2626

Szczegóły
Tytuł 2626
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2626 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2626 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2626 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED ASSOLLANT NIEZWYK�E CHO� PRAWDZIWE PRZYGODY KAPITANA KORKORANA Wydawnictwo �Tower Press � Gda�sk 2001.2 I.AKADEMIA NAUK (W LYONIE) KAPITAN KORKORAN Owego dnia �a by�o to 29 wrze�nia 1856 roku �oko�o godziny trzeciej po po�udniu Akademia Nauk w Lyonie odbywa�a po siedzenie,pogr��ona w jednomy�lnej drzemce.Na usprawiedliwienie pan�w akademik�w wypada powiedzie�,�e od po�udnia s�uchali zwi�z�ego streszczenia pracy znamienitego doktora Maurycego Schwartza ze Schwartzhausen na temat �lad�w,jakie pozostawia w kurzu lewa �apka paj�ka,kt �ry nie zjad� �niadania. Zreszt� �aden z drzemi�cych cz�onk�w Akademii nie podda� si� bez walki.Ten,zanim opar� �okcie na stole,a g�ow� na �okciach,pr�bowa� naszkicowa� profil rzymskiego senatora,ale sen zaskoczy� go w momencie,gdy uczon� r�k� kre�li� fa�dy togi.Inny zn�w zbudowa� okr�t liniowy z bia�ej kartki papieru i dopiero w�wczas da�o si� s�ysze� jego �agodne chrapanie � niby lekki wietrzyk,kt�ry zda si� mia� wype�ni� �agle statku.Jedynie przewodnicz�cy,z r�k� na dzwonku niczym �o�nierz pod,broni�,przechyli� si� w ty�,na oparcie fotela,i spa� z godno�ci� w tej pozie pe�nej majestatu. Tymczasem potok mowy p�yn�� nieprzerwanie,a doktor Maurycy Schwartz ze Schwartzhausen gubi� si� w niewyczerpanych rozwa�aniach na temat genezy i domniemanych skutk�w swoich odkry�.Nagle rozbrzmia�y trzy uderzenia zegara i ca�e zgromadzenie si� przebudzi�o.W�wczas zabra� g�os przewodnicz�cy: �Panowie � rzek� � w pierwszych pi�tnastu rozdzia�ach pi�knej ksi�gi,kt�r� w�a�nie nam czytano,zawiera si� tyle prawd nowych i tw�rczych,�e jak mniemam,Akademia wyrazi zgod�,a�eby�my oddaj�c nale�ny ho�d geniuszowi pana doktora Schwartza,od�o�yli lektur� dalszych pi�tnastu rozdzia��w na tydzie� nast�pny.Dzi�ki temu ka�dy zdo�a przemy�le� i pog��bi� ten nadzwyczajny temat i b�dzie w stanie przedstawi� autorowi uwagi,gdyby si� one znalaz�y. Pan Schwartz wyrazi� zgod�,wi�c bez zw�oki od�o�ono lektur� i zacz�a si� dyskusja o czym innym. Na to wsta� niski siwow�osy cz�owiek o �ywym spojrzeniu,ze spiczast� bia�� brod� i tak chudy,�e sk�ra przylega�a do ko�ci niby przyklejona.Da� znak,�e chce zabra� g�os,i w jednej chwili zapanowa�a cisza,by� to bowiem jeden z tych ludzi,kt�rym nikt nie �mie przerywa�,kiedy m�wi�. �Czcigodni panowie � rozpocz�� �w ubieg�ym miesi�cu zmar� w Suezie wielce szanowny i nieod�a�owany nasz kolega,niejaki Delaroche.Zamierza� by� w�a�nie p�yn�� do Indii,a�eby w G�rach Gatu w okolicy �r�de� Godawery wszcz�� poszukiwania Gurukaramty ,kt�ra jest najstarsz� indyjsk� ksi�g� �wi�t�,starsz� ni� Wedy .1 Jak powiadaj�,tubylcy ukryli ow� ksi�g� przed wzrokiem Europejczyk�w.Wszystkim mi�o�nikom nauki zawsze b�dzie droga pami�� tego szlachetnego cz�owieka,kt�ry wobec nadchodz�cej �mierci nie chcia� zaprzepa�ci� rozpocz�tego dzie�a i zapisa� sto tysi�cy frank�w temu,kto by zechcia� podj�� si� odnalezienia owej ksi�gi,kt�rej istnienie nie powinno ulega� w�tpliwo�ci,je�eli tylko 1 Wedy � najstarszy zabytek literatury indyjscy..3 prawd� jest,co m�wi� bramini.2 Pan Delaroche moc� swego testamentu ustanowi� wasz� s�awetn� Akademi� egzekutork� swej ostatniej woli,a was,panowie,prosi,aby�cie sami wybrali legatariusza.Wyb�r ten nasunie zreszt� niema�e trudno�ci,3 albowiem podr�nik, kt�ry zostanie wys�any do Indii,musi by� silny,aby zdo�a� znie�� tamtejszy klimat,i odwa�ny,aby m�g� stawia� czo�o z�bom tygrysa,tr�bie s�onia i zasadzkom indyjskich rozb�jnik�w.Ponadto winien by� przebieg�y:nieraz przyjdzie mu oszukiwa� zazdrosnych Anglik�w,bowiem Kr�lewskie Towarzystwo Azjatyckie z Kalkuty czyni�o bezskuteczne poszukiwania i postara si� nie dopu�ci�,aby zaszczyt odnalezienia �wi�tej ksi�gi przypad� Francuzowi.Co wi�cej,musi on zna� sanskryt,parsi i wszystkie inne j�zyki Indii,ludowe i �wi�te.Wobec tego,�e sprawa jest niema�ej wagi,pozwalam sobie poda� projekt,a�eby Akademia dokona�a wyboru drog� konkursu. Natychmiast te� konkurs og�oszono i wszyscy udali si� na obiad.Konkurenci zg�osili si� t�umnie i zacz�y si� zabiegi o g�osy akademik�w.Ale ten by� zbyt s�abej budowy,ten zn�w niewykszta�cony,jeszcze inny nie zna� j�zyk�w orientalnych z wyj�tkiem chi�skiego, tureckiego i klasycznej japo�szczyzny.Tak wi�c mija�y miesi�ce,a Akademia wci�� nie mog�a dokona� wyboru kandydata. A� wreszcie podczas posiedzenia w dniu 26 maja 1857 roku przewodnicz�cemu dor�czony zosta� bilet od nieznajomego,kt�ry prosi�,aby go niezw�ocznie wys�uchano. Na bilecie by�o nazwisko:kapitan Korkoran. �Korkoran?�powiedzia� przewodnicz�cy.�Korkoran!Czy komu� znane jest to nazwisko? Nie by�o znane nikomu.Jednak�e zgromadzenie,ciekawe jak wszystkie tego rodzaju zgromadzenia,zapragn�o ujrze� nieznajomego. Otworzy�y si� drzwi i stan�� w nich kapitan Korkoran. By� to wysoki m�ody cz�owiek,zaledwie dwudziestopi�cioletni;zaprezentowa� si� z prostot�,nie zanadto skromnie,ale te� nie zanadto wynio�le.Mia� jasn� cer�,bez zarostu.W jego oczach koloru zieleni morskiej malowa�a si� szczero�� i odwaga.Mia� na sobie alpagowy paltot,czerwon� koszul� i bia�e drelichowe spodnie.Ko�ce krawata,zawi�zanego a la colin ,zwisa�y mu niedbale na piersi. �Dostojni panowie � rzek� � dosz�a mnie wiadomo��,�e jeste�cie w k�opocie,wi�c przybywam zaofiarowa� wam swoje us�ugi. �W k�opocie!�przerwa� mu przewodnicz�cy wynios�ym tonem.� Pan si� myli. Akademia Nauk w Lyonie,jak zreszt� �adna inna Akademia,nigdy nie by�a w k�opocie. Pragn��bym wiedzie�,co te� mo�e wprawi� w k�opot uczone towarzystwo,kt�re,pozwol� sobie zauwa�y�,liczy w�r�d swych cz�onk�w tyle znakomitych talent�w,tyle wznios�ych dusz,tyle szlachetnych serc,pomijaj�c,rzecz jasna,osob� tego,kt�ry ma zaszczyt by� przewodnicz�cym... W tym miejscu przerwa�y m�wcy oklaski. �Skoro szanownemu zgromadzeniu nikt nie jest potrzebny � odpar� Korkoran � mam zaszczyt pok�oni� si�... Zrobi� p�obr�t w lewo i skierowa� si� ku drzwiom. �Ale� panie � rzek� przewodnicz�cy �co za gwa�towno��!Niech pan przynajmniej zdradzi pow�d swej wizyty. �Jak s�ysza�em �odpowiedzia� na to Korkoran � Akademia zamierza odszuka� Gurukaramt� . Przewodnicz�cy u�miechn�� si� z ironi�,ale zarazem z �yczliwo�ci�. �I w�a�nie pan chcia�by� odnale�� ten skarb?� zapyta�. � Tak,,ja. 2 Bramini � indyjscy kap�ani..4 �Czy znane s� panu warunki legatu naszego �wiat�ego i nieod�a�owanego kolegi,pana Delaroche? �� Tak,,s� mi znane. � M�wisz pan po angielsku?? � Jak profesor Oksfordu.. � Czy mo�esz pan z miejsca da� mi dow�d?? �Yes,sir � powiedzia� Korkoran.�You are a stupid iellow.4 Czy �yczy pan sobie jeszcze jakiej� pr�bki moich wiadomo�ci? � Nie,,nie �po�pieszy� z odpowiedzi� przewodnicz�cy,kt�ry w ca�ym swoim �yciu s�ysza� j�zyk Szekspira jedynie w teatrze Palais �Royal.�Znakomicie,drogi panie...S�dz�,�e znasz pan tak�e sanskryt? �Czy m�g�bym prosi� �askawych pan�w o tom Bhagawaty �Purany ?5 Mia�bym zaszczyt t�umaczy� w dowolnym miejscu. �Ohoho!� zawo�a� przewodnicz�cy.� A znasz pan j�zyk parsi i hindustani?Korkoran wzruszy� ramionami. � Dziecinna igraszka!!� rzek�.. I bez wahania wyg�osi� dziesi�ciominutow� przemow� w jakim� nieznanym j�zyku. Uczeni patrzyli na� ze zdziwieniem.Sko�czywszy zapyta�: � Czy wiedz� panowie,,o czym mia�em zaszczyt m�wi�? �Na planet�,kt�r� odkry� pan Le Verrier!�zawo�a� przewodnicz�cy.�Nie zrozumia�em ani s�owa. �To jest w�a�nie j�zyk hindustani � odpar� Korkoran.�Tak m�wi� w Kaszmirze,w Nepalu,w kr�lestwie Lahoru,w Multanie,Audh,Bengalu,Dekanie,Karnath,w Malabarze, Gandunie,Trawankorze,Kojampatturze,Maj surze,w kraju Sikh�w,w Sindii,D�ajpurze, Udajpurze,w Diesselmirze,Bikanerze,w Barodzie,Banswarze,Noanagarze,Holkarze,w Bhopalu,Baitpurze,Dalpurze,w Satarze i wzd�u� ca�ego Wybrze�a Koromandelskiego. �Znakomicie,drogi panie,znakomicie!�zawo�a� przewodnicz�cy.�Pragn��bym zada� panu jeszcze ostatnie pytanie.Zechce pan wybaczy� t� ciekawo��,ale wszak testament naszego nieod�a�owanego przyjaciela nak�ada na nas tak wielk� odpowiedzialno��,�e nigdy nie b�dziemy wiedzieli za du�o... �Dobrze � odpar� Korkoran.�Pytajcie,panowie,o co chcecie,byle pr�dko,bowiem czeka na mnie Luiza. �Luiza!� podj�� z godno�ci� pan przewodnicz�cy..� Kim jest ta m�oda osoba?? � To przyjaci�ka,,kt�ra mi towarzyszy we wszystkich woja�ach. Na te s�owa z s�siedniej sali da� si� s�ysze� odg�os szybkich krok�w,po czym z wielkim ha�asem zatrza�ni�to jakie� drzwi. � Co to takiego??� zapyta� przewodnicz�cy, � To Luiza si� niecierpliwi.. �Niech zatem czeka.Jak s�dz�,nasza Akademia nie jest na rozkazy pani czy te� panny Luizy. � Jak panowie sobie �ycz� � odpar� Korkoran.. A jako �e nikt go nie poprosi�,�eby usiad�,sam zaj�� miejsce w fotelu i opar� si� wygodnie,got�w s�ucha� przemowy akademika. Tymczasem uczony by� w niema�ym k�opocie nie wiedz�c,jak rozpocz�� swoj� mow�, albowiem zapomniano postawi� na stole wod� i cukier,a jest rzecz� znan�,�e cukier i woda to dwa �r�d�a elokwencji. Aby naprawi� owo niewybaczalne zaniedbanie,poci�gn�� za sznur dzwonka.Nikt si� jednak nie zjawi�. 4 Yes,sir.You are a stupid iellow � Tak,prosz� pana.Jest pan durniem (ang.).5 Bhagawata-Purana � hinduski poemat o bogu Wisznu..5 � Jaki� ten wo�ny niedba�y � powiedzia� wreszcie..� Musz� go odprawi�.. I zadzwoni� po raz drugi,trzeci i pi�ty,ale wci�� na pr�no.Wreszcie Korkoran,kt�remu �al si� zrobi�o tego m�czennika,powiedzia�: � Nie dzwo� pan wi�cej..Zapewne wo�ny posprzecza� si� z Luiz� i opu�ci� westybul. � Z Luiz�!!� zawo�a� przewodnicz�cy..� A zatem ta m�oda osoba ma bardzo z�y charakter.. �O nie,nie bardzo z�y.Trzeba tylko umie� si� z ni� obchodzi�.Mo�e wo�ny by� zbyt gwa�towny.Ona taka m�oda,pewnie si� unios�a. � Taka m�oda!!Ile� wi�c lat ma panna Luiza? �Ledwie pi�� � odpar� Korkoran.. � Oh!!W tym wieku �atwo mo�na sobie z ni� poradzi�. � Czy ja wiem??Ona czasami drapie lub gryzie. � Ale� panie � rzek� przewodnicz�cy � nic prostszego jak przenie�� j� do s�siedniej sali.. �O,to nie takie �atwe �odpar� Korkoran.�Luiza bywa uparta.Nie przywyk�a do tego,by si� jej sprzeciwia�.Urodzi�a si� w krajach tropikalnych i pod wp�ywem gor�cego klimatu wzmog�a si� jeszcze wrodzona zapalczywo�� jej usposobienia... �No c� � odezwa� si� przewodnicz�cy �do�� ju� rozm�w o pannie Luizie.Akademia ma przed sob� wa�niejsze zadanie.Powr��my do naszego przes�uchania.Czy pan cieszysz si� dobrym zdrowiem? �Tak s�dz� �odpar� Korkoran.�Po dwakro� przechodzi�em choler�,raz ��t� febr� i jak wida�...Mam trzydzie�ci dwa z�by,a gdyby�cie zechcieli,panowie,dotkn�� moich w�os�w, mogliby�cie si� przekona�,czy s� podobne do peruki. � Znakomicie!!Mam nadziej�,�e jest pan r�wnie� bardzo silny. �Hm � rzek� Korkoran � wprawdzie nie tak bardzo jak m�j nieboszczyk ojciec,ale w sam raz jak na moje potrzeby. Jednocze�nie rozejrza� si� wok�,a widz�c w oknie grube kraty �elazne,schwyci� jeden z pr�t�w i bez widocznego wysi�ku zgi�� go jak rozgrzan� nad ogniem pa�eczk� czerwonego wosku. � Do kaduka!!A to krzepki zuch!� zawo�a� jeden z akademik�w.. �Oh,to jeszcze nic � odpar� Korkoran ze spokojem.�Gdyby�cie mi,panowie,dali armat� trzydziestosze�ciofuntow�,ch�tnie bym si� podj�� wnie�� j� na g�r� Fourvieres. Podziw obecnych zacz�� ust�powa� miejsca przera�eniu. � Domy�lam si� � podj�� przewodnicz�cy � �e� pan by� w ogniu?? �Dwunastokrotnie �odrzek� Korkoran �ale nie wi�cej.Jak panom wiadomo,kapitan statku handlowego na morzach Chin i Borneo winien zawsze mie� na pok�adzie kilka kartonad dla obrony przed piratami. � Wi�c pan zabija�e� pirat�w?? �Dzia�a�em we w�asnej obronie �odpowiedzia� marynarz � i zabi�em najwy�ej dwustu czy trzystu,a do tego nie sam,Na mnie przypada z tej liczby oko�o trzydziestu.Reszty dokonali moi majtkowie. W tym momencie posiedzenie zosta�o przerwane,albowiem z s�siedniej sali da� si� s�ysze� �oskot przewracanych krzese�. � Nie do wytrzymania!!� zawo�a� przewodnicz�cy..� Trzeba zobaczy�,,co to takiego. �M�wi�em wam,panowie,�e nie nale�y nadu�ywa� cierpliwo�ci Luizy �powiedzia� Korkoran.�Je�eli panowie pozwol�,to j� tu przyprowadz� i uspokoj�.Biedaczka,nie mo�e beze mnie �y�. �Drogi panie �rzek� jeden z akademik�w raczej kwa�no �kiedy dziecko jest zasmarkane, trzeba mu utrze� nos,kiedy kaprysi,nale�y je skarci�,a kiedy du�o krzyczy,k�adzie si� je do ��ka,ale nie wprowadza si� go do przedpokoju uczonego towarzystwa! � Czy panowie nie macie wi�cej pyta�??� odezwa� si� Korkoran nieporuszony. �Za pozwoleniem,jeszcze jedno pytanie �powiedzia� przewodnicz�cy i wskazuj�cym.6 palcem prawej d�oni poprawi� sobie z�ote okulary na nosie.�Czy jeste� pan...no,jeste� pan odwa�ny,silny i zdrowy,to wida�.Jeste� pan uczony,bo dowiod�e� tego m�wi�c p�ynnie j�zykiem hindustani,kt�ry �adnemu z nas nie jest znany.Ale,jak�e to wyrazi�,no,czy jest pan...sprytny i przebieg�y,jak panu bowiem wiadomo,bywa to bardzo przydatne w czasie podr�y w�r�d tych lud�w zdradzieckich i okrutnych.I jakkolwiek Akademia pragnie gor�co przyzna� panu nagrod� wyznaczon� przez naszego s�awnego przyjaciela Delaroche, jakkolwiek pa�a ��dz� odnalezienia s�ynnej Gurukaramty ,kt�rej Anglicy bezskutecznie szukali na ca�ym P�wyspie Indyjskim,to wszak mia�aby skrupu�y nara�aj �c �ycie t ak drogocenne,jak �ycie pa�skie,i... �Nie wiem,czy jestem przebieg�y �przerwa� Korkoran.�Ale wiem,�e mam g�ow� Breto�czyka z Saint �Malo,�e moje pi�ci maj� nieprzeci�tn� wag�,�e nosz� rewolwer dobrej marki,a stal mego szkockiego dirku jest hartowna jak �adna inna,i wiem ponadto,�em nie widzia� dot�d �ywej istoty,kt�ra by tkn�a mnie bezkarnie.Przebieg�o�� to cecha tch�rzy. My,z rodu Korkoran�w,zwykli�my i�� prosto przez �ycie,toruj�c sobie drog� jak kula armatnia. � Ale c� to znowu za okrutny ha�as??� powiedzia� przewodnicz�cy.� Wydaje mi si�,,�e to panna Luiza wci�� si� zabawia.Id� pan i uspok�j j� natychmiast albo pogro� jej r�zg�,bo wszak trudno ju� wytrzyma�. �Luiza,do mnie!� zawo�a� Korkoran nie wstaj�c z fotela.. Na to wezwanie drzwi si� otwar�y,jakby wywa�one katapult�,i ukaza� si� tygrys kr�lewski,niezwykle wielki i niezwykle pi�kny. Zwierz� da�o susa ponad g�owami akademik�w i wyl�dowa�o u st�p kapitana Korkorana. �C� to,moja droga Luizo?�rzek� kapitan.�Ha�asujesz w przedpokoju,przeszkadzasz uczonym.Bardzo to niepi�knie.Po�� si�.Je�eli tak dalej p�jdzie,nie wprowadz� ci� wi�cej do towarzystwa. Zdawa� by si� mog�o,�e ta pogr�ka przej�a Luiz� wielk� trwog�..7 II.W JAKI SPOS�B AKADEMIA NAUK (W LYONIE) ZAWAR�A ZNAJOMO�� Z LUIZ� Jakkolwiek Luiza by�a niezmiernie przej�ta,gdy kapitan Korkoran zapowiedzia�,�e nie wprowadzi jej wi�cej do towarzystwa,to wszak�e jej wzruszenie z pewno�ci� nie by�o r�wne temu,kt�rego doznali cz�onkowie s�awnej Akademii Nauk w Lyonie.Gdyby�my jednak zechcieli zwa�y�,�e uczeni przywykli zajmowa� si� nauk�,a nie �onglerk� z tygrysami Bengalu,nie mieliby�my im za z�e tej ludzkiej s�abo�ci. Natychmiast odwr�cili si� w stron� drzwi i rzucili do ucieczki ku s�siedniej sali,w nadziei, �e dostan� si� do westybulu,sk�d prowadzi�y drzwi na ozdobne schody,kt�re z kolei wychodzi�y na ulic�.Dalsza ucieczka nie nasuwa�aby ju� trudno�ci,jest bowiem rzecz� znan�,i� dobry piechur,nie obci��ony ekwipunkiem,z �atwo�ci� robi dwana�cie kilometr�w na godzin�.A �e najdalej zamieszka�y akademik,chc�c znale�� si� u celu,czyli w k�cie ko�o w�asnego kominka,musia�by przemierzy� nie wi�cej ni� dwa kilometry,uczeni mieli niema�e szans� w kilka minut oswobodzi� si� od towarzystwa Luizy.Jakkolwiek to rozumowanie, przeniesione na papier,mo�e si� wyda� rozwlek�e,wprowadzono je w czyn tak szybko i jednomy�lnie,�e w sekundzie wszyscy akademicy gotowi byli do ucieczki. Wszak�e sam pan przewodnicz�cy,kt�ry we wszelkich okoliczno�ciach winien by� �wieci� przyk�adem,tym razem,mimo nadzwyczajnej gotowo�ci,dotar� zaledwie dziewi�tnasty do drzwi,kt�re wywa�y�a Luiza. Co wi�cej,nikt nie o�mieli� si� przekroczy� progu,albowiem tygrysica zacz�a w�a�nie nudzi� si� w zamkni�ciu,a �e nadto przejrza�a plany uczonych,postanowi�a tak�e wyj�� na przechadzk�. W okamgnieniu jednym susem przeskoczy�a po raz wt�ry nad dostojnym zgromadzeniem i wyl�dowa�a u samych st�p nieustaj�cego sekretarza,kt�ry na czele pan�w uczonych �pieszy� ku drzwiom.Ten wielce szanowny cz�owiek uczyni� krok do ty�u i z ochot� uczyni�by dalsze kroki,gdyby mu nie przeszkodzi�y nogi tych,co t�oczyli si� za jego plecami. Lecz skoro tylko uczeni spostrzegli,�e Luiza sprawuje funkcj� awangardy,zacz�li cofa� si� w po�piechu,dzi�ki czemu pan nieustaj�cy sekretarz odzyska� swobod� ruch�w.Jedynie jego peruka nienaturalnie sfalowa�a si� na czole. Kiedy si� to dzia�o,Luiza,niczym m�ody chart przed polowaniem,�wawym truchtem przechadza�a si� po westybulu,rzucaj�c na cz�onk�w Akademii spojrzenia �ywe i rozbawione.Zdawa� by si� mog�o,�e czeka rozkaz�w Korkorana. Akademicy zbili si� w gromadki okazuj�c wyra�ny brak zdecydowania.Zwa�ywszy na humory Luizy,ucieka� nie by�o bezpiecznie,ale te� tu,w sali,grozi�o niebezpiecze�stwo r�wnie wielkie.Tak rozwa�aj�c szanowni uczeni zabrali si� do wznoszenia barykady z foteli. A� nareszcie pan przewodnicz�cy,kt�ry s�dz�c po jego przem�wieniach by� cz�owiekiem rozumnym,g�o�no wyrazi� przekonanie,i� kapitan Korkoran uczyni�by wszystkim tu obecnym wielki honor i przyjemno��,gdyby zechcia� ,,wynie�� si� najprostsz� i najkr�tsz� drog�"..8 Jakkolwiek s�owo ,,wynie��,si�"nie by�o zbyt na miejscu,Korkoran nie poczu� si� dotkni�ty,jako �e by�o mu wiadomo,i� s� chwile,kiedy dob�r s��w staje si� rzecz� nieistotn�. � Szanowni panowie � rzek� � �a�uj� niezmiernie,,i�... �Na Boga!Niech pan niczego nie �a�uje i co pr�dzej idzie sobie!� wykr zykn�� nieustaj�cy sekretarz.� Nie wiem,co sobie pa�ska Luiza we mnie upatrzy�a,ale ciarki przechodz� mi po plecach. W istocie,Luiza zdawa�a si� niezmiernie zaintrygowana,pan sekretarz bowiem w zam�cie walki nie spostrzeg�,i� peruka zsun�a mu si� na prawy bok,ukazuj�c oczom tygrysicy ca�kiem nag� czaszk�.Ten nieznany widok wprawi� j� w ogromne zdumienie. Spostrzeg�szy to Korkoran,by da� Luizie przyk�ad,bez s�owa zbli�y� si� do drugich drzwi wej�ciowych.Wszak�e drzwi te wspiera�a z zewn�trz pot�na barykada,a co gorsza by�y one z br�zu,tak �e nawet Korkoran nie zdo�a�by ich wywa�y�.Tak czy inaczej,dzielny m�odzieniec wymierzy� ramieniem cios tak silny,�e zadr�a�y nie tylko drzwi;ale ca�a �ciana, a nawet zdawa� by si� mog�o,i� gmach zatrz�s� si� w posadach.Korkoran zamierza� w�a�nie ponowi� cios,gdy powstrzyma� go pan przewodnicz�cy. � Tylko tego brakowa�o � powiedzia� � �eby si� nam dach zawali� na g�ow�.. � Jaka� wi�c jest rada??� spyta� na to kapitan.� O!!ju� mam.Wyjd� z Luiz� oknem. �Zastan�w si� pan,kapitanie �rzek� przewodnicz�cy w porywie szlachetno�ci.�Primo : trzeba by wyj�� �elazne pr�ty,secundo :okno dzieli od bruku ca�e trzydzie�ci st�p,wi�c z �atwo�ci� mo�esz pan zlecie� na z�amanie karku,a przebrzyd�e pa�skie zwierz�... �Tss...�przerwa� Korkoran.�Nie m�w pan,prosz�,tak brzydko o Luizie,jest bowiem bardzo wra�liwa.Jeszcze si� rozgniewa...Co si� tyczy pr�t�w,to dla mnie fraszka. I w istocie,kapitan,bez najmniejszego,rzek�by�,wysi�ku,wyj�� z okna trzy pr�ty. � Przej�cie gotowe � powiedzia�.. Po prawdzie cz�onkowie Akademii Nauk (w Lyonie)z jednej strony �ywili obaw�,i� Korkoran skr�ci kark,ale te� z drugiej strony gor�co pragn�li rozsta� si� z tygrysic�. Korkoran ju� siedzia� na oknie,got�w zej�� na d� czepiaj�c si� rze�b i wyst�p�w muru, gdy wtem odezwa� si� pan przewodnicz�cy: � Halo,,kapitanie!Nie zamierzasz pan chyba zostawi� nas sam na sam z pann� Luiz�? �Dalib�g!kto� przecie musi wyj�� pierwszy �odpar� Korkoran.�A Luiza za nic nie wyskoczy,je�eli nie dam jej przyk�adu. �Lecz co b�dzie � podj�� pan przewodnicz�cy �je�li pan wyskoczysz,a Luiza nie zechce p�j�� w pana �lady? �Oh!�westchn�� Korkoran � gdyby run�o niebo,mn�stwo skowronk�w wpad�oby w pu�apk�.Wi�c jak:mam schodzi� czy nie? � Niech pierwsza zejdzie Luiza � odpar� pan przewodnicz�cy.. �Zgoda � rzek� Korkoran.�Przypu��my,�e wezm� Luiz� za kark i wypchn� przez okno, ale rzecz w tym,�e Luiza miewa humory.Jeszcze,nie czekaj�c na mnie,pobiegnie ulicami i zanim zdo�am po�pieszy� z pomoc�,gotowa schrupa� par� os�b.Gdyby�cie wiedzieli, panowie,jaki Luiza miewa apetyt!Nadto jest godzina czwarta,a biedaczka do tej pory nie jad�a lunchu.Bo ona codziennie jada lunch o pierwszej,jak kr�lowa Wiktoria.Do kro�set! Luiza nie jad�a dzisiaj lunchu!Co za nierozwaga! Na s�owo ,,lunch"oczy Luizy rozb�ys�y rado�ci�.Zmierzy�a wzrokiem jednego z pan�w akademik�w,t�giego poczciwca,kt�ry cieszy� si� wida� dobrym zdrowiem,bo cer� mia� �wie�� i r�owiutk�.Kilkakro� rozwar�a i zamkn�a szcz�ki,mlaskaj�c j�zykiem z widocznym ukontentowaniem,po czym spojrza�a na Korkorana,jakby pyta�a go,czy ju� pora na lunch.Pan akademik dostrzeg� te spojrzenia i zblad�. �Tak wi�c zostaj� �rzek� Korkoran,a g�aszcz�c Luiz� dorzuci�:�B�d� spokojna, kochanie.Tam,do kata!Nie zjesz lunchu dzisiaj,to zjesz jutro.Nie trzeba by� tak �akom�..9 Tu tygrysic� zamrucza�a z cicha,na co Korkoran,unosz�c szpicrut�,powiedzia�: � Sza,,moja ma�a,sza,bo gwizdek z tob� si� rozm�wi. Czy to widok gwizdka,czy te� pod wp�ywem s��w kapitana,tygrysic� spokojnie u�o�y�a si� na brzuchu i mrucz�c jak kot zacz�a ociera� si� wspania�ym �bem o nog� swego pana. �Dostojni panowie � przem�wi� przewodnicz�cy �zechciejcie �askawie zaj�� miejsca, skoro bowiem drzwi zamkni�to i zabezpieczono barykad�,to zapewne dlatego,i� wo�ny uda� si� po pomoc.Czekajmy zatem na� cierpliwie,aby za� nie traci� czasu,o�miel� si� za pozwoleniem pan�w poda� projekt,aby�my niezw�ocznie zapoznali si� z wyj�tkowo ciekaw� rozpraw� naszego uczonego kolegi pana Crochet na temat pochodzenia i rozwoju j�zyka mand�urskiego. �Co mi tam mand�urski �przerwa� zrz�dliwie kt�ry� z akademik�w.� Odda� bym mand�urski i wszystkie jego kontynuanty,a japo�ski i tybeta�ski na dodatek,a�ebym tylko m�g� w tej chwili ogrza� nogi przed w�asnym kominkiem!A to �ajdak ten wo�ny!Lask� bym po�ama� na jego grzbiecie. ��miem s�dzi� � wtr�ci� pan nieustaj�cy sekretarz �i� nasze dostojne zgromadzenie nie cieszy si� niezm�conym spokojem ducha,kt�ry tak sprzyja naukowym dociekaniom,tote� by�oby chyba po��dane od�o�y� kwesti� mand�ursk� na kiedy indziej.W zamian za� mo�e by kapitan Korkoran zechcia� nam powiedzie� o przygodach,kt�rym zawdzi�czamy,�e w chwili obecnej znale�li�my si� oko w oko z pann� Luiz�. Korkoran sk�oni� si� z szacunkiem i tak oto rozpocz�� swoj� przemow�..10 III.O TYGRYSIE,KROKODYLU l KAPITANIE KORKORANIE Zdarzy�o wam si� mo�e s�ysze�,panowie,o s�awnym Robercie Surcouf z Saint �Malo. Ojciec jego by� w prostej linii bratankiem szwagra mego pradziadka.Moim stryjecznym bratem jest g�o�ny i wielce uczony Yves Quaterquem,obecnie cz�onek Instytutu Paryskiego, Jak powszechnie wiadomo,on to wynalaz� spos�b kierowania balona mi .M�j d zi a d stryjeczny,Alain Korkoran,nosz�cy przydomek Czerwonobrodego,pobiera� nauki razem ze �wi�tej pami�ci wicehrabi� Franciszkiem de Chateaubriand,a podczas rekreacji w dniu 23 czerwca 1782 roku,mi�dzy godzin� czwart� trzydzie�ci a pi�t� po po�udniu mia� zaszczyt przy�o�y� zaci�ni�t� pi�� do oka wicehrabiego.Tak wi�c widzicie,panowie,�e pochodz� z wysokiego rodu i �e Korkoranowie mog� chodzi� z ods�oni�tym czo�em i patrze� ludziom prosto w oczy. O sobie samym powiem niewiele.Ot� urodzi�em si� chyba z w�dk� w r�ku,bo w wieku gdy wszystkie dzieci poznaj� dopiero abecad�o,ja wsiada�em sam do �odzi ojca,kiedy za� ojciec zgin�� spiesz�c na ratunek �odzi rybackiej,zaci�gn��em si� na �Cnotliw� Zuzann� � z Saint �Malo,kt�ra w�a�nie wyruszy�a na po��w wieloryb�w w okolice Cie�niny Beringa.Po trzech latach rejs�w od bieguna p�nocnego do po�udniowego zmieni�em �Cnotliw� Zuzann� � na �Pi�kn� Emili� �,z �Pi�knej Emilii � przenios�em si� na �Dumnego Artabana �,a z �Dumnego Artabana � na �Syna Burzy �.By� to dwumasztowiec,kt�ry pod wszystkimi �aglami robi� osiemna�cie w�z��w na godzin�. �Panie Korkoran � przerwa� nieustaj�cy sekretarz Akademii �przecie to mia�a by� historia Luizy. � Chwilka cierpliwo�ci,,panowie � odpar� Korkoran � w�a�nie do tego zmierzam.... Przerwa� mu daleki odg�os bicia w b�bny na alarm. � A to co takiego??� zaniepokoi� si� pan przewodnicz�cy. ��atwo si� domy�li� � odrzek� Korkoran.�Wo�ny zl�k� si�,zabarykadowa� drzwi i pobieg� po odsiecz na posterunek.A to pod�a dusza! �Dalib�g!� odezwa� si� jaki� akademik.�Lepiej by zrobi� zostawiaj�c drzwi otwarte,bo przynajmniej nie musia�bym wys�uchiwa� historii panny Luizy. � Baczno��!!To nie �arty � zawo�a� kapitan..� Dzwoni� na trwog�.. W istocie,z pobliskiej dzwonnicy rozbrzmia� d�wi�k dzwonu na trwog� i z szybko�ci� ognia p�dzonego wiatrem przeni�s� si� na wszystkie inne dzwonnice w okolicy. �Do kro�set!�zawo�a� kapitan ze �miechem.�Gotuje si� za�arta bitwa,moja biedna Luizo;b�dziesz,zdaje si�,oblegana jak forteca. Powracam wszak�e do swej opowie�ci,panowie.Ot� pod koniec 1853 roku zbudowa�em w Saint �Nazaire �Syna Burzy �.Pewnego razu w porcie batawskim 6 dokona�em wy�adunku oko�o o�miuset bary�ek bordeaux.Interesy uk�ada�y si� pomy�lnie,wi�c zadowolony z samego siebie,z bli�nich oraz boskiej Opatrzno�ci,zapragn��em skosztowa� rozrywki,kt�ra nader rzadko jest udzia�em ludzi morza:postanowi�em mianowicie zapolowa� na tygrysy. 6 Batawia � dawna nazwa D�akarty w obecnej Indonezji...11 Jak zapewne panom wiadomo,tygrys,kt�ry jest najurodziwszym stworzeniem na ziemi �a dam tu Luiz� jako przyk�ad � zosta� na nieszcz�cie obdarzony przez Nieba wielce osobliwym apetytem i jada ch�tnie wo�u i hipopotama,a tak�e kuropatwy i zaj�ce.Nade wszystko za� przedk�ada ma�py,z uwagi na ich podobie�stwo do ludzi,a bardziej jeszcze ceni sobie ludzi z racji ich wy�szo�ci nad ma�pami.Nadto jest wybredny i nigdy nie zabierze si� na powr�t do raz napocz�tego k�ska.Tote� gdyby Luiza zjad�a na �niadanie jedno rami� pana nieustaj�cego sekretarza,to jakkolwiek �akoma jest niczym kot biskupa,za nic nie skosztuje drugiego ramienia w porze lunchu.(Tu grymas wykrzywi� twarz pana sekretarza.) �Na Boga,panie sekretarzu �podj�� Korkoran � to� wiem dobrze,�e Luiza by�aby w b��dzie,jako �e oba ramiona maj� jednakow� warto��,lecz ona ma ju� taki charakter,a wszak nie mo�e przesta� by� sob�. Tak wi�c ze strzelb� na ramieniu i w butach z cholewami wyruszy�em z Batawii,niczym pary�anin udaj�cy si� na r�wnin� Saint �Denis,a�eby zapolowa� na zaj�ce.M�j armator,pan Cornelius Van Crittenden,pragn�� przyda� mi dwu Malajczyk�w,kt�rzy by tropili tygrysa i zostali zamiast mnie po�arci,gdyby przypadkiem tygrys przewy�szy� mnie zr�czno�ci�. Pojmiecie zapewne,panowie,i� ja,Rene Korkoran,kt�rego pradziad by� wujkiem ojca Roberta Surcouf,wybuchn��em �miechem na t� propozycj�.Bo te� albo pochodz� z Saint � Malo,albo nie!Ot� ja pochodz� z Saint �Malo,a jak daleko si�ga pami�� ludzka,nigdy nie s�yszano,�eby kt�ry� z mieszka�c�w tego miasta zosta� po�arty przez tygrysa,i vice versa 7 w Saint �Malo niecz�sto podaje si� na st� tygrysy. Jaka� pomoc wszak�e by�a mi potrzebna,cho�by tylko do d�wigania namiotu i prowiant�w,wi�c zabra�em z sob� dw�ch Malajczyk�w z w�zkiem.Na pocz�tek,kilka mil za Batawi�,napotka�em rzek� do�� g��bok�,przecinaj�c� ma�pi gaj tak rozleg�y jak departament Sekwany,lecz bogatszy w zwierzyn� mi�so�ern�. Opr�cz cz�owieka � tej istoty,co zabija dla przyjemno�ci,a nie z potrzeby �mo�na w owych g�szczach spotka� najdrapie�niejsze ze wszystkich stworze� ziemi;lwa,tygrysa,boa dusiciela,panter�,kajmana. O dziesi�tej rano upa� sta� si� tak niezno�ny,�e nawet Malajczycy,cho� nawykli do rodzimego klimatu,za moim przyzwoleniem pok�adli si� w cieniu,ja za� wyci�gn��em si� na w�zku,z r�k� na karabinku w obawie jakiej niespodzianki,i zapad�em w g��boki sen. W chwili przebudzenia mia�em .ujrze� nieoczekiwany widok.Znajdowali�my si� nad brzegiem rzeki Mackintosh,nazwanej tak od imienia pewnego m�odego Szkota,kt�ry przyby� do Batawii szuka� szcz�cia.Kiedy pewnego dnia z kilkoma przyj aci�mi p�yn�� �odzi� w g�r� rzeki,poryw wiatru str�ci� mu do wody kapelusz.Mackintosh,chc�c go pochwyci�, wyci�gn�� r�k�,lecz w momencie gdy ju� dotyka� kapelusza,zamkn�a si� na jego d�oni jaka� potworna paszcza,nale��ca rzek�by� do pnia p�ywaj�cego na wodzie,i schwyciwszy r�k� wci�gn�a m�odzie�ca w g��b rzeki. By�a to paszcza kajmana,kt�ry nie jad� �niadania. Podj�to bezskuteczne wysi�ki w celu wy�owienia i pomszczenia Mackintosha.Szcz�ciem Opatrzno�� wzi�a na siebie ukaranie zab�jcy.Ot�.Szkot nosi� lornetk� przewieszon� przez rami�.Mo�e kajman by� zbyt �ar�oczny lub zbyt wyg�odzony,a�eby dobrze rozr�ni�,co po�era,do�� �e,jak si� wydaje,lornetka Mackintosha utkwi�a w prze�yku gada w ten spos�b, i� nie m�g� ani po�kn�� nale�ycie nieszcz�snego m�odzie�ca,ani t e � wy p� y n� � na powierzchni� dla zaczerpni�cia powietrza,i zdech� padaj�c ofiar� w�asnej �ar�oczno�ci. W par� dni p�niej znaleziono go martwego;rozci�gni�ty na brzegu le�a� w wodzie nie wypu�ciwszy Mackintosha. W tym miejscu przerwa� pan przewodnicz�cy: �Wydaje mi si�,�e� pan wyra�nie odszed� od tematu.Obieca�e� opowiedzie� nam histori� Luizy,nie za� histori� lornetki Mackintosha. 7 Vice versa � odwrotnie (�ac.)..12 � Panie przewodnicz�cy � z szacunkiem odpar� Korkoran � w�a�nie powracam do Luizy.. By�a wi�c mo�e druga po po�udniu,kiedy z nag�a obudzi�y mnie przera�liwe krzyki. Zrywam si�,�aduj� karabinek i cierpliwie czekam na nieprzyjaciela. To krzyczeli moi dwaj Malajczycy,kt�rzy w najwi�kszym przera�eniu nadbiegli szuka� na w�zku schronienia. ,,Panie,wielmo�ny panie!� wo�a� jeden z nich.�Oto w�adca si� zbli�a!Miej si� na baczno�ci!" ,,Co za w�adca?"� spyta�em. �Tygrys,panie!" �Doskonale,oszcz�dzi mi po�owy drogi.Zobaczmy tego straszliwego w�adc�!" To powiedziawszy zeskoczy�em z w�zka i ruszy�em wrogowi naprzeciw.By� jeszcze niewidoczny,lecz blisko�� jego zwiastowa�a ucieczka zatrwo�onych zwi erz�t .Ma� py w po�piechu wdrapywa�y si� na drzewa i z wysoko�ci tych stanowisk stroi�y do niego miny na znak,�e si� nie boj�;co �mielsze ciska�y mu w g�ow� orzechy kokosowe.Ja za� jedynie z szelestu li�ci pod jego �apami mog�em wnioskowa�,w jakim posuwa si� kierunku. Szelest �w z wolna przybli�a� si� do mnie poprzez g�ste zaro�la zas�aniaj�ce zwierz�,a �e nadto �cie�ka by�a tak w�ska,i� z ledwo�ci� min�y si� dwa w�zki,zacz��em si� obawia�,�e zobacz� tygrysa zbyt p�no i nie zd��� wzi�� go na cel. Na szcz�cie zmiarkowa�em,�e musia� przej�� tu� obok nie dostrzegaj�c mnie i �e po prostu szed� pi� do rzeki. Kiedy go wreszcie ujrza�em,wprawdzie tylko z boku,paszcza mu krwawi�a,lecz zdawa� si� mie� zadowolon� min�.Nogi rozstawia� szeroko,niczym rentier po dobrym �niadaniu zmierzaj�cy na Boulevard des Italiens wypali� cygaro. Dziesi�� krok�w dzieli�o nas,kiedy nabija�em karabinek.Suchy trzask kurka wida� go zaniepokoi�,bo odwr�ci� g�ow� i dostrzeg�szy mnie zza krzaka,zatrzyma� si�,jakby dla namys�u. Trzyma�em go na muszce.Chc�c wszak�e zabi� go jednym strza�em,nale�a�o celowa� w czo�o lub w serce,a tymczasem tygrys odwr�ci� si� do mnie tylko cz�ciowo,jakby pozuj�c do zdj�cia. J akkolwiek by by�o,Opatrzno�� ustrzeg�a mnie w�wczas przed zab�jstwem nie do darowania,albowiem owym tygrysem,a raczej ow� tygrysic� by�a moja mi�a i urocza przyjaci�ka Luiza,kt�ra oto stoi przed nami i s�ucha nas z uwag�. Jak wspomnia�em,Luiza (bo mog� ju� tak j� nazywa�)by�a na szcz�cie dla nas obojga po �niadaniu i pragn�a tylko strawi� je w spokoju.Tak wi�c popatrzywszy na mnie z ukosa...o! niemal tak samo,jak patrzy teraz na pana sekretarza...(tu pan nieustaj�cy sekretarz przesiad� si� na fotel za panem przewodnicz�cym)...uda�a si� powoli w swoj� drog� ku rzece,co p�yn�a w pobli�u. Naraz ciekawy widok zwr�ci� m� uwag�.Dotychczas Luiza sz�a z min� oboj�tn� i wynios��,a� tu nagle zwolni�a kroku,wyci�gn�a swoje pi�kne,gibkie cia�o i ledwie muskaj�c ziemi�,z zachowaniem najwi�kszej ostro�no�ci,aby nie by� zauwa�on�,zbli�y�a si� do wielkiego pnia le��cego na przybrze�nym piasku. Post�powa�em za ni� z karabinkiem gotowym do strza�u,by wypali�,gdy tylko nadarzy si� pomy�lna chwila.Jakie� by�o jednak moje zdumienie,gdy zbli�ywszy si� spostrzeg�em,i� pie� �w ma �apy i pokryty jest �usk� po�yskuj�c� w s�o�cu.Mia� przymkni�te oczy i otwart� paszcz�. By� to krokodyl,�pi�cy snem sprawiedliwego w gor�cym piasku.�adne marzenia senne nie zak��ca�y mu beztroskiej drzemki;chrapa� spokojnie,jak wszystkie krokodyle,co nie maj� z�ych uczynk�w na sumieniu. Chyba owa poza krokodyla,pe�na wdzi�ku i swobody,za podszeptem z�ego ducha skusi�a Luiz�,bo spostrzeg�em,�e wargi jej rozchyli�y si� w u�miechu.Przywodzi � a na my�l.13 sztubaka,kt�ry zamierza sp�ata� nauczycielowi figla. Ostro�nie wyci�gn�wszy �ap� wsadzi�a j� ca�� w paszcz� krokodyl a,chc�c wyrwa� mu j�zyk i zje�� go na deser.Luiza bowiem,jak wszystkie przedstawicielki p�ci pi�knej w jej wieku,jest niezwykle �akoma. Lecz za t� my�l niegodn� spotka�a j� surowa kara.Nie zd��y�a chyba jeszcze dotkn�� j�zyka krokodyla,kiedy jego paszcza zamkn�a si�.Otworzy� swe wielkie oczy koloru morskiej wody i popatrzy� na Luiz� z nie daj�cym si� opisa� wyrazem zaskoczenia, w�ciek�o�ci i b�lu.Ale Luizie te� by�o nieweso�o.Biedaczka szamota�a si� ze wszystkich si�, aby uwolni� si� od ostrych z�b�w krokodyla.Szcz�ciem wbi�a mu w j�zyk pazury tak g��boko,�e ba� si� mocniej zacisn�� szcz�ki.Gdyby nie ten j�zyk,.�atwo�ci� odgryz�by tygrysicy �ap�. J ak dot�d,walka by�a wyr�wnana,ja za� nie wiedzia�em,po czyjej stan�� stronie. Tygrysic� bowiem mia�a nie�adne zamiary,a jej �art by� wielce niestosowny,ale z drugiej strony by�o to zwierz� tak �adne,zwinne i tak pe�ne wdzi�ku!Przywodzi�a na my�l m�odego kociaka,kt�ry pod okiem matki igra w s�o�cu. Niestety!Nie dla igraszek skr�ca�a si� po piasku,wydaj�c chrypi�ce ryki,kt�re echem rozlega�y si� po lesie.Ma�py,bezpieczne na ga��ziach palm kokosowych,z rozbawieniem przygl�da�y si� tej okrutnej walce.Pawiany i makaki wzajem pokazywa�y sobie Luiz� kpi�cym gestem ulicznik�w paryskich:przytkn�wszy do nosa ma�y palec rozk�ada�y d�o� na kszta�t wachlarza.Jaki� bardziej odwa�ny pawian,spu�ci� si� po ga��ziach na wysoko�� mo�e siedmiu st�p od ziemi i zawieszony na ogonie ostro�nie podrapa� tygrysa po pysku.Inne pawiany powita�y te figle salwami �miechu,lecz Luiza wykona�a ruch tak gro�ny i pr�dki,�e niewczesny �artowni� zaprzesta� swawoli,rad,�e unikn�� z�b�w tygrysa. Tymczasem krokodyl ci�gn�� nieszcz�sn� tygrysic� do rzeki.Biedaczka podnios�a oczy ku niebu,jakby prosi�a o lito�� lub chcia�a wzi�� Opatrzno�� na �wiadka swych cierpie�; spuszczaj�c wzrok,niechc�cy spojrza�a na mnie. Jakie wspania�e mia�a oczy!�agodne i pe�ne melancholii,odzwierciedla�y wszak�e �mierteln� trwog�.Biedna Luiza! W tej�e chwili krokodyl da� nurka wci�gaj�c tygrysic� pod wod�.Na ten widok powzi��em decyzj�.Spienione fale dowodzi�y,�e Luiza czyni wysi�ki,aby si� uwolni�.Wpatrzony nieruchomo,wyczeka�em z palcem na spu�cie mo�e p� minuty. Na szcz�cie Luiza,kt�ra wprawdzie jest zwierz�ciem,lecz nigdy bydl�ciem,z rozpaczy wczepi�a si� z ca�ej si�y w pie� drzewa pochylony nad wod� i roztropno�� ta ocali�a jej �ycie. Szamoc�c si� usilnie,zdo�a�a wystawi� g�ow� nad powierzchni� i unikn�� zatopienia,co by�o niebezpiecze�stwem najgro�niejszym i najbli�szym. Niebawem krokodyl te� poczu�,�e musi zaczerpn�� oddechu,i rad nierad powr�ci� z tygrysic� na brzeg.Tu na� czeka�em.Jego los w mig zosta� rozstrzygni�ty.W sekundzie z�o�y�em si� do strza�u i pos�awszy mu nab�j w lewe ucho,strzaska�em czaszk�.Nieborak otworzy� paszcz� i chcia� j�kn��,lecz tylko wierzgn�� o piasek wszystkimi czterema �apami i wyzion�� ducha. Ju� tygrysica,pr�dsza ode mnie,wyj�a z paszczy przeciwnika mocno poszarpan� �ap�. Winienem przyzna�,�e w pierwszej chwili nie okaza�a zaufania czy wdzi�czno�ci.Mo�e l�ka�a si� mnie bardziej ani�eli krokodyla?Pr�bowa�a nawet ucieka�,jednak�e na trzech �apach,z czwart� zranion�,biedne zwierz� nie mog�o uj�� daleko i w par� chwil by�em przy nim. Wyznam wam,panowie,�e ju� w�wczas �ywi�em dla Luizy szczer� przyja��.Po pierwsze wy�wiadczy�em jej wa�n� przys�ug�,a zapewne wam wiadomo,i� bardziej zbli�aj� nas do przyjaci� przys�ugi im wy�wiadczone ni� te,kt�re oni nam oddaj�.Nadto jej usposobienie przypad�o mi do gustu,bo ju� figle z krokodylem zdradza�y naturaln� sk�onno�� do weso�o�ci.Ot� jak wiadomo,taka niewymuszona weso�o�� jest oznak� dobroci serca i.14 czysto�ci sumienia. A wreszcie znajdowa�em si� sam,w obcym kraju,o pi�� tysi�cy mil od Saint �Malo,bez przyjaci� i rodziny.I w�wczas przysz�o mi do g�owy,�e w tym po�o�eniu warto zdoby� czworono�nego przyjaciela,kt�ry cho� ma gro�ne z�by i pazury,to przecie� zawdzi�cza mi �ycie.Czy�bym si� myli�? Nie,panowie.Dowiod�y tego dalsze wypadki.Nie uprzedzaj�c fakt�w musz� wyzna�,i� wydawa�o mi si�,�e Luiza jest spragniona przyja�ni daleko mniej ode mnie.Kiedym do niej podszed�,z trudem sta�a na trzech �apach.Zaraz te� po�o�y�a si� na grzbiecie,z desperacj� czekaj�c mojego ataku.Rycza�a chrypliwie,jak zwykle w�wczas,gdy jest w z�o�ci,i zgrzytaj�c z�bami,wysuwa�a pazury,gotowa je�li nie po�re� mnie,to przynajmniej drogo sprzeda� swe �ycie.Lecz ja potrafi� ob�askawi� najbardziej drapie�ne stworzenia,wi�c te� zbli�y�em si� ze spokojem i po�o�ywszy karabinek na piasku w zasi�gu r�ki,schyli�em si� nad zwierz�ciem i zupe�nie,jakbym pie�ci� dziecko,zacz��em g�aska� jej g�ow�. Zrazu spogl�da�a na mnie spod oka,pytaj�co,lecz gdy tylko wyczu�a,�e dzia�am w dobrych zamiarach,u�o�y�a si� na brzuchu,powiod�a smutnym spoj rzeni em i ost ro�ni e lizn�wszy mnie po r�ku,wyci�gn�a zranion� �ap�.Teraz ja z kolei doceni�em t� oznak� zaufania,poddaj�c �ap� troskliwym ogl�dzinom.Ko�ci by�y nienaruszone,gdy� na szcz�cie Luiza tak mocno przyciska�a j�zyk krokodyla,i� me zapu�ci� z�b�w zbyt g��boko. Na razie starannie obmy�em ran�,a nadto wyj�wszy z torby my�liwskiej flaszk� alkalii, uroni�em kilka kropel na miejsce zranienia i skin��em tygrysicy,by sz�a za mn�; Wiedziona wdzi�czno�ci�,a mo�e pragnieniem,by opatrzy� jej chor� �ap�,pozwoli�a si� prowadzi� a� do w�zka,gdzie dwaj towarzysz�cy mi Malajczycy na jej widok ma�o nie padli trupem z przera�enia.Zeskoczyli z w�zka na ziemi� i nijak nie mog�em ich sk�oni�,a�eby zn�w na� wsiedli. Nazajutrz powr�cili�my do Batawii,gdzie Cornelius Van Crittenden zdziwi� si� niezmiernie ujrzawszy mnie w towarzystwie nowej znajomej. W�wczas to przezwa�em j� Luiz�;chodzi�a za mn� po ulicach jak szczeniak.Kiedy w osiem dni p�niej podnios�em kotwic�,uwodzi�em tygrysiczk� na pok�adzie,ona za� nie przestawa�a dotrzymywa� mi towarzystwa.Pewnej nocy.w okolicach Borneo,uratowa�a mi �ycie. W odleg�o�ci trzech mil od wyspy zaskoczy�a nas cisza morska.Oko�o p�nocy moja za�oga,licz�ca ledwie dwunastu ludzi,pogr��ona by�a we �nie,kiedy raptem setka pirat�w malajskich wtargn�a na pok�ad dwumasztowca.Sternik zosta� wyrzucony za burt�.Zbrodni� t� pope�niono tak zwinnie,i� najl�ejszy szmer nie zaniepokoi� za�ogi i nieszcz�sny majtek zgin�� bez ratunku. Piraci rzucili si� z kolei wywa�a� drzwi mej kajuty,lecz wewn�trz,u st�p koi,spa�a Luiza. Zbudzona ha�asem zacz�a gro�nie pomrukiwa�.W okamgnieniu by�em na nogach,trzymaj�c w obu d�oniach pistolety i siekier� aborda�ow� w z�bach. W tej w�a�nie chwili piraci wywa�yli drzwi i wdarli si� do kajuty.Temu,co by� pierwszy, strzaska�em czaszk� wystrza�em z pistoletu,drugi upad� trafiony kul�.Trzeciego Luiza wywr�ci�a na ziemi� i z�bami Zmia�d�y�a mu kark.Ciosem siekier y roz�upa�em g�ow� czwartemu i wybieg�em na pok�ad,a�eby przywo�a� na odsiecz za�og�. Tymczasem Luiza dokonywa�a czyn�w wprost niezwyk�ych.Jednym skokiem przewr�ci�a trzech Malajczyk�w usi�uj�cych biec za mn�.Drugi skok �i oto by�a w �rodku ci�by.Szybka jak b�yskawica,w dwie minuty pozbawi�a �ycia sze�ciu pirat�w,a jej pazury zag��bia�y si� w cia�o nieborak�w jak ostrza sztyletu.Os�ania�a mnie w�asn� piersi�.Krew sp�ywa�a jej z trzech ran,lecz to jeszcze zagrzewa�o j� do walki. Nadbiegli wreszcie majtkowie,uzbrojeni w rewolwery i sztaby �elazne,a wtedy ju� zwyci�stwo by�o przes�dzone.Oko�o dwudziestu pirat�w zepchn�li�my w morze,inni za� sami rzucili si� wp�aw ku �odziom.Stracili�my jednego tylko cz�owieka,zepchni�tego w fale.15 na pocz�tku starcia. Sami domy�lacie si�,panowie,jak troskliwie Luiza zosta�a opatrzona.Owej nocy sp�aci�a mi d�ug i odt�d zjednoczy�a nas przyja�� na �mier� i �ycie.Tak wi�c zechciejcie mi wybaczy�,i� pozwoli�em sobie przyprowadzi� j� a� tutaj.Kaza�em jej wprawdzie zosta� w westybulu,lecz wo�ny,ujrzawszy j�,takim zdj�ty zosta� strachem,�e zamkn�� drzwi i rozkaza� bi� w dzwony na trwog�,wzywaj�c pomocy w pan�w obronie. �Wszystko to � odezwa� si� bez gniewu pan przewodnicz�cy �nie umniejsza faktu,i� b�d� to z winy pa�skiej,b�d� te� z winy panny Luizy i wo�nego zmuszeni byli�my sp�dzi� popo�udnie w towarzystwie dzikiej bestii i b�dziemy jedli zimny obiad. W tym momencie jaki� og�uszaj�cy ha�as przerwa� s�owa przewodnicz�cego Akademii Nauk w Lyonie.Rozleg�o si� bicie w b�bny.Wszyscy akademicy rzucili si� do okien. �Chwa�a Bogu Najwy�szemu!� wykrzykn�� pan nieustaj�cy sekretarz.�Nadci�ga wojsko.Zbli�a si� chwila wyzwolenia! W istocie,plac przed gmachem i s�siednie ulice wype�ni�y si� trzema tysi�cami ludzi. Wprost okien Akademii kompania piechoty pe�ni�ca stra� przedni� �adowa�a bro�.Wtem wyst�pi� do przodu komisarz policji przepasany tr�jbarwn� szarf�,skinieniem uciszy� doboszy,po czym zawo�a�: � W imi� prawa,,poddajcie si�! �Ale� panie komisarzu � odkrzykn�� z okna pan przewodnicz�cy � po c� mieliby�my si� poddawa�.Ka� pan lepiej drzwi otworzy�! W�wczas komisarz da� znak �lusarzom,przezornie zabranym z sob�,i kaza� im oswobodzi� drzwi wej�ciowe zabarykadowane przez wo�nego,kt�ry chcia� uniemo�liwi� tygrysicy przej�cie. Kiedy rozkaz zosta� wykonany,oficer dowodz�cy kompani� piechoty zawo�a�: � Gotuj bro�!!Cel!� i szykowa� si� rozstrzela� tygrysic�,,skoro tylko ta si� poka�e. �Mo�ecie wychodzi�,panowie � odezwa� si� Korkoran do uczonych.�Kiedy b�dziecie ju� bezpieczni,w�wczas ja ten gmach opuszcz�.Luiza za� wyjdzie ostatnia.Nie b�jcie si� niczego. �Tylko b�d� pan ostro�ny,kapitanie �rzek� przewodnicz�cy i na po�egnanie u�cisn�� mu d�o�. Akademicy spiesznie opuszczali aul�,a Luiza wiod�a za nimi zdziwionym spojrzeniem i odprowadzi�aby ich ch�tnie,gdyby nie to,�e kapitan j� powstrzyma�.Skoro tylko zostali sam na sam w siedzibie Akademii,Korkoran kaza� tygrysicy powr�ci� na sal� obrad,sam za� wyszed� na schody przed gmachem i tak oto odezwa� si� do komisarza: �Panie komisarzu,je�eli dasz mi pan obietnic�,�e zwierz�ciu nie stanie si� krzywda, got�w jestem wyprowadzi� je nie zak��caj�c,publicznego porz�dku.Udamy si� wprost na parostatek zakotwiczony na Rodanie,gdzie zamkn� Luiz� w mej kajucie.Nie b�dzie w�wczas nikomu zawadza� ani te� nikogo niepokoi�. �Nie,nie!�mier� tygrysowi!�zakrzykn�� t�um,kt�ry radowa� si� ju� na my�l,�e dane mu b�dzie widzie� polowanie na tygrysa. � Odst�p pan!!� zawo�a� komisarz.. Korkoran ponowi� pro�b�,lecz postawa oficera by�a nieprzejednana.I w�wczas wyda�o si�,�e m�odzieniec z Saint �Malo powzi�� decyzj�.Pochyli� si� nad Luiz� i obj�� j� czule. Mo�na by s�dzi�,i� szepcze jej do ucha. �Hej�e!dosy� tych czu�o�ci!�odezwa� si� oficer.Korkoran popatrzy� na� z min�,kt�ra nie wr�y�a nic dobrego. �Jestem got�w � rzek� na koniec �zechciejcie tylko,panowie,wstrzyma� si�,p�ki nie odejd� na odleg�o�� strza�u.Patrze� na �mier� mej jedynej przyjaci�ki to by�oby zbyt bolesne! Uznano,�e to ��danie nie pozbawione jest s�uszno�ci,a nawet ten i �w zacz�� si�.16 dopytywa� o losy Luizy.Tak wi�c Korkoran bez przeszk�d zszed� ze schod�w,gdy tymczasem tygrysica,przycupn�wszy za drzwiami auli,�ledzi�a,jak si� oddala,lecz nie wychyla�a g�owy.Podejrzewa�a,rzek�by�,gro��ce niebezpiecze�stwo.Nast�pi� pe�en napi�cia moment oczekiwania. Korkoran min�� by� w�a�nie kompani� piechoty,gdy wtem odwr�ci� si� raptownie i po trzykro� zawo�a�: �Luiza!Luiza!Luiza! Na ten zew tygrysica skoczy�a z takim rozmachem,�e wyl�dowa�a u st�p schod�w. Nim jeszcze oficer zd��y� krzykn�� ,,ognia!",przesadzi�a ponad g�owami �o�nierzy i pok�usowa�a za Korkoranem. T�um ogarn�a panika.Rozleg�y si� okrzyki: � Pal!!Do kro�set,pal! Lecz ju� oficer kaza� zabezpieczy� bro�.Je�liby bowiem otworzono ogie� do zwierz�cia, niechybnie z pi��dziesi�t os�b zosta�oby rannych lub zabitych.Tak wi�c sko�czy�o si� na tym,�e po�cig odprowadzi� Korkorana i Luiz� a� do portu,gdzie ci dwoje,zgodnie z obietnic� kapitana,spokojnie wsiedli na parostatek. Nazajutrz,przybywszy do Marsylii,kapitan Korkoran oczekiwa� na instrukcje Akademii Nauk w Lyonie.By�y to instrukcje zredagowane przez samego nieustaj�cego sekretarza,a zas�ugiwa�y na to,a�eby je przekaza� licznym p�niejszym pokoleniom.Niestety,wskutek nieszcz�liwego przypadku kapitan,p�niej ju�,zmuszony by� wrzuci� je w ogie�,tak �e jedynie czyny dzielnego syna Saint �Malo pozwalaj� domy�la� si� tre�ci tych dokument�w. Do�� zreszt�,gdy powiemy,i� godne by�y uczonej Akademii,kt�ra je wys�a�a,i s�awnego podr�nika,dla kt�rego by�y przeznaczone..17 IV.O TYM,JAK LUIZA POKRZY�OWA�A PLANY PRZENIEWIERCY Lord Henryk Braddock,gubernator generalny Hindustanu,do pu�kownika Barclaya, rezydenta przy osobie Holkara,ksi�cia Marat�w,w Bhagawapurze nad Narbad�: Kalkuta,l stycznia 1857 roku Z wielu �r�de� mi donosz�,i� jakowe� sprzysi�enie przeciwko nam si� gotuje;zauwa�ono oznaki tajemnego porozumienia w Luknowie,Potnie,Benaresie,w Delhi,u Rad�aput�w.a nawet u Sikh�w. Je�eliby rewolta wybuch�a i ogarn�a ksi�stwa Marat�w,ca�e Indie w ci�gu trzech tygodni stan�yby w ogniu walki.Ot� nale�y tego unikn�� za wszelk� cen�. Otrzymawszy niniejsze pismo,winiene� pan pod jakimkolwiek pretekstem nak�oni� Holkara,a�eby rozbroi� swe warownie i odda� nam w posiadanie swe armaty,strzelby, amunicj�,jak r�wnie� sw�j skarbiec. Tym sposobem nie b�dzie m�g� dzia�a� nam na szkod�,skarbiec za� jego pos�u�y jako zastaw,gdyby mimo tych �rodk�w ostro�no�ci zechcia� si� wa�y� na jaki� szale�czy krok. Skarb Kompanii stoi pustk� i taki zasi�ek by�by dla niego wielce po�yteczny. Je�liby za� Holkar odm�wi�,b�dzie to znaczy�o,i� kryje z�e zamiary i niegodzien jest �adnych wzgl�d�w.W takim przypadku obejmujesz pan dow�dztwo trzynastego,pi�tnastego i trzydziestego pierwszego regimentu piechoty europejskiej,kt�re wraz z czterema lub pi�cioma regimentami kawalerii tubylczej i piechoty sipaj�w 8 odda pod pa�skie rozkazy sir William Maxwell,gubernator Bombaju.Przyst�pisz pan w�wczas do obl�enia Bhagawapuru,je�liby za� Holkar pr�bowa� uk�ad�w,mo�esz pan z nim paktowa� jedynie w skryto�ci.Najlepiej by by�o,gdyby pad� w obl�eniu tak jak Tipu �Sahib,9 Kompania Indyjska 10 ma ju� bowiem do�� tych krn�brnych wasali.Nadto nie byliby�my zmuszeni wyp�aca� �o�du ludziom,kt�rym po wszystkie czasy pozostaniemy nienawistni. W ko�cu zdaj� si� na pa�sk� roztropno��,lecz zalecam po�piech,albowiem obawiamy si� rozruch�w.Gdyby za� mia�o doj�� do rebelii,winni�my zawczasu pozbawi� buntownik�w ich przyw�dc�w i or�a. Lord Henryk Braddock,generalny gubernator Pu�kownik Barclay,rezydent angielski,do ksi�cia Holkara: 8 Sipaje � indyjscy �o�nierze.9 Tipu-Sahib (1751-1799)� w�adca po�udniowoindyjskiego ksi�stwa Majsur..10 Kompania Wschodnioindyjska � angielska kompania handlowa,kt�ra po podboju Indii w XVIII-XIX wieku sprawowa�a tam w�adz� administracyjn� i polityczn�..18 Bhagawapur,18 stycznia 1857 roku Ni�ej podpisany czuje si� w obowi�zku uprzedzi� Jego Wysoko�� ksi�cia Holkara,�e dosz�o do jego uszu,i� rzeczony ksi��� rozkaza� wymierzy� pi��dziesi�t ci�g�w swemu pierwszemu ministrowi Rao,jakkolwiek �aden post�pek,o kt�rym ni�ej podpisanemu by�oby wiadomo,nie usprawiedliwia tak surowego traktowania. Ni�ej podpisany winien ponadto uprzedzi� Wasza Wysoko��,i� do twierdzy Bhagawapur wielokro� wje�d�a�y noc� ci�ko �adowne wozy,z pewnych za� oznak,kt�re jednak�e zostan� przemilczane,wynika,i� na owych wozach z�o�ono stosy broni,prowiant�w i amunicji. Jest to sprzeczne z warunkami uk�adu i mo�e jedynie wzbudzi� uzasadnione podejrzenia wielce szanownej i pot�nej Kompanii Indyjskiej. W wyniku czego,stosownie do rozkaz�w generalnego gubernatora,ni�ej podpisany,nie zamierzaj�c bynajmniej pozbawi� ksi�cia Holkara w�adzy,przeciw kt�rej zreszt� ca�y kraj powstaje,ot� ni�ej podpisany zechce tym razem nie da� pos�uchu nazbyt mo�e skwapliwym meldunkom i umo�liwi ksi�ciu Holkarowi oczyszczenie si� z zarzut�w.W tym celu niechaj Wasza Wysoko�� zechce �askawie przekaza� do r�k ni�ej podpisanego sw� amunicj�,strzelby i dzia�a,jak r�wnie� sw�j osobisty skarbiec;wszystko to przes�ane zostanie do Kalkuty,gdzie pod tymczasow� piecz� generalnego gubernatora czeka� b�dzie chwili,gdy Wasza Wysoko�� dostarczy gubernatorowi niezbitych dowod�w swej niewinno�ci. Nadto wzywa si� rzeczonego ksi�cia Holkara,a�eby odda� w r�ce ni�ej podpisanego sw� jedyn� c�rk� Sit�,kt�ra w asy�cie,licznego orszaku i z nale�ytymi jej urodzeniu honorami zawiedziona b�dzie do Kalkuty.Owe posuni�cia zapewni� Waszej Wysoko�ci nieustaj�c� �yczliwo�� i poparcie wielce szanownej i pot�nej Kompanii Indyjskiej. Pu�kownik Barclay Ksi��� Holkar do pana rezydenta,pu�kownika Barclaya: Ja ni�ej podpisany czuj� si� w obowi�zku prosi� pu�kownika Barclaya,a�eby �askawie zechcia� opu�ci� Bhagawapur bez zw�oki,gdy� w przeciwnym razie,zanim dwadzie�cia cztery godziny up�yn�,mo�e z rozkazu tu podpisanego mie� uci�t� g�ow�. Ksi��� Holkar,maharad�a Pu�kownik Barclay do lorda Henryka Braddocka,generalnego gubernatora: Milordzie! Pozwalam sobie przekaza� Waszej Wielmo�no�ci kopi� pisma,kt�re wedl e r ozkazu przes�a�em by� do ksi�cia Holkara,jak r�wnie� odpowied� rzeczonego ksi�cia. W tej w�a�nie chwili udaj� si� do Bombaju,gdzie stosownie do rozkaz�w W