5595
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5595 |
Rozszerzenie: |
5595 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5595 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5595 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5595 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Andrzej St�pniewski
Ojciec
Byli�my wtedy na prochach. Jak zwykle zreszt�.
Zapragn��em mie� dziecko. Poszed�em wi�c z �on� do punktu
us�ug genetycznych albo mi si� tak wydawa�o. Po czterech
uncjach kwasu mr�wkowego mo�e si� wiele rzeczy wydawa�. By�
p�ny wiecz�r. Zaro�la na poboczu drogi kry�y si� i
maskowa�y. Zna�em je. Pr�bowa�y udawa� kogo� innego, �ebym
pomyli� drog�. W powietrzu unosi�a si� mgie�ka �wiec�ca
zimnym, migotliwym blaskiem. Widzia�em w niej przekrwione
oczy mojej �ony, w kt�rych odbija� si� r�owy blask neonu:
"GENESIS - us�ugi genetyczne dla pragn�cych potomka - czynne
ca�� dob�". Raz wypuk�e, raz wkl�s�e drzwi skrzypn�y cicho
i wpu�ci�y nas do �rodka. Wnios�em �on�. Przypomnia�o mi
si�, �e musz� w ko�cu wymy�li� dla niej imi�. Wn�trze by�o
ca�e w paski, w k�cie sta� cz�owiek w meloniku, te� by� w
paski. Paski by�y wsz�dzie i by�y poprzeczne. W oknach by�y
�aluzje.
- Przepraszam, ale pan chyba pomyli� drzwi. Sex shop jest
obok.
- Czy to jest punkt us�ug genetycznych?
- Tak.
- Zatem nie pomyli�em drzwi. Ja i moja �ona chcemy mie�
potomka.
- Wariat chyba - mrukn�� pod nosem facet w meloniku. -
Niech pan zabiera t� dmuchan� lal� i wynosi si� st�d!
Bardzo nie lubi�, kiedy faceci w melonikach odzywaj� si�
do mnie w ten spos�b. My�l�, �e jestem s�aby i nie mam kasy,
wi�c ju� nic nie mog�.
- Moja �ona ci si� nie podoba, frajerze? - wybe�kota�em
s�aniaj�c si� na nogach.
- �ona? Id� si� pan leczy�!
- A �ona, gnido. Twoja pewnie trzyma ci� za pysk, gdera,
psuje krew i to ty, frajerze, wkr�tce b�dziesz musia� si�
leczy�. A moja jest z gumy i nic nie m�wi.
Facet w meloniku wyra�nie si� wkurzy�, kiedy zacz��em
demonstrowa�, �e mog� z moj� �on� zrobi�, co mi si� tylko
podoba, a ona s��wkiem nie pi�nie.
- Spierdalaj, wariacie! - sykn��.
Bo�e! Dlaczego nie da�em si� wtedy wyrzuci�, tylko
brn��em dalej w ten absurd?! Kiedy go�� podwin�� r�kawy,
niby przypadkiem z kieszeni wypad� mi portfel. Z pocz�tku
faceta to nie wzruszy�o, ale gdy zobaczy� wszystkie te
zielone banknoty pouk�adane setkami, kiedy z drugiej
kieszeni wysun�a si� spluwa, zmi�k�a mu rura.
Podszed� do biurka i z szuflady wyci�gn�� strzykawk�.
- A wi�c pan chcia�by mie� potomka...
Tak oto, m�j synu, powo�a�em ci� do �ycia. Przepraszam.
Teraz jestem swoim synem i my�l�. Nie rozumiem, jak sam
siebie mog�em powo�a� do �ycia. Nie rozumiem, jak mog�
pami�ta� siebie jako swojego ojca, skoro jestem swoim synem.
Widzia�em kiedy� satyryczny obrazek: Gabinet psychiatryczny.
Na kozetce siedzi Jezus. Psychiatra m�wi do niego: "A wi�c
twierdzi Pan, �e straci� Pan wiar� w siebie?" Chrystus nie
m�g� uwierzy� w siebie, bo nie rozumia�, jak mo�e by�
Bogiem, skoro B�g jest w trzech osobach, a On jest jeden. Ja
nie rozumiem, jak mog� by� w dw�ch osobach, wi�c jestem w
troch� lepszej sytuacji.
To jest rozdwojenie ja�ni. Schizofrenia. Chorobom
psychicznym towarzyszy utrata wiary w siebie. Ale teraz
coraz bardziej jestem swoim synem i coraz bardziej zapominam
swojego ojca. Oddzielam si� od niego. Oddzielam si�
dzielnie. Zapominam o jego �wiadomo�ci. Ju� przestaj�
rozumie�, jak mog�em by� przed sob�, przed synem. Nie mog�em
by� przed sob�, wi�c kim jest m�j ojciec? Jaki ojciec?
Zapomnia�em o ojcu. Nie mam ojca. Jestem oddzielony.
Go�� w meloniku przygl�da� si� bacznie procesowi
p�czkowania. Na�pany ojciec zwali� si� na pod�og�, a syn,
gdy sko�czy� si� wy�ania�, by� bardziej zamroczony ni�
zwykle. Obok le�a�a dmuchana, gumowa lala z sex shopu. Syn
to ja. Ten w meloniku poda� mi ubranie. Siadam przy oknie i
czekam, a� mnie kto� ubierze. Jestem o pi�� lat m�odszy od
mojego ojca. Biologicznie, nie fizycznie. Mam w g�owie par�
postrz�pionych fragment�w jego �wiadomo�ci i jakie� zboczone
wspomnienia. Pan w meloniku m�wi, �e nie wie, co ze mn�
zrobi�, bo m�j ojciec jest narkomanem, a matki nie mam.
Siedz� nagi i my�l�. Tylko to mog� teraz robi�.
M�czyzna w meloniku przeszed� do s�siedniego
pomieszczenia. �wiat�o ulicznej latarni wpadaj�c przez
�aluzje zostawia pr��kowane plamy na pod�odze i �cianach.
Pod oknem stoi poka�nych rozmiar�w biurko, za kt�rym siedzi
�ysy grubas i z nosem w monitorze komputera be�kocze do
mikrofonu. Facet w meloniku cicho zamkn�� drzwi i, aby
zwr�ci� na siebie uwag�, dwukrotnie chrz�kn��.
- Co tam znowu, Morschwick? - znudzonym g�osem zapyta�
grubas.
- Mamy ma�y problem.
- Jakie� reklamacje? Niechciane dziecko? - przestraszy�
si� grubas.
- Nie tyle niechciane, co raczej przypadkowe i to z
narkoma�skiej rodziny. W dodatku bez matki. Ojciec by� tak
na�pany, �e po p�czkowaniu zwali� si� na pod�og� i le�y
nieprzytomny.
- Na ile go okrad�e�? - z�o�liwie u�miechn�� si� grubas i
przeszy� Morschwicka wzrokiem.
- Nie rozumiem...
- Znam ci�, Morschwick! Nie p�czkowa�by� na�panego
frajera, gdyby nie mia� znacznie wi�cej pieni�dzy, ni� to
naprawd� kosztuje. Dawaj po�ow� kasy!
Zrezygnowany Morschwick wyci�gn�� z kieszeni portfel
narkomana.
- Zr�b szczeniakowi amnezj�. Oddamy go do domu dziecka. A
ojca gdzie� wywie� i zostaw w krzakach - zarz�dzi� grubas
licz�c pieni�dze.
25 VI Dzi� rano kupi�em ten zeszyt. Jest po�udnie. S�o�ce
przedziera si� przez brudne firanki, odbija si� od blatu
sto�u i tworzy na suficie wz�r podobny do litery U. Wacek
nienawidzi tej litery na suficie; jak zawsze, kiedy mo�na j�
ogl�da�, poszed� spa�. Siedz� sam w �wietlicy i pisz� te
s�owa. Ze zdziwieniem stwierdzam, �e mam w�asne pismo.
Chocia� tyle. Jestem w tym zak�adzie ju� trzeci tydzie�.
Dok�adnie siedemna�cie dni temu obudzi�em si�. Pierwsze
wspomnienie to cichy odg�os mojego ci�kiego oddechu, nim
jeszcze zd��y�em otworzy� oczy. Potem jasno��, kt�ra
przekszta�ci�a si� w wolno obracaj�cy si� krzy�. Z pocz�tku
my�la�em, �e to on jest �r�d�em d�wi�ku, ale to by�
wentylator pod sufitem sali. Pami�tam te� doktora. Du�o
m�wi�. Ci�gle zadawa� pytania. Nic z tego nie rozumia�em, to
ja chcia�em pyta�. Potem sobie poszed�. Ci�gle nie wiem, kim
jestem. Nast�pnego dnia ordynator powiedzia�, �e to amnezja.
M�wi�, �eby si� nie przejmowa�, m�wi�, �e pami�� powoli
wr�ci, m�wi� spokojnie mi�kkim g�osem, a ka�de s�owo
wzmacnia� skinieniem g�owy, jakby s�owa same w sobie by�y
zbyt s�abe. S�owa. Dobrze, �e pami�tam chocia� s�owa. Wacek
opowiada�, �e zna� kiedy� cz�owieka, kt�ry zapomnia� nawet
znaczenia s��w. Jemu nic nie mog�o ju� przywr�ci� pami�ci,
bo nie m�g� swoim wspomnieniom nada� formy, nie mia� jak ich
wyrazi�. By� jak zwierz�. My�la� co najwy�ej obrazami,
wra�eniami. "W por�wnaniu z nim jeste� zdr�w jak ryba" -
m�wi Wacek.
Wacek jest alkoholikiem. Trafi� tu z odwyk�wki, bo
zapomnia�, jak si� nazywa i gdzie mieszka. Ale najbardziej
boli go fakt, �e nie pami�ta, co pi�. Ochrzci� si� Wackiem,
bo to imi� wyda�o mu si� najbardziej zbli�one do czego�,
czego za choler� nie mo�e sobie przypomnie�. A ja wci�� nie
mog� sobie wymy�li� cho�by tymczasowego imienia. Na razie
roboczo nazywaj� mnie Ryba, bo "jestem zdr�w jak ryba" - jak
to uj�� Wacek.
W tym zeszycie b�d� pisa�, co mi si� przypomina. B�dzie
to te� m�j dziennik. Ale na razie nie przypominam sobie nic.
Czuj� wielk� pustk� i co�, czego chyba nie potrafi� opisa�.
Co�, jakby smutek.
29 VI Od ostatnich moich zapisk�w min�o kilka dni. Pami�� nie
wraca. Czas sp�dzam na grze w karty z Wackiem. Wacek m�wi,
�e jak nie zaczn� oszukiwa�, to nigdy nie naucz� si� gra�.
Twierdzi, �e w poprzednim �yciu musia� by� szulerem. Nie
wiem, czy ma na my�li poprzednie wcielenie, czy �ycie przed
utrat� pami�ci. W nocy wydzwaniamy z Wackiem do r�nych
seks-linii. Na koszt s�u�by zdrowia oczywi�cie. Trzeba
bardzo uwa�a�, �eby personel niczego nie zauwa�y�. To, co te
kobiety wyprawiaj� na ekranie wideofonu nie mie�ci si� w
g�owie. Wacek prowadzi z nimi bardzo �mieszne dialogi.
Morschwick codziennie w czasie przerwy obiadowej
wychodzi� z pracy. Chodzi� zawsze do tej samej knajpki.
Prosto, przy klinice w lewo i ju� by� "Pod Zdech�ym
�ledziem". Wszyscy go tam znali. Otwiera� drzwi i s�ysza� od
barmana "Cze��, Morschwick!" Klient�w o tej porze by�o
niewielu. Siada� przy barze.
- To, co zwykle? - pyta� barman. Morschwick kiwa� g�ow�.
Potem rozmawiali.
- Wiesz, po czym pozna�, �e polityk k�amie? - m�wi� na
przyk�ad.
- Po tym, �e porusza ustami - odpowiada� barman.
Potem zjada� hamburgera, popija� ma�ym piwem i wraca� do
roboty. Znowu przechodzi� ko�o kliniki neurologicznej. W
parku otaczaj�cym klinik� na �awkach zwykle siedzieli
pacjenci. Tego dnia Ryba z Wackiem wyszli posiedzie� na
s�o�cu.
- Wiesz, Ryba - m�wi� Wacek. - Nie zastanawiam si� ju�,
co pi�em, ale dlaczego pi�em - wiatr deformowa� mu i tak ju�
potargan� czupryn�. - My�l�, �e musia�em mie� przesrane
dzieci�stwo. - S�o�ce przedzieraj�c si� przez li�cie
tworzy�o plamy na jego zniszczonej twarzy. Nie by�o w�r�d
nich litery U, kt�rej tak nienawidzi�.
- Ludzie pij� z r�nych powod�w. Czasami bez powodu. O
tym, �e zostaj� alkoholikami, mog� przes�dzi� sk�onno�ci
genetyczne.
- Ale ja mia�em przesrane dzieci�stwo - odpar� Wacek. -
Pami�tam wi�cej, ni� my�lisz.
- Ty pami�tasz? - zdziwi� si� Ryba.
- Pami�tam ca�kiem sporo. To w�a�nie dlatego, �e
pami�tam, tu siedz�. Pami�tam, �e nie mam do czego wraca�.
Dlatego udaj� amnezj�.
- Jak mog�e� tak zrezygnowa� z �ycia? - zafrasowa� si�
Ryba. - Ja, gdybym by� zdrowy, nie siedzia�bym po tej
stronie ogrodzenia - wskaza� na p�ot otaczaj�cy klinik�. Za
p�otem przechodzi� Morschwick. W�a�nie wraca� ze "Zdech�ego
�ledzia".
10 VII Od ostatnich moich zapisk�w wydarzy�o si� wiele rzeczy.
Przedwczoraj przyszed� rachunek telefoniczny i wyda�o si�,
�e nocami kto� wydzwania do seks-linii. Ordynator zgromadzi�
w �wietlicy ca�y personel i wszystkich pacjent�w.
- Ktokolwiek uprawia tak� form� terapii, niech wie, �e to
ju� koniec zabawy - zako�czy� zdecydowanie.
Przysz�o dw�ch facet�w z firmy detektywistycznej, ale nie
zrobili �ledztwa, tylko zainstalowali pluskw� w kabinie
wideofonu. Wacka bardzo to wkurzy�o. Poszed� do ordynatora i
nagada� mu o prawach cz�owieka, o tajemnicy korespondencji i
niedopuszczalnym wkraczaniu w sfer� prywatno�ci. Nic to nie
da�o. Ca�a ta historia troch� nas pod�ama�a. Zostali�my w
tej budzie bez jedynej rozrywki. Wacek powtarza�, �e tylko
udaje amnezj�, bo nie chce wraca� na wolno��.
I wreszcie najwa�niejsze. Mia�em przecie� tu pisa�, co mi
si� przypomina, a z tego zeszytu zrobi� si� wy��cznie
dziennik. Ot� chyba zaczyna mi wraca� pami��. Za
ogrodzeniem kliniki zobaczy�em faceta w meloniku. M�g� mie�
oko�o czterdziestki, �redniego wzrostu, szczup�y. Jestem
pewien, �e gdzie� go widzia�em. Nie mam poj�cia gdzie. Jego
ubi�r nasun�� mi jeszcze jedno skojarzenie. Pr��kowane
plamy. Paski. Nie wiem, co to znaczy. W ka�dym razie mam ju�
dwa �lady.
Ryba odk�ada d�ugopis i zamyka zeszyt. Do �wietlicy
wchodzi ordynator.
- Ach, tu si� schowa�e�, ch�opcze - m�wi �agodnym g�osem.
- Jeste� ju� u nas do�� d�ugo. - Przy ka�dym s�owie wykonuje
ruch g�ow�. Pacjenci dobrze znali jego gestykulacj�. -
Zrobili�my ci wszystkie podstawowe badania i wygl�da na to,
�e nie masz �adnych uszkodze�, twoje neurony s� w porz�dku,
m�zg funkcjonuje prawid�owo.
- Ale ja nadal nic nie pami�tam.
- To naturalne przy amnezji. Pami�� powr�ci stopniowo.
Do �wietlicy wszed� Wacek zaciekawiony rozmow�. Zobaczy�
liter� U na suficie i natychmiast wyszed�.
- Nie mo�emy ci� tu trzyma� w niesko�czono��. Przecie�
jeste� zdrowy. W zwi�zku z tym pojutrze przeniesiemy ci� do
domu dziecka. Nawet je�li pami�� nie wr�ci zbyt szybko,
b�dziesz mia� nowe, normalne �ycie. - Ordynator sko�czy� i
chcia� odej��. W drzwiach odwr�ci� si� jeszcze. - Ach. Od
dzisiaj nazywasz si� Marcin Ryba.
Normalne �ycie! W domu dziecka! Te� mi co�?! - my�la�
Ryba. - To ma by� normalne �ycie?!
Wychodz�c z �wietlicy trzasn�� drzwiami. Przy drzwiach
sta� Wacek.
- S�ysza�e�?! - spyta� Ryba trz�s�c si� ze zdenerwowania.
Wacek kiwn�� tylko g�ow�.
- Chod�. Musimy pogada�.
Usiedli na ��ku Ryby. Opr�cz nich nikogo nie by�o w
pokoju.
- Uciekam st�d - m�wi� Ryba �ciszonym g�osem. - Nie mam
zamiaru trafi� do pieprzonego domu dziecka. Uciekniesz ze
mn�? Pomo�esz mi?
- Mnie tu dobrze.
- Dobrze?! Tu jest beznadziejnie! Nawet zadzwoni� nie
mo�na bez wiedzy ordynatora! - uni�s� si� Ryba.
- Nie znasz �ycia, Marcin - powiedzia� Wacek z takim
wyrazem twarzy, �eby by�o wida�, �e on zna �ycie.
- Marcin?... Nawet ochrzci� mnie bez mojej zgody,
skurwysyn! - m�wi� Marcin. - Ty te� masz amnezj�.
Przynajmniej ordynator tak my�li. Pewnego dnia mo�e
powiedzie�, �e jeste� zdrowy i te� ci� st�d wyrzuci.
- Nie zrobi tego - spokojnie odpar� Wacek. - Jestem zbyt
ciekawym przypadkiem. M�j m�zg jest tak zniszczony przez
alkohol, �e teoretycznie powinienem nie �y�. Ordynator wozi
mnie na r�ne sympozja naukowe, pokazuje jak ma�p�.
Marcin by� za�amany.
- Bez ciebie mi si� nie uda. Nie poradz� sobie na
wolno�ci. Ja naprawd� nic nie pami�tam. Musisz mi pom�c. -
Wacek milcza�. - Poza tym ten cz�owiek w meloniku. Musz� si�
dowiedzie�, sk�d go znam. Pom� mi, Wacek. Bez ciebie nie
mam nawet po co pr�bowa�.
Wacek zamy�li� si�. Siedzia� bez ruchu i patrzy� przed
siebie. Wreszcie odwr�ci� si� do Ryby.
- No, dobra - powiedzia�. - Pomog� ci dowiedzie� si�
czego� o tym facecie, a potem tu wracam.
12 VII Jeste�my ju� na wolno�ci. Ucieczka z kliniki nie by�a
wcale trudna. Jedynym problemem by�o zdobycie cywilnych
ubra�. Wacek og�uszy� i rozebra� w kiblu dw�ch sanitariuszy.
Chc� go nam�wi�, �eby pozosta� ze mn� na wolno�ci. Teraz
�ledzimy tego faceta w meloniku.
Ryba sko�czy� pisa�. Siedzia� z Wackiem na �awce przed
punktem us�ug genetycznych "Genesis". By� wiecz�r. S�o�ce
ju� zasz�o, ale pomara�czowa zorza nad horyzontem dawa�a
troch� �wiat�a. Powoli zapala�y si� latarnie. Nad wej�ciem
miga� kolorowy neon. Wacek tr�ci� Ryb� �okciem i zapyta� po
raz kolejny.
- Naprawd� ten punkt us�ug genetycznych nic ci nie
przypomina?
- Nic.
- Mo�e chcesz wej�� do �rodka?
- Nie, to nie ma sensu.
- W takim razie zobaczymy, gdzie on mieszka - zadecydowa�
Wacek. W �wietle zorzy jego zniszczona twarz przypomina�a
zorane bruzdami pole. D�ugie, potargane w�osy nadawa�y mu
wygl�d szamana.
Chwil� siedzieli w milczeniu.
- Ogl�da�em kiedy� w telewizji program o us�ugach
genetycznych - przerwa� cisz� Wacek. - Wiesz, �e oni
potrafi� sklonowa� cz�owieka w pi�� minut? Klon mo�e by�
zaledwie o kilka lat m�odszy od orygina�u. Niefachowo nazywa
si� to p�czkowaniem. Taki klon ma identyczny materia�
genetyczny ze swoim ojcem. S� naprawd� identyczni, w
podobnych sytuacjach zachowuj� si� tak samo. Nawet m�wi�
tymi samymi s�owami. Raz by� wypadek, �e pewien cz�owiek
postanowi� si� sklonowa�, aby mie� towarzysza, potem umar�
na jak�� chorob� genetyczn�. Wtedy ten klon postanowi� si�
sklonowa�, �eby mie� towarzysza, potem te� umar�. W�wczas
ten nast�pny klon r�wnie�...
Drzwi punktu us�ug otworzy�y si�. Pokaza� si� w nich
Morschwick.
Ryba wsta� z �awki.
- To on.
- Poczekaj. �ledzi� trzeba umiej�tnie, �eby si� nie
po�apa�.
Morschwick zszed� do metra. W ostatniej chwili wsiedli za
nim do wagonu. Gdy kilka stacji dalej wysiadali, Marcina
omal nie przyci�y drzwi.
- Prosz� uwa�a�! - zawarcza� g�o�nik na peronie. - Za
wypadki ponosz� win� pasa�erowie. Ubezpieczenia nie s�
wyp�acane.
Zdezelowany wagon odjecha�, a Ryba i Wacek szli za
Morschwickiem przez jedn� z biedniejszych dzielnic miasta.
Obdrapane z tynku XX-wieczne kamienice, walaj�ce si�
wsz�dzie nieczytane, stare gazety, rzucane wiatrem po murach
i chodnikach, sterty �mieci w bramach, do kt�rych lepiej nie
wchodzi�. Morschwick podszed� do drzwi klatki schodowej.
- Poczekaj tu, Ryba - zarz�dzi� Wacek.
Podbieg� do Morschwicka z papierosem, gdy ten wklepywa�
szyfr do domofonu i poprosi� o ogie�. Morschwick zapali� mu
papierosa, a Wacek zerkn�� na wy�wietlacz nad klawiatur�.
Potem wr�ci� do Marcina stoj�cego w bramie s�siedniej
kamienicy.
- Nazywa si� Morschwick. Mieszkanie 247. Czy to co� ci
m�wi?
- Nie, �adnego Morschwicka sobie nie przypominam -
odrzek� Ryba zawiedziony, �e pami�� nie wraca.
- Mo�e po prostu z nim porozmawiaj. Mo�e on ci� pami�ta i
powie, sk�d go znasz.
- Najpierw chcia�bym zobaczy� jego mieszkanie, Wacek.
Je�eli tam nie znajdziemy niczego, co wr�ci mi pami��,
porozmawiam z nim.
- Wejdziemy tam jutro, kiedy b�dzie w pracy. Teraz
chod�my si� gdzie� przespa�. - Wacek klepn�� Ryb� w plecy. -
Jutro na pewno co� sobie przypomnisz.
Nast�pnego dnia, gdy tylko Morschwick wyszed� z domu,
Wacek zabra� si� za domofon. Ryba sta� i patrzy�, czy nikt
nie nadchodzi.
- Kiedy ostatni raz bawi�em si� takim zamkiem - m�wi�
Wacek wykr�caj�c �rubki - by� to najnowszy system. - Zdj��
obudow� i zacz�� przecina� przewody. - Teraz jest to chyba
eksponat muzealny.
Drzwi otworzy�y si�. Wacek przykr�ci� obudow� z powrotem
i weszli do �rodka.
- Co za dzielnica! Nawet windy nie ma!
- 247 to chyba drugie pi�tro.
Drzwi od mieszkania r�wnie� nie sprawi�y Wackowi
trudno�ci. W mieszkaniu panowa� potworny ba�agan. Od dawna
nieprane cz�ci garderoby porzucono w najdziwniejszych
miejscach, sterty niemytych naczy� zawala�y szafki, resztki
jedzenia na pod�odze nadawa�y pomieszczeniu specyficzny
zapach, a idiotyczne ustawienie mebli utrudnia�o poruszanie
si�.
- Ten tw�j znajomy nie nale�y do najschludniejszych -
stwierdzi� Wacek obchodz�c �ukiem gacie zwisaj�ce z
�yrandola.
Marcin wskaza� na odtwarzacz p�yt analogowych.
- Sp�jrz, co za staro�.
- Dosta�by za to kup� kasy w antykach.
Marcin w��czy� adapter. P�yta zaci�a si� i by�o s�ycha�
powtarzaj�cy si� fragment zwrotki.
- ...�r�d drzew wszystko to w let �r�d drzew wszystko to w
let �r�d drzew...
Wy��czy�. Wszed� do kuchni. Na stole le�a�a plastykowa
torba z kanapkami.
- Wacek. W�a�ciwie to dlaczego tak nienawidzisz tej
litery U? Nigdy o tym nie m�wi�e� - rzuci� w stron� pokoju
grzebi�c w kredensie. Sam nie wiedzia�, czego szuka.
- To stara historia... - zacz�� Wacek, wchodz�c do kuchni
i nagle zobaczy� torb� z kanapkami. - Cholera! Zostawi�
drugie �niadanie. Mo�e tu jeszcze wr�...
Nie sko�czy� my�li, gdy w drzwiach mieszkania stan��
Morschwick. Wacek rzuci� si� na niego. Ciosem, jakiego nikt
by si� nie spodziewa� po tak starym i zniszczonym cz�owieku,
usun�� gospodarza z drogi i ju� zbiega� w kierunku wyj�cia.
Morschwick zatoczy� si� i spad� ze schod�w. Wyl�dowa� na
p�pi�trze. Le�a� zgi�ty w p�, jego cia�o przyj�o pozycj�
zbli�on� do litery U. Z nosa i ust lecia�a mu krew. Drzwi
s�siedniego mieszkania by�y uchylone, ciekawski obserwowa�
t� scen�. Ryba zaszokowany sta� w drzwiach.
Chyba nie jest to najlepszy moment, �eby porozmawia� z
Morschwickiem - pomy�la�. Wyszed� na klatk�. Wtedy ciekawski
s�siad rzuci� si� na niego.
- Mam go! Mam go, panie Morschwick! Niech kto� zadzwoni
na policj�! - wrzeszcza� wykr�caj�c Marcinowi r�k�.
,.. Nie podam daty tego zapisku, bo nie wiem, jaki mamy dzi�
dzie�. Jest chyba listopad, mo�e grudzie�. Jaki� rok temu
wypu�cili mnie z domu dziecka. Zapomnia�em ju� w og�le o tym
zeszycie i dzisiaj go znalaz�em w kieszeni starego p�aszcza.
Teraz ju� nie my�l�. Jestem narkomanem. Wi�kszo��
opuszczaj�cych dom dziecka popada w narkomani�. Taka
tradycja. By�em spokojny, u�ywa�em kwasu mr�wkowego, ale
diabe� chcia�, �ebym znalaz� dzisiaj ten zeszyt. Wszystko
przeczyta�em i znowu zacz��em my�le�, zastanawia� si�,
spekulowa�. Przez pierwsze dwa lata pobytu w domu dziecka
zapisa�em wiele teorii na sw�j temat. Nawet stara�em si�
zanalizowa� paski, pr��kowane plamy jako przybranie
archetypu zbiorowej nie�wiadomo�ci. Teraz to wszystko
wr�ci�o. Niepok�j, niepewno��. Mo�e jak co� zarzuc�, to
odzyskam spok�j.
Ryba wyszed� z sex shopu. Pod pach� trzyma� dmuchan�,
gumow� lal� - sw�j nowy nabytek. Lekko si� zataczaj�c ruszy�
przed siebie. M�awka zamarza�a na powierzchni za�mieconej
ulicy. �liski asfalt pod nogami wydawa� si� mi�kki i
bezpieczny. Popsute reklamy �wietlne i nieliczne latarnie
dawa�y niewiele �wiat�a. Tam, gdzie p�cie� przechodzi� w
mrok, pod wulgarnym napisem na �cianie siedzia� brudny,
zaro�ni�ty kloszard. Niezamarzaj�cy p�yn do ch�odnic nie
rozgrzewa� go zbytnio.
- Marcin? - s�abym g�osem wybe�kota� kloszard do
cz�owieka z lalk�. - To ja! Wacek! Nie poznajesz mnie?
Ryba zdawa� si� go nie zauwa�a�. Stan�� na �rodku ulicy i
nieprzytomnym wzrokiem popatrzy� przed siebie. Mia� bardzo
zw�one �renice. Woln� r�k� wykona� kilka niezrozumia�ych
gest�w i ruszy� dalej.
- Ryba! - wo�a� kloszard. - Ryba, to ja! Wacek!
Palce Wacka �ciska�y plastykow� butelk�. Na etykiecie
widnia�a du�a litera U. By�a to nazwa specyfiku. Pod spodem
drobny napis: nigdy ci� nie zawiedzie.
- Ryba! Nie pami�tasz mnie?
Wo�anie pozostawa�o bez odpowiedzi. Zrezygnowany Wacek
wypi� resztk� p�ynu. Smakowa� ohydnie. Ale teraz by�o mu
wszystko jedno.
- Nic nigdy sobie nie przypomn� - m�wi� Ryba do siebie
id�c chwiejnym krokiem przez opustosza�e ulice. - Nigdy nic
ju� sobie nie przypomn�. Jaki� Morschwick i pr��kowane
plamy... oto ca�a moja przesz�o��, moje pochodzenie, moja
rodzina. Wszystko g�wno warte! I po co przez tyle lat
zapisywa�em to wszystko?! Przez tyle lat! Nic mi to nie
da�o! - Wyj�� z kieszeni p�aszcza stary, pomi�ty brulion. -
Wszystko g�wno warte! - Wyrzuci� zeszyt do studzienki
kanalizacyjnej. - Wszystko na nic! Kurewstwo! - szed� dalej
p�acz�c i przeklinaj�c.
Nie wiedzia�, �e sze�� metr�w ni�ej, w kanale mieszka od
trzydziestu lat kloszard imieniem Ryszard. Wyrzucony do
studzienki zeszyt wpad� w jego r�ce. Rysio mia� wi�cej
takich zeszyt�w. Dok�adnie co pi�� lat kto� nieznajomy
wrzuca� mu nast�pny. Wszystkie opowiada�y mniej wi�cej t�
sam� histori�, zmienia�y si� tylko imiona bohater�w. Autorem
wszystkich opowie�ci musia� by� ten sam cz�owiek, �wiadczy�o
o tym identyczne pismo. Ryszard mia� w�asn� teori� dotycz�c�
tych zeszyt�w. S�dzi�, �e w pobli�u mieszka literat
pozbawiony talentu, kt�ry od trzydziestu lat usi�uje napisa�
opowiadanie. Niestety, co pi�� lat stwierdza, �e jego
tw�rczo�� jest nic nie warta, wi�c wyrzuca zeszyt do
studzienki. Tym razem nawet us�ysza� g�os tego biednego
grafomana. "Wszystko g�wno warte! Wszystko na nic!
Kurewstwo!" - rozpacza� biedak. W �wietle znicza
znalezionego na cmentarzu Ryszard zabra� si� za czytanie
kolejnego zeszytu. Nie wiedzia�, �e ju� wkr�tce �w biedny
grafoman napisze nowe zako�czenie swego nieudanego
opowiadania. Ale ten zeszyt nigdy nie wpadnie w jego r�ce.
Ryba siedzia� na dw�rcu. Gumowa lalka le�a�a pod �awk�. W
poczekalni by�y stoliki. Po tym, co ostatnio zasz�o w jego
�yciu, postanowi�, �e znowu b�dzie pisa� dziennik. Wyj��
nowy zeszyt z kieszeni p�aszcza i po�o�y� go na blacie.
Poszpera� jeszcze po kieszeniach w poszukiwaniu d�ugopisu.
Przez pomy�k� wyci�gn�� strzykawk�, co zaszokowa�o starsz�
pani� siedz�c� opodal. Po chwili jednak znalaz� d�ugopis.
Pochyli� si� nad czyst� kartk� i jaki� czas bezczynnie si� w
ni� wpatrywa�. Wreszcie zacz�� pisa�.
2 VI To by� dzie� dziecka. Byli�my wtedy na prochach. Tak jak
zwykle zreszt�. �ona troch� przesadzi�a i kilka razy
rzyga�a. A ja zapragn��em mie� dziecko. Poszli�my wi�c do
punktu us�ug genetycznych albo mi si� tylko tak wydawa�o. Po
czterech uncjach kwasu mr�wkowego mo�e si� wiele rzeczy
wydawa�. Zaro�la na poboczu drogi pr�bowa�y wygl�da�
inaczej, �ebym pomyli� drog� nie znajduj�c znajomych miejsc.
W powietrzu unosi�a si� �wiec�ca zimnym, migotliwym blaskiem
mgie�ka, w niej widzia�em przekrwione oczy mojej �ony, w
kt�rych odbija� si� r�owy blask neonu "GENESIS - us�ugi
genetyczne dla pragn�cych potomka - czynne ca�� dob�". Raz
wypuk�e, raz wkl�s�e drzwi skrzypn�y cicho i wpu�ci�y nas
do �rodka. Wnios�em �on�. Przypomnia�o mi si�, �e musz� w
ko�cu wymy�li� dla niej imi�.