjant odprowadzali go wzrokiem. By� wysoki, mocno zbudowany, o kr�tko ostrzy�onych siwych w�osach. Zwraca� uwag� jego dziwny ch�d: kiedy szed�, stawia� na ziemi najpierw zewn�trzne kraw�dzie st�p. Patrz�ce pozornie bez wyrazu oczy osadzone by�y g��boko w grubo ciosanej twarzy. Chowa� je pod na wp� przymkni�tymi powiekami, jakby w obronie przed dymem papierosowym, kt�rego wcale nie by�o. Nad prawym okiem bieg�a pionowa blizna. Inna, g��boka i szersza, przecina�a mu prawy policzek, ci�gn�c si� a� do brody. Lekarz pozna� od razu, �e to stare blizny. Kiedy m�czyzna przekroczy� pr�g drzwi, policjant odezwa� si�: - Niewiele mo�na by�o po nim pozna�. - Powiem wi�cej - poprawi� go lekarz. - Nie okaza� �adnych emocji. Po czym naci�gn�� z powrotem prze�cierad�o na zmasakrowane cia�o kobiety. Mimo trud�w rolniczego �ycia i szturcha�c�w, jakich nie szcz�dzi� mu los, Foster Dodd nie straci� nic z uczuciowej wra�liwo�ci. W owym czasie wypasa� owce na stupi��dziesi�cioarowym pag�rkowatym pastwisku, rozci�gaj�cym si� w pobli�u szkockiego miasteczka Lockerbie. Kiedy lataj�cy w barwach Pan Am Jumbo Jet eksplodowa� na wysoko�ci dziesi�ciu tysi�cy metr�w, wiele cia� wraz z niemal nie naruszonym nosem samolotu spad�o wprost na pola Fostera mi�dzy owcami. Tak w�a�nie zacz�a si� owa straszliwa noc, kt�rej mia� nie zapomnie� do ko�ca swojego �ycia. Nieznajomy zjawi� si� na farmie dwa dni p�niej w towarzystwie m�odego policjanta o twarzy pokrytej �a�ob�. Podobnie jak lekarz i policjant w kostnicy, r�wnie� i Foster Dodd spostrzeg�, �e nowo przyby�y wyr�nia si� zachowaniem. Pozostali, a by�o ich niema�o, nie potrafili ukry� szoku i szale�czej rozpaczy. Nie mogli powstrzyma� si� od �ez, a Foster i jego �ona wt�rowali im w p�aczu. Nieznajomy nie uroni� nawet �zy. Policjant pozna� ich ze sob� i poprosi� Fostera: - Poka� panu, gdzie znalaz�e� tamt� ma�� dziewczynk�, dobrze? T� w jasnoczerwonym kombinezoniku. Szli z kilometr po polach. By�o zimno, wia� p�nocny wiatr. Farmer i policjant mieli pod p�aszczami ciep�e ubrania. M�czyzna nosi� szare sztruksowe spodnie, we�nian� kraciast� koszul� i d�insow� marynark�. Sprawiali wra�enie, jakby jeszcze nie obudzili si� ze snu. W oddali przesuwali si� ustawieni w d�ugi szereg �o�nierze, kt�rzy przeczesywali dok�adnie ka�d� pi�d� ziemi. Kiedy ca�a tr�jka dotar�a do k�py krzew�w, Foster odezwa� si�: - Znalaz�em j� tam, mi�dzy tymi krzakami. Rzuci�o mi si� w oczy jej czerwone ubranie. - �ciszy� nieco g�os i doda�: - Zgon musia� nast�pi� momentalnie, na pewno nic nawet nie poczu�a. M�czyzna rozgl�da� si� po ogromnym pastwisku. - Pana owce musia�y prze�y� niema�y szok - mrukn�� pod nosem. Tak rozpocz�a si� rozmowa, kt�ra na zawsze zapisa�a si� w pami�ci Fostera Dodda. Dziesi�� minut zesz�o im na pogaw�dce o owcach i pracy na farmie. M�czyzna wykaza� si� spor� wiedz�. W jego g��bokim, spokojnym g�osie pobrzmiewa� lekki ameryka�ski akcent. Foster obrzuci� go kilka razy szybkim spojrzeniem: ciemnoszare, g��boko osadzone oczy przybysza nie oderwa�y si� nawet na moment od k�py krzak�w. Nagle Foster Dodd zn�w zobaczy� plam� jaskrawej czerwieni. Przypomnia� sobie, jak przedziera� si� przez krzaki i znalaz� dziewczynk�. Nie dostrzegaj�c na jej ciele �adnych obra�e� pomy�la�, �e by� mo�e ma�a jeszcze �yje, chwyci� j� wi�c na r�ce i potykaj�c si� pogna� przez pola do domu. Lekarz po zaledwie parusekundowych ogl�dzinach pokr�ci� przecz�co g�ow�. Fosterowi utkwi�a na zawsze w pami�ci pogoda maluj�ca si� na twarzyczce dziecka. Na wspomnienie tej chwili �zy od nowa nap�yn�y mu do oczu i g�os zacz�� si� �ama�. Nieznajomy po�o�y� mu r�k� na ramieniu i odwr�ci� go �agodnym ruchem. Ruszyli wolno w kierunku domu Fostera. Tego samego wieczoru, le��c ju� w ��ku, Foster odezwa� si� do �ony: - Go�� stara� si� mnie jeszcze pociesza�. - Kto taki? - nie zrozumia�a. - M�wi� o ojcu tej ma�ej dziewczynki w czerwonym ubranku. Straci� �on� i dziecko, a mnie pr�bowa� pociesza�... I by�o mu bardzo przykro z powodu owiec, kt�re stracili�my. Peter Fleming urz�dzi� tymczasowe biuro w pustej fabryce nale��cej do firmy chemicznej. Katastrofa samolotu Pan Am mia�a miejsce w jego obwodzie, st�d te� w�a�nie jemu jako g��wnemu oficerowi powierzono kierowanie operacj�. Przez ostatnie dwa dni uda�o mu si� z�apa� zaledwie par� godzin snu. Czu� zm�czenie w ca�ym ciele i m�tlik w g�owie. W obwodzie Fleminga, kt�ry m�g� si� poszczyci� jednym z najni�szych wska�nik�w przest�pczo�ci w ca�ej Wielkiej Brytanii, panowa� zwykle sielankowy spok�j; mimo to trudno by�oby znale�� w ca�ym kraju policjanta wykazuj�cego wi�ksz� determinacj� i nieust�pliwo��. Po raz kolejny przebiega� teraz wzrokiem kartk� za kartk�: wykaz pasa�er�w, nazwiska najbli�szych krewnych, identyfikacja zw�ok. Podni�s� oczy na widok policjanta, kt�ry podszed� do biurka prowadz�c ze sob� nieznajomego m�czyzn�. Wsta� i przywita� si� z przybyszem. - Serdecznie panu wsp�czuj�. Powt�rz� tylko to, co ju� pewnie panu m�wiono: wszystko nast�pi�o tak nagle, �e z pewno�ci� niewiele zd��y�o dotrze� do ich �wiadomo�ci. M�czyzna przytakn��. Fleming wskaza� mu krzes�o. Go�� usiad� i zapyta�: - Wiadomo ju� co� o przyczynie katastrofy? Fleming pokr�ci� g�ow�. - Na to jeszcze o wiele za wcze�nie. Szcz�tki maszyny zosta�y rozrzucone na obszarze co najmniej trzystu kilometr�w kwadratowych i up�ynie niema�o tygodni, zanim wszystko poodnajdujemy i posk�adamy do kupy. G�os, kt�ry dobieg� do niego ponad biurkiem, by� zimny i stanowczy: - Na pok�adzie wybuch�a bomba. Uwag� Fleminga przyku�a nie tyle tre�� uwagi, co g�os rozm�wcy: niski, g��boki, wibruj�cy, wyzbyty wszelkich w�tpliwo�ci. Patrz�c mu w oczy Fleming odpowiedzia�: - Tego jeszcze nie wiemy. Nie mog� niczego twierdzi� przed poznaniem wszystkich fakt�w. M�czyzna skin�� tylko g�ow� i wsta�. - To by�a bomba - powt�rzy�. - Fakty w ko�cu tylko to potwierdz�. Fleming r�wnie� podni�s� si� z miejsca. - Je�eli kto� pod�o�y� bomb�, to moim zadaniem b�dzie wykry� sprawc�w i odda� ich w r�ce sprawiedliwo�ci. Patrzyli na siebie przez d�u�sz� chwil�. Wreszcie Fleming przerwa� milczenie: - Mam nadziej�, �e b�dzie pan m�g� odebra� cia�a w ci�gu czterdziestu o�miu godzin. A tymczasem czy mog� by� panu jeszcze w czym� pomocny? - Chcia�bym dosta� pe�n� list� pasa�er�w oraz nazwiska i adresy ich najbli�szych krewnych. - Nie jestem pewny, czy wolno mi je panu udost�pni�. - Dlaczego nie? Oficer wzruszy� ramionami. - Taki jest tryb post�powania. Wie pan, w moim obwodzie nigdy przedtem nic takiego si� nie zdarzy�o. - I miejmy nadziej�, �e wi�cej si� nie powt�rzy. W ka�dym razie z uwagi na za�atwianie formalno�ci ubezpieczeniowych najbli�si krewni ofiar b�d� musieli zorganizowa� si� w jak�� grup� i by� ze sob� w kontakcie. Policjant odpowiedzia� skinieniem g�owy. - Chyba ma pan racj�. Dobrze, spr�buj� zdoby� list� przed pana wyjazdem. Podali sobie r�ce, po czym Amerykanin odwr�ci� si� i przeszed� mi�dzy biurkami do drzwi. Uwag� Fleminga zwr�ci�a dziwna rzecz: w sali przy biurkach siedzia�o co najmniej z tuzin policjant�w i policjantek, kt�rzy obs�ugiwali centrum ��czno�ci radiowej; ot� wszyscy oni jak na komend� przerwali prac� i odprowadzali przybysza wzrokiem. Wr�cili do swoich zaj�� dopiero wtedy, kiedy za m�czyzn� zamkn�y si� drzwi. Fleming po�o�y� przed sob� list� najbli�szych krewnych ofiar. Przesuwa� palcem wzd�u� kolejnych pozycji, a� odnalaz� szukane nazwisko. Skin�� na swego asystenta i wr�czaj�c mu wykaz poleci�: - Zadzwo� do Jenkinsa z Wydzia�u Specjalnego. Popro�, �eby sprawdzi� tego go�cia. Policjant oddali� si�, a Peter Fleming nadal sta� wpatruj�c si� w zamkni�te drzwi. Przeszed� go lekki dreszcz. Nie ma rady, trzeba b�dzie zam�wi� wi�cej grzejnik�w. 1 By�o ju� ciemno. Dobermanka niczego nie dostrzeg�a, nie us�ysza�a i nie wyw�szy�a. Poczu�a tylko ostry, przeszywaj�cy b�l w boku. Zerwa�a si� na cztery �apy wydaj�c zdziwione warkni�cie. Pocz�apa�a par� krok�w wzd�u� basenu, raptem ugi�y si� pod ni� �apy i zwali�a si� na bok. Przez p� minuty cia�em suki wstrz�sa�y drgawki, po czym zastyg�a w bezruchu. Trzydzie�ci metr�w dalej odziana na czarno sylwetka ze�lizgn�a si� po linie ze szczytu wysokiego ogrodowego muru. Przez kilka minut czarna posta� czeka�a przykucni�ta i wyt�a�a wzrok. Jedynym �r�d�em �wiat�a by� s�aby poblask odleg�ych latarni ulicznych. Wreszcie podnios�a si� i zbli�y�a do basenu. Tam zatrzyma�a si� na chwil�, �eby sprawdzi� psa, nast�pnie przesun�a si� na ty�y pogr��onego w ciemno�ci budynku. Miguel ogl�da� w telewizji odcinek serialu �I Love Lucy�. Zachwyca� go hiszpa�ski akcent Desi Arnaza przypominaj�cy w przekonaniu Miguela jego w�asny. �mia� si� w�a�nie w najlepsze, kiedy do jego uszu doszed� ha�as u drzwi. Odwr�ci� si� zaskoczony i �miech zamar� mu na ustach na widok ubranego na czarno m�czyzny. Zobaczy� unosz�c� si� w jego stron� luf� p�katego pistoletu i us�ysza� st�umiony trzask. Poczu� uk�ucie w klatce piersiowej. Poderwa� si� z przera�on� min� chwytaj�c si� za pier�. Sylwetka m�czyzny zacz�a mu si� rozmazywa� przed oczami. Dobieg� go g�os, g��boki i wibruj�cy: - Bez obawy, nic ci nie b�dzie. Troch� si� tylko prze�pisz. Miguel zgi�� si� wp�. Zanim zwali� si� na dywan, by� ju� pogr��ony we �nie. Kolacja by�a nudnym, acz nieodzownym obowi�zkiem. Nie by�o mowy, �eby James S. Grainger, wieloletni senator ze stanu Kolorado, m�g� si� w rozs�dny spos�b od niej wykr�ci�. Kiedy gubernator wydawa� kolacj� dla sekretarza stanu ds. obrony, obecno�� senatora by�a ze wszech miar oczekiwana. Jak mia�o to miejsce ostatnimi czasy, r�wnie� i dzisiaj senator nie wylewa� za ko�nierz. Kolacj� poprzedzi� zbyt wieloma szklaneczkami whisky, a do samego posi�ku wychyli� zbyt du�o lampek wina. Wiedzia� jednak, �e nikt z tuzina go�ci zgromadzonych wok� sto�u niczego nie pozna. Jedynie Harriot mog�aby go rozszyfrowa�, ale w ko�cu przy jej trzydziestopi�cioletnim do�wiadczeniu to nic trudnego. James S. Grainger by� cz�owiekiem inteligentnym i praktycznym. W ci�gu ca�ej kolacji niewiele si� odzywa�, ale �aden z go�ci nie oczekiwa� niczego innego. Jako pierwszy zebra� si� do wyj�cia, co nikogo nie zaskoczy�o. Odprowadzaj�c go do drzwi, gubernator uj�� go pod rami� i poprosi�: - Rozwa� to jeszcze raz, Jim. Naprawd� chcia�bym, �eby� obj�� przewodnictwo komitetu finansowego. Zatrzymali si� w holu. Senator odpowiedzia�: - Craig, daj mi jeszcze par� dni do namys�u. Taka praca to kupa obowi�zk�w. Gubernator obrzuci� go wsp�czuj�cym spojrzeniem. Ale przez ostatnie kilka miesi�cy wszyscy patrzyli na senatora w ten spos�b. - Jim, mo�e w�a�nie nawa� pracy b�dzie najlepszym lekarstwem. Senator wzruszy� ramionami. - Mo�e i tak... Daj mi par� dni. S�uchaj, Craig, troch� za du�o dzi� w siebie wla�em. M�g�by� poprosi� kt�rego� ze swoich ludzi, �eby zam�wi� mi taks�wk�? Nie by�oby chyba rzecz� wskazan�, �eby pan senator zosta� zatrzymany przez patrol policji drogowej. Gubernator u�miechn�� si� szeroko i spojrza� na zegarek. - Nie ma sprawy. M�j kierowca ma odwie�� sekretarza stanu na lotnisko, ale do jego wyj�cia pozosta�y co najmniej godzina i kolejne cztery kieliszki brandy. Senator otworzy� drzwi i wszed� do domu, kt�ry gwoli �cis�o�ci nale�a�oby raczej nazwa� pa�acem. W m�odszych latach zbi� fortun� na handlu nieruchomo�ciami; chocia� sam preferowa� prostot�, to Harriot, przy wszystkich jej zaletach, lubi�a otacza� si� splendorem. Przemierzaj�c marmurowy hol po raz kolejny zada� sobie pytanie, czy nie powinien sprzeda� domu i kupi� co� zdecydowanie mniejszego. W tej samej chwili jednak odrzuci� od siebie t� my�l. Harriot w jakim� sensie by�a nadal obecna w tym miejscu. Pracowa�a nad jego powstawaniem razem z architektem i budowniczymi, ten dom nale�a� do niej. Jak�e m�g�by kiedykolwiek zamieszka� gdzie indziej. Otworzy� drzwi do salonu. W pokoju pali�o si� �wiat�o, widocznie Miguel zapomnia� je zgasi�. Eleganckie wn�trze urz�dzone by�o w stylu europejskim. Sk�ada�y si� na nie kryszta�owe �yrandole, ci�kie, wygodne fotele i kanapy, oraz biurko z czas�w Ludwika XIV - Harriot nigdy nie pozwoli�a m�owi na przeniesienie mebla do jego gabinetu. Pok�j by� du�y, a w samym jego ko�cu - po powa�nej sprzeczce z Harriot - uda�o mu si� przeforsowa� postawienie mahoniowego barku z czterema czarnymi, obitymi sk�r� sto�kami. Na jednym z nich siedzia� teraz nieznajomy m�czyzna. Przybysz by� w �rednim wieku, ale s�usznej postury, nosi� czarne spodnie i koszulk� polo tego� koloru. Trzyma� w r�ku kieliszek. Twarz przecina�y mu blizny. Mia� kr�tko przystrzy�one w�osy. Senator przebieg� wzrokiem pok�j: wszystko na swoim miejscu. Momentalnie alkohol wywietrza� mu z g�owy, wr�ci�a czujno��. Zanim jednak zd��y� co� powiedzie� lub wykona� jakikolwiek ruch, nieznajomy przem�wi�: - Przepraszam, senatorze, za t� nieproszon� wizyt�. Nie mam z�ych zamiar�w. Zajm� panu z dziesi�� minut i zaraz znikam. Senator zerkn�� na telefon stoj�cy na biurku. M�czyzna podchwyci� spojrzenie i wyja�ni� przepraszaj�cym tonem: - Od��czy�em aparat. W g�osie intruza pobrzmiewa� lekki po�udniowy akcent. G�os by� g��boki i dobywa� si� wprost z przepony. - Do diab�a, co� pan za jeden? Miguel pana wpu�ci�? - Miguel odpoczywa teraz wygodnie w swoim pokoju. Nie obudzi si� wcze�niej jak nad ranem. James S. wiedzia�, co to strach. Z walk w Korei wyni�s� rany i liczne odznaczenia. W pierwszej chwili widok nieznajomego przej�� go l�kiem, kt�ry teraz powoli zacz�� mija�. Podchodz�c do barku zapyta�: - Dlaczego nie um�wi� si� pan normalnie na spotkanie? - Trzy dni temu zadzwoni�em do pana sekretarki. Na jej pytanie o rodzaj sprawy wyja�ni�em, �e rzecz jest natury osobistej. Kaza�a mi zostawi� sw�j numer. Nast�pnego dnia telefonowa�em dwukrotnie powtarzaj�c jej, �e sprawa jest osobista i nie cierpi�ca zw�oki. Wiem, �e rano wylatuje pan do Waszyngtonu. Senator zatrzyma� si� przy barku i opar� si� �okciem o jego blat. Zgodnie z �yczeniem gospodarza mebel by� dopasowany do jego wzrostu. Sta� teraz twarz� do przybysza. - Jak si� pan nazywa? - U�ywam nazwiska Taylor. Senator pokiwa� z namys�em g�ow�. - Tak, chyba sobie przypominam, by�a jaka� wiadomo�� od pana. K�opot w tym, �e mam naprawd� bardzo ma�o czasu. - Ja r�wnie�. W g�osie senatora pojawi�a si� nagle zdecydowana nuta. - Jaki jest pow�d pa�skiej wizyty? - Rejs numer sto trzy linii Pan Am. Patrzyli na siebie przez chwil�. Senator by� starszy o dziesi�� lat. Mia� w�osy przypr�szone siwizn�, sylwetk� szczuplejsz� i mniej postawn�, ale wci�� wysportowan�. Ka�dego ranka pokonywa� siedemdziesi�t d�ugo�ci pi�tnastometrowego basenu. Bez po�piechu wszed� za barek i nalewaj�c sobie du�� szkock�, zapyta�: - Jak si� pan tutaj dosta�? - Musz� przyzna�, senatorze, �e ma pan bardzo nowoczesny system bezpiecze�stwa. Przed wyj�ciem powiem panu, jak mo�na go jeszcze bardziej usprawni�. - Co z psem? - Le�y przy basenie. - Podni�s� r�k� i zapewni�: - Prosz� si� nie martwi�, tylko �pi. Senator spojrza� na kieliszek przybysza: by� prawie pusty. - Co pan pije? Taylor wskaza� brod� na p�ki za plecami senatora. - Pocz�stowa�em si� pa�sk� wy�mienit� Stoliczn�. Gospodarz si�gn�� po butelk�, nala� porz�dn� porcj� alkoholu, po czym zdj�� pokryw� z pojemnika na l�d i na�o�y� sobie lodu. Na barku sta�a ma�a butelka z wod� sodow�. Taylor nala� jej do szklanki i podni�s� kieliszek. Senator r�wnie� wzni�s� kieliszek i zapyta�: - Co panu wiadomo o rejsie numer sto trzy? - Lecia�a nim pa�ska �ona. - Zatem? - Na pok�adzie by�y tak�e moja �ona i c�rka. Na moment zapad�a cisza. Senator przerwa� j� pierwszy. - Ile lat mia�a pa�ska �ona? - Dwadzie�cia dziewi��. - A c�rka? - Cztery. Z niewiadomych dla samego siebie powod�w senator zada� kolejne pytanie: - Jak si� nazywa�y? - Nadia i Julia. W pokoju zn�w zaleg�a cisza. W ko�cu senator przem�wi� zduszonym g�osem: - Moja �ona mia�a na imi� Harriot. Prze�y�a sze��dziesi�t trzy lata. Byli�my bezdzietni, nie mogli�my mie� dzieci. Byli�my tylko we dwoje... Go�� nape�ni� ponownie kieliszki i zaproponowa�: - Wyjd�my przed dom. Nad wod� jako� lepiej mi si� my�li. Senator wzi�� sw�j kieliszek i rozsun�� oszklone drzwi. Obeszli basen i zatrzymali si� przy psie. M�czyzna nachyli� si�, pod�o�y� suce d�o� pod pysk i trzyma� tak przez p� minuty. Podni�s� si� i orzek�: - Nic jej nie b�dzie. Obudzi si� o �wicie, tyle �e w dosy� kiepskim nastroju. - A jak poradzi� pan sobie z Miguelem? - W ten sam spos�b. W ko�cu wszyscy jeste�my zwierz�tami. Ruszyli razem wok� basenu. Nieznajomy zada� nast�pne pytanie: - Co zamierza pan zrobi� w zwi�zku ze �mierci� Harriot? Zrobili kolejne dwa okr��enia, zanim senator odezwa� si�: - A co pan zrobi w sprawie �mierci Nadii i Julii? - Zabij� drani, kt�rzy je u�miercili. Przeszli dwa okr��enia w ca�kowitej ciszy. - Wejd�my do �rodka - zaproponowa� senator. W chwil� potem u�miechn�� si� blado. - Mam zamiar zrobi� dok�adnie to samo. Pu�ci�em ju� pi�k� w ruch. - W jaki spos�b? Senator by� nader akuratnym cz�owiekiem. Zanim odpowiedzia�, zerkn�� na dat� na tarczy swojego Rolexa. - Przed trzema tygodniami wynaj��em pewnego cz�owieka. To fachowiec... - Fachowiec od czego? - Od zabijania. - Amerykanin? - Tak. - Mog� pozna� jego nazwisko? Senator pokr�ci� g�ow�. - Przykro mi, ale nie. To jeden z punkt�w naszej umowy. Jego rozm�wca westchn��. - W takim razie niech mi pan co� o nim opowie, zdradzi cho�by par� szczeg��w. - Niegdy� by� najemnikiem. - Gdzie? - W Kongo, Biafrze, i w jeszcze paru innych miejscach. - A kogo planuje zabi�? Senator wzruszy� ramionami. - Rzecz jasna, cel nie zosta� jeszcze w pe�ni okre�lony. Dzi�ki moim znajomo�ciom mam dost�p do wst�pnych raport�w FBI i CIA. Jednego s� ju� pewni: za zamach odpowiedzialna jest jaka� grupa palesty�ska. Mo�e chodzi� o Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny, Naczelne Dow�dztwo Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny, o grup� Abu Nidala czy nawet o Hezbollah. Ludzie z FBI i CIA spodziewaj� si�, �e zidentyfikowanie zamachowc�w to kwestia paru miesi�cy. - Nad czym wi�c teraz pracuje pa�ski ekspert od zabijania? - Przygotowuje operacj� infiltracji Libanu lub Syrii, w zale�no�ci od tego, kto oka�e si� ostatecznym celem. - Ma jakie� do�wiadczenie z pobytu na Bliskim Wschodzie? - Bardzo bogate. - Jak pan na niego trafi�? - Sam mnie odnalaz�. - Oczywi�cie dok�adnie go pan sprawdzi�. Senator u�miechn�� si�. - Za po�rednictwem FBI wyci�gn��em jego kartotek� z Interpolu, gdzie prowadz� centralny bank danych na temat wszystkich znanych najemnik�w. Prawd� powiedziawszy, jego historia jest rzeczywi�cie interesuj�ca. Opowiedzia� mi j� jeszcze, zanim zadzwoni�em do FBI. Ot� jakie� pi�� lat temu upozorowa� w�asn� �mier�. FBI potwierdza, �e zosta� zabity. To naprawd� niezwyk�y facet, jeden z kilku Amerykan�w, kt�rzy s�u�yli we francuskiej Legii Cudzoziemskiej. - Kiedy to by�o? - zapyta� cicho Taylor. - Nie wiem dok�adnie, w ka�dym razie walczy� w szeregach Legii w Algierii. - W kt�rym batalionie? - Nie dysponuj� szczeg�owymi danymi, wiem tylko, �e by� to batalion spadochroniarzy. - Ile mu pan zap�aci�... Ile wzi�� zaliczki? Po kr�tkiej chwili wahania senator odpowiedzia�: - Ca�y kontrakt opiewa na milion dolar�w: dwadzie�cia pi�� procent od razu do r�ki, kolejne dwadzie�cia pi�� procent po rozpoznaniu celu, i reszta po wykonaniu zadania. Nasta�a cisza. Przerwa� j� spokojny g�os senatora: - Zamierza� pan przedstawi� podobn� propozycj�? Nocny go�� potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Niezupe�nie. Chc� wykorzysta� pa�skie powi�zania i dost�p do informacji. Po zapoznaniu si� z koneksjami i �yciorysami wszystkich pasa�er�w feralnego samolotu stwierdzi�em, �e u pana znajd� to, czego mi trzeba: to znaczy pieni�dze i w�adz� daj�c� dost�p do informacji za po�rednictwem CIA i FBI. Dysponuj� sporym maj�tkiem, ale nie wystarczaj�co du�ym. Tego rodzaju operacja poch�onie jakie� p� miliona dolar�w. Ja wy�o�� po�ow�, pan drug�. - Chyba si� pan nieco sp�ni� ze swoj� propozycj�. Rozm�wca senatora pokr�ci� g�ow�. - Wcale nie. - Co ma pan na my�li? Przybysz wzruszy� ramionami i odpar�: - Prawd� jest, �e m�czyzna, kt�rego pan scharakteryzowa�, s�u�y� w batalionie spadochroniarzy w Legii Cudzoziemskiej, a kiedy wyrzucono go po rewolcie genera��w, zosta� najemnikiem. Prawd� jest tak�e, �e bra� udzia� w wojnach przez pana wspomnianych, oraz w innych. Zgadza si� r�wnie� i to, �e przed pi�ciu laty upozorowa� w�asn� �mier�. - Zatem? - Chc� powiedzie�, �e cz�owiek, o kt�rym mowa, nie jest tym samym, z kt�rym pan rozmawia�, i kt�remu da� pan trzy tygodnie temu �wier� miliona dolar�w. Oszukano pana, senatorze. Senator poczu�, jak wzbiera w nim gniew. - Co pan plecie, do diaska? - Opisany przez pana cz�owiek siedzi na wprost pana po drugiej stronie barku, popijaj�c pa�sk� wy�mienit� w�dk�. By�em jedynym Amerykaninem, kt�ry w czasie wojny w Algierii s�u�y� w batalionie spadochroniarzy w Legii Cudzoziemskiej. Zaskoczony senator rozdziawi� usta, ukazuj�c z�ote plomby w tylnych z�bach. - Jakie jest pana prawdziwe nazwisko? - wydusi� z siebie wreszcie. - Creasy. Senator zacisn�� szcz�ki. - Oczywi�cie mo�e to pan udowodni�? - Oszust zjawi� si� u pana osobi�cie; mo�na za�o�y�, �e mia� mniej k�opot�w z obej�ciem pa�skiej sekretarki ni� ja. Prosz� mi go opisa�. - By� mniej wi�cej w pa�skim wieku, o dosy� d�ugich, cho� schludnie utrzymanych w�osach siwiej�cych na skroniach. Mia� w�sy, blizn� na czole, i szczup��, mocno opalon� twarz. Mierzy� ponad metr osiemdziesi�t i ubrany by� w elegancki garnitur wygl�daj�cy na robot� dobrego krawca. - Z jakim m�wi� akcentem? - Typowym dla �rodkowego Zachodu, chocia� niezbyt wyra�nym. Co� jak pan, jak kto�, kto wiele czasu sp�dzi� poza Ameryk�. Na twarzy m�czyzny pojawi� si� krzywy u�miech. - Cz�owiek, kt�ry by� u pana, senatorze, to Joe Rawlings, zwyk�y oszust. Kiedy otrzyma� od pana pieni�dze, to powiedzia�, dok�d zamierza si� uda�? Senator patrzy� na niego ponuro. - Do Brukseli - odpowiedzia�. - Mia� si� tam spotka� z paroma osobami i wybra� odpowiednich wsp�pracownik�w. Wed�ug niego Bruksela by�a do tego celu stosownym miejscem. - Odezwa� si� do pana od tamtego czasu? - Nie, m�wi�, �e zadzwoni za miesi�c. - Sprawdzi� dat� na swoim zegarku. - Czyli od dzisiaj za tydzie�. - Zostawi� jaki� adres? Senator odpar� z pochmurn� min�: - Poda� adres na poste restante w Brukseli i kolejny we Francji, dok�adnie bior�c w Cannes. - Zosta� pan nabity w butelk�, senatorze. Mechanizm oszustwa jest prosty. Za tydzie� Rawlings zadzwoni do pana z informacj�, �e przesy�a panu tymczasowe sprawozdanie. Kiedy pismo do pana dotrze, oka�e si�, �e zawiera spis wydatk�w, kt�re, prosz� mi wierzy�, b�d� ca�kiem niema�e, plus nazwiska wynaj�tych przez niego najemnik�w, a tak�e wykaz kosztownego sprz�tu, jaki dotychczas naby�, wraz z odpowiednimi rachunkami. Kiedy zamachowcy odpowiedzialni za katastrof� samolotu zostan� ustaleni, pan zawiadomi go za po�rednictwem obu adres�w na poste restante. W tym momencie cwaniak poprosi pana o kolejn� rat�. W ci�gu kilku dni otrzyma pan namacalny dow�d na to, ze mam racj�. Doda� wskazuj�c pusty kieliszek: - Na szkle zosta�y moje odciski palc�w - prosz� ukry� je w swoim sejfie. Gdy za kilka dni znajd� si� w pana posiadaniu odciski palc�w Joe Rawlingsa, niech pan ka�e sprawdzi� jedne i drugie swoim przyjacio�om z FBI. W jaki� czas p�niej dotrze do pana m�j list. Prosz� oderwa� nie zapisany prawy r�g w dole kartki i przes�a� go znajomym z FBI. Skrawek zawiera� b�dzie odcisk mojego kciuka. W ten sam spos�b b�dzie pan sprawdza� wiarygodno�� wszystkich otrzymywanych ode mnie pism. Natomiast ka�d� rozmow� telefoniczn� b�d� zaczyna� od podania has�a �Lockerbie� i daty sprzed dziesi�ciu dni. Rozprostowa� plecy z wyrazem zm�czenia na twarzy. Nie mniejsze znu�enie malowa�o si� na obliczu senatora. Po chwili senator wyprostowa� si� i wycedzi� przez z�by: - Dostaniemy tych drani w swoje r�ce. - Nagle przez g�ow� przelecia�a mu pewna my�l. - B�dzie pan dzia�a� w pojedynk� czy wynajmie kt�rych� ze swoich dawnych kompan�w? Creasy odpowiedzia� mu przecz�cym ruchem g�owy. - Nie, sprawa ma wymiar osobisty. Wprowadz� jednak dodatkowy element, kt�ry mo�e okaza� mi si� niezb�dny: dodam m�odo��. Potrzebny mi b�dzie m�odzieniec, kt�rego m�g�bym ukszta�towa� na w�asn� mod��. Postaram si� odtworzy� w nim jak�� cz�� samego siebie z przesz�o�ci i tym samym zwi�za� go ze sob�. B�dzie to stanowi�o pewnego rodzaju zabezpieczenie. Nie wiemy przecie�, ile czasu up�ynie, zanim zamachowcy zostan� wykryci. Mog� to by� miesi�ce, a nawet ca�e lata. Senator Grainger u�miechn�� si� i zauwa�y�, wzruszywszy ramionami: - Chcia�bym by� w pana wieku i mie� pa�skie do�wiadczenie. Bez namys�u do��czy�bym do pana. Dobry Bo�e, niczego bardziej nie pragn�. - Od tej chwili stanowimy jedn� dru�yn� - podkre�li� Creasy. - Nie b�dzie ju� pan odczuwa� dokuczliwej samotno�ci, i to samo odnosi si� do mnie. Od dzisiaj mam przyjaciela, z kt�rym mog� dzieli� sw�j b�l. Wyci�gn�� r�ce i po�o�y� je na kr�tk� chwil� na ramionach Graingera. - Spr�buj� odzyska� cz�� pa�skich pieni�dzy, je�li jeszcze co� z nich zosta�o. Teraz na mnie ju� czas. Rzuc� tylko okiem na system bezpiecze�stwa i pod��cz� telefon. 2 Boisko do pi�ki no�nej by�o ma�e i zakurzone. Na malta�skiej wyspie Gozo pr�no by szuka� trawy, w ka�dym razie nie porasta�a jej trawa typowa dla boisk futbolowych. Wiek ch�opc�w waha� si� od czternastu do siedemnastu lat. Od czasu katastrofy samolotu Pan Am up�yn�o pi�� miesi�cy. Zbli�a� si� koniec sezonu pi�karskiego. Przybysz siedzia� obok ksi�dza Manuela Zerafy na stopniach ko�cio�a i przygl�da� si� grze. Ojciec Manuel Zerafa opiekowa� si� miejscowym sieroci�cem. Obaj m�czy�ni znali si� i przyja�nili od wielu lat. Kopni�ta energicznie pi�ka poszybowa�a na �rodek pola. Zakot�owa�o si� i z pl�taniny r�k i n�g wy�oni� si� ciemnosk�ry ch�opak z pi�k� u nogi. Gwa�townie przyspieszaj�c wymin�� dw�ch obro�c�w i z zimn� krwi� ulokowa� pi�k� w siatce obok bezradnego bramkarza. Ksi�dz poderwa� si�, krzycz�c rado�nie i klaszcz�c w d�onie. By� niski i pulchny. Jego szale�czy entuzjazm wydawa� si� by� nie na miejscu. - O to w�a�nie chodzi�o - cieszy� si� zajmuj�c z powrotem miejsce. - Ch�opcom z sieroci�ca nie uda�o si� pobi� dru�yny z Sannat przez ostatnie siedem sezon�w. - Zerkn�� na zegarek. - Jeszcze tylko dziesi�� minut, za ma�o, �eby strzelili nam dwa gole. - Wskaza� brod� na m�czyzn� siedz�cego po drugiej stronie boiska i dorzuci� ze z�o�liwym u�miechem: - Ale si� ojciec Joseph b�dzie w�cieka�! - Co to za ch�opak? - zainteresowa� si� Creasy. - Pytam o tego, kt�ry strzeli� bramk�. - Nazywa si� Michael Said - w g�osie ksi�dza pojawi�a si� ciep�a nuta. - Najlepszy gracz, jaki nam si� trafi� w ci�gu moich dwudziestu lat kierowania sieroci�cem. Pewnego dnia zagra w reprezentacji Malty. Hamrun Spartans chc�, �eby od przysz�ego sezonu gra� w ich dru�ynie m�odzie�owej. Zgodzili si� przekaza� na rzecz sieroci�ca trzysta funt�w. Mo�esz w to uwierzy�, Uomo? Z uwagi na mnogo�� wyst�puj�cych tam pospolitych nazwisk, na wyspie Gozo ka�dy nosi� jaki� przydomek. Creasy nazywany by� z w�oska Uomo, co znaczy po prostu �Cz�owiek�. - Ile ma lat? - W ubieg�ym tygodniu sko�czy� siedemna�cie. - Od jak dawna przebywa w sieroci�cu? - Od urodzenia. Creasy nie przestawa� obserwowa� ch�opca, kt�ry wyra�nie dominowa� na boisku. Ch�opak nie by� wysoki ani mocno zbudowany, ale porusza� si� po piaszczystym boisku z wdzi�kiem i determinacj�. Walcz�c z dzik� zaci�to�ci� pokonywa� nawet wy�szych od siebie przeciwnik�w. Creasy nie spuszcza� z niego oka. - Powiedz mi o nim co� wi�cej, ojcze - poprosi�. Ksi�dz obrzuci� spojrzeniem swego postawnego rozm�wc�. - Nigdy przedtem go nie widzia�e�? - Spotka�em go par� razy w wiosce, ale nigdy mu si� specjalnie nie przygl�da�em. Prosz�, opowiedz mi o nim. W spokojnym g�osie Creasy'ego wyczuwa�o si� napi�cie. Ksi�dz zerkn�� na niego jeszcze raz i zacz��, wzruszaj�c ramionami: - To dosy� banalna historia. Matk� ch�opca by�a prostytutka z Gziry na Malcie. Z ciemnej karnacji wnosz�, �e jego ojcem by� Arab, w Gzirze zawsze ich by�o pe�no. Matka nie chcia�a dzieciaka, wyl�dowa� wi�c u nas. - M�wi po arabsku? Ksi�dz przytakn�� i wyja�ni� z nieco skwaszon� min�: - M�wi, i to bardzo dobrze, tak przynajmniej twierdzi� nauczyciel z Kuwejtu, kt�ry pracowa� u nas przez dwa lata. Ca�kiem przyzwoity cz�owiek jak na Araba. A do tego dobry pi�karz - trenowa� junior�w z Qala. Michael zwr�ci� jego szczeg�ln� uwag�. Wraz z nastaniem nowego rz�du j�zyk arabski zosta� wprowadzony do szk� jako przedmiot fakultatywny. Dowcip polega� na tym, �e r�wnocze�nie wszystkich nauczycieli arabskich odes�ano do dom�w. W tym momencie Michael wykiwa� obro�c�w posy�aj�c pi�k� w stron� swojego kolegi, kt�ry wpakowa� j� do bramki. Ksi�dz nie posiada� si� z rado�ci. - Trzy do zera! - wrzeszcza�. - Nigdy jeszcze nie pokonali�my dru�yny z Sannat r�nic� trzech bramek! Zanosz�c si� g�o�nym �miechem wykona� nieprzyzwoity gest pod adresem m�odszego od siebie duchownego z przeciwnej dru�yny. Tamten spojrza� na niego wilkiem. Ojciec Zerafa usiad� nie przestaj�c chichota�. - Jak z jego inteligencj�? - rzuci� pytanie Creasy. Ojciec Zerafa u�miechn�� si� i odpar�: - M�wi�c mi�dzy nami, ten ksi�ulo to zupe�ny idiota. Nie mam poj�cia, jak uda�o mu si� przebrn�� przez seminarium, jedynym wyt�umaczeniem jest chyba tylko to, �e ma kuzyna biskupa. - Mia�em na my�li ch�opca - wyja�ni� Creasy z u�miechem. - Oczywi�cie, �e jest inteligentny - pad�a natychmiastowa odpowied�. - Kto�, kto tak potrafi okiwa� przeciwnika z pewno�ci� nie narzeka na brak inteligencji. Zapewniam ci�, pewnego dnia zagra w reprezentacji Malty. - Poza arabskim i gr� w pi�k� no�n�, jak sobie radzi z pozosta�ymi przedmiotami? - Nie ma �adnych k�opot�w. - A jak z innymi sportami? - Jest najlepszym tenisist� W ca�ym sieroci�cu, a mamy tu paru naprawd� dobrych zawodnik�w. Poza pi�k� no�n�, tenis jest dla nich w zasadzie jedyn� form� rekreacji. Creasy ani na moment nie spuszcza� oczu z biegaj�cego po boisku ch�opca, - A co mo�na powiedzie� o jego charakterze? - dopytywa� dalej. Ksi�dz roz�o�y� r�ce. - Trudno za nim trafi�, to typ samotnika. Wi�kszo�� spo�r�d sze��dziesi�ciu o�miu ch�opc�w mieszkaj�cych w sieroci�cu wydaje si� ��czy� w grupy wiekowe, ale z Michaelem jest inaczej. Ma kilku koleg�w, ale nie jest to na moje oko zbyt za�y�a znajomo��. W ciszy, kt�ra zapad�a po tych s�owach, ojciec Zerafa wyczuwa� rosn�c� ciekawo�� u swego rozm�wcy. Podj�� wi�c dalej: - Jak wszyscy m�odzi ch�opcy, sprawia czasami k�opoty, ale mniejsze ni� inni, zreszt� teraz zdarza si� to coraz rzadziej. - Dopytywa� si� kiedy� o swoich rodzic�w? - Tak, w swoje trzynaste urodziny zjawi� si� u mnie z tym pytaniem. - I co mu ojciec powiedzia�? - Prawd�. - A on co na to? - Nic. Podzi�kowa� mi za informacj� i wyszed�. Od tego dnia nigdy ani s�owem nie nawi�za� do tego tematu. Po kolejnej chwili ciszy Creasy zada� kolejne pytanie: - Jest religijny? Ksi�dz smutno pokr�ci� g�ow� - Obawiam si�, �e nie. - Ale na msze chodzi? - Bo musi. Tak jak pozostali, i te� bez specjalnego entuzjazmu. S�dzia odgwizda� koniec meczu i ch�opcy z sieroci�ca padli sobie w ramiona. Creasy i jego rozm�wca wstali. Ksi�dz otrzepa� zakurzony ty� sutanny. - M�g�by go ojciec poprosi�, �eby do mnie przyszed�? Ojciec Zerafa nie ukrywa� zaskoczenia. - Chcesz go zaprosi�? Do siebie do domu? Creasy spojrza� ponad boiskiem i niskimi budynkami wioski na ci�gn�cy si� szeroko �a�cuch g�r. Po lewej stronie pasma, wczepiony tu� poni�ej najwy�szego punktu wzniesienia, sta� stary wiejski dom zbudowany z kamieni. - Tak - przytakn��. - Niech przyjdzie do mnie dzi� wieczorem oko�o sz�stej. Wspania�e zwyci�stwo, ojcze. Grali�cie wy�mienicie. M�wi�c to klepn�� lekko ksi�dza w rami� i zszed� po stopniach ko�cio�a do swojego d�ipa. Ojciec Zefara odprowadzi� wzrokiem odje�d�aj�cy samoch�d. W chwil� potem otoczy�a go gromadka ch�opc�w z sieroci�ca. S�o�ce chyli�o si� ju� ku zachodowi, kiedy ch�opak zacz�� pi�� si� zakurzon� �cie�k� w kierunku domu na wzg�rzu. Ojciec Zefara by� jak zawsze lakoniczny. Po powrocie do sieroci�ca poprosi� Michaela na stron� i oznajmi�: - P�jdziesz dzi� na sz�st� do Uomo. - Po co? - zaciekawi� si� Michael. Ksi�dz wzruszy� ramionami. - Nie wiem. Po prostu masz tam by�. Michael wiedzia� o Uomo wszystko, a w ka�dym razie tyle, co ka�dy z mieszka�c�w niewielkiej wysepki. Uomo znany tu by� r�wnie� pod malta�skim przydomkiem Il Mejjet, co t�umaczy�o si� jako �Ten, Kt�ry Umar��. Michael s�ysza�, �e kilka lat temu Uomo sp�dzi� par� miesi�cy na wyspie, po czym znikn��, by powr�ci� w nocy w kilka miesi�cy p�niej. Ojciec Zefara przykaza� Michaelowi i innym ch�opcom, by trzymali j�zyk za z�bami i nie rozmawiali na temat przybysza. Michael wiedzia� jeszcze co�: wyspa Gozo, kt�rej ponad dziewi��dziesi�t pi�� procent mieszka�c�w ucz�szcza�o do ko�cio�a, uchodzi�a za najbardziej pobo�n� spo�eczno�� �wiata. I ot� pewnej niedzieli z ambon wszystkich ko�cio��w pop�yn�y skierowane do wiernych te oto s�owa: - Nie rozpowiadajcie nikomu o cz�owieku zwanym Uomo, zw�aszcza obcym. On jest jednym z nas. Oczywi�cie Uomo sta� si� na ma�ej wysepce od razu tematem numer jeden. Rozmawiano o nim jednak tylko mi�dzy sob�, nigdy w obecno�ci obcych, cho�by byli to Malta�czycy. Powtarzane w obr�bie ma�ej spo�eczno�ci plotki ros�y i przybiera�y na sile. Niezad�ugo Michael wiedzia� ju�, �e Uomo wr�ci� w �rodku nocy na �odzi policyjnej, �e nast�pnie sp�dzi� wiele miesi�cy w domu Paula Schembri nie wychodz�c poza pr�g, �e o�eni� si� p�niej z c�rk� Paula, Nadi�, i �e urodzi�a im si� dziewczynka. Wiedzia� ponadto, �e �ona i c�reczka Uomo zgin�y w katastrofie samolotu Pan Am nad Lockerbie. I jeszcze co�. Michael by� zaprzyja�niony z synem Rity, kt�ra prowadzi�a we wsi sklepik z artyku�ami spo�ywczymi. M�� Rity, policjant, by� cz�onkiem elitarnego oddzia�u antyterrorystycznego utworzonego w ramach si� policyjnych. W�a�nie �w kolega zdradzi� przed kilku laty Michaelowi, �e Creasy pomaga� w szkoleniu oddzia�u w zakresie taktyki i pos�ugiwania si� broni�. I nie by�o z pewno�ci� spraw� przypadku, �e dow�dc� elitarnego oddzia�u by� i jest do dzisiaj siostrzeniec Paula Schembri, zwyk�ego farmera. Michael dotar� do domku nieco spocony i mocno zaciekawiony. Budynek otacza� mur z �upka, kt�ry, chocia� wzniesiony przed kilku zaledwie laty, sprawia� wra�enie bardzo starego. Ch�opak obserwowa� jednak z wioski jego budow�, a czasami pod��a� w g�ry i przygl�da� si� z bliska robotnikom, jak przebudowuj� posiad�o�� u�ywaj�c jedynie starych kamieni. Sam mur by� szeroki na p�tora i wysoki na jakie� trzy i p� metra. Obok osadzonych w nim szerokich drewnianych wr�t, umocowany by� staro�wiecki metalowy uchwyt dzwonka. Ch�opiec mia� na sobie wytarte d�insy i koszulk� z kr�tkimi r�kawami. Wsun�� j� g��biej w spodnie i poci�gn�� za r�czk� dzwonka, czuj�c ciekawo�� i lekkie zdenerwowanie. Po minucie drzwi otworzy�y si�. Gospodarz ubrany by� jedynie w kostium p�ywacki. Jego lewy bok i brzuch przecina�y okropne blizny. Podobne blizny bieg�y od prawego kolana znikaj�c pod spodenkami. M�czyzna wyci�gn�� r�k�. - Witam ci�, Michael, wchod�. Michael odwzajemni� u�cisk d�oni, spostrzegaj�c od razu brak ma�ego palca. Jego uwadze nie usz�y te� wielobarwne, nieregularne blizny pokrywaj�ce wierzch d�oni. M�czyzna zwolni� u�cisk i odsun�� si� na bok przepuszczaj�c ch�opca. Michael przekroczy� wrota bramy i tu� przed sob� zobaczy� szeroki pas kostki z wapienia otaczaj�cy niebieski prostok�tny basen. Blado�� wapiennej kostki o�ywia�y nieregularne barwne plamy. Do �cian domu przylega�y palmy, tropikalne pn�cza i winoro�l�, kt�re pi�y si� po drewnianej pergoli wyrastaj�cej z obu skrzyde� budynku. W cieniu pergoli sta� okr�g�y kamienny st�, a przy nim stare drewniane krzes�a. Gospodarz zaprosi� go do sto�u. - Siadaj. Czego si� napijesz? Michael waha� si� z odpowiedzi�. - Masz za sob� niez�� wspinaczk� - zach�ca� gospodarz. - Wolisz zimne wino czy piwo? Kieszonkowe otrzymywane z sieroci�ca by�o �miesznie ma�e. Michael ostatni raz pi� alkohol w czasie ubieg�orocznego �wi�ta wsi. - Mog� poprosi� piwo? - odwa�y� si� wreszcie. - Bardzo prosz�. Ja te� sobie wezm� piwo. M�czyzna wszed� do �rodka. Michael stoj�c przy stole ogarnia� spojrzeniem rozpo�cieraj�c� si� przed nim panoram� Gozo. W oddali wy�ania�a si� wysepka Comino, a za ni� Malta. O tej porze roku krajobraz stanowi� szachownic� barwnych plam: zielone pola, granatowe morze i jasnoniebieskie niebo. Dom Uomo sta� w najwy�szym punkcie wyspy. Obiegaj�c wzrokiem mury stolicy wyspy i staro�ytn� cytadel� Michael doszed� do wniosku, �e ma przed sob� najdoskonalszy zak�tek jedynego �wiata, jaki dane mu by�o dotychczas pozna�. 3 Ojciec Manuel Zerafa nie nale�a� do ludzi, kt�rych mo�na by �atwo zadziwi�. Nosi� sukni� duchown� od trzydziestu trzech lat, z kt�rych pierwsze dziesi�� sp�dzi� w Somalii i p�nocnej Kenii. Z niejednego pieca chleb jad� i �wiat nie mia� przed nim tajemnic. Siedzia� teraz na balkonie baru �Gleneagles� w Mgarr i spogl�da� na niewielki port i jaskrawo pomalowane tradycyjne �odzie rybackie. Obole niego siedzia� Creasy. Obaj trzymali w d�oniach opr�nione szklanki. Od kilku minut ksi�dz trawi� w sobie s�owa, kt�re dopiero co us�ysza�. W ko�cu, nie odwracaj�c si�, zacz�� pos�pnie: - Musia�by� si� znowu o�eni�, Uomo. Takie s� przepisy... W gr� wchodzi� mog� tylko pary ma��e�skie... Uomo skin�� g�ow�. - Wiem o tym. Duchowny obr�ci� si� raptownie w stron� rozm�wcy. W jego oczach wida� by�o zaskoczenie i szok. - Chcesz si� znowu o�eni� w tak kr�tkim czasie? Creasy przytakn��. - Jak ojciec sam powiedzia�, to niezb�dny wym�g. Ksi�dz pokr�ci� wolno g�ow�. - Tutejsi mieszka�cy mog� by� zszokowani, a nawet ura�eni. Wszyscy darzyli Nadi� mi�o�ci�. Wiedz� te�, jak bardzo j� kocha�e�... Up�yn�o zaledwie pi�� miesi�cy... Na mszy za dusze Nadii i Julii ko�ci� p�ka� w szwach, Nigdy przedtem nie zjawi�o si� tylu ludzi. - Chodzi o zwi�zek czysto formalny, ojcze, ma��e�stwo zawarte dla spe�nienia wymog�w waszych w�adz. Ksi�dz nie przestawa� kr�ci� g�ow�. - Kogo chcesz po�lubi�? - Jeszcze nie wiem. Ojciec Zefara podni�s� gwa�townie g�ow�. - Nie wiesz?! Prosisz o przeprowadzenie adopcji w jak najkr�tszym czasie, a nie wiesz nawet, kogo we�miesz sobie za �on�? - Ksi�dz o ma�o nie wybuchn�� �miechem. - Przecie� ta kobieta b�dzie musia�a by� zaakceptowana przez komisj�, kt�ra orzeknie po przes�uchaniu was obojga, czy odpowiadacie warunkom stawianym przed potencjalnymi rodzicami. - Zaakceptuj� j� na pewno - burkn�� Creasy. Ojciec Zefara westchn��. - Ale po co ten po�piech? Nie mo�esz poczeka� cho�by z rok? Tw�j krok b�dzie wtedy �atwiejszy do przyj�cia przez komisj� i miejscow� spo�eczno��. Zreszt� rozmawia�e� z ch�opcem zaledwie raz. - Wystarczy - zapewni� Amerykanin. Si�gn�� po szklank� ksi�dza i przeszed� do ch�odnego, wysoko sklepionego baru. Postawi� szklanki przed �ysiej�cym barmanem. - Daj, Tony, jeszcze dwa piwa. W rogu sali grupa miejscowych rybak�w gra�a w lokaln� gr� karcian� zwan� Bixla, w kt�rej niezb�dna by�a umiej�tno�� oszukiwania we wsp�pracy z partnerem. Trudno ich by�o w tym prze�cign��. Podczas gdy Tony nape�nia� szklanki, Creasy podziwia� zwodnicze triki i kontr-posuni�cia graczy. Jeden z rybak�w mrugn�� do niego. Creasy by� jedynym obcokrajowcem, kt�ry potrafi� dotrzymywa� im kroku. Wzi�� nape�nione szklanki i rzuci� na odchodnym do barmana: - Napij si� na m�j koszt. Tony potrz�sn�� odmownie g�ow�. - Za wcze�nie jak dla mnie. Creasy czeka� cierpliwie. Po dziesi�ciu sekundach barman, �miej�c si� od ucha do ucha, podda� si�. - Dlaczego nie? Strzel� sobie jedno piwko - Blue Label. Creasy odwr�ci� si�. Zawsze tak samo, pomy�la�. Nie by�o dzie�em przypadku, �e barman obdarzony zosta� przydomkiem: �Dlaczego Nie�. Wr�ci� na balkon i poda� ksi�dzu szklank�. By� wczesny wiecz�r. Du�y bia�y prom odbija� od przystani, unosz�c na pok�adzie jednodniowych turyst�w powracaj�cych na Malt�. W blasku zachodz�cego s�o�ca wapienne wzg�rza przybiera�y kolor miedzi. - Powiedzia� ojciec, �e potrwa to sze�� do o�miu tygodni? Ksi�dz westchn��. - Tak, ale przy ogromnym tempie oraz tylko dzi�ki temu, �e biskup dobrze ci� zna i �e masz znajomo�ci w�r�d w�adz pa�stwowych. Creasy poci�gn�� �yk piwa. - Zatem jutro porozmawiam z ch�opcem, a pojutrze wyjad�. Wr�c� w ci�gu czterech tygodni z �on� i kompletem wymaganych dokument�w. Na jak d�ugo b�dzie musia�a przyjecha�? Ojciec Zefara obrzuci� go po raz kolejny zdziwionym spojrzeniem. - Co masz na my�li? - Chodzi mi o to, ile czasu przysz�a �ona b�dzie musia�a mieszka� na Gozo? Z wolna w oczach duchownego zacz�o b�yska� zrozumienie. - A wi�c o to chodzi? Prom wyp�ywa� z portu na otwarte morze. Creasy potwierdzi� cicho: - Tak, ojcze, w�a�nie o to chodzi. - Nie mniej ni� sze�� miesi�cy - odpowiedzia� duchowny. - W przeciwnym razie sprawa b�dzie zbyt oczywista. Strac� twarz, nie m�wi�c ju� o autorytecie komisji. B�dzie musia�a mieszka� w twoim domu, razem z tob� i ch�opcem. - W jego g�osie pojawi�a si� nagle ostra nuta. - Sze�� miesi�cy, Uomo. Creasy opr�ni� szklank� i wsta�. - Zatem dobrze - zgodzi� si�. - Sze�� miesi�cy. Porozmawia ojciec jutro z biskupem, a potem z ch�opcem? I prosz� przys�a� go do mnie na sz�st�... Pod warunkiem oczywi�cie, �e b�dzie chcia� przyj��. Ksi�dz przypu�ci� jeszcze jeden atak. - A mo�e lepiej poczeka� par� miesi�cy? Dlaczego nie adoptujesz m�odszego ch�opca? Mam kilku odpowiednich. - Wcale w to nie w�tpi�, ojcze. Ale mnie zale�y na Michaelu Saidzie, i chc� go mie� przy sobie w ci�gu o�miu tygodni. Odwr�ci� si� i wyszed�. Po powrocie do sieroci�ca Michael Said zaszy� si� w rogu podw�rka. Zatapiaj�c niewidz�cy wzrok w trzymanym w r�ku czasopi�mie nie przestawa� my�le� o domu na wzg�rzu i wydarzeniach ostatniego wieczoru. W czasie dw�ch godzin sp�dzonych przy stole w cieniu drewnianej pergoli wypi� trzy piwa. Za kt�rym� razem postawny Amerykanin poszed� do kuchni i wr�ci� stamt�d z du�ym talerzem, na kt�rym le�a�y cienkie p�aty suszonego mi�sa. - W Ameryce nazywamy t� potraw� jerky, chocia� ja nauczy�em si� przyrz�dza� j� w Rodezji. - Pos�a� ch�opcu szybkie spojrzenie i zapyta�: - Wiesz, jak� nazw� nosi teraz Rodezja? - Zimbabwe - odpar� bez namys�u ch�opak. Gospodarz skin�� g�ow� z aprobat�. Ugryz� kawa�ek wo�owiny i doda�: - W Zimbabwe ta potrawa nazywa si� biltong. Sporz�dza si� j� z upolowanej zwierzyny, najcz�ciej z mi�sa gazeli. Soli si� je obficie i zostawia na s�o�cu na kilka dni. Tak zakonserwowane mi�so mo�na przechowywa� przez ca�e lata. Jednemu cz�owiekowi wystarcza do prze�ycia dw�ch tygodni jakie� pi�� kilogram�w biltongu. Wskaza� brod� na domy wioski i dorzuci�: - Mnie musi wystarcza� wo�owina, kt�r� kupuj� w sklepie mi�snym Johna. Spr�buj kawa�ek. Ch�opiec w�o�y� do ust skrawek mi�sa. Smakowa�o jak sk�ra. Zacz�� �u� intensywnie, poczu� smak s�onej sk�ry. �u� dalej i po jakim� czasie poczu� smak mi�sa. By�o naprawd� wyborne. W ci�gu pi�tnastu minut opr�nili talerz. Du�o rozmawiali. Amerykanin zadawa� mn�stwo pyta�. Michael doszed� do wniosku, �e gospodarz bada sprawno�� jego umys�u; wcze�niej w domu niczego takiego nie zauwa�y�. Odpowiedzi przychodzi�y mu bez najmniejszego trudu. Po drugim piwie by� ju� na tyle odpr�ony, by wypowiedzie� s�owa, kt�re powtarza� sobie przez ca�� drog� do domu na wzg�rzu. Patrz�c postawnemu m�czy�nie prosto w oczy, zapyta�: - Jak mam si� do pana zwraca�? - Creasy - pad�a swobodna odpowied�. - Opu�� �pana� przed nazwiskiem. Mo�esz te� u�ywa� mojego przydomka. Wiesz, jak mnie nazywaj�? Ch�opiec potwierdzi� kiwni�ciem g�owy i zacz�� prostymi s�owami: - Chc� powiedzie�, Uomo, jak bardzo mi przykro z powodu pa�skiej �ony i c�rki. Wszystkim nam jest przykro. Na Bo�e Narodzenie przynosi�a do sieroci�ca prezenty, a czasami super jedzenie: mi�so, chyba z farmy jej ojca, i mn�stwo owoc�w. Wszystkim jest nam jej bardzo brak. Nie odrywa� wzroku od oczu swego rozm�wcy. Nie wykazywa�y ani �ladu emocji; wp�przymkni�te, niemal senne, odwzajemnia�y spojrzenie Michaela. M�czyzna nagle skin�� g�ow�, wsta� i uda� si� do kuchni po kolejne dwa piwa. S�o�ce skry�o si� za ich plecami, a oni rozmawiali dalej. Michael czu� si� teraz na tyle rozlu�niony, �e zacz�� sam zadawa� pytania. Pierwsze z nich brzmia�o: - Sk�d wzi�y si� te blizny, Uomo? - Pami�tka po r�nych wojnach. - Gdzie walczy�e�? - Wsz�dzie. W p�nocnej, po�udniowej i zachodniej Afryce, w Azji, na Bliskim Wschodzie. Wsz�dzie. Ch�opiec poczu� si� o�mielony. - By�e� najemnikiem? - zapyta�. - Ka�dy, kto pracuje za pieni�dze, jest najemnikiem. - Wielu ludzi zabi�e�? Nasta�a d�uga cisza. M�czyzna patrzy� w dal, biegn�c wzrokiem ponad falistymi wzg�rzami i wioskami Gozo, ponad b��kitem w�d otaczaj�cych wyspy Comino i Malt�. Wreszcie ledwo s�yszalnym szeptem wydusi� z siebie standardow� odpowied�: - Nie pami�tam. Zaraz potem podni�s� si� i spyta� zmieniaj�c temat: - Potrafisz p�ywa�? - Oczywi�cie. - To chod�my pop�ywa�. - Nie wzi��em k�piel�wek. Creasy u�miechn�� si�. - Po co ci. Ale je�li masz si� wstydzi�, mo�esz p�ywa� w majtkach. Ch�opiec �ci�gn�� z siebie ca�e ubranie i zacz�li p�ywa�. Basen mierzy� dwana�cie metr�w d�ugo�ci. W pewnej chwili gospodarz zaproponowa�: - �cigajmy si� na dwie d�ugo�ci. Michael by� dobrym p�ywakiem, ale przegra� o dwa metry. Chwytaj�c si� brzegu basenu wysapa�: - Masz krzep�, Uomo. M�czyzna u�miechn�� si�. - Codziennie rano zaliczam sto basen�w. Trudno o lepsze �wiczenie dla m�czyzny. Kiedy Michael zbiera� si� ju� do odej�cia, gospodarz poinformowa� go cichym, powa�nym g�osem: - Za kilka dni poprosz� ci� znowu do siebie na rozmow�. Potem b�dziesz m�g� tu przychodzi�, ilekro� zechcesz. Mo�esz korzysta� z basenu, cz�stowa� si� piwem. Ale pami�taj, zawsze masz zjawia� si� sam. Michael nic nie odpowiedzia�. By� ju� w po�owie drogi ze wzg�rza, kiedy zatrzyma� si� i jeszcze raz obrzuci� spojrzeniem dom. Minuty p�yn�y, a on wci�� sta� bez ruchu i patrzy�. Wreszcie podj�� na nowo w�dr�wk� w d� zbocza. 4 Ojciec Zefara nie spa� dobrze tej nocy. W�a�nie mia� k�a�� si� do ��ka, kiedy dopad�a go natr�tna my�l. My�l ta zak��ci�a sen i budzi�a go kilka razy. Rankiem zadzwoni� do sekretarza biskupa i um�wi� si� na spotkanie na trzeci� po po�udniu. Teraz pozosta�o mu dopasowa� pozosta�e punkty dnia. Dok�adnie o trzynastej jecha� swoim rozklekotanym dwudziestoletnim Hillmanem do domu Paula Schembriego po�o�onego na stokach wzg�rz ci�gn�cych si� do Nadur. Spodziewa� si�, �e zwyczajem innych farmer�w Paul Schembri wr�ci� z pola w po�udnie i teraz ko�czy solidny obiad. Nie myli� si�. Kiedy podni�s� siatk� przeciw muchom wisz�c� w otwartych drzwiach, farmer i jego syn Joey wycierali w�a�nie chlebem resztki sosu z talerzy. Przez drzwi kuchni dostrzeg� �on� Paula, Laur�, zaj�t� zmywaniem naczy�. Ostatni raz widzia� ich na mszy odprawionej za spok�j dusz Nadii i Julii. Paul mia� pi��dziesi�t kilka lat i by� niewysokim, �ylastym m�czyzn� o ciemnej karnacji. Laura by�a m�odsza i wy�sza - natura nie posk�pi�a jej urody. Joey pod wzgl�dem urody wrodzi� si� w matk�: tak jak ona by� wysoki i przystojny, lecz o suchej, �ylastej posturze jak ojciec. Wszyscy obrzucili wchodz�cego ksi�dza nieco zaskoczonym spojrzeniem. Paul poleci� z miejsca synowi: - Skocz no, Joey, po wino dla ojca Manuela. Wskaza� r�k� krzes�o. Go�� p