222

Szczegóły
Tytuł 222
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

222 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 222 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

222 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Cold Harbour" autor: Jack Higgins prze�o�y�: Piotr Maksymowicz tekst wklepa�: [email protected] korekty dokona�: [email protected] - Wydawnictwo "Amber" - Redakcja - WOJCIECH �YSEK - Copyryght� 1990 by Jack Higgins by Allrightsreseryed - ISBN 83-7169-243-9 * * * Rozdzia� 1 W �wietle ksi�yca wida� by�o cia�a, niekt�re w kamizelkach ratunkowych, inne bez. W oddali morze sta�o w p�omieniach pal�cej si� ropy. Gdy Martin Hare uni�s� si� na grzbiecie fali, ujrza� to, co pozosta�o z niszczyciela, kt�rego dzi�b by� ju� pod wod�. Rozleg�a si� g�ucha eksplozja, rufa unios�a si� i okr�t zacz�� ton��. Pozostaj�c na powierzchni dzi�ki swojej kamizelce, Hare sp�yn�� po drugiej stronie fali, a gdy nadp�yn�a nast�pna, niemal zemdla� krztusz�c si�, pr�buj�c zaczerpn�� powietrza i czuj�c potworny b�l od szrapnela tkwi�cego w piersi. W cie�ninie mi�dzy wyspami morze p�yn�o bardzo szybko, co najmniej sze�� lub siedem w�z��w. Wydawa�o si�, �e ca�kiem go ogarn�o, unosz�c z niewiarygodn� pr�dko�ci�, zostawiaj�c w tyle krzyki umieraj�cych. Ponownie fala unios�a go wy�ej, sk�d po chwili run�� w d� i, o�lepiony sol�, z du�� si�� wyr�n�� w tratw� ratunkow�. Chwyci� za jeden z linowych uchwyt�w i spojrza� w g�r�. Siedzia� tam w kucki m�czyzna, japo�ski oficer w mundurze. Hare zauwa�y�, �e jego stopy .by�y bose. Przez d�u�sz� chwil� patrzyli na siebie i Hare spr�bowa� podci�gn�� si�. Ale nie mia� w sobie do�� si�y. Bez s�owa Japo�czyk podczo�ga� si�, z�apa� go za kamizelk� i wci�gn�� na tratw�. W tej samej chwili tratwa pochwycona przez wir zakr�ci�a si� gwa�townie i Japo�czyk wpad� g�ow� do morza. Po kilku sekundach jego widoczna w �wietle ksi�yca twarz by�a ju� oddalona o dziesi�� metr�w. Zacz�� p�yn�� w kierunku tratwy, gdy nagle Hare ujrza� p�etw� rekina tn�c� bia�� pian� fal. Japo�czyk nie wyda� nawet krzyku, po prostu wyrzuci� ramiona w g�r� i znikn��. Za to Hare wrzasn�� przera�liwie, gdy, tak jak zawsze potem, usiad� gwa�townie na ��ku. Dy�ur pe�ni�a siostra McPherson, twarda, rzeczowa, pi��dziesi�cioletnia wdowa, kt�rej dwaj synowie s�u��cy w marines walczyli w rejonie wysp. Wesz�a do �rodka i sta�a z r�kami na biodrach patrz�c na niego. - Znowu z�y sen? Hare spu�ci� nogi na pod�og� i si�gn�� po szlafrok. - Tak. Kt�ry lekarz jest dzisiaj? - Komandor Lawrence, ale on panu nie pomo�e. Nast�pne dwie tabletki i po�pi pan jeszcze tak, jak pan ju� przespa� ca�e popo�udnie. - Kt�ra godzina? - Si�dma. Niech pan we�mie prysznic, a ja przygotuj� panu ten �adny nowy mundur. Mo�e pan zej�� na kolacj�. Dobrze to panu zrobi. - Nie wydaje mi si�. Spojrza� w lustro i przebieg� palcami po niesfornych w�osach przypr�szonych siwizn�, kt�ra u czterdziestosze�ciolatka nie jest ju� niczym niezwyk�ym. Twarz by�a do�� przystojna, tylko blada po miesi�cach hospitalizacji. I jedynie z pozbawionych wszelkiego wyrazu oczu emanowa� upadek nadziei. Otworzy� szuflad� w szafce przy ��ku, odszuka� zapalniczk� oraz paczk� papieros�w i zapali�. Kaszla� ju�, gdy podchodzi� do otwartego okna i spojrza� przez balkon na ogr�d. - Wspaniale - powiedzia�a. - Zosta�o tylko jedno dobre p�uco, wi�c pr�buje pan doko�czy� to, co zacz�li Japo�czycy. - Przy ��ku sta� termos z kaw�. Nala�a troch� do fili�anki i poda�a mu. - Czas zacz�� znowu �y�, komandorze. Jak to m�wi� w filmach z Hollywood, dla pana wojna sko�czy�a si�. Nie powinien pan by� w og�le zaczyna�. To zabawa dla m�odych. - Wi�c co mam robi�? - Poci�gn�� �yk kawy. - Niech pan wraca do Harvardu, profesorze - u�miechn�a si�. - Studenci b�d� pana uwielbia�. Wszystkie te medale. "Niech pan nie zapomni w�o�y� munduru pierwszego dnia. U�miechn�� si� wbrew sobie, ale tylko na moment. - Z Bo�� pomoc�, Maddie, ale my�l�, �e nie m�g�bym wr�ci�. Wiem, �e nie zapomn� tej wojny. - I wojna nie zapomni pana, kochany. - Wiem, �e nie zapomn� tej wojny. - Wiem. Ta rze�nia przy Tugulu wyko�czy�a mnie. Wydaje si�, �e odebra�a mi ch�� do wszystkiego. - C�, jest pan doros�ym cz�owiekiem. Je�li chce pan przesiadywa� w tym pokoju i powoli umiera�, to pa�ska sprawa. -Podesz�a do drzwi, otworzy�a je i odwr�ci�a si�. - Radz� tylko, �eby pan si� uczesa� i doprowadzi� do porz�dku. Ma pan go�cia. - Go�cia? - Uni�s� brwi. - Tak. Teraz jest z nim komandor Lawrence. Nie wiedzia�am, �e ma pan jakie� zwi�zki z Brytyjczykami. - O czym pani m�wi? - spyta� zdumiony. - O pa�skim go�ciu. Najwy�sza klasa. Genera� brygady Munro z Armii Brytyjskiej, chocia� nikt by nie pomy�la�. Nie nosi nawet munduru. Wysz�a zamykaj�c drzwi. Hare sta� tak przez chwil�, po czym pop�dzi� do �azienki i odkr�ci� prysznic. Genera� brygady Dougal Munro mia� sze��dziesi�t pi�� lat i bia�e w�osy, by� ujmuj�co brzydki w �le le��cym garniturze z donegalskiego tweedu. Nosi� okulary w stalowej oprawce, zupe�nie nie licuj�ce z jego rang� w Armii Brytyjskiej. - Ale musz� wiedzie�, doktorze, czy jest w pe�ni si�? - odezwa� si� Munro. Lawrence mia� na mundurze bia�y, chirurgiczny kitel. - Ma pan na my�li fizycznie? - Otworzy� le��c� przed nim teczk�. - Ma czterdzie�ci sze�� lat, generale. Z�apa� trzy od�amki w lewe p�uco i sp�dzi� sze�� dni na tratwie. To cud, �e jest w�r�d nas. - Tak, rozumiem - powiedzia� Munro. - Oto cz�owiek, kt�ry by� profesorem w Haryardzie. Wszyscy wiedzieli, �e jest oficerem rezerwy marynarki wojennej, a poniewa� by� znanym �eglarzem maj�cym kontakty we w�a�ciwych miejscach, dosta� si� na kutry torpedowe w wieku czterdziestu sze�ciu lat, gdy zacz�a si� wojna. - Przejrza� kilka stron. - Ka�dy akwen wojenny na Pacyfiku. Komandor porucznik, i te medale. - Wzruszy� ramionami. - Jest tu wszystko, z dwoma Krzy�ami Marynarki Wojennej w��cznie, a potem ta ostatnia historia w Tugulu. Japo�ski niszczyciel niemal zmi�t� jego �ajb� z powierzchni morza, wi�c staranowa� go i odpali� �adunek wybuchowy. Powinien by� umrze�. - Jak s�ysza�em, prawie wszyscy zgin�li - zauwa�y� Munro. Lawrence zamkn�� teczk�. - Wie pan, dlaczego nie dosta� Medalu Honorowego? Bo poleci� go genera� MacArthur, a marynarka nie lubi ingerencji armii l�dowej. - Rozumiem, �e pan nie jest zawodowym oficerem marynarki? - spyta� Munro. - Pr�dzej s�u�y�bym diab�u. - To dobrze. Ja te� nie jestem z regularnej armii l�dowej, wi�c bez owijania w bawe�n�. Czy jest zdrowy? - Fizycznie, tak. Chocia� s�dz�, �e to uj�o mu dziesi�� lat �ycia. Komisja lekarska zaleci�a, by nie wraca� do s�u�by na morzu. Ze wzgl�du na wiek i stan zdrowia ma teraz mo�liwo�� powrotu do cywila. - Rozumiem. - Munro postuka� si� w czo�o. - A tutaj? - W g�owie? - Lawrence wzruszy� ramionami. - Kt� to wie. Z pewno�ci� cierpia� na reaktywn� depresj�, ale to mija. Sypia �le, rzadko opuszcza sw�j pok�j i sprawia wra�enie, jakby nie wiedzia�, co ze sob� pocz��. - Czy jest w stanie opu�ci� szpital? - Oczywi�cie. Ju� od paru tygodni. Naturalnie na podstawie odpowiedniego upowa�nienia. - Mam takie. Munro wyci�gn�� z kieszeni list, roz�o�y� go i poda�. Lawrence przeczyta� i cicho gwizdn��. - Jezu, to a� tak wa�ne? - Zgadza si�. - Munro schowa� list do kieszeni, podni�s� sw�j p�aszcz i parasol. - Na Boga, wy chcecie wys�a� go z powrotem - powiedzia� Lawrence. Munro u�miechn�� si� �agodnie i otworzy� drzwi. - Je�li mo�na, chcia�bym si� z nim teraz zobaczy�, komandorze. Munro spogl�da� z balkonu przez ogr�d na �wiat�a miasta w zapadaj�cym zmroku. - Waszyngton jest bardzo �adny o tej porze roku. - Odwr�ci� si� i wyci�gn�� r�k�. - Munro. Dougal Munro. - Genera� brygady? - spyta� Hare. - Tak jest. Hare mia� na sobie lu�ne spodnie i koszul� z wyci�ciem na szyi, jego twarz by�a jeszcze wilgotna po natrysku. - Prosz� mi wybaczy�, generale, ale jest pan najbardziej niewojskowie wygl�daj�cym cz�owiekiem, jakiego kiedykolwiek widzia�em. - Bogu niech b�d� dzi�ki - powiedzia� Munro. - Do 1939 roku by�em egiptologiem w Oksfordzie, cz�onkiem College of Ali Souls. M�j stopie� mia� da� mi, powiedzmy, pe�nomocnictwa w pewnych departamentach. Hare zmarszczy� czo�o. - Chwileczk�. Czy to nie pachnie wywiadem? - Oczywi�cie, tak. Czy s�ysza� pan o DOS, komandorze? - Dow�dztwo Operacji Specjalnych - powiedzia� Hare. Czy wy nie wysy�acie agent�w do okupowanej Francji i tym podobne? - Zgadza si�. Byli�my poprzednikami waszego DSS i mi�o mi oznajmi�, �e teraz �ci�le ze sob� wsp�pracujemy. Ja jestem szefem Wydzia�u D w DOS, lepiej znanego jako wydzia� od brudnej roboty. - A czego, u licha, chcieliby�cie ode mnie? - zapyta� Hare. - Pan by� profesorem literatury niemieckiej w Harvardzie, czy mam racj�? - I co z tego? - Pa�ska matka by�a Niemk�. Jako ch�opiec sp�dzi� pan wiele czasu z jej rodzicami w tamtym kraju. Zrobi� pan nawet dyplom na Uniwersytecie Drezde�skim. - Wi�c? - Wi�c m�wi pan p�ynnie tym j�zykiem, przynajmniej tak poinformowa� mnie wywiad waszej marynarki, nie�le zna pan tak�e francuski. Hare uni�s� brwi. - Co te� pr�buje mi pan powiedzie�? Chce mnie pan zwerbowa� jako szpiega, czy co? - Bynajmniej - odpowiedzia� Munro. - Widzi pan, komandorze, jest pan naprawd� do�� wyj�tkowy. Nie chodzi tylko o pa�sk� znajomo�� niemieckiego. Co czyni pana interesuj�cym, to fakt, �e jest pan oficerem marynarki z du�ym do�wiadczeniem na �odziach torpedowych, kt�ry do tego p�ynnie m�wi po niemiecku. - Niech pan mi lepiej wszystko wyja�ni. - Dobrze. - Munro usiad�. - S�u�y� pan na kutrach torpedowych w Drugiej Eskadrze na Wyspach Salomona, prawda? - Tak. - C�, to tajna informacja, ale mog� panu powiedzie�, �e na pilne wezwanie Departamentu S�u�b Strategicznych wasi ludzie maj� by� przerzuceni w rejon kana�u La Manche w celu l�dowania i zabrania agent�w z wybrze�a Francji. - I potrzebujecie mnie do tego? - zdumia� si� Hare. Zwariowali�cie. Ja osiad�em ju� na sta�ym l�dzie. Chryste, oni chc� przecie�, �ebym wycofa� si� ze s�u�by ze wzgl�du na stan zdrowia. - Prosz� mnie wys�ucha� - powiedzia� Munro. - W kanale La Manche brytyjskie kutry torpedowe maj� ci�kie �ycie ze swoimi niemieckimi odpowiednikami. - To, co Niemcy nazywaj� Schnellboot - powiedzia� Hare. - Szybki kuter. To w�a�ciwa nazwa. - Tak. My z innej przyczyny nazywamy je kutrami E. Tak jak pan m�wi s� szybkie, cholernie szybkie. Od pocz�tku wojny pr�bowali�my zdoby� jeden z nich i z rado�ci� mog� powiedzie�, �e w ko�cu w zesz�ym miesi�cu odnie�li�my sukces. - Pan �artuje - powiedzia� zdumiony Hare. - Przekona si� pan, �e nigdy tego nie robi�, komandorze - odpowiedzia� Munro. - To jeden z serii S.80. W czasie nocnego patrolu w pobli�u Devon mia� problem z silnikiem. Gdy o �wicie pojawi� si� jeden z naszych niszczycieli, za�oga opu�ci�a pok�ad. Oczywi�cie przed zej�ciem kapitan nastawi� �adunek wybuchowy, aby wyrwa� dziur� w dnie. Niestety dla niego �adunek okaza� si� niewypa�em. Przes�uchanie operatora radiostacji wykaza�o, i� w swoim ostatnim meldunku do bazy w Cherbourgu podali, �e zatapiaj� kuter. To znaczy, �e mamy ich kuter, a Kriegsmarine o tym nie wie. - U�miechn�� si�. - Rozumie pan, co mam na my�li? - Nie jestem pewien. - Komandorze Hare, jest w Kornwalii ma�a rybacka wioska o nazwie Cold Harbour. Dwadzie�cia czy trzydzie�ci chatek i dworek. Znajduje si� w strefie obronnej, wi�c mieszka�cy wyprowadzili si� dawno temu. M�j wydzia� u�ywa jej do, powiedzmy, cel�w specjalnych. Operuj� stamt�d dwoma samolotami, niemieckimi samolotami. Stork i bombowiec nocny Ju-88S. Ci�gle maj� znaki rozpoznawcze Luftwaffe, a cz�owiek, kt�ry na nich lata, chocia� jest dzielnym pilotem RAFu, nosi mundur Luftwafe. - I pan chce zrobi� to samo z tym kutrem E? - spyta� Hare. - W�a�nie. I w tym miejscu zaczyna si� pa�ska rola. Przecie� ��d� Kriegsmarine potrzebuje za�ogi kriegsmarine. - Co jest sprzeczne z regu�ami wojny w wystarczaj�cym stopniu, aby tak� schwytan� za�og� postawi� przed plutonem egzekucyjnym - zauwa�y� Hare. - Wiem. Tak jak raz powiedzia� wasz genera� Sherman, wojna jest piek�em. - Munro wsta�, tr�c d�onie. - Bo�e, mo�liwo�ci s� nieograniczone. Powiem panu, i to tak�e jest tajne, �e wszystkie informacje przekazywane przez wojskowy i morski wywiad niemiecki s� kodowane na maszynach Enigma, urz�dzeniu, kt�re Niemcy uwa�aj� za nie do z�amania. Niestety dla nich, mamy program zwany Ultra, kt�remu uda�o si� rozpracowa� ten system. Niech pan pomy�li o informacjach, jakie mo�na uzyska� od Kriegsmarine. Sygna�y rozpoznawcze, kody na dany dzie� daj�ce wst�p do port�w. - To szale�stwo - powiedzia� Hare. - Potrzebowaliby�cie za�ogi. - S.80 ma zwykle szesnastu ludzi na pok�adzie. Moi przyjaciele w Administracji uwa�aj�, �e mo�na by da� rad� w dziesi�ciu, ��cznie z panem. Poniewa� jest to wsp�lne przedsi�wzi�cie, wasi i nasi poszukuj� odpowiedniego personelu. Mam ju� dla was doskona�ego mechanika. Niemiecki �yd, uciekinier, kt�ry pracowa� w fabryce DaimleraBenza. Tam produkuj� silniki do tych kutr�w. Nast�pi�o kr�tkie milczenie. Hare odwr�ci� si� i spojrza� ponad ogrodem na miasto. By�o ju� zupe�nie ciemno i zadr�a�, bez �adnej przyczyny przypominaj�c sobie Tugulu. Trz�s�c� si� r�k� si�gn�� po papierosa. Odwr�ci� si� i wyci�gn�� j� w stron� Munro. - Niech pan patrzy. Wie pan dlaczego? Bo si� boj�. - Tak jak i ja, gdy lecia�em tu tym cholernym bombowcem - powiedzia� Munro. - To samo b�dzie w czasie powrotu dzi� wieczorem, chocia� tym razem daj� nam Lataj�c� Fortec�. Wydaje mi si�, �e jest tam troch� wi�cej miejsca. - Nie - szorstko odpowiedzia� Hare. - Nie zrobi� tego. - Ale� zrobi pan, komandorze - odpar� Munro. - Czy mam powiedzie� panu dlaczego? Poniewa� nic innego nie mo�e pan zrobi�. Oczywi�cie nie mo�e pan wr�ci� do Harvardu. Z powrotem w klasie po tym co pan przeszed�? Powiem panu co� o panu samym, poniewa� jedziemy na jednym w�zku. Jeste�my lud�mi, kt�rzy prze�yli wi�kszo�� swego �ycia jako �mietanka spo�ecze�stwa. To jakby z zas�yszanej gdzie� historyjki. Wszystko wed�ug ksi��ki, a nagle przysz�a wojna i wie pan co, przyjacielu? Rozkoszowali�my si� ka�d� jej chwil�. - Niech pan idzie do diab�a - odrzek� Martin Hare. - To bardzo prawdopodobne. - Co b�dzie, je�li odm�wi�? - Do licha - Munro wyj�� list z wewn�trznej kieszeni. Wydaje mi si�, �e rozpozna pan podpis na dole jako nale��cy do G��wnodowodz�cego Ameryka�skich Si� Zbrojnych. - Dobry Bo�e - Hare patrzy� os�upia�y na podpis. - Tak, chcia�by z nami porozmawia� przed naszym wyjazdem. Mo�na to nazwa� wyst�pieniem dow�dcy, wi�c niech pan b�dzie tak dobry i w�o�y sw�j mundur. Musimy si� spieszy�. Limuzyna zatrzyma�a si� przy zachodnim wej�ciu do Bia�ego Domu, gdzie Munro pokaza� swoj� przepustk� pe�ni�cemu nocn� s�u�b� agentowi kontrwywiadu. Czekali, podczas gdy pos�ano po adiutanta. Zjawi� si� po chwili; by� to m�ody oficer marynarki w nieskazitelnym mundurze. - Panie generale - powiedzia� do Munro, a nast�pnie zwr�ci� si� w stron� Martina Hare'a i zasalutowa� w spos�b znany tylko mieszka�com Annapolis. - To wielki zaszczyt pozna� pana, sir. Hare, lekko zak�opotany, odda� honory. - Panowie, prosz� za mn� - powiedzia� m�odzieniec. - Pan prezydent czeka. W Gabinecie Owalnym panowa� p�mrok, jako �e za jedyne �r�d�o �wiat�a s�u�y�a lampa stoj�ca na pokrytym papierami biurku. Prezydent Roosevelt siedzia� przy oknie w swoim fotelu na k�kach i wygl�da� na zewn�trz. W ciemno�ci jarzy� si� tylko papieros w jego ulubionej, d�ugiej cygarniczce. - A, jest pan, generale. - Roosevelt obr�ci� si� w fotelu. - Dobry wiecz�r, panie prezydencie. - A to jest komandor porucznik Hare? - Wyci�gn�� d�o�. - Przynosi pan zaszczyt swojemu krajowi. Jako pa�ski prezydent dzi�kuj� panu. Ta akcja w Tugulu to by� wspania�y wyczyn. - Zatapiaj�c ten niszczyciel, zgin�li ludzie lepsi ode mnie, panie prezydencie. - Wiem o tym, synu. - Roosevelt trzyma� r�k� Hare'a w obu swoich d�oniach. - Ludzie lepsi od pana i ode mnie umieraj� ka�dego dnia, ale musimy naciska� coraz mocniej i robi� co tylko mo�emy. - Si�gn�� po kolejnego papierosa i w�o�y� go do lufki. - Genera� wtajemniczy� pana w spraw� Cold Harbour? Czy podoba si� panu ten pomys�? Hare spojrza� na Munro. - To interesuj�ca propozycja, panie prezydencie - odpowiedzia� po kr�tkim wahaniu. Roosevelt przechyli� do ty�u g�ow� i za�mia� si�. - �adnie pan to uj��. - Podjecha� fotelem do biurka i za wr�ci�. - Czy zdaje pan sobie spraw�, �e noszenie munduru wroga jest wbrew zasadom konwencji genewskiej? - Tak jest, panie prezydencie. - Prosz� mnie poprawi�, je�li pope�ni� historyczny b��d, generale - podj�� Roosevelt, wpatruj�c si� w sufit. - Czy nie jest faktem, �e w czasie wojen napoleo�skich okr�ty marynarki brytyjskiej atakowa�y niekiedy pod francusk� bander�? - To prawda, panie prezydencie. By�y to zwykle okr�ty francuskie zdobyte na wojnie i wcielone do naszej marynarki. - A wi�c jest precedens dla tego typu dzia�a� jako ruse de guerre"! - zauwa�y� Roosevelt. - Z ca�� pewno�ci�, panie prezydencie. - Warto zwr�ci� uwag�, �e w takich akcjach Brytyjczycy mieli zwyczaj wywiesza� swoj� w�asn� bander� tu� przed pocz�tkiem bitwy - rzek� Hare. - Podoba mi si� to - Roosevelt skin�� g�ow�. - To ja rozumiem. Je�li �o�nierz ma zgin��, powinno to nast�pi� pod jego w�asnym sztandarem. - Uni�s� wzrok na Hare'a. - Bezpo�redni rozkaz od pa�skiego g��wnodowodz�cego. Na pok�adzie tego kutra E zawsze b�dzie pan mia� flag� Stan�w Zjednoczonych i je�li nadejdzie dzie�, kiedy nast�pi bitwa z waszym udzia�em, wci�gnie pan t� flag� w miejsce bandery Kriegsmarine. Czy pan zrozumia�? - Dok�adnie, panie prezydencie. Roosevelt ponownie wyci�gn�� r�k�. - To dobrze. Pozostaje mi �yczy� panom szcz�liwej drogi. Obaj wymienili z nim u�ciski d�oni, gdy, jakby za spraw� jakich� czar�w, z cienia wynurzy� si� m�ody porucznik i wyprowadzi� ich z gabinetu. - Niezwyk�y cz�owiek - odezwa� si� Hare, gdy limuzyna skr�ca�a w Constitutional Avenue. - To najmniej adekwatne okre�lenie sezonu - powiedzia� Munro. - To, co on i Churchill wsp�lnie osi�gn�li, jest niewiarygodne. - Westchn��. - Ciekaw jestem, ile czasu minie, zanim powstan� ksi��ki dowodz�ce, jak ma�o w istocie znaczyli. - Drugorz�dni uczeni pr�buj�cy zrobi� karier�? - spyta� Hare. - Tacy jak my? - W�a�nie. - Munro spojrza� na o�wietlone ulice. - B�dzie mi brak tego miasta. Niech pan si� przygotuje na kulturowy szok, gdy dolecimy do Londynu. Nie tylko zaciemnienie, ale i Luftwaffe znowu pr�buj�ca nocnych nalot�w. Hare usiad� wygodniej na swoim miejscu, zamykaj�c oczy nie ze zm�czenia, ale z nag�ego przyp�ywu rado�ci. To by�o jakby przez d�ugi czas mocno spa�, a teraz znowu obudzi� si�. Fabrycznie nowa Lataj�ca Forteca lecia�a, aby do��czy� do 8 Ameryka�skiej Armii Powietrznej w Wielkiej Brytanii. Za�oga postara�a si�, aby Munro i Hare mieli wszelkie wygody, zaopatruj�c ich w wojskowe koce, poduszki i dwa termosy. Hare otworzy� jeden z nich, gdy przecinali lini� brzegow� Nowej Anglii i wznosili si� nad ocean. - Kawy? - Nie, dzi�kuj�. - Munro w�o�y� sobie poduszk� pod g�ow� i podci�gn�� koc. - Uznaj� tylko herbat�. - C�, ka�dy ma swoje upodobania - powiedzia� Hare. Poci�gn�� nieco parz�cej kawy, gdy Munro chrz�kn��. - Wiedzia�em, �e o czym� zapomnia�em. Zapomnia�em powiedzie� panu, �e w obliczu szczeg�lnych okoliczno�ci wasza Marynarka Wojenna zdecydowa�a awansowa� pana. - Na pe�nego komandora? - spyta� zaskoczony Hare. - Nie. W rzeczy samej na stopie� Fregattenkapitdna - od powiedzia� Munro, naci�gn�� koc na ramiona i poszed� spa�. Rozdzia� 2 Gdy Craig Osbourne dotar� na skraj St Maurice, rozleg�a si� salwa z karabin�w i gawrony siedz�ce na bukach przed ko�cio�em, gniewnie kracz�c, poderwa�y si� ciemn� chmur� w powietrze. Siedzia� za kierownic� kubelwagena, odpowiednika jeepa w armii niemieckiej, pojazdu og�lnego zastosowania, kt�ry nadawa� si� na ka�de warunki. Zaparkowa� go przy zadaszonej furtce cmentarnej i wysiad�. Prezentowa� si� znakomicie w szarym polowym mundurze Standartenfiihrera WaffenSS. M�y� deszcz, wi�c wzi�� z tylnego siedzenia czarny, sk�rzany p�aszcz, narzuci� go na ramiona i podszed� do �andarma, kt�ry sta� obserwuj�c wydarzenia na placu. By�a tam nie wi�cej ni� garstka mieszka�c�w, pluton egzekucyjny SS i dw�ch wi�ni�w bez cienia nadziei czekaj�cych z r�kami zwi�zanymi na plecach. Trzeci z nich le�a� twarz� do ziemi na bruku przy �cianie. Podczas gdy Osbourne patrzy�, pojawi� si� starszy oficer w d�ugim p�aszczu ze srebrzystoszarymi wy�ogami, zastrze�onymi dla genera��w SS. Wyci�gn�� pistolet z pochwy i strzeli� w ty� g�owy le��cego m�czyzny. - To genera� Dietrich, prawda? - spyta� Osbourne doskona�� francuszczyzn�. �andarm, kt�ry nie zauwa�y� jego nadej�cia, odpowiedzia� automatycznie: - Tak, on lubi ich wyka�cza� osobi�cie. - Odwr�ci� si� nieco i spojrzawszy na mundur, skoczy� na baczno��. - Przepraszam, panie pu�kowniku, nie mia�em nic z�ego na my�li. - W porz�dku. W ko�cu jeste�my rodakami. - Craig uni�s� sw�j lewy r�kaw i �andarm zobaczy� naszyty na nim emblemat francuskiej brygady Charlemagne WaffenSS. - Zapal sobie. ., Wyci�gn�� srebrn� papiero�nic�. �andarm pocz�stowa� si�. Cokolwiek my�la� o swoim rodaku s�u��cym wrogowi, z kamienn� twarz� zatrzyma� to dla siebie. - Cz�sto to si� zdarza? - spyta� Osboume, podaj�c mu ogie�. �andarm zawaha� si� i Osboume zach�caj�co skin�� g�ow�. - Powiedz, ch�opie, to, co my�lisz. Mo�esz nie aprobowa� tego, co robi�, ale przecie� obaj jeste�my Francuzami. - Dwa albo trzy razy w tygodniu i w innych miejscach. To rze�nik. - Na jego twarzy pojawi�a si� ca�a frustracja i gniew. Jeden z dwu oczekuj�cych m�czyzn zosta� postawiony pod �cian�; pad�a komenda i rozleg�a si� kolejna salwa. - Odmawia im ostatniej pos�ugi. Zauwa�y� pan, pu�kowniku? �adnego ksi�dza, a kiedy wszystko jest sko�czone, przychodzi tu jak dobry katolik na spowied� do ojca Paw�a, a potem na obfity obiad do knajpy po drugiej stronie placu. - Tak, s�ysza�em o tym - odpowiedzia� Osboume. Odwr�ci� si� i skierowa� w stron� ko�cio�a. �andarm patrzy� z namys�em jak odchodzi, zaraz jednak odwr�ci� si�, aby obserwowa� to, co dzieje si� na placu, gdy Dietrich z pistoletem w r�ce znowu wyst�pi� naprz�d. Craig Osboume poszed� �cie�k� przez cmentarz, otworzy� wielkie, d�bowe drzwi ko�cio�a i wszed� do �rodka. Panowa� tam mrok, i nieco �wiat�a wpada�o jedynie przez witra�e w starodawnych oknach. Przy o�tarzu migota�y �wiece i czu� by�o zapach kadzid�a. Gdy Osboume podszed� bli�ej, otworzy�y si� drzwi zakrystii, przez kt�re wyszed� stary ksi�dz o siwych w�osach. Ubrany by� w alb�, a z ramion zwisa�a mu fioletowa stu�a. Zaskoczony, zatrzyma� si� nagle. ' - Czy mog� w czym� pom�c? - By� mo�e. Wr��my do zakrystii, ojcze. - Nie teraz, pu�kowniku, teraz musz� wys�ucha� spowiedzi - zmarszczy� brwi ksi�dz. Osboume spojrza� przez pusty ko�ci� na konfesjona�y. - Niezbyt wielu wiernych, ojcze, ale trudno si� dziwi�, skoro ma tu przyj�� ten rze�nik Dietrich. - Zdecydowanie po�o�y� r�k� na piersi ksi�dza. - Prosz� do �rodka. - Kim pan jest? - Zdezorientowany ksi�dz wycofa� si� do zakrystii. Osbourne popchn�� go na drewniane krzes�o obok biurka i z kieszeni p�aszcza wyj�� sznur. - Im mniej ksi�dz wie, tym lepiej. Powiedzmy, �e rzeczy nie zawsze maj� si� tak, jak z pozoru wygl�daj�. Teraz r�ce na plecy. - Mocno zwi�za� nadgarstki staruszka. - Niech ksi�dz zrozumie, daj� ksi�dzu uwolnienie od winy i kary. �adnego zwi�zku z tym, co tu si� wydarzy. Czyste konto u naszych niemieckich przyjaci�. - Wyci�gn�� chustk�. - Nie wiem, co chcesz uczyni�, synu, ale to jest dom Bo�y - odezwa� si� ksi�dz. - Tak, podoba mi si� my�l, �e wymierz� bosk� sprawiedliwo�� - rzek� Craig Osbourne i zakneblowa� go chustk�. Zostawi� starca w zakrystii, zamkn�� drzwi, przeszed� do konfesjona��w i, w��czywszy malutk� lampk� nad jednym z nich, wszed� do �rodka. Wyj�� swojego walthera, przykr�ci� t�umik i przez w�sk� szpar� w drzwiczkach obserwowa� g��wne wej�cie. Po chwili z kruchty wyszed� Dietrich w towarzystwie m�odego kapitana SS. Stan�li na moment rozmawiaj�c, po czym kapitan opu�ci� ko�ci�, a Dietrich ruszy� przej�ciem mi�dzy �awami rozpinaj�c p�aszcz. Zdejmuj�c czapk� zatrzyma� si� i, wszed�szy do drugiego konfesjona�u, usiad�. Osbourne przekr�ci� kontakt i w��czy� ma�� �ar�wk�, kt�ra o�wietlaj�c Niemca jemu samemu pozwoli�a pozosta� w ciemno�ci. - Dzie� dobry, ojcze - odezwa� si� Dietrich �amanym francuskim. - Pob�ogos�aw mnie, bo zgrzeszy�em. - To prawda, ty bandyto - odpowiedzia� Craig Osbourne i, wysun�wszy walthera przez cienk� kratk�, strzeli� mu mi�dzy oczy. W chwili gdy wychodzi� z konfesjona�u, otworzy�y si� drzwi ko�cio�a i do wn�trza zajrza� m�ody kapitan SS. Zobaczy�, jak Osbourne stoi nad le��cym twarz� do ziemi genera�em, kt�rego g�owa by�a mokr� plam� krwi i m�zgu. Oficer wyszarpn�� pistolet i odda� dwa og�uszaj�ce w tych starych murach strza�y. Osbourne odpowiedzia� ogniem i, powaliwszy go trafieniem w pier� na jedn� z �aw, pobieg� do wyj�cia. Wyjrza� na zewn�trz i zobaczy� zaparkowany przy bramie samoch�d Dietricha, podczas gdy jego 18 kubelwagen sta� nieco dalej. By�o zbyt p�no, aby do niego dobiec, bowiem zaalarmowana odg�osem palby dru�yna SS bieg�a ju� z broni� gotow� do strza�u. Osbourne zawr�ci�, przebieg� przez ko�ci� i, wydostawszy si� tylnymi drzwiami przy zakrystii, pop�dzi� po grobach przez cmentarz, nast�pnie przeskoczy� niski kamienny mur i ruszy� ku lasowi na szczycie wzg�rza. Kiedy by� w po�owie drogi, zacz�li strzela�, rzuci� si� wi�c dzikim zygzakiem do przodu i by� ju� niemal w lesie, gdy kula przeszy�a mu rami� tak, �e a� przykl�kn�� na jedno kolano. Po sekundzie ruszy� sprintem dalej po zboczu. W chwil� p�niej by� ju� mi�dzy drzewami. Zas�aniaj�c r�kami twarz przed zwisaj�cymi ga��ziami, bieg� na o�lep dalej, chocia� na dobr� spraw� wcale nie wiedzia� dok�d. Nie mia� �rodka transportu, a zatem i mo�liwo�ci dotarcia na miejsce spotkania z lysanderem. Ale przynajmniej Dietrich ju� nie �y�, chocia� reszt�, jak to mawiali w DOS, Osbourne spartaczy�. Poni�ej przez dolin� bieg�a droga, a za ni� znajdowa� si� kolejny las. Ruszy� prze�lizguj�c si� mi�dzy drzewami, gdy nagle wyl�dowa� w rowie. Podni�s�szy si� zacz�� przechodzi� na drug� stron�, kiedy, ku swojemu wielkiemu zdumieniu, ujrza�, jak zza zakr�tu wynurza si� i zatrzymuje wielki rollsroyce. Ren� Dissard, z czarn� przepask� na jednym oku i w szoferskim uniformie, siedzia� za kierownic�. AnnaMaria otworzy�a tylne drzwi i wyjrza�a. - Znowu bawisz si� w bohatera, Craig? Ty si� chyba nigdy nie zmienisz, co? Na Boga, wsiadaj pr�dzej i wyno�my si� st�d. Gdy rolls ruszy�, wskaza� g�ow� na przesi�kni�ty krwi� r�kaw jego munduru. - Mocno? - Chyba nie. - Osbourne wepchn�� do �rodka chusteczk�. Co wy, u diab�a, tutaj robicie? - Skontaktowa� si� z nami Grand Pierre. Jak zwykle w postaci g�osu przez telefon. Ci�gle nie mia�am okazji go pozna�. - A ja tak - odpowiedzia� Craig. - Przygotuj si� na ma�y szok, gdy nadejdzie tw�j dzie�. - Naprawd�? Powiedzia�, �e spotkanie z lysanderem zosta�o odwo�ane. Jak podali spece od meteorologii, znad Atlantyku nadci�ga g�sta mg�a i ulewa. Mia�am zaczeka� na farmie i powiedzie� ci o tym, ale ogarn�y mnie jakie� z�e przeczucia. Zdecydowa�am si� przyjecha� i obserwowa� twoj� akcj�. Byli�my na drugim ko�cu miasteczka, w pobli�u stacji. Us�yszeli�my strzelanin� i zobaczyli�my, jak biegniesz na wzg�rze. - Moje szcz�cie - odrzek� Osbourne. - Tak, zw�aszcza �e to wszystko nie powinno mnie by�o wcale obchodzi�. W ka�dym razie Ren� powiedzia�, �e b�dziesz ucieka� w�a�nie t�dy. Zapali�a papierosa i za�o�y�a jedn� odzian� w jedwab nog� na drug�. By�a jak zwykle elegancka, w czarnej garsonce i bia�ej, jedwabnej bluzce, z przypi�t� pod szyj� diamentow� brosz�. Jej czarne w�osy, na czole przyci�te w grzywk�, podwija�y si� z obu stron, jakby obejmuj�c wystaj�ce ko�ci policzkowe i mocno zarysowany podbr�dek. - Na co si� tak gapisz? - spyta�a ze z�o�ci�. - Na ciebie - odpar�. - Jak zawsze za du�o szminki, ale poza tym wygl�dasz cholernie �licznie. - W�a� pod siedzenie i sied� cicho - powiedzia�a. Przesun�a nogi na bok, a Craig odsun�� klap� zamykaj�c� schowek pod siedzeniem. Wczo�ga� si� do �rodka i klapa wr�ci�a do swojej pierwotnej pozycji. Po chwili znale�li si� za zakr�tem i ujrzeli stoj�cego w poprzek drogi kubelwagena oraz p� tuzina esesman�w. - Spokojnie i powoli, Ren� - powiedzia�a. - K�opoty? - spyta� st�umionym g�osem Osbourne. - Przy odrobinie szcz�cia, nie - odpowiedzia�a cicho. Znam tego oficera. Przez pewien czas stacjonowa� w zamku. Ren� zatrzyma� rollsa, gdy m�ody porucznik SS, z pistoletem w r�ce ruszy� w ich stron�. Jego twarz rozja�ni�a si� i schowa� bro� do kabury. - Mademoiselle Trevaunce. Co za nieoczekiwany zaszczyt. - Porucznik Schultz. - Otworzy�a drzwi i wyci�gn�a d�o�, kt�r� rycersko uca�owa�. - Co tu si� dzieje? - Paskudna historia. Jaki� terrorysta postrzeli� genera�a Dietricha w St Maurice. - Wydawa�o mi si�, �e s�ysza�am tam jak�� strzelanin� powiedzia�a. - A jak si� czuje genera�? - Nie �yje, mademoiselle - odpar� Schultz. - Sam widzia�em cia�o. Potworno��. Zamordowany w ko�ciele podczas spowiedzi. - Pokr�ci� g�ow�. - To niewiarygodne, �e po tej ziemi chodz� tacy ludzie. - Tak mi przykro. - Wsp�czuj�co u�cisn�a jego r�k�. Musi pan nas koniecznie odwiedzi�. Hrabina bardzo pana lubi�a. By�o nam smutno, gdy pan wyje�d�a�. Schultz zarumieni� si�. - Prosz� przekaza� moje najszczersze �yczenia, ale teraz nie b�d� pani d�u�ej zatrzymywa�. Wyda� rozkaz i jeden z jego ludzi wycofa� kubelwagena. Ren� ruszy�, mijaj�c salutuj�cego Schultza. - Jak zawsze mamselle ma diabelne szcz�cie - stwierdzi�. AnnaMaria Trevaunce zapali�a nast�pnego papierosa. - Mylisz si�, m�j drogi Ren� - powiedzia� cicho Craig Osboume. - To w�a�nie ona jest diab�em. Na farmie wprowadzili rollsroyce'a do stodo�y, a Ren� poszed� zasi�gn�� j�zyka. Osboume zdj�� g�r� od munduru i oderwa� przemoczony krwi� r�kaw koszuli. AnnaMaria obejrza�a rami�. - Mog�o by� gorzej. Kula nie przesz�a na wylot, przeora�a jedynie bruzd� po powierzchni. Nie wygl�da to jednak dobrze. Ren� wr�ci� z nar�czem ubra� i kawa�kiem prze�cierad�a, kt�re nast�pnie porozdziera� na d�ugie pasy. - U�yj tego jako banda�a. AnnaMaria zabra�a si� natychmiast do roboty. - Jaki wynik? - spyta� Osboume. - Jest tu tylko stary Jules i chce, aby�my zabrali si� st�d jak najszybciej - powiedzia� Ren�. - Przebierz si� w to, a on spali tw�j mundur w swoim piecu. Jest wiadomo�� od Grand Pierre'a. Mia� kontakt radiowy z Londynem. Zabior� ci� dzi� wieczorem kutrem torpedowym w pobli�u Leon. Grand Pierre nie mo�e by� przy tym osobi�cie, ale b�dzie tam jeden z jego ludzi, Bleriot. Znam go doskonale. To dobry �o�nierz. Osbourne przeszed� na drug� stron� rollsa i przebra� si�. Pojawi� si� ponownie w tweedowej czapce, sztruksowej marynarce i spodniach, kt�re pami�ta�y lepsze czasy, oraz w sp�kanych butach. Wsadzi� walthera w kiesze� i poda� Ren� sw�j mundur, z kt�rym ten natychmiast wyszed�. - No i jak? - spyta� Ann�Mari�. Roze�mia�a si� g�o�no. - Uszed�by� mo�e z trzydniowym zarostem na twarzy. Ale szczerze m�wi�c, dla mnie wygl�dasz jak facet z Yale. - To doprawdy bardzo pocieszaj�ce. Wr�ci� Ren� i zasiad� za kierownic�. - Lepiej b�dzie, jak ruszymy w drog�, mamselle. Dojazd zabierze nam godzin�. - Wskakuj na miejsce i b�d� grzeczny - powiedzia�a od chyliwszy klap� pod siedzeniem. Craig wykona� polecenie, ale wyjrza� jeszcze i spojrza� na ni�. - I tak ja b�d� si� �mia� ostatni. Jutro wieczorem kolacja w �Savoyu". Przygrywaj� �Orfeusze", �piewa Carroll Gibbons, dancing, dziewczynki. Zatrzasn�a klap�, wsiad�a do �rodka i Ren� ruszy�. Leon by�o tak ma�� wiosk� ryback�, �e nie mia�o nawet pomostu i wi�kszo�� �odzi by�a wci�gni�ta na pla��. Z ma�ego baru, jedynej oznaki �ycia, dochodzi�y d�wi�ki akordeonu. Pojechali dalej wyboist� drog� obok opuszczonej latarni, w kierunku niewielkiej zatoki. Od morza nadci�ga�a g�sta mg�a i gdzie� daleko zabrzmia� samotny sygna� ostrzegawczy. Ren� z latark� w r�ce poprowadzi� ich w stron� pla�y. - Nie ma sensu, �eby� schodzi�a z nami. Zniszczysz sobie tylko buty. Zosta� w samochodzie - odezwa� si� Craig do AnnyMarii. Zdj�a pantofle i wrzuci�a je do ty�u rollsa. - Masz racj�, kochany. Jednak dzi�ki moim nazistowskim przyjacio�om mam niewyczerpalne dostawy jedwabnych po�czoch. Mog� sobie pozwoli� na podarcie jednej pary dla naszej przyja�ni. - Wzi�a go za rami� i poszli za Ren�. - Przyja�ni? - spyta� Craig. - O ile sobie przypominam, w Pary�u dawnymi czasy by�o to co� wi�cej. - To stare dzieje, kochany. Lepiej o tym zapomnie�. Mocniej �cisn�a go za rami�. Osboume gwa�townie nabra� powietrza pod wp�ywem b�lu, kt�rym rana da�a o sobie zna�. AnnaMaria odwr�ci�a g�ow� i spojrza�a na niego. - Dobrze si� czujesz? - To tylko to cholerne rami� troch� boli. Zbli�aj�c si� pos�yszeli szmer rozmowy. Ujrzeli Ren� i jeszcze jakiego� m�czyzn� stoj�cych obok ma�ej �odzi z przymocowanym do rufy silnikiem. - To jest Bleriot - powiedzia� Rene. - Mamselle - Bleriot dotkn�� swojej czapki, robi�c w jej kierunku lekki uk�on. - Wi�c to ma by� moja ��dka? - spyta� Craig. - A dok�d w�a�ciwie mam ni� p�yn��? - Op�ynie pan ten cypel i zobaczy pan �wiat�o z Grosnez, monsieur. - W takiej mgle? - Mg�a le�y bardzo nisko - wzruszy� ramionami Bleriot. Ma pan w �odzi lamp� sygna�ow�, a opr�cz niej jest jeszcze to. - Wyj�� z kieszeni �wiec�c�, sygnalizacyjn� kul�. - Dostawa od DOS. Bardzo dobrze dzia�aj� w wodzie. - To znaczy, �e prawdopodobnie w niej wyl�duj�, zw�aszcza w tak� pogod� - powiedzia� Craig, spogl�daj�c na wpe�zaj�ce coraz z pluskiem na pla�� wyg�odnia�e fale. Bleriot wyj�� z �odzi kamizelk� ratunkow� i pom�g� mu j� w�o�y�. - Nie ma pan wyboru, musi pan p�yn��, monsieur. Grand Pierre m�wi, �e szukaj�c pana przewracaj� do g�ry nogami ca�� Bretani�. - Czy wzi�li ju� zak�adnik�w? - Craig patrzy�, jak Bleriot zapina paski kamizelki. - Oczywi�cie. Dziesi�ciu z St Maurice, ��cznie z burmistrzem i ojcem Paw�em. Dziesi�ciu innych z pobliskich farm. - Dobry Bo�e! - wyszepta� Craig. AnnaMaria zapali�a gitane'a i poda�a mu. - Takie s� regu�y tej gry, kochany. Oboje o tym wiemy. To nie twoja sprawa. - Chcia�bym ci wierzy� - odpowiedzia�, podczas gdy Ren� i Bleriot zepchn�li ��d� na wod�. Bleriot wskoczy� do �rodka i, zapu�ciwszy silnik, wyszed� na brzeg. - W drog�, i bez �adnych wyskok�w. Przeka� moje po zdrowienia Carroll Gibbons. - Poca�owa�a mocno Craiga. Wsiad� do �odzi i chwyci� za ster. Spojrza� na Bleriota, kt�ry przytrzymywa� ��d� po przeciwnej ni� Ren� stronie. - M�wisz, �e zabierze mnie kuter torpedowy? - Albo patrolowy. Marynarka brytyjska lub francuski ruch oporu. Na pewno tam b�d�, monsieur. Jeszcze nigdy nas nie zawiedli. - Do zobaczenia, Ren�. Opiekuj si� ni� - zawo�a� Craig, gdy zepchn�li go przez fale na g��bsz� wod� i silnik poni�s� go dalej. Po op�yni�ciu cypla skierowa� si� na pe�ne morze i zaraz zacz�y si� k�opoty. Spienione grzywy fal wznosi�y si� gwa�townie, a wiatr nabiera� coraz wi�kszej si�y. Woda przelewa�a si� przez burty i brodzi� w niej ju� po kostki. Bleriot mia� racj�. Od czasu do czasu w rozrzedzonej wiatrem mgle miga�o mu �wiat�o z Grosnez, skierowa� si� wi�c w tamt� stron�, gdy nagle wysiad� silnik. Zacz�� ci�gn�� szale�czo za link� startow�, ale ��d� niesiona pr�dem dryfowa�a bezsilnie. Nap�yn�a ci�ka, d�uga i g�adka fala, o wiele wi�ksza od innych, i unosz�c ��dk� wysoko w g�r�, przela�a swoje wody do jej wn�trza. ��d� run�a jak kamie� w d� i Craig Osboume znalaz� si� w wodzie, dryfuj�c unoszony na powierzchni przez swoj� kamizelk�. Woda by�a potwornie zimna, wgryza�a si� w jego ramiona i nogi niczym kwas tak, �e chwilowo zapomnia� o bol�cej ranie. Nadesz�a kolejna du�a fala i sp�yn�� po jej drugiej stronie na nieco spokojniejsz� wod�. - Nie jest dobrze, ch�opie - powiedzia� do siebie. - Jest bardzo �le, - Wiatr ponownie rozwia� troch� mg�� i Craig ujrza� �wiat�o z Grosnez oraz jaki� ciemny kszta�t, kt�remu towarzyszy� przyt�umiony warkot silnika. - Tutaj - wrzasn�� przera�liwie, uni�s�szy g�ow�. Nagle przypomnia� sobie o �wiec�cej kuli sygnalizacyjnej, kt�r� da� mu Bleriot. Przemarzni�tymi palcami wyj�� j� niezdarnie z kieszeni i uni�s� wysoko w prawej d�oni. Zas�ona z mg�y ponownie opad�a, przes�aniaj�c latarni� w Grosnez, a ciemna noc zdawa�a si� poch�ania� stukot silnika. - Tutaj, do cholery - krzykn�� Osbourne, gdy z mg�y, jak okr�twidmo, wynurzy� si� kuter torpedowy i skierowa� w jego stron�. Jeszcze nigdy w �yciu nie odczu� takiej ulgi, gdy zapali� si� reflektor i strumie� �wiat�a odnalaz� go w wodzie. Zacz�� p�yn�� w jego stron�, nie zwa�aj�c na b�l w ramieniu i nagle zatrzyma� si�. W wygl�dzie kutra by�o co� obcego. Na przyk�ad farba: brudna biel wpadaj�ca w morsk� ziele� jakby dla kamufla�u. A potem ujrza� flag� na maszcie, kt�ra g�o�no za�opota�a od gwa�townego uderzenia wiatru, i zobaczy� wyra�nie swastyk�, krzy� w lewym g�rnym rogu oraz szkar�at i czer� Kriegsmarine. To nie by� brytyjski kuter torpedowy, ale niemiecki kuter E, na kt�rego dziobie Craig odczyta� pojawiaj�c� si� za numerem nazw� �Liii Marlene". Kuter jakby zatrzyma� si�, jego silniki pracowa�y bardzo cicho. Osbourne, ze �ci�ni�tym sercem, wychyli� si� z wody i uni�s�szy wzrok, zobaczy� dw�ch marynarzy Kriegsmarine w czapkach i kurtkach, spogl�daj�cych na niego z g�ry. Po chwili jeden z nich przerzuci� przez reling sznurow� drabink�. - W porz�dku, synu - powiedzia� soczystym cockneyem. Ju� si� za ciebie zabieramy. Musieli przeci�gn�� go nad relingiem. Ju� na pok�adzie zgi�� si� ? wp� i zwymiotowa�. Ostro�nie uni�s� wzrok. - Major Osbourne, prawda? - spyta� weso�o niemiecki marynarz czystym cockneyem. - Tak. Niemiec pochyli� si�. - Pa�skie lewe rami� mocno krwawi. Lepiej, �ebym je panu opatrzy�. Jestem tu opiekunem izby chorych. - Co tu si� dzieje? - spyta� Osbourne. - Ja nie udzielam informacji. To dzia�ka naszego dow�dcy. Jest nim Fregattenkapitan Berger. Znajdzie go pan na mostku. Craig Osbourne z wysi�kiem stan�� na nogi. Niezdarnie odpi�� ' paski mocuj�ce kamizelk� i zdj�wszy j�, chwiejnym krokiem podszed� do drabinki. Wdrapa� si� na g�r� i wszed� do ster�wki. Za ko�em sterowym sta� marynarz, Obersteuermann, jak wynika�o z dystynkcji, czyli starszy sternik. Na obrotowym krze�le obok przykrytego map� sto�u siedzia� m�czyzna w wygi�tej czapce Kriegsmarine. Jej g�rna cz�� by�a bia�a, co zwykle znamionowa�o kapitan�w okr�t�w podwodnych, ale u�ywali ich tak�e dow�dcy kutr�w E, uwa�aj�cy si� za absolutn� elit� Kriegsmarine. Pod obcis�ym marynarskim p�aszczem nosi� wys�u�ony, bia�y golf. Odwr�ci� si� i spokojnym, oboj�tnym wzrokiem spojrza� na Osbourne'a. - Major Osbourne - powiedzia� z doskona�ym ameryka�skim akcentem. - Ciesz� si�, �e jest pan ju� na pok�adzie. Przepraszam pana na moment. Musimy wydosta� si� z tej okolicy. Zwr�ci� si� w stron� sternika i odezwa� po niemiecku: - W porz�dku, Langsdorff. Zostaw t�umiki w��czone, a� b�dziemy o pi�� mil st�d. Kurs dwie�cie dziesi��. Do odwo�ania, pr�dko�� dwadzie�cia pi�� w�z��w. - Kurs dwie�cie dziesi��, pr�dko�� dwadzie�cia pi�� w�z��w, Herr Kapitan - odpowiedzia� sternik i kuter gwa�townie nabra� szybko�ci. - Hare - powiedzia� Craig Osboume. - Profesor Martin Hare. - Pan mnie zna? Spotkali�my si� ju� kiedy�? - Hare wzi�� papierosa z pude�ka �Benson & Hedges" i podsun�� je Craigowi. Dr��c� r�k� Osbourne si�gn�� po papierosa. - Po uko�czeniu Yale by�em dziennikarzem. Pracowa�em, mi�dzy innymi, dla magazynu �Life". W Pary�u, w Berlinie. W obu tych miastach sp�dzi�em kawa� m�odo�ci. M�j ojciec pracowa� jako dyplomata w Departamencie Stanu. - Ale kiedy �e�my si� poznali? - W kwietniu trzydziestego dziewi�tego przyjecha�em na wakacje do domu. To znaczy do Bostonu. Znajomy powiedzia� mi o tym cyklu wyk�ad�w, jakie pan dawa� w Harvardzie. Teoretycznie o literaturze niemieckiej, ale przesi�kni�te polityk� i w duchu antynazistowskim. Poszed�em na cztery z nich. - By� pan tam, gdy wybuch�y zamieszki? - Kiedy rodzimi faszy�ci chcieli rozp�dzi� zebranych? Oczywi�cie. Z�ama�em kostk� w d�oni na szcz�ce jednego z tych dzikus�w. Pan by� wspania�y. - Osboume drgn��, gdy otworzy�y si� drzwi i wszed� �Cockney". - O co chodzi, Schmidt? - spyta� po niemiecku Hare. - Pomy�la�em, �e pan major mo�e tego potrzebowa�. Wyci�gn�� r�k� z kocem. - Chcia�bym tak�e zauwa�y�, fferr Kapitan, �e jego zranione lewe rami� wymaga piel�gnacji. - A wi�c do dzie�a, Schmidt - powiedzia� Hare. - Wykonuj swoj� powinno��. Siedz�c na w�skim krze�le przy ma�ym stoliku zabiegowym, Osbourne obserwowa�, jak Schmidt fachowo banda�uje ran�. - Odrobina morfiny dla poprawy pa�skiego samopoczucia, szefie. - Wyj�� z torby ampu�k� i wstrzykn�� zawarto�� w jego rami�. - Pan nie jest Niemcem, prawda? A wi�c kim? - Ale� jestem, na pewien spos�b. W ka�dym razie, moi rodzice byli. �ydzi, kt�rzy uznali, �e Londyn jest bardziej go�cinny ni� ' Berlin. Ja sam urodzi�em si� w Whitechapel. W drzwiach pojawi� si� Martin Hare. - Gadu�a z ciebie, Schmidt - powiedzia� po niemiecku. - Jawohl, Herr Kapitan - skoczy� na baczno�� Schmidt. - Ju� ci� tu nie ma. - Zu befehl, Herr Kapitan. Schmidt u�miechn�� si� i wyszed� zabieraj�c swoj� apteczk�, Hare zapali� papierosa. - To mieszana za�oga. Amerykanie, Brytyjczycy, kilku �yd�w, ale wszyscy p�ynnie m�wi� po niemiecku i s�u��c na tej �odzi, maj� tylko jedn� to�samo��. - Nasz w�asny kuter E - odezwa� si� Osbourne. - Godne podziwu. To najlepiej strze�ona tajemnica, o jakiej ostatnio s�ysza�em. - Musi pan wiedzie�, �e jest to gra na ca�ego. Nawet w naszej bazie m�wimy tylko po niemiecku i nosimy mundury Kriegs marine. To kwestia nabrania pewnych nawyk�w. Oczywi�cie od czasu do czasu ch�opcy �ami� j�zykowy nakaz. Na przyk�ad lf Schmidt. - A gdzie jest baza? - Ma�y port o nazwie Cold Harbour, niedaleko przyl�dka Lizard w Konwalii. - Jak daleko? - Jakie� sto mil st�d. B�dzie pan tam przed �witem. Powr�t zabiera nam sporo czasu. Co wiecz�r otrzymujemy ostrze�enia o ruchach kutr�w torpedowych marynarki brytyjskiej i staramy si� trzyma� od nich z daleka. - Nie w�tpi�. Takie spotkanie mog�oby si� tragicznie sko�czy�. Kto dowodzi t� operacj�? - Oficjalnie wydzia� D z DOS, ale jest to mi�dzynarodowe przedsi�wzi�cie. S�ysza�em, �e pan jest z DSS? - Zgadza si�. - To niebezpieczny spos�b zarabiania na �ycie. - Mnie pan to m�wi? Hare u�miechn�� si�. - Zobaczymy, czy w kuchni maj� jakie� kanapki. Wygl�da pan na wyg�odnia�ego. - Poprowadzi� go do wyj�cia. Osboume wyszed� na pok�ad tu� przed �witem. Morze by�o do�� wzburzone i poczu� na twarzy rozpryskuj�c� si� wod�. Wspi�� si� po drabince do kabiny sterowej, gdzie w nik�ym �wietle kompasu ujrza� siedz�cego w samotnej zadumie Martina Hare. Osboume usiad� przy stoliku, na kt�rym le�a�a mapa, i zapali� papierosa. - Nie mo�e pan spa�? - spyta� Hare. - Nie mog�, sir. Taki kuter to nie dla mnie. Ale pan to co innego. - To prawda. Jak daleko si�gam pami�ci�, morze zawsze by�o obecne w moim �yciu. Mia�em osiem lat, gdy dziadek da� mi pop�ywa� moj� pierwsz� ��dk�. - S�ysza�em, �e kana� La Manche jest nietypowy? - Mog� panu powiedzie�, �e bardzo si� r�ni od Wysp Salomona. - To w�a�nie tam pan s�u�y� poprzednio? Hare skin�� g�ow�. - Zawsze m�wiono mi, �e kutry torpedowe to zabawa dla m�odych - powiedzia� zaciekawiony Osboume. - C�, je�li potrzeba kogo� z odpowiednim do�wiadczeniem, kto dodatkowo mo�e uchodzi� za Niemca, bierze si�, kogo mo�na - roze�mia� si� Hare. Dooko�a by�o ju� szaro, morze sta�o si� mniej wzburzone i przed nimi z p�mroku wynurzy� si� sta�y l�d. - Przyl�dek Lizard - powiedzia� Hare u�miechaj�c si�. - Lubi pan te akcje, prawda? - odrzek� Osboume. Hare wzruszy� ramionami. - Chyba tak. - Pan to cholernie lubi. Nie chcia�by pan wr�ci� do swojego poprzedniego �ycia, to znaczy do Harvardu. - By� mo�e. - Hare spowa�nia�. - Czy ktokolwiek z nas b�dzie wiedzia�, co ma robi�, gdy to wszystko si� sko�czy? A pan? - Nie mam do czego wraca�. Widzi pan, ja mam inny problem - powiedzia� Osbourne. - Mam szczeg�lne zdolno�ci. Wczoraj zabi�em niemieckiego genera�a, i to w ko�ciele, �eby im pokaza� brak wszelkich skrupu��w. By� szefem wywiadu SS na ca�� Bretani�. Rze�nik, kt�ry zas�u�y� na �mier�. - Wi�c na czym polega pa�ski problem? '' - Zabijam go, a oni bior� dwudziestu zak�adnik�w i rozstrzeliwuj� ich. �mier� idzie za mn� krok w krok, je�li wie pan, co mam na my�li. Hare nie odpowiedzia�, po prostu zredukowa� moc i otworzy� okno, wpuszczaj�c do wn�trza niesione wiatrem krople deszczu. Okr��yli cypel i Osboume ujrza� przesmyk prowadz�cy do zatoki, nad kt�r� g�rowa�a poro�ni�ta lasem dolina. U jej podn�a le�a�a niewielka, szara przysta� otoczona dwoma tuzinami rybackich chatek. Mi�dzy drzewami sta� stary dw�r. Za�oga wysz�a na pok�ad. - Oto Cold Harbour, majorze Osboume - powiedzia� Martin Hare i wprowadzi� �Liii Marlene" do portu. Rozdzia� 3 Za�oga zaj�a si� cumowaniem kutra, podczas gdy Hare i Osbourne zeszli na l�d i ruszyli wzd�u� wybrukowanego nabrze�a. - Wszystkie te domki wygl�daj� bardzo podobnie - zauwa�y� Craig. - Tak - odpowiedzia� Hare. - Wszystko zosta�o zbudowane za jednym zamachem przez w�a�ciciela dworu, sir Williama Chevely, w po�owie osiemnastego wieku. Chaty, nabrze�e, przysta�, dos�ownie wszystko. Wed�ug tutejszej legendy wi�kszo�� jego pieni�dzy pochodzi�a z przemytu. By� znany jako Czarny Bili. - Rozumiem. Stworzy� t� modelow� ryback� wiosk� jako przykrywk� dla innych rzeczy? - spyta� Craig. - W�a�nie. A to jest miejscowy pub. Ch�opcy u�ywaj� go jako mesy. By� to niski, przysadzisty budynek o strzelistym dachu i wstawkach z drewnianych bali. Jego gotyckie, dzielone kamiennymi s�upkami okna nadawa�y budowli el�bieta�ski wygl�d. - Nie ma w nim nic z epoki Jerzego I. Powiedzia�bym raczej, �e to z epoki Tudor�w - zauwa�y� Craig. - Piwnice s� �redniowieczne. W tym miejscu zawsze znajdowa�o si� co� w rodzaju gospody - powiedzia� Hare, gramol�c si� do stoj�cego przed wej�ciem jeepa. - Niech pan wsiada, zabior� pana do rezydencji. Craig popatrzy� na szyld gospody wisz�cy nad drzwiami. - �Pod Wisielcem" - odczyta�. - To dosy� trafna nazwa - odpar� Hare, w��czaj�c silnik. - Prawd� m�wi�c, to nowy szyld. Stary rozlatywa� si� ju�, a poza tym by� raczej odra�aj�cy. Jaki� biedny z�oczy�ca ko�ysz�cy si� na linie, ze zwi�zanymi r�kami i wywalonym j�zykiem. Gdy odje�d�ali, Craig odwr�ci� si�, aby jeszcze raz popatrze� na obrazek. Przedstawia� on wisz�cego do g�ry nogami m�odzie�ca, zaczepionego za praw� kostk� do zwisaj�cej z szubienicy liny. Jego twarz by�a spokojna, a g�owa otoczona czym� na kszta�t aureoli. - Czy pan wie, �e to jeden z symboli tarota? - powiedzia�. - Ale� oczywi�cie. To sprawka naszej gospodyni na kwaterze, madame Legrande. Ona lubuje si� w takich rzeczach. - Legrande? Czy to przypadkiem nie Julie Legrande? - spyta� Craig. - Zgadza si� - Hare spojrza� na niego zdziwiony. - Zna j� pan? - Przed wojn� zna�em jej m�a. Wyk�ada� filozofi� na Sorbonie. Potem zwi�za� si� z ruchem oporu w Pary�u. Zetkn��em si� tam z nimi w czterdziestym drugim. Pomog�em w ucieczce, gdy gestapo depta�o im po pi�tach. - No c�, ona jest tutaj od samego pocz�tku naszej akcji. Pracuje dla DOS. - A Henri, jej m��? - Z tego co wiem, w zesz�ym roku zmar� na atak serca w Londynie. - Ach, tak. Mijali ostatni� ju� ryback� chat�, gdy Hare przerwa� milczenie. - To jest sfera obronna. �adnych cywili. Zabudowania u�ywane s� jako kwatery. Opr�cz mojej za�ogi mamy tu tak�e mechanik�w obs�uguj�cych samoloty. - Macie tu samoloty? W jakim celu? - Najbardziej dla nas oczywistym. Zrzucamy agent�w i zabieramy ich. - My�la�em, �e tym zajmuje si� Eskadra do Zada� Specjalnych w Tempsford. - To prawda, w ka�dym razie oni dzia�aj� w zwyk�ych akcjach. Nasze operacje s� troch� nieszablonowe. Zreszt� poka�� panu, w�a�nie zbli�amy si� do l�dowiska. Droga skr�ca�a mi�dzy drzewami, a po drugiej stronie rozci�ga�a si� szeroka ��ka z trawiastym pasem startowym. Na jednym jej ko�cu sta� z�o�ony z element�w hangar. Hare wjecha� jeepem przez bram� i po kr�tkiej, karko�omnej je�dzie po nier�wno�ciach zatrzyma� pojazd. - Co pan na to powie? - spyta� zapalaj�c papierosa. Hare ujrza� wynurzaj�cy si� z hangaru samolot zwiadowczy Fieseler Storch, z dobrze widocznymi na skrzyd�ach i kad�ubie znakami Luftwaffe. Za nim sz�o dw�ch mechanik�w w niemieckich kombinezonach, a z ty�u wida� by�o pozosta�y w hangarze nocny bombowiec Ju 88. - Bo�e mi�osierny - wyszepta� Craig. - M�wi�em panu, �e tutaj dzia�amy troch� nieszablonowo. Pilot storka wyskoczy� z kabiny, wymieni� kilka s��w z mechanikami i skierowa� si� ku nim. Mia� na sobie lotnicze buty i torbiaste, wygodne spodnie koloru szaroniebieskiego, jakie nosili piloci Luftwaffe, z niezwykle obszernymi kieszeniami na mapy. Jego kr�tka Fliegerbluse nadawa�a mu dziarski wygl�d. Po lewej stronie mia� srebrn� odznak� pilota, nad ni� widnia� Krzy� �elazny klasy, a z prawej strony emblemat Luftwaffe. - Brakuje tylko Krzy�a Rycerskiego - zauwa�y� Osbourne. - Tak, ten ch�opak jest troch� fanatykiem - powiedzia� Hare. - Moim zdaniem ma w sobie co� z psychopaty. Chocia� w bitwie o Angli� zdoby� dwa Lotnicze Krzy�e Zas�ugi. Pilot by� ju� blisko. Mia� oko�o dwudziestu pi�ciu lat, jego wystaj�ce spod czapki w�osy by�y s�omianej barwy, niemal bia�e. Sprawia� wra�enie osoby, kt�ra cz�sto u�miecha si�, ale usta zdradza�y ukryte okrucie�stwo, podobnie jak zimne spojrzenie jego oczu. - Porucznik lotnictwa Joe Edge, a to major Craig Osbourne zDSS. Edge u�miechn�� si� uroczo i wyci�gn�� r�k�. - Pa�ska specjalno�� to zb�jectwo, co? Craig poczu� do niego antypati�, ale stara� si� tego nie okaza�. - Macie tu niez�� wystaw�. - Tak, stork mo�e l�dowa� i startowa� na ka�dej nawierzchni. Wed�ug mnie jest lepszy od lysandera. - Te znaki Luftwaffe to dosy� niezwyk�a forma kamufla�u. Edge za�mia� si�. - W niekt�rych okoliczno�ciach s� bardzo u�yteczne. W zesz�ym miesi�cu dosta�em si� w stref� z�ej pogody i brak�o mi wachy. Wyl�dowa�em w bazie LuftwafTe pod Granville. Bez problemu dali mi paliwo. - Mamy doskonale sfa�szowane dokumenty od Himmlera, kontrasygnowane przez Fiihrera, kt�re m�wi�, �e wype�niamy specjalne zadania w ramach ochrony SS. Nikt nie �mie tego kwestionowa� - odezwa� si� Hare. - Dali mi nawet obiad w kasynie - powiedzia� Craigowi Edge. - Moja mamu�ka to szkopka, co znaczy, �e szprecham ich j�zykiem bez pud�a. - Odwr�ci� si� w stron� Hare'a. - Podwieziesz mnie do dworu, staruszku? S�ysza�em, �e mo�e nas odwiedzi� szefunio z Londynu. - Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiedzia� Hare. Wskakuj. - Edge usiad� na tylnym siedzeniu. - Rozumiem, �e pa�ska matka jest u nas? - spyta�