16323

Szczegóły
Tytuł 16323
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16323 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16323 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16323 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

BARBARA ERSKINE DOM ECH prze�o�y� Mieczys�aw Dutkiewicz Warszawa 1997 Tytu� orygina�u: House ofEchos ISBN 83-7180-047-9 urolog ?^Cimny promie� s�o�ca wdziera si� do wn�trza przez otw�r po s�ku w drewnianej okiennicy i muska zakurzon� pod�og�, niczym �wiat�o laserowe sunie w bok, na lewo, a� wreszcie napotyka kwiat. Pod wp�ywem �wiat�a p�atki rozchylaj� si� jeden po drugim, ich delikatn� kremow� biel m�c� ju� br�zowe cienie na obw�dkach. Za to promie� sun�cy po pod�odze nie m�ci ciszy; szepty przesz�o�ci s� bezg�o�ne. Natr�tne echa nie znajduj� w tym domu wdzi�cznego s�uchacza, zachowuj� wi�c cisz�. Drzewo genealogiczne Joss Grant: Sarah Rushbrook ur. 1861 zm. 1884 Julia Mary ur. 1862 zm. 1862 William Percival zm. 1866 Mary Sarah ur. 1864 zm. 1920 Henry John Lydia Sarah ur. 1900 ur. 1902 zm. 1903 zm. 1925 John Bennet ur. 15 lutego 1863 zagin�� w 1903 Samuel Manners lady Sarah ur. 1882 zm. 1926 John Duncan Samuel John Robert Laura ur. 1920 ur. 1921 ur. 1922 ur. 1924 zm. 1921 zm. 1925 zm. 1936 zm. 1989 Samuel John ur. 1946 zm. 1953 George Philip ur. 1954 zm. 1962 Joss ur. 1964 Philip Duncan ur. 1920 zm. 1963 Luk� Grant ur. 1962 Tom ur. 1992 Ned ur. 1994 Katherine ur. 1995 Rozdzia� 7 C^zy�by naprawd� wola�a nie wiedzie�? Joss wcisn�a peda� gazu i zwi�kszy�a pr�dko�� wchodz�c w zakr�t. A mo�e l�ka si� prawdy? - Na pewno nie chcesz, �ebym pojecha� z tob�? - Zanim ruszy�a sprzed domu, Luk� wsun�� r�k� przez otwarte okno i nakry� ni� jej d�o�, spoczywaj�c� na kierownicy. Obok niej na siedzeniu le�a�y atlas samochodowy ze skorowidzem miejscowo�ci oraz tekturowa teczka, a w niej odpisy akt�w urodzenia i adopcji, a tak�e kartka z adresem. Belheddon Hall. Podnios�a wzrok na m�a i potrz�sn�a g�ow�. - Musz� zrobi� to sama, Luk�. Ten pierwszy raz musz� to zrobi� sama. * * * Z drewnianej furtki, skrytej za cisami i wawrzynami, na-p�cznia�ej ju� od wilgoci i �liskiej od porost�w, nie korzystano pewnie od dawna. Pchni�ta energicznie, uchyli�a si� tylko troch� i zatrzyma�a na nie wystrzy�onej trawie. Joss wesz�a na zaro�ni�t� dr�k�, kt�ra - jak si� niebawem okaza�o - wiod�a w las. Z r�koma g��boko w kieszeniach, niemal z wyrzutami sumienia, Joss kroczy�a ostro�nie i czujnie. O�ywia�a si� jedynie chwilami, kiedy wiatr nawiewa� jej w�osy do oczu. Drzewa wok� niej pachnia�y gnij�cymi li��mi i �o��dziami, w powietrzu czu�o si� ostr� i gorzk� wo� wczesnej jesieni. ??? ech 8 �-�^sssffC^S^S nv krzyk ba�anta i Jos no bije jej serce ? drzewa- ZU *^g%?* i P-^n^faw� beztroski ptak wynurzy� si� ? S4 dsza. Um1^ n n *�> do lasu ^fj^sw dalszym a�g^di� iakikol- szum lisa w gone. ^tawia�a ucha, *�* z la widze- w^yst^.^^^scie^dflr�c^^ � l�ni�y wiek d�wr�k. Przed j w�w. ich b�ysz�� niemal Taz^Sok ^S^SS^ ^-ent kol�dy Ostrokrzew rodzi owoc etovrame tragm . dneJ Parnie podsun�a M � ????? � draa�A *^1 i Joss na �ment u*vn marsza.Fo� ??? ?? �torf� J*J stronie.obse^nH�^. ie ? ga�czu P� ''"la oddech i powoli Obro p0. ?-** ???? ona i lis -?????!???; P� ^'e W nieco lePSZJ0^y wiatru, kt�re-Cp ostrokrze-By�a to stara, pos�r drielonycb taW�J a W Niemal na Pa"�*?. �esamowty, ??>? si ? ?? �adawaly otaom �o* ss �?�???* ^ ^ ?1? przez krotk� CI1W J ie; si� ukradkiem- ni�te ku S* �**?'????? - ??? Sn� dr- ^?6?? wcho y T)om ec/i 9 wami alejk�, gin�c� gdzie� dalej i dochodz�c� zapewne do bramy g��wnej. Starannie po�o�ona niegdy� warstwa �wiru gin�a teraz pod wysokimi do kolan ostami i oleandrami. Wezbra�y w niej nagle emocje, kt�rych istnienia u siebie nawet nie podejrzewa�a: by�y to poczucie poniesionej straty, przygn�bienie, osamotnienie, rozczarowanie, nawet gniew. Gwa�townie odwr�ci�a si� plecami do domu i popatrzy�a w dal, ocieraj�c sobie oczy wierzchem d�oni. D�ugo b��dzi�a po zapuszczonym ogrodzie i trawniku, obejrza�a te� jezioro zaro�ni�te sitowiem, podw�rze przed stajni� i wozowni�. Kul�c si� przed wichur� usi�owa�a otworzy� najpierw drzwi frontowe, potem tylne, ale bez przekonania, domy�la�a si� bowiem, �e b�d� zamkni�te. Wreszcie wesz�a na taras z ty�u domu, sk�d roztacza� si� widok na jezioro. By� to wspania�y dom: dziki, opuszczony, zamkni�ty w swojej przesz�o�ci. Joss westchn�a, odwr�ci�a si� i spojrza�a na �lepe, zamkni�te okna. Kiedy� by� to jej dom, chocia� jedynie przez par� miesi�cy. Zapewne jakie� nieszcz�cie sprawi�o, �e matka postanowi�a j� odda�. To w�a�nie tkwi�o w niej, dr�cz�c j� od dawna. * * * Robi� to wszystko dla Toma, u�wiadomi�a sobie jad�c przez p�nocny Essex, poci�ty g�st� sieci� cichych dr�g. Dla mojego synka. Tak, tylko dla niego. Dop�ki nie spojrza�a na drobn�, pomarszczon� i czerwon� twarzyczk�, tak bardzo podobn� do twarzy jego ojca, by�a zadowolona, �e jej pochodzenie osnuwa mrok tajemnicy. Przybrani rodzice dali jej poczucie szcz�cia i bezpiecze�stwa. By�a przecie� dla nich kim� specjalnym: dzieckiem wybranym. W chwilach, kiedy zastanawia�a si� nad prawdziwymi rodzicami, my�li te ogranicza�y si� do do�� mglistych i stereotypowych wyobra�e�; wed�ug nich matka by�a raz ksi�niczk�, kiedy indziej s�u��c�, potem z kolei poetk�, artystk�, a nawet prostytutk�. Mo�liwo�ci wydawa�y si� nieograniczone i dawa�y okazj� do niewinnej zabawy. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e kt�rego� dnia trzeba b�dzie zacz�� poszukiwa� prawdy, ale Joss wiedzia�a w g��bi duszy, �e zwleka z tym, poniewa� l�ka si�, i� prawda oka�e si� 10 T)om ech zbyt prozaiczna. Dopiero gdy spojrza�a na twarzyczk� Toma, kiedy zrozumia�a, jakie to uczucie trzyma� w ramionach w�asne dziecko, poj�a, �e musi odkry� nie tylko, kto jest jej biologiczn� matk�, ale r�wnie�, jak i dlaczego owa kobieta zdecydowa�a si� odda� w�asn� c�rk� obcym ludziom. I nagle, w jednej chwili, tamta do�� niesprecyzowa-na ciekawo�� przerodzi�a si� w dr�cz�c� obsesj�. Pocz�tkowo sprawa wydawa�a si� �atwa, nawet zbyt prosta. Jej matka, jak wynika�o z akt, nazywa�a si� Laura Ca-therine Duncan, z domu Manners, jej ojcem by� Philip George Henry Duncan. Zmar� na siedem miesi�cy przed jej narodzinami. A ona przysz�a na �wiat w Belheddon Hall, w Essex, 21 czerwca 1964 roku. Jej przybrani rodzice, Alice i Joe, od dawna ju� przygotowani na t� chwil�, radzili uda� si� do jednej z agencji, kt�re specjalizuj� si� w odszukiwaniu rodzin dzieci oddanych do adopcji, ale Joss nie chcia�a nawet o tym s�ysze�; t� spraw� chcia�a za�atwi� sama. Nawet gdyby si� mia�o okaza�, �e matka nie mieszka ju� w Belheddon Hall, zamierza�a przekona� si� o tym na w�asne oczy, zwiedzi� miejscowo��, gdzie przysz�a na �wiat; upewni� si�, czy zdo�a wyczu� w�asne korzenie. Na mapie Belheddon figurowa�o jako ma�a mie�cina na wybrze�u wschodniej Anglii, pomi�dzy Suffolk a Essex, zaskakuj�co daleko na p�nocy po drugiej stronie rozleg�ego obszaru wodnego, tam gdzie Stour wpada do Morza P�nocnego, jakie� pi�� mil od niewielkiego miasteczka Manningtree. Joss spodziewa�a si� ujrze� miejsce bardziej romantyczne ni� Essex, co� w rodzaju Szkocji, postanowi�a jednak nie kierowa� si� �adnymi uprzedzeniami, lecz zaakceptowa� wszystko, z czymkolwiek si� zetknie. Kiedy wyje�d�a�a do Belheddon, z wra�enia zasch�o jej w gardle. Zatrzyma�a si� przed niedu�ym sklepem o oknach oklejonych na kraw�dziach po��k�ym celofanem. Poczta w Belheddon i sklep. Zamkn�a oczy, zaci�gn�a r�czny hamulec i zgasi�a silnik. Zaskoczona spostrzeg�a, jak mocno dr�� jej r�ce. Gwa�towne porywy wiatru gna�y w stron� auta kupki zesch�ych li�ci, tarmosi�y na wszystkie strony tabliczk� nad 'Dom ecH 11 wej�ciem do sklepu. Joss wysiad�a z samochodu prostuj�c si� z trudem. Mia�a za sob� d�ug� podr�. Je�li wyobra�a�a sobie do tej pory ca�y Essex jako co� w rodzaju przedmie�� p�nocno-wschodniego Londynu, to teraz zrozumia�a, i� by�a w b��dzie. Odk�d wyjecha�a z Kensington, gdzie mieszka�a z Lukiem, up�yn�y ju� dwie i p� godziny, a przynajmniej przez ostatni� godzin� krajobraz, jaki mija�a, nie mia� nic wsp�lnego z miastem. Ulica wygl�da�a na opustosza��; ani przechodni�w, ani aut. Na tym odcinku bieg�a pomi�dzy dwoma rz�dami �adnych, schludnych domk�w i dopiero nieco dalej skr�ca�a w stron� uj�cia rzeki. By�a to ma�a mie�cina - nie wi�cej ni� tuzin domk�w, w�r�d nich par� krytych strzech�, a dwa lub trzy podparte s�upkami, z ko�ysz�cymi si� na wietrze malwami w ogr�dkach. Joss nie dostrzeg�a nigdzie ko�cio�a. Odetchn�a g��boko i pchn�a drzwi sklepu. Ze zdumieniem stwierdzi�a, i� oferuje on wi�cej ni� zapowiada� to skromny wygl�d z zewn�trz. Po lewej stronie okienko ma�ego urz�du pocztowego gin�o niemal za stosem kart pocztowych i artyku��w pi�mienniczych oraz wy�o�onymi na p�kach s�odyczami, po prawej natomiast znajdowa� si� imponuj�cy i dobrze zaopatrzony dzia� delikatesowy. Stoj�ca za kontuarem ekspedientka by�a drobn�, korpulentn� kobiet� w wieku oko�o sze��dziesi�ciu lat, o siwych wiotkich w�osach i szarych, przenikliwych oczach. Si�ga�a w�a�nie d�oni� w plastykowej r�kawiczce do lady ch�odniczej po kawa�ek sera, ale podnios�a wzrok na Joss i u�miechn�a si� do niej. - Za chwil� pani� obs�u��, z�ociutka. Kobieta stoj�ca w kolejce przed Joss obejrza�a si� z zainteresowaniem. By�a wysoka, ciemne niesforne w�osy wymyka�y jej si� spod chustki zawi�zanej na g�owie, a ogorza�a twarz zdradza�a d�ugie lata obcowania z ostrym wschodnim wiatrem. U�miechn�a si� przyja�nie. - Przepraszam, wygl�da to tak, jakbym wykupywa�a ca�y sklep. Ale naprawd� ju� odchodz�. - Nie szkodzi. - Joss odwzajemni�a u�miech. - W�a�ciwie wesz�am tu tylko, aby zapyta� o drog� do Belheddon Hall. Na twarzach obu kobiet odmalowa�o si� zdumienie. 12 1)om ecH - To tu� obok ko�cio�a - odpar�a kupuj�ca i zmru�y�a oczy. - Ale tam nie ma czego szuka�. W Hall nie ma teraz nikogo. Joss zagryz�a warg�, staraj�c si� ukry� rozczarowanie. - Czy to znaczy, �e nie mieszkaj� ju� tam Duncanowie? Kobiety potrz�sn�y g�owami. - Ju� od lat nikt tam nie mieszka. - Ekspedientka wstrz�sn�a si� ostentacyjnie. - To stary, nawiedzony dom. - Owin�a ser w foli� i wrzuci�a do papierowej torebki, nast�pnie przenios�a wzrok na klientk�. - Prosz� bardzo, z�otko. Razem cztery funty i dziesi�� pens�w. Prowadzimy z m�em ten sklep od osiemdziesi�tego dziewi�tego. -Zn�w u�miechn�a si� do Joss. - Ale nigdy nie spotka�am nikogo z tamtego domu. - Ani ja. - Klientka odbieraj�ca swoje zakupy potrz�sn�a g�ow�. - Zdaje si�, �e stara pani Duncan, kt�ra mieszka�a przy szkole, by�a ich krewn�. Ale zmar�a ju� dobrych par� lat temu. Joss wsun�a r�ce g��boko do kieszeni. Poczucie zagubienia pog��bi�o si�. - I nie ma tu nikogo, kto m�g�by powiedzie�, co si�*sta�o z t� rodzin�? Ekspedientka pokr�ci�a g�ow�. - O ile wiem, oni nigdy nie utrzymywali kontakt�w z innymi. Chocia�... mo�e z Mary Sutton. Ona na pewno co� pami�ta. Nieraz tam pracowa�a. Czasem wygl�da na troch� zramola��, ale jestem pewna, �e od niej uzyska�aby pani jakie� informacje. - A gdzie j� znajd�? - Apple Cottage. Za zakr�tem, gdzie ��ka. Pozna pani to miejsce po niebieskiej furtce. * * * Furtka by�a powykrzywiana, otwiera�a si� z trudem. Joss pchn�a j� energicznie i ruszy�a w�sk� �cie�k�, klucz�c pomi�dzy ostami. Drzwi wej�ciowe nie mia�y dzwonka ani ko�atki. Joss zapuka�a, ale po pi�ciu minutach da�a za wygran�. Najwidoczniej w domu nie by�o nikogo. Przez chwil� rozgl�da�a si� doko�a. Teraz, kiedy oddali�a si� nieco od g��wnej ulicy, dojrza�a zakryt� cz�ciowo przez T>om ech 13 drzewa wie�yczk� ko�cio�a za ��k�. Tam musia� by� Belhed-don Hall. Zostawi�a samoch�d i ruszy�a na prze�aj przez ��k�. Niebawem stan�a przy krytej daszkiem bramie cmentarnej i opar�a si� o ni�, popatruj�c na �cie�k�, kt�ra skr�ca�a za ko�cio�em, gin�c z pola widzenia. - C�, podoba si� pani nasz ma�y ko�ci�ek? Pochodzi z trzynastego wieku, wie pani? - G�os, kt�ry rozleg� si� za ni� tak nieoczekiwanie, wyrwa� j� z zadumy. Drgn�a gwa�townie. Za ni� sta� wysoki, chudy m�czyzna w koloratce; stawia� w�a�nie pod p�otem sw�j rower. Widz�c jej spojrzenie wzruszy� ramionami. - M�j samoch�d jest w naprawie. Co� z hamulcami. Na szcz�cie lubi� je�dzi� rowerem, zw�aszcza w takie pi�kne jesienne popo�udnie jak dzi�. - Zwr�ci� na ni� uwag� ju� wcze�niej, kiedy skr�ci� z New Barn Road. Zatrzyma� si� wtedy i obserwowa� j� par� minut, zaintrygowany jej zadum� i spokojem. Dopiero teraz, kiedy odwr�ci�a si� do niego i u�miechn�a, zorientowa� si�, �e ma przed sob� m�od� kobiet�, dwudziestoparoletni�, najwy�ej tu� po trzydziestce, do�� atrakcyjn�, przynajmniej w pewnym sensie. Ciemne, g�ste w�osy, ostrzy�one by�y na pazia, z grzywk� opadaj�c� na oczy - oczy, kt�re mia�y w sobie b��kit �lepi�w syjamskiego kota. Zerkn�� na sw�j rower osuwaj�cy si� w pokrzywy i z u�miechem wzruszy� ramionami. - Przyjecha�em po ksi��ki, kt�re zostawi�em w zakrystii. Mo�e chcia�aby pani wej�� i rzuci� okiem na ko�ci�, zanim go zamkn�? Kiwn�a g�ow�. - W�a�ciwie mia�am odszuka� Hall. Ale ch�tnie obejrz� tak�e ko�ci�. - Do Hall mo�na doj�� r�wnie� przez tamt� furtk�, za cisami. - Ruszy� przodem w�sk� �cie�k�. - Ale tam nie ma niestety nikogo. Ju� od paru lat. -A mo�e zna� pan tamtych ludzi? - Wpatrywa�a si� w niego przenikliwie. - Niestety nie. Ju� kiedy obj��em t� parafi�, dom by� opustosza�y. Przyda�oby si�, aby zamieszka�a tam jaka� rodzina. 14 ?)?? ech - A wi�c dom jest na sprzeda�? - zawo�a�a skonsternowana. - Nie. Nie, na tym w�a�nie polega problem. Dom nale�y w dalszym ci�gu do Duncan�w. Je�li dobrze s�ysza�em, pani Duncan mieszka teraz we Francji. Pani Duncan. Laura Catherine. Jej matka. - Nie zna pan przypadkiem jej adresu? - Jakby z daleka s�ysza�a sw�j dr��cy g�os. - Jestem jej krewn�. Dlatego przyjecha�am. - Rozumiem. - Zerkn�� na ni� ukradkiem, kiedy dochodzili do ko�cio�a. Wyj�� z kieszeni klucz, otworzy� drzwi i wprowadzi� j� do �rodka, wyci�gaj�c jednocze�nie r�k�, aby zapali� �wiat�o. - Niestety nie mam poj�cia, jak brzmi jej dok�adny adres, ale mo�e b�dzie to wiedzia� m�j poprzednik. Zajmowa� si� t� parafi� przez dwadzie�cia pi�� lat i chyba utrzymywa� kontakt z pani� Duncan, kiedy wyjecha�a. Mog� pani da� jego adres. - Dzi�kuj�. - Joss rozejrza�a si� doko�a. By� to pi�kny ma�y ko�ci�ek, prosty, o pobielonych �cianach, oknach z trzynastego wieku, �ukowych sklepieniach, b�yszcz�cych przedmiotach z miedzi i mosi�dzu oraz licznych p�ytach pami�tkowych. Naw� boczn� w po�udniowej cz�ci wype�nia�y d�bowe �awy i rz�dy krzese�. Ko�ci� zosta� ju� przystrojony na �wi�to do�ynkowe; wszystkie gzymsy okienne, p�ki i �awy obwieszono owocami, warzywami i kwiatami. - Pi�knie tu. - Nieprawda�? - W jego g�osie zabrzmia�y satysfakcja i duma. - Ciesz� si�, �e przysz�o mi dzia�a� w tak uroczym ko�ciele. Pe�ni� swoj� funkcj� oczywi�cie tak�e w trzech innych, ale �aden z nich nie mo�e si� r�wna� z tym. - Czy m�j... - Joss ugryz�a si� w j�zyk i czym pr�dzej powiod�a wzrokiem wok� siebie. Omal nie powiedzia�a: �m�j ojciec"! - Czy Philip Duncan jest pochowany tutaj? - Owszem, tak. Pod tamtym d�bem. Zobaczy pani jego gr�b, id�c �cie�k� wprost do Belheddon Hall. - Nie b�dzie w tym nic z�ego, je�li wejd� tam do �rodka? Mo�e kto� pilnuje domu? - zawo�a�a Joss za ksi�dzem, kt�ry wszed� ju� do zakrystii po ksi��ki. - Nie. Jestem pewien, �e nie ma w tym nic z�ego. Prosz� si� tam swobodnie rozejrze�. Nikt nie b�dzie mia� nic prze- T)om ech 15 ciw temu, jako �e w Belheddon Hall nie ma ju� nikogo, niestety. Zobaczy pani, co si� sta�o z ogrodem. Kiedy� by� naprawd� pi�kny, ale dzi� to ju� dzika d�ungla. - Wyszed� z zakrystii i zamkn�� za sob� drzwi. - Prosz�, zapisa�em tu adres Edgara Gowera. Przykro mi, ale nie pami�tam jego numeru telefonu. Mieszka w pobli�u Aldeburgh. - Wetkn�� jej w d�o� kartk� papieru. Odprowadza�a go wzrokiem, kiedy szed� do furtki, gdzie zostawi� rower. Niebawem wsiad� na niego i odjecha� z ksi��kami podskakuj�cymi w baga�niku, ona za� poczu�a si� nagle bardzo samotna. Nagrobek pod d�bem by� prosty, niczym nie upi�kszony. Philip Duncan Urodzony 31 stycznia 1920 Zmar� 14 listopada 1963 Nic poza tym. Nawet drobnej wzmianki o pogr��onej w �alu �onie. Ani o dziecku. Wpatrywa�a si� w ten lakoniczny napis par� minut, a kiedy w ko�cu odwr�ci�a si� i dr��c ca�a postawi�a ko�nierz, aby ochroni� si� przed wiatrem, u�wiadomi�a sobie, �e oczy ma pe�ne �ez. * % * Up�yn�o jeszcze sporo czasu, zanim poczu�a si� do�� silna, aby odej�� od tej starej budowli i wr�ci� do samochodu. Potem, napawaj�c si� t�sknie atmosfer� rodzinnego domu, siedzia�a bez ruchu i tylko wodzi�a doko�a wzrokiem. Na p�eczce le�a�a skarpetka Toma; �ci�gn�� j�, gdy siedzia� obok niej. Chcia�, �eby possa�a mu palec. Jeszcze par� minut pozostawa�a tak w bezruchu, pogr��ona w zadumie, a potem, jakby tkni�ta nag�� my�l�, wyprostowa�a si� i zacisn�a d�onie na kierownicy. Przecie� w kieszeni ma adres kogo�, kto zna� dobrze jej matk�, pami�ta j� z pewno�ci� i mo�e wie, gdzie ona teraz przebywa. Si�gn�a po atlas samochodowy. Wspaniale, na szcz�cie Aldeburgh nie jest wcale daleko. Podnios�a wzrok. Niebo tworzy�o szachownic� z ciemnych, p�dzonych przez wiatr chmur i jasnych promieni s�onecznych. Do wieczora pozosta�o jeszcze mn�stwo czasu. ^Rozdzia� 2 jecha�a na d�ug�, szerok� ulic� g��wn� w Aldeburgh i przez chwil� siedzia�a bez ruchu, patrz�c przez przedni� szyb� na sklepy i domy. Miejscowo�� sprawia�a mi�e wra�enie; by�a schludna, pogodna i w tym momencie bardzo cicha. �ciskaj�c w d�oni kartk� z adresem Joss wysiad�a z samochodu i podesz�a do m�czyzny, kt�ry ogl�da� witryn� antykwariatu. U jego st�p niedu�y terier szarpa� za smycz; najwidoczniej nie m�g� si� ju� doczeka�, kiedy wreszcie p�jd� na pla��. M�czyzna spojrza� na kartk�. - Crag Path? To tam. Nad morzem. - U�miechn�� si�. -Jest pani znajom� Edgara Gowera? Czaruj�cy cz�owiek. Czaruj�cy! - Nieoczekiwanie parskn�� �miechem i ruszy� przed siebie. Id�c we wskazanym przez niego kierunku u�wiadomi�a sobie zaskoczona, �e i ona si� u�miecha. Min�a ma�y domek rybacki, przesz�a na drug� stron� w�skiej dr�ki i znalaz�a si� na promenadzie oddzielaj�cej d�ugi szereg dom�w zwr�conych frontem na wsch�d od wysokiego nabrze�a, za kt�rym l�ni�a kamienista pla�a. Dalej rozpo�ciera�o si� szare, wzburzone morze. Wiatr wydawa� si� tu bardziej przenikliwy i Joss, szukaj�c wzrokiem w�a�ciwego numeru, zatrz�s�a si� z zimna. Dom Edgara Gowera okaza� si� wysoki i w�ski; by� pomalowany na bia�o, a wysoki balkon wychodzi� na morze. W oknie na parterze z ulg� dostrzeg�a �wiat�o. Z komina unosi�a si� blada wst�ga dymu. W T)om ech 17 Drzwi otworzy� on sam; wysoki i kanciasty m�czyzna o czerstwej cerze i g�stych siwych w�osach. Jego oczy mia�y barw� intensywnego b��kitu. - Pan Gower? Jego przenikliwy wzrok sprawi�, �e Joss ogarn�o nagle osobliwe skr�powanie. Ten cz�owiek nie wydawa� si� wcale tak delikatny i �yczliwy, jak jego nast�pca w Belheddon; obaj duchowni r�nili si� pomi�dzy sob� jak dzie� i noc. - A kto pyta? - Ani razu nie zamruga� oczami. Ale chocia� nadal zdawa� si� przeszywa� j� swoim p�omiennym wzrokiem, jego g�os zabrzmia� zaskakuj�co �agodnie i cicho na tle og�uszaj�cego huku fal, kt�re wdziera�y si� bezustannie na �wirowaty brzeg wydaj�c na kamykach monotonny grzechot. - Otrzyma�am pana adres od proboszcza w Belheddon. Przepraszam, �e nie uprzedzi�am telefonicznie o swojej wizycie... - Po co pani przyjecha�a? - przerwa� jej obcesowo. Nie zaprosi� jej do �rodka, a ona dostrzeg�a dopiero teraz, �e na gruby sweter Gower narzuci� p�aszcz. Najwidoczniej wychodzi� w�a�nie, gdy si� zjawi�a. - Przykro mi, zdaje si�, �e przysz�am nie w por�... - Pozwoli pani, i� ja to oceni�, dobrze? - W jego g�osie zabrzmia�a �le skrywana, cho� do�� nik�a irytacja. - Najpierw prosz� mi wyja�ni� cel tej wizyty. - S�dz�, �e zna pan moj� matk� - wyrzuci�a z siebie bez dalszych wst�p�w. - Doprawdy? - To Laura Duncan. D�ug� chwil� wpatrywa� si� w ni� bez jednego s�owa, ona za� u�wiadomi�a sobie, �e przynajmniej zdo�a�a go nareszcie zaintrygowa�. Wstrzyma�a oddech, z trudem wytrzymuj�c jego przenikliwy wzrok. - Wi�c to tak - mrukn�� w ko�cu. - Pani to ma�a Lydia. Co� zacz�o d�awi� j� w gardle. - Jocelyn - sprostowa�a szeptem. - Jocelyn Grant. Grant... rozumiem. - Powoli kiwn�� g�ow�. - j�my si� przej��, pani i ja. Chod�my. - Za-Irzwi, wyszed� na drog� i skr�ci� w prawo, 18 ?)??? ecfi nie ogl�daj�c si� nawet za siebie, aby sprawdzi�, czy ona idzie za nim. - W jaki spos�b dowiedzia�a si� pani o matce? - zapyta�, przekrzykuj�c wycie wiatru. Z rozwian� czupryn� przywodzi� teraz na my�l proroka ze Starego Testamentu. - U �wi�tej Katarzyny dosta�am metryk� urodzenia. Na imi� mi Jocelyn, nie Lydia. - Z trudem dotrzymywa�a mu kroku, zaczyna�o ju� brakowa� jej tchu. - Jocelyn Maria. - Maria by�a pani prababci�, a Lydia babci�. - Prosz� mi powiedzie�: czy moja matka �yje? - Musia�a podbiec par� krok�w, aby si� z nim zr�wna�. Przystan��, a jego twarz, dotychczas jakby zaci�ta w obliczu dokuczliwego wiatru, z�agodnia�a nagle i odmalowa�o si� na niej wsp�czucie. Serce Joss zamar�o na moment. - Nie �yje? - szepn�a. - Niestety, moja droga. Odesz�a z tego �wiata przed trzema laty. We Francji. Joss przygryz�a warg�. - A tak gor�co pragn�am... - Do waszego spotkania zapewne i tak by nie dosz�o, moja droga. W�tpi�, czy pani matka zgodzi�aby si� na nie -powiedzia�. By� teraz pe�en wsp�czucia i �yczliwo�ci i Joss musia�a zrewidowa� swoj� dotychczasow� opini� na temat tego cz�owieka; chyba jednak by� dobrym pastorem. - Dlaczego mnie odda�a? - zapyta�a dr��cym g�osem. Poczu�a, �e po policzkach sp�ywaj� jej �zy; za�enowana usi�owa�a otrze� je wierzchem d�oni. - Poniewa� pani� kocha�a. Chcia�a ocali� pani �ycie. - Ocali� mi �ycie? - powt�rzy�a zaszokowana. Zerkn�� na ni�, po czym si�gn�� do kieszeni i wyj�� chustk�. Troskliwie wytar� jej policzki i u�miechn�� si�, ale w jego oczach nie by�o ani krzty weso�o�ci, kiedy potrz�sn�� g�ow�. - Modli�em si�, aby pani nigdy mnie nie odnalaz�a, Jocelyn Grant. Nie chcia�em by� tym, kt�ry pani� zniszczy. Odwr�ci� si� i odszed� par� krok�w, po czym zatrzyma� si� i spojrza� na ni�. - Czy b�dzie pani w stanie zapomnie�, �e kiedykolwiek przyjecha�a do Belheddon? Czy b�dzie pani w stanie wymaza� ten fakt ze swojej pami�ci raz na zawsze? T)om ech 19 Oszo�omiona pokr�ci�a g�ow�. - Jak�ebym mog�a zapomnie�? Opu�ci� ramiona. - Tak, to prawda. - Westchn�� ci�ko. - Chod�my. Zawr�ci� w stron� domu, a ona ruszy�a za nim w milczeniu, roztrz�siona. Kiedy weszli do w�skiego przedpokoju, a Gower zamkn�� za sob� frontowe drzwi, pozostawiaj�c na zewn�trz wycie wiatru i morza, uderzy�a j� niezwyk�a cisza panuj�ca w tym domu. Gospodarz zrzuci� p�aszcz, pom�g� jej zdj�� kurtk� i powiesi� jedno i drugie na kilkuramiennym wiktoria�skim stojaku, po czym skierowa� si� ku schodkom. Pok�j, do kt�rego j� wprowadzi�, okaza� si� obszernym, wygodnie urz�dzonym gabinetem o oknach wychodz�cych na nabrze�e i morze pokryte w tej chwili bia�ymi grzywami fal. W powietrzu unosi� si� intensywny zapach tytoniu fajkowego zmieszany z woni� kaliny wstawionej do wysokiego wazonu i micha�k�w stoj�cych na stoliku po�r�d stert ksi��ek. Gower wskaza� gestem na przepastny, sfatygowany nieco fotel, nast�pnie podszed� do drzwi i rykn�� w d� schod�w: - Dot! Herbaty i wsp�czucia. Do mojego gabinetu. W ci�gu dwudziestu minut! - Wsp�czucia? - Joss usi�owa�a si� u�miechn��. Przysiad� na brze�ku du�ego nie uporz�dkowanego biurka i spojrza� na ni� z namys�em. - Czy jest pani siln� kobiet�, Jocelyn Grant? Nabra�a g��boko powietrza. - S�dz�, �e tak. - M�atka? - Opu�ci� wzrok na jej r�ce i zerkn�� na �lubn� obr�czk�. - Jak wida�. - Ma pani dzieci? Spojrza�a mu prosto w oczy, ale nie zdo�a�a z nich odczyta� odpowiedzi na dr�cz�ce j� pytania. - Owszem, synka. Ma teraz osiemna�cie miesi�cy. Westchn�� ci�ko. Wsta�, obszed� biurko i stan�� przy oknie. Milcz�c wpatrywa� si� w bezkres morza. 20 ________ T)om ecfi - Dopiero kiedy urodzi� si� Tom, zrozumia�am, �e musz� dowiedzie� si� czego� o moich prawdziwych rodzicach - powiedzia�a w ko�cu. - To oczywiste - odpar�, nie odwracaj�c si� do niej. - Czy na cmentarzu w Belheddon pochowany jest m�j ojciec... Philip? - zapyta�a. -Tak. - To pan go tam pochowa�? Powoli kiwn�� g�ow�. - Na co umar�? - Mia� wypadek na koniu. - Spojrza� na ni�. - Bardzo lubi�em Philipa. By� cz�owiekiem mi�ym i dzielnym. I ub�stwia� pani matk�. - Czy odda�a mnie w�a�nie z powodu tego wypadku? Zawaha� si�. - Tak. My�l�, �e cz�ciowo z tego powodu. - Wr�ci� za biurko, usiad� ci�ko i znu�onym gestem przesun�� d�o�mi po twarzy. - Pani matka nigdy nie odznacza�a si� du�� odporno�ci� fizyczn�, chocia� pod wzgl�dem psychicznym i emocjonalnym by�a najsilniejsza z nas wszystkich. Po �mierci Philipa da�a za wygran�. Przed pani� mia�a jeszcze dwoje dzieci, ale �adne z nich nie �y�o d�u�ej ni� kilka lat. Potem nast�pi�a d�uga przerwa, po kt�rej pani przysz�a na �wiat. A ona my�la�a ju� o wyje�dzie. Nie s�dz�, aby oboje z Phili-pem planowali wi�cej dzieci... - Umilk� i spojrza� na ni� z namys�em. - Przykro mi, moja droga, spodziewa�a si� pani z pewno�ci� jakiej� opowie�ci o ca�ym �a�cuchu nieszcz��; bo w przeciwnym razie dlaczego kobieta o takiej przesz�o�ci jak Laura mia�aby oddawa� w�asne dziecko do adopcji? - Ja... - Joss odchrz�kn�a i spr�bowa�a ponownie. - Ja nie wiem nic o jej przesz�o�ci. Zna�am tylko jej adres. Kiwn�� g�ow�. - Jocelyn, b�agam, czy mog�aby pani zapomnie� o tym wszystkim? Dla w�asnego dobra, dla dobra pani rodziny... prosz� nie anga�owa� si� w sprawy Duncan�w. Ma pani w�asne �ycie i dziecko. Prosz� patrze� przed siebie, zamiast pr�bowa� wraca� w przesz�o��. Z tym domem wi��e si� zbyt wiele nieszcz��... - Jego twarz poja�nia�a, kiedy kto� zapuka� cicho do drzwi. - Wejd�, Dot. T)om ecd 21 Drzwi uchyli�y si� najpierw tylko troch�, potem szerzej, pchni�te rogiem tacy. Gower nie wsta� z krzes�a, zmarszczy� brwi. - Prosz�, wejd�, kochanie, napij si� z nami herbaty. Pozw�l, �e ci przedstawi�: Jocelyn Grant. Joss spojrza�a z u�miechem na drobn�, szczup�� kobiet� zgi�t� pod ci�arem tacy i natychmiast zerwa�a si� na r�wne nogi, aby jej pom�c. - Ju� dobrze, moja droga, wcale nie jestem taka s�aba, na jak� wygl�dam! - G�os Dot Gower by� silny i melodyjny zarazem. - Prosz� usi���, naprawd�. - Postawi�a sw�j ci�ar na biurku, na stercie papier�w, a kiedy taca przesun�a si� niebezpiecznie w stron� okna, zapyta�a: - Mog� ju� nala�? - Dot - odezwa� si� powoli Edgar Gower. - Jocelyn jest c�rk� Laury Duncan. Joss przekona�a si� teraz, �e wzrok Dot Gower potrafi by� nie mniej przenikliwy ni� oczy jej m�a. Pod wp�ywem tego spojrzenia opad�a z powrotem na fotel. - Biedna Laura. - Dot zaj�a si� ju� ponownie swoim dzbankiem herbaty. - By�aby z ciebie naprawd� dumna, moja droga. Jeste� bardzo �adna. Joss poczu�a si� za�enowana. - Dzi�kuj�. Jak ona wygl�da�a? - By�a �redniego wzrostu i szczup�a, mia�a siwe w�osy mimo stosunkowo m�odego wieku, szare oczy. - Gower jeszcze raz zmierzy� j� taksuj�cym wzrokiem. - Nie ma pani jej oczu... ani Philipa. Ale figura jest podobna. S�dz� te�, �e dawniej mia�a w�osy takie jak pani. By�a mi�a, inteligentna, z poczuciem humoru, tylko �e �mier� jej syn�w... nigdy si� z tym nie pogodzi�a. A kiedy jeszcze straci�a Philipa... -Westchn�� i si�gn�� po fili�ank� herbaty. - Dzi�kuj�, kochanie... Jocelyn, b�agam, dla pani w�asnego dobra, prosz� zapomnie� o Belheddon. Ich ju� nie ma. To miejsce nie mo�e ju� pani niczego zaoferowa�. - Edgarze! - Dot wyprostowa�a si�, spojrza�a na m�a z wyra�nym wyrzutem. - Obieca�e�! - Dot, nie! Przez chwil� trwali w milczeniu pe�nym niezrozumia�ego dla Joss napi�cia. Atmosfera w pokoju sta�a si� ci�ka, 22 'Dom ech a Edgar odstawi� nagle fili�ank�, rozlewaj�c troch� herbaty na spodek, po czym wsta� i podszed� do kominka. - Zastan�w si� dobrze, Dot. Zastan�w si� nad tym, co m�wisz... - Prosz� mi wybaczy� - odezwa�a si� Joss. - Ale o co tu chodzi? Bo je�li to ma co� wsp�lnego ze mn�, powinnam chyba o tym wiedzie�. - Owszem, ma - odpar�a stanowczo Dot. - Edgar z�o�y� twojej matce pewn� wa�n� obietnic�, zanim opu�ci�a Angli�. I musi jej teraz dotrzyma�. Wyraz twarzy Gowera wskazywa� wyra�nie na g��bok� Wewn�trzn� rozterk�. - Owszem, obieca�em, ale nie wyjdzie z tego nic dobrego. - Co mia�oby wyj�� i z czego? - Joss wsta�a. - Przecie� mam prawo wiedzie�. - Czu�a, �e narasta w niej l�k. U�wiadomi�a sobie nagle, i� wcale nie chce wiedzie�, by�o ju� jednak za p�no. Edgar odetchn�� g��boko. - To prawda, ma pani racj�. Musz� spe�ni� �yczenie Laury. - Westchn�� znowu, a potem, prostuj�c ramiona, "podszed� z powrotem do biurka. - Wprawdzie ja sam nie potrafi� powiedzie� wiele, obieca�em jej jednak, �e gdyby Wr�ci�a pani kiedykolwiek do Belheddon, dopilnuj�, aby otrzyma�a pani adres jej adwokata w Londynie. Jak przypuszczam, ona przekaza�a co� pani w testamencie; wiem tak�e, i� tego dnia, kiedy adopcja dosz�a do skutku pod Wzgl�dem prawnym, napisa�a do pani list. Przekaza�a go niejakiemu Johnowi Cornishowi, swojemu adwokatowi. - Wysun�� doln� szuflad� biurka, przez chwil� szpera� w le��cych tam papierach, po czym wyci�gn�� wizyt�wk� i pchn�� j� przez biurko w stron� Joss. - Ale dlaczego pan nie chcia�, abym o tym wiedzia�a? -spojrza�a na niego zdumiona. - Dlaczego mia�o to by� dla mnie tajemnic�? - Przeszy�a j� nagle fala emocji, mocno Zacisn�a d�o� na wizyt�wce. Spojrza�a na ni� tylko raz, ale ju� to wystarczy�o, aby zorientowa� si�, �e chodzi o du�� firm� prawnicz� w Lincoln's Inn Fields. - Belheddon Hall to pechowy dom, moja droga; st�d moja reakcja. Przesz�o�� to przesz�o��. Wed�ug mnie nie po- T)om ech 23 winno si� do niej wraca�. Pani matka by�a tego samego zdania. W�a�nie dlatego chcia�a pani zapewni� nowy start. - W takim razie po co ten list dla mnie? - Przypuszczam, �e w ten spos�b szuka�a pociechy dla samej siebie. Joss zerkn�a na wizyt�wk�. - Czy po wizycie w tej kancelarii adwokackiej b�d� mog�a przyjecha� tu i spotka� si� z pa�stwem po raz drugi? W pierwszej chwili odnios�a wra�enie, jakby Gower zamierza� pokr�ci� przecz�co g�ow�. Po jego twarzy przemkn�� cie�, a Joss odczyta�a na niej co� jeszcze. L�k. Ale wyraz ten znikn�� tak szybko, jak si� pojawi�, a Gower zdoby� si� nawet na u�miech. - Mo�e pani nas odwiedzi�, kiedy tylko zechce, moja droga. Dot i ja postaramy si� w miar� mo�liwo�ci pom�c pani we wszystkim. Dopiero gdy wysz�a w szybko zapadaj�cy zmierzch i zbli�y�a si� do auta, zacz�a si� zastanawia� nad sensem tych s��w. Dlaczego w�a�ciwie Gower s�dzi, i� b�dzie jej potrzebna pomoc? I czego si� boi? Rozdzia� ? Jjylo ju� bardzo p�no, kiedy dotar�a wreszcie do Ken-sington i zaparkowa�a na ma�ym skrawku ziemi obok do-ttiu. Znu�ona wysiad�a z samochodu i si�gn�a po klucze do drzwi frontowych. W kuchni nadal pali�o si� �wiat�o. Luk� siedzia� w k�cie przy stoliku, wpatrzony w fili�ank� zimnej kawy. Jego wysoka, barczysta sylwetka zdawa�a si� jeszcze pomniejsza� i tak ma�e pomieszczenie; g�ow� wspar� na �okciach, jakby mu zbytnio ci��y�a. Twarz, zazwyczaj ogorza�a, by�a teraz nienaturalnie blada. - Cze��, kochanie. - Nachyli�a si� i poca�owa�a go w ciemne, zwichrzone w�osy. - Przepraszam, �e wracam tak p�no, ale musia�am pojecha� a� do Aldeburgh. Tom ju� �pi? - Zapragn�a nagle wej�� na g�r� i przytuli� ch�opca do serca. Luk� kiwn�� g�ow�. - Tak, od paru godzin. Jak posz�o? Dopiero teraz spostrzeg�a napi�cie na jego twarzy. - Luk�, co si� sta�o? O co chodzi? - Opad�a na stoj�cy obok taboret i wyci�gn�a do m�a r�k�. Powoli pokr�ci� g�ow�. - Joss, nie wiem, jak ci to powiedzie�... Firma Henderson & Grant przesta�a istnie�. Wpatrywa�a si� w niego z niedowierzaniem. - Ale... przecie� Barry m�wi�... - Barry si� ulotni�, Joss. Zwia� i zabra� ca�� kas�. A ja Uwa�a�em go za przyjaciela! My�la�em, �e nie ma nic pewniejszego, ni� nasza sp�ka. Omyli�em si�. Pope�ni�em wiel- T)om ecR 25 ki b��d! - Uderzy� nagle pi�ci� w st�. - Poszed�em do banku, a tam si� dowiedzia�em, �e konto zosta�o opr�nione. Ca�y dzie� wyja�nia�em spraw� w ksi�gowo�ci i na policji. Dobrze, �e przysz�a twoja siostra; zaj�a si� Tomem. Nie mia�em poj�cia, co robi�. - Przeczesa� sobie d�oni� potargane w�osy, a Joss zorientowa�a si�, i� zbiera mu si� na p�acz. - Och, Luk�... - Joss, stracimy nasz dom! - Gwa�townie zerwa� si� na r�wne nogi, odtr�caj�c krzes�o, na kt�rym siedzia�, nast�pnie pchn�� tylne drzwi wychodz�ce na mikroskopijny ogr�dek, wypad� na pogr��ony ju� w ciemno�ciach taras i zatrzyma� si�, wlepiaj�c wzrok w mroczne niebo. Joss siedzia�a bez ruchu. W jednej chwili wszystkie my�li, jakimi �y�a od rana, ulotni�y si� gdzie�, a ona widzia�a w tej chwili jedynie blade p�ytki glazury na �cianie powy�ej blatu. Przez p�tora roku odk�ada�a na ni� pieni�dze, a potem szuka�a p�ytek w odpowiednim kolorze i kogo� ch�tnego do roboty. U�o�enie tej glazury oznacza�o ostateczne uwie�czenie marze� o przytulnej kuchni, kuchni w jej pierwszym domu. - Joss! - W progu stan�� Luk�. - Tak mi przykro! Zerwa�a si� na r�wne nogi i podbieg�a do niego. Przytuli�a si�, z�o�y�a g�ow� na jego piersi, a on j� obj��. Poczu�a tak dobrze sobie znany zapach - oleju maszynowego, p�ynu po goleniu, starej we�ny... i oczywi�cie Luke'a; wszystkiego razem. Przytuli�a si� jeszcze mocniej, czerpi�c si�� z samej blisko�ci m�czyzny, kt�rego kocha�a. - Co� wymy�limy - wyszepta�a w jego sweter. - Damy sobie rad�. Przygarn�� j� do siebie z jeszcze wi�ksz� si��. - Jeste� tego pewna? - Najwy�ej zaczn� znowu uczy�. To nam pomo�e przebrn�� przez najgorsze. Zw�aszcza, je�li Tomem zajmie si� Lyn. Jak dobrze, �e mam siostr�, kt�ra lubi dzieci. Potrafi znale�� z nim wsp�lny j�zyk... - Umilk�a nagle. Nie cierpia�a naucza�, to j� frustrowa�o i stresowa�o. Zdawa�a sobie spraw�, �e nie nadaje si� do tego zawodu, chocia� ze swoich obowi�zk�w wywi�zywa�a si� dobrze. Nawet bardzo dobrze. Nie by�a urodzon� nauczycielk�, lecz po prostu 26 T)om ech osob� wykszta�con� i romantyczn�. A te dwie cechy nie harmonizowa�y ze sob�. Ci��a okaza�a si� dla niej wybawieniem; nie zaplanowana i niespodziewana sprawi�a jej ogromn� rado��, mi�dzy innymi dlatego, �e dzi�ki niej mog�a nareszcie sko�czy� raz na zawsze z zawodem nauczycielki. Z pracy zrezygnowa�a pod koniec wiosennego semestru, ignoruj�c pochlebstwa Davida Tregarrona, swojego szefa, kt�ry chcia� nak�oni� j� do zmiany decyzji. Zamiast tego rzuci�a si� w wir przygotowa� do czekaj�cego j� macierzy�stwa. Wspominaj�c tamte chwile, westchn�a. Wygl�da na to, �e wr�ci do szko�y. Chyba przyjm� j� z powrotem. Niedawno s�ysza�a, �e jej nast�pczyni odchodzi... Ale ona przecie� nie chcia�a ju� nigdy uczy�. Chcia�a zajmowa� si� Tomem! Nabra�a g��boko tchu i cofn�a si� o krok. Rutynowa czynno��, jak� by�o nape�nienie czajnika wod� i wetkni�cie wtyczki do kontaktu, da�a jej czas na zebranie my�li. - Napijemy si� gor�cej kawy i p�jdziemy spa� - postanowi�a. - Trudno podejmowa� decyzj�, kiedy jest si� zm�czonym. Jutro zastanowimy si�, co dalej. - Jeste� taka kochana! - Obj�� j�, ale w tej samej chwili przypomnia� sobie, gdzie Joss sp�dzi�a ca�y dzie�. - W takim razie opowiedz mi teraz, co za�atwi�a�. Odnalaz�a� swoj� matk�? Potrz�sn�a g�ow� i nape�ni�a fili�anki kaw�. - Umar�a par� lat temu. Dom jest pusty. Nie s�dz�, aby pozosta� jeszcze kto� z rodziny. - Och, Joss... - Ale to nie ma znaczenia, Luk�. Najwa�niejsze, �e zdoby�am o nich troch� informacji. Ona by�a nieszcz�liwa i chora, a jej m�� umar�. Dlatego mnie odda�a. I - doda�a tonem bardziej pogodnym - zostawi�a dla mnie list. Jest pewna kancelaria adwokacka, z kt�r� mam si� skontaktowa�. Kto wie? - parskn�a kr�tkim �miechem. - Mo�e zapisa�a mi jaki� spory maj�tek? * * * - Pani Grant? - John Cornish stan�� przed drzwiami swojego gabinetu i wprowadzi� j� do �rodka. - Prosz� mi wybaczy�, �e musia�a pani czeka�. - Gestem d�oni wskaza� T)om ech 27 jej krzes�o i sam zaj�� miejsce za biurkiem. Przysun�� sobie cienki plastykowy skoroszyt le��cy na blacie, po czym podni�s� wzrok na klientk�; m�czyzna tu� po sze��dziesi�tce, kt�rego �agodny wyraz twarzy pozostawa� w sprzeczno�ci z ciemnym garniturem i nieco sztywnymi manierami. - Czy ma pani przy sobie metryk� urodzenia, �wiadectwo adopcji i akt �lubu? Przykro mi, ale te formalno�ci... Kiwn�a g�ow� i wyj�a dokumenty z torebki. - Skierowa� pani� do mnie Edgar Gower? Przytakn�a bez s�owa. Cornish pokr�ci� g�ow�. - Przyznaj�, �e zastanawia�em si� ju� od dawna, czy skontaktuje si� pani ze mn�. Wie pani, pozosta�o ju� niewiele czasu, tylko dwa lata. - Dwa lata? - Joss, nie mog�c opanowa� napi�cia, przesun�a si� na sam brze�ek krzes�a; bezwiednie mi�tosi�a cienk� sk�r� torebki. -Tak. To osobliwa historia. Ale zanim zaczn�... mo�e napije si� pani kawy? - Gestem wskaza� na tac� le��c� na stoliku pod �cian�. - Ch�tnie, dzi�kuj�. - Rzeczywi�cie potrzebowa�a kawy; zupe�nie zasch�o jej w gardle. Cornish nape�ni� fili�anki, poda� jej jedn�, nast�pnie wr�ci� na swoje miejsce. Do tej pory nie dotkn�� skoroszytu le��cego na biurku ani koperty z dokumentami, kt�r� wr�czy�a mu przed chwil�. - Pani matka, Laura Catherine Duncan, zmar�a 15 lutego 1989 roku. Z Belheddon Hall w Essex przenios�a si� do Francji wiosn� 1984 roku i od tamtej pory dom pozostaje pusty. Jej m�� i pani ojciec, Philip Duncan, zmar� w listopadzie 1963 roku, a jego matka, kt�ra mieszka�a w wiosce niedaleko Belheddon, zmar�a trzy lata temu. Obaj synowie Laury i Philipa, pani bracia, zmarli kolejno w 1953 i 1962 roku. Przykro mi, ale obawiam si�, �e nie �yje ju� teraz nikt z pani bliskich. Joss zagryz�a warg� i przenios�a wzrok ze swego rozm�wcy na fili�ank� kawy. - Laura Duncan zostawi�a dla pani dwa listy - m�wi� dalej Cornish. - Pierwszy napisa�a, jak s�dz�, w momen- 28 T)om ech ??? sfinalizowania adopcji. Drugi otrzyma�em, zanim wyjecha�a z kraju. Zawiera pewne do�� osobliwe zastrze�enia. - Zastrze�enia? - Joss odchrz�kn�a nerwowo. U�miechn�� si�. - Mia�em odda� ten list pod jednym warunkiem: zjawi si� pani w ci�gu siedmiu lat od dnia �mierci Laury, ale z w�asnej inicjatywy, z ch�ci poznania swoich korzeni, a nie dlatego, �e ja pani� odszuka�em. - A gdybym nie skontaktowa�a si� z panem? - W takim przypadku nie odziedziczy�aby pani Belheddon Hall. Zaskoczona znieruchomia�a z otwartymi ustami. - Co pan powiedzia�? - wykrztusi�a po chwili. R�ce trz�s�y si� jej jak w gor�czce. U�miechn�� si�, najwyra�niej zadowolony z wra�enia, jakie wywar�y jego s�owa. - Dom oraz ziemia o powierzchni oko�o dziesi�ciu akr�w nale�� do pani, moja droga. Ta posiad�o�� czeka na pani� od dawna. O ile wiem, wiele rzeczy jest tam nadal nerswo-im miejscu, chocia� to i owo Laura sprzeda�a jeszcze przed wyjazdem z Anglii. - A co by si� sta�o z tym wszystkim, gdybym nie skontaktowa�a si� z panem? - Joss, oszo�omiona, nadal nie w pe�ni pojmowa�a sens tego, co us�ysza�a. - Dom zosta�by sprzedany na licytacji, a uzyskane pieni�dze przekazano by na cele dobroczynne. - Umilk� na moment. - Moja droga, musz� pani� uprzedzi�, �e chocia� zabezpieczono wystarczaj�ce �rodki finansowe na op�acenie podatku spadkowego, brakuje pieni�dzy na dalsze gospodarowanie maj�tkiem. Nie mo�na wykluczy�, �e owa posiad�o�� sprawi pani wi�cej k�opot�w ni� przyjemno�ci. Wspomnia�em ju� o paru zastrze�eniach, z jakimi wi��e si� przej�cie spadku. Ot� nie mo�na z niego zrezygnowa�, chocia� oczywi�cie nikt nie zmusi pani do zamieszkania w tym miejscu. Po drugie: nie wolno sprzeda� Belheddon Hall przed up�ywem siedmiu lat od momentu, kiedy wejdzie tam pani po raz pierwszy. - Wsta�. - Dam pani teraz listy od Laury Duncan i zostawi� pani� sam� na par� minut. T)om ech 29 Prosz� przeczyta� je w spokoju. - U�miechn�� si� przyja�nie i wr�czy� jej dwie koperty. - Gdybym by� potrzebny, znajdzie mnie pani w sekretariacie. Siedzia�a jaki� czas bez ruchu, wpatrzona w koperty. Pierwsza by�a zaadresowana: �Dla mojej c�rki Lydii", na drugiej widnia�o jej obecne imi� i nazwisko - to, kt�re otrzyma�a od przybranych rodzic�w, a wi�c Jocelyn Davies - oraz data: kwiecie� 1984. Wzi�a najpierw list zaadresowany do Lydii i otworzy�a go powoli. W kopercie znalaz�a pojedyncz� kartk� z wypisanym na g�rze adresem: Belheddon Hall, Belheddon, Essex. Kochana Lydio, mam nadziej�, �e pewnego dnia zrozumiesz, dlaczego post�pi�am tak, a nie inaczej. Uwierz mi: nie mia�am wyboru. Kocham Ci�. Zawsze b�d� Ci� kocha�. Oby B�g uczyni� Ci� szcz�liw� i bezpieczn� w domu Twych nowych rodzic�w. Modl� si� o to z ca�ego serca, kochana c�reczko. Niech Ci B�g b�ogos�awi na ka�dym kroku. Nie by�o �adnego podpisu. Joss poczu�a �zy nap�ywaj�ce do oczu. Gor�czkowo poci�gn�a kilkakrotnie nosem i opu�ci�a list na biurko. Up�yn�o par� sekund, zanim otworzy�a drug� kopert�. R�wnie� tu w nag��wku widnia� adres Belheddon Hall, ale ten list by� d�u�szy. Droga Jocelyn, mia�am nie zna� Twojego imienia, ale s� ludzie, kt�rzy dowiaduj� si� r�nych rzeczy, i dzi�ki temu uzyska�am wie�ci o Tobie. Mam nadziej�, �e jeste� szcz�liwa. Kochanie, jestem z Ciebie taka dumna! Wybacz mi, Jocelyn, ale nie jestem w stanie opiera� si� d�u�ej �yczeniom Twego ojca. Brak mi ju� si�. Opuszczam Belheddon ze wszystkimi jego dobrodziejstwami i plagami, ale ta ucieczka powiedzie si� tylko, je�li ust�pi�. Jego �yczeniem by�o, aby Belheddon nale�a�o do Ciebie, tak wi�c musz� da� za wygran�. Fakt, �e czytasz ten list, oznacza, �e jego wola zwyci�y�a. Niech B�g ma Ci� w swojej opiece. Laura Duncan ?? ?>?? ech Zaskoczona przeczyta�a list ponownie. A wi�c to ojciec �yczy� sobie, aby ona odziedziczy�a ten dom. Przypomnia�a sobie samotny gr�b pod d�bem i wolno pokr�ci�a g�ow�. Mniej wi�cej pi�� minut p�niej do gabinetu zajrza� John Cornish. - Czy wszystko w porz�dku? Przytakn�a ruchem g�owy. - Ale to nie takie proste oswoi� si� z tym. Usiad� na swoim krze�le i u�miechn�� si� �yczliwie. - Mog� to sobie wyobrazi�. - Co si� teraz stanie? Wzruszy� wymownie ramionami. - Otrzyma pani ode mnie klucze i zajmie si� nowym domem. - To wszystko? , . - Trzeba jedynie za�atwi� par� drobnych formalno�ci... podpisa� dokumenty i tak dalej. Nic wi�cej. Zawaha�a si�. - M�j m�� ma w�a�nie bardzo powa�ne k�opoty ze swoj� firm�. Okrad� go wsp�lnik. Niewykluczone, �e konieczne b�dzie og�oszenie bankructwa. Stracili�my nasz dom. Czy nie oznacza to jednocze�nie utraty Belheddon? Potrz�sn�� g�ow�. - Przykro mi z powodu tamtej sprawy. Ale Belheddon Hall nale�y do pani, nie do jej m�a. Dop�ki pani sama me zbankrutuje, dom nie zmieni w�a�ciciela. - Mo�emy si� tam wprowadzi� i zamieszka�? Roze�mia� si�. . -Naturalnie. Ale prosz� nie zapomina�, �e dom by� jaki� czas nie zamieszkany. Nie mam poj�cia, w jakim jest teraz stanie. - Stan domu nie ma dla mnie �adnego znaczenia. W sytuacji, w jakiej si� obecnie znale�li�my, ten spadek jest dla nas istnym wybawieniem! - Joss nie posiada�a si� z rado�ci. - Panie Cornish, nie wiem nawet, jak panu dzi�kowa�! U�miechn�� si� promiennie. - Powinna pani by� wdzi�czna swojej matce, pani Grant, nie mnie. T)om ech___________ 31 - I ojcu. - Joss przygryz�a warg�. - Przecie� to on chcia�, abym odziedziczy�a ten dom. Par� minut p�niej do gabinetu wesz�a sekretarka Cor-nisha. W r�ku trzyma�a ma�e metalowe pude�ko, kt�re po�o�y�a ostro�nie na biurku. - O ile sobie dobrze przypominam, ka�dy z tych kluczy jest pieczo�owicie oznaczony i opisany. - John Cornish przesun�� je w stron� Joss. - Ale w razie jakichkolwiek problem�w prosz� da� mi natychmiast zna�. Opu�ci�a wzrok na pude�ko. - To w�a�nie one? U�miechn�� si� najwyra�niej zadowolony. - Owszem. - I dom nale�y do mnie? - Dom jest pani w�asno�ci�, mo�e pani tam robi�, co tylko zechce, uwzgl�dniaj�c oczywi�cie zastrze�enia zawarte w umowie. - Wsta� i wyci�gn�� r�k�. - Gratuluj� serdecznie, pani Grant. �ycz� pani i jej m�owi wiele szcz�cia w odziedziczonej posiad�o�ci. ^Rozdzia� 4 -i7Vie mog� w to uwierzy�! Takie rzeczy zdarzaj� si� tylko w filmach! - Lyn Davies siedzia�a naprzeciw swojej przybranej siostry przy ma�ym kuchennym stoliku. W je] oczach malowa�a si� zazdro��. . Joss wyci�gn�a r�ce do Toma, kt�ry bawi� si� u jej st�p, i posadzi�a go sobie na kolanach. - Ja te� nie mog� jeszcze w to uwierzy�. Ale przynajmniej mamy rekompensat� za strat� tego mieszkania.- dowiod�a wzrokiem po kuchni. - To si� nazywa: spa�� na cztery �apy! - mrukn�a naburmuszona Lyn. - Opowiedzia�a� ju� o tym rodzicom? - Dwa lata m�odsza od Joss, zosta�a pocz�ta juz po jej adopcji; pi�� lat po tym, jak lekarze poinformowali Alice, ze nigdy nie b�dzie mog�a mie� w�asnych dzieci. Lyn - kr�pa silnie zbudowana, o kr�tkich k�dzierzawych blond w�osach i szarych oczach - nie by�a w og�le podobna do Joss, nikt zreszt� nie bra� ich nigdy za siostry. Joss kiwn�a g�ow�. . - Zadzwoni�am do nich wczoraj wieczorem. Dla nich to brzmi jak pi�kna bajka. Wiesz, pocz�tkowo mama martwi�a si� troch�, �e poszukuj�c prawdziwych rodzic�w mog� prze�y� rozczarowanie; mimo to by�a dla mnie wspania�a. -Zerkn�a na Lyn. - 1 nie mia�a nic przeciw moim planom. - Jasne, �e mia�a! - Lyn si�gn�a po dzbanek i nala�a sobie kolejn� fili�ank� mocnej czarnej kawy. - Bardzo si� tym gryz�a, ba�a si�, �e odnajdziesz inn� rodzin� i zapomnisz o niej i o tacie. T)om ech 33 - Niemo�liwe! - Joss by�a najwyra�niej wstrz��ni�ta. -Nie mog�a tak my�le�! Nie wierz� ci! Tylko dra�nisz si� ze mn�. Nie r�b tego! - Odetchn�a g��boko. - Jeste� pewna, �e mo�esz jutro zaopiekowa� si� Tomem? - Przytuli�a synka. - Luk� i ja mo�emy wzi�� go ze sob�... Lyn potrz�sn�a g�ow�. - Nie, zajm� si� nim. Tylko by wam przeszkadza�, kiedy b�dziecie mierzy� okna na zas�ony lub szykowa� co� innego. - Zerkn�a na twarz Joss i doda�a czym pr�dzej: - Ju� dobrze, przepraszam. Nie chcia�am ci� zmartwi�. Przecie� wiem, �e nie macie teraz pieni�dzy na takie rzeczy jak zas�ony. Jed�cie we dwoje, ty i Luk�, sp�d�cie ten dzie� jak najprzyjemniej. Jemu to dobrze zrobi, je�li oderwie si� cho�by na troch� od tego ca�ego ba�aganu z �Henderson & Grant". A mama i ja ch�tnie zaopiekujemy si� Tomem! * * * Auto prowadzi� Luk�. Jego przystojna, sympatyczna twarz zdradza�a g��bok� trosk� i zm�czenie wywo�ane brakiem snu. Joss wyci�gn�a r�k�, musn�a jego d�o�. - Odpr� si�, na pewno ci si� spodoba. - Jeste� tego pewna?^- Spojrza� na ni� i u�miechn�� si� po chwili. - Tak, masz racj�. Je�li dach oka�e si� szczelny, a ogr�d na tyle du�y, aby m�c tam uprawia� warzywa, b�d� zadowolony. Bez wzgl�du na wygl�d domu. Ostatnie tygodnie by�y koszmarnym ci�giem spotka� z prawnikami, szefami banku i policjantami, jak r�wnie� z wierzycielami i ksi�gowymi. Te w�a�nie rozmowy wype�ni�y ca�y czas Luke'a, na kt�rego oczach analizowano wszystkie aspekty dzia�alno�ci rirmy, b�d�cej dot�d ca�ym jego �yciem. Na szcz�cie nie og�oszono bankructwa, ale nie by�a te� �adn� pociech� wiadomo��, �e Barry Henderson jest teraz poszukiwany przez Interpol. Gorycz zdrady pope�nionej przez Barry'ego pozosta�a w ustach Luke'a na d�ugo, a �wiadomo�� nieuniknionej utraty mieszkania w zajmowanym dotychczas domku nie pozwoli�a mu cieszy� si� w pe�ni nieoczekiwanym spadkiem, cho� ten przynajmniej na razie zapewnia� im dach nad g�ow� i dawa� czas do namys�u, mogli wi�c zastanowi� si� spokojnie, co robi� dalej. 3. Dom ech 34 TDorn ec� Zatrzymali si� przed sklepem. - Mo�e chcesz wej�� i przedstawi� si�? - zaproponowa� Luk�. - Jako nowa w�a�cicielka dworu. Joss wzruszy�a ramionami. - I co mia�abym powiedzie�? - Prawd�. Musisz im powiedzie�, Joss. Przecie� tu mie�ci si� tak�e urz�d pocztowy. Nied�ugo zaczn� otrzymywa� listy dla nas. No, id� ju�. Dostarcz im tematu do plotek. -Wysiad� z samochodu. Wiatr by� zimny, przenika� przez ubranie, jak w�ciek�y pies szarpa� ga��ziami pobliskiego jesionu, zrywaj�c z nich resztki li�ci. Joss ruszy�a za m�em. Ju� przy pierwszym porywie wichury, kt�ra rozwichrzy�a jej w�osy i zaatakowa�a oczy, postawi�a ko�nierz kurtki. W sklepie nie by�o nikogo. Stali tak, wodz�c doko�a wzrokiem i rozkoszuj�c si� mieszanin� zapach�w sera, szynki i w�dlin, jak r�wnie� cisz�, mi�� dla ucha po wyciu wiatru na zewn�trz. Dopiero po chwili z tylnej cz�ci sklepu wy�oni�a si� w�a�cicielka. - Witam drogich pa�stwa. Czym mog� s�u�y�? - Spojrza�a na Joss. - Och, to pani by�a tamtego dnia, pyta�a o Hall. I jak, znalaz�a pani Mary Sutton? Joss potrz�sn�a g�ow�. - Puka�am tam, ale w domu nie by�o nikogo. Ale za to przed ko�cio�em spotka�am proboszcza i dosta�am od niego adres jego poprzednika, kt�ry zna� Duncan�w. - Ach, tak. - Kobieta przechyli�a g�ow� na bok. - A pani, jak wida�, jest szczeg�lnie zainteresowana tym Belheddon Hall, nieprawda�? - Jej oczy roziskrzy�y si� ciekawo�ci�. Joss us�ysza�a za sob� cichy chichot Luke'a. Ukradkiem nast�pi�a mu na but, po czym z u�miechem wyci�gn�a r�k�. -My�l�, �e powinnam si� przedstawi�. Jestem Joss Grant, a to m�j m�� Luk�. Wygl�da na to, �e zamieszkamy tu, przynajmniej na razie. Laura i Philip Duncan byli moimi rodzicami. Kiedy si� urodzi�am, oddali mnie do adopcji, ale teraz okaza�o si�, �e zostawili mi w spadku sw�j dom. Kobieta patrzy�a na ni� oniemia�a ze zdumienia. - Co� podobnego! - zawo�a�a wreszcie. - O Bo�e! Taka wielka posiad�o��! - Wbrew oczekiwaniom Joss nie okaza�a T)om ecR 35 rado�ci; wydawa�a si� raczej przera�ona. - Nie b�dzie pani mog�a tam mieszka�! To