5595

Szczegóły
Tytuł 5595
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5595 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5595 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5595 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej St�pniewski Ojciec Byli�my wtedy na prochach. Jak zwykle zreszt�. Zapragn��em mie� dziecko. Poszed�em wi�c z �on� do punktu us�ug genetycznych albo mi si� tak wydawa�o. Po czterech uncjach kwasu mr�wkowego mo�e si� wiele rzeczy wydawa�. By� p�ny wiecz�r. Zaro�la na poboczu drogi kry�y si� i maskowa�y. Zna�em je. Pr�bowa�y udawa� kogo� innego, �ebym pomyli� drog�. W powietrzu unosi�a si� mgie�ka �wiec�ca zimnym, migotliwym blaskiem. Widzia�em w niej przekrwione oczy mojej �ony, w kt�rych odbija� si� r�owy blask neonu: "GENESIS - us�ugi genetyczne dla pragn�cych potomka - czynne ca�� dob�". Raz wypuk�e, raz wkl�s�e drzwi skrzypn�y cicho i wpu�ci�y nas do �rodka. Wnios�em �on�. Przypomnia�o mi si�, �e musz� w ko�cu wymy�li� dla niej imi�. Wn�trze by�o ca�e w paski, w k�cie sta� cz�owiek w meloniku, te� by� w paski. Paski by�y wsz�dzie i by�y poprzeczne. W oknach by�y �aluzje. - Przepraszam, ale pan chyba pomyli� drzwi. Sex shop jest obok. - Czy to jest punkt us�ug genetycznych? - Tak. - Zatem nie pomyli�em drzwi. Ja i moja �ona chcemy mie� potomka. - Wariat chyba - mrukn�� pod nosem facet w meloniku. - Niech pan zabiera t� dmuchan� lal� i wynosi si� st�d! Bardzo nie lubi�, kiedy faceci w melonikach odzywaj� si� do mnie w ten spos�b. My�l�, �e jestem s�aby i nie mam kasy, wi�c ju� nic nie mog�. - Moja �ona ci si� nie podoba, frajerze? - wybe�kota�em s�aniaj�c si� na nogach. - �ona? Id� si� pan leczy�! - A �ona, gnido. Twoja pewnie trzyma ci� za pysk, gdera, psuje krew i to ty, frajerze, wkr�tce b�dziesz musia� si� leczy�. A moja jest z gumy i nic nie m�wi. Facet w meloniku wyra�nie si� wkurzy�, kiedy zacz��em demonstrowa�, �e mog� z moj� �on� zrobi�, co mi si� tylko podoba, a ona s��wkiem nie pi�nie. - Spierdalaj, wariacie! - sykn��. Bo�e! Dlaczego nie da�em si� wtedy wyrzuci�, tylko brn��em dalej w ten absurd?! Kiedy go�� podwin�� r�kawy, niby przypadkiem z kieszeni wypad� mi portfel. Z pocz�tku faceta to nie wzruszy�o, ale gdy zobaczy� wszystkie te zielone banknoty pouk�adane setkami, kiedy z drugiej kieszeni wysun�a si� spluwa, zmi�k�a mu rura. Podszed� do biurka i z szuflady wyci�gn�� strzykawk�. - A wi�c pan chcia�by mie� potomka... Tak oto, m�j synu, powo�a�em ci� do �ycia. Przepraszam. Teraz jestem swoim synem i my�l�. Nie rozumiem, jak sam siebie mog�em powo�a� do �ycia. Nie rozumiem, jak mog� pami�ta� siebie jako swojego ojca, skoro jestem swoim synem. Widzia�em kiedy� satyryczny obrazek: Gabinet psychiatryczny. Na kozetce siedzi Jezus. Psychiatra m�wi do niego: "A wi�c twierdzi Pan, �e straci� Pan wiar� w siebie?" Chrystus nie m�g� uwierzy� w siebie, bo nie rozumia�, jak mo�e by� Bogiem, skoro B�g jest w trzech osobach, a On jest jeden. Ja nie rozumiem, jak mog� by� w dw�ch osobach, wi�c jestem w troch� lepszej sytuacji. To jest rozdwojenie ja�ni. Schizofrenia. Chorobom psychicznym towarzyszy utrata wiary w siebie. Ale teraz coraz bardziej jestem swoim synem i coraz bardziej zapominam swojego ojca. Oddzielam si� od niego. Oddzielam si� dzielnie. Zapominam o jego �wiadomo�ci. Ju� przestaj� rozumie�, jak mog�em by� przed sob�, przed synem. Nie mog�em by� przed sob�, wi�c kim jest m�j ojciec? Jaki ojciec? Zapomnia�em o ojcu. Nie mam ojca. Jestem oddzielony. Go�� w meloniku przygl�da� si� bacznie procesowi p�czkowania. Na�pany ojciec zwali� si� na pod�og�, a syn, gdy sko�czy� si� wy�ania�, by� bardziej zamroczony ni� zwykle. Obok le�a�a dmuchana, gumowa lala z sex shopu. Syn to ja. Ten w meloniku poda� mi ubranie. Siadam przy oknie i czekam, a� mnie kto� ubierze. Jestem o pi�� lat m�odszy od mojego ojca. Biologicznie, nie fizycznie. Mam w g�owie par� postrz�pionych fragment�w jego �wiadomo�ci i jakie� zboczone wspomnienia. Pan w meloniku m�wi, �e nie wie, co ze mn� zrobi�, bo m�j ojciec jest narkomanem, a matki nie mam. Siedz� nagi i my�l�. Tylko to mog� teraz robi�. M�czyzna w meloniku przeszed� do s�siedniego pomieszczenia. �wiat�o ulicznej latarni wpadaj�c przez �aluzje zostawia pr��kowane plamy na pod�odze i �cianach. Pod oknem stoi poka�nych rozmiar�w biurko, za kt�rym siedzi �ysy grubas i z nosem w monitorze komputera be�kocze do mikrofonu. Facet w meloniku cicho zamkn�� drzwi i, aby zwr�ci� na siebie uwag�, dwukrotnie chrz�kn��. - Co tam znowu, Morschwick? - znudzonym g�osem zapyta� grubas. - Mamy ma�y problem. - Jakie� reklamacje? Niechciane dziecko? - przestraszy� si� grubas. - Nie tyle niechciane, co raczej przypadkowe i to z narkoma�skiej rodziny. W dodatku bez matki. Ojciec by� tak na�pany, �e po p�czkowaniu zwali� si� na pod�og� i le�y nieprzytomny. - Na ile go okrad�e�? - z�o�liwie u�miechn�� si� grubas i przeszy� Morschwicka wzrokiem. - Nie rozumiem... - Znam ci�, Morschwick! Nie p�czkowa�by� na�panego frajera, gdyby nie mia� znacznie wi�cej pieni�dzy, ni� to naprawd� kosztuje. Dawaj po�ow� kasy! Zrezygnowany Morschwick wyci�gn�� z kieszeni portfel narkomana. - Zr�b szczeniakowi amnezj�. Oddamy go do domu dziecka. A ojca gdzie� wywie� i zostaw w krzakach - zarz�dzi� grubas licz�c pieni�dze. 25 VI Dzi� rano kupi�em ten zeszyt. Jest po�udnie. S�o�ce przedziera si� przez brudne firanki, odbija si� od blatu sto�u i tworzy na suficie wz�r podobny do litery U. Wacek nienawidzi tej litery na suficie; jak zawsze, kiedy mo�na j� ogl�da�, poszed� spa�. Siedz� sam w �wietlicy i pisz� te s�owa. Ze zdziwieniem stwierdzam, �e mam w�asne pismo. Chocia� tyle. Jestem w tym zak�adzie ju� trzeci tydzie�. Dok�adnie siedemna�cie dni temu obudzi�em si�. Pierwsze wspomnienie to cichy odg�os mojego ci�kiego oddechu, nim jeszcze zd��y�em otworzy� oczy. Potem jasno��, kt�ra przekszta�ci�a si� w wolno obracaj�cy si� krzy�. Z pocz�tku my�la�em, �e to on jest �r�d�em d�wi�ku, ale to by� wentylator pod sufitem sali. Pami�tam te� doktora. Du�o m�wi�. Ci�gle zadawa� pytania. Nic z tego nie rozumia�em, to ja chcia�em pyta�. Potem sobie poszed�. Ci�gle nie wiem, kim jestem. Nast�pnego dnia ordynator powiedzia�, �e to amnezja. M�wi�, �eby si� nie przejmowa�, m�wi�, �e pami�� powoli wr�ci, m�wi� spokojnie mi�kkim g�osem, a ka�de s�owo wzmacnia� skinieniem g�owy, jakby s�owa same w sobie by�y zbyt s�abe. S�owa. Dobrze, �e pami�tam chocia� s�owa. Wacek opowiada�, �e zna� kiedy� cz�owieka, kt�ry zapomnia� nawet znaczenia s��w. Jemu nic nie mog�o ju� przywr�ci� pami�ci, bo nie m�g� swoim wspomnieniom nada� formy, nie mia� jak ich wyrazi�. By� jak zwierz�. My�la� co najwy�ej obrazami, wra�eniami. "W por�wnaniu z nim jeste� zdr�w jak ryba" - m�wi Wacek. Wacek jest alkoholikiem. Trafi� tu z odwyk�wki, bo zapomnia�, jak si� nazywa i gdzie mieszka. Ale najbardziej boli go fakt, �e nie pami�ta, co pi�. Ochrzci� si� Wackiem, bo to imi� wyda�o mu si� najbardziej zbli�one do czego�, czego za choler� nie mo�e sobie przypomnie�. A ja wci�� nie mog� sobie wymy�li� cho�by tymczasowego imienia. Na razie roboczo nazywaj� mnie Ryba, bo "jestem zdr�w jak ryba" - jak to uj�� Wacek. W tym zeszycie b�d� pisa�, co mi si� przypomina. B�dzie to te� m�j dziennik. Ale na razie nie przypominam sobie nic. Czuj� wielk� pustk� i co�, czego chyba nie potrafi� opisa�. Co�, jakby smutek. 29 VI Od ostatnich moich zapisk�w min�o kilka dni. Pami�� nie wraca. Czas sp�dzam na grze w karty z Wackiem. Wacek m�wi, �e jak nie zaczn� oszukiwa�, to nigdy nie naucz� si� gra�. Twierdzi, �e w poprzednim �yciu musia� by� szulerem. Nie wiem, czy ma na my�li poprzednie wcielenie, czy �ycie przed utrat� pami�ci. W nocy wydzwaniamy z Wackiem do r�nych seks-linii. Na koszt s�u�by zdrowia oczywi�cie. Trzeba bardzo uwa�a�, �eby personel niczego nie zauwa�y�. To, co te kobiety wyprawiaj� na ekranie wideofonu nie mie�ci si� w g�owie. Wacek prowadzi z nimi bardzo �mieszne dialogi. Morschwick codziennie w czasie przerwy obiadowej wychodzi� z pracy. Chodzi� zawsze do tej samej knajpki. Prosto, przy klinice w lewo i ju� by� "Pod Zdech�ym �ledziem". Wszyscy go tam znali. Otwiera� drzwi i s�ysza� od barmana "Cze��, Morschwick!" Klient�w o tej porze by�o niewielu. Siada� przy barze. - To, co zwykle? - pyta� barman. Morschwick kiwa� g�ow�. Potem rozmawiali. - Wiesz, po czym pozna�, �e polityk k�amie? - m�wi� na przyk�ad. - Po tym, �e porusza ustami - odpowiada� barman. Potem zjada� hamburgera, popija� ma�ym piwem i wraca� do roboty. Znowu przechodzi� ko�o kliniki neurologicznej. W parku otaczaj�cym klinik� na �awkach zwykle siedzieli pacjenci. Tego dnia Ryba z Wackiem wyszli posiedzie� na s�o�cu. - Wiesz, Ryba - m�wi� Wacek. - Nie zastanawiam si� ju�, co pi�em, ale dlaczego pi�em - wiatr deformowa� mu i tak ju� potargan� czupryn�. - My�l�, �e musia�em mie� przesrane dzieci�stwo. - S�o�ce przedzieraj�c si� przez li�cie tworzy�o plamy na jego zniszczonej twarzy. Nie by�o w�r�d nich litery U, kt�rej tak nienawidzi�. - Ludzie pij� z r�nych powod�w. Czasami bez powodu. O tym, �e zostaj� alkoholikami, mog� przes�dzi� sk�onno�ci genetyczne. - Ale ja mia�em przesrane dzieci�stwo - odpar� Wacek. - Pami�tam wi�cej, ni� my�lisz. - Ty pami�tasz? - zdziwi� si� Ryba. - Pami�tam ca�kiem sporo. To w�a�nie dlatego, �e pami�tam, tu siedz�. Pami�tam, �e nie mam do czego wraca�. Dlatego udaj� amnezj�. - Jak mog�e� tak zrezygnowa� z �ycia? - zafrasowa� si� Ryba. - Ja, gdybym by� zdrowy, nie siedzia�bym po tej stronie ogrodzenia - wskaza� na p�ot otaczaj�cy klinik�. Za p�otem przechodzi� Morschwick. W�a�nie wraca� ze "Zdech�ego �ledzia". 10 VII Od ostatnich moich zapisk�w wydarzy�o si� wiele rzeczy. Przedwczoraj przyszed� rachunek telefoniczny i wyda�o si�, �e nocami kto� wydzwania do seks-linii. Ordynator zgromadzi� w �wietlicy ca�y personel i wszystkich pacjent�w. - Ktokolwiek uprawia tak� form� terapii, niech wie, �e to ju� koniec zabawy - zako�czy� zdecydowanie. Przysz�o dw�ch facet�w z firmy detektywistycznej, ale nie zrobili �ledztwa, tylko zainstalowali pluskw� w kabinie wideofonu. Wacka bardzo to wkurzy�o. Poszed� do ordynatora i nagada� mu o prawach cz�owieka, o tajemnicy korespondencji i niedopuszczalnym wkraczaniu w sfer� prywatno�ci. Nic to nie da�o. Ca�a ta historia troch� nas pod�ama�a. Zostali�my w tej budzie bez jedynej rozrywki. Wacek powtarza�, �e tylko udaje amnezj�, bo nie chce wraca� na wolno��. I wreszcie najwa�niejsze. Mia�em przecie� tu pisa�, co mi si� przypomina, a z tego zeszytu zrobi� si� wy��cznie dziennik. Ot� chyba zaczyna mi wraca� pami��. Za ogrodzeniem kliniki zobaczy�em faceta w meloniku. M�g� mie� oko�o czterdziestki, �redniego wzrostu, szczup�y. Jestem pewien, �e gdzie� go widzia�em. Nie mam poj�cia gdzie. Jego ubi�r nasun�� mi jeszcze jedno skojarzenie. Pr��kowane plamy. Paski. Nie wiem, co to znaczy. W ka�dym razie mam ju� dwa �lady. Ryba odk�ada d�ugopis i zamyka zeszyt. Do �wietlicy wchodzi ordynator. - Ach, tu si� schowa�e�, ch�opcze - m�wi �agodnym g�osem. - Jeste� ju� u nas do�� d�ugo. - Przy ka�dym s�owie wykonuje ruch g�ow�. Pacjenci dobrze znali jego gestykulacj�. - Zrobili�my ci wszystkie podstawowe badania i wygl�da na to, �e nie masz �adnych uszkodze�, twoje neurony s� w porz�dku, m�zg funkcjonuje prawid�owo. - Ale ja nadal nic nie pami�tam. - To naturalne przy amnezji. Pami�� powr�ci stopniowo. Do �wietlicy wszed� Wacek zaciekawiony rozmow�. Zobaczy� liter� U na suficie i natychmiast wyszed�. - Nie mo�emy ci� tu trzyma� w niesko�czono��. Przecie� jeste� zdrowy. W zwi�zku z tym pojutrze przeniesiemy ci� do domu dziecka. Nawet je�li pami�� nie wr�ci zbyt szybko, b�dziesz mia� nowe, normalne �ycie. - Ordynator sko�czy� i chcia� odej��. W drzwiach odwr�ci� si� jeszcze. - Ach. Od dzisiaj nazywasz si� Marcin Ryba. Normalne �ycie! W domu dziecka! Te� mi co�?! - my�la� Ryba. - To ma by� normalne �ycie?! Wychodz�c z �wietlicy trzasn�� drzwiami. Przy drzwiach sta� Wacek. - S�ysza�e�?! - spyta� Ryba trz�s�c si� ze zdenerwowania. Wacek kiwn�� tylko g�ow�. - Chod�. Musimy pogada�. Usiedli na ��ku Ryby. Opr�cz nich nikogo nie by�o w pokoju. - Uciekam st�d - m�wi� Ryba �ciszonym g�osem. - Nie mam zamiaru trafi� do pieprzonego domu dziecka. Uciekniesz ze mn�? Pomo�esz mi? - Mnie tu dobrze. - Dobrze?! Tu jest beznadziejnie! Nawet zadzwoni� nie mo�na bez wiedzy ordynatora! - uni�s� si� Ryba. - Nie znasz �ycia, Marcin - powiedzia� Wacek z takim wyrazem twarzy, �eby by�o wida�, �e on zna �ycie. - Marcin?... Nawet ochrzci� mnie bez mojej zgody, skurwysyn! - m�wi� Marcin. - Ty te� masz amnezj�. Przynajmniej ordynator tak my�li. Pewnego dnia mo�e powiedzie�, �e jeste� zdrowy i te� ci� st�d wyrzuci. - Nie zrobi tego - spokojnie odpar� Wacek. - Jestem zbyt ciekawym przypadkiem. M�j m�zg jest tak zniszczony przez alkohol, �e teoretycznie powinienem nie �y�. Ordynator wozi mnie na r�ne sympozja naukowe, pokazuje jak ma�p�. Marcin by� za�amany. - Bez ciebie mi si� nie uda. Nie poradz� sobie na wolno�ci. Ja naprawd� nic nie pami�tam. Musisz mi pom�c. - Wacek milcza�. - Poza tym ten cz�owiek w meloniku. Musz� si� dowiedzie�, sk�d go znam. Pom� mi, Wacek. Bez ciebie nie mam nawet po co pr�bowa�. Wacek zamy�li� si�. Siedzia� bez ruchu i patrzy� przed siebie. Wreszcie odwr�ci� si� do Ryby. - No, dobra - powiedzia�. - Pomog� ci dowiedzie� si� czego� o tym facecie, a potem tu wracam. 12 VII Jeste�my ju� na wolno�ci. Ucieczka z kliniki nie by�a wcale trudna. Jedynym problemem by�o zdobycie cywilnych ubra�. Wacek og�uszy� i rozebra� w kiblu dw�ch sanitariuszy. Chc� go nam�wi�, �eby pozosta� ze mn� na wolno�ci. Teraz �ledzimy tego faceta w meloniku. Ryba sko�czy� pisa�. Siedzia� z Wackiem na �awce przed punktem us�ug genetycznych "Genesis". By� wiecz�r. S�o�ce ju� zasz�o, ale pomara�czowa zorza nad horyzontem dawa�a troch� �wiat�a. Powoli zapala�y si� latarnie. Nad wej�ciem miga� kolorowy neon. Wacek tr�ci� Ryb� �okciem i zapyta� po raz kolejny. - Naprawd� ten punkt us�ug genetycznych nic ci nie przypomina? - Nic. - Mo�e chcesz wej�� do �rodka? - Nie, to nie ma sensu. - W takim razie zobaczymy, gdzie on mieszka - zadecydowa� Wacek. W �wietle zorzy jego zniszczona twarz przypomina�a zorane bruzdami pole. D�ugie, potargane w�osy nadawa�y mu wygl�d szamana. Chwil� siedzieli w milczeniu. - Ogl�da�em kiedy� w telewizji program o us�ugach genetycznych - przerwa� cisz� Wacek. - Wiesz, �e oni potrafi� sklonowa� cz�owieka w pi�� minut? Klon mo�e by� zaledwie o kilka lat m�odszy od orygina�u. Niefachowo nazywa si� to p�czkowaniem. Taki klon ma identyczny materia� genetyczny ze swoim ojcem. S� naprawd� identyczni, w podobnych sytuacjach zachowuj� si� tak samo. Nawet m�wi� tymi samymi s�owami. Raz by� wypadek, �e pewien cz�owiek postanowi� si� sklonowa�, aby mie� towarzysza, potem umar� na jak�� chorob� genetyczn�. Wtedy ten klon postanowi� si� sklonowa�, �eby mie� towarzysza, potem te� umar�. W�wczas ten nast�pny klon r�wnie�... Drzwi punktu us�ug otworzy�y si�. Pokaza� si� w nich Morschwick. Ryba wsta� z �awki. - To on. - Poczekaj. �ledzi� trzeba umiej�tnie, �eby si� nie po�apa�. Morschwick zszed� do metra. W ostatniej chwili wsiedli za nim do wagonu. Gdy kilka stacji dalej wysiadali, Marcina omal nie przyci�y drzwi. - Prosz� uwa�a�! - zawarcza� g�o�nik na peronie. - Za wypadki ponosz� win� pasa�erowie. Ubezpieczenia nie s� wyp�acane. Zdezelowany wagon odjecha�, a Ryba i Wacek szli za Morschwickiem przez jedn� z biedniejszych dzielnic miasta. Obdrapane z tynku XX-wieczne kamienice, walaj�ce si� wsz�dzie nieczytane, stare gazety, rzucane wiatrem po murach i chodnikach, sterty �mieci w bramach, do kt�rych lepiej nie wchodzi�. Morschwick podszed� do drzwi klatki schodowej. - Poczekaj tu, Ryba - zarz�dzi� Wacek. Podbieg� do Morschwicka z papierosem, gdy ten wklepywa� szyfr do domofonu i poprosi� o ogie�. Morschwick zapali� mu papierosa, a Wacek zerkn�� na wy�wietlacz nad klawiatur�. Potem wr�ci� do Marcina stoj�cego w bramie s�siedniej kamienicy. - Nazywa si� Morschwick. Mieszkanie 247. Czy to co� ci m�wi? - Nie, �adnego Morschwicka sobie nie przypominam - odrzek� Ryba zawiedziony, �e pami�� nie wraca. - Mo�e po prostu z nim porozmawiaj. Mo�e on ci� pami�ta i powie, sk�d go znasz. - Najpierw chcia�bym zobaczy� jego mieszkanie, Wacek. Je�eli tam nie znajdziemy niczego, co wr�ci mi pami��, porozmawiam z nim. - Wejdziemy tam jutro, kiedy b�dzie w pracy. Teraz chod�my si� gdzie� przespa�. - Wacek klepn�� Ryb� w plecy. - Jutro na pewno co� sobie przypomnisz. Nast�pnego dnia, gdy tylko Morschwick wyszed� z domu, Wacek zabra� si� za domofon. Ryba sta� i patrzy�, czy nikt nie nadchodzi. - Kiedy ostatni raz bawi�em si� takim zamkiem - m�wi� Wacek wykr�caj�c �rubki - by� to najnowszy system. - Zdj�� obudow� i zacz�� przecina� przewody. - Teraz jest to chyba eksponat muzealny. Drzwi otworzy�y si�. Wacek przykr�ci� obudow� z powrotem i weszli do �rodka. - Co za dzielnica! Nawet windy nie ma! - 247 to chyba drugie pi�tro. Drzwi od mieszkania r�wnie� nie sprawi�y Wackowi trudno�ci. W mieszkaniu panowa� potworny ba�agan. Od dawna nieprane cz�ci garderoby porzucono w najdziwniejszych miejscach, sterty niemytych naczy� zawala�y szafki, resztki jedzenia na pod�odze nadawa�y pomieszczeniu specyficzny zapach, a idiotyczne ustawienie mebli utrudnia�o poruszanie si�. - Ten tw�j znajomy nie nale�y do najschludniejszych - stwierdzi� Wacek obchodz�c �ukiem gacie zwisaj�ce z �yrandola. Marcin wskaza� na odtwarzacz p�yt analogowych. - Sp�jrz, co za staro�. - Dosta�by za to kup� kasy w antykach. Marcin w��czy� adapter. P�yta zaci�a si� i by�o s�ycha� powtarzaj�cy si� fragment zwrotki. - ...�r�d drzew wszystko to w let �r�d drzew wszystko to w let �r�d drzew... Wy��czy�. Wszed� do kuchni. Na stole le�a�a plastykowa torba z kanapkami. - Wacek. W�a�ciwie to dlaczego tak nienawidzisz tej litery U? Nigdy o tym nie m�wi�e� - rzuci� w stron� pokoju grzebi�c w kredensie. Sam nie wiedzia�, czego szuka. - To stara historia... - zacz�� Wacek, wchodz�c do kuchni i nagle zobaczy� torb� z kanapkami. - Cholera! Zostawi� drugie �niadanie. Mo�e tu jeszcze wr�... Nie sko�czy� my�li, gdy w drzwiach mieszkania stan�� Morschwick. Wacek rzuci� si� na niego. Ciosem, jakiego nikt by si� nie spodziewa� po tak starym i zniszczonym cz�owieku, usun�� gospodarza z drogi i ju� zbiega� w kierunku wyj�cia. Morschwick zatoczy� si� i spad� ze schod�w. Wyl�dowa� na p�pi�trze. Le�a� zgi�ty w p�, jego cia�o przyj�o pozycj� zbli�on� do litery U. Z nosa i ust lecia�a mu krew. Drzwi s�siedniego mieszkania by�y uchylone, ciekawski obserwowa� t� scen�. Ryba zaszokowany sta� w drzwiach. Chyba nie jest to najlepszy moment, �eby porozmawia� z Morschwickiem - pomy�la�. Wyszed� na klatk�. Wtedy ciekawski s�siad rzuci� si� na niego. - Mam go! Mam go, panie Morschwick! Niech kto� zadzwoni na policj�! - wrzeszcza� wykr�caj�c Marcinowi r�k�. ,.. Nie podam daty tego zapisku, bo nie wiem, jaki mamy dzi� dzie�. Jest chyba listopad, mo�e grudzie�. Jaki� rok temu wypu�cili mnie z domu dziecka. Zapomnia�em ju� w og�le o tym zeszycie i dzisiaj go znalaz�em w kieszeni starego p�aszcza. Teraz ju� nie my�l�. Jestem narkomanem. Wi�kszo�� opuszczaj�cych dom dziecka popada w narkomani�. Taka tradycja. By�em spokojny, u�ywa�em kwasu mr�wkowego, ale diabe� chcia�, �ebym znalaz� dzisiaj ten zeszyt. Wszystko przeczyta�em i znowu zacz��em my�le�, zastanawia� si�, spekulowa�. Przez pierwsze dwa lata pobytu w domu dziecka zapisa�em wiele teorii na sw�j temat. Nawet stara�em si� zanalizowa� paski, pr��kowane plamy jako przybranie archetypu zbiorowej nie�wiadomo�ci. Teraz to wszystko wr�ci�o. Niepok�j, niepewno��. Mo�e jak co� zarzuc�, to odzyskam spok�j. Ryba wyszed� z sex shopu. Pod pach� trzyma� dmuchan�, gumow� lal� - sw�j nowy nabytek. Lekko si� zataczaj�c ruszy� przed siebie. M�awka zamarza�a na powierzchni za�mieconej ulicy. �liski asfalt pod nogami wydawa� si� mi�kki i bezpieczny. Popsute reklamy �wietlne i nieliczne latarnie dawa�y niewiele �wiat�a. Tam, gdzie p�cie� przechodzi� w mrok, pod wulgarnym napisem na �cianie siedzia� brudny, zaro�ni�ty kloszard. Niezamarzaj�cy p�yn do ch�odnic nie rozgrzewa� go zbytnio. - Marcin? - s�abym g�osem wybe�kota� kloszard do cz�owieka z lalk�. - To ja! Wacek! Nie poznajesz mnie? Ryba zdawa� si� go nie zauwa�a�. Stan�� na �rodku ulicy i nieprzytomnym wzrokiem popatrzy� przed siebie. Mia� bardzo zw�one �renice. Woln� r�k� wykona� kilka niezrozumia�ych gest�w i ruszy� dalej. - Ryba! - wo�a� kloszard. - Ryba, to ja! Wacek! Palce Wacka �ciska�y plastykow� butelk�. Na etykiecie widnia�a du�a litera U. By�a to nazwa specyfiku. Pod spodem drobny napis: nigdy ci� nie zawiedzie. - Ryba! Nie pami�tasz mnie? Wo�anie pozostawa�o bez odpowiedzi. Zrezygnowany Wacek wypi� resztk� p�ynu. Smakowa� ohydnie. Ale teraz by�o mu wszystko jedno. - Nic nigdy sobie nie przypomn� - m�wi� Ryba do siebie id�c chwiejnym krokiem przez opustosza�e ulice. - Nigdy nic ju� sobie nie przypomn�. Jaki� Morschwick i pr��kowane plamy... oto ca�a moja przesz�o��, moje pochodzenie, moja rodzina. Wszystko g�wno warte! I po co przez tyle lat zapisywa�em to wszystko?! Przez tyle lat! Nic mi to nie da�o! - Wyj�� z kieszeni p�aszcza stary, pomi�ty brulion. - Wszystko g�wno warte! - Wyrzuci� zeszyt do studzienki kanalizacyjnej. - Wszystko na nic! Kurewstwo! - szed� dalej p�acz�c i przeklinaj�c. Nie wiedzia�, �e sze�� metr�w ni�ej, w kanale mieszka od trzydziestu lat kloszard imieniem Ryszard. Wyrzucony do studzienki zeszyt wpad� w jego r�ce. Rysio mia� wi�cej takich zeszyt�w. Dok�adnie co pi�� lat kto� nieznajomy wrzuca� mu nast�pny. Wszystkie opowiada�y mniej wi�cej t� sam� histori�, zmienia�y si� tylko imiona bohater�w. Autorem wszystkich opowie�ci musia� by� ten sam cz�owiek, �wiadczy�o o tym identyczne pismo. Ryszard mia� w�asn� teori� dotycz�c� tych zeszyt�w. S�dzi�, �e w pobli�u mieszka literat pozbawiony talentu, kt�ry od trzydziestu lat usi�uje napisa� opowiadanie. Niestety, co pi�� lat stwierdza, �e jego tw�rczo�� jest nic nie warta, wi�c wyrzuca zeszyt do studzienki. Tym razem nawet us�ysza� g�os tego biednego grafomana. "Wszystko g�wno warte! Wszystko na nic! Kurewstwo!" - rozpacza� biedak. W �wietle znicza znalezionego na cmentarzu Ryszard zabra� si� za czytanie kolejnego zeszytu. Nie wiedzia�, �e ju� wkr�tce �w biedny grafoman napisze nowe zako�czenie swego nieudanego opowiadania. Ale ten zeszyt nigdy nie wpadnie w jego r�ce. Ryba siedzia� na dw�rcu. Gumowa lalka le�a�a pod �awk�. W poczekalni by�y stoliki. Po tym, co ostatnio zasz�o w jego �yciu, postanowi�, �e znowu b�dzie pisa� dziennik. Wyj�� nowy zeszyt z kieszeni p�aszcza i po�o�y� go na blacie. Poszpera� jeszcze po kieszeniach w poszukiwaniu d�ugopisu. Przez pomy�k� wyci�gn�� strzykawk�, co zaszokowa�o starsz� pani� siedz�c� opodal. Po chwili jednak znalaz� d�ugopis. Pochyli� si� nad czyst� kartk� i jaki� czas bezczynnie si� w ni� wpatrywa�. Wreszcie zacz�� pisa�. 2 VI To by� dzie� dziecka. Byli�my wtedy na prochach. Tak jak zwykle zreszt�. �ona troch� przesadzi�a i kilka razy rzyga�a. A ja zapragn��em mie� dziecko. Poszli�my wi�c do punktu us�ug genetycznych albo mi si� tylko tak wydawa�o. Po czterech uncjach kwasu mr�wkowego mo�e si� wiele rzeczy wydawa�. Zaro�la na poboczu drogi pr�bowa�y wygl�da� inaczej, �ebym pomyli� drog� nie znajduj�c znajomych miejsc. W powietrzu unosi�a si� �wiec�ca zimnym, migotliwym blaskiem mgie�ka, w niej widzia�em przekrwione oczy mojej �ony, w kt�rych odbija� si� r�owy blask neonu "GENESIS - us�ugi genetyczne dla pragn�cych potomka - czynne ca�� dob�". Raz wypuk�e, raz wkl�s�e drzwi skrzypn�y cicho i wpu�ci�y nas do �rodka. Wnios�em �on�. Przypomnia�o mi si�, �e musz� w ko�cu wymy�li� dla niej imi�.