2626
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2626 |
Rozszerzenie: |
2626 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2626 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2626 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2626 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ALFRED ASSOLLANT
NIEZWYK�E CHO� PRAWDZIWE PRZYGODY
KAPITANA KORKORANA
Wydawnictwo �Tower Press �
Gda�sk 2001.2
I.AKADEMIA NAUK
(W LYONIE)
KAPITAN KORKORAN
Owego dnia �a by�o to 29 wrze�nia 1856 roku �oko�o godziny trzeciej po po�udniu
Akademia Nauk w Lyonie odbywa�a po siedzenie,pogr��ona w jednomy�lnej drzemce.Na
usprawiedliwienie pan�w akademik�w wypada powiedzie�,�e od po�udnia s�uchali
zwi�z�ego streszczenia pracy znamienitego doktora Maurycego Schwartza ze Schwartzhausen
na temat �lad�w,jakie pozostawia w kurzu lewa �apka paj�ka,kt �ry nie zjad� �niadania.
Zreszt� �aden z drzemi�cych cz�onk�w Akademii nie podda� si� bez walki.Ten,zanim opar�
�okcie na stole,a g�ow� na �okciach,pr�bowa� naszkicowa� profil rzymskiego senatora,ale
sen zaskoczy� go w momencie,gdy uczon� r�k� kre�li� fa�dy togi.Inny zn�w zbudowa� okr�t
liniowy z bia�ej kartki papieru i dopiero w�wczas da�o si� s�ysze� jego �agodne chrapanie �
niby lekki wietrzyk,kt�ry zda si� mia� wype�ni� �agle statku.Jedynie przewodnicz�cy,z r�k�
na dzwonku niczym �o�nierz pod,broni�,przechyli� si� w ty�,na oparcie fotela,i spa� z
godno�ci� w tej pozie pe�nej majestatu.
Tymczasem potok mowy p�yn�� nieprzerwanie,a doktor Maurycy Schwartz ze
Schwartzhausen gubi� si� w niewyczerpanych rozwa�aniach na temat genezy i
domniemanych skutk�w swoich odkry�.Nagle rozbrzmia�y trzy uderzenia zegara i ca�e
zgromadzenie si� przebudzi�o.W�wczas zabra� g�os przewodnicz�cy:
�Panowie � rzek� � w pierwszych pi�tnastu rozdzia�ach pi�knej ksi�gi,kt�r� w�a�nie nam
czytano,zawiera si� tyle prawd nowych i tw�rczych,�e jak mniemam,Akademia wyrazi
zgod�,a�eby�my oddaj�c nale�ny ho�d geniuszowi pana doktora Schwartza,od�o�yli lektur�
dalszych pi�tnastu rozdzia��w na tydzie� nast�pny.Dzi�ki temu ka�dy zdo�a przemy�le� i
pog��bi� ten nadzwyczajny temat i b�dzie w stanie przedstawi� autorowi uwagi,gdyby si�
one znalaz�y.
Pan Schwartz wyrazi� zgod�,wi�c bez zw�oki od�o�ono lektur� i zacz�a si� dyskusja o
czym innym.
Na to wsta� niski siwow�osy cz�owiek o �ywym spojrzeniu,ze spiczast� bia�� brod� i tak
chudy,�e sk�ra przylega�a do ko�ci niby przyklejona.Da� znak,�e chce zabra� g�os,i w
jednej chwili zapanowa�a cisza,by� to bowiem jeden z tych ludzi,kt�rym nikt nie �mie
przerywa�,kiedy m�wi�.
�Czcigodni panowie � rozpocz�� �w ubieg�ym miesi�cu zmar� w Suezie wielce szanowny
i nieod�a�owany nasz kolega,niejaki Delaroche.Zamierza� by� w�a�nie p�yn�� do Indii,a�eby
w G�rach Gatu w okolicy �r�de� Godawery wszcz�� poszukiwania Gurukaramty ,kt�ra jest
najstarsz� indyjsk� ksi�g� �wi�t�,starsz� ni� Wedy .1 Jak powiadaj�,tubylcy ukryli ow�
ksi�g� przed wzrokiem Europejczyk�w.Wszystkim mi�o�nikom nauki zawsze b�dzie droga
pami�� tego szlachetnego cz�owieka,kt�ry wobec nadchodz�cej �mierci nie chcia�
zaprzepa�ci� rozpocz�tego dzie�a i zapisa� sto tysi�cy frank�w temu,kto by zechcia� podj��
si� odnalezienia owej ksi�gi,kt�rej istnienie nie powinno ulega� w�tpliwo�ci,je�eli tylko
1 Wedy � najstarszy zabytek literatury indyjscy..3
prawd� jest,co m�wi� bramini.2 Pan Delaroche moc� swego testamentu ustanowi� wasz�
s�awetn� Akademi� egzekutork� swej ostatniej woli,a was,panowie,prosi,aby�cie sami
wybrali legatariusza.Wyb�r ten nasunie zreszt� niema�e trudno�ci,3 albowiem podr�nik,
kt�ry zostanie wys�any do Indii,musi by� silny,aby zdo�a� znie�� tamtejszy klimat,i
odwa�ny,aby m�g� stawia� czo�o z�bom tygrysa,tr�bie s�onia i zasadzkom indyjskich
rozb�jnik�w.Ponadto winien by� przebieg�y:nieraz przyjdzie mu oszukiwa� zazdrosnych
Anglik�w,bowiem Kr�lewskie Towarzystwo Azjatyckie z Kalkuty czyni�o bezskuteczne
poszukiwania i postara si� nie dopu�ci�,aby zaszczyt odnalezienia �wi�tej ksi�gi przypad�
Francuzowi.Co wi�cej,musi on zna� sanskryt,parsi i wszystkie inne j�zyki Indii,ludowe i
�wi�te.Wobec tego,�e sprawa jest niema�ej wagi,pozwalam sobie poda� projekt,a�eby
Akademia dokona�a wyboru drog� konkursu.
Natychmiast te� konkurs og�oszono i wszyscy udali si� na obiad.Konkurenci zg�osili si�
t�umnie i zacz�y si� zabiegi o g�osy akademik�w.Ale ten by� zbyt s�abej budowy,ten zn�w
niewykszta�cony,jeszcze inny nie zna� j�zyk�w orientalnych z wyj�tkiem chi�skiego,
tureckiego i klasycznej japo�szczyzny.Tak wi�c mija�y miesi�ce,a Akademia wci�� nie
mog�a dokona� wyboru kandydata.
A� wreszcie podczas posiedzenia w dniu 26 maja 1857 roku przewodnicz�cemu dor�czony
zosta� bilet od nieznajomego,kt�ry prosi�,aby go niezw�ocznie wys�uchano.
Na bilecie by�o nazwisko:kapitan Korkoran.
�Korkoran?�powiedzia� przewodnicz�cy.�Korkoran!Czy komu� znane jest to
nazwisko?
Nie by�o znane nikomu.Jednak�e zgromadzenie,ciekawe jak wszystkie tego rodzaju
zgromadzenia,zapragn�o ujrze� nieznajomego.
Otworzy�y si� drzwi i stan�� w nich kapitan Korkoran.
By� to wysoki m�ody cz�owiek,zaledwie dwudziestopi�cioletni;zaprezentowa� si� z
prostot�,nie zanadto skromnie,ale te� nie zanadto wynio�le.Mia� jasn� cer�,bez zarostu.W
jego oczach koloru zieleni morskiej malowa�a si� szczero�� i odwaga.Mia� na sobie
alpagowy paltot,czerwon� koszul� i bia�e drelichowe spodnie.Ko�ce krawata,zawi�zanego a
la colin ,zwisa�y mu niedbale na piersi.
�Dostojni panowie � rzek� � dosz�a mnie wiadomo��,�e jeste�cie w k�opocie,wi�c
przybywam zaofiarowa� wam swoje us�ugi.
�W k�opocie!�przerwa� mu przewodnicz�cy wynios�ym tonem.� Pan si� myli.
Akademia Nauk w Lyonie,jak zreszt� �adna inna Akademia,nigdy nie by�a w k�opocie.
Pragn��bym wiedzie�,co te� mo�e wprawi� w k�opot uczone towarzystwo,kt�re,pozwol�
sobie zauwa�y�,liczy w�r�d swych cz�onk�w tyle znakomitych talent�w,tyle wznios�ych
dusz,tyle szlachetnych serc,pomijaj�c,rzecz jasna,osob� tego,kt�ry ma zaszczyt by�
przewodnicz�cym...
W tym miejscu przerwa�y m�wcy oklaski.
�Skoro szanownemu zgromadzeniu nikt nie jest potrzebny � odpar� Korkoran � mam
zaszczyt pok�oni� si�...
Zrobi� p�obr�t w lewo i skierowa� si� ku drzwiom.
�Ale� panie � rzek� przewodnicz�cy �co za gwa�towno��!Niech pan przynajmniej
zdradzi pow�d swej wizyty.
�Jak s�ysza�em �odpowiedzia� na to Korkoran � Akademia zamierza odszuka�
Gurukaramt� .
Przewodnicz�cy u�miechn�� si� z ironi�,ale zarazem z �yczliwo�ci�.
�I w�a�nie pan chcia�by� odnale�� ten skarb?� zapyta�.
� Tak,,ja.
2 Bramini � indyjscy kap�ani..4
�Czy znane s� panu warunki legatu naszego �wiat�ego i nieod�a�owanego kolegi,pana
Delaroche?
�� Tak,,s� mi znane.
� M�wisz pan po angielsku??
� Jak profesor Oksfordu..
� Czy mo�esz pan z miejsca da� mi dow�d??
�Yes,sir � powiedzia� Korkoran.�You are a stupid iellow.4 Czy �yczy pan sobie jeszcze
jakiej� pr�bki moich wiadomo�ci?
� Nie,,nie �po�pieszy� z odpowiedzi� przewodnicz�cy,kt�ry w ca�ym swoim �yciu s�ysza�
j�zyk Szekspira jedynie w teatrze Palais �Royal.�Znakomicie,drogi panie...S�dz�,�e znasz
pan tak�e sanskryt?
�Czy m�g�bym prosi� �askawych pan�w o tom Bhagawaty �Purany ?5 Mia�bym zaszczyt
t�umaczy� w dowolnym miejscu.
�Ohoho!� zawo�a� przewodnicz�cy.� A znasz pan j�zyk parsi i hindustani?Korkoran
wzruszy� ramionami.
� Dziecinna igraszka!!� rzek�..
I bez wahania wyg�osi� dziesi�ciominutow� przemow� w jakim� nieznanym j�zyku.
Uczeni patrzyli na� ze zdziwieniem.Sko�czywszy zapyta�:
� Czy wiedz� panowie,,o czym mia�em zaszczyt m�wi�?
�Na planet�,kt�r� odkry� pan Le Verrier!�zawo�a� przewodnicz�cy.�Nie zrozumia�em
ani s�owa.
�To jest w�a�nie j�zyk hindustani � odpar� Korkoran.�Tak m�wi� w Kaszmirze,w
Nepalu,w kr�lestwie Lahoru,w Multanie,Audh,Bengalu,Dekanie,Karnath,w Malabarze,
Gandunie,Trawankorze,Kojampatturze,Maj surze,w kraju Sikh�w,w Sindii,D�ajpurze,
Udajpurze,w Diesselmirze,Bikanerze,w Barodzie,Banswarze,Noanagarze,Holkarze,w
Bhopalu,Baitpurze,Dalpurze,w Satarze i wzd�u� ca�ego Wybrze�a Koromandelskiego.
�Znakomicie,drogi panie,znakomicie!�zawo�a� przewodnicz�cy.�Pragn��bym zada�
panu jeszcze ostatnie pytanie.Zechce pan wybaczy� t� ciekawo��,ale wszak testament
naszego nieod�a�owanego przyjaciela nak�ada na nas tak wielk� odpowiedzialno��,�e nigdy
nie b�dziemy wiedzieli za du�o...
�Dobrze � odpar� Korkoran.�Pytajcie,panowie,o co chcecie,byle pr�dko,bowiem
czeka na mnie Luiza.
�Luiza!� podj�� z godno�ci� pan przewodnicz�cy..� Kim jest ta m�oda osoba??
� To przyjaci�ka,,kt�ra mi towarzyszy we wszystkich woja�ach.
Na te s�owa z s�siedniej sali da� si� s�ysze� odg�os szybkich krok�w,po czym z wielkim
ha�asem zatrza�ni�to jakie� drzwi.
� Co to takiego??� zapyta� przewodnicz�cy,
� To Luiza si� niecierpliwi..
�Niech zatem czeka.Jak s�dz�,nasza Akademia nie jest na rozkazy pani czy te� panny
Luizy.
� Jak panowie sobie �ycz� � odpar� Korkoran..
A jako �e nikt go nie poprosi�,�eby usiad�,sam zaj�� miejsce w fotelu i opar� si�
wygodnie,got�w s�ucha� przemowy akademika.
Tymczasem uczony by� w niema�ym k�opocie nie wiedz�c,jak rozpocz�� swoj� mow�,
albowiem zapomniano postawi� na stole wod� i cukier,a jest rzecz� znan�,�e cukier i woda
to dwa �r�d�a elokwencji.
Aby naprawi� owo niewybaczalne zaniedbanie,poci�gn�� za sznur dzwonka.Nikt si�
jednak nie zjawi�.
4 Yes,sir.You are a stupid iellow � Tak,prosz� pana.Jest pan durniem (ang.).5 Bhagawata-Purana � hinduski poemat o bogu Wisznu..5
� Jaki� ten wo�ny niedba�y � powiedzia� wreszcie..� Musz� go odprawi�..
I zadzwoni� po raz drugi,trzeci i pi�ty,ale wci�� na pr�no.Wreszcie Korkoran,kt�remu
�al si� zrobi�o tego m�czennika,powiedzia�:
� Nie dzwo� pan wi�cej..Zapewne wo�ny posprzecza� si� z Luiz� i opu�ci� westybul.
� Z Luiz�!!� zawo�a� przewodnicz�cy..� A zatem ta m�oda osoba ma bardzo z�y charakter..
�O nie,nie bardzo z�y.Trzeba tylko umie� si� z ni� obchodzi�.Mo�e wo�ny by� zbyt
gwa�towny.Ona taka m�oda,pewnie si� unios�a.
� Taka m�oda!!Ile� wi�c lat ma panna Luiza?
�Ledwie pi�� � odpar� Korkoran..
� Oh!!W tym wieku �atwo mo�na sobie z ni� poradzi�.
� Czy ja wiem??Ona czasami drapie lub gryzie.
� Ale� panie � rzek� przewodnicz�cy � nic prostszego jak przenie�� j� do s�siedniej sali..
�O,to nie takie �atwe �odpar� Korkoran.�Luiza bywa uparta.Nie przywyk�a do tego,by
si� jej sprzeciwia�.Urodzi�a si� w krajach tropikalnych i pod wp�ywem gor�cego klimatu
wzmog�a si� jeszcze wrodzona zapalczywo�� jej usposobienia...
�No c� � odezwa� si� przewodnicz�cy �do�� ju� rozm�w o pannie Luizie.Akademia ma
przed sob� wa�niejsze zadanie.Powr��my do naszego przes�uchania.Czy pan cieszysz si�
dobrym zdrowiem?
�Tak s�dz� �odpar� Korkoran.�Po dwakro� przechodzi�em choler�,raz ��t� febr� i jak
wida�...Mam trzydzie�ci dwa z�by,a gdyby�cie zechcieli,panowie,dotkn�� moich w�os�w,
mogliby�cie si� przekona�,czy s� podobne do peruki.
� Znakomicie!!Mam nadziej�,�e jest pan r�wnie� bardzo silny.
�Hm � rzek� Korkoran � wprawdzie nie tak bardzo jak m�j nieboszczyk ojciec,ale w sam
raz jak na moje potrzeby.
Jednocze�nie rozejrza� si� wok�,a widz�c w oknie grube kraty �elazne,schwyci� jeden z
pr�t�w i bez widocznego wysi�ku zgi�� go jak rozgrzan� nad ogniem pa�eczk� czerwonego
wosku.
� Do kaduka!!A to krzepki zuch!� zawo�a� jeden z akademik�w..
�Oh,to jeszcze nic � odpar� Korkoran ze spokojem.�Gdyby�cie mi,panowie,dali armat�
trzydziestosze�ciofuntow�,ch�tnie bym si� podj�� wnie�� j� na g�r� Fourvieres.
Podziw obecnych zacz�� ust�powa� miejsca przera�eniu.
� Domy�lam si� � podj�� przewodnicz�cy � �e� pan by� w ogniu??
�Dwunastokrotnie �odrzek� Korkoran �ale nie wi�cej.Jak panom wiadomo,kapitan
statku handlowego na morzach Chin i Borneo winien zawsze mie� na pok�adzie kilka
kartonad dla obrony przed piratami.
� Wi�c pan zabija�e� pirat�w??
�Dzia�a�em we w�asnej obronie �odpowiedzia� marynarz � i zabi�em najwy�ej dwustu
czy trzystu,a do tego nie sam,Na mnie przypada z tej liczby oko�o trzydziestu.Reszty
dokonali moi majtkowie.
W tym momencie posiedzenie zosta�o przerwane,albowiem z s�siedniej sali da� si� s�ysze�
�oskot przewracanych krzese�.
� Nie do wytrzymania!!� zawo�a� przewodnicz�cy..� Trzeba zobaczy�,,co to takiego.
�M�wi�em wam,panowie,�e nie nale�y nadu�ywa� cierpliwo�ci Luizy �powiedzia�
Korkoran.�Je�eli panowie pozwol�,to j� tu przyprowadz� i uspokoj�.Biedaczka,nie mo�e
beze mnie �y�.
�Drogi panie �rzek� jeden z akademik�w raczej kwa�no �kiedy dziecko jest zasmarkane,
trzeba mu utrze� nos,kiedy kaprysi,nale�y je skarci�,a kiedy du�o krzyczy,k�adzie si� je do
��ka,ale nie wprowadza si� go do przedpokoju uczonego towarzystwa!
� Czy panowie nie macie wi�cej pyta�??� odezwa� si� Korkoran nieporuszony.
�Za pozwoleniem,jeszcze jedno pytanie �powiedzia� przewodnicz�cy i wskazuj�cym.6
palcem prawej d�oni poprawi� sobie z�ote okulary na nosie.�Czy jeste� pan...no,jeste� pan
odwa�ny,silny i zdrowy,to wida�.Jeste� pan uczony,bo dowiod�e� tego m�wi�c p�ynnie
j�zykiem hindustani,kt�ry �adnemu z nas nie jest znany.Ale,jak�e to wyrazi�,no,czy jest
pan...sprytny i przebieg�y,jak panu bowiem wiadomo,bywa to bardzo przydatne w czasie
podr�y w�r�d tych lud�w zdradzieckich i okrutnych.I jakkolwiek Akademia pragnie gor�co
przyzna� panu nagrod� wyznaczon� przez naszego s�awnego przyjaciela Delaroche,
jakkolwiek pa�a ��dz� odnalezienia s�ynnej Gurukaramty ,kt�rej Anglicy bezskutecznie
szukali na ca�ym P�wyspie Indyjskim,to wszak mia�aby skrupu�y nara�aj �c �ycie t ak
drogocenne,jak �ycie pa�skie,i...
�Nie wiem,czy jestem przebieg�y �przerwa� Korkoran.�Ale wiem,�e mam g�ow�
Breto�czyka z Saint �Malo,�e moje pi�ci maj� nieprzeci�tn� wag�,�e nosz� rewolwer dobrej
marki,a stal mego szkockiego dirku jest hartowna jak �adna inna,i wiem ponadto,�em nie
widzia� dot�d �ywej istoty,kt�ra by tkn�a mnie bezkarnie.Przebieg�o�� to cecha tch�rzy.
My,z rodu Korkoran�w,zwykli�my i�� prosto przez �ycie,toruj�c sobie drog� jak kula
armatnia.
� Ale c� to znowu za okrutny ha�as??� powiedzia� przewodnicz�cy.� Wydaje mi si�,,�e to
panna Luiza wci�� si� zabawia.Id� pan i uspok�j j� natychmiast albo pogro� jej r�zg�,bo
wszak trudno ju� wytrzyma�.
�Luiza,do mnie!� zawo�a� Korkoran nie wstaj�c z fotela..
Na to wezwanie drzwi si� otwar�y,jakby wywa�one katapult�,i ukaza� si� tygrys
kr�lewski,niezwykle wielki i niezwykle pi�kny.
Zwierz� da�o susa ponad g�owami akademik�w i wyl�dowa�o u st�p kapitana Korkorana.
�C� to,moja droga Luizo?�rzek� kapitan.�Ha�asujesz w przedpokoju,przeszkadzasz
uczonym.Bardzo to niepi�knie.Po�� si�.Je�eli tak dalej p�jdzie,nie wprowadz� ci� wi�cej
do towarzystwa.
Zdawa� by si� mog�o,�e ta pogr�ka przej�a Luiz� wielk� trwog�..7
II.W JAKI SPOS�B
AKADEMIA NAUK (W LYONIE)
ZAWAR�A ZNAJOMO�� Z LUIZ�
Jakkolwiek Luiza by�a niezmiernie przej�ta,gdy kapitan Korkoran zapowiedzia�,�e nie
wprowadzi jej wi�cej do towarzystwa,to wszak�e jej wzruszenie z pewno�ci� nie by�o r�wne
temu,kt�rego doznali cz�onkowie s�awnej Akademii Nauk w Lyonie.Gdyby�my jednak
zechcieli zwa�y�,�e uczeni przywykli zajmowa� si� nauk�,a nie �onglerk� z tygrysami
Bengalu,nie mieliby�my im za z�e tej ludzkiej s�abo�ci.
Natychmiast odwr�cili si� w stron� drzwi i rzucili do ucieczki ku s�siedniej sali,w nadziei,
�e dostan� si� do westybulu,sk�d prowadzi�y drzwi na ozdobne schody,kt�re z kolei
wychodzi�y na ulic�.Dalsza ucieczka nie nasuwa�aby ju� trudno�ci,jest bowiem rzecz�
znan�,i� dobry piechur,nie obci��ony ekwipunkiem,z �atwo�ci� robi dwana�cie kilometr�w
na godzin�.A �e najdalej zamieszka�y akademik,chc�c znale�� si� u celu,czyli w k�cie ko�o
w�asnego kominka,musia�by przemierzy� nie wi�cej ni� dwa kilometry,uczeni mieli niema�e
szans� w kilka minut oswobodzi� si� od towarzystwa Luizy.Jakkolwiek to rozumowanie,
przeniesione na papier,mo�e si� wyda� rozwlek�e,wprowadzono je w czyn tak szybko i
jednomy�lnie,�e w sekundzie wszyscy akademicy gotowi byli do ucieczki.
Wszak�e sam pan przewodnicz�cy,kt�ry we wszelkich okoliczno�ciach winien by�
�wieci� przyk�adem,tym razem,mimo nadzwyczajnej gotowo�ci,dotar� zaledwie
dziewi�tnasty do drzwi,kt�re wywa�y�a Luiza.
Co wi�cej,nikt nie o�mieli� si� przekroczy� progu,albowiem tygrysica zacz�a w�a�nie
nudzi� si� w zamkni�ciu,a �e nadto przejrza�a plany uczonych,postanowi�a tak�e wyj�� na
przechadzk�.
W okamgnieniu jednym susem przeskoczy�a po raz wt�ry nad dostojnym zgromadzeniem i
wyl�dowa�a u samych st�p nieustaj�cego sekretarza,kt�ry na czele pan�w uczonych �pieszy�
ku drzwiom.Ten wielce szanowny cz�owiek uczyni� krok do ty�u i z ochot� uczyni�by dalsze
kroki,gdyby mu nie przeszkodzi�y nogi tych,co t�oczyli si� za jego plecami.
Lecz skoro tylko uczeni spostrzegli,�e Luiza sprawuje funkcj� awangardy,zacz�li cofa�
si� w po�piechu,dzi�ki czemu pan nieustaj�cy sekretarz odzyska� swobod� ruch�w.Jedynie
jego peruka nienaturalnie sfalowa�a si� na czole.
Kiedy si� to dzia�o,Luiza,niczym m�ody chart przed polowaniem,�wawym truchtem
przechadza�a si� po westybulu,rzucaj�c na cz�onk�w Akademii spojrzenia �ywe i
rozbawione.Zdawa� by si� mog�o,�e czeka rozkaz�w Korkorana.
Akademicy zbili si� w gromadki okazuj�c wyra�ny brak zdecydowania.Zwa�ywszy na
humory Luizy,ucieka� nie by�o bezpiecznie,ale te� tu,w sali,grozi�o niebezpiecze�stwo
r�wnie wielkie.Tak rozwa�aj�c szanowni uczeni zabrali si� do wznoszenia barykady z foteli.
A� nareszcie pan przewodnicz�cy,kt�ry s�dz�c po jego przem�wieniach by� cz�owiekiem
rozumnym,g�o�no wyrazi� przekonanie,i� kapitan Korkoran uczyni�by wszystkim tu
obecnym wielki honor i przyjemno��,gdyby zechcia� ,,wynie�� si� najprostsz� i najkr�tsz�
drog�"..8
Jakkolwiek s�owo ,,wynie��,si�"nie by�o zbyt na miejscu,Korkoran nie poczu� si�
dotkni�ty,jako �e by�o mu wiadomo,i� s� chwile,kiedy dob�r s��w staje si� rzecz�
nieistotn�.
� Szanowni panowie � rzek� � �a�uj� niezmiernie,,i�...
�Na Boga!Niech pan niczego nie �a�uje i co pr�dzej idzie sobie!� wykr zykn��
nieustaj�cy sekretarz.� Nie wiem,co sobie pa�ska Luiza we mnie upatrzy�a,ale ciarki
przechodz� mi po plecach.
W istocie,Luiza zdawa�a si� niezmiernie zaintrygowana,pan sekretarz bowiem w zam�cie
walki nie spostrzeg�,i� peruka zsun�a mu si� na prawy bok,ukazuj�c oczom tygrysicy
ca�kiem nag� czaszk�.Ten nieznany widok wprawi� j� w ogromne zdumienie.
Spostrzeg�szy to Korkoran,by da� Luizie przyk�ad,bez s�owa zbli�y� si� do drugich drzwi
wej�ciowych.Wszak�e drzwi te wspiera�a z zewn�trz pot�na barykada,a co gorsza by�y one
z br�zu,tak �e nawet Korkoran nie zdo�a�by ich wywa�y�.Tak czy inaczej,dzielny
m�odzieniec wymierzy� ramieniem cios tak silny,�e zadr�a�y nie tylko drzwi;ale ca�a �ciana,
a nawet zdawa� by si� mog�o,i� gmach zatrz�s� si� w posadach.Korkoran zamierza� w�a�nie
ponowi� cios,gdy powstrzyma� go pan przewodnicz�cy.
� Tylko tego brakowa�o � powiedzia� � �eby si� nam dach zawali� na g�ow�..
� Jaka� wi�c jest rada??� spyta� na to kapitan.� O!!ju� mam.Wyjd� z Luiz� oknem.
�Zastan�w si� pan,kapitanie �rzek� przewodnicz�cy w porywie szlachetno�ci.�Primo :
trzeba by wyj�� �elazne pr�ty,secundo :okno dzieli od bruku ca�e trzydzie�ci st�p,wi�c z
�atwo�ci� mo�esz pan zlecie� na z�amanie karku,a przebrzyd�e pa�skie zwierz�...
�Tss...�przerwa� Korkoran.�Nie m�w pan,prosz�,tak brzydko o Luizie,jest bowiem
bardzo wra�liwa.Jeszcze si� rozgniewa...Co si� tyczy pr�t�w,to dla mnie fraszka.
I w istocie,kapitan,bez najmniejszego,rzek�by�,wysi�ku,wyj�� z okna trzy pr�ty.
� Przej�cie gotowe � powiedzia�..
Po prawdzie cz�onkowie Akademii Nauk (w Lyonie)z jednej strony �ywili obaw�,i�
Korkoran skr�ci kark,ale te� z drugiej strony gor�co pragn�li rozsta� si� z tygrysic�.
Korkoran ju� siedzia� na oknie,got�w zej�� na d� czepiaj�c si� rze�b i wyst�p�w muru,
gdy wtem odezwa� si� pan przewodnicz�cy:
� Halo,,kapitanie!Nie zamierzasz pan chyba zostawi� nas sam na sam z pann� Luiz�?
�Dalib�g!kto� przecie musi wyj�� pierwszy �odpar� Korkoran.�A Luiza za nic nie
wyskoczy,je�eli nie dam jej przyk�adu.
�Lecz co b�dzie � podj�� pan przewodnicz�cy �je�li pan wyskoczysz,a Luiza nie zechce
p�j�� w pana �lady?
�Oh!�westchn�� Korkoran � gdyby run�o niebo,mn�stwo skowronk�w wpad�oby w
pu�apk�.Wi�c jak:mam schodzi� czy nie?
� Niech pierwsza zejdzie Luiza � odpar� pan przewodnicz�cy..
�Zgoda � rzek� Korkoran.�Przypu��my,�e wezm� Luiz� za kark i wypchn� przez okno,
ale rzecz w tym,�e Luiza miewa humory.Jeszcze,nie czekaj�c na mnie,pobiegnie ulicami i
zanim zdo�am po�pieszy� z pomoc�,gotowa schrupa� par� os�b.Gdyby�cie wiedzieli,
panowie,jaki Luiza miewa apetyt!Nadto jest godzina czwarta,a biedaczka do tej pory nie
jad�a lunchu.Bo ona codziennie jada lunch o pierwszej,jak kr�lowa Wiktoria.Do kro�set!
Luiza nie jad�a dzisiaj lunchu!Co za nierozwaga!
Na s�owo ,,lunch"oczy Luizy rozb�ys�y rado�ci�.Zmierzy�a wzrokiem jednego z pan�w
akademik�w,t�giego poczciwca,kt�ry cieszy� si� wida� dobrym zdrowiem,bo cer� mia�
�wie�� i r�owiutk�.Kilkakro� rozwar�a i zamkn�a szcz�ki,mlaskaj�c j�zykiem z
widocznym ukontentowaniem,po czym spojrza�a na Korkorana,jakby pyta�a go,czy ju� pora
na lunch.Pan akademik dostrzeg� te spojrzenia i zblad�.
�Tak wi�c zostaj� �rzek� Korkoran,a g�aszcz�c Luiz� dorzuci�:�B�d� spokojna,
kochanie.Tam,do kata!Nie zjesz lunchu dzisiaj,to zjesz jutro.Nie trzeba by� tak �akom�..9
Tu tygrysic� zamrucza�a z cicha,na co Korkoran,unosz�c szpicrut�,powiedzia�:
� Sza,,moja ma�a,sza,bo gwizdek z tob� si� rozm�wi.
Czy to widok gwizdka,czy te� pod wp�ywem s��w kapitana,tygrysic� spokojnie u�o�y�a
si� na brzuchu i mrucz�c jak kot zacz�a ociera� si� wspania�ym �bem o nog� swego pana.
�Dostojni panowie � przem�wi� przewodnicz�cy �zechciejcie �askawie zaj�� miejsca,
skoro bowiem drzwi zamkni�to i zabezpieczono barykad�,to zapewne dlatego,i� wo�ny uda�
si� po pomoc.Czekajmy zatem na� cierpliwie,aby za� nie traci� czasu,o�miel� si� za
pozwoleniem pan�w poda� projekt,aby�my niezw�ocznie zapoznali si� z wyj�tkowo ciekaw�
rozpraw� naszego uczonego kolegi pana Crochet na temat pochodzenia i rozwoju j�zyka
mand�urskiego.
�Co mi tam mand�urski �przerwa� zrz�dliwie kt�ry� z akademik�w.� Odda� bym
mand�urski i wszystkie jego kontynuanty,a japo�ski i tybeta�ski na dodatek,a�ebym tylko
m�g� w tej chwili ogrza� nogi przed w�asnym kominkiem!A to �ajdak ten wo�ny!Lask� bym
po�ama� na jego grzbiecie.
��miem s�dzi� � wtr�ci� pan nieustaj�cy sekretarz �i� nasze dostojne zgromadzenie nie
cieszy si� niezm�conym spokojem ducha,kt�ry tak sprzyja naukowym dociekaniom,tote�
by�oby chyba po��dane od�o�y� kwesti� mand�ursk� na kiedy indziej.W zamian za� mo�e by
kapitan Korkoran zechcia� nam powiedzie� o przygodach,kt�rym zawdzi�czamy,�e w chwili
obecnej znale�li�my si� oko w oko z pann� Luiz�.
Korkoran sk�oni� si� z szacunkiem i tak oto rozpocz�� swoj� przemow�..10
III.O TYGRYSIE,KROKODYLU
l KAPITANIE KORKORANIE
Zdarzy�o wam si� mo�e s�ysze�,panowie,o s�awnym Robercie Surcouf z Saint �Malo.
Ojciec jego by� w prostej linii bratankiem szwagra mego pradziadka.Moim stryjecznym
bratem jest g�o�ny i wielce uczony Yves Quaterquem,obecnie cz�onek Instytutu Paryskiego,
Jak powszechnie wiadomo,on to wynalaz� spos�b kierowania balona mi .M�j d zi a d
stryjeczny,Alain Korkoran,nosz�cy przydomek Czerwonobrodego,pobiera� nauki razem ze
�wi�tej pami�ci wicehrabi� Franciszkiem de Chateaubriand,a podczas rekreacji w dniu 23
czerwca 1782 roku,mi�dzy godzin� czwart� trzydzie�ci a pi�t� po po�udniu mia� zaszczyt
przy�o�y� zaci�ni�t� pi�� do oka wicehrabiego.Tak wi�c widzicie,panowie,�e pochodz� z
wysokiego rodu i �e Korkoranowie mog� chodzi� z ods�oni�tym czo�em i patrze� ludziom
prosto w oczy.
O sobie samym powiem niewiele.Ot� urodzi�em si� chyba z w�dk� w r�ku,bo w wieku
gdy wszystkie dzieci poznaj� dopiero abecad�o,ja wsiada�em sam do �odzi ojca,kiedy za�
ojciec zgin�� spiesz�c na ratunek �odzi rybackiej,zaci�gn��em si� na �Cnotliw� Zuzann� � z
Saint �Malo,kt�ra w�a�nie wyruszy�a na po��w wieloryb�w w okolice Cie�niny Beringa.Po
trzech latach rejs�w od bieguna p�nocnego do po�udniowego zmieni�em �Cnotliw� Zuzann� �
na �Pi�kn� Emili� �,z �Pi�knej Emilii � przenios�em si� na �Dumnego Artabana �,a z
�Dumnego Artabana � na �Syna Burzy �.By� to dwumasztowiec,kt�ry pod wszystkimi
�aglami robi� osiemna�cie w�z��w na godzin�.
�Panie Korkoran � przerwa� nieustaj�cy sekretarz Akademii �przecie to mia�a by�
historia Luizy.
� Chwilka cierpliwo�ci,,panowie � odpar� Korkoran � w�a�nie do tego zmierzam....
Przerwa� mu daleki odg�os bicia w b�bny na alarm.
� A to co takiego??� zaniepokoi� si� pan przewodnicz�cy.
��atwo si� domy�li� � odrzek� Korkoran.�Wo�ny zl�k� si�,zabarykadowa� drzwi i
pobieg� po odsiecz na posterunek.A to pod�a dusza!
�Dalib�g!� odezwa� si� jaki� akademik.�Lepiej by zrobi� zostawiaj�c drzwi otwarte,bo
przynajmniej nie musia�bym wys�uchiwa� historii panny Luizy.
� Baczno��!!To nie �arty � zawo�a� kapitan..� Dzwoni� na trwog�..
W istocie,z pobliskiej dzwonnicy rozbrzmia� d�wi�k dzwonu na trwog� i z szybko�ci�
ognia p�dzonego wiatrem przeni�s� si� na wszystkie inne dzwonnice w okolicy.
�Do kro�set!�zawo�a� kapitan ze �miechem.�Gotuje si� za�arta bitwa,moja biedna
Luizo;b�dziesz,zdaje si�,oblegana jak forteca.
Powracam wszak�e do swej opowie�ci,panowie.Ot� pod koniec 1853 roku zbudowa�em
w Saint �Nazaire �Syna Burzy �.Pewnego razu w porcie batawskim 6 dokona�em wy�adunku
oko�o o�miuset bary�ek bordeaux.Interesy uk�ada�y si� pomy�lnie,wi�c zadowolony z
samego siebie,z bli�nich oraz boskiej Opatrzno�ci,zapragn��em skosztowa� rozrywki,kt�ra
nader rzadko jest udzia�em ludzi morza:postanowi�em mianowicie zapolowa� na tygrysy.
6 Batawia � dawna nazwa D�akarty w obecnej Indonezji...11
Jak zapewne panom wiadomo,tygrys,kt�ry jest najurodziwszym stworzeniem na ziemi �a
dam tu Luiz� jako przyk�ad � zosta� na nieszcz�cie obdarzony przez Nieba wielce osobliwym
apetytem i jada ch�tnie wo�u i hipopotama,a tak�e kuropatwy i zaj�ce.Nade wszystko za�
przedk�ada ma�py,z uwagi na ich podobie�stwo do ludzi,a bardziej jeszcze ceni sobie ludzi z
racji ich wy�szo�ci nad ma�pami.Nadto jest wybredny i nigdy nie zabierze si� na powr�t do
raz napocz�tego k�ska.Tote� gdyby Luiza zjad�a na �niadanie jedno rami� pana nieustaj�cego
sekretarza,to jakkolwiek �akoma jest niczym kot biskupa,za nic nie skosztuje drugiego
ramienia w porze lunchu.(Tu grymas wykrzywi� twarz pana sekretarza.)
�Na Boga,panie sekretarzu �podj�� Korkoran � to� wiem dobrze,�e Luiza by�aby w
b��dzie,jako �e oba ramiona maj� jednakow� warto��,lecz ona ma ju� taki charakter,a wszak
nie mo�e przesta� by� sob�.
Tak wi�c ze strzelb� na ramieniu i w butach z cholewami wyruszy�em z Batawii,niczym
pary�anin udaj�cy si� na r�wnin� Saint �Denis,a�eby zapolowa� na zaj�ce.M�j armator,pan
Cornelius Van Crittenden,pragn�� przyda� mi dwu Malajczyk�w,kt�rzy by tropili tygrysa i
zostali zamiast mnie po�arci,gdyby przypadkiem tygrys przewy�szy� mnie zr�czno�ci�.
Pojmiecie zapewne,panowie,i� ja,Rene Korkoran,kt�rego pradziad by� wujkiem ojca
Roberta Surcouf,wybuchn��em �miechem na t� propozycj�.Bo te� albo pochodz� z Saint �
Malo,albo nie!Ot� ja pochodz� z Saint �Malo,a jak daleko si�ga pami�� ludzka,nigdy nie
s�yszano,�eby kt�ry� z mieszka�c�w tego miasta zosta� po�arty przez tygrysa,i vice versa 7
w Saint �Malo niecz�sto podaje si� na st� tygrysy.
Jaka� pomoc wszak�e by�a mi potrzebna,cho�by tylko do d�wigania namiotu i
prowiant�w,wi�c zabra�em z sob� dw�ch Malajczyk�w z w�zkiem.Na pocz�tek,kilka mil za
Batawi�,napotka�em rzek� do�� g��bok�,przecinaj�c� ma�pi gaj tak rozleg�y jak departament
Sekwany,lecz bogatszy w zwierzyn� mi�so�ern�.
Opr�cz cz�owieka � tej istoty,co zabija dla przyjemno�ci,a nie z potrzeby �mo�na w
owych g�szczach spotka� najdrapie�niejsze ze wszystkich stworze� ziemi;lwa,tygrysa,boa
dusiciela,panter�,kajmana.
O dziesi�tej rano upa� sta� si� tak niezno�ny,�e nawet Malajczycy,cho� nawykli do
rodzimego klimatu,za moim przyzwoleniem pok�adli si� w cieniu,ja za� wyci�gn��em si� na
w�zku,z r�k� na karabinku w obawie jakiej niespodzianki,i zapad�em w g��boki sen.
W chwili przebudzenia mia�em .ujrze� nieoczekiwany widok.Znajdowali�my si� nad
brzegiem rzeki Mackintosh,nazwanej tak od imienia pewnego m�odego Szkota,kt�ry przyby�
do Batawii szuka� szcz�cia.Kiedy pewnego dnia z kilkoma przyj aci�mi p�yn�� �odzi� w
g�r� rzeki,poryw wiatru str�ci� mu do wody kapelusz.Mackintosh,chc�c go pochwyci�,
wyci�gn�� r�k�,lecz w momencie gdy ju� dotyka� kapelusza,zamkn�a si� na jego d�oni jaka�
potworna paszcza,nale��ca rzek�by� do pnia p�ywaj�cego na wodzie,i schwyciwszy r�k�
wci�gn�a m�odzie�ca w g��b rzeki.
By�a to paszcza kajmana,kt�ry nie jad� �niadania.
Podj�to bezskuteczne wysi�ki w celu wy�owienia i pomszczenia Mackintosha.Szcz�ciem
Opatrzno�� wzi�a na siebie ukaranie zab�jcy.Ot�.Szkot nosi� lornetk� przewieszon� przez
rami�.Mo�e kajman by� zbyt �ar�oczny lub zbyt wyg�odzony,a�eby dobrze rozr�ni�,co
po�era,do�� �e,jak si� wydaje,lornetka Mackintosha utkwi�a w prze�yku gada w ten spos�b,
i� nie m�g� ani po�kn�� nale�ycie nieszcz�snego m�odzie�ca,ani t e � wy p� y n� � na
powierzchni� dla zaczerpni�cia powietrza,i zdech� padaj�c ofiar� w�asnej �ar�oczno�ci.
W par� dni p�niej znaleziono go martwego;rozci�gni�ty na brzegu le�a� w wodzie nie
wypu�ciwszy Mackintosha.
W tym miejscu przerwa� pan przewodnicz�cy:
�Wydaje mi si�,�e� pan wyra�nie odszed� od tematu.Obieca�e� opowiedzie� nam histori�
Luizy,nie za� histori� lornetki Mackintosha.
7 Vice versa � odwrotnie (�ac.)..12
� Panie przewodnicz�cy � z szacunkiem odpar� Korkoran � w�a�nie powracam do Luizy..
By�a wi�c mo�e druga po po�udniu,kiedy z nag�a obudzi�y mnie przera�liwe krzyki.
Zrywam si�,�aduj� karabinek i cierpliwie czekam na nieprzyjaciela.
To krzyczeli moi dwaj Malajczycy,kt�rzy w najwi�kszym przera�eniu nadbiegli szuka� na
w�zku schronienia.
,,Panie,wielmo�ny panie!� wo�a� jeden z nich.�Oto w�adca si� zbli�a!Miej si� na
baczno�ci!"
,,Co za w�adca?"� spyta�em.
�Tygrys,panie!"
�Doskonale,oszcz�dzi mi po�owy drogi.Zobaczmy tego straszliwego w�adc�!"
To powiedziawszy zeskoczy�em z w�zka i ruszy�em wrogowi naprzeciw.By� jeszcze
niewidoczny,lecz blisko�� jego zwiastowa�a ucieczka zatrwo�onych zwi erz�t .Ma� py w
po�piechu wdrapywa�y si� na drzewa i z wysoko�ci tych stanowisk stroi�y do niego miny na
znak,�e si� nie boj�;co �mielsze ciska�y mu w g�ow� orzechy kokosowe.Ja za� jedynie z
szelestu li�ci pod jego �apami mog�em wnioskowa�,w jakim posuwa si� kierunku.
Szelest �w z wolna przybli�a� si� do mnie poprzez g�ste zaro�la zas�aniaj�ce zwierz�,a �e
nadto �cie�ka by�a tak w�ska,i� z ledwo�ci� min�y si� dwa w�zki,zacz��em si� obawia�,�e
zobacz� tygrysa zbyt p�no i nie zd��� wzi�� go na cel.
Na szcz�cie zmiarkowa�em,�e musia� przej�� tu� obok nie dostrzegaj�c mnie i �e po
prostu szed� pi� do rzeki.
Kiedy go wreszcie ujrza�em,wprawdzie tylko z boku,paszcza mu krwawi�a,lecz zdawa�
si� mie� zadowolon� min�.Nogi rozstawia� szeroko,niczym rentier po dobrym �niadaniu
zmierzaj�cy na Boulevard des Italiens wypali� cygaro.
Dziesi�� krok�w dzieli�o nas,kiedy nabija�em karabinek.Suchy trzask kurka wida� go
zaniepokoi�,bo odwr�ci� g�ow� i dostrzeg�szy mnie zza krzaka,zatrzyma� si�,jakby dla
namys�u.
Trzyma�em go na muszce.Chc�c wszak�e zabi� go jednym strza�em,nale�a�o celowa� w
czo�o lub w serce,a tymczasem tygrys odwr�ci� si� do mnie tylko cz�ciowo,jakby pozuj�c
do zdj�cia.
J akkolwiek by by�o,Opatrzno�� ustrzeg�a mnie w�wczas przed zab�jstwem nie do
darowania,albowiem owym tygrysem,a raczej ow� tygrysic� by�a moja mi�a i urocza
przyjaci�ka Luiza,kt�ra oto stoi przed nami i s�ucha nas z uwag�.
Jak wspomnia�em,Luiza (bo mog� ju� tak j� nazywa�)by�a na szcz�cie dla nas obojga po
�niadaniu i pragn�a tylko strawi� je w spokoju.Tak wi�c popatrzywszy na mnie z ukosa...o!
niemal tak samo,jak patrzy teraz na pana sekretarza...(tu pan nieustaj�cy sekretarz przesiad�
si� na fotel za panem przewodnicz�cym)...uda�a si� powoli w swoj� drog� ku rzece,co
p�yn�a w pobli�u.
Naraz ciekawy widok zwr�ci� m� uwag�.Dotychczas Luiza sz�a z min� oboj�tn� i
wynios��,a� tu nagle zwolni�a kroku,wyci�gn�a swoje pi�kne,gibkie cia�o i ledwie
muskaj�c ziemi�,z zachowaniem najwi�kszej ostro�no�ci,aby nie by� zauwa�on�,zbli�y�a
si� do wielkiego pnia le��cego na przybrze�nym piasku.
Post�powa�em za ni� z karabinkiem gotowym do strza�u,by wypali�,gdy tylko nadarzy si�
pomy�lna chwila.Jakie� by�o jednak moje zdumienie,gdy zbli�ywszy si� spostrzeg�em,i�
pie� �w ma �apy i pokryty jest �usk� po�yskuj�c� w s�o�cu.Mia� przymkni�te oczy i otwart�
paszcz�.
By� to krokodyl,�pi�cy snem sprawiedliwego w gor�cym piasku.�adne marzenia senne
nie zak��ca�y mu beztroskiej drzemki;chrapa� spokojnie,jak wszystkie krokodyle,co nie
maj� z�ych uczynk�w na sumieniu.
Chyba owa poza krokodyla,pe�na wdzi�ku i swobody,za podszeptem z�ego ducha skusi�a
Luiz�,bo spostrzeg�em,�e wargi jej rozchyli�y si� w u�miechu.Przywodzi � a na my�l.13
sztubaka,kt�ry zamierza sp�ata� nauczycielowi figla.
Ostro�nie wyci�gn�wszy �ap� wsadzi�a j� ca�� w paszcz� krokodyl a,chc�c wyrwa� mu
j�zyk i zje�� go na deser.Luiza bowiem,jak wszystkie przedstawicielki p�ci pi�knej w jej
wieku,jest niezwykle �akoma.
Lecz za t� my�l niegodn� spotka�a j� surowa kara.Nie zd��y�a chyba jeszcze dotkn��
j�zyka krokodyla,kiedy jego paszcza zamkn�a si�.Otworzy� swe wielkie oczy koloru
morskiej wody i popatrzy� na Luiz� z nie daj�cym si� opisa� wyrazem zaskoczenia,
w�ciek�o�ci i b�lu.Ale Luizie te� by�o nieweso�o.Biedaczka szamota�a si� ze wszystkich si�,
aby uwolni� si� od ostrych z�b�w krokodyla.Szcz�ciem wbi�a mu w j�zyk pazury tak
g��boko,�e ba� si� mocniej zacisn�� szcz�ki.Gdyby nie ten j�zyk,.�atwo�ci� odgryz�by
tygrysicy �ap�.
J ak dot�d,walka by�a wyr�wnana,ja za� nie wiedzia�em,po czyjej stan�� stronie.
Tygrysic� bowiem mia�a nie�adne zamiary,a jej �art by� wielce niestosowny,ale z drugiej
strony by�o to zwierz� tak �adne,zwinne i tak pe�ne wdzi�ku!Przywodzi�a na my�l m�odego
kociaka,kt�ry pod okiem matki igra w s�o�cu.
Niestety!Nie dla igraszek skr�ca�a si� po piasku,wydaj�c chrypi�ce ryki,kt�re echem
rozlega�y si� po lesie.Ma�py,bezpieczne na ga��ziach palm kokosowych,z rozbawieniem
przygl�da�y si� tej okrutnej walce.Pawiany i makaki wzajem pokazywa�y sobie Luiz�
kpi�cym gestem ulicznik�w paryskich:przytkn�wszy do nosa ma�y palec rozk�ada�y d�o� na
kszta�t wachlarza.Jaki� bardziej odwa�ny pawian,spu�ci� si� po ga��ziach na wysoko�� mo�e
siedmiu st�p od ziemi i zawieszony na ogonie ostro�nie podrapa� tygrysa po pysku.Inne
pawiany powita�y te figle salwami �miechu,lecz Luiza wykona�a ruch tak gro�ny i pr�dki,�e
niewczesny �artowni� zaprzesta� swawoli,rad,�e unikn�� z�b�w tygrysa.
Tymczasem krokodyl ci�gn�� nieszcz�sn� tygrysic� do rzeki.Biedaczka podnios�a oczy ku
niebu,jakby prosi�a o lito�� lub chcia�a wzi�� Opatrzno�� na �wiadka swych cierpie�;
spuszczaj�c wzrok,niechc�cy spojrza�a na mnie.
Jakie wspania�e mia�a oczy!�agodne i pe�ne melancholii,odzwierciedla�y wszak�e
�mierteln� trwog�.Biedna Luiza!
W tej�e chwili krokodyl da� nurka wci�gaj�c tygrysic� pod wod�.Na ten widok powzi��em
decyzj�.Spienione fale dowodzi�y,�e Luiza czyni wysi�ki,aby si� uwolni�.Wpatrzony
nieruchomo,wyczeka�em z palcem na spu�cie mo�e p� minuty.
Na szcz�cie Luiza,kt�ra wprawdzie jest zwierz�ciem,lecz nigdy bydl�ciem,z rozpaczy
wczepi�a si� z ca�ej si�y w pie� drzewa pochylony nad wod� i roztropno�� ta ocali�a jej �ycie.
Szamoc�c si� usilnie,zdo�a�a wystawi� g�ow� nad powierzchni� i unikn�� zatopienia,co
by�o niebezpiecze�stwem najgro�niejszym i najbli�szym.
Niebawem krokodyl te� poczu�,�e musi zaczerpn�� oddechu,i rad nierad powr�ci� z
tygrysic� na brzeg.Tu na� czeka�em.Jego los w mig zosta� rozstrzygni�ty.W sekundzie
z�o�y�em si� do strza�u i pos�awszy mu nab�j w lewe ucho,strzaska�em czaszk�.Nieborak
otworzy� paszcz� i chcia� j�kn��,lecz tylko wierzgn�� o piasek wszystkimi czterema �apami i
wyzion�� ducha.
Ju� tygrysica,pr�dsza ode mnie,wyj�a z paszczy przeciwnika mocno poszarpan� �ap�.
Winienem przyzna�,�e w pierwszej chwili nie okaza�a zaufania czy wdzi�czno�ci.Mo�e
l�ka�a si� mnie bardziej ani�eli krokodyla?Pr�bowa�a nawet ucieka�,jednak�e na trzech
�apach,z czwart� zranion�,biedne zwierz� nie mog�o uj�� daleko i w par� chwil by�em przy
nim.
Wyznam wam,panowie,�e ju� w�wczas �ywi�em dla Luizy szczer� przyja��.Po pierwsze
wy�wiadczy�em jej wa�n� przys�ug�,a zapewne wam wiadomo,i� bardziej zbli�aj� nas do
przyjaci� przys�ugi im wy�wiadczone ni� te,kt�re oni nam oddaj�.Nadto jej usposobienie
przypad�o mi do gustu,bo ju� figle z krokodylem zdradza�y naturaln� sk�onno�� do
weso�o�ci.Ot� jak wiadomo,taka niewymuszona weso�o�� jest oznak� dobroci serca i.14
czysto�ci sumienia.
A wreszcie znajdowa�em si� sam,w obcym kraju,o pi�� tysi�cy mil od Saint �Malo,bez
przyjaci� i rodziny.I w�wczas przysz�o mi do g�owy,�e w tym po�o�eniu warto zdoby�
czworono�nego przyjaciela,kt�ry cho� ma gro�ne z�by i pazury,to przecie� zawdzi�cza mi
�ycie.Czy�bym si� myli�?
Nie,panowie.Dowiod�y tego dalsze wypadki.Nie uprzedzaj�c fakt�w musz� wyzna�,i�
wydawa�o mi si�,�e Luiza jest spragniona przyja�ni daleko mniej ode mnie.Kiedym do niej
podszed�,z trudem sta�a na trzech �apach.Zaraz te� po�o�y�a si� na grzbiecie,z desperacj�
czekaj�c mojego ataku.Rycza�a chrypliwie,jak zwykle w�wczas,gdy jest w z�o�ci,i
zgrzytaj�c z�bami,wysuwa�a pazury,gotowa je�li nie po�re� mnie,to przynajmniej drogo
sprzeda� swe �ycie.Lecz ja potrafi� ob�askawi� najbardziej drapie�ne stworzenia,wi�c te�
zbli�y�em si� ze spokojem i po�o�ywszy karabinek na piasku w zasi�gu r�ki,schyli�em si�
nad zwierz�ciem i zupe�nie,jakbym pie�ci� dziecko,zacz��em g�aska� jej g�ow�.
Zrazu spogl�da�a na mnie spod oka,pytaj�co,lecz gdy tylko wyczu�a,�e dzia�am w
dobrych zamiarach,u�o�y�a si� na brzuchu,powiod�a smutnym spoj rzeni em i ost ro�ni e
lizn�wszy mnie po r�ku,wyci�gn�a zranion� �ap�.Teraz ja z kolei doceni�em t� oznak�
zaufania,poddaj�c �ap� troskliwym ogl�dzinom.Ko�ci by�y nienaruszone,gdy� na szcz�cie
Luiza tak mocno przyciska�a j�zyk krokodyla,i� me zapu�ci� z�b�w zbyt g��boko.
Na razie starannie obmy�em ran�,a nadto wyj�wszy z torby my�liwskiej flaszk� alkalii,
uroni�em kilka kropel na miejsce zranienia i skin��em tygrysicy,by sz�a za mn�;
Wiedziona wdzi�czno�ci�,a mo�e pragnieniem,by opatrzy� jej chor� �ap�,pozwoli�a si�
prowadzi� a� do w�zka,gdzie dwaj towarzysz�cy mi Malajczycy na jej widok ma�o nie padli
trupem z przera�enia.Zeskoczyli z w�zka na ziemi� i nijak nie mog�em ich sk�oni�,a�eby
zn�w na� wsiedli.
Nazajutrz powr�cili�my do Batawii,gdzie Cornelius Van Crittenden zdziwi� si�
niezmiernie ujrzawszy mnie w towarzystwie nowej znajomej.
W�wczas to przezwa�em j� Luiz�;chodzi�a za mn� po ulicach jak szczeniak.Kiedy w
osiem dni p�niej podnios�em kotwic�,uwodzi�em tygrysiczk� na pok�adzie,ona za� nie
przestawa�a dotrzymywa� mi towarzystwa.Pewnej nocy.w okolicach Borneo,uratowa�a mi
�ycie.
W odleg�o�ci trzech mil od wyspy zaskoczy�a nas cisza morska.Oko�o p�nocy moja
za�oga,licz�ca ledwie dwunastu ludzi,pogr��ona by�a we �nie,kiedy raptem setka pirat�w
malajskich wtargn�a na pok�ad dwumasztowca.Sternik zosta� wyrzucony za burt�.Zbrodni�
t� pope�niono tak zwinnie,i� najl�ejszy szmer nie zaniepokoi� za�ogi i nieszcz�sny majtek
zgin�� bez ratunku.
Piraci rzucili si� z kolei wywa�a� drzwi mej kajuty,lecz wewn�trz,u st�p koi,spa�a Luiza.
Zbudzona ha�asem zacz�a gro�nie pomrukiwa�.W okamgnieniu by�em na nogach,trzymaj�c
w obu d�oniach pistolety i siekier� aborda�ow� w z�bach.
W tej w�a�nie chwili piraci wywa�yli drzwi i wdarli si� do kajuty.Temu,co by� pierwszy,
strzaska�em czaszk� wystrza�em z pistoletu,drugi upad� trafiony kul�.Trzeciego Luiza
wywr�ci�a na ziemi� i z�bami Zmia�d�y�a mu kark.Ciosem siekier y roz�upa�em g�ow�
czwartemu i wybieg�em na pok�ad,a�eby przywo�a� na odsiecz za�og�.
Tymczasem Luiza dokonywa�a czyn�w wprost niezwyk�ych.Jednym skokiem przewr�ci�a
trzech Malajczyk�w usi�uj�cych biec za mn�.Drugi skok �i oto by�a w �rodku ci�by.Szybka
jak b�yskawica,w dwie minuty pozbawi�a �ycia sze�ciu pirat�w,a jej pazury zag��bia�y si� w
cia�o nieborak�w jak ostrza sztyletu.Os�ania�a mnie w�asn� piersi�.Krew sp�ywa�a jej z
trzech ran,lecz to jeszcze zagrzewa�o j� do walki.
Nadbiegli wreszcie majtkowie,uzbrojeni w rewolwery i sztaby �elazne,a wtedy ju�
zwyci�stwo by�o przes�dzone.Oko�o dwudziestu pirat�w zepchn�li�my w morze,inni za�
sami rzucili si� wp�aw ku �odziom.Stracili�my jednego tylko cz�owieka,zepchni�tego w fale.15
na pocz�tku starcia.
Sami domy�lacie si�,panowie,jak troskliwie Luiza zosta�a opatrzona.Owej nocy sp�aci�a
mi d�ug i odt�d zjednoczy�a nas przyja�� na �mier� i �ycie.Tak wi�c zechciejcie mi
wybaczy�,i� pozwoli�em sobie przyprowadzi� j� a� tutaj.Kaza�em jej wprawdzie zosta� w
westybulu,lecz wo�ny,ujrzawszy j�,takim zdj�ty zosta� strachem,�e zamkn�� drzwi i
rozkaza� bi� w dzwony na trwog�,wzywaj�c pomocy w pan�w obronie.
�Wszystko to � odezwa� si� bez gniewu pan przewodnicz�cy �nie umniejsza faktu,i�
b�d� to z winy pa�skiej,b�d� te� z winy panny Luizy i wo�nego zmuszeni byli�my sp�dzi�
popo�udnie w towarzystwie dzikiej bestii i b�dziemy jedli zimny obiad.
W tym momencie jaki� og�uszaj�cy ha�as przerwa� s�owa przewodnicz�cego Akademii
Nauk w Lyonie.Rozleg�o si� bicie w b�bny.Wszyscy akademicy rzucili si� do okien.
�Chwa�a Bogu Najwy�szemu!� wykrzykn�� pan nieustaj�cy sekretarz.�Nadci�ga
wojsko.Zbli�a si� chwila wyzwolenia!
W istocie,plac przed gmachem i s�siednie ulice wype�ni�y si� trzema tysi�cami ludzi.
Wprost okien Akademii kompania piechoty pe�ni�ca stra� przedni� �adowa�a bro�.Wtem
wyst�pi� do przodu komisarz policji przepasany tr�jbarwn� szarf�,skinieniem uciszy�
doboszy,po czym zawo�a�:
� W imi� prawa,,poddajcie si�!
�Ale� panie komisarzu � odkrzykn�� z okna pan przewodnicz�cy � po c� mieliby�my si�
poddawa�.Ka� pan lepiej drzwi otworzy�!
W�wczas komisarz da� znak �lusarzom,przezornie zabranym z sob�,i kaza� im
oswobodzi� drzwi wej�ciowe zabarykadowane przez wo�nego,kt�ry chcia� uniemo�liwi�
tygrysicy przej�cie.
Kiedy rozkaz zosta� wykonany,oficer dowodz�cy kompani� piechoty zawo�a�:
� Gotuj bro�!!Cel!� i szykowa� si� rozstrzela� tygrysic�,,skoro tylko ta si� poka�e.
�Mo�ecie wychodzi�,panowie � odezwa� si� Korkoran do uczonych.�Kiedy b�dziecie
ju� bezpieczni,w�wczas ja ten gmach opuszcz�.Luiza za� wyjdzie ostatnia.Nie b�jcie si�
niczego.
�Tylko b�d� pan ostro�ny,kapitanie �rzek� przewodnicz�cy i na po�egnanie u�cisn�� mu
d�o�.
Akademicy spiesznie opuszczali aul�,a Luiza wiod�a za nimi zdziwionym spojrzeniem i
odprowadzi�aby ich ch�tnie,gdyby nie to,�e kapitan j� powstrzyma�.Skoro tylko zostali sam
na sam w siedzibie Akademii,Korkoran kaza� tygrysicy powr�ci� na sal� obrad,sam za�
wyszed� na schody przed gmachem i tak oto odezwa� si� do komisarza:
�Panie komisarzu,je�eli dasz mi pan obietnic�,�e zwierz�ciu nie stanie si� krzywda,
got�w jestem wyprowadzi� je nie zak��caj�c,publicznego porz�dku.Udamy si� wprost na
parostatek zakotwiczony na Rodanie,gdzie zamkn� Luiz� w mej kajucie.Nie b�dzie
w�wczas nikomu zawadza� ani te� nikogo niepokoi�.
�Nie,nie!�mier� tygrysowi!�zakrzykn�� t�um,kt�ry radowa� si� ju� na my�l,�e dane
mu b�dzie widzie� polowanie na tygrysa.
� Odst�p pan!!� zawo�a� komisarz..
Korkoran ponowi� pro�b�,lecz postawa oficera by�a nieprzejednana.I w�wczas wyda�o
si�,�e m�odzieniec z Saint �Malo powzi�� decyzj�.Pochyli� si� nad Luiz� i obj�� j� czule.
Mo�na by s�dzi�,i� szepcze jej do ucha.
�Hej�e!dosy� tych czu�o�ci!�odezwa� si� oficer.Korkoran popatrzy� na� z min�,kt�ra
nie wr�y�a nic dobrego.
�Jestem got�w � rzek� na koniec �zechciejcie tylko,panowie,wstrzyma� si�,p�ki nie
odejd� na odleg�o�� strza�u.Patrze� na �mier� mej jedynej przyjaci�ki to by�oby zbyt
bolesne!
Uznano,�e to ��danie nie pozbawione jest s�uszno�ci,a nawet ten i �w zacz�� si�.16
dopytywa� o losy Luizy.Tak wi�c Korkoran bez przeszk�d zszed� ze schod�w,gdy
tymczasem tygrysica,przycupn�wszy za drzwiami auli,�ledzi�a,jak si� oddala,lecz nie
wychyla�a g�owy.Podejrzewa�a,rzek�by�,gro��ce niebezpiecze�stwo.Nast�pi� pe�en
napi�cia moment oczekiwania.
Korkoran min�� by� w�a�nie kompani� piechoty,gdy wtem odwr�ci� si� raptownie i po
trzykro� zawo�a�:
�Luiza!Luiza!Luiza!
Na ten zew tygrysica skoczy�a z takim rozmachem,�e wyl�dowa�a u st�p schod�w.
Nim jeszcze oficer zd��y� krzykn�� ,,ognia!",przesadzi�a ponad g�owami �o�nierzy i
pok�usowa�a za Korkoranem.
T�um ogarn�a panika.Rozleg�y si� okrzyki:
� Pal!!Do kro�set,pal!
Lecz ju� oficer kaza� zabezpieczy� bro�.Je�liby bowiem otworzono ogie� do zwierz�cia,
niechybnie z pi��dziesi�t os�b zosta�oby rannych lub zabitych.Tak wi�c sko�czy�o si� na
tym,�e po�cig odprowadzi� Korkorana i Luiz� a� do portu,gdzie ci dwoje,zgodnie z
obietnic� kapitana,spokojnie wsiedli na parostatek.
Nazajutrz,przybywszy do Marsylii,kapitan Korkoran oczekiwa� na instrukcje Akademii
Nauk w Lyonie.By�y to instrukcje zredagowane przez samego nieustaj�cego sekretarza,a
zas�ugiwa�y na to,a�eby je przekaza� licznym p�niejszym pokoleniom.Niestety,wskutek
nieszcz�liwego przypadku kapitan,p�niej ju�,zmuszony by� wrzuci� je w ogie�,tak �e
jedynie czyny dzielnego syna Saint �Malo pozwalaj� domy�la� si� tre�ci tych dokument�w.
Do�� zreszt�,gdy powiemy,i� godne by�y uczonej Akademii,kt�ra je wys�a�a,i s�awnego
podr�nika,dla kt�rego by�y przeznaczone..17
IV.O TYM,JAK LUIZA
POKRZY�OWA�A PLANY
PRZENIEWIERCY
Lord Henryk Braddock,gubernator generalny Hindustanu,do pu�kownika Barclaya,
rezydenta przy osobie Holkara,ksi�cia Marat�w,w Bhagawapurze nad Narbad�:
Kalkuta,l stycznia 1857 roku
Z wielu �r�de� mi donosz�,i� jakowe� sprzysi�enie przeciwko nam si� gotuje;zauwa�ono
oznaki tajemnego porozumienia w Luknowie,Potnie,Benaresie,w Delhi,u Rad�aput�w.a
nawet u Sikh�w.
Je�eliby rewolta wybuch�a i ogarn�a ksi�stwa Marat�w,ca�e Indie w ci�gu trzech tygodni
stan�yby w ogniu walki.Ot� nale�y tego unikn�� za wszelk� cen�.
Otrzymawszy niniejsze pismo,winiene� pan pod jakimkolwiek pretekstem nak�oni�
Holkara,a�eby rozbroi� swe warownie i odda� nam w posiadanie swe armaty,strzelby,
amunicj�,jak r�wnie� sw�j skarbiec.
Tym sposobem nie b�dzie m�g� dzia�a� nam na szkod�,skarbiec za� jego pos�u�y jako
zastaw,gdyby mimo tych �rodk�w ostro�no�ci zechcia� si� wa�y� na jaki� szale�czy krok.
Skarb Kompanii stoi pustk� i taki zasi�ek by�by dla niego wielce po�yteczny.
Je�liby za� Holkar odm�wi�,b�dzie to znaczy�o,i� kryje z�e zamiary i niegodzien jest
�adnych wzgl�d�w.W takim przypadku obejmujesz pan dow�dztwo trzynastego,pi�tnastego i
trzydziestego pierwszego regimentu piechoty europejskiej,kt�re wraz z czterema lub pi�cioma
regimentami kawalerii tubylczej i piechoty sipaj�w 8 odda pod pa�skie rozkazy sir William
Maxwell,gubernator Bombaju.Przyst�pisz pan w�wczas do obl�enia Bhagawapuru,je�liby
za� Holkar pr�bowa� uk�ad�w,mo�esz pan z nim paktowa� jedynie w skryto�ci.Najlepiej by
by�o,gdyby pad� w obl�eniu tak jak Tipu �Sahib,9 Kompania Indyjska 10 ma ju� bowiem do��
tych krn�brnych wasali.Nadto nie byliby�my zmuszeni wyp�aca� �o�du ludziom,kt�rym po
wszystkie czasy pozostaniemy nienawistni.
W ko�cu zdaj� si� na pa�sk� roztropno��,lecz zalecam po�piech,albowiem obawiamy si�
rozruch�w.Gdyby za� mia�o doj�� do rebelii,winni�my zawczasu pozbawi� buntownik�w ich
przyw�dc�w i or�a.
Lord Henryk Braddock,generalny gubernator
Pu�kownik Barclay,rezydent angielski,do ksi�cia Holkara:
8 Sipaje � indyjscy �o�nierze.9 Tipu-Sahib (1751-1799)� w�adca po�udniowoindyjskiego ksi�stwa Majsur..10 Kompania Wschodnioindyjska � angielska kompania handlowa,kt�ra po podboju Indii w XVIII-XIX wieku
sprawowa�a tam w�adz� administracyjn� i polityczn�..18
Bhagawapur,18 stycznia 1857 roku
Ni�ej podpisany czuje si� w obowi�zku uprzedzi� Jego Wysoko�� ksi�cia Holkara,�e
dosz�o do jego uszu,i� rzeczony ksi��� rozkaza� wymierzy� pi��dziesi�t ci�g�w swemu
pierwszemu ministrowi Rao,jakkolwiek �aden post�pek,o kt�rym ni�ej podpisanemu by�oby
wiadomo,nie usprawiedliwia tak surowego traktowania.
Ni�ej podpisany winien ponadto uprzedzi� Wasza Wysoko��,i� do twierdzy Bhagawapur
wielokro� wje�d�a�y noc� ci�ko �adowne wozy,z pewnych za� oznak,kt�re jednak�e zostan�
przemilczane,wynika,i� na owych wozach z�o�ono stosy broni,prowiant�w i amunicji.
Jest to sprzeczne z warunkami uk�adu i mo�e jedynie wzbudzi� uzasadnione podejrzenia
wielce szanownej i pot�nej Kompanii Indyjskiej.
W wyniku czego,stosownie do rozkaz�w generalnego gubernatora,ni�ej podpisany,nie
zamierzaj�c bynajmniej pozbawi� ksi�cia Holkara w�adzy,przeciw kt�rej zreszt� ca�y kraj
powstaje,ot� ni�ej podpisany zechce tym razem nie da� pos�uchu nazbyt mo�e skwapliwym
meldunkom i umo�liwi ksi�ciu Holkarowi oczyszczenie si� z zarzut�w.W tym celu niechaj
Wasza Wysoko�� zechce �askawie przekaza� do r�k ni�ej podpisanego sw� amunicj�,strzelby
i dzia�a,jak r�wnie� sw�j osobisty skarbiec;wszystko to przes�ane zostanie do Kalkuty,gdzie
pod tymczasow� piecz� generalnego gubernatora czeka� b�dzie chwili,gdy Wasza Wysoko��
dostarczy gubernatorowi niezbitych dowod�w swej niewinno�ci.
Nadto wzywa si� rzeczonego ksi�cia Holkara,a�eby odda� w r�ce ni�ej podpisanego sw�
jedyn� c�rk� Sit�,kt�ra w asy�cie,licznego orszaku i z nale�ytymi jej urodzeniu honorami
zawiedziona b�dzie do Kalkuty.Owe posuni�cia zapewni� Waszej Wysoko�ci nieustaj�c�
�yczliwo�� i poparcie wielce szanownej i pot�nej Kompanii Indyjskiej.
Pu�kownik Barclay
Ksi��� Holkar do pana rezydenta,pu�kownika Barclaya:
Ja ni�ej podpisany czuj� si� w obowi�zku prosi� pu�kownika Barclaya,a�eby �askawie
zechcia� opu�ci� Bhagawapur bez zw�oki,gdy� w przeciwnym razie,zanim dwadzie�cia cztery
godziny up�yn�,mo�e z rozkazu tu podpisanego mie� uci�t� g�ow�.
Ksi��� Holkar,maharad�a
Pu�kownik Barclay do lorda Henryka Braddocka,generalnego gubernatora:
Milordzie!
Pozwalam sobie przekaza� Waszej Wielmo�no�ci kopi� pisma,kt�re wedl e r ozkazu
przes�a�em by� do ksi�cia Holkara,jak r�wnie� odpowied� rzeczonego ksi�cia.
W tej w�a�nie chwili udaj� si� do Bombaju,gdzie stosownie do rozkaz�w W