5419
Szczegóły |
Tytuł |
5419 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5419 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5419 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5419 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
A.J.QUINNELL
Lockerbie
T�umaczy� Grzegorz Gortat
Dla Jane
PROLOG
M�czyzna wyr�nia� si� spo�r�d pozosta�ych, lekarz pracuj�cy w zaimprowizowanej
kostnicy zauwa�y� to od razu. Nieznajomy spogl�da� na oba cia�a beznami�tnym
wzrokiem.
Jego twarz nie ujawnia�a �ladu cierpienia, nie uroni� ani jednej �zy. Zatrzyma�
wzrok na
czteroletniej dziewczynce, na kt�rej ciele nie wida� by�o najmniejszej rany.
Kiedy le�a�a tak
na stole, mog�oby si� zdawa�, �e ma�a pogr��ona jest w g��bokim �nie. Nawet jej
d�ugie
ciemne w�osy pozostawa�y wci�� starannie uczesane. M�czyzna przeni�s�
spojrzenie na
zw�oki kobiety, przykryte szczelnie a� po szyj� prze�cierad�em. Nachyli� si� i
�ci�gn��
przykrycie ods�aniaj�c nagie, straszliwie zmasakrowane cia�o.
- Mog� pana zapewni�, �e �mier� nast�pi�a bardzo szybko, to by�a kwestia sekund,
prosz� pana - wydusi� z siebie lekarz.
P�niej sam si� zastanawia�, co mu kaza�o zwr�ci� si� do nieznajomego w tak
ugrzeczniony spos�b. Nie le�a�o to przecie� w jego zwyczajach. Tymczasem zjawi�
si�
policjant z notatnikiem w r�ku. Spojrza� na zw�oki kobiety i zaraz odwr�ci�
wzrok. Poda�
stoj�cemu obok m�czy�nie notatnik i pi�ro.
- Mog� pana prosi� o podanie imienia i nazwiska?
M�czyzna wpisa� si� na kartce, po czym skin�� g�ow� lekarzowi i policjantowi i
odszed�, mijaj�c d�ugie rz�dy cia�. Lekarz i policjant odprowadzali go wzrokiem.
By� wysoki,
mocno zbudowany, o kr�tko ostrzy�onych siwych w�osach. Zwraca� uwag� jego dziwny
ch�d: kiedy szed�, stawia� na ziemi najpierw zewn�trzne kraw�dzie st�p. Patrz�ce
pozornie
bez wyrazu oczy osadzone by�y g��boko w grubo ciosanej twarzy. Chowa� je pod na
wp�
przymkni�tymi powiekami, jakby w obronie przed dymem papierosowym, kt�rego wcale
nie
by�o. Nad prawym okiem bieg�a pionowa blizna. Inna, g��boka i szersza,
przecina�a mu prawy
policzek, ci�gn�c si� a� do brody. Lekarz pozna� od razu, �e to stare blizny.
Kiedy m�czyzna przekroczy� pr�g drzwi, policjant odezwa� si�:
- Niewiele mo�na by�o po nim pozna�.
- Powiem wi�cej - poprawi� go lekarz. - Nie okaza� �adnych emocji.
Po czym naci�gn�� z powrotem prze�cierad�o na zmasakrowane cia�o kobiety.
Mimo trud�w rolniczego �ycia i szturcha�c�w, jakich nie szcz�dzi� mu los, Foster
Dodd nie straci� nic z uczuciowej wra�liwo�ci. W owym czasie wypasa� owce na
stupi��dziesi�cioarowym pag�rkowatym pastwisku, rozci�gaj�cym si� w pobli�u
szkockiego
miasteczka Lockerbie. Kiedy lataj�cy w barwach Pan Am Jumbo Jet eksplodowa� na
wysoko�ci dziesi�ciu tysi�cy metr�w, wiele cia� wraz z niemal nie naruszonym
nosem
samolotu spad�o wprost na pola Fostera mi�dzy owcami. Tak w�a�nie zacz�a si�
owa
straszliwa noc, kt�rej mia� nie zapomnie� do ko�ca swojego �ycia.
Nieznajomy zjawi� si� na farmie dwa dni p�niej w towarzystwie m�odego
policjanta
o twarzy pokrytej �a�ob�. Podobnie jak lekarz i policjant w kostnicy, r�wnie� i
Foster Dodd
spostrzeg�, �e nowo przyby�y wyr�nia si� zachowaniem. Pozostali, a by�o ich
niema�o, nie
potrafili ukry� szoku i szale�czej rozpaczy. Nie mogli powstrzyma� si� od �ez, a
Foster i jego
�ona wt�rowali im w p�aczu.
Nieznajomy nie uroni� nawet �zy.
Policjant pozna� ich ze sob� i poprosi� Fostera:
- Poka� panu, gdzie znalaz�e� tamt� ma�� dziewczynk�, dobrze? T� w
jasnoczerwonym kombinezoniku.
Szli z kilometr po polach. By�o zimno, wia� p�nocny wiatr. Farmer i policjant
mieli
pod p�aszczami ciep�e ubrania. M�czyzna nosi� szare sztruksowe spodnie,
we�nian� kraciast�
koszul� i d�insow� marynark�. Sprawiali wra�enie, jakby jeszcze nie obudzili si�
ze snu. W
oddali przesuwali si� ustawieni w d�ugi szereg �o�nierze, kt�rzy przeczesywali
dok�adnie
ka�d� pi�d� ziemi.
Kiedy ca�a tr�jka dotar�a do k�py krzew�w, Foster odezwa� si�:
- Znalaz�em j� tam, mi�dzy tymi krzakami. Rzuci�o mi si� w oczy jej czerwone
ubranie. - �ciszy� nieco g�os i doda�: - Zgon musia� nast�pi� momentalnie, na
pewno nic
nawet nie poczu�a.
M�czyzna rozgl�da� si� po ogromnym pastwisku.
- Pana owce musia�y prze�y� niema�y szok - mrukn�� pod nosem.
Tak rozpocz�a si� rozmowa, kt�ra na zawsze zapisa�a si� w pami�ci Fostera
Dodda.
Dziesi�� minut zesz�o im na pogaw�dce o owcach i pracy na farmie. M�czyzna
wykaza� si�
spor� wiedz�. W jego g��bokim, spokojnym g�osie pobrzmiewa� lekki ameryka�ski
akcent.
Foster obrzuci� go kilka razy szybkim spojrzeniem: ciemnoszare, g��boko osadzone
oczy
przybysza nie oderwa�y si� nawet na moment od k�py krzak�w. Nagle Foster Dodd
zn�w
zobaczy� plam� jaskrawej czerwieni. Przypomnia� sobie, jak przedziera� si� przez
krzaki i
znalaz� dziewczynk�. Nie dostrzegaj�c na jej ciele �adnych obra�e� pomy�la�, �e
by� mo�e
ma�a jeszcze �yje, chwyci� j� wi�c na r�ce i potykaj�c si� pogna� przez pola do
domu. Lekarz
po zaledwie parusekundowych ogl�dzinach pokr�ci� przecz�co g�ow�. Fosterowi
utkwi�a na
zawsze w pami�ci pogoda maluj�ca si� na twarzyczce dziecka. Na wspomnienie tej
chwili �zy
od nowa nap�yn�y mu do oczu i g�os zacz�� si� �ama�.
Nieznajomy po�o�y� mu r�k� na ramieniu i odwr�ci� go �agodnym ruchem. Ruszyli
wolno w kierunku domu Fostera.
Tego samego wieczoru, le��c ju� w ��ku, Foster odezwa� si� do �ony:
- Go�� stara� si� mnie jeszcze pociesza�.
- Kto taki? - nie zrozumia�a.
- M�wi� o ojcu tej ma�ej dziewczynki w czerwonym ubranku. Straci� �on� i
dziecko, a
mnie pr�bowa� pociesza�... I by�o mu bardzo przykro z powodu owiec, kt�re
stracili�my.
Peter Fleming urz�dzi� tymczasowe biuro w pustej fabryce nale��cej do firmy
chemicznej. Katastrofa samolotu Pan Am mia�a miejsce w jego obwodzie, st�d te�
w�a�nie
jemu jako g��wnemu oficerowi powierzono kierowanie operacj�. Przez ostatnie dwa
dni
uda�o mu si� z�apa� zaledwie par� godzin snu. Czu� zm�czenie w ca�ym ciele i
m�tlik w
g�owie. W obwodzie Fleminga, kt�ry m�g� si� poszczyci� jednym z najni�szych
wska�nik�w
przest�pczo�ci w ca�ej Wielkiej Brytanii, panowa� zwykle sielankowy spok�j; mimo
to trudno
by�oby znale�� w ca�ym kraju policjanta wykazuj�cego wi�ksz� determinacj� i
nieust�pliwo��. Po raz kolejny przebiega� teraz wzrokiem kartk� za kartk�: wykaz
pasa�er�w,
nazwiska najbli�szych krewnych, identyfikacja zw�ok. Podni�s� oczy na widok
policjanta,
kt�ry podszed� do biurka prowadz�c ze sob� nieznajomego m�czyzn�. Wsta� i
przywita� si� z
przybyszem.
- Serdecznie panu wsp�czuj�. Powt�rz� tylko to, co ju� pewnie panu m�wiono:
wszystko nast�pi�o tak nagle, �e z pewno�ci� niewiele zd��y�o dotrze� do ich
�wiadomo�ci.
M�czyzna przytakn��.
Fleming wskaza� mu krzes�o. Go�� usiad� i zapyta�:
- Wiadomo ju� co� o przyczynie katastrofy?
Fleming pokr�ci� g�ow�. - Na to jeszcze o wiele za wcze�nie. Szcz�tki maszyny
zosta�y rozrzucone na obszarze co najmniej trzystu kilometr�w kwadratowych i
up�ynie
niema�o tygodni, zanim wszystko poodnajdujemy i posk�adamy do kupy.
G�os, kt�ry dobieg� do niego ponad biurkiem, by� zimny i stanowczy:
- Na pok�adzie wybuch�a bomba.
Uwag� Fleminga przyku�a nie tyle tre�� uwagi, co g�os rozm�wcy: niski, g��boki,
wibruj�cy, wyzbyty wszelkich w�tpliwo�ci. Patrz�c mu w oczy Fleming
odpowiedzia�:
- Tego jeszcze nie wiemy. Nie mog� niczego twierdzi� przed poznaniem wszystkich
fakt�w.
M�czyzna skin�� tylko g�ow� i wsta�.
- To by�a bomba - powt�rzy�. - Fakty w ko�cu tylko to potwierdz�.
Fleming r�wnie� podni�s� si� z miejsca.
- Je�eli kto� pod�o�y� bomb�, to moim zadaniem b�dzie wykry� sprawc�w i odda�
ich
w r�ce sprawiedliwo�ci.
Patrzyli na siebie przez d�u�sz� chwil�. Wreszcie Fleming przerwa� milczenie:
- Mam nadziej�, �e b�dzie pan m�g� odebra� cia�a w ci�gu czterdziestu o�miu
godzin.
A tymczasem czy mog� by� panu jeszcze w czym� pomocny?
- Chcia�bym dosta� pe�n� list� pasa�er�w oraz nazwiska i adresy ich najbli�szych
krewnych.
- Nie jestem pewny, czy wolno mi je panu udost�pni�.
- Dlaczego nie?
Oficer wzruszy� ramionami.
- Taki jest tryb post�powania. Wie pan, w moim obwodzie nigdy przedtem nic
takiego
si� nie zdarzy�o.
- I miejmy nadziej�, �e wi�cej si� nie powt�rzy. W ka�dym razie z uwagi na
za�atwianie formalno�ci ubezpieczeniowych najbli�si krewni ofiar b�d� musieli
zorganizowa�
si� w jak�� grup� i by� ze sob� w kontakcie.
Policjant odpowiedzia� skinieniem g�owy.
- Chyba ma pan racj�. Dobrze, spr�buj� zdoby� list� przed pana wyjazdem.
Podali sobie r�ce, po czym Amerykanin odwr�ci� si� i przeszed� mi�dzy biurkami
do
drzwi.
Uwag� Fleminga zwr�ci�a dziwna rzecz: w sali przy biurkach siedzia�o co najmniej
z
tuzin policjant�w i policjantek, kt�rzy obs�ugiwali centrum ��czno�ci radiowej;
ot� wszyscy
oni jak na komend� przerwali prac� i odprowadzali przybysza wzrokiem. Wr�cili do
swoich
zaj�� dopiero wtedy, kiedy za m�czyzn� zamkn�y si� drzwi.
Fleming po�o�y� przed sob� list� najbli�szych krewnych ofiar. Przesuwa� palcem
wzd�u� kolejnych pozycji, a� odnalaz� szukane nazwisko. Skin�� na swego
asystenta i
wr�czaj�c mu wykaz poleci�:
- Zadzwo� do Jenkinsa z Wydzia�u Specjalnego. Popro�, �eby sprawdzi� tego
go�cia.
Policjant oddali� si�, a Peter Fleming nadal sta� wpatruj�c si� w zamkni�te
drzwi.
Przeszed� go lekki dreszcz. Nie ma rady, trzeba b�dzie zam�wi� wi�cej
grzejnik�w.
1
By�o ju� ciemno. Dobermanka niczego nie dostrzeg�a, nie us�ysza�a i nie
wyw�szy�a.
Poczu�a tylko ostry, przeszywaj�cy b�l w boku. Zerwa�a si� na cztery �apy
wydaj�c zdziwione
warkni�cie. Pocz�apa�a par� krok�w wzd�u� basenu, raptem ugi�y si� pod ni� �apy
i zwali�a
si� na bok. Przez p� minuty cia�em suki wstrz�sa�y drgawki, po czym zastyg�a w
bezruchu.
Trzydzie�ci metr�w dalej odziana na czarno sylwetka ze�lizgn�a si� po linie ze
szczytu wysokiego ogrodowego muru.
Przez kilka minut czarna posta� czeka�a przykucni�ta i wyt�a�a wzrok. Jedynym
�r�d�em �wiat�a by� s�aby poblask odleg�ych latarni ulicznych. Wreszcie
podnios�a si� i
zbli�y�a do basenu. Tam zatrzyma�a si� na chwil�, �eby sprawdzi� psa, nast�pnie
przesun�a
si� na ty�y pogr��onego w ciemno�ci budynku.
Miguel ogl�da� w telewizji odcinek serialu �I Love Lucy�. Zachwyca� go
hiszpa�ski
akcent Desi Arnaza przypominaj�cy w przekonaniu Miguela jego w�asny. �mia� si�
w�a�nie w
najlepsze, kiedy do jego uszu doszed� ha�as u drzwi. Odwr�ci� si� zaskoczony i
�miech zamar�
mu na ustach na widok ubranego na czarno m�czyzny. Zobaczy� unosz�c� si� w jego
stron�
luf� p�katego pistoletu i us�ysza� st�umiony trzask. Poczu� uk�ucie w klatce
piersiowej.
Poderwa� si� z przera�on� min� chwytaj�c si� za pier�. Sylwetka m�czyzny
zacz�a mu si�
rozmazywa� przed oczami. Dobieg� go g�os, g��boki i wibruj�cy:
- Bez obawy, nic ci nie b�dzie. Troch� si� tylko prze�pisz.
Miguel zgi�� si� wp�. Zanim zwali� si� na dywan, by� ju� pogr��ony we �nie.
Kolacja by�a nudnym, acz nieodzownym obowi�zkiem. Nie by�o mowy, �eby James
S. Grainger, wieloletni senator ze stanu Kolorado, m�g� si� w rozs�dny spos�b od
niej
wykr�ci�. Kiedy gubernator wydawa� kolacj� dla sekretarza stanu ds. obrony,
obecno��
senatora by�a ze wszech miar oczekiwana.
Jak mia�o to miejsce ostatnimi czasy, r�wnie� i dzisiaj senator nie wylewa� za
ko�nierz. Kolacj� poprzedzi� zbyt wieloma szklaneczkami whisky, a do samego
posi�ku
wychyli� zbyt du�o lampek wina. Wiedzia� jednak, �e nikt z tuzina go�ci
zgromadzonych
wok� sto�u niczego nie pozna. Jedynie Harriot mog�aby go rozszyfrowa�, ale w
ko�cu przy
jej trzydziestopi�cioletnim do�wiadczeniu to nic trudnego.
James S. Grainger by� cz�owiekiem inteligentnym i praktycznym. W ci�gu ca�ej
kolacji niewiele si� odzywa�, ale �aden z go�ci nie oczekiwa� niczego innego.
Jako pierwszy zebra� si� do wyj�cia, co nikogo nie zaskoczy�o. Odprowadzaj�c go
do
drzwi, gubernator uj�� go pod rami� i poprosi�:
- Rozwa� to jeszcze raz, Jim. Naprawd� chcia�bym, �eby� obj�� przewodnictwo
komitetu finansowego.
Zatrzymali si� w holu. Senator odpowiedzia�:
- Craig, daj mi jeszcze par� dni do namys�u. Taka praca to kupa obowi�zk�w.
Gubernator obrzuci� go wsp�czuj�cym spojrzeniem. Ale przez ostatnie kilka
miesi�cy
wszyscy patrzyli na senatora w ten spos�b.
- Jim, mo�e w�a�nie nawa� pracy b�dzie najlepszym lekarstwem.
Senator wzruszy� ramionami.
- Mo�e i tak... Daj mi par� dni. S�uchaj, Craig, troch� za du�o dzi� w siebie
wla�em.
M�g�by� poprosi� kt�rego� ze swoich ludzi, �eby zam�wi� mi taks�wk�? Nie by�oby
chyba
rzecz� wskazan�, �eby pan senator zosta� zatrzymany przez patrol policji
drogowej.
Gubernator u�miechn�� si� szeroko i spojrza� na zegarek.
- Nie ma sprawy. M�j kierowca ma odwie�� sekretarza stanu na lotnisko, ale do
jego
wyj�cia pozosta�y co najmniej godzina i kolejne cztery kieliszki brandy.
Senator otworzy� drzwi i wszed� do domu, kt�ry gwoli �cis�o�ci nale�a�oby raczej
nazwa� pa�acem. W m�odszych latach zbi� fortun� na handlu nieruchomo�ciami;
chocia� sam
preferowa� prostot�, to Harriot, przy wszystkich jej zaletach, lubi�a otacza�
si� splendorem.
Przemierzaj�c marmurowy hol po raz kolejny zada� sobie pytanie, czy nie powinien
sprzeda�
domu i kupi� co� zdecydowanie mniejszego.
W tej samej chwili jednak odrzuci� od siebie t� my�l. Harriot w jakim� sensie
by�a
nadal obecna w tym miejscu. Pracowa�a nad jego powstawaniem razem z architektem
i
budowniczymi, ten dom nale�a� do niej. Jak�e m�g�by kiedykolwiek zamieszka�
gdzie
indziej. Otworzy� drzwi do salonu. W pokoju pali�o si� �wiat�o, widocznie Miguel
zapomnia�
je zgasi�.
Eleganckie wn�trze urz�dzone by�o w stylu europejskim. Sk�ada�y si� na nie
kryszta�owe �yrandole, ci�kie, wygodne fotele i kanapy, oraz biurko z czas�w
Ludwika XIV
- Harriot nigdy nie pozwoli�a m�owi na przeniesienie mebla do jego gabinetu.
Pok�j by�
du�y, a w samym jego ko�cu - po powa�nej sprzeczce z Harriot - uda�o mu si�
przeforsowa�
postawienie mahoniowego barku z czterema czarnymi, obitymi sk�r� sto�kami. Na
jednym z
nich siedzia� teraz nieznajomy m�czyzna.
Przybysz by� w �rednim wieku, ale s�usznej postury, nosi� czarne spodnie i
koszulk�
polo tego� koloru. Trzyma� w r�ku kieliszek. Twarz przecina�y mu blizny. Mia�
kr�tko
przystrzy�one w�osy.
Senator przebieg� wzrokiem pok�j: wszystko na swoim miejscu. Momentalnie alkohol
wywietrza� mu z g�owy, wr�ci�a czujno��. Zanim jednak zd��y� co� powiedzie� lub
wykona�
jakikolwiek ruch, nieznajomy przem�wi�:
- Przepraszam, senatorze, za t� nieproszon� wizyt�. Nie mam z�ych zamiar�w.
Zajm�
panu z dziesi�� minut i zaraz znikam.
Senator zerkn�� na telefon stoj�cy na biurku. M�czyzna podchwyci� spojrzenie i
wyja�ni� przepraszaj�cym tonem:
- Od��czy�em aparat.
W g�osie intruza pobrzmiewa� lekki po�udniowy akcent. G�os by� g��boki i dobywa�
si� wprost z przepony.
- Do diab�a, co� pan za jeden? Miguel pana wpu�ci�?
- Miguel odpoczywa teraz wygodnie w swoim pokoju. Nie obudzi si� wcze�niej jak
nad ranem.
James S. wiedzia�, co to strach. Z walk w Korei wyni�s� rany i liczne
odznaczenia. W
pierwszej chwili widok nieznajomego przej�� go l�kiem, kt�ry teraz powoli zacz��
mija�.
Podchodz�c do barku zapyta�:
- Dlaczego nie um�wi� si� pan normalnie na spotkanie?
- Trzy dni temu zadzwoni�em do pana sekretarki. Na jej pytanie o rodzaj sprawy
wyja�ni�em, �e rzecz jest natury osobistej. Kaza�a mi zostawi� sw�j numer.
Nast�pnego dnia
telefonowa�em dwukrotnie powtarzaj�c jej, �e sprawa jest osobista i nie
cierpi�ca zw�oki.
Wiem, �e rano wylatuje pan do Waszyngtonu.
Senator zatrzyma� si� przy barku i opar� si� �okciem o jego blat. Zgodnie z
�yczeniem
gospodarza mebel by� dopasowany do jego wzrostu. Sta� teraz twarz� do przybysza.
- Jak si� pan nazywa?
- U�ywam nazwiska Taylor.
Senator pokiwa� z namys�em g�ow�.
- Tak, chyba sobie przypominam, by�a jaka� wiadomo�� od pana. K�opot w tym, �e
mam naprawd� bardzo ma�o czasu.
- Ja r�wnie�.
W g�osie senatora pojawi�a si� nagle zdecydowana nuta.
- Jaki jest pow�d pa�skiej wizyty?
- Rejs numer sto trzy linii Pan Am.
Patrzyli na siebie przez chwil�. Senator by� starszy o dziesi�� lat. Mia� w�osy
przypr�szone siwizn�, sylwetk� szczuplejsz� i mniej postawn�, ale wci��
wysportowan�.
Ka�dego ranka pokonywa� siedemdziesi�t d�ugo�ci pi�tnastometrowego basenu. Bez
po�piechu wszed� za barek i nalewaj�c sobie du�� szkock�, zapyta�:
- Jak si� pan tutaj dosta�?
- Musz� przyzna�, senatorze, �e ma pan bardzo nowoczesny system bezpiecze�stwa.
Przed wyj�ciem powiem panu, jak mo�na go jeszcze bardziej usprawni�.
- Co z psem?
- Le�y przy basenie. - Podni�s� r�k� i zapewni�: - Prosz� si� nie martwi�, tylko
�pi.
Senator spojrza� na kieliszek przybysza: by� prawie pusty.
- Co pan pije?
Taylor wskaza� brod� na p�ki za plecami senatora.
- Pocz�stowa�em si� pa�sk� wy�mienit� Stoliczn�.
Gospodarz si�gn�� po butelk�, nala� porz�dn� porcj� alkoholu, po czym zdj��
pokryw�
z pojemnika na l�d i na�o�y� sobie lodu. Na barku sta�a ma�a butelka z wod�
sodow�. Taylor
nala� jej do szklanki i podni�s� kieliszek. Senator r�wnie� wzni�s� kieliszek i
zapyta�:
- Co panu wiadomo o rejsie numer sto trzy?
- Lecia�a nim pa�ska �ona.
- Zatem?
- Na pok�adzie by�y tak�e moja �ona i c�rka.
Na moment zapad�a cisza. Senator przerwa� j� pierwszy.
- Ile lat mia�a pa�ska �ona?
- Dwadzie�cia dziewi��.
- A c�rka?
- Cztery.
Z niewiadomych dla samego siebie powod�w senator zada� kolejne pytanie:
- Jak si� nazywa�y?
- Nadia i Julia.
W pokoju zn�w zaleg�a cisza. W ko�cu senator przem�wi� zduszonym g�osem:
- Moja �ona mia�a na imi� Harriot. Prze�y�a sze��dziesi�t trzy lata. Byli�my
bezdzietni, nie mogli�my mie� dzieci. Byli�my tylko we dwoje...
Go�� nape�ni� ponownie kieliszki i zaproponowa�:
- Wyjd�my przed dom. Nad wod� jako� lepiej mi si� my�li.
Senator wzi�� sw�j kieliszek i rozsun�� oszklone drzwi. Obeszli basen i
zatrzymali si�
przy psie. M�czyzna nachyli� si�, pod�o�y� suce d�o� pod pysk i trzyma� tak
przez p�
minuty. Podni�s� si� i orzek�:
- Nic jej nie b�dzie. Obudzi si� o �wicie, tyle �e w dosy� kiepskim nastroju.
- A jak poradzi� pan sobie z Miguelem?
- W ten sam spos�b. W ko�cu wszyscy jeste�my zwierz�tami.
Ruszyli razem wok� basenu. Nieznajomy zada� nast�pne pytanie:
- Co zamierza pan zrobi� w zwi�zku ze �mierci� Harriot?
Zrobili kolejne dwa okr��enia, zanim senator odezwa� si�:
- A co pan zrobi w sprawie �mierci Nadii i Julii?
- Zabij� drani, kt�rzy je u�miercili.
Przeszli dwa okr��enia w ca�kowitej ciszy.
- Wejd�my do �rodka - zaproponowa� senator. W chwil� potem u�miechn�� si� blado.
- Mam zamiar zrobi� dok�adnie to samo. Pu�ci�em ju� pi�k� w ruch.
- W jaki spos�b?
Senator by� nader akuratnym cz�owiekiem. Zanim odpowiedzia�, zerkn�� na dat� na
tarczy swojego Rolexa.
- Przed trzema tygodniami wynaj��em pewnego cz�owieka. To fachowiec...
- Fachowiec od czego?
- Od zabijania.
- Amerykanin?
- Tak.
- Mog� pozna� jego nazwisko?
Senator pokr�ci� g�ow�.
- Przykro mi, ale nie. To jeden z punkt�w naszej umowy.
Jego rozm�wca westchn��.
- W takim razie niech mi pan co� o nim opowie, zdradzi cho�by par� szczeg��w.
- Niegdy� by� najemnikiem.
- Gdzie?
- W Kongo, Biafrze, i w jeszcze paru innych miejscach.
- A kogo planuje zabi�?
Senator wzruszy� ramionami.
- Rzecz jasna, cel nie zosta� jeszcze w pe�ni okre�lony. Dzi�ki moim
znajomo�ciom
mam dost�p do wst�pnych raport�w FBI i CIA. Jednego s� ju� pewni: za zamach
odpowiedzialna jest jaka� grupa palesty�ska. Mo�e chodzi� o Ludowy Front
Wyzwolenia
Palestyny, Naczelne Dow�dztwo Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny, o grup� Abu
Nidala czy nawet o Hezbollah. Ludzie z FBI i CIA spodziewaj� si�, �e
zidentyfikowanie
zamachowc�w to kwestia paru miesi�cy.
- Nad czym wi�c teraz pracuje pa�ski ekspert od zabijania?
- Przygotowuje operacj� infiltracji Libanu lub Syrii, w zale�no�ci od tego, kto
oka�e
si� ostatecznym celem.
- Ma jakie� do�wiadczenie z pobytu na Bliskim Wschodzie?
- Bardzo bogate.
- Jak pan na niego trafi�?
- Sam mnie odnalaz�.
- Oczywi�cie dok�adnie go pan sprawdzi�.
Senator u�miechn�� si�.
- Za po�rednictwem FBI wyci�gn��em jego kartotek� z Interpolu, gdzie prowadz�
centralny bank danych na temat wszystkich znanych najemnik�w. Prawd�
powiedziawszy,
jego historia jest rzeczywi�cie interesuj�ca. Opowiedzia� mi j� jeszcze, zanim
zadzwoni�em
do FBI. Ot� jakie� pi�� lat temu upozorowa� w�asn� �mier�. FBI potwierdza, �e
zosta�
zabity. To naprawd� niezwyk�y facet, jeden z kilku Amerykan�w, kt�rzy s�u�yli we
francuskiej Legii Cudzoziemskiej.
- Kiedy to by�o? - zapyta� cicho Taylor.
- Nie wiem dok�adnie, w ka�dym razie walczy� w szeregach Legii w Algierii.
- W kt�rym batalionie?
- Nie dysponuj� szczeg�owymi danymi, wiem tylko, �e by� to batalion
spadochroniarzy.
- Ile mu pan zap�aci�... Ile wzi�� zaliczki?
Po kr�tkiej chwili wahania senator odpowiedzia�:
- Ca�y kontrakt opiewa na milion dolar�w: dwadzie�cia pi�� procent od razu do
r�ki,
kolejne dwadzie�cia pi�� procent po rozpoznaniu celu, i reszta po wykonaniu
zadania.
Nasta�a cisza. Przerwa� j� spokojny g�os senatora:
- Zamierza� pan przedstawi� podobn� propozycj�?
Nocny go�� potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
- Niezupe�nie. Chc� wykorzysta� pa�skie powi�zania i dost�p do informacji. Po
zapoznaniu si� z koneksjami i �yciorysami wszystkich pasa�er�w feralnego
samolotu
stwierdzi�em, �e u pana znajd� to, czego mi trzeba: to znaczy pieni�dze i w�adz�
daj�c�
dost�p do informacji za po�rednictwem CIA i FBI. Dysponuj� sporym maj�tkiem, ale
nie
wystarczaj�co du�ym. Tego rodzaju operacja poch�onie jakie� p� miliona dolar�w.
Ja wy�o��
po�ow�, pan drug�.
- Chyba si� pan nieco sp�ni� ze swoj� propozycj�.
Rozm�wca senatora pokr�ci� g�ow�.
- Wcale nie.
- Co ma pan na my�li?
Przybysz wzruszy� ramionami i odpar�:
- Prawd� jest, �e m�czyzna, kt�rego pan scharakteryzowa�, s�u�y� w batalionie
spadochroniarzy w Legii Cudzoziemskiej, a kiedy wyrzucono go po rewolcie
genera��w,
zosta� najemnikiem. Prawd� jest tak�e, �e bra� udzia� w wojnach przez pana
wspomnianych,
oraz w innych. Zgadza si� r�wnie� i to, �e przed pi�ciu laty upozorowa� w�asn�
�mier�.
- Zatem?
- Chc� powiedzie�, �e cz�owiek, o kt�rym mowa, nie jest tym samym, z kt�rym pan
rozmawia�, i kt�remu da� pan trzy tygodnie temu �wier� miliona dolar�w. Oszukano
pana,
senatorze.
Senator poczu�, jak wzbiera w nim gniew.
- Co pan plecie, do diaska?
- Opisany przez pana cz�owiek siedzi na wprost pana po drugiej stronie barku,
popijaj�c pa�sk� wy�mienit� w�dk�. By�em jedynym Amerykaninem, kt�ry w czasie
wojny
w Algierii s�u�y� w batalionie spadochroniarzy w Legii Cudzoziemskiej.
Zaskoczony senator rozdziawi� usta, ukazuj�c z�ote plomby w tylnych z�bach.
- Jakie jest pana prawdziwe nazwisko? - wydusi� z siebie wreszcie.
- Creasy.
Senator zacisn�� szcz�ki.
- Oczywi�cie mo�e to pan udowodni�?
- Oszust zjawi� si� u pana osobi�cie; mo�na za�o�y�, �e mia� mniej k�opot�w z
obej�ciem pa�skiej sekretarki ni� ja. Prosz� mi go opisa�.
- By� mniej wi�cej w pa�skim wieku, o dosy� d�ugich, cho� schludnie utrzymanych
w�osach siwiej�cych na skroniach. Mia� w�sy, blizn� na czole, i szczup��, mocno
opalon�
twarz. Mierzy� ponad metr osiemdziesi�t i ubrany by� w elegancki garnitur
wygl�daj�cy na
robot� dobrego krawca.
- Z jakim m�wi� akcentem?
- Typowym dla �rodkowego Zachodu, chocia� niezbyt wyra�nym. Co� jak pan, jak
kto�, kto wiele czasu sp�dzi� poza Ameryk�.
Na twarzy m�czyzny pojawi� si� krzywy u�miech.
- Cz�owiek, kt�ry by� u pana, senatorze, to Joe Rawlings, zwyk�y oszust. Kiedy
otrzyma� od pana pieni�dze, to powiedzia�, dok�d zamierza si� uda�?
Senator patrzy� na niego ponuro.
- Do Brukseli - odpowiedzia�. - Mia� si� tam spotka� z paroma osobami i wybra�
odpowiednich wsp�pracownik�w. Wed�ug niego Bruksela by�a do tego celu stosownym
miejscem.
- Odezwa� si� do pana od tamtego czasu?
- Nie, m�wi�, �e zadzwoni za miesi�c. - Sprawdzi� dat� na swoim zegarku. - Czyli
od
dzisiaj za tydzie�.
- Zostawi� jaki� adres?
Senator odpar� z pochmurn� min�:
- Poda� adres na poste restante w Brukseli i kolejny we Francji, dok�adnie
bior�c w
Cannes.
- Zosta� pan nabity w butelk�, senatorze. Mechanizm oszustwa jest prosty. Za
tydzie�
Rawlings zadzwoni do pana z informacj�, �e przesy�a panu tymczasowe
sprawozdanie. Kiedy
pismo do pana dotrze, oka�e si�, �e zawiera spis wydatk�w, kt�re, prosz� mi
wierzy�, b�d�
ca�kiem niema�e, plus nazwiska wynaj�tych przez niego najemnik�w, a tak�e wykaz
kosztownego sprz�tu, jaki dotychczas naby�, wraz z odpowiednimi rachunkami.
Kiedy
zamachowcy odpowiedzialni za katastrof� samolotu zostan� ustaleni, pan zawiadomi
go za
po�rednictwem obu adres�w na poste restante. W tym momencie cwaniak poprosi pana
o
kolejn� rat�. W ci�gu kilku dni otrzyma pan namacalny dow�d na to, ze mam racj�.
Doda� wskazuj�c pusty kieliszek:
- Na szkle zosta�y moje odciski palc�w - prosz� ukry� je w swoim sejfie. Gdy za
kilka
dni znajd� si� w pana posiadaniu odciski palc�w Joe Rawlingsa, niech pan ka�e
sprawdzi�
jedne i drugie swoim przyjacio�om z FBI. W jaki� czas p�niej dotrze do pana m�j
list. Prosz�
oderwa� nie zapisany prawy r�g w dole kartki i przes�a� go znajomym z FBI.
Skrawek
zawiera� b�dzie odcisk mojego kciuka. W ten sam spos�b b�dzie pan sprawdza�
wiarygodno�� wszystkich otrzymywanych ode mnie pism. Natomiast ka�d� rozmow�
telefoniczn� b�d� zaczyna� od podania has�a �Lockerbie� i daty sprzed dziesi�ciu
dni.
Rozprostowa� plecy z wyrazem zm�czenia na twarzy. Nie mniejsze znu�enie
malowa�o si� na obliczu senatora. Po chwili senator wyprostowa� si� i wycedzi�
przez z�by:
- Dostaniemy tych drani w swoje r�ce. - Nagle przez g�ow� przelecia�a mu pewna
my�l. - B�dzie pan dzia�a� w pojedynk� czy wynajmie kt�rych� ze swoich dawnych
kompan�w?
Creasy odpowiedzia� mu przecz�cym ruchem g�owy.
- Nie, sprawa ma wymiar osobisty. Wprowadz� jednak dodatkowy element, kt�ry
mo�e okaza� mi si� niezb�dny: dodam m�odo��. Potrzebny mi b�dzie m�odzieniec,
kt�rego
m�g�bym ukszta�towa� na w�asn� mod��. Postaram si� odtworzy� w nim jak�� cz��
samego
siebie z przesz�o�ci i tym samym zwi�za� go ze sob�. B�dzie to stanowi�o pewnego
rodzaju
zabezpieczenie. Nie wiemy przecie�, ile czasu up�ynie, zanim zamachowcy zostan�
wykryci.
Mog� to by� miesi�ce, a nawet ca�e lata.
Senator Grainger u�miechn�� si� i zauwa�y�, wzruszywszy ramionami:
- Chcia�bym by� w pana wieku i mie� pa�skie do�wiadczenie. Bez namys�u
do��czy�bym do pana. Dobry Bo�e, niczego bardziej nie pragn�.
- Od tej chwili stanowimy jedn� dru�yn� - podkre�li� Creasy. - Nie b�dzie ju�
pan
odczuwa� dokuczliwej samotno�ci, i to samo odnosi si� do mnie. Od dzisiaj mam
przyjaciela,
z kt�rym mog� dzieli� sw�j b�l.
Wyci�gn�� r�ce i po�o�y� je na kr�tk� chwil� na ramionach Graingera.
- Spr�buj� odzyska� cz�� pa�skich pieni�dzy, je�li jeszcze co� z nich zosta�o.
Teraz
na mnie ju� czas. Rzuc� tylko okiem na system bezpiecze�stwa i pod��cz� telefon.
2
Boisko do pi�ki no�nej by�o ma�e i zakurzone. Na malta�skiej wyspie Gozo pr�no
by
szuka� trawy, w ka�dym razie nie porasta�a jej trawa typowa dla boisk
futbolowych. Wiek
ch�opc�w waha� si� od czternastu do siedemnastu lat.
Od czasu katastrofy samolotu Pan Am up�yn�o pi�� miesi�cy. Zbli�a� si� koniec
sezonu pi�karskiego.
Przybysz siedzia� obok ksi�dza Manuela Zerafy na stopniach ko�cio�a i przygl�da�
si�
grze. Ojciec Manuel Zerafa opiekowa� si� miejscowym sieroci�cem. Obaj m�czy�ni
znali si�
i przyja�nili od wielu lat.
Kopni�ta energicznie pi�ka poszybowa�a na �rodek pola. Zakot�owa�o si� i z
pl�taniny
r�k i n�g wy�oni� si� ciemnosk�ry ch�opak z pi�k� u nogi. Gwa�townie
przyspieszaj�c
wymin�� dw�ch obro�c�w i z zimn� krwi� ulokowa� pi�k� w siatce obok bezradnego
bramkarza.
Ksi�dz poderwa� si�, krzycz�c rado�nie i klaszcz�c w d�onie. By� niski i
pulchny. Jego
szale�czy entuzjazm wydawa� si� by� nie na miejscu.
- O to w�a�nie chodzi�o - cieszy� si� zajmuj�c z powrotem miejsce. - Ch�opcom z
sieroci�ca nie uda�o si� pobi� dru�yny z Sannat przez ostatnie siedem sezon�w. -
Zerkn�� na
zegarek. - Jeszcze tylko dziesi�� minut, za ma�o, �eby strzelili nam dwa gole. -
Wskaza� brod�
na m�czyzn� siedz�cego po drugiej stronie boiska i dorzuci� ze z�o�liwym
u�miechem: - Ale
si� ojciec Joseph b�dzie w�cieka�!
- Co to za ch�opak? - zainteresowa� si� Creasy. - Pytam o tego, kt�ry strzeli�
bramk�.
- Nazywa si� Michael Said - w g�osie ksi�dza pojawi�a si� ciep�a nuta. -
Najlepszy
gracz, jaki nam si� trafi� w ci�gu moich dwudziestu lat kierowania sieroci�cem.
Pewnego dnia
zagra w reprezentacji Malty. Hamrun Spartans chc�, �eby od przysz�ego sezonu
gra� w ich
dru�ynie m�odzie�owej. Zgodzili si� przekaza� na rzecz sieroci�ca trzysta
funt�w. Mo�esz w
to uwierzy�, Uomo?
Z uwagi na mnogo�� wyst�puj�cych tam pospolitych nazwisk, na wyspie Gozo ka�dy
nosi� jaki� przydomek. Creasy nazywany by� z w�oska Uomo, co znaczy po prostu
�Cz�owiek�.
- Ile ma lat?
- W ubieg�ym tygodniu sko�czy� siedemna�cie.
- Od jak dawna przebywa w sieroci�cu?
- Od urodzenia.
Creasy nie przestawa� obserwowa� ch�opca, kt�ry wyra�nie dominowa� na boisku.
Ch�opak nie by� wysoki ani mocno zbudowany, ale porusza� si� po piaszczystym
boisku z
wdzi�kiem i determinacj�. Walcz�c z dzik� zaci�to�ci� pokonywa� nawet wy�szych
od siebie
przeciwnik�w. Creasy nie spuszcza� z niego oka.
- Powiedz mi o nim co� wi�cej, ojcze - poprosi�.
Ksi�dz obrzuci� spojrzeniem swego postawnego rozm�wc�.
- Nigdy przedtem go nie widzia�e�?
- Spotka�em go par� razy w wiosce, ale nigdy mu si� specjalnie nie przygl�da�em.
Prosz�, opowiedz mi o nim.
W spokojnym g�osie Creasy'ego wyczuwa�o si� napi�cie. Ksi�dz zerkn�� na niego
jeszcze raz i zacz��, wzruszaj�c ramionami:
- To dosy� banalna historia. Matk� ch�opca by�a prostytutka z Gziry na Malcie. Z
ciemnej karnacji wnosz�, �e jego ojcem by� Arab, w Gzirze zawsze ich by�o pe�no.
Matka nie
chcia�a dzieciaka, wyl�dowa� wi�c u nas.
- M�wi po arabsku?
Ksi�dz przytakn�� i wyja�ni� z nieco skwaszon� min�:
- M�wi, i to bardzo dobrze, tak przynajmniej twierdzi� nauczyciel z Kuwejtu,
kt�ry
pracowa� u nas przez dwa lata. Ca�kiem przyzwoity cz�owiek jak na Araba. A do
tego dobry
pi�karz - trenowa� junior�w z Qala. Michael zwr�ci� jego szczeg�ln� uwag�. Wraz
z
nastaniem nowego rz�du j�zyk arabski zosta� wprowadzony do szk� jako przedmiot
fakultatywny. Dowcip polega� na tym, �e r�wnocze�nie wszystkich nauczycieli
arabskich
odes�ano do dom�w.
W tym momencie Michael wykiwa� obro�c�w posy�aj�c pi�k� w stron� swojego
kolegi, kt�ry wpakowa� j� do bramki. Ksi�dz nie posiada� si� z rado�ci.
- Trzy do zera! - wrzeszcza�. - Nigdy jeszcze nie pokonali�my dru�yny z Sannat
r�nic� trzech bramek!
Zanosz�c si� g�o�nym �miechem wykona� nieprzyzwoity gest pod adresem m�odszego
od siebie duchownego z przeciwnej dru�yny. Tamten spojrza� na niego wilkiem.
Ojciec
Zerafa usiad� nie przestaj�c chichota�.
- Jak z jego inteligencj�? - rzuci� pytanie Creasy. Ojciec Zerafa u�miechn�� si�
i
odpar�:
- M�wi�c mi�dzy nami, ten ksi�ulo to zupe�ny idiota. Nie mam poj�cia, jak uda�o
mu
si� przebrn�� przez seminarium, jedynym wyt�umaczeniem jest chyba tylko to, �e
ma kuzyna
biskupa.
- Mia�em na my�li ch�opca - wyja�ni� Creasy z u�miechem.
- Oczywi�cie, �e jest inteligentny - pad�a natychmiastowa odpowied�. - Kto�, kto
tak
potrafi okiwa� przeciwnika z pewno�ci� nie narzeka na brak inteligencji.
Zapewniam ci�,
pewnego dnia zagra w reprezentacji Malty.
- Poza arabskim i gr� w pi�k� no�n�, jak sobie radzi z pozosta�ymi przedmiotami?
- Nie ma �adnych k�opot�w.
- A jak z innymi sportami?
- Jest najlepszym tenisist� W ca�ym sieroci�cu, a mamy tu paru naprawd� dobrych
zawodnik�w. Poza pi�k� no�n�, tenis jest dla nich w zasadzie jedyn� form�
rekreacji.
Creasy ani na moment nie spuszcza� oczu z biegaj�cego po boisku ch�opca,
- A co mo�na powiedzie� o jego charakterze? - dopytywa� dalej.
Ksi�dz roz�o�y� r�ce.
- Trudno za nim trafi�, to typ samotnika. Wi�kszo�� spo�r�d sze��dziesi�ciu
o�miu
ch�opc�w mieszkaj�cych w sieroci�cu wydaje si� ��czy� w grupy wiekowe, ale z
Michaelem
jest inaczej. Ma kilku koleg�w, ale nie jest to na moje oko zbyt za�y�a
znajomo��.
W ciszy, kt�ra zapad�a po tych s�owach, ojciec Zerafa wyczuwa� rosn�c� ciekawo��
u
swego rozm�wcy. Podj�� wi�c dalej:
- Jak wszyscy m�odzi ch�opcy, sprawia czasami k�opoty, ale mniejsze ni� inni,
zreszt�
teraz zdarza si� to coraz rzadziej.
- Dopytywa� si� kiedy� o swoich rodzic�w?
- Tak, w swoje trzynaste urodziny zjawi� si� u mnie z tym pytaniem.
- I co mu ojciec powiedzia�?
- Prawd�.
- A on co na to?
- Nic. Podzi�kowa� mi za informacj� i wyszed�. Od tego dnia nigdy ani s�owem nie
nawi�za� do tego tematu.
Po kolejnej chwili ciszy Creasy zada� kolejne pytanie:
- Jest religijny?
Ksi�dz smutno pokr�ci� g�ow�
- Obawiam si�, �e nie.
- Ale na msze chodzi?
- Bo musi. Tak jak pozostali, i te� bez specjalnego entuzjazmu.
S�dzia odgwizda� koniec meczu i ch�opcy z sieroci�ca padli sobie w ramiona.
Creasy i
jego rozm�wca wstali. Ksi�dz otrzepa� zakurzony ty� sutanny.
- M�g�by go ojciec poprosi�, �eby do mnie przyszed�?
Ojciec Zerafa nie ukrywa� zaskoczenia.
- Chcesz go zaprosi�? Do siebie do domu?
Creasy spojrza� ponad boiskiem i niskimi budynkami wioski na ci�gn�cy si�
szeroko
�a�cuch g�r. Po lewej stronie pasma, wczepiony tu� poni�ej najwy�szego punktu
wzniesienia,
sta� stary wiejski dom zbudowany z kamieni.
- Tak - przytakn��. - Niech przyjdzie do mnie dzi� wieczorem oko�o sz�stej.
Wspania�e zwyci�stwo, ojcze. Grali�cie wy�mienicie.
M�wi�c to klepn�� lekko ksi�dza w rami� i zszed� po stopniach ko�cio�a do
swojego
d�ipa.
Ojciec Zefara odprowadzi� wzrokiem odje�d�aj�cy samoch�d. W chwil� potem
otoczy�a go gromadka ch�opc�w z sieroci�ca.
S�o�ce chyli�o si� ju� ku zachodowi, kiedy ch�opak zacz�� pi�� si� zakurzon�
�cie�k�
w kierunku domu na wzg�rzu.
Ojciec Zefara by� jak zawsze lakoniczny. Po powrocie do sieroci�ca poprosi�
Michaela na stron� i oznajmi�:
- P�jdziesz dzi� na sz�st� do Uomo.
- Po co? - zaciekawi� si� Michael.
Ksi�dz wzruszy� ramionami.
- Nie wiem. Po prostu masz tam by�.
Michael wiedzia� o Uomo wszystko, a w ka�dym razie tyle, co ka�dy z mieszka�c�w
niewielkiej wysepki. Uomo znany tu by� r�wnie� pod malta�skim przydomkiem Il
Mejjet, co
t�umaczy�o si� jako �Ten, Kt�ry Umar��. Michael s�ysza�, �e kilka lat temu Uomo
sp�dzi� par�
miesi�cy na wyspie, po czym znikn��, by powr�ci� w nocy w kilka miesi�cy
p�niej. Ojciec
Zefara przykaza� Michaelowi i innym ch�opcom, by trzymali j�zyk za z�bami i nie
rozmawiali na temat przybysza. Michael wiedzia� jeszcze co�: wyspa Gozo, kt�rej
ponad
dziewi��dziesi�t pi�� procent mieszka�c�w ucz�szcza�o do ko�cio�a, uchodzi�a za
najbardziej
pobo�n� spo�eczno�� �wiata. I ot� pewnej niedzieli z ambon wszystkich ko�cio��w
pop�yn�y skierowane do wiernych te oto s�owa:
- Nie rozpowiadajcie nikomu o cz�owieku zwanym Uomo, zw�aszcza obcym. On jest
jednym z nas.
Oczywi�cie Uomo sta� si� na ma�ej wysepce od razu tematem numer jeden.
Rozmawiano o nim jednak tylko mi�dzy sob�, nigdy w obecno�ci obcych, cho�by byli
to
Malta�czycy. Powtarzane w obr�bie ma�ej spo�eczno�ci plotki ros�y i przybiera�y
na sile.
Niezad�ugo Michael wiedzia� ju�, �e Uomo wr�ci� w �rodku nocy na �odzi
policyjnej, �e
nast�pnie sp�dzi� wiele miesi�cy w domu Paula Schembri nie wychodz�c poza pr�g,
�e o�eni�
si� p�niej z c�rk� Paula, Nadi�, i �e urodzi�a im si� dziewczynka. Wiedzia�
ponadto, �e �ona
i c�reczka Uomo zgin�y w katastrofie samolotu Pan Am nad Lockerbie.
I jeszcze co�. Michael by� zaprzyja�niony z synem Rity, kt�ra prowadzi�a we wsi
sklepik z artyku�ami spo�ywczymi. M�� Rity, policjant, by� cz�onkiem elitarnego
oddzia�u
antyterrorystycznego utworzonego w ramach si� policyjnych. W�a�nie �w kolega
zdradzi�
przed kilku laty Michaelowi, �e Creasy pomaga� w szkoleniu oddzia�u w zakresie
taktyki i
pos�ugiwania si� broni�. I nie by�o z pewno�ci� spraw� przypadku, �e dow�dc�
elitarnego
oddzia�u by� i jest do dzisiaj siostrzeniec Paula Schembri, zwyk�ego farmera.
Michael dotar� do domku nieco spocony i mocno zaciekawiony. Budynek otacza� mur
z �upka, kt�ry, chocia� wzniesiony przed kilku zaledwie laty, sprawia� wra�enie
bardzo
starego. Ch�opak obserwowa� jednak z wioski jego budow�, a czasami pod��a� w
g�ry i
przygl�da� si� z bliska robotnikom, jak przebudowuj� posiad�o�� u�ywaj�c jedynie
starych
kamieni. Sam mur by� szeroki na p�tora i wysoki na jakie� trzy i p� metra.
Obok
osadzonych w nim szerokich drewnianych wr�t, umocowany by� staro�wiecki metalowy
uchwyt dzwonka.
Ch�opiec mia� na sobie wytarte d�insy i koszulk� z kr�tkimi r�kawami. Wsun�� j�
g��biej w spodnie i poci�gn�� za r�czk� dzwonka, czuj�c ciekawo�� i lekkie
zdenerwowanie.
Po minucie drzwi otworzy�y si�.
Gospodarz ubrany by� jedynie w kostium p�ywacki. Jego lewy bok i brzuch
przecina�y
okropne blizny. Podobne blizny bieg�y od prawego kolana znikaj�c pod spodenkami.
M�czyzna wyci�gn�� r�k�.
- Witam ci�, Michael, wchod�.
Michael odwzajemni� u�cisk d�oni, spostrzegaj�c od razu brak ma�ego palca. Jego
uwadze nie usz�y te� wielobarwne, nieregularne blizny pokrywaj�ce wierzch d�oni.
M�czyzna zwolni� u�cisk i odsun�� si� na bok przepuszczaj�c ch�opca. Michael
przekroczy�
wrota bramy i tu� przed sob� zobaczy� szeroki pas kostki z wapienia otaczaj�cy
niebieski
prostok�tny basen. Blado�� wapiennej kostki o�ywia�y nieregularne barwne plamy.
Do �cian
domu przylega�y palmy, tropikalne pn�cza i winoro�l�, kt�re pi�y si� po
drewnianej pergoli
wyrastaj�cej z obu skrzyde� budynku. W cieniu pergoli sta� okr�g�y kamienny
st�, a przy nim
stare drewniane krzes�a. Gospodarz zaprosi� go do sto�u.
- Siadaj. Czego si� napijesz?
Michael waha� si� z odpowiedzi�.
- Masz za sob� niez�� wspinaczk� - zach�ca� gospodarz. - Wolisz zimne wino czy
piwo?
Kieszonkowe otrzymywane z sieroci�ca by�o �miesznie ma�e. Michael ostatni raz
pi�
alkohol w czasie ubieg�orocznego �wi�ta wsi.
- Mog� poprosi� piwo? - odwa�y� si� wreszcie.
- Bardzo prosz�. Ja te� sobie wezm� piwo.
M�czyzna wszed� do �rodka. Michael stoj�c przy stole ogarnia� spojrzeniem
rozpo�cieraj�c� si� przed nim panoram� Gozo. W oddali wy�ania�a si� wysepka
Comino, a za
ni� Malta. O tej porze roku krajobraz stanowi� szachownic� barwnych plam:
zielone pola,
granatowe morze i jasnoniebieskie niebo. Dom Uomo sta� w najwy�szym punkcie
wyspy.
Obiegaj�c wzrokiem mury stolicy wyspy i staro�ytn� cytadel� Michael doszed� do
wniosku,
�e ma przed sob� najdoskonalszy zak�tek jedynego �wiata, jaki dane mu by�o
dotychczas
pozna�.
3
Ojciec Manuel Zerafa nie nale�a� do ludzi, kt�rych mo�na by �atwo zadziwi�.
Nosi�
sukni� duchown� od trzydziestu trzech lat, z kt�rych pierwsze dziesi�� sp�dzi� w
Somalii i
p�nocnej Kenii. Z niejednego pieca chleb jad� i �wiat nie mia� przed nim
tajemnic. Siedzia�
teraz na balkonie baru �Gleneagles� w Mgarr i spogl�da� na niewielki port i
jaskrawo
pomalowane tradycyjne �odzie rybackie. Obole niego siedzia� Creasy. Obaj
trzymali w
d�oniach opr�nione szklanki. Od kilku minut ksi�dz trawi� w sobie s�owa, kt�re
dopiero co
us�ysza�. W ko�cu, nie odwracaj�c si�, zacz�� pos�pnie:
- Musia�by� si� znowu o�eni�, Uomo. Takie s� przepisy... W gr� wchodzi� mog�
tylko
pary ma��e�skie...
Uomo skin�� g�ow�.
- Wiem o tym.
Duchowny obr�ci� si� raptownie w stron� rozm�wcy. W jego oczach wida� by�o
zaskoczenie i szok.
- Chcesz si� znowu o�eni� w tak kr�tkim czasie?
Creasy przytakn��.
- Jak ojciec sam powiedzia�, to niezb�dny wym�g.
Ksi�dz pokr�ci� wolno g�ow�.
- Tutejsi mieszka�cy mog� by� zszokowani, a nawet ura�eni. Wszyscy darzyli Nadi�
mi�o�ci�. Wiedz� te�, jak bardzo j� kocha�e�... Up�yn�o zaledwie pi��
miesi�cy... Na mszy za
dusze Nadii i Julii ko�ci� p�ka� w szwach, Nigdy przedtem nie zjawi�o si� tylu
ludzi.
- Chodzi o zwi�zek czysto formalny, ojcze, ma��e�stwo zawarte dla spe�nienia
wymog�w waszych w�adz.
Ksi�dz nie przestawa� kr�ci� g�ow�.
- Kogo chcesz po�lubi�?
- Jeszcze nie wiem.
Ojciec Zefara podni�s� gwa�townie g�ow�.
- Nie wiesz?! Prosisz o przeprowadzenie adopcji w jak najkr�tszym czasie, a nie
wiesz
nawet, kogo we�miesz sobie za �on�? - Ksi�dz o ma�o nie wybuchn�� �miechem. -
Przecie� ta
kobieta b�dzie musia�a by� zaakceptowana przez komisj�, kt�ra orzeknie po
przes�uchaniu
was obojga, czy odpowiadacie warunkom stawianym przed potencjalnymi rodzicami.
- Zaakceptuj� j� na pewno - burkn�� Creasy.
Ojciec Zefara westchn��.
- Ale po co ten po�piech? Nie mo�esz poczeka� cho�by z rok? Tw�j krok b�dzie
wtedy �atwiejszy do przyj�cia przez komisj� i miejscow� spo�eczno��. Zreszt�
rozmawia�e� z
ch�opcem zaledwie raz.
- Wystarczy - zapewni� Amerykanin. Si�gn�� po szklank� ksi�dza i przeszed� do
ch�odnego, wysoko sklepionego baru. Postawi� szklanki przed �ysiej�cym barmanem.
- Daj, Tony, jeszcze dwa piwa.
W rogu sali grupa miejscowych rybak�w gra�a w lokaln� gr� karcian� zwan� Bixla,
w
kt�rej niezb�dna by�a umiej�tno�� oszukiwania we wsp�pracy z partnerem. Trudno
ich by�o
w tym prze�cign��. Podczas gdy Tony nape�nia� szklanki, Creasy podziwia�
zwodnicze triki i
kontr-posuni�cia graczy. Jeden z rybak�w mrugn�� do niego. Creasy by� jedynym
obcokrajowcem, kt�ry potrafi� dotrzymywa� im kroku. Wzi�� nape�nione szklanki i
rzuci� na
odchodnym do barmana:
- Napij si� na m�j koszt.
Tony potrz�sn�� odmownie g�ow�.
- Za wcze�nie jak dla mnie.
Creasy czeka� cierpliwie. Po dziesi�ciu sekundach barman, �miej�c si� od ucha do
ucha, podda� si�.
- Dlaczego nie? Strzel� sobie jedno piwko - Blue Label.
Creasy odwr�ci� si�. Zawsze tak samo, pomy�la�. Nie by�o dzie�em przypadku, �e
barman obdarzony zosta� przydomkiem: �Dlaczego Nie�.
Wr�ci� na balkon i poda� ksi�dzu szklank�.
By� wczesny wiecz�r. Du�y bia�y prom odbija� od przystani, unosz�c na pok�adzie
jednodniowych turyst�w powracaj�cych na Malt�. W blasku zachodz�cego s�o�ca
wapienne
wzg�rza przybiera�y kolor miedzi.
- Powiedzia� ojciec, �e potrwa to sze�� do o�miu tygodni?
Ksi�dz westchn��.
- Tak, ale przy ogromnym tempie oraz tylko dzi�ki temu, �e biskup dobrze ci� zna
i �e
masz znajomo�ci w�r�d w�adz pa�stwowych.
Creasy poci�gn�� �yk piwa.
- Zatem jutro porozmawiam z ch�opcem, a pojutrze wyjad�. Wr�c� w ci�gu czterech
tygodni z �on� i kompletem wymaganych dokument�w. Na jak d�ugo b�dzie musia�a
przyjecha�?
Ojciec Zefara obrzuci� go po raz kolejny zdziwionym spojrzeniem.
- Co masz na my�li?
- Chodzi mi o to, ile czasu przysz�a �ona b�dzie musia�a mieszka� na Gozo?
Z wolna w oczach duchownego zacz�o b�yska� zrozumienie.
- A wi�c o to chodzi?
Prom wyp�ywa� z portu na otwarte morze. Creasy potwierdzi� cicho:
- Tak, ojcze, w�a�nie o to chodzi.
- Nie mniej ni� sze�� miesi�cy - odpowiedzia� duchowny. - W przeciwnym razie
sprawa b�dzie zbyt oczywista. Strac� twarz, nie m�wi�c ju� o autorytecie
komisji. B�dzie
musia�a mieszka� w twoim domu, razem z tob� i ch�opcem. - W jego g�osie pojawi�a
si� nagle
ostra nuta. - Sze�� miesi�cy, Uomo.
Creasy opr�ni� szklank� i wsta�.
- Zatem dobrze - zgodzi� si�. - Sze�� miesi�cy. Porozmawia ojciec jutro z
biskupem, a
potem z ch�opcem? I prosz� przys�a� go do mnie na sz�st�... Pod warunkiem
oczywi�cie, �e
b�dzie chcia� przyj��.
Ksi�dz przypu�ci� jeszcze jeden atak.
- A mo�e lepiej poczeka� par� miesi�cy? Dlaczego nie adoptujesz m�odszego
ch�opca?
Mam kilku odpowiednich.
- Wcale w to nie w�tpi�, ojcze. Ale mnie zale�y na Michaelu Saidzie, i chc� go
mie�
przy sobie w ci�gu o�miu tygodni.
Odwr�ci� si� i wyszed�.
Po powrocie do sieroci�ca Michael Said zaszy� si� w rogu podw�rka. Zatapiaj�c
niewidz�cy wzrok w trzymanym w r�ku czasopi�mie nie przestawa� my�le� o domu na
wzg�rzu i wydarzeniach ostatniego wieczoru.
W czasie dw�ch godzin sp�dzonych przy stole w cieniu drewnianej pergoli wypi�
trzy
piwa. Za kt�rym� razem postawny Amerykanin poszed� do kuchni i wr�ci� stamt�d z
du�ym
talerzem, na kt�rym le�a�y cienkie p�aty suszonego mi�sa.
- W Ameryce nazywamy t� potraw� jerky, chocia� ja nauczy�em si� przyrz�dza� j� w
Rodezji. - Pos�a� ch�opcu szybkie spojrzenie i zapyta�: - Wiesz, jak� nazw� nosi
teraz
Rodezja?
- Zimbabwe - odpar� bez namys�u ch�opak.
Gospodarz skin�� g�ow� z aprobat�. Ugryz� kawa�ek wo�owiny i doda�:
- W Zimbabwe ta potrawa nazywa si� biltong. Sporz�dza si� j� z upolowanej
zwierzyny, najcz�ciej z mi�sa gazeli. Soli si� je obficie i zostawia na s�o�cu
na kilka dni. Tak
zakonserwowane mi�so mo�na przechowywa� przez ca�e lata. Jednemu cz�owiekowi
wystarcza do prze�ycia dw�ch tygodni jakie� pi�� kilogram�w biltongu.
Wskaza� brod� na domy wioski i dorzuci�:
- Mnie musi wystarcza� wo�owina, kt�r� kupuj� w sklepie mi�snym Johna. Spr�buj
kawa�ek.
Ch�opiec w�o�y� do ust skrawek mi�sa. Smakowa�o jak sk�ra. Zacz�� �u�
intensywnie,
poczu� smak s�onej sk�ry. �u� dalej i po jakim� czasie poczu� smak mi�sa. By�o
naprawd�
wyborne. W ci�gu pi�tnastu minut opr�nili talerz.
Du�o rozmawiali. Amerykanin zadawa� mn�stwo pyta�. Michael doszed� do wniosku,
�e gospodarz bada sprawno�� jego umys�u; wcze�niej w domu niczego takiego nie
zauwa�y�.
Odpowiedzi przychodzi�y mu bez najmniejszego trudu. Po drugim piwie by� ju� na
tyle
odpr�ony, by wypowiedzie� s�owa, kt�re powtarza� sobie przez ca�� drog� do domu
na
wzg�rzu.
Patrz�c postawnemu m�czy�nie prosto w oczy, zapyta�:
- Jak mam si� do pana zwraca�?
- Creasy - pad�a swobodna odpowied�. - Opu�� �pana� przed nazwiskiem. Mo�esz te�
u�ywa� mojego przydomka. Wiesz, jak mnie nazywaj�?
Ch�opiec potwierdzi� kiwni�ciem g�owy i zacz�� prostymi s�owami:
- Chc� powiedzie�, Uomo, jak bardzo mi przykro z powodu pa�skiej �ony i c�rki.
Wszystkim nam jest przykro. Na Bo�e Narodzenie przynosi�a do sieroci�ca
prezenty, a
czasami super jedzenie: mi�so, chyba z farmy jej ojca, i mn�stwo owoc�w.
Wszystkim jest
nam jej bardzo brak.
Nie odrywa� wzroku od oczu swego rozm�wcy. Nie wykazywa�y ani �ladu emocji;
wp�przymkni�te, niemal senne, odwzajemnia�y spojrzenie Michaela. M�czyzna
nagle skin��
g�ow�, wsta� i uda� si� do kuchni po kolejne dwa piwa.
S�o�ce skry�o si� za ich plecami, a oni rozmawiali dalej. Michael czu� si� teraz
na tyle
rozlu�niony, �e zacz�� sam zadawa� pytania. Pierwsze z nich brzmia�o:
- Sk�d wzi�y si� te blizny, Uomo?
- Pami�tka po r�nych wojnach.
- Gdzie walczy�e�?
- Wsz�dzie. W p�nocnej, po�udniowej i zachodniej Afryce, w Azji, na Bliskim
Wschodzie. Wsz�dzie.
Ch�opiec poczu� si� o�mielony.
- By�e� najemnikiem? - zapyta�.
- Ka�dy, kto pracuje za pieni�dze, jest najemnikiem.
- Wielu ludzi zabi�e�?
Nasta�a d�uga cisza. M�czyzna patrzy� w dal, biegn�c wzrokiem ponad falistymi
wzg�rzami i wioskami Gozo, ponad b��kitem w�d otaczaj�cych wyspy Comino i Malt�.
Wreszcie ledwo s�yszalnym szeptem wydusi� z siebie standardow� odpowied�:
- Nie pami�tam.
Zaraz potem podni�s� si� i spyta� zmieniaj�c temat:
- Potrafisz p�ywa�?
- Oczywi�cie.
- To chod�my pop�ywa�.
- Nie wzi��em k�piel�wek.
Creasy u�miechn�� si�.
- Po co ci. Ale je�li masz si� wstydzi�, mo�esz p�ywa� w majtkach.
Ch�opiec �ci�gn�� z siebie ca�e ubranie i zacz�li p�ywa�. Basen mierzy�
dwana�cie
metr�w d�ugo�ci. W pewnej chwili gospodarz zaproponowa�:
- �cigajmy si� na dwie d�ugo�ci.
Michael by� dobrym p�ywakiem, ale przegra� o dwa metry. Chwytaj�c si� brzegu
basenu wysapa�:
- Masz krzep�, Uomo.
M�czyzna u�miechn�� si�.
- Codziennie rano zaliczam sto basen�w. Trudno o lepsze �wiczenie dla m�czyzny.
Kiedy Michael zbiera� si� ju� do odej�cia, gospodarz poinformowa� go cichym,
powa�nym g�osem:
- Za kilka dni poprosz� ci� znowu do siebie na rozmow�. Potem b�dziesz m�g� tu
przychodzi�, ilekro� zechcesz. Mo�esz korzysta� z basenu, cz�stowa� si� piwem.
Ale
pami�taj, zawsze masz zjawia� si� sam.
Michael nic nie odpowiedzia�. By� ju� w po�owie drogi ze wzg�rza, kiedy
zatrzyma�
si� i jeszcze raz obrzuci� spojrzeniem dom. Minuty p�yn�y, a on wci�� sta� bez
ruchu i
patrzy�. Wreszcie podj�� na nowo w�dr�wk� w d� zbocza.
4
Ojciec Zefara nie spa� dobrze tej nocy. W�a�nie mia� k�a�� si� do ��ka, kiedy
dopad�a
go natr�tna my�l. My�l ta zak��ci�a sen i budzi�a go kilka razy.
Rankiem zadzwoni� do sekretarza biskupa i um�wi� si� na spotkanie na trzeci� po
po�udniu. Teraz pozosta�o mu dopasowa� pozosta�e punkty dnia. Dok�adnie o
trzynastej
jecha� swoim rozklekotanym dwudziestoletnim Hillmanem do domu Paula Schembriego
po�o�onego na stokach wzg�rz ci�gn�cych si� do Nadur. Spodziewa� si�, �e
zwyczajem
innych farmer�w Paul Schembri wr�ci� z pola w po�udnie i teraz ko�czy solidny
obiad.
Nie myli� si�. Kiedy podni�s� siatk� przeciw muchom wisz�c� w otwartych
drzwiach,
farmer i jego syn Joey wycierali w�a�nie chlebem resztki sosu z talerzy. Przez
drzwi kuchni
dostrzeg� �on� Paula, Laur�, zaj�t� zmywaniem naczy�. Ostatni raz widzia� ich na
mszy
odprawionej za spok�j dusz Nadii i Julii. Paul mia� pi��dziesi�t kilka lat i by�
niewysokim,
�ylastym m�czyzn� o ciemnej karnacji. Laura by�a m�odsza i wy�sza - natura nie
posk�pi�a
jej urody. Joey pod wzgl�dem urody wrodzi� si� w matk�: tak jak ona by� wysoki i
przystojny,
lecz o suchej, �ylastej posturze jak ojciec. Wszyscy obrzucili wchodz�cego
ksi�dza nieco
zaskoczonym spojrzeniem.
Paul poleci� z miejsca synowi:
- Skocz no, Joey, po wino dla ojca Manuela.
Wskaza� r�k� krzes�o. Go�� p