10261
Szczegóły |
Tytuł |
10261 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10261 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10261 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10261 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aleksander Dumas (ojciec)
J�zef Balsamo
Tom III
T�um. Leon Rogalski
ROZDZIA� LIII
POWR�T Z SAINT-DENIS
Gilbert � jak �e�my to ju� powiedzieli � po rozstaniu si� z Filipem wmiesza� si� w t�um.
Ale tym razem serca jego ju� nie przepe�nia�a wezbrana fala radosnego oczekiwania.
Przeciwnie, serce jego przepe�nione by�o �alem i gorycz�. Przyj�cie, jakiego dozna� od Filipa,
kt�ry by� got�w wy�wiadczy� mu przyjacielsk� przys�ug�, nie mog�o ukoi� jego g��bokiej
rany.
Andrea nie mia�a najmniejszego poj�cia o tym, �e jej post�powanie w stosunku do Gilberta
by�o okrutne. Pi�kna i �agodna dziewczyna ani przez chwil� nie przypuszcza�a, �e jaka�
rado�� czy cierpienie mog� by� wsp�lne jej i synowi jej mamki. Za dumn� by�a, aby zni�y�
si� kiedykolwiek do sfery ludzi ni�szego pochodzenia. By�o dla niej zupe�nie oboj�tne, czy jej
uczucia rzucaj� na nich �wiat�o lub cie�. Tym razem ch��d jej pogardy dotkn�� bole�nie
Gilberta. Andrea post�puj�c zgodnie ze swym usposobieniem, nie zdawa�a sobie nawet
sprawy ze swej wynios�ej postawy.
M�ody ch�opak, jak rozbrojony gladiator musia� znosi� jej wzgardliwy u�miech i lekcewa��ce
s�owa. Za m�ody by� jeszcze, aby m�g� znale�� pociech� w filozoficznych pogl�dach, tote�
pogr��y� si� w bezbrze�nej rozpaczy.
Toruj�c sobie drog� w�r�d t�umu nie widzia� przed sob� nic � ani koni, ani ludzi. Z
pochylon� g�ow� gna� przed siebie, niby raniony odyniec. Gdy si� przebi� nareszcie, gdy
rozejrza� si� wok� siebie, odetchn�� troch� swobodniej. By� przynajmniej samotny, by� w�r�d
zielono�ci nad wod�.
Zupe�nie bezwiednie znalaz� si� nad brzegiem Sekwany, prawie naprzeciw wyspy �wi�tego
Dionizego.
Wyczerpany rozpacz�, szarpi�c� jego dusz�, rzuci� si� na muraw� i obj�wszy r�kami g�ow�
pocz�� j�cze� jak zranione zwierz�, jakby te j�ki mog�y lepiej wyrazi� jego bole�� ni� s�owa.
W tej to chwili wszystkie jego nadzieje jakkolwiek nie�mia�e i mgliste, jego ch�� wybicia si�
si�� geniuszu i pracy, jego pragnienia zdobycia w spo�ecze�stwie takiego stanowiska, kt�re
zbli�y�oby go do ub�stwianej istoty � rozprys�y si� niby ba�ka mydlana. Cokolwiek by
zdzia�a�, kimkolwiek by zosta�, dla niej pozostanie tylko Gilbertem, istot� pogardzan�, ni�sz�
od niej, istot�, o kt�r� jej ojciec niepotrzebnie si� kiedy� troszczy�.
�udzi� si�, �e gdy Andrea zobaczy go w Pary�u, gdy si� dowie jak wiele ju� zdzia�a�, z jak�
energi� postanowi� walczy� z losem, jak postanowi� pokona� wszystkie trudno�ci i
przeszkody � zechce mu sama doda� si�y i odwagi s�owem i wejrzeniem. Zamiast tego
spotka� si� z jej zimn�, pogardliw� oboj�tno�ci�.
Oburzona by�a przecie�, gdy dowiedzia�a si�, �e mia� kiedy� �mia�o�� spojrze� na jej nuty,
gdy �piewa�a. Gdyby dotkn�� ich, cho�by niechc�cy, prawdopodobnie rzuci�aby je bez
namys�u w ogie�.
Dla charakter�w s�abych zaw�d mi�osny jest ciosem, kt�ry �ami�c serce wzmaga jeszcze
bardziej ich mi�o��. Wyra�aj� cni swe uczucia przez �zy i �ale. W takim wypadku w swej
bierno�ci podobni s� do owcy stoj�cej pod no�em. Cz�sto z cierpieniem wi��� oni nadziej�,
�e spotka ich za to nagroda. S� przekonani, �e ich cierpliwo�� doprowadzi w ko�cu, cho�by
niepr�dko, do upragnionego celu.
Inaczej odczuwaj� zaw�d mi�osny charaktery silne, miotane gwa�townymi uczuciami.
Buntuj� si� one tak bardzo przeciw w�asnemu cierpieniu, �e ich mi�o�� �atwo zamienia si� w
nienawi��.
Gilbert, powalony cierpieniem, nie by� w stanie zda� sobie sprawy z tego, czy w tej chwili
kocha� czy nienawidzi� Andre�. Czu�, �e cierpi i buntowa� si� przeciw cierpieniu, wiedz�c, �e
musi postanowi� co�, co mog�oby ukoi� jego b�l � Andrea mnie nie kocha � m�wi� sobie
� ale czy� mia�em prawo spodziewa� si� jej mi�o�ci? Powinna by jednak mie� dla mnie t�
cho�by tylko oboj�tn� sympati�, na jak� zas�uguje ka�dy uczciwy cz�owiek borykaj�cy si� z
trudno�ciami, walcz�cy odwa�nie z losem. Dlaczeg� jej brat rozumie mnie tak dobrze?... Kto
wie mo�e ty z czasem staniesz tak wysoko jak Colbert lub Vaubaa? � powiedzia� mi przed
chwil�. I gdybym zdoby� stanowisko r�wne jednemu lab drugiemu, pan Filip de Taverney nie
zawaha�by si� powierzy� mi losu swej siostry, odda�by mi j� za �on� r�wnie ch�tnie, jak
gdybym pochodzi� z wysokiego rodu. A zna przecie� moje niskie pochodzenie! Ale dla niej...
o, dla miej... czuj� to teraz a� nadto dobrze... dla niej Colbert czy Vauban nie przesta�by by�
Gilbertem. Nie przesta�aby mn� pogardza� za t� plam�, kt�rej zetrze� nie jestem w stanie. Za
to, �e. si� urodzi�em pod ubogim dachem.
Tak! taki Gdybym nawet potrafi� zwyci�y� wszystkie przeszkody, gdybym dokona� czyn�w
najbardziej bohaterskich, to aureola s�awy, wy�szo��, jak� by mi �wiat przyzna�, dla niej
by�aby niczym. Dla niej pozostan� na zawsze istot� ni�sz�, niegodn� jej uznania, bo nier�wn�
jej urodzeniem. O kobieto! S�aba istoto! Zbiorze wszelakich niedoskona�o�ci!
Pi�kna, wynios�a postawa, wysokie czo�o, oczy pe�ne blasku, czaruj�cy g�os � wszystko to
zda si� s� oznaki r�wnie szlachetnej duszy!... A jednak woale tak nie jest. Obok wspania�ej
urody Andrea przesi�kni�ta jest przes�dami swej kasty. R�wnymi jej wydaj� si� owi
bezmy�lni! m�okosi, co maj�c wszystkie warunki pozostaj� do samej �mierci g�upcami. Dla
niej oni � to m�czy�ni, to ludzie, na kt�rych godzi si� zwr�ci� uwag�. A Gilbert? Gilbert to
pies. Mniej mo�e nawet ni� pies!... Zapytywa�a ramie o Mahona. O Gilberta nie zapyta�aby na
pewno nikogo!
Nie wie ona, �e jestem im r�wny si��, mo�e nawet od nich silniejszy. Nie wie, �e gdy
przywdziej� str�j, jaki oni nosz�, b�d� tak samo pi�kny, nie wie ona, �e mam �elazn� wol� i
gdy zechc�...
Z�y u�miech zarysowa� si� w tej chwili na jego ustach. Nie sko�czy� rozpocz�tego zdania.
Zmarszczy� czo�o i pochyli� g�ow� na piersi.
Co si� dzia�o w jego duszy, jaka my�l straszliwa zrodzi�a si� w jego g�owie? Kt� to potrafi
odgadn��?
Nic z�ego te� zapewne nie domy�la� si� �w rybak, kt�ry kieruj�c ��dk� w stron� brzegu, nuci�
piosenk� o Henryku IV, nie domy�la�a si� m�oda kobieta, jak si� zdaje praczka, kt�ra
przechodz�c obok niego mija�a go ostro�nie, my�l�c, �e natrafi�a na z�odzieja, kt�ry czatuje
na przechodni�w.
Przele�a� tak nieruchomo, pogr��ony w my�lach oko�o p� godziny, po czym powsta� ju�
spokojny i opanowany. Zeszed� nad brzeg rzeki, napi� si� wody, obejrza� woko�o i dostrzeg�
t�umy ludzi na drodze prowadz�cej z Saint-Denis,
Spo�r�d tej ci�by wynurzy�y si� karety jad�ce wolno w t�umie ludu zgromadzonego wzd�u�
drogi do Saint-Ouen.
Poniewa� nast�pczyni tronu chcia�a, aby uroczysto�� mia�a charakter familijny, gawied�
korzysta�a z tego na sw�j spos�b. Czepiano si� dworskich pojazd�w, nieraz wdrapywano si�
a� na koz�y, a s�u�ba dworska w my�l otrzymanych rozkaz�w nikomu nie czyni�a w tym
�adnych przeszk�d.
Gilbert natychmiast pozna� karet� Andrei. Filip towarzyszy� jej konno, przy drzwiczkach.
� Aha � rzek� do siebie Gilbert � dobrze. Musz� si� dowiedzie�, gdzie jedzie. P�jd� w
tamt� stron�.
I ruszy� w �lad za karet�.
Nast�pczyni tranu jecha�a na kolacj�, na kt�r� zosta�a zaproszona przez Ludwika XV. Wzi��
udzia� w kolacji mieli tylko najbli�si cz�onkowie rodziny: hrabia Prowansji i hrabia d'Artois,
ale kr�l pozwoli� sobie na dziwn� fantazj� wpisuj�c na list� zaproszonych i pani� Dubarry,
chocia� zaraz poda� t� list� synowej wraz z o��wkiem i poprosi�, aby skre�li�a nazwiska tych
os�b, kt�rych towarzystwo jej nie odpowiada.
Nast�pczyni tronu przebieg�a wzrokiem list�, a gdy dosz�a do nazwiska faworyty zadr�a�a i
poblad�a, pomna jednak rad swej matki, st�umi�a oburzenie a zwracaj�c kr�lowi list� i o��wek
rzek�a z u�miechem:
� Bardzo mi b�dzie przyjemnie znale�� si� od razu w tak �cis�ym gronie rodzinnym.
Gilbert nic o tym nie wiedzia� i ze zdziwieniem ujrza� pojazd pani Dubarry, eskortowany
przez Zamor� na bia�ym koniu.
Dzi�ki ciemno�ci Gilbert nie zosta� przez nikogo dostrze�ony. Wcisn�� si� w zaro�la, po�o�y�
na trawie i czeka�.
Stary kr�l by� bardzo weso�y i o�ywiony. Zachowanie si� synowej wzgl�dem pani Dubarry
wprawia�o go w zachwyt. Nast�pca tronu nie podziela� naturalnie tej rado�ci � pos�pny i
milcz�cy opu�ci� towarzystwo przed kolacj�, o�wiadczywszy, �e b�l g�owy zmusza go do
udania si� na spoczynek.
Kolacja, przeci�gn�a si� do jedenastej w nocy.
Osoby nale��ce do �wity, a w ich liczbie znajdowa�a si� i Andrea, zasiad�y w oddzielnym
pawilonie i posila�y si� przy d�wi�kach muzyki. Poniewa� pawilon ten okaza� si� za ciasny
dla pomieszczenia w nim wszystkich, rozstawiono tak�e sto�y na trawnikach. Zasiad�o parzy
nich pi��dziesi�ciu pan�w. Us�ugiwa�a s�u�ba pa�acowa we wspania�ych liberiach.
Gilbert ze swego ukrycia widzia� wszystko dok�adnie. Wyj�� z kieszeni kawa�ek chleba
kupiony w Aichy-la-Garenme i zacz�� zajada�, nie trac�c z oczu tego, co si� przed nim dzia�o.
Po kolacji nast�pczyni tronu ukaza�a si� na balkonie. Kr�l by� obok niej. Pani Dubarry z
wrodzonym taktem , kt�ry budzi� podziw nawet u jej najwi�kszych wrog�w, pozosta�a w
g��bi pokoju.
Ka�dy z pan�w przechodzi� kolejno pod balkonem, i sk�ada� g��boki uk�on kr�lowi oraz
nast�pczyni tronu. Ludwik XV wymienia� jej po nazwisku tych, kt�rych nie zna�a. Od czasu
do czasu uprzejme s��wko lub weso�y �arcik wyrywa� si� z ust ksi�niczki, raduj�c osob�, do
kt�rej by� zwr�cony.
Gilbert przygl�da� si� z daleka tej scenie i my�la� sobie:
� To� ja przecie jestem wy�szy od tych ludzi, bo za skarby ca�ego �wiata nie zrobi�bym tego,
co oni.
Przysz�a kolej na pana de Taverney i jego rodzin�. Gilbert uni�s� si� w zaro�lach, aby lepiej
s�ysze� i widzie�.
� Dzi�kuj� ci, panie Filipie! Mo�esz odprowadzi� ojca i siostr� � odezwa�a si� nast�pczyni
tronu. Po czym zwr�ciwszy si� do starego barona doda�a:
� Nie mam jeszcze mieszkania dla pana, panie Taverney. Wracaj wi�c z c�rk� do Pary�a.
Gdy zainstaluj� si� w Wersalu, nie omieszkam was do siebie wezwa�.
Baron z synem i z c�rk� sk�oni� si� do samej ziemi. Nast�pczyni powiedzia�a jeszcze co� do
nich, ale Gilbert nie s�ucha� ju� d�u�ej. Wyszed� z ukrycia, przemkn�� zr�cznie pomi�dzy
s�u�b� i powozami, i zwr�ci� si� ku rogatkom.
Poniewa� pan Tavenney przyjecha� dworsk� karet�, odnaleziono j� niebawem i wkr�tce
ojciec, syn i c�rka byli gotowi do drogi.
� Si�d� na kozio� obok stangreta, przyjacielu � powiedzia� Filip do lokaja, gdy ten zamyka�
drzwiczki powozu.
� A to po co? � zamrucza� stary baron.
� Bo biedak ledwo si� trzyma na nogach, taki strudzony. Od samego rana na s�u�bie.
Gilbert nie us�ysza�, co baron odpowiedzia�. Lokaj siad� na ko�le.
Gilbert podsun�� si� bli�ej.
W chwili kiedy kareta mia�a ruszy�, zauwa�ono, �e jeden rzemie� lejc odwi�za� si�.
Stangret zszed� z koz�a.
� To ju� chyba bardzo p�no � odezwa� si� baron.
� Strasznie jestem znu�ona. Czy przynajmniej znajd� wygodne spanie? � wtr�ci�a Andrea.
� Mam nadziej�! � odpowiedzia� Filip. � Wys�a�em z Soisson, La Briego i Nicole z listem
do jednego z moich paryskich przyjaci�, prosz�c, aby zam�wi� dla nas apartament, jaki
zajmuj� jego matka i siostry, gdy przebywaj� w Pary�u. Lokal to niezbyt wspania�y ale do��
wygodny. Obecnie nie chodzi nam o to, by imponowa�, lecz aby przeczeka�.
� Na honor, Filipie � rzek� baron � przecie� nie b�dzie nam gorzej ni� w Taverney.
� Z pewno�ci�, m�j ojcze � rzek� Filip u�miechaj�c si� smutno.
� Ile b�dziemy mieli pokoi? � zagadn�a Andrea.
� Zobaczysz wkr�tce, moja droga � odpowiedzia� ojciec. � Czy da�e�, Filipie, adres
stangretowi?
Gilbert mia� nadziej�, �e dowie si� adresu. Sta�o si� jednak inaczej. Zwi�zano rzemie�,
stangret wskoczy� na kozio� i konie ruszy�y.
� Mniejsza o to � szepn�� Gilbert � p�jd� za nimi. Wszak st�d nie wi�cej jak mila drogi do
Pary�a.
Ale, �e konie dworskie biegn� szybko, gdy ich t�um nie wstrzymuje, biedny Gilbert spostrzeg�
wkr�tce, i� nie potrafi nad��y� za karet�. Nie namy�laj�c si� d�ugo wskoczy� na siedzenie w
tyle pojazdu, wolne teraz, gdy� lokaj siedzia� obok stangreta. Natychmiast przysz�o mu na
my�l, �e umie�ci� si� w tyle karety Andrei, jakby by� lokajem dziewczyny.
� O nie! � powiedzia� do siebie. � To miejsce nie dla mnie. Po czym chwyci� si�
obydwiema r�kami za antaby i jecha� tak wisz�c w powietrzu.
� Dowiem si�, gdzie mieszka � rzek� do siebie po cichu � dowiem si� koniecznie. Jeszcze
jedna noc stracona, ale mniejsza o to. Wypoczn� sobie jutro przepisuj�c nuty. Zreszt� mam
jeszcze troch� pieni�dzy i je�eli zechc�, mog� sobie na to pozwoli�, aby si� par� godzin
przespa�.
Przeje�d�ali w tej chwili przez wielki plac, na �rodku kt�rego wznosi� si� pomnik.
� Zdaje si�, �e to Plac Zwyci�stwa � pomy�la� z rado�ci� i zdziwieniem.
Pow�z skr�ci�. W oknie pojazdu ukaza�a si� g��wka Andrei.
� Oto pomnik nieboszczyka kr�la. Zaraz b�dziemy na miejscu � powiedzia� Filip. Pow�z
toczy� si� po znacznej pochy�o�ci. Gilbert o ma�o co nie spad� pod ko�a.
Zatrzymano si�. Filip wyskoczy� pierwszy, poda� r�k� siostrze, potem ojcu i wszyscy troje
znale�li si� na ulicy.
Gdy pow�z si� zatrzyma�, Gilbert zeskoczy�, przebieg� na drug� stron� ulicy i stan��
przyczaiwszy si� za s�upem.
� No, czy ci hultaje ka�� nam do rana czeka� na ulicy? � zawo�a� gniewnie stary baron.
W tej�e chwili otwarto drzwi, w kt�rych ukazali si� La Brie i Nicole.
Podr�ni znikn�li w ciemnym podw�rzu i drzwi natychmiast zaryglowano.
Pow�z ze s�u�b� odjecha�, wracaj�c do kr�lewskich stajen.
Dom, do kt�rego weszli podr�ni, nie mia� w sobie nic szczeg�lnego, ale kareta przeje�d�aj�c
o�wietli�a swymi latarniami s�siedni dom i Gilbert przeczyta�:
�Hotel d'Armenonville"
Nie wiedzia� dot�d, jak si� nazywa�a ulica.
Poszed� w stron�, w kt�r� odjecha� pow�z, doszed� do rogu i ze zdziwieniem zobaczy�
studni�, z kt�rej codziennie pija�.
O dziesi�� krok�w dalej, skr�ciwszy w inn� ulic�, pozna� piekarni�, gdzie kupowa� zwykle
chleb.
Nie dowierzaj�c w�asnym oczom jeszcze raz wr�ci� na r�g
i przy bladym �wietle latarni wyczyta� napis, kt�ry zauwa�y� trzy dni temu, gdy wraca� z
botanicznej wyprawy z panem Rousseau: �Ulica Pl�tri�re."
Tak wi�c, mieszka� najwy�ej o jakie sto krok�w od mieszkania pa�stwa Taverney. Mia� ich
r�wnie blisko jak w Taverney.
Wkr�tce potem znalaz� si� pod drzwiami swego mieszkania, namaca� sznurek, poci�gn�� �
drzwi si� otworzy�y. Wszed� na schody i dotar� do swej izdebki.
Znu�enie fizyczne wzi�o g�r� nad podnieceniem, tote� wkr�tce zasn�� twardym snem,
zapominaj�c o wszystkim.
ROZDZIA� LIV
PAWILON
Powr�ciwszy p�no, Gilbert po�o�y� si� zaraz spa� i zasn�� kamiennym snem. Poniewa�
zapomnia� zas�oni� okno, s�o�ce obudzi�o go ju� o pi�tej rano. Wsta� zaniepokojony, �e spa�
zbyt d�ugo. Jako dziecko wsi Gilbert umia� oznaczy� czas wed�ug po�o�enia s�o�ca i ciep�a
oraz barw jego promieni. Pobieg� poradzi� si� swojego zegara.
Blado�� �wiat�a o�wietlaj�cego szczyty drzew uspokoi�a go. Nie tylko nie zaspa�, ale wsta� za
wcze�nie.
Zaj�� si� zaraz swoj� toalet� i po chwili stan�� ubrany przed oknem. Wystawi� gor�ce czo�o na
orze�wiaj�cy ch��d poranka, poszuka� wzrokiem pa�acu d'Armenorville staraj�c si� rozpozna�
dom, w kt�rym zamieszka�a Andrea.
Przypomnia� sobie, jak pyta�a Filipa: �A czy s� tam jakie drzewa?" O, gdyby zamieszka�a w
tym tu zupe�nie pustyni domu, po�o�onym w ogrodzie � pomy�la� i jednocze�nie spojrza�
znowu w tamt� stron�, us�yszawszy jaki� ha�as.
Jakie� by�o jego zdziwienie, gdy zobaczy� otwieraj�ce si� jedno okno pawilonu. Do�� d�ugo
mocowa� si� kto� z tym oknem, widocznie z powodu spaczonych od wilgoci rana lub
zardzewia�ych zawias�w nie dawa�o si� otworzy�. Na koniec pchni�te silnie, skrzypn�y
okiennice, okno otwar�o si� na rozcie� i ukaza�a si� m�oda dziewczyna zaczerwieniona z
wysi�ku i otrzepuj�ca zakurzone r�ce.
Zaskoczony Gilbert krzykn�� i cofn�� si� o krok. Ta dziewczyna, zaspana jeszcze troch�,
przeci�gaj�ca si� i wdychaj�ca rze�kie powietrze � to by�a Nicole.
Nie mia� ju� teraz �adnej w�tpliwo�ci. Wczoraj Filip oznajmi� ojcu i siostrze, �e La Brie i
Nicole przygotowali dla nich mieszkanie. Pawilon wi�c by� tym mieszkaniem. Dom przy
ulicy Coq-H�ron, do kt�rego udali si� podr�ni, otoczony by� ogrodem ci�gn�cym si� a� do
ko�ca ulicy Pl�tri�re.
Gilbert cofn�� si� o krok, poniewa� nie chcia�, aby go Nicole zauwa�y�a w okienku na
poddaszu. Gdyby mieszka� na pierwszym pi�trze i gdyby przez otwarte okno mo�na by�o
dostrzec bogate obicia i okaza�e meble, pewnie by si� nie chowa�. Niestety, mieszkanko na
pi�tym pi�trze stawia�o go zbyt nisko w hierarchii spo�ecznej, aby nie mia� powod�w do
ukrywania si�. Zreszt� widzie�, nie b�d�c widzianym, przynosi zawsze niema�e korzy�ci.
Gilbert obawia� si� ponadto, �e gdyby Andrea dowiedzia�a si� o jego zamieszkaniu w
s�siedztwie, mo�e by zechcia�a przeprowadzi� si� gdzie indziej, albo stara�aby si� unika�
przechadzek po ogrodzie.
Mi�o�� w�asna za�lepia�a go, a zarazem j�trzy�a. Jak bowiem traktowa�a go Andrea i co mog�o
j� do niego zbli�y�? Czy� nie nale�a�a do kategorii tych kobiet, kt�re wychodz� z k�pieli w
obecno�ci lokaja lub ch�opa, poniewa� w ich oczach lokaj lub ch�op nie s� m�czyznami?
Nicole jednak nie nale�a�a do kategorii tych kobiet, tote� lepiej by�o nie pokazywa� si� jej na
oczy. To by�o powodem, dla kt�rego Gilbert cofn�� si� od okna.
Wkr�tce jednak ciekawo�� pchn�a go tam ponownie. Podszed� ostro�nie i ukryty za framug�
spojrza� naprzeciwko.
Po chwili otworzy�o si� inne okno, poni�ej tego, w kt�rym sta�a Nicole, i ukaza�a si� bia�a
posta� Andrei. Dziewczyna dopiero co obudzi�a si�. Odziana w peniuar, szuka�a pantofelka,
kt�ry jej si� zsun�� z nogi i zapodzia� pod krzes�em.
Ilekro� Gilbert widzia� Andre�, przysi�ga� sobie daremnie, �e musi j� znienawidzi�, zamiast
poddawa� si� mi�o�ci. Nie zdaj�c sobie z tego sprawy, opar� si� o �cian�. Serce bi�o mu
gwa�townie, jakby za chwil� mia�o p�kn��, i krew gor�c� fal� nap�yn�a mu do g�owy.
Gdy nieco och�on��, zacz�� zastanawia� si�, jak si� ma zachowa�, aby widzie�, b�d�c
niepostrze�ony. Szybko uda�o mu si� znale�� spos�b. Wzi�� jedn� z sukien Teresy, przypi��
szpilk� do sznura przeci�gni�tego nad oknem i spoza tej zaimprowizowanej firanki m�g�
obserwowa� Andre� bez obawy, �e zostanie dostrze�ony.
Andrea, podobnie jak przedtem Nicole, przeci�gn�a si�, wznosz�c w g�r� ramiona. Peniuar
rozchyli� si� nieco. Potem dziewczyna opar�a si� o parapet i wyjrza�a przez okno, spogl�daj�c
na ogr�d.
Na twarzy jej odmalowa�o si� zadowolenie. Chocia� bardzo rzadko u�miecha�a si� do ludzi,
nie sk�pi�a u�miechu, gdy otacza�y j� tylko rzeczy lub przyroda. U�miechn�a si� wi�c do
wysokich drzew i cienistej �ciany zieleni.
Przesun�a spojrzeniem po pobliskich domach i przez chwil� patrzy�a na dom, w kt�rym
mieszka� Gilbert. Z punktu obserwacyjnego Andrei mo�na by�o widzie� tylko poddasze, ale
dziewczyna nie zwr�ci�a na nie uwagi. C� j� mog�o tam zainteresowa�? Przecie� nie ludzie
zamieszkiwali tak wysoko.
Rozgl�daj�c si� doko�a Andrea by�a naturalnie pewna, �e nikt jej nie obserwuje i �e w takim
ustroniu nie ma pogrzeby obawia� si� spojrze� ciekawskich czy z�o�liwych, a nawet
frywolnych pary�an, kt�rych tak si� l�kaj� kobiety z prowincji.
Upewniwszy si� co do tego, Andrea zostawi�a okno otwarte, podesz�a do kominka i
zadzwoni�a. W lekkim p�cieniu pokoju zacz�a si� ubiera�, a raczej rozbiera�.
Wesz�a Nicole, otworzy�a torebk� toaletow� ze sk�ry jaszczurki, kt�ra pami�ta�a czasy
kr�lowej Anny, wyj�a szyldkretowy grzebie� i rozpu�ci�a w�osy Andrei. Sp�yn�y na
ramiona dziewczyny i okry�y j� g�stym p�aszczem.
Gilbert nie m�g� powstrzyma� westchnienia. Ledwie poznawa� pi�kne w�osy Andrei, kt�re
moda i etykieta nakazywa�y przysypywa� pudrem. Za to danym mu by�o pozna� Andre� na
p� ubran�, stokro� pi�kniejsz� w tym niepe�nym, niedba�ym stroju ni� w najbogatszych
sukniach. R�ce zacz�y mu dr�e�, zacisn�� spierzchni�te wargi. Od d�ugiego wpatrywania si�
w jeden punkt oczy zamgli�y si� wilgoci�.
Przypadek zrz�dzi�, �e w trakcie czesania Andrea podnios�a g�ow� i spojrza�a w kierunku
izdebki Gilberta.
� Tak, tak! Patrz sobie, ile zechcesz � szepn�� � Nie, nie zobaczysz, a ja widz� wszystko.
Jednak m�odzieniec myli� si�. Andrea dostrzeg�a zawieszon� w oknie sukni�, przylegaj�c� jak
zaw�j do g�owy Gilberta. Wskaza�a okno poddasza Nicole i obydwie zacz�y zastanawia� si�
nad dziwacznym zjawiskiem.
Ta niema dla Gilberta scena podnieci�a go. Wprost syci� si� jej ogl�daniem, nie domy�laj�c
si�, �e mo�e ona posiada� innego jeszcze obserwatora.
Poczu� nagle, �e czyja� r�ka zerwa�a mu z g�owy sukni� Teresy, odwr�ci� si� jak ra�ony
piorunem i napotka� spojrzenie Rousseau.
� C� to, u licha, robisz, m�j panie?! � zawo�a� filozof ze zmarszczonymi brwiami i
gniewn� min� przypatruj�c si�, badawczo sukni �ony.
� Nic, prosz� pana, zupe�nie nic... � wyj�ka� Gilbert, staraj�c si� odwr�ci� uwag� Rousseau
od okna.
� Nic? To dlaczego chowa�e� si� pod sukni�?
� S�o�ce mnie razi�o...
� Okno wychodzi na zach�d, a s�o�ce ci� razi ju� o wschodzie. Masz oczy nazbyt delikatne,
m�odzie�cze.
Gilbert wymamrota� kilka bezsensownych s��w i czuj�c, �e si� pl�cze zamilk� ukrywszy
g�ow� w d�oniach.
� K�amiesz i boisz si� � rzek� Rousseau � a zatem uczyni�e� co� z�ego.
Wypowiedziawszy te zwi�z�e i logiczne s�owa, kt�re do reszty zmiesza�y Gilberta, Rausseau
podszed� ku oknu. M�odzieniec bez namys�u, jednym skokiem znalaz� si� przy nim.
� Aha! � powiedzia� filozof tonem, kt�ry �ci�� krew w �y�ach m�odzie�ca. � W pawilonie
teraz kto� mieszka.
Gilbert milcza�.
� I to w dodatku ludzie � m�wi� dalej Rousseau � kt�rzy widocznie znaj� moje
mieszkanie, bo pokazuj� je sobie.
Gilbert cofn�� si� szybko w obawie, aby go nie poznano. Jego zachowanie nie usz�o uwagi
Rousseau. Poj�� przyczyn� obawy Gilberta.
� Nie, nie, m�j przyjacielu � rzek� chwytaj�c m�odzie�ca za r�k� � te kobiety jako�
zbytnio si� interesuj� naszym mieszkaniem. Chod� no tu bli�ej.
I poci�gn�� go do samego okna.
� Och, nie, prosz� pana, nie! � krzykn�� Gilbert, pr�buj�c si� wyrwa�.
Ale aby si� wyrwa�, trzeba by�o mie� si�y, na kt�rych wprawdzie Gilbertowi nie zbywa�o, a
tak�e zr�czno��, kt�r� jednak parali�owa� szacunek dla mistrza. Ten w�a�nie szacunek
powstrzyma� go.
� Ty znasz te kobiety i one ciebie znaj�, czy tak? � zapyta� Rousseau.
� Nie, nie, prosz� pana.
� Skoro tak, to czemu nie chcesz si� pokaza�?
� Panie Rousseau, musia� pan mie� w swoim �yciu tajemnice, nieprawda�? Prosz� o �ask� i
dla moich...
� Ach, zdrajco! � krzykn�� Rousseau. � Znam te tajemnice. Jeste� nas�any przez
Grimm�w i Holbach�w! Oni ci� nauczyli, jak si� masz zachowa�, �eby zyska� moj�
przychylno��, w�lizn��e� si� do mnie i zdradzasz mnie. O, ja g�upiec i bezrozumny mi�o�nik
natury, my�la�em, �e pomagam jednemu z takich jak ja, a tymczasem wprowadzi�em do
swojego domu szpiega.
� Szpiega?! � zawo�a� Gilbert z oburzeniem.
� No, powiedz, kiedy mnie sprzedasz, Judaszu? �- ci�gn�� Rousseau, przyciskaj�c do siebie
sukni� Teresy i drapuj�c si� w ni� mimo woli, co zamiast efektu wznios�o�ci czyni�o go po
prostu �miesznym.
� Pan mnie zniewa�a � rzek� Gilbert.
� To zniewaga, ma�y w�u?! Przecie� przydyba�em ci�, jak porozumiewa�e� si� na migi z
moimi wrogami i jak gestami opowiada�e� im mo�e tre�� dzie�a, nad kt�rym pracuj�!
� Gdybym chcia� pana zdradzi�, przepisa�bym bez prze szkody r�kopisy le��ce na biurku,
zamiast przekazywa� ich tre�� gestami.
Prawdziwo�� tych s��w by�a tak oczywista, i� Rousseau poj��, �e jego pretensje s�
niedorzeczne jak zawsze w�wczas, kiedy opanowuje go kompleks l�ku.
� Ubolewam nad tym � m�wi� dalej gniewnie� ale do�wiadczenie nauczy�o mnie by�
surowym. Dozna�em w �yciu wielu zawod�w, bywa�em wielokrotnie zdradzany, opuszczany i
prze�ladowany przez wszystkich. Jak wiesz, jestem jednym z tych znakomitych
nieszcz�liwc�w, kt�rych rz�dy traktuj� jako wyrzutk�w spo�ecze�stwa. W takiej sytuacji
wolno mi by� podejrzliwym. Straci�em do ciebie zaufanie i dlatego musisz opu�ci� m�j dom.
Gilbert nie spodziewa� si� takiego zako�czenia perory. Jak�e to, ma zosta� wyp�dzony?
Zacisn�� kurczowo d�onie i przez mgnienie jego oczy zaiskrzy�y si�. Zaraz jednak pomy�la�,
�e odchodz�c z tego domu straci nie tylko mo�liwo�� widywania Andrei, ale i przyja��
filozofa, co by�oby nieszcz�ciem, i jednocze�nie wstydem.
Zdusi� w sobie uraz�, kt�ra tak okrutnie dotkn�a jego wybuja�� mi�o�� w�asn� i rzek�
b�agalnie:
� Niech mnie pan wys�ucha, jedno tylko s�awo...
� Nie chc�, musz� by� nieub�agany � zawo�a� Rousseau. � Niesprawiedliwo�� ludzka
uczyni�a mnie okrutniejszym od tygrysa. Utrzymujesz kontakty z moimi nieprzyjaci�mi, id�
wi�c do nich, nie przeszkadzam. Nic tu po tobie!
� Ale�, prosz� pana te dwie m�ode panny nie s� wcale pana wrogami. To panna Andrea i
Nicole.
� Co za panna Andrea? � zapyta� Rousseau, przypominaj�c sobie, �e nieraz ju� s�ysza� to
imi� z ust Gilberta.
� Panna Andrea jest c�rk� barona de Taverney... Co ja m�wi�, przepraszam... To jest ta,
kt�r� kocham bardziej ni� pan kocha� pann� Galley, pann� Warrens i inne kobiety. To za ni�
szed�em pieszo, bez pieni�dzy, bez chleba, dop�ki nie zwali�o mnie na drodze wyczerpanie i
cierpienie. �eby j� zobaczy�, poszed�em wczoraj do Saint-Denis, za ni� bieg�em a� do
Muette, a potem do s�siedniej ulicy. Dzisiaj ujrza�em j� przypadkowa w tym pawilonie. I dla
niej... chcia�bym zosta� Tureniuszem, Richelieu albo Rousseau.
Rousseau zna� tajemnice ludzkiego serca i rozr�nia� odcienie jego uniesie�. Wiedzia�, �e
najbardziej wytrawny aktor niezdolny by�by wydoby� z siebie tak nabrzmia�ych �zami i
nami�tno�ci� s��w, jakie p�yn�y z ust Gilberta.
� A wi�c ta m�oda dama to panna Andrea? � spyta�.
� Tak, to ona.
� Znasz j�?
� Jestem synem jej mamki.
� A wi�c k�ama�e� m�wi�c, �e nie znasz jej i je�eli nie jeste� zdrajc�, to w ka�dym razie
k�amc�.
� Pan mi rozdziera serce � rzek� Gilbert � i doprawdy mniejszym z�em by�oby, gdyby
mnie pan zabi�.
� To frazesy w stylu Diderota i Marmontela. Jeste� k�amc�.
� No wi�c dobrze, jestem k�amc�, ale tym gorzej dla pana, �e nie rozumia� pan powod�w
tego k�amstwa. K�amca, k�amca! Ach, odchodz�... �egnam pana. Odchodz� w rozpaczy i ta
rozpacz legnie na pana sumieniu.
Rousseau g�adzi� podbr�dek, patrz�c spod oka na m�odzie�ca. Jak�e wiele mieli wsp�lnych
cech!
� Jedno z dwojga � my�la� � albo ten ch�opak ma szlachetne serce, albo jest �otrem. Ale
je�eli istnieje spisek przeciwko mnie, czemu� bym nie mia� trzyma� w r�ku jego nici?
Gilbert zatrzyma� si� w drzwiach i po�o�ywszy r�k� na klamce czeka� na ostatnie s�owo, kt�re
by go odepchn�o lub zatrzyma�o
� Do�� ju� tego � rzek� Rousseau. � Je�eli jeste� do tego stopnia zakochany, to niestety
tym gorzej dla ciebie. Ale p�no ju� i pora wzi�� si� do roboty. Straci�e� ca�y dzie�
wczorajszy, a dzi� mamy trzydzie�ci stron do przepisania. �piesz si� zatem, Gilbercie.
M�odzieniec chwyci� r�k� filozofa i przycisn�� do ust. Nie uczyni�by tego na pewno z r�k�
kr�lewsk�.
Zanim wyszli, Rousseau zbli�y� si� jeszcze do okna i spojrza� na pawilon. Andrea w�a�nie
zdejmowa�a peniuar i bra�a sukni� z r�k Nicole, kiedy zobaczy�a w okienku poddasza blad�
twarz filozofa. Cofn�a si� szybko i kaza�a pokoj�wce zamkn�� okno.
� Moja siwa g�owa przestraszy�a j� � powiedzia� Rousseau. � O m�odo�ci, m�odo�ci,
jak�e� jest pi�kna! � doda� wzdychaj�c i zacytowa�:
O gioventu primavera del et�! O primavera gioventu del amo!
Powiesiwszy na gwo�dziu sukni� Teresy, poszed� wolno za Gilbertem. Jak�e ch�tnie
zamieni�by jego m�odo�� na swoj� s�aw�, nie ust�puj�c� s�awie Woltera i odbieraj�c� r�wnie
wielkie ho�dy ca�ego �wiata!
ROZDZIA� LV
DOM PRZY ULICY SAINT-CLAUDE
Ulica Saint-Claude, przy kt�rej hrabia de Foenix mia� si� spotka� z kardyna�em de Rohan,
niewiele r�ni�a si� w tamtej epoce od dzisiejszej; nie tyle w ka�dym razie, aby nie mo�na tu
by�o odnale�� miejsc, kt�re spr�bujemy opisa�.
Podobnie jak dzisiaj, ci�gn�a si� od ulicy Saint-Louis do bulwaru. Na ulic� Saint-Louis
wychodzi�a pomi�dzy klasztorem Sakrametntek i pa�acem de Voysins, podczas gdy dzisiaj jej
wylot znajduje si� mi�dzy ko�cio�em a sklepem kolonialnym. W stron� bulwaru opada�a w
d�.
Na ca�ej jej d�ugo�ci znajdowa�o si� pi�tna�cie dom�w. Siedem latarni o�wietla�o j� noc�.
Posiada�a dwie odnogi, �lepe uliczki, z kt�rych jedna ko�czy�a sw�j bieg na murach pa�acu de
Voysins, a druga na rozleg�ym ogrodzie klasztoru.
T� drug� uliczk�, ocienion� drzewami ogrodu, os�ania� po�o�ony po przeciwnej stronie
klasztoru wysoki szary mur domu, wychodz�cego na ulic� Saint-Claude.
Szary i pos�pny mur podobny by� do twarzy Cyklopa. Mia� jedno oko lub, je�li kto woli,
okno, okratowane i odpychaj�co czarne. Widocznie dawno go nie otwierano, gdy� zasnuwa�a
je paj�czyna.
Poni�ej znajdowa�y si� drzwi, nabite szerokimi �wiekami. Wygl�d drzwi wskazywa� nie to, �e
si� przez nie przechodzi�o, ale �e mo�na by�o to uczyni�.
Nikt w tej cz�ci ulicy nie mieszka�, je�li nie liczy� szewca, pracuj�cego w drewnianej budce i
cerowaczki, kt�ra przechowywa�a uszkodzon� odzie� i bielizn� w beczce. Oboje chronili si�
pod ga��ziami akacji klasztornych, kt�re od godziny dziewi�tej rano zsy�a�y na zakurzon�
ziemi� o�ywczy ch��d.
Wieczorem cerowaczka wraca�a do domu, szewc zamyka� sw�j pa�ac i uliczka pustosza�a,
pozostaj�c pod stra�� owego zakratowanego okna, patrz�cego ponuro na �wiat.
Opr�cz wspomnianych ju� drzwi dom posiada� g��wne wej�cie od ulicy Saint-Claude. By�a tu
brama ozdobiona p�askorze�bami z czas�w Ludwika XIII i zaopatrzona w ko�atk� z g�ow�
gryfa, o kt�rym hrabia de Foenix wspomina� kardyna�owi de Rohan, umawiaj�c si� na
spotkanie.
Okna domu wychodzi�y na bulwar i by�y otwarte od samego rana.
Pary� w owej epoce nie by� miastem spokojnym i bezpiecznym, zw�aszcza w tej dzielnicy,
nic wi�c dziwnego, �e okna chroni�y �elazne kraty, a mury je�y�y si� kolcami.
Pierwsze pi�tro domu, o kt�rym m�wimy, by�o podobne niemal do fortecy. Dla
zabezpieczenia przed rabusiami i kochankami jego balkony posiada�y wystaj�ce kolce
�elazne. G��boki r�w oddziela� dom od bulwaru, �eby za� dosta� si� do tej fortecy z ulicy,
trzeba by�oby drabin d�ugich na trzydzie�ci st�p, takiej bowiem wysoko�ci by� mur, poza
kt�rym znajdowa�o si� podw�rze.
Dzisiaj przed tym domem zatrzyma�by si� z pewno�ci� ka�dy przechodzie�, zdziwiony jego
wygl�dem, ale w roku 1770 nie przedstawia� on niczego osobliwego. Nie wyr�nia� si� te�
specjalnie od innych dom�w tej dzielnicy i je�eli spokojni mieszka�cy ulic Saint-Louis i
Saint-Claude unikali go, to nie z powodu jego ponurego wygl�du ani z�ej s�awy, kt�rej
jeszcze nie posiada�, ale dlatego, �e w s�siedztwie, tu� przy bramie �wi�tego Ludwika,
znajdowa� si� bezludny zazwyczaj i odstraszaj�cy bulwar. Nie zach�ca� te� do zapuszczania
si� w ten zau�ek most Aux Choux, kt�rego arkady, przerzucone nad brudnym �ciekiem,
wydawa�y si� ka�demu dobrze zorientowanemu pary�aninowi nie do przebycia.
W rzeczy samej bulwar prowadzi� z tej strony do Bastylii. Na przestrzeni �wier� mili
znajdowa�o si� tutaj zaledwie dziesi�� dom�w i dlatego ojcowie miasta nie uwa�ali za
stosowne zainstalowa� latarni na tym pustkowiu. Tak wi�c o godzinie �smej wieczorem w
lecie i o czwartej zim� by�o tu zupe�nie ciemno i roi�o si� od z�odziejaszk�w.
Jednak�e oko�o godziny dziewi�tej wieczorem kt�rego� dnia pustym bulwarem jecha�a
�piesznie wytworna kareta, ozdobiona herbem hrabiego de Poenix. On sam wyprzedza� j� o
dwadzie�cia krok�w na D�eridzie, kt�ry parska� ustawicznie, gdy� g�sty i brudny py� uliczny
osiada� mu na nozdrzach.
W karecie z zapuszczonymi firankami spoczywa�a na poduszkach Lorenza, pogr��ona w
g��bokim �nie.
Na turkot zaje�d�aj�cej karety, jakby za dotkni�ciem r�d�ki czarodziejskiej, brama otwar�a
si� i wch�on�a w swoje mroczne wn�trze przyby�ych.
Hrabia de Foenix nie potrzebowa� otacza� si� tajemnic�, �adne bowiem ciekawe oko nie
�ledzi�o go w tym pustkowiu. Gdyby wi�z� z sob� wszystkie skarby klasztoru Saint-Denis, z
kt�rego wraca�, nikt by tego na pewno nie zauwa�y�.
W tym miejscu godzi si� powiedzie� par� s��w o wn�trzu tego domu, do kt�rego nieraz
b�dziemy zagl�da�.
Podw�rze, poro�ni�te traw� rozsadzaj�c� bruk, mia�o po prawej stronie stajni�, a po lewej
wozowni�. W g��bi podw�rza znajdowa� si� rodzaj ganku, ukrywaj�cego drzwi wej�ciowe.
Do drzwi prowadzi�y schody po obydwu stronach ganku, o dwunastu stopniach.
Parter pa�acu, przynajmniej w jego cz�ci dost�pnej, sk�ada� si� z ogromnego przedpokoju, z
sali jadalnej, zdobnej w bogate naczynia srebrne rozs�awione na pa�kach kredensu, i z salonu,
kt�rego wygl�d wskazywa�, �e dopiero co zosta� umeblowany na przyj�cie nowoprzyby�ych
mieszka�c�w.
Z przedpokoju prowadzi�y szerokie schody na pierwsze pi�tro. By�y tu tylko trzy pokoje, ale
bieg�y mierniczy, spojrzawszy na rozmiary zewn�trznych mur�w pa�acu, zauwa�y�by z
pewno�ci�, �e te trzy pokoje nie wype�niaj� ca�ej powierzchni mieszkalnej domu powy�ej
parteru. I rzeczywi�cie, kry�o si� tu jeszcze inne mieszkanie, o kt�rego istnieniu wiedzia�
tylko w�a�ciciel.
W przedpokoju, obok pos�gu bo�ka Harpokratesa, kt�ry trzyma� palec na ustach zdaj�c si�
nakazywa� milczenie, znajdowa�y si� niedu�e drzwi, ukryte w�r�d ornament�w �ciennych.
Drzwi te otwiera�y si� za naci�ni�ciem spr�yny i ukazywa�y schody wiod�ce na drugie
pi�tro, gdzie znajdowa� si� ma�y pok�j o dw�ch zakratowanych oknach wychodz�cych na
podw�rze.
Pok�j ten musia� zamieszkiwa� m�czyzna. Przed ��kiem, kanap� i fotelami rozes�ane by�y
kosztowne sk�ry lamparcie, lwie i tygrysie, o b�yszcz�cych szklanych oczach i z gro�nie
wyszczerzonymi z�bami. �ciany pokrywa�a sk�ra z Kordoby w dziwaczne, ale wdzi�czne
desenie. Wisia�y na niej rozmaite rodzaje broni, pocz�wszy od tomahawka Huron�w, a
sko�czywszy na sztylecie malajskim, od miecza rycerskiego z r�koje�ci� w kszta�cie krzy�a
do arabskiego kind�a�u, od szesnastowiecznej rusznicy wysadzanej ko�ci� s�oniow� do
strzelby damasce�skiej ze z�ota z XVIII wieku.
Pok�j zdawa� si� nie mie� innego wyj�cia poza tym, kt�re wiod�o na schody. Je�eli by�o inne,
to musia�a by� dobrze zamaskowane.
S�u��cy Niemiec w wieku oko�o trzydziestu lat by� jedyn� istot� snuj�c� si� od kilku dni po
obszernym domu. Zaraz po przyje�dzie hrabiego zaryglowa� bram� wjazdow� i podszed�szy
do karety otworzy� drzwiczki, wzi�� na r�ce u�pion� Lorenz� i zani�s� do przedpokoju.
Po�o�y� j� na stole pokrytym p�sowym suknem i przykry� jej nogi bia�ym szalem, kt�rym by�a
otulona.
Nast�pnie wyszed� zapali� od latarni karety siedmioramienny �wiecznik i powr�ci� ze
�wiat�em. Zaj�o mu to bardzo niewiele czasu, kiedy jednak wszed� do przedpokoju, Lorenzy
ju� tam nie by�o.
Hrabia de Foenix zd��y� j� przenie�� po schodach do pokoju z licznymi okazami broni.
Zamkn�wszy starannie drzwi, zbli�y� si� do kominka i przycisn�� nog� ukryt� spr�yn�.
Tylna �ciana kominka obr�ci�a si� bezszelestnie na zawiasach, ukazuj�c wej�cie na schody.
Hrabia z u�pion� kobiet� wszed� i zamkn�� tajemnicze przej�cie.
Po schodach wys�anych holenderskim aksamitem dotar� do pokoju o �cianach obitych at�asem
w haftowane artystycznie kwiaty i ptaki. Takim samym at�asem pokryte by�y mebla z
poz�acanego drzewa. Dwie wielkie szafy z szyldkretu, inkrustowane miedzi�, toaleta z drzewa
r�anego, pi�kne ��ko, klawesyn, fotele i sofy, a tak�e przedmioty z sewrskiej porcelany
zdobi�y apartament, do kt�rego nale�a� jeszcze ma�y buduar i garderoba.
Dwa okna, zas�oni�te ci�kimi firankami, nie dopuszcza�y tutaj dziennego �wiat�a. Buduar i
garderoba nie posiada�y okien. Zawieszone u sufitu oliwne lampy o�wietla�y wn�trze dniem i
noc�. Lampy te mo�na by�o wyci�ga� przez otw�r w suficie, aby uzupe�nia� zapas wonnej
oliwy.
Niczym niezm�cona cisza panowa�a w pokoju, jak gdyby to by�o miejsce oddalone sto mil od
�wiata Ze wszystkich stron b�yszcza�o z�oto, pi�kne malowid�a wprost u�miecha�y si� ze �cian
i misternie r�ni�ty kryszta� czeski gorza� jak ogniste oczy.
Wszed�szy tu, hrabia z�o�y� Lorenz� na sofie, wyj�� z kieszeni srebrne pude�ko, kt�re kiedy�
zaciekawi�o Gilberta, i zapaliwszy przytkn�� p�omie� do r�owych �wiec w kandelabrach
stoj�cych na kominku. Nast�pnie ukl�k� przed sof� na poduszce i rzek� do u�pionej:
� Lorenzo!
M�oda kobieta drgn�a, unios�a si� na �okciu, ale nic nie odpowiedzia�a. Oczy jej by�y
zamkni�te.
� Lorenzo! � powt�rzy� hrabia. � Czy �pisz snem naturalnym czy hipnotycznym?
� �pi� snem hipnotycznym � odpowiedzia�a Lorenza.
� Czy b�dziesz odpowiada� na moje pytania?
� My�l�, �e tak.
� A wi�c dobrze � rzek� hrabia i po chwili milczenia m�wi� dalej: � Zajrzyj do pokoju
ksi�nej Ludwiki, kt�ry opu�cili�my przed niespe�na godzin�.
� Patrz�...
� I widzisz?
� Tak.
� Czy jest tam jeszcze kardyna� de Rohan?
� Nie widz� go.
� Co robi ksi�na?
� Modli si� przed snem.
� Zajrzyj na korytarze i dziedziniec klasztorny; czy nie widzisz tam Jego Eminencji?
� Nie, nie widz�.
� Zobacz, czy jego pow�z stoi przed bram�.
� Nie stoi.
� Sp�jrz na drog�, kt�r� jechali�my.
� Patrz�.
� Czy nie wida� tam karet?
� Wida�, kilka.
� A w�r�d nich nie rozpozna�a� karety kardyna�a?
� Nie.
� Popatrz bli�ej Pary�a.
� Patrz�.
� Jeszcze bli�ej.
� Ach, teraz widz�!
� Gdzie?
� Przy rogatkach.
� Czy zatrzyma� si�?
� W�a�nie zatrzymuje si�. Lokaj schodzi na ziemi�...
� Czy m�wi co?
� Chce co� powiedzie�.
� S�uchaj uwa�nie, Lorenzo. Musz� wiedzie�, co mu kardyna� powie.
� Sp�ni�e� si� z tym nakazem i nie zd��y�am dos�ysze�. Ale czekaj, czekaj... Lokaj co�
m�wi do stangreta.
� Co m�wi?
� �Jed� przez bulwar na ulic� Saint-Claude".
� Dobrze, Lorenzo. Dzi�kuj�.
Hrabia napisa� kilka s��w na kartce, zawin�� j� na miedzianej blaszce, zapewne aby j�
obci��y�, potem poci�gn�� za sznurek dzwonka i przycisn�� spr�yn�, kt�ra ods�oni�a otw�r.
Wrzuci� we� kartk� i otw�r zamkn�� si� natychmiast.
W ten spos�b hrabia porozumiewa� si� z Fritzem w czasie, kiedy znajdowa� si� w pokojach z
ukrytym wej�ciem.
Wys�awszy kartk�, hrabia wr�ci� do Lorenzy i powt�rzy�:
� Dzi�kuj� ci.
� Jeste� wi�c ze mnie zadowolony? � spyta�a m�oda kobieta.
� Tak, droga Lorenzo.
� A wi�c daj mi nagrod�.
Balsamo u�miechn�� si� i przywar� wargami do jej warg. Cia�em Lorenzy wstrz�sn�� dreszcz
rozkoszy.
� Och, J�zefie, J�zefie � szepn�a niemal bole�nie. � Jak�e ja ciebie kocham!
I wyci�gn�a do niego ramiona, aby go przytuli� do piersi.
ROZDZIA� LVI
PODW�JNE �YCIE
Balsamo odsun�� si� szybko i r�ce Lorenzy chwyci�y tylko powietrze. Opu�ci�a je
bezw�adnie, krzy�uj�c na piersiach.
� Lorenzo � rzek� Balsamo � czy chcesz porozmawia� ze swoim przyjacielem?
� Och, tak! M�w do mnie jak najcz�ciej, tak bardzo kocham tw�j g�os!
� Lorenzo, nieraz m�wi�a�, �e by�aby� szcz�liwa, gdyby� mog�a �y� ze mn� z dala od
�wiata i ludzi.
� Tak, to by�oby szcz�cie.
� Spe�ni�em twoje �yczenie, Lorenzo. W tym pokoju nikt nas nie mo�e dosi�gn��, ani
dostrzec. Jeste�my sami, zupe�nie sami.
� Ach, jak to dobrze!
� Powiedz, czy ten pok�j ci si� podoba?
� Ka� mi go zobaczy�.
� Patrz!
� Och, jaki �liczny pok�j!
� Wi�c podoba ci si�? � zapyta� z czu�o�ci�.
� O, tak! Otaczaj� mnie moje ulubione kwiaty, moje heliotropy, moje r�e, m�j chi�ski
ja�min. Dzi�kuj� ci, drogi J�zefie. Jaki ty jeste� dobry!
� Robi� wszystko, aby ci si� podoba�.
� Och, robisz daleko wi�cej ni� na to zas�uguj�! � Przyznajesz to?
� Tak.
� Przyznajesz, �e �le post�powa�a� w stosunku do mnie?
� Bardzo �le, przyznaj�, ale ty mi przebaczysz, czy tak?
� Przebacz� ci, ale wtedy, kiedy mi wyt�umaczysz t� dziwn� tajemnic�, z kt�r� walcz�,
odk�d ci� pozna�em.
� S�uchaj wi�c, Balsamo. S� we mnie dwie Lorenzy, zupe�nie r�ne: jedna ci� kocha, druga
nienawidzi. I �ycie moje jest r�wnie� dwoiste, s� to jakby dwa sprzeczne byty: w jed nym
do�wiadczam wszystkich rozkoszy raju, w drugim wszystkich m�k piek�a.
� Na to podw�jne �ycie sk�ada si� byt we �nie i na jawie, tak?
� Tak.
� Kochasz mnie we �nie, a nienawidzisz na jawie?
� Tak.
� Dlaczego?
� Nie wiem.
� Powinna� to wiedzie�.
� Nie.
� Pomy�l dobrze, wejrzyj w siebie, sp�jrz w swoje serce.
� Ach!... Tak... Teraz rozumiem.
� M�w.
� Lorenza na jawie jest rzymiank�, przes�dn� W�oszk�, dla kt�rej nauka jest przest�pstwem,
a mi�o�� grzechem. Boi si� w�wczas uczonego Balsamo, boi si� pi�knego J�zefa. Spowiednik
powiedzia� jej, �e je�li ci� pokocha, zgubi swoj� dusz� i dlatego powinna od ciebie ucieka�,
zawsze, bez ustanku, a� na koniec �wiata
� A kiedy Lorenza �pi?
� Och, wtedy jest inaczej, wtedy przestaje by� rzymiank�, przes�dn� W�oszk� i jest tylko
kobiet�. Czyta w�wczas w sercu i duszy Balsamo, widzi, �e to serce j� kocha i dostrzega, �e
jego umys� si�ga wy�yn. Ta Lorenza rozumie, jak s�ab� jest przy nim istot�. Pragn�aby �y� i
umiera� przy nim, aby przysz�e pokolenia mog�y cho� p�g�osem wymawia� jej imi�, gdy
tymczasem g�o�no b�d� wymawia� nazwisko Cagliostro....
� Czy jest to nazwisko, pod kt�rym zas�yn�?
� Tak, pod tym nazwiskiem.
� Droga Lorenzo, powiedz mi teraz czy podoba ci si� to nowe mieszkanie?
� Bogatsze ni� inne, ale nie dlatego mi si� podoba.
� A dlaczego?
� Poniewa� przyrzek�e� mieszka� tu ze mn�.
� Ach, kiedy �pisz, wiesz, �e ci� kocham gor�co i nami�tnie?!
M�oda kobieta przysun�a si� do niego, obj�a jego kolana r�kami i blady u�miech zakwit� na
jej wargach.
� Tak, wiem o tym, a jednak... � powiedzia�a z westchnieniem � jest jeszcze co�, co
kochasz bardziej ni� mnie.
� Co? � zapyta� Balsamo z dr�eniem.
� Twoje marzenie.
� Powiedz raczej: moje dzie�o.
� Twoj� dum�.
� Powiedz: moj� s�aw�.
� O, m�j Bo�e, m�j Bo�e! � j�kn�a Lorenza i �zy pola�y si� spod jej zamkni�tych powiek.
� C� zobaczy�a�? � zapyta� Balsamo zdziwiony jej jasnowidzeniem, kt�re nawet jego
niekiedy przera�a�o.
� Ach, widz� ciemno��, w kt�rej poruszaj� si� jakie� widma, a w�r�d nich widma
trzymaj�ce w r�kach swoje koronowane g�owy! A ty, ty chodzisz mi�dzy nimi jak w�dz i
rozkazujesz, i wszyscy s� ci pos�uszni.
� A wi�c powinna� by� ze mnie dumna � rzek� Balsamo z rado�ci� w g�osie.
� Och, ja wol� ci� widzie� dobrym ni� wielkim! A w tym t�umie szukam siebie i nie widz�...
Mnie tam nie ma... Mnie tam nie b�dzie... Nie b�dzie... � doda�a smutno.
� A gdzie b�dziesz?
� W grobie. Balsamo zadr�a�.
� Ty mia�aby� umrze�?! Nie, Lorenzo, nie! B�dziemy �y� razem i b�dziemy si� kocha�
zawsze.
� Ty minie nie kochasz.
� Kocham.
� Nie do�� kochasz! � zawo�a�a Lorenza, obejmuj�c go i przyciskaj�c gor�ce wargi do jego
czo�a.
� C� mi masz do zarzucenia?
� Twoj� ozi�b�o��. Dlaczego starasz si� wymkn�� z moich ramion? Czy� moje wargi tak ci�
pal�, �e unikasz poca�unk�w? Och, przywr�� mi m�j dziewiczy spok�j, m�j klasztor w
Subiaco, noce w mojej samotnej celi! Przywr�� mi poca�unki, kt�re przesy�a�e� na skrzyd�ach
tajemniczego wiatru, kt�rych zbli�anie czu�am na sobie we �nie jak mu�ni�cie
z�otoskrzyd�ych sylf�w, kt�re zanurza�y moj� dusz� w morzu s�odyczy...
� Lorenzo, Larenzo!
� Och, nie uciekaj ode mnie, b�agam ci�! Daj mi swoj� r�k�, niech j� u�cisn�. Pozw�l mi
ca�owa� twoje oczy, przecie� jestem twoj� �on�!
� Tak, droga Lorenzo, tak. Jeste� moj� �on�, moj� najukocha�sz� �on�.
� A jednak patrzysz na mnie oboj�tnie, zaniedbujesz mnie. Jeste� w posiadaniu czystego i
samotnego kwiatu, kt�rego zapach ci� wabi, a ty go odrzucasz! Ach, ja to dobrze czuj�,
jestem dla ciebie niczym!
� Przeciwnie, jeste� wszystkim, moja Lorenzo. Ty stanowisz moj� si��, moj� pot�g�, m�j
geniusz. Bez ciebie nic bym nie zdzia�a�. Przesta� mnie kocha� t� gor�czkow� nami�tno�ci�,
kt�ra odbiera sen kobietom twojego kraju, kochaj mnie tak, jak ja ciebie kocham.
� Twoje uczucie trudno- nazwa� mi�o�ci�.
� To jest jednak wszystko, czego chc� od ciebie. Bo ty mi dajesz wszystko, czego pragn�.
Bo �ebym by� szcz�liwy, wystarczy mi posiada� twoj� dusz�.
� Ty to nazywasz szcz�ciem? � powiedzia�a Lorenza tonem pogardliwym.
� Tak, bo dla mnie by� szcz�liwym znaczy by� wielkim. Lorenza westchn�a g��boko.
� O, gdyby� wiedzia�a, moja mi�a Lorenzo, co to znaczy czyta� w ludzkich sercach i
kierowa� nimi za po�rednictwem ich s�abo�ci i nami�tno�ci!
� Rozumiem. Jestem ci da tego potrzebna.
� Ale to nie wszystko. Oczy twoje pozwalaj� mi otwiera� ksi�g� przysz�o�ci. Czego nie
mog�em si� nauczy� przez dwadzie�cia trudnych lat studi�w, ty najmilsza go��bko, czysta i
niewinna, pozwalasz mi pozna�, kiedy zechcesz. Na drodze mojej wrogowie stawiaj� liczne
przeszkody, ale ty o�wiecasz m�j umys� i zaostrzasz dla mnie kontury rzeczy i spraw, co
pozwala mi by� niezale�nym, silnym i bogatym. Twoje pi�kne oczy, zakrywaj�c si�
powiekami przed ziemskim �wiat�em, otwieraj� przede mn� jasno�� ponadludzk�, czuwaj�
dla mnie! Tobie tylko zawdzi�czam moj� pot�g�.
� I w nagrod� czynisz mnie nieszcz�liw�! � zawo�a�a z uniesieniem Lorenza.
I z nami�tno�ci� bardziej ni� kiedykolwiek gwa�town� obj�a go w u�cisku. Ogarni�ty
p�omieniem tej nami�tno�ci, Balsamo opiera� si� resztk� woli.
Uczyni� ostatni wysi�ek i wyrwa� si� z jej obj��.
� Lorenzo, daruj...
� Jestem twoj� �on� � zawo�a�a � a nie c�rk�! Chc�, �eby� mnie kocha� jak m��, a nie jak
ojciec!
� Lorenzo � rzek� Balsamo z trudem t�umi�c po��danie � b�agam ci�, nie ��daj ode mnie
mi�o�ci, jakiej nie mog� ci da�.
� Ale� to nie jest mi�o��! � krzykn�a Lorenza za�amuj�c r�ce rozpaczliwie.
� Mylisz si�, to jest mi�o��, ale mi�o�� �wi�ta i czysta, jak� powinno si� kocha� dziewic�.
M�oda kobieta poruszy�a si� gwa�townie. Uwolnione z w�z�a w�osy rozplot�y si� i opad�y na
jej ramiona czarnymi pasmami. Unios�a delikatne i zarazem silne r�ce jakby gro��c hrabiemu.
� Ach, po co to wszystko! � m�wi�a z m�k� w g�osie. � Dlaczego zmusi�e� mnie do
opuszczenia ojczyzny, nazwiska, rodziny i wszystkiego, nawet wiary?! Przecie� tw�j B�g jest
inny ni� m�j. Czemu zagarn��e� nieograniczon� w�adz� nade mn� i uczyni�e� ze mnie-
niewolnic�, kt�ra swoim �yciem zasila twoje �ycie, swoj� krwi� o�ywia twoj� krew? Czy
s�yszysz? Czemu to wszystko uczyni�e�, czy dlatego, �eby mnie nazywa� dziewic�?
Balsamo westchn�� g��boko, przybity ogromem jej cierpienia
� Niestety � powiedzia� � to twoja wina, a raczej wina Boga. Czemu stworzy� ci�
wszystkowiedz�cym anio�em, przy pomocy kt�rego ujarzmi� �wiat? Dlaczego czytasz w
sercach wszystkich ludzi poprzez ich materialn� pow�ok� tak, jak si� czyta zapisan� kart�?
Dlatego, �e jeste� anio�em czysto�ci, Lorenzo. Dlatego, �e jeste� diamentem bez skazy, �e
�aden cie� nie dociera do twojej duszy. To sarn B�g, widz�c ten nieskazitelny, czysty i
promienny kszta�t, zezwoli� mu zst�pi� na moje wezwanie i tchn�� we� Ducha �wi�tego,
unosz�cego si� ponad istotami przyziemnymi i ska�onymi, kt�re nie s� w stanie by� jego
przybytkiem. B�dziesz jasnowidz�c�, dop�ki pozostaniesz dziewic� � jako kobieta, staniesz
si� tylko materi�.
� Ach, tak! � krzykn�a Lorenza uderzaj�c z w�ciek�o�ci� w swoje pi�kne d�onie. � To ty
bardziej ni� moj� mi�o�� cenisz te urojenia, kt�re ci� op�ta�y i kt�re rodz� si� w twojej
wyobra�ni?! I dlatego chcesz mnie skaza� na dochowanie czysto�ci jak zakonnic�, kiedy
sama twoja obecno�� wzbudza we mnie nieokie�zane po��danie?! Ach, J�zefie, J�zefie,
pope�niasz ci�k� zbrodni�!
� Nie oskar�aj mnie, Lorenzo � zawo�a� Balsamo. � Cierpi� nie mniej od ciebie. Chc�,
�eby� czyta�a w moim sercu, a potem powiedzia�a, czy ci� kocham, czy nie.
� Ale dlaczego walczysz z samym sob�?
� Bo chc� ci� wywy�szy� razem ze mn�.
� A czy duma twoja potrafi ci da� to, co daje ci moja mi�o��?
Wzruszony Balsamo opu�ci� g�ow� na piersi Lorenzy.
� O tak, tak! � zawo�a�a. � Widz� ju� teraz, �e kochasz mnie wi�cej ni� swoj� dum�, ni�
s�aw�, ni� nadziej�!... Kochasz mnie tali, jak ja ciebie!
Balsamo pr�bowa� wyzwoli� si� z ogarniaj�cego go oszo�omienia, ale daremnie.
� Je�eli mnie kochasz tak gor�co � rzek� � oszcz�d� mnie.
Ale Lorenza nie s�ysza�a ju� tego. Oplot�a go ramionami w mocnym i nami�tnym u�cisku.
� B�d� ci� kocha� � powiedzia�a � jak ty chcesz, b�d� dla ciebie siostr� albo �on�,
dziewic� albo kochank�, ale poca�uj mnie chocia� raz...
Balsamo nie mia� ju� si�y opiera� si� d�u�ej. Zwyci�ony, z gorej�cymi oczami, dr��cy
pochyli� g�ow� nad Lorenz� i ju� jego wargi mia�y dotkn�� warg m�odej kobiety, gdy w
ostatniej chwili opanowa� si�.
� Lorenzo! � zawo�a�. � Zbud� si�, rozkazuj� ci!
W tej samej chwili r�ce, kt�re go oplata�y, opad�y, nami�tny p�u�miech zgas� na rozpalonych
wargach. Zamkni�te powieki Lorenzy podnios�y si� i zab�ys�y znu�one �renice. Potrz�sn�a
r�kami i osun�a si� na sof� przebudzona.
Balsamo usiad� z dala od niej i westchn�� g��boko.
� �egnaj, marzenie � szepn�� do siebie. � �egnaj, szcz�cie.
ROZDZIA� LVII
NA JAWIE
Lorenza ockn�a si� z odr�twienia i rozejrza�a si� gwa�townie wok� siebie.
Wzrok jej przebieg� po tych wszystkich drobiazgach, kt�re zwykle sprawiaj� kobietom tyle
rado�ci, i zatrzyma� si� pe�en bolesnego i ci�kiego smutku na obliczu Balsamo, kt�ry siedzia�
obok i wpatrywa� si� w ni� uporczywie.
� Jeste� jeszcze? � rzek�a odsuwaj�c si� z przestrachem. Usta jej poblad�y, a na skronie
wyst�pi�y krople potu.
Balsamo milcza�.
� Gdzie jestem? � zapyta�a znowu.
� Wiesz, sk�d przyby�a� � odpar� Balsamo � to ci powinno powiedzie�, gdzie jeste�.
� Tak, przypominam sobie... �ciga�e� mnie i wyrwa�e� ksi�niczce, kt�r� wybra�am za
po�redniczk� mi�dzy mn� a Bogiem.
� Przekona�a� si� wi�c, �e nawet tak pot�na ksi�niczka nie mog�a ci� obroni� przede mn�.
� Tak, zwyci�y�e� j� swoj� czarnoksi�sk� moc�! � zawo�a�a Lorenza sk�adaj�c r�ce. � O,
Bo�e, Bo�e, wyzw�l mnie spod w�adzy tego szatana.
� Jak ci mog�o przyj�� to do g�owy widzie� we mnie szatana? � rzek� Balsamo wzruszaj�