16323
Szczegóły |
Tytuł |
16323 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16323 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16323 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16323 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BARBARA ERSKINE
DOM ECH
prze�o�y� Mieczys�aw Dutkiewicz
Warszawa 1997
Tytu� orygina�u: House ofEchos
ISBN 83-7180-047-9
urolog
?^Cimny promie� s�o�ca wdziera si� do wn�trza przez otw�r po s�ku w drewnianej
okiennicy i muska zakurzon� pod�og�, niczym �wiat�o laserowe sunie w bok, na
lewo, a� wreszcie napotyka kwiat. Pod wp�ywem �wiat�a p�atki rozchylaj� si�
jeden po drugim, ich delikatn� kremow� biel m�c� ju� br�zowe cienie na obw�dkach.
Za to promie� sun�cy po pod�odze nie m�ci ciszy; szepty przesz�o�ci s� bezg�o�ne.
Natr�tne echa nie znajduj� w tym domu wdzi�cznego s�uchacza, zachowuj� wi�c
cisz�.
Drzewo genealogiczne Joss Grant:
Sarah Rushbrook ur. 1861 zm. 1884
Julia Mary ur. 1862 zm. 1862
William Percival zm. 1866
Mary Sarah ur. 1864 zm. 1920
Henry John Lydia Sarah ur. 1900 ur. 1902
zm. 1903 zm. 1925
John Bennet
ur. 15 lutego 1863
zagin�� w 1903
Samuel Manners lady Sarah ur. 1882 zm. 1926
John Duncan
Samuel John Robert Laura ur. 1920 ur. 1921 ur. 1922 ur. 1924 zm. 1921
zm. 1925 zm. 1936 zm. 1989
Samuel John ur. 1946 zm. 1953
George Philip ur. 1954 zm. 1962
Joss ur. 1964
Philip Duncan ur. 1920 zm. 1963
Luk� Grant ur. 1962
Tom ur. 1992
Ned ur. 1994
Katherine ur. 1995
Rozdzia� 7
C^zy�by naprawd� wola�a nie wiedzie�?
Joss wcisn�a peda� gazu i zwi�kszy�a pr�dko�� wchodz�c w zakr�t.
A mo�e l�ka si� prawdy?
- Na pewno nie chcesz, �ebym pojecha� z tob�? - Zanim ruszy�a sprzed domu, Luk�
wsun�� r�k� przez otwarte okno i nakry� ni� jej d�o�, spoczywaj�c� na kierownicy.
Obok niej na siedzeniu le�a�y atlas samochodowy ze skorowidzem miejscowo�ci oraz
tekturowa teczka, a w niej odpisy akt�w urodzenia i adopcji, a tak�e kartka z
adresem. Belheddon Hall. Podnios�a wzrok na m�a i potrz�sn�a g�ow�.
- Musz� zrobi� to sama, Luk�. Ten pierwszy raz musz� to zrobi� sama.
* * * Z drewnianej furtki, skrytej za cisami i wawrzynami, na-p�cznia�ej ju� od
wilgoci i �liskiej od porost�w, nie korzystano pewnie od dawna. Pchni�ta
energicznie, uchyli�a si� tylko troch� i zatrzyma�a na nie wystrzy�onej trawie.
Joss wesz�a na zaro�ni�t� dr�k�, kt�ra - jak si� niebawem okaza�o - wiod�a w
las. Z r�koma g��boko w kieszeniach, niemal z wyrzutami sumienia, Joss kroczy�a
ostro�nie i czujnie. O�ywia�a si� jedynie chwilami, kiedy wiatr nawiewa� jej
w�osy do oczu. Drzewa wok� niej pachnia�y gnij�cymi li��mi i �o��dziami, w
powietrzu czu�o si� ostr� i gorzk� wo� wczesnej jesieni.
??? ech
8 �-�^sssffC^S^S
nv krzyk ba�anta i Jos no bije jej serce ? drzewa-
ZU *^g%?* i P-^n^faw� beztroski ptak wynurzy� si� ? S4 dsza. Um1^ n
n
*�> do lasu ^fj^sw dalszym a�g^di� iakikol-
szum lisa w gone. ^tawia�a ucha, *�* z la widze-
w^yst^.^^^scie^dflr�c^^ � l�ni�y wiek d�wr�k. Przed j w�w. ich b�ysz��
niemal
Taz^Sok ^S^SS^ ^-ent kol�dy Ostrokrzew rodzi owoc etovrame
tragm . dneJ
Parnie podsun�a M � ????? � draa�A *^1 i Joss na �ment u*vn
marsza.Fo� ???
?? �torf� J*J stronie.obse^nH�^.
ie ? ga�czu P� ''"la oddech i powoli Obro p0.
?-** ???? ona i lis -?????!???; P� ^'e
W nieco lePSZJ0^y wiatru, kt�re-Cp ostrokrze-By�a to stara, pos�r
drielonycb taW�J a
W Niemal na Pa"�*?. �esamowty, ??>? si ? ??
�adawaly otaom �o* ss �?�???* ^ ^
?1? przez krotk� CI1W J ie; si� ukradkiem- ni�te ku
S* �**?'????? - ??? Sn� dr-
^?6?? wcho y
T)om ec/i
9
wami alejk�, gin�c� gdzie� dalej i dochodz�c� zapewne do bramy g��wnej.
Starannie po�o�ona niegdy� warstwa �wiru gin�a teraz pod wysokimi do kolan
ostami i oleandrami.
Wezbra�y w niej nagle emocje, kt�rych istnienia u siebie nawet nie podejrzewa�a:
by�y to poczucie poniesionej straty, przygn�bienie, osamotnienie, rozczarowanie,
nawet gniew. Gwa�townie odwr�ci�a si� plecami do domu i popatrzy�a w dal,
ocieraj�c sobie oczy wierzchem d�oni.
D�ugo b��dzi�a po zapuszczonym ogrodzie i trawniku, obejrza�a te� jezioro
zaro�ni�te sitowiem, podw�rze przed stajni� i wozowni�. Kul�c si� przed wichur�
usi�owa�a otworzy� najpierw drzwi frontowe, potem tylne, ale bez przekonania,
domy�la�a si� bowiem, �e b�d� zamkni�te. Wreszcie wesz�a na taras z ty�u domu,
sk�d roztacza� si� widok na jezioro. By� to wspania�y dom: dziki, opuszczony,
zamkni�ty w swojej przesz�o�ci. Joss westchn�a, odwr�ci�a si� i spojrza�a na
�lepe, zamkni�te okna. Kiedy� by� to jej dom, chocia� jedynie przez par�
miesi�cy. Zapewne jakie� nieszcz�cie sprawi�o, �e matka postanowi�a j� odda�.
To w�a�nie tkwi�o w niej, dr�cz�c j� od dawna.
* * *
Robi� to wszystko dla Toma, u�wiadomi�a sobie jad�c przez p�nocny Essex,
poci�ty g�st� sieci� cichych dr�g. Dla mojego synka. Tak, tylko dla niego.
Dop�ki nie spojrza�a na drobn�, pomarszczon� i czerwon� twarzyczk�, tak bardzo
podobn� do twarzy jego ojca, by�a zadowolona, �e jej pochodzenie osnuwa mrok
tajemnicy.
Przybrani rodzice dali jej poczucie szcz�cia i bezpiecze�stwa. By�a przecie�
dla nich kim� specjalnym: dzieckiem wybranym. W chwilach, kiedy zastanawia�a si�
nad prawdziwymi rodzicami, my�li te ogranicza�y si� do do�� mglistych i
stereotypowych wyobra�e�; wed�ug nich matka by�a raz ksi�niczk�, kiedy indziej
s�u��c�, potem z kolei poetk�, artystk�, a nawet prostytutk�. Mo�liwo�ci
wydawa�y si� nieograniczone i dawa�y okazj� do niewinnej zabawy. Nie ulega�o
w�tpliwo�ci, �e kt�rego� dnia trzeba b�dzie zacz�� poszukiwa� prawdy, ale Joss
wiedzia�a w g��bi duszy, �e zwleka z tym, poniewa� l�ka si�, i� prawda oka�e si�
10
T)om ech
zbyt prozaiczna. Dopiero gdy spojrza�a na twarzyczk� Toma, kiedy zrozumia�a,
jakie to uczucie trzyma� w ramionach w�asne dziecko, poj�a, �e musi odkry� nie
tylko, kto jest jej biologiczn� matk�, ale r�wnie�, jak i dlaczego owa kobieta
zdecydowa�a si� odda� w�asn� c�rk� obcym ludziom. I nagle, w jednej chwili,
tamta do�� niesprecyzowa-na ciekawo�� przerodzi�a si� w dr�cz�c� obsesj�.
Pocz�tkowo sprawa wydawa�a si� �atwa, nawet zbyt prosta. Jej matka, jak wynika�o
z akt, nazywa�a si� Laura Ca-therine Duncan, z domu Manners, jej ojcem by�
Philip George Henry Duncan. Zmar� na siedem miesi�cy przed jej narodzinami. A
ona przysz�a na �wiat w Belheddon Hall, w Essex, 21 czerwca 1964 roku.
Jej przybrani rodzice, Alice i Joe, od dawna ju� przygotowani na t� chwil�,
radzili uda� si� do jednej z agencji, kt�re specjalizuj� si� w odszukiwaniu
rodzin dzieci oddanych do adopcji, ale Joss nie chcia�a nawet o tym s�ysze�; t�
spraw� chcia�a za�atwi� sama. Nawet gdyby si� mia�o okaza�, �e matka nie mieszka
ju� w Belheddon Hall, zamierza�a przekona� si� o tym na w�asne oczy, zwiedzi�
miejscowo��, gdzie przysz�a na �wiat; upewni� si�, czy zdo�a wyczu� w�asne
korzenie.
Na mapie Belheddon figurowa�o jako ma�a mie�cina na wybrze�u wschodniej Anglii,
pomi�dzy Suffolk a Essex, zaskakuj�co daleko na p�nocy po drugiej stronie
rozleg�ego obszaru wodnego, tam gdzie Stour wpada do Morza P�nocnego, jakie�
pi�� mil od niewielkiego miasteczka Manningtree.
Joss spodziewa�a si� ujrze� miejsce bardziej romantyczne ni� Essex, co� w
rodzaju Szkocji, postanowi�a jednak nie kierowa� si� �adnymi uprzedzeniami, lecz
zaakceptowa� wszystko, z czymkolwiek si� zetknie.
Kiedy wyje�d�a�a do Belheddon, z wra�enia zasch�o jej w gardle. Zatrzyma�a si�
przed niedu�ym sklepem o oknach oklejonych na kraw�dziach po��k�ym celofanem.
Poczta w Belheddon i sklep. Zamkn�a oczy, zaci�gn�a r�czny hamulec i zgasi�a
silnik. Zaskoczona spostrzeg�a, jak mocno dr�� jej r�ce.
Gwa�towne porywy wiatru gna�y w stron� auta kupki zesch�ych li�ci, tarmosi�y na
wszystkie strony tabliczk� nad
'Dom ecH
11
wej�ciem do sklepu. Joss wysiad�a z samochodu prostuj�c si� z trudem. Mia�a za
sob� d�ug� podr�. Je�li wyobra�a�a sobie do tej pory ca�y Essex jako co� w
rodzaju przedmie�� p�nocno-wschodniego Londynu, to teraz zrozumia�a, i� by�a w
b��dzie. Odk�d wyjecha�a z Kensington, gdzie mieszka�a z Lukiem, up�yn�y ju�
dwie i p� godziny, a przynajmniej przez ostatni� godzin� krajobraz, jaki mija�a,
nie mia� nic wsp�lnego z miastem.
Ulica wygl�da�a na opustosza��; ani przechodni�w, ani aut. Na tym odcinku bieg�a
pomi�dzy dwoma rz�dami �adnych, schludnych domk�w i dopiero nieco dalej skr�ca�a
w stron� uj�cia rzeki. By�a to ma�a mie�cina - nie wi�cej ni� tuzin domk�w,
w�r�d nich par� krytych strzech�, a dwa lub trzy podparte s�upkami, z
ko�ysz�cymi si� na wietrze malwami w ogr�dkach. Joss nie dostrzeg�a nigdzie
ko�cio�a.
Odetchn�a g��boko i pchn�a drzwi sklepu. Ze zdumieniem stwierdzi�a, i� oferuje
on wi�cej ni� zapowiada� to skromny wygl�d z zewn�trz. Po lewej stronie okienko
ma�ego urz�du pocztowego gin�o niemal za stosem kart pocztowych i artyku��w
pi�mienniczych oraz wy�o�onymi na p�kach s�odyczami, po prawej natomiast
znajdowa� si� imponuj�cy i dobrze zaopatrzony dzia� delikatesowy. Stoj�ca za
kontuarem ekspedientka by�a drobn�, korpulentn� kobiet� w wieku oko�o
sze��dziesi�ciu lat, o siwych wiotkich w�osach i szarych, przenikliwych oczach.
Si�ga�a w�a�nie d�oni� w plastykowej r�kawiczce do lady ch�odniczej po kawa�ek
sera, ale podnios�a wzrok na Joss i u�miechn�a si� do niej.
- Za chwil� pani� obs�u��, z�ociutka.
Kobieta stoj�ca w kolejce przed Joss obejrza�a si� z zainteresowaniem. By�a
wysoka, ciemne niesforne w�osy wymyka�y jej si� spod chustki zawi�zanej na
g�owie, a ogorza�a twarz zdradza�a d�ugie lata obcowania z ostrym wschodnim
wiatrem. U�miechn�a si� przyja�nie.
- Przepraszam, wygl�da to tak, jakbym wykupywa�a ca�y sklep. Ale naprawd� ju�
odchodz�.
- Nie szkodzi. - Joss odwzajemni�a u�miech. - W�a�ciwie wesz�am tu tylko, aby
zapyta� o drog� do Belheddon Hall.
Na twarzach obu kobiet odmalowa�o si� zdumienie.
12
1)om ecH
- To tu� obok ko�cio�a - odpar�a kupuj�ca i zmru�y�a oczy.
- Ale tam nie ma czego szuka�. W Hall nie ma teraz nikogo.
Joss zagryz�a warg�, staraj�c si� ukry� rozczarowanie.
- Czy to znaczy, �e nie mieszkaj� ju� tam Duncanowie? Kobiety potrz�sn�y
g�owami.
- Ju� od lat nikt tam nie mieszka. - Ekspedientka wstrz�sn�a si� ostentacyjnie.
- To stary, nawiedzony dom.
- Owin�a ser w foli� i wrzuci�a do papierowej torebki, nast�pnie przenios�a
wzrok na klientk�. - Prosz� bardzo, z�otko. Razem cztery funty i dziesi�� pens�w.
Prowadzimy z m�em ten sklep od osiemdziesi�tego dziewi�tego. -Zn�w u�miechn�a
si� do Joss. - Ale nigdy nie spotka�am nikogo z tamtego domu.
- Ani ja. - Klientka odbieraj�ca swoje zakupy potrz�sn�a g�ow�. - Zdaje si�, �e
stara pani Duncan, kt�ra mieszka�a przy szkole, by�a ich krewn�. Ale zmar�a ju�
dobrych par� lat temu.
Joss wsun�a r�ce g��boko do kieszeni. Poczucie zagubienia pog��bi�o si�.
- I nie ma tu nikogo, kto m�g�by powiedzie�, co si�*sta�o z t� rodzin�?
Ekspedientka pokr�ci�a g�ow�.
- O ile wiem, oni nigdy nie utrzymywali kontakt�w z innymi. Chocia�... mo�e z
Mary Sutton. Ona na pewno co� pami�ta. Nieraz tam pracowa�a. Czasem wygl�da na
troch� zramola��, ale jestem pewna, �e od niej uzyska�aby pani jakie� informacje.
- A gdzie j� znajd�?
- Apple Cottage. Za zakr�tem, gdzie ��ka. Pozna pani to miejsce po niebieskiej
furtce.
* * *
Furtka by�a powykrzywiana, otwiera�a si� z trudem. Joss pchn�a j� energicznie i
ruszy�a w�sk� �cie�k�, klucz�c pomi�dzy ostami. Drzwi wej�ciowe nie mia�y
dzwonka ani ko�atki. Joss zapuka�a, ale po pi�ciu minutach da�a za wygran�.
Najwidoczniej w domu nie by�o nikogo.
Przez chwil� rozgl�da�a si� doko�a. Teraz, kiedy oddali�a si� nieco od g��wnej
ulicy, dojrza�a zakryt� cz�ciowo przez
T>om ech
13
drzewa wie�yczk� ko�cio�a za ��k�. Tam musia� by� Belhed-don Hall.
Zostawi�a samoch�d i ruszy�a na prze�aj przez ��k�. Niebawem stan�a przy krytej
daszkiem bramie cmentarnej i opar�a si� o ni�, popatruj�c na �cie�k�, kt�ra
skr�ca�a za ko�cio�em, gin�c z pola widzenia.
- C�, podoba si� pani nasz ma�y ko�ci�ek? Pochodzi z trzynastego wieku, wie
pani? - G�os, kt�ry rozleg� si� za ni� tak nieoczekiwanie, wyrwa� j� z zadumy.
Drgn�a gwa�townie.
Za ni� sta� wysoki, chudy m�czyzna w koloratce; stawia� w�a�nie pod p�otem sw�j
rower. Widz�c jej spojrzenie wzruszy� ramionami.
- M�j samoch�d jest w naprawie. Co� z hamulcami. Na szcz�cie lubi� je�dzi�
rowerem, zw�aszcza w takie pi�kne jesienne popo�udnie jak dzi�. - Zwr�ci� na ni�
uwag� ju� wcze�niej, kiedy skr�ci� z New Barn Road. Zatrzyma� si� wtedy i
obserwowa� j� par� minut, zaintrygowany jej zadum� i spokojem. Dopiero teraz,
kiedy odwr�ci�a si� do niego i u�miechn�a, zorientowa� si�, �e ma przed sob�
m�od� kobiet�, dwudziestoparoletni�, najwy�ej tu� po trzydziestce, do��
atrakcyjn�, przynajmniej w pewnym sensie. Ciemne, g�ste w�osy, ostrzy�one by�y
na pazia, z grzywk� opadaj�c� na oczy - oczy, kt�re mia�y w sobie b��kit �lepi�w
syjamskiego kota. Zerkn�� na sw�j rower osuwaj�cy si� w pokrzywy i z u�miechem
wzruszy� ramionami. - Przyjecha�em po ksi��ki, kt�re zostawi�em w zakrystii.
Mo�e chcia�aby pani wej�� i rzuci� okiem na ko�ci�, zanim go zamkn�?
Kiwn�a g�ow�.
- W�a�ciwie mia�am odszuka� Hall. Ale ch�tnie obejrz� tak�e ko�ci�.
- Do Hall mo�na doj�� r�wnie� przez tamt� furtk�, za cisami. - Ruszy� przodem
w�sk� �cie�k�. - Ale tam nie ma niestety nikogo. Ju� od paru lat.
-A mo�e zna� pan tamtych ludzi? - Wpatrywa�a si� w niego przenikliwie.
- Niestety nie. Ju� kiedy obj��em t� parafi�, dom by� opustosza�y. Przyda�oby
si�, aby zamieszka�a tam jaka� rodzina.
14
?)?? ech
- A wi�c dom jest na sprzeda�? - zawo�a�a skonsternowana.
- Nie. Nie, na tym w�a�nie polega problem. Dom nale�y w dalszym ci�gu do
Duncan�w. Je�li dobrze s�ysza�em, pani Duncan mieszka teraz we Francji.
Pani Duncan. Laura Catherine. Jej matka.
- Nie zna pan przypadkiem jej adresu? - Jakby z daleka s�ysza�a sw�j dr��cy g�os.
- Jestem jej krewn�. Dlatego przyjecha�am.
- Rozumiem. - Zerkn�� na ni� ukradkiem, kiedy dochodzili do ko�cio�a. Wyj�� z
kieszeni klucz, otworzy� drzwi i wprowadzi� j� do �rodka, wyci�gaj�c
jednocze�nie r�k�, aby zapali� �wiat�o. - Niestety nie mam poj�cia, jak brzmi
jej dok�adny adres, ale mo�e b�dzie to wiedzia� m�j poprzednik. Zajmowa� si� t�
parafi� przez dwadzie�cia pi�� lat i chyba utrzymywa� kontakt z pani� Duncan,
kiedy wyjecha�a. Mog� pani da� jego adres.
- Dzi�kuj�. - Joss rozejrza�a si� doko�a. By� to pi�kny ma�y ko�ci�ek, prosty,
o pobielonych �cianach, oknach z trzynastego wieku, �ukowych sklepieniach,
b�yszcz�cych przedmiotach z miedzi i mosi�dzu oraz licznych p�ytach pami�tkowych.
Naw� boczn� w po�udniowej cz�ci wype�nia�y d�bowe �awy i rz�dy krzese�. Ko�ci�
zosta� ju� przystrojony na �wi�to do�ynkowe; wszystkie gzymsy okienne, p�ki i
�awy obwieszono owocami, warzywami i kwiatami. - Pi�knie tu.
- Nieprawda�? - W jego g�osie zabrzmia�y satysfakcja i duma. - Ciesz� si�, �e
przysz�o mi dzia�a� w tak uroczym ko�ciele. Pe�ni� swoj� funkcj� oczywi�cie
tak�e w trzech innych, ale �aden z nich nie mo�e si� r�wna� z tym.
- Czy m�j... - Joss ugryz�a si� w j�zyk i czym pr�dzej powiod�a wzrokiem wok�
siebie. Omal nie powiedzia�a: �m�j ojciec"! - Czy Philip Duncan jest pochowany
tutaj?
- Owszem, tak. Pod tamtym d�bem. Zobaczy pani jego gr�b, id�c �cie�k� wprost do
Belheddon Hall.
- Nie b�dzie w tym nic z�ego, je�li wejd� tam do �rodka? Mo�e kto� pilnuje domu?
- zawo�a�a Joss za ksi�dzem, kt�ry wszed� ju� do zakrystii po ksi��ki.
- Nie. Jestem pewien, �e nie ma w tym nic z�ego. Prosz� si� tam swobodnie
rozejrze�. Nikt nie b�dzie mia� nic prze-
T)om ech
15
ciw temu, jako �e w Belheddon Hall nie ma ju� nikogo, niestety. Zobaczy pani, co
si� sta�o z ogrodem. Kiedy� by� naprawd� pi�kny, ale dzi� to ju� dzika d�ungla.
- Wyszed� z zakrystii i zamkn�� za sob� drzwi. - Prosz�, zapisa�em tu adres
Edgara Gowera. Przykro mi, ale nie pami�tam jego numeru telefonu. Mieszka w
pobli�u Aldeburgh. - Wetkn�� jej w d�o� kartk� papieru.
Odprowadza�a go wzrokiem, kiedy szed� do furtki, gdzie zostawi� rower. Niebawem
wsiad� na niego i odjecha� z ksi��kami podskakuj�cymi w baga�niku, ona za�
poczu�a si� nagle bardzo samotna.
Nagrobek pod d�bem by� prosty, niczym nie upi�kszony. Philip Duncan Urodzony 31
stycznia 1920 Zmar� 14 listopada 1963
Nic poza tym. Nawet drobnej wzmianki o pogr��onej w �alu �onie. Ani o dziecku.
Wpatrywa�a si� w ten lakoniczny napis par� minut, a kiedy w ko�cu odwr�ci�a si�
i dr��c ca�a postawi�a ko�nierz, aby ochroni� si� przed wiatrem, u�wiadomi�a
sobie, �e oczy ma pe�ne �ez.
* % *
Up�yn�o jeszcze sporo czasu, zanim poczu�a si� do�� silna, aby odej�� od tej
starej budowli i wr�ci� do samochodu. Potem, napawaj�c si� t�sknie atmosfer�
rodzinnego domu, siedzia�a bez ruchu i tylko wodzi�a doko�a wzrokiem. Na
p�eczce le�a�a skarpetka Toma; �ci�gn�� j�, gdy siedzia� obok niej. Chcia�,
�eby possa�a mu palec.
Jeszcze par� minut pozostawa�a tak w bezruchu, pogr��ona w zadumie, a potem,
jakby tkni�ta nag�� my�l�, wyprostowa�a si� i zacisn�a d�onie na kierownicy.
Przecie� w kieszeni ma adres kogo�, kto zna� dobrze jej matk�, pami�ta j� z
pewno�ci� i mo�e wie, gdzie ona teraz przebywa.
Si�gn�a po atlas samochodowy. Wspaniale, na szcz�cie Aldeburgh nie jest wcale
daleko. Podnios�a wzrok. Niebo tworzy�o szachownic� z ciemnych, p�dzonych przez
wiatr chmur i jasnych promieni s�onecznych. Do wieczora pozosta�o jeszcze
mn�stwo czasu.
^Rozdzia� 2
jecha�a na d�ug�, szerok� ulic� g��wn� w Aldeburgh i przez chwil� siedzia�a bez
ruchu, patrz�c przez przedni� szyb� na sklepy i domy. Miejscowo�� sprawia�a mi�e
wra�enie; by�a schludna, pogodna i w tym momencie bardzo cicha.
�ciskaj�c w d�oni kartk� z adresem Joss wysiad�a z samochodu i podesz�a do
m�czyzny, kt�ry ogl�da� witryn� antykwariatu. U jego st�p niedu�y terier
szarpa� za smycz; najwidoczniej nie m�g� si� ju� doczeka�, kiedy wreszcie p�jd�
na pla��. M�czyzna spojrza� na kartk�.
- Crag Path? To tam. Nad morzem. - U�miechn�� si�. -Jest pani znajom� Edgara
Gowera? Czaruj�cy cz�owiek. Czaruj�cy! - Nieoczekiwanie parskn�� �miechem i
ruszy� przed siebie.
Id�c we wskazanym przez niego kierunku u�wiadomi�a sobie zaskoczona, �e i ona
si� u�miecha. Min�a ma�y domek rybacki, przesz�a na drug� stron� w�skiej dr�ki
i znalaz�a si� na promenadzie oddzielaj�cej d�ugi szereg dom�w zwr�conych
frontem na wsch�d od wysokiego nabrze�a, za kt�rym l�ni�a kamienista pla�a.
Dalej rozpo�ciera�o si� szare, wzburzone morze. Wiatr wydawa� si� tu bardziej
przenikliwy i Joss, szukaj�c wzrokiem w�a�ciwego numeru, zatrz�s�a si� z zimna.
Dom Edgara Gowera okaza� si� wysoki i w�ski; by� pomalowany na bia�o, a wysoki
balkon wychodzi� na morze. W oknie na parterze z ulg� dostrzeg�a �wiat�o. Z
komina unosi�a si� blada wst�ga dymu.
W
T)om ech
17
Drzwi otworzy� on sam; wysoki i kanciasty m�czyzna o czerstwej cerze i g�stych
siwych w�osach. Jego oczy mia�y barw� intensywnego b��kitu.
- Pan Gower?
Jego przenikliwy wzrok sprawi�, �e Joss ogarn�o nagle osobliwe skr�powanie. Ten
cz�owiek nie wydawa� si� wcale tak delikatny i �yczliwy, jak jego nast�pca w
Belheddon; obaj duchowni r�nili si� pomi�dzy sob� jak dzie� i noc.
- A kto pyta? - Ani razu nie zamruga� oczami. Ale chocia� nadal zdawa� si�
przeszywa� j� swoim p�omiennym wzrokiem, jego g�os zabrzmia� zaskakuj�co
�agodnie i cicho na tle og�uszaj�cego huku fal, kt�re wdziera�y si� bezustannie
na �wirowaty brzeg wydaj�c na kamykach monotonny grzechot.
- Otrzyma�am pana adres od proboszcza w Belheddon. Przepraszam, �e nie
uprzedzi�am telefonicznie o swojej wizycie...
- Po co pani przyjecha�a? - przerwa� jej obcesowo. Nie zaprosi� jej do �rodka, a
ona dostrzeg�a dopiero teraz, �e na gruby sweter Gower narzuci� p�aszcz.
Najwidoczniej wychodzi� w�a�nie, gdy si� zjawi�a.
- Przykro mi, zdaje si�, �e przysz�am nie w por�...
- Pozwoli pani, i� ja to oceni�, dobrze? - W jego g�osie zabrzmia�a �le skrywana,
cho� do�� nik�a irytacja. - Najpierw prosz� mi wyja�ni� cel tej wizyty.
- S�dz�, �e zna pan moj� matk� - wyrzuci�a z siebie bez dalszych wst�p�w.
- Doprawdy?
- To Laura Duncan.
D�ug� chwil� wpatrywa� si� w ni� bez jednego s�owa, ona za� u�wiadomi�a sobie,
�e przynajmniej zdo�a�a go nareszcie zaintrygowa�. Wstrzyma�a oddech, z trudem
wytrzymuj�c jego przenikliwy wzrok.
- Wi�c to tak - mrukn�� w ko�cu. - Pani to ma�a Lydia. Co� zacz�o d�awi� j� w
gardle.
- Jocelyn - sprostowa�a szeptem. - Jocelyn Grant. Grant... rozumiem. - Powoli
kiwn�� g�ow�. -
j�my si� przej��, pani i ja. Chod�my. - Za-Irzwi, wyszed� na drog� i skr�ci� w
prawo,
18
?)??? ecfi
nie ogl�daj�c si� nawet za siebie, aby sprawdzi�, czy ona idzie za nim.
- W jaki spos�b dowiedzia�a si� pani o matce? - zapyta�, przekrzykuj�c wycie
wiatru. Z rozwian� czupryn� przywodzi� teraz na my�l proroka ze Starego
Testamentu.
- U �wi�tej Katarzyny dosta�am metryk� urodzenia. Na imi� mi Jocelyn, nie Lydia.
- Z trudem dotrzymywa�a mu kroku, zaczyna�o ju� brakowa� jej tchu. - Jocelyn
Maria.
- Maria by�a pani prababci�, a Lydia babci�.
- Prosz� mi powiedzie�: czy moja matka �yje? - Musia�a podbiec par� krok�w, aby
si� z nim zr�wna�.
Przystan��, a jego twarz, dotychczas jakby zaci�ta w obliczu dokuczliwego wiatru,
z�agodnia�a nagle i odmalowa�o si� na niej wsp�czucie. Serce Joss zamar�o na
moment.
- Nie �yje? - szepn�a.
- Niestety, moja droga. Odesz�a z tego �wiata przed trzema laty. We Francji.
Joss przygryz�a warg�.
- A tak gor�co pragn�am...
- Do waszego spotkania zapewne i tak by nie dosz�o, moja droga. W�tpi�, czy pani
matka zgodzi�aby si� na nie -powiedzia�. By� teraz pe�en wsp�czucia i
�yczliwo�ci i Joss musia�a zrewidowa� swoj� dotychczasow� opini� na temat tego
cz�owieka; chyba jednak by� dobrym pastorem.
- Dlaczego mnie odda�a? - zapyta�a dr��cym g�osem. Poczu�a, �e po policzkach
sp�ywaj� jej �zy; za�enowana usi�owa�a otrze� je wierzchem d�oni.
- Poniewa� pani� kocha�a. Chcia�a ocali� pani �ycie.
- Ocali� mi �ycie? - powt�rzy�a zaszokowana.
Zerkn�� na ni�, po czym si�gn�� do kieszeni i wyj�� chustk�. Troskliwie wytar�
jej policzki i u�miechn�� si�, ale w jego oczach nie by�o ani krzty weso�o�ci,
kiedy potrz�sn�� g�ow�.
- Modli�em si�, aby pani nigdy mnie nie odnalaz�a, Jocelyn Grant. Nie chcia�em
by� tym, kt�ry pani� zniszczy.
Odwr�ci� si� i odszed� par� krok�w, po czym zatrzyma� si� i spojrza� na ni�.
- Czy b�dzie pani w stanie zapomnie�, �e kiedykolwiek przyjecha�a do Belheddon?
Czy b�dzie pani w stanie wymaza� ten fakt ze swojej pami�ci raz na zawsze?
T)om ech
19
Oszo�omiona pokr�ci�a g�ow�.
- Jak�ebym mog�a zapomnie�? Opu�ci� ramiona.
- Tak, to prawda. - Westchn�� ci�ko. - Chod�my. Zawr�ci� w stron� domu, a ona
ruszy�a za nim w milczeniu, roztrz�siona.
Kiedy weszli do w�skiego przedpokoju, a Gower zamkn�� za sob� frontowe drzwi,
pozostawiaj�c na zewn�trz wycie wiatru i morza, uderzy�a j� niezwyk�a cisza
panuj�ca w tym domu. Gospodarz zrzuci� p�aszcz, pom�g� jej zdj�� kurtk� i
powiesi� jedno i drugie na kilkuramiennym wiktoria�skim stojaku, po czym
skierowa� si� ku schodkom.
Pok�j, do kt�rego j� wprowadzi�, okaza� si� obszernym, wygodnie urz�dzonym
gabinetem o oknach wychodz�cych na nabrze�e i morze pokryte w tej chwili bia�ymi
grzywami fal. W powietrzu unosi� si� intensywny zapach tytoniu fajkowego
zmieszany z woni� kaliny wstawionej do wysokiego wazonu i micha�k�w stoj�cych na
stoliku po�r�d stert ksi��ek. Gower wskaza� gestem na przepastny, sfatygowany
nieco fotel, nast�pnie podszed� do drzwi i rykn�� w d� schod�w:
- Dot! Herbaty i wsp�czucia. Do mojego gabinetu. W ci�gu dwudziestu minut!
- Wsp�czucia? - Joss usi�owa�a si� u�miechn��. Przysiad� na brze�ku du�ego nie
uporz�dkowanego biurka i spojrza� na ni� z namys�em.
- Czy jest pani siln� kobiet�, Jocelyn Grant? Nabra�a g��boko powietrza.
- S�dz�, �e tak.
- M�atka? - Opu�ci� wzrok na jej r�ce i zerkn�� na �lubn� obr�czk�.
- Jak wida�.
- Ma pani dzieci?
Spojrza�a mu prosto w oczy, ale nie zdo�a�a z nich odczyta� odpowiedzi na
dr�cz�ce j� pytania.
- Owszem, synka. Ma teraz osiemna�cie miesi�cy. Westchn�� ci�ko. Wsta�, obszed�
biurko i stan�� przy
oknie. Milcz�c wpatrywa� si� w bezkres morza.
20 ________ T)om ecfi
- Dopiero kiedy urodzi� si� Tom, zrozumia�am, �e musz� dowiedzie� si� czego� o
moich prawdziwych rodzicach - powiedzia�a w ko�cu.
- To oczywiste - odpar�, nie odwracaj�c si� do niej.
- Czy na cmentarzu w Belheddon pochowany jest m�j ojciec... Philip? - zapyta�a.
-Tak.
- To pan go tam pochowa�? Powoli kiwn�� g�ow�.
- Na co umar�?
- Mia� wypadek na koniu. - Spojrza� na ni�. - Bardzo lubi�em Philipa. By�
cz�owiekiem mi�ym i dzielnym. I ub�stwia� pani matk�.
- Czy odda�a mnie w�a�nie z powodu tego wypadku? Zawaha� si�.
- Tak. My�l�, �e cz�ciowo z tego powodu. - Wr�ci� za biurko, usiad� ci�ko i
znu�onym gestem przesun�� d�o�mi po twarzy. - Pani matka nigdy nie odznacza�a
si� du�� odporno�ci� fizyczn�, chocia� pod wzgl�dem psychicznym i emocjonalnym
by�a najsilniejsza z nas wszystkich. Po �mierci Philipa da�a za wygran�. Przed
pani� mia�a jeszcze dwoje dzieci, ale �adne z nich nie �y�o d�u�ej ni� kilka lat.
Potem nast�pi�a d�uga przerwa, po kt�rej pani przysz�a na �wiat. A ona my�la�a
ju� o wyje�dzie. Nie s�dz�, aby oboje z Phili-pem planowali wi�cej dzieci... -
Umilk� i spojrza� na ni� z namys�em. - Przykro mi, moja droga, spodziewa�a si�
pani z pewno�ci� jakiej� opowie�ci o ca�ym �a�cuchu nieszcz��; bo w przeciwnym
razie dlaczego kobieta o takiej przesz�o�ci jak Laura mia�aby oddawa� w�asne
dziecko do adopcji?
- Ja... - Joss odchrz�kn�a i spr�bowa�a ponownie. - Ja nie wiem nic o jej
przesz�o�ci. Zna�am tylko jej adres.
Kiwn�� g�ow�.
- Jocelyn, b�agam, czy mog�aby pani zapomnie� o tym wszystkim? Dla w�asnego
dobra, dla dobra pani rodziny... prosz� nie anga�owa� si� w sprawy Duncan�w. Ma
pani w�asne �ycie i dziecko. Prosz� patrze� przed siebie, zamiast pr�bowa�
wraca� w przesz�o��. Z tym domem wi��e si� zbyt wiele nieszcz��... - Jego twarz
poja�nia�a, kiedy kto� zapuka� cicho do drzwi. - Wejd�, Dot.
T)om ecd 21
Drzwi uchyli�y si� najpierw tylko troch�, potem szerzej, pchni�te rogiem tacy.
Gower nie wsta� z krzes�a, zmarszczy� brwi.
- Prosz�, wejd�, kochanie, napij si� z nami herbaty. Pozw�l, �e ci przedstawi�:
Jocelyn Grant.
Joss spojrza�a z u�miechem na drobn�, szczup�� kobiet� zgi�t� pod ci�arem tacy
i natychmiast zerwa�a si� na r�wne nogi, aby jej pom�c.
- Ju� dobrze, moja droga, wcale nie jestem taka s�aba, na jak� wygl�dam! - G�os
Dot Gower by� silny i melodyjny zarazem. - Prosz� usi���, naprawd�. - Postawi�a
sw�j ci�ar na biurku, na stercie papier�w, a kiedy taca przesun�a si�
niebezpiecznie w stron� okna, zapyta�a: - Mog� ju� nala�?
- Dot - odezwa� si� powoli Edgar Gower. - Jocelyn jest c�rk� Laury Duncan.
Joss przekona�a si� teraz, �e wzrok Dot Gower potrafi by� nie mniej przenikliwy
ni� oczy jej m�a. Pod wp�ywem tego spojrzenia opad�a z powrotem na fotel.
- Biedna Laura. - Dot zaj�a si� ju� ponownie swoim dzbankiem herbaty. - By�aby
z ciebie naprawd� dumna, moja droga. Jeste� bardzo �adna.
Joss poczu�a si� za�enowana.
- Dzi�kuj�. Jak ona wygl�da�a?
- By�a �redniego wzrostu i szczup�a, mia�a siwe w�osy mimo stosunkowo m�odego
wieku, szare oczy. - Gower jeszcze raz zmierzy� j� taksuj�cym wzrokiem. - Nie ma
pani jej oczu... ani Philipa. Ale figura jest podobna. S�dz� te�, �e dawniej
mia�a w�osy takie jak pani. By�a mi�a, inteligentna, z poczuciem humoru, tylko
�e �mier� jej syn�w... nigdy si� z tym nie pogodzi�a. A kiedy jeszcze straci�a
Philipa... -Westchn�� i si�gn�� po fili�ank� herbaty. - Dzi�kuj�, kochanie...
Jocelyn, b�agam, dla pani w�asnego dobra, prosz� zapomnie� o Belheddon. Ich ju�
nie ma. To miejsce nie mo�e ju� pani niczego zaoferowa�.
- Edgarze! - Dot wyprostowa�a si�, spojrza�a na m�a z wyra�nym wyrzutem. -
Obieca�e�!
- Dot, nie!
Przez chwil� trwali w milczeniu pe�nym niezrozumia�ego dla Joss napi�cia.
Atmosfera w pokoju sta�a si� ci�ka,
22
'Dom ech
a Edgar odstawi� nagle fili�ank�, rozlewaj�c troch� herbaty na spodek, po czym
wsta� i podszed� do kominka.
- Zastan�w si� dobrze, Dot. Zastan�w si� nad tym, co m�wisz...
- Prosz� mi wybaczy� - odezwa�a si� Joss. - Ale o co tu chodzi? Bo je�li to ma
co� wsp�lnego ze mn�, powinnam chyba o tym wiedzie�.
- Owszem, ma - odpar�a stanowczo Dot. - Edgar z�o�y� twojej matce pewn� wa�n�
obietnic�, zanim opu�ci�a Angli�. I musi jej teraz dotrzyma�.
Wyraz twarzy Gowera wskazywa� wyra�nie na g��bok� Wewn�trzn� rozterk�.
- Owszem, obieca�em, ale nie wyjdzie z tego nic dobrego.
- Co mia�oby wyj�� i z czego? - Joss wsta�a. - Przecie� mam prawo wiedzie�. -
Czu�a, �e narasta w niej l�k. U�wiadomi�a sobie nagle, i� wcale nie chce
wiedzie�, by�o ju� jednak za p�no.
Edgar odetchn�� g��boko.
- To prawda, ma pani racj�. Musz� spe�ni� �yczenie Laury. - Westchn�� znowu, a
potem, prostuj�c ramiona, "podszed� z powrotem do biurka. - Wprawdzie ja sam nie
potrafi� powiedzie� wiele, obieca�em jej jednak, �e gdyby Wr�ci�a pani
kiedykolwiek do Belheddon, dopilnuj�, aby otrzyma�a pani adres jej adwokata w
Londynie. Jak przypuszczam, ona przekaza�a co� pani w testamencie; wiem tak�e,
i� tego dnia, kiedy adopcja dosz�a do skutku pod Wzgl�dem prawnym, napisa�a do
pani list. Przekaza�a go niejakiemu Johnowi Cornishowi, swojemu adwokatowi. -
Wysun�� doln� szuflad� biurka, przez chwil� szpera� w le��cych tam papierach, po
czym wyci�gn�� wizyt�wk� i pchn�� j� przez biurko w stron� Joss.
- Ale dlaczego pan nie chcia�, abym o tym wiedzia�a? -spojrza�a na niego
zdumiona. - Dlaczego mia�o to by� dla mnie tajemnic�? - Przeszy�a j� nagle fala
emocji, mocno Zacisn�a d�o� na wizyt�wce. Spojrza�a na ni� tylko raz, ale ju�
to wystarczy�o, aby zorientowa� si�, �e chodzi o du�� firm� prawnicz� w
Lincoln's Inn Fields.
- Belheddon Hall to pechowy dom, moja droga; st�d moja reakcja. Przesz�o�� to
przesz�o��. Wed�ug mnie nie po-
T)om ech
23
winno si� do niej wraca�. Pani matka by�a tego samego zdania. W�a�nie dlatego
chcia�a pani zapewni� nowy start.
- W takim razie po co ten list dla mnie?
- Przypuszczam, �e w ten spos�b szuka�a pociechy dla samej siebie.
Joss zerkn�a na wizyt�wk�.
- Czy po wizycie w tej kancelarii adwokackiej b�d� mog�a przyjecha� tu i spotka�
si� z pa�stwem po raz drugi?
W pierwszej chwili odnios�a wra�enie, jakby Gower zamierza� pokr�ci� przecz�co
g�ow�. Po jego twarzy przemkn�� cie�, a Joss odczyta�a na niej co� jeszcze. L�k.
Ale wyraz ten znikn�� tak szybko, jak si� pojawi�, a Gower zdoby� si� nawet na
u�miech.
- Mo�e pani nas odwiedzi�, kiedy tylko zechce, moja droga. Dot i ja postaramy
si� w miar� mo�liwo�ci pom�c pani we wszystkim.
Dopiero gdy wysz�a w szybko zapadaj�cy zmierzch i zbli�y�a si� do auta, zacz�a
si� zastanawia� nad sensem tych s��w. Dlaczego w�a�ciwie Gower s�dzi, i� b�dzie
jej potrzebna pomoc? I czego si� boi?
Rozdzia� ?
Jjylo ju� bardzo p�no, kiedy dotar�a wreszcie do Ken-sington i zaparkowa�a na
ma�ym skrawku ziemi obok do-ttiu. Znu�ona wysiad�a z samochodu i si�gn�a po
klucze do drzwi frontowych.
W kuchni nadal pali�o si� �wiat�o. Luk� siedzia� w k�cie przy stoliku, wpatrzony
w fili�ank� zimnej kawy. Jego wysoka, barczysta sylwetka zdawa�a si� jeszcze
pomniejsza� i tak ma�e pomieszczenie; g�ow� wspar� na �okciach, jakby mu zbytnio
ci��y�a. Twarz, zazwyczaj ogorza�a, by�a teraz nienaturalnie blada.
- Cze��, kochanie. - Nachyli�a si� i poca�owa�a go w ciemne, zwichrzone w�osy. -
Przepraszam, �e wracam tak p�no, ale musia�am pojecha� a� do Aldeburgh. Tom ju�
�pi? - Zapragn�a nagle wej�� na g�r� i przytuli� ch�opca do serca.
Luk� kiwn�� g�ow�.
- Tak, od paru godzin. Jak posz�o?
Dopiero teraz spostrzeg�a napi�cie na jego twarzy.
- Luk�, co si� sta�o? O co chodzi? - Opad�a na stoj�cy obok taboret i wyci�gn�a
do m�a r�k�.
Powoli pokr�ci� g�ow�.
- Joss, nie wiem, jak ci to powiedzie�... Firma Henderson & Grant przesta�a
istnie�.
Wpatrywa�a si� w niego z niedowierzaniem.
- Ale... przecie� Barry m�wi�...
- Barry si� ulotni�, Joss. Zwia� i zabra� ca�� kas�. A ja Uwa�a�em go za
przyjaciela! My�la�em, �e nie ma nic pewniejszego, ni� nasza sp�ka. Omyli�em
si�. Pope�ni�em wiel-
T)om ecR
25
ki b��d! - Uderzy� nagle pi�ci� w st�. - Poszed�em do banku, a tam si�
dowiedzia�em, �e konto zosta�o opr�nione. Ca�y dzie� wyja�nia�em spraw� w
ksi�gowo�ci i na policji. Dobrze, �e przysz�a twoja siostra; zaj�a si� Tomem.
Nie mia�em poj�cia, co robi�. - Przeczesa� sobie d�oni� potargane w�osy, a Joss
zorientowa�a si�, i� zbiera mu si� na p�acz.
- Och, Luk�...
- Joss, stracimy nasz dom! - Gwa�townie zerwa� si� na r�wne nogi, odtr�caj�c
krzes�o, na kt�rym siedzia�, nast�pnie pchn�� tylne drzwi wychodz�ce na
mikroskopijny ogr�dek, wypad� na pogr��ony ju� w ciemno�ciach taras i zatrzyma�
si�, wlepiaj�c wzrok w mroczne niebo.
Joss siedzia�a bez ruchu. W jednej chwili wszystkie my�li, jakimi �y�a od rana,
ulotni�y si� gdzie�, a ona widzia�a w tej chwili jedynie blade p�ytki glazury na
�cianie powy�ej blatu. Przez p�tora roku odk�ada�a na ni� pieni�dze, a potem
szuka�a p�ytek w odpowiednim kolorze i kogo� ch�tnego do roboty. U�o�enie tej
glazury oznacza�o ostateczne uwie�czenie marze� o przytulnej kuchni, kuchni w
jej pierwszym domu.
- Joss! - W progu stan�� Luk�. - Tak mi przykro!
Zerwa�a si� na r�wne nogi i podbieg�a do niego. Przytuli�a si�, z�o�y�a g�ow� na
jego piersi, a on j� obj��. Poczu�a tak dobrze sobie znany zapach - oleju
maszynowego, p�ynu po goleniu, starej we�ny... i oczywi�cie Luke'a; wszystkiego
razem. Przytuli�a si� jeszcze mocniej, czerpi�c si�� z samej blisko�ci m�czyzny,
kt�rego kocha�a.
- Co� wymy�limy - wyszepta�a w jego sweter. - Damy sobie rad�.
Przygarn�� j� do siebie z jeszcze wi�ksz� si��.
- Jeste� tego pewna?
- Najwy�ej zaczn� znowu uczy�. To nam pomo�e przebrn�� przez najgorsze.
Zw�aszcza, je�li Tomem zajmie si� Lyn. Jak dobrze, �e mam siostr�, kt�ra lubi
dzieci. Potrafi znale�� z nim wsp�lny j�zyk... - Umilk�a nagle.
Nie cierpia�a naucza�, to j� frustrowa�o i stresowa�o. Zdawa�a sobie spraw�, �e
nie nadaje si� do tego zawodu, chocia� ze swoich obowi�zk�w wywi�zywa�a si�
dobrze. Nawet bardzo dobrze. Nie by�a urodzon� nauczycielk�, lecz po prostu
26
T)om ech
osob� wykszta�con� i romantyczn�. A te dwie cechy nie harmonizowa�y ze sob�.
Ci��a okaza�a si� dla niej wybawieniem; nie zaplanowana i niespodziewana
sprawi�a jej ogromn� rado��, mi�dzy innymi dlatego, �e dzi�ki niej mog�a
nareszcie sko�czy� raz na zawsze z zawodem nauczycielki. Z pracy zrezygnowa�a
pod koniec wiosennego semestru, ignoruj�c pochlebstwa Davida Tregarrona, swojego
szefa, kt�ry chcia� nak�oni� j� do zmiany decyzji. Zamiast tego rzuci�a si� w
wir przygotowa� do czekaj�cego j� macierzy�stwa. Wspominaj�c tamte chwile,
westchn�a. Wygl�da na to, �e wr�ci do szko�y. Chyba przyjm� j� z powrotem.
Niedawno s�ysza�a, �e jej nast�pczyni odchodzi... Ale ona przecie� nie chcia�a
ju� nigdy uczy�. Chcia�a zajmowa� si� Tomem!
Nabra�a g��boko tchu i cofn�a si� o krok. Rutynowa czynno��, jak� by�o
nape�nienie czajnika wod� i wetkni�cie wtyczki do kontaktu, da�a jej czas na
zebranie my�li.
- Napijemy si� gor�cej kawy i p�jdziemy spa� - postanowi�a. - Trudno podejmowa�
decyzj�, kiedy jest si� zm�czonym. Jutro zastanowimy si�, co dalej.
- Jeste� taka kochana! - Obj�� j�, ale w tej samej chwili przypomnia� sobie,
gdzie Joss sp�dzi�a ca�y dzie�. - W takim razie opowiedz mi teraz, co za�atwi�a�.
Odnalaz�a� swoj� matk�?
Potrz�sn�a g�ow� i nape�ni�a fili�anki kaw�.
- Umar�a par� lat temu. Dom jest pusty. Nie s�dz�, aby pozosta� jeszcze kto� z
rodziny.
- Och, Joss...
- Ale to nie ma znaczenia, Luk�. Najwa�niejsze, �e zdoby�am o nich troch�
informacji. Ona by�a nieszcz�liwa i chora, a jej m�� umar�. Dlatego mnie odda�a.
I - doda�a tonem bardziej pogodnym - zostawi�a dla mnie list. Jest pewna
kancelaria adwokacka, z kt�r� mam si� skontaktowa�. Kto wie? - parskn�a kr�tkim
�miechem. - Mo�e zapisa�a mi jaki� spory maj�tek?
* * *
- Pani Grant? - John Cornish stan�� przed drzwiami swojego gabinetu i wprowadzi�
j� do �rodka. - Prosz� mi wybaczy�, �e musia�a pani czeka�. - Gestem d�oni
wskaza�
T)om ech 27
jej krzes�o i sam zaj�� miejsce za biurkiem. Przysun�� sobie cienki plastykowy
skoroszyt le��cy na blacie, po czym podni�s� wzrok na klientk�; m�czyzna tu� po
sze��dziesi�tce, kt�rego �agodny wyraz twarzy pozostawa� w sprzeczno�ci z
ciemnym garniturem i nieco sztywnymi manierami. - Czy ma pani przy sobie metryk�
urodzenia, �wiadectwo adopcji i akt �lubu? Przykro mi, ale te formalno�ci...
Kiwn�a g�ow� i wyj�a dokumenty z torebki.
- Skierowa� pani� do mnie Edgar Gower? Przytakn�a bez s�owa.
Cornish pokr�ci� g�ow�.
- Przyznaj�, �e zastanawia�em si� ju� od dawna, czy skontaktuje si� pani ze mn�.
Wie pani, pozosta�o ju� niewiele czasu, tylko dwa lata.
- Dwa lata? - Joss, nie mog�c opanowa� napi�cia, przesun�a si� na sam brze�ek
krzes�a; bezwiednie mi�tosi�a cienk� sk�r� torebki.
-Tak. To osobliwa historia. Ale zanim zaczn�... mo�e napije si� pani kawy? -
Gestem wskaza� na tac� le��c� na stoliku pod �cian�.
- Ch�tnie, dzi�kuj�. - Rzeczywi�cie potrzebowa�a kawy; zupe�nie zasch�o jej w
gardle.
Cornish nape�ni� fili�anki, poda� jej jedn�, nast�pnie wr�ci� na swoje miejsce.
Do tej pory nie dotkn�� skoroszytu le��cego na biurku ani koperty z dokumentami,
kt�r� wr�czy�a mu przed chwil�.
- Pani matka, Laura Catherine Duncan, zmar�a 15 lutego 1989 roku. Z Belheddon
Hall w Essex przenios�a si� do Francji wiosn� 1984 roku i od tamtej pory dom
pozostaje pusty. Jej m�� i pani ojciec, Philip Duncan, zmar� w listopadzie 1963
roku, a jego matka, kt�ra mieszka�a w wiosce niedaleko Belheddon, zmar�a trzy
lata temu. Obaj synowie Laury i Philipa, pani bracia, zmarli kolejno w 1953 i
1962 roku. Przykro mi, ale obawiam si�, �e nie �yje ju� teraz nikt z pani
bliskich.
Joss zagryz�a warg� i przenios�a wzrok ze swego rozm�wcy na fili�ank� kawy.
- Laura Duncan zostawi�a dla pani dwa listy - m�wi� dalej Cornish. - Pierwszy
napisa�a, jak s�dz�, w momen-
28
T)om ech
??? sfinalizowania adopcji. Drugi otrzyma�em, zanim wyjecha�a z kraju. Zawiera
pewne do�� osobliwe zastrze�enia.
- Zastrze�enia? - Joss odchrz�kn�a nerwowo. U�miechn�� si�.
- Mia�em odda� ten list pod jednym warunkiem: zjawi si� pani w ci�gu siedmiu lat
od dnia �mierci Laury, ale z w�asnej inicjatywy, z ch�ci poznania swoich korzeni,
a nie dlatego, �e ja pani� odszuka�em.
- A gdybym nie skontaktowa�a si� z panem?
- W takim przypadku nie odziedziczy�aby pani Belheddon Hall.
Zaskoczona znieruchomia�a z otwartymi ustami.
- Co pan powiedzia�? - wykrztusi�a po chwili. R�ce trz�s�y si� jej jak w
gor�czce.
U�miechn�� si�, najwyra�niej zadowolony z wra�enia, jakie wywar�y jego s�owa.
- Dom oraz ziemia o powierzchni oko�o dziesi�ciu akr�w nale�� do pani, moja
droga. Ta posiad�o�� czeka na pani� od dawna. O ile wiem, wiele rzeczy jest tam
nadal nerswo-im miejscu, chocia� to i owo Laura sprzeda�a jeszcze przed wyjazdem
z Anglii.
- A co by si� sta�o z tym wszystkim, gdybym nie skontaktowa�a si� z panem? -
Joss, oszo�omiona, nadal nie w pe�ni pojmowa�a sens tego, co us�ysza�a.
- Dom zosta�by sprzedany na licytacji, a uzyskane pieni�dze przekazano by na
cele dobroczynne. - Umilk� na moment. - Moja droga, musz� pani� uprzedzi�, �e
chocia� zabezpieczono wystarczaj�ce �rodki finansowe na op�acenie podatku
spadkowego, brakuje pieni�dzy na dalsze gospodarowanie maj�tkiem. Nie mo�na
wykluczy�, �e owa posiad�o�� sprawi pani wi�cej k�opot�w ni� przyjemno�ci.
Wspomnia�em ju� o paru zastrze�eniach, z jakimi wi��e si� przej�cie spadku. Ot�
nie mo�na z niego zrezygnowa�, chocia� oczywi�cie nikt nie zmusi pani do
zamieszkania w tym miejscu. Po drugie: nie wolno sprzeda� Belheddon Hall przed
up�ywem siedmiu lat od momentu, kiedy wejdzie tam pani po raz pierwszy. - Wsta�.
- Dam pani teraz listy od Laury Duncan i zostawi� pani� sam� na par� minut.
T)om ech
29
Prosz� przeczyta� je w spokoju. - U�miechn�� si� przyja�nie i wr�czy� jej dwie
koperty. - Gdybym by� potrzebny, znajdzie mnie pani w sekretariacie.
Siedzia�a jaki� czas bez ruchu, wpatrzona w koperty. Pierwsza by�a zaadresowana:
�Dla mojej c�rki Lydii", na drugiej widnia�o jej obecne imi� i nazwisko - to,
kt�re otrzyma�a od przybranych rodzic�w, a wi�c Jocelyn Davies - oraz data:
kwiecie� 1984.
Wzi�a najpierw list zaadresowany do Lydii i otworzy�a go powoli.
W kopercie znalaz�a pojedyncz� kartk� z wypisanym na g�rze adresem: Belheddon
Hall, Belheddon, Essex.
Kochana Lydio, mam nadziej�, �e pewnego dnia zrozumiesz, dlaczego post�pi�am tak,
a nie inaczej. Uwierz mi: nie mia�am wyboru. Kocham Ci�. Zawsze b�d� Ci� kocha�.
Oby B�g uczyni� Ci� szcz�liw� i bezpieczn� w domu Twych nowych rodzic�w. Modl�
si� o to z ca�ego serca, kochana c�reczko. Niech Ci B�g b�ogos�awi na ka�dym
kroku.
Nie by�o �adnego podpisu. Joss poczu�a �zy nap�ywaj�ce do oczu. Gor�czkowo
poci�gn�a kilkakrotnie nosem i opu�ci�a list na biurko. Up�yn�o par� sekund,
zanim otworzy�a drug� kopert�. R�wnie� tu w nag��wku widnia� adres Belheddon
Hall, ale ten list by� d�u�szy.
Droga Jocelyn,
mia�am nie zna� Twojego imienia, ale s� ludzie, kt�rzy dowiaduj� si� r�nych
rzeczy, i dzi�ki temu uzyska�am wie�ci o Tobie. Mam nadziej�, �e jeste�
szcz�liwa. Kochanie, jestem z Ciebie taka dumna! Wybacz mi, Jocelyn, ale nie
jestem w stanie opiera� si� d�u�ej �yczeniom Twego ojca. Brak mi ju� si�.
Opuszczam Belheddon ze wszystkimi jego dobrodziejstwami i plagami, ale ta
ucieczka powiedzie si� tylko, je�li ust�pi�. Jego �yczeniem by�o, aby Belheddon
nale�a�o do Ciebie, tak wi�c musz� da� za wygran�. Fakt, �e czytasz ten list,
oznacza, �e jego wola zwyci�y�a. Niech B�g ma Ci� w swojej opiece.
Laura Duncan
??
?>?? ech
Zaskoczona przeczyta�a list ponownie. A wi�c to ojciec �yczy� sobie, aby ona
odziedziczy�a ten dom. Przypomnia�a sobie samotny gr�b pod d�bem i wolno
pokr�ci�a g�ow�.
Mniej wi�cej pi�� minut p�niej do gabinetu zajrza� John Cornish.
- Czy wszystko w porz�dku? Przytakn�a ruchem g�owy.
- Ale to nie takie proste oswoi� si� z tym.
Usiad� na swoim krze�le i u�miechn�� si� �yczliwie.
- Mog� to sobie wyobrazi�.
- Co si� teraz stanie? Wzruszy� wymownie ramionami.
- Otrzyma pani ode mnie klucze i zajmie si� nowym domem.
- To wszystko? , .
- Trzeba jedynie za�atwi� par� drobnych formalno�ci... podpisa� dokumenty i tak
dalej. Nic wi�cej.
Zawaha�a si�.
- M�j m�� ma w�a�nie bardzo powa�ne k�opoty ze swoj� firm�. Okrad� go wsp�lnik.
Niewykluczone, �e konieczne b�dzie og�oszenie bankructwa. Stracili�my nasz dom.
Czy nie oznacza to jednocze�nie utraty Belheddon?
Potrz�sn�� g�ow�.
- Przykro mi z powodu tamtej sprawy. Ale Belheddon Hall nale�y do pani, nie do
jej m�a. Dop�ki pani sama me zbankrutuje, dom nie zmieni w�a�ciciela.
- Mo�emy si� tam wprowadzi� i zamieszka�?
Roze�mia� si�. .
-Naturalnie. Ale prosz� nie zapomina�, �e dom by� jaki� czas nie zamieszkany.
Nie mam poj�cia, w jakim jest teraz stanie.
- Stan domu nie ma dla mnie �adnego znaczenia. W sytuacji, w jakiej si� obecnie
znale�li�my, ten spadek jest dla nas istnym wybawieniem! - Joss nie posiada�a
si� z rado�ci. - Panie Cornish, nie wiem nawet, jak panu dzi�kowa�!
U�miechn�� si� promiennie.
- Powinna pani by� wdzi�czna swojej matce, pani Grant,
nie mnie.
T)om ech___________ 31
- I ojcu. - Joss przygryz�a warg�. - Przecie� to on chcia�, abym odziedziczy�a
ten dom.
Par� minut p�niej do gabinetu wesz�a sekretarka Cor-nisha. W r�ku trzyma�a ma�e
metalowe pude�ko, kt�re po�o�y�a ostro�nie na biurku.
- O ile sobie dobrze przypominam, ka�dy z tych kluczy jest pieczo�owicie
oznaczony i opisany. - John Cornish przesun�� je w stron� Joss. - Ale w razie
jakichkolwiek problem�w prosz� da� mi natychmiast zna�.
Opu�ci�a wzrok na pude�ko.
- To w�a�nie one?
U�miechn�� si� najwyra�niej zadowolony.
- Owszem.
- I dom nale�y do mnie?
- Dom jest pani w�asno�ci�, mo�e pani tam robi�, co tylko zechce, uwzgl�dniaj�c
oczywi�cie zastrze�enia zawarte w umowie. - Wsta� i wyci�gn�� r�k�. - Gratuluj�
serdecznie, pani Grant. �ycz� pani i jej m�owi wiele szcz�cia w odziedziczonej
posiad�o�ci.
^Rozdzia� 4
-i7Vie mog� w to uwierzy�! Takie rzeczy zdarzaj� si� tylko w filmach! - Lyn
Davies siedzia�a naprzeciw swojej przybranej siostry przy ma�ym kuchennym
stoliku. W je] oczach malowa�a si�
zazdro��. .
Joss wyci�gn�a r�ce do Toma, kt�ry bawi� si� u jej st�p, i posadzi�a go sobie
na kolanach.
- Ja te� nie mog� jeszcze w to uwierzy�. Ale przynajmniej mamy rekompensat� za
strat� tego mieszkania.- dowiod�a wzrokiem po kuchni.
- To si� nazywa: spa�� na cztery �apy! - mrukn�a naburmuszona Lyn. -
Opowiedzia�a� ju� o tym rodzicom? - Dwa lata m�odsza od Joss, zosta�a pocz�ta
juz po jej adopcji; pi�� lat po tym, jak lekarze poinformowali Alice, ze nigdy
nie b�dzie mog�a mie� w�asnych dzieci. Lyn - kr�pa silnie zbudowana, o kr�tkich
k�dzierzawych blond w�osach i szarych oczach - nie by�a w og�le podobna do Joss,
nikt zreszt� nie bra� ich nigdy za siostry.
Joss kiwn�a g�ow�. .
- Zadzwoni�am do nich wczoraj wieczorem. Dla nich to brzmi jak pi�kna bajka.
Wiesz, pocz�tkowo mama martwi�a si� troch�, �e poszukuj�c prawdziwych rodzic�w
mog� prze�y� rozczarowanie; mimo to by�a dla mnie wspania�a. -Zerkn�a na Lyn. -
1 nie mia�a nic przeciw moim planom.
- Jasne, �e mia�a! - Lyn si�gn�a po dzbanek i nala�a sobie kolejn� fili�ank�
mocnej czarnej kawy. - Bardzo si� tym gryz�a, ba�a si�, �e odnajdziesz inn�
rodzin� i zapomnisz o niej i o tacie.
T)om ech
33
- Niemo�liwe! - Joss by�a najwyra�niej wstrz��ni�ta. -Nie mog�a tak my�le�! Nie
wierz� ci! Tylko dra�nisz si� ze mn�. Nie r�b tego! - Odetchn�a g��boko. -
Jeste� pewna, �e mo�esz jutro zaopiekowa� si� Tomem? - Przytuli�a synka. - Luk�
i ja mo�emy wzi�� go ze sob�...
Lyn potrz�sn�a g�ow�.
- Nie, zajm� si� nim. Tylko by wam przeszkadza�, kiedy b�dziecie mierzy� okna na
zas�ony lub szykowa� co� innego. - Zerkn�a na twarz Joss i doda�a czym pr�dzej:
- Ju� dobrze, przepraszam. Nie chcia�am ci� zmartwi�. Przecie� wiem, �e nie
macie teraz pieni�dzy na takie rzeczy jak zas�ony. Jed�cie we dwoje, ty i Luk�,
sp�d�cie ten dzie� jak najprzyjemniej. Jemu to dobrze zrobi, je�li oderwie si�
cho�by na troch� od tego ca�ego ba�aganu z �Henderson & Grant". A mama i ja
ch�tnie zaopiekujemy si� Tomem!
* * *
Auto prowadzi� Luk�. Jego przystojna, sympatyczna twarz zdradza�a g��bok� trosk�
i zm�czenie wywo�ane brakiem snu. Joss wyci�gn�a r�k�, musn�a jego d�o�.
- Odpr� si�, na pewno ci si� spodoba.
- Jeste� tego pewna?^- Spojrza� na ni� i u�miechn�� si� po chwili. - Tak, masz
racj�. Je�li dach oka�e si� szczelny, a ogr�d na tyle du�y, aby m�c tam uprawia�
warzywa, b�d� zadowolony. Bez wzgl�du na wygl�d domu.
Ostatnie tygodnie by�y koszmarnym ci�giem spotka� z prawnikami, szefami banku i
policjantami, jak r�wnie� z wierzycielami i ksi�gowymi. Te w�a�nie rozmowy
wype�ni�y ca�y czas Luke'a, na kt�rego oczach analizowano wszystkie aspekty
dzia�alno�ci rirmy, b�d�cej dot�d ca�ym jego �yciem. Na szcz�cie nie og�oszono
bankructwa, ale nie by�a te� �adn� pociech� wiadomo��, �e Barry Henderson jest
teraz poszukiwany przez Interpol. Gorycz zdrady pope�nionej przez Barry'ego
pozosta�a w ustach Luke'a na d�ugo, a �wiadomo�� nieuniknionej utraty mieszkania
w zajmowanym dotychczas domku nie pozwoli�a mu cieszy� si� w pe�ni
nieoczekiwanym spadkiem, cho� ten przynajmniej na razie zapewnia� im dach nad
g�ow� i dawa� czas do namys�u, mogli wi�c zastanowi� si� spokojnie, co robi�
dalej.
3. Dom ech
34
TDorn ec�
Zatrzymali si� przed sklepem.
- Mo�e chcesz wej�� i przedstawi� si�? - zaproponowa� Luk�. - Jako nowa
w�a�cicielka dworu.
Joss wzruszy�a ramionami.
- I co mia�abym powiedzie�?
- Prawd�. Musisz im powiedzie�, Joss. Przecie� tu mie�ci si� tak�e urz�d
pocztowy. Nied�ugo zaczn� otrzymywa� listy dla nas. No, id� ju�. Dostarcz im
tematu do plotek. -Wysiad� z samochodu.
Wiatr by� zimny, przenika� przez ubranie, jak w�ciek�y pies szarpa� ga��ziami
pobliskiego jesionu, zrywaj�c z nich resztki li�ci. Joss ruszy�a za m�em. Ju�
przy pierwszym porywie wichury, kt�ra rozwichrzy�a jej w�osy i zaatakowa�a oczy,
postawi�a ko�nierz kurtki.
W sklepie nie by�o nikogo. Stali tak, wodz�c doko�a wzrokiem i rozkoszuj�c si�
mieszanin� zapach�w sera, szynki i w�dlin, jak r�wnie� cisz�, mi�� dla ucha po
wyciu wiatru na zewn�trz. Dopiero po chwili z tylnej cz�ci sklepu wy�oni�a si�
w�a�cicielka.
- Witam drogich pa�stwa. Czym mog� s�u�y�? - Spojrza�a na Joss. - Och, to pani
by�a tamtego dnia, pyta�a o Hall. I jak, znalaz�a pani Mary Sutton?
Joss potrz�sn�a g�ow�.
- Puka�am tam, ale w domu nie by�o nikogo. Ale za to przed ko�cio�em spotka�am
proboszcza i dosta�am od niego adres jego poprzednika, kt�ry zna� Duncan�w.
- Ach, tak. - Kobieta przechyli�a g�ow� na bok. - A pani, jak wida�, jest
szczeg�lnie zainteresowana tym Belheddon Hall, nieprawda�? - Jej oczy
roziskrzy�y si� ciekawo�ci�.
Joss us�ysza�a za sob� cichy chichot Luke'a. Ukradkiem nast�pi�a mu na but, po
czym z u�miechem wyci�gn�a r�k�.
-My�l�, �e powinnam si� przedstawi�. Jestem Joss Grant, a to m�j m�� Luk�.
Wygl�da na to, �e zamieszkamy tu, przynajmniej na razie. Laura i Philip Duncan
byli moimi rodzicami. Kiedy si� urodzi�am, oddali mnie do adopcji, ale teraz
okaza�o si�, �e zostawili mi w spadku sw�j dom.
Kobieta patrzy�a na ni� oniemia�a ze zdumienia.
- Co� podobnego! - zawo�a�a wreszcie. - O Bo�e! Taka wielka posiad�o��! - Wbrew
oczekiwaniom Joss nie okaza�a
T)om ecR
35
rado�ci; wydawa�a si� raczej przera�ona. - Nie b�dzie pani mog�a tam mieszka�!
To