10297

Szczegóły
Tytuł 10297
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10297 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10297 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10297 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Harlan COBEN Jedyna szansa Z angielskiego prze�o�y� ZBIGNIEW A. KR�LICKI WARSZAWA 2004 Tytu� orygina�u: NO SECOND CHANCE Copyright � Harlan Coben 2003 All rights reserved Copyright � for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kury�owicz 2003 Copyright � for the Polish translation by Zbigniew A. Kr�licki 2003 Redakcja: Barbara Syczewska-Olszewska Ilustracja na ok�adce: Jacek Kopalski Projekt graficzny ok�adki: Andrzej Kury�owicz Ksi��ka wydana we wsp�pracy z Wydawnictwem Albatros A. Kury�owicz ISBN 83-87834-22-X Dystrybucja: Firma Ksi�garska Jacek Olesiejuk Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557 e-mail: [email protected] www.olesiejuk.pl Wydawnictwo L & L/Dzia� Handlowy Ko�ciuszki 38/3, 80-445 Gda�sk tel. (58)-520-3557, fax (58)-344-1338 Sprzeda� wysy�kowa: merlin.com.pl/Dzia� Obs�ugi Klienta Staszica 25, 05-500 Piaseczno tel. (22)-716-7502, (22)-716-7503 e-mail: [email protected] www.merlin.pl WYDAWNICTWO S��WKO adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78 Warszawa 2004. Wydanie (f Sk�ad: Laguna Druk: OpolGraf S.A., Opole * * * Pami�ci mojej ukochanej te�ciowej Nancy Armstrong i dla uczczenia jej wnuk�w: Thomasa, Katharine, McCalluma, Reilly'ego, Charlotte, Dovey'ego, Benjamina, Willa, Any, Eve, Mary, Sam, Caleba i Annie * * * 1 Kiedy trafi�a mnie pierwsza kula, pomy�la�em o swojej c�rce. A przynajmniej tak mi si� wydaje. Bardzo szybko straci�em przytomno��. I je�li mam wyra�a� si� �ci�le, to nawet nie pami�tam, �e zosta�em postrzelony. Wiem, �e straci�em du�o krwi. Wiem te�, �e druga kula otar�a si� o czaszk�, chocia� w tym momencie zapewne by�em ju� nieprzytomny. Wiem r�wnie� i to, �e moje serce przesta�o bi�. Mimo to chcia�bym wierzy�, �e umieraj�c, my�la�em o Tarze. Nie widzia�em jasnego �wiat�a ani tunelu. Albo widzia�em, ale tego nie pami�tam. Tara, moja c�rka, ma dopiero sze�� miesi�cy. Le�a�a w ko�ysce. Zastanawiam si�, czy te strza�y j� przestraszy�y. Na pewno tak. Prawdopodobnie zacz�a p�aka�. Rozwa�a�em, czy te znajome i g�o�ne d�wi�ki zdo�a�y jako� przedrze� si� przez spowijaj�cy mnie opar, czy zarejestrowa�em je jak�� cz�stk� �wiadomo�ci. Jednak tego te� nie zapami�ta�em. Natomiast dobrze pami�tam chwil�, gdy Tara przysz�a na �wiat. Pami�tam, jak Monica - matka Tary - zebra�a si�y, �eby zn�w zacz�� prze�. Pami�tam pojawiaj�c� si� g��wk�. Ja pierwszy ujrza�em c�rk�. Wiemy, �e niekt�re chwile w �yciu s� prze�omowe. Wszyscy s�yszeli�my o nowych drogach i szansach, cyklach �yciowych, zmianach p�r roku. Jednak chwila, w kt�rej rodzi si� twoje dziecko... tego nie da si� opisa�. Jakby� przeszed� przez bram� mi�dzy �wiatami, przeni�s� si� za pomoc� przeka�nika materii niczym w serialu Star Trek. Wszystko jest inne. Ty jeste� inny, jak pierwiastek, kt�ry pod wp�ywem dzia�ania doskona�ego katalizatora przekszta�ci� si� w niezwykle z�o�ony zwi�zek. Tw�j �wiat odchodzi w przesz�o��, kurczy si� do cia�a o masie - przynajmniej w tym wypadku - dw�ch kilogram�w i osiemdziesi�ciu deko. Dziwnie czuj� si� jako ojciec. Owszem, wiem �e z zaledwie sze�ciomiesi�cznym sta�em jestem amatorem. M�j najlepszy przyjaciel, Lenny, ma czworo dzieci. Dziewczynk� i trzech ch�opc�w. Marianne jest najstarsza z nich - ma dziesi�� lat, a najm�odszy synek dopiero rok. Ze swym permanentnym u�miechem zn�kanego, lecz szcz�liwego tatusia i przyschni�tymi do pod�ogi szeregowego domku resztkami jedzenia na wynos, Lenny przypomina mi, �e jeszcze nic nie wiem. Przyznaj� mu racj�. Jednak kiedy si� boj� lub gubi� w trudnej sztuce wychowywania dziecka, spogl�dam na t� bezbronn� istotk�, a ona na mnie, i wtedy dochodz� do wniosku, �e zrobi�bym wszystko, �eby j� ochroni�. Bez wahania po�wi�ci�bym w�asne �ycie. I prawd� m�wi�c, gdybym musia�, po�wi�ci�bym i wasze. Dlatego chc� wierzy� w to, �e gdy trafi�y mnie dwie kule, kiedy run��em na pokryt� linoleum pod�og� kuchni, �ciskaj�c w d�oni niedojedzony batonik z muesli, kiedy le�a�em nieruchomo w powi�kszaj�cej si� ka�u�y w�asnej krwi, a nawet wtedy, gdy moje serce przestawa�o bi�, wci�� pr�bowa�em co� zrobi�, �eby obroni� c�rk�. Ockn��em si� w ciemno�ciach. Z pocz�tku nie mia�em poj�cia, gdzie jestem, lecz potem us�ysza�em popiskiwanie, dochodz�ce z prawej. Znajomy d�wi�k. Nie poruszy�em si�. Tylko s�ucha�em pisk�w. Mia�em wra�enie, �e m�j m�zg zosta� zamarynowany w melasie. Pierwszy impuls, jaki zdo�a� si� przez ni� przebi�, by� zupe�nie prymitywny: pragnienie. Chcia�o mi si� pi�. Nie wiedzia�em, �e w gardle mo�e tak zaschn��. Pr�bowa�em poprosi� o wod�, ale j�zyk przysech� mi do podniebienia. Jaka� posta� wesz�a do pokoju. Spr�bowa�em usi��� i poczu�em przeszywaj�cy b�l, jakby kto� pchn�� mnie no�em w kark. G�owa opad�a mi do ty�u. I zn�w zapad�a ciemno��. Kiedy zbudzi�em si� ponownie, by� dzie�. Przez �aluzje wdziera�y si� o�lepiaj�ce smugi s�onecznego �wiat�a. Zamruga�em. Chcia�em unie�� r�k� i zas�oni� d�oni� oczy, lecz nie mia�em do�� si�y. Gard�o wci�� by�o potwornie wyschni�te. Us�ysza�em szelest i nagle stan�a nade mn� jaka� kobieta. Spojrza�em na ni� i zobaczy�em piel�gniark�. Widziana z tej perspektywy, tak r�nej od tej, do jakiej by�em przyzwyczajony, wygl�da�a dziwnie. Wszystko by�o nie tak. To ja powinienem sta� i patrze� na le��cego, a nie odwrotnie. Bia�y czepek - jeden z tych ma�ych, prawie tr�jk�tnych - tkwi� na g�owie piel�gniarki, podobny do ptasiego gniazda. Znaczn� cz�� mojego �ycia sp�dzi�em, pracuj�c w rozmaitych szpitalach, ale nie jestem pewien, czy kiedykolwiek widzia�em taki czepek w rzeczywisto�ci, nie na ekranie telewizora czy kina. Piel�gniarka by�a mocno zbudowana i czarnosk�ra. - Doktorze Seidman? Jej g�os by� jak ciep�y syrop klonowy. Zdo�a�em nieznacznie skin�� g�ow�. Piel�gniarka najwidoczniej umia�a czyta� w my�lach, bo w r�ce ju� trzyma�a kubek z wod�. Wetkn�a mi s�omk� do ust, a ja zacz��em �apczywie ssa�. - Powoli - napomnia�a �agodnie. Mia�em zamiar zapyta�, gdzie jestem, lecz to wydawa�o si� zupe�nie oczywiste. Otworzy�em usta, �eby spyta�, co si� sta�o ale ona zn�w wyprzedzi�a mnie o krok. - P�jd� po lekarza - powiedzia�a, ruszaj�c do drzwi. - Niech si� pan odpr�y. - Moja rodzina... - wychrypia�em. - Zaraz wr�c�. Prosz� si� nie martwi�. Powiod�em wzrokiem wok�. Widzia�em wszystko jak przez mg�� lub zas�on� prysznica - typowa reakcja po narkozie. Pomimo to dostrzeg�em wystarczaj�co du�o, �eby doj�� do paru wniosk�w. Znajdowa�em si� w typowym pokoju szpitalnym. To by�o oczywiste. Po lewej sta� zestaw infuzyjny z pomp� dozuj�c�, kt�rej rurka bieg�a do mojego ramienia. Fluorescencyjne lampy brz�cza�y niemal, ale nie ca�kiem, bezg�o�nie. Na �cianie po lewej by� umocowany ma�y telewizor na ruchomym ramieniu. Przede mn�, metr czy dwa od ��ka, znajdowa�o si� du�e okno. Wyt�y�em wzrok, ale niczego nie zdo�a�em przez nie zobaczy�. Pomimo to zapewne by�em obserwowany. To oznacza�o, �e le�� na oddziale intensywnej terapii. A zatem m�j stan jest naprawd� ci�ki. Sw�dzia� mnie czubek g�owy i co� uciska�o mi czaszk�. Na pewno banda�. Pr�bowa�em sprawdzi�, czy jestem ca�y, ale m�zg odm�wi� wsp�pracy. Gdzie� z mojego wn�trza rozchodzi� si� t�py b�l, kt�rego nie potrafi�em zlokalizowa�. Ko�czyny mia�em niczym z o�owiu, a klatk� piersiow� �ci�ni�t� �elazn� obr�cz�. - Doktorze Seidman? Zerkn��em w kierunku drzwi. Do pokoju wesz�a drobna kobieta w chirurgicznym fartuchu i czepku. Rozwi�zane g�rne paski maski ko�ysa�y jej si� po bokach. Mam trzydzie�ci cztery lata. Ona wygl�da�a na tyle samo. - Jestem doktor Heller - powiedzia�a, podchodz�c bli�ej. - Ruth Heller. Poda�a mi swoje imi�. Niew�tpliwie z zawodowej uprzejmo�ci. Ruth Heller obrzuci�a mnie badawczym spojrzeniem. Pr�bowa�em skupi� wzrok. M�j m�zg wci�� reagowa� opornie, ale wyczu�em, �e zaczyna budzi� si� do �ycia. - Znajduje si� pan w szpitalu St. Elizabeth - powiedzia�a nale�ycie powa�nym tonem. Drzwi za jej plecami otworzy�y si� i do �rodka wszed� jaki� m�czyzna. Widzia�em go jak przez mg��, ale by�em pewien, �e go nie znam. Za�o�y� r�ce na piersi i z wystudiowan� oboj�tno�ci� opar� si� o �cian�. To nie lekarz, pomy�la�em. Je�li tak d�ugo z nimi pracujesz, rozpoznajesz ich od razu. Doktor Heller obrzuci�a go przelotnym spojrzeniem, a potem zn�w skupi�a ca�� uwag� na mnie. - Co si� sta�o? - zapyta�em. - Zosta� pan postrzelony - odpar�a. A potem doda�a: - Dwukrotnie. Zamilk�a na moment. Zerkn��em na m�czyzn� pod �cian�. Nie poruszy� si�. Otworzy�em usta, �eby co� powiedzie�, lecz Ruth Heller nie dopu�ci�a mnie do g�osu. - Jedna kula otar�a si� o pa�sk� czaszk�. Dos�ownie rozora�a sk�r� na czubku g�owy, kt�ra, jak zapewne pan wie, jest niezwykle dobrze ukrwiona. Owszem, wiedzia�em. Przy rozleg�ych uszkodzeniach sk�ra okrywaj�ca czaszk� potrafi krwawi� r�wnie obficie jak przeci�te t�tnice. W porz�dku, pomy�la�em, to wyja�nia sw�dzenie g�owy. Kiedy Ruth Heller zawaha�a si�, zach�ci�em: - A druga kula? Heller westchn�a. - To troch� bardziej skomplikowane. Czeka�em. - Pocisk trafi� w pier� i lekko skaleczy� worek osierdziowy. To spowodowa�o obfity krwotok do przestrzeni oko�oosierdziowej. Sanitariusze z trudem doszukali si� oznak �ycia. Musieli�my rozci�� klatk� piersiow� i... - Doktorze? - przerwa� jej oparty o �cian� m�czyzna i przez moment wydawa�o mi si�, �e m�wi do mnie. Ruth Heller zamilk�a, wyra�nie zirytowana. M�czyzna odsun�� si� od �ciany. - Mo�e pani zostawi� szczeg�y na p�niej? Czas odgrywa tu decyduj�c� rol�. Gniewnie zmarszczy�a brwi, ale bez wi�kszego przekonania. - Je�li nie ma pan nic przeciwko temu, zostan� tu, �eby obserwowa� pacjenta - powiedzia�a. Doktor Heller cofn�a si�, a m�czyzna stan�� przy moim ��ku. Wydawa�o si�, �e szyja nie utrzyma ci�aru jego du�ej g�owy. W�osy mia� ostrzy�one kr�tko, z wyj�tkiem grzywki, kt�ra opada�a mu na oczy. Czarny pasek zarostu, szeroki i brzydki, siedzia� mu na brodzie niczym pij�cy krew owad. Kr�tko m�wi�c, facet wygl�da� jak cz�onek boys bandu, kt�ry zabra� si� do powa�nej roboty. U�miechn�� si� do mnie ch�odno. - Jestem detektyw Bob Regan z wydzia�u policji w Kasselton - oznajmi�. - Wiem, �e trudno panu zebra� my�li. - Moja rodzina... - zacz��em. - Dojd� do tego - przerwa� mi. - Teraz jednak chc� zada� panu kilka pyta�, dobrze? Zanim przejdziemy do szczeg��w tego, co si� sta�o. Czeka� na moj� odpowied�. Spr�bowa�em wzi�� si� w gar�� i powiedzia�em: - Dobrze. - Jakie jest pa�skie ostatnie wspomnienie? Przejrza�em banki pami�ci. Pami�ta�em, �e wsta�em rano i si� ubra�em. Potem zajrza�em do Tary. Przekr�ci�em ga�k� jej czarno-bia�ej grzechotki, prezentu od kolegi, kt�ry twierdzi�, �e stymuluje rozw�j umys�owy dziecka czy co� tam. Zabawka nie poruszy�a si� i nie zagra�a cichej melodii. Baterie by�y wyczerpane. Zanotowa�em w my�lach, �eby w�o�y� nowe. Potem zszed�em po schodach. - Jad�em batonik z muesli - powiedzia�em. Regan kiwn�� g�ow�, jakby spodziewa� si� takiej odpowiedzi. - By� pan w kuchni? - Tak. Przy zlewie. - A potem? Usi�owa�em sobie przypomnie�, ale na pr�no. Pokr�ci�em g�ow�. - Obudzi�em si�. W nocy. My�l�, �e ju� tutaj. - Nic wi�cej? Spr�bowa�em ponownie, bez skutku. - Nie, nic. Regan wyj�� notes. - Jak powiedzia�a pani doktor, zosta� pan postrzelony dwukrotnie. Nie pami�ta pan wycelowanej w pana broni, huku wystrza�u ani niczego takiego? - Nie. - To chyba zrozumia�e. By� pan w kiepskim stanie, Marc. Ci z pogotowia my�leli, �e ju� po panu. Zn�w zasch�o mi w gardle. - Gdzie Tara i Monica? - Skup si�, Marc. - Regan spogl�da� w notes, nie na mnie. Strach powoli zacz�� �ciska� �elazn� obr�cz� moj� pier�. - Czy s�ysza� pan brz�k wybijanego okna? By�em oszo�omiony. Pr�bowa�em odczyta� etykiet� na pojemniku z p�ynem infuzyjnym, �eby dowiedzie� si�, co mi daj�. Nie zdo�a�em. Na pewno jaki� �rodek przeciwb�lowy. Zapewne pochodna morfiny podawana do�ylnie. Usi�owa�em zwalczy� senno��. - Nie - odpar�em. - Jest pan pewny? Znale�li�my wybite okno na ty�ach domu. Mo�e w ten spos�b sprawca dosta� si� do �rodka. - Nie pami�tam brz�ku rozbijanej szyby - powiedzia�em. - Czy wiecie kto... Regan zn�w mi przerwa�: - Nie, jeszcze nie. W�a�nie dlatego zadaj� te pytania. Chc� si� dowiedzie�, kto to zrobi�. - Oderwa� wzrok od notesu. - Czy ma pan wrog�w? Czy on naprawd� zada� to pytanie? Spr�bowa�em usi���, chc�c zyska� nad nim cho� odrobin� przewagi, lecz okaza�o si� to niewykonalne. Nie podoba�a mi si� rola pacjenta albo - inaczej m�wi�c - to �e znalaz�em si� po niew�a�ciwej stronie. Powiada si�, �e lekarze s� najgorszymi pacjentami. Zapewne z powodu tej nag�ej zamiany r�l. - Chc� wiedzie�, jak si� ma moja �ona i c�rka. - Rozumiem to - odpar� Regan i co� w tonie jego g�osu sprawi�o, �e zimne palce strachu zacisn�y si� na moim sercu. - Jednak nie mo�e si� pan teraz rozprasza�, Marc. Jeszcze nie. Przecie� chce nam pan pom�c, prawda? Musisz wi�c si� skupi�. - Zn�w wbi� wzrok w notes. - Co z tymi wrogami? Dalsze spieranie si� z nim by�oby daremne, a nawet szkodliwe, niech�tnie wi�c ust�pi�em. - Czy kto� m�g� chcie� mojej �mierci? - Tak. - Nie, nikt. - A pa�ska �ona? - Przywar� do mnie spojrzeniem. Niczym zjawa przed oczami stan�� mi ulubiony obraz Moniki: jej rozpromienionej twarzy, gdy po raz pierwszy zobaczyli�my Raymondkill Falls, jak obj�a mnie z udawanym przestrachem, gdy stali�my w huku wodospadu. - Czy ona mia�a wrog�w? Spojrza�em na niego. - Monica? Ruth Heller podesz�a bli�ej. - My�l�, �e to na razie wystarczy. - Co si� sta�o z Monic�? - zapyta�em. Doktor Heller zatrzyma�a si� przy detektywie Reganie, staj�c z nim rami� w rami�. Oboje patrzyli na mnie. Heller zn�w chcia�a zaprotestowa�, ale jej przerwa�em. - Niech pani da spok�j z tymi bzdurami o trosce o dobro pacjenta! - spr�bowa�em krzykn��. Strach i gniew zmaga�y si� z l�kiem, kt�ry zasnuwa� g�st� mg�� moje my�li. - Powiedzcie mi, co si� sta�o z �on�. - Nie �yje - rzek� detektyw Regan. Tak po prostu. Nie �yje. Moja �ona. Monica. Jakbym go nie us�ysza�. Jego s�owa nie dochodzi�y do mnie. - Kiedy policja dosta�a si� do �rodka, znalaz�a was oboje. Pana zdo�ali uratowa�. Jednak dla pa�skiej �ony by�o ju� za p�no. Przykro mi. Teraz ujrza�em nast�pny obraz: Monica w Martha's Vineyard, na pla�y, w ��tym kostiumie k�pielowym, z rozwianymi czarnymi w�osami smagaj�cymi ko�ci policzkowe, posy�aj�ca mi ten zab�jczy u�miech. Zamruga�em, odp�dzaj�c t� wizj�. - A Tara? - Pana c�rka - zacz�� Regan i odkaszln��. Zn�w spojrza� w notes, ale nie s�dz�, �eby zamierza� co� w nim zapisa�. - Tego ranka by�a w domu, zgadza si�? W chwili gdy to si� zdarzy�o. - Tak, oczywi�cie. Gdzie ona jest? Regan z trzaskiem zamkn�� notes. - Nie zastali�my jej po przybyciu na miejsce zbrodni. Zapar�o mi dech. - Nie rozumiem. - Pocz�tkowo mieli�my nadziej�, �e jest pod opiek� kt�rego� z krewnych lub przyjaci�. Mo�e nawet opiekunki, ale... Zamilk�. - Chce mi pan powiedzie�, �e nie wiecie, gdzie jest Tara? Tym razem odpar� bez wahania: - Tak, zgadza si�. Mia�em wra�enie, �e olbrzymia d�o� zaciska si� na mojej piersi. Zamkn��em oczy i opad�em na ��ko. - Jak d�ugo? - zapyta�em. - Pyta pan, kiedy zagin�a? - Tak. Doktor Heller wtr�ci�a pospiesznie: - Musi pan zrozumie�. By� pan ci�ko ranny. Pa�skie rokowania nie by�y pomy�lne. Le�a� pan pod��czony do respiratora. Niewydolno�� lewego p�uca. Ponadto wywi�za�a si� sepsa. Jest pan lekarzem, wi�c wiem, �e nie musz� wyja�nia�, jak powa�ny by� pa�ski stan. Pr�bowali�my zmniejszy� dawkowanie, pom�c panu odzyska�... - Jak d�ugo? - spyta�em ponownie. Zn�w wymienili spojrzenia, a potem Heller powiedzia�a co�, co sprawi�o, �e znowu zapar�o mi dech. - By� pan nieprzytomny przez dwana�cie dni. - Robimy wszystko co w naszej mocy - powiedzia� Regan zbyt g�adko, jakby �wiczy� to zdanie, stoj�c przy moim ��ku, kiedy by�em nieprzytomny. - Jak ju� m�wi�em, z pocz�tku nie byli�my pewni, �e mamy do czynienia z zagini�ciem dziecka. Stracili�my troch� cennego czasu, ale teraz to nadrabiamy. Zdj�cie Tary zosta�o rozes�ane na wszystkie posterunki policji, lotniska, kasy przy wjazdach na autostrady, dworce autobusowe i kolejowe oraz podobne miejsca w promieniu stu sze��dziesi�ciu kilometr�w. Por�wnujemy sprawy podobnych porwa�, usi�uj�c wytypowa� ewentualnych sprawc�w. - Dwana�cie dni - powt�rzy�em. - Za�o�yli�my pods�uch na pa�skie telefony: domowy, s�u�bowy, kom�rkowy... - Po co? - Na wypadek gdyby kto� zadzwoni� z ��daniem okupu - wyja�ni�. - A dzwoni�? - Nie, jeszcze nie. G�owa opad�a mi z powrotem na poduszk�. Dwana�cie dni. Le�a�em w tym ��ku dwana�cie dni, podczas gdy moja male�ka c�reczka... odsun��em od siebie t� my�l. Regan podrapa� si� po brodzie. - Czy pami�ta pan, co Tara mia�a na sobie tamtego ranka? Pami�ta�em. Jak ka�dego ranka, obudzi�em si� wcze�nie, podszed�em na palcach do ko�yski i spojrza�em na Tar�. Dobrze wiem, �e wychowywanie dziecka to nie sama przyjemno��. Wiem, �e czasem bywa przygn�biaj�co nu��ce. W niekt�re noce jej krzyki dzia�a�y mi na nerwy, jakby kto� drapa� mnie drucian� szczotk�. Nie zamierzam gloryfikowa� �ycia z niemowl�ciem. Jednak lubi�em ten nowy poranny zwyczaj. Widok male�kiej Tary dodawa� mi si�. Co wi�cej, chyba wprawia� mnie w rodzaj ekstazy. Niekt�rzy ludzie znajduj� j� w domu bo�ym. Ja - jakkolwiek dziwnie by to zabrzmia�o - znajdowa�em tak� ekstaz� przy ko�ysce dziecka. - R�owy �pioszek w czarne pingwiny - powiedzia�em. - Monica kupi�a go w Baby Gap. Zanotowa� to. - A Monica? - Co z ni�? Zn�w wpatrywa� si� w notes. - Co ona mia�a na sobie? - D�insy - odpar�em, przypominaj�c sobie, jak opina�y biodra Moniki - i czerwon� bluzk�. Regan zapisa� i to. - Czy s�... czy macie jakie� �lady? - Nadal sprawdzamy wszystkie tropy. - Nie o to pytam. Regan tylko na mnie popatrzy�. Jego nieruchome spojrzenie przygn�bi�o mnie jeszcze bardziej. Moja c�rka. Zaginiona. Sama. Od dwunastu dni. Pomy�la�em o jej oczach, o tym b�ysku, kt�ry widz� tylko rodzice, i powiedzia�em co� niem�drego. - Ona �yje. Regan przechyli� g�ow� jak szczeniak, kt�ry us�ysza� nieznany d�wi�k. - Nie rezygnujcie - poprosi�em, - Nie zamierzamy. Wci�� patrzy� na mnie dziwnie. - Po prostu... Czy pan ma dzieci, detektywie Regan? - Dwie dziewczynki - odpar�. - Mo�e to g�upie, ale wiedzia�bym, gdyby by�o inaczej. - Tak samo jak w chwili narodzin Tary u�wiadomi�em sobie, �e �wiat nie b�dzie ju� taki sam. - Wiedzia�bym -powt�rzy�em. Nie odpowiedzia�. Zda�em sobie spraw� z tego, �e te s�owa - szczeg�lnie padaj�ce z ust cz�owieka niewierz�cego w UFO, si�y nadprzyrodzone i cuda - brzmi� �miesznie. Mia�em �wiadomo��, �e moje przekonanie bierze si� po prostu z chciejstwa. Z gor�cej potrzeby, kt�ra sprawia, �e m�zg nie przyjmuje do wiadomo�ci fakt�w. Mimo to z uporem trzyma�em si� tego przekonania. Uzasadnione czy nie, wydawa�o si� ko�em ratunkowym. - B�dziemy potrzebowali od pana wi�cej informacji - rzek� Regan. - O panu, pana �onie, przyjacio�ach, finansach... - P�niej - zn�w przerwa�a doktor Heller. Ruszy�a na prz�d, jakby chcia�a zas�oni� mnie w�asnym cia�em. Jej g�os brzmia� stanowczo. - On musi odpocz��. - Nie, teraz - powiedzia�em do niej, odrobin� bardziej stanowczym tonem. - Musimy znale�� moj� c�rk�. * * * 2 Monica zosta�a pochowana na rodzinnym cmentarzu Portman�w w posiad�o�ci jej ojca. Oczywi�cie, nie by�em na pogrzebie. Sam nie wiedzia�em, co o tym my�le�, ale musz� przyzna�, �e nawet w tych rzadkich chwilach, kiedy by�em wobec siebie szczery, nie potrafi�em zanalizowa� uczu�, jakie budzi�a we mnie Monica. By�a pi�kna t� urod� uprzywilejowanych, o nieco zbyt wydatnych ko�ciach policzkowych, prostych i kruczoczarnych w�osach oraz typow� dla cz�onki� wiejskich klub�w, stanowcz� lini� szcz�ki, jednocze�nie irytuj�c� i poci�gaj�c�. Zawarli�my �lub z przymusu. No dobrze, troch� przesadzam. Monica zasz�a w ci���. Wcze�niej waha�em si�. Jej ci��a sk�oni�a mnie do zmiany stanu cywilnego. Relacj� z pogrzebu zda� mi Carson Portman, wuj Moniki i jedyny cz�onek jej rodziny, kt�ry utrzymywa� z nami kontakty. Monica bardzo go kocha�a. Carson usiad� przy moim szpitalnym ��ku i z�o�y� d�onie na podo�ku. W swoich okularach o grubych szk�ach, wy�wiechtanej tweedowej marynarce i niesfornej grzywie Alberta Einsteina, uczesanego na Dona Kinga, wygl�da� jak powszechnie lubiany profesor college'u. Jednak jego piwne oczy podejrzanie b�yszcza�y, gdy m�wi� mi smutnym barytonem, �e Edgar, ojciec Moniki, postara� si�, aby jej pogrzeb sta� si� �ma��, eleganck� uroczysto�ci�". Wcale w to nie w�tpi�em. Przynajmniej w to, �e ma��. W ci�gu kilku nast�pnych dni odwiedzi�o mnie w szpitalu par� os�b. Moja matka, nazywana przez wszystkich Honey, ka�dego ranka wpada�a jak wystrzelona z katapulty. Nosi�a idealnie bia�e reeboki oraz niebieski kostium ze z�ocistymi aplikacjami, jakby by�a trenerem St. Louis Rams. W�osy, chocia� starannie uczesane, mia�a os�abione zbyt cz�stym farbowaniem i roztacza�a zapach �wie�o wypalonego papierosa. Makija� nie zdo�a� ukry� maminej obawy, �e mo�e straci� jedyn� wnuczk�. Ze zdumiewaj�c� energi� przesiadywa�a ca�ymi dniami przy moim ��ku, wyrzucaj�c z siebie potok histerycznych s��w. I dobrze. Chwilami wyobra�a�em sobie, �e przynajmniej cz�ciowo histeryzuje z mojego powodu i te jej erupcje emocji w dziwny spos�b pozwala�y mi zachowa� spok�j. Chocia� w pokoju by�o gor�co jak w piecu i mimo moich nieustannych protest�w, mama nakrywa�a mnie dodatkowym kocem, kiedy spa�em. Pewnego razu obudzi�em si�, oczywi�cie sp�ywaj�c potem, i us�ysza�em, jak matka opowiada czarnosk�rej piel�gniarce w tradycyjnym czepku o moim poprzednim pobycie w szpitalu St. Elizabeth. - Mia� wtedy siedem lat i salmonelloz� - wyja�ni�a Honey konspiracyjnym szeptem, tylko troch� g�o�niejszym od okr�towej syreny. - Nigdy nie widzia�a pani takiej biegunki. Po prostu la�o si� z niego. Smr�d dos�ownie wsi�ka� w tapety. - Teraz te� nie pachnie r�ami - odpar�a piel�gniarka. Obie za�mia�y si�. Drugiego dnia mojej rekonwalescencji obudzi�em si� i zobaczy�em stoj�c� przy ��ku matk�. - Pami�tasz to? - zapyta�a. W r�ku trzyma�a wypchanego Oscara z Ulicy Sezamkowej, kt�rego kto� podarowa� mi, kiedy le�a�em tu z salmonelloz�. Ziele� przyblad�a do seledynu. Matka spojrza�a na piel�gniark�. - To Oscar Marca - wyja�ni�a. - Mamo - j�kn��em. Znowu odwr�ci�a si� do mnie. Dzi� na�o�y�a nieco za du�o tuszu, kt�ry pop�ka�, tworz�c nowe zmarszczki. - Oscar dotrzymywa� ci wtedy towarzystwa, pami�tasz? Pom�g� ci wyzdrowie�. Zamkn��em oczy. Co� sobie przypomnia�em. Dosta�em salmonellozy na skutek jedzenia surowych jajek. Ojciec dodawa� je do koktajl�w mlecznych, �eby wzbogaci� je w proteiny. Pami�tam, jaki by�em przera�ony, kiedy dowiedzia�em si�, �e b�d� musia� zosta� w szpitalu na noc. Ojciec, kt�ry graj�c w tenisa, zerwa� sobie �ci�gno Achillesa, mia� gipsowy opatrunek i nieustanne b�le. Jednak dostrzeg� m�j strach i jak zwykle si� po�wi�ci�. W dzie� pracowa� w fabryce, a noce sp�dza� w fotelu przy moim ��ku. Przele�a�em w St. Elizabeth dziesi�� dni. Ka�d� z tych nocy ojciec przespa� w fotelu. Mama nagle odwr�ci�a si� i zrozumia�em, �e pomy�la�a o tym samym. Piel�gniarka pospiesznie przeprosi�a, po czym wysz�a. Po�o�y�em d�o� na ramieniu matki. Nie odwr�ci�a si�, ale poczu�em, �e zadr�a�a. Spogl�da�a na wyblak�ego Oscara, kt�rego trzyma�a w r�kach. Powoli wzi��em go od niej. - Dzi�kuj� - powiedzia�em. Mama otar�a �zy. Wiedzia�em, �e tym razem ojciec nie przyjdzie do szpitala, i cho� matka z pewno�ci� powiedzia�a mu, co si� sta�o, nie wiadomo, czy to do niego dotar�o. Dosta� pierwszego udaru, maj�c czterdzie�ci jeden lat - rok po tym, jak sp�dza� noce przy moim szpitalnym ��ku. By�em wtedy o�mioletnim ch�opcem. Mam r�wnie� m�odsz� siostr�, Stacy, kt�ra jest uzale�niona (dla przestrzegaj�cych politycznej poprawno�ci), albo �punk� (dla os�b preferuj�cych precyzyjne sformu�owania). Czasem ogl�dam stare zdj�cia z czas�w, kiedy ojciec by� zdrowy, te ukazuj�ce m�od� i ufn�, czteroosobow� rodzin� z kud�atym psem, starannie skoszonym trawnikiem, obr�cz� kosza na �cianie domu oraz wy�adowanym w�glem grillem. Szukam zapowiedzi przysz�o�ci w szczerbatym u�miechu mojej siostry, jakich� z�owr�bnych znak�w. Jednak �adnych nie znajduj�. Nadal mamy dom, lecz wygl�da jak stara filmowa dekoracja. Ojciec wci�� �yje, ale kiedy podupad� na zdrowiu, wszystko si� zmieni�o. Szczeg�lnie Stacy. Siostra nie odwiedzi�a mnie, a nawet nie zadzwoni�a, lecz ona ju� niczym nie zdo�a mnie zadziwi�. Matka w ko�cu odwr�ci�a si� twarz� do mnie. Nieco mocniej �cisn��em Oscara, gdy po raz kolejny u�wiadomi�em sobie, �e zostali�my sami. Ojciec praktycznie zmieni� si� w ro�lin�. Stacy by�a stracona. Wyci�gn��em r�k� i uj��em d�o� matki, wyczuwaj�c jej ciep�o i nowe odciski. Trzymali�my si� tak przez chwil�, a� otworzy�y si� drzwi. Do pokoju wesz�a ta sama piel�gniarka. Mama wyprostowa�a si� i powiedzia�a: - Marc bawi� si� te� lalkami. - �o�nierzykami - poprawi�em j� pospiesznie. -To by�y figurki, a nie lalki. M�j najlepszy przyjaciel, Lenny, oraz jego �ona Cheryl, r�wnie� codziennie zagl�dali do szpitala. Lenny Marcus jest wzi�tym prawnikiem, chocia� pomaga mi tak�e czasem w takich drobnych sprawach, jak mandat za nieprzepisowe parkowanie albo hipoteka naszego domu. Kiedy sko�czy� studia i zacz�� pracowa� w biurze prokuratora okr�gowego, przyjaciele i wrogowie szybko przezwali go Buldogiem z powodu agresywnego zachowania na sali s�dowej. P�niej kto� doszed� do wniosku, �e ten przydomek jest dla niego zbyt �agodny, wi�c teraz nazywaj� go Cujo. Znam Lenny'ego od szko�y podstawowej. Jestem ojcem chrzestnym jego Kevina. A Lenny jest chrzestnym mojej Tary. Nie mog�em spa�. Nocami le�a�em, patrz�c w sufit, licz�c piski aparatury, s�uchaj�c odg�os�w nocnego �ycia szpitala i bardzo staraj�c si� nie my�le� o mojej c�reczce oraz rozmaitych ewentualno�ciach. Nie zawsze mi si� to udawa�o. Umys�, jak si� przekona�em, rzeczywi�cie jest ciemn� jaskini� pe�n� w�y. P�niej pojawi� si� detektyw Regan, kt�ry, by� mo�e, wpad� na jaki� �lad. - Niech mi pan opowie o pana siostrze - zacz��. - Dlaczego? - odpar�em bez zastanowienia. Zanim zd��y� wyja�ni�, powstrzyma�em go, unosz�c d�o�. Zrozumia�em. Moja siostra jest narkomank�. A gdzie narkotyki, tam r�wnie� kr�ci si� element przest�pczy. - Czy co� zrabowano? - spyta�em. - Raczej nie. Wydaje si�, �e niczego nie brakuje, ale kto� zrobi� tam Sajgon. - Sajgon? - Narobi� ba�aganu. Nie domy�la si� pan dlaczego? - Nie. - Niech wi�c opowie mi pan o siostrze. - Macie rejestr Stacy? - zapyta�em. - Mamy. - Nie wiem, co jeszcze m�g�bym doda�. - Nie utrzymujecie �adnych kontakt�w, zgadza si�? �adnych kontakt�w. Czy to odnosi si� do Stacy i do mnie? - Kocham j� - powiedzia�em powoli. - A kiedy widzia� j� pan po raz ostatni? - Sze�� miesi�cy temu. - Kiedy urodzi�a si� Tara? - Tak. - Gdzie? - Gdzie j� widzia�em? - Tak. - Stacy przysz�a do szpitala - odpar�em. - �eby zobaczy� bratanic�? - Tak. - I co zasz�o podczas tej wizyty? - Stacy by�a na haju. Chcia�a potrzyma� dziecko. - Odm�wi� pan? - Zgadza si�. - Rozz�o�ci�a si�? - Prawie nie zareagowa�a. Siostra oboj�tnieje na wszystko, kiedy si� na�pa. - I wyrzuci� j� pan? - Powiedzia�em jej, �e nie mo�e by� cz�ci� �ycia Tary, dop�ki nie przestanie bra�. - Rozumiem - rzek�. - Mia� pan nadziej�, �e w ten spos�b sk�oni j� pan, �eby wr�ci�a na odwyk? O ma�o nie parskn��em �miechem. - Nie, raczej nie. - Nie jestem pewien, czy rozumiem. Zastanawia�em si�, jak to uj��. Pomy�la�em o u�miechu na zdj�ciu rodzinnym, tym szczerbatym. - Ju� nieraz grozili�my Stacy - powiedzia�em. - Rzecz w tym, �e Stacy nie zamierza przesta� bra�. Narkotyki s� nieod��czn� cz�ci� jej �ycia. - A zatem nie mia� pan nadziei, �e wyjdzie z na�ogu? Nie zamierza�em wypowiada� tego na g�os. - Poprzesta�my na tym, �e nie powierzy�bym jej mojej c�rki - odpar�em. Regan podszed� do okna i wyjrza� przez nie. - Kiedy przeni�s� si� pan do domu, w kt�rym obecnie pan zamieszkuje? - Kupili�my z Monic� ten dom cztery miesi�ce temu. - Niedaleko miejsca, gdzie oboje dorastali�cie, tak? - Zgadza si�. - Czy d�ugo si� znali�cie? Te wszystkie pytania zaczyna�y mnie dziwi�. - Mimo �e wychowali�cie si� w tym samym mie�cie? - Obracali�my si� w r�nych kr�gach. - Je�li wi�c dobrze zrozumia�em, kupi� pan dom cztery miesi�ce temu i nie widzia� siostry od sze�ciu, zgadza si�? - Zgadza. - A zatem siostra nie odwiedzi�a pana w obecnym miejscu zamieszkania? - Nie odwiedzi�a. Regan odwr�ci� si� do mnie. - W pa�skim domu znale�li�my odciski palc�w Stacy. Milcza�em. - Nie wygl�da pan na zdziwionego, Marc. - Stacy jest narkomank�. Nie s�dz�, �eby mog�a postrzeli� mnie i porwa� moj� c�reczk�, ale ju� wcze�niej pomyli�em si� w ocenie tego, jak nisko potrafi upa��. Czy sprawdzili�cie jej mieszkanie? - Nikt nie widzia� jej od chwili, gdy zosta� pan postrzelony. Zamkn��em oczy. - Nie s�dzimy, �eby pana siostra potrafi�a zrobi� to sama - ci�gn��. - Mog�a mie� wsp�lnika - ch�opaka, handlarza narkotyk�w, kogo� kto wiedzia�, �e pana �ona pochodzi z bogatej rodziny. Czy kto� przychodzi panu na my�l? - Nie - odpar�em. - Zatem uwa�acie, �e w tym wszystkim chodzi�o o porwanie? Regan zn�w zacz�� skuba� br�dk�. Potem nieznacznie wzruszy� ramionami. - Przecie� pr�bowali zabi� nas oboje - doda�em. - Jak chcieli odebra� okup od nie�yj�cych rodzic�w? - Mogli by� tak na�pani, �e pope�nili b��d - odrzek�. - A mo�e my�leli, �e wymusz� pieni�dze od dziadka Tary. - No, to czemu jeszcze tego nie zrobili? Regan milcza�. Ja jednak zna�em odpowied�. Ryzyko, szczeg�lnie po takiej strzelaninie, by�o zbyt wielkie dla �pun�w. Narkomani �le znosz� stres. To jedna z przyczyn tego, �e si� szprycuj� lub w�chaj�: �eby uciec, zapomnie�, znikn��, zapa�� w niebyt. �rodki przekazu z pewno�ci� tr�bi� o sprawie. Policja prowadzi �ledztwo. Narkomani nie znosz� takiego napi�cia. Uciekliby, rezygnuj�c z �upu. I pozbywaj�c si� wszystkich dowod�w. Jednak dwa dni p�niej przysz�o ��danie okupu. * * * 3 Teraz, kiedy odzyska�em �wiadomo��, moje rany postrza�owe goi�y si� zaskakuj�co szybko. Mo�e bardzo zale�a�o mi na powrocie do zdrowia, a mo�e w ci�gu dwunastu dni, kt�re przele�a�em nieruchomo jak katatonik, m�j organizm zmobilizowa� wszystkie si�y. By� mo�e przy cierpieniach psychicznych b�l fizyczny wydawa� si� niczym. Ilekro� pomy�la�em o Tarze, strach przed tym, co mog�o jej si� sta�, zapiera� mi dech w piersi. Kiedy my�la�em o Monice, o tym, �e nie �yje, czu�em si� tak, jakby stalowe szpony rozdziera�y mi serce. Chcia�em opu�ci� szpital. Wci�� mnie bola�o, ale wymusi�em na Ruth Heller, �eby mnie wypisa�a. Stwierdziwszy, �e jestem �ywym dowodem na prawdziwo�� twierdzenia, i� lekarze s� najgorszymi pacjentami, niech�tnie pu�ci�a mnie do domu. Uzgodnili�my, �e fizykoterapeuta b�dzie odwiedza� mnie codziennie. Piel�gniarka mia�a zagl�da� co jaki� czas, tak na wszelki wypadek. Tego ranka, kiedy wyszed�em ze szpitala, moja matka by�a w domu - na miejscu zbrodni - �przygotowuj�c" go na m�j powr�t, cokolwiek to oznacza�o. Dziwne, ale wcale nie ba�em si� tam wr�ci�. Dom to zaprawa i ceg�y. Nie s�dzi�em, �eby sam jego widok mnie poruszy�, ale mo�e po prostu nie chcia�em dopu�ci� tego do �wiadomo�ci. Lenny pom�g� mi si� spakowa� i ubra�. Jest wysoki i �ylasty, o twarzy, kt�ra ju� pi�� minut po goleniu ciemnieje od popo�udniowego zarostu a la Homer Simpson. Jako dziecko Lenny nosi� grube szk�a i sztruksy w zbyt szerokie pr��ki, nawet w lecie. Kr�cone w�osy zazwyczaj mia� za d�ugie, tak �e wygl�da� jak bezpa�ski pudel. Teraz z nabo�nym zapa�em �cina je na kr�tko. Dwa lata temu podda� si� zabiegowi laserowej korekcji wzroku i ju� nie nosi okular�w. Jako�� jego garnitur�w plasuje si� powy�ej �redniej. - Jeste� pewien, �e nie chcesz zamieszka� u nas? - zapyta� Lenny. - Masz czworo dzieci - przypomnia�em mu. - Och tak, racja. - Po chwili spyta�: - Mog� pomieszka� u ciebie? Usi�owa�em si� u�miechn��. - M�wi� powa�nie - rzek� Lenny. - Nie powiniene� by� teraz sam w domu. - Nic mi nie b�dzie. - Cheryl przygotowa�a ci kilka obiad�w. Wstawi�a je do zamra�arki. - To �adnie z jej strony. - Mimo to jest najgorsz� kuchark� na �wiecie - doda� Lenny. - Nie powiedzia�em, �e je zjem. Lenny odwr�ci� wzrok i zaj�� si� spakowan� ju� torb�. Obserwowa�em go. Znali�my si� d�ugo, od pierwszej klasy, kt�r� uczy�a pani Roberts, pewnie wi�c nie zaskoczy�em go pytaniem: - Chcesz mi powiedzie�, co si� dzieje? Czeka� na to i szybko skorzysta� z zach�ty. - Pos�uchaj, jestem twoim prawnikiem, prawda? - Zgadza si�. - Zatem zamierzam udzieli� ci porady prawnej. - S�ucham. - Powinienem powiedzie� co� wcze�niej. Wiedzia�em jednak, �e nie chcia�by� s�ucha�. Teraz... c�, teraz mamy inn� sytuacj�. - Lenny? - Tak? - O czym ty w�a�ciwie m�wisz? Chocia� bardzo si� zmieni�, wci�� widzia�em w Lennym ch�opca. Dlatego trudno mi by�o powa�nie traktowa� jego rady. Nie zrozumcie mnie �le. Wiedzia�em, �e jest bystry. Cieszy�em si� razem z nim, kiedy zosta� przyj�ty do Princeton, a potem na prawo na Columbia University. Razem zdawali�my do szko�y i chodzili�my na zaj�cia fakultatywne z chemii. Jednak wsp�lnie sp�dzane pi�tkowe i sobotnie wieczory przy�miewa�y mi ten obraz Lenny'ego. Je�dzili�my staromodnym kombi jego ojca, wkr�caj�c si� na prywatki. Zawsze byli�my wpuszczani, lecz nigdy mile widziani - cz�onkowie tej licznej szkolnej wi�kszo�ci, kt�r� nazywa�em Wielkimi Niewidzialnymi. Tkwili�my w k�cie, popijaj�c piwo i podryguj�c w rytm muzyki, staraj�c si� rzuca� w oczy. Nigdy nam si� to nie udawa�o. Przewa�nie ko�czyli�my te wieczory, jedz�c sma�ony ser w Heritage Diner lub na boisku pi�ki no�nej za szko�� �redni� imienia Benjamina Franklina, le��c na plecach i licz�c gwiazdy. �atwiej by�o rozmawia�, nawet z najlepszym przyjacielem, kiedy patrzy�o si� w gwiazdy. - W porz�dku - powiedzia� Lenny, zgodnie ze swym zwyczajem podkre�laj�c to energicznym gestem. - Rzecz w tym, �e od tej pory powiniene� rozmawia� z gliniarzami wy��cznie w mojej obecno�ci. Zmarszczy�em brwi. - Powa�nie? - Mo�e przesadzam, ale widzia�em ju� takie sprawy. Nie takie jak ta, ale wiesz, o czym m�wi�. G��wnymi podejrzanymi zawsze s� cz�onkowie rodziny. - M�wisz o mojej siostrze. - Nie, m�wi� o bliskiej rodzinie. A dok�adnie, o najbli�szej rodzinie. - Chcesz powiedzie�, �e policja mnie podejrzewa? - Nie wiem, naprawd� nie wiem. - Zamilk�, ale nie na d�ugo. - No dobrze, zapewne tak. - Przecie� zosta�em postrzelony, pami�tasz? Porwano moje dziecko. - No w�a�nie, a to tym bardziej ci� obci��a. - Jak to? - Z up�ywem czasu b�d� podejrzewali ci� coraz bardziej. - Dlaczego? - Nie wiem. Po prostu tak ju� jest. Pos�uchaj, porwaniami zajmuje si� FBI. Wiesz o tym, prawda? Je�li dziecka nie ma dwadzie�cia cztery godziny, zak�adaj�, �e przewieziono je przez granic� stanu i przejmuj� spraw�. - I co? - I po mniej wi�cej dziesi�ciu dniach �ci�gn�li tu mas� agent�w. Za�o�yli pods�uch na wszystkie twoje telefony i czekali na ��danie okupu albo co� takiego. Jednak p�niej stracili zapa�. Oczywi�cie, to zupe�nie normalne. Nie mogli czeka� w niesko�czono��, pozostawili wi�c tylko agenta lub dw�ch. Zmieni�o si� ich podej�cie do sprawy. Porwanie dla okupu sta�o si� mniej prawdopodobne; zacz�li podejrzewa�, �e to by�o zwyk�e uprowadzenie. Mimo to s�dz�, �e wci�� pods�uchuj� twoje rozmowy. Jeszcze o to nie pyta�em, ale zrobi� to. B�d� twierdzili, �e pozostawili pods�uch na wypadek, gdyby jednak kto� zadzwoni� z ��daniem okupu. Jednak robi� to w nadziei, �e powiesz co�, co ci� obci��y. - I co z tego? - To, �e powiniene� uwa�a� - rzek� Lenny. - Pami�taj, �e twoje telefony: domowy, s�u�bowy, kom�rkowy zapewne s� na pods�uchu. - Ponownie zapytam: i co z tego? Ja nic nie zrobi�em. - Nie zrobi�e�...? - Lenny pomacha� r�kami, jakby chcia� wzbi� si� w powietrze. - S�uchaj, po prostu b�d� ostro�ny. Mo�e trudno ci w to uwierzy�, ale postaraj si� nie pa�� ze zdziwienia - policja czasem preparuje i podrzuca dowody. - Zadziwiasz mnie. Chcesz powiedzie�, �e podejrzewaj� mnie tylko dlatego, �e jestem ojcem i m�em? - Tak - odpar� Lenny - i nie. - No tak, dzi�ki, to wszystko wyja�nia. Zadzwoni� telefon stoj�cy przy moim ��ku. Znajdowa�em si� na drugim ko�cu pokoju. - Mo�esz odebra�? - zapyta�em. Lenny podni�s� s�uchawk�. - Pok�j doktora Seidmana. - S�uchaj�c rozm�wcy, spochmurnia�. Rzuci� do s�uchawki �chwileczk�" i odda� mi j�, jakby by�a brudna. Obrzuci�em go zdziwionym spojrzeniem i powiedzia�em: - Halo? - Halo, Marc. Tu Edgar Portman. Ojciec Moniki. To wyja�nia�o reakcj� Lenny'ego. G�os Edgara, jak zawsze, brzmia� nazbyt formalnie. Niekt�rzy ludzie starannie dobieraj� s�owa. Nieliczni, tak jak m�j te��, wa�� ka�de z nich, zanim je wypowiedz�. Zaskoczy� mnie. - Cze��, Edgarze - powiedzia�em. - Jak si� masz? - Dobrze, dzi�kuj�. Przykro mi, �e nie zadzwoni�em do ciebie wcze�niej. Carson m�wi� mi, �e powoli dochodzisz do siebie. Uzna�em, �e nie powinienem ci przeszkadza�. - Mi�o z twojej strony - odpar�em nieco sarkastycznie. - No c�, podobno dzi� wychodzisz ze szpitala. - Zgadza si�. Edgar odchrz�kn��, co zupe�nie nie by�o w jego stylu. - Zastanawia�em si�, czy nie m�g�by� wpa�� do domu. �Do domu". Mia� na my�li sw�j. - Dzisiaj? - Tak, jak najszybciej. I sam, prosz�. Zapad�a cisza. Lenny obrzuci� mnie zdziwionym spojrzeniem. - Czy co� si� sta�o, Edgarze? - zapyta�em. - Na dole czeka samoch�d, Marc. Porozmawiamy, kiedy tu przyjedziesz. A potem, zanim zd��y�em powiedzie� co� wi�cej, roz��czy� si�. Samoch�d, czarny lincoln, istotnie na mnie czeka�. Lenny wywi�z� mnie na w�zku. Oczywi�cie, zna�em t� okolic�. Wychowa�em si� niedaleko szpitala St. Elizabeth. Kiedy mia�em pi�� lat, ojciec przywi�z� mnie tu na pogotowie by za�o�y� (dwana�cie szw�w), a kiedy mia�em siedem... No c�, wiecie ju� a� za du�o o mojej salmonellozie. Potem poszed�em na medycyn� i odrobi�em sta� w nowojorskim szpitalu, kt�ry w�wczas nazywano Columbia Presbyterian, ale wr�ci�em do St. Elizabeth robi� specjalizacj� z okulistyki w zakresie chirurgii plastycznej. Owszem, jestem chirurgiem plastycznym, ale nie takim jak my�licie. Czasem wykonuj� korekty nos�w, lecz nie zak�adam silikonowych implant�w ani niczego podobnego. Nie dlatego, �ebym to pot�pia�. Po prostu to mnie nie interesuje. Skupi�em si� na pediatrycznej chirurgii plastycznej wraz z moj� kole�ank� ze studi�w, b�yskotliw� uciekinierk� z Bronksu, niejak� ZiacLeroux. Pracujemy dla organizacji zwanej One World WrapAid Together. Prawd� m�wi�c, sami j� za�o�yli�my, Zia i ja. Zajmujemy si� dzie�mi, g��wnie z Trzeciego �wiata, kt�re zosta�y zdeformowane w wyniku porodu, ub�stwa lub dzia�a� wojennych. Wiele podr�ujemy. Operowa�em zmasakrowane twarze w Sierra Leone, rozszczepione podniebienia w Mongolii, ofiary choroby Crouzona w Kambod�y i oparze� w Bronksie. Jak wi�kszo�� moich koleg�w po fachu, mam za sob� liczne szkolenia. Specjalizuj� si� w rekonstrukcji uszu, nosa i krtani oraz - jak ju� wspomnia�em - okulistyce. Zia podobnie, chocia� bardziej interesuje j� chirurgia twarzowo-szcz�kowa. Mo�e wzi�li�cie nas za zadeklarowanych naprawiaczy �wiata. W takim razie jeste�cie w b��dzie. Mia�em wyb�r. Mog�em powi�ksza� cycki albo wyg�adza� zmarszczki tym, kt�rzy i tak s� zbyt urodziwi lub pomaga� nieszcz�liwym, biednym dzieciom. Wybra�em to drugie nie tyle z ch�ci ul�enia doli biedakom, ale poniewa� u nich wyst�puj� najbardziej interesuj�ce przypadki. Wi�kszo�� chirurg�w plastycznych w g��bi serca uwielbia �amig��wki. Jeste�my dziwakami. Podniecaj� nas okropne deformacje wywo�ane przez wady wrodzone i zmiamy nowotworowe. Znacie te podr�czniki medycyny ze zdj�ciami ukazuj�cymi ohydnie zniekszta�cone twarze, kt�rych widoku nie mogli�cie znie��? Zia i ja uwielbiamy takie rzeczy. Rajcuje nas naprawianie ich - �atanie zniszczonych tkanek, �eby wygl�da�y jak nowe, a nawet lepiej. �wie�e powietrze dra�ni�o mi p�uca. S�o�ce �wieci�o tak, jakby to by� pierwszy dzie� wiosny, drwi�c z mojego ponurego nastroju. Obr�ci�em twarz do s�o�ca i pozwoli�em, aby mnie ukoi�o. Monica lubi�a to robi�. M�wi�a, �e to j� �odstresowuje". Zmarszczki na jej czole znika�y, jakby s�oneczne promienie by�y palcami masa�ysty. Nie otwiera�em oczu. Lenny czeka� w milczeniu. Zawsze uwa�a�em si� za nazbyt wra�liwego. Zbyt �atwo wzruszam si� na g�upich filmach. �atwo manipulowa� moimi uczuciami. Jednak po wylewie ojca nawet nie zap�aka�em. A teraz, kiedy spad� na mnie ten straszny cios, nie czu�em... sam nie wiem, nie mia�em si� rozpacza�. Zapewne by�a to typowa reakcja obronna. Musia�em zrobi� swoje. Pod tym wzgl�dem sytuacja ta przypomina�a to, czym zajmuj� si� zawodowo. Kiedy pojawia si� p�kni�cie, zaszywam je, zanim zmieni si� w g��bok� ran�. Lenny wci�� by� spieniony po telefonie Edgara. - Domy�lasz si�, czego chce ten stary dra�? - Nie mam poj�cia. Milcza� chwil�. Wiedzia�em, o czym my�li. Lenny obwinia� Edgara o �mier� swojego ojca. Jego stary by� pracownikiem �redniego szczebla w ProNess Fodds, jednym z przedsi�biorstw Edgara. Harowa� dla firmy przez dwadzie�cia sze�� lat i w�a�nie sko�czy� pi��dziesi�t dwa lata, kiedy Edgar przeprowadzi� gruntown� reorganizacj�. Ojciec Lenny'ego straci� prac�. Pami�tam pana Marcusa zgarbionego za kuchennym sto�em, przy kt�rym starannie zakleja� koperty ze swoim listem motywacyjnym. Nie zdo�a� znale�� �adnej pracy i dwa lata p�niej umar� na atak serca. Nikt nie potrafi�by przekona� Lenny'ego, �e te dwa wydarzenia nie ��czy�y si� ze sob�. - Na pewno nie chcesz, �ebym u ciebie zosta�? -- zapyta�. - Nie, nic mi nie b�dzie. - Masz kom�rk�? Pokaza�em mu telefon. - Zadzwo� do mnie, gdyby� czego� potrzebowa�. Podzi�kowa�em mu i pozwoli�em odej��. Kierowca otworzy� drzwi. Krzywi�c si�, wsiad�em. Nie jechali�my daleko. Do Kasselton w stanie New Jersey. Moje rodzinne miasteczko. Min�li�my szeregowe domki z lat sze��dziesi�tych, rozleg�e ogrody z lat siedemdziesi�tych i aluminiowe sidingi z osiemdziesi�tych, a tak�e stylizowane rezydencje z dziewi��dziesi�tych. W ko�cu drzewa zacz�y g�stnie�. Te domy sta�y dalej od drogi, chronione przez ziele� przed mot�ochem, kt�ry m�g�by t�dy przeje�d�a�. Teraz zbli�ali�my si� do niedost�pnej krainy starych pieni�dzy, kt�ra zawsze pachnia�a jesieni� i dymem palonego drewna. Rodzina Portman�w osiedli�a si� w tym g�szczu zaraz po wojnie secesyjnej. Jak wi�kszo�� podmiejskich teren�w Jersey, wtedy by�a to ziemia uprawna. Prapradziadek Portman powoli wyprzedawa� parcele, zbijaj�c na tym fortun�. Wci�� mieli szesna�cie akr�w, co by�o jednym z najwi�kszych teren�w budowlanych w tej okolicy. Kiedy jechali�my w kierunku domu, spojrza�em w lewo - w kierunku rodzinnego cmentarza. Dostrzeg�em �wie�y kopczyk ziemi. - Zatrzymaj samoch�d - powiedzia�em. - Przykro mi, doktorze Seidman - odpar� kierowca - ale kazano mi przywie�� pana prosto pod g��wny budynek. Chcia�em zaprotestowa�, ale si� rozmy�li�em. Zaczeka�em, a� samoch�d stanie przed frontowymi drzwiami. Us�ysza�em, jak szofer m�wi: �Doktorze Seidman?". Nie zwr�ci�em na to uwagi, ruszy�em przed siebie. Zawo�a� ponownie. Zignorowa�em go. Chocia� nie pada�o, ziele� trawy mia�a odcie� spotykany zazwyczaj tylko w lasach tropikalnych. R�e w ogrodzie kwit�y w najlepsze - eksplozja barw. Usi�owa�em przyspieszy� kroku, ale wci�� mia�em wra�enie, �e zaraz pop�ka mi sk�ra. Zwolni�em. To by�a dopiero moja trzecia wizyta w posiad�o�ci Portman�w, kt�r� jako ch�opak mn�stwo razy widzia�em z zewn�trz, a pierwsza na ich rodzinnym cmentarzu. Prawd� m�wi�c, jak wi�kszo�� normalnych ludzi, wola�bym jej unikn��. My�l o chowaniu bliskich na podw�rku, jakby byli domowymi zwierz�tami... to by�a jedna z tych rzeczy, kt�re robi� bogaci, a kt�rych my, zwyczajni ludzie, nie mo�emy zrozumie�. I wcale nie chcemy. P�otek otaczaj�cy cmentarz by� wysoki na jakie� p� metra i o�lepiaj�co bia�y. Zastanawia�em si�, czy z tej okazji �wie�o go pomalowano. Przeszed�em przez okaza�� bram� i obok skromnych nagrobk�w, nie odrywaj�c oczu od �wie�ego kopczyka ziemi. Kiedy do niego dotar�em, przeszed� mnie dreszcz. Spojrza�em. Tak, �wie�o zasypany gr�b. Jeszcze bez kamiennej p�yty. Wykaligrafowane jak na zaproszeniach na �lub litery uk�ada�y si� w zwi�z�y napis: NASZA MONICA. Sta�em tam, z oczami pe�nymi �ez. Monica. Moja dzikooka pi�kno��. Nasz zwi�zek by� burzliwy - klasyczny przypadek nadmiaru uczu� z pocz�tku i niedostatku na ko�cu. Nie wiem, dlaczego tak si� sta�o. Monica by�a inna, to nie ulega�o w�tpliwo�ci. Z pocz�tku to p�kni�cie by�o podniecaj�ce i poci�gaj�ce. P�niej jej gwa�towne zmiany nastroju zacz�y mnie nu�y�. Nie mia�em cierpliwo�ci zg��bia� ich przyczyny. Kiedy patrzy�em na kopczyk ziemi, przysz�o bolesne wspomnienie. Dwie noce przed napadem Monica p�aka�a, co zauwa�y�em, gdy wszed�em do sypialni. Nie po raz pierwszy. W �adnym razie. Odgrywaj�c moj� rol� w sztuce, jak� by�o nasze �ycie, zapyta�em j�, co si� sta�o, ale bez przekonania. Kiedy� okaza�bym jej wi�cej troski. Monica nie odpowiedzia�a. Spr�bowa�em j� obj��. Zesztywnia�a. Po chwili sta�o si� to m�cz�ce jak wielokrotnie odgrywana scena, kt�ra w ko�cu rodzi zoboj�tnienie. Tak ju� bywa z osobami cierpi�cymi na ataki depresji. Nie jeste� w stanie wci�� si� nimi przejmowa�. W ko�cu zaczynaj� ci� dra�ni�. A przynajmniej tak sobie wmawia�em. Jednak tym razem by�o inaczej. W ko�cu Monica odpowiedzia�a na moje pytanie. By�o to tylko jedno zdanie: �Nie kochasz mnie". Tylko tyle. W jej g�osie nie by�o �alu. �Nie kochasz mnie". I chocia� zdo�a�em wydoby� z siebie niezb�dne zaprzeczenia, zastanawia�em si�, czy nie ma racji. Zamkn��em oczy i pozwoli�em, by to wszystko odp�yn�o. By�o �le, lecz przynajmniej przez sze�� ostatnich miesi�cy mogli�my przed tym uciec w spok�j i ciep�o otaczaj�ce nasz� c�reczk�. Teraz spojrza�em w niebo, zamruga�em, by powstrzyma� �zy, a potem popatrzy�em na kopczyk ziemi, pod kt�rym spoczywa�a moja nieobliczalna ma��onka. - Monico - powiedzia�em g�o�no. A potem z�o�y�em mojej �onie ostatni� obietnic�. Przysi�g�em na jej grobie, �e odnajd� Tar�. S�u��cy, lokaj, asystent czy jak tam obecnie go nazywano poprowadzi� mnie korytarzem do biblioteki. By�a urz�dzona z nierzucaj�cym si� w oczy przepychem: ciemne deski pod�ogi nakryte orientalnymi dywanami, stare ameryka�skie meble, raczej solidne ni� ozdobne. Pomimo maj�tku Edgar nie zwyk� che�pi� si� bogactwem. S�owo �nuworysz" by�o dla niego niewymownie obra�liwe. Ubrany w niebieski kaszmirowy blezer, podni�s� si� zza ogromnego d�bowego biurka, na kt�rym sta� ka�amarz z g�sim pi�rem - u�ywanym przez jego pradziadka, je�li dobrze pami�tam - oraz dwa popiersia z br�zu, jedno Waszyngtona, a drugie Jeffersona. Ze zdziwieniem zobaczy�em siedz�cego opodal Carsona. Kiedy odwiedzi� mnie w szpitalu, by�em zbyt s�aby, �eby mnie u�ciska�. Nadrobi� to teraz. Chwyci� mnie w obj�cia. W milczeniu go obj��em. On r�wnie� pachnia� jesieni� i spalonym drewnem. W pokoju nie by�o fotografii - zdj�� z rodzinnych wakacji, szkolnych portret�w, uj�� pana i pani domu na dobroczynnym raucie. Prawd� m�wi�c, nie przypominam sobie, �ebym w domu widzia� jak�kolwiek fotografi�. - Jak si� czujesz, Marc? - zapyta� Carson. Odpar�em, �e tak dobrze, jak mo�na oczekiwa� w tych okoliczno�ciach i odwr�ci�em si� do mojego te�cia. Edgar nie wyszed� zza biurka. Nie obj�li�my si�. Nawet nie u�cisn�li�my sobie d�oni. Wskaza� mi fotel stoj�cy przed biurkiem. Niezbyt dobrze zna�em Edgara. Spotkali�my si� zaledwie trzy razy. Nie wiem, ile ma pieni�dzy, lecz nawet poza t� rezydencj�, nawet na ulicy lub dworcu autobusowym, do licha, nawet gdyby by� nagi, wygl�da�by na bogacza. Monica r�wnie� mia�a t� cech�, wrodzon� od pokole�, kt�ra, by� mo�e, jest przekazywana w genach. To, �e postanowi�a zamieszka� w naszym stosunkowo skromnym domku, zapewne by�o form� buntu. Nienawidzi�a ojca. Ja r�wnie� nie by�em jego wielkim fanem pewnie dlatego, �e spotyka�em ju� takich jak on. Edgar uwa�a si� za cz�owieka sukcesu, chocia� zdoby� fortun� w najbardziej tradycyjny spos�b: odziedziczy� j�. Nie znam wielu bardzo bogatych ludzi, ale zauwa�y�em, �e im wi�cej podano komu� na srebrnej tacy, tym bardziej ten kto� narzeka na zasi�ki dla niepracuj�cych matek i opiek� socjaln�. To niesamowite. Edgar nale�y do tej nielicznej kasty uprzywilejowanych, kt�rzy wm�wili sobie, �e ci�ko zapracowali na sw�j status. Oczywi�cie, wszyscy jako� usprawiedliwiamy w�asne post�powanie, a je�li nigdy nie musia�e� czy�ci� sobie but�w, je�eli �yjesz w luksusie, na jaki niczym nie zas�u�y�e�, to zapewne musisz robi� to ze zdwojon� energi�. Mimo wszystko nie powiniene� by� takim nad�tym wa�niakiem. Usiad�em. Edgar poszed� za moim przyk�adem. Carson nadal sta�. Spojrza�em na Edgara. By� t�gi jak dobrze od�ywiaj�cy si� cz�owiek. Mia� nalan� twarz. Zwykle pokrywaj�cy jego policzki rumieniec, bynajmniej nie wywo�any cz�stym przebywaniem na �wie�ym powietrzu, teraz znik�. Edgar z�o�y� d�onie na brzuchu i spl�t� palce. Z lekkim zdziwieniem zauwa�y�em, �e wygl�da� na zdruzgotanego i st�amszonego. M�wi�, �e mnie to zdziwi�o, gdy� uwa�a�em Edgara za potwornego egocentryka, dla kt�rego w�asne cierpienia i przyjemno�ci s� najwa�niejsze na �wiecie. Ludzi ze swego otoczenia traktowa� jak narz�dzia s�u��ce jego w�asnym celom. Teraz straci� drugie dziecko. Jego syn, Eddie Czwarty, zgin�� przed dziesi�cioma laty, prowadz�c po pijanemu. Wed�ug Moniki, Eddie celowo przejecha� podw�jn� ci�g�� lini� i zderzy� si� z furgonetk�. Z jakiego� powodu wini�a o to ojca. Obwinia�a go o wiele rzeczy. Jest te� m