5585
Szczegóły |
Tytuł |
5585 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5585 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5585 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5585 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT N. STEPHENSON
dotyk jedwabiu
Henry uskoczy� w w�sk� uliczk� mi�dzy budynkami i
westchn�� g�o�no. Reksowie s� dzisiaj mniej przyja�ni,
pomy�la�, ci�gn�c kanister ze swoimi rzeczami w g��b zau�ka.
Halogeny �cie�ki i zawsze czujne oczy Systemu zosta�y z
ty�u. Musia� d�wiga� kanister, poniewa� kilka dni wcze�niej
wyj�� z niego baterie, by zasila� w�asny organizm. Kanister nie
by� ci�ki, ale niepor�czny. Spod ziemi by�o s�ycha�
przyt�umione dudnienie - odg�osy podziemnego ruchu i
pracuj�cych pe�n� par� maszyn. Zapach �wie�ych odpadk�w,
kt�re zbiera�y si� w zau�ku, by� ca�kiem przyjemny. Henry
skierowa� si� ku swojemu legowisku.
- Uwa�aj! - zawo�a� g�os z do�u.
Henry pochyli� g�ow�, rozgl�daj�c si� w mroku.
- Kto tam? - warkn�� os�aniaj�c kanister przed intruzem.
- Nie twoja sprawa, w��cz�go!
Dostrzeg� m�od� kobiet�, kt�ra przygl�da�a mu si� z
dziwnym b�yskiem w oku. Chwyci� kanister i ruszy� w g��b
uliczki staraj�c si� j� wymin��.
- Lepiej nie zostawaj tutaj zbyt d�ugo - sykn��. - Obcy z
ch�ci� skosztuj� troch� �wie�ego cia�a.
- Zaczekaj! - krzykn�a. - Masz jak�� kryj�wk� na noc? -
W jej g�osie pobrzmiewa� l�k.
- Nie wygl�dasz na kogo� bezradnego - odpar� Henry
uwa�aj�c, by kanister nie znalaz� si� pomi�dzy nim a
dziewczyn�. Ca�y jego maj�tek by� w tej zespawanej metalowej
skrzynce. Wszystko, czego potrzebowa� do �ycia.
- Nie jestem bezradna, ale nie mam pieni�dzy i nie mam
gdzie spa� dzi� w nocy. - Dziewczyna podnios�a si�. Stan�a
blisko niego i w p�mroku dostrzeg� b�ysk soczewek w
miejscu, gdzie powinny by� oczy.
- Jeste� patrzycielk�? - zapyta�, wycofuj�c si� powoli.
- By�am. Zwolniono mnie dzisiaj rano. Nie by�o mnie sta�
na nowoczesne wyposa�enie. - Odsun�a si� od �ciany i
stan�a w blasku ulicznej latarni.
M�oda, najwy�ej sze��dziesi�t operacji, pomy�la� Henry.
Ubrana typowo z odrobin� ekstrawagancji w postaci
metalowego naszyjnika. Zastanawia� si� przez chwil�.
Musia�by mie� pewno��, zanim zaproponowa�by pomoc.
Chocia� w�a�ciwie nie obchodzi�o go, co dziewczyna tutaj
robi. Chcia� tylko dosta� si� do swojego legowiska, zanim
zaczn� schodzi� si� inni bezdomni i wybuchn� cowieczorne
k��tnie o miejsce do spania.
Podesz�a bli�ej.
- Nic ci nie zrobi�. - Wyci�gn�a r�ce. - Potrzebuj� tylko
miejsca na noc. - U�miechn�a si�, ale Henry widzia�, �e
u�miech by� fa�szywy. Ostatnimi czasy potrafi� przejrze� na
wylot wszystkie sztuczki Systemu. - Mog� nawet sprawi�, �e
ta noc b�dzie dla ciebie przyjemniejsza. - Pochyli�a g�ow�.
Soczewki b�ysn�y w ciemno�ciach.
- Jestem za stary na korzystanie z cia�a - warkn�� Henry -
i nie mam dla ciebie �adnego miejsca na noc. Nawet gdybym
mia�, nie pozwoli�bym ci zosta� ze mn�. Obdarliby mnie
�ywcem ze sk�ry za spanie z patrzycielk�. Nawet je�li w�a�nie
j� zdemobilizowano.
Odwr�ci� si�, d�wign�� ci�ki kanister i ponownie ruszy� w
g��b alejki szuraj�c nogami. By� ciekaw, co obserwowa�a w
ramach swoich obowi�zk�w. Czy wypatrywa�a Reks�w, czy
te� by�a tylko rejestratork� przyjemno�ci cielesnych.
Cokolwiek robi�a, teraz by�a niczym. Zwolnienie ze s�u�by
by�o na ca�e �ycie, chyba �e mia�o si� autentyczne cia�o.
Wtedy mo�na by�o dosta� si� do przemys�u rozrywkowego.
- Prosz�! - krzykn�a dziewczyna zabiegaj�c mu drog�. -
Prosz� - powt�rzy�a cicho. - Nie mam dok�d p�j��.
- Nie - odpar� stanowczo, wymijaj�c j�. Pomy�la� o
swoim legowisku na ko�cu alejki. By�o tam miejsce tylko na
jedn� osob� i kanister. Wcze�niej na swoim zdezelowanym
sprz�cie z�apa� fragment wiadomo�ci sieciowych; na noc
zapowiadano deszcze kryszta��w. Musia� si� schowa�, i to
szybko. Nienawidzi� kryszta�owych deszcz�w.
Dziewczyna zacz�a p�aka�. Henry s�ysza� jej �kanie
odbijaj�ce si� echem po pustym zau�ku. Zwolni� kroku i
upu�ci� kanister na ziemi�. Przypomnia� sobie pierwszy raz,
kiedy musia� szuka� noclegu, i trwaj�ce ca�� noc ataki
ulicznych rzezimieszk�w, pr�buj�cych obrabowa� go z
cz�ci. Obejrza� si� za siebie; dziewczyna siedzia�a w kucki na
�rodku alejki, z g�ow� mi�dzy kolanami. Jaka ona drobna,
zdziwi� si�. Wsun�� d�o� do kieszeni na piersi. Jego czas
dobiega� ko�ca i czu�, �e �ycie na ulicy odebra�o mu
wra�liwo��. Spojrza� na dziewczyn�. Jej zachowanie
wydawa�o si� szczere.
- W porz�dku, dziewczyno - hukn��. - Tylko na t� jedn�
noc, a potem poszukasz sobie innego miejsca. - Mia� ca��
noc na podj�cie decyzji. By�a s�ug� Systemu, Anty czy
Jedwabiem?
Dziewczyna poderwa�a si�.
- Dzi�kuj� - zawo�a�a podbiegaj�c do Henry'ego. -
Sprawi�, �e noc b�dzie dla ciebie...
- Ju� ci m�wi�em. Jestem na to za stary i po prostu si� z
tego ciesz. - Odwr�ci� si� i ruszy� przed siebie, ale zatrzyma�
si� w p� kroku. - Mo�esz pom�c mi z tym.
Skin�a g�ow� i chwyci�a kanister z jednej strony, podczas
gdy Henry trzyma� z drugiej. Ruszyli w p�mrok, pod
uwa�nym spojrzeniem jasnego roju dominuj�cego na nocnym
niebie. Henry zna� legend� dotycz�c� tego zjawiska, ale nie
potrafi� powiedzie�, ile by�o w niej prawdy. Mia� swoj� w�asn�
wersj�. Poklepa� si� dla pewno�ci po kieszeni na piersi i
zacisn�� d�o� na uchwycie kanistra. Mia� nadziej�, �e
dziewczyna nie jest s�ug� Obcych. Ju� dawno nikomu nie
pomaga�.
- �pisz od �ciany - powiedzia�, wsuwaj�c kanister do
kryj�wki znajduj�cej si� w zag��bieniu w murze. Nad wej�ciem
wisia� po�amany znak drogi ewakuacyjnej. Otworzy� kanister i
wyci�gn�� podniszczony koc elektryczny. - Przykryj si� tym
na wypadek, gdyby Obcy mieli skanowa� teren.
- Obcy... - powt�rzy�a, bior�c koc. - Kim s� ci Obcy?
- Nikim, kogo chcia�aby� spotka�. - Delikatnie wepchn��
j� do �rodka. - No ju�, siadaj. - Pr�bowa� usadowi� si� obok
niej, ale by�o to trudne ze wzgl�du na ciasnot�. - Po�arliby
tak� m�od� istot� jak ty, gdyby tylko poczuli tw�j zapach.
Dziewczyna milcza�a przez chwil�; Henry s�ysza� klikanie
jej oddechu.
- Dzi�kuj� - wyszepta�a.
- Nie dzi�kuj mi tak szybko, dziewczyno. - Wepchn�� si�
g��biej do ciasnej przestrzeni. - Dzi� w nocy b�dzie zimno jak
diabli i inni bezdomni b�d� szukali miejsca na nocleg, gdy
tylko przyjdzie deszcz. - Zerkn�� na przykryt� kocem
dziewczyn�. - Je�li zacznie si� walka, lepiej wracaj na �cie�k�.
- Wskaza� swoje oczy, kiedy podnios�a wzrok. - I nie
ods�aniaj tych soczewek. Wystarczy jedno ukradkowe
spojrzenie i zostan� z ciebie tylko cz�ci, dziewczyno.
Rozumiesz? Cz�ci.
Da�a znak, �e rozumie, i zakopa�a si� g��biej w koc. Wida�
by�o tylko czubek jej g�owy, a w mroku ciemne w�osy nie
r�ni�y si� niczym od cienia. Henry przyci�gn�� kanister bli�ej
siebie, �eby zrobi� jej wi�cej miejsca.
- Jeste� z Systemu? - zapyta�.
Dziewczyna nie odpowiedzia�a, ale wyczu�, �e
zesztywnia�a lekko. U�miechn�� si�. To by�a ca�a odpowied�,
jakiej potrzebowa�.
Deszcz kryszta��w run�� z nieba. Trzask spadaj�cych
od�amk�w zag�uszy� wszystkie inne odg�osy. Przez kilka minut
Henry siedzia�, pr�buj�c schowa� si� przed opadem. Kilka
kryszta��w przebi�o materia� pikowanego metalem p�aszcza i
Henry poczu�, jak od�amki wbijaj� mu si� w cia�o pod g�st�,
zmierzwion� brod�. Ci�ki deszcz, pomy�la�. Spojrza� na
dziewczyn�. Mia� nadziej�, �e tylko deszcz b�dzie ci�ki tej
nocy. Potrz�sn�� g�ow� na my�l o tym, �e zwi�za� si� z
patrzycielk�, �e narazi� si� na niebezpiecze�stwo, ale taka by�a
jego rola w porz�dku rzeczy. Takie by�o jego powo�anie.
Deszcz kryszta��w usta� r�wnie szybko, jak si� zacz��, i w
uliczce zapanowa�a cisza. Z oddali Henry s�ysza� odg�osy
krok�w i chrz�st kryszta��w pod czyimi� stopami. Obcy?
Henry znieruchomia�. Odg�osy st�kni�� wskazywa�y mu, �e
byli to tylko powracaj�cy bezdomni.
- Hej! Henry! - Kto� zatrzyma� si� przed wej�ciem do
kryj�wki. - Widzia�e� tu mo�e m�od� dziewczyn�? W
dziewi��dziesi�ciu procentach sk�ada si� z cia�a. - M�czyzna
o wielkiej, pokrytej bliznami twarzy zajrza� do wn�trza
legowiska. Z boku g�owy zwisa�y mu resztki okablowania
neuralnego, a w pustym oczodole straszy�y obna�one tkanki.
- Jak to? - sapn�� Henry, maj�c nadziej�, �e w�osy
dziewczyny nie s� widoczne spod koca.
- Szef Systemu wyznaczy� za ni� nagrod� i ja i Sniffy
chcemy si� za�apa�. Podobno ca�kowicie zrekonstruowana.
Wi�c jak, widzia�e� j�, cz�owieku?
Henry zmieni� pozycj�, opieraj�c si� mocniej o
dziewczyn�, �eby sprawia� wra�enie, �e jest sam w kryj�wce.
- Nikogo nie widzia�em, a teraz spadaj - warkn��.
- Przyty�e�, Henry? Czy te� masz tam kogo� z sob�? -
M�czyzna zrobi� ruch, jakby chcia� zerwa� koc.
Henry z�apa� go za r�k�.
- Mam tu �obuziaka - wyszepta�.
- My�la�em, �e nie dajesz sobie rady z przer�bk�. -
W��cz�ga si� za�mia�. By� to szorstki, nieprzyjazny d�wi�k. -
Te ma�e �miecie nie wykrzesa�yby z ciebie iskry.
- Wystarczy, w nocy b�dzie zimno - sykn�� Henry. - A
teraz id� i zostaw mnie w spokoju.
- C�, gdyby� zobaczy� uciekaj�c� dziewczyn�, to lepiej
zejd� jej z drogi. - M�czyzna znowu si� za�mia� i wycofa� z
kryj�wki. - Rozwali�a, zdaje si�, dw�ch Reks�w i zniszczy�a
multikryszta�. - Z tymi s�owami znikn�� i Henry s�ysza� tylko
zgrzyt i chrz�st kryszta��w pod ci�kimi butami.
Przez kilka minut siedzia� nieruchomo, nas�uchuj�c.
S�ysza� oddech dziewczyny.
- W porz�dku, ju� ich nie ma - szturchn�� j� �okciem.
- Dzi�ki. - Popatrzy�a na niego zal�kniona.
- To o tobie m�wi� Hammer?
Nie odsun�� si�, kiedy przeci�gn�a si�, �eby
rozprostowa� ko�ci.
Spojrza�a na niego, a jej soczewki zal�ni�y w s�abym
�wietle z ulicy.
- Chcesz sam zgarn�� nagrod�?
Henry poczu�, jak co� twardego wbija mu si� w bok.
Min�a pe�na napi�cia chwila, zanim odpowiedzia�:
- Ju� ci m�wi�em, dziewczyno, jestem za stary. Nikt nie
zrobi mi rekonstrukcji bez wzgl�du na to, ile b�d� mia�
kredyt�w.
Ostrze odsun�o si� od jego boku. Tylko tego
potrzebowa�, �eby za�atwi�a go w jego w�asnej kryj�wce.
Pomy�la� o szumie, jakiego narobiliby Obcy, gdyby
dowiedzieli si�, co nosi w swoim kanistrze. Popatrzy� na
dziewczyn� i pomy�la� o tym, komu przeka�e ca�� swoj�
wiedz�. Jego czas dobiega� ko�ca.
Dziewczyna pr�bowa�a wydosta� si� z legowiska, ale
Henry przycisn�� j� do �ciany w�asnym ci�arem i mog�a tylko
j�kn�� na znak protestu.
- Wypu�� mnie st�d! - wydusi�a wci�� si� z nim mocuj�c.
- Czy to prawda, �e za�atwi�a� paru Reks�w i rozwali�a�
multikryszta�? - Dla bezpiecze�stwa odsun�� si� od niej
troch�.
Przesta�a si� si�owa� i odetchn�a g��boko.
- Prawda. A teraz przesuniesz si�, czy ciebie te� mam
za�atwi�?
- Dlaczego? Dlaczego mia�aby� zabija� Reks�w?
Multikryszta�, rozumiem, ale Reksowie? - Potrz�sn�� g�ow� i
zagwizda� cicho. - To jak proszenie si� o recykling.
Dziewczyna ponownie przycisn�a twardy przedmiot do
jego boku.
- Sam nie jeste� za stary na recykling, Henry - burkn�a.
- Uk�ujesz mnie i krzykn� na ca�� sie�, dziewczyno. -
Zachichota�. Wiedzia�, �e jego po��czenie sieciowe by�o w tak
kiepskim stanie, i� pewnie by nie zadzia�a�o. - Zanim zd��ysz
odepchn�� mnie na tyle, �eby si� wydosta�, Hammer i Sniffy
ju� tu b�d�. - Odsun�� si� jeszcze troch� od ostrza.
Sp�dzi� dwadzie�cia lat walcz�c z przeciwnikami Systemu.
Nieustannie rosn�cy w si�� ekstremi�ci, Jedwabie i
Antyjedwabie, przeciwstawiali si� prawu, zaburzali porz�dek.
To uczyni�o z niego twardego m�czyzn�. Idealnie
przygotowa�o go do jego obecnej roli.
Nast�pi�a d�uga cisza, gdy dziewczyna zastanawia�a si�, co
mo�e zrobi�. Wed�ug Henry'ego nie mia�a zbyt wiele
mo�liwo�ci. Nie przyciska�a ju� ostrza do jego boku i
przesta�a si� wierci�.
- Masz jakie� imi�, dziewczyno? - Henry przerwa� cisz�.
- Nie mog� wci�� nazywa� ci� dziewczyn�.
- Tasha - szepn�a.
- Nie zwolniono ci� ze s�u�by, prawda? - Dawny umys�
Henry'ego zaczyna� sk�ada� fragmenty informacji, przegl�da�
stare pliki danych.
- Nie. - Odwr�ci�a g�ow�.
Henry przypomnia� sobie swoje �ycie na �cie�kach,
walk�, przes�uchania i bezsensowne decyzje o recyklingu.
- Niech zgadn�, dlaczego za�atwi�a� tych Reks�w -
powiedzia� cicho, maj�c nadziej�, �e jego s�owa nie zabrzmia�y
gro�nie.
- Za�atwi�am ich, bo musia�am!
By�a szybka, ale Henry nie by� na tyle stary, by nie
zauwa�y� b�ysku ostrza, kt�rym pr�bowa�a d�gn�� go w ty�
g�owy. Chwyci� jej r�k� i przytrzyma� niczym Jedwabia na
�ciernisku. Pr�bowa�a, ale nie by�a w stanie zerwa� jego
uchwytu. Rozpozna� narz�dzie, kt�re trzyma�a. By�a to d�uga
ostra ig�a do recyklingu.
- Jestem stary, dziewczyno, ale nie zawsze by�em taki. -
Henry drug� r�k� odebra� jej ig��.
- Pu�� mnie! Nie rozumiesz, nie mo�esz...
- Jeste� Wiern� albo Anty - powiedzia� spokojnie.
- Sk�d...
- By�em kiedy� Reksem. - Pu�ci� jej r�k�. Wcisn�a si�
g��biej w k�t legowiska. - Naszyjnik zakrywa wywrotowy
procesor, nieprawda�?
- Nie r�b mi nic z�ego, prosz�, nie r�b mi nic z�ego -
zacz�a skamle�.
Henry schowa� ig�� do kieszeni p�aszcza. Za�mia� si�.
- By�em Reksem, Tasha, ale teraz jestem tylko starym
w��cz�g�. - Dotkn�� boku g�owy. - Wypalili mi zwoje, kiedy
odszed�em ze s�u�by. Interfejs sieciowy r�wnie�, tylko
kryszta� jeszcze czasem nadaje.
- Ale...
- Par� funkcji wci�� jest dost�pnych, wi�c mog� si�
obroni� w razie potrzeby - przerwa� Tashy, kt�ra masowa�a
obola�y nadgarstek. - Dowiedzieli si�, kim jeste� i namierzyli
do recyklingu, dlatego zlikwidowa�a� tych Reks�w.
- Multikryszta� wykry� mnie podczas rutynowej kontroli,
musia� wychwyci� sygna� wywrotowego procesora. -
Dotkn�a naszyjnika. - To powiedzia�o Reksom, �e jestem
Anty. - Spojrza�a na Henry'ego. - Dzia�a�am te� w obronie
w�asnej.
- St�d w�a�nie masz t� ig��?
- Jeden z Reks�w chcia� mnie podda� recyklingowi od
razu na ulicy. - W jej g�osie by�o napi�cie. - Przechodnie po
prostu stan�li i si� gapili. Nikt nie podszed� zapyta�, co si�
dzieje.
- Tak, niestety, wygl�da dzisiejszy �wiat. - Henry pokiwa�
g�ow�. - Ka�dy woli si� nie wtr�ca�, je�li sprawa nie dotyczy
jego samego. Programowanie Systemu wywiera czasem taki
skutek.
Robi�o si� zimno i welon czarnych chmur przes�oni� niebo,
r�j znikn�� i jego s�aby blask przesta� by� widoczny. W zau�ku
zapanowa�a ca�kowita ciemno��.
- Powinna� bezpiecznie przetrwa� tutaj do rana. - Henry
szczelniej otuli� si� p�aszczem. Znowu poczu� si� gorzej. Musi
przekaza� dane nast�pcy. Nied�ugo, pomy�la�. Nied�ugo.
- Nie doniesiesz na mnie? - zapyta�a Tasha.
- Nie donios�, a je�li b�dziesz mia�a szcz�cie, to
zastanowi� si� nad pokazaniem ci czego� wa�nego.
- Czego?
- Rano, dziewczyno, rano. Teraz czas spa�, musimy
wsta� z pierwszym brzaskiem, bo inaczej czy�ciciele zgarn�
nas i przerobi� na pulp�.
Henry zamkn�� oczy; Tasha wierci�a si� jeszcze przez
chwil�, ale potem znieruchomia�a. Musia�by si� przesun��,
�eby umo�liwi� jej wyj�cie, ale dla jej bezpiecze�stwa nie
zamierza� tego robi�. Zanim zapad� si� w otch�a� snu, us�ysza�
jeszcze g��boki oddech dziewczyny i cichy szum jej
procesor�w.
Wczesne godziny poranka by�y ponure. Zamiatarki
posuwa�y si� w g��b uliczki, usuwaj�c zwa�y kryszta��w z
wieczornego deszczu. Za nimi sz�y maszyny czyszcz�ce,
zgarniaj�c �mieci i �pi�cych jeszcze w��cz�g�w. Us�ysza�
cichy krzyk zag�uszony zaraz szumem zbli�aj�cych si�
maszyn.
Henry pomy�la� o swoim �yciu na �cie�kach. Straci� ju�
rachub�, ilu Wiernych podda� recyklingowi przez te lata, ale
widok ich twarzy wci�� za�mieca� mu umys�. Szeroko otwarte
oczy, gdy ig�a wsuwa�a si� do rdzenia pami�ci z ty�u g�owy.
Ciemny p�yn kapi�cy z nosa i sztywno�� twarzy, gdy robota
dobiega�a ko�ca. Teraz by� ju� zdemobilizowany,
wyczyszczony i zna� z pierwszej r�ki prawd� o Jedwabiach i
b��dne pogl�dy Antyjedwabi�w. Spojrza� na dziewczyn� i
wiedzia�, �e musi jej pom�c. Nie tylko pom�c unikn��
recyklingu, lecz tak�e wyrwa� si� z okow�w b��dnego
my�lenia. By� stary. Dotkn�� swojej piersi. Ju� czas.
- Chod�, dziewczyno, musimy rusza�. - Obudzi� j�
szturchni�ciem.
Tasha drgn�a, a czarne dyski jej soczewek zal�ni�y w
porannym �wietle.
- Zauwa�� mnie Reksowie...
- Za�� to. - Henry poda� jej os�on� ultrafioletow�, kt�r�
wyci�gn�� z kanistra. - Zakryje ci twarz i oczy. Za�� te� to. -
Wyj�� wytart� i brudn� opo�cz�. - Lepiej, �eby� wygl�da�a
jak jedna z nas, dop�ki nie oddalimy si� od patroli.
- Dok�d idziemy? - Owin�a si� opo�cz� i za�o�y�a
mask�. Naci�gn�a kaptur na g�ow� i schowa�a pod nim
w�osy.
Henry u�miechn�� si�.
- Do Jedwabi�w.
- Nigdy! Zabij� mnie!
- B�d� musia� przekona� ci� w drodze. - Za�mia� si�
cicho i podni�s� d�o�, �eby powstrzyma� dalsze protesty. -
Um�wmy si� tak, dziewczyno. Ja ochroni� ci� przed
Reksami, ale ty wys�uchasz tego, co mam do powiedzenia.
Tasha wygl�da�a na zaniepokojon�, ale po chwili
zastanowienia skin�a g�ow�.
Wyszli na s�o�ce dnia i po�r�d g�stniej�cych t�um�w
ruszyli w podr� ku kra�com miasta. W oddali by�o wida� -
wystaj�ce ponad kolorowe, pozbawione okien budynki - trzy
kamienne kolumny bramy, za kt�r� rozci�ga�a si� dzicz i gdzie
nie si�ga�a w�adza zawsze czujnego Systemu. Chocia� brama
by�a niestrze�ona, Reksowie cz�sto przeprowadzali
wyrywkowe kontrole w poszukiwaniu wywrotowych chip�w.
Te tak zwane wyrywkowe kontrole by�y zazwyczaj �miertelnie
dok�adne.
Mieszka�cy miasta mijali Henry'ego i Tash�, staraj�c si�
obchodzi� ich szerokim �ukiem. �cie�ka by�a szerok� alej�
wij�c� si� przez miasto, wypolerowana kamienna
powierzchnia odbija�a kolory ubra� mieszka�c�w. Prowadzi�a
do bramy, ale przed dotarciem do celu Henry i Tasha musieli
jeszcze min�� wiele skrzy�owa�.
Niekt�rzy przechodnie, widz�c ich, mruczeli pod nosem
przekle�stwa i wyzwiska. Henry ignorowa� to, z pochylon�
g�ow� d�wigaj�c sw�j kanister.
- Schyl g�ow�, dziewczyno - wysycza�, kiedy Tasha
chcia�a odpowiedzie� na czyj�� zaczepk�. - Nie zwracaj na
nich uwagi, a zostawi� ci� w spokoju.
Tasha pos�usznie pochyli�a g�ow� drepcz�c obok
Henry'ego. Powietrze przepe�nia� intensywny zapach
najnowszych perfum i szmer rozm�w.
- Hej, wy! - zawo�a� g�os z pobliskiej bramy.
- Id� dalej. - Henry przyspieszy� kroku.
- Zatrzymaj si�, w��cz�go! - zawo�a� g�os ponownie.
K�tem oka Henry spostrzeg�, �e by� to samotny Reks, za
kt�rym posuwa� si� niewielki multikryszta�. W lustrzanych
oczkach multikryszta�u odbija�y si� twarze przechodni�w i
�ciany pobliskich budynk�w. Henry wiedzia�, �e partner
Reksa stoi niedaleko z ig�� w jednej r�ce i blasterem w drugiej.
- Nie odzywaj si�, bez wzgl�du na to, co zrobi - rzuci�
zduszonym szeptem Henry i odwr�ci� si� do Reksa. - O co
chodzi?! - krzykn��.
Reks podszed� bli�ej i spojrza� na Tash�.
- Masz teraz lokaja, Henry? - zapyta�.
Henry rozpozna� Reksa, jego g�upkowaty u�miech, cienki,
spiczasty nos i oczy zm�czone ci�g�ym analizowaniem
danych. By� przez niego wielokrotnie przes�uchiwany. Sp�dzi�
z nim wiele czasu. Lepiej nie okazywa�, �e go rozpozna�em,
pomy�la�. W ka�dym razie jeszcze nie teraz.
Reks kopn�� Tash� w kostk�. J�kn�a, ale nic nie
powiedzia�a.
- Masz jakie� imi�, malutki? - Reks gestem przywo�a�
partnera z przeciwleg�ej strony �cie�ki.
- Usuni�to mu syntezator mowy, nie mo�e odpowiedzie�.
Spieszy si� nam. Dlaczego nas zatrzymali�cie?
- Szukamy terrorystki. - Reks pr�bowa� przyjrze� si�
twarzy Tashy pod mask�. - Antyjedwabia.
- Dziewczyny. Patrzycielki zbudowanej z cia�a - doda�
drugi oficer, do��czaj�c do swojego towarzysza. Spojrza� na
kanister Henry'ego. - Otw�rz to! - poleci� ostrym tonem.
Henry nigdy wcze�niej go nie widzia�. Musia� by� nowy.
Pierwszy Reks u�miechn�� si�.
- Nie ma sensu otwiera� - powiedzia�. - Facet by� kiedy�
Reksem, ma tam tylko stary mundur, album ze zdj�ciami ze
s�u�by i par� bezu�ytecznych baterii. - Spojrza� na
Henry'ego. - Czy nie tak, stary?
- Mam te� troch� cennych rzeczy - obruszy� si� Henry. -
Rzeczy osobiste, troch� skarb�w...
- Tak, oczywi�cie, Henry - zgodzi� si� pierwszy Reks
zm�czonym g�osem. - A tw�j przyjaciel ma co�?
Tasha potrz�sn�a g�ow�.
- Sk�d go zdemobilizowano? - Rex patrzy� na Tash�, ale
m�wi� do Henry'ego.
Henry zastanowi� si� szybko.
- By� chyba technikiem d�wi�kowym, ale nie m�wi i
trudno z nim doj�� do �adu. Zabrali mu syntezator mowy.
Musia� by� t�umaczem czy czym� takim... - doda� powoli,
niepewnie. - Czy mo�emy ju� i��?
- Zdejmij mask� - poleci� drugi Reks Tashy.
Tasha odsun�a si�.
- Nie mo�e. - Henry westchn��. - Ma uszkodzon� twarz.
Nie wygl�da to najlepiej.
- Powiedzia�em, �eby� zdj�� mask� - warkn�� drugi Reks,
chwytaj�c Tash� za rami�. Dziewczyna upu�ci�a kanister,
kt�ry uderzy� o ziemi� z g�o�nym hukiem. Wieko otworzy�o
si� i ze �rodka wysypa�y si� ubrania, pogi�te dyskietki i stare
baterie.
- Posprz�tajcie to! - Pierwszy Reks odsun�� si� z
obrzydzeniem.
- Maska! - nakaza� drugi Reks kolejny raz.
- Was, w��cz�g�w, powinno si� recyklowa� - rzek� z
odraz� pierwszy Reks.
Henry wiedzia�, �e wcale tak nie my�li.
- Tobie samemu niewiele brakuje do zwolnienia ze s�u�by.
- Spojrza� Reksowi prosto w oczy. - Chcesz, �eby poddali
ci� recyklingowi?
Ten nic nie odpowiedzia�, ale wyra�nie skurczy� si� na
my�l o w�asnej demobilizacji. Henry widzia� po zmarszczkach
wok� oczu, �e ci�g�e analizowanie tysi�cy danych zd��y�o go
postarze� i z w�asnego do�wiadczenia wiedzia�, �e oznacza�o
to blisk� demobilizacj�.
- Daj spok�j, Illion - mrukn�� pierwszy Reks, kopi�c
kt�r�� ze szmat Henry'ego, kt�ry pospiesznie pakowa� sw�j
dobytek z powrotem do kanistra.
- Ale mieli�my...
- Powiedzia�em, daj spok�j - powt�rzy� g�o�niej. -
Dziewczyna nie b�dzie si� ukrywa�a na �cie�kach. - Poza tym
Henry to stary Reks, zna zasady. Prawda, Henry?
Henry podni�s� wzrok na m�czyzn�, ale nic nie
powiedzia�. Chcia� to ju� mie� za sob�. Gdyby si�
dowiedzieli, kim w istocie jest Tasha, on r�wnie� sko�czy�by
w recyklerze. Wci�� mia� wiele do zrobienia. Nadal musia�
nawi�za� kontakt ze swoim nast�pc�.
Obaj Reksowie odsun�li si� od Henry'ego i Tashy i
odbyli kr�tk� o�ywion� rozmow�, po czym pierwszy wr�ci�
do nich.
- Je�li zobaczycie co� podejrzanego, dajcie mi zna�, w
porz�dku?
Henry i Tasha skin�li g�owami. Ko�czyli pakowa�
kanister.
- I zejd�cie ze �cie�ki! - zawo�a� jeszcze za nimi drugi z
Reks�w.
Kilku przechodni�w mrukn�o co� pod nosem z aprobat�.
- Co teraz? - zapyta�a Tasha, kiedy byli ju� bezpieczni.
- Idziemy dalej do bramy. Ci dwaj odfajkuj� nasz�
obecno�� na �cie�kach, tak �e nie powinni�my ju� by�
sprawdzani. - Henry chwyci� kanister po swojej stronie. - No
ju�, dziewczyno, idziemy.
Maszerowali trzy kilometry, mijaj�c budynki ze szk�a i
kamienia i coraz bardziej g�stniej�ce t�umy przechodni�w, a�
dotarli do w�skiej uliczki pomi�dzy dwoma gigantycznymi
wie�owcami.
- T�dy - rzuci� Henry popychaj�c Tash� w stron� w�skiej
alejki.
Kiedy znale�li si� mniej wi�cej w po�owie jej d�ugo�ci,
obok szerokiej, przestronnej wn�ki, Henry zatrzyma� si� i
postawi� kanister na ziemi.
- Odpoczniemy tutaj troch� - zaproponowa�.
- Ale mieli�my...
- Odpoczniemy tutaj, przeczekamy noc i wyruszymy w
drog� rankiem. Oszcz�dzaj si�y. - Spojrza� na Tash�. -
Reksowie byliby dzisiaj szczeg�lnie czujni przy bramie.
Sprawdzaliby ka�dego przechodz�cego. - Henry zna� ich
metody. - Lepiej troch� si� przyczai�. - Usiad� we wn�ce i
rozpi�� sw�j obszerny p�aszcz. - A poza tym, jak ci ju�
m�wi�em, dziewczyno, jestem stary!
Tasha przyci�gn�a kanister do wn�ki i przysiad�a obok
Henry'ego.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego tak bardzo dla mnie
ryzykujesz? - Henry us�ysza� podejrzliwo�� w jej g�osie.
- Ze wzgl�du na to, kim by�em i czym ty jeste� -
powiedzia� �wiszcz�cym g�osem; jego respirator z trudem
t�oczy� powietrze. Spojrza� na ni�, maj�c nadziej�, �e
wzrokiem przeka�e wi�cej, ni� m�g� powiedzie� s�owami. -
Zabi�em setki takich jak ty i r�wnie wielu Jedwabi�w. -
Potrz�sn�� g�ow�, gdy� nagle wr�ci�y wspomnienia, b�agania o
lito��, p�acz. - Chyba jestem co� winien �wiatu.
Wystarczaj�co przys�u�y�em si� systemowi.
- Zabranie mnie do Jedwabi�w niewiele da. - Tasha
za�mia�a si� chrapliwie.
- Wr�cz przeciwnie. - Henry si�gn�� do wewn�trznej
kieszeni p�aszcza i wyci�gn�� niewielk� p�ask� kasetk�.
Wewn�trz znajdowa� si� kawa�ek zielonego materia�u. - Czas,
by� uwierzy�a. - Poda� jej kasetk�.
- Co to jest?
- Jeste� bystra, ty mi powiedz. - U�miechn�� si�.
Ostro�nie przyjrza�a si� materia�owi przez prze�wituj�ce
pude�ko.
- Rozpoznajesz, co to jest?
- Nie. - Zmarszczy�a brwi.
- Masz soczewki makro, ale masz te� mikro. Przyjrzyj si�
dok�adniej na wi�kszym zbli�eniu. - Znowu u�miechn�� si�
mimo woli. Nigdy wcze�niej nie musia� ratowa� patrzycielki.
- Drobniutkie w��kna, ale nie widz� bit�w zgodno�ci. -
Chcia�a odda� mu kasetk�.
- Przeczytaj oznaczenie na metce w rogu. - Henry
przygotowa� si�.
- Stuprocentowy czysty jedwab - powiedzia�a cicho. -
Niemo�liwe! - Odrzuci�a pude�ko w jego stron�. - Jedwab nie
istnieje. Jest tylko teoretyczn� konstrukcj� maj�c� udowodni�
istnienie Ziemi. To k�amstwo! - Stan�a na wprost Henry'ego.
D�onie zacisn�a w pi�ci, a jej twarz nabrzmia�a gniewem. -
Co chcesz mi wm�wi�?! - Podnios�a g�os.
Henry za�mia� si� szyderczo.
- S�owa prawdziwego Antyjedwabia. - Podni�s� kasetk� i
podsun�� jej pod nos. - Zapewniam ci�, �e ten materia� to
naprawd� jedwab i �e pochodzi z Ziemi. Mog� to udowodni�.
- Nie! - uci�a. - K�amiesz. - Odsun�a si�, splataj�c r�ce
na piersiach w obronnym ge�cie.
Ponownie poda� jej kasetk�.
- Przeczytaj symbole na odwrocie metki. S� dzie�em
obcych, to pewne, i nie pochodz� z tego �wiata.
Chwyci�a pude�ko i przyjrza�a si� symbolom. Potem
obr�ci�a je doko�a, pr�buj�c w pe�ni zrozumie� ich znaczenie.
- Pierwszy symbol to symbol oczyszczenia -
podpowiedzia� Henry. - Przedstawia d�o� obmywan� w
naczyniu z rozpuszczalnikiem. - Stan�� obok niej, by
wskazywa� szczeg�y. - D�o� jest symbolem �ycia, naczynie i
rozpuszczalnik s� przedstawieniami mycia. Wieloletnie
badania prowadzone przez Jedwabi�w dowiod�y, �e oznacza
to opuszczenie pierwotnego �wiata przez naszych przodk�w.
Ostateczne oczyszczenie starego �ycia i przygotowanie do
nowego.
- Sk�d wiesz, �e to prawda? Sk�d wiesz, �e Jedwabie nie
k�ami�?
- W tym momencie nie ma to znaczenia. - Henry wskaza�
drugi symbol. Przedstawia� kwadrat z umieszczonym w g�rnej
cz�ci p�okr�giem. - To ma symbolizowa� widok Nowego
�wiata z okna okr�tu kosmicznego. By� mo�e symbol
nowego �ycia.
- Znam ten symbol. Widnieje na sztandarze Nowego
�wiata. Naszego �wiata, Szmaragdu. Legendy opisuj� nasz�
podr� z Gastierie na Louisios II i wreszcie na Szmaragd.
- Istniej� jednak sekretne opowie�ci sugeruj�ce, �e nawet
Gastierie zosta�a zasiedlona z kosmosu. Wiele ziaren prawdy
jest ukrytych w tych opowie�ciach, lecz pow�d ich ukrycia
zosta� dawno zapomniany. Tak czy owak, mamy to. -
Wskaza� trzeci symbol. - To, jak widzisz, wygl�da zupe�nie
jak statek kosmiczny. Zauwa� prosty ty�, ob�� kopu��.
Przypomina niekt�re z wczesnych maszyn u�ywanych przez
Gastierie.
- Co oznacza kropka po�rodku? - Tasha nie sprawia�a
wra�enia przekonanej.
- Uwa�amy, �e symbolizuje ona pasa�er�w statku...
- Uwa�amy? - przerwa�a mu. - Nale�ysz do Jedwabi�w?
Henry westchn��.
- Ja jestem Jedwabiem.
- Nie! To niemo�liwe! - Jej pi�kna twarz nagle wykrzywi�a
si�. - Jedwab ma by� kim� w rodzaju Boga. Nie mo�esz...
- Nadano mi to i wiele innych imion - Henry m�wi�
spokojnym, cichym g�osem - jestem pi��setnym Jedwabiem
przemierzaj�cym Miasto w poszukiwaniu kandydat�w do
ocalenia, trzysta siedemdziesi�tym drugim, kt�ry przechowuje
ten kawa�ek jedwabiu.
Tasha przy�o�y�a d�o� do czo�a, a potem postanowi�a
usi���.
- Ja jestem Anty - wyszepta�a. - Sprzeciwiam si�, nie
wierz� ci.
- A jednak wiedzia�a� co� o mnie?
- Trzeba zna� swojego wroga... - Ton jej g�osu
�wiadczy�, �e uzna�a swoj� pora�k�.
Henry ukucn�� obok niej i podni�s� jej r�k�, kt�ra nadal
trzyma�a kasetk� z kawa�kiem jedwabiu.
- Sp�jrz na ostatni symbol. Tasha, blada, zrobi�a, jak
kaza�. To pojedynczy okr�g. - To ziemskie s�o�ce. Nie s� to
ani bli�niacze s�o�ca Gastierie, ani ch�odna gwiazda...
- Sk�d mam wiedzie�, �e ten materia� nie jest fa�szywy? -
przerwa�a mu. Chwyci�a si� ostatniej mo�liwo�ci, kt�ra mog�a
jeszcze podtrzyma� jej wiar�.
- Jedwabiu nie da si� sfa�szowa�. - Henry westchn��. -
Wytwarzaj� go niewielkie owadzie larwy tkaj�ce go wok�
siebie jako kokon. W��kno jest delikatne, drobne. Nie ma
bit�w zgodno�ci ani pikoprocesora, kt�ry podtrzymywa�by
jego struktur�. To nie jest sztucznie wytworzony materia�. Nie
znajdziesz go na �adnym z zamieszka�ych �wiat�w.
Tasha spojrza�a na metk� pod przezroczystym wieczkiem
i potrz�sn�a g�ow�.
- A zatem te symbole opowiadaj� histori� naszych
pocz�tk�w.
- W pewien spos�b tak. - Henry wzi�� kasetk�.
- Ale dlaczego ta historia zosta�a opowiedziana na tej
ma�ej metce? - Spojrza�a na niego czarnymi soczewkami. -
Dlaczego nie zosta�a zapisana na dyskach?
- Nie wiemy, dlaczego u�yto symboli obrazkowych, ale
uwa�a si�, �e w celu zachowania naszej historii na wszystkich
ubraniach umieszczano tak� metk�, by�my nigdy nie
zapomnieli, sk�d pochodzimy. Na Gastierie znale�li�my inne
materia�y, wykonane sztucznie, kt�re maj� podobne metki, ale
opowie�� jest zawsze niekompletna albo niezrozumia�a. Tych
materia��w nie wytworzono na Gastierie i nikt nie wie, sk�d si�
wzi�y. Uwa�am, �e pe�na historia znajduje si� wy��cznie na
jedwabiu. - Otworzy� kasetk� i wyci�gn�� kawa�ek zielonego
materia�u. - Dotknij go. Ostro�nie. Przytknij do sk�ry.
Dotyka�a� kiedykolwiek czego� tak cudownego?
Tasha potar�a jedwab palcami, a potem przytkn�a go do
twarzy. Nie mog�a opanowa� cichego okrzyku.
- Jest taki g�adki, taki mi�kki.
Henry odebra� materia�, schowa� go do kasetki i wsun�� j�
z powrotem do kieszeni p�aszcza.
- Jedwabie poka�� ci wspanialsze fragmenty materia�u ni�
ten n�dzny kawa�ek. - Uj�� dziewczyn� za podbr�dek. -W
archiwach maj� wizerunki przedmiot�w z Ziemi. Stare grafiki
przedstawiaj�ce rzeczy, kt�re wydaj� si� by� bardzo stare,
kt�rych nie potrafili�my zidentyfikowa�.
- A wi�c Antyjedwabie mylili si�...
- Ca�y �wiat Szamaragdu tkwi w b��dzie. Reksy b��dz�,
prze�laduj�c Jedwabi�w i Antyjedwabi�w. - Henry
poprowadzi� Tash� w g��b wn�ki. - Ca�a nasza historia jest
nieprawdziwa. - Usiedli i okryli si� jego p�aszczem. - Jutro
opu�cisz miasto, teraz �pimy i kryjemy si�.
Poranny deszcz kryszta��w obudzi� Henry'ego;
podnosz�c si� poczu� znajomy b�l w karku. Tasha wci��
spa�a twardo. Wsta� z trudem i wyszed� z p�mroku zau�ka na
�cie�k�. Jasne s�o�ce �wieci�o na przestronne trakty i na
pierwszych przechodni�w. Popatrzy� na nich z wylotu
w�skiego zau�ka. Pomy�la� o wszystkich k�amstwach, kt�re
sta�y si� prawd� w ich umys�ach. Spojrza� na samotnego
Reksa siedz�cego w ciasnej budce przy drodze. To by�
gniewny Reks z wczoraj - ten, kt�ry ��da�, by Tasha zdj�a
os�on� ultrafioletow�. Wszystkie lata, kt�re on, Henry, sp�dzi�
na ratowaniu ludzi, wydawa�y si� nie mie� �adnego efektu.
Jaki by� sens bycia Jedwabiem, kiedy ca�� twoj� moc stanowi�
kawa�ek materia�u w kieszeni p�aszcza? Henry by� coraz
powolniejszy, si�a opuszcza�a go, a �mier� ros�a w nim coraz
szybciej.
- Czy Reksy b�d� pilnowa� bramy? - Poczu� dotyk ma�ej
d�oni na plecach.
- B�d�, ale pozwol� ci przej��. Nasze wczorajsze
spotkanie zosta�o zarejestrowane i nie b�d� nas wi�cej
niepokoi�. - Odwr�ci� si� i spojrza� na Tash�. - Ale tylko ty
przejdziesz przez bram�.
- A co z tob�?
- Mam robot� tutaj. - Wskaza� na g�stniej�cy t�um
przechodni�w. - Musz� wykszta�ci� nast�pc�.
Tasha zmarszczy�a czo�o.
- Mog�abym...
Henry przerwa� jej gestem d�oni.
- Masz soczewki. Poza tym nast�pca musi zawsze by�
Reksem.
- Dlaczego? - Tasha by�a rozczarowana. - Dlaczego ja
nie mog�...
- Reksy zabijaj� zar�wno Jedwabi�w, jak i
Antyjedwabi�w. Wcielaj� w �ycie prawo eliminacji
wierz�cych. Reks, tak jak ja kiedy�, musi ujrze� k�amstwo i
pojedna� si� ze swoim udzia�em w tym k�amstwie. To przez
to pojednanie pojawia si� Jedwab i robi to, co do niego
nale�y. Z ch�ci� i mi�o�ci�. - Odwr�ci� si�. - Chod�,
pomo�esz mi z kanistrem, musimy rusza�.
Szli rami� w rami� po �cie�ce d�wigaj�c kanister.
Ignorowali zwyk�e szyderstwa i ur�gania i uwa�ne spojrzenia
Reks�w z ich l�ni�cymi multikryszta�ami. Wreszcie ujrzeli
bram�, z kolumnami zdobionymi symbolami Szmaragdu.
Wielka misa z zawini�t� kraw�dzi� i pojedyncza kropla,
oznaczaj�ce naczynie smarowid�a zapewniaj�cego g�adkie
�ycie, i krzy�, kt�rego ukrytej tre�ci nikt nie zna�. Lecz
Henry'emu wydawa� si� on prawid�owy, nawet bez znaczenia.
By� mo�e to r�wnie� by� symbol Ziemi albo po prostu
kolejne k�amstwo, kt�re sta�o si� prawd�? Istnia�o wiele
symboli, kt�rych System nie rozumia�.
- Poczekaj tutaj. - Postawi� kanister na ziemi.
Podszed� do bramy i powiedzia� co� do wysokiego Reksa
pe�ni�cego dy�ur. Skin�� g�ow�, kiedy m�czyzna kopn�� go.
Wr�ci� do Tashy ze sztucznym u�miechem przyklejonym do
ust.
- Mo�esz po prostu przej��, nikt nie b�dzie ci� o nic
pyta�, i ty nie odezwiesz si� do nikogo. P�jdziesz drog� przez
niskie wzg�rza ku �wi�tyniom Pierwszych Konstrukt�w. Tam
przysta� i m�dl si� do Obcych, a� kto� do ciebie przyjdzie. -
Chwyci� j� za rami�, spojrza� g��boko w jej soczewki i pchn��
w kierunku bramy.
- Czy zobacz� ci� jeszcze? - zapyta�a bezg�o�nie, kiedy
porywa� j� nurt t�umu.
Henry potrz�sn�� przecz�co g�ow�. Wiedzia�, �e jego
baterie s� na wyczerpaniu i �e za kilka dni zasoby pami�ci
ulegn� nieodwracalnemu zniszczeniu i b�dzie po prostu
siedzia� we wn�ce, a� maszyna czyszcz�ca zabierze go do
recyklingu. Reks z bramy b�dzie jego nast�pc�. Wszystko
by�o ustawione, musia� si� tylko z nim spotka�...
J�zyk ognia b�ysn�� przez t�um, Henry chwyci� si� za pier�
i zacz�� biec. Reks, z kt�rym rozmawia� przy bramie, ruszy� w
jego stron�.
Henry widzia� go, z miotaczem wci�� w pogotowiu.
- Ty zdrajco - wysycza�, kiedy widok setek n�g zas�oni�
mu Reksa. - Mia�e� mnie... zast�pi�. - Jego g�owa dotkn�a
ziemi, kiedy pr�bowa� nabra� powietrza.
- Henry! Henry! - kto� zawo�a�, gdy t�um zacz�� g�stnie�
nad nim. - Henry! - Tasha pr�bowa�a wepchn�� co� do
dziury ziej�cej w jego piersi. - Och, Jedwabiu! - krzykn�a
staraj�c si� unie�� jego g�ow�.
- Biegnij... - wyszepta�. - Musisz... ucieka�... - Poczu�,
�e opuszczaj� go si�y. Ujrza� przed oczami migaj�ce czerwone
�wiate�ko. Wszystkie systemy pada�y.
- Po prostu nie mog� ci� zostawi�...
J�zyk ognia rozpali� ziemi� obok Tashy. Odwr�ci�a si� i
ujrza�a nadchodz�cego Reksa.
- Odci�gn� ci� st�d. - Sapn�a pr�buj�c wsta�.
- Nie. - Wsun�� r�k� za po�� p�aszcza i wyci�gn�� kasetk�
z jedwabiem i miniaturow� dyskietk�. - Ty... - to by�o
wszystko, co m�g� powiedzie�.
- Ale powiedzia�e�, �e...
- Nie... mam... wyboru... - Westchn��. - Nie pozw�l... by
Obcy... dostali... Jedwab... - Zakaszla�. Jego cia�em
wstrz�sn�� dreszcz.
- Kim s� Obcy? - Tasha prawie krzykn�a trzymaj�c
Henry'ego za g�ow�. - Kim s�, Henry? Powiedz mi, prosz�.
Henry spojrza� na twarz patrz�c� na niego i wyobrazi�
sobie �zy �ciekaj�ce po soczewkach.
- To Stw�rcy... - wyszepta�. Ogromniej�cy odg�os
krok�w zag�uszy� jego s�owa. - Oni... znaj�... prawd�... -
wysapa�, male�kie igie�ki przebieg�y przez jego �renice i cia�o
starego cz�owieka zesztywnia�o. Henry znieruchomia�,
wypuszczaj�c ostatni oddech niby d�ugo wstrzymywane
westchnienie.
Tasha wepchn�a przedmioty g��boko do kieszeni i
otworzy�a wieczko kasetki Henry'ego.
- Nie ruszaj si� - ostrzeg� Reks przyciskaj�c do jej boku
luf� miotacza.
Tasha wyj�a ju� z kasetki to, czego potrzebowa�a.
Podnios�a si� powoli i odwr�ci�a twarz� do Reksa.
- Dostan� awans i przepustki na sto rekonstrukcji dla
ciebie, �mierdzielko! - prychn�� Reks. Spojrza� na martwego
m�czyzn�. - Za zabicie mitycznego Jedwabia dostan�
posad� w Systemie. - U�miechn�� si� do Tashy. - Poka�
r�ce! - nakaza�. - Powoli.
Tasha zacz�a wykonywa� polecenie, ale nagle rzuci�a
spojrzenie ponad ramieniem Reksa i krzykn�a:
- Nie!
Reks odwr�ci� si�, a Tasha wbi�a ig�� w ty� jego g�owy.
Upad� z g�o�nym t�pni�ciem. Niewielki t�um zebra� si� wok� i
wszystkie oczy patrzy�y na ni�. Pochyli�a si� nad Reksem,
wyci�gn�a jego baterie, zabra�a kart� pami�ci i kilka
kredyt�w, kt�re mia� przy sobie.
- �mierdzielka! - wrzasn�� kto� w t�umie.
Maj�c wszystko, co potrzeba, Tasha ruszy�a ku bramie.
T�um rozst�powa� si� przed ni�, jakby by�a kim� w rodzaju
Boga. Jestem Jedwabiem, my�la�a biegn�c. I wr�c�.
Prze�o�y� Marcin Wawrzy�czak
25