238

Szczegóły
Tytuł 238
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

238 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 238 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

238 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "A jednak w pami�ci" autor: Micha� Kazi�w Opowie�� biograficzna o ociemnia�ym kapitanie wojsk austriackich i polskich - Janie Silhanie Wykorzysta�em materia�y archiwalne Biblioteki Centralnej PZN Warszawa: Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, 1994 Na dysk przepisa� F. Kwiatkowski Spis tre�ci Wst�p I. Dzieci�stwo i lata studenckie II. Szko�a Podchor��ych w Libercu III. Wyrwa� si� z ciemno�ci IV. Pierwsze pr�by V. Wiede�skie do�wiadczenia czyli �ycie od nowa VI. U�miech szcz�cia VII. Chwile wytchnienia VIII. Na ulicy Kleparowskiej IX. W niepodleg�ej Polsce X. Powstanie Zwi�zku Ociemnia�ych �o�nierzy RP XI. Nowe Idee - kl�ska XII. UABO XIII I znowu wojna XIV. Trudne lata w Krakowie Pos�owie Wst�p Dziesi�tki list�w otrzyma�em ju� w swoim �yciu, kt�rych tre�� trudno by�oby mi przywo�a� w pami�ci. Jeden jednak wci�� tkwi jak obraz tak wyrazisty, �e przypominaj�c go sobie, widzi si� miejsce, wyobra�a ludzi, ca�� aur� i panoram� i w niej obecne wszystkie rzeczy. I ta pami�� nie jest zawodna. Opiera si� na fragmentach, szczeg�ach, strz�pach zda�, czyich� uwagach, p�aczu i swobodnej rozmowie. Oto kt�rego� lipcowego dnia, bardzo ciep�ego dnia, kiedy ogarn�� mnie jaki� rodzaj rozleniwienia, jak zawsze w letnich miesi�cach, kt�re z natury rzeczy s� radosne, listonosz przyni�s� mi pi�� list�w, a w�r�d nich jeden od Wiesi, kole�anki ze studi�w. Od dawna zajmuje si� ona epok� baroku. Szuka �lad�w tego okresu, odwiedza ko�cio�y i cmentarze, a tam ze starych tablic spisuje s�owa kwieciste, barokowe, zaskakuj�ce wsp�czesnego przechodnia rozmow� ze zmar�ym. Ci, kt�rzy zostali, odwo�uj� si� do �ycia i wieczno�ci, ��cz� pi�kno z brzydot�, rado�� �ycia z �alem. Wyrytymi s�owami okazuj� skruch� wobec nico�ci. Moja kole�anka zaw�drowa�a na cmentarz Rakowicki w Krakowie. Sz�a w�r�d zabytkowych grobowc�w i wypatrywa�a najbardziej oryginalnych epitafi�w, gdy nieoczekiwanie spostrzeg�a to, o czym w�a�nie napisa�a mi w li�cie: "Nieco dalej od miejsca, w kt�rym sta�am, zauwa�y�am przesuwaj�ce si� grupki ludzi. Nie by� to kondukt pogrzebowy. Szli bez �piewu, bez krzy�a, bez ksi�dza. Wszyscy pod��ali w t� sam� stron�. Nie�li kwiaty w r�kach. Z pocz�tku nie zwraca�am na nich uwagi. Pomy�la�am - jacy� tam sobie ludzie. Zwyk�y przypadek, jak na cmentarzu. W pewnym momencie jednak, kiedy uwa�niej zacz�am si� im przygl�da�, spostrzeg�am, �e wielu z nich trzyma w r�kach bia�e laski. Kilkadziesi�t metr�w dalej by� gr�b, do kt�rego zmierzali i d�ugo p�niej stali w zadumie. Wi�c zorientowa�am si�, �e byli to niewidomi w towarzystwie swoich przewodnik�w. Przy grobie stali do�� d�ugo, a zebra�o si� ich sporo. Zaciekawiona, r�wnie� podesz�am do grobu. Na p�ycie le�a�y wi�zanki kwiat�w, p�on�y �wieczki. Mimo do�� du�ej grupy niewidomych uda�o mi si� dotrze� w pobli�e pomnika. I wtedy przeczyta�am, �e spoczywa tu kpt. Jan Silhan, urodzony 1 listopada 1889 roku, a zmar�y 29 czerwca 1971 roku. A wi�c ju� dwadzie�cia lat temu. To zadziwiaj�ce, �e po tylu latach w tak wielu osobach zachowa�a si� jeszcze jego �ywa pami��. Ty zapewne znasz tego cz�owieka, bo przecie� jeste� z tego �rodowiska. Napisz mi par� s��w o nim. Przypominam sobie jak przez mg��, �e wspomina�e� mi o jakim� ociemnia�ym �o�nierzu, kt�ry w pierwszej wojnie �wiatowej straci� oczy, a p�niej tak wiele dokona� dobrego." Przeczyta�em ten list i ogarn�o mnie wzruszenie. Bo przecie� zna�em osobi�cie tego cz�owieka i jego ma��onk�, Margit. Ch�tnie tu i �wdzie o nich m�wi�em. Teraz by� ciep�y lipiec. Moje my�li poch�ania� ca�kowicie przeczytany list. Za oknem �wiergota�y ptaki i ha�asowa�y bawi�ce si� dzieci. To dziwne czyta� list o kim� umar�ym, kogo si� kiedy� zna�o. Posta� Jana Silhana jak �ywa stan�a mi przed oczami. Przypomina�em sobie moment, kiedy go pozna�em. By�o to jesieni� w 1954 roku. Ja wtedy zaledwie wydostawa�em si� na szerszy �wiat, wychodzi�em ze swojej zapa�ci i izolacji. Odwa�y�em si� pojecha� z ojcem z mojej wsi a� do stolicy. Tam bowiem odbywa� si� zjazd korespondent�w miesi�cznika "Pochodnia". By�o to wielkie wydarzenie w moim �yciu, cho� mo�e dla innych niewiele znacz�ce. Kogo bowiem tam, w stolicy, gdzie dzieje si� tak wiele wa�nych spraw, obchodzi� mog�o spotkanie jakich� tam amator�w, i to w dodatku niewidomych korespondent�w? Dla mnie jednak by�y to wielkie dni. Prze�y�em je bardzo. Mia�em nawet w�tpliwo�ci, czy w�a�nie ja powinienem uczestniczy� w tym zgromadzeniu. Niewidomych by�o wielu. M�j ojciec prze�y� ten wyjazd jeszcze bardziej ni� ja. Zauwa�y�a to nawet pewna pani, kt�ra podesz�a do nas, prowadz�c innego m�czyzn�, r�wnie� ociemnia�ego. - Janku - powiedzia�a z nieco obcym akcentem w g�osie, ale zarazem ciep�o i serdecznie - przed tob� s� ci panowie, kt�rych pragn��e� pozna�. Us�ysza�em: - Kolego, nazywam si� Jan Silhan. Jednocze�nie poczu�em u�cisk jego d�oni na moim ramieniu. Po przywitaniu si� z ojcem zapyta� o miejsce mojego urodzenia. - Bo przecie�, gdy s�ysz�, jak kolega m�wi, to co� mi si� wydaje, �e jest kresowiakiem. Tak rzeczywi�cie by�o. Zrobi�o mi si� od razu ra�niej i troch� l�ej na duszy. Ojciec by� ogromnie zaskoczony, gdy Silhan, po us�yszeniu miejscowo�ci naszego urodzenia z miejsca powiedzia�: - Koropiec? Tam nad Dniestrem? Gdzie si� znajduj� posiad�o�ci hrabiego Badeniego? By�em w ich pa�acu podczas pierwszej wojny �wiatowej, skupuj�c konie dla �o�nierzy. A pan, panie kolego, powinien du�o, bardzo du�o pisa�. Z uwag� czytam wszystko, co pan drukuje w "Pochodni". Bardzo bym pragn�� pozna� jeszcze pani� Halin� Lubicz, kt�ra nauczy�a pana brajla. To nadzwyczajne. O pa�skim dokonaniu �yciowym napisa�em ju� do kilku czasopism esperanckich. Pan pisze obrazowo. By�em pod wielkim wra�eniem tych s��w. Poczu�em si� wr�cz oszo�omiony. Kiedy zach�ca� mnie do pisania, wymieni� nagle nazwisko jakiego� pisarza afryka�skiego, r�wnie� ociemnia�ego. By�o tego wszystkiego w tamtym momencie zbyt wiele dla mnie. Jego wschodni akcent, o lirycznej tonacji, zdradza� cz�owieka gotowego obdarzy� przyja�ni� ka�dego, kto potrzebuje �yczliwej rady i pomocnej d�oni. Takie w�a�nie wspomnienie tego pierwszego spotkania przywo�a�em w pami�ci po przeczytaniu listu mojej kole�anki Wiesi. Wtedy przebywa�em w Bogaczowie, w tej samej wsi, z kt�rej niegdy�, kilkadziesi�t lat temu, jako m�ody cz�owiek wybiera�em si� w swoj� wielk� podr� do Warszawy. Wtedy nie wiedzia�em, kogo tam spotkam. A pozna�em Jana Silhana. My�la�em o nim, o jego dramatycznym �yciu, a moje my�li miesza�y si� z zapachem kwitn�cych bogaczowskich ��k. Czu�em niezwyk�o�� kolei losu - rodzenia si�, spotykania na swej drodze ludzi, a potem ich definitywnego oddalania. I tylko s�owa listu mog� na chwil� przywr�ci� w pami�ci to, co bezpowrotnie minione. Na moment przenios�em si� w my�lach na �w krakowski cmentarz, kt�ry jeszcze widzia�em w 1944 roku. Pod powiekami zacz�y majaczy� cmentarne alejki, a na nich jakbym widzia� Wies�aw� odczytuj�c� napisy, epitafia i jakie� nagrobne wierszyki. Zobaczy�em nawet tych opisanych w li�cie ludzi, kt�rzy spotkali si�, by po�o�y� na p�ycie pomnika kwiaty, posta� chwil�, zapali� �wieczki, pomilcze�, powspomina�, pomodli� si�. Dwadzie�cia lat temu, kiedy liczni przyjaciele odprowadzali zmar�ego Kapitana na wieczny spoczynek, by�a wielka ulewa, ale nikogo nie wystraszy�a. Wytrwali wszyscy. Zjechali si� niewidomi z ca�ej Polski, osoby m�ode i starsze. Dzi�, dwadzie�cia lat p�niej, jest bardzo pogodny dzie�. To oczywi�cie tylko przypadek. My�l�, �e powinienem opowiedzie� Wies�awie o �yciu Jana Silhana, gdy� by� to cz�owiek niezwyk�y. Nie b�dzie to �atwe. Pozosta� w pami�ci wielu ludzi, kt�rym za �ycia tak ch�tnie pomaga�. Wiem, �e ca�ej o nim prawdy nie b�d� w stanie przekaza�, bowiem �ycie zawsze jest wi�ksze ponad s�owa, pami�tki, rzeczy. Przegl�daj�c biograficzne teczki, pe�ne materia��w dokumentarnych pozosta�ych po Janie Silhanie - list�w, zapisk�w i urz�dowych druk�w - mam �wiadomo��, i� w te kartki jest wpleciony tak�e wzrok Margit Silhan, jego �ony, z pochodzenia Austriaczki, kt�ra poprzez to ma��e�stwo tak wytrwale s�u�y�a polskim niewidomym. I Dzieci�stwo i lata studenckie Rodzi si� cz�owiek. S�o�ce rzuca cie� i ksi�yc rzuca cie� a gwiazdy nigdy. Cz�owiek rodzi si pod jak�� gwiazd� i ona naznacza drog�, po kt�rej idzie narodzony. A czy �ycie jest bez cienia, cho� si� �yje pod gwiazd�? Przegl�dam dokumenty Jana Silhana. Szukam dnia, miejsca jego przyj�cia na �wiat. Pragn� dostrzec w tym dniu jego rodzic�w, bliskich krewnych i rodze�stwo. Urodzi� si� w Kijowie, w dniu dla katolik�w �wi�tecznym, we Wszystkich �wi�tych, a to jest prawie �wi�to narodowe. Urodzi� si� w�r�d Tatar�w, Rosjan, Ukrai�c�w. Wyobra�nia podsuwa nam mglisty zimowy dzie� - szron, ch��d, padaj�ce li�cie. Jest rok 1889. Ksi�dzem udzielaj�cym chrztu by� pra�at Jan Skalski. Jan przychodzi na �wiat w rodzinie inteligenckiej - Franciszka Silhana i Anny, z domu Paczowskiej. Matka jest nauczycielk�, a ojciec urz�dnikiem bankowym, czyli pracownikiem bardzo powa�nej jak na owe czasy instytucji. Ojciec to bez w�tpienia cz�owiek pracowity. Jak si� dowiadujemy z dokument�w, z pochodzenia jest Czechem, ale od paru pokole� spolonizowanym. Na dobre i z�e mocno z�yty z kijowsk� Poloni�. Poprzez �on� jego zwi�zki si�ga�y do wielkiego rodu Paczowskich, licznie zasiedlonego na Wo�yniu i Bia�orusi, o czym pisze Mieczys�aw Harusewicz w ksi��ce biograficznej o swoim ojcu Janie, zatytu�owanej "Za czas�w carskich i wyzwolenia". Matka Jana Silhana i matka Mieczys�awa Harusewicza by�y ze sob� blisko spokrewnione, jako �e pochodzi�y w�a�nie z rodu Paczowskich. W obu rodzinach �ywo kultywowano pami�� o udziale w kolejnych powstaniach narodowych, za co spotka�y je represje carskie. �atwo sobie wyobrazi�, �e w kijowskim domu rodzic�w Silhana cz�sto rozprawiano o wielkich patriotycznych narodowych sprawach. W tej atmosferze, w klimacie wspominania przodk�w i los�w bli�szych i dalszych krewnych, a by�o ich bardzo wielu, wyrasta� m�ody Silhan. Przys�uchiwa� si� rozmowom politycznym i na sw�j spos�b przemy�liwa� je na nowo, w samotno�ci. Dojrzewa�a w nim my�l i zabarwienie przekona� spo�ecznych, kt�re jak si� p�niej okaza�o, zwi�zane by�y z �ywym w �wczesnym czasie nurtem socjalistycznym, o czym b�dzie mowa p�niej. Rodzice, my�l�c o jego przysz�o�ci i widz�c wielkie zdolno�ci syna, oddali ch�opca najpierw do Szko�y Realnej �wi�tej Katarzyny. Po jej uko�czeniu Jan uczy si� w Kijowie, w gimnazjum matematyczno-fizycznym. Nast�pnie podejmuje studia na Politechnice im. cara Aleksandra II. S� to lata 1907-1911. Za czas�w m�odzie�czych wielonarodowo�ciowa metropolia, jak� by� Kij�w, t�tni�a �yciem zgodnie ze sob� wsp�yj�cych narodowo�ci. Taki stan i uk�ad narodowo�ciowy mia� r�wnie� swoje odzwierciedlenie w szko�ach kijowskich. Nie dochodzi�o w nich do wi�kszych konflikt�w mi�dzy m�odzie�� polsk�, rosyjsk�, ukrai�sk� czy �ydowsk�. Zgoda narod�w obowi�zywa�a pod�wczas na ca�ym obszarze kres�w wschodnich i nadawa�a niepowtarzalny koloryt stosunkom mi�dzyludzkim, kt�re bezpowrotnie ju� dzi� odesz�y w przesz�o��. Dotyczy to wielu miast, zw�aszcza takich jak Wilno czy Lw�w. Do szk� zje�d�ali synowie polskiego ziemia�stwa czy jeszcze liczniejszych oficjalist�w dworskich i inteligencji technicznej, skupionej wok� dobrze rozwijaj�cego si� przemys�u cukrowniczego na tych �yznych ziemiach. W czasie, kiedy 22-letni m�odzieniec wst�puje na politechnik�, na Wydzia� Budowy Maszyn, by�o ju� po rewolucji 1905 roku. Mala�a fala strajk�w, manifestacji, rozbijania fabryk monopolu spirytusowego. Rozwija� si� natomiast ruch socjalistyczny. Wysoki, jasnow�osy, przystojny, o bystrej umys�owo�ci i pogodnym usposobieniu m�odzieniec jest ciekaw �wiata. A lata studenckie stwarza�y wiele okazji, by tak� ciekawo�� i �mia�o�� wewn�trzn� podsyca� i �ywi�. M�ody student okazuje si� bardzo wra�liwy na wszelkie nowinki ideologiczne. Pami�tajmy, �e po roku 1905 nast�puje rozkwit ruchu socjalistycznego, w kt�rym udzia� bior� �rodowiska studenckie - jak zawsze i wsz�dzie na �wiecie - z wielk� ch�ci� i odwag�. Trudno to dzi� stwierdzi� dok�adnie, lecz jedno jest pewne - m�ody Silhan silnie zaanga�owa� si� w dzia�alno�� Socjal-Demokratycznej Partii Robotniczej Rosji. Przyp�aca za to dziewi�ciomiesi�cznym pobytem w wi�zieniu, w okresie 1911-12. Tote� si�� rzeczy zostaj� przerwane studia politechniczne. Skutki tego odczu� bardzo bole�nie. W�adze szkolne, zapewne pod naciskiem w�adz carskich, nie zaliczaj� mu nakazanych obowi�zk�w uczelnianych i usuwaj� go z uczelni. Oficjalnie decyzja uczelniana brzmi nast�puj�co: "Poniewa� wymieniony nie uko�czy� kursu, nie wykona� projektu dyplomowego, ani nie przed�o�y� pracy dyplomowej, nie otrzymuje on ani stopnia naukowego, ani tytu�u i nie mo�e przeto korzysta� z praw i przywilej�w przys�uguj�cych osobom, kt�re uko�czy�y politechnik� ze stopniem i tytu�em naukowym." Mo�na tu mi�dzy wierszami doczyta� si� nie tyle stwierdzenia niewywi�zania si� z terminowych prac dyplomowych, co zawiadomienie o wyrzuceniu ze studi�w. Samopoczucie wewn�trzne Janka musia�o by� bardzo z�e. Dla uzmys�owienia, jak dalece by� on w tym okresie ju� cz�owiekiem politycznie ukszta�towanym, mo�e �wiadczy� relacja Mieczys�awa Harusewicza, kt�ry tak oto wspomina pewien wakacyjny epizod ze swojego dzieci�stwa: "Oboje, Helena i Janek, byli z przekonania socjalistami, ka�de na sw�j spos�b, po krakowsku i po kijowsku, na odmian� bardziej polsk� oraz bardziej mi�dzynarodow�. W swym p�niejszym �yciu te� pozostawali wierni socjalizmowi, ale zabarwienie ideologii odwr�ci�o si� u nich diametralnie." Doktor Harusewicz (ojciec Mieczys�awa - przyp. m�j) lubi� dyskutowa� z m�odzie�� wyznaj�c� odmienne od niego pogl�dy, zw�aszcza �e ich m�odzie�cza szczero�� i bezinteresowno�� nie ulega�y w�tpliwo�ci. Gdy Miecio w oczach Janka dojrza� do dyskusji politycznych, to znaczy gdy doszed� do wieku siedmiu czy o�miu lat, kuzyn-student pr�bowa� zainteresowa� nimi malca, a mo�e i pozyska� go dla ideologii socjalistycznej. W trakcie tych politycznych zabieg�w wynik� kiedy� nast�puj�cy dialog: - Endek dba tylko o siebie, a socjalista o ca�y lud. - A co to jest Endek? - To taki gruby bur�uj z wielkim brzuchem. Nie wiadomo, czy Miecio zapami�ta� dok�adnie t� "polityczn�" dyskusj� ze starszym kuzynem, ale z ca�� pewno�ci� mo�na stwierdzi�, �e Silhan by� oddany sprawie idei socjalistycznej i otwarcie g�osi� swoje przekonania tak�e wobec ma�oletniego, m�odszego kuzyna. Pierwsz� swoj� wysok� cen� �yciow�, zwi�zan� z dzia�alno�ci� polityczn�, przysz�o mu zap�aci� bardzo wcze�nie. Trzeba pami�ta�, �e ruch socjalistyczny w �wczesnej Rosji carskiej by� zabroniony i m�g� rozwija� si� wy��cznie konspiracyjnie. Oznacza�o to, �e policja mia�a obowi�zek przeciwdzia�a� rozwojowi tego ruchu, co te� stara�a si� sumiennie czyni�, zreszt� nie bez efekt�w. W�adze carskie w Kijowie trafiaj� na trop i dokonuj� aresztowa� w�r�d cz�onk�w ugrupowa� socjalistycznych. Tak wi�c nasz student zostaje aresztowany w 1911 roku wraz z licznymi kolegami z politechniki. Jednak maj�c po ojcu obywatelstwo austriackie, a zapewne w g��wnej mierze dzi�ki zabiegom matki, unika procesu politycznego, kt�ry m�g� zako�czy� si� nawet zsy�k� na Syberi�. Nie opuszcza go wi�c w tym momencie �ut szcz�cia, cho� zapewne cierpienie w imi� idei stanowi marzenie ka�dego konspiratora. Zgodnie z prawem carskim, jako obywatel obcy zostaje deportowany do Austro-W�gier, do Lwowa, w kt�rym mieszka�a jego dalsza rodzina. Ca�e to wydarzenie stanowi dla Silhana wewn�trzny wstrz�s, kt�ry zmusza do wielu przemy�le�. Lw�w jest jednak miastem polskim, wi�c czuje si� tu zdecydowanie lepiej, panuje w nim bowiem du�a swoboda polityczna. Ponadto dooko�a widzi zabytki polskiej kultury. Poci�ga go teatr. Od razu te� dodajmy, �e nie porzuca nauki, nie marnuje lat pracy i nadziei swoich rodzic�w. Natychmiast wst�puje do C. K. Szko�y Politechnicznej we Lwowie na Wydzia� Budowy Maszyn, gdzie j�zykiem wyk�adowym jest j�zyk polski. Panuj� tu liberalne stosunki. Studiuje w roku akademickim 1912/13. Czas ten sp�dza bardzo pracowicie. Nie zarzuca dzia�alno�ci spo�ecznej, uczestnicz�c w pracach Akademickiego Zrzeszenia M�odzie�y Lewicowej "Sp�jnia". Na terenie Lwowa kieruje dzia�alno�ci� emigracyjnej grupy SDPRR. Oznacza to, �e nadal pozosta� wierny swoim kijowskim idea�om. Natomiast je�li chodzi o studia, to zachowa� si� odpis �wiadectwa egzaminu pa�stwowego, kt�ry Silhan z�o�y� jako zwyczajny s�uchacz wiosn� 1913 r. Wyniki s� znakomite. Z matematyki, geometrii wykre�lnej, rysunku geometrycznego uzyskuje oceny bardzo dobre, a z mechaniki og�lnej, mechaniki technicznej i fizyki og�lnej i technicznej - ocen� celuj�c�. Ten fakt �wiadczy, �e nie przygniot�o i nie z�ama�o wewn�trznie Silhana do�wiadczenie kijowskie. Jak�e inne jest �wiadectwo z egzamin�w z�o�onych we Lwowie od decyzji, kt�r� wyda�a politechnika kijowska. Jest wi�c rok 1913 i �ycie przed m�odym Janem Silhanem stoi otworem. II Szko�a Podchor��ych w Libercu Dwudziestoczteroletni m�czyzna, kawaler, jest ju� na tyle dojrza�y by my�le� powa�nie o tym co b�dzie robi� w �yciu, jakie b�d� jego dalsze losy. Teraz jednak jest chwila, �e czuje si� bardzo swobodnie. Zdany egzamin przynosi mu satysfakcj� i wewn�trzny spok�j. Poni�enia kijowskie, miesi�ce udr�k i przes�uchiwa�, �zy i niepok�j matki blakn� w tych ciep�ych miesi�cach wiosny 1913 roku. Spaceruje teraz beztrosko ulicami Lwowa, kt�ry wydaje mu si� przez te �yciowe okoliczno�ci i osobiste satysfakcje jeszcze pi�kniejszy, po prostu swojski. Nie ma nic lepszego na �wiecie, kiedy po trudach osobistych, po dobrze spe�nionym wysi�ku przychodzi czas za�ywania urody �ycia i mo�na nieograniczenie dysponowa� samym sob�. My�lami przenosi si� do swojego domu rodzinnego w Kijowie. Jak�e t�skni do matki, do ojca, starszych braci - S�awka i Jurka, do wujk�w i kuzynostwa, koleg�w i dziewczyn, z kt�rymi flirtowa�. Wsiad�by natychmiast do poci�gu jad�cego w tamte sielskie strony, by si� znowu znale�� w dobrze sobie znanych starych miejscach. By�o to jednak niemo�liwe dla niego, tak niedawno deportowanego stamt�d w�a�nie. Wolny czas po egzaminach nie mia� jednak trwa� wiecznie. Na ferie letnie przewidziany zosta� wyjazd dojrza�ego m�odzie�ca, o bystrym usposobieniu, na studenck� praktyk� do Fabryki Maszyn w Pradze. Praga swoim niepowtarzalnym kolorytem wywiera na nim du�e wra�enie. W czasie praktyki poznaje bli�ej sw�j zaw�d. Przyk�ada si� do zaj�� z wielkim entuzjazmem, poniewa� nie tylko z zami�owania wybra� w�a�nie mechanik� maszyn, ale wie, �e ju� blisko jest czas, w kt�ry musi wej�� bardzo dobrze przysposobiony do �ycia, gdy� nowoczesno�� odgrywa coraz wi�ksz� rol�. Na klimat pobytu w Pradze niew�tpliwie ma wp�yw �wiadomo��, �e jego korzenie, poprzez dziadka, ��cz� si� z czesk� ziemi�. Nie jest to bez znaczenia. Nie ca�kiem czuje si� tu obco. Przyswaja sobie kolejny s�owia�ski j�zyk, utrwala jego brzmienie i znaczenie. Dziewcz�ta s� r�wnie pi�kne, a wolnych przecie� chwil mu nie brak. Znajomo�� j�zyka przyda mu si� ju� w niedalekiej przysz�o�ci, o kt�rej, jak ka�dy cz�owiek, nic nie wie. Nie wie, �e czai si� w niej groza, dlatego w danej chwili nic nie m�ci jego rado�ci �ycia. Po pi�knej wio�nie i pracowicie sp�dzonym lecie w Pradze przychodzi z�ocista, ciep�a, �agodna jesie� 1913 roku. Jeszcze nic z�owr�ebnego nie zbiera si� na niebosk�onie nad Europ�. Jana Silhana czeka jeszcze, jak ka�dego m�czyzn�, wype�nienie �yciowego obowi�zku - odbycie s�u�by wojskowej w wojsku austriackim. Ta perspektywa nie napawa go entuzjazmem, ale przyjmuje j� ze spokojem, zdaj�c sobie spraw�, i� taka kolej rzeczy sk�ada si� na porz�dek tego �wiata, a wi�c trzeba jej sprosta�. Jan Silhan jesieni� 1913 roku zg�asza si� na jeden rok do s�u�by wojskowej w szkole oficerskiej w Libercu. S�u�ba ta - do pewnego stopnia - stanowi przed�u�enie i pog��bienie wiedzy z jego specjalizacji. Nie wiemy nic szczeg�lnego o jej przebiegu. Zapewne by�a typowa. Bez w�tpienia jednak mo�na stwierdzi�, �e wojsko ujmuje w karby m�odego cz�owieka, hartuje jego zmys�y, wykszta�ca wol� i by� mo�e wzmacnia dzielno�� osobistej natury. Przyswaja sobie w wojsku znajomo�� j�zyka niemieckiego, tego j�zyka, kt�rym przez dziesi�tki lat b�dzie pos�ugiwa� si� w swej korespondencji z wieloma wybitnymi lud�mi w Europie. Oczywi�cie m�ody podoficer nic jeszcze o tej nie�wiadomie odnoszonej korzy�ci wiedzie� nie mo�e. Nie przeczuwa, �e w�a�nie w tym polu wype�ni si� jego ca�e �ycie. Szko�a Oficerska oczywi�cie nie stwarza�a nowego cz�owieka. Nawet nie wiemy, na ile w tym okresie jest jeszcze, cho� mo�na przypuszcza�, �e nadal tak - socjalist�. By�oby niedorzeczno�ci� twierdzi�, �e szko�a stanowi�a rodzaj wydarzenia ca�kowicie zmieniaj�cego �ycie wewn�trzne Janka i plany na przysz�o��. Mog�a jedynie uwypukli� i wzmocni� te cechy, kt�re sta�y si� podstaw� jego dzielno�ci i p�niejszego wielkiego autorytetu. Mija�y miesi�ce i wiosn� roku nast�pnego, czyli 1914, moc� pu�kowego rozkazu nr 73,6/a z 14 marca zostaje Silhan mianowany w drodze awansu do stopnia tytularnego gefrajtra, czyli podchor��ego. Stanowi to dla Jana moment zdobycia jakiego� kolejnego, wa�nego w swoim �yciu punktu odniesienia, kt�ry staje si� ju� na zawsze jego w�asno�ci�, potwierdzaj�c� nabyte umiej�tno�ci. Coraz bardziej otwiera si� pi�kna perspektywa �yciowa. Pami�tajmy jednak, �e rok 1914, to jest jednak rok wybuchu I wojny �wiatowej. I mo�na sobie wyobrazi�, �e zbli�aj�ce si� jej widmo by�o wyra�nie przeczuwane. Kadra oficerska wdawa�a si� teraz w r�nego typu militarne dyskusje i przewidywania. Nakre�lmy tu cho� w kilku zdaniach sytuacj� polityczn� �wczesnej Europy, kt�ra w owym roku gwa�townie si� zaostrza i wkr�tce wch�onie w sw�j wir miliony ludzi r�nych narod�w, zniszczy miasta, wsie, przyniesie nieopisan� n�dz�, stanie si� przyczyn� tragedii setek tysi�cy ludzi, a Jana Silhana na zawsze naznaczy swoistym pi�tnem. G��wne ugrupowania pa�stw europejskich coraz gwa�towniej zawiera�y r�ne pakty i uk�ady, maj�c nadziej�, �e dokonaj� nowego, korzystniejszego dla siebie podzia�u �wiata. Niemcy, czyli �wczesne Cesarstwo Niemieckie, d��y�y jawnie do �ci�lejszego uzale�nienia od siebie Europy oraz do powi�kszenia swoich kolonialnych posiad�o�ci w Afryce i na Dalekim Wschodzie. Bezczynnie nie pozostawa�a r�wnie� Rosja, d���ca do opanowania cie�nin tureckich. Zagro�one czu�o si� te� Zjednoczone Kr�lestwo Anglii, ze wzgl�du na wzrost niemieckiej floty, a tak�e Francja, obawiaj�ca si� ponownego najazdu Niemiec. Politycznie Europa podzieli�a si� ju� pod koniec XIX wieku na dwa przeciwstawne bloki. Z jednej strony tr�jprzymierze tworzy�y: Niemcy, Austro-W�gry i W�ochy, a z drugiej: pa�stwa Ententy, czyli: Rosja, Francja, Anglia, Serbia, Czarnog�ra, Belgia. Wobec faktu pog��biaj�cych si� sprzeczno�ci interes�w i wzajemnych obaw, wybuch wojny stawa� si� coraz bardziej nieunikniony. W sztabach wojennych rozpatrywane by�y strategie, kt�re mog�y da� mo�liwo�� zwyci�stwa. Uk�adano najprzer�niejsze scenariusze rozegrania zwyci�skich bitew na tysi�cach p�l i na morzu. Ka�da ze stron, ka�de z mocarstw w swoich kalkulacjach przewidywa�o dla siebie okre�lon� pomy�ln� opcj�. Kiedy wojenne machiny by�y ju� wystarczaj�co rozp�dzone, a ambicje mocarstw pewne realizacji swych cel�w, wybuch wojny by� jakby przes�dzony. Musi ona nadej�� niechybnie, gdziekolwiek by si� to nie mia�o sta�. Pod koniec czerwca austriacki nast�pca tronu, m�ody arcyksi��� Franciszek Ferdynand d'Este, wybiera si� w podr� do Serbii. W Sarajewie - jak wiadomo powszechnie - 28 czerwca zostaje zamordowany. Ta prowokacja stanowi ju� bezpo�redni pretekst do wybuchu wojny, kt�ra p�niej zosta�a nazwana pierwsz� �wiatow�. W miesi�c p�niej Austro-W�gry wypowiadaj� wojn� Serbii. Na jej teren wkraczaj� wojska austriackie. W sierpniu 1914 roku dwa bloki militarne s� ju� w stanie konfrontacji. Ca�� Europ� pokrywaj� pola bitew toczonych z r�nym tempem. Wysi�ki cesarza Franciszka J�zefa, by unikn�� przy pomocy p�rodk�w wojny, nie wytrzymuj� pr�by czasu. Podchor��emu Janowi Silhanowi nie by�o wi�c dane, po rocznej s�u�bie, wr�ci� do cywila, by kontynuowa� studia in�ynierskie. Jego jednostka zostaje skierowana na po�udniowy front serbski. Groza wojny zagl�da mu bezpo�rednio w oczy. W te oczy, kt�rymi przyjdzie mu patrze� na barwny �wiat zaledwie dwa, trzy miesi�ce. Tymczasem ch�onie obrazy okrucie�stwa, patrzy na zabitych, na rozrywan� pociskami ziemi�, zranione konie, poranionych ludzi, pokaleczonych niemi�osiernie, kt�rzy maj� urwane nogi, r�ce, trac� oczy, wykrwawiaj� si� bez mo�liwo�ci uzyskania skutecznej pomocy, j�cz� w wielu swoich ojczystych j�zykach, wzywaj� Boga na pomoc, wo�aj� rodzic�w, swoich koleg�w, �ony. Wszystko to zapada w jego ch�onn�, m�od� wra�liw� pami��. Daj� mu si� te� we znaki, jak i jego kolegom, ci�kie warunki bytowania na froncie - deszcz, zimno, niewygoda, a przede wszystkim niepewno��, czy nagle nie zostanie si� zaskoczonym przez wroga. Wszystkiemu temu towarzysz� wybuchy pocisk�w, granat�w i �wist kul karabinowych. W tych niesko�czonych tygodniach widzi wojn� w ca�ej okaza�o�ci, poznaje jej smak tak blisko i bezpo�rednio, �e ju� bardziej nie mo�na. Zachowuje jednak wielkie opanowanie, jak przystoi na oficera. I tak zbli�a si� pami�tny dla Jana Silhana dzie� - sz�sty listopada 1914 roku. W�r�d ci�ko toczonych tego dnia boj�w pod Szabacem na jego kompani� przychodzi krytyczny moment. Za�amuje si� inicjatywa strony austriackiej. Dow�dca ginie. W wyniku zaistnia�ej sytuacji powstaje gro�ba utraty strategicznego punktu. Zewsz�d nasila si� natarcie serbskie. Podkomendni wpadaj� w pop�och. Silhan, widz�c rosn�ce, �miertelne zagro�enie, przejmuje dow�dztwo, podrywa grup� �o�nierzy do brawurowej walki i ratuje w ten spos�b przed utrat� wa�ny dla Austriak�w punkt strategiczny. W czasie tego starcia, nagle, przez u�amek sekundy czuje w skroniach ostry piek�cy b�l, chwieje si�, upada na ziemi� i traci przytomno��. Natarcie zostaje odparte. W�r�d rannych tego dnia do punktu szpitalnego zaniesiono tak�e Jana Silhana. III Wyrwa� si� z ciemno�ci Oto pociemnia�o niebo nad g�ow� Jana Silhana. Przychodzi w �yciu cz�owieka taki w�a�nie straszny i wszystko determinuj�cy moment, kt�ry nieodwracalnie stawia t� straszn� kropk� nad "i", tak jak teraz z nim czyni w�a�nie, bezwolnym ju� wobec wszystkich zjawisk, zdarze� i wypadk�w �wiata, tocz�cego obok straszn� wojn�. Nic nie wie o kolegach, z kt�rymi by� tak z�yty. Nios� go, wycofuj� si� z jego cia�em na tylne pozycje. Gdzie�, to bli�ej, to dalej, padaj� artyleryjskie pociski, ale bezpo�rednie zagro�enie powoli ju� mija. Kot�owisko koni, ludzi, karabin�w, armat, okop�w, transzei, granat�w jest ju� daleko poza nim. W szpitalu polowym j�cz� to ciszej, to g�o�niej, wzywaj�c Boga i z�orzecz�c mu, to p�acz�c podobni jemu �o�nierze. Lekarz i dwie piel�gniarki zajmuj� si� rannym natychmiast. Ca�y opatrunek za�o�ony na g�ow� jest ju� przesi�kni�ty krwi�. Trzeba natychmiast go zdj�� i dokona� ogl�dzin rany. Poza tym zbada� ca�e cia�o. Puls os�abiony. Ranny jest nieprzytomny. Dok�adne ogl�dziny nie uwidaczniaj� szerokich okalecze�, wyra�nie jedynie wida�, �e kula karabinowa przesz�a na wylot cz�� skroniow� g�owy. Lewe oko jest silnie uszkodzone. Jeszcze nie wiadomo, jakie poczyni�a dalsze spustoszenia. Czy nie uszkodzi�a m�zgu? W tym jednak momencie nie mo�na by�o tego stwierdzi�. Rannemu zaaplikowano niezb�dne w takich sytuacjach medykamenty i nale�a�o czeka� na dalsze reakcje cia�a. Najwa�niejsze, �e rana nie by�a rozleg�a, a oddech zachowa� r�wnomierny rytm. Usta�o r�wnie� krwawienie. Po jakim� czasie sanitariuszka zauwa�y�a, �e ranny daje znaki, kt�re �wiadcz� o odzyskiwaniu przytomno�ci. Zacz�o si� od ruchu palc�w, kt�re z wolna przesuwa�y si� po ciele, jakby sprawdza�y fakt jego istnienia. Ranny Silhan wraca� do stanu p�wiadomo�ci. Obola�y i obanda�owany, zdziwiony by� ogromnie panuj�c� wok� niego cisz�, cho� w szpitalu wojennym trudno to, co si� dzieje nazwa� cisz�. Nie rozumia� jeszcze dok�adnie, co si� z nim sta�o. Jego gesty �wiadczy�y, �e odczuwa b�l, i to b�l ogromny. Zacz�� obmacywa� sw�j banda� na g�owie. Przez moment wyda�o mu si�, �e jest w serbskiej niewoli. Ale myli� si�. G�osy, kt�re dobiega�y z r�nych stron u�wiadomi�y mu, �e tak si� nie sta�o. By� w�r�d swoich. Siostra podbieg�a raczej ni� podesz�a, delikatnie k�ad�c r�ce na jego r�kach, pr�buj�cych nerwowo i zbyt gwa�townie obmacywa� g�ow�. Ten delikatny dotyk m�odych kobiecych r�k uspokoi� rannego. Chcia� unie�� si� z pos�ania. By� jednak nazbyt os�abiony i nie mia� si� tego uczyni�. J�� wypytywa� siostry i przyby�ego do niego lekarza, gdzie jest i co si� z nim sta�o, a zw�aszcza, co jest z jego g�ow�. M�wi� cicho i bez wysi�ku, jakby mimo wszystko prze�amywa� du�e przeszkody. Lekarz wyja�ni�, i� ma zranion� skro�, ale to nic wielkiego i po nied�ugim czasie rana b�dzie zagojona. W g�osie m�wi�cego o tym wojskowego doktora nie by�o jeszcze zapowiedzi strasznych konsekwencji postrza�u na dalsze �ycie. Niew�tpliwie nie chcia� doktor dzieli� si� swoimi przeczuciami, aby nie przygn�bia� rannego sw� medyczn� wiedz�. Tote� w tym momencie Silhan nie wiedzia�, jak sprawy naprawd� wygl�daj�. Mimo, �e czu� si� bardzo os�abiony, poprosi� by przyniesiono mu co� do picia. Przyniesiono letni� herbat�. Rozgor�czkowanymi wargami ch�on�� krople upragnionego napoju. P�niej znowu poczu� si� s�abiej i zasn��. Nast�pnego dnia ju� wypytywa� o szczeg�y wypadku, a jednocze�nie i jego pytano. Powoli, bardzo powoli opowiada� urywanymi zdaniami. Przed lekarzem by� moment najci�szy, gdy� ocala�e prawe oko reagowa�o na �wiat�o bardzo s�abo. O uratowaniu lewego oka nie by�o ju� nawet co marzy�. Jeszcze jednak nie chcia� tego u�wiadamia� porucznikowi, by nie wywo�ywa� emocjonalnego wstrz�su, tym bardziej, �e w szpitalu polowym zajmowano si� ratowaniem �ycia i opatrunkami, a nie leczeniem. Jednak nast�pna diagnoza wskazywa�a, �e trzeba b�dzie przetransportowa� rannego porucznika do innego, specjalistycznego szpitala. Zdecydowano si� na transport do Budapesztu, do s�ynnej kliniki ocznej profesora Grossa. Nast�pi�y przygotowania do transportu. Przed wyjazdem przyby� do Silhana dow�dca sztabowy. I to z jego ust potoczy�y si� zdania, kt�rych w tym momencie nie spodziewa� si� us�ysze�. Dow�dca podkre�li� wag� bohaterskiego czynu, kt�ry nie zostanie mu zapomniany, gdy� uratowa� w ten spos�b �ycie dziesi�tk�w innych �o�nierzy. S�ucha� tych s��w i pr�bowa� z nich budowa� otuch� dla siebie, ale przychodzi�o mu to z niejakim trudem. Ta rozmowa nadwer�a�a jego wyobra�ni� i w�t�e si�y. Powiedzia�, �e jego czyn by� podyktowany �o�nierskim obowi�zkiem i nie widzi w tym jakich� swoich szczeg�lnych zas�ug. Zrobi�o to na dow�dcy du�e wra�enie. Pozna� osobi�cie dzielno�� m�odego cz�owieka. Zapewni� wi�c, �e postara si� z�o�y� o tym wszystkim meldunek do najwy�szego dow�dztwa, z wnioskiem o nadanie mu z�otego medalu za odwag� i zas�ugi wojenne. Jeszcze nie min�� rok, a dla Silhana wojna ju� si� sko�czy�a. Podczas transportu do Budapesztu my�la� tylko o jednym. Ju� zdo�a� si� bowiem zorientowa�, i� dopiero na miejscu b�dzie rozwi�zana najwi�ksza niewiadoma, dotycz�ca jego oczu. My�la� na r�ne sposoby, jakby sama ta czynno�� mog�a wp�yn�� na odmian� zaistnia�ej sytuacji. Ba� si�, �e powiedz� mu o �lepocie. Przeszywa� go l�k i tli�a si� przez siebie samego podsycana nadzieja. W ko�cu udawa� si� do legendarnego, jak mu powiedziano, czyni�cego cuda profesora Grossa. Mo�e ocali i jemu wzrok? Tote� chcia� si� znale�� w Budapeszcie jak najszybciej, a transport, jak na z�o��, wl�k� si� niesko�czenie d�ugo. Mimo niekiedy gwa�townie rosn�cych obaw stara� si� na zewn�trz zachowywa� spok�j i cierpliwo��. Ka�dy tu jecha� z jakim� cierpieniem. Mo�e nie pozwala�a mu u�ala� si� nad w�asnym losem jego ranga wojskowa? Tote� raczej s�ucha� innych rannych. W klinice budapeszta�skiej podobnych jemu by�o ju� wielu. Badania trwa�y przez pewien czas. Profesor podejmowa� r�ne pr�by lecznicze. W ko�cu diagnoza zosta�a postawiona jednoznacznie i zdecydowanie - nerwy wzrokowe zosta�y uszkodzone i nic si� nie da ju� zrobi�. Nic innego orzec konsylium lekarskie nie mog�o. Zawodowy lekarz wie o tym najlepiej, taka diagnoza zawsze sprawia mu przykro��, tak jakby sam j� sobie zadawa�. Jest to rodzaj okrucie�stwa, kt�rego musz� do�wiadcza� i lekarz, i chory. Przez pewien czas leczono wi�c jeszcze raczej ga�k� oczn�, jednak widzenia nie da�o si� zachowa�, ani przywr�ci�. Jan Silhan jeszcze o tym nie mia� ostatecznej wiedzy, mimo �e zadawa� natarczywie ci�gle te same pytania. Prowadzono go co jaki� czas na kolejne badania, ale wyczuwa�, �e maj� one z�owieszczy charakter. Najgorsza by�a ta niepewno��, z jak� cz�owiek chwyta si� resztek nadziei, a jednocze�nie czuje l�k, �e nadaremnie. Otacza�a go zewsz�d ciemno��. My�lami najcz�ciej si�ga� do rodzinnego domu, do koleg�w, bo by�y to wspomnienia, kt�re w nim tkwi�y jako konkretne, widzialne obrazy. Mia�y w sobie ten najwi�kszy skarb - s�o�ce, jeziora, drzewa, lasy, ��ki, o�wietlone wn�trza pokoi, rysy matczynej twarzy, sylwetki braci, dziewczyn. Tak nadszed� kolejny dzie� ogl�dzin jego oczu i zdejmowania opatrunk�w. Konsylium nie trwa�o d�ugo i przebieg�o, jak si� zdo�a� zorientowa�, w do�� nerwowej atmosferze. Kiedy lekarze wyszli z pokoju, niemal natychmiast zjawi�a si� piel�gniarka, kt�ra zapowiedzia�a Silhanowi wizyt� kapelana szpitalnego. Zdziwi� si� wielce tym faktem, wiedzia� ju� bowiem, �e musi dzia� si� co� wyj�tkowego, o czym do tej pory nikt mu nie m�wi�. Przemkn�a mu nawet my�l o �miertelnym zagro�eniu �ycia. Czy to mo�liwe? - pyta� samego siebie. Przecie� czu� si� na og� dobrze. Tylko ta ciemno��, jak senna, straszna zjawa, kt�ra nie opuszcza�a go ani na chwil�. Przed wieczorem przyszed� do niego zapowiedziany kapelan. Wzi�� m�odego oficera pod r�k� i wyszli na przechadzk� po hallu kliniki. Silhan wyczuwa�, �e jest co� wa�nego, o czym kapelan chce m�wi�, a jednak nie m�wi. Wypytywa� go o jego sprawy rodzinne, jakby pr�buj�c zbli�y� si� do niego i przyj�� na siebie cz�� jego �ycia. Najcz�ciej wraca� do jednego motywu, i� nawet z najwi�kszym kalectwem i nieszcz�ciem, nawet bez wzroku, cz�owiek te� musi �y�. Dusz� Silhana jakby porazi� lodowaty pr�d. Napi�cie jego nerw�w wzros�o gwa�townie, si�gaj�c szczytu. Nie wytrzyma�. Nie m�g� znie�� d�u�ej tej �agodnej perswazji, kiedy w gr� wchodzi�o dla niego co� tak wa�nego, jak dla p�uc powietrze. By� przy tym a� nadto m�ody, aby w takim momencie zachowa� spok�j. Domaga� si� wi�c ca�ej prawdy. Nie p�niej, teraz i natychmiast chcia� wiedzie�, co z nim jest, czy b�dzie widzia�, czy te� nie. Kapelan nawet nie pr�bowa�, s�ucha� jego nagl�cych skar�e�. Wida� by�o, �e naprawd� nie znajduje dla niego s��w pocieszenia. Teraz, przyparty do muru, widz�c, �e jego duchowe przygotowania nie zapobiegn� szokowi, kiedy ca�a prawda zostanie wyjawiona, przekaza� Silhanowi gorzk� prawd�. Nigdy nie b�dzie widzia�. Ta wiadomo�� jak lawina zwali�a si� na jego g�ow�. Wiedzia�, �e mo�e run��, nie przypuszcza� jednak, �e tak si� stanie. Odebrano mu nadziej�. Teraz innego rodzaju ciemno�� ow�adn�a jego g�ow� i ca�e cia�o. Zacz�� si� skar�y�, dlaczego w�a�nie jego spotka� taki straszny los. Mo�e lepiej by�oby umrze�! Nic nie jest w stanie przekaza� gwa�towno�ci jego my�li, tej nieodwracalno�ci, wobec kt�rej �adna ju� si�a nic uczyni� nie mo�e. Zawali�o si� wszystko. Gin�o bezpowrotnie. Nie widzia� dla siebie miejsca na tym �wiecie, nie widzia� �adnej przysz�o�ci. Wszystko stracone. Ca�e �ycie! My�la� o tym wszystkim z pr�dko�ci� �wiat�a. W jednej sekundzie przecina�y si� te okropne obrazy. Wbija� palce w oczy, jakby chcia� wydrze� z nich t� gniot�c� je czer�. Kapelan jeszcze co� m�wi�, ale do Silhana nie dociera�y ju� jego s�owa. Poczu� si� okropnie samotny, by� tylko ze swoim nieszcz�ciem, kt�re teraz ros�o i ros�o. Czu� bolesne bicie serca i zalepiaj�cy gard�o kleisty, rozgor�czkowany, dysz�cy oddech. Czu� si� zagubiony, niemal jak dziecko. Teraz �a�owa� wszystkiego. M�wi� do siebie najgorsze rzeczy i si� dziwi�, �e przychodz� mu one do g�owy. Wspomina� sobie wszystkie okoliczno�ci, pocz�wszy od w��czenia si� do politycznych grup w Kijowie, kt�re doprowadzi�y go do tej s�u�by w austriackim wojsku. I przychodzi�o mu to bardzo �atwo. Wszystko doskonale uk�ada�o si� w fatalistyczny ci�g przyczynowo-skutkowy. W tym rozgor�czkowanym jakby �nie ujrza� lini� zdarze�, kt�ra prowadzi�a wyra�nie do tego jednego momentu, do tej jednej sekundy na serbskich wzg�rzach, gdzie zosta� trafiony. Przerazi�o go nawet przypuszczenie, czy aby nie jest to jaka� kara za grzechy. Bola�o go ca�e cia�o. Bola�o go my�lenie. P�on�� i nie m�g� znale�� si�y, by si� uspokoi�. O kolacji nie by�o mowy. O �nie r�wnie�. W nocy opanowa�y go l�ki, z�e przeczucia, �e ju� niczego nie zdo�a w �yciu zrobi�. On, m�ody, dziarski, pragn�cy zmienia� �wiat, wprowadza� w nim sprawiedliwo��, nie m�g� si� pogodzi�, �e do ko�ca pozostanie pacjentem, do ko�ca. Wszystkie marzenia i plany zapad�y w jak�� nierealn� przestrze�, w kt�rej ulega�y rozmyciu i rozproszeniu. I znowu wraca� do tej my�li, �e lepiej, gdyby pocisk rozerwa� go wtedy na strz�py. Przypomina�y mu si� obrazy �lepc�w, n�dzarzy �ebrz�cych o kawa�ek chleba. Nie wiadomo, dlaczego nagle uto�sami� si� ca�ym swoim istnieniem z tymi cz�sto widywanymi w r�nych miastach lud�mi ubranymi n�dznie, obszarpa�cami �wiata, prze�miewanymi i pogardzanymi przez doros�ych i dzieci. Takie to my�li t�uk�y si� w jego wyobra�ni. Jeszcze widzia� siebie tak niedawno �miej�cego si�, w podnios�ym nastroju, wykrzykuj�cego rado�nie z powodu rocznicy urodzin, kt�r� przypad�o mu obchodzi� w wojennych okoliczno�ciach. A teraz szpital. Za oknem Budapeszt, kt�rego nie mo�e zobaczy�. Zdo�a� ju� pozna� j�zyk madziarski, ale stan psychiczny uleg� gwa�townemu pogorszeniu. Nast�pnego dnia odwiedzi� go znowu kapelan. M�wi� do niego, a on nie m�g� skupi� si� na jego s�owach. Kapelan odni�s� wra�enie, �e nie dotar� do wn�trza Jana Silhana. M�wi� o Chrystusie, kt�ry nigdy nie opuszcza cz�owieka, w jakiejkolwiek sytuacji by si� nie znalaz�. Ale Silhanowi, tak silnie skrzywdzonemu Silhanowi, wydawa�o si� to wszystko jakby zbyt du�� nieprawdziw� sytuacj�. S�usznie wi�c zacz�to obawia� si�, �e zapa�� duchowa mo�e by� gro�niejsza ni� jego stan fizyczny. R�wnie trudne by�y rozmowy, kt�re prowadzi� z Silhanem profesor Gross. I nikt nie wie, jakie struny zosta�y w nim poruszone. Mo�e pod wp�ywem zbli�aj�cych si� �wi�t Bo�ego Narodzenia i Wigilii nagle powiedzia� sobie, i� nie mo�e da� si� z�ama�, dalej upada�, �e musi �y� i wytrwa�? Pierwszym objawem, kt�ry zosta� przez personel zauwa�ony, by�o pragnienie kolejnych rozm�w z kapelanem. Nast�pnie Silhan, z cz�owieka wymagaj�cego pocieszenia sam zaczyna aktywnie pokrzepia� innych chorych i rannych. Znik� te� z twarzy jaki� obecny wcze�niej rys. Nareszcie jego oblicze z�agodnia�o. IV Pierwsze pr�by Profesor Gross cierpia�, poniewa� nie m�g� swojemu pacjentowi uratowa� wzroku. Szczerze jednak ucieszy� si�, kiedy zauwa�y�, �e u Silhana zaczyna budzi� si� nowe jakby tchnienie �ycia. Nie mog�c przywr�ci� mu wzroku, podnosi� go jednak na duchu. Do Silhana powoli dociera�a jego argumentacja. Nie bez znaczenia musia�o by� tak�e to, �e nie on jeden jest obci��ony tak nag�ym kalectwem. W klinice w Budapeszcie podobnych jemu przebywa�o wielu. Jednych wysy�ano po zaleczeniu ran do rodzinnych dom�w, innych do zak�ad�w ociemnia�ych w Czerniowcach lub we Wiedniu. Kim mogli zosta�? Nauczy� si� szczotkarstwa, wyplatania mat, koszyk�w z wikliny? I to mia�o da� im szans� podo�ania �yciu, jego wszystkim wymaganiom i ci�arom? Z uwag� s�ucha� wywod�w o sprawach wcze�niej zaledwie szcz�tkowo zas�yszanych. Ba� si� tej nowej, ci�gle mu obcej przysz�o�ci. Nie chcia� te� pogodzi� si�, �e ca�e lata studi�w przepad�y. Ile� to dni i nocy �l�cza� nad zawi�ymi i skomplikowanymi wzorami i prawami fizyki, matematyki, mechaniki, ile� to miesi�cy w szkole wojskowej w Libercu musia�oby teraz zosta� obr�conych wniwecz. Nie mamy przecie� w�tpliwo�ci, �e Silhan to cz�owiek zarazem zdolny i niezwykle ambitny. Najbardziej dokucza� mu fakt, i� samodzielnie niczego nie mo�e przeczyta�. Gazet�, ksi��k� musi mu czyta� drugi cz�owiek. Wiadomo��, �e niewidomi maj� swoje pismo, kt�re mo�na czyta�, zacz�a go frapowa�. Widz�c t� odradzaj�c� si� energi� �yciow� profesor Gross poczu� si� zach�cony, by zetkn�� Jana Silhana z zawodowym nauczycielem dla ociemnia�ych, wybitnym teoretykiem Jerzym Halarewiczem z Czerniowiec. Ten kontakt oka�e si� niezwykle owocny i mo�na bez obaw powiedzie�, �e nawet zbawienny. Wybitny tyflopedagog Halarewicz wyprowadza - ujmuj�c to poetycko - Silhana z domu wewn�trznej niewoli i niedoli na drog�, kt�ra nie jest pozbawiona promyk�w �wiat�a. Zawi��e si� mi�dzy nimi przyja�� na wiele lat. Ju� po wojnie w 1918 roku Halarewicz ofiaruje mu z dedykacj� swoj� ksi��k� pt. "Die fursorge fur die Kriegsblinden". Silhan dopiero teraz poznaje tajniki pisma brajla. Cho� s�ysza� o nim, to nigdy nie przypuszcza� nawet, �e kiedy� w �yciu b�dzie musia� nauczy� si� czyta� palcami, dotykiem, aby w�a�nie �y� i by� ludziom potrzebny. Teraz staje si� to tward� konieczno�ci� i szans�. Niew�tpliwie spos�b oddzia�ywania Halarewicza na Silhana nie pozostawa� bez znaczenia. Jako specjalista, zna bardzo dok�adnie �wiat ludzi ociemnia�ych i niewidomych, zna ich k�opoty i b�le, ale te� zna mo�liwo�ci praktycznej samorealizacji, czyli powrotu do spo�ecze�stwa mimo kalectwa. Tacy ludzie jak profesor Gross i Halarewicz chcieliby ka�demu z pacjent�w odda� serce, aby udowodni� �wiatu nieograniczony wr�cz zakres ludzkich mo�liwo�ci. Wydaje si�, �e �yj� nie w�asnym �yciem, ale ide� dawania �ycia. Nas�ucha� si� Silhan wiele tragicznych zwierze� i dobrych opowie�ci o losach ludzi niewidomych, nios�cych swoje pi�tno i ci�ar. Powoli coraz wyra�niej dostrzega�, jak wiele trzeba by zrobi� dla polepszenia ich niedoli, gdy przyjdzie z pomoc� w ich udr�ce. Halarewicz zaszczepia t� ide� w sercu Silhana. Nowi ociemniali przybywaj� z frontu. Nie ma w�tpliwo�ci, gdzie mo�e by� przysz�e pole jego pracy. Takim duchem przenika i umacnia si� jeszcze w Budapeszcie. Rozbite kawa�ki jego duszy sk�adaj� si� na nowo. Idea s�u�enia spo�ecze�stwu, przynoszenia ludziom ulgi w cierpieniu wydaje mu si� najbli�sza i najpi�kniejsza. W takim w�a�nie najmniej spodziewanym momencie odnajduje w pami�ci zr�by swoich m�odzie�czych fascynacji z okresu studi�w, z powodu kt�rych ju� raz ucierpia�. Halarewicz widzi tylko jedn� perspektyw�, a jest ni� zaj�cie si� tyflopedagogik�. Podj�cie decyzji nie przychodzi Silhanowi �atwo. Mijaj� dni, tygodnie. Decyzje narastaj�, upadaj�, ale w jego sytuacji mo�liwo�ci wyboru okre�lonej drogi �yciowej s� bardzo w�skie. A przecie� nie jest Silhanowi obce zami�owanie do pedagogiki. Nieco wprawi� si� do tego typu zaj�cia, cho�by korepetycjami, udzielanymi przez wiele lat. Tote� o czymkolwiek by nie my�la�, wraca w ko�cu do tego samego. A teraz jeszcze staj� mu si� tak bliscy towarzysze jego losu, ociemniali �o�nierze, oczekuj�cy pomocy. Tu ods�ania si� szlachetny rys duszy Jana Silhana - przywr�ci� im miejsce w spo�ecze�stwie, ratowa� przed psychiczn� ciemno�ci�, u�omno�ci�, ludzkim lekcewa�eniem i pogard�. Wi�c o czymkolwiek by nie my�la�, my�li na po�y marzycielsko, �e przywr�ci sobie sens i wiar� w �ycie, je�li i tym skrzywdzonym zdo�a to samo przywr�ci�. Swoimi post�pami w opanowywaniu alfabetu brajla, kt�ry tak niedawno wywar� na nim w pierwszym spotkaniu szokuj�ce wra�enie, teraz sam si� zdumiewa�, nie m�wi�c ju� o podziwie samego Halarewicza. Uwierzy�, �e jest w tej chropowatej - jak j� nazwa� - tekturze zawarte pismo, nadzieja, or�e. Uczy� si� swojego dotyku na nowo, zar�wno kiedy wyciska� przyrz�dem do pisania punkciki, jak i wtedy, kiedy musia� je odczytywa�. Daje si� Silhan pozna� jako cz�owiek wielkiego formatu intelektualnego - oczytany, taktowny, kulturalny i zaanga�owany w to, co robi. Jego pragnienie, raczej ju� marzenie, by sta� si� pomocnym innym ludziom, jest ju� nieodwo�alne. W Budapeszcie u�wiadamia sobie, �e tu, na miejscu, wyczerpuj� si� mo�liwo�ci zdobycia �yciowego celu. Budapeszte�scy przyjaciele wysuwaj� wi�c propozycj� wys�ania go do Wiednia. Istnieje tam s�ynny instytut dla niewidomych, r�wnie s�ynny jak istniej�cy w Pary�u, w kt�rym m�g�by zdoby� wiedz� teoretyczn� i praktyczn� jako przysz�y nauczyciel niewidomych. Postanowienie o wyje�dzie zapad�o. Na pocz�tku marca 1915 roku Jan Silhan udaje si� w swoj� kolejn� �yciow� drog� - do Wiednia. Jest ciep�a wiosna, ci�gle trwa wojna �wiatowa. A on ma j� ju� jakby za sob�. W drodze my�li tylko o tym, co go b�dzie czeka� w stolicy Austro-W�gier. Zarazem cieszy si� jak i niepokoi perspektyw� poznania zak�adu w Wiedniu. V Wiede�skie do�wiadczenia czyli �ycie od nowa Marzec 1915 roku jest dla Jana Silhana, mimo wszystkich cierpie�, jednym z tych miesi�cy w jego �yciu, kt�re mo�na zaliczy� do bardzo znacz�cych. Jeszcze gdzie� w �wiadomo�ci pobrzmiewa ferwor frontowego wydarzenia z listopada ubieg�ego roku, ale teraz, usadowiony w poci�gu do Wiednia, skupiony jest na swych my�lach, na swym nowym etapie �ycia. Odprowadzony na dworzec przez kapelana, profesora Grossa czuje, �e �egna ludzi, kt�rzy zrobili dla niego bardzo wiele. Dali mu podstaw�, by m�g� wierzy�, �e nie zginie w �yciu, �e nie b�dzie pozostawiony samemu sobie. Pami�tajmy te�, �e w t� �yciow� podr� do Wiednia wybiera si� Silhan jako oficer opromieniony s�aw� wojennego czynu pod Szubach. To jest r�wnie� ten kapita�, kt�ry lekcewa�ony by� nie mo�e. Akt po�wi�cenia i odwagi odci�ni�ty zosta� na jego ciele jako akt prawdy. To miasto Wiede�, t� stolic� cesarstwa, bajeczne miasto, osnute legendarnymi opowie�ciami, miasto walc�w Straussa, filozof�w, kompozytor�w, opery i operetek, teatr�w, miasto nad Dunajem, z jego mostami i pa�acami, ogrodami, katedr� �wi�tego Stefana tak bardzo chcia� kiedy� koniecznie zobaczy�, napatrzy� si� do syta, do odurzenia pi�knem architektonicznym, przepychem, bogactwem i lekko�ci�. Teraz przybywa tu jako ociemnia�y. To go jednak bardziej trzyma w napi�ciu, bowiem jedzie tu po swoj� szans� �yciow�. Tylko to wyzwala w nim up�r i zapa�, a przede wszystkim pragnienie, by nie zawie�� niczyich oczekiwa�. Z ka�d� godzin� poci�g zbli�a si� do stolicy cesarstwa. Ale czasu jest du�o, by oddawa� si� r�nym my�lom. Gdy tylko skupi si� nad perspektyw� pracy w zawodzie nauczyciela, opiekuna, wychowawcy ociemnia�ych, to zaraz jaki� dziwny zapa�, jakby stan podniecenia opanowuje jego wn�trze. Dostrzega w swej zapowiedzianej mu drodze swoist� romantyk�, kt�rej warto si� po�wi�ci�. W sobot�, 15 marca 1915 roku, poci�g z Budapesztu wje�d�a na peron Wiede�skiego Dworca Centralnego. Dzie� jest bardzo ciep�y. W powietrzu czuje si� ju� o�ywion� wiosn�. S�o�ce grzeje w twarz. Gwar, ruch, otwarte sklepy, restauracje, nawo�ywanie gazeciarzy, doro�ki i auta. Wydawa� by si� mog�o, �e nikt tu nie my�li o wojnie, ale i tu ona trwa, ukryta wstydliwie jakby w murach szpitalnych i w magazynach wojennych. Dochodz� te� niestety z frontu dramatyczne wie�ci. Przed dworcem czeka�o na� auto armii austriackiej. Silhan udaje si� na miejsce swego zakwaterowania - do Szpitala Rezerwy nr 2, kt�ry znajduje si� w koszarach arcyksi�cia Albrechta. Tu zostaje mu przydzielona kwatera z wygodami przewidzianymi dla oficer�w. Nast�pnie dochodzi do wielu spotka�, potrzebnych na samym pocz�tku, by ustali� wiele szczeg��w. Znany jest na miejscu w szczeg�ach bohaterski czyn Silhana, za kt�ry zosta� odznaczony z�otym medalem, ale fakt, i� jest on cz�owiekiem ociemnia�ym, kt�ry ma by� wykszta�cony na wychowawc�, powoduje, �e jest pilnie przez rozm�wc�w obserwowany. Wyczuwa si� t� napi�t� atmosfer�, kt�ra momentami wprowadza go w niepewno��. Austriacy, cho� z natury �yczliwi, nie mog� wyzby� si� w pierwszej fazie swojego niedowierzania. Oczywi�cie wszystko to wisi jakby w powietrzu, cho� g�o�no nikt tych obaw nie formu�uje. Merytorycznie Jan Silhan podlega� b�dzie Kuratorium Opieki nad Ociemnia�ymi �o�nierzami. I wszystkie dalsze decyzje odno�nie jego los�w tu b�d� zapada�. Prawdziwy egzamin dopiero si� zacznie. Pilnie b�dzie obserwowany ka�dy jego post�pek, ka�dy sukces i potkni�cia, ale i zarazem towarzyszy� temu b�dzie �yczliwo��. Musi jednak up�yn�� troch� czasu, aby Silhan zdo�a� prze�ama�, czy raczej zdoby� wiede�czyk�w i udowodni� swe nieprzeci�tne zdolno�ci w kontaktach z lud�mi, zdolno�ci organizatorskie, przyswajania sobie metod kszta�cenia os�b niewidomych, wytwarzania serdecznej atmosfery, a przede wszystkim oddzia�ywania w spos�b krzepi�cy na otoczenie, co jest jednym z podstawowych warunk�w odniesienia efekt�w na polu pracy z niewidomymi dzie�mi, a i z lud�mi starszymi r�wnie�. Bariery psychicznych stres�w, za�ama�, rozpaczy, jakie trzeba pokona�, s� niewyobra�alnie wielkie. Problem kalectwa wzroku, problem ociemnia�ych �o�nierzy sta� si� wielkim problemem w�a�nie w okresie I wojny �wiatowej. Ta wojna zrodzi�a ich bardzo wielu, uczyni�a to zagadnienie jednym z naczelnych w �wczesnych latach. Kiedy ju� przekonano si�, �e cz�owiek ociemnia�y mo�e w tych okoliczno�ciach by� pomocny jako ten, kt�ry b�dzie rehabilitowa� do �ycia innych �o�nie