2579

Szczegóły
Tytuł 2579
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2579 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2579 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2579 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KORNEL MAKUSZY�SKI PRZYJACIEL WESO�EGO DIAB�A POWIE�� DLA M�ODZIE�Y SCAN-DAL Przedziwn� histori�, kt�r� w tej ksi��ce opowiemy, s�ysza�em od pewnego bardzo starego cz�owieka; jemu opowiedzia� ja jego ojciec, jego ojcu jego dziad, jego dziadowi jego pradziad, jego pradziadowi jego prapradziad, jego prapradziadowi jego praprapradziad, a temu praprapradziadowi. opowiedzia� ja nieznany cz�owiek, kt�ry mia� wtedy sto siedemdziesi�t trzy lata i brod� z dostojnej staro�ci tak pot�na, ze ja przed nim nios�o dwunastu pacho�k�w, tak jak dwunastu pazi�w niesie ogon kr�lewskiego p�aszcza. Jasna tedy jest sprawa, �e jest to historia s�dziwa i gdyby cudownym opowie�ciom ros�y z wiekiem srebrne brody, opowie��, kt�ra mamy zamiar opowiedzie�, d�wiga�aby brod� r�wnie wspania�a, jak �w starzec. Tak si� jednak dzieje na tym Bo�ym �wiecie, �e to, co kiedykolwiek by�o pi�kne, cho�by to by�o przed pi�cioma tysi�cami lat, pozostaje pi�kne na zawsze, a czas nie ma do tego przyst�pu; dlatego poezja, z pi�knych najpi�kniejsza, narodzona wtedy, kiedy Pan B�g �wiat stworzy�, nie starzeje si� nigdy i kwitnie zawsze bia�ym, radosnym, wiosennym kwieciem. Wielkie zgin�y narody, w gruz leg�y miasta pot�ne, wielkie pa�stwa przesypa� szary popi� niepami�ci, ale nie zgin�o to, co albo wyryte na kamieniu, albo zapisane w ksi�gach, albo w �ywym s�owie podawane by�o z ust do ust i z serca do serca, opowie�ci o wszystkim, co by�o u tych dawno umar�ych: wspania�e, bohaterskie, szlachetne lub pe�ne wielkiego cierpienia. Pi�kno jest wieczne, pi�kno umiera� nie mo�e. I po nas zostanie to tylko na wieczyste czasy, co duch pi�knego, obmy�l nasza wspania�ego dokona. Dawne, s�dziwe opowie�ci rozpowiadaj� zazwyczaj o pi�knych sercach i wznios�ych duszach, kt�re w�r�d przyg�d nadzwyczajnych okazywa�y swoj� s�odycz lub pot�g�. Wszystkim tym opowie�ciom i bajkom �licznym nale�y wierzy� ca�ym sercem. Wszystkie bajki s� prawdziwe i musia�y si� zdarzy� kiedy�, kiedy�, kiedy wszyscy ludzie na �wiecie byli jako dzieci. Ja wierz� we wszystkie. S� takie nadzwyczajne historie, kt�re w�asnymi ogl�da�em oczyma, chocia� dzia�y si� przed lat tysi�cem, s� takie, o kt�rych od innych s�ysza�em i te� w nie wierz� g��boko, ba s� tak przedziwnie pi�kne, najpi�kniejsze na �wiecie. Ta niebywa�a historia, kt�r� opowiem w tej ksi��ce, zdarzy�a si� prawdziwie. �wiadkowie jej dawno pomarli, lecz c� z tego? Ludzie opowiadali j� ludziom, ptaki ptakom, drzewa drzewom; s�dziwa smutna noc opowiedzia�a j� m�odemu porankowi, a poranek, kiedy prze�y� sw�j dzie�, opowiedzia� j� cichemu wieczorowi; stary ksi�yc, niebieski w��cz�ga, opowiada� j� niepoliczonej dzieciarni gwiazd, kt�re dlatego mrugaj� tak z wielkiego podziwu; wiatr opowiada� j� wodzie, a rzeki szemrz�ce morzu wielkiemu. Dlatego ca�y �wiat pe�ny jest bajki. Nie wiem, gdzie i kiedy sta�o si� to wszystko; przed nami rozkwita s�oneczny dzie�, lecz poza nami le�y ocean mroku, niezmierny i mg�ami zasnuty; uton�y w nim d�ugie wieki, jak�e� wi�c na tym ogromie znale�� te dnie, w kt�rych si� to wszystko dzia�o? Dzia�o si� bardzo dawno. A gdzie? To wiem z pewno�ci�, �e zacz�o si� gdzie� na polskiej ziemi, bo serce tego ch�opca, kt�ry w tej opowie�ci najwolniejszy bierze udzia�, jest przedziwnie polskie: m�ne i czyste, Poza tym niezmiernie go ukocha�em. Niczego to wprawdzie nie dowodzi, a jednak jako� tak mi si� wydaje, �e nie przylgn��by mi tak do duszy, gdyby nie z mojej pochodzi� ziemi. Pewny jestem przeto, ze to by�o polskie ch�opi�. Pami�tacie, przyjaciele moi m�odzi, tych dw�ch oberwa�c�w, Jacka i Placka, co ukradli ksi�yc, o kt�rych w poprzedniej mojej opowiedzia�em ksi��ce? Mia�em do nich �al za ich niecne post�pki i d�ugiego potrzeba by�o czasu, zanim si� da�em udobrucha�. Wiele mi te �mieszne nicponie napsu�y krwi i wiele mia�em z nimi utrapie�, cho� to te� byli Polacy. Ten za� ch�opak, kt�ry w tej ksi��ce si� uka�e, bardzo mi przypad� do serca. Czasem zakr�ci�a mi si� w oczach �za. Tote� o nic nikogo nie prosz�, tylko o odrobin� mi�o�ci dla niego. Czas ju� jednak rozpocz�� jego niezwyk�� histori�: ROZDZIA� PIERWSZY kt�ry weso�o si� zaczyna, a smutno si� ko�czy S�o�ce z krwawym �alem na twarzy zachodzi�o tego dnia, na �wiecie bowiem by�a wiosna, pachn�ca i rozkwiecona. Zapada� wiecz�r s�odki, tak pi�kno�ci� swoj� rozrzewniony, �e z ocz�w jego pada�y brylantowe �zy rosy. Nad polami i wertepami, nad kr�t� drog�, wij�c� si� jak burzliwy strumie� to w t�, to w ow� stron�, podnios�y si� ci�kie, bia�e mg�y i snu�y si� leniwo, jak ogromna gromada bia�ych kr�w, kt�re wiatr wyp�dzi� na pastwisko, na trawy i burzany. Nad dalekimi g�rami, w�r�d kt�rych rodz� si� wichry i gdzie si� burzliwe l�gn� chmury, zasrebrzy� si� m�odziutki ksi�yc, m�odzieniaszek �liczny, nieco blady z l�ku, bo sam by� na ogromnym niebie, z kt�rego s�czy� si� mrok. Wiecz�r uczyni� si� pe�ny po�wiaty i widny, bo noc nie zd��y�a jeszcze wypi� wszystkiej dziennej jasno�ci, co si� rozpaczliwie chwyta�a ga��zi drzew, jak srebrna, powiewna paj�czyna. Ciep�o by�o i a� duszno od zapach�w niepoliczonych ziemi szcz�liwej, bujnej i bogatej. Woni� dymi�o ka�de drzewo, a ka�dy krzew �nie�ystego g�ogu by� jak kadzielnica. Pachnia�y wody woni� leniw�, rozmarzaj�c� �aby i pobudzaj�c� je do tak pot�nych g�os�w rado�ci, �e wiatr, muzykant przedziwny, wpada� zniecierpliwiony w lasy oczeret�w i p�oszy� �abie ch�ry. W�r�d tych g�os�w i w�r�d tych zapach�w zd��a� kr�t�, ledwie wytyczon� na pustkowiu drog�, samotny podr�ny. By� to cz�owiek srebrnego ju� wieku, bo w�osy mia� srebrzyste, Przybrany w str�j powa�ny, w sp�owia�e i wyrudzia�e aksamity, �adnej nie mia� przy sobie broni i od razu czyni� poz�r m�drca, tym bardziej, �e twarz mia� przedziwnie szlachetn�, z wyrazem s�odkiej dobroci; �r�d�o jej by�o w oczach radosnych, zarazem i bystrych, i patrz�cych tak niewinnie, jak gdyby oczyma tymi patrzy�o dziecko. Taki to by� cz�owiek, na kt�rego widok ka�dy odkrywa g�ow�, aby jego uczci� i t� szlachetno��, co w ca�ej jego by�a postaci biednie przybranej, lecz godnej bisior�w i purpury. Jecha� on na ogromnym koniu, tak dziwacznym, �e na jego widok wszystkie konie �wiata zdumia�yby si� zdumieniem wielkim, wa��c w bystrym ko�skim rozumie, czy mo�na by bez pomy�ki nazwa� koniem to wielkie cielsko, pokryte sk�r� niepewnej ma�ci, jak gdyby wyp�owia��, zako�czon� z jednej strony olbrzymim �bem, smutno opuszczonym ku ziemi, z drugiej bezw�osym kikutem ogona. Ogon ten, kt�rym sm�tny ten ko� dawa� od czasu do czasu znak, �e si� w nim jeszcze tu�a jaka� resztka �ycia, by� jedyn�, chocia� cokolwiek zaniedban� ozdob� zacnego czworonoga, przez igraszk� losu spokrewnionego z Bucefa�em Aleksandra Macedo�skiego. St�pa� on z nadzwyczajn� powag�, d�wigaj�c dobrotliwego m�drca i kilka poka�nych tobo��w, sztywno stawiaj�c spracowane nogi, pot�nie u nasady kopyt kosmate. Pan jego patrzy� jasnym spojrzeniem w zasnut� cieniami daleko�� wieczoru, rumak za� utkwi� nieruchomy wzrok w ziemi�, �miertelnie oboj�tny na wszystko, co si� dzia�o dooko�a. Takie sprawia� wra�enie, �e albo g��boko o czym� rozmy�la, albo te�, �e on sam dawno ju� zdech�, a teraz drog� st�pa jego upi�r, wyp�owia�y ko�ski duch z wy�ysia�ym od nadmiernych zmartwie� ogonem. W pewnej chwili, kiedy si� ku nim zbli�y� ciemny las - nie mo�na bowiem powiedzie�, �e ten melancholijny bachmat zdo�a� si� zbli�y� ku lasowi - cz�owiek ze srebrnymi w�osami i ze s�odycz� w twarzy podni�s� wzrok ku gwiazdom i rzek� cichym, dobrotliwym g�osem: - P�no ju�, luby m�j Huraganie, czy nie m�g�by� si� po�pieszy�? Wspania�ym, a tak burzliwie lotnym imieniem nazwany, rumak przyj�� t� uwag� bez drgnienia, z niezm�conym spokojem, jak gdyby nie chcia� przerywa� swoich tajemnych rozmy�la�. U�miechn��: si� tedy jego pan, przywyk�y wida� do zwyczaj�w swojego czworonoga i rozpocz�� d�u�sz� przemow�, usi�uj�c� z pomoc� rozs�dnych argument�w trafi� do wielkiego ko�skiego rozumu, mieszaj�c w nie i takie s�owa, kt�re powinny poruszy� i serce. - Trzydzie�ci ju� lat nosisz mnie, mi�y Huraganie, i przez trzydzie�ci lat niepoj�tym odznaczasz si� uporem. Czy ci uczyni�em co z�ego? Czy uderzy�a ci� kiedy moja r�ka? Powiedz, zaprzecz, je�li mo�esz i je�li nie jeste� niewdzi�cznikiem! A widzisz, �e nie mo�esz... Prosz� ci�, jak kogo dobrego, a ty wci�� swoje... Wiem, �e jeste� zm�czony, ale i ja te� utrudzi�em si� nadmiernie. Kiedy ty odpoczywa�e�, ja rozprawia�em z m�drcami, co nie jest spraw� lekk�. Czym pr�dzej tedy chcia�bym by� w domu, czego zapewne i ty pragniesz. Rosa pada coraz g�stsza, a to nic dobrego na nasze stare ko�ci. Po�piesz si�, dobry Huraganie! Ach, nareszcie! Widz�, �e si� przygotowujesz do szybkiego biegu! Rumak ani przez chwil� jedn� nie mia� tak wspania�ego zamiaru, �miertelnie s�abym ruchem rzewnego ogona daj�c zna� jedynie, �e nie jest czu�y ani na pochlebstwa, ani na budzenie w nim ambicji. Dostojny je�dziec spojrza� z rozpacz� w niebo, aby gwiazdy i rogaty ksi�yc wezwa� na �wiadectwo, �e wyczerpa� anielsk� cierpliwo��; gro�nie zmarszczy� czo�o i. usi�uj�c g�os nape�ni� gniewem, rzek�: - Widz�, z�e stworzenie, widz�, niewdzi�czny koniu, �e dobroci� nie mo�na zajecha� na tobie daleko. Mog�em si� tego po tobie spodziewa�! Nie warto by� dobrym. Ju� mi dawno radzili dobrzy ludzie, abym ci� sprzeda�, albo wyprowadzi� do ciemnego lasu i pozostawi� wilkom na pastw�. O, czemu� tego nie uczyni�em! Ale nigdy nie jest za p�no... S�yszysz? Nigdy nie jest za p�no! Ach, dr�ysz z l�ku i trwogi! Rumak, st�paj�c miarowo, z rozpaczliwym spokojem, nie poruszy� nawet uchem. - Ach, tak - m�wi� g�o�no je�dziec - my�lisz, �e �artuj�? Mylisz si�, z�y Huraganie. Ju� jutro rozstaniemy si� na zawsze, a teraz... Czy wiesz, co uczyni� teraz? Zerw� kolczast� ga��� i b�d� ci� smaga� do krwi... Mo�e zreszt� nie do krwi, ale ci� b�d� smaga�, je�li natychmiast nie ruszysz cwa�em... Nie widz� nigdzie cierniowej ga��zi, ale zwyczajna te� wystarczy. Ho! ho! Nawet uderzenie r�k� te� mocno boli, a ja mam pot�nie silne r�ce. Je�li wi�c nie umar�o w tobie serce z przestrachu, ruszaj, a �ywo! S�dziwy Huragan tym razem machn�� imitacj� ogona na znak, �e wys�ucha� przemowy swojego pana, ale nie ma wcale- zamiaru zwracania jakiejkolwiek uwagi na straszliwe jego gro�by. Nieszcz�sny je�dziec zm�czy� si� wida� wymy�laniem tortur dla swojego rumaka, syna wiatru, wnuka nawa�nicy i pociotka burzy, rzek� bowiem cicho: - O, m�dry ty jeste�, cho� z�y i cho� masz serce szatana. Wiesz, �e nie ukrzywdzi�bym muchy, wi�c si� zapewne �miejesz ze mnie w piekielnej duszy. Odwr�� g�ow� i spojrzyj mi w oczy! Wiem, �e tego nie uczynisz, bo nie masz odwagi. A zreszt� nie m�w do mnie, bo ci nie odpowiem... Le�" le�, jak mucha po smole... B�dziesz potem st�ka�" k�ady ci nocny ch��d wlezie w ko�ci, ale ja ci� nie po�a�uj�... - Och, jakie zimno wieje od g�r! M�wi�c to rozchyli� p�aszcz i po�y jego rzuci� tak poza siebie, aby nimi okry� grzbiet niewdzi�cznego bachmata, kt�ry czyn tak wspania�y z r�wnie niezm�conym przyj�� spokojem, przekonany zapewne, �e gdyby lun�a ulewa, pan jego ca�kowicie p�aszcz z siebie zdejmie, aby przykry� konia, kt�remu straszliwymi grozi� m�kami. Zd��ali tak z upart� powolno�ci� w stron�, w kt�rej si� srebrzy� rogaty ksi�yc, ku jakim� dalekim g�rom, ku jakiemu� osiedlu. Wida�, �e podr�ny chcia� tam dotrze� przedtem, zanim noc zupe�nie ow�adnie ziemi�, dlatego te� na rozmaite sposoby pragn�� zach�ci� do po�piechu dziwacznego swojego konia, �e si� to jednak na nic nie zda�o, bo szlachetne to zwierz� doszed�szy do bardzo s�dziwego ko�skiego wieku z niewzruszonym spokojem wielkiego filozofa zd��a�o omdlewaj�cym krokiem ku swojemu przeznaczeniu. .Pan jego jednak coraz bystrzej wpatrywa� si� w gmatwanin�, cieni�w, w pe�zaj�ce bezszelestnie wilgotne mroki i coraz cz�ciej podnosi� wzrok ku niebu, na kt�rym kto�, jak siewca wspania�y, sia� z�ote gwiazdy jak i ziarno w skiby pierzastych chmur, przeoranych wiatrem. Nie by�o l�ku w czystym sercu tego dostojnego cz�owieka; bystr� jedynie ciekawo�� mia� w spojrzeniu, kiedy nim goni� w�druj�ce po powietrzu �mig�e nietoperze lub ci�kie, wielkie puchacze. Czasem jednak dreszcz przebiega� po jego sk�rze, kiedy wysoko ponad g�stwin� chaszcz�w przelatywa� ogromny cie�, maj�cy kszta�t ludzki; wtedy na kr�tk� chwil� rozlega� si� przejmuj�cy chichot i piekielny jaki� �miech, pomieszany z rozdzieraj�cym beczeniem, przypominaj�cym bek koz�a; rzadziej zn�w �amanym lotem, to wznosz�cym si� ku g�rze, to opadaj�cym ku do�owi, jak gdyby lecia� ptak postrzelony, lecia�a przez powietrze g�owa ludzka, wyra�nie p�on�cymi patrz�ca oczyma i wydaj�ca w szybkim przelocie g�os przenikliwy i przejmuj�cy, do szczekania podobny. - Diab�owie i czarownice rozpoczynaj� ju� swoje harce! - m�wi� do siebie szeptem je�dziec i �egna� si� znakiem krzy�a. Mimo woli uderza� nogami konia po wyd�tym brzuchu, innego jednak nie wywo�uj�c skutku ponad nieznaczne dudnienie, jak gdyby kto w pust� i brzuchat� uderza� beczk�; ani lataj�ce czarcie g�owy, ani czarownice, harcuj�ce na wietrze, nie mog�y tego mi�ego zwierzaka wyprowadzi� ze spokojnej r�wnowagi. R�wnie ma�e wra�enie czyni�y na nim dziwne i niespodziane g�osy, wytryskuj�ce to tu, to �wdzie z g�stwiny albo nios�ce si� przez cicho�� wieczoru, przez bezdro�a, gwizdy, skomlenia, syki przeci�g�e i jadowite, pe�ne gniewu warkoty, niecierpliwe bulgotania albo rozdzieraj�ce j�ki jakby z obola�ych ran krwawo si� s�cz�ce. Siwy je�dziec s�ucha� ich bez zdumienia, jedynie drgn�wszy czasem, kiedy si� pustka nape�ni�a niespodzianie wielkim g�osem, jak gdyby rozpaczliwej skargi, dobywaj�cej si� chyba spod ziemi, �ywej duszy bowiem nie mo�na by�o dostrzec doko�a. - Natura przedziwnymi rozmawia g�osami - m�wi� m�drzec sam do siebie - wszystko �yje i wszystko cierpi. Zdaje si�, �e w tej chwili odmawia� bezg�o�nie modlitw� za wszystkich cierpi�cych na ogromnym �wiecie, bo spojrzenie, pe�ne s�odyczy, zwr�ci� ku gwiazdom, a na ustach jego dr�a�y niewypowiedziane s�owa. Ju� oczu od gwiazd nie odwr�ci�, lecz b��dzi� w�r�d nich m�drym i dobrym u�miechem i niby je liczy�, jak pasterz o zmroku liczy swoje owce. Za pomnia� wida�, �e siedzi na ko�skim grzbiecie i �e w�druje pustkowiem, jak gdyby po zwa�ach mroku wydosta� si� na niebo i b��dzi� po nim cicho radosny i szcz�liwy, nie zauwa�y� bowiem, �e jego rumak, jak gdyby nag�e powzi�wszy postanowienie, przystan�� i tkwi� w nieruchomo�ci jak pomnik granitowy na w�asnej mogile. Mo�na by�o wprawdzie nie dostrzec nieznacznej r�nicy pomi�dzy powolnym ruchem dziarskiego bachmata a jego ca�kowit� nieruchomo�ci�; gdyby jednak je�dziec nie by� patrzy� w niebo, lecz na boki, by�by przecie� m�g� dojrze�, �e drzewa i krzaki stan�y nieruchomo, dot�d za� z mizernym trudem usuwa�y si� w ty�, co by�o niezbitym dowodem, �e ko� posuwa si� naprz�d. Szlachetny je�dziec musia� zapewne wyczyta� w gwiazdach, �e jego bachmat dopu�ci� si� z�amania panuj�cej w ko�skim rodzie dyscypliny i przystan�� w �rodku drogi, wi�c powr�ciwszy na ziemi� z niebieskich roz�og�w z nies�ychanym zawo�a� zdumieniem: - Co� uczyni�, Huraganie? Straszliwy Huragan sta� bez ruchu i bez odpowiedzi, zamieniony w cisz�, jak gdyby z jego imienia kto� wszystkie wypu�ci� wichry. M�drzec zaniepokoi� si�. - Czy ci�, mi�y koniku, dotkn�y moje niewinne zniewagi? - m�wi� dobrotliwie - czy mo�e cp ci dolega? Ach, a mo�e jeste� zbyt um�czony? Je�li tak, zejd� z twego grzbietu i p�jd� piechot�, bo do domu i tak ju� niedaleko. Huragan �adnego z siebie nie wyda� g�osu w tej zapewne my�li, �e je�li przystan�� w drodze, w takim razie ma jaki� s�uszny pow�d, nie przystoi bowiem koniowi w jego wieku czyni� cokolwiek bezmy�lnie i z urojenia; pragn�c za� dobremu o sobie mniemaniu da� wyraz oczywisty i bardzo szczeg�lny, spu�ci� �eb jeszcze ni�ej, zaczem dokona� rzeczy niebywa�ej i wr�cz szalonej, gdy� mizern� resztk� ogona wion�� tak rozpaczliwie, �e zdo�a� nim dotkn�� nakrapianej swojej sk�ry. Skutkiem tego niepoj�tego wysi�ku nie by� wprawdzie huk gromu, tylko lekkie kla�ni�cie, nag�y jednak ryk lwa nie by�by tak porazi� zdumionego m�drca, jak to ogoniaste ob��kanie jego m�drego konia. Musia�o ci si� przydarzy� co� straszliwego! - zawo�a�, znaj�c wspania�� roztropno�� swojego towarzysza. Spojrza� bystro w mrok, uni�s� si� w strzemionach i ujrza� tu� przed pochylonym �bem Huragana niekszta�tne czego� zarysy. - Co to by� mo�e? - m�wi� z�a��c szybko z ko�skiego grzbietu. Dr��cymi r�koma skrzesa� ognia i odpi�wszy od trok�w �elazn� latarni�, nape�ni� j� wkr�tce biednym migotliwym �wiate�kiem; pochyli� si� ku ziemi i g�o�no zakrzykn��: na drodze le�a�a ubogo odziana kobieta, jakby mocnym zdj�ta snem, do piersi tul�ca malutkie dziecko. M�drzec przykl�kn�� i postawiwszy latarni� na ziemi rzek� cicho: - Czy si� wam przygodzi�o nieszcz�cie? Kobieta nie odpowiada�a. W nim serce uderzy�o gwa�townie; uj�� j� za r�k� i zakrzykn�� zduszonym g�osem: - Chryste Panie! R�ka by�a zimna. Spojrza� na jej twarz: by�a bia�a i wilgotna, mo�e od nocnej rosy, a mo�e od �ez, wyp�akanych ju� po �mierci nad niedol� dziecka, kt�re spa�o s�odko na jej sercu ju� na wieki cichym. Tuli�a dziecko do siebie tak mocno, �e dobry cz�owiek z trudem je odj�� od tej matki wiernej, powalonej przez jaki� trud i jak�� m�k� na nieznanej pustej drodze; bose nogi dnia�a w ranach, wi�c sz�a k�dy� z daleka, a nikt nie wie, dok�d? G��d musia� i�� jej �ladem jak pies, gdy� twarz jej by�a �miertelnie smutna i wyn�dznia�a. M�drzec patrzy� na ni� wzrokiem zm�conym przez �zy i m�wi� cicho: - O dobra, nieszcz�liwa matko! Musisz tu zosta�, ale �pij spokojnie... Twojemu dzieci�ciu nikt krzywdy nie uczyni... B�g mi je zes�a�, pokornemu biedaczynie, wi�c je zabior�, a kiedy� mu powiem, �e� je trzyma�a w obj�ciach przeciw �mierci broni�c... Twoja dusza kr��y zapewpie w pobli�u jak wilczyca, aby jeszcze raz, gdyby tak by�o trzeba, umrze� w jego obronie... Patrz, patrz! O dzieci�stwo anielskie! �mier� jest przy nim, doko�a noc i strachy, a ono przez i sen si� u�miecha... Przytuli� je ostro�nie do piersi i patrzy� rozrzewniony; u�o�y� potem na trawie, a sam przy �wietle latarni r�kami i ostr� ga��zi� pocz�� kopa� gr�b w mi�kkiej, pulchnej ziemi. Niebo zar�owi�o si� na widnokr�gu, gwiazdy zblad�y i �wit pocz�� �piewa� ptasz�cymi g�osami, kiedy on ostatkiem si� d�wign�� nieszcz�liw� kobiet� i w �wi�tej u�o�y� j� ziemi. Oczy mia� pe�ne �ez, kiedy tul�c jednym ramieniem �pi�ce dziecko z niezmiernym trudem wspi�� si� na grzbiet konia. - P�jd�, sieroto - rzek� - u dobrego jeste� cz�owieka. A ty, poczciwy Huraganie, nie gniewaj si�, �e ci przyby�o ci�aru. Odrobinka to jest i okruszyna... Tylko moje serce sta�o si� ci�sze, bo widzia�o niedol� i �mier�... Straszna to by�a noc, ale ju� s�o�ce wstanie nied�ugo... Ruszaj, Huraganie, a jako�... Nie sko�czy� swoich s��w od nadmiernego zdumienia, Huragan bowiem, jak gdyby odrodzony, podni�s� �eb, zar�a� dono�nie i pomkn�� cwa�em. - Co czynisz, szalony koniu! - zakrzykn�� dobry cz�owiek i w nag�ym l�ku przycisn�� dziecko do piersi. ROZDZIA� DRUGI w kt�rym ko� Huragan prze�cign�� �mier�, a pan jego chce nakarmi� niemowl� cebul� Trz�sienie ziemi zdarza si� rzadko, jednak si� zdarza; zdarzy si� nieraz, �e �ar�oczna morze po�knie wysp�, jak wieloryb �ledzia; zdarza si�, �e si� rozp�knie sroga g�ra i pluje ogniem; zdarza si� nawet, �e s�o�ce si� za�mi - wszystko si� zdarzy� mo�e; nie zdarzy�o si� jednak za ludzkiej pami�ci mniej wi�cej od lat trzydziestu, aby Huragan przy�pieszy� kroku - albo, jak w tej chwili w�a�nie, goni� cwa�em. Ust�powa�y mu z drogi, jak nasro�onej burzy, drzewa i krzaki; ziemia, jakby przera�ona, zdawa�a si� zapada�, kiedy pot�nymi w ni� bi� kopytami. M�dry to by� ko� i rozumia�, �e to ma�e stworzonko, wydarte �mierci, trzeba zanie�� czym pr�dzej pod dach dalekiego domu. W poczciwym, starym ko�skim sercu poczu� wielk� rado��, �e tam, gdzie z s�dziwym swoim panem wi�d� sm�tny �ywot, co� jasnego przyb�dzie; tote� w radosnym porywie, pragn�c zdumionemu jego szale�stwem �wiatu okaza� swoje zadowolenie, wyprawia� dziwne sztuki z mizern� ko�c�wk� ogona, wiej�c nim, jak gdyby to by� bu�czuk sporz�dzony ze wspania�ego ogona arabskiego konia. Tak si� rwa� do lotu, �e gdyby nie m�dre i wcale roztropne urz�dzenie, �e uczciwy ko� mo�e biec jedynie w po��czeniu z w�asn� sk�r�, by�by z niej wyskoczy�, a ten niepotrzebny, hamuj�cy jego ch�ci, a przy tym sp�owia�y i nakrapiany ci�ar by�by pozostawi� na drodze psom na buty. Poniewa� jednak szkoda by�o czasu na dokonywanie tak powik�anych zabieg�w, wspania�y Huragan postanowi� w ca�o�ci, wraz ze sk�r�, przeby� dalek� drog�, szalonym rw�c p�dem tak roztropnie, aby przy mijaniu wyrw lub powalonych pni nie zrzuci� ze swego grzbietu je�d�ca, ma�� istotk� tul�cego w ramionach. Huragan by� wielkim filozofem i wiedzia�, �e gwa�towne zetkni�cie si� z tward� ziemi� jest spraw� niemi��, a ze wzgl�du na dziwn� krucho�� ludzkich ko�ci, bardzo bolesn�. Wo�a�by za� sw�j stary ko�ski �eb roztrzaska� o najbli�sze drzewo, ni� ow� okruszyn� ludzk� narazi� na b�l. Dawno pogodzi� si� z tym, �e musi d�wiga� swojego pana, rozumiej�c, �e istota, szczyc�ca si� posiadaniem czterech n�g, powinna pom�c nieszcz�nikowi, bardzo przez przyrod� pokrzywdzonemu, kt�ry ma ich tylko dwie, poza tym za� nigdy nie pragn��, aby cz�owiek nosi� na swoim grzbiecie konia, z tej prostej przyczyny, �e ko� by si� na nim nie zmie�ci�. M�drze to sobie wykalkulowa� w s�dziwym rozumie i zadowolony by� w sercu, nie objawiaj�c jednak�e rado�ci w spos�b ob��kany, lecz spe�niaj�c swoj� powinno�� z nale�yt�, nigdy nie �piesz�c� si� powag�. Teraz jednak poczu� wielk� rzewno�� dla bezbronnej istoty, o kt�rej nie wiedzia� nawet, czy posiada i te dwie mizerne ludzkie nogi, owita bowiem by�a w jakie� chusty. Jak�e si� przeto nie ulitowa� nad czym� takim biednym i nieporadnym i jak ostatniego cho�by nie wyprze� z piersi tchu, aby je donie�� w miejsce bezpieczne? Huragan stoj�c w stajni przez wiele, wiele i lat �u� nie tylko siano, ale wiele maj�c czasu do rozporz�dzenia, �u� zarazem i m�dr��� i karmi� ni� serce; zna� wo� wiosny, wo� ��ki i wiatru, lecz zna� zar�wno i oddech �mierci. Wiedzia�, �e to, co nieruchomo le�a�o na drodze tu� u jego kopyt, to by�o to co�, co jest straszne i dreszcz budz�ce, i co si� nazywa �mierci�; a obok jasne �ycie tli�o si� w tej ma�ej istotce, cudownej i rzewnej, wi�c stary ko� gna� teraz, aby uciec od miejsca �mierci, nad kt�rym jak mg�a polata� smutek, nawet ko�skie serce mro��cy lodowatym l�kiem, a ocali� to �ycie, kt�re w tej chwili m�dry i dobry jego pan ogrzewa przy swoim sercu i jak p�omyczek przed wichrem p�du zas�ania, aby nie zgas�. P�d�, p�d�, dobry Huraganie, koniu poczciwy i roztropny! Braknie mu tchu, serce w nim rozpaczliwie si� t�ucze, ale ju� niedaleko, niedaleko... Wytrwaj, szlachetny Huraganie, chocia� raz w �yciu, lecz w dobrej sprawie, zmieniaj�cy we wspania�y czyn burzliwe swoje imi�! S�o�ce wytoczy�o si� na niebo w �wietnym, bogatym stroju, dzie� za�piewa� tysi�cem g�os�w: "Kiedy ranne wstaj� zorze...", a tu i �wdzie szara grudka ziemi, zamieniwszy si� w skowronka, ciska�a si� pod niebiosa, a stamt�d, cho� pogoda by�a z�ocista, lecia� na ziemi� deszcz, dziwny bardzo deszcz d�wi�k�w prze�licznych, perliste kropelki tryl�w, bulgotanie cichutkie roz�piewanej wody. A razem, tu� nad ko�skimi uszyma, ozwa� si� inny g�os, rzewny i tkliwy: cichutki p�acz dziecka. Huragan nigdy nie �a�owa�, �e zaniedbawszy jego wykszta�cenie nie nauczono go w m�odo�ci ludzkiej mowy; mniema�, �e na osobiste potrzeby wystarczy mu sztuka wydawania z gardzieli przera�aj�cego ca�y �wiat r�enia; w tej chwili jednak, poruszony tym g�osem pe�nym skargi, chcia�by przem�wi� do tego ma�ego cz�owieczka pocieszy� go, �e dom ju� niedaleko. Przy�pieszonymi ruchami ogona nie da�o si� wyrazi� tej radosnej nowiny, zreszt� male�k� t� istotk� ma�o zapewne interesowa�o to, co tam z ty�u wyprawia zacny Huragan ze swoim gadaj�cym ogonem. Trzeba by�o jednak�e na wszelki spos�b oznajmi� siedz�cemu na jego grzbiecie towarzystwu, �e tu� za lasem uka�e si� siedziba m�drca; Huragan u�y� najprostszego i nigdy niezawodz�cego sposobu: zadar� �eb, obna�y� ��te z�by, rozwar� przystojn� paszcz� i zar�a�; nie tak, jak zwykle, byle jak, lecz od�wi�tnie, z pe�ni� rado�ci, z dum�, pot�nie i porywaj�co. Zerwa�y si� z drzew przera�one ptaki, a dziki zwierz umyka� w oszala�ym pop�ochu. Pan jego jednak�e zakrzykn��: - Huraganie, koniu, po trzykro� ob��kany, czy pragniesz, aby niewinne dziecko umar�o z przestrachu? Nie z tre�ci, lecz z d�wi�ku s��w pozna�o poczciwe konisko, �e co� sta�o si� nie tak, jak trzeba. - Zdaje mi si� - pomy�la� z gorycz� - �e gdyby mnie nazwano os�em, nie m�g�bym si� obrazi�... Tote� z niema�� furi� przeby� reszt� drogi i przez kamienn� bram�, rozwalon� przez straszliwego i nielito�ciwego olbrzyma, nazwanego Czasem, wpad� na kamienny podw�rzec zielskiem zaros�y. Doko�a stercza�y mury, osmagane wiatrami i op�akane przez niepoliczone deszcze, pok�sane przez dzikie, z�e i nienasycone burze i poszczerbione przez pioruny. By�y to sm�tne ruiny gro�nego kiedy� zamku, z kt�rego �ywe serce wyrwa�a jaka� wojna, a dusz� z niego wygna�a jaka� nawa�nica. Opuszczony, sta� teraz, wie�cz�c wierzch wzg�rza szkieletami mur�w i wystawiaj�c na �wiat�o s�o�ca czerwone rany w pokruszonych ceg�ach, jakby je s�o�cem chcia� wyleczy�. Przez oczodo�y okien patrzy� na szeroki �wiat, na dalekie widnokr�gi i na siedziby ludzkie, kt�re jak ptasie gniazda uwili jacy� biedni ludzie ha stoku wzg�rza. Nie wszystko jednak by�o ruin�; w po�udniowej strome opar�a si� przemocy czasu i z�o�ciom wichr�w okr�g�a wie�a wynios�a i wsparta fundamentami o ska��, a w niej kilka sklepionych komnat, pe�nych wielkiej ciszy i mi�kkiego mroku. By�a to siedziba owego starego cz�owieka, kt�ry w tej chwili ostro�nie zsuwa� si� z grzbietu Huragana, jak kruchy, lecz bezcenny skarb opasuj�c ramieniem znalezion� sierotk�. Huragan dysza� ci�ko i niemal j�cza� ze straszliwego wysi�ku, blaskiem sp�owia�ych ocz�w okazuj�c jedynie dum� swojego czynu. By� mo�e, �e si� zdumiewa� r�wnocze�nie, jak to si� sta� mog�o, �e jeszcze �yje, wedle bowiem ludzkiej i ko�skiej rachuby powinien po takim wysi�ku le�e� bez ducha, chwalebnie pracowity zako�czywszy �ywot. A je�li i to mi�ego nie pozbawi�o go �ywota, zdumia� si� wkr�tce po raz drugi, �e nie wyzion�� tego bohaterskiego ducha pod naporem niezmiernej rado�ci: oto jego szlachetny i ca�ym ko�skim sercem umi�owany pan, tul�c dziecko do piersi, zbli�y� blad� swoj� i wzruszon� twarz do jego brzydkiego �ba i g�osem tak mi�kkim i ciep�ym, jak wiosenny wiatr zachodni, rzek�: - Huraganie, jeste� najcudowniejszym koniem na �wiecie... M�j kochany, m�j drogi Huraganie!... Spojrza� g��bokim spojrzeniem w wyblak�e ko�skie oczy, po czym uca�owa� jego zgrzybia�y �eb. Co� dziwnego musia�o si� sta� w poczciwym ko�skim sercu, bo stary Huragan, pomawiany ju� o szale�stwo podczas straszliwego swego swego biegu w tej chwili zdradza� wyra�ne op�tanie: rzewny sw�j ogon zmieni� we wiatrak, strzyg� uszyma, zamyka� i otwiera� oczy, dr�a� ca�ym cia�em, a� nagle obna�y� wszystkie z�by w najdziwaczniejszym u�miechu. Ha, ha! By� to u�miech szeroki, rubaszny, szcz�liwy. Przesadziliby�my cokolwiek twierdz�c, �e w tej chwili Huragan mia� min� rozs�dn� albo te�, �e by� wybitnie pi�kny. Mo�na by twierdzi� przeciwnie, lecz to jest niezbicie pewne, �e od pocz�tku �wiata nie by�o na nim szcz�liwszego konia. A m�drzec, patrz�c na niego tkliwie, doda�: - Id� teraz do stajni, poczciwcze, a ja za chwil� zdejm� z ciebie siod�o i juki. Huragan, wci�� op�tany rado�ci�, chcia� po raz drugi ju� od narodzenia s�o�ca tego dnia i wyskoczy� ze sk�ry, okazuj�c nierozumny ten zamiar �miesznym podrygiwaniem i nag�ym podnoszeniem coraz to innej nogi widocznie w mniemaniu, �e nie ma lepszych sposob�w na okazanie bezmiernego zadowolenia. Nagle mu si� uroi�o, �e mo�e zbyt ceremonialnie zachowuje si�, jak na chwil� radosn�, wi�c m�ode przypomniawszy lata wierzgn�� tak pot�nie, �e gdyby niebo wisia�o cokolwiek ni�ej ponad ziemi�, by�by je rozbi� kopytami, jak kryszta�ow� kul�. Ca�e to szcz�cie, �e sklepienie niebieskie umie�ci�o si� cokolwiek wy�ej, jak gdyby w przewidywaniu radosnego szale�stwa najpoczciwszego w�r�d ogoniastych. Pan jego r�wnie� czu� w sercu rado�� g��bok� i nieznan�, lecz pomieszan� z l�kiem. By� �miertelnie znu�ony udr�k� minionej nocy, lecz si�� woli zd�awi� to znu�enie i nie da� mu sob� zaw�adn��. Nios�c jednak t� ludzk� okruszyn� do sklepionej przestronnej komnaty, zatrwo�y� si� w szlachetnej duszy, aby ocaliwszy t� sierotk� przed �mierci�, nie uczyni� jej krzywdy innej. C� bowiem z ni� pocznie? Da�by w�asne, cudownie dobre i pe�ne s�odyczy serce, aby zachowa� �ycie tego biedactwa. Jak to jednak spe�ni�? Siedzia� tu od wielu lat na tej skale; lata posiwia�y i g�owa jego posiwia�a, a on, jak pustelnik, nigdy lub bardzo rzadko styka� si� z lud�mi. Wiedzia�, jak brn�� przez w�asne a� do zgryzoty pracowite �ycie, lecz nie wiedzia� tego �adn� miar�, jak syci� �ycie cudze i to �ycie ledwie tl�ce, malutkie i s�abiuchne. Wiele my�li przebieg�o przez steran� jego g�ow�, a ka�da by�a zatroskana. U�o�y� dziecko na tapczanie, na kt�rym sypia� i spojrza� na nie z ciekawym podziwem. Igie�ki to by� m�drzec, lecz sam by� jak dziecko, nieporadny i, z sercem prostaczka; wiedzia� o dziwnych i tajemnych sprawach, kt�re si� dziej� w�r�d gwiazd, lecz rady sobie da� nie umia� z w�asnym �yciem, straszliwie zawsze roztargniony; zaj�ty sprawami wielkiej wagi, nigdy dobrze nie wiedzia�, co si� odbywa tu� obok niego? Zna� wielkie tajemnice przyrody, lecz nigdy nie wiedzia�, jaki jest dzie� tygodnia, czy ju� zjad� �niadanie, czy jeszcze jest na czczo, tak �e dopiero zbuntowany �o��dek gniewnym mruczeniem dawa� mu zna�, �e od dw�ch dni jest zupe�nie zapomniany. Gdyby tego m�drca i nag�a zapyta� o jego imi�, zastanowi�by si� g��boko, zapomniawszy zgo�a, jak si� nazywa? Poczciwy Huragan, znaj�c swojego pana, wi�d� �ycie na w�asny rachunek i w�asnym �ywi� si� przemys�em, zdarza�o si� bowiem, �e jego pan po dw�ch tygodniach przypomina� sobie z przera�eniem, �e nie nakarmi� ukochanego zwierz�ta; zrywa� si� o p�nocy z pos�ania, bieg� do jego legowiska i d�ugo, ze �zami niemal t�umaczy� mu, �e nie jest wart takiego konia, �e jest bez lito�ci i �e jest zbrodniarzem, ale za to teraz go nakarmi; w ci�gu tej d�ugiej przemowy zapomina�, po co przyszed�, i odchodzi� bardzo pocieszony, �e tak szcz�liwie naprawi� zaniedbanie. A m�dry Huragan wiedzia�, co wiedzia�, i chodzi� sam na poszukiwanie �ywno�ci. Nikt nie zdo�a�by opisa� niepoliczonych a �miesznych wypadk�w roztargnienia najlepszego tego cz�owieka. Razu jednego przygotowa� sobie wod� do mycia r�k, a winn� polewk� na �niadanie, po czym umy� r�ce w polewce, a wypi� wod�; podczas srogiej zimy u�o�y� na kominie du�e nar�cze drzew, po czym usiad� obok, aby si� ogrza�, bardzo zdziwiony, �e go dokuczliwiej jeszcze ch��d k�sa z tego znakoamitego powodu, �e zapomnia� roznieci� ogie� i grza� si� przy zmarz�ym drzewie; razu jednego, kiedy si� potkn�� o kamie�, podni�s� go, aby go przenie�� w inne miejsce, a zapomniawszy po chwili, w jakim celu d�wiga ci�ki kamie�, nosi� go przez p� dnia, a potem bardzo zm�czony po�o�y� go na tym samym miejscu, z kt�rego go podni�s�; innym czasem chc�c si� po�ywi�, usi�owa� �owi� w rzece ryby w ten przemy�lny spos�b, �e zanurza� r�k� w wodzie i czeka�, a� b�dzie m�g� schwyta� tak� nieopatrzn� ryb�, kt�ra mu si� nawinie mi�dzy palce, jednak�e chytre te stworzenia nie umia�y doceni� dowcipnego tego pomys�u. Dobry ten cz�owiek zawsze czego� szuka� rozmawiaj�c g�o�no z samym sob�, bardzo tym zdziwiony, �e chocia� jest ca�kowicie samotny, zawsze na zadawane pytania otrzymuje odpowied�. Przypomina� on tego arabskiego m�drca, o kt�rym wspania�� napisano histori�. By� to m�drzec tak znamienity, �e Allach postanowi� go nagrodzi� za wspania�y rozum i tak raz rzek� do niego: - Uka�� ci si� o p�nocy, a ty mi zadaj najtrudniejsze pytanie i zapytaj mnie o najwi�ksz� tajemnic�, a ja ci odpowiem! Uszcz�liwiony m�drzec postanowi� zapyta� o rzecz niezmiernej wagi, obawiaj�c si� jednak, �e na widok Allacha trwoga mo�e mu pomieszac wielki rozum, postanowi� zapisa� sobie pytanie. W tym celu pocz�� szuka� g�siego pi�ra z coraz wi�ksz� rozpacz�, bo go w �aden spos�b nie m�g� znale��. Czas mija�, przeto wspania�y m�drzec zapyta� przera�ony: - O Allach, gdzie jest moje pi�ro? - Twoje pi�ro jest za twoim prawym uchem! - odrzek� Allach przekonany, �e m�drzec nie mia� innego zmartwienia i o t� straszliw� chcia� go zagadn�� tajemnic�. I naszemu m�drcowi �acno mog�o si� to przygodzi�. My�l� kr��y� gdzie� wysoko, c� go tedy obchodzi�y ma�e sprawy? Nie mo�na si� tedy dziwi�, �e siwy m�drzec patrzy� na znalezion� sierotk� z niepokojem i trwog�, nie wiedz�c, co z ni� pocz��? Serce w nim zadygota�o z wielkiego wzruszenia, kiedy spojrza�y na niego ocz�ta niebieskie, du�e i �liczne. Dziecko u�miecha�o si� niebieskim u�miechem i usi�owa�o wydoby� r�czki z powijak�w. Pom�g� mu �agodnie, po czym usiad�szy obok i staraj�c si� na znu�on�, zmarszczkami pooran� twarz sprowadzi� z okolic serca s�odk� dobro�, rzek� z nadzwyczajn� powag�: - Czy mo�esz mi powiedzie� swoje imi�, dobra dziecino? Dziecina us�yszawszy mi�y, mi�kki g�os u�miechn�a si� i zacz�a r�czynami dziwne wyprawia� harce, nie zdradza�a jednak ch�ci do rozmowy z jedynego wprawdzie, lecz bardzo rozumnego powodu, �e nie umia�a jeszcze m�wi�. Siwemu cz�owiekowi zdawa�o si� jedna�?, �e za tym milczeniem kryj� si� inne g��bokie powody, wi�c powiedzia�: - Je�li mi nie chcesz zdradzi� swojego imienia, nie b�d� nalega�, bo mo�e pragniesz zachowa� je w tajemnicy. O�miel� si� przeto zapyta� o rzecz inn�... Racz mi powiedzie�, biedne dziecko, czy jeste� ch�opcem, czy dziewczynk�, abym odpowiednio do twojej p�ci m�g� do ciebie przemawia�. Zrozum bowiem, �e by�oby to oczywistym b��dem, gdybym do ch�opca m�wi�: moja droga! - zamiast: m�j drogi ch�opcze! Czy i na to mi nie chcesz odpowiedzie�? Ha! Twoja wola... Zasm�ci� si� sprawiedliwy ten cz�owiek i zacz�� rozmy�la�, dlaczego �liczne to stworzenie nie chce mu odpowiedzie�? Nagle sp�on�� ca�y, d�oni� o czo�o uderzy� i zakrzykn�� zdumiony: - Na Boga! a mo�e ty wcale nie umiesz m�wi�?! Tak, tak, to bardzo prawdopodobne... Ludzie w twoim wieku zazwyczaj nie znaj� jeszcze boskiej sztuki mowy. Biedactwo najdro�sze! �e te� mi to od razu na my�l nie przysz�o... Ach, to roztargnienie! Zdarzy�o si� jednak, o czym musia�y ci� doj�� s�uchy, �e czcigodny chi�ski m�drzec Lao-Tse mia� osiemdziesi�t dwa lata w chwili, kiedy si� narodzi�, mog�oby si� zdarzy� przeto, �e ty umiesz m�wi�... Szkoda, wielka szkoda, �e si� tak. nie zdarzy�o. Lecz c� to czynisz, s�odka dziecino? M�drzec patrzy� ciekawie, jak dziecko, ma�o zwracaj�c uwagi na dobrotliwe jego s�owa, usi�owa�o do ust w�o�y� obie pi�stki, z czego wywnioskowa� nieomylnie, �e biedactwo jest g�odne. Porwa� si� czym pr�dzej z tapczana, uradowany swoj� wyborn� przenikliwo�ci� i zawo�a� weso�o: - Je��, chcemy je��! Doskonale! Zaraz zastawi� uczt� wy�mienit�, godn� takiego go�cia... Pocz�� biega� � k�ta w k�t, zadyszany i mocno przej�ty, wywraca� wszystko do g�ry nogami, szuka�, bada�, wietrzy�, wreszcie po d�ugiej chwili wydoby� z mrocznych zakamark�w bochenek czerstwego chleba i dwie wielkie cebule. Podni�s� zdobycz wysoko w r�kach, wo�aj�c: - Czy jad�e� kiedy potrawy r�wnie smakowite? Jest to zbytek godny filozof�w! Dalej, dalej, we�my si� do dzie�a i nie zostawmy ani kruszyny! Z trudem prze�ama� trzeszcz�cy chleb, a cebule odar� z pow�oki. W tej chwili jednak oczy zape�ni�y mu si� �zami; po�owa tych �ez pochodzi�a z dziwnych w�a�ciwo�ci smakowitej cebuli, druga jednak po�owa pochodzi�a z rozpaczy nag�ej i dotkliwej: - Przecie� ty, dziecinko, nie ugryziesz tego chleba - rzek� ze smutkiem - nawet gdybym zwil�y� �zami. C� ja poczn�, c� ja poczn�, na Boga! Ech, gdybym ja tak mia� koz�! Przecie� to koza wykarmi�a Jowisza w jego niemowl�ctwie, z czego mo�na wnioskowa�, �e kozie mleko jest dobroczynnym przysmakiem, ulubionym przez m�odzie�. O tym, �eby niemowl�ta jad�y cebul�, historia nic nie m�wi... Koz�, koz�, kr�lestwo za koz�! W przera�liwej rozterce pocz�� biega� po komnacie i nawyk�szy do ustawicznego szukania, szuka� zapewne kozy; usilne te starania skazane by�y z g�ry na niepowodzenie, brodate to bowiem i weso�e zwierz�tko jest do�� trudne do znalezienia tam, gdzie go nigdy nie by�o. Do tego przekonania musia� po niejakim czasie doj�� i ten przezacny cz�owiek, bo zwr�ciwszy si� do dziecka rzek� cicho, oblewaj�c ka�de s�owo �zami roz�alenia: - Obawiam si�, �e nigdy nie widzia�em tu kozy. Ponura ta wiadomo�� musia�a niebiesk� sierotk� przyprawi� o nieutulone zmartwienie, gdy� nagle zacz�a kwili�, co s�dziwego cz�owieka przyprawi�o z kolei o g��bok� rozpacz. Chwyci� si� r�koma, za srebrn� g�ow� i targa� w�osy. P�acz tego dziecka rozdziera� mu serce; w bezradno�ci swojej nie bardzo si� od niego r�ni�, wi�c nie wiedz�c, co czyni�, chcia� uciec i biec nie wiadomo dok�d, W tym samym momencie a� zadr�a� ze zgrozy, �e m�g� pomy�le� o ucieczce, wi�c wzni�s� spojrzenie w g�r�, jakby od nieba b�agaj�c zmi�owania. - Ach, gdybym by� pelikanem - zakrzykn�� - nakarmi�bym ci� w�asn� piersi�! Poniewa� nag�a zamiana m�drca w pelikana nie jest spraw� zbyt prost� i �atw�, korzy�� z tego szlachetnego pomys�u r�wna�a si� daremnemu marzeniu o posiadaniu mlekodajnej kozy! Dwa te dobroczynne zwierzaki szybko tedy rozwia�y si� w mg��, co wzmog�o jedynie dziecinn� �a�o��, kt�ra z cichutkiego kwilenia, wci�� przybieraj�c na nat�eniu, podnios�a si� do rozg�o�nego, a bardzo p�aczliwego narzekania na z�e porz�dki na �wiecie i na brak s�odkiego pokarmu. Razem i rozpacz biednego staruszka wzmaga�a si� coraz pot�niej. Serce si� w nim kraja�o i p�aka�a w nim dusza. Os�abn�� i nachyliwszy si� nad dzieckiem, m�wi� cichutko: - Sierotko najmilsza... dziecinko anielska... ptaszyno Bo�a... okruszyno s�odka... przesta�, przesta�... Patrz, i ja p�acz�... Je�li B�g nas nie poratuje, to nie wiem, co b�dzie... Mo�e go matka twoja uprosi, aby mnie nauczy�, jak ciebie nakarmi�. Co� wymy�l�, co� wymy�l�, tylko nie p�acz... Ka�da twoja �ezka toczy si� po moim sercu jak kamie�... O dziecinko!... Nie p�acz, tylko nie p�acz... S�o�ce �wieci jasno, wi�c mo�e mnie o�wieci... O tak, o tak... Ciszej, ciszej!... T� �ezk� otrzemy i t� tak�e... I ju� masz oczki jak niebo... Ha! ha! U�miechasz si�! O ptaszku z�oty! Ho! ho! m�drzy jeste�my i wielbimy rado��! Czekaj, biedactwo jedyne, zaraz ci� rozwesel�! I w przyst�pie rozpaczy, tak u�o�ywszy dziecko, aby go widzie� mog�o, siwy ten cz�owiek, na �mier� znu�ony, pocz�� wyprawia� dziwne skoki i pl�sa� prze�miesznie, z niepokojem patrz�c, czy to si� dziecku podoba. Sam Pan B�g musia� mie� �zy w oczach, kiedy ujrza� tego cudownego starca z sercem przeczystym, �miesznie podryguj�cego i wydaj�cego pot�ne okrzyki, udaj�ce �piew. Pot sp�ywa� po jego bladych skroniach i lepi� srebrne jego w�osy; usta jego dr�a�y, a piersi dysza�y ci�ko, a on ta�czy� i przysiada�, i r�ce dziwnie �miesznie w g�r� wyrzuca�. Dziecko, najpierw przel�k�e widokiem czarnej postaci, z kt�rej jak ze studni g��bokiej dudni�ce dobywa�y si� okrzyki, zacz�o si� u�miecha�, wreszcie rozumiej�c, �e podryguj�cy wielkolud niczego bardziej zajmuj�cego nie wymy�li, usn�o. Siwy cz�owiek otar�szy pot z czo�a usiad� znu�ony. Ba� si� odetchn��, aby tego dziecinnego snu, r�owego i wiotkiego jak ob�oczek, nie rozwia� oddechem. Siedzia� i rozmy�la� g��boko, wida� jednak, �e nie nadaremnie, nagle bowiem uderzy� si� d�oni� w czo�o i rzek� szeptem sam do siebie: - Na Boga! �e te� mi to od razu nie przysz�o do g�owy! Ju� bieg� na palcach ku drzwiom, kiedy go znowu jaka� troska u�api�a za d�ug�, powa�n� szat�, gdy� si� zatrzyma�, brew zmarszczy� i rozmarszczy� zaraz potem w s�odkim u�miechu. - Wiem, co zrobi� - szepn�� - na wypadek, gdyby si� przebudzi�o! Z mrocznego k�ta doby� wielk� czarn� tablic� i ustawiwszy j� w s�o�cu naprzeciwko dziecka, napisa� na niej wielkimi literami: "Wychodz�, lecz wkr�tce powr�c�! Spij spokojnie!" Uspokojony g��boko, �e sierotka po przebudzeniu odczyta sobie ten napis i b�dzie wiedzia�a, gdzie si� podzia�, rozgor�czkowany, jakby go kto goni�, wybieg� z komnaty. Wpad� do stajni Huragana i gadaj�c do niego pi�te przez dziesi�te o wszystkim, co si� sta�o, zdj�� z niego juki i szybkim krokiem pocz�� schodzi� po stoku wzg�rza ku ludzkiemu osiedlu. Kilka chat steranych i w ziemi� si� zapadaj�cych by�o schronieniem dobrych i biednych ludzi, �yj�cych na tym pustkowiu jak ptaki. Jedni hodowali pszczo�y, inni uprawiali ma�e poletka wydarte lasowi, co si� szponami korzeni rodzonej ziemi czepi� i nie chcia� si� da� wydrze� pracowitym ludziom. Patrzyli oni z tym wielkim podziwem, co a� usta otwiera z nadmiernego nat�enia, jak m�drzec, kt�rego widywali krocz�cego z solenn� powag� dostojnym krokiem zadumanego marabuta, skacze w tej chwili przez pnie i wymachuje w ich stron� r�koma. Patrz�c z daleka na to widowisko niezwyczajne najrozmaitsze czynili domys�y, w�r�d kt�rych nie�mia�o zjawi� si� i ten, �e szanowny m�drzec nag�emu uleg� op�taniu. Domys� ten straszliwy zacz�� przybiera� pozory prawdy, kiedy m�drzec, wpad�szy w zdumion� ludzk� gromadk�, zakrzykn�� g�osem tak zdyszanym, �e zdawa�o si�, jakoby ka�de s�owo oblane by�o potem: - Dobrzy ludzie, ratujcie, bo moje dziecko umiera z g�odu! S�ysz�c to, ci dobrzy ludzie pomy�leli w pierwszej chwili, �e natychmiastowa ucieczka przed cz�owiekiem, kt�remu si� co� w wielkim popsu�o rozumie, b�dzie rzecz� roztropn�. Widz�c jednak w dobrych jego oczach zgryzot� i niepok�j, nabrali odwagi i zacz�li rozpytywa�, co by to by�a za historia, kt�ra najdostojniejszemu z m�drc�w ka�e skaka� i wymachiwa� r�koma; wi�c im zacz�� opowiada� szeroko i d�ugo o wszystkim, co mu si� zdarzy�o ubieg�ej nocy, a tak rzewnie i pi�knie m�wi� o niebieskookiej sierotce, �e w niejednych oczach zal�ni�y �zy. Waln� tedy uczyniwszy narad� orzekli, �e mo�na by� wielkim filozofem, a nie umie� nakarmi� dziecka. Z zachwytem uznali wspania�y bieg s�dziwego Huragana za czyn wznios�y, wreszcie wybrali ze swego zgromadzenia star� kobiet� na piastunk� dla znalezionego dziecka. Mia�a si� ona uda� natychmiast do starego zamczyska i ul�y� w przera�liwych k�opotach zacnemu i przez wszystkich kochanemu cz�owiekowi, kt�ry us�yszawszy, �e jego sierotka b�dzie mia�a opiek�, zapragn�� rado�� swoj� objawi� w spos�b jaki� nies�ychany. By�by podskoczy� ze dwa �okcie w g�r�, lecz na szcz�cie przypomnia� sobie w ostatniej chwili, �e t� mod� mo�e rado�� swoj� okazywa� p�ochy mimo s�dziwych lat Huragan, lecz igraszki takie nie przystoj� m�drcowi. Kiedy ze star� niewiast�, nios�c� jakie� ze sob� naczynia, wdrapa� si� z powrotem na wzg�rze i kiedy oboje g�usz�c kroki weszli do komnaty, dziecko przywita�o ich szczebiotem, kt�ry mog�yby zrozumie� tylko ptaki; le�a�o sobie spokojne i u�miechni�te, co m�drzec przypisywa� wcale roztropnemu zawiadomieniu na tablicy. Nigdy jednak nie uda�o si� tego dowie��. Kobieta, ku wielkiemu zdumieniu m�drca, spe�ni�a szybko jakie� tajemne i zawi�e zabiegi wobec kruchej i r�owej na ciele niemowl�cej osoby, nakarmi�a j� przyniesionym ze sob� mlekiem i utuli�a w ramionach, co niemowl�c� osob� wprawi�o w stan wspania�ego zachwytu, objawiaj�cego si� radosnym wierzganiem n��tami tak gwa�townie, �e sam Huragan w chwili upojnego op�tania nie zdo�a�by tego uczyni� lepiej. Stary cz�owiek, r�wnie� szczerze zachwycony, dawa� temu wyraz sposobem niezbyt wymy�lnym, lecz powszechnie zrozumia�ym, cmokaj�c wargami, na twarzy za� mia� u�miech taki rzewny, �e gdyby w tej chwili sroga panowa�a zima, od promienia tego u�miechu staja�yby lody i �niegi. Kiedy dziecko, nie maj�c zbyt wielu pomys��w, jak sp�dza� �ycie w okresie niemowl�ctwa, znowu zasn�o, kobieta rzek�a cicho: - Ja tego ch�opca znam... -- Wi�c to ch�opiec - zapyta� m�drzec zdziiony - a jak�e� wy go mo�ecie zna�? Wtedy kobiecina opowiedzia�a mu, �e kiedy odjecha� na Huraganie do dalekiego miasta, przez osiedle przechodzi�a �miertelnie znu�ona niewiasta z tym w�a�nie dzieckiem w ramionach. �al by�o patrze� na jej nieszcz�sn� biedot�. Opowiada�a, �e m�� jej zgin�� na wojnie, a ona, bez domu i sama jedna na �wiecie, w�druje daleko, daleko, a� do kr�lewskiej stolicy, po ratunek i po kawa�ek chleba. Pad�a, biedactwo, na drodze, a B�g zrz�dzi�, �e m�drzec znalaz� w powrotnej swej drodze j�, ju� umar��, i to �liczne dziecko, kt�remu by�o Janek na imi�. - Co wy z nim teraz poczniecie, szlachetny panie? - zapyta�a kobieta. Siwy cz�owiek roz�o�y� bezradnie r�ce i wida� zastanawia� si� nad tym rozs�dnym pytaniem, gdy� nie odpowiada�. - Dajcie go do nas - m�wi�a kobieta - a cho� bieda u nas, sierocie zgin�� nie damy. Stary cz�owiek, nie zwa�aj�c, �e mo�e dziecko obudzi�, zakrzykn�� z moc�: - Nigdy! przenigdy! m�j on jest! - Jak to wasz? - Ja go znalaz�em i niech u mnie zostanie na ca�e �ycie! - B�g was niech za to pob�ogos�awi, dobry panie, lecz jak�e� wy sobie dacie rad� z niemowl�ciem? - Ha! - zakrzykn�� starzec. By�a to odpowied� w tre�ci niezg��biona i dla prostego rozumu kobieciny niepoj�ta, wi�c jej szeroko wyja�ni�, �e pr�dzej da sobie odci�� obie r�ce, ni�by t� sierotk� odda� komukolwiek, wszystko uczyni, aby j� wychowa�, i �e je�eli Pan B�g ratowa� dzieci, rzucone na pustyni dzikiemu zwierzowi na po�arcie, to mu pomo�e zachowa� przy �yciu dziecko, na mi�uj�cymi sercu ludzkim spokojnie �pi�ce. - Gdyby to by�a dziewczyna - prawi� - mo�e bym si� zawaha�, bo to i w�oski trzeba by jej zaplata� i rozplata�, i pi�kne sposobi� stroje, delikatne do jedzenia dawa� smako�yki. Ale on, Janek... ho! ho! - dobre to b�dzie ch�opczysko i suchy chleb b�dzie ze mn� jada�. M�wi� wam, dobra kobieto, �e kiedy mu pokaza�em cebul�, nie zjad� jej wprawdzie, ale mu si� niej oczy �mia�y. - Dziwne! dziwne! - rzek�a kobieta. A m�drzec gada� z coraz wi�kszym zapa�em: - M�j ko� Huragan te� si� od razu na nim pozna�... Omal dla niego nie wyzion�� ducha. Zwa�cie, dobra kobieto; je�eli szkapa poczciwa tak wielkie okaza�a serce, mia��ebym ja, rodzaj ludzki podaj�c w pogard�, wyrzec si� dziecka, kt�re B�g na mojej po�o�y� drodze? Nie uczyni� tego, chocia� jestem z�y i niepoczciwy... Czemu si� �miejecie, dobra niewiasto... Albo raczej, czemu macie w oczach �zy? Dziwne to... Raz mi si� zdaje to, a raz tamto... Kobieta istotnie �mia�a si� przez �zy, s�ysz�c, jak ten cz�owiek z anielsk� dusz� nazywa� siebie z�ym i niepoczciwym. - Wiecie, co wam powiem, szlachetny panie? - rzek�a - najm�drzejszy to wy mo�e jeste�cie na �wiecie, ale rady sobie z tym ch�opcem nie dacie. - Dam sobie rad�, jako �ywo! - m�wi� m�drzec, ale niezbyt pewnie. - A przecie nie dacie! Wi�c ja tu zostan�. Sama jestem i nikomu niepotrzebna, a sierocie zgin�� nie dam. Zajm� si� tym niebo��tkiem, a wy sobie rachujcie gwiazdy. Dopiero, kiedy podro�nie, to si� b�dziecie tym k�opota�, co z nim uczyni�... Czy godzicie si� na to? Siwemu cz�owiekowi niebo rozb��kitni�o si� w oczach. Chwyci� r�k� starej kobiety i uca�owa� j� ze czci�. - Co czynicie, panie? - zawo�a�a ona niezmiernie zdumiona. - Czcz� serce szlachetne! - odrzek� wielki m�drzec z wielkimi �zami w oczach. - Gdybym by� kr�lem, uczyni�bym to samo. ROZDZIA� TRZECI w kt�rym Huragan �egna �wiat, a Janek zwalnia z pokuty p�acz�cego ducha M�drzec �w dobrotliwy, kt�ry serce mia� r�wnie wielkie, jak rozum wspania�y, zwa� si� Witalis. Zwiedzi� �wiat i wsz�dzie poznawa� ludzkie obyczaje; zna� j�zyki wielu lud�w i widzia� wszystko, co godne by�o ujrzenia. Kszta�cony w s�ynnych uczelniach, kiedy ju� tysi�ce przewertowa� ksi�g, nie zabiega� o zaszczyty i fawory, lecz wiedz� swoj� niezmiern� postanowi� odda� ludziom nieszcz�liwym. Zamiast, jak to inni m�drcy czynili, zamkn�� si� wraz ze sw� chwa�� w bogatej pracowni, on jak dobry aposto� i jak pe�en s�odyczy nauczyciel w�drowa� w�r�d ludzi biednych. T� drog� chodzi�, przez wszystkich zapomnian�, kt�r� wlecze si� na poranionych nogach n�dza ludzka, kt�r� w stron� wilgotnego grobu zmierza g��d i cierpienie, b�l i zgryzota. Je�li zaszed� do wielkiego miasta, nie szed� na dw�r kr�lewski czy ksi���cy; lecz nieodmiennie zmierza� szybko w zaropia�e, b�otniste i zad�umione zau�ki, w te straszne ulice, kt�re mrocznymi oczyma okien nigdy nie ogl�da�y s�o�ca. Tam leczy�, pociesza� i ratowa�. Sam biedny, nie m�g� n�dzy poratowa� z�otem; sam dziurawym okryty p�aszczem, niczym nie m�g� okry� nagich ko�ci �ebraczych. Przynosi� jednak wi�cej ni� z�oto, bo serce pe�ne wsp�czucia i tak s�odkiej dobroci, �e w najciemniejszym zau�ku czyni�o si� jasno, kiedy on tam wchodzi� z jasnym spojrzeniem i ze s�owem pe�nym gor�cego wzruszenia. Umia� jakby czarodziejskim zakl�ciem najtwardsze otworzy� serce, a wielk� tajemnic� pokornej dobroci ka�dej ul�y� zgryzocie. By� lekarzem m�drym, przeto leczy� chorych i czasem najni�sze spe�nia� przy nich pos�ugi: Wy�ebranym groszem dzieli� si� z biedniejszym od siebie, nie dbaj�c o to, �e sam mo�e zemrze� z g�odu. Czczono go jednak�e i wielbiono nie tylko w�r�d nieszcz�snej biedoty; schylali przed nim g�owy mo�ni i najmo�niejsi, a kr�l jeden pot�ny uczyni� raz rzecz nies�ychan�, albowiem na jego widok ukl�k� przed nim wobec ci�by dworzan i wasal�w. - Co czynisz, mi�o�ciwy panie? - zakrzykn�li zdumieni. - K�aniam si� wielko�ci - odrzek� kr�l - albowiem on jest m�drcem, a ja tylko kr�lem! Witalis mia� zawsze u�miech na twarzy, jak gdyby z�oty jaki� paj�k w jego duszy ukryty wieczy�cie prz�d� jasn� prz�dz� promieni, z nich ten u�miech si� stawa�. Nie wiedzia� ten m�drzec, co to jest gniew, zna� tylko przebaczenie; b�l cudzy stokro� wi�cej bola� go, ni� w�asny. Nie zna� um�czenia, lecz wielki trud swojego �ywota d�wiga� rado�nie a niezmordowanie. A kiedy mu zabrak�o ju� si� na w�drowanie, kiedy mu posiwia�y w�osy, a szlachetna twarz, zmarszczkami poci�ta, przypomina�a zoran� ziemi�, zaw�drowa� w to pustkowie. Mo�ny jeden grabia pozwoli� mu zamieszka� w ruinach zamku, a przyjaciele jego, s�awni uczeni, doktorowie i magistrowie, zaopatrzyli go w niezb�dne przedmioty, w ksi�gi i przyrz�dy tajemnicze, kt�re s�u�� do badania tego, co na niezmiernym dzieje si� niebie. Do tych r