5585

Szczegóły
Tytuł 5585
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5585 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5585 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5585 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT N. STEPHENSON dotyk jedwabiu Henry uskoczy� w w�sk� uliczk� mi�dzy budynkami i westchn�� g�o�no. Reksowie s� dzisiaj mniej przyja�ni, pomy�la�, ci�gn�c kanister ze swoimi rzeczami w g��b zau�ka. Halogeny �cie�ki i zawsze czujne oczy Systemu zosta�y z ty�u. Musia� d�wiga� kanister, poniewa� kilka dni wcze�niej wyj�� z niego baterie, by zasila� w�asny organizm. Kanister nie by� ci�ki, ale niepor�czny. Spod ziemi by�o s�ycha� przyt�umione dudnienie - odg�osy podziemnego ruchu i pracuj�cych pe�n� par� maszyn. Zapach �wie�ych odpadk�w, kt�re zbiera�y si� w zau�ku, by� ca�kiem przyjemny. Henry skierowa� si� ku swojemu legowisku. - Uwa�aj! - zawo�a� g�os z do�u. Henry pochyli� g�ow�, rozgl�daj�c si� w mroku. - Kto tam? - warkn�� os�aniaj�c kanister przed intruzem. - Nie twoja sprawa, w��cz�go! Dostrzeg� m�od� kobiet�, kt�ra przygl�da�a mu si� z dziwnym b�yskiem w oku. Chwyci� kanister i ruszy� w g��b uliczki staraj�c si� j� wymin��. - Lepiej nie zostawaj tutaj zbyt d�ugo - sykn��. - Obcy z ch�ci� skosztuj� troch� �wie�ego cia�a. - Zaczekaj! - krzykn�a. - Masz jak�� kryj�wk� na noc? - W jej g�osie pobrzmiewa� l�k. - Nie wygl�dasz na kogo� bezradnego - odpar� Henry uwa�aj�c, by kanister nie znalaz� si� pomi�dzy nim a dziewczyn�. Ca�y jego maj�tek by� w tej zespawanej metalowej skrzynce. Wszystko, czego potrzebowa� do �ycia. - Nie jestem bezradna, ale nie mam pieni�dzy i nie mam gdzie spa� dzi� w nocy. - Dziewczyna podnios�a si�. Stan�a blisko niego i w p�mroku dostrzeg� b�ysk soczewek w miejscu, gdzie powinny by� oczy. - Jeste� patrzycielk�? - zapyta�, wycofuj�c si� powoli. - By�am. Zwolniono mnie dzisiaj rano. Nie by�o mnie sta� na nowoczesne wyposa�enie. - Odsun�a si� od �ciany i stan�a w blasku ulicznej latarni. M�oda, najwy�ej sze��dziesi�t operacji, pomy�la� Henry. Ubrana typowo z odrobin� ekstrawagancji w postaci metalowego naszyjnika. Zastanawia� si� przez chwil�. Musia�by mie� pewno��, zanim zaproponowa�by pomoc. Chocia� w�a�ciwie nie obchodzi�o go, co dziewczyna tutaj robi. Chcia� tylko dosta� si� do swojego legowiska, zanim zaczn� schodzi� si� inni bezdomni i wybuchn� cowieczorne k��tnie o miejsce do spania. Podesz�a bli�ej. - Nic ci nie zrobi�. - Wyci�gn�a r�ce. - Potrzebuj� tylko miejsca na noc. - U�miechn�a si�, ale Henry widzia�, �e u�miech by� fa�szywy. Ostatnimi czasy potrafi� przejrze� na wylot wszystkie sztuczki Systemu. - Mog� nawet sprawi�, �e ta noc b�dzie dla ciebie przyjemniejsza. - Pochyli�a g�ow�. Soczewki b�ysn�y w ciemno�ciach. - Jestem za stary na korzystanie z cia�a - warkn�� Henry - i nie mam dla ciebie �adnego miejsca na noc. Nawet gdybym mia�, nie pozwoli�bym ci zosta� ze mn�. Obdarliby mnie �ywcem ze sk�ry za spanie z patrzycielk�. Nawet je�li w�a�nie j� zdemobilizowano. Odwr�ci� si�, d�wign�� ci�ki kanister i ponownie ruszy� w g��b alejki szuraj�c nogami. By� ciekaw, co obserwowa�a w ramach swoich obowi�zk�w. Czy wypatrywa�a Reks�w, czy te� by�a tylko rejestratork� przyjemno�ci cielesnych. Cokolwiek robi�a, teraz by�a niczym. Zwolnienie ze s�u�by by�o na ca�e �ycie, chyba �e mia�o si� autentyczne cia�o. Wtedy mo�na by�o dosta� si� do przemys�u rozrywkowego. - Prosz�! - krzykn�a dziewczyna zabiegaj�c mu drog�. - Prosz� - powt�rzy�a cicho. - Nie mam dok�d p�j��. - Nie - odpar� stanowczo, wymijaj�c j�. Pomy�la� o swoim legowisku na ko�cu alejki. By�o tam miejsce tylko na jedn� osob� i kanister. Wcze�niej na swoim zdezelowanym sprz�cie z�apa� fragment wiadomo�ci sieciowych; na noc zapowiadano deszcze kryszta��w. Musia� si� schowa�, i to szybko. Nienawidzi� kryszta�owych deszcz�w. Dziewczyna zacz�a p�aka�. Henry s�ysza� jej �kanie odbijaj�ce si� echem po pustym zau�ku. Zwolni� kroku i upu�ci� kanister na ziemi�. Przypomnia� sobie pierwszy raz, kiedy musia� szuka� noclegu, i trwaj�ce ca�� noc ataki ulicznych rzezimieszk�w, pr�buj�cych obrabowa� go z cz�ci. Obejrza� si� za siebie; dziewczyna siedzia�a w kucki na �rodku alejki, z g�ow� mi�dzy kolanami. Jaka ona drobna, zdziwi� si�. Wsun�� d�o� do kieszeni na piersi. Jego czas dobiega� ko�ca i czu�, �e �ycie na ulicy odebra�o mu wra�liwo��. Spojrza� na dziewczyn�. Jej zachowanie wydawa�o si� szczere. - W porz�dku, dziewczyno - hukn��. - Tylko na t� jedn� noc, a potem poszukasz sobie innego miejsca. - Mia� ca�� noc na podj�cie decyzji. By�a s�ug� Systemu, Anty czy Jedwabiem? Dziewczyna poderwa�a si�. - Dzi�kuj� - zawo�a�a podbiegaj�c do Henry'ego. - Sprawi�, �e noc b�dzie dla ciebie... - Ju� ci m�wi�em. Jestem na to za stary i po prostu si� z tego ciesz. - Odwr�ci� si� i ruszy� przed siebie, ale zatrzyma� si� w p� kroku. - Mo�esz pom�c mi z tym. Skin�a g�ow� i chwyci�a kanister z jednej strony, podczas gdy Henry trzyma� z drugiej. Ruszyli w p�mrok, pod uwa�nym spojrzeniem jasnego roju dominuj�cego na nocnym niebie. Henry zna� legend� dotycz�c� tego zjawiska, ale nie potrafi� powiedzie�, ile by�o w niej prawdy. Mia� swoj� w�asn� wersj�. Poklepa� si� dla pewno�ci po kieszeni na piersi i zacisn�� d�o� na uchwycie kanistra. Mia� nadziej�, �e dziewczyna nie jest s�ug� Obcych. Ju� dawno nikomu nie pomaga�. - �pisz od �ciany - powiedzia�, wsuwaj�c kanister do kryj�wki znajduj�cej si� w zag��bieniu w murze. Nad wej�ciem wisia� po�amany znak drogi ewakuacyjnej. Otworzy� kanister i wyci�gn�� podniszczony koc elektryczny. - Przykryj si� tym na wypadek, gdyby Obcy mieli skanowa� teren. - Obcy... - powt�rzy�a, bior�c koc. - Kim s� ci Obcy? - Nikim, kogo chcia�aby� spotka�. - Delikatnie wepchn�� j� do �rodka. - No ju�, siadaj. - Pr�bowa� usadowi� si� obok niej, ale by�o to trudne ze wzgl�du na ciasnot�. - Po�arliby tak� m�od� istot� jak ty, gdyby tylko poczuli tw�j zapach. Dziewczyna milcza�a przez chwil�; Henry s�ysza� klikanie jej oddechu. - Dzi�kuj� - wyszepta�a. - Nie dzi�kuj mi tak szybko, dziewczyno. - Wepchn�� si� g��biej do ciasnej przestrzeni. - Dzi� w nocy b�dzie zimno jak diabli i inni bezdomni b�d� szukali miejsca na nocleg, gdy tylko przyjdzie deszcz. - Zerkn�� na przykryt� kocem dziewczyn�. - Je�li zacznie si� walka, lepiej wracaj na �cie�k�. - Wskaza� swoje oczy, kiedy podnios�a wzrok. - I nie ods�aniaj tych soczewek. Wystarczy jedno ukradkowe spojrzenie i zostan� z ciebie tylko cz�ci, dziewczyno. Rozumiesz? Cz�ci. Da�a znak, �e rozumie, i zakopa�a si� g��biej w koc. Wida� by�o tylko czubek jej g�owy, a w mroku ciemne w�osy nie r�ni�y si� niczym od cienia. Henry przyci�gn�� kanister bli�ej siebie, �eby zrobi� jej wi�cej miejsca. - Jeste� z Systemu? - zapyta�. Dziewczyna nie odpowiedzia�a, ale wyczu�, �e zesztywnia�a lekko. U�miechn�� si�. To by�a ca�a odpowied�, jakiej potrzebowa�. Deszcz kryszta��w run�� z nieba. Trzask spadaj�cych od�amk�w zag�uszy� wszystkie inne odg�osy. Przez kilka minut Henry siedzia�, pr�buj�c schowa� si� przed opadem. Kilka kryszta��w przebi�o materia� pikowanego metalem p�aszcza i Henry poczu�, jak od�amki wbijaj� mu si� w cia�o pod g�st�, zmierzwion� brod�. Ci�ki deszcz, pomy�la�. Spojrza� na dziewczyn�. Mia� nadziej�, �e tylko deszcz b�dzie ci�ki tej nocy. Potrz�sn�� g�ow� na my�l o tym, �e zwi�za� si� z patrzycielk�, �e narazi� si� na niebezpiecze�stwo, ale taka by�a jego rola w porz�dku rzeczy. Takie by�o jego powo�anie. Deszcz kryszta��w usta� r�wnie szybko, jak si� zacz��, i w uliczce zapanowa�a cisza. Z oddali Henry s�ysza� odg�osy krok�w i chrz�st kryszta��w pod czyimi� stopami. Obcy? Henry znieruchomia�. Odg�osy st�kni�� wskazywa�y mu, �e byli to tylko powracaj�cy bezdomni. - Hej! Henry! - Kto� zatrzyma� si� przed wej�ciem do kryj�wki. - Widzia�e� tu mo�e m�od� dziewczyn�? W dziewi��dziesi�ciu procentach sk�ada si� z cia�a. - M�czyzna o wielkiej, pokrytej bliznami twarzy zajrza� do wn�trza legowiska. Z boku g�owy zwisa�y mu resztki okablowania neuralnego, a w pustym oczodole straszy�y obna�one tkanki. - Jak to? - sapn�� Henry, maj�c nadziej�, �e w�osy dziewczyny nie s� widoczne spod koca. - Szef Systemu wyznaczy� za ni� nagrod� i ja i Sniffy chcemy si� za�apa�. Podobno ca�kowicie zrekonstruowana. Wi�c jak, widzia�e� j�, cz�owieku? Henry zmieni� pozycj�, opieraj�c si� mocniej o dziewczyn�, �eby sprawia� wra�enie, �e jest sam w kryj�wce. - Nikogo nie widzia�em, a teraz spadaj - warkn��. - Przyty�e�, Henry? Czy te� masz tam kogo� z sob�? - M�czyzna zrobi� ruch, jakby chcia� zerwa� koc. Henry z�apa� go za r�k�. - Mam tu �obuziaka - wyszepta�. - My�la�em, �e nie dajesz sobie rady z przer�bk�. - W��cz�ga si� za�mia�. By� to szorstki, nieprzyjazny d�wi�k. - Te ma�e �miecie nie wykrzesa�yby z ciebie iskry. - Wystarczy, w nocy b�dzie zimno - sykn�� Henry. - A teraz id� i zostaw mnie w spokoju. - C�, gdyby� zobaczy� uciekaj�c� dziewczyn�, to lepiej zejd� jej z drogi. - M�czyzna znowu si� za�mia� i wycofa� z kryj�wki. - Rozwali�a, zdaje si�, dw�ch Reks�w i zniszczy�a multikryszta�. - Z tymi s�owami znikn�� i Henry s�ysza� tylko zgrzyt i chrz�st kryszta��w pod ci�kimi butami. Przez kilka minut siedzia� nieruchomo, nas�uchuj�c. S�ysza� oddech dziewczyny. - W porz�dku, ju� ich nie ma - szturchn�� j� �okciem. - Dzi�ki. - Popatrzy�a na niego zal�kniona. - To o tobie m�wi� Hammer? Nie odsun�� si�, kiedy przeci�gn�a si�, �eby rozprostowa� ko�ci. Spojrza�a na niego, a jej soczewki zal�ni�y w s�abym �wietle z ulicy. - Chcesz sam zgarn�� nagrod�? Henry poczu�, jak co� twardego wbija mu si� w bok. Min�a pe�na napi�cia chwila, zanim odpowiedzia�: - Ju� ci m�wi�em, dziewczyno, jestem za stary. Nikt nie zrobi mi rekonstrukcji bez wzgl�du na to, ile b�d� mia� kredyt�w. Ostrze odsun�o si� od jego boku. Tylko tego potrzebowa�, �eby za�atwi�a go w jego w�asnej kryj�wce. Pomy�la� o szumie, jakiego narobiliby Obcy, gdyby dowiedzieli si�, co nosi w swoim kanistrze. Popatrzy� na dziewczyn� i pomy�la� o tym, komu przeka�e ca�� swoj� wiedz�. Jego czas dobiega� ko�ca. Dziewczyna pr�bowa�a wydosta� si� z legowiska, ale Henry przycisn�� j� do �ciany w�asnym ci�arem i mog�a tylko j�kn�� na znak protestu. - Wypu�� mnie st�d! - wydusi�a wci�� si� z nim mocuj�c. - Czy to prawda, �e za�atwi�a� paru Reks�w i rozwali�a� multikryszta�? - Dla bezpiecze�stwa odsun�� si� od niej troch�. Przesta�a si� si�owa� i odetchn�a g��boko. - Prawda. A teraz przesuniesz si�, czy ciebie te� mam za�atwi�? - Dlaczego? Dlaczego mia�aby� zabija� Reks�w? Multikryszta�, rozumiem, ale Reksowie? - Potrz�sn�� g�ow� i zagwizda� cicho. - To jak proszenie si� o recykling. Dziewczyna ponownie przycisn�a twardy przedmiot do jego boku. - Sam nie jeste� za stary na recykling, Henry - burkn�a. - Uk�ujesz mnie i krzykn� na ca�� sie�, dziewczyno. - Zachichota�. Wiedzia�, �e jego po��czenie sieciowe by�o w tak kiepskim stanie, i� pewnie by nie zadzia�a�o. - Zanim zd��ysz odepchn�� mnie na tyle, �eby si� wydosta�, Hammer i Sniffy ju� tu b�d�. - Odsun�� si� jeszcze troch� od ostrza. Sp�dzi� dwadzie�cia lat walcz�c z przeciwnikami Systemu. Nieustannie rosn�cy w si�� ekstremi�ci, Jedwabie i Antyjedwabie, przeciwstawiali si� prawu, zaburzali porz�dek. To uczyni�o z niego twardego m�czyzn�. Idealnie przygotowa�o go do jego obecnej roli. Nast�pi�a d�uga cisza, gdy dziewczyna zastanawia�a si�, co mo�e zrobi�. Wed�ug Henry'ego nie mia�a zbyt wiele mo�liwo�ci. Nie przyciska�a ju� ostrza do jego boku i przesta�a si� wierci�. - Masz jakie� imi�, dziewczyno? - Henry przerwa� cisz�. - Nie mog� wci�� nazywa� ci� dziewczyn�. - Tasha - szepn�a. - Nie zwolniono ci� ze s�u�by, prawda? - Dawny umys� Henry'ego zaczyna� sk�ada� fragmenty informacji, przegl�da� stare pliki danych. - Nie. - Odwr�ci�a g�ow�. Henry przypomnia� sobie swoje �ycie na �cie�kach, walk�, przes�uchania i bezsensowne decyzje o recyklingu. - Niech zgadn�, dlaczego za�atwi�a� tych Reks�w - powiedzia� cicho, maj�c nadziej�, �e jego s�owa nie zabrzmia�y gro�nie. - Za�atwi�am ich, bo musia�am! By�a szybka, ale Henry nie by� na tyle stary, by nie zauwa�y� b�ysku ostrza, kt�rym pr�bowa�a d�gn�� go w ty� g�owy. Chwyci� jej r�k� i przytrzyma� niczym Jedwabia na �ciernisku. Pr�bowa�a, ale nie by�a w stanie zerwa� jego uchwytu. Rozpozna� narz�dzie, kt�re trzyma�a. By�a to d�uga ostra ig�a do recyklingu. - Jestem stary, dziewczyno, ale nie zawsze by�em taki. - Henry drug� r�k� odebra� jej ig��. - Pu�� mnie! Nie rozumiesz, nie mo�esz... - Jeste� Wiern� albo Anty - powiedzia� spokojnie. - Sk�d... - By�em kiedy� Reksem. - Pu�ci� jej r�k�. Wcisn�a si� g��biej w k�t legowiska. - Naszyjnik zakrywa wywrotowy procesor, nieprawda�? - Nie r�b mi nic z�ego, prosz�, nie r�b mi nic z�ego - zacz�a skamle�. Henry schowa� ig�� do kieszeni p�aszcza. Za�mia� si�. - By�em Reksem, Tasha, ale teraz jestem tylko starym w��cz�g�. - Dotkn�� boku g�owy. - Wypalili mi zwoje, kiedy odszed�em ze s�u�by. Interfejs sieciowy r�wnie�, tylko kryszta� jeszcze czasem nadaje. - Ale... - Par� funkcji wci�� jest dost�pnych, wi�c mog� si� obroni� w razie potrzeby - przerwa� Tashy, kt�ra masowa�a obola�y nadgarstek. - Dowiedzieli si�, kim jeste� i namierzyli do recyklingu, dlatego zlikwidowa�a� tych Reks�w. - Multikryszta� wykry� mnie podczas rutynowej kontroli, musia� wychwyci� sygna� wywrotowego procesora. - Dotkn�a naszyjnika. - To powiedzia�o Reksom, �e jestem Anty. - Spojrza�a na Henry'ego. - Dzia�a�am te� w obronie w�asnej. - St�d w�a�nie masz t� ig��? - Jeden z Reks�w chcia� mnie podda� recyklingowi od razu na ulicy. - W jej g�osie by�o napi�cie. - Przechodnie po prostu stan�li i si� gapili. Nikt nie podszed� zapyta�, co si� dzieje. - Tak, niestety, wygl�da dzisiejszy �wiat. - Henry pokiwa� g�ow�. - Ka�dy woli si� nie wtr�ca�, je�li sprawa nie dotyczy jego samego. Programowanie Systemu wywiera czasem taki skutek. Robi�o si� zimno i welon czarnych chmur przes�oni� niebo, r�j znikn�� i jego s�aby blask przesta� by� widoczny. W zau�ku zapanowa�a ca�kowita ciemno��. - Powinna� bezpiecznie przetrwa� tutaj do rana. - Henry szczelniej otuli� si� p�aszczem. Znowu poczu� si� gorzej. Musi przekaza� dane nast�pcy. Nied�ugo, pomy�la�. Nied�ugo. - Nie doniesiesz na mnie? - zapyta�a Tasha. - Nie donios�, a je�li b�dziesz mia�a szcz�cie, to zastanowi� si� nad pokazaniem ci czego� wa�nego. - Czego? - Rano, dziewczyno, rano. Teraz czas spa�, musimy wsta� z pierwszym brzaskiem, bo inaczej czy�ciciele zgarn� nas i przerobi� na pulp�. Henry zamkn�� oczy; Tasha wierci�a si� jeszcze przez chwil�, ale potem znieruchomia�a. Musia�by si� przesun��, �eby umo�liwi� jej wyj�cie, ale dla jej bezpiecze�stwa nie zamierza� tego robi�. Zanim zapad� si� w otch�a� snu, us�ysza� jeszcze g��boki oddech dziewczyny i cichy szum jej procesor�w. Wczesne godziny poranka by�y ponure. Zamiatarki posuwa�y si� w g��b uliczki, usuwaj�c zwa�y kryszta��w z wieczornego deszczu. Za nimi sz�y maszyny czyszcz�ce, zgarniaj�c �mieci i �pi�cych jeszcze w��cz�g�w. Us�ysza� cichy krzyk zag�uszony zaraz szumem zbli�aj�cych si� maszyn. Henry pomy�la� o swoim �yciu na �cie�kach. Straci� ju� rachub�, ilu Wiernych podda� recyklingowi przez te lata, ale widok ich twarzy wci�� za�mieca� mu umys�. Szeroko otwarte oczy, gdy ig�a wsuwa�a si� do rdzenia pami�ci z ty�u g�owy. Ciemny p�yn kapi�cy z nosa i sztywno�� twarzy, gdy robota dobiega�a ko�ca. Teraz by� ju� zdemobilizowany, wyczyszczony i zna� z pierwszej r�ki prawd� o Jedwabiach i b��dne pogl�dy Antyjedwabi�w. Spojrza� na dziewczyn� i wiedzia�, �e musi jej pom�c. Nie tylko pom�c unikn�� recyklingu, lecz tak�e wyrwa� si� z okow�w b��dnego my�lenia. By� stary. Dotkn�� swojej piersi. Ju� czas. - Chod�, dziewczyno, musimy rusza�. - Obudzi� j� szturchni�ciem. Tasha drgn�a, a czarne dyski jej soczewek zal�ni�y w porannym �wietle. - Zauwa�� mnie Reksowie... - Za�� to. - Henry poda� jej os�on� ultrafioletow�, kt�r� wyci�gn�� z kanistra. - Zakryje ci twarz i oczy. Za�� te� to. - Wyj�� wytart� i brudn� opo�cz�. - Lepiej, �eby� wygl�da�a jak jedna z nas, dop�ki nie oddalimy si� od patroli. - Dok�d idziemy? - Owin�a si� opo�cz� i za�o�y�a mask�. Naci�gn�a kaptur na g�ow� i schowa�a pod nim w�osy. Henry u�miechn�� si�. - Do Jedwabi�w. - Nigdy! Zabij� mnie! - B�d� musia� przekona� ci� w drodze. - Za�mia� si� cicho i podni�s� d�o�, �eby powstrzyma� dalsze protesty. - Um�wmy si� tak, dziewczyno. Ja ochroni� ci� przed Reksami, ale ty wys�uchasz tego, co mam do powiedzenia. Tasha wygl�da�a na zaniepokojon�, ale po chwili zastanowienia skin�a g�ow�. Wyszli na s�o�ce dnia i po�r�d g�stniej�cych t�um�w ruszyli w podr� ku kra�com miasta. W oddali by�o wida� - wystaj�ce ponad kolorowe, pozbawione okien budynki - trzy kamienne kolumny bramy, za kt�r� rozci�ga�a si� dzicz i gdzie nie si�ga�a w�adza zawsze czujnego Systemu. Chocia� brama by�a niestrze�ona, Reksowie cz�sto przeprowadzali wyrywkowe kontrole w poszukiwaniu wywrotowych chip�w. Te tak zwane wyrywkowe kontrole by�y zazwyczaj �miertelnie dok�adne. Mieszka�cy miasta mijali Henry'ego i Tash�, staraj�c si� obchodzi� ich szerokim �ukiem. �cie�ka by�a szerok� alej� wij�c� si� przez miasto, wypolerowana kamienna powierzchnia odbija�a kolory ubra� mieszka�c�w. Prowadzi�a do bramy, ale przed dotarciem do celu Henry i Tasha musieli jeszcze min�� wiele skrzy�owa�. Niekt�rzy przechodnie, widz�c ich, mruczeli pod nosem przekle�stwa i wyzwiska. Henry ignorowa� to, z pochylon� g�ow� d�wigaj�c sw�j kanister. - Schyl g�ow�, dziewczyno - wysycza�, kiedy Tasha chcia�a odpowiedzie� na czyj�� zaczepk�. - Nie zwracaj na nich uwagi, a zostawi� ci� w spokoju. Tasha pos�usznie pochyli�a g�ow� drepcz�c obok Henry'ego. Powietrze przepe�nia� intensywny zapach najnowszych perfum i szmer rozm�w. - Hej, wy! - zawo�a� g�os z pobliskiej bramy. - Id� dalej. - Henry przyspieszy� kroku. - Zatrzymaj si�, w��cz�go! - zawo�a� g�os ponownie. K�tem oka Henry spostrzeg�, �e by� to samotny Reks, za kt�rym posuwa� si� niewielki multikryszta�. W lustrzanych oczkach multikryszta�u odbija�y si� twarze przechodni�w i �ciany pobliskich budynk�w. Henry wiedzia�, �e partner Reksa stoi niedaleko z ig�� w jednej r�ce i blasterem w drugiej. - Nie odzywaj si�, bez wzgl�du na to, co zrobi - rzuci� zduszonym szeptem Henry i odwr�ci� si� do Reksa. - O co chodzi?! - krzykn��. Reks podszed� bli�ej i spojrza� na Tash�. - Masz teraz lokaja, Henry? - zapyta�. Henry rozpozna� Reksa, jego g�upkowaty u�miech, cienki, spiczasty nos i oczy zm�czone ci�g�ym analizowaniem danych. By� przez niego wielokrotnie przes�uchiwany. Sp�dzi� z nim wiele czasu. Lepiej nie okazywa�, �e go rozpozna�em, pomy�la�. W ka�dym razie jeszcze nie teraz. Reks kopn�� Tash� w kostk�. J�kn�a, ale nic nie powiedzia�a. - Masz jakie� imi�, malutki? - Reks gestem przywo�a� partnera z przeciwleg�ej strony �cie�ki. - Usuni�to mu syntezator mowy, nie mo�e odpowiedzie�. Spieszy si� nam. Dlaczego nas zatrzymali�cie? - Szukamy terrorystki. - Reks pr�bowa� przyjrze� si� twarzy Tashy pod mask�. - Antyjedwabia. - Dziewczyny. Patrzycielki zbudowanej z cia�a - doda� drugi oficer, do��czaj�c do swojego towarzysza. Spojrza� na kanister Henry'ego. - Otw�rz to! - poleci� ostrym tonem. Henry nigdy wcze�niej go nie widzia�. Musia� by� nowy. Pierwszy Reks u�miechn�� si�. - Nie ma sensu otwiera� - powiedzia�. - Facet by� kiedy� Reksem, ma tam tylko stary mundur, album ze zdj�ciami ze s�u�by i par� bezu�ytecznych baterii. - Spojrza� na Henry'ego. - Czy nie tak, stary? - Mam te� troch� cennych rzeczy - obruszy� si� Henry. - Rzeczy osobiste, troch� skarb�w... - Tak, oczywi�cie, Henry - zgodzi� si� pierwszy Reks zm�czonym g�osem. - A tw�j przyjaciel ma co�? Tasha potrz�sn�a g�ow�. - Sk�d go zdemobilizowano? - Rex patrzy� na Tash�, ale m�wi� do Henry'ego. Henry zastanowi� si� szybko. - By� chyba technikiem d�wi�kowym, ale nie m�wi i trudno z nim doj�� do �adu. Zabrali mu syntezator mowy. Musia� by� t�umaczem czy czym� takim... - doda� powoli, niepewnie. - Czy mo�emy ju� i��? - Zdejmij mask� - poleci� drugi Reks Tashy. Tasha odsun�a si�. - Nie mo�e. - Henry westchn��. - Ma uszkodzon� twarz. Nie wygl�da to najlepiej. - Powiedzia�em, �eby� zdj�� mask� - warkn�� drugi Reks, chwytaj�c Tash� za rami�. Dziewczyna upu�ci�a kanister, kt�ry uderzy� o ziemi� z g�o�nym hukiem. Wieko otworzy�o si� i ze �rodka wysypa�y si� ubrania, pogi�te dyskietki i stare baterie. - Posprz�tajcie to! - Pierwszy Reks odsun�� si� z obrzydzeniem. - Maska! - nakaza� drugi Reks kolejny raz. - Was, w��cz�g�w, powinno si� recyklowa� - rzek� z odraz� pierwszy Reks. Henry wiedzia�, �e wcale tak nie my�li. - Tobie samemu niewiele brakuje do zwolnienia ze s�u�by. - Spojrza� Reksowi prosto w oczy. - Chcesz, �eby poddali ci� recyklingowi? Ten nic nie odpowiedzia�, ale wyra�nie skurczy� si� na my�l o w�asnej demobilizacji. Henry widzia� po zmarszczkach wok� oczu, �e ci�g�e analizowanie tysi�cy danych zd��y�o go postarze� i z w�asnego do�wiadczenia wiedzia�, �e oznacza�o to blisk� demobilizacj�. - Daj spok�j, Illion - mrukn�� pierwszy Reks, kopi�c kt�r�� ze szmat Henry'ego, kt�ry pospiesznie pakowa� sw�j dobytek z powrotem do kanistra. - Ale mieli�my... - Powiedzia�em, daj spok�j - powt�rzy� g�o�niej. - Dziewczyna nie b�dzie si� ukrywa�a na �cie�kach. - Poza tym Henry to stary Reks, zna zasady. Prawda, Henry? Henry podni�s� wzrok na m�czyzn�, ale nic nie powiedzia�. Chcia� to ju� mie� za sob�. Gdyby si� dowiedzieli, kim w istocie jest Tasha, on r�wnie� sko�czy�by w recyklerze. Wci�� mia� wiele do zrobienia. Nadal musia� nawi�za� kontakt ze swoim nast�pc�. Obaj Reksowie odsun�li si� od Henry'ego i Tashy i odbyli kr�tk� o�ywion� rozmow�, po czym pierwszy wr�ci� do nich. - Je�li zobaczycie co� podejrzanego, dajcie mi zna�, w porz�dku? Henry i Tasha skin�li g�owami. Ko�czyli pakowa� kanister. - I zejd�cie ze �cie�ki! - zawo�a� jeszcze za nimi drugi z Reks�w. Kilku przechodni�w mrukn�o co� pod nosem z aprobat�. - Co teraz? - zapyta�a Tasha, kiedy byli ju� bezpieczni. - Idziemy dalej do bramy. Ci dwaj odfajkuj� nasz� obecno�� na �cie�kach, tak �e nie powinni�my ju� by� sprawdzani. - Henry chwyci� kanister po swojej stronie. - No ju�, dziewczyno, idziemy. Maszerowali trzy kilometry, mijaj�c budynki ze szk�a i kamienia i coraz bardziej g�stniej�ce t�umy przechodni�w, a� dotarli do w�skiej uliczki pomi�dzy dwoma gigantycznymi wie�owcami. - T�dy - rzuci� Henry popychaj�c Tash� w stron� w�skiej alejki. Kiedy znale�li si� mniej wi�cej w po�owie jej d�ugo�ci, obok szerokiej, przestronnej wn�ki, Henry zatrzyma� si� i postawi� kanister na ziemi. - Odpoczniemy tutaj troch� - zaproponowa�. - Ale mieli�my... - Odpoczniemy tutaj, przeczekamy noc i wyruszymy w drog� rankiem. Oszcz�dzaj si�y. - Spojrza� na Tash�. - Reksowie byliby dzisiaj szczeg�lnie czujni przy bramie. Sprawdzaliby ka�dego przechodz�cego. - Henry zna� ich metody. - Lepiej troch� si� przyczai�. - Usiad� we wn�ce i rozpi�� sw�j obszerny p�aszcz. - A poza tym, jak ci ju� m�wi�em, dziewczyno, jestem stary! Tasha przyci�gn�a kanister do wn�ki i przysiad�a obok Henry'ego. - Dlaczego to robisz? Dlaczego tak bardzo dla mnie ryzykujesz? - Henry us�ysza� podejrzliwo�� w jej g�osie. - Ze wzgl�du na to, kim by�em i czym ty jeste� - powiedzia� �wiszcz�cym g�osem; jego respirator z trudem t�oczy� powietrze. Spojrza� na ni�, maj�c nadziej�, �e wzrokiem przeka�e wi�cej, ni� m�g� powiedzie� s�owami. - Zabi�em setki takich jak ty i r�wnie wielu Jedwabi�w. - Potrz�sn�� g�ow�, gdy� nagle wr�ci�y wspomnienia, b�agania o lito��, p�acz. - Chyba jestem co� winien �wiatu. Wystarczaj�co przys�u�y�em si� systemowi. - Zabranie mnie do Jedwabi�w niewiele da. - Tasha za�mia�a si� chrapliwie. - Wr�cz przeciwnie. - Henry si�gn�� do wewn�trznej kieszeni p�aszcza i wyci�gn�� niewielk� p�ask� kasetk�. Wewn�trz znajdowa� si� kawa�ek zielonego materia�u. - Czas, by� uwierzy�a. - Poda� jej kasetk�. - Co to jest? - Jeste� bystra, ty mi powiedz. - U�miechn�� si�. Ostro�nie przyjrza�a si� materia�owi przez prze�wituj�ce pude�ko. - Rozpoznajesz, co to jest? - Nie. - Zmarszczy�a brwi. - Masz soczewki makro, ale masz te� mikro. Przyjrzyj si� dok�adniej na wi�kszym zbli�eniu. - Znowu u�miechn�� si� mimo woli. Nigdy wcze�niej nie musia� ratowa� patrzycielki. - Drobniutkie w��kna, ale nie widz� bit�w zgodno�ci. - Chcia�a odda� mu kasetk�. - Przeczytaj oznaczenie na metce w rogu. - Henry przygotowa� si�. - Stuprocentowy czysty jedwab - powiedzia�a cicho. - Niemo�liwe! - Odrzuci�a pude�ko w jego stron�. - Jedwab nie istnieje. Jest tylko teoretyczn� konstrukcj� maj�c� udowodni� istnienie Ziemi. To k�amstwo! - Stan�a na wprost Henry'ego. D�onie zacisn�a w pi�ci, a jej twarz nabrzmia�a gniewem. - Co chcesz mi wm�wi�?! - Podnios�a g�os. Henry za�mia� si� szyderczo. - S�owa prawdziwego Antyjedwabia. - Podni�s� kasetk� i podsun�� jej pod nos. - Zapewniam ci�, �e ten materia� to naprawd� jedwab i �e pochodzi z Ziemi. Mog� to udowodni�. - Nie! - uci�a. - K�amiesz. - Odsun�a si�, splataj�c r�ce na piersiach w obronnym ge�cie. Ponownie poda� jej kasetk�. - Przeczytaj symbole na odwrocie metki. S� dzie�em obcych, to pewne, i nie pochodz� z tego �wiata. Chwyci�a pude�ko i przyjrza�a si� symbolom. Potem obr�ci�a je doko�a, pr�buj�c w pe�ni zrozumie� ich znaczenie. - Pierwszy symbol to symbol oczyszczenia - podpowiedzia� Henry. - Przedstawia d�o� obmywan� w naczyniu z rozpuszczalnikiem. - Stan�� obok niej, by wskazywa� szczeg�y. - D�o� jest symbolem �ycia, naczynie i rozpuszczalnik s� przedstawieniami mycia. Wieloletnie badania prowadzone przez Jedwabi�w dowiod�y, �e oznacza to opuszczenie pierwotnego �wiata przez naszych przodk�w. Ostateczne oczyszczenie starego �ycia i przygotowanie do nowego. - Sk�d wiesz, �e to prawda? Sk�d wiesz, �e Jedwabie nie k�ami�? - W tym momencie nie ma to znaczenia. - Henry wskaza� drugi symbol. Przedstawia� kwadrat z umieszczonym w g�rnej cz�ci p�okr�giem. - To ma symbolizowa� widok Nowego �wiata z okna okr�tu kosmicznego. By� mo�e symbol nowego �ycia. - Znam ten symbol. Widnieje na sztandarze Nowego �wiata. Naszego �wiata, Szmaragdu. Legendy opisuj� nasz� podr� z Gastierie na Louisios II i wreszcie na Szmaragd. - Istniej� jednak sekretne opowie�ci sugeruj�ce, �e nawet Gastierie zosta�a zasiedlona z kosmosu. Wiele ziaren prawdy jest ukrytych w tych opowie�ciach, lecz pow�d ich ukrycia zosta� dawno zapomniany. Tak czy owak, mamy to. - Wskaza� trzeci symbol. - To, jak widzisz, wygl�da zupe�nie jak statek kosmiczny. Zauwa� prosty ty�, ob�� kopu��. Przypomina niekt�re z wczesnych maszyn u�ywanych przez Gastierie. - Co oznacza kropka po�rodku? - Tasha nie sprawia�a wra�enia przekonanej. - Uwa�amy, �e symbolizuje ona pasa�er�w statku... - Uwa�amy? - przerwa�a mu. - Nale�ysz do Jedwabi�w? Henry westchn��. - Ja jestem Jedwabiem. - Nie! To niemo�liwe! - Jej pi�kna twarz nagle wykrzywi�a si�. - Jedwab ma by� kim� w rodzaju Boga. Nie mo�esz... - Nadano mi to i wiele innych imion - Henry m�wi� spokojnym, cichym g�osem - jestem pi��setnym Jedwabiem przemierzaj�cym Miasto w poszukiwaniu kandydat�w do ocalenia, trzysta siedemdziesi�tym drugim, kt�ry przechowuje ten kawa�ek jedwabiu. Tasha przy�o�y�a d�o� do czo�a, a potem postanowi�a usi���. - Ja jestem Anty - wyszepta�a. - Sprzeciwiam si�, nie wierz� ci. - A jednak wiedzia�a� co� o mnie? - Trzeba zna� swojego wroga... - Ton jej g�osu �wiadczy�, �e uzna�a swoj� pora�k�. Henry ukucn�� obok niej i podni�s� jej r�k�, kt�ra nadal trzyma�a kasetk� z kawa�kiem jedwabiu. - Sp�jrz na ostatni symbol. Tasha, blada, zrobi�a, jak kaza�. To pojedynczy okr�g. - To ziemskie s�o�ce. Nie s� to ani bli�niacze s�o�ca Gastierie, ani ch�odna gwiazda... - Sk�d mam wiedzie�, �e ten materia� nie jest fa�szywy? - przerwa�a mu. Chwyci�a si� ostatniej mo�liwo�ci, kt�ra mog�a jeszcze podtrzyma� jej wiar�. - Jedwabiu nie da si� sfa�szowa�. - Henry westchn��. - Wytwarzaj� go niewielkie owadzie larwy tkaj�ce go wok� siebie jako kokon. W��kno jest delikatne, drobne. Nie ma bit�w zgodno�ci ani pikoprocesora, kt�ry podtrzymywa�by jego struktur�. To nie jest sztucznie wytworzony materia�. Nie znajdziesz go na �adnym z zamieszka�ych �wiat�w. Tasha spojrza�a na metk� pod przezroczystym wieczkiem i potrz�sn�a g�ow�. - A zatem te symbole opowiadaj� histori� naszych pocz�tk�w. - W pewien spos�b tak. - Henry wzi�� kasetk�. - Ale dlaczego ta historia zosta�a opowiedziana na tej ma�ej metce? - Spojrza�a na niego czarnymi soczewkami. - Dlaczego nie zosta�a zapisana na dyskach? - Nie wiemy, dlaczego u�yto symboli obrazkowych, ale uwa�a si�, �e w celu zachowania naszej historii na wszystkich ubraniach umieszczano tak� metk�, by�my nigdy nie zapomnieli, sk�d pochodzimy. Na Gastierie znale�li�my inne materia�y, wykonane sztucznie, kt�re maj� podobne metki, ale opowie�� jest zawsze niekompletna albo niezrozumia�a. Tych materia��w nie wytworzono na Gastierie i nikt nie wie, sk�d si� wzi�y. Uwa�am, �e pe�na historia znajduje si� wy��cznie na jedwabiu. - Otworzy� kasetk� i wyci�gn�� kawa�ek zielonego materia�u. - Dotknij go. Ostro�nie. Przytknij do sk�ry. Dotyka�a� kiedykolwiek czego� tak cudownego? Tasha potar�a jedwab palcami, a potem przytkn�a go do twarzy. Nie mog�a opanowa� cichego okrzyku. - Jest taki g�adki, taki mi�kki. Henry odebra� materia�, schowa� go do kasetki i wsun�� j� z powrotem do kieszeni p�aszcza. - Jedwabie poka�� ci wspanialsze fragmenty materia�u ni� ten n�dzny kawa�ek. - Uj�� dziewczyn� za podbr�dek. -W archiwach maj� wizerunki przedmiot�w z Ziemi. Stare grafiki przedstawiaj�ce rzeczy, kt�re wydaj� si� by� bardzo stare, kt�rych nie potrafili�my zidentyfikowa�. - A wi�c Antyjedwabie mylili si�... - Ca�y �wiat Szamaragdu tkwi w b��dzie. Reksy b��dz�, prze�laduj�c Jedwabi�w i Antyjedwabi�w. - Henry poprowadzi� Tash� w g��b wn�ki. - Ca�a nasza historia jest nieprawdziwa. - Usiedli i okryli si� jego p�aszczem. - Jutro opu�cisz miasto, teraz �pimy i kryjemy si�. Poranny deszcz kryszta��w obudzi� Henry'ego; podnosz�c si� poczu� znajomy b�l w karku. Tasha wci�� spa�a twardo. Wsta� z trudem i wyszed� z p�mroku zau�ka na �cie�k�. Jasne s�o�ce �wieci�o na przestronne trakty i na pierwszych przechodni�w. Popatrzy� na nich z wylotu w�skiego zau�ka. Pomy�la� o wszystkich k�amstwach, kt�re sta�y si� prawd� w ich umys�ach. Spojrza� na samotnego Reksa siedz�cego w ciasnej budce przy drodze. To by� gniewny Reks z wczoraj - ten, kt�ry ��da�, by Tasha zdj�a os�on� ultrafioletow�. Wszystkie lata, kt�re on, Henry, sp�dzi� na ratowaniu ludzi, wydawa�y si� nie mie� �adnego efektu. Jaki by� sens bycia Jedwabiem, kiedy ca�� twoj� moc stanowi� kawa�ek materia�u w kieszeni p�aszcza? Henry by� coraz powolniejszy, si�a opuszcza�a go, a �mier� ros�a w nim coraz szybciej. - Czy Reksy b�d� pilnowa� bramy? - Poczu� dotyk ma�ej d�oni na plecach. - B�d�, ale pozwol� ci przej��. Nasze wczorajsze spotkanie zosta�o zarejestrowane i nie b�d� nas wi�cej niepokoi�. - Odwr�ci� si� i spojrza� na Tash�. - Ale tylko ty przejdziesz przez bram�. - A co z tob�? - Mam robot� tutaj. - Wskaza� na g�stniej�cy t�um przechodni�w. - Musz� wykszta�ci� nast�pc�. Tasha zmarszczy�a czo�o. - Mog�abym... Henry przerwa� jej gestem d�oni. - Masz soczewki. Poza tym nast�pca musi zawsze by� Reksem. - Dlaczego? - Tasha by�a rozczarowana. - Dlaczego ja nie mog�... - Reksy zabijaj� zar�wno Jedwabi�w, jak i Antyjedwabi�w. Wcielaj� w �ycie prawo eliminacji wierz�cych. Reks, tak jak ja kiedy�, musi ujrze� k�amstwo i pojedna� si� ze swoim udzia�em w tym k�amstwie. To przez to pojednanie pojawia si� Jedwab i robi to, co do niego nale�y. Z ch�ci� i mi�o�ci�. - Odwr�ci� si�. - Chod�, pomo�esz mi z kanistrem, musimy rusza�. Szli rami� w rami� po �cie�ce d�wigaj�c kanister. Ignorowali zwyk�e szyderstwa i ur�gania i uwa�ne spojrzenia Reks�w z ich l�ni�cymi multikryszta�ami. Wreszcie ujrzeli bram�, z kolumnami zdobionymi symbolami Szmaragdu. Wielka misa z zawini�t� kraw�dzi� i pojedyncza kropla, oznaczaj�ce naczynie smarowid�a zapewniaj�cego g�adkie �ycie, i krzy�, kt�rego ukrytej tre�ci nikt nie zna�. Lecz Henry'emu wydawa� si� on prawid�owy, nawet bez znaczenia. By� mo�e to r�wnie� by� symbol Ziemi albo po prostu kolejne k�amstwo, kt�re sta�o si� prawd�? Istnia�o wiele symboli, kt�rych System nie rozumia�. - Poczekaj tutaj. - Postawi� kanister na ziemi. Podszed� do bramy i powiedzia� co� do wysokiego Reksa pe�ni�cego dy�ur. Skin�� g�ow�, kiedy m�czyzna kopn�� go. Wr�ci� do Tashy ze sztucznym u�miechem przyklejonym do ust. - Mo�esz po prostu przej��, nikt nie b�dzie ci� o nic pyta�, i ty nie odezwiesz si� do nikogo. P�jdziesz drog� przez niskie wzg�rza ku �wi�tyniom Pierwszych Konstrukt�w. Tam przysta� i m�dl si� do Obcych, a� kto� do ciebie przyjdzie. - Chwyci� j� za rami�, spojrza� g��boko w jej soczewki i pchn�� w kierunku bramy. - Czy zobacz� ci� jeszcze? - zapyta�a bezg�o�nie, kiedy porywa� j� nurt t�umu. Henry potrz�sn�� przecz�co g�ow�. Wiedzia�, �e jego baterie s� na wyczerpaniu i �e za kilka dni zasoby pami�ci ulegn� nieodwracalnemu zniszczeniu i b�dzie po prostu siedzia� we wn�ce, a� maszyna czyszcz�ca zabierze go do recyklingu. Reks z bramy b�dzie jego nast�pc�. Wszystko by�o ustawione, musia� si� tylko z nim spotka�... J�zyk ognia b�ysn�� przez t�um, Henry chwyci� si� za pier� i zacz�� biec. Reks, z kt�rym rozmawia� przy bramie, ruszy� w jego stron�. Henry widzia� go, z miotaczem wci�� w pogotowiu. - Ty zdrajco - wysycza�, kiedy widok setek n�g zas�oni� mu Reksa. - Mia�e� mnie... zast�pi�. - Jego g�owa dotkn�a ziemi, kiedy pr�bowa� nabra� powietrza. - Henry! Henry! - kto� zawo�a�, gdy t�um zacz�� g�stnie� nad nim. - Henry! - Tasha pr�bowa�a wepchn�� co� do dziury ziej�cej w jego piersi. - Och, Jedwabiu! - krzykn�a staraj�c si� unie�� jego g�ow�. - Biegnij... - wyszepta�. - Musisz... ucieka�... - Poczu�, �e opuszczaj� go si�y. Ujrza� przed oczami migaj�ce czerwone �wiate�ko. Wszystkie systemy pada�y. - Po prostu nie mog� ci� zostawi�... J�zyk ognia rozpali� ziemi� obok Tashy. Odwr�ci�a si� i ujrza�a nadchodz�cego Reksa. - Odci�gn� ci� st�d. - Sapn�a pr�buj�c wsta�. - Nie. - Wsun�� r�k� za po�� p�aszcza i wyci�gn�� kasetk� z jedwabiem i miniaturow� dyskietk�. - Ty... - to by�o wszystko, co m�g� powiedzie�. - Ale powiedzia�e�, �e... - Nie... mam... wyboru... - Westchn��. - Nie pozw�l... by Obcy... dostali... Jedwab... - Zakaszla�. Jego cia�em wstrz�sn�� dreszcz. - Kim s� Obcy? - Tasha prawie krzykn�a trzymaj�c Henry'ego za g�ow�. - Kim s�, Henry? Powiedz mi, prosz�. Henry spojrza� na twarz patrz�c� na niego i wyobrazi� sobie �zy �ciekaj�ce po soczewkach. - To Stw�rcy... - wyszepta�. Ogromniej�cy odg�os krok�w zag�uszy� jego s�owa. - Oni... znaj�... prawd�... - wysapa�, male�kie igie�ki przebieg�y przez jego �renice i cia�o starego cz�owieka zesztywnia�o. Henry znieruchomia�, wypuszczaj�c ostatni oddech niby d�ugo wstrzymywane westchnienie. Tasha wepchn�a przedmioty g��boko do kieszeni i otworzy�a wieczko kasetki Henry'ego. - Nie ruszaj si� - ostrzeg� Reks przyciskaj�c do jej boku luf� miotacza. Tasha wyj�a ju� z kasetki to, czego potrzebowa�a. Podnios�a si� powoli i odwr�ci�a twarz� do Reksa. - Dostan� awans i przepustki na sto rekonstrukcji dla ciebie, �mierdzielko! - prychn�� Reks. Spojrza� na martwego m�czyzn�. - Za zabicie mitycznego Jedwabia dostan� posad� w Systemie. - U�miechn�� si� do Tashy. - Poka� r�ce! - nakaza�. - Powoli. Tasha zacz�a wykonywa� polecenie, ale nagle rzuci�a spojrzenie ponad ramieniem Reksa i krzykn�a: - Nie! Reks odwr�ci� si�, a Tasha wbi�a ig�� w ty� jego g�owy. Upad� z g�o�nym t�pni�ciem. Niewielki t�um zebra� si� wok� i wszystkie oczy patrzy�y na ni�. Pochyli�a si� nad Reksem, wyci�gn�a jego baterie, zabra�a kart� pami�ci i kilka kredyt�w, kt�re mia� przy sobie. - �mierdzielka! - wrzasn�� kto� w t�umie. Maj�c wszystko, co potrzeba, Tasha ruszy�a ku bramie. T�um rozst�powa� si� przed ni�, jakby by�a kim� w rodzaju Boga. Jestem Jedwabiem, my�la�a biegn�c. I wr�c�. Prze�o�y� Marcin Wawrzy�czak 25