6008

Szczegóły
Tytuł 6008
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6008 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6008 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6008 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Harry Harrison Milcz�cy Milton Wielki autobus Greyhounda zahamowa� zdumiewaj�co g�adko dok�adnie przy przystanku i kierowca otworzy� drzwi. - Springville! - krzykn��. - Koniec trasy! Pasa�erowie wysypali si� na gor�cy blask s�o�ca. Sam Morrison zosta� sam na szerokim tylnym siedzeniu. Poczeka�, a� ostatni wysiadaj�cy znajd� si� przy drzwiach, wyci�gn�� spod ramienia pude�ko po po cygarach, wsta� i te� ruszy� do wyj�cia. W pierwszej chwili nie t�umiony ju� przyciemnianymi szybami autobusu blask s�o�ca o�lepi� go, a wilgotne i rozgrzane powietrze upalnego lata w Missisipi zapar�o mu dech w piersiach. Ostro�nie i patrz�c pod nogi zszed� po stopniach, po jednym na raz, i nie zauwa�y� czekaj�cego na� m�czyzny a� do chwili, gdy co� twardego wpar�o mu si� w okolice �o��dka. - Czego szukasz w Springville, ch�opcze? Sam zamruga� i spojrza� przez oprawne w stalowy drut okulary na ros�ego m�czyzn� w szarym mundurze, kt�ry sta� naprzeciwko i mierzy� we� kr�tk� i grub� pa�k�. By� ros�y, ale i oty�y, wielki brzuch wylewa� si� zza mocno opuszczonego pasa. -Ja tylko przejazdem, prosz� pana - odpar� Sam Morrison. Woln� r�k� zdj�� kapelusz, ukazuj�c posiwia�e, kr�tko przyci�te w�osy. Przesun�� spojrzeniem po poczerwienia�ej twarzy i z�otej oznace tamtego i opu�ci� oczy. -A dok�d niby jedziesz, ch�optasiu? Lepiej nie ukrywaj niczego przede mn�... - Do Carteret, prosz� pana, mam autobus za godzin�. W odpowiedzi us�ysza� jedynie nieartyku�owane chrz�kni�cie. Obci��ona o�owiem pa�ka postuka�a w pude�ko po cygarach, kt�re Sam �ciska� pod pach�. - A tam co masz, spluw�? - Nie, prosz� pana. Nie o�mieli�bym si� nosi� broni. Sam otworzy� pude�ko i pokaza� zawarto��: troch� metalowych cz�ci, odrobina elektroniki i dwucalowy g�o�niczek, wszystko porz�dnie polutowane i oplecione drucikami. - To... radio, prosz� pana. - W��cz. Sam przycisn�� w��cznik, poprawi� ostro�nie pod��czenie paru drucik�w i z g�o�niczka zacz�a dobiega� cicha muzyka, ledwie s�yszalna ponad warkotem silnik�w autobus�w. Czerwonolicy roze�mia� si�. - Prawdziwe radio prawdziwego czarnucha... co za g�wno. - Zn�w przybra� urz�dowy ton. - Pilnuj tego swojego autobusu, s�yszysz? - Tak, prosz� pana - powiedzia� Sam, ale m�wi� to ju� do zapoconych plec�w odchodz�cego. Ostro�nie zamkn�� pude�ko i skierowa� si� do jaskrawo pomalowanej poczekalni, ale gdy zajrza� tam przez okno, stwierdzi�, �e jest pusta. Nigdzie na ulicy nie by�o wida� �adnych czarnych twarzy Nie zwalniaj�c kroku, Sam min�� poczekalni� i klucz�c pomi�dzy zaparkowanymi autobusami, dotar� do tylnej bramy. Ca�e swe sze��dziesi�t siedem lat prze�y� w stanie Missisipi i potrafi� wyczu�, kiedy szykuj� si� jakie� k�opoty. Jedyn� rad� na takie k�opoty by�o trzyma� si� z daleka. Szed� uliczkami, kt�re stawa�y si� coraz w�sze, coraz bardziej zapuszczone. Znajome chodniki doprowadzi�y go w ko�cu do drzwi, nad kt�rymi widnia� z�uszczaj�cy si� napis BAR. Do �rodka wchodzi� akurat jaki� facet w poplamionym kombinezonie, takim, w jakich pracuje si� na polu. Sam te� si� tam skierowa�; poczeka tu do odjazdu autobusu. -Butelk� jaxa poprosz�. Po�o�y� kilka monet na mokrym i odrapanym kontuarze i wzi�� ch�odn� butelk�. Barman nie odezwa� si� ani s�owem, nie da� te� szklanki. Zrobiwszy swoje, wycofa� si� na krzes�o na drugim ko�cu baru i przytkn�� g�ow� do mrucz�cego z cicha radia, ciemny i niewzruszony. Jedyne �wiat�o we wn�trzu wpada�o z ulicy i boksy w g��bi wygl�da�y wr�cz odstr�czaj�co. Klient�w by�o tylko kilku, ka�dy z nich siedzia� przy swoim stoliku z butelk� piwa przed oczami. Sam przepchn�� si� mi�dzy ciasno ustawionymi stolikami i ju� zamierza� przycupn�� w boksie przy tylnych drzwiach, gdy zorientowa� si�, �e kto� ju� tam siedzi po drugiej stronie sto�u. - Przepraszam, nie zauwa�y�em - powiedzia� Sam. Chcia� si� cofn��, gdy m�czyzna machn�� zapraszaj�co w kierunku �awy, wzi�� ze sto�u torb� z reklam� TWA i postawi� j� obok siebie na pod�odze. - Starczy miejsca i dla dw�ch - powiedzia�, unosz�c znacz�co sw� butelk� piwa. Sam upi� �yk, ale tamten opr�ni� od razu po�ow� zawarto�ci. W ko�cu opu�ci� butelk� i westchn�� z ulg�. - Paskudztwo - powiedzia�. - Wydawa�o mi si�, �e panu smakuje - odpar� Sam, u�miechaj�c si� przy tym z leciutk� ironi�. - Bo jest zimne i mokre, ale tylko dlatego. Wiele bym odda� za butl� budweisera lub ballentine'a. - Domy�lam si�, �e jest pan z P�nocy? - �wiadczy� o tym m�g� te� wyra�ny akcent i ostra intonacja towarzysza od stolika. Dopiero teraz Sam zauwa�y�, �e jest to m�ody, dwudziestoparoletni m�czyzna o lekko ciemnej sk�rze, w bia�ej koszuli z podwini�tymi r�kawami. Na jego twarzy malowa�o si� jakby napi�cie, a zmarszczki na czole wydawa�y si� wpisane tam na trwa�e. -Racja, cholera. Jestem z P�nocy i wracam... - Raptownie si�gn�� zn�w po butelk�. - A pan jest z tych okolic? spyta�, jakby nasz�y go jakie� podejrzenia. - Urodzi�em si� niedaleko st�d, ale teraz mieszkam w Carteret. Czekam tylko na przesiadk�. - Carteret to tam, gdzie jest uczelnia? - Zgadza si�. Ucz� tam. Po raz pierwszy m�odzieniec zdoby� si� na u�miech. -No to mamy co� wsp�lnego. Ja jad� na uniwerek w Nowym Jorku, zajmuj� si� ekonomi�. - Wyci�gn�� d�o�. Charles Wright, wszyscy pr�cz matki m�wi� mi Charlie. - Mi�o pana pozna� - powiedzia� Sam powoli, z nieco staro�wieck� uprzejmo�ci�. - Jestem Sam Morrison. Sam i w �yciu i w papierach. - Interesuje mnie pa�ska uczelnia, chcia�em tam nawet wst�pi�, ale... - M�odzieniec urwa� nagle, s�ysz�c dochodz�cy z ulicy warkot samochodu i pochyli� si�, by dojrze� drzwi baru. Trwa� tak, a� samoch�d zmieni� bieg i odjecha�. Dopiero wtedy opad� z powrotem na krzes�o. Strumyki potu sp�ywa�y mu po czole, gdy upi� kolejny szybki �yk. Nie spotka� pan przypadkiem na dworcu autobusowym takiego du�ego gliniarza ze sporym ka�dunem i obliczem jak burak? - Owszem, widzia�em go. Zaczepi� mnie, ledwie wysiad�em z autobusu. - To sukinsyn! - Nie ma si� co podnieca�. To tylko policjant na s�u�bie i robi swoje. -Tylko...! - M�odzieniec uzupe�ni� kwesti� kr�tkim, soczystym s�owem. - To Brinkley, musia� pan o nim s�ysze�, najpaskudniejszy typ na po�udnie od Bombingham. Przysz�ej jesieni zamierza wygra� wybory na szeryfa, a ju� teraz jest szych� w HIanie. Prawdziwa podpora tutejszej spo�eczno�ci. - Takie gadanie przysporzy panu tylko k�opot�w - zauwa�y� p�g�osem Sam. - Wuj Tom te� tak m�wi� i o ile pami�tam, umar� jako niewolnik. Kto� musi wreszcie powiedzie� to g�o�no, nie mo�na wci�� milcze�. -Tekst jak z wiecu. - Sam spr�bowa� przybra� surow� min�, ale nigdy nie wychodzi�o mu to za bardzo. -No dobrze, je�li chce pan wiedzie�, to jestem jednym z wiecuj�cych, ale koniec. Wracam do domu. Boj� si� i nie wstydz� si� przyzna� do strachu. Wy �yjecie tu w d�ungli, nie zdawa�em sobie sprawy, jak paskudnie to wygl�da, nim nie ujrza�em Po�udnia na w�asne oczy. Pracowa�em w komitecie wyborczym, a ten tam, Brinkley, us�ysza� o tym i przyrzek�, �e albo mnie zabije, albo wpakuje na reszt� �ycia za kratki. I wie pan, uwierzy�em mu. Wyje�d�am dzisiaj, czekam tylko na samoch�d, kt�ry mnie zabierze. Wracam na P�noc, tam moje miejsce. - Domy�lam si�, �e tam te� nie bywa �atwo... - Mo�e. - Charlie doko�czy� piwo i wsta�. - Ale nie ma por�wnania z tym, co zobaczy�em tutaj. Nowy Jork to nie raj, ale �yje si� zupe�nie zno�nie. Wyros�em na po�udniu Jamajki, tam by�o ci�ko, a teraz mamy w�asny dom, porz�dnych s�siad�w... Jeszcze jedno piwo? - Nie, dzi�kuj�, jedno mi wystarczy. Charlie wr�ci� z nowym piwem i zaraz podj�� w�tek. -Mo�e jeste�my na P�nocy obywatelami drugiej kategorii, ale jednak liczy si� nas po�r�d obywateli i te� mamy szans� zdoby� co� dla siebie, troch� w�asnego szcz�cia. I ma si� szans� do�y� p�nej staro�ci. Tutaj cz�owiek jest wy��cznie bydl�ciem, wystarczy, by mia� nie ten kolor sk�ry. - Tego bym nie powiedzia�, sprawy maj� si� coraz lepiej. M�j ojciec robi� ca�e �ycie w polu, by� synem niewolnika, a ja jestem nauczycielem akademickim. To ju� jaki� post�p. - Niby jaki? - Charlie uderzy� w st�, ale przyciszy� g�os do gniewnego szeptu. - Co z tego, �e jedna setna procenta Murzyn�w zdobywa jakie� wykszta�cenie i ci�gnie dalej na prowincjonalnych uczelniach? Prosz� zrozumie�, nie chc� pana urazi�, robi pan swoje, i bardzo dobrze, ale na ka�dego panu podobnego przypada tysi�c innych, kt�rzy rodz� si�, �yj� i umieraj� w skrajnym brudzie i smrodzie i rok za rokiem mija im bez �adnej nadziei. To s� miliony ludzi. Gdzie ten post�p? A nawet pan... czy nie wola�by pan uczy� na jakim� uznanym uniwersytecie? - Nie. - Sam si� roze�mia�. - Jestem tylko zwyk�ym belfrem. Wbijanie studentom do g��w podstawowych wiadomo�ci z zakresu geometrii i algebry jest wystarczaj�co trudne. Gdybym jeszcze mia� wyja�nia� im zagadnienia topologii czy algebry Boole'a... - Czyjej? Nigdy o tym nie s�ysza�em. - No, to jest nieinterpretowalny rachunek logiczny, szczeg�lna ga��� matematyki. Nie bardzo potrafi� to wyja�ni�, chocia� poruszam si� w tym do�� �atwo. Wy�sza matematyka to moje hobby Gdybym pracowa� na jakiej� wielkiej uczelni, to nie mia�bym czasu na takie rzeczy. - Sk�d pan mo�e wiedzie�? A gdyby mieli j aki� porz�dny komputer, nie przyda�by si� panu? - Zapewne tak, oczywi�cie. �cie�ki ju� wydepta�em, �eby uzyska� dost�p do jakiego�. W ko�cu si� uda. -A jak d�ugo mo�e pan jeszcze na to czeka�? - spyta� cicho Charlie i zaraz zrobi�o mu si� przykro, gdy ujrza�, jak starszy pan opuszcza w milczeniu g�ow�. - Cofam to. Mam niewyparzon� g�b�. Przepraszam, z�o�� mnie wzi�a. Ale czy mo�e pan wiedzie� na pewno, ile uda�oby si� panu dokona�, gdyby mia� pan stosowne kwalifikacje i wyposa�enie... - Zamkn�� si�, pojmuj�c, �e z ka�dym s�owem tylko pogarsza spraw�. Przez chwil� w rozgrzanym wn�trzu s�ycha� by�o jedynie odleg�y warkot ruchu ulicznego i cich� muzyk� z radia za barem. Barman wsta�, wy��czy� odbiornik i znikn�� na zapleczu, by przynie�� kolejn� skrzynk� piwa. Muzyka jednak nie umilk�a, a� Charlie zrozumia�, �e dochodzi ona z le��cego obok na stole pude�ka po cygarach. - Ma pan w tym radio? - spyta� szcz�liwy, �e moie zmieni� temat. - Tak, nie... chocia� odbiera fale radiowe. -Czy mo�e pan m�wi� ja�niej? Jak wspomnia�em, zajmuj� si� ekonomi�... Sam u�miechn�� si�, otworzy� pude�ko i wskaza� na misternie pod��czone obwody. -Zbudowa� je m�j bratanek. Ma ma�y sklepik dla majsterkowicz�w. Wcze�niej s�u�y� w lotnictwie i nauczy� si� sporo o elektronice. Da�em mu rysunki, a on po��czy� wszystko jak trzeba. Charlie pomy�la� o specu od elektroniki, kt�ry musi prowadzi� tani sklepik, ale uzna�, �e nie ma ju� sensu rusza� tego tematu. - I co to ma robi�? - W zasadzie nic. Chcia�em tylko zobaczy�, czy moje obliczenia dadz� co� w praktyce. Pewnie nie s�ysza� pan zbyt wiele o Einsteinowskiej jednolitej teorii pola...? Charlie u�miechn�� si� przepraszaj�co i uni�s� d�onie, poddaj�c si� bez walki. - Trudno to wyja�ni�. M�wi�c najpro�ciej, podejrzewa si�, i� wszystkie zjawiska s� ze sob� w jaki� spos�b powi�zane niezale�nie od tego, czy manifestuj� si� poprzez materi�, czy energi�. Co� jak zwyk�a przemiana energii cieplnej w mechaniczn� w silniku, elektrycznej w �wiat�o... - W �ar�wce! - W�a�nie. Id�c dalej, istnieje postulat, �e czas oddzia�uje na energi� �wietln� w podobny spos�b jak grawitacja na �wiat�o. To drugie zosta�o ju� dowiedzione. Czy grawitacja ma energi� elektryczn�? Tym si� w�a�nie zajmuj�. Przyj��em, �e stany energetyczne zwi�zane s� ze sta�� grawitacji i �e stany te mo�na zmierzy�, podobnie jak daj� si� okre�li� linie pola magnetycznego wok� magnesu... chocia� nie, lepiej opisa� to w odniesieniu do idealnego drutu przewodz�cego pr�d w warunkach nadprzewodnictwa superniskich temperatur... - Zgubi�em si�, profesorze. I wcale mi nie wstyd. Czy m�g�by pan poda� jaki� prostszy przyk�ad? Albo powiedzie� po prostu, co takiego niezwyk�ego dzieje si� w tym radiu? Sam poruszy� co� ostro�nie i muzyka przycich�a do progn s�yszalno�ci. - Nie cz�ci radiowe s� tu najwa�niejsze, ale to, �e ca�o�� dzia�a. Wykaza�em w ten spos�b, �e istnieje pewien przeciek... nie, winienem powiedzie� raczej, �e istnieje pewna r�nica mi�dzy sta�� grawitacji pola ziemskiego a polem tego kawa�ka o�owiu, kt�ry tkwi w rogu pude�ka. - A gdzie s� baterie? Sam u�miechn�� si� z dum�. - I o to w�a�nie chodzi. Nie ma baterii. Obw�d zasilania nie jest zamkni�ty... - Chce pan powiedzie�, �e to radio gra na grawitacj�? Czerpie elektryczno�� z niczego? - No, tak by mo�na powiedzie�, chocia� dok�adnie to oczywi�cie, �e nie. Tak naprawd�... - Ale tak to w�a�nie wygl�da! - Podekscytowany Charlie pochyli� si� nad sto�em, by zajrze� do pude�ka. - Mo�e nie mam bladego poj�cia o elektronice, ale podczas studi�w ekonomicznych mieli�my sporo o �r�d�ach energii. Czy ta pa�ska zabawka mog�aby zosta� tak rozbudowana, aby produkowa� energi� elektryczn� przy znikomych kosztach w�asnych lub zgo�a za darmo? - Nie od razu, to dopiero pierwsza pr�ba... -Ale ostatecznie by�oby to mo�liwe, a to oznacza... Sam pomy�la�, �e m�odemu cz�owiekowi zrobi�o si� nagle niedobrze. Oddalona ledwie o kilka cali twarz okry�a si� szaro�ci�, a oczy patrzy�y w przera�eniu w co� za plecami Sama. Charlie opad� powoli na krzes�o, a zanim starszy pan zdo�a� spyta� go o cokolwiek, inny g�os zagrzmia� w pomieszczeniu: - Czy kto� widzia� tu mo�e ch�opaka imieniem Charlie Wright? Gada�. Nie ba� si�, nie dam skrzywdzi� nikogo, kto powie prawd�. - �wi�ty Jezu... - szepn�� Charlie, osuwaj�c si� jak najni�ej na krze�le. Brinkley podszed� do kontuaru i rozejrza� si� po mrocznym wn�trzu. Nikt mu nie odpowiedzia�. - Kto b�dzie go ukrywa�, narobi sobie k�opot�w! - krzykn�� gniewnie gliniarz. - I tak znajd� tego czarnego matacza! Ruszy� ku ty�om baru. Charlie z�apa� torb�, zanurkowa� w cie� boksu i ruszy� ku tylnym drzwiom. - Wracaj, sukinsynu! St� zako�ysa� si�, potr�cony przez Charliego, i pude�ko po cygarach spad�o na pod�og�. Zadudni�y ci�kie buciory. Drzwi otworzy�y si� z piskiem i Charlie wybieg� z baru, a Sam pochyli� si�, by podnie�� swoje pude�ko. - Przysi�gam, �e ukatrupi� drania! Obwody nie by�y uszkodzone. Sam odetchn�� z ulg� i wsta�. Z pude�ka wci�� s�czy�a si� cicha muzyka. M�g� us�ysze� jeszcze pierwszy strza�, ale z pewno�ci� nie s�ysza� ju� drugiego, gdy� kula kalibru 38 trafi�a go dok�adnie w potylic�, zabijaj�c na miejscu. Bezw�adnie pad� na pod�og�. Marger, policjant z patrolu, wyskoczy� z radiowozu z broni� w d�oni i wbieg� do baru, ale ujrza�, jak Brinkley wraca spokojnie tylnymi drzwiami na sal�. - Uciek�, skurwiel. - A co tu si� sta�o? - spyta� Marger, chowaj�c bro� do kabury i spogl�daj�c na skulone na pod�odze, martwe cia�o. - Nie mam poj�cia. Musia� wyskoczy� mi na strza�, gdy wali�em do tamtego. Pewnie te� jaki� komunista, siedzieli przy jednym stoliku. - B�d� z tego k�opoty... - Jakie k�opoty? - spyta� Brinkley g�osem pe�nym �wi�tego oburzenia. -Przecie� to by� tylko jaki� murzy�ski staruch. Odwracaj�c si�, nast�pi� ci�kim buciorem na pude�ko po cygarach, mia�d��c je ca�kowicie. przek�ad : Rados�aw Kot powr�t