3100
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3100 |
Rozszerzenie: |
3100 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3100 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3100 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3100 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Leon Kruczkowski
Niemcy
Wersja elektroniczna ABJKK
Sztuka w trzech aktach
Biblioteka szkolna
PA�STWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY
Ksi��ka zatwierdzona do bibliotek licealnych (kl. X�XI) pismem
Ministerstwa O�wiaty nr P03-2706/57 z dn. 27 grudnia 1957 r.
NOTA OD REDAKCJI
Leon Kruczkowski urodzi� si� w 1900 r. w Krakowie. Tam
debiutowa� na prze�omie lat 1918/19, publikuj�c wiersze w cza-
sopi�mie �Maski". Po uko�czeniu studi�w z zakresu technologii
chemii pracowa� w przemy�le w Zag��biu D�browskim. W tym
czasie wydaje tom wierszy pt. Mioty nad �wiatem (1928) oraz
powie�� pt. Kordian i cham (1932), kt�ra staje si� rewelacj�
literack�. Kordian i cham, pierwsza polska powie�� o tenden-
cjach rewolucyjnych, rewiduj�ca narodowe mity i trafiaj�ca
w najczulszy nerw polskiej tradycji literackiej, sta�a si� trwa-
�ym dorobkiem literatury polskiej. Po sukcesie Kordiana i cha-
ma Kruczkowski po�wi�ci� si� wy��cznie pracy literackiej
i publicystycznej. W 1935 r. powstaje przeznaczony na scen�
utw�r satyryczny, wymierzony przeciw nacjonalizmowi i ra-
sizmowi, pt. Bohater naszych czas�w, wystawiony w war-
szawskim teatrze �Comoedia", oraz powie�� historyczna pt.
Pawie pi�ra, za� w 1937 r. powie�� o tematyce wsp�czesnej
pt. Sid�a. Jednocze�nie pisarz systematycznie wsp�pracuje
z pras� lewicow�: �Sygna�ami", �Lewym Torem", �Po prostu",
�Now� Wsi�", "Epok�" i in. Efektem politycznej i publicystycz-
nej dzia�alno�ci Kruczkowskiego s� publikacje: Cz�owiek i po-
wszednio��, Dlaczego jestem socjalist�, W klimacie dyktatury
(zbi�r artyku��w), ukazuj�ce si� w latach 1936�1938. Pod ko-
niec dwudziestolecia pisarz pracuje nad powie�ci� z czas�w
Stanis�awa Augusta oraz utworem po�wi�conym polskiej emi-
gracji robotniczej w Belgii. (Obie powie�ci, nie uko�czone,
zagin�y.) Okres II wojny �wiatowej autor Kordiana i chama
sp�dza w obozie niemieckim dla je�c�w wojennych. Po wojnie
jest jednym z naJczynniejszych organizator�w �ycia kultural-
nego, pe�ni�c kolejno szereg odpowiedzialnych funkcji pa�-
stwowych i spo�ecznych. Jego praca literacka nie ulega przy
tym zahamowaniu. Powie�ciopisarz staje si� dramatopisarzem.
W 1948 r. Teatr Polski w Warszawie wystawia jego Odwety,
dramat o problematyce wsp�czesnej, gor�co przyj�ty zar�wno
pszez publiczno��, jak i krytyk�, a w dwa lata potem na sce-
nie Teatru Starego w Krakowie, odbywa si� premiera Niem-
c�w � najg�o�niejszej sztuki Kruczkowskiego. Niemcy, grane
na blisko dwudziestu scenach Polski, doczeka�y si� rekordo-
wej ilo�ci przek�ad�w na j�zyki obce (14), wyda� w j�zykach
obcych (8) oraz premier w Berlinie i wielu miastach nie-
mieckich, w Wiedniu, Pary�u, Brukseli, Pradze, Bratys�awie,
Rzymie, Sofii, Londynie, Helsinkach i Tokio, popularyzuj�c
w spos�b dotychczas nie spotykany dramaturgi� polsk� na
�wiecie. W 1950 r. pisarz wydaje tom publicystyki pt. Spotka-
nia i konfrontacje oraz rekonstrukcj� nie znanej i nie uko�-
czonej sztuki Stefana �eromskiego pt. Grzech, kt�r� adaptuje
na scen� Teatru Kameralnego w Warszawie. W 1954 r. ukazuje
si� wyb�r artyku��w z okresu powojennego pt. W�r�d swoich
i obcych oraz powstaje dramat o tragedii Rosenberg�w pt.
Juliusz i Ethel, za� w rok p�niej � podobnie jak Juliusza
i Ethel � Teatr Kameralny wystawia napisan� w 1952 r. sztu-
k� o problematyce wsp�czesnej pt. Odwiedziny.
NIEMCY
OSOBY:
Profesor Sonnenbruch
Berta � jego �ona
Ruth � ich c�rka
Willii � ich syn
Liesel � wdowa po ich starszym synu
Joachim Peters
Hoppe
Sch ultz
Jury�
Pani Soerensen
Marika
Tourterelle
Fanchette
Oficer Wehrmachtu
Gefreiter
Antoni
Urz�dnik policyjny
Dziecko �ydowskie
Heini
Czas akcji; koniec wrze�nia 1943 roku.
AKT PIERWSZY
ODS�ONA PIERWSZA
W okupowanej Polsce. Kancelaria posterunku �andarmerii nie-
mieckiej w malym miasteczku. St�, krzes�a, szafa, portret
Hitlera, mapa, jaki� afisz propagandowy. Na stojaku tylko
jeden karabin. Na stole talerz z Jab�kami. Na krze�le du�a
waliza, �andarm Hoppe boryka si� z ni�, jest tak wypchana.
�e nie spos�b zamkn��.
Drzwi otwieraj� si�, m�ynarz S c h ultz wchodzi, szturchan-
cem wpychaj�c przed sob� dziesiecio-, dwunastoletniego ch�op-
ca, Dziecko �ydowskie, w podartych resztkach odzie�y,
wyn�dznia�e i ju� nie tyle przera�one, co zoboj�tnia�o na
wszystko.
Schultz
Hoppe
Ajlitla! *
Hoppe
Ajlitla!
Schult z
C� to, pan Hoppe dzisiaj sam na posterunku?
Hoppe
przek�ada i ugniata w walizie
Jak pan widzi. Wszyscy pojechali w teren. Ale wr�c�,
przed wieczorem wr�c�.
Sch ultz
Podr� jaka�? Urlop mo�e?
Ajlitla � zniekszta�cone mcm. Hetl Hitler � chwa�a Hitlerowi,
pozdrowienie faszyst�w niemieckich.
Hoppe
�eby� pan wiedzia�. Urlop. Ca�e trzy dni, nie licz�c
podr�y.
Schultz
Winszuj�. O to dzi� nie�atwo.
Hoppe
prostuje si�
Bo te� to jest co� zupe�nie ekstra, panie Schultz! Pan
wie, kto to taki � Sonnenbruch, profesor Sonnenbruch?
S�awny uczony, chluba niemieckiej biologii. Obchodzi po-
jutrze trzydziestolecie swojej pracy naukowej. To wielkie
�wi�to u nas, w Getyndze. A ja jestem, musi pan wie-
dzie�, najstarszym wo�nym w zak�adzie profesora Sonnen-
brucha, dwadzie�cia lat ju� przy nim! I profesor wysta-
ra� mi si� o trzy dni urlopu, nie licz�c podr�y. Niech
pan pomy�li, co to za cz�owiek! Ma swoje stosunki, wi�c
zrobi� mi niespodziank�. Chce, �ebym i ja bra� udzia�
w tej uroczysto�ci. Nie ma pan poj�cia, co to za cz�owiek,
panie Schultzl
Schultz
Przy okazji co� si� zawiezie do domu. Nie mo�na powie-
dzie�, waliza a� st�ka, taka wypchana, (szturchaniec) l z �o-
n� pan Hoppe si� prze�pi, co?
Hoppe
Jo, i od tego tutaj g�wna przez par� dni z daleka. Te�
co� warte.
Schultz
Nie podoba si�, co? �mierdzi s�u�ba? Wola�oby si� w Ge-
tyndze, z uczonymi, w czystej robocie? Jo, jo! Dlatego
my tu w�a�nie przyszli na wsch�d, �eby zrobi� czysto
i �adnie. Z�e m�wi�, panie Hoppe?
Hoppe
'Z�e � nie powiem, ale c� z tego? Cz�owiek tu jak w�r�d
wilk�w, gdzie st�pisz, patrz� spode �ba. Partyzanty robi�
si� coraz zuchwalsze... na noc trzeba si� zamyka� jak
w fortecy... A, nawet my�le� si� nie chce.
Schultz
Pociesz si� pan, �e dalej na wsch�d jeszcze gorzej.
Hoppe
Pewnie. Zawsze my tu blisko Reichu, w razie czego...
Schultz
�W razie czego"? Jak pan Hoppe to rozumie?
Hoppe
Zwyczajnie, (innym tonem) Pan ma jaki� interes do nas,
panie Schultz?
Schultz
Jo, mam interes. Pan mnie zna, �e na puste gadanie -nie
przychodz�. Mam interes, ale niedu�y. O, tam stoi.
Wskazuje Dziecko �ydowskie.
Hoppe dopiero teraz je spostrzega.
Szczeni� �ydowskie. Znalaz�em to pod krzakiem, w za-
gajniku ko�o m�yna. Przyprowadzi�em, �eby pan z nim
zrobi�, co trzeba, (do Dziecka) Czemu si� gapisz, ty
wszarzu? Pod �cian� i odwr�ci� siei
Dziecko wykonuje rozkaz.
Mog�em go sam od r�ki za�atwi�, ale pomy�la�em sobie,
(z naciskiem) niech i pan Hoppe si� rozerwie. W naszym
ma�ym miasteczku nudno... niech i pan Hoppe... A zreszt�,
wed�ug przepis�w...
Hoppe
Wed�ug przepis�w, m�wi pan...
Schultz
I w�a�ciwie to ju� wszystko. Zostawiam panu tego diabe�ka
i radz� zrobi� go raz-dwa, �eby bro� Bo�e nie dmuchn�� pa-
nu spod r�ki. (idzie ku drzwiom, zatrzymuje si� przed nimi,
patrzy przenikliwie na Hoppego Jo, tu na wschodzie
brudno i �mierdzi. �ycz� dobrego urlopu w Getyndze,
panie Hoppe. Ajlitla!
Wychodzi
Hoppe
patrzy na drzwi, kt�re zamkn�y si� za Schultzem. potem
powoli przenosi wzrok na Dziecko, stoj�ce twarz� do �cia-
ny, po chwili szorstko
Nie st�j tam jak pie�. Poka� si�.
Dziecko odwraca si�.
Hoppe podchodzi bli�ej.
�yd?
Dziecko potakuje g�ow�.
Po co ty chodzisz po �wiecie?
Dziecko
Ja nie wiem...
Hoppe
Co ja mam z tob� zrobi�?
Dziecko
Ja nie wiem...
Hoppe
Nie wiesz, ty nic nie wiesz! (krzyczy) A ja musz� wiedzie�,
rozumiesz? ja musz�! (spokojnie) Ale jedno chyba wiesz na
pewno, �e z tob� �le?
Dziecko
�le, prosz� pana. Wszystkich ju� zabili. Mam�, dziadka,
ma�� Esterk�... Jeszcze tylko ja... (od dawna patrzy �akomie
na talerz z jab�kami stoj�cy na stole) Niech mi pan da jed-
no takie jab�ko...
Hoppe
zaskoczony
Jab�ko? (wzrusza ramionami, podchodzi do sto�u, wybiera
jab�ko, podaje) No masz!
Dziecko �akomie gryzie jab�ko.
Hoppe obserwuje, mruczy:
Jab�ek mu si� zachciewa, w takiej chwili... (siada przy stole.
b�bni o��wkiem po blacie, po chwili) Diabli ci� tu nadali,
akurat dzisiaj...
Dziecko
Niech pan si� nie gniewa. Sam zosta�em. Przez dwa ty-
godnie udawa�o mi si�, to w lesie, to w ziemniakach... cza-
sem ludzie pomogli... Ale teraz ju� koniec... (po chwili)
Tamten pan z�y, zbi� mnie po twarzy... Pan za to inny
cz�owiek, dobry...
Hoppe
G�upi�! Wcale nie jestem dobry. Teraz wojna, nie ma
dobrych ludzi, rozumiesz?
Wstaje, przechadza si� ci�ko.
Dziecko gryz�c Jab�ko obserwuje go w milczeniu.
Drzwi uchylaj� si� ostro�nie. Jury� wchodzi niepewnie,
troch� podpity, zamyka drzwi, rozgl�da si� w sytuacji.
Czego tu?
Jury�
Zajrza�em, mo�e co potrzeba? Bo jak nie, to poszed�bym
si� przespa�. Upa� jak cholera.
Hoppe
Ju� co� wypi�e�, �winio! Od rana!
Jury�
Jedn� szklaneczk� tylko, panie Hoppe. Jak mi zdrowie
mi�e, jedyn�! (wskazuje Dziecko) �ydek?
Hoppe potwierdza skinieniem g�owy.
Widzia�em, �e pan Schultz co� tu czarnego przyprowadzi�
z lasu, ale nie by�em pewny, (do Dziecka) Nie b�j si�,
kurczaku, pan Hoppe jest porz�dny cz�owiek, nic z�ego
ci nie zrobi...
Hoppe
Stul pysk, Jury�.
Jury�
Nie ma si� o co obra�a�. Porz�dno�� nikogo nie ha�bi.
(przygl�da si� Dziecku) No, no! Cud boski, �e takie co�
jeszcze chodzi po tej marnej ziemi. Ile masz lat, Srulku?
Dziecko
Dwana�cie. Ale na imi� mi Chaimek...
Jury�
Wszystko jedno. Tak czy siak, nie masz si� czym chwali�.
Prawda, panie Hoppe?
Hoppe
Zostaw te g�upoty, Jury�.(patrzy na Dziecko) Co� przecie
trzeba z nim zrobi�...
Jury�
Wiadomo. Wielkie ceregiele! (�mieje si� ponuro) Czy to pan
Hoppe nie wie? Pod plotek, trrrach, i gotowe, (czka g�o�no)
Cholerny �wiat!
Hoppe
Tak, tylko �e... (rozgl�da si�, rzut oka w okno) rozumiesz,
Jury�, ja mam dzieci, dw�ch syn�w, c�rk�... Naj-
starszy trzyna�cie lat... jak ten... I dzi� wiecz�r wyje�d�am
na urlop do Getyngi... do domu, rozumiesz ty, cz�owieku?
Jury�
p�g�osem, podsuwaj�c �le
No, to, panie Hoppe, pu�ci� go, kawa�ek chleba do r�ki,
i niech zmiata z powrotem do lasu...
Hoppe
po cichu
Bo pomy�l tylko, cz�owieku, jak si� ma dzieci, to jako�
g�upio tak... Ostatecznie, Niemcy si� nie zawal�, je�eli ja,
Hoppe...
Jury�
Ma pan racj�, Niemcy si� nie zawal� przez jedno �y-
dowskie dziecko.
Hoppe
W ko�cu, jest si� cz�owiekiem � co, nie?
Jury�
Co� w tym rodzaju, zdaje mi si�...
Hoppe
I zw�aszcza kiedy si� ma dzieci... (urywa) Tss... (nads�uchu-
je, po chwili Niech Jury� p�jdzie do okna i dobrze si�
rozgl�dnie...
Jury wykonuje polecenie.
Hoppe nieruchomy, ty�em do okna.
Co tam wida�?
Jury�
Zwyczajnie. Podw�rze, studnia, p�otek...
Hoppe
A dalej? Przypatrz si� dobrze.
Jury�
Dalej nic. To samo co zawsze. Tylko pan Schultz stoi na
mostku, na go�ci�cu... o psiakrew, patrzy w t� stron�!
Hoppe
wci�� tylem do okna
Na pewno to jest pan Schultz? Nie mylisz si�?
Jury�
Na mostku przecie, niedaleko. �lepiami �widruje w t�
stron� jak gapa w gnat.
Hoppe siada, w milczeniu b�bni palcami po stole.
JuryS wraca od okna, po cichu;
No i co?
Hoppe
H�?
Jury�
No, co pan Hoppe my�li zrobi� z tym...
Hoppe
spojrzenie
Z tym? (wstaje powoli, nie patrz�c na Jurysia) C�, trze-
ba b�dzie... wed�ug przepis�w...
Jury�
Masz ci los! Przecie� pan Hoppe przedtem m�wi�, �e to
jako� g�upio tak...
Hoppe
Jo, m�wi�em, ale � Schultz! Rozumiesz, cz�owieku, to
jest �winia, z�y pies. Stoi na mostku i patrzy. Ju� ja wiem,
dlaczego on stoi i patrzy.
Jury�
Ale przecie sumienie, panie Hoppe, ludzkie sumienie...
Hoppe
Dla niemieckiego cz�owieka sumieniem jest drugi nie-
miecki cz�owiek, to sobie zapami�taj. Schultz stoi na
mostku i patrzy. Ju� ja wiem, co on sobie my�lii (ze
z�o�ci�) A ja mam dzieci, rozumiesz, g�upcze! �on�,
dzieci... (drewnieJe nagle, podchodzi do stojaka, bierze karabin
idzie ku Dziecku) No, chod�, ma�y!
Wychodzi pchn�wszy Dziecko przed sob�.
Jury�
przez chwile patrzy w otwarte drzwi, mruczy
Dzieci ma, psiakrew! Serce go boli, bo ma dzieci, ale
musi, bo ma dzieci. Ech ty, n�dzo ludzka!
Idzie w r�g -izby, staje ty�em, wyci�ga buteleczk� w�dki
z kieszeni, pije d�ugo,
Przez okno st�umiony odg�os strza�u. Hoppe po chwili wra-
ca, stawia karabin na stojaku, powoli idzie do krzes�a z wa-
liz�, robi wra�enie, jakby zapomnia� o obecno�ci Jurysia,
Jury� w k�cie, schowa� butelk�, patrzy na Hoppego.
Jury�
I ju�. Po krzyku.
Hoppe
Id�, sprz�tnij cia�o.
Pochyla si� nad waliz�.
Jury� nie �piesz�c si� rusza ku drzwiom. Hoppe za nim.
A potem skocz do gminy, furmanka �eby by�a na
sz�st� po po�udniu, odwioz� mnie na stacj�, do po-
ci�gu.
Jury�
odwr�cony w progu, patrzy na Hoppego, �mieje si� cicho
Niby na ten urlop... do domu, do dzieci...
Hoppe
No, id� ju�, id� do diab�a!
Zabiera si� do walizy, przek�ada, ugniata.
KURTYNA
ODS�ONA druga
W okupowanej Norwegii, w Jednym z wi�kszych miast pro-
wincjonalnych. Gabinet w mieszkaniu prywatnym Unter-
sturmfuh'-era ' Sonnenbrucha. Willi pracuje przy biurku-
w �wietle lampy stoj�cej na biurku Z s�siedniego pokoju (drzwi
na wprost, oddzielone ci�k� kotar�) s�ycha� graJ�cy cicho pa-
tefon. Willi niecierpliwi si�, po chwili przerywa prace, idzie
do drzwi, odsuwa
Willi
Mog�aby� ju� sko�czy� z tym... poczytaj troch� albo co.
Pracowa� nie mo�na.
Marika
w eleganckim szlafroczku, staje w drzwiach
Nudz� si�, Willi. To raczej ty m�g�by� wreszcie zostawi�
te swoje papiery i zaj�� si� mn�. Wyje�d�asz przecie�
dzisiaj, na ca�e pi�� dni!
Willi
W�a�nie dlatego pracuj�. Przed urlopem dobrze jest
odwali� swoj� robot�, (przygarnia j�) Jak sko�cz�, b�-
dziemy mieli jeszcze troch� czasu, pobawimy si�...
Marika
Ty, �eby� mnie tylko z kim nie zdradzi� w tym swoim
Reichu! W tej Getyndze!
Willi
W Getyndze masz tylko jedn� rywalk�: moj� matk�.
Marika
Wiem, wiem. Ub�stwiasz j�. Mimo to wol� by� twoj�
kochank� ni�...
Willi
serio
Przepraszam ci�, nie lubi� �art�w na ten temat, (wra-
ca do biurka, zapala papierosa) My�lisz, �e jad� do Ge-
tyngi dla tej g�upiej hecy, jak� tam wyprawiaj� mojemu
uczonemu papie, wielkiemu Sonnenbruchowi? Nie, mo-
ja droga. Na to szkoda by by�o tych pi�ciu dni, kt�re
sp�dz� bez ciebie.
Marika
Ach, jaki� ty uprzejmy!
Willi
Nie, jad� tylko dlatego, �eby j� zobaczy�, moj� mat-
k�.
Marika
Ale� jed�, jed�! Nie wtr�cam si� w twoje rodzinne inte-
resy, Mam nadziej�, w ka�dym razie, �e przywieziesz
mi z podr�y co� �adnego.
Willi
Pod tym wzgl�dem nie mo�esz chyba na mnie narzeka�,
mam dobr� pami��, (innym tonem) O, w�a�nie! Pami��!
Pami��! Od kilku dni wci�� o tym my�l�...
Marika
O czym?
Willi
Chcia�bym co� mojej matce w upominku... rozumiesz, co�
pi�knego i niebanalnego...
Marika
Co� ze starej bi�uterii albo... Czy ja wiem? Masz przecie
to i owo w biurku � chod�, obejrzymy!
Willi
W ostateczno�ci trzeba b�dzie, ale ju� przegl�da�em trzy
razy i w�a�ciwie nie ma tam nic szczeg�lnego, (z powag�)
Nic, co by by�o godne mojej matki!
Marika
No, pewnie, taki znawca, taki wybredny jak ty... No,
chod�! Przejrzymy jeszcze raz.
Willi
Nie, chyba p�niej troch�, jak sko�cz�
Marika
Dobrze. Ale ko�cz ju�, prosz� ci�, ko�cz! (idzie ku
drzwiom, w progu zatrzymuje si�) Prawda. Na �mier� za-
pomnia�am! Czeka w przedpokoju ta pani Soerensen,
przyjmij j� wreszcie, m�j kochany!
Willi
Kto taki?
Marika
No ta, m�wi�am ci wczoraj, w�a�cicielka pracowni, w kt�-
rej si� ubieram. Siedzi ju� od godziny w przedpokoju.
B�d� tak dobry, przyjmij j� na par� minut, bardzo mi
na tym zale�y.
Willi
W jakiej sprawie?
Marika
Ojej, w zwyczajnej, m�wi�am ci wczoraj. Kogo� tam za-
brali�cie z jej rodziny, syna, zdaje si�. Sama ci powie
najlepiej. To bardzo porz�dna kobieta.
Willi
S�uchaj no! Czy nie za du�o tych �porz�dnych"? Radz�
ci jak najmniej wtr�ca� si� do tych spraw.
Marika
Ja si� nie wtr�cam. Ale w tej waszej paskudnej ro-
bocie r�nie bywa. No wi�c, jak mo�na czasem komu�
pom�c...
Willi
Chcia�bym, �eby to by�y zupe�nie wyj�tkowe wypadki.
Marika
Ten w�a�nie jest wyj�tkowy. Zrozum, to w�a�cicielka
pracowni, w kt�rej si� ubieram! Poprosz� j� tutaj, do-
brze?
Willi
Tylko dlatego, �e wyje�d�am, nie chc� ci odmawia�. Ale
pami�taj: wyj�tkowo. I uprzed� t� pani�, �eby si� stresz-
cza�a, a tak�e, �e nie znosz� �adnych scen, �adnej
histerii.
Marika
Sam zobaczysz, to bardzo zr�wnowa�ona osoba.
Wychodzi.
Willi przegl�da papiery. Pani Soerensen wchodzi
po chwili, staje niepewnie przy drzwiach.
Willi
podnosz�c wzrok
Prosz�, czym mog� pani s�u�y�?
Pani Soerensen
Pani Marika powiedzia�a mi, �e pan by� �askaw zgo-
dzi� si�...
Willi
Na co?
Pani Soerensen
Na wys�uchanie mnie...
Willi
Tak, zgodzi�em si� zrobi� dla pani wyj�tek.
Pani Soerensen
W�a�nie. Nie wiem, jak panu mam dzi�kowa�...
Willi
To zbyteczne. Niech pani siada i kr�tko m�wi, o co chodzi.
A raczej: o kogo chodzi.
Pani Soerensen
siada przy biurku
M�j syn... Przychodz� prosi� w sprawie mojego syna...
zosta� aresztowany dziesi�� dni temu... nie wiem, z ja-
kiego powodu...
Willi
Wystarczy, �e my to wiemy, �askawa pani.
Pani Soerensen
Tak, ale czasem zdarzaj� si� pomy�ki, nieporozumie-
nia...
Willi
Pani w to wierzy? Bardzo �a�uj�, my w tych sprawach
jeste�my skrupulatni a� do pedanterii. To poniek�d
nasza cecha narodowa, (uwa�nie przygl�da si� Pani
Soerensen, po chwili) Taak. Pani si� nazywa?
Pani Soerensen
Soerensen, prosz� pana. Adela Soerensen. Ale to panu
mo�e nic nie m�wi. Ten ch�opiec jest moim synem-z pierw-
szego ma��e�stwa. On si� nazywa...
Willi
nie s�ucha, nagle �ywo zainteresowany naszyjnikiem, kt�ry
Pani Soerensen ma na szyi; w roztargnieniu
Kto taki? O kim pani m�wi?
Pani Soerensen
O nim w�a�nie, o moim synu...
Willi
ze �miechem
Prawda! Oczywi�cie! Pani daruje, przez chwil� zapa-
trzy�em si� w ten pi�kny drobiazg, kt�ry pani ma na szyi...
Ale prosz�, s�ucham pani�.
Pani Soerensen
z palcami pod szyj�
Podoba si� panu?
Willi
Ten naszyjnik? Wyj�tkowo pi�kny!
PaniSoerensen
Pan jest znawc�, m�wiono mi o tym...
Willi
Poniek�d. By�em przez dwa lata studentem historii sztuki.
Taak. Ale to nie ma znaczenia. No wi�c, jak si� nazywa
ten m�ody cz�owiek?
Pani Soerensen
Chrystian Fons, prosz� pana. M�j syn z pierwszego ma�-
�e�stwa.
Willi
drgn��
Aa! Chrystian F�ns!
Milczy b�bni�c palcami po stole.
Pani Soerensen
z niepokojem
Niech mi pan powie, czy to powa�na sprawa?
Willi
znowu wpatrzony w naszyjnik
My si� nie zajmujemy niepowa�nymi sprawami, �aska-
wa pani.
Pani Soerensen
zgn�biona
Tak, to prawda, (milczy w zak�opotaniu, obserwuje Wil-
lego, po chwili nie�mia�o, dotykaj�c naszyjnika) Je�li...
przepraszam, je�eli panu podoba si� ten drobiazg... to
mo�e...
Willi
Ach, pani jeszcze o tym. Owszem, bardzo mi si� po-
doba.
Pani Soerensen
W takim razie... mo�e pan zechce przyj�� go ode mnie...
na pami�tk� od matki Chrystiana Fonsa...
Willi
z nienaturalnym �miechem
Jak? Na pami�tk�? A to doskonale! (przeskakuj�c) No,
dobrze, F�ns, m�wi pani? Chrystian F�ns? Dwadzie�cia
lat, szczup�y, wysoki, z ciemnymi oczami, troch� ka-
szle...
W�a�nie! Zawsze
rozumie, �e to
(przeskakuj�c) Ale
Pani Soerensen
by� w�t�ego zdrowia, po ojcu... Pan
jeszcze powi�ksza m�j niepok�j...
co do tamtego, nie powinien pan �mia� si� ze mnie.
Willi
udaje
Nie rozumiem. O czym pani m�wi?
Pani Soerensen
u�miecha si� heroicznie
Ten naszyjnik jest ju� tak dawno w mojej rodzinie...
od trzech pokole�... najwy�szy czas, �eby zacz�� cieszy�
inne oczy...
Manipuluje przy karku.
Willi
Ale�, co pani?...
wstaje gwa�townie
Pani Soerensen
mi�kko
Ma pan na pewno kogo� bliskiego i drogiego... kobiet�...
matk� mo�e? (podaje zdj�ty naszyjnik) Prosz�, niech pan
to przyjmie!
Willi
Pani nie zdaje sobie sprawy, w jakiej mnie pani stawia
sytuacji, (po chwili) Bo w�a�nie my�l� o kim� bardzo
mi bliskim i drogim... ,
Pani Soerensen
cicho
Tak jak i ja, prosz� pana... tak jak i ja! Dlatego prosz�,
niech pan mi nie odmawia...
K�adzie naszyjnik na biurku.
Willi
Pani... pani naprawd�? Nie, nie! To niemo�liwe! Prosz�
to zabra� natychmiast!
Pani Soerensen
b�agalnie
Niech pan mi wierzy, ten przedmiot nie ma dzi� dla mnie
�adnego znaczenia. �adnego, przysi�gam panu! Niech pan
wierzy starej, nieszcz�liwej kobiecie!
Willi
Chyba �e... w takim razie... no tak, tylko to jedno. M�g�-
bym jedynie � kupi� to od pani. O, "tylko tak"
Pani Soerensen
u�miecha si� z wysi�kiem
Jak na sw�j wiek, jest pan rzeczywi�cie niezwyk�ym
pedantem...
Willi
Ju� pani m�wi�em, to jest nasza cecha narodowa.
A poza tym, daruje pani, lubi� tylko jasne sytuacje.
(bierze naszyjnik, ogl�da) No wi�c, ile pani ��da?
Pani Soerensen
Tyle, ile s� warte � przepraszam, �e to tak nazw� �
dziecinne skrupu�y m�odego cz�owieka. My�l�, �e najwy�ej
dziesi�� koron.
Willi
Dziesi�� koron? Zapomina pani, �e ja si� znam na tych
rzeczach, (wyjmu je portfel.) No wi�c, pomn�my to jeszcze
przez... (chwilka namys�u) przez pi��... prosz�, oto pi��-
dziesi�t koron.
Pani Soerensen
bior�c banknot
Nie b�dzie pan mia� nic przeciw temu, �e z�o�� te pie-
ni�dze w jednym z naszych zak�ad�w dla sierot...
Willi
Ale� zrobi pani z nimi, co pani zechce, (chowa portfel,
siada, bierze do r�ki naszyjnik) Tak, to nadzwyczajna oko-
liczno��! W�a�nie szuka�em czego� �adnego i niebanal-
nego...
Pani Soerensen
...dla bliskiej i drogiej osoby...
Willi
dziecinnie ucieszony
W�a�nie! (odk�ada naszyjnik) No wi�c, wracaj�c do rzeczy..
hm, chodzi o tego F�nsa?
Pani Soerensen
Tak, o niego. M�wiono mi, �e w�a�nie pan ma w r�ku
jego spraw�. Prosz� mi powiedzie�, ale tak zupe�nie szcze-
rze, czy to naprawd� co� powa�nego?
Willi
Ju� pani powiedzia�em. On sam przede wszystkim, za-
pewniam pani�, uwa�a� to, co robi�, za diabelnie powa�-
ne. Czu�by si� nawet dotkni�ty, gdyby kto� my�la�
o tym inaczej. My w ka�dym razie nie mamy powodu
tak my�le�... Nie wiem, jakie jest pani zdanie w tej
sprawie?
Pani Soerensen milczy.
Czy�by pani mia�a jakie� w�tpliwo�ci co do powagi te-
go, co robi� pani syn?
Pani Soerensen
z przymkni�tymi powiekami, bardzo cicho
Mam w�tpliwo�ci, czy dobrze zrobi�am przychodz�c tutaj
do pana... (po chwili rozpaczliwie) Ale� przecie�, m�j Bo-
�e, on na pewno nie zdawa� sobie sprawy z konsekwencji!
Od dziecka by� ch�opcem egzaltowanym, zawsze ba�am ,
si� o niego...
Willi
Pani s�dzi, �e to, co robi� ostatnio, by�o tylko nieroz-
s�dne, dziecinnie, naiwne?
Pani Soerensen
z udr�k�
Czy ja wiem? Czy ja wiem? (nie�mia�o) Pan powinien
lepiej go rozumie�, jest pan :� przepraszam, �e to m�-
wi� � tylko o par� lat starszy od niego...
Willi
Jestem Niemcem, zapomina pani.
Pani Soerensen
ze zgroz�
Czy to a� taka r�nica?
Willi
Syn pani dzia�a� na szkod� narodu niemieckiego, zechce
pani i o tym pami�ta�.
Pani Soerensen
spokojnie
Nar�d niemiecki nie mieszka tu, w Norwegii.
Willi
z wybuchem brutalnego �miechu
Nie mieszka, oczywi�cie, �e nie mieszka! A to dobre!
To nadzwyczajne! (ucinaj�c nagle �miech, twardo) Pani,
zdaje si�, zapomnia�a nawet, po co pani do mnie przy-
sz�a?
Pani Soerensen
Nie. Nie. O wszystkim jestem gotowa teraz zapomnie�
pr�cz tego jednego! (z trwog�) Niech pan mi powie, b�a-
gam pana, -czy m�j syn... czy jest jaka� mo�liwo�� urato-
wania go?
Willi
Z niezwyk�� uprzejmo�ci�
Pozwoli pani, �e przedtem ja zadam pewne pytanie. Pro-
sz� mi powiedzie�, czy, id�c tutaj, �wiadomie wzi�a pani
na siebie � ten naszyjnik?
Pani Soerensen
bez namys�u
�wiadomie. Bo, widzi pan, przywyk�am go zak�ada� tyl-
ko w chwilach wyj�tkowych, kiedy mia�am zrobi� co�
szczeg�lnie wa�nego i trudnego, (z u�miechem) Jako ta-
lizman przynosz�cy szcz�cie, (po chwili) Dlaczego pan
o to pyta?
Willi
Dlatego, �e lubi� jasne sytuacje, ju� pani to raz m�-
wi�em. (bawi�c si� naszyjnikiem) No wi�c, tak samo je�li
chodzi o tamt� spraw�, o spraw� pani syna � czas, �eby
i to wyja�ni�...
Pani Soerensen
Z l�kiem
S�ucham. pana.
Willi
�wci�� bawi si� naszyjnikiem
Ot� syn pani, chocia� tak m�ody, okaza� si� nie lada
zuchem. Niech pani sobie wyobrazi, �e dzisiaj rano wy-
mkn�� si� nam z r�k!
Pani Soerensen
oszo�omiona, wstaje bezwiednie, z trudem opanowuje fale
rado�ci
Jak to? Co pan chce przez to powiedzie�?
Wili
Tylko to, co pani us�ysza�a. Chrystian F�ns wymkn�� si�
nam z r�k.
Pani Soerensen
jakby s�abn�c pod wra�eniem, osuwa si� na krzes�o, stlumio-
nym g�osem
Przepraszam, w pierwszej chwili nie mog�am tego zro-
zumie�... powiedzia� pan to tak spokojnie, bez gnie-
wu... cho� to, by� mo�e, bardzo niemi�e dla pa-
n�w...
Willi
O, niech�e pani nie s�dzi, �e syn jej przedstawia a� takie
niebezpiecze�stwo dla Rzeszy Niemieckiej, �eby�my mieli
z jego powodu nie sypia� po nocach.
Pani Soerensen
Na pewno, na pewno nie, prosz� pana. (wstaj�c) W ka�-
dym razie, serdecznie panu dzi�kuj�.
Willi
Mnie? Za co?
Pani Soerensen
Za to, co us�ysza�am od pana. M�g� pan przecie� wcale mi
tego nie powiedzie�...
Willi
wstaj�c
Mog�em. Ale powtarzam pani jeszcze raz: lubi� jasne sy-
tuacje. Tak. Nie ma za co dzi�kowa�.
Pani Soerensen
zmieszana
Ja wiem, mo�e to nietakt z mojej strony, �e panu za to dzi�kuj�, ale... m�wi� po prostu to, co odczuwam w tej
chwili. I je�li wdzi�czno�� starej, obcej kobiety mo�e
mie� dla pana jakie� znaczenie, niech pan b�dzie prze-
konany, �e takie uczucia zdarzaj� si� jeszcze na tym
okrutnym �wiecie. Pozwoli mi pan ju� odej��?
Willi
My�l�, �e wyczerpali�my spraw�. �egnam pani�.
Pani Soerensen
lekki uk�on g�ow�, idzie ku wyj�ciu, przy drzwiach odwraca si�
�ycz�, �eby ten drobiazg, le��cy na pa�skim biurku, przy-
ni�s� szcz�cie bliskiej panu osobie, kt�rej pan zechce go
ofiarowa�.
Wychodzi.
Willi
sam, bierze naszyjnik, ogl�da go z zaciekawieniem: po chwili,
id�c w stron� kotary
Marika!
Marika
wchodzi
Mo�esz si� nie chwali�. S�ysza�am wszystko. Poka�, czy
naprawd� takie �adne?
Willi
�podaje Jej naszyjnik
Nadzwyczajne. Stara, wenecka, zdaje si�, robota.
Marika
ogl�da
Nie znam si�, czy wenecka, czy jaka, ale za�o�� si�, �e
to warte co najmniej dziesi�� razy wi�cej, ni� jej da-
�e�!
Willi
Grubo wi�cej!! Ale pomy�l, co za szcz�liwa okazja! Moja
matka b�dzie zachwycona.
Marika
Nie zapominaj tylko, �e to ja... mnie zawdzi�czasz t�
okazj�. Swoj� drog�, to bardzo porz�dna kobieta ta pani
Soerensen. My�l�, �e b�dzie mi odt�d taniej liczy� za
sukienki...
Willi
Nie jestem tego pewny...
Marika
Dlaczego? Dzi�ki mojej protekcji przyj��e� j�...
Willi
Poniek�d
Marika
I b�d� co b�d� wysz�a st�d uszcz�liwiona. A swoj� drog�
to zabawne, �e temu ch�opcu akurat dzisiaj uda�o si�
zwia�!
Willi
Przykro mi, ale musz� ci� rozczarowa�.
Marika
Jak to? S�ysza�am przecie�. Nie ok�ama�e� jej chyba?
Willi
C� znowu! Chrystian Fons naprawd� wymkn�� si� nam
z r�k. To znaczy � umar� dzi� rano w swojej celi. Tro-
ch� za mocno przes�uchiwano go ubieg�ej nocy. Taak.
Za kilka dni zawiadomi si� rodzin�.
Marika patrzy na niego w os�upieniu, bezwiednie wyci�ga
r�k� z naszyjnikiem, wciska go w d�o� Willego.
Willi chowa naszyjnik do kieszeni, patrzy na zegarek.
No, ale teraz do roboty. Za cztery godziny mam po-
ci�g.
Idzie do biurka.
Marika patrzy za nim z r�k� wci�� wyci�gni�t� w powie-
trzu, nagle wybucha cichym, podobnym do �kania, potem
coraz g�o�niejszym histerycznym �miechem.
KURTYNA
Niemcy
ODS�ONA TRZECIA
W okupowanej Francji. Wn�trze ober�y w miasteczku na
p�nocy. Oszklone drzwi i witryna na ulic�. Fanchette
stoi za bufetem, twarz oparta na d�oniach, oczy wpatrzone
nieruchomo w przestrze�. Tourterelle siedzi przy stoliku
w k�cie.
Tourterelle
Ci swoje i tamci swoje. A kto p�aci rachunek? Spo-
kojni ludzie. O, tacy jak Piotr, jak aptekarz Grappin,
jak stary Mortier... (ze z�o�ci�) Nie zgadzam si� z tym,
Fanchetfe, rozumiesz? Nie zgadzam si�! Francuzi nie
s� ju� dzisiaj zbyt silnym narodem, na szcz�cie mieli
do�� d�ug� histori�, �eby dorobi� si� rozumu. Niekt�-
rym jednak wci�� jeszcze si� zdaje, �e byle rozpalona
g�owa tyle znaczy, co batalion piechoty... (bije pi�ci�
w st�, krzyczy! Nieprawda, Fanchette! M�wi� ci, �e to
nieprawda! (po chwili, innym g�osem) A zreszt� s�o�ce jest
dla wszystkich.
Fanchette
nieporuszona, szeptem
S�o�ce... dla wszystkich...
Tourterelle
Niemcy to niebezpieczni wariaci. Wcze�niej czy p�niej
rozbij� sobie g�ow� i wtedy sami uznaj�, rozumiesz, sami
uznaj�, �e s�o�ce �wieci dla wszystkich. Nie trzeba im
w tym pomaga�, niech ka�dy sam si� dorabia swojego
rozumu. A kto im pomaga najwi�cej? W�a�nie ci, kt�rym
si� zdaje, �e z nimi walcz�! O!
Fanchette
ostro
Wujku Tourterelle! Co ty wygadujesz?
Tourterelle
A tak, moje dziecko! A tak! Oni �ywi� niemieck�
w�ciek�o�� swoimi szalonymi wybrykami, nie pozwalaj�
zwiotcze� niemieckim musku�om. Oni ratuj� tego diab�a
z w�sikami przed skleroz�, przed ot�uszczeniem serca,
przed niestrawno�ci� z przejedzenia. Oni � ci szale�cy
z Resistance!
Fanchette
Wujku Tourterelle! Zabraniam ci m�wi� w ten spos�b!
Tourterelle
ironicznie
Zw�aszcza dzisiaj, co? (wskazuje r�k� na ulic�) Spyta�aby�
tych tam siedmiu, powiedzieliby od razu, czy stary Tour-
terelle ma racj�, czy nie ma racji!
Fanchette
prostuj�c si�, z si��
Ani dzi�, ani jutro, wujku Tourterelle! A tamtych.,.
(ciszej) tamtych zostaw w spokoju.
Tourterelle
wstaje, podchodzi do Fanchette, patrz� sobie w oczy, po
chwili
Nie chce si� wierzy�, Fanchette, �e jeste� dziewczyn�
i masz zaledwie dwadzie�cia sze�� lat...
Fanchette
Nie chce si� wierzy�, �e by�e� kiedy� moim nauczycielem,
wujku Tourterelle!
Na ulicy ukazuj� si� RuthSonnenbruch w stroju
�samochodowym" i Oficer w mundurze majora Wehrmach-
tu, elegancki, wiek ponad czterdzie�ci. Zatrzymuj� si� przed
drzwiami, chwila namys�u, wchodz�.
Tourterelle wycofuje si� do swego stolika w k�cie.
Resistance - francuski ruch Oporu w czasie II wojny �wiatowej
Oficer
uprzejmy, salutuj�c
Dzie� dobry! Chcieliby�my napi� si� czego�, mademoiselle .
Fanchette
Jest tylko piwo.
Oficer
Koniak mo�e?
Fanchette
Nie, tylko piwo.
Ruth
wzrusza "ramionami
C� robi�, niech b�dzie piwo. (idzie do jednego ze stolik�w.
siada. Oficer naprzeciw niej) Przyznam si� panu, majo-
rze, �e mam w walizce butelk� Henessy, ale przyrzek�am
sobie dowie�� j� nietkni�t� do Getyngi. M�j papa ma�o
pija, ale od czasu do czasu nie gardzi kieliszkiem ko-
niaku.
Oficer
Bardzo s�usznie. Nawet wielcy ludzie, tacy jak profesor
Sonnenbruch, nie powinni gardzi� ma�ymi przyjemno-
�ciami.
Ruth
Czy tylko na pewno, majorze, nie b�dziemy musieli cze-
ka� tu d�u�ej jak p� godziny?
Oficer
pewno. Defekt jest nieznaczny i w�a�ciwie mogli-
by�my jecha� z nim spokojnie, ale m�j szofer... (do Fan-
chette podaj�cej pucharki z piwem) Merci, mademoiselle.
Mademoiselle (fr.) � panienko.
Merci , mademoiselle (fr.) � dzi�kuj� panienko.
Czy w tym waszym miasteczku zawsze tak pusto i cicho
na ulicach?
Fanchette
nie patrz�c
Zawsze, kiedy si� dzieje co� z�ego.
Wraca za bufet, nieruchomieje tam.
Ruth
�patrzy za ni�, potem na Tourterellea, po chwili zni�o-
nym g�osem
Nieprzyjemnie tu jako�... i ta dziewczyna, zdaje si�, nie
za bardzo uprzejma. Nie lubi� takich spojrze�...
Oficer
Pani chyba nie spotyka si� z nimi zbyt cz�sto. Kto, tak
jak pani, tylko fruwa po Europie, po naszej Euro-
pie, ten w�a�ciwie nie zauwa�a nawet ludzkich spojrze�
Zreszt�, nie wsz�dzie patrz� na nas jednakowymi oczyma.
Ruth
To prawda, W zesz�ym roku by�am dwa razy w Warsza-
wie. Przyznam si� panu, majorze, �e tam najbardziej nie
lubi�am chodzi� po ulicach.
Oficer
Szkoda, �e pani nie by�a jeszcze gdzie� dalej na wscho-
dzie.
Ruth
Uprzejmie dzi�kuj�, nie, nie! Stanowczo lepiej si� czuj�
w Kopenhadze, Brukseli, Pary�u... Chocia� i tam zdarza
si�" czasem w lokalach czy na ulicy chwyta� spojrzenia
bardzo nieprzyjemne...
Oficer
Oczywi�cie tylko wtedy, gdy pani bywa w towarzystwie
umundurowanym, o, takim, na przyk�ad, jak moje.
Ruth
W�a�ciwie, co mnie to wszystko obchodzi? Nie robi� ni-
komu nic z�ego.
Oficer
Wr�cz przeciwnie! Rozsiewa pani samo pi�kno, sam� ra-
do��! I chyba nie mo�e pani skar�y� si� na nas, na pu-
bliczno�� swoich koncert�w, kt�rymi pani darzy ca�� nie-
mieck� Europ�?
Ruth
Nigdy si� na nic nie skar��. Przywyk�am w �yciu robi�
tylko to, co mi si� podoba, i niech pan sobie wyobrazi,
prawie nigdy nie napotykam na op�r. (przez chwile w mil-
czeniu obserwuje Fanchette) Zaciekawia mnie ta dziew-
czyna. Jest bardzo �adna, nie uwa�a pan, a w ka�dym
razie interesuj�ca... (jeszcze ciszej) Dobrze by�oby wiedzie�,
czy ona albo ten drugi tam rozumiej� po niemiecku.
Oficer
Zaraz si� przekonamy, (g�o�no, w g��b izby)Czy w tym mia-
steczku jest co� ciekawego do obejrzenia? Mamy w prze-
je�dzie p� godziny czasu...
Fanchette nie drgnela.
Tourterelle
po chwili
Rozumiem troch� po niemiecku, ale m�wi�, daruje pan,
nie umiem. Nie, nie ma tu nic ciekawego, nic do obej-
rzenia.
Fanchette
jakby zbudzona nagle, ostro
Wujku Tourterelle! Dlaczego nie m�wisz prawdy temu
panu?
Tourterelle
Nie wtr�caj si�, Fanchette.
Oficer
rozbawiony
Chwileczk�. A wi�c jednak macie tu co� takiego?
Tourterelle
Niech pan nie s�ucha tej ma�ej. Jak powiedzia�em, nie
ma w tym miasteczku nic, co by by�o godne uwagi tu-
ryst�w.
Ruth
A mo�e co� jednak jest, tylko pan po prostu o tym nie wie?
Tourterelle
Bardzo pani� przepraszam, mieszkam tu czterdzie�ci lat.
Nie, nie ma nic ciekawego.
Oficer
p�g�osem
Zabawni ludzie. Maj� jakie� swoje dziwaczne tajemnice,
jak zwykle mieszka�cy ma�ych miasteczek...
Ruth
A jednak ta dziewczyna wie, co m�wi. I zdaje mi si�, �e
nie jest wobec nas dobrze usposobiona. Czuj� to, majorze.
Oficer
Pani czuje, Ruth, a ja to wiem na pewno.
Ruth
Czuj�, �e o nas my�li, cho� wcale na nas nie patrzy. To
troch� denerwuj�ce, nie uwa�a pan?
Oficer
My, Niemcy, musimy mie� mocne nerwy. Nawet, takie
urocze motyle jak pani, kt�re nie robi� nikomu nic z�ego,
nawet one! B�d� co b�d�, jest pani Niemk�.
Ruth
Ale� to nie ma znaczenia. Jestem artystk�, majorze. Jak
pan si� uprzejmie wyrazi�, daj� ludziom samo pi�kno,
sam� rado��. Chc� w zamian za to, �eby mnie otacza�y
mi�e, u�miechni�te twarze, dobre i �yczliwe spojrzenia.
Oficer
Za du�o pani wymaga. W Europie, niestety, nie kochaj�
nas...
Ruth
Je�li to jest prawda, to dziwi� si�, �e m�wi pan o tym
tak spokojnie.
Oficer
Przyzwyczai�em si� do tego.
Ruth
kieruje wzrok na Fanchette, obserwuje j�, po chwili
st�umionym g�osem
Pan my�li, �e naprawd� nie kochaj� nas?
Oficer
Je�li pani chce, zapytamy o to t� dziewczyn�.
Ruth
C� za pomys�y, majorze" (cicho) Niech pan raczej ka�e
sobie poda� drugie piwo.. Chcia�abym jeszcze raz przyj-
rze� si� z bliska tej ma�ej.
Oficer
Chyba tylko dlatego, bo samo piwo jest wyj�tkowo pod�e.
(ku Fanchette) Mademoiselle, prosz� mnie uszcz�liwi�
jeszcze jednym piwem.
Fanchette w milczeniu podchodzi, zabiera pucharek, wraca
za bufet, nape�nia.
Ruth obserwuje j� przez ca�y czas.
Oficer
nieco ironicznie u�miechni�ty, przygl�da si� Ruth, dopiero
gdy Fanchette stawia przed nim piwo, przenosi wzrok
na ni�
Merci, mademoiselle. Czy pani naprawd� jest Francuzk�?
Fanchette
We Francji mieszkaj� Francuzi, monsieur�.
Oficer
Dlatego pytam, bo jak na Francuzk� jest pani zbyt ma�o-
m�wna...
Ruth
Jak na Francuzk� ma pani r�wnie� zbyt zimne, zbyt p�-
nocne oczy.
Fanchette
By� mo�e. Francuzi musz� by� teraz zimni i ma�om�wni
Nie s� u siebie � sami!
Odchodzi za bufet.
Tourterelle
zaniepokojony, wtr�ca si�, ze sztucznym u�miechem
Francuzi teraz zm�drzeli, prosz� pa�stwa. Ich tradycyjna
gadatliwo�� nie przynios�a nic dobrego. Zreszt�... s�o�ce
jest dla wszystkich!
Oficer
rozbawiony
S�o�ce dla wszystkich? Jak pan to rozumie?
Fanchette
ostro, niemal krzycz�c
Przesta�! Przesta�, wujku Tourterelle.
Odwraca si� ty�em, d�onie przyci�ni�te do skroni.
Monsieur (fr.) prosz� pana.
Tourterelle
wstaje, podchodzi do Oficera, pochyla si� nad nim, m�wi
p�g�osem
Niech pa�stwo wybacz�, ta dziewczyna jest dzi� bardzo
rozdra�niona. Jej ojca spotka�o straszne nieszcz�cie.
Oficer
Ach, tak. Bardzo nam przykro. Dzi�kuj� panu, �e pan
nam zwr�ci� uwag�.
Tourterelle wraca na swoje miejsce.
Pauza. R u t h i Oficer patrz� na siebie w milczeniu.
Ruth
po chwili
Okazuje si�, �e to jest po prostu zmartwienie rodzinne.
Ojciec. Na pewno bardzo go kocha... (po chwili) A ja jutro
zobacz� mojego ojca. Szkoda, �e pan go nie zna. Bardzo
mi�y stary pan. Tylko ma w sobie co� onie�mielaj�cego.
(�mieje si�) Nieraz w my�lach nazywam go �olimpijczy-
kiem"...
Oficer
To jest wielkie nazwisko � Sonnenbruch.
Ruth
Nie, to co� wi�cej ni� nazwisko, (milknie, zamy�la si�, po
chwili, spojrzawszy naFanchette) A wie pan, od razu
co� mnie dziwnie zainteresowa�o w tej dziewczynie...
Oficer
Zaniepokoi�o, chce pani powiedzie�?
Ruth
Czy ja wiem? Ludzie cierpi�cy wytwarzaj� doko�a siebie
co� magnetycznego. Wyczuwam to � i to mnie dra�ni,
ale zarazem szalenie przyci�ga. M�j papa uzna�by to za
perwersj� .
Perwersja - przewrotno��.
Oficer
Jest pani troch� zepsuta powodzeniem, Ruth. Wszyscy
przechodzili�my to samo i mamy dzi� w sobie co� z tej,
jak pani powiada, �perwersji" � my, Niemcy. Prawie
wszyscy, (spojrzawszy na zegarek) C�, zap�acimy chyba
i p�jdziemy rzuci� okiem na to dziwne miasteczko, w kt�-
rym nie ma rzekomo nic do obejrzenia.
Wyjmuje pugilares, rzuca na st� kilka frank�w.
Na ulicy s�ycha� nagle zbli�aj�ce si� kroki, g�osy, krzyki, po
chwili wida� kilka szybko przechodz�cych postaci cywilnych,
m�czyzn i kobiet, za nimi dwaj �o�nierze niemieccy w he�-
mach, z karabinami w r�kach, wrzeszcz�c poganiaj� cywil�w
przed sob�. Na chodniku przed drzwiami staje nagle Gefre�-
ter z pistoletem automatycznym w r�kach, gwa�townie
otwiera drzwi, wpada z wrzaskiem.
Gefreiter
Alle raus! Wychodzi�! Wszyscy natychmiast wychodzi�!
(dostrzega Oficera, staje na baczno��) Verzeihung, Herr
Major! Nie zauwa�y�em od razu. Mam polecenie spro-
wadzi� mieszka�c�w miasteczka na rynek.
Oficer
sucho
Nie interesuje mnie.
Ruth
o�ywiona
A mnie interesuje. Gefreiter, niech pan pozwoli tu bli�ej.
Gefreiter podchodzi.
O co tam chodzi?
Gefreiter
B�d� wieszani zak�adnicy. Siedmiu. Trzy dni temu w po-
bli�u miasteczka partyzanci wykoleili poci�g z transportem wojskowym.
Ludno�� ma by� obecna przy egzekucji.
Pozwoli mi pan odej��, panie majorze?
Gefreiter (niem.) � starszy szeregowiec.
Alle raus' (niem.) � wszyscy precz!
a Verzeihung. Herr Ma.ior (niem.) - przepraszam panie majorze.
Oficer
zniecierpliwiony
R�bcie swoje!
Ty�em do izby. wpatruje si� w Ruth nieco ironicznie.
Fanchette za bufetem, oparta o �cian�, nieruchoma, z za-
mkni�tymi oczyma,
Tourterelle stoi niezdecydowany, patrzy na ni� z niepo-
kojem.
Gefreiter
do nich, ostro, cho� nieco skr�powany obecno�ci� niemieckich go�ci
Wychodzi�! Prosz� natychmiast wychodzi�!
Fanchette
z zamkni�tymi oczyma, dobitnie i na poz�r spokojnie
Nie! Nie! Nie! Nie!
Gefreiter
Prosz� si� nie opiera�! (idzie za bufet) Prosz� natychmiast
wychodzi�!
Fanchette
Nie! Nie!
Tourterelle
za plecami Oficera, do niego i do Ruth
Tam jest jej ojciec, w�r�d tych siedmiu... straszne nie-
szcz�cie, prosz� pa�stwa...
Oficer patrzy na niego, rozk�ada r�ce.
Ruth
wstaje nagle, pewnym krokiem idzie w g��b
Chwileczk�, Gefreiter. Ja tam p�jd� zamiast tej dziew-
czyny.
Oficer
wstaje zirytowany
Oszala�a pani, Ruth?
Ruth
stanowczo
Chc� to zobaczy�, majorze. Musz� to zobaczy�. P�jdzie
pan ze mn�?
Oficer
Ale� to jest bez sensu, Ruth!
Ruth
Wobec tego id� sama. Niech pan tylko powie Gefreitero-
wi, �eby ju� sobie st�d poszed�.
Gefreiter
skonsternowany *
Je�li pan major rozka�e...
Oficer gestem daje mu znak, �eby zostawi� Fanchette
w spokoju.
Gefreiter
wypr�a si�, salutuje, odwraca si� do Tourterelle'a
" Los! Los! Niech pan wychodzi!"
Tourterelle wychodzi, za nim Gefreiter.
Fanchette wci�� nieruchoma, z zamkni�tymi oczami.
Ruth podchodzi do niej, wpatruje si� w jej twarz -ze sku-
pion� uwag�. Fanchette otwiera oczy, patrz� na siebie.
Fanchette
z wielkim zdziwieniem
Po co pani tam idzie? Dlaczego?
Ruth
z pozornym spokojem
Tego nie umiem pani powiedzie�. A zreszt�, w�tpi�, czy
pani by mnie zrozumia�a.
Skonsternowany � zak�opotany, zbity z tropu.
<Los! cniena.) � precz!
Fanchette
Pani jest z��, okrutn� kobiet�.
Ruth
Dlaczego? Nie zrobi�am i nie robi� nikomu nic z�ego.
Fanchette
z udr�k�
Prosz�, niech pani mnie zostawi...
Oficer
Ruth! To naprawd� nie ma sensu d�u�ej!
Ruth
rozdra�niona
Wszystko jest bez sensu. Wszystko! A pan jest nudny,
majorze, (do Fanchette) Do widzenia, mademoiselle.
(odwraca si� od niej) Idziemy, je�li pan chce mi towa-
rzyszy�.
Wychodz�.
Fanchette, przez chwile nieruchoma, patrzy za nimi, po
czym powoli, jakby automatycznie, idzie ku drzwiom, staje
przed nimi, obu r�kami i g�ow� opiera si� o szyb�, osuwa si�
na ziemi�.
KURTYNA
AKT DRUGI
Hallu; willi podmiejskiej profesora Sonnenbrucha
w Getyndze. W g��bi po lewej strome drewniane schody do
pokoi na pi�trze. Obok nich, po prawej stronie, szerokie
szklane drzwi otwarte na taras, z widokiem na ogr�d. W le-
wej bocznej �cianie drzwi do sieni i g��wnego wyj�cia na
ulic�, obok nich telefon na stoliku. W prawej �cianie drzwi
do jadalni i dalszych cz�ci mieszkania. W zak�tku utworzo-
nym przez wygi�cie schod�w maly okr�g�y stolik i lekkie
fotele typu werandowego. Wzd�u� �cian p�ki z ceramik�
ludow�. Przy prawej �cianie, pierwszoplanowe, kominek z za-
palonym kinkietem elektrycznym.
Godzina sz�sta wieczorem, w ogrodzie zaczyna zmierzcha�.
W g��bi, tu� przed otwartymi drzwiami tarasu, Liesel,
w ciemnej sukni, wci�ni�ta w g��boki fotel, wpatrzona w ogr�d,
tylko nieznacznie widoczna od strony widowni; robi wra�e-
nie, jak by nie istnia�a dla otoczenia ani otoczenie dla niej.
Na pierwszym planie, obok kominka Berta (od kilku lat
unieruchomiona chorob� n�g) siedzi w fotelu na k�kach,
ubrana w staromodn� nieco sukni� wieczorow�, przegl�da
gazet�, ale wida�, �e czeka na co� czy na kogo�.
Na stoliku zastawa do kawy, butelka koniaku, kieliszki i ta-
lerz z jab�kami. Z drzwi jadalni wchodzi Ruth, w domowej
sukience, z imbryczkiem w r�ce, idzie do stolika, nalewa
kaw� do fili�anki. Tu� za ni� wchodzi Sonnenbruch,
w ciemnym ubraniu, w okularach.
Sonnenbruch
Du�o, du�o kawy, Ruthl
Ruth
Tylko jedn� fili�ank�, papo. Musisz oszcz�dza� si� na
wiecz�r. Tak. I jeden kieliszek koniaku.
Chce nala�.
Sonnenbruch
wstrzymuj�c, ogl�da butelk�
Henessy? A to sk�d si� tu wzi�o?
Ruth
M�j upominek dla ciebie. Przywioz�am z Francji.
Sonnenbruch
Przywioz�a� z Francji? (z uprzejm� stanowczo�ci�) Bardzo
ci dzi�kuj�, �e pami�ta�a� o mnie, ale... zabierz to sobie
z powrotem.
Ruth
Dlaczego? Zawsze lubi�e� troch� koniaku do kawy.
Sonnenbruch
Zawsze lubi�em, ale dzi� nie chc�. Zapami�taj to sobie.
Ruth. Dzi� nie chc� niczego stamt�d.
Ruth
Ale� to dziwactwo, ojcze. Nie rozumiem ci�.
Berta opuszcza gazet�, obserwuje ich.
Sonnenbruch
Przykro mi, �e nie rozumiesz. W ka�dym razie zabierz
to, a w zamian, je�li ju� jeste� tak dobra, przynie� mi
orzechowego likieru z kredensu. No, id� ju�, id� z tym,
moje dziecko.
Ruth wzrusza ramionami, patrzy na Bert�, wychodzi z butelk�.
Berta
M�g�by� mie� wi�cej delikatno�ci, Walterze. Post�pujesz
czasem jak cz�owiek bez serca. Biedna Ruth, widzia�e�
chyba, jak� mia�a nieszcz�liw� min�.
Sonnenbruch
nieg�o�no, z t�umion� irytacj�
Wiesz dobrze, Berto, �e nie chc� mie� z tym wszystkim
nic wsp�lnego. Ani z tym, co oni tam robi�, ani z tym,
co oni tu stamt�d przywo��. Nic wsp�lnego, rozumiesz, Berto?
Berta
Przesta�. To, co m�wisz, jest obrzydliwe. Jeste�, naj-
ogl�dniej m�wi�c, dziwakiem i pedantem.
Sonnenbruch
Jestem uczciwym Niemcem, Berto. By� mo�e, Rutb nie
zdaje sobie sprawy z tych rzeczy, mia�a zapewne naj-
lepsz� intencj�, ale w ka�dym razie zrobi�a mi wielk� przykro��.
Berta
Dla ciebie przykre jest wszystko to, czym �yje dzi� ka�dy
prawdziwy Niemiec. Wszystko, w co wierzymy i co ko-
chamy. Nie, lepiej nie m�wmy o tym. Pij swoj� kaw�,
Walterze, na pewno ju� dobrze przestyg�a.
Ruth wraca z butelk� likieru, w milczeniu nape�nia kie-
liszek. Berta po chwili, spoza gazety
Pomy�le�, �e obchodzisz dzi� trzydziestolecie swojej pracy,
kt�ra zdoby�a ci uznanie i szacunek ca�ych Niemiec! M�j
Bo�e, gdyby ludzie znali twoje my�li!
Sonnenbruch
Mam je wy��cznie dla siebie, Berto.
Berta
To ca�e szcz�cie. By�oby jeszcze lepiej, gdyby� nie zwie-
rza� ich nawet nam, najbli�szym.
Sonnenbruch
Robi� to bardzo rzadko � i nigdy z wewn�trznej po-
trzeby. Przyzwyczai�em si� wystarcza�- sam sobie. Sta�
mnie na to.
Ruth
Nie podobasz mi si�, papo. (ca�uje go) Jeste� jeszcze wci��
czaruj�cy, ale � coraz mniej zadowolony ze �wiata.
Sonnenbruch
C�, moje dziecko, �wiat jest coraz mniej czaruj�cy.
(z naciskiem) Powinna� o tym wiedzie� lepiej ni� ja. Prze-
cie�, poza koniakiem, widujesz jeszcze to i owo we
Francji czy gdzie indziej.
Ruth
Tylko to, co chc� widzie�, ojcze. Reszta niewiele mnie
obchodzi, (po chwili, jakby pokonywaj�c co� w sobie) Ach,
ty nie wiesz, jak teraz mo�na �y� mocno! Jak mocno!
Sonnenbruch
wpatruje si� w ni� d�ugo
Jeste�cie jak owady, pi�kne, okrutne owady.
Ruth
�mieje si� nerwowo
Nie m�w do mnie w liczbie mnogiej, papo. �yj� i chc�
�y� wy��cznie na w�asny rachunek.
Liesel nagle wsta�a z fotela, podchodzi na �rodek, patrzy na Ruth.
Ruth spostrzega j�, d�ugo patrz� sobie w oczy.
Liesel po chwili odwraca si�, idzie powoli ku drzwiom jadalni.
Ruth szybko za ni�, chwyta j� za r�k�.
Liesell Przepraszam ci�! Zapomnia�am, �e tu jeste�.
Liesel
Zapominasz nie tylko o tym.
Odwraca si�, wychodzi.
Chwila milczenia.
Sonnenbruch
po chwili
Biedna Liesel! Zdaje mi si�, �e za ma�o ��czymy si� z ni�
w jej okropnym stanie.
Ruth odchodzi w g��b, staje w drzwiach tarasu, patrzy w ogr�d.
Berta
C� my? Sama musi znale�� w sobie si�y. Tysi�ce nie-
mieckich kobiet prze�ywaj� dzi� to samo. (po chwili) Mnie
tak�e nie by�o �atwo pogodzi� si� ze �mierci� Eryka,
chocia� pad� na polu chwa�y...
Sonnenbruch
Liesel straci�a nie tylko Eryka; dzieci, dom � wszystko!
Nie wiem, czy zauwa�y�a� kiedy, jak wygl�daj� jej oczy?
S� szalone od nienawi�ci.
Berta
To dobrze. Powinna nienawidzi�.
Sonnenbruch
Kogo, jak ci si� zdaje?
Berta
Naszych wrog�w, oczywi�cie. Tych, kt�rzy zabili jej m�a
pod Stalingradem, i tamtych, kt�rzy rzucili bomby na jej
dom i dzieci.
Sonnenbruch
wstaje gwa�townie, zirytowany, rozgl�da si�
Tak. No c�? (patrzy na zegarek) Mamy jeszcze p� godzi-
ny czasu. Ruth, czy nie przesz�aby� si� ze mn� do ogrodu?
Antoni
wchodzi z drzwi g��wnych, z sieni
Panie profesorze, chcia�em przypomnie�, �e od godziny
siedzi u mnie ten Hoppe. Pan profesor obieca� przyj�� go
na chwil�.
Sonnenbruch
Prawda! Jeszcze ten Hoppe. Dobrze, niech Antoni go poprosi.
Antoni wychodzi.
Ruth
Kto to jest � Hoppe?
Sonnenbruch
M�j d�ugoletni wo�ny zak�adowy. Teraz, niestety, s�u�y
innym sprawom. Prowadzi mocne �ycie, gdzie� na
wschodzie...
Ruth wzrusza ramionami, chce odej��.
Berta
trzeba by Ruth, moja
droga, ju� zaciemni� i zrobi� �wiat�o.
Ruth �ci�ga grub�, ciemn� kotar� w drzwiach tarasu, zapala
g��wne �wiat�o, po czym odchodzi schodami na g�r�.
Hoppe
wchodzi prowadz�c za r�k� trzynastoletniego ch�opca
Ja tylko na par� minut... przyszed�em odwiedzi� Anto-
niego, pogadali�my sobie godzink�... ale je�li pan profesor
pozwoli�... m�j Bo�e! to prawdziwe szcz�cie zn�w wi-
dzie� pana profesora w dobrym zdrowiu... Heinil uk�o�
si� �adnie! (w stron� Berty) Dobry wiecz�r �askawej pani.
Sonnenbruch
Bardzo si� ciesz�, m�j kochany Hoppe, �e uda�o si� zdo-
by� dla pana kilka dni urlopu, specjalnie prosi�em o to
pana rektora. A pa�ski synek, widz�, z roku na rok
coraz bardziej do pana podobny. To dobrze, porz�dni lu-
dzie powinni mie� i dzieci podobne do siebie.
Hoppe
Robi si�, co mo�na, panie profesorze. Prawd� m�wi�c,
chcia�em tylko u�cisn�� pa�sk� r�k�. Rozumie si�, �e b�-
d� na uroczysto�ci w uniwersytecie, ale na pewno gdzie�
w ostatnim rz�dzie. Takim jak ja trudno tam b�dzie do-
st�pi� do pana.
Sonnenbruch
No co, poznajesz go chyba, Berto? Cho� zdaje mi si�, �e
w tym mundurze wygl�da pan daleko gorzej... Co to
w�a�ciwie jest, panie Hoppe: piechota, intendentura?
Hoppe
�andarmeria, panie profesorze.
Sonnenbruch
A! �andarmeria... (przenikliwie przygl�da si� Hoppemu,
po chwili) Dlaczego pan si� nie przebra� przychodz�c tutaj?
Hoppe
Przepisy, panie profesorze...
Sonnenbruch
Przepisy? (kiwa g�ow�, po chwili) Mniejsza z tym zreszt�.
Niech�e pan usi�dzie. My�l�, �e nie pogardzi pan kie-
liszkiem orzechowego likieru?
Nalewa.
Berta
Mo�na zapyta�, panie Hoppe, z kt�rej strony Europy
pan przybywa?
Hoppe
To nie jest �adna tajemnica. Ze wschodu, prosz� pani,
z Guberni Generalnej.
Sonnenbruch
I c� wy tam robicie, m�j Hoppe, w tej Guberni?
Hoppe
S�u�b� si� robi, panie profesorze, nic ciekawego. Nie warto
o tym m�wi�.
Sonnenbruch
Porz�dny cz�owiek zawsze ma co� do powiedzenia o tym,
co robi.
Berta
To ca�kiem proste, Walterze: pracuj� dla zwyci�stwa na-
szego narodu.
Hoppe
skwapliwie
Tak! W�a�nie tak!
Sonnenbruch
z naciskiem
Ale ja chcia�bym wiedzie�, co pan tam robi naprawd�,
panie Hoppe � pan osobi�cie?
Hoppe
po chwili, ciszej, pod przenikliwym wzrokiem Sonnenbrucha.
Je�eli pan profesor chce wiedzie� prawd�, to powiem,
�e porz�dni ludzie nie maj� tam czego szuka�... (coraz
bardziej zmieszany) Porz�dni ludzie powinni siedzie� w do-
mu, przy �onie, przy dzieciach...
Berta
Mnie si� zdaje, Walterze, �e twoje pytania s� troch� nie-
w�a�ciwe. �ona i dzieci, panie Hoppe, nie �yj� na ksi�-
�ycu, ich los, ich przysz�o�� zwi�zane s� z losami i przy-
sz�o�ci� Niemiec.
Hoppe
stropiony
To prawda, �askawa pani, to si� rozumie...
Sonnenbruch
W ka�dym razie, m�j drogi Hoppe, spodziewam si�, �e
pa�skie r�ce s� zupe�nie czyste � o, tak jak moje!
Hoppe
W s�u�bie nigdy nie mo�na wiedzie�, panie profesorze.
Zw�aszcza tam, na wschodzie. To dziki kraj, okropni ludzie.
Sonnenbruch
Niech�e pan przynajmniej nie m�wi tego przy tym ma�ym,
bo on got�w w to uwierzy�, (ostro) I w og�le niech pan
nie m�wi g�upstw!
Berta
Pan Hoppe dobrze wie, co m�wi. Eryk, nim zgin��, pisa�
z frontu wschodniego to samo: dziki kraj, okropni ludzie.
Hoppe
M�j Bo�e! Nie wiedzia�em, �e pan Eryk zgin��...
Sonnenbruch
nie odpowiada, po chwili, wskazuj�c ch�opca
Ten ma�y to zdaje s