37
Szczegóły |
Tytuł |
37 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
37 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 37 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
37 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Boles�aw Prus "Lalka"
spis tre�ci
analiza i historia utworu str.2
tre�� str. 6
Aleksander G�owacki, herbu Prus I, p�niej u�ywaj�cy pseudonimu
Boles�aw Prus urodzi� si� 20 VIII 1847 r. w Hrubieszowie
nieopodal Lublina, zmar� za� w 19 V 1912 r. w Warszawie kt�r�
uczyni� bohaterem swoich licznych opowiada�, nowel, powie�ci,
felieton�w i artyku��w. "Lalka" jest jedn� z trzech, obok
"Faraona" i "Emancypantek", jego najwa�niejszych powie�ci. W nich
najpe�niej wyrazi� swoje pozytywistyczne pogl�dy, kt�re
sprowadzaj� si� do stwierdzenia, i� pisarz poprzez dzie�o
powinien prezentowa� postaw� obywatelsk�, a tym samym kreowa�
bohater�w reprezentuj�cych ludzi czynu i po�ytecznej, przede
wszystkim w kategoriach spo�ecznych, pracy. Ukazywa� cz�owieka
sukcesu, bogac�cego si�, dostarczaj�cego d�br materialnych
spo�ecze�stwu i narodowi, dbaj�cego o innych, przede wszystkim
o tych, kt�rzy s� od nich zale�ni. Prus b�d�c zwolennikiem prozy
realistycznej, stroni� od literatury tendencyjnej, a wyrazem tego
jest "Lalka".
Kompozycja powie�ci
Osi� kompozycyjn� jest mi�o�� Wokulskiego do Izabeli. Wok� w�tku
mi�osnego autor koncentrycznie rozbudowa� akcj� utworu,
konsekwentnie stosuj�c "technik� nawarstwiania motyw�w". Taka
budowa fabu�y da�a Prusowi mo�no�� ukazania r�norodnych
�rodowisk, konflikt�w, sytuacji i zwi�zanych z nimi os�b. Obok
narracji odautorskiej, bezpo�redniej, mamy do czynienia z
narracj� bezpo�redni� (pami�tnik Rzeckiego).
"Lalka" to powie�� dwutomowa sk�adaj�ca si� z 37 tytu�owanych
rozdzia��w, z kt�rych ka�dy stanowi zamkni�ta ca�o�� fabularn�.
W�r�d nich 9 rozdzia��w to "Pami�tnik starego subiekta" (t.I:
rozdz.3, 10, 20, 21; t.II: rozdz.7, 8, 9, 14, 16) Akcj� powie�ci,
czasowo i problemowo, otwiera rok 1878 a ko�czy 1879. Pami�tnik
Rzeckiego opowiada przede wszystkim o przesz�o�ci i si�ga do lat
trzydziestych (dzieci�stwo subiekta), a poprzez wspomnienia ojca
do okresu jeszcze wcze�niejszego - "czas�w napoleo�skich". Ignacy
Rzecki - ostatni przedstawiciel postawy romantycznej Ignacy
Rzecki, cz�owiek sumienny i wymagaj�cy od innych systematycznej
pracy, mieszka samotnie w skromnym pokoiku za sklepem. Jest to
reprezentant poprzedniego romantycznego pokolenia, wierzy w
gwiazd� Bonapartych, a swoje przemy�lenia, wspomnienia oraz
relacje z bie��cych wydarze� zapisuje w pami�tniku. Dzi�ki tym
notatkom poznajemy dzieje autora pami�tnika. Pochodzi z ubogiej
rodziny, wychowywa� go ojciec, wo�ny w Komisji Spraw Wewn�trznych
i ciotka. To ojciec wpoi� mu kult Napoleona I - cesarza
rozdaj�cego ch�opom ziemi�, obalaj�cego trony i przynosz�cego
ludziom wolno��. Od najm�odszych lat pracowa� w sklepie Jana
Mincla, Niemca z pochodzenia, kt�ry prowadzi� sw�j interes na
spos�b patriarchalny. Wraz z przyjacielem, Augustem Katzem,
pr�bowa� w czyn wprowadzi� romantyczne has�a wolno�ci, r�wno�ci
i braterstwa i walczy� w 1848 r. na W�grzech. Po samob�jczej
�mierci Katza (patrioty, kt�ry nie m�g� znie�� my�li o kl�sce
powstania styczniowego) przez 2 lata tu�a� si� po Europie,
wreszcie schwytany podczas pr�by przekroczenia granicy Kr�lestwa
rok sp�dzi� w wi�zieniu. Dzi�ki pomocy syna Mincla powr�ci� do
Warszawy i sklepu. Do ko�ca �ycia pozosta� wierny swoim idea�om,
naiwnie oczekuj�c nowej koniunktury politycznej, w kt�rej raz
jeszcze b�dzie mo�na podj�� walk� o wolno��. Idealistyczny,
nierealny stosunek do �ycia przenosi r�wnie� na sprawy prywatne.
Uwielbiana przez starego subiekta pani Stawska wychodzi za m��
nie za Stacha, a za "lekkoducha" Mraczewskiego. Podziwiany
Wokulski, kt�ry m�g�by by�, w zamy�le Rzeckiego, przyw�dc� w
wielkiej narodowej sprawie, ginie z mi�o�ci do niegodnej go
kobiety. Sklep, kt�remu odda� swe si�y przeszed� w r�ce Henryka
Szlangbauma (�yd, kt�Rego ojciec lichwiarz z powodu odej�cia syna
od religii przodk�w wydziedziczy�). Ca�y �wiat, wyhodowany w
wyobra�ni starego subiekta, run��. Umiera w przekonaniu, i� "non
omnis moriar" (nie wszystek umr�).
Stanis�aw Wokulski - bohater ��cz�cy w sobie cechy romantyka i
pozytywisty. G��wny bohater "Lalki" reprezentuje idealist�w epoki
po�redniej, z pogranicza romantyzmu i pozytywizmu. Od wczesnej
m�odo�ci �ycie nie
szcz�dzi�o mu cierpie�, krzywd i poni�enia. Wybitnie zdolny
zosta� przez w�asnego ojca (szlachcica) zmuszony do upodlaj�cej
pracy w jad�odajni Hopfera. Tu jednak zetkn�� si� ze studentami
akademii medycznej, kt�rzy zaszczepili mu romantyczny
rewolucjonizm. To z kolei pchn�o go do powstania styczniowego.
Otrze�wia� na Syberii, zrozumia�, �e idee romantyzmu
przebrzmia�y. Na wygnaniu zetkn�� si� z wybitnymi uczonymi
(Czerski, Czekanowski, Dybowski) i dzi�ki nauce poczu� si�
wreszcie cz�owiekiem wolnym. Szanowano go i podziwiano, a jego
wynalazki znalaz�y uznanie w petersburskich towarzystwach
naukowych. Pe�en nowych si� i optymizmu powr�ci� do kraju, by mu
s�u�y� sw� wiedz�. Tu jednak spotka�o go rozczarowanie, nie
zapomniano, �e by� subiektem. Z g�odu i n�dzy postanowi� o�eni�
si� z bogat� kupcow� i u boku zazdrosnej i ograniczonej �ony
sp�dzi� 4 lata. Czterdziestopi�cioletniego kupca z apatii wyrwa�a
mi�o��, kt�r� pojmowa� na spos�b romantyczny. Obiektem uczu� by�a
panna Izabella. Maj�c �wiadomo�� dziel�cej go od idea�u r�nicy
spo�ecznej, ca�� energi� wykorzystywa�, by zbli�y� si� do
ukochanej. Postanowi� wzbogaci� si� (nara�a� �ycie, by zarobi�
300 tysi�cy rubli), przyj�� spos�b �ycia sfer arystokratycznych
(kupno klaczy wy�cigowej, pojedynek z Krzeszowskim, udzia� w
rautach, konieczno�� eksponowania blichtru zamo�no�ci, nauka j.
angielskiego). Jednak za�lepienie mi�osne nie zabi�o w nim
cz�owieka my�l�cego, dlatego te� mi�o�ci towarzyszy rozdarcie
wewn�trzne. Bezustannie walczy w nim pozytywista z romantykiem,
spo�ecznik ze skrajnym indywidualist�, idealista z racjonalista.
Potrafi� krytycznie oceni� warto�� klasy do kt�rej popycha�o go
uczucie. Jednak mi�o�� spowodowa�a katastrof�. Kiedy zrezygnowa�
z walki o uczucie panny Izabelli, zrezygnowa� te� z egzystencji
w spo�ecze�stwie, kt�re go nie rozumia�o i odepchn�o. Stwarzaj�c
pozory samob�jstwa (wysadzenie kamienia w ruinach zas�awskiego
zamku), testamentem po�egna� si� z przyjaci�mi. Z wielu
niedom�wie� mo�na wnioskowa�, �e wybra� pracowni� Geista
(uczonego dziwaka, kt�ry w Pary�u pracowa� nad wynalezieniem
metalu l�ejszego od powietrza) jako ju� jedyny �yciowy cel.
Julian Ochocki - najm�odszy idEalista
Tak jak dla Rzeckiego i Wokulskiego nie by�o miejsca w �wczesnym
spo�ecze�stwie, tak i nie znalaz�o si� ono dla najm�odszego
reprezentanta niepoprawnych marzycieli, Juliana Ochockiego.
Urodzi� si� w rodzinie spkrewnionej z arystokratycznymi rodami,
wprawdie zbiednia�ej, ale utrzymuj�ce przyzwoity poziom �ycia.
W por� dostrze�ono jego zdolno�ci i umo�liwiono zdobycie dyplomu
dwu wy�szych uczelni (wydzia�u przyrodniczego na uniwersytecie
i mechanicznego na politechnice). Wychowany w pozytywistyvznym
kulcie nauki, Ochocki wierzy w nieograniczone mo�liwo�ci
ludzkiego rozumu. Wra�liwy, zdolny i wykszta�cony marzy o
zbuodwaniu lataj�cej machiny. Marzenie to nie by�o fantastyczn�
m�onk�, ale niedorzeczno�ci� by�a wiara wynalazcy o
nadzwyczajnych mo�liwo�ciach techniki w sferze pzrekszta�ce�
ustrojowych - m�ody cz�owiek wierzy, �e cudowne odkrycie
uszcz�liwi ludzko��. Obraz spo�ecze�stwa polskiego
Na kartach powie�ci ukazani sa reprezentanci r�nych grup
spo�ecznych, �rodowisk i zawod�w Warszawy lat siedemdziesiatych
XIX w. Mieszcza�stwo:
stare pokolenie: Jan Mincel, spolszczony Niemiec, kupiec, kt�ry
w�asn� praca dorobi� si� sklepu w centrum Warszawy. Uczciwy i
pracowity wzbogaci� si�, wychowuj�c pokolenie r�wnie jak on
oszcz�dnych i zpobiegliwych handlowc�w (syn Jan, Rzecki); �rednie
pokolenie: Ignacy Rzecki, August Katz. Pracuj�, ale i walcz� "za
wolno�� nasz� i wasz�" realizuj�c sw�j romantyczny �wiatopogl�d;
nowe pokolenie: Stanis�aw Wokulski. Przedsi�biorczy i energiczny,
robi b�yskawiczna karier�, dziesi�ciokrotnie powi�kszaj�c
pozostawiony przez �on� maj�tek. Dorabia si� na handlu, na
dostawach mi�dzynarodowych dzi�ki sytuacji jaka wytworzy�a si�
na ziemiach polskich po powstaniu styczniowym. Grup� te cechuje
brak energii, bezruch, rezygnacja ze zdobywania maj�tku i pozycji
spo�ecznej. Ka�dy objaw wi�kszej przedsi�biorczo�ci uwa�any jest
w tym �rodowisku z czyn niepoczytalny. Nic wi�c dziwnego, �e
pozycj� pierwszoplanow� w �yciu ekonomicznym kraju zdobywaj�
�ydzi posiadaj�cy energi�, pracowito�� i cierpliwo�� w zdobywaniu
zamierzonych cel�w i poczucie solidarno�ci w grupie.
Arystokracja: pani W�sowska(pi�kna i nieco cyniczna wdowa)
baronowstwo Krzeszowscy (sk��cone ma��e�stwo, w kt�rym baron
roztrwoni� maj�tek graj�c na wy�cigach, a baronowa, po stracie
jedynej c�rczki, popad�a w histeri�) prezesowa Zas�awska (m�dra
staruszka, kt�r� ze stryjem Wokulskiego ��czy�o wielkie uczucie.
Jej wzorowo prowadzony maj�tek, z ochronkami dla ch�opskich
dzieci, dba�o�ci� o s�u�b� i fornali to wyj�tkowa szcz�liwa
wysepka w�r�d og�lnego niedbalstwa), Tomasz ��cki (bankrut,
przekonany o swej wybitnej warto�ci i energii w rzeczywisto�ci
reprezentuje poziom umys�owy granicz�cy z t�pot�. Zajmuje go
jedynie salonowa etykieta) i jego c�rka Izbella (jej osobowo��
to klasyczny produkt salon�w. Rozpieszczona egoistka nie potrafi
z niczego sobie odm�wi� ani z niczego zrezygnowa�), Ochocki,
Kazimierz Starski (amoralny i cyniczny), baron Dalski narzeczony
wnuczki prezesowej, za�lepiony mi�o�ci�, zdziecinnia�y i naiwny),
ksi��� (najbardziej warto�ciowa posta�, popiera projekt za�o�enia
Sp�ki do handlu ze Wschodem, pragnie co� zrobi� dla
"nieszcz�snego kraju", ale brak mu energii i zdolno�ci
umys�owych) T� grup� spo�eczn� oskar�a pisarz o doprowadzenie
kraju do upadku, o zanidbanie interes�w narodowych. Cechuje j�:
( paso�ytnictwo, ( pr�niactwo, ( zbytkowy tryb zycia, gonitwa
za rozrywkami, ( brak patriotyzmu, ( nieuzasadniona pycha z
powodu swego arystokratycznego pochodzenia, pogarda dla ludzi
pracy, ( brak godno�ci w�asnej (gonitwa za posagiem). Lud:
Wysoccy, W�gie�ek (kamieniarz, Magdalenka (m�oda dzieczyna,
prostytutka, kt�r� zaja� si� Wokulski wpierw posy�aj�c do
zakonnic na nauk� szycia, a nast�pnie umie�ci� pod opiek� rodziny
furmana Wysockiego) - ukazany jest wy��cznie marginesowo. W
czasie spaceru Wokulskiego po Powi�lu. Ukazany jest jako warstwa
ustawicznie krzywdzona, bez mo�liwo�ci rozwojowych.
Przedstawiciele innych �rodowisk: �ydzi (Henryk Szlangbaum,
doktor Szuman, kt�ry na skutek m�odzie�czej mi�o�ci zrezygnowa�
z praktyki i zj�� si� badaniem ludzkich w�os�w), studenci
(Patkiewicz i Maleski), subiekci (Mraczewski, Lisiecki, Zi�ba),
socjali�ci (mizerny Klejn) oraz nieliczni reprezentanci
inteligencji miejskiej (sprytny adwokat prowadz�cy sprawy
Wokulskiego, pani Misiewiczowa - matka Heleny Stawskiej
zarabiaj�cej na �ycie lekcjami muzyki, �yj�ca z po�rednictwa eks-
nauczycielka p. Meliton)
"Lalka"
W pocz�tkach roku 1878, kiedy �wiat polityczny zajmowa� si�
pokojem san-stefa�skim, wyborem nowego papie�a albo szansami
europejskiej wojny, warszawscy kupcy tudzie� inteligencja pewnej
okolicy Krakowskiego Przedmie�cia niemniej gor�co interesowa�a
si� przysz�o�ci� galanteryjnego sklepu pod firm� J. Mincel i S.
Wokulski. W renomowanej jad�odajni, gdzie na wieczorn� przek�sk�
zbierali si� w�a�ciciele sk�ad�w bielizny i sk�ad�w win,
fabrykanci powoz�w i kapeluszy, powa�ni ojcowie rodzin
utrzymuj�cy si� z w�asnych fundusz�w i posiadacze kamienic bez
zaj�cia, r�wnie du�o m�wiono o uzbrojeniach Anglii, jak o firmie
J. Mlncel i S. Wokulski. Zatopieni w k��bach dymu cygar i
pochyleni nad butelkami z ciemnego szk�a, obywatele tej dzielnicy
jedni zak�adali si� o wygran� lub przegran� Anglii, drudzy o
bankructwo Wokulskiego; jedni nazywali geniuszem Bismarcka,
drudzy - awanturnikiem Wokulskiego; jedni krytykowali
postgpowanie prezydenta MacMahona, inni twierdzili, �e Wokulski
jest zdecydowanym wariatem, je�eli nie czym� gorszym... Pan
Deklewski, fabrykant powoz�w, kt�ry maj�tek i stanowisko
zawdzi�cza� wytrwa�ej pracy w jednym fachu, tudzie� radca
W�growicz, kt�ry od dwudziestu lat by� cz�ankiem - opiekunem
jednego i tego samego Towarzystwa Dobroczynno�ci, znali S.
Wokulskiego najdawniej i najg�o�niej przepowiadali mu ruin�. -Na
ruinie bowiem i niewyp�acalno�ci - m�wi� pan Deklewski - musi
sko�czy� cz�owiek, kt�ry nie pilnuje si� jednego fachu i nie umie
uszanowa� dar�w �askawej fortuny. - Za� radca W�growicz po ka�dej
r�wnie� g��bokiej sentencji swego przyjaciela dodawa�: - Wariat!
wariat!... Awanturnik!... J�ziu, przynie� no jeszcze piwa A
kt�ra, to butelka? - Sz�sta, panie radco. S�u�� piorunem!... -
odpowiada� J�zio. - Ju� sz�sta?... Jak ten czas leci!... Wariat!
Wariat! - mrucza� radca W�growicz. Dla os�b posilaj�cych si� w
tej co radca jad�odajni, dla jej w�a�ciciela, subiekt�w i
ch�opc�w przyczyny kl�sk maj�cych pa�� na S. Wokulskiego i jego
sklep galanteryjny by�y tak jasne jak gazowe p�omyki o�wietlaj�ce
zak�ad. Przyczyny te tkwi�y w niespokojnym charakterze, w
awanturniczym �yciu, zreszt� w naj�wie�szym post�pku cz�owieka,
kt�ry maj�c w r�ku pewny kawa�ek chleba i mo�no�� ucz�szczania
do tej oto tak przyzwoitej restauracji, dobrowolnie wyrzek� si�
restauracji, sklep zostawi� na Opatrzno�ci boskiej, a sam z ca��
got�wk� odziedziczon� po �onie pojecha� na tureck� wojn� robi�
maj�tek. - A mo�e go i zrobi... Dostawy dla wojska to gruby
interes - wtr�ci� pan Szprot, ajent handlowy, kt�ry bywa� tu
rzadkim go�ciem. - Nic nie zrobi - odpar� pan Deklewski - a
tymczasem porz�dny sklep diabli wezm�. Na dostawach bogac� si�
tylko �ydzi i Niemcy; nasi do tego nie maj� g�owy. - A mo�e
Wokulski ma g�ow�?
- Wariat! wariat!... - mrukn�� radca. - Podaj no, J�ziu, piwa.
Kt�ra to?... - Si�dma buteleczka, panie radco. S�u�� piorunem. -
Ju� si�dma?... Jak ten czas leci, jak ten czas leci...
Ajent handlowy, kt�ry z obowi�zk�w stanowiska potrzebowa� mie�
o kupcach wiadomo�ci wszechstronne i wyczerpuj�ce, przeni�s�
swoj� butelk� i szklank� do sto�u radcy i topi�c s�odkie
wejrzenie w jego za�zawionych oczach, spyta� zni�onym g�osem: -
Przepraszam, ale... dlaczego pan radca nazywa Wokulskiego
wariatem?... Mo�e mog� s�u�y� cygarkiem... Ja troch� znam
Wokulskiego. Zawsze wydawa� mi si� cz�owiekiem skrytym i dumnym.
W kupcu skryto�� jest wielk� zalet�, duma wad�. Ale �eby Wokulski
zdradza� sk�onno�ci do wariacji, tegom nie spostrzeg�. Radca
przyj�� cygaro bez szczeg�lnych oznak wdzi�czno�ci. Jego rumiana
twarz, otoczona p�kami siwych w�os�w nad czo�em, na brodzie i na
policzkach, by�a w tej chwili podobna do krwawnika oprawionego
w srebro. - Nazywam go - odpar�, powoli ogryzaj�c i zapalaj�c
cygaro nazywam go wariatem, gdy� go znam lat... Zaczekaj pan...
Pi�tna�cie...siedemna�cie... osiemna�cie... By�o to w roku
1860... Jadali�my wtedy u Hopfera. Zna�e� pan Hopfera?... -Phi...
- Ot� Wokulski by� wtedy u Hopfera subiektem i mia� ju� ze
dwadzie�cia par� lat. - W handlu win i delikates�w?
- Tak. I jak dzi� J�zio, tak on w�wczas podawa� mi piwo, zrazy
nelso�skie... - I z tej bran�y przerzuci� si� do galanterii? -
wtr�ci� ajent. - Zaczekaj pan - przerwa� radca. - Przerzuci� si�,
ale nie do galanterii, tylko do Szko�y Przygotowawczej, a potem
do Szko�y G��wnej, rozumie pan?... Zachcia�o mu si� by�
uczonym!... Ajent pocz�� chwia� g�ow� w spos�b oznaczaj�cy
zdziwienie. - Istna heca - rzek�. - I sk�d mu to przysz�o? - No
sk�d! Zwyczajnie - stosunki z Akademi� Medyczn�, ze Szko�� Sztuk
Pi�knych... Wtedy wszystkim pali�o si� we �bach, a on nie chcia�
by� gorszym od innych. W dzie� s�u�y� go�ciom przy bufecie i
prowadzi� rachunki, a w nocy uczy� si�... - Licha musia�a to by�
us�uga.
- Taka jak innych - odpar� radca, niech�tnie machaj�c r�k�.-Tylko
�e przy pos�udze by�, bestia, niemi�y; na najniewinniejsze s��wko
marszczy� si� jak zb�j... Rozumie si�, u�ywali�my na nim, co
wlaz�o, a on najgorzej gniewa� si�, je�eli nazwa� go kto "panem
konsyliarzem". Raz tak zwymy�la� go�cia, �e ma�o obaj nie porwali
si� za czuby. - Naturalnie, handel cierpia� na tym.
- Wcale nie! Bo kiedy po Warszawie rozesz�a si� wie��, �e subiekt
Hopfera chce wst�pi� do Szko�y Przygotowawczej, t�umy zacz�y tam
przychodzi� na �niadanie. Osobliwie roi�a si� studenteria. - I
poszed� te� do Szko�y Przygotowawczej?
- Poszed� i nawet zda� egzamin do Szko�y G��wnej. No, ale co pan
powiesz - ci�gn�� radca uderzaj�c ajenta w kolano - �e zamiast
wytrwa� przy nauce do ko�ca, niespe�na w rok rzuci� szko��... -
C� robi�?
- Ot�, co... Gotowa� wraz z innymi piwo, kt�re do dzi� dnia
pijemy, i sam w rezultacie opar� si� a� gdzie� ko�o Irkucka. -
Heca, panie! - westchn�� ajent handlowy.
- Nie koniec na tym... W roku 1870 wr�ci� do Warszawy z
niewielkim fundusikiem. Przez p� roku szuka� zaj�cia, z daleka
omijaj�c handle korzenne, kt�rych po dzi� dzie� nienawidzi, a�
nareszcie przy protekcji swego dzisiejszego dysponenta,
Rzeckiego, wkr�ci� si� do sklepu Minclowej, kt�ra akurat zosta�a
wdow�, i - w rok potem o�eni� si� z bab� grubo starsz� od niego.
- To nie by�o g�upie - wtr�ci� ajent.
- Zapewne. Jednym zamachem zdoby� sobie byt i warsztat, na kt�rym
m�g� spokojnie pracowa� do ko�ca �ycia. Ale te� mia� on krzy�
Pa�ski z bab�! - One to umiej�...
- Jeszcze jak! - prawi� radca. - Patrz pan jednak�e, co to znaczy
szcz�cie. P�tora roku temu baba objad�a si� czego� i umar�a,
a Wokulski po czteroletniej katordze zosta� wolny jak ptaszek,
z zasobnym sklepem i trzydziestu tysi�cami rubli w gotowi�nie,
na kt�r� pracowa�y dwa pokolenia Mincl�w. - Ma szcz�cie. - Mia�
- poprawi� radca - ale go nie uszanowa�. Inny na jego miejscu
o�eni�by si� z jak� uczciw� panienk� i �y�by w
dostatkach; bo co to, panie, dzi� znaczy sklep z reputacj� i w
doskona�ym punkcie!... Ten jednak, wariat, rzuci� wszystko i
pojecha� robi� interesa na wojnie. Milion�w mu si� zachcia�o czy
kiego diab�a. - Mo�e je b�dzie mia� - odezwa� si� ajent.
- Ehe! - �achn�� si� radca. - Daj no, J�ziu, piwa. My�lisz pan,
�e w Turcji znajdzie jeszcze bogatsz� bab� ani�eli nieboszczka
Minclowa?.. J�ziu!... - S�u�� piorunem!... Jedzie �sma... - �sma?
- powt�rzy� radca - to by� nie mo�e. Zaraz... Przedtem by�a
sz�sta, potem si�dma... - mrucza� zas�aniaj�c twarz d�oni�.-Mo�e
by�, �e �sma. Jak ten czas leci!... Mimo pos�pne wr�by ludzi
trze�wo patrz�cych na rzeczy sklep galanteryjny pod firm� J.
Mincel i S. Wokulski nie tylko nie upad�, ale nawet robi� dobre
interesa. Publiczno�� zaciekawiona pog�oskami o bankructwie coraz
liczniej odwiedza�a magazyn, od chwili za� kiedy Wokulski opu�ci�
Warszaw�, zacz�li zg�asza� si� po towary kupcy rosyjscy.
Zam�wienia mno�y�y si�, kredyt za granic� istnia�, weksle by�y
p�acone regularnie, a sklep roi� si� go��mi, kt�rym ledwo mogli
wydo�a� trzej subiekci: jeden mizerny blondyn, wygl�daj�cy, jakby
co godzin� umiera� na suchoty, drugi szatyn z brod� filozofa a
ruchami ksi�cia i trzeci elegant, kt�ry nosi� zab�jcze dla p�ci
pi�knej w�siki, pachn�c przy tym jak laboratorium chemiczne. Ani
jednak ciekawo�� og�u, ani fizyczne i duchowe zalety trzech
subiekt�w, ani �nawet ustalona reputacja sklepu mo�e nie
uchroni�aby go od upadku, gdyby nie zawiadowa� nim
czterdziestoletni pracownik firmy, przyjaciel i zast�pca
Wokulskiego, pan Ignacy Rzecki.
Pan Ignacy od dwudziestu pi�ciu lat mieszka� w pokoiku przy
sklepie. W ci�gu tego czasu sklep zmienia� w�a�cicieli i pod�og�,
szafy i szyby w oknach, zakres swojej dzia�alno�ci i subiekt�w;
ale pok�j pana Rzeckiego pozosta� zawsze taki sam. By�o w nim to
samo smutne okno, wychodz�ce na to samo podw�rze, z t� sam�
krat�, na kt�rej szczeblach zwiesza�a si� by� mo�e �wier�wiekowa
paj�czyna, a z pewno�ci� �wier�wiekowa firanka, niegdy� zielona,
obecnie wyp�owia�a z t�sknoty za s�o�cem. Pod oknem sta� ten sam
czarny st� obity suknem, tak�e niegdy� zielonym, dzi� tylko
poplamionym. Na nim wielki czarny ka�amarz wraz z wielk� czarn�
piaseczniczk�, przymocowan� do tej samej podstawki - para
mosi�nych lichtarzy do �wiec �ojowych, kt�rych ju� nikt nie
pali�, i stalowe szczypce, kt�rymi ju� nikt nie obcina� knot�w.
�elazne ��ko z bardzo cienkim materacem, nad nim nigdy nie
u�ywana dubelt�wka pod nim pud�o z gitar�, przypominaj�ce
dziecinn� trumienk�, w�ska kanapka obita sk�r�, dwa krzes�a
r�wnie� sk�r� obite, du�a blaszana miednica i ma�a szafa
ciemnowi�niowej barwy stanowi�y umeblowanie pokoju, kt�ry ze
wzgl�du na swoj� d�ugo�� i mrok w nim panuj�cy zdawa� si� by�
podobniejszym do grobu ani�eli do mieszkania. R�wnie jak pok�j,
nie zmieni�y si� od �wier� wieku zwyczaje pana Ignacego. Rano
budzi� si� zawsze o sz�stej; przez chwil� s�ucha�, czy idzie
le��cy na krze�le zegarek, i spogl�da� na skaz�wki, kt�re
tworzy�y jedn� lini� prost�. Chcia� wsta� spokojnie, bez awantur;
ale �e ch�odne nogi i nieco zesztywnia�e r�ce nie okazywa�y si�
do�� uleg�ymi jego woli, wi�c zrywa� si�, nagle wyskakiwa� na
�rodek pokoju i rzuciwszy na ��ko szlafmyc�, bieg� pod piec do
wielkiej miednicy, w kt�rej my� si� od st�p do g��w, r��c i
parskaj�c jak wiekowy rumak szlachetnej krwi, kt�remu przypomnia�
si� wy�cig. Podczas obrz�dku wycierania si� kosmatymi r�cznikami
z upodobaniem patrzy� na swoje chude �ydki i zaro�ni�te piersi
mrucz�c: "No, przecie nabieram cia�a".
W tym samym czasie zeskakiwa� z kanapki jego stary pudel Ir z
wybitym okiem i mocno otrz�sn�wszy si�, zapewne z resztek snu,
skroba� do drzwi, za kt�rymi rozlega�o si� pracowite dmuchanie
w samowar. Pan Rzecki, w, ci�� ubieraj�c si� z po�piechem,
wypuszcza� psa, m�wi� dzie� dobry s�u��cemu, wydobywa� z szafy
imbryk, myli� si� przy zapinaniu mankiet�w, bieg� na podw�rze
zobaczy� stan pogody, parzy� si� gor�c� herbat�, czesa� si� nie
patrz�c w lustro i o wp� do si�dmej by� got�w. Obejrzawszy si�,
czy ma krawat na szyi, a zegarek i portmonetk� w kieszeniach, pan
Ignacy wydobywa� ze stolika wielki klucz i troch� zgarbiony,
uroczy�cie otwiera� tylne drzwi sklepu obite �elazn� blach�.
Wchodzili tam obaj ze s�u��cym, zapalali par� p�omyk�w gazu i
podczas gdy s�u��cy zamiata� pod�og�, pan Ignacy odczytywa� przez
binokle ze swego notatnika rozk�ad zaj�� na dzie� dzisiejszy.
"Odda� w banku osiemset rubli, aha... Do Lublina wys�a� trzy
albumy, tuzin portmonetek... W�a�nie!... Do Wiednia przekaz na
tysi�c dwie�cie gulden�w... Z kolei odebra� transport...
Zmonitowa� rymarza za nieodes�anie walizek... Bagatela!...
Napisa� list do Stasia... Bagatela..." Sko�czywszy czyta� zapala�
jeszcze kilka p�omieni i przy ich blasku robi� przegl�d towar�w
w gablotkach i szafach. "Spinki, szpilki, portmonety... dobrze...
R�kawiczki, wachlarze, krawaty... tak jest... Laski, parasole,
sakwoja�e... A tu - albumy, neseserki... Szafirowy wczoraj
sprzedano, naturalnie!... Lichtarze, ka�amarze, przyciski...
Porcelana... Ciekawym, dlaczego ten wazon odwr�cili?...Z
pewno�ci�... Nie, nie uszkodzony... Lalki z w�osami, teatr,
karuzel...Trzeba na jutro postawi� w oknie karuzel, bo ju�
fontanna spowszednia�a. Bagatela!... �sma dochodzi... Za�o�y�bym
si�, �e Klejn b�dzie pierwszy a Mraczewski ostatni. Naturalnie...
Pozna� si� z jak�� guwernantk� i ju� jej kupi� neseserk� na
rachunek i z rabatem... Rozumie si�...Byle nie zacz�� kupowa� bez
rabatu i bez rachunku..." Tak mrucza� i chodzi� po sklepie
przygarbiony, z r�koma w kieszeniach, a za nim jego pudel. Pan
od czasu do czasu zatrzymywa� si� i ogl�da� jaki� przedmiot, pies
przysiada� na pod�odze i skroba� tyln� nog� g�ste kud�y, a rz�dem
ustawione w szafie lalki, ma�e, �rednie i du�e, brunetki i
blondynki, przypatrywa�y si� im martwymi oczami. Drzwi od sieni
skrzypn�y i ukaza� si� pan Klejn, mizerny subiekt, ze smutnym
u�miechem na posinia�ych ustach. - A co, by�em pewny, �e pan
przyjdziesz pierwszy. Dzie� dobry- rzek� pan Ignacy. - Pawe�! ga�
�wiat�o i otwieraj sklep. S�u��cy wbieg� ci�kim k�usem i
zakr�ci� gaz. Po chwili rozleg�o si� zgrzytanie rygl�w,
szcz�kanie sztab i do sklepu wszed� dzie�, jedyny go��, kt�ry
nigdy nie zawodzi kupca. Rzecki usiad� przy kantorku pod oknem.
Klejn stan�� na zwyk�ym miejscu przy porcelanie. - Pryncypa�
jeszcze nie wraca, nie mia� pan listu? - spyta� Klejn. -
Spodziewam si� go w po�owie marca, najdalej za miesi�c. - Je�eli
go nie zatrzyma nowa wojna.
- Sta�... Pan Wokulski - poprawi� si� Rzecki - pisze mi, �e wojny
nie b�dzie. - Kursa jednak spadaj�, a przed chwil� czyta�em, �e
flota angielska wp�yn�a na Dardanele. To nic, wojny nie b�dzie.
Zreszt� - westchn�� pan Ignacy - co nas obchodzi wojna, w kt�rej
nie przyjmie udzia�u Bonaparte. - Bonapartowie sko�czyli ju�
karier�.
- Doprawdy?... - u�miechn�� si� ironicznie pan Ignacy. - A na
czyj�� korzy�� MacMahon z Ducrotem uk�adali w styczniu zamach
stanu?... Wierz mi, panie Klejn, bonapartyzm to pot�ga!... - Jest
wi�ksza od niej.
- Jaka? - oburzy� si� pan. Ignacy. - Mo�e republika z
Gambett�?... - Mo�e Bismarck?.. - Socjalizm... - szepn�� mizerny
subiekt kryj�c si� za porcelan�. Pan Ignacy mocniej zasadzi�
binokle i podni�s� si� na swym fotelu, jakby pragn�c jednym
zamachem obali� now� teori�, kt�ra przeciwstawia�a si� jego
pogl�dom, lecz popl�ta�o mu szyki wej�cie drugiego subiekta z
brod�. - A, moje uszanowanie panu Lisieckiemu! - zwr�ci� si� do
przyby�ego. - Zimny dzie� mamy, prawda? Kt�ra te� godzina w
mie�cie, bo m�j zegarek musi si� spieszy�. Jeszcze chyba nie ma
kwadransa na dziewi�t�?.. - Tak�e koncept... Pa�ski zegarek
zawsze spieszy si� z rana, a p�ni wieczorem - odpar� cierpko
Lisiecki ocieraj�c szronem pokryte w�sy. - Za�o�� si�, �e� pan
by� wczoraj na preferansie.
- Ma si� wiedzie�. C� pan my�lisz, �e mi na ca�� dob� wystarczy
widok waszych galanterii i pa�skiej siwizny? - No; m�j panie,
wol� by� troch� szpakowatym ani�eli �ysym - oburzy� si� pan
Ignacy. - Koncept!... - sykn�� pan Lisiecki. - Moja �ysina,
je�eli j� kto dojrzy, jest smutnym dziedzictwem rodu, ale pa�ska
siwizna i gderliwy charakter s� owocami staro�ci, kt�r�...
chcia�bym szanowa�. Do sklepu wszed� pierwszy go��: kobieta
ubrana w salop� i chustk� na g�owie, ��daj�ca mosi�nej
spluwaczki... Pan Ignacy bardzo nisko uk�oni� si� jej i ofiarowa�
krzes�o, a pan Lisiecki znikn�� za szafami i wr�ciwszy po chwili
dor�czy� interesantce ruchem pe�nym godno�ci ��dany przedmiot.
Potem zapisa� cen� spluwaczki na kartce, poda� j� przez rami�
Rzeckiemu i poszed� za gablotk� z min� bankiera, kt�ry z�o�y� na
cel dobroczynny kilka tysi�cy rubli. Sp�r o siwizn� i �ysin� by�
za�egnany.
Dopiero oko�o dziewi�tej wszed�, a raczej wpad� do sklepu pan
Mraczewski, pi�kny, dwudziestoletni blondynek, z oczyma jak
gwiazdy, z ustami jak korale, z w�sikami jak zatrute sztylety.
Wbieg� ci�gn�c za sob� od progu smug� woni i zawo�a�: - S�owo
honoru daj�, �e ju� musi by� wp� do dziesi�tej. Letkiewicz
jestem, ga�gan jestem, no - pod�y jestem, ale c� zrobi�, kiedy
matka mi zachorowa�a i musia�em szuka� doktora. By�em u
sze�ciu... - Czy u tych, kt�rym dajesz pan neseserki? - spyta�
Lisiecki. - Neseserki?... Nie. Nasz doktor nie przyj��by nawet
szpilki. Zacny cz�owiek... Prawda, panie Rzecki, �e ju� jest wp�
do dziesi�tej? Stan�� mi zegarek. - Dochodzi dzie-wi�-ta... -
odpar� ze szczeg�lnym naciskiem pan Ignacy. - Dopiero
dziewi�ta?... No, kto by my�la�! A tak projektowa�em sobie, �e
dzi� przyjd� do sklepu pierwszy, wcze�niej od pana Klejna... -
A�eby wyj�� przed �sm� - wtr�ci� pan Lisiecki.
Mraczewski utkwi� w nim b��kitne oczy, w kt�rych malowa�o si�
najwy�sze zdumienie. - Pan sk�d wie?... - odpar�. - No, s�owo
honoru daj�, �e ten cz�owiek ma zmys� proroczy! W�a�nie dzi�,
s�owo honoru... musz� by� na mie�cie przed si�dm�, cho�bym umar�,
cho�bym... mia� poda� si� do dymisji... - Niech pan od tego
zacznie - wybuchn�� Rzecki - a b�dzie pan wolny przed jedynast�,
nawet w tej chwili, panie Mraczewski. Pan powiniene� by� hrabi�,
nie kupcem, i dziwi� si�, �e pan od razu nie wst�pi� do tamtego
fachu, przy kt�rym zawsze ma si� czas, panie Mraczewski.
Naturalnie! - No, i pan w jego wieku lata�e� za sp�dniczkami -
odezwa� si� Lisiecki. - Co tu bawi� si� w mora�y. - Nigdy nie
lata�em! - krzykn�� Rzecki uderzaj�c pi�ci� w kantorek. -
Przynajmniej raz wygada� si�, �e ca�e �ycie jest niedo��g�
mrukn�� Lisiecki do Klejna, kt�ry u�miecha� si� podnosz�c
jednocze�nie brwi bardzo wysoko. Do sklepu wszed� drugi go�� i
za��da� kaloszy. Naprzeciw niego wysun�� si� Mraczewski. -
Kaloszyk�w ��da szanowny pan? Kt�ry numerek, je�eli wolno spyta�?
Ach, szanowny pan zapewne nie pami�ta! Nie ka�dy ma czas my�le�
o numerze swoich kaloszy, to nale�y do nas. Szanowny pan raczy
zaj�� miejsce na taburecie. Pawe�! przynie� r�cznik, zdejm panu
kalosze i wytrzyj obuwie... Wbieg� Pawe� ze �cierk� i rzuci� si�
do n�g przyby�emu.
- Ale�, panie, ale� przepraszam!... - t�omaczy� si� odurzony
go��. - Bardzo prosimy - m�wi� pr�dko Mraczewski - to nasz
obowi�zek. Zdaje mi si�, �e te b�d� dobre - ci�gn�� podaj�c par�
sczepionych nitk� kaloszy. - Doskona�e, pysznie wygl�daj�;
szanowny pan ma tak normaln� nog�, �e niepodobna myli� si� co do
numeru. Szanowny pan �yczy sobie zapewne literki; jakie maj� by�
literki?... - L. P. - mrukn�� go�� czuj�c, �e tonie w bystrym
potoku wymowy grzecznego subiekta. - Panie Lisiecki, panie Klejn,
przybijcie z �aski swojej literki. Szanowny pan ka�e zawin��
dawne kalosze? Pawe�! wytrzyj kalosze i okr�� w bibu��. A mo�e
szanowny pan nie �yczy sobie d�wiga� zbytecznego ci�aru? Pawe�!
rzu� kalosze do paki... Nale�y si� dwa ruble kopiejek
pi��dziesi�t... Kaloszy z literkami nikt szanownemu panu nie
zamieni, a to przykra rzecz znale�� w miejsce nowych artyku��w
dziurawe graty... Dwa ruble pi��dziesi�t kopiejek do kasy z t�
karteczk�. Panie kasjerze, pi��dziesi�t kopiejek reszty dla
szanownego pana... Nim go�� oprzytomnia�, ubrano go w kalosze,
wydano reszt� i w�r�d niskich uk�on�w odprowadzono do drzwi.
Interesant sta� przez chwil� na ulicy, bezmy�lnie patrz�c w
szyb�, spoza kt�rej Mraczewski darzy� go s�odkim u�miechem i
ognistymi spojrzeniami. Wreszcie machn�� r�k� i poszed� dalej,
mo�e my�l�c, �e w innym sklepie kalosze bez literek kosztowa�yby
go dziesi�� z�otych. Pan Ignacy zwr�ci� si� do Lisieckiego i
kiwa� g�ow� w spos�b oznaczaj�cy podziw i zadowolenie. Mraczewski
dostrzeg� ten ruch k�tem oka i podbieg�szy do Lisieckiego, rzek�
p�g�osem: - Niech no pan patrzy, czy nasz stary nie jest podobny
z profilu do Napoleona III? Nos... w�s... hiszpanka... - Do
Napoleona, kiedy chorowa� na kamie� - odpar� Lisiecki. Na ten
dowcip pan Ignacy skrzywi� si� z niesmakiem. Swoj� drog�
Mraczewski dosta� urlop przed si�dm� wieczorem, a w par� dni
p�niej w prywatnym katalogu Rzeckiego otrzyma� notatk�: "By� na
Hugonotach w �smym rz�dzie krzese� z niejak� Matyld�???. " Na
pociech� m�g�by sobie powiedzie�, �e w tym samym katalogu r�wnie
posiadaj� notatki dwaj inni. jego koledzy, a tak�e inkasent,
pos�a�cy, nawet - s�u��cy Pawe�. Sk�d Rzecki zna� podobne
szczeg�y z �ycia swych wsp�pracownik�w, jest to tajemnica, z
kt�r� przed nikim si� nie zwierza�. Oko�o pierwszej w po�udnie
pan Ignacy zdawszy kas� Lisieckiemu, kt�remu pomimo ci�g�ych
spor�w ufa� najbardziej, wymyka� si� do swego pokoiku, a�eby
zje�� obiad przyniesiony z restauracji; Wsp�cze�nie z nim
wychodzi� Klejn i wraca� do sklepu o drugiej; potem obaj z
Rzeckim zostawali w sklepie, a Lisiecki i Mraczewski szli na
obiad. O trzeciej znowu wszyscy byli na miejscu. O �smej wiecz�r
zamykano sklep; subiekci rozchodzili si� i zostawa� tylko Rzecki.
Robi� dzienny rachunek, sprawdza� kas�, uk�ada� plan czynno�ci
na jutro i przypomina� sobie: czy zrobiono wszystko, co wypada�o
na dzi�. Ka�d� zaniedban� spraw� op�aca� d�ug� bezsenno�ci� i
sm�tnymi marzeniami na temat ruiny sklepu, stanowczego upadku
Napoleonid�w i tego, �e wszystkie nadzieje, jakie mia� w �yciu,
by�y tylko g�upstwem. "Nic nie b�dzie! Giniemy bez ratunku" -
wzdycha� przewracaj�c si� na twardej po�cieli. Je�eli dzie� uda�
si� dobrze, pan Ignacy by� kontent. W�wczas przed snem czyta�
histori� konsulatu i cesarstwa albo wycinki z gazet opisuj�cych
wojn� w�osk� z roku 1859, albo te�, co trafia�o si� rzadziej,
wydobywa� spod ��ka gitar� i gra� na niej Marsza Rakoczego
przy�piewuj�c w�tpliwej warto�ci tenorem. Potem �ni�y mu si�
obszerne w�gierskie r�wniny, granatowe i bia�e linie wojsk,
przys�oni�tych chmur� dymu... Nazajutrz miewa� pos�pny humor i
skar�y� si� na b�l g�owy. Do przyjemniejszych dni nale�a�a u
niego niedziela; w�wczas bowiem obmy�la� i wykonywa� plany wystaw
okiennych na ca�y tydzie�. W jego poj�ciu okna nie tylko
streszcza�y zasoby sklepu, ale jeszcze powinny by�y zwraca� uwag�
przechodni�w b�d� najmodniejszym towarem, b�d� pi�knym u�o�eniem,
b�d� figlem. Prawe okno przeznaczone dla galanteryj zbytkownych
mie�ci�o zwykle jaki� br�z, porcelanow� waz�, ca�� zastaw�
buduarowego stolika, doko�a kt�rych ustawia�y si� albumy,
lichtarze, portmonety, wachlarze, w towarzystwie lasek, parasoli
i niezliczonej ilo�ci drobnych a eleganckich przedmiot�w. W lewym
znowu oknie, nape�nionym okazami krawat�w, r�kawiczek, kaloszy
i perfum, miejsce �rodkowe zajmowa�y zabawki, najcz�ciej
poruszaj�ce si�. Niekiedy podczas tych samotnych zaj�� w starym
subiekcie budzi�o si� dziecko. Wydobywa� wtedy i ustawia� na
stole wszystkie mechaniczne cacka. By� tam nied�wied� wdrapuj�cy
si� na s�up, by� piej�cy kogut, mysz, kt�ra biega�a, poci�g,
kt�ry toczy� si� po szynach, cyrkowy pajac, kt�ry cwa�owa� na
koniu, d�wigaj�c drugiego pajaca, i kilka par, kt�re ta�czy�y
walca przy d�wi�kach niewyra�nej muzyki. Wszystkie te figury pan
Ignacy nakr�ca� i jednocze�nie puszcza� w ruch. A gdy kogut
zacz�� pia� �opocz�c sztywnymi skrzyd�ami, gdy ta�czy�y martwe
pary, co chwil� potykaj�c si� i zatrzymuj�c, gdy o�owiani
pasa�erowie poci�gu, jad�cego bez celu, zacz�li przypatrywa� mu
si� ze zdziwieniem i gdy ca�y ten �wiat lalek, przy drgaj�cym
�wietle gazu, nabra� jakiego� fantastycznego �ycia, stary subiekt
podpar�szy si� �okciami �mia� si� cicho i mrucza�: - Hi! hi! hi!
dok�d wy jedziecie, podr�ni?... Dlaczego nara�asz kark,
akrobato?... Co wam po u�ciskach, tancerze?... Wykr�c� si�
spr�yny i p�jdziecie na powr�t do szafy. G�upstwo, wszystko
g�upstwo!... a wam, gdyby�cie my�leli, mog�oby si� zdawa�, �e to
jest co� wielkiego!... Po takich i tym Podobnych monologach
szybko sk�ada� zabawki i rozdra�niony chodzi� go pustym sklepie,
a za nim jego brudny pies. "G�upstwo handel... g�upstwo
polityka... g�upstwo podr� do Turcji... g�upstwo ca�e �ycie,
kt�rego pocz�tku nie pami�tamy, a ko�ca nie znamy... Gdzie�
prawda?.. " Poniewa� tego rodzaju zdania wypowiada� niekiedy
g�o�no i publicznie, wi�c uwa�ano go za bzika, a powa�ne damy,
maj�ce c�rki na wydaniu, nieraz m�wi�y: - Oto do czego prowadzi
m�czyzn� starokawalerstwo!
Z domu pan Ignacy wychodzi� rzadko i na kr�tko i zwykle kr�ci�
si� po ulicach, na kt�rych mieszkali jego koledzy albo
oficjali�ci sklepu. W�wczas jego ciemnozielona algierka lub
tabaczkowy surdut, popielate spodnie z czarnym lampasem i
wyp�owia�y cylinder, nade wszystko za� jego nie�mia�e zachowanie
si� zwraca�y powszechn� uwag�. Pan Ignacy wiedzia� to i coraz
bardziej zniech�ca� si� do spacer�w. Wola� przy �wi�cie k�a�� si�
na ��ku i ca�ymi godzinami patrze� w swoje zakratowane okno, za
kt�rym wida� by�o szary mur s�siedniego domu, ozdobiony jednym
jedynym, r�wnie� zakratowanym oknem, gdzie czasami sta� garnczek
mas�a albo wisia�y zw�oki zaj�ca. Lecz im mniej wychodzi�, tym
cz�ciej marzy� o jakiej� dalekiej podr�y na wie� lub za
granic�. Coraz cz�ciej spotyka� we snach zielone pola i ciemne
bory, po kt�rych b��ka�by si�, przypominaj�c sobie m�ode czasy.
Powoli zbudzi�a si� w nim g�ucha t�sknota do tych krajobraz�w,
wi�c postanowi� natychmiast po powrocie Wokulskiego wyjecha�
gdzie� na ca�e lato. - Cho� raz przed �mierci�, ale na kilka
miesi�cy - m�wi� kolegom, kt�rzy nie wiadomo dlaczego u�miechali
si� z tych projekt�w. Dobrowolnie odci�ty od natury i ludzi,
utopiony w wartkim, ale ciasnym wirze sklepowych interes�w, czu�
coraz mocniej potrzeb� wymiany my�li. A poniewa� jednym nie ufa�,
inni go nie chcieli s�ucha�, a Wokulskiego nie by�o, wi�c
rozmawia� sam z sob� i - w najwi�kszym sekrecie pisywa�
pami�tnik.
Ze smutkiem od kilku lat uwa�am, �e na �wiecie jest coraz mniej
dobrych subiekt�w i rozumnych polityk�w, bo wszyscy stosuj� si�
do mody. Skromny subiekt co kwarta� ubiera si� w spodnie nowego
fasonu, w coraz dziwniejszy kapelusz i coraz inaczej wyk�adany
ko�nierzyk. Podobnie� dzisiejsi politycy co kwarta� zmieniaj�
wiar�: onegdaj wierzyli w Bismarcka, wczoraj w Gambett�, a dzi�
w Beaconsfielda, kt�ry niedawno by� �ydkiem. Ju� wida�
zapomniano, �e w sklepie nie mo�na stroi� si� w modne
ko�nierzyki, tylko je sprzedawa�, bo w przeciwnym razie go�ciom
zabraknie towaru, a sklepowi go�ci. Za� polityki nie nale�y
opiera� na szcz�liwych osobach, tylko na wielkich dynastiach.
Metternich by� taki s�awny jak Bismarck, a Palmerston s�awniejszy
od Beaconsfielda i - kt� dzi� o nich pami�ta? Tymczasem r�d
Bonapartych trz�s� Europ� za Napoleona I, potem za Napoleona III,
a i dzisiaj, cho� niekt�rzy nazywaj� go bankrutem, wp�ywa na losy
Francji przez wierne swoje s�ugi, MacMahona i Ducrota.
Zobaczycie, co jeszcze zrobi Napoleonek IV, kt�ry po cichu uczy
si� sztuki wojennej u Anglik�w! Ale o to mniejsza. W tej bowiem
pisaninie chc� m�wi� nie o Bonapartych, ale o sobie, a�eby
wiedziano, jakim sposobem tworzyli si� dobrzy subiekci i cho� nie
uczeni, ale rozs�dni politycy. Do takiego interesu nie trzeba
akademii, lecz przyk�adu w domu i w sklepie. Ojciec m�j by� za
m�odu �o�nierzem, a na staro�� wo�nym w Komisji Spraw
Wewn�trznych. Trzyma� si� prosto jak sztaba, mia� niedu�e
faworyty i w�s do g�ry; szyj� okr�ca� czarn� chustk� i nosi�
srebrny kolczyk w uchu. Mieszkali�my na Starym Mie�cie z ciotk�,
kt�ra urz�dnikom pra�a i �ata�a bielizn�. Mieli�my na czwartym
pi�trze dwa pokoiki, gdzie niewiele by�o dostatk�w, ale du�o
rado�ci, przynajmniej dla mnie. W naszej izdebce najokazalszym
sprz�tem by� st�, na kt�rym ojciec powr�ciwszy z biura klei�
koperty; u ciotki za� pierwsze miejsce zajmowa�a balia. Pami�tam,
�e w pogodne dnie puszcza�em na ulicy latawce, a w razie s�oty
wydmuchiwa�em w izbie ba�ki mydlane. Na �cianach u ciotki Wisieli
sami �wi�ci; ale jakkolwiek by�o ich sporo, nie dor�wnali jednak
liczb� Napoleonom, kt�rymi ojciec przyozdabia� sw�j pok�j. By�
tam jeden Napoleon w Egipcie, drugi pod Wagram, trzeci pod
Austerlitz, czwarty pod Moskw�, pi�ty w dniu koronacji, sz�sty
w apoteozie. Gdy za� ciotka, zgorszona tyloma �wieckimi obrazami,
zawiesi�a na �cianie mosi�ny krucyfiks, ojciec, a�eby - jak
m�wi� - nie obrazi� Napoleona, kupi� sobie jego br�zowe popiersie
i tak�e umie�ci� je nad ��kiem. - Zobaczysz, niedowiarku -
lamentowa�a nieraz ciotka - �e za te sztuki b�d� ci� p�awi� w
smole. - I!... Nie da mi cesarz zrobi� krzywdy - odpowiada�
ojciec. Cz�sto przychodzili do nas dawni koledzy ojca: pan
Doma�ski, tak�e wo�ny, ale z Komisji Skarbu, i pan Raczek, kt�ry
na Dunaju mia� stragan z zielenin�. Pro�ci to byli ludzie (nawet
pan Doma�ski troch� lubi� any��wk�), ale roztropni politycy.
Wszyscy, nie wy��czaj�c ciotki, twierdzili jak najbardziej
stanowczo, �e cho� Napoleon I umar� w niewoli, r�d Bonapartych
jeszcze wyp�ynie. Po pierwszym Napoleonie znajdzie si� jaki�
drugi, a gdyby i ten �le sko�czy�, przyjdzie nast�pny, dop�ki
jeden po drugim nie uporz�dkuj� �wiata. - Trzeba by� zawsze
gotowym na pierwszy odg�os! - m�wi� m�j ojciec. - Bo nie wiecie
dnia ani godziny - dodawa� pan Doma�ski.
A pan Raczek, trzymaj�c fajk� w ustach, na znak potwierdzenia
plu� a� do pokoju ciotki. - Napluj mi acan w bali�, to ci dam!...
- wo�a�a ciotka.
- Mo�e jejmo�� i dasz, ale ja nie wezm� - mrukn�� pan Raczek
pluj�c w stron� komina. - U... c� to za chamy te ca�e
grenadierzyska! - gniewa�a si� ciotka. - Jejmo�ci zawsze
smakowali u�ani. Wiem, wiem...
P�niej pan Raczek o�eni� si� z moj� ciotk�...
...Chc�c, a�ebym zupe�nie by� got�w, gdy wybije godzina
sprawiedliwo�ci, ojciec sam pracowa� nad moj� edukacj�. Nauczy�
mi� czyta�, pisa�, klei� koperty, ale nade wszystko - musztrowa�
si�. Do musztry zap�dza� mnie w bardzo wczesnym dzieci�stwie,
kiedy mi jeszcze zza plec�w wygl�da�a koszula. Dobrze to
pami�tam, gdy� ojciec komenderuj�c: "P� obrotu na prawo!" albo
"Lewe rami� naprz�d - marsz!...", ci�gn�� mnie w odpowiednim
kierunku za ogon tego ubrania. By�a to najdok�adniej prowadzona
nauka.
Nieraz w nocy budzi� mnie ojciec krzykiem: "Do broni!...",
musztrowa� pomimo wymy�la� i �ez ciotki i ko�czy� zdaniem: -
Igna�! zawsze b�d� got�w, wisusie, bo nie wiemy dnia ani
godziny... Pami�taj, �e Bonapart�w B�g zes�a�, a�eby zrobili
porz�dek na �wiecie, a dop�ty nie b�dzie porz�dku ani
sprawiedliwo�ci, dop�ki nie wype�ni si� testament cesarza. Nie
mog� powiedzie�, a�eby niezachwian� wiar� mego ojca w Bonapartych
i sprawiedliwo�� podzielali dwaj jego koledzy. Nieraz pan Raczek,
kiedy mu dokuczy� b�l w nodze, kln�c i st�kaj�c m�wi�: - E!
wiesz, stary, �e ju� za d�ugo czekamy na nowego Napoleona. Ja
siwie� zaczynam i coraz gorzej podupadam, a jego jak nie by�o,
tak i nie ma. Nied�ugo porobi� si� z nas dziady pod ko�ci�, a
Napoleon po to chyba przyjdzie, a�eby z nami �piewa� godzinki. -
Znajdzie m�odych.
- Co za m�odych! Lepsi z nich przed nami poszli w ziemi�, a
najm�odsi - diab�a warci. Ju� s� mi�dzy nimi i tacy, co o
Napoleonie nie s�yszeli. - M�j s�ysza� i zapami�ta - odpar�
ojciec mrugaj�c okiem w moj� stron�. Pan Doma�ski jeszcze
bardziej upada� na duchu.
- �wiat idzie do gorszego - m�wi� trz�s�c g�ow�. - Wikt coraz
dro�szy, za kwater� zabraliby ci ca�� pensj�, a nawet co si�
tyczy any��wki, i w tym jest szachrajstwo. Dawniej rozweseli�e�
si� kieliszkiem, dzi� po szklance jeste� taki czczy, jakby� si�
napi� wody. Sam Napoleon nie doczeka�by si� sprawiedliwo�ci! A
na to odpowiedzia� ojciec:
- B�dzie sprawiedliwo��, cho�by i Napoleona nie sta�o. Ale i
Napoleon si� znajdzie. - Nie wierz� -- mrukn�� pan Raczek. - A
jak si� znajdzie, to co?.. - spyta� ojciec.
- Nie doczekamy tego.
- Ja doczekam - odpar� ojciec - a Igna� doczeka jeszcze lepiej.
Ju� w�wczas zdania mego ojca g��boko wyrzyna�y mi si� w pami�ci,
ale dopiero p�niejsze wypadki nada�y im cudowny, nieomal
proroczy charakter. Oko�o roku 1840 ojciec zacz�� niedomaga�.
Czasami po par� dni nie wychodzi� do biura, a wreszcie na dobre
leg� w ��ku. Pan Raczek odwiedza� go co dzie�, a raz patrz�c na
jego chude r�ce i wy��k�e policzki szepn��: - Hej! stary, ju�
my chyba nie doczekamy si� Napoleona!
Na co ojciec spokojnie odpar�:
- Ja tam nie umr�, dop�ki o nim nie us�ysz�.
Pan Raczek pokiwa� g�ow�, a ciotka �zy otar�a my�l�c, �e ojciec
bredzi. Jak tu my�le� inaczej, je�eli �mier� ju� ko�ata�a do
drzwi, a ojciec jeszcze wygl�da� Napoleona... By�o ju� z nim
bardzo �le, nawet przyj�� ostatnie sakramenta, kiedy w par� dni
p�niej wbieg� do nas pan Raczek dziwnie wzburzony i stoj�c na
�rodku izby zawo�a�: - A wiesz, stary, �e znalaz� si�
Napoleon?...
- Gdzie? - krzykn�a ciotka.
- Ju�ci we Francji.
Ojciec zerwa� si�, lecz znowu upad� na poduszki. Tylko wyci�gn��
do mnie r�k� i patrz�c wzrokiem, kt�rego nie zapomn�, wyszepta�:
- Pami�taj!... Wszystko pami�taj...
Z tym umar�.
W p�niejszym �yciu przekona�em si�, jak proroczymi by�y pogl�dy
ojca. Wszyscy widzieli�my drug� gwiazd� napoleo�sk�, kt�ra
obudzi�a W�ochy i W�gry; a chocia� spad�a pod Sedanem, nie wierz�
w jej ostateczne zaga�ni�cie. Co mi tam Bismarck, Gambetta albo
Beaconsfield! Niesprawiedliwo�� dop�ty b�dzie w�ada� �wiatem,
dop�ki nowy Napoleon nie uro�nie. W par� miesi�cy po �mierci ojca
pan Raczek i pan Doma�ski wraz z ciotk� Zuzann� zebrali si� na
rad�: co ze mn� pocz��? Pan Doma�ski chcia� mnie zabra� do swoich
biur i powoli wypromowa� na urz�dnika; ciotka zaleca�a rzemios�o,
a pan Raczek zieleniarstwo. Lecz gdy zapytano mnie: do czego mam
ochot�? odpowiedzia�em, �e do sklepu. - Kto wie, czy to nie
b�dzie najlepsze - zauwa�y� pan Raczek. - A do jakiego� by�
chcia� kupca? - Do tego na Podwalu, co ma we drzwiach pa�asz,
a w oknie kozaka. - Wiem - wtr�ci�a ciotka. - On chce do Mincla.
- Mo�na spr�bowa� - rzek� pan Doma�ski. - Wszyscy przecie� znamy
Mincla. Pan Raczek na znak zgody plun�� a� w komin.
- Bo�e mi�osierny - j�kn�a ciotka - ten drab ju� chyba na mnie
plu� zacznie, kiedy brata nie sta�o... Oj! nieszcz�liwa ja
sierota!... - Wielka rzecz! - odezwa� si� pan Raczek. - Wyjd�
jejmo�� za m��, to nie b�dziesz sierot�. - A gdzie� ja znajd�
takiego g�upiego, co by mnie wzi��?
- Phi! mo�e i ja bym si� o�eni� z jejmo�ci�, bo nie ma mnie kto
smarowa� - mrukn�� pan Raczek, ci�ko schylaj�c si� do ziemi,
a�eby wypuka� popi� z fajki. Ciotka rozp�aka�a si�, a wtedy
odezwa� si� pan Doma�ski: - Po co robi� du�e ceregiele. Jejmo��
nie masz opieki, on nie ma gospodyni; pobierzcie si� i
przygarnijcie Ignasia, a b�dziecie nawet mieli dziecko. I jeszcze
tanie dziecko, bo Mincel da mu wikt i kwater�, a wy tylko odzie�.
-- H�?... - spyta� pan Raczek patrz�c na ciotk�.
- No, oddajcie pierwej ch�opca do terminu, a potem... mo�e si�
odwa�� - odpar�a ciotka. - Zawsze mia�am przeczucie, �e marnie
sko�cz�... - To i jazda do Mincla! - rzek� pan Raczek podnosz�c
si� z krzese�ka. - Tylko jejmo�� nie zr�b mi zawodu! - doda�
gro��c ciotce pi�ci�. Wyszli z Panem Doma�skim i mo�e w p�torej
godziny wr�cili obaj mocno zarumienieni. Pan Raczek ledwie
oddycha�, a pan Doma�ski z trudno�ci� trzyma� si� na nogach,
podobno z tego, �e nasze schody by�y bardzo niewygodne. - C�?...
- spyta�a ciotka.
- Nowego Napoleona wsadzili do prochowni! - odpowiedzia� pan
Doma�ski. - Nie do prochowni, tylko do fortecy. A-u... A-u... -
doda� pan Raczek i rzuci� czapk� na st�. - Ale z ch�opcem co? -
Jutro ma przyj�� do MIincla z odzieniem i bielizn� - odrzek� pan
Doma�ski. - Nie do fortecy A-u... A-u... tylko do Ham-ham czy
Cham... bo nawet nie wiem... - Zwariowali�cie, pijaki! -
krzykn�a ciotka chwytaj�c pana Raczka za rami�. - Tylko bez
poufa�o�ci! - oburzy� si� pan Raczek. - Po �lubie b�dzie
poufa�o��, teraz... Ma przyj�� do Mincla jutro z bielizn� i
odzieniem... Nieszcz�sny Napoleonie!... Ciotka wypchn�a za drzwi
pana Raczka, potem pana Doma�skiego i wyrzuci�a za nimi czapk�. -
Precz mi st�d, pijaki!
- Wiwat Napoleon! - zawo�a� pan Raczek, a pan Doma�ski zacz��
�piewa� : Przechodniu, gdy w t� stron� zwr�cisz swoje oko,
Przybli� si� i rozwa�aj ten napis g��boko...
Przybli� si� i rozwa�aj ten napis g��boko.
G�os jego stopniowo cichn��, jakby zag��biaj�c si� w studni,
potem umilk� na schodach, lecz znowu dolecia� nas z ulicy. Po
chwili zrobi� si� tam jaki� ha�as, a gdy wyjrza�em oknem,
zobaczy�em, �e pana Raczka policjant prowadzi� do ratusza. Takie
to wypadki poprzedzi�y moje wej�cie do zawodu kupieckiego. Sklep
Mincla zna�em od dawna, poniewa� ojciec wysy�a� mnie do niego po
papier, a ciotka po myd�o. Zawsze bieg�em tam z radosn�
ciekawo�ci�, a�eby napatrze� si� wisz�cym za szybami zabawkom.
O ile pami�tam, by� tam w oknie du�y kozak, kt�ry sam przez si�
skaka� i macha� r�koma, a we drzwiach - b�ben, pa�asz i sk�rzany
ko� z prawdziwym ogonem. Wn�trze sklepu wygl�da�o jak du�a
piwnica, kt�rej ko�ca nigdy nie mog�em dojrze� z powodu
ciemno�ci. Wiem tylko, �e po pieprz, kaw� i li�cie bobkowe sz�o
si� na lewo do sto�u, za kt�rym sta�y ogromne szafy od sklepienia
do pod�ogi nape�nione szufladami. Papier za�, atrament, talerze
i szklanki sprzedawano przy stole na prawo, gdzie by�y szafy z
szybami, a po myd�o i krochmal sz�o si� w g��b sklepu, gdzie by�o
wida� beczki i stosy pak drewnianych. Nawet sklepienie by�o
zaj�te. Wisia�y tam d�ugie szeregi p�cherzy na�adowanych gorczyc�
i farbami, ogromna lampa z daszkiem, kt�ra w zimie pali�a si�
ca�y dzie�, sie� pe�na kork�w do butelek, wreszcie wypchany
krokodylek, d�ugi mo�e na p�tora �okcia. W�a�cicielem sklepu by�
Jan Mincel, starzec z rumian� twarz� i kosmykiem siwych w�os�w
pod brod�. W ka�dej porze dnia siedzia� on pod oknem na fotelu
obitym sk�r�, ubrany w niebieski barchanowy kaftan, bia�y fartuch
i tak�� szlafmyc�. Przed nim na stole le�a�a wielka ksi�ga, w
kt�rej notowa� doch�d, a tu� nad jego g�ow� wisia� p�k dyscyplin,
przeznaczonych g��wnie na sprzeda�. Starzec odbiera� pieni�dze,
zdawa� go�ciom reszt�, pisa� w ksi�dze, niekiedy drzema�, lecz
pomimo tylu zaj��, z niepoj�t� uwag� czuwa� nad biegiem handlu
w ca�ym sklepie. On tak�e, dla uciechy przechodni�w ulicznych,
od czasu do czasu poci�ga� za sznurek skacz�cego w oknie kozaka
i on wreszcie, co mi si� najmniej podoba�o, za rozmaite
przest�pstwa karci� nas jedn� z p�ka dyscyplin. M�wi� : nas, bo
by�o nas trzech kandydat�w do kary cielesnej : ja tudzie� dwaj
synowcy starego - Franc i Jan Minclowie. Czujno�ci pryncypa�a i
jego bieg�o�ci w u�ywaniu sarniej nogi do�wiadczy�em zaraz na
trzeci dzie� po wej�ciu do sklepu. Franc odmierzy� jakiej�
kobiecie za dziesi�� groszy rodzynk�w. Widz�c, �e jedno ziarno
upad�o na kontuar (stary mia� w tej chwili oczy zamkni�te),
podnios�em je nieznacznie i zjad�em. Chcia�em w�a�nie wyj��
pestk�, kt�ra wcisn�a si� mi mi�dzy z�by, gdy uczu�em na plecach
co� jakby mocne dotkni�cie rozpalonego �elaza. - A, szelma! -
wrzasn�� stary Mincel i nim zda�em sobie spraw� z sytuacji,
przeci�gn�� po mnie jeszcze par� razy dyscyplin�, od wierzchu
g�owy do pod�ogi. Zwin��em si� w k��bek z b�lu, lecz od tej pory
nie �mia�em wzi�� do ust niczego w sklepie. Migda�y, rodzynki,
nawet ro�ki mia�y dla mnie smak pieprzu. Urz�dziwszy si� ze mn�
w taki spos�b, stary zawiesi� dyscyplin� na p�ku, wpisa� rodzynki
i z najdobroduszniejsz� min� pocz�� ci�gn�� za sznurek kozaka.
Patrz�c na jego p�u�miechni�t� twarz i przymru�one oczy, prawie
nie mog�em uwierzy�, �e ten jowialny staruszek posiada taki
zamach w r�ku. I dopiero teraz spostrzeg�em, �e �w kozak widziany
z wn�trza sklepu wydaje si� mniej zabawnym ni� od ulicy. Sklep
nasz by� kolonialno - galanteryjno - mydlarski. Towary kolonialne
wydawa� go�ciom Franc Mincel, m�odzieniec trzydziestokilkoletni,
z rud� g�ow� i zaspan� fizjognomi�. Ten najcz�ciej dostawa�
dyscyplin� od stryja, gdy� pali� fajk�, p�no wchodzi� za
kontuar, wymyka� si� z domu po nocach, a nade wszystko niedbale
wa�y� towar. M�odszy za�, Jan Mincel, kt�ry zawiadywa� galanteri�
i obok niezgrabnych ruch�w odznacza�