Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10297 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Harlan COBEN
Jedyna szansa
Z angielskiego prze�o�y� ZBIGNIEW A. KR�LICKI
WARSZAWA 2004
Tytu� orygina�u: NO SECOND CHANCE
Copyright � Harlan Coben 2003 All rights reserved
Copyright � for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A.
Kury�owicz 2003
Copyright � for the Polish translation by Zbigniew A. Kr�licki
2003
Redakcja: Barbara Syczewska-Olszewska
Ilustracja na ok�adce: Jacek Kopalski
Projekt graficzny ok�adki: Andrzej Kury�owicz
Ksi��ka wydana we wsp�pracy z Wydawnictwem Albatros A.
Kury�owicz
ISBN 83-87834-22-X
Dystrybucja:
Firma Ksi�garska Jacek Olesiejuk Kolejowa 15/17,
01-217 Warszawa tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155,
(22)-535-0557 e-mail:
[email protected] www.olesiejuk.pl
Wydawnictwo L & L/Dzia� Handlowy Ko�ciuszki 38/3, 80-445 Gda�sk
tel. (58)-520-3557, fax (58)-344-1338 Sprzeda� wysy�kowa:
merlin.com.pl/Dzia� Obs�ugi Klienta Staszica 25, 05-500 Piaseczno
tel. (22)-716-7502, (22)-716-7503
e-mail:
[email protected]
www.merlin.pl
WYDAWNICTWO S��WKO
adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78
Warszawa 2004. Wydanie (f
Sk�ad: Laguna Druk: OpolGraf S.A., Opole
* * *
Pami�ci mojej ukochanej te�ciowej Nancy Armstrong
i dla uczczenia jej wnuk�w:
Thomasa, Katharine, McCalluma, Reilly'ego, Charlotte,
Dovey'ego, Benjamina, Willa, Any, Eve, Mary,
Sam, Caleba i Annie
* * *
1
Kiedy trafi�a mnie pierwsza kula, pomy�la�em o swojej c�rce. A
przynajmniej tak mi si� wydaje. Bardzo szybko straci�em
przytomno��. I je�li mam wyra�a� si� �ci�le, to nawet nie
pami�tam, �e zosta�em postrzelony. Wiem, �e straci�em du�o krwi.
Wiem te�, �e druga kula otar�a si� o czaszk�, chocia� w tym
momencie zapewne by�em ju� nieprzytomny. Wiem r�wnie� i to, �e
moje serce przesta�o bi�. Mimo to chcia�bym wierzy�, �e
umieraj�c, my�la�em o Tarze. Nie widzia�em jasnego �wiat�a ani
tunelu. Albo widzia�em, ale tego nie pami�tam. Tara, moja c�rka,
ma dopiero sze�� miesi�cy. Le�a�a w ko�ysce. Zastanawiam si�, czy
te strza�y j� przestraszy�y. Na pewno tak. Prawdopodobnie zacz�a
p�aka�. Rozwa�a�em, czy te znajome i g�o�ne d�wi�ki zdo�a�y jako�
przedrze� si� przez spowijaj�cy mnie opar, czy zarejestrowa�em
je jak�� cz�stk� �wiadomo�ci. Jednak tego te� nie zapami�ta�em.
Natomiast dobrze pami�tam chwil�, gdy Tara przysz�a na �wiat.
Pami�tam, jak Monica - matka Tary - zebra�a si�y, �eby zn�w
zacz�� prze�. Pami�tam pojawiaj�c� si� g��wk�. Ja pierwszy
ujrza�em c�rk�. Wiemy, �e niekt�re chwile w �yciu s� prze�omowe.
Wszyscy s�yszeli�my o nowych drogach i szansach, cyklach
�yciowych, zmianach p�r roku. Jednak chwila, w kt�rej rodzi si�
twoje dziecko... tego nie da si� opisa�. Jakby� przeszed� przez
bram� mi�dzy �wiatami, przeni�s� si� za pomoc� przeka�nika
materii niczym w serialu Star Trek. Wszystko jest inne. Ty jeste�
inny, jak pierwiastek, kt�ry pod wp�ywem dzia�ania doskona�ego
katalizatora przekszta�ci� si� w niezwykle z�o�ony zwi�zek. Tw�j
�wiat odchodzi w przesz�o��, kurczy si� do cia�a o masie -
przynajmniej w tym wypadku - dw�ch kilogram�w i osiemdziesi�ciu
deko. Dziwnie czuj� si� jako ojciec. Owszem, wiem �e z zaledwie
sze�ciomiesi�cznym sta�em jestem amatorem. M�j najlepszy
przyjaciel, Lenny, ma czworo dzieci. Dziewczynk� i trzech
ch�opc�w. Marianne jest najstarsza z nich - ma dziesi�� lat, a
najm�odszy synek dopiero rok. Ze swym permanentnym u�miechem
zn�kanego, lecz szcz�liwego tatusia i przyschni�tymi do pod�ogi
szeregowego domku resztkami jedzenia na wynos, Lenny przypomina
mi, �e jeszcze nic nie wiem. Przyznaj� mu racj�. Jednak kiedy si�
boj� lub gubi� w trudnej sztuce wychowywania dziecka, spogl�dam
na t� bezbronn� istotk�, a ona na mnie, i wtedy dochodz� do
wniosku, �e zrobi�bym wszystko, �eby j� ochroni�. Bez wahania
po�wi�ci�bym w�asne �ycie. I prawd� m�wi�c, gdybym musia�,
po�wi�ci�bym i wasze. Dlatego chc� wierzy� w to, �e gdy trafi�y
mnie dwie kule, kiedy run��em na pokryt� linoleum pod�og� kuchni,
�ciskaj�c w d�oni niedojedzony batonik z muesli, kiedy le�a�em
nieruchomo w powi�kszaj�cej si� ka�u�y w�asnej krwi, a nawet
wtedy, gdy moje serce przestawa�o bi�, wci�� pr�bowa�em co�
zrobi�, �eby obroni� c�rk�. Ockn��em si� w ciemno�ciach.
Z pocz�tku nie mia�em poj�cia, gdzie jestem, lecz potem
us�ysza�em popiskiwanie, dochodz�ce z prawej. Znajomy d�wi�k. Nie
poruszy�em si�. Tylko s�ucha�em pisk�w. Mia�em
wra�enie, �e m�j m�zg zosta� zamarynowany w melasie. Pierwszy
impuls, jaki zdo�a� si� przez ni� przebi�, by� zupe�nie
prymitywny: pragnienie. Chcia�o mi si� pi�. Nie wiedzia�em, �e
w gardle mo�e tak zaschn��. Pr�bowa�em poprosi� o wod�, ale j�zyk
przysech� mi do podniebienia. Jaka� posta� wesz�a do pokoju.
Spr�bowa�em usi��� i poczu�em przeszywaj�cy b�l, jakby kto�
pchn�� mnie no�em w kark. G�owa opad�a mi do ty�u. I zn�w zapad�a
ciemno��. Kiedy zbudzi�em si� ponownie, by� dzie�. Przez �aluzje
wdziera�y si� o�lepiaj�ce smugi s�onecznego �wiat�a. Zamruga�em.
Chcia�em unie�� r�k� i zas�oni� d�oni� oczy, lecz nie mia�em do��
si�y. Gard�o wci�� by�o potwornie wyschni�te. Us�ysza�em szelest
i nagle stan�a nade mn� jaka� kobieta. Spojrza�em na ni� i
zobaczy�em piel�gniark�. Widziana z tej perspektywy, tak r�nej
od tej, do jakiej by�em przyzwyczajony, wygl�da�a dziwnie.
Wszystko by�o nie tak. To ja powinienem sta� i patrze� na
le��cego, a nie odwrotnie. Bia�y czepek - jeden z tych ma�ych,
prawie tr�jk�tnych - tkwi� na g�owie piel�gniarki, podobny do
ptasiego gniazda. Znaczn� cz�� mojego �ycia sp�dzi�em, pracuj�c
w rozmaitych szpitalach, ale nie jestem pewien, czy kiedykolwiek
widzia�em taki czepek w rzeczywisto�ci, nie na ekranie telewizora
czy kina. Piel�gniarka by�a mocno zbudowana i czarnosk�ra.
- Doktorze Seidman?
Jej g�os by� jak ciep�y syrop klonowy. Zdo�a�em nieznacznie
skin�� g�ow�. Piel�gniarka najwidoczniej umia�a czyta� w my�lach,
bo w r�ce ju� trzyma�a kubek z wod�. Wetkn�a mi s�omk� do ust,
a ja zacz��em �apczywie ssa�. - Powoli - napomnia�a �agodnie.
Mia�em zamiar zapyta�, gdzie jestem, lecz to wydawa�o si�
zupe�nie oczywiste. Otworzy�em usta, �eby spyta�, co si� sta�o
ale ona zn�w wyprzedzi�a mnie o krok.
- P�jd� po lekarza - powiedzia�a, ruszaj�c do drzwi. -
Niech si� pan odpr�y.
- Moja rodzina... - wychrypia�em.
- Zaraz wr�c�. Prosz� si� nie martwi�.
Powiod�em wzrokiem wok�. Widzia�em wszystko jak przez mg�� lub
zas�on� prysznica - typowa reakcja po narkozie. Pomimo to
dostrzeg�em wystarczaj�co du�o, �eby doj�� do paru wniosk�w.
Znajdowa�em si� w typowym pokoju szpitalnym. To by�o oczywiste.
Po lewej sta� zestaw infuzyjny z pomp� dozuj�c�, kt�rej rurka
bieg�a do mojego ramienia. Fluorescencyjne lampy brz�cza�y
niemal, ale nie ca�kiem, bezg�o�nie. Na �cianie po lewej by�
umocowany ma�y telewizor na ruchomym ramieniu. Przede mn�, metr
czy dwa od ��ka, znajdowa�o si� du�e okno. Wyt�y�em wzrok, ale
niczego nie zdo�a�em przez nie zobaczy�. Pomimo to zapewne by�em
obserwowany. To oznacza�o, �e le�� na oddziale intensywnej
terapii. A zatem m�j stan jest naprawd� ci�ki. Sw�dzia� mnie
czubek g�owy i co� uciska�o mi czaszk�. Na pewno banda�.
Pr�bowa�em sprawdzi�, czy jestem ca�y, ale m�zg odm�wi�
wsp�pracy. Gdzie� z mojego wn�trza rozchodzi� si� t�py b�l,
kt�rego nie potrafi�em zlokalizowa�. Ko�czyny mia�em niczym z
o�owiu, a klatk� piersiow� �ci�ni�t� �elazn� obr�cz�. -
Doktorze Seidman?
Zerkn��em w kierunku drzwi. Do pokoju wesz�a drobna kobieta w
chirurgicznym fartuchu i czepku. Rozwi�zane g�rne paski maski
ko�ysa�y jej si� po bokach. Mam trzydzie�ci cztery lata. Ona
wygl�da�a na tyle samo. - Jestem doktor Heller - powiedzia�a,
podchodz�c bli�ej. - Ruth Heller.
Poda�a mi swoje imi�. Niew�tpliwie z zawodowej uprzejmo�ci. Ruth
Heller obrzuci�a mnie badawczym spojrzeniem. Pr�bowa�em skupi�
wzrok. M�j m�zg wci�� reagowa� opornie, ale wyczu�em, �e zaczyna
budzi� si� do �ycia.
- Znajduje si� pan w szpitalu St. Elizabeth - powiedzia�a
nale�ycie powa�nym tonem.
Drzwi za jej plecami otworzy�y si� i do �rodka wszed� jaki�
m�czyzna. Widzia�em go jak przez mg��, ale by�em pewien, �e go
nie znam. Za�o�y� r�ce na piersi i z wystudiowan� oboj�tno�ci�
opar� si� o �cian�. To nie lekarz, pomy�la�em. Je�li tak d�ugo
z nimi pracujesz, rozpoznajesz ich od razu. Doktor Heller
obrzuci�a go przelotnym spojrzeniem, a potem zn�w skupi�a ca��
uwag� na mnie. - Co si� sta�o? - zapyta�em.
- Zosta� pan postrzelony - odpar�a. A potem doda�a: -
Dwukrotnie.
Zamilk�a na moment. Zerkn��em na m�czyzn� pod �cian�. Nie
poruszy� si�. Otworzy�em usta, �eby co� powiedzie�, lecz Ruth
Heller nie dopu�ci�a mnie do g�osu. - Jedna kula otar�a si� o
pa�sk� czaszk�. Dos�ownie rozora�a sk�r� na czubku g�owy, kt�ra,
jak zapewne pan wie, jest niezwykle dobrze ukrwiona.
Owszem, wiedzia�em. Przy rozleg�ych uszkodzeniach sk�ra
okrywaj�ca czaszk� potrafi krwawi� r�wnie obficie jak przeci�te
t�tnice. W porz�dku, pomy�la�em, to wyja�nia sw�dzenie g�owy.
Kiedy Ruth Heller zawaha�a si�, zach�ci�em: - A druga kula?
Heller westchn�a.
- To troch� bardziej skomplikowane.
Czeka�em.
- Pocisk trafi� w pier� i lekko skaleczy� worek osierdziowy. To
spowodowa�o obfity krwotok do przestrzeni oko�oosierdziowej.
Sanitariusze z trudem doszukali si� oznak �ycia. Musieli�my
rozci�� klatk� piersiow� i...
- Doktorze? - przerwa� jej oparty o �cian� m�czyzna
i przez moment wydawa�o mi si�, �e m�wi do mnie. Ruth
Heller zamilk�a, wyra�nie zirytowana. M�czyzna odsun�� si� od
�ciany. - Mo�e pani zostawi� szczeg�y na p�niej? Czas odgrywa
tu decyduj�c� rol�.
Gniewnie zmarszczy�a brwi, ale bez wi�kszego przekonania. - Je�li
nie ma pan nic przeciwko temu, zostan� tu, �eby obserwowa�
pacjenta - powiedzia�a.
Doktor Heller cofn�a si�, a m�czyzna stan�� przy moim ��ku.
Wydawa�o si�, �e szyja nie utrzyma ci�aru jego du�ej g�owy.
W�osy mia� ostrzy�one kr�tko, z wyj�tkiem grzywki, kt�ra opada�a
mu na oczy. Czarny pasek zarostu, szeroki i brzydki, siedzia� mu
na brodzie niczym pij�cy krew owad. Kr�tko m�wi�c, facet wygl�da�
jak cz�onek boys bandu, kt�ry zabra� si� do powa�nej roboty.
U�miechn�� si� do mnie ch�odno. - Jestem detektyw Bob Regan z
wydzia�u policji w Kasselton - oznajmi�. - Wiem, �e trudno panu
zebra� my�li.
- Moja rodzina... - zacz��em.
- Dojd� do tego - przerwa� mi. - Teraz jednak chc�
zada� panu kilka pyta�, dobrze? Zanim przejdziemy do szczeg��w
tego, co si� sta�o.
Czeka� na moj� odpowied�. Spr�bowa�em wzi�� si� w gar�� i
powiedzia�em: - Dobrze.
- Jakie jest pa�skie ostatnie wspomnienie?
Przejrza�em banki pami�ci. Pami�ta�em, �e wsta�em rano
i si� ubra�em. Potem zajrza�em do Tary. Przekr�ci�em ga�k� jej
czarno-bia�ej grzechotki, prezentu od kolegi, kt�ry twierdzi�,
�e stymuluje rozw�j umys�owy dziecka czy co� tam. Zabawka nie
poruszy�a si� i nie zagra�a cichej melodii. Baterie by�y
wyczerpane. Zanotowa�em w my�lach, �eby w�o�y� nowe. Potem
zszed�em po schodach. - Jad�em batonik z muesli - powiedzia�em.
Regan kiwn�� g�ow�, jakby spodziewa� si� takiej odpowiedzi. - By�
pan w kuchni?
- Tak. Przy zlewie.
- A potem?
Usi�owa�em sobie przypomnie�, ale na pr�no. Pokr�ci�em g�ow�. -
Obudzi�em si�. W nocy. My�l�, �e ju� tutaj.
- Nic wi�cej?
Spr�bowa�em ponownie, bez skutku.
- Nie, nic.
Regan wyj�� notes.
- Jak powiedzia�a pani doktor, zosta� pan postrzelony dwukrotnie.
Nie pami�ta pan wycelowanej w pana broni, huku
wystrza�u ani niczego takiego?
- Nie.
- To chyba zrozumia�e. By� pan w kiepskim stanie, Marc. Ci z
pogotowia my�leli, �e ju� po panu.
Zn�w zasch�o mi w gardle.
- Gdzie Tara i Monica?
- Skup si�, Marc. - Regan spogl�da� w notes, nie na
mnie. Strach powoli zacz�� �ciska� �elazn� obr�cz� moj�
pier�. - Czy s�ysza� pan brz�k wybijanego okna?
By�em oszo�omiony. Pr�bowa�em odczyta� etykiet� na pojemniku z
p�ynem infuzyjnym, �eby dowiedzie� si�, co mi daj�. Nie zdo�a�em.
Na pewno jaki� �rodek przeciwb�lowy. Zapewne pochodna morfiny
podawana do�ylnie. Usi�owa�em zwalczy� senno��. - Nie - odpar�em.
- Jest pan pewny? Znale�li�my wybite okno na ty�ach
domu. Mo�e w ten spos�b sprawca dosta� si� do �rodka.
- Nie pami�tam brz�ku rozbijanej szyby - powiedzia�em. - Czy
wiecie kto...
Regan zn�w mi przerwa�:
- Nie, jeszcze nie. W�a�nie dlatego zadaj� te pytania. Chc�
si� dowiedzie�, kto to zrobi�. - Oderwa� wzrok od notesu. - Czy
ma pan wrog�w?
Czy on naprawd� zada� to pytanie? Spr�bowa�em usi���, chc�c
zyska� nad nim cho� odrobin� przewagi, lecz okaza�o si� to
niewykonalne. Nie podoba�a mi si� rola pacjenta albo - inaczej
m�wi�c - to �e znalaz�em si� po niew�a�ciwej stronie. Powiada
si�, �e lekarze s� najgorszymi pacjentami. Zapewne z powodu tej
nag�ej zamiany r�l.
- Chc� wiedzie�, jak si� ma moja �ona i c�rka.
- Rozumiem to - odpar� Regan i co� w tonie jego g�osu
sprawi�o, �e zimne palce strachu zacisn�y si� na moim sercu. -
Jednak nie mo�e si� pan teraz rozprasza�, Marc. Jeszcze nie.
Przecie� chce nam pan pom�c, prawda? Musisz wi�c si� skupi�. -
Zn�w wbi� wzrok w notes. - Co z tymi wrogami?
Dalsze spieranie si� z nim by�oby daremne, a nawet szkodliwe,
niech�tnie wi�c ust�pi�em. - Czy kto� m�g� chcie� mojej �mierci?
- Tak.
- Nie, nikt.
- A pa�ska �ona? - Przywar� do mnie spojrzeniem. Niczym zjawa
przed oczami stan�� mi ulubiony obraz Moniki: jej rozpromienionej
twarzy, gdy po raz pierwszy zobaczyli�my
Raymondkill Falls, jak obj�a mnie z udawanym przestrachem, gdy
stali�my w huku wodospadu. - Czy ona mia�a wrog�w?
Spojrza�em na niego.
- Monica?
Ruth Heller podesz�a bli�ej.
- My�l�, �e to na razie wystarczy.
- Co si� sta�o z Monic�? - zapyta�em.
Doktor Heller zatrzyma�a si� przy detektywie Reganie, staj�c z
nim rami� w rami�. Oboje patrzyli na mnie. Heller zn�w chcia�a
zaprotestowa�, ale jej przerwa�em. - Niech pani da spok�j z tymi
bzdurami o trosce o dobro pacjenta! - spr�bowa�em krzykn��.
Strach i gniew zmaga�y
si� z l�kiem, kt�ry zasnuwa� g�st� mg�� moje my�li. - Powiedzcie
mi, co si� sta�o z �on�.
- Nie �yje - rzek� detektyw Regan.
Tak po prostu. Nie �yje. Moja �ona. Monica. Jakbym go nie
us�ysza�. Jego s�owa nie dochodzi�y do mnie. - Kiedy policja
dosta�a si� do �rodka, znalaz�a was oboje. Pana zdo�ali uratowa�.
Jednak dla pa�skiej �ony by�o ju� za p�no. Przykro mi.
Teraz ujrza�em nast�pny obraz: Monica w Martha's Vineyard,
na pla�y, w ��tym kostiumie k�pielowym, z rozwianymi czarnymi
w�osami smagaj�cymi ko�ci policzkowe, posy�aj�ca mi ten zab�jczy
u�miech. Zamruga�em, odp�dzaj�c t� wizj�. - A Tara?
- Pana c�rka - zacz�� Regan i odkaszln��. Zn�w spojrza� w notes,
ale nie s�dz�, �eby zamierza� co� w nim zapisa�. - Tego ranka
by�a w domu, zgadza si�? W chwili gdy to si�
zdarzy�o.
- Tak, oczywi�cie. Gdzie ona jest?
Regan z trzaskiem zamkn�� notes.
- Nie zastali�my jej po przybyciu na miejsce zbrodni.
Zapar�o mi dech.
- Nie rozumiem.
- Pocz�tkowo mieli�my nadziej�, �e jest pod opiek� kt�rego�
z krewnych lub przyjaci�. Mo�e nawet opiekunki, ale... Zamilk�.
- Chce mi pan powiedzie�, �e nie wiecie, gdzie jest Tara? Tym
razem odpar� bez wahania:
- Tak, zgadza si�.
Mia�em wra�enie, �e olbrzymia d�o� zaciska si� na mojej piersi.
Zamkn��em oczy i opad�em na ��ko. - Jak d�ugo? - zapyta�em.
- Pyta pan, kiedy zagin�a?
- Tak.
Doktor Heller wtr�ci�a pospiesznie:
- Musi pan zrozumie�. By� pan ci�ko ranny. Pa�skie
rokowania nie by�y pomy�lne. Le�a� pan pod��czony do respiratora.
Niewydolno�� lewego p�uca. Ponadto wywi�za�a si� sepsa. Jest pan
lekarzem, wi�c wiem, �e nie musz� wyja�nia�, jak powa�ny by�
pa�ski stan. Pr�bowali�my zmniejszy� dawkowanie, pom�c panu
odzyska�...
- Jak d�ugo? - spyta�em ponownie.
Zn�w wymienili spojrzenia, a potem Heller powiedzia�a co�, co
sprawi�o, �e znowu zapar�o mi dech. - By� pan nieprzytomny
przez dwana�cie dni.
- Robimy wszystko co w naszej mocy - powiedzia� Regan
zbyt g�adko, jakby �wiczy� to zdanie, stoj�c przy moim ��ku,
kiedy by�em nieprzytomny. - Jak ju� m�wi�em, z pocz�tku
nie byli�my pewni, �e mamy do czynienia z zagini�ciem dziecka.
Stracili�my troch� cennego czasu, ale teraz to nadrabiamy.
Zdj�cie Tary zosta�o rozes�ane na wszystkie posterunki policji,
lotniska, kasy przy wjazdach na autostrady, dworce autobusowe i
kolejowe oraz podobne miejsca w promieniu stu sze��dziesi�ciu
kilometr�w. Por�wnujemy sprawy podobnych porwa�, usi�uj�c
wytypowa� ewentualnych sprawc�w.
- Dwana�cie dni - powt�rzy�em.
- Za�o�yli�my pods�uch na pa�skie telefony: domowy,
s�u�bowy, kom�rkowy...
- Po co?
- Na wypadek gdyby kto� zadzwoni� z ��daniem okupu -
wyja�ni�.
- A dzwoni�?
- Nie, jeszcze nie.
G�owa opad�a mi z powrotem na poduszk�. Dwana�cie dni. Le�a�em
w tym ��ku dwana�cie dni, podczas gdy moja male�ka c�reczka...
odsun��em od siebie t� my�l. Regan podrapa� si� po brodzie.
- Czy pami�ta pan, co Tara mia�a na sobie tamtego ranka?
Pami�ta�em. Jak ka�dego ranka, obudzi�em si� wcze�nie,
podszed�em na palcach do ko�yski i spojrza�em na Tar�. Dobrze
wiem, �e wychowywanie dziecka to nie sama przyjemno��. Wiem, �e
czasem bywa przygn�biaj�co nu��ce. W niekt�re noce jej krzyki
dzia�a�y mi na nerwy, jakby kto� drapa� mnie drucian� szczotk�.
Nie zamierzam gloryfikowa� �ycia z niemowl�ciem. Jednak lubi�em
ten nowy poranny zwyczaj. Widok male�kiej Tary dodawa� mi si�.
Co wi�cej, chyba wprawia� mnie w rodzaj ekstazy. Niekt�rzy ludzie
znajduj� j� w domu bo�ym. Ja - jakkolwiek dziwnie by to
zabrzmia�o - znajdowa�em tak� ekstaz� przy ko�ysce dziecka. -
R�owy �pioszek w czarne pingwiny - powiedzia�em. - Monica
kupi�a go w Baby Gap.
Zanotowa� to.
- A Monica?
- Co z ni�?
Zn�w wpatrywa� si� w notes.
- Co ona mia�a na sobie?
- D�insy - odpar�em, przypominaj�c sobie, jak opina�y
biodra Moniki - i czerwon� bluzk�.
Regan zapisa� i to.
- Czy s�... czy macie jakie� �lady?
- Nadal sprawdzamy wszystkie tropy.
- Nie o to pytam.
Regan tylko na mnie popatrzy�. Jego nieruchome spojrzenie
przygn�bi�o mnie jeszcze bardziej. Moja c�rka. Zaginiona. Sama.
Od dwunastu dni. Pomy�la�em o jej oczach, o tym b�ysku, kt�ry
widz� tylko rodzice, i powiedzia�em co� niem�drego. - Ona �yje.
Regan przechyli� g�ow� jak szczeniak, kt�ry us�ysza� nieznany
d�wi�k. - Nie rezygnujcie - poprosi�em,
- Nie zamierzamy.
Wci�� patrzy� na mnie dziwnie.
- Po prostu... Czy pan ma dzieci, detektywie Regan?
- Dwie dziewczynki - odpar�.
- Mo�e to g�upie, ale wiedzia�bym, gdyby by�o inaczej. - Tak samo
jak w chwili narodzin Tary u�wiadomi�em sobie, �e �wiat nie
b�dzie ju� taki sam. - Wiedzia�bym -powt�rzy�em. Nie
odpowiedzia�. Zda�em sobie spraw� z tego, �e te s�owa -
szczeg�lnie padaj�ce z ust cz�owieka niewierz�cego w UFO, si�y
nadprzyrodzone i cuda - brzmi� �miesznie. Mia�em �wiadomo��, �e
moje przekonanie bierze si� po prostu z chciejstwa. Z gor�cej
potrzeby, kt�ra sprawia, �e m�zg nie przyjmuje do wiadomo�ci
fakt�w. Mimo to z uporem trzyma�em si� tego przekonania.
Uzasadnione czy nie, wydawa�o si� ko�em ratunkowym. - B�dziemy
potrzebowali od pana wi�cej informacji -
rzek� Regan. - O panu, pana �onie, przyjacio�ach, finansach... -
P�niej - zn�w przerwa�a doktor Heller. Ruszy�a na
prz�d, jakby chcia�a zas�oni� mnie w�asnym cia�em. Jej g�os
brzmia� stanowczo. - On musi odpocz��.
- Nie, teraz - powiedzia�em do niej, odrobin� bardziej
stanowczym tonem. - Musimy znale�� moj� c�rk�.
* * *
2
Monica zosta�a pochowana na rodzinnym cmentarzu Portman�w w
posiad�o�ci jej ojca. Oczywi�cie, nie by�em na pogrzebie. Sam nie
wiedzia�em, co o tym my�le�, ale musz� przyzna�, �e nawet w tych
rzadkich chwilach, kiedy by�em wobec siebie szczery, nie
potrafi�em zanalizowa� uczu�, jakie budzi�a we mnie Monica. By�a
pi�kna t� urod� uprzywilejowanych, o nieco zbyt wydatnych
ko�ciach policzkowych, prostych i kruczoczarnych w�osach oraz
typow� dla cz�onki� wiejskich klub�w, stanowcz� lini� szcz�ki,
jednocze�nie irytuj�c� i poci�gaj�c�. Zawarli�my �lub z przymusu.
No dobrze, troch� przesadzam. Monica zasz�a w ci���. Wcze�niej
waha�em si�. Jej ci��a sk�oni�a mnie do zmiany stanu cywilnego.
Relacj� z pogrzebu zda� mi Carson Portman, wuj Moniki i jedyny
cz�onek jej rodziny, kt�ry utrzymywa� z nami kontakty. Monica
bardzo go kocha�a. Carson usiad� przy moim szpitalnym ��ku i
z�o�y� d�onie na podo�ku. W swoich okularach o grubych szk�ach,
wy�wiechtanej tweedowej marynarce i niesfornej grzywie Alberta
Einsteina, uczesanego na Dona Kinga, wygl�da� jak powszechnie
lubiany profesor college'u. Jednak jego piwne oczy podejrzanie
b�yszcza�y, gdy m�wi� mi smutnym barytonem, �e Edgar, ojciec
Moniki, postara� si�, aby jej pogrzeb sta� si� �ma��, eleganck�
uroczysto�ci�". Wcale w to nie w�tpi�em. Przynajmniej w to, �e
ma��.
W ci�gu kilku nast�pnych dni odwiedzi�o mnie w szpitalu par�
os�b. Moja matka, nazywana przez wszystkich Honey, ka�dego ranka
wpada�a jak wystrzelona z katapulty. Nosi�a idealnie bia�e
reeboki oraz niebieski kostium ze z�ocistymi aplikacjami, jakby
by�a trenerem St. Louis Rams. W�osy, chocia� starannie uczesane,
mia�a os�abione zbyt cz�stym farbowaniem i roztacza�a zapach
�wie�o wypalonego papierosa. Makija� nie zdo�a� ukry� maminej
obawy, �e mo�e straci� jedyn� wnuczk�. Ze zdumiewaj�c� energi�
przesiadywa�a ca�ymi dniami przy moim ��ku, wyrzucaj�c z siebie
potok histerycznych s��w. I dobrze. Chwilami wyobra�a�em sobie,
�e przynajmniej cz�ciowo histeryzuje z mojego powodu i te jej
erupcje emocji w dziwny spos�b pozwala�y mi zachowa� spok�j.
Chocia� w pokoju by�o gor�co jak w piecu i mimo moich
nieustannych protest�w, mama nakrywa�a mnie dodatkowym kocem,
kiedy spa�em. Pewnego razu obudzi�em si�, oczywi�cie sp�ywaj�c
potem, i us�ysza�em, jak matka opowiada czarnosk�rej piel�gniarce
w tradycyjnym czepku o moim poprzednim pobycie w szpitalu St.
Elizabeth. - Mia� wtedy siedem lat i salmonelloz� - wyja�ni�a
Honey konspiracyjnym szeptem, tylko troch� g�o�niejszym od
okr�towej syreny. - Nigdy nie widzia�a pani takiej biegunki. Po
prostu la�o si� z niego. Smr�d dos�ownie wsi�ka� w tapety.
- Teraz te� nie pachnie r�ami - odpar�a piel�gniarka. Obie
za�mia�y si�.
Drugiego dnia mojej rekonwalescencji obudzi�em si� i zobaczy�em
stoj�c� przy ��ku matk�. - Pami�tasz to? - zapyta�a.
W r�ku trzyma�a wypchanego Oscara z Ulicy Sezamkowej, kt�rego
kto� podarowa� mi, kiedy le�a�em tu z salmonelloz�. Ziele�
przyblad�a do seledynu. Matka spojrza�a na piel�gniark�. - To
Oscar Marca - wyja�ni�a.
- Mamo - j�kn��em.
Znowu odwr�ci�a si� do mnie. Dzi� na�o�y�a nieco za du�o tuszu,
kt�ry pop�ka�, tworz�c nowe zmarszczki. - Oscar dotrzymywa�
ci wtedy towarzystwa, pami�tasz?
Pom�g� ci wyzdrowie�.
Zamkn��em oczy. Co� sobie przypomnia�em. Dosta�em salmonellozy
na skutek jedzenia surowych jajek. Ojciec dodawa� je do koktajl�w
mlecznych, �eby wzbogaci� je w proteiny. Pami�tam, jaki by�em
przera�ony, kiedy dowiedzia�em si�, �e b�d� musia� zosta� w
szpitalu na noc. Ojciec, kt�ry graj�c w tenisa, zerwa� sobie
�ci�gno Achillesa, mia� gipsowy opatrunek i nieustanne b�le.
Jednak dostrzeg� m�j strach i jak zwykle si� po�wi�ci�. W dzie�
pracowa� w fabryce, a noce sp�dza� w fotelu przy moim ��ku.
Przele�a�em w St. Elizabeth dziesi�� dni. Ka�d� z tych nocy
ojciec przespa� w fotelu. Mama nagle odwr�ci�a si� i zrozumia�em,
�e pomy�la�a o tym samym. Piel�gniarka pospiesznie przeprosi�a,
po czym wysz�a. Po�o�y�em d�o� na ramieniu matki. Nie odwr�ci�a
si�, ale poczu�em, �e zadr�a�a. Spogl�da�a na wyblak�ego Oscara,
kt�rego trzyma�a w r�kach. Powoli wzi��em go od niej. -
Dzi�kuj� - powiedzia�em.
Mama otar�a �zy. Wiedzia�em, �e tym razem ojciec nie przyjdzie
do szpitala, i cho� matka z pewno�ci� powiedzia�a mu, co si�
sta�o, nie wiadomo, czy to do niego dotar�o. Dosta� pierwszego
udaru, maj�c czterdzie�ci jeden lat - rok po tym, jak sp�dza�
noce przy moim szpitalnym ��ku. By�em wtedy o�mioletnim
ch�opcem.
Mam r�wnie� m�odsz� siostr�, Stacy, kt�ra jest uzale�niona (dla
przestrzegaj�cych politycznej poprawno�ci), albo �punk� (dla os�b
preferuj�cych precyzyjne sformu�owania). Czasem ogl�dam stare
zdj�cia z czas�w, kiedy ojciec by� zdrowy, te ukazuj�ce m�od� i
ufn�, czteroosobow� rodzin� z kud�atym psem, starannie skoszonym
trawnikiem, obr�cz� kosza na �cianie domu oraz wy�adowanym w�glem
grillem. Szukam zapowiedzi przysz�o�ci w szczerbatym u�miechu
mojej siostry, jakich� z�owr�bnych znak�w. Jednak �adnych nie
znajduj�. Nadal mamy dom, lecz wygl�da jak stara filmowa
dekoracja. Ojciec wci�� �yje, ale kiedy podupad� na zdrowiu,
wszystko si� zmieni�o. Szczeg�lnie Stacy. Siostra nie odwiedzi�a
mnie, a nawet nie zadzwoni�a, lecz ona ju� niczym nie zdo�a mnie
zadziwi�. Matka w ko�cu odwr�ci�a si� twarz� do mnie. Nieco
mocniej �cisn��em Oscara, gdy po raz kolejny u�wiadomi�em sobie,
�e zostali�my sami. Ojciec praktycznie zmieni� si� w ro�lin�.
Stacy by�a stracona. Wyci�gn��em r�k� i uj��em d�o� matki,
wyczuwaj�c jej ciep�o i nowe odciski. Trzymali�my si� tak przez
chwil�, a� otworzy�y si� drzwi. Do pokoju wesz�a ta sama
piel�gniarka. Mama wyprostowa�a si� i powiedzia�a:
- Marc bawi� si� te� lalkami.
- �o�nierzykami - poprawi�em j� pospiesznie. -To by�y
figurki, a nie lalki.
M�j najlepszy przyjaciel, Lenny, oraz jego �ona Cheryl, r�wnie�
codziennie zagl�dali do szpitala. Lenny Marcus jest wzi�tym
prawnikiem, chocia� pomaga mi tak�e czasem w takich drobnych
sprawach, jak mandat za nieprzepisowe parkowanie albo hipoteka
naszego domu. Kiedy sko�czy� studia i zacz�� pracowa� w biurze
prokuratora okr�gowego, przyjaciele i wrogowie szybko przezwali
go Buldogiem z powodu agresywnego zachowania na sali s�dowej.
P�niej kto� doszed� do wniosku, �e ten przydomek jest dla niego
zbyt �agodny, wi�c teraz nazywaj� go Cujo. Znam Lenny'ego od
szko�y podstawowej.
Jestem ojcem chrzestnym jego Kevina. A Lenny jest chrzestnym
mojej Tary. Nie mog�em spa�. Nocami le�a�em, patrz�c w sufit,
licz�c piski aparatury, s�uchaj�c odg�os�w nocnego �ycia szpitala
i bardzo staraj�c si� nie my�le� o mojej c�reczce oraz rozmaitych
ewentualno�ciach. Nie zawsze mi si� to udawa�o. Umys�, jak si�
przekona�em, rzeczywi�cie jest ciemn� jaskini� pe�n� w�y.
P�niej pojawi� si� detektyw Regan, kt�ry, by� mo�e, wpad� na
jaki� �lad. - Niech mi pan opowie o pana siostrze - zacz��.
- Dlaczego? - odpar�em bez zastanowienia. Zanim zd��y�
wyja�ni�, powstrzyma�em go, unosz�c d�o�. Zrozumia�em. Moja
siostra jest narkomank�. A gdzie narkotyki, tam r�wnie� kr�ci si�
element przest�pczy. - Czy co� zrabowano? - spyta�em. - Raczej
nie. Wydaje si�, �e niczego nie brakuje, ale kto� zrobi� tam
Sajgon.
- Sajgon?
- Narobi� ba�aganu. Nie domy�la si� pan dlaczego?
- Nie.
- Niech wi�c opowie mi pan o siostrze.
- Macie rejestr Stacy? - zapyta�em.
- Mamy.
- Nie wiem, co jeszcze m�g�bym doda�.
- Nie utrzymujecie �adnych kontakt�w, zgadza si�?
�adnych kontakt�w. Czy to odnosi si� do Stacy i do mnie?
- Kocham j� - powiedzia�em powoli.
- A kiedy widzia� j� pan po raz ostatni?
- Sze�� miesi�cy temu.
- Kiedy urodzi�a si� Tara?
- Tak.
- Gdzie?
- Gdzie j� widzia�em?
- Tak.
- Stacy przysz�a do szpitala - odpar�em.
- �eby zobaczy� bratanic�?
- Tak.
- I co zasz�o podczas tej wizyty?
- Stacy by�a na haju. Chcia�a potrzyma� dziecko.
- Odm�wi� pan?
- Zgadza si�.
- Rozz�o�ci�a si�?
- Prawie nie zareagowa�a. Siostra oboj�tnieje na wszystko,
kiedy si� na�pa.
- I wyrzuci� j� pan?
- Powiedzia�em jej, �e nie mo�e by� cz�ci� �ycia Tary, dop�ki
nie przestanie bra�.
- Rozumiem - rzek�. - Mia� pan nadziej�, �e w ten
spos�b sk�oni j� pan, �eby wr�ci�a na odwyk?
O ma�o nie parskn��em �miechem.
- Nie, raczej nie.
- Nie jestem pewien, czy rozumiem.
Zastanawia�em si�, jak to uj��. Pomy�la�em o u�miechu na
zdj�ciu rodzinnym, tym szczerbatym.
- Ju� nieraz grozili�my Stacy - powiedzia�em. - Rzecz
w tym, �e Stacy nie zamierza przesta� bra�. Narkotyki s�
nieod��czn� cz�ci� jej �ycia.
- A zatem nie mia� pan nadziei, �e wyjdzie z na�ogu?
Nie zamierza�em wypowiada� tego na g�os.
- Poprzesta�my na tym, �e nie powierzy�bym jej mojej
c�rki - odpar�em.
Regan podszed� do okna i wyjrza� przez nie.
- Kiedy przeni�s� si� pan do domu, w kt�rym obecnie pan
zamieszkuje?
- Kupili�my z Monic� ten dom cztery miesi�ce temu.
- Niedaleko miejsca, gdzie oboje dorastali�cie, tak?
- Zgadza si�.
- Czy d�ugo si� znali�cie?
Te wszystkie pytania zaczyna�y mnie dziwi�.
- Mimo �e wychowali�cie si� w tym samym mie�cie?
- Obracali�my si� w r�nych kr�gach.
- Je�li wi�c dobrze zrozumia�em, kupi� pan dom cztery
miesi�ce temu i nie widzia� siostry od sze�ciu, zgadza si�? -
Zgadza.
- A zatem siostra nie odwiedzi�a pana w obecnym miejscu
zamieszkania?
- Nie odwiedzi�a.
Regan odwr�ci� si� do mnie.
- W pa�skim domu znale�li�my odciski palc�w Stacy.
Milcza�em.
- Nie wygl�da pan na zdziwionego, Marc.
- Stacy jest narkomank�. Nie s�dz�, �eby mog�a postrzeli� mnie
i porwa� moj� c�reczk�, ale ju� wcze�niej pomyli�em si� w ocenie
tego, jak nisko potrafi upa��. Czy sprawdzili�cie jej mieszkanie?
- Nikt nie widzia� jej od chwili, gdy zosta� pan postrzelony.
Zamkn��em oczy.
- Nie s�dzimy, �eby pana siostra potrafi�a zrobi� to sama -
ci�gn��. - Mog�a mie� wsp�lnika - ch�opaka, handlarza
narkotyk�w, kogo� kto wiedzia�, �e pana �ona pochodzi z bogatej
rodziny. Czy kto� przychodzi panu na my�l?
- Nie - odpar�em. - Zatem uwa�acie, �e w tym wszystkim chodzi�o
o porwanie?
Regan zn�w zacz�� skuba� br�dk�. Potem nieznacznie wzruszy�
ramionami. - Przecie� pr�bowali zabi� nas oboje - doda�em. - Jak
chcieli odebra� okup od nie�yj�cych rodzic�w?
- Mogli by� tak na�pani, �e pope�nili b��d - odrzek�. - A mo�e
my�leli, �e wymusz� pieni�dze od dziadka Tary.
- No, to czemu jeszcze tego nie zrobili?
Regan milcza�. Ja jednak zna�em odpowied�. Ryzyko, szczeg�lnie
po takiej strzelaninie, by�o zbyt wielkie dla �pun�w. Narkomani
�le znosz� stres. To jedna z przyczyn tego, �e si� szprycuj� lub
w�chaj�: �eby uciec, zapomnie�, znikn��, zapa��
w niebyt. �rodki przekazu z pewno�ci� tr�bi� o sprawie. Policja
prowadzi �ledztwo. Narkomani nie znosz� takiego napi�cia.
Uciekliby, rezygnuj�c z �upu. I pozbywaj�c si� wszystkich
dowod�w.
Jednak dwa dni p�niej przysz�o ��danie okupu.
* * *
3
Teraz, kiedy odzyska�em �wiadomo��, moje rany postrza�owe goi�y
si� zaskakuj�co szybko. Mo�e bardzo zale�a�o mi na powrocie do
zdrowia, a mo�e w ci�gu dwunastu dni, kt�re przele�a�em
nieruchomo jak katatonik, m�j organizm zmobilizowa� wszystkie
si�y. By� mo�e przy cierpieniach psychicznych b�l fizyczny
wydawa� si� niczym. Ilekro� pomy�la�em o Tarze, strach przed tym,
co mog�o jej si� sta�, zapiera� mi dech w piersi. Kiedy my�la�em
o Monice, o tym, �e nie �yje, czu�em si� tak, jakby stalowe
szpony rozdziera�y mi serce. Chcia�em opu�ci� szpital.
Wci�� mnie bola�o, ale wymusi�em na Ruth Heller, �eby mnie
wypisa�a. Stwierdziwszy, �e jestem �ywym dowodem na prawdziwo��
twierdzenia, i� lekarze s� najgorszymi pacjentami, niech�tnie
pu�ci�a mnie do domu. Uzgodnili�my, �e fizykoterapeuta b�dzie
odwiedza� mnie codziennie. Piel�gniarka mia�a zagl�da� co jaki�
czas, tak na wszelki wypadek. Tego ranka, kiedy wyszed�em ze
szpitala, moja matka by�a w domu - na miejscu zbrodni -
�przygotowuj�c" go na m�j powr�t, cokolwiek to oznacza�o. Dziwne,
ale wcale nie ba�em si� tam wr�ci�. Dom to zaprawa i ceg�y. Nie
s�dzi�em, �eby sam jego widok mnie poruszy�, ale mo�e po prostu
nie chcia�em dopu�ci� tego do �wiadomo�ci. Lenny pom�g� mi si�
spakowa� i ubra�. Jest wysoki i �ylasty, o twarzy, kt�ra ju� pi��
minut po goleniu ciemnieje od popo�udniowego zarostu a la Homer
Simpson. Jako dziecko Lenny nosi� grube szk�a i sztruksy w zbyt
szerokie pr��ki, nawet w lecie. Kr�cone w�osy zazwyczaj mia� za
d�ugie, tak �e wygl�da� jak bezpa�ski pudel. Teraz z nabo�nym
zapa�em �cina
je na kr�tko. Dwa lata temu podda� si� zabiegowi laserowej
korekcji wzroku i ju� nie nosi okular�w. Jako�� jego garnitur�w
plasuje si� powy�ej �redniej. - Jeste� pewien, �e nie chcesz
zamieszka� u nas? - zapyta� Lenny.
- Masz czworo dzieci - przypomnia�em mu.
- Och tak, racja. - Po chwili spyta�: - Mog� pomieszka� u ciebie?
Usi�owa�em si� u�miechn��.
- M�wi� powa�nie - rzek� Lenny. - Nie powiniene� by�
teraz sam w domu.
- Nic mi nie b�dzie.
- Cheryl przygotowa�a ci kilka obiad�w. Wstawi�a je do
zamra�arki.
- To �adnie z jej strony.
- Mimo to jest najgorsz� kuchark� na �wiecie - doda�
Lenny.
- Nie powiedzia�em, �e je zjem.
Lenny odwr�ci� wzrok i zaj�� si� spakowan� ju� torb�.
Obserwowa�em go. Znali�my si� d�ugo, od pierwszej klasy, kt�r�
uczy�a pani Roberts, pewnie wi�c nie zaskoczy�em go pytaniem: -
Chcesz mi powiedzie�, co si� dzieje?
Czeka� na to i szybko skorzysta� z zach�ty.
- Pos�uchaj, jestem twoim prawnikiem, prawda?
- Zgadza si�.
- Zatem zamierzam udzieli� ci porady prawnej.
- S�ucham.
- Powinienem powiedzie� co� wcze�niej. Wiedzia�em jednak, �e nie
chcia�by� s�ucha�. Teraz... c�, teraz mamy inn� sytuacj�.
- Lenny?
- Tak?
- O czym ty w�a�ciwie m�wisz?
Chocia� bardzo si� zmieni�, wci�� widzia�em w Lennym
ch�opca. Dlatego trudno mi by�o powa�nie traktowa� jego rady. Nie
zrozumcie mnie �le. Wiedzia�em, �e jest bystry. Cieszy�em si�
razem z nim, kiedy zosta� przyj�ty do Princeton, a potem na prawo
na Columbia University. Razem zdawali�my do szko�y i chodzili�my
na zaj�cia fakultatywne z chemii. Jednak wsp�lnie sp�dzane
pi�tkowe i sobotnie wieczory przy�miewa�y mi ten obraz Lenny'ego.
Je�dzili�my staromodnym kombi jego ojca, wkr�caj�c si� na
prywatki. Zawsze byli�my wpuszczani, lecz nigdy mile widziani -
cz�onkowie tej licznej szkolnej wi�kszo�ci, kt�r� nazywa�em
Wielkimi Niewidzialnymi. Tkwili�my w k�cie, popijaj�c piwo i
podryguj�c w rytm muzyki, staraj�c si� rzuca� w oczy. Nigdy nam
si� to nie udawa�o. Przewa�nie ko�czyli�my te wieczory, jedz�c
sma�ony ser w Heritage Diner lub na boisku pi�ki no�nej za szko��
�redni� imienia Benjamina Franklina, le��c na plecach i licz�c
gwiazdy. �atwiej by�o rozmawia�, nawet z najlepszym przyjacielem,
kiedy patrzy�o si� w gwiazdy. - W porz�dku - powiedzia� Lenny,
zgodnie ze swym
zwyczajem podkre�laj�c to energicznym gestem. - Rzecz
w tym, �e od tej pory powiniene� rozmawia� z gliniarzami
wy��cznie w mojej obecno�ci.
Zmarszczy�em brwi.
- Powa�nie?
- Mo�e przesadzam, ale widzia�em ju� takie sprawy. Nie
takie jak ta, ale wiesz, o czym m�wi�. G��wnymi podejrzanymi
zawsze s� cz�onkowie rodziny.
- M�wisz o mojej siostrze.
- Nie, m�wi� o bliskiej rodzinie. A dok�adnie, o najbli�szej
rodzinie.
- Chcesz powiedzie�, �e policja mnie podejrzewa?
- Nie wiem, naprawd� nie wiem. - Zamilk�, ale nie na
d�ugo. - No dobrze, zapewne tak.
- Przecie� zosta�em postrzelony, pami�tasz? Porwano moje dziecko.
- No w�a�nie, a to tym bardziej ci� obci��a.
- Jak to?
- Z up�ywem czasu b�d� podejrzewali ci� coraz bardziej.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Po prostu tak ju� jest. Pos�uchaj, porwaniami zajmuje
si� FBI. Wiesz o tym, prawda? Je�li dziecka nie ma dwadzie�cia
cztery godziny, zak�adaj�, �e przewieziono je przez granic� stanu
i przejmuj� spraw�.
- I co?
- I po mniej wi�cej dziesi�ciu dniach �ci�gn�li tu mas� agent�w.
Za�o�yli pods�uch na wszystkie twoje telefony i czekali na
��danie okupu albo co� takiego. Jednak p�niej stracili zapa�.
Oczywi�cie, to zupe�nie normalne. Nie mogli czeka� w
niesko�czono��, pozostawili wi�c tylko agenta lub dw�ch. Zmieni�o
si� ich podej�cie do sprawy. Porwanie dla okupu sta�o si� mniej
prawdopodobne; zacz�li podejrzewa�, �e to by�o
zwyk�e uprowadzenie. Mimo to s�dz�, �e wci�� pods�uchuj�
twoje rozmowy. Jeszcze o to nie pyta�em, ale zrobi� to. B�d�
twierdzili, �e pozostawili pods�uch na wypadek, gdyby jednak kto�
zadzwoni� z ��daniem okupu. Jednak robi� to w nadziei, �e powiesz
co�, co ci� obci��y.
- I co z tego?
- To, �e powiniene� uwa�a� - rzek� Lenny. - Pami�taj,
�e twoje telefony: domowy, s�u�bowy, kom�rkowy zapewne s� na
pods�uchu.
- Ponownie zapytam: i co z tego? Ja nic nie zrobi�em.
- Nie zrobi�e�...? - Lenny pomacha� r�kami, jakby chcia� wzbi�
si� w powietrze. - S�uchaj, po prostu b�d� ostro�ny. Mo�e trudno
ci w to uwierzy�, ale postaraj si� nie pa�� ze zdziwienia -
policja czasem preparuje i podrzuca dowody.
- Zadziwiasz mnie. Chcesz powiedzie�, �e podejrzewaj�
mnie tylko dlatego, �e jestem ojcem i m�em?
- Tak - odpar� Lenny - i nie.
- No tak, dzi�ki, to wszystko wyja�nia.
Zadzwoni� telefon stoj�cy przy moim ��ku. Znajdowa�em si� na
drugim ko�cu pokoju.
- Mo�esz odebra�? - zapyta�em.
Lenny podni�s� s�uchawk�.
- Pok�j doktora Seidmana. - S�uchaj�c rozm�wcy, spochmurnia�.
Rzuci� do s�uchawki �chwileczk�" i odda� mi j�, jakby by�a
brudna. Obrzuci�em go zdziwionym spojrzeniem
i powiedzia�em:
- Halo?
- Halo, Marc. Tu Edgar Portman.
Ojciec Moniki. To wyja�nia�o reakcj� Lenny'ego. G�os Edgara, jak
zawsze, brzmia� nazbyt formalnie. Niekt�rzy ludzie starannie
dobieraj� s�owa. Nieliczni, tak jak m�j te��, wa�� ka�de z nich,
zanim je wypowiedz�. Zaskoczy� mnie.
- Cze��, Edgarze - powiedzia�em. - Jak si� masz?
- Dobrze, dzi�kuj�. Przykro mi, �e nie zadzwoni�em do
ciebie wcze�niej. Carson m�wi� mi, �e powoli dochodzisz do
siebie. Uzna�em, �e nie powinienem ci przeszkadza�.
- Mi�o z twojej strony - odpar�em nieco sarkastycznie.
- No c�, podobno dzi� wychodzisz ze szpitala.
- Zgadza si�.
Edgar odchrz�kn��, co zupe�nie nie by�o w jego stylu.
- Zastanawia�em si�, czy nie m�g�by� wpa�� do domu.
�Do domu". Mia� na my�li sw�j.
- Dzisiaj?
- Tak, jak najszybciej. I sam, prosz�.
Zapad�a cisza. Lenny obrzuci� mnie zdziwionym spojrzeniem. - Czy
co� si� sta�o, Edgarze? - zapyta�em.
- Na dole czeka samoch�d, Marc. Porozmawiamy, kiedy
tu przyjedziesz.
A potem, zanim zd��y�em powiedzie� co� wi�cej, roz��czy� si�.
Samoch�d, czarny lincoln, istotnie na mnie czeka�. Lenny wywi�z�
mnie na w�zku. Oczywi�cie, zna�em t� okolic�. Wychowa�em si�
niedaleko szpitala St. Elizabeth.
Kiedy mia�em pi�� lat, ojciec przywi�z� mnie tu na pogotowie by
za�o�y� (dwana�cie szw�w), a kiedy mia�em siedem... No c�,
wiecie ju� a� za du�o o mojej salmonellozie. Potem poszed�em na
medycyn� i odrobi�em sta� w nowojorskim szpitalu, kt�ry w�wczas
nazywano Columbia Presbyterian, ale wr�ci�em do St. Elizabeth
robi� specjalizacj� z okulistyki w zakresie chirurgii
plastycznej. Owszem, jestem chirurgiem plastycznym, ale nie takim
jak my�licie. Czasem wykonuj� korekty nos�w, lecz nie zak�adam
silikonowych implant�w ani niczego podobnego. Nie dlatego, �ebym
to pot�pia�. Po prostu to mnie nie interesuje. Skupi�em si� na
pediatrycznej chirurgii plastycznej wraz z moj� kole�ank� ze
studi�w, b�yskotliw� uciekinierk� z Bronksu, niejak� ZiacLeroux.
Pracujemy dla organizacji zwanej One World WrapAid Together.
Prawd� m�wi�c, sami j� za�o�yli�my, Zia i ja. Zajmujemy si�
dzie�mi, g��wnie z Trzeciego �wiata, kt�re zosta�y zdeformowane
w wyniku porodu, ub�stwa lub dzia�a� wojennych. Wiele
podr�ujemy. Operowa�em zmasakrowane twarze w Sierra Leone,
rozszczepione podniebienia w Mongolii, ofiary choroby Crouzona
w Kambod�y i oparze� w Bronksie. Jak wi�kszo�� moich koleg�w po
fachu, mam za sob� liczne szkolenia. Specjalizuj� si� w
rekonstrukcji uszu, nosa i krtani oraz - jak ju� wspomnia�em -
okulistyce. Zia podobnie, chocia� bardziej interesuje j�
chirurgia twarzowo-szcz�kowa. Mo�e wzi�li�cie nas za
zadeklarowanych naprawiaczy �wiata. W takim razie jeste�cie w
b��dzie. Mia�em wyb�r. Mog�em powi�ksza� cycki albo wyg�adza�
zmarszczki tym, kt�rzy i tak s� zbyt urodziwi lub pomaga�
nieszcz�liwym, biednym dzieciom. Wybra�em to drugie nie tyle z
ch�ci ul�enia doli biedakom, ale poniewa� u nich wyst�puj�
najbardziej interesuj�ce przypadki. Wi�kszo�� chirurg�w
plastycznych w g��bi serca uwielbia �amig��wki. Jeste�my
dziwakami. Podniecaj� nas okropne deformacje wywo�ane przez wady
wrodzone i zmiamy nowotworowe. Znacie te podr�czniki medycyny ze
zdj�ciami
ukazuj�cymi ohydnie zniekszta�cone twarze, kt�rych widoku nie
mogli�cie znie��? Zia i ja uwielbiamy takie rzeczy. Rajcuje nas
naprawianie ich - �atanie zniszczonych tkanek, �eby wygl�da�y jak
nowe, a nawet lepiej. �wie�e powietrze dra�ni�o mi p�uca. S�o�ce
�wieci�o tak, jakby to by� pierwszy dzie� wiosny, drwi�c z mojego
ponurego nastroju. Obr�ci�em twarz do s�o�ca i pozwoli�em, aby
mnie ukoi�o. Monica lubi�a to robi�. M�wi�a, �e to j�
�odstresowuje". Zmarszczki na jej czole znika�y, jakby s�oneczne
promienie by�y palcami masa�ysty. Nie otwiera�em oczu. Lenny
czeka� w milczeniu. Zawsze uwa�a�em si� za nazbyt wra�liwego.
Zbyt �atwo wzruszam si� na g�upich filmach. �atwo manipulowa�
moimi uczuciami. Jednak po wylewie ojca nawet nie zap�aka�em. A
teraz, kiedy spad� na mnie ten straszny cios, nie czu�em... sam
nie wiem, nie mia�em si� rozpacza�. Zapewne by�a to typowa
reakcja obronna. Musia�em zrobi� swoje. Pod tym wzgl�dem sytuacja
ta przypomina�a to, czym zajmuj� si� zawodowo. Kiedy pojawia si�
p�kni�cie, zaszywam je, zanim zmieni si� w g��bok� ran�. Lenny
wci�� by� spieniony po telefonie Edgara.
- Domy�lasz si�, czego chce ten stary dra�?
- Nie mam poj�cia.
Milcza� chwil�. Wiedzia�em, o czym my�li. Lenny obwinia� Edgara
o �mier� swojego ojca. Jego stary by� pracownikiem �redniego
szczebla w ProNess Fodds, jednym z przedsi�biorstw Edgara.
Harowa� dla firmy przez dwadzie�cia sze�� lat i w�a�nie sko�czy�
pi��dziesi�t dwa lata, kiedy Edgar przeprowadzi� gruntown�
reorganizacj�. Ojciec Lenny'ego straci� prac�. Pami�tam pana
Marcusa zgarbionego za kuchennym sto�em, przy kt�rym starannie
zakleja� koperty ze swoim listem motywacyjnym. Nie zdo�a� znale��
�adnej pracy i dwa lata p�niej umar� na atak serca. Nikt nie
potrafi�by przekona� Lenny'ego, �e te dwa wydarzenia nie ��czy�y
si� ze sob�. - Na pewno nie chcesz, �ebym u ciebie zosta�? --
zapyta�.
- Nie, nic mi nie b�dzie.
- Masz kom�rk�?
Pokaza�em mu telefon.
- Zadzwo� do mnie, gdyby� czego� potrzebowa�.
Podzi�kowa�em mu i pozwoli�em odej��. Kierowca otworzy�
drzwi. Krzywi�c si�, wsiad�em. Nie jechali�my daleko. Do
Kasselton w stanie New Jersey. Moje rodzinne miasteczko.
Min�li�my szeregowe domki z lat sze��dziesi�tych, rozleg�e ogrody
z lat siedemdziesi�tych i aluminiowe sidingi z osiemdziesi�tych,
a tak�e stylizowane rezydencje z dziewi��dziesi�tych. W ko�cu
drzewa zacz�y g�stnie�. Te domy sta�y dalej od drogi, chronione
przez ziele� przed mot�ochem, kt�ry m�g�by t�dy przeje�d�a�.
Teraz zbli�ali�my si� do niedost�pnej krainy starych pieni�dzy,
kt�ra zawsze pachnia�a jesieni� i dymem palonego drewna. Rodzina
Portman�w osiedli�a si� w tym g�szczu zaraz po wojnie secesyjnej.
Jak wi�kszo�� podmiejskich teren�w Jersey, wtedy by�a to ziemia
uprawna. Prapradziadek Portman powoli wyprzedawa� parcele,
zbijaj�c na tym fortun�. Wci�� mieli szesna�cie akr�w, co by�o
jednym z najwi�kszych teren�w budowlanych w tej okolicy. Kiedy
jechali�my w kierunku domu, spojrza�em w lewo - w kierunku
rodzinnego cmentarza. Dostrzeg�em �wie�y kopczyk ziemi.
- Zatrzymaj samoch�d - powiedzia�em.
- Przykro mi, doktorze Seidman - odpar� kierowca -
ale kazano mi przywie�� pana prosto pod g��wny budynek.
Chcia�em zaprotestowa�, ale si� rozmy�li�em. Zaczeka�em, a�
samoch�d stanie przed frontowymi drzwiami. Us�ysza�em, jak szofer
m�wi: �Doktorze Seidman?". Nie zwr�ci�em na to uwagi, ruszy�em
przed siebie. Zawo�a� ponownie. Zignorowa�em go. Chocia� nie
pada�o, ziele� trawy mia�a odcie� spotykany zazwyczaj tylko w
lasach tropikalnych. R�e w ogrodzie kwit�y w najlepsze -
eksplozja barw. Usi�owa�em przyspieszy� kroku, ale wci�� mia�em
wra�enie, �e zaraz pop�ka mi sk�ra. Zwolni�em. To by�a dopiero
moja
trzecia wizyta w posiad�o�ci Portman�w, kt�r� jako ch�opak
mn�stwo razy widzia�em z zewn�trz, a pierwsza na ich rodzinnym
cmentarzu. Prawd� m�wi�c, jak wi�kszo�� normalnych ludzi,
wola�bym jej unikn��. My�l o chowaniu bliskich na podw�rku, jakby
byli domowymi zwierz�tami... to by�a jedna z tych rzeczy, kt�re
robi� bogaci, a kt�rych my, zwyczajni ludzie, nie mo�emy
zrozumie�. I wcale nie chcemy. P�otek otaczaj�cy cmentarz by�
wysoki na jakie� p� metra i o�lepiaj�co bia�y. Zastanawia�em
si�, czy z tej okazji �wie�o go pomalowano. Przeszed�em przez
okaza�� bram� i obok skromnych nagrobk�w, nie odrywaj�c oczu od
�wie�ego kopczyka ziemi. Kiedy do niego dotar�em, przeszed� mnie
dreszcz. Spojrza�em. Tak, �wie�o zasypany gr�b. Jeszcze bez
kamiennej p�yty. Wykaligrafowane jak na zaproszeniach na �lub
litery uk�ada�y si� w zwi�z�y napis: NASZA MONICA. Sta�em tam,
z oczami pe�nymi �ez. Monica. Moja dzikooka pi�kno��. Nasz
zwi�zek by� burzliwy - klasyczny przypadek nadmiaru uczu� z
pocz�tku i niedostatku na ko�cu. Nie wiem, dlaczego tak si�
sta�o. Monica by�a inna, to nie ulega�o w�tpliwo�ci. Z pocz�tku
to p�kni�cie by�o podniecaj�ce i poci�gaj�ce. P�niej jej
gwa�towne zmiany nastroju zacz�y mnie nu�y�. Nie mia�em
cierpliwo�ci zg��bia� ich przyczyny. Kiedy patrzy�em na kopczyk
ziemi, przysz�o bolesne wspomnienie. Dwie noce przed napadem
Monica p�aka�a, co zauwa�y�em, gdy wszed�em do sypialni. Nie po
raz pierwszy. W �adnym razie. Odgrywaj�c moj� rol� w sztuce, jak�
by�o nasze �ycie, zapyta�em j�, co si� sta�o, ale bez
przekonania. Kiedy� okaza�bym jej wi�cej troski. Monica nie
odpowiedzia�a. Spr�bowa�em j� obj��. Zesztywnia�a. Po chwili
sta�o si� to m�cz�ce jak wielokrotnie odgrywana scena, kt�ra w
ko�cu rodzi zoboj�tnienie. Tak ju� bywa z osobami cierpi�cymi na
ataki depresji. Nie jeste� w stanie wci�� si� nimi przejmowa�.
W ko�cu zaczynaj� ci� dra�ni�. A przynajmniej tak sobie
wmawia�em.
Jednak tym razem by�o inaczej. W ko�cu Monica odpowiedzia�a na
moje pytanie. By�o to tylko jedno zdanie: �Nie kochasz mnie".
Tylko tyle. W jej g�osie nie by�o �alu. �Nie kochasz mnie". I
chocia� zdo�a�em wydoby� z siebie niezb�dne zaprzeczenia,
zastanawia�em si�, czy nie ma racji. Zamkn��em oczy i pozwoli�em,
by to wszystko odp�yn�o. By�o �le, lecz przynajmniej przez sze��
ostatnich miesi�cy mogli�my przed tym uciec w spok�j i ciep�o
otaczaj�ce nasz� c�reczk�. Teraz spojrza�em w niebo, zamruga�em,
by powstrzyma� �zy, a potem popatrzy�em na kopczyk ziemi, pod
kt�rym spoczywa�a moja nieobliczalna ma��onka. - Monico -
powiedzia�em g�o�no. A potem z�o�y�em mojej �onie ostatni�
obietnic�. Przysi�g�em na jej grobie, �e odnajd� Tar�.
S�u��cy, lokaj, asystent czy jak tam obecnie go nazywano
poprowadzi� mnie korytarzem do biblioteki. By�a urz�dzona z
nierzucaj�cym si� w oczy przepychem: ciemne deski pod�ogi nakryte
orientalnymi dywanami, stare ameryka�skie meble, raczej solidne
ni� ozdobne. Pomimo maj�tku Edgar nie zwyk� che�pi� si�
bogactwem. S�owo �nuworysz" by�o dla niego niewymownie obra�liwe.
Ubrany w niebieski kaszmirowy blezer, podni�s� si� zza ogromnego
d�bowego biurka, na kt�rym sta� ka�amarz z g�sim pi�rem -
u�ywanym przez jego pradziadka, je�li dobrze pami�tam - oraz dwa
popiersia z br�zu, jedno Waszyngtona, a drugie Jeffersona. Ze
zdziwieniem zobaczy�em siedz�cego opodal Carsona. Kiedy odwiedzi�
mnie w szpitalu, by�em zbyt s�aby, �eby mnie u�ciska�. Nadrobi�
to teraz. Chwyci� mnie w obj�cia. W milczeniu go obj��em. On
r�wnie� pachnia� jesieni� i spalonym drewnem. W pokoju nie by�o
fotografii - zdj�� z rodzinnych wakacji, szkolnych portret�w,
uj�� pana i pani domu na dobroczynnym raucie. Prawd� m�wi�c, nie
przypominam sobie, �ebym w domu widzia� jak�kolwiek fotografi�.
- Jak si� czujesz, Marc? - zapyta� Carson.
Odpar�em, �e tak dobrze, jak mo�na oczekiwa� w tych
okoliczno�ciach i odwr�ci�em si� do mojego te�cia. Edgar nie
wyszed� zza biurka. Nie obj�li�my si�. Nawet nie u�cisn�li�my
sobie d�oni. Wskaza� mi fotel stoj�cy przed biurkiem. Niezbyt
dobrze zna�em Edgara. Spotkali�my si� zaledwie trzy razy. Nie
wiem, ile ma pieni�dzy, lecz nawet poza t� rezydencj�, nawet na
ulicy lub dworcu autobusowym, do licha, nawet gdyby by� nagi,
wygl�da�by na bogacza. Monica r�wnie� mia�a t� cech�, wrodzon�
od pokole�, kt�ra, by� mo�e, jest przekazywana w genach. To, �e
postanowi�a zamieszka� w naszym stosunkowo skromnym domku,
zapewne by�o form� buntu. Nienawidzi�a ojca.
Ja r�wnie� nie by�em jego wielkim fanem pewnie dlatego, �e
spotyka�em ju� takich jak on. Edgar uwa�a si� za cz�owieka
sukcesu, chocia� zdoby� fortun� w najbardziej tradycyjny spos�b:
odziedziczy� j�. Nie znam wielu bardzo bogatych ludzi, ale
zauwa�y�em, �e im wi�cej podano komu� na srebrnej tacy, tym
bardziej ten kto� narzeka na zasi�ki dla niepracuj�cych matek i
opiek� socjaln�. To niesamowite. Edgar nale�y do tej nielicznej
kasty uprzywilejowanych, kt�rzy wm�wili sobie, �e ci�ko
zapracowali na sw�j status. Oczywi�cie, wszyscy jako�
usprawiedliwiamy w�asne post�powanie, a je�li nigdy nie musia�e�
czy�ci� sobie but�w, je�eli �yjesz w luksusie, na jaki niczym nie
zas�u�y�e�, to zapewne musisz robi� to ze zdwojon� energi�. Mimo
wszystko nie powiniene� by� takim nad�tym wa�niakiem. Usiad�em.
Edgar poszed� za moim przyk�adem. Carson nadal sta�. Spojrza�em
na Edgara. By� t�gi jak dobrze od�ywiaj�cy si� cz�owiek. Mia�
nalan� twarz. Zwykle pokrywaj�cy jego policzki rumieniec,
bynajmniej nie wywo�any cz�stym przebywaniem na �wie�ym
powietrzu, teraz znik�. Edgar z�o�y� d�onie na brzuchu i spl�t�
palce. Z lekkim zdziwieniem zauwa�y�em, �e wygl�da� na
zdruzgotanego i st�amszonego.
M�wi�, �e mnie to zdziwi�o, gdy� uwa�a�em Edgara za potwornego
egocentryka, dla kt�rego w�asne cierpienia i przyjemno�ci s�
najwa�niejsze na �wiecie. Ludzi ze swego otoczenia traktowa� jak
narz�dzia s�u��ce jego w�asnym celom. Teraz straci� drugie
dziecko. Jego syn, Eddie Czwarty, zgin�� przed dziesi�cioma laty,
prowadz�c po pijanemu. Wed�ug Moniki, Eddie celowo przejecha�
podw�jn� ci�g�� lini� i zderzy� si� z furgonetk�. Z jakiego�
powodu wini�a o to ojca. Obwinia�a go o wiele rzeczy. Jest te�
m