6184
Szczegóły |
Tytuł |
6184 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6184 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6184 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6184 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gustaw MORCINEK
Wyr�bany chodnik
Cz�� Pierwsza
Ok�adk�, obwolut� i kart� tytu�ow� projektowa� Krzysztof Lenk
Redaktor: Czes�aw Slezak
Bedaktor techniczny: Maria Dzlubowa
Korektor: Jadwiga Radwa�ska
Wszelkie prawa zastrze�one Wydawnictwo ��l�sk" Katowice 1973
Wyd. iii. Nak�ad 10 281. Ark. wyd. 38,8. Arkr. druk. 28 75. Format 123X195 mm. Papier offs. kl. Iii 82X^04, 70 g. i Iddano do sk�ad. 9. 10.1972 r. Podpisano do d^ujjU 20. 4. 1973 Druk uko�czono w maju 1973 r. ' boi 31405/L. Cena t. I/II z� 65,� Icla Zak�ady Graficzne, zam. 1716/72 - ^Kon
ROZDZIA� PIERWSZY
Gustlik Wa�oszk�w doczeka� si� swych czternastu lat. Nauczyciel, wr�czaj�c, mu �wiadectwo szkolne, przybra� �wi�tobliwo�� na twarz i j�� mu prawi� d�ugie kazanie. Powa�nie, z namaszczeniem, jak tego wymaga�a dostojno�� chwili. Wyszukiwa� s�owa, dobiera� przezornie, uk�ada� w okr�g�e zdania, niza� w pami�ci w d�ugie szeregi, a ubiegaj�c naprz�d ich szumne pocz�cie, cedzi� ka�dy wyraz pomale�ku, raduj�c si� ich dorodnym kszta�tem i nad�t� powag�. Jakby kto� grube, p�kate ziarenka bobu mi�dzy palcami toczy�.-� _.
Gustlik nie zadawa� sobie trudu z ich s�uchaniem. C� go to mog�o obchodzi�? Cudaczne s�owa nauczyciela przybiera�y dla niego podobie�stwo czego� okr�g�ego, spadaj�cego w uszy z obmierz�ym szelestem; w dotkni�ciu szorstkie a mi�kkie, jakby papierowe kuleczki, a r�wnocze�nie zalatuj�ce sw�dem zgaszonych gromnic, kt�re przed chwilk� jeszcze pali�y si� przy trumnie kogo� obcego. Nie lubi� tego wszystkiego.
Dla niepoznaki trzyma� w opuszczonych* r�kach kapelusz, a od czasu do czasu ci�ko wzdycha�, jak to widywa� u nabo�nych babinek w ko�ciele w czas od-nustowego kazania, kiedy ksi�dz proboszcz gromi� zapalczywie ludzkie grzechy i wszystkim bezbo�nikom 1 nieznabogom, i pijakom przegrzeszonym piek�o obie-
wa�. Bo� i pan nauczyciel tak samo prawie m�wi,
tylko �e troch� ciszej. Gdy tamte proboszczowe s�owa z krzykiem na ko�ci� lecia�y i pi��mi ka�demu pod oczy grozi�y, i doskakiwa�y, i tupa�y pi�tami, i p�omieniem gorza�y � to nauczycielowe jakby w filcowych pantoflach na ko�cach palc�w bie�a�y, u�miechni�te u�miechem figury �wi�tej, ze z�k>�onymi na podo�ku r�kami, z wyblak�ym k�eczkiem �wi�to�ci ko�o g�owy, a �w krzyk i gro�b� schowane mia�y w zanadrzu.
Gustlik udawa�, �e s�ucha, a oczyma �ledzi� �akomie tombakowy wisiorek przy �a�cuszku, opinaj�cym wyd�t�, kwiecist� kamizelk� nauczycielow�.
S�o�ce rozsiad�o si� szeroko na okiennym progu, patrzy�o z�ocist�, kwadratow� plam� w pod�og�, opar�o si� z u�miechem o zakurzon� �cian� i drobi�o swe l�nie-raa na migotliwe skierki w �a�cuszkowych ogniwkach.
W Gustlikowe oczy sypa� si� mnogi r�j zakrzywionych skierek z �a�cuszka.
�Jak tylko gdzie� jaki� grejcar zarobi� � my�la� � to sobie te� taki �a�cuszek kupi�! I te� musi by� taki z�oty, cho�by nie wiem co kosztowa�!... Ale kiedy on mnie pu�ci? M�wi i m�wi jak paterek na kazaniu, a ch�opczyska mu tam wrzeszcz� w klasie"...
Istotnie poprzez �cian� s�czy� si� daleki, przyt�umiony gwar ch�opi�cych g�os�w. Wida�, radowali si� uczniowie, �e nie ma nauczyciela w klasie. Przypomina�o to brz�czenie pszcz� w czerwcowe po�udnie. W pewnej chwili, kiedy gwar j�� si� przemienia� w ha�as, nauczyciel przerwa� nie doko�czone zdanie, podni�s�' g�ow� i ruszaj�c pociesznie d�ug�, such� grdyk�, zapatrzy� si� w �cian� w czujnym s�uchaniu.
� Ja, um Gotteswillen � zmartwi� si� ci�ko �� sie �chreien schon wieder! *
.1 B, um... (niem.) � Na mi�o�� Bosk�, tamci znowu fcrzy-
'
Szybko tedy zaokr�gli� ostatni frazes wybieranymi s�owy, dobitnie je skanduj�c. Przypomina�o to ostatnie uderzenie m�otkiem po skrzyni, w kt�r� w�o�y� co� bardzo cennego, a teraz ma j� w �wiat wys�a�, �eby te� �aden gw�d� nie popu�ci�, bo z wn�trza mog�oby si� co� usypa� po drodze, a szkoda by�aby wielka!... W ko�cu poklepa� ch�opca po ramieniu i rzek�:
� Also geh schon... * z Panem Bogiem, a pami�taj na moje nauki!
Gustlik na to tylko czeka�. Pomny wskaza� matki, uk�oni� si� niezdarnie i j�� szybko wymawia� u�wi�con� formu�k�:
� Z Panem Bogiem, Herr Oberlehrer, a P�nb�czek zap�a� za nauk� i za utrop� ze mn�, a nie gniewaj� si� na mnie, coch ich kiedy rozgniewo�, a ni maj� za z�e...
No, schon gut, Wa�oszku... schon gut!...
za-
ko�czy� nauczyciel i popchn�� go lekko ku drzwiom.
Na korytarzu w�o�y� Gustlik �wiadectwo do kieszeni i odetchn��. W perspektywie d�ugiego ganku rozwiera�a si� przed nim brama szkolna na rozcie�. ~W^jej ramach ja�nia� skrawek s�o�ca le��cego na drodze. U�miechn�� si� bezwiednie. Wyczu� ulg� w owym zbli�aniu si� do rozwartych drzwi. Niecierpliwymi krokami szed� naprzeciw s�onecznej ulewy, w sercu za� rozkwita�a wielka rado��. Za sob� zostawia� bez po�egnania wszystkie ubieg�e godziny, pe�ne niemi�ych wspomnie�, opuszcza� je w ch�odnych �cianach szko�y, odchodzi� od nich bez serca. Nie wr�ci ju� do nich, nie wr�ci, chwa�a�-ci te�, Panie Bo�e!...
Przed bram� zmru�y� szare oczy. Ol�ni� je nadmiar s�o�ca. Zw�y�y si� �miej�ce �renice, a .stonce przecedzone na w�ziutkie smu�ki s�czy�o sic; w g��bie oczne.
* Also geh... (Miema.) � Wi�c id� ju�! ** No, schon... (oiiem. � No, ju� dobrze...
wype�nia�o szczodrze, potem j�o przelewa� w serce, poj�c je rzetelnym miodem.
Przystan�� zapatrzony w urok s�onecznego dnia. Oczy w radosnym zapami�taniu polecia�y w rozst�pu jacy si� �wiat. W g��bokim b��kicie dojrza� chybkie jask�ki. �miga�y ostrymi liniami, zostawiaj�c w oczach rozwian� smug� swych nikn�cych czarnych cia�ek. W powietrzu sta�a pachn�ca cisza. Dr�a�y w niej uwieszone na �dziebe�kach trawy migotliwe kropelki rosy. W ka�dej kropelce jarzy�o si� male�kie s�o�ce. Przed drog� wyci�gn�� si� d�ugi sznur zrudzia�ych budeli. Z ciemnych okien i odchylonych drzwi sp�ywa�o ku niemu wspomnienie rozkoszy wilgotnego cienia w skwarne po�udnie. W ustach wyczu� soczysty smak kwaskowatego jab�ka, Urwanego chy�kiem w proboszczowym sadzie. Poza domami, daleko gdzie�, wspiera�y si� mi�kko o niebo szarawe, prze�wietlone s�upy sk��bionych dym�w.
� B�dzie pogoda � mrukn�� z min� znawcy � bo z komin�w kurzy si� do nieba...
W b��kitach ta�czy�y skowronki pod�ug swej dzwoni�cej piosenki. Patrza� za nimi i dobrze mu by�o. Ich p�ynne i lekkie ruchy bra� w siebie, jak kryniczna woda bierze s�o�cowe z�oto. Wyczuwa� ich lekko�� w swoich mi�niach, czu� j� ko�o siebie, jak go ogarnia�a sob�, pod niebo wynosi�a. Tylko skrzyd�a mie�, a uleci za tamtymi skowronkami i jask�kami!... �eby tylko skrzyd�a mie�!...
Rozci�gn�� szeroko ramiona. Przez chwil�, przez drobn� chwileczk� syci� si� rozkosz� pr�enia m�odego cia�a, na ustach rozczerwieni� si� drobny u�miech, siwe Oczy rozgorza�y p�omykami.
Piernika � szepn�� � jak te� to dzisiaj jest pi�k-II �wiecie!...
�renice zst�pi�y z nieba na ziemi�. Ujrza�y w pyle vm �upin� z cytryny. ��ci�a si� w s�o�cu jak
samotny kaczeniec na ��ce. Gromadka kur zwiedzia�a si� o niej i teraz dzioba�y j� zawzi�cie. Opoda� skaka�y pocieszne wr�ble, zerka�y ciekawie czarnymi paciorkami swych ocz�t i co� sobie �ywo przymawia�y. Wida�, nie mog�y nijak wymiarkowa�, dlaczego owe g�upie kury tak zapalczywie t�uk� dziobami.
Gustlik roze�mia� si� w g�os. Zerwa� czapk� z g�owy i rzuci� j� w tamt� kurz� biedot�. Wytrzeszczone przera�enie spad�o im na g�owy. Rozbieg�y si� z okropnym wrzaskiem, a wr�ble za� smyrgn�y przezornie na p�ot, na�miewaj�c si� ha�a�liwie z przestraszonych czupira-de�. Gustlik podni�s� �upin�, podszed� pod otwarte okno klasy, wycelowa� i cisn�� w g��b izby. Pos�ysza� mokre pacni�cie. Odwr�ci� si� w oka mgnieniu a prychaj�c t�umionym �miechem, j�� zmyka� na drog�. Pogoni� go krzyk ch�opc�w z rozwartego okna.
� To Wa�oszek, Herr Oberlehrer, to Wa�oszekL. tam ucieko!... Poczkej, dostaniesz ty!.v.
� Ja, um Gotteswillen!... So ein LSusbub!... Ja, um Gotteswillen!...* "^-^^
Za p�otem zwolni� kroku. Wzd�u� drogi grza�y si� w s�o�cu zielone, rozczapierzone korony drzew. W ich b��kitnawym cieniu, na trawie spoczywali g�rnicy. Jedni le�eli na brzuchach, podpieraj�c brody d�o�mi, a w zaci�ni�tych wargach chwiali d�ugimi �d�b�ami trawy, inni na wznak wyci�gni�ci, z pod�o�onymi ramionami pod g�ow�, b��dzili oczyma po niebie, a Jeszcze inni, na �okciach wsparci, �uli tyto� i strzykali przez z�by ��t� �lin� na drog�. W �rodku siedzia� stary Ko-pel i opowiada� co� z przej�ciem. Wszyscy go s�uchali. Raz wraz wybuchali �miechem, a wtedy le��cy na wznak podnosili g�owy, by �mia� si� wygodniej.
* J a, u m... Cniem.)
kacz!...
Na mi�o�� Bosk�! C� to za smar-
Gustlik przystan�� opodal. Wtedy Kopel urwa� w po�owie zdania, spojrza� gro�nie i zawo�a�:
� Idziesz tu st�d, snoplu jeden!... B�dziesz nas tu pods�uchiwo�!...
Gustlik wiedzia�, �e je�eli go odp�dzaj�, to z pewno�ci� m�wi� co� szpetnego o dziewczynach. Oni zawsze tak robi�, a �miej� si� wtedy do rozpuku. Uciek�, bo inaczej nabiliby go paskiem.
�Psiakr��... � my�la� � �eby tak zosta� hawierzem... Te� by si� wylegiwa� w gromadzie w cieniu i tyto� by �u�, jak ka�dy porz�dny hawierz, i przez z�by strzyka�, i wszystko. Zarobi�by du�o pieni�dzy, kupi�by sobie taki zegarek i �a�cuszek, jaki ma sam pan kierownik, i nikogo by si� nie ba�. Potem kupi�by sobie rower i je�dzi�by na nim po odpustach za dziewczynami, jak to czyni Hanys Bu�aw�w. Psiakr�� kandy!..."
Po drodze rych�o zapomnia� o szkole, o �upinie z cytryny wrzuconej do klasy, o g�rnikach w przydro�nym cieniu. Podskakiwa� na jednej nodze, rzuca� kamykami na ha�asuj�ce wr�ble, straszy� ma�e dzieci, co si� przed sieniami bawi�y, a gdy kt�re z nich podnios�o wrzask, a w �lad za nim wybieg�a matka z izby, ucieka� przezornie, bo m�g�by �acno co� oberwa�.
Jedna i druga kobieta grozi�y mu, wyzywaj�c go szpetnie od chachar�w i podciep�w dzie�miorowskich i jeszcze inaczej, co tam kt�ra jakie kamieniste s�owo na podor�dziu mia�a, a Gustlik �mia� si� z ich bezsilnej z�o�ci. Potem jeszcze rzuca� kamieniami na przeje�d�aj�cy poci�g, usi�uj�c trafi� w ko�a wagon�w. Skaka� z uradowania, gdy trafione ko�o zabrz�cza�o roztrz�sionym d�wi�kiem. Nast�pnie uwiesi� si� na rogatce, patrz�c skoro budnik, stoj�cy gdzie� daleko na drugim przeje�dzie, zacznie si� z jej ci�arem mozoli�. Doczeka� si�. Ostatnie wagony przelecia�y z krzykiem, j�y stopniowo male�, a wtedy wyci�gni�te dfuty rogatko-
10
we napi�y si�, dygoc�c w bezp�odnym wysi�ku. Gdy uwa�a�, �e tego dosy�, zsun�� si� na ziemi�, a rogatka �mign�a w g�r�, druty za� zabrz�cza�y rozg�o�nie. Gustlik ucieka� teraz naprawd�, bo gdyby go tak rozz�oszczony budnik dop�dzi� � Maryjko �wi�ta!...
W domu czeka�a na niego matka. Siedzia�a przy oknie, w s�o�cu i r�a�cowe paciorki przebiera�a w starych palcach.
U�miechn�a si�, gdy Gustlik wpad� do izby. Stoczy� si� jej kamie� z serca, bo nareszcie doczeka�a si� tej chwili, �e jej synek najmilszy, Gustliczek, wyr�czy j� w pogoni za chlebem. Albo przynajmniej ul�y ma�owiele.
Ojciec ju� by� dawno w grobie. Zosta� w kopalni podczas wybuchu gaz�w i gdy po�ar szala� pod ziemi�. Poszed� ratowa� wsp�towarzyszy. Nie musia� i��, ale jako taki; uwzi�� si� i poszed�. Nawet sam in�ynier, epi � Bo�e mu tam daj rado�� wieczn� � tak�e tam zosta�, odradza� troskliwie:
� Wa�oszku, to pi�knie, �e chcecie i�� ze mn�, ale nie chod�cie!... Ju�e�cie starsi, nie wytrzymade w skafandrze. Id�cie do domu do �ony... S� tu m�odsi, p�jd� za was!...
� P�jd�, panie in�ynier!... � powiedzia� twardo Wa-�oszek. � Je�eli oni, panie in�ynier, id�, to jo te� id�...
I poszed� z in�ynierem, a z nimi dwunastu innych.
Gdy ju� by� w windzie, to si� jeszcze prze�egna�. Troch� to �mieszne by�o, bo na twarzy mia� mask� z du�ymi okularami, a na piersiach szeroki worek, z kt�rego bieg�a gumowa rurka do ust. I gdy chcia� zrobi� krzy� na piersiach, uczyni� go na owym worku. Ale temu ju� dawno...
Nie chcia�a go pu�ci�. Nic. Uwzi�� si� i tyle. Gdy winda mia�a ju� zjecha� do szybu, gdy ostatni sygna� zakrzycza�, podnios�a wysoko w ramionach ma�ego Gustliczka, �eby ojca zobaczy�. Co� jej m�wi�o, �e go
11
ju� wi�cej nie ujrz�. Ojciec im r�k� skin��, wtem winda unios�a si� i run�a w szybow� studni�. I ju� by�o po wszystkim. Jakby umieraj�cy cz�owiek ostatni raz spojrza� na ten �wiat bo�y.
Poszed� i nie wr�ci�. Jednego tylko wydobyto, co si� osta� przy �yciu, na wp� struty, jedyny z ich dru�yny. Opowiada� potem, �e ich zgromadzi� ko�o siebie i wraz z in�ynierem poprowadzi� przekopem ku dziewi�tnastemu pok�adowi, gdzie ju� wszystko by�o pozabijane, 1 ludzie, i konie, i nawet te szczury, co przed ogniem i czadem ku szybowi ucieka�y. Wszyscy byli �wiadomi, �e id� naprzeciw �mierci, �e ich oczekuje ukryta w nieprzejrzanej g�stwie smolnego dymu, �e liczy spokojnie ich kroki, skoro do niej dojd�. Wiedzieli o tym, lecz szli, bo tam gdzie� mo�e ich bracia poratowania ludzkiego skaml�. Wa�oszek zach�ca� wszystkich.
� Kamraci, nie cofajcie si�!... Dojdziemy do dziewi�tnastego pok�adu, uratujemy mo�e jeszcze kogo�!
Szli. A gdy kroki ich pl�ta�y si� z wycie�czenia, pragnienie �ycia dar�o ich z powrotem, a serca zamiera�y z cichego przera�enia, znowu ich zach�ca�. Doszli do ostatnich granic, gdzie si� ju� �ciany pali�y. I tam zostali.
Ju� temu dawno...
I tam zostali. Ostatni wybuch run�� p�omieniem w gorej�cy przekop, prasn�� lud�mi pod �cian�, poderwa� stemple, wy�ama�, a wtedy oblu�niony strop zarwa� si� i przywali� sob� tamtych strace�c�w. Na wieki ich przywali�...
Osta� tylko jeden, Zuczek z Por�by, co si� przypadkowo wstrzyma� kilkadziesi�t krok�w w bocznym ganku. A tamci? Zostali, bo kt� by potrafi� teraz odgrzeba� ich zw�oki, kt�? Nikt, Musiano by chyba ca�y rok i Ji-Nzczf d�u�ej kopa� zanimby cz�ek doszed� do ichgro-t>�w. ZoKtfili tam na wieki i zbyte......
ii
Zuczka wydobyto z po�amanymi nogami, zduszonego dymem, osmalonego przebiegaj�cym p�omieniem. Reszta zosta�a...
Ale temu ju� dawno... Dlaczego o tym wspomina�? Wszystkie owe chwile dawno ju� wyblak�y, zupe�nie wyp�owia�y, zatar�y si� mg�� zapomnienia. Czasem tylko jeszcze si� co� matce przypomni. Wtedy westchnie ci�ko, prze�egna trwo�liwie i my�li, �e to snu wspomnienie, a nic wi�cej.
Jedynie gdy nadejd� Zaduszki, a karwi�ski cmentarz rozjarzy si� g�stw� p�omyczk�w, pe�gaj�cych w skupieniu na zapad�ych mogi�ach tamtych nieszcz�nik�w, kt�rych spod ziemi wydobyto �i po bo�emu w po�wi�conej ziemi z�o�ono � gdy nadejdzie �w dzie� zaduszny, idzie tam z Gustlikiem, zapali gar�� �wieczek na wsp�lnym grobie poleg�ych, pomodli si�, i przypomni minione chwile. Wtedy u rz�s zap�on� dwa drob-niuchne p�omyczki, zamkni�te w ob�ych �ciankach �ez, a wzi�te z tamtych gorej�cych �wiec mogilnych. Potem idzie ku Hajndrychowu. Stoi tam w polu kapliczka z Bo�� M�k�. In�ynierowie m�wili, �e j� w tym miejscu wystawiono, pod kt�rym tamci biedacy w kopalni zostali. To dobrze, �e przynajmniej tyle maj� bo��tka. W kaplicy ustawi reszt� �wiec, zapali i zn�w si� modli. A Gustlik wtedy boi si� czego�, bo ju� wsz�dzie ciemno, a wysokie topole przydro�ne czerni� si� szumi�ce, ponure, do tamtych duch�w z kopalni podobne. I �adnych ludzi nie wida�, tylko ogromn� �un� na niebie id�c� z cmentarza, i te cienie �ciszone, co si� bezradnie na Bo�ej M�ce tu�aj�, a jednostajny, pos�pny szum topolowy p�ynie wysoko, w mrokach, ponad g�ow�. Jaka� ogromna, szeroka niewidoczna rzeka tam si� przelewa, co szumi bez przerwy, od pocz�tku �wiata, taka czarna rzeka...
Dzisiaj rado�� u matki zago�ci�a, a uradowanie by�o
tak wielkie i tak mocne, �e zdo�a�o ci�ki kamie� z serca odwali�.
Odetchn�a.
No, nareszcie!... Chwa�a� ci te�, Panie Bo�e najrozto-rnilejszy!... Ju� jej synek teraz co� zarobi, chocia�by na straw� dla siebie. To ju� du�o znaczy. Ul�y jej na stare lata, bo i nogi nie chc� ju� tak nosi�, jak ongi�, i po nocach bol�, i spa� nie pozwalaj�, a po ko�ciach �amanie chodzi... Nic dziwnego... To� to si� cz�owiek napracowa� za m�odu, m�j Bo�e �wi�ty!... Panu Bogu te� najmilszemu chwa�a, �e si� przynajmniej tego synka doczeka�a... Ju� b�dzie na swoim chlebie i chocia�by nawet umar�a, to ju� sobie da rad� w �yciu... ju� potrafi na chleb zarobi� i nic mu nie b�dzie.
Nazajutrz nie posz�a do pracy na pa�skie, lecz ubra�a si� od�wi�tnie, Gustlika wystroi�a po niedzielnemu, przyczesa�a, kraciast� chust� na szyi zawi�za�a i posz�a z nim na kopalni�.
D�ugo czeka�a w sieni, zanim j� wpuszczono do kancelarii. Gustlika onie�miela�o wszystko, na co jego oczy pad�y. Tak tu ogromnie �adnie, wszystko stokro� �adniejsze, ani�eli u nich w domu, na �cianach jakie� du�e mapy i obrazy, wszystko l�ni si� i pachnie jako� przyjemnie, ogromne okno z firank�, a pod oknem szeroki st� zastawiony ksi��kami, papierami i jakimi� zegarkami. Za sto�em siedzia� gruby pan in�ynier. Na zadartym nosie z�oci�y si� okulary, w od�tych wargach chwia�o si� woniej�ce cygaro, a na t�ustych palcach czerwieni� si� gruby kamyk w szerokim pier�cieniu. Rozlewa�a si� od niego wynios�a zimna pa�sko��, jakby ud samego hrabiego, kt�ry cz�sto ko�o ich domu konno przeje�d�a�, a kt�ry mia� du�o pieni�dzy.
Matka z Gustlikiem przystan�li pokornie pode drzwiami.
� Co se przej�te * � mrukn�� pan in�ynier.
� Pi�knie prosz�, panie in�ynier � j�a prosi� matka, k�aniaj�c si� � pi�knie prosz�, dy� te� tak b�d� dobrzy, a przyjm� mi tego synka do roboty...
� Kolik ma let? **
�� Na wczoraj mu czterna�cie min�o, pi�knie prosz�, panie in�ynier.
� Mat� kni�ku? ***
� Mam, pi�knie prosz�, panie in�ynier � rzuci�a skwapliwie i j�a rozwija� z chustki Gustlikow� ksi��k� robotnicz�. Poda�a j� in�ynierowi.
�Jak te� to dobrze � my�la�a � �ech wczoraj posz�a po ni� do gminy..."
In�ynier obejrza� ksi��k�, potem nacisn�� guziczek czerwieniej�cy z boku na �cianie. Do kancelarii wpe�zn�� cichaczem, na palcach, jaki� d�ugi, cienki pan o wystraszonej g�bie. In�ynier poda� mu ksi��k�, a wskazuj�c niedba�ym ruchem g�owy Gustlika, mrukn��:
� Wemte toho kluka a peszlijte ho do doktora, a potom nech zyjtra przyjd� do prace. No, be�te ju� z tym panem **** � zwr�ci� si� do matki i Gustlika.
Cienki pan z�o�y� si� we dwoje w pok�onie i wyszed� przodem na palcach. Gustlik dosteeg�, �e wykr�ca� przy tym stopy i hu�ta� si� w kOiJmach. Uwa�a�, �e tak by� powinno i robi� to samo. Matka wysz�a uradowana. Nie spodziewa�a si�, �e tak �atwo wszystko p�jdzie. Na kopalni w ostatnich czasach by�o trud-
* Co se... (czesk.) � Czego sobie �yczycie? ** Kolik ma... (czesk.) � Ile ma �at? *** Mat� kni�ku? (czesk.) � Macie ksi��k�? *�** Wemte toho... (czesk.) � Zabierzcie tego ch�op* i po�lijcie go do lekarza. A potem niech jutro przyjdzie do pni< No, id�cie ju� z tym panem.
no uzyska� prac�. Wida�, �e pan dyrektor dobry cz�owiek, chocia� troch� mrukliwy.
W sieni zaczeka�a na Gustlika, kt�ry poszed� z tamtym panem do kancelarii. Wkr�tce wyszli obydwaj. Chudy pan zwr�ci� si� do matki:
� Niech teraz wasz ch�opiec idzie do werkowego lekarza na badanie, a jak b�dzie got�w, to tu jeszcze raz przyjdzie, bo musi dosta� kartk� do lampowni. Ab-treten!...*
Matka towarzyszy�a Gustlikowi do lekarza. Chyba go przecie� uzna za zdatnego do pracy w kopalni! Wprawdzie Gustliczek troch� blady jaki�, ale poza tym zdrowy. Chyba go przecie� uzna za zdatnego!...
Po drodze patrzyli rado�nie na przechodz�cych ludzi, jakby to ich bracia byli. Gdy Gustiik chcia� odbiec, by podnie�� kamie� na wr�ble lub przebiegaj�cego psa nastraszy�, strofowa�a go t�umacz�c, �e powinien ju� by� stateczny. Potem umawiali si�, co to b�dzie teraz za przyjemne �ycie, gdy zarobi w kopalni �adny grosz: kupi� na targu prosiaka, zabij� na jesie� i sporo pieni�dzy zaoszcz�dz�, bo nie trzeba b�dzie bra� mi�sa od rze�nika. Potem sprawi mu nowe ubranie i buty, i kapelusz. A gdy b�d� gra� jakie przedstawienie w czytelni lub jase�ka, to b�dzie m�g� p�j��, tylko nie �mie si� w��czy� z kamratami, bo oni zawsze cz�owieka do grzechu przywiod�.
Lekarz opuka� Gustlika, zagl�dn�� w usta, kaza� kaszle�, potem do oczu d�ugo patrza�, powieki przewraca�, ,! w ko�cu napisa� kilka s��w na kartce i kaza� j� odnie�� na kopalni�.
Uradowany Gustiik pobieg� ju� naprz�d, a matka wraca�a powoli za nim do domu.
Gustiik za� odda� lekarzow� kartk� na kopalni. �w chudy pan wr�czy� mu now� i poleci�, by nazajutrz
� Abtre ten! (niem.)� Odej��! *.
ia
rano, przed godzin� sz�st�, zg�osi� si� z ni� do lampowni, gdzie otrzyma mark� i lamp�, potem niechaj si� zwr�ci do sztygara Leopolda, kt�ry go przydzieli do pracy w kopalni.
� Dobrze! � powiedzia� Gustiik i pogna� k�usem do matki.
' ROZDZIA� DRUGI
Odt�d zacz�o si� dla Gustlika nowe �ycie. Gdy na drugi dzie� ubiera� si� do pracy, wyczu� znienacka leciuch-ny, mro��cy l�k przed tym, co go mia�o czeka�. Nie wiedzie� sk�d przysz�o wyobra�a� sobie przysz�o�� jako nieprzejrzan� czelu�� szybu, rozwieraj�c� si� nag�� gwa�town� g��bi� przed nogami. Nieraz bywa� na kopalni w nadszybiu i nieraz przypatrywa� si� windom zlatuj�cym ze �wistem pod ziemi�. Wydawa�o mu si�, �e przeszed� ju� pr�g, za kt�rym czarna przepa�� czeka, i �e za chwil� utonie w niej o�lepiony, nie znaj�cy czasu i miejsca, w kt�rych wyzb�dzie si� trwogi.
G�rnicy na szybie powitali go drwi�cymi u�mieszkami, ch�opcy pokpiwali w g�os, natrz�saj�c si� z jego nie�mia�o�ci. A gdy potem stan�� w windzie, w towarzystwie innych g�rnik�w, i gdy wyobrazi� sobie, �e pod stopami zieje otch�a�, nie wiedzie� jak g��bolMjg, wyczu� znowu tamten poprzedni l�k. Spojrza� na s�siad�w. Widzia�, �e o wszystkim my�l�, tylko nie o tym, o czym on w tej chwili. Sprawi�o mu to ulg�. Uj�� zwisaj�cy nad sob� �a�cuch i stan�� na palcach. Tak go pouczy� sztygar Leopold.
Ko�o szybu chodzili g�rnicy, dudni�y ci�ko ich podkute buty na �elaznych p�ytach, b�yska�y przy�mionym �wiat�em lampy, ko�ysane niedbale w d�oniach, przewala� si� gwar rozm�w i nawo�ywa�, a w ramach
S _ wyr�bany chodnik, t. 1
17
szerokich wr�t nadszybia �asi� si� oczom przemi�y widok szerokiej przestrzeni nape�niaj�cej si� urod� m�odego s�o�ca. Potem ponad gwar wylecia� ostry jazgot dzwonka sygna�owego. Raz... drugi... trzeci... Winda lekko zachwia�a si�, unios�a nieco w g�r�, chwileczk� stan�a i jakby nagle ze spoide� zerwana, run�a gwa�townie pod ziemi�. Zatrzepota�y sp�oszone �renice, uczepi�y si� bole�nie gasn�cego dnia i s�o�ca, zakry�y powiekami. Widzia� jeszcze pod nimi rozp�ywaj�cy si� obraz ziemi. Na chwil� tylko. Potem otoczy� go g�sty, �wiszcz�cy mrok i s�odkawy zapach powietrza. Winda spada�a z szelestem. W pierwszej chwili, gdy pod�oga obsun�a si� spod n�g, wyczu� mocne parcie �o��dka pod serce. Dech mu zatkn�o, a gard�o uj�a twarda pi�� i �cisn�a. I to trwa�o tylko chwilk�. W uszach dzwoni� przejmuj�cy szum. Jakby kto� wpycha� w nie strz�py waty.
Po kilkunastu sekundach winda zacz�a zwalnia�. Oczy powoli oswaja�y si� z mrokiem rozcie�czonym ��tym �wiat�em lampek. Wzrok �lizga� si� po sczernia�ych, betonowych �cianach szybu, podkre�lonych l�ni�cymi stru�kami ciekn�cej wody.
Winda dobiega�a pi�tego poziomu. Migotliwa smuga poprzecznych belek ocembrowania stopniowo rzednia�a, ich ucieczka w g�r� cich�a. R�wnocze�nie pod stopy par�a pod�oga windy tak mocno, �e Gustlik musia� kolana ugi��. W lekkich, falistych podrzutach opuszcza�a si� na stawid�a. Uderzy�a, zazgrzyta�o �elazo. Wtedy kto� z zewn�trz otworzy� bramk�. G�rnicy zacz�li wychodzi� nachyleni, by nie uderzy� g�ow� o niski dach windy. Gustlik wyszed� nie�mia�o za innymi. Ostro�nie, jak niewidomy cz�owiek, szuka� nog� pod�ogi. Nie m�g� si� oprze� wra�eniu, �e trafi na pr�ni�.
- - No, wy�a�, wy�a�!... � zach�ci� go s�siad z ty�u.
Wyszed�. Rozwar� si� przed nim szeroki, sklepiony
1S
ganek, wybielony u podszybia, o�wietlony rz�dem lamp, wype�niony lud�mi, w�zkami i drzewem. St�umiony gwar k��bi� si� pod stropem. G�os ludzki podobny by� do przy�mionego blasku nik�ego �wiat�a w dymie. Oczy i serce wyczuwa�y �w bezmiar ci�aru, jaki spoczywa na ob�ym sklepieniu podszybia. Wygi�cie jego przywodzi�o na my�l widok schylonego cz�owieka, kt�ry wstrzymuje na plecach potworne brzemi�.
G�rnicy podchodzili rz�dem w kierunku ma�ej wn�ki, wyciosanej w cali�nie. Z boku tkwi� gruby drut. Nawlekali na� swoje marki kontrolne, metalowe kr��ki z numerem. Gustlik to samo zrobi�. Jego marka mia�a numer 67. Wiedzia�, �e po sko�czonej szychcie dozorca b�dzie je wywo�ywa� w tym samym porz�dku, w jakim je wsuni�to na drut. Odbierze j� i odda w markowni.
Teraz nie wiedzia� co zrobi�. Nikt si� o niego nie troszczy�. Bezradnie patrza� na przechodz�cych g�rnik�w. Windy bez przerwy wynurza�y si� w podszybiu, wyludnia�y, chwilk� posta�y i znowu lecia�y w g�r� po nowych ludzi.
W ko�cu zwr�ci� si� do starego kopacza, �aduj�cego stemple na w�zek.
� Wy, powiedzcie mi, co mam teraz robi�? Kazano mi tu czeka� na dozorc� z pi�tnastego pok�adu...
� Hy, g�upi � burkn�� robotnik � to wle� %L> dziury oto i sied�! Wszak on ci� ju� tu znalezie.
Gustlik przysiad� na pi�tach obok wn�ki, lamp� uj�� mi�dzy kolana i zapatrzy� si� w jej p�omyk.
��wi�ta lampeczko � my�la� tkliwie � gdyby nie ty, nic by cz�owiek tu nie robi�. Zab��dzi�by, do dziury by gdzie� wpad� i tyle by by�o".
�ywi� do wszelkiego p�omienia przesadn� cze��. Wierzy�, �e jest to co� �ywego, do widzialnej pow�oki ducha podobnego, ducha, kt�ry w ka�dej najmniejszej islcier-
19
ce przebywa i na ludzkie czyny patrzy. Jakie serce ma cz�owiek d�a p�omienia, takie on ma dla cz�owieka. Gdy go poniewiera, krzywdzi � potrafi si� m�ci�. Bardzo si� potrafi m�ci�. Zwo�uje inne p�omienie do siebie, ro�nie, p�cznieje, rzyga iskrami w okrutnej z�o�ci i niszczy dobytek ludzki, a nieraz i �ycie ludzkie. Cz�sto matka mu o tym m�wi�a. Tote� zawsze tak robi�a, by ogienka nie rozgniewa�, a przeciwnie, uczci� go jak si� nale�y. Ka�dym razem, gdy lamp� zapali�a, i ka�dym razem, gdy ogie� roznieci�a w piecu, czyni�a w powietrzu krzy� �wi�ty. A gniewa�a si� bardzo, gdy raz widzia�a, �e Gustliczek, kt�ry by� jeszcze bardzo g�upi i ma�y, pr�tem bi� po nie ugaszonym ogniu, co go pasterze na miedzy rozpalili i odeszli.
� Synku, co -robisz � krzykn�a przera�ona � chcesz, �eby nas ogienek spali�? Dasz ty spok�j ogien-kowi? � i odp�dzi�a go precz. A potem w domu opowiedzia�a mu przedziwn� histori�, kt�r� s�ysza�a od swej babki, jak to raz ogienek skar�y� si�, �e jest ga�dzinka niedobra dla niego, �e go depce nogami, spluwa na niego i wszystko. I �e dlatego te� dzisiaj w nocy zem�ci si�, bo ju� si� miarka przebra�a. A drugi ogienek zn�w chwali� sw� ga�dzink�, �e go chroni od wszelkiej krzywdy, �e mu po�ciele, a potem nakryje, gdy zabiera si� do spania, i prosi� bardzo tamtego rozgniewanego ogienka, �eby te� w swej z�o�ci oszcz�dza� jego ga�dzink� i nie czyni� jej �adnej krzywdy. I tak si� te� sta�o. W nocy wygorza�y zabudowania tamtej z�ej ga�dzinki, a tej dobrej ani s�omka si� nie spali�a, chocia� jej gospodarstwo by�o tu�, tu�... A to jest prawda.
� A jak to mu ta dobra ga�dzinka pos�a�a i nakry�a? � pyta� Gustlik.
� No, jak? Gdy zrobi�a ogie�, to go prze�egna�a, a gdy wieczorem wygasa�, .przysypywa�a go popio�em, wiesz?
� Wiem...
Patrzy� teraz w ��ty p�omyk lampy i my�la� o tym wszystkim. Ockn�� si�, gdy w oczy za�wieci�a mu lampa, b�yszcz�ca wyczyszczonym mosi�dzem.
� Ty si� nazywasz Wa�oszek? � zapyta� dozorca.
� Wa�oszek � potwierdzi� Gustlik, zrywaj�c si�.
Dozorca, du�y, t�gi ch�op o ciemnych oczach i czarnym zaro�cie, zwr�ci� si� do starszego ch�opca, kt�ry opodal siedzia� na wywr�conym wozie i pi�tami b�bni� o jego �ciany.
� Ty, Zar�baL. Oto masz synka. We� go z sob�, w Kazimierzu drugim, wiesz? pod wiatrow�... bydziecie tam kastliki stawiali. Niech ci Wa�oszek pomo�e kamie� wyrzuca�. Uwa�aj na niego, bo to nowicjusz... �eby co nie na wr�y�, do gaz�w nie polaz�. Rozumiesz?
� Rozumiem, panie oberhajer � zapewni� skwapliwie Zar�ba.
� No, to� id�cie ju�.
� Szcz�� Bo�e, panie oberhajer � odpar�. � A powiedz, pieronie, szcz�� Bo�e! � szepn�� Wa�oszkowi do ucha.
� Szcz�� Bo�e, panie oberhajer! � ||pwt�rzy� Gustlik wiernie za towarzyszem.
� Dej Bo�e! � odpar� dozorca.
Zar�ba poszed� przodem. Id�c w�o�y� r�ce do kieszeni, kapelusz zadar� zawadiacko na ucho, a lamp� zawieszon� na pasku u bioder, tr�ca� niedbale udem. �wiat�o ko�ysa�o si� szeroko, �cigaj�c szybkie, skacz�ce clenie. W ten spos�b chadzali g�rnicy, zw�aszcza ci m�odsi, kt�rzy dbali o junacki wygl�d i swoist� elegancj�. Wi�d� Gustlika najpierw przez d�ugi przekop. Po drodze mijali boczne ganki przewozowe, wiod�ce do poszczeg�lnych pok�ad�w. Zar�ba ka�dy mijany pok�ad wymienia�, zalecaj�c Gustlikowi, by imiona ich dobrze sobie zapami�ta�.
� To jest �Igor"... to jest �Milan"... to jest �Hen-rietta"... a to �Kazimierz pierwszy"... a teraz przyjdzie �Kazimierz drugi"... a za nim jeszcze jest �Wilhelm" a na samym ko�cu dwudziesty trzeci. A wiesz, w kt�rym my s� horyzoncie?
� Wiem...
�� T� powiedz, w kt�rym?
� W pi�tym...
� Dobrze � pochwali� zadowolony Zar�ba. A potem jeszcze wyja�ni�: � Nad nami jest czwarty, a ponad nim trzeci, ale ten jest zatopiony... a pod nami sz�sty...
� A potem?...
� A potem?... Potem jest psiniec pod p�otem... � zadrwi� z niego Zar�ba. � C� si� pytasz? Zaczekaj, a� ci sam wszystko pi�knie powiem � doda� jakby na usprawiedliwienie. � Potem ju� nie ma nic. Kamie� i zbyte. Wiesz?
� Wiem...
� No to� to m�w, �e wiesz!...
Gustlik czu� si� dotkni�ty owym szorstkim sposobem prowadzenia rozmowy. Z opowiada� jednak i z przypadkowych pods�uchiwa� wiedzia�, �e g�rnicy inaczej nie umiej� rozmawia�. Im bardziej kto� ci�ty w odpowiedzi, im bardziej kanciaste s�owo potrafi wyszuka�, tym wi�ksze ma powa�anie i honor. Mi�dzy g�rnikami zawsze tak by�o i tak b�dzie. Na cackanie si� i obierane s��wka nie ma czasu. Musz� one by� takie, jak owe bry�y w�gla wyr�bane z calizny.
Gdy doszli do pok�adu nazwanego przez Zar�b� �Kazimierzem drugim", zawr�cili w ganek wykrzesany ju� teraz w w�glu. Styka� si� prostopadle z przekopem. Min�li jedne drzwi, doszli do pochylni. Zaczekali, a� dysz�cy haspel wywlecze z niej na�adowane w�zki. (Jusllik patrza� ciekawie na ogromny b�ben z nawleczon� lin�, tocz�cy si� powoli, z wysi�kiem w ciasnej
niszy. Przejmuj�cy syk rozpr�onego powietrza, uchodz�cego spod st�kaj�cych t�ok�w, wt�acza� si� bole�nie w uszy. Za hasplem dojrza� m�odego robotnika. Trzyma� w d�oni korb� maszyny i patrza� czujnie w mroki za napi�tymi linami. Czeka�, skoro wy�oni� si� wozy w zasi�gu �wiat�a zawieszonego u stropu. Gdy si� wynurzy�y, podci�gn�� je powoli na p�yty �elazne, spu�ci� barier�, odpi�� lin� i mocnym pchni�ciem skierowa� na szyny w ganku.
�� No, chod�my � zawo�a� Zar�ba na Gustlika.
Przeszli ko�o haspla w w�ski chodnik, b�d�cy przed�u�eniem poprzedniego ganku przewozowego. Min�li znowu jedne drzwi.
� Teraz jeste�my w wiatrowej, wiesz? � pouczy� go Zar�ba. � T�dy wiatry id� z ca�ego pok�adu pod weterszacht�. Wiesz?
� Wiem...
� No, to ju� kup� wiesz... '^�^
Zawr�cili teraz w niski chodnik, biegn�cy do upadu r�wnolegle do pochylni. By�o w nim ciasno i gor�co. Miejscami zerwany strop z�ama� stropnice, stercz�ce ostrymi �okciami nad g�ow�. Gustlik kilkakrotnie uderzy� w nie czo�em, zanim zrozumia�, �e powinien je podchodzi� g��boko nachylony. Czasami mijali d�ugi szereg pogi�tych stempli, wygniecionych na �rodek chodnika. Robi�y wra�enie ludzkich kolan, schylaj�cych si� powoli pod nadmiernym ci�arem. W przecho-dzie oczy jego wpada�y w niziutkie, zaci�ni�te przera�-ki, niziutkie do tego stopnia, �e ledwie na czworakach mo�na by do nich wpe�zn��. Prawie wszystkie by�y zagrodzone prostym krzy�em, zbitym z dw�ch desek.
� Tam nie chod� nigdy, pieronie � pouczy� go Zar�ba � bo za takimi krzy�ami jest zagazowane... Gdyby� tam wlaz�, to tylko raz sznupniesz tych gaz�w, a ju�e� jest kaput. Popami�taj sobie!...
23
Gustlik przyrzeka� w duchu, �e nie p�jdzie nigdy w tamte zagazowane czelu�cie. Zatrz�s� si� z wewn�trznego przera�enia, gdy schylony spojrza� w ich mroki. Zobaczy� w nich samego siebie le��cego bezw�adnie, rozci�gni�tego na rumowisku. Mr�z go oblecia�.
W pewnej chwili zapyta� nie�mia�o:
�� Daleko mnie jeszcze poprowadzisz?
Zdawa�o mu si�, �e im dalej szybu, tym wi�ksza mo�liwo�� pozostania tutaj na wieki. Gdyby si� teraz co sta�o, co� nieoczekiwanego, jakby tu ucieka�? M�j Bo�e �wi�ty!...
Zar�ba spojrza� z pogardliw� lito�ci�, u�miechn�� si� i rzuci�:
� Co, bratku... Ju� ci si� �cigo? Poczekaj, jeszcze mamy porz�dny k�sek do przodka. Gdy przyjdziemy, to b�dziesz wiedzia�, wiesz?
Gustlik nic nie odpowiedzia�. Zrozumia� teraz sw� ogromn� nico��, swoje podobie�stwo do mizernego robaczka, kt�rego tak �atwo tward� stop� zgnie�� mo�na.
�Tak g��boko pod ziemi�... � my�la� � tak g��boko pod ziemi�... Maryjko �wi�ta, gdyby teraz to wszystko na cz�owieka si� zwali�o... Ca�y ten niezmierzony, ludzkim rozumem niepoj�ty ci�ar! Tak to w cicho�ci nad cz�owiekiem wisi i wisi... i nic... A gdyby teraz to wszystko zacz�o si� pomale�ku zni�a�, powoli... pomale�ku... coraz ni�ej i ni�ej... Jezusie! Maryjo!... Tak d�ugo cal po calu, a�by go le��cego na ziemi, w ob��kanym przera�eniu konaj�cego, do ostatka struchla�ego � wszystek �w ci�ar przygniata� pocz��! A tu znik�d poratowania, znik�d ludzkiej pomocy ni nic! Pazurami by drapa� twarde szkliwo zni�aj�cego si� stropu, krzycza�by do niepami�ci, wy�by jak pies... tchu brakuje... Chryste Panie, ratuj!"
Prze�egna� si� ukradkiem.
Przypomnia�o mu si� s�o�ce gdzie� wysoko ponad
24
ziemi�, ��ki mu si� przypomnia�y, przedziwne ��ki pachn�ce, ��ki we �nie widziane, bia�ymi stokrotkami i ��tymi kacze�cami usiane i to s�o�ce mu si� przywidzia�o, jasne s�o�ce bo�e...
Mocne uderzenie g�ow� o za�aman� stropnic� zbudzi�o go z kr�tkiego zapomnienia. W oczach b�ysn�� gwa�towny, fioletowy p�omie�, wyczu� piek�cy b�l. Wypu�ci� lamp� z r�k, chwyci� si� za g�ow� i siad� ci�ko na sp�gu.
� Pierona jasnego! � sykn�� przez z�by, d�awi�c nabiegaj�ce �zy w oczach. R�wnocze�nie przerazi� si� tej kl�twy. � To� to grzech! Do piek�a mo�na p�j�� za to!... -^
�*�� Na, ty dziadzie zatracony, ^� tak klniesz? � oburzy� si� Zar�ba. � Ledwie pierwszy raz jest w ha-wiern�, a pieronuje jak jaki baraba!... A jeszcze do tego, bu�o jedna, lamp� gasisz!...
Gustlik nic nie odpowiedzia�. Siedzia� skulony i tar� d�oni� st�uczone miejsce. Zar�ba podni�s� lamp� i o�wieci� mu g�ow�.
� Hale, bydziesz si� tu maza�! Psiniec ci idzie, nie krew!... � uspokoi� go troskliwie. � Gdzie� prasn�� lamp�? Jeszcze szk�o rozbijesz. Tu jest. Oto widzisz � poucza� go � tu si� poci�gnie za maszynk�, kapsla si� zapali... widzisz? cyk! ju� g�rze! Teraz si� troch� wydmucha albo czapk� poogania, albo si� zako�ysze, �eby dym z kapsli poszed�, oto tak, widzisz? A uwa�aj, tr�bo diablo, bo inaczej wszystkie stemple swoj� palic� powybijasz, a potem nam jeszcze chodnik zawali i b�dzie tako parada!...
W ko�cu zniecierpliwiony rzuci�:
� A p�jd� ju�, p�jd�, nie lizej si� tyle!...
Gustlik wsta� i, schylony do przesady, j�� si� chy�kiem posuwa� za przewodnikiem. Cz�sto g�sto pociera� jeszcze g�ow� i o�wieca� palce.
25
� Nie idzie krew... � szepta� uspokojony. :� To dobrze.
Przygn�biony ur�gliwym tonem Zar�by, onie�mielony tajemniczym mrokiem chodnik�w, gryziony poczuciem swej bezsi�y wobec nowego po�o�enia i piek�cym b�lem st�uczonej g�owy, zmala� w sobie do niepoznaki. Tak ogromnie pragn�� zawr�ci� w tej chwili i ucieka� z powrotem na powierzchni�. R�wnocze�nie zdawa� sobie spraw�, �e to tylko mrzonki, �e musi tu pozosta� do wymierzonej godziny, tak d�ugo, jak inni zechc�. Przeprasza� w duchu swego nauczyciela za wyrz�dzon� mu przykro��, za to, �e na po�egnanie wrzuci� mu �upin� do klasy. To� to z pewno�ci� grzech wielki i Pan B�g kara� go za to b�dzie, i ju� karze... Z rado�ci� ukl�kn��by teraz, r�ce z�o�y� i modli� si� �arliwie, tak bardzo szczerze, jak jeszcze nigdy w �yciu; M�j Bo�e �wi�ty, �eby m�c st�d uciec!... Z rozrzewnieniem przywo�ywa� do siebie obrazy i wspomnienia minionych chwil, sp�dzanych w beztroskim �yciu.
Z pewno�ci� s�o�ce wygrzewa si� tam gdzie� w trawie, pod p�otem le�y i rozradowane patrzy na dalekie, g��bokie b��kity. A po wypuk�ym niebie chmury za r�ce si� wiod�, takie bia�e chmury z t�ustymi brzuszkami, podobne do owych anio�k�w w starym ko�ciele, co to �miesznie powyginane na o�tarzowych gzymsach pousiada�y.
Szli jeszcze d�ugo. Zar�ba wi�d� go nowym gankiem, sprowadzi� do upadu opuszczon� pochylni�, min�li kilkoro drzwi, zawr�cili w g�r� i wyszli na ostatni ganek, wiod�cy do przodka.
Gustlik nie usi�owa� ju� my�le� o tym, co jest i co by�o, lecz szuka� odpowiedzi na pytanie, jak to b�dzie jutro, pojutrze, za. rok...
Dochodzili do przodka. Przebieg�o ich ruchliwe t�tno pracy. Z mroku sz�o do nich zgrzytliwe chrobotanie
26
�opat pracowicie wrzucaj�cych w�giel do �elaznych w�zk�w, gruchot bij�cych k�s�w o ich �ciany, j�kliwe uderzenia perlik�w o �elazne kliny, brz�cz�cy szmer przelewaj�cej si� wody w rurze, co si� stropnic uczepi�a, i spl�tany gwar kilkunastu g�os�w.
Przecisn�� si� za Zar�b� pomi�dzy wozem w gospodzie a �cian� i, nachylony g��boko, wszed� do niskiej �ciany.
Ganek w tym miejski ko�czy� si� gospod�, a prostopadle do niego rozci�ga�a si� d�uga �ciana calizny w�glowej. Gdzie� z g�ry bieg�a do upadu. Kilku kopaczy le�a�o u jej podstawy, na sp�gu, na lewym boku i miarowo, spokojnie podcina�o j� dziobami kilof�w. Ka�dy ruch ramion, przez d�ugoletnie do�wiadczenie skrz�tnie obliczony, �eby jak najmniej wysi�ku po�era�, ka�dy ruch ramion ludzkich zakre�la� kr�tki, urywany, drobny wycinek ko�a. �rednic� jego by� lewy �okie�. Wy�wiechtane, b�yszcz�ce stylisko kilofa stanowi�o przed�u�enie prom�enia.
Jego dziobiec, ostry, ze l�ni�c�, zimn� szpileczk� zagubionego �wiat�a na ko�cu, lecia� w ob�ym rzucie ze �wistem, wcina� si� w calizn�, wgryza� nieust�pliwie, kruszy� jej podstaw�, zrywa� spoid�a, oblu�nia�. Za ka�dym uderzeniem stylisko ton�o coraz g��biej w pod-r�banej �cianie. Miarowy stukot pl�ta� si�, przypomina� �ciszon� m�ock� w stodole. Chwilami zatraca� si� rytm, j�� kule�. To kto� z kopaczy od�o�y� kilof i d�oni� wygarnia� wykruszone drobiny ze szramy. Za chwil� pustka w rozrzedzonym szeregu uderze� wype�nia�a si� z powrotem, wpada�a w uszy z bezwiednym zadowoleniem.
Przestrze� po wybranym w�glu zape�nia� las stempli ustawionych w r�wne szeregi. Podtrzymywa�y zwisaj�cy strop. Ustawione jeden za drugim tworzy�y jakoby szereg alei, zwanych polami. Wydziela�y z siebie
27
�wie��, mocn� wo� �ywicy. W kilku polach od �ciany wszystkie stemple sta�y jeszcze wyprostowane, zdrowe, podpieraj�ce krzepko szklist� powa��. W nast�pnych polach, le��cych dalej od calizny w�glowej, strop nachyla� si� z lekka ku do�owi. Miejscami przerwa� si� i wywali� z siebie sp�kane rumowisko.
Zgruchotane zwa�y kamieni le�a�y sine, podobne do skrzep�ych trzewi, wypchni�tych z potwornego tu�owia. Stemple za� powygina�y si� w cudaczne skr�ty, za�amane w sobie, rozszczepione na drzazgi, o s�ojach zestrz�-pionych, mia�d�one powoli a nieust�pliwie niepoj�tym dla si� ludzkich ci�arem. Jakie� cmentarzysko upiorne, pe�ne strzaskanych i poduszonych, smuk�ych ongi� pni, skazanych dzisiaj na �mier� i wieczne zapomnienie.
W g��bi rozwiera�a si� szarpana czelu�� zawaliska. Zgruchotane stemple stercza�y jeszcze miejscami spo�r�d szarego rumowia, pomi�dzy olbrzymimi g�azami, sk��bionymi w zastyg�� burz�. Wype�nia�y sob� wszelk� woln� przestrze�, si�ga�y pod strop i wy�ej, w.lejo-wate wyrwy stropowe, w �rodek j�dra sp�kanej calizny piaskowca. Spoczywa�o to wszystko w przera�aj�cej ciszy i martwocie jak trupy na pobojowisku, trupy zapomniane przez ludzi, pobite karz�c� r�k� Boga.
Gustlik polecia� oszo�omionymi oczyma w tamto cmentarzysko. Podni�s� lamp� pod strop, powy�ej swych oczu, by wszystko lepiej zobaczy�. ��ty, gromniczny blask p�omyka wpe�zn�� tam chy�kiem i wygoni� precz czaj�c� si� noc, podrobi� j� na cienie. Ruchliwe, czepia�y si� za�om�w i ostrych kraw�dzi g�az�w, przepada�y chy�kiem za wr�by, pomyka�y cichaczem w inne miejsca, gdy tylko troch� lamp� zachwia�. Kry�y si� w g��bi� pustkowia, g�stnia�y w czarn� �cian� i patrzy�y w ludzkie oczy jak bezdenna studnia. Zapatrzy� si�...
W jakiej� nieokre�lonej chwili odczu� swym ch�opi�cym sercem m�k� i trud tamtych drzew mia�d�onych. Zdawa�o mu si�, �e one w tej chwili tak samo cierpi� jak ludzie, <a> ostatkiem si� wspieraj� gniot�cy ich ci�ar przekl�ty^Pokonane opieraj� si� jeszcze miejscami w tlej�cym oporze, broni� przed nadchodz�cym skonaniem, w rozpaczliwym wysi�ku rozgniatanych s�oj�w wy�amuj� si� i gn� do ziemi, k�ad� powoli wyzute z ostatniej drobinki si�y.
� Na bok! Na bok! � wrzasn�� kto� obok niego. Gustlik obejrza� si� i uskoczy� raptownie. Ko�o n�g �mign�� p�dem nachylony nisko ch�opiec pchaj�cy przed sob� ogromne taczki nape�nione w�glem. Trzyma� je zawieszone noszami w szorach oplataj�cych na krzy� wygi�te plecy. Taczki �lizga�y si� po zwil�onym, l�ni�cym sp�gu.
� Nie st�j tu, synek, na chodniku, bo ci� mo�e kto� potr�ci�, a co potem? � pouczy� go najbli�ej pracuj�cy kopacz. � Id� troch� wy�ej!
� P�jd� tu, ty, jak tam si� nazywosz! � zawo�a� na niego Zar�ba, stoj�cy wy�ej na uboczu.
� Wa�oszek � odpar� Gustlik i poszed� za nim. Zar�ba poprowadzi� go w g�r� �ciany. Przechodzili
jeszcze ko�o kilku kopaczy. Ci kuli kilofami w w�giel i nie zwracali na nich uwagi. W czarnych, przesi�kni�tych potem koszulach, czarni na twarzy, skuleni pod nawis�� �cian�, podobni byli do �ywych bry� w�gla. Cuchn�li przenikliwym sw�dem potu i z�utego tytoniu. Oczy ich b�yska�y w czerni bia�kami przekrwionymi zwierz�cym wysi�kiem. Przy ostatnim kopaczu dw�ch ��cznik�w �adowa�o do taczek ukopany w�giel. Gdy Gustlik przechodzi� ko�o nich, jeden podni�s� lamp�, o�wieci� go ciekawie i mrukn�� pogardliwie:
� Dzisz, za� jaki� nowicjusz! � i j�� znowu sypa� w�giel. Za ka�dym rzutem �opaty wybucha� z taczek
29
g�sty k��b py�u i przes�ania� czarn� mg�� ludzkie patrzenie. �wiat�o ciemnia�o, uj�te w czarn� b�yskotliw� chmur� py�u.
Gustlik zauwa�y�, �e miejscami strop w wyrobisku podpiera�y czworoboczne kaszty, zbudowane z rumowia, a uj�te w �ciany z p�askich kamieni. Zar�ba obja�ni� go, �e to kastliki i �e oni te� taki kastlik b�d� stawiali.
� A dlaczego buduje si� takie kastliki?
� Hm, dlatego, �eby nie zawali�o! Gdyby wyrobiska nie by�y w ten spos�b podparte, raz dwa mog�oby zawali� i wszystkich, co nas tu widzisz, zasypa�, �eby� nie mia� czasu ani nog� grzebn��, wiesz?... No, chwytajmy si� roboty!...
Zdj�� marynark�, zawiesi� na desce pod stropem, zakasa� r�kawy, poplu� d�onie, roztar� mocno i uj�� �opat�. To samo zrobi� Gustlik. Zgarniali kamie� na jedn� kup�. Nast�pnie poszli do g�rnego chodnika, gdzie pod �cian� le�a�y stare stemple i stropnice. Nie posiada�y ju� �adnej warto�ci, gdy� by�y po�amane. Wyrzucono je ongi�, a na ich miejsce podbito strop nowymi s�upami. Teraz nadawa�y si� jedynie na kaszty.
Wsp�lnym wysi�kiem przywlekli ich sporo do �ciany. Nast�pnie zacz�li je uk�ada� w ten spos�b woko�o usypanej kupy rumowiska, �e ko�ce ich wi�za�y si� z sob� tworz�c r�wny czworobok.
� Widzisz? � poucza� go towarzysz � to tak si� buduje kastliki, jakby cha�up� jak�. Do �rodka nasypiemy kamienia, dziury mi�dzy drzewami zamurujemy plaskoczami i b�dzie dzier�e� jak pieron!...
� A to ju� si� potem nie zawali?
� Masz rozum, synku!... Przecie ci powiadom, �e to b�dzie dzier�e�, jak sto set. Troch� to tam �ci�nie, to jest prawda, ale �eby do imentu rozcis�o jak �yw ni-#dy. Czasem to si� taki kastlik rozjedzie, gdy go fest przygniecie, jak krowinjec, gdy do niego tragaczern
30
wjedziesz. Ale gdy si� go porz�dnie zbuduje, oto tak jak nasz b�dzie, to go ani pieron nie ruszy!... No, rzucaj kamie�, ale szykownie!...
Gustlik j�� si� gorliwie pracy. Rych�o jednak spostrzeg�, �e wyczerpuje go ona szybko. Nie przyzwyczajony do niej, nie umiej�c oszcz�dnie wykorzysta� swego ch�opi�cego wysi�ku, m�czy� si� pr�dko. �opaty nie umia� porz�dnie chwyci�, bra� za du�o kamieni na jeden rzut, a s�odkawe, duszne powietrze i brak miejsca na dostateczne nabranie rozmachu � wszystko to po�era�o �apczywie drobne si�y. R�wnocze�nie wzmaga� si� dokuczliwy b�l w grzbiecie i nogach pod kolanami. Gdy ju� nie m�g� wytrzyma�, przykl�kn�� na jedno kolano i przechyla� si� mocno w ty�, by wyprostowa� bolej�ce ko�ci. Wtedy Zar�ba pop�dza� go do pracy.
� Nie oci�gaj si�, synku, tylko r�b, kiedy� prosi� pana o robot�, bo ani na s�on� wod� nie zarobisz!...
Wtedy Gustlik chwyta� z powrotem �opat�, borykaj�c si� niezdarnie z ci�arem. Wyprostowa� si� nie m�g�, bo zgi�tym grzbietem opiera� si� o strop. Z niecierpliwo�ci� oczekiwa� chwili, gdy b�dzie m�g� �opat� cisn�� i wyci�gn�� si� jak d�ugi na wilgotnym, ch�odnym sp�gu.
Nadesz�a upragniona chwila. Otar� �ciekaj�cy pot z oczu, wytar� jego s�ono�� z k�cik�w ust i leg� z westchnieniem, z ulg� prostuj�c obola�e ko�ci. Zar�ba siad� opodal. Wyj�� chleb z surduta i j�� zajada�.
Poni�ej k��bi� si� gwar pracy. Do Gustlikowych uszu dochodzi�y ci�kie uderzenia perlikow, turkot taczek, przenikliwy chrobot licznych �opat i zmierzwione g�osy. S�czy� si� stamt�d omdla�y poblask zbiednia-�ego �wiat�a. W powietrzu nios�y si� ci�kie tumany czarnego py�u i osiada�y leciuchnym nalotem na stemplach, na �cianach, w za�omach obwa�u, na twarzach i w p�ucach ludzkich.
31
Ch�opcy ubrani w kr�tkie spodnie, w rozche�stanych koszulach na piersi, w magierkach na mokrych w�osach, uwijali si� �ywo; schyleni biegli truchcikiem, dudni�c pi�tami po sp�gu, a za nimi wlok�y si� w szorach turkocz�ce taczki. Stawiali je mocno i szybko nape�niali w�glem. W mig by�y pe�ne. Potem zak�adali lampy obok k�ka, na przodzie, poprawiali szory na plecach, zahaczali o nosze, unosili i p�dem zbiegali do upadu. Znikali w mroku, czarni, niewidoczni. P�omyk ich lampki �lizga� si� szybko po cali�nie, skaka� po mijanych stemplach, lecia� przed nimi coraz g��biej, goniony- zdyszanym wysi�kiem ludzkim. Ni�s� si� stamt�d ckliwy zapach potu.
� Jezusie drogi � dziwi� si� Gutlik � ile tamci si� natrapi� przez szycht�!... Czy�by te� poradzi� biega� z takim ci�arem, tak bez ustanku, jak tamci?
Po sko�czonej szychcie poszed� ze wszystkimi pod szyb. Oswoi� si� nieco z pierwszymi wra�eniami. Nie okazywa� ju� tyle nieporadno�ci i zak�opotania, co na pocz�tku. Na zadawane pytania odpowiada� �mielej i z pewn� zadzier�ysto�ci�. Pr�bowa� u�ywa� w mowie tej samej rubaszno�ci, co inni g�rnicy.
Ko�ci go tylko mocno bola�y i czu� si� ogromnie zm�czony. Pod szybem zmiesza� si� z t�umem g�rnik�w czekaj�cych na wind�. Wszyscy co� opowiadali, przekomarzali si�, dogryzali docinkami, �miali si� g�o�no i szczerze, tyto� �uli i spluwali bez przerwy po �cianach.
We wn�ce sta� dozorca. Trzyma� w d�oni drut z markami, wywleka� je po jednej i wo�a� numery. Z gromady wylatywa�y pojedyncze odezwy, ka�dy bra� swoj� mark� i zawiesza� na haku lampy. To samo zrobi� Gustlik.
Ustawi� si� w czw�rszeregu. Obok niego spluwa� stary g�rnik. W pewnej chwili uczu� ciep�e, wilgotne pac-ni�cie na swojej bosej nodze. To s�siad splun�� na jego nog�, akurat mi�dzy palce.
� Umknij si�, synek, bo ci mog� nog� z�ama�! � zakpi� g�o�no g�rnik.
Zawt�rowa� mu g�o�ny �miech ubawionych s�siad�w. Obrzydzenie i gniew ogarn�y Gustlika.
� G�upi, stary b�a�nie! � wrzasn�� nieoczekiwanie. A� si� sam zdziwi� swojej �mia�o�ci. G�rnicy jeszcze mocniej si� radowali. I zanim tamten wyszuka� odpowied�, Gustlik podni�s� sponiewieran� stop� i otar� j� szybko o jego spodnie. Teraz tamten si� oburzy�. Nachyli� si�, by porwa� Gustlika za ucho, lecz ch�opiec zr�cznie uskoczy� i skry� si� za szerokie plecy s�siada.
Podoba�o si� to wszystkim. G�rnicy zmienili w jednej chwili przedmiot swych docink�w, zwracaj�c ich ostrze przeciwko tamtemu �staremu b�aznowi", jak go Gustlik nazwa�.
� Widzisz, pieronie � przytakiwali mu � synek ci� nauczy� moresu. Tylko si� nie dej! � m�wili, zwracaj�c si� do Gustlika z uznaniem.
Gustlik w duchu triumfowa�. Ju� teraz b�dzie wiedzia�, jak si� obroni�. Gdy niu kto dokuczy z�o�liwie, odda mu z nawi�zk�. To jedyny spos�b zyskania serca towarzyszy, a nawet i przygodnego prze�ladowcy.
Przysz�a kolej na niego, by stan�� w windzie. I znowu leciuchny l�k oblecia� go, gdy spojrza� w noc szybu. B�g wie, jak tam jeszcze g��boko. Trwa�o to wszystko przez ma�� chwil�. Potem nic ju� si� nie ba�. Dzwonek zakrzycza�, winda si� poderwa�a i lecia�a w g�r�;. Zn�w ten sam szelest sypi�cy si� z szumem w uszy i zn�w to samo migotanie zapadaj�cych belek �elaznych w szybie. Spojrzenie lecia�o po ich kszta�tach, jak patyczek suwany w szybkim biegu po g�stych sztachetach p�otu. �wie�y wiew s�o�cem nagrzanego powietrza sp�ywa� coraz szersz� fal�. Pachnia�a w nim rodz�ca ziemia. Serce Gustlikowe rozwiera�o si� w jego mu�ni�ciach, jak kielich czerwonego kwiatu o wscho-
3 � Wyr�bany chodnik, t. 1
33
dzie s�o�ca. Mrok rzednia� szybko, �wiat�o lampek m�tnia�o, winda dobiega�a ju� nadszybia. ; "
Wychyli�a si� na powierzchni�, Gustlik zmru�y� ol�nione oczy. Ulewa z�otego �wiat�a s�onecznego chlusn�a w ich �renice, wpad�a w zw�one szpareczki i o�lepi�a je na drobn� miareczk� czasu. Rz�sy zatrzepota�y sp�oszone.
Na czarnych, zbrudzonych ustach rozczerwieni� si� u�miech. v- ' ;
ROZDZIA� TRZECI �
Pop�yn�y teraz dni szare, jednostajne, podobne do siebie jak drobne paciorki r�a�ca przesuwane zm�czonymi palcami. Przychodzi�y znu�one i odchodzi�y ze sm�tkiem umieraj�cego cz�owieka, kt�ry d�ugo �mierci czeka�. Przygas� w nich urok m�odego �ycia, popio�em przypr�szy�. Zniech�cenie i fizyczne wyczerpanie nie opuszcza�y Gustlika na jeden krok, sz�y wsz�dy z nim razem.
Zwykle, gdy wraca� z szychty, zjada� obiad, my� si� i siada� na �awie pod �cian�. O niczym nie my�la�. Oczy patrzy�y w �wiat jakby z daleko�ci przes�oni�tej omgleniem. Dusza sta�a si� podobna do opuszczonej studni, w kt�rej woda wysch�a. Zat�ch�y, ci�ki mrok tylko w niej pozosta�, nic wi�cej.
Pod�wiadomie �y� teraz pragnieniami, kt�rych nie umia�by nazwa� po imieniu. Przychodzi�y w cicho