16393
Szczegóły |
Tytuł |
16393 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16393 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16393 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16393 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Czechowski
CZ�EKOKSZTA�TNY
Wolne miejsce by�o w czternastej kabinie. Szed�em korytarzem, szukaj�c czternastki.
Wreszcie j� znalaz�em i otworzy�em drzwi. Rzeczywi�cie, jedno miejsce by�o wolne. W
drugim fotelu siedzia� ju� pasa�er � wysoki m�czyzna, brunet o �niadej cerze. Spojrza� na
mnie badawczo, potem podni�s� si� i wyci�gn�� r�k�.
� To pan b�dzie ze mn� jecha�?
� W�a�nie � odrzek�em.
Usiad�em w fotelu. Od razu zapad�em si� g��boko i jak zwykle pomy�la�em, �e ten fotel
jest za mi�kki. Wyci�gn��em r�k� w bok, tam gdzie powinna by� ga�ka telewizora, ale
natrafi�em tylko na g�adk� �cian�. Wtedy przypomnia�em sobie, �e jestem w kabinie drugiej
klasy. Skrzywi�em si�.
Wagon rusza�. Silnik wibrowa�, dygota�a ca�a pod�oga i �ciany. Nadmiar mocy � to
zawsze wywiera�o na mnie wra�enie! Przyspieszenie ros�o ci�gle, a fotel mi�k�, ugina� si�,
przysiada�, w ko�cu by� tylko stosem szklanej waty.
Patrzy�em na towarzysza podr�y; on zapad� si� jeszcze g��biej. By� wy�szy i ci�szy.
G�owa stercza�a spomi�dzy fa�d�w plastyku, usta wykrzywione, oczy oboj�tne.
Silnik �cich� wreszcie i przyspieszenie zmala�o. Pochyli�em si� w fotelu, wtedy rura
szkieletu wpi�a mi si� w uda, ale wola�em to od waty.
� Czy nie wie pan, kiedy b�dziemy nad kana�em? � spyta� m�j towarzysz.
Popatrzy�em na niego.
� Jak zwykle � rzek�em � za pi�tna�cie minut.
� A ile czasu b�dziemy nad kana�em?
� Pi�� minut.
Co� nad nami szcz�kn�o. Widocznie mijali�my z��cze. Brunet mia� zmarszczone brwi.
� Czy tamt�dy p�ywaj� wodoloty z Calais?
� Nie, bardziej na wsch�d.
Wyda� si� zasmucony. Lampa sufitowa nagle przygas�a. Zb��kitnia�a, potem rozpali�a si�
bia�o.
� Zreszt� i tak jest noc. Szkoda.
� Pan jeszcze nie widzia� wodolotu?
By�em zdziwiony. On u�miechn�� si� jakby z za�enowaniem, szczerz�c bia�e k�y.
� No, nie � powiedzia�. � Nie jestem Murzynem Baluba. Widzia�em w kinie, telewizji,
ale na morzu nie widzia�em.
U�miechn�� si� znowu.
� No c� � powiedzia�em � wodoloty s� takie, jak na obrazkach, tylko troch� wi�ksze.
Skrzywi� si�.
� Pan �artuje�
� Sk�d�e.
� To dla mnie ostatnia okazja, �eby je zobaczy�, bo odlatuj�.
A tam trudno spotka� wodoloty.
� Pan jest Amerykaninem? � spyta�em.
Zawaha� si�.
� Nie. Anglikiem. Z Oxfordu.
S�owo �Oxford� wypowiedzia� z dum� godn� arcybiskupa.
� I pan nie widzia� wodolotu?
� Rzeczny. Na Missisipi.
� Ach, tak.
Wsta�em i podszed�em do okna. P�yty by�y zasuni�te. Nacisn��em guzik � rozsun�y si�
powoli. By�o ciemno. W dole niewyra�nie b�yszcza�a woda kana�u.
� Zaraz wjedziemy w tunel � powiedzia�em i zasun��em p�yty.
Siedzieli�my teraz naprzeciw siebie, milcz�c. Czeka�em na audycj� BBC. By�a ona
transmitowana we wszystkich klasach. W�a�nie g�o�nik trzasn�� i rozleg� si� g�os spikera:
� Podajemy codzienne wiadomo�ci radia BBC.
G�osk� �c� spiker �miesznie zmi�kcza�. Nie wiem, mo�e to by�a wina aparatu.
� Rektor Uniwersytetu Oxford � zacz�� czyta� spiker � doktor Iverson, i profesor
Uniwersytetu w Salzburgu, doktor Iugovits, zostali przez ksi�cia Walii odznaczeni orderami
DSC w uznaniu zas�ug po�o�onych przy pracy nad teori� Daviesa�Hermanna.
� Iverson? � spyta� nagle m�j towarzysz. Siedzia� z przy mru�onymi oczami i teraz
jakby obudzi� si� z drzemki.
� Tak, Iverson. Pan go zna? Przecie� pan jest z Oxfordu � przypomnia�em sobie. � A
co ten Iverson w�a�ciwie zrobi�?
� Iverson pomaga� Daviesowi. � Milcza� przez chwil�. � Jak pan uwa�a, ile ja mam lat?
� podni�s� si� w oczekiwaniu odpowiedzi.
Usta zacisn��, jakby nie chcia� u�miechn�� si� przedwcze�nie. Spojrza�em na jego g�ste,
czarne w�osy. Przypomina�y sztuczne w��kno, l�ni�ce, elastyczne, spr�ynuj�ce.
� Najwy�ej� no, dwadzie�cia pi�� � powiedzia�em.
Jakby chcia� si� u�miechn�� i nie m�g�.
� Nie. Pi�tna�cie. Akurat o dziesi�� mniej� � teraz dopiero si� u�miechn�� i zn�w
pokaza� z�by. Wygl�da�y jak nylon.
� Pi�tna�cie? � spyta�em.
� Uhm.
Patrzy�em na niego pytaj�co.
� Nie s�ysza� pan o przyspieszonym rozwoju? Inkubatorek, skrzynka, grzejniki, automaty
kontroluj�ce� A to wszystko jest w laboratorium. Potem jaki� w�zek, wie pan, jak w
szpitalach, takie ��ko na k�kach, cztery wysokie nogi i k�ka. Od g�ry wy�o�one gum�
porowat�, na to folia plastykowa, gaza, folia, gaza, sterylno�� � U�miechn�� si�. �
Rozumie pan co� z tego? Nic, oczywi�cie, �e nic!
Pochyli�em si� w fotelu i wpatrywa�em w kanty spodni. Teraz otworzy�y si� okna wagonu
i blask wp�yn�� do �rodka, ��ty blask lamp w tunelu.
� To na panu robiono do�wiadczenia? � spyta�em po chwili.
Wagon wibrowa� coraz mocniej, zwi�ksza� pr�dko��. Wyjechali�my z tunelu, obok p�yn�y
d�ugie kreski neonowych latarni. Jasno o�wietlone punkciki sun�y do�em � samochody
jecha�y wzd�u� p�on�cych barier autostrad.
� Czy na mnie robiono do�wiadczenia?� � waha� si� chwil�.
� A tak, do�wiadczenia � wykrzywi� si� w u�miechu. � I to jakie do�wiadczenia! Zna
pan chemi�? No, chocia� troch�.
Kiwn��em g�ow�.
� Widzi pan: reakcja, prob�wka, a wie pan, co wy�azi z prob�wki? �ywy cz�owiek. To,
zdaje si�, nazywa si� analiza� nie, synteza. W�a�nie synteza.
� Spora musi by� taka prob�wka � za�artowa�em.
Spojrza� na mnie ponuro.
� A nie. Ma�a. Wcale jej nie wida� spod uchwyt�w, uchwyt�w tej aparatury. Czarne
stojaki, a po�rodku male�ka prob�wka�inkubator. A obchodz� si� z ni� jak z jajkiem.
R�kawice sterylizowane. Przez rok le�y to w inkubatorze. Musi si�, wie pan, zestarze� jak
wino. Nie, �artuj� tylko. Niech pan nie pomy�li, �e wino�
Chocia� w�a�ciwie tak. Co wino robi? Fermentuje? Nie wiem, jak to si� nazywa. A raczej
nie jak wino, lecz jak winogrona. Dojrzewa. O, w�a�nie. Potem� nie, jeszcze codziennie
ogl�daj� pod mikroskopem. Maj� taki mikroskop � nie mikroskop, bo to wszystko jest pod
szk�em, wielkim, powi�kszaj�cym szk�em, a nad tym lusterko i okular. Patrzy si� w okular i
widzi� Wi�c potem podje�d�aj� w�zkiem ogrzewanym, pod spodem ma on poduszki
elektryczne, otwieraj� klap� i raz, dwa, gotowe. Po sterylizowanej pochylni zje�d�a do
sterylizowanego w�zka sterylizowane niemowl�.
U�miechn��em si�. Widok dziecka wypadaj�cego z pude�ka mo�na by�o sobie �atwo
wyobrazi�.
� A potem� Wie pan, co dalej? � o�ywi� si� wyra�nie. � Potem pakuj� dziecko do
basenu z p�ynem od�ywczym, pod klosz z tlenem, nak�uwaj� jakimi� igie�kami. Robi�
sztuczne mleko w laboratoryjnych zlewkach. Dziecko ro�nie. Po roku takiego �ycia wygl�da
ju� na sze�� lat. Ale jest takie inteligentne, jak sze�cioletni � no, �limak. Nie umie chodzi�.
Wi�c wie pan, co oni robi�?
Urwa�. Okna zamkn�y si� cicho. Maszyna hamowa�a, sycza�y pneumatyki. Stan�a.
G�o�nik wygl�daj�cy zza siatki odezwa� si� nie�mia�o: � Stacja Birmingham. Godzina zero
czterna�cie.
� Birmingham? � Pi�tnastoletni dziwak zamy�li� si�. � Daleko jeszcze do stacji
ko�cowej?
� Do Dublina?
� Uhm.
� Trzy godziny drogi. Pan leci dalej? � zapyta�em. � Do Ameryki?
� Tak. Do Vandenberg. Wie pan, gdzie to jest?
� Ach, Vandenberg� A z Vandenberg?
� W�a�nie. Wie pan, dok�d wiedzie droga z Vandenberg? Na Ksi�yc. Czy pan wie, �e
nie by�em jeszcze na Ksi�ycu? Czy pan to rozumie? Chyba tak, bo i pan nie by�. Ale w
Vandenberg nie rozumiej�. Nie mog� sobie tego wyobrazi� � u�miechn�� si�. � Kiedy
zg�osi�em si� na lot, dali mi najpierw kontrolny: zameldowa� si� tylko przy Moons i wr�ci�.
Musia�em lecie� Thorem.
�Czemu nie?� � powiedzia�em. Wsiad�em. By�em po dwuletnim kursie na symulatorach.
Stan��em na ogniu, a potem wio! W Kosmos. Zapomnia�em tylko o jednym: �e trzeba zapi��
pasy, �e trze ba starannie zapi�� pasy. Dziwi�em si�: w symulatorze zawsze co� przeszkadza�o
mi si� pochyli�. Nie przysz�o mi na my�l, �e to pasy.
Hamowa�em przed wej�ciem na orbit�. Polecia�em g�ow� na tablic�. Rozbi�em nos, czo�o.
Na orbit� wszed�em za nisko. W Vandenberg powiedzieli, �e to nic dziwnego.
T�umaczy�em� � urwa�.
Wagon ruszy�.
� Made in Oxford. �adnie brzmi? Jestem made in Oxford. Nawet nazwisko, nazywam si�
Foxor, to te� jest przekr�cone �Oxford�. Uniwersytet, College� A jak dziecko nie umie
chodzi� Tak, tego jeszcze panu nie powiedzia�em� Maj� tak� maszynk�. Asystenci
wpychaj� okaz do �rodka. Uchwyty opinaj� na nogach. Potem w��czaj� silnik. Raz, dwa, raz,
dwa� �wiczenia fizyczne. Dla wzmocnienia mi�ni. P�niej jest taki w�zek � odwr�cony
sto�ek� Opinaj� obiekt w pasie i musi si� porusza�, nie mo�e si� przewr�ci�. To nie jest
przewidziane.
� Pomys�owe � powiedzia�em.
� Tak, pomys�owe � rzek� apatycznie. � Ale to nie wszystko. Maj� takie kabiny.
Ekraniki, inkonoskopy, elektrody. To jest metoda Leviego�Costara. Szoki elektryczne. Czy
pan zwr�ci� uwag�, �e z regu�y pami�tamy chwil� poprzedzaj�c� wypadek?
� Wi�c?
� Wi�c to jest metoda Leviego�Costara. Wy�wietlaj� obraz, odtwarzaj� p�yt� i szok.
Okaz wije si� i wyje. Ale pami�ta obraz i s�owa: �to jest dom�, �lala Ali�, �samoch�d�,
�synchrofazotron� i tak dalej. Okaz pami�ta. Aha, pan tego nie wie, �e okaz nie ma lusterka.
Widzi jakie� dziwne istoty i nie wie, �e jest jedn� z nich. My�li, �e jest czym� innym, no, tak�
ma�pk�, kr�likiem do�wiadczalnym, ale nie cz�owiekiem. Ma�pka, �ywiona zastrzykami, ma
ca�� sk�r� pok�ut�. Od czego? Od jedzenia. �niadanie, obiad, kolacja. Dopiero p�niej ucz�
je��. Naukowo. Wy�wietlaj� film: t�u�ciutki blondynek przed talerzem kaszki. Kto� dowcipny
nazwa� film �Smacznego�� dzi�ku�j� � wyskandowa� i przerwa�.
� M�wi pan, �e w laboratoriach potrafi�� My�la�em, �e dopiero prowadzone s� wst�pne
badania, pr�by � powiedzia�em.
U�miechn�� si� ironicznie.
� S�ysza� pan o Gasthrovy�m?
� Troch�.
� On dwadzie�cia pi�� lat temu opublikowa� zmodyfikowan� teori� ewolucji. S�ysza� pan
o niej?
� To ju� historia�
� Niekoniecznie. Wi�c on twierdzi�, i to bardzo dowcipnie, �e potrafi stworzy�
sztucznych ludzi. M�wi�: �sztucznych�. Idiota! A wi�c on m�wi� mniej wi�cej tak: �Ludzie to
wy�sze ogniwo rozwoju ni� ma�py. Wobec tego ma�pa umieszczona gdzie� na lodowcu po
pewnym czasie sta�aby si� cz�owiekiem. No, w�a�ciwie nie ta ma�pa. Jej potomek. A trzeba
wzi�� pod uwag�, �e nie ka�dej ma�py. Dajmy na to tej, kt�ra zbiegiem okoliczno�ci
zachowa�aby troch� cieplejsze futro. Uratuje �ycie dzi�ki temu.
� A potomek jej mo�e by� �ysy � powiedzia�em.
� Teoretycznie � zn�w si� u�miechn��. � Ot� Gasthrovy twierdzi, �e nie. �e potomek
zachowa cechy po�yteczne. Co� jakby sterowane mutacje gen�w. Skomplikowane, nie?
Mrukn��em co�.
� A z kolei ten potomek mo�e mie� brata maj�cego zn�w jak�� po�yteczn� cech�, dajmy
na to, kr�tszy ogon. �artuj� zreszt�.
Ale bierzmy przyk�adowo. I potomek potomka b�dzie mia� zn�w kr�tszy ogon. I tak dalej,
a� do cz�owieka. Ale to trwa par� �adnych lat. Ci�g�y wp�yw warunk�w na geny, rozumie
pan? Coraz kr�tszy ogon, coraz wi�ksza czaszka� A Gasthrovy powiedzia�:
�Gdyby tak od razu?� Jednym s�owem, uszcz�liwi� ma�p� ludzkim potomkiem przez
spot�gowanie wra�liwo�ci gen�w na warunki zewn�trzne, ale tylko niekt�re warunki.
Opracowano grube tomy, powiem panu par� tytu��w: �Teoria ewolucji Darwina a teoria
Gasthrovy�ego�. To napisa� Davies. Potem jeszcze: �Podstawy sterowania ewolucj�� czy
�Przyspieszanie proces�w �yciowych�. To ostatnie te� Daviesa. On w�a�nie, Anglik, zabra�
si� wtedy do tego. Mia� katedr� w Oxfordzie.
Zamilk� na chwil� i spojrza� na mnie dziwnie.
� Wi�c zacz�to pr�by. A wtedy dopiero Iugovits, jaki� Austriak, przyjecha� do Oxfordu i
zrobi� piek�o. Powiedzia�, �e przes�anki s� b��dne, stworzy� specjaln� komisj�, kt�ra mia�a
opiekowa� si� eksperymentem. M�wi� o odpowiedzialno�ci, bo przecie� cz�owiek itede. Ale
to by�o niepotrzebne. Bo wie pan, �e my nie pochodzimy od szympans�w? Wie pan chyba.
Pochodzimy od jakich� wsp�lnych, co prawda, przodk�w. A gdyby rozwija� szympansa,
m�g�by wyrosn�� z tego nie cz�owiek, a bo ja wiem, jaki� potworek. Bo to by�oby
rozwini�cie bocznej ga��zi. O, co� takiego, jak ewoluowanie krokodyli. Wi�c trzeba by�o
cofn�� najpierw w rozwoju szympansa, a potem dopiero stworzy� cz�owieka. A jak cofn��
szympansa? Co z niego zrobi�? Nie znano przecie� dok�adnie wsp�lnych przodk�w. Tego
os�awionego �po�redniego ogniwa�.
Wsun�� si� g��biej w fotel i przechyli� w bok g�ow�.
� Ale by�a ju� zasada. Trzeba j� by�o tylko zrealizowa�. Pi�� lat w Oxfordzie Davies i
Hermann, ten ostatni opublikowa� tym czasem �Problemy wsp�czesnej biochemii�,
prowadzili badania i pisali prace. Hermann dopiero zdoby� doktorat. Badali wi�c warunki
panuj�ce wtedy, gdy nasz wsp�lny przodek biega� sobie gdzie� w Afryce po stepach,
stwarzali rekonstrukcje. Ale niewiele im to da�o. Potem podeszli inaczej do tej sprawy:
zacz�to bada� drzewo ewolucyjne gibbona. Gibbon, jak wiadomo, w�r�d ma�p nie jest
najinteligentniejszy. Uznano wi�c, �e jest najbli�szy swego przodka.
Urwa� i zn�w spojrza� na mnie.
� Widz�, �e pan nie rozumie, czemu w�a�ciwie gibbon? Wi�c Daviesowi chodzi�o o to, �e
szympans stoi, mo�na by rzec, na szczycie cz�ekokszta�tnych. Goryl i orangutan s� nieco
ni�sze, a wi�c ich droga ewolucji by�a kr�tsza. A najkr�cej rozwija� si� gibbon.
Zabrano si� do gibbona. Z trudem zdo�ano odtworzy� jego ewentualnego przodka.
Postanowiono sprawdzi� ewolucj�. Zacz�to rozwija� metod� Hermanna, tak zwan� metod�
korekcji zarodka, zarodek tego pragibbona. I tak doszli�my do szympansa. Eksperyment
powi�d� si�. Hermann tryumfowa�. Teraz pozostawa�o ju� tylko stworzenie cz�owieka. Trzeba
by�o odpowiednio zmienia� warunki, a zarazem biednemu pragibbonowi zaszczepi� pewne
hormony, dokrewnie. Zreszt� na tym nigdy si� nie zna�em� Chciano zwi�kszy� wra�liwo��
na zmiany cech dziedzicznych i sztucznie zmienia� te cechy. No, i nie uda�o si�. Spojrza�em
pytaj�co na potomka gibbona.
� A tak, nie uda�o si�. Po prostu pragibbon nie by� pracz�owiekiem. Drogi ewolucyjne
rozesz�y si� jeszcze wcze�niej i trzeba by�o znale�� prapragibbona. Ale Davies i Hermann nie
od razu doszli do tego. Pomy�leli, �e, by� mo�e, pochodzimy raczej od pragoryli i �e
pragibbon nie jest pragorylem, �e drogi ewolucyjne by�y inne, �e oddzieli�y si� jeszcze
dawniej. I sprawa si� skomplikowa�a, bo by�o w�a�nie odwrotnie.
� I?
� I nic. P�niej weszli na w�a�ciw� drog�. Ale kiedy byli o krok od rozwi�zania, wtr�ci�a
si� komisja Iugovitsa. Powiedzieli� c� mogli powiedzie�? Odpowiedzialno��! Zbrodnia! �e
nawet w imi� nauki nie mo�na! A fe!
� I jak pan uwa�a? � spyta�em. � Mieli racj�?
U�miechn�� si�.
� To zale�y � powiedzia�. � S�dz�, �e tak. Ale Davies� celem Daviesa by�o
zmontowanie sztucznego cz�owieka. Tak to nazywa�, lecz to bzdura. �Sztuczny�� Bydl� i
tyle.
Umilk� i zaczerpn�� oddechu.
� Zreszt� Davies m�g�by ju� spocz�� na laurach � powiedzia� po chwili � ale Hermann,
m�ody, niezbyt dobrze znaj�cy psychologi� i s�aby w filozofii, postanowi� i�� wci�� naprz�d,
cho�by po trupach wo�nych, laborant�w i okaz�w. Pr�by kontynuowano, a Oxford nie
protestowa�. Nazywano Iugovitsa �cesarsko�kr�lewskim humanitaryst��. Anglicy nie lubi�
Austriak�w. Iugovits nic nie wsk�ra�. Zreszt� to nie by�o najgorsze�
� A co? � spyta�em.
Westchn�� i pochyli� si� w fotelu.
� Co by�o najgorsze? Burnin. Doktor Burnin. On wtedy uko�czy� �Teori� wychowania�.
Zrobi� to wed�ug Leviego�Costara.
Zreszt� nie tak szybko przyzna� si� do tego. I wie ju� pan, co wy sz�o z jego �Teorii�? Te
wszystkie maszynki robili Burnin z Hermannem. Maj� nazwy jak narz�dzia tortur�
�rozci�gacz Her�manna� na przyk�ad. Davies nie by� taki�
Skin��em g�ow�.
� Davies nie by� taki � powt�rzy�. � On zamierza� normalnie odda� dziecko na
wychowanie. Zg�aszali si� nawet profesorowie. Ale c�? Davies zmar� siedemna�cie lat temu.
Nie doko�czy� bada�. A Herman z Burninem wzi�li spraw� w �apy. Postanowili wychowa�
dziecko metod� Burnina. Dla lepszej kontroli. Mydlili oczy, �e nie chc� otrzyma� cz�owieka,
tylko neandertalczyka. Trze ba by�o nie zna� Hermanna, by w to uwierzy�.
Wyprostowa� si� z u�miechem.
� Pi�tna�cie lat temu, prosz� pana, nadszed� historyczny moment. Uruchomiono
pierwszego cz�owieka � potomka gibbona.
Miesi�c p�niej Hermann zgin�� nad Atlantykiem. Lecia� do Stan�w do San Francisco.
Zosta� Burnin. Dzielny Burnin zacz�� wychowywa�. Na podstawie Leviego�Costera. W pi��
lat okaz osi�gn�� dojrza�o��. Nazywa� Si� Foxor. Dok�adniej: Charles Foxor. Burnin chcia�
nazwa� go inaczej, ale Oxford� No, wie pan, Anglicy s� patriotami. Tak samo i rektor
Iverson. Burnin dosta� katedr� w Oxford. A Charles Foxor zacz�� studiowa�. Nie, nie
medycyn�. Fizyk�. P�niej zosta�em pilotem.
To nag�e przej�cie do pierwszej osoby zarumieni�o mu twarz. Przesta� by� zimnym,
ironicznym obserwatorem. Sta� si� obiektem, kt�ry jest z�y, bo si� �le czuje.
� Wi�c pan jest wychowany w instytucie? � spyta�em.
� W instytucie? Na uniwersytecie w Oxford, katedra biologii � powiedzia� dumnie. �
Wychowany? To niew�a�ciwe s�owo. Ja jestem wyhodowany. Ot tak, jak �winki morskie.
Milcza�em. Spojrza� na mnie z u�miechem.
� Nie chce pan mnie uzna� za bli�niego? � spyta�. � Ja po chodz� od gibbona i
przyznaj� si� do tego. Pan nie ma ochoty. To tylko ja pochodz� od ma�py. Jestem tylko
podobny do pana? Co?
Pochyli� si� do przodu.
� Nie wiem� � zacz��em, ale mi przerwa�.
� Dobrze � powiedzia� � dobrze. Ju� wiele razy to s�ysza�em� Poszukiwano we mnie
cech odr�bnych, dosz�o do tego, �e uznano moje oczy za typowo ma�pie, powieki za ma�pie i
tak dalej. Pan na pewno te� co� takiego stwierdzi. Czyli �e trzeba mnie zamkn�� do klatki?
Obwozi�? Made in Oxford�
� Przecie� pan�
� A tak! � krzycza�. � Rozumuj� jak cz�owiek. Podobnie jak cz�owiek. Ja jestem taka
bardzo m�dra ma�pa, nieprawda�? A pan jest cz�owiekiem z dziada pradziada? Mo�e
pochodzi pan od Rzymian? Mo�e od Wilhelma Zdobywcy? A ja wiem na pewno, �e po
chodz� od ma�py. I pan to wie. Wszyscy w Oxfordzie to wiedz� � przynajmniej docenci i
profesorowie, kt�rzy to pami�taj�� I Burnin� i Iverson� I to od kogo? Od gibbona, od
pragibbona, ssaka �yj�cego onegdaj.
� Pan si� niepotrzebnie denerwuje � powiedzia�em, nie wiedz�c, co mo�na rzec innego.
Ba�em si�, �e zacznie si� �mia�. Ale on uspokoi� si� zaraz.
� W porz�dku � mrukn�� � chcia�em tylko panu wyja�ni�. Ach, zreszt� nic�
Opar� si� wygodnie w fotelu.
� I co si� sta�o z Burninem? � spyta�em.
� Co? Nic. Umar� ju� pi�� lat temu. Iugovits opiecz�towa� materia�y. Przerwano prac�. W
zamian zgodzi�em si� na Vandenberg. Na Marsa, Jowisza, Tau Wieloryba. B�d� astronaut�,
pilotem. Za sto lat wr�c� na Ziemi�. B�d� ja, Charles Foxor made in Oxford, a mo�e ju� nie
b�dzie Oxfordu? Wtedy zmieni�bym nazwisko na Foxor of Oxford.
M�wi� to spokojnie, bardzo spokojnie i z lekkim u�miechem.
� Pan nale�y do za�ogi �Bonnie�? � By�em zaintrygowany. Pasa�er angielskiego statku
mi�dzygwiezdnego! To by�o ciekawsze ni� ma�pie wspomnienia.
� Pi�tna�cie minut do stacji ko�cowej Dublin � zaskrzecza� g�o�nik. � Zaczynamy
hamowanie. Uwaga!
Warcza�y hamuj�ce turbiny.
� Do za�ogi �Bonnie�? W�a�nie. Proponowano mi Marsa, a ja zdecydowa�em si� na
�Bonnie�. Wr�c� za sto lat i nie spotkam Iversona. Albo i Oxfordu. Mo�e b�dzie wojna i
Oxford zr�wnaj� z ziemi�. Bo teraz Oxford jest od niej wy�szy� Zreszt�, sorry, przykro, nie
chcia�bym, �eby ca�y Oxford� Davies � on by� przyzwoity, tylko Burnin i Hermann. No, i
Iverson. A bo ja wiem, co dzieje si� tam na fizyce? Podobno buduj� sztuczne m�zgi. Takie
prawdziwe m�zgi, nie liczyd�a. Rozmawiaj� z nimi. Montuj� obwody z instynktem
samozachowawczym. Badaj� reakcje przed�miertne. Widocznie biologowie im
pozazdro�cili� Iverson zwierzy� mi si�, o ja by�em z nim na �ty� z dodatkiem �doktor�!
M�wi�, �e b�d� ewoluowa� o�miornic�. Chc� zrobi� Marsjan, tych z Wellsa, a potem
poszczu� na Londyn. Takie s�uchowisko jak przed pi��dziesi�ciu laty w Stanach. Ale w
naturze. Ten stary Iverson � on ma fantazj�! Raz pr�bowa� wmontowa� swojemu
asystentowi elektrody i sterowa� jego m�zgiem. Mia� jak�� spraw� o to. No, nic zreszt�.
Stan�li�my. Drzwi otworzy�y si�, �wiat�o wla�o si� z zewn�trz. P�on�y b��kitne lampy
dworca. Wyszed�em. Za mn� wyszed� i on, astronauta Charles Foxor of Oxford of gibbon.
� Pan odlatuje st�d? � spyta�em.
Skin�� g�ow�. By� bez baga�y, oczywi�cie wys�a� baga� towarowym, to by�o o wiele
ta�sze.
� Lec� specjaln� rakiet� � powiedzia�. � St�d po raz pierwszy. Nie mam poj�cia�
G�o�nik wrzasn�� nagle:
� Pan Charles Foxor proszony jest do cz�ci rakietowej, pawilon czwarty. Powtarzam:
Pan Charles Foxor, cz�� rakietowa, pawilon czwarty.
Skrzywi� si�.
� Tak, ale gdzie to jest? � powiedzia� z rezygnacj�.
Rozejrza� si� po sali � b��kitny blask lamp przygasa� miejsca mi, wkl�s�y sufit �wieci�
pasiastym b��kitem.
� Zaprowadz� pana � zaofiarowa�em si�.
Spojrza� na mnie z wdzi�czno�ci�.
� Prosi�bym pana.
Poszed� za mn�. Stan�li�my na ruchomym chodniku, przesuwali�my si� pod sklepionymi
p�koli�cie, pomara�czowymi �cianami. Poci�gn��em towarzysza za r�k� � trzeba ju� by�o
schodzi�. Przeszli�my obszern�, oszklon� galeri� i wyszli�my na zewn�trz. By�o ciemno i
ch�odno.
� Kt�ry numer? � spyta�em. � Cztery, zdaje si�?
� Pawilon? Tak.
Stan�li�my przed szlabanem. Zielony automat, stoj�cy z boku, o�wietli� nas reflektorem.
Szlaban podni�s� si�. M�j towarzysz przeszed� bia�� fosforyzuj�c� lini� i poszed� w stron�
neonowej czw�rki na niskim budynku.