15507

Szczegóły
Tytuł 15507
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15507 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15507 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15507 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wiktor �wikiewicz APPENDIX SOLARIANA Pewnego dnia Stanis�aw Lem w pos�owiu do �Pikniku na skraju drogi� Strugackich zawar� w�asn�, diametralnie inn� od autorskiej, interpretacj� tej znakomitej zreszt� powie�ci. Korci�o mnie, �eby podobny zabieg dokona� z jego dzie�em. Zrobi�bym to pewnie, lecz tymczasem uda�o mi si� rozszyfrowa� fragment encefalogramu doktora Krisa Kelvina, z drugiej pr�by nawi�zania kontaktu z oceanem Solaris. Tym samym pierwotny m�j zamys� uznaj� za sp�niony, je�li nie chybiony. VICOR DA VINCZIUS Sta�em przy oknie, ramieniem wsparty o srebrn� framug�. Harey przysiad�a na parapecie i m�wi�a � o czym, nie wiem � wci�� my�lami wraca�em do lektury Muntiusa i prostego wyznania Gibariana w kwartalniku �Parerga Solariana�. Dlaczego jestem solaryst�� Ponad ramieniem Harey patrzy�em w przestrze� wype�nion� po�arem wznosz�cym si� nad powierzchni� oceanu. � �Ci�gle przejmujesz si� � ci�gn�a Harey. � A przecie�, m�wi�e�, to tylko eksperyment. Co� zdarzy si� albo nie� W tym rzecz; pomy�la�em, �e czasami najtrudniejsze jest oczekiwanie na odpowied�. Dotkn��em czo�em oksydowanej listwy. Jej ch��d by� inny ni� pami�� zimnych elektrod, kt�re Snaut przystawi� mi do skroni, a potem w pustej otch�ani dwa echa przenikn�y si� nawzajem � tkliwo�� dla Harey i pogarda dla misji doktora Kelvina, Sartoriusa i Snauta � m�j encefalogram zakodowany w wi�zk� rentgenowskiego promieniowania. Pos�ali�my go w wybrzuszon� ku niebu powierzchni� oceanu, a potem patrzyli�my, jak rodzi si� p�prze�roczysty kwiat kolejnej symetriady. � Kris � zawo�a�a Harey. Mimo zamkni�tych oczu zobaczy�em �wiat�o przenikaj�ce nas na wy�ot i r�wnocze�nie poczu�em wstrz�s Stacji, kt�rego dwie fale � od st�p i od czo�a przyklejonego do framugi okna � zderzy�y si� we mnie, jakby drgaj�ce d�onie chwyci�y mnie za serce. Otworzy�em oczy i zobaczy�em Harey. Przez moment by�a ciemn� sylwetk� na bia�ym tle. �wiat�o zgas�o jak ogie� po�eraj�cy papier � chwila i popi� osypie si� z powietrza, lecz rzeczywisto�� zn�w ubra�a kszta�ty. � Sp�jrz � powiedzia�a Harey i koniuszkiem palca dotkn�a szyby. Przez rdzawy kurz atmosfery srebrna iskra p�yn�a w stron� Stacji. � Co si� sta�o? � zapyta�em pokonuj�c skurcz gard�a. � Zobaczy�am b�ysk. To by�o jak wybuch. � Tam� w dole? � wskaza�em powierzchni� oceanu. � Nie tam, ani nie od strony gwiazd. Zwyczajnie� na wprost Stacji. Przez moment zadr�a�o wszystko� niebo, ocean� i tutaj � rozejrza� si�. � A potem pojawi� si� punkt. Najpierw by� nieruchomy. Potem zrozumia�am, �e zbli�a si� Sam widzisz. Powolutku przesuwa�a r�k�, a punkt pod opuszk� jej palca nie by� ju� pozbawionym wymiar�w l�nieniem. Coraz bardziej sylwetka przypomina�a rakietow� szalup� przeznaczon� do kr�tkodystansowych lot�w mi�dzy Stacj� a Sate�oidem. Kiedy sta� si� tym, czym powinien by�, znikn�� z pola widzenia. R�wnocze�nie us�ysza�em pomruk silnik�w odsuwaj�cych przes�ony nad dokiem. Kr�tki wstrz�s pod�ogi po�wiadczy�, �e amortyzatory szalupy zetkn�y si� z p�yt� l�dowiska. Potem nast�pi�a cisza. W przestrzeni pozbawionej d�wi�k�w echo krok�w zabrzmia�o jak si�panie jaszczura po dnie p�ytkiego jeziora � �lady st�p pozostawiaj� wg��bienia w szlamie, kt�ry zamienia si� w kamie� i na wieki wiek�w utrwala trop � na dnie kambryjskiej laguny i w korytarzach Stacji. Monstrualne zwierz� pow��czy kolumnami n�g. Nagle krok nabiera lekko�ci � to ju� bieg � mo�e behemot zw�szy� padlin� i �pieszy na �er. Przez mg�� w oczach zobaczy�em posadzk� korytarza i wiedzia�em, �e to je biegn�, gnam na z�amanie karku � obok drzwi obitych sk�r� i tych naznaczonych bia�o�zielon� szachownic�, przez w�azy, kt�re pod uderzeniem mojej pi�ci ust�puj� jakbym mia� w sobie moc neutrinowych go�ci. Bieg � gdy� musz� by� pierwszy. Ja i nikt wi�cej. Nikt, gdy� tylko ja � i mo�e Snaut � wiemy, kto wr�ci� do Stacji spokojnie p�yn�cej w atmosferze nad powierzchni� oceanu Solaris. Kiedy dopad�em do ostatniej �luzy, u�wiadomi�em sobie, �e nie jestem sam. Lekkie kroki sz�y za mn� trop w trop. Jak mog�em zapomnie� o Harey? O kt�rej Harey? Po tej czy po tamtej stronie drzwi? Obr�ci�em si� i plecami opar�em o wybrzuszon� tarcz� �luzy. � Och, Kris! Nawet nie zwolni�a kroku. Lekka i zwinna z rozp�du wpad�a na mnie i chichocz�c wtuli�a mi si� w pier�. � Kris! Chyba to lubi� Nast�pnym razem� Mnie tak �atwo nie z�apiesz. Obj��em j� i przytuli�em. Czu�em spokojne bicie jej serca, tam gdzie moje t�uk�o si� jak op�tane. � Nie mo�esz tam wej��, Harey � powiedzia�em. � Wstydzisz si� mnie? � zapyta�a wci�� z rozbawieniem i odrobin� kokieterii. � Chcia�abym pozna� kogo� jeszcze poza twoim Snautem i dr�twym Sarloriusem. Kto to? Mia�em jej powiedzie� o tamtej Harey, uwi�zionej w pu�apce rakiety, kt�r� pos�a�em w martw� p�tl� orbity wok� Solaris? O tym, jak p�ka�y blachy poszycia kapsu�y, kiedy walczy�a o �ycie, a mo�e tylko o to, aby by� przy mnie. Dlaczego za�o�yli�my i wierzymy w to ci�gle, �e musz� by� z nami, bo takie im ich stw�rca za�o�y� kajdany. Mo�e tamta Harey, tak samo, jak ty, a chce by� przy mnie po prostu � z mi�o�ci. Obieca�em sobie, �e nigdy �adne drzwi nie stan� mi�dzy mn� a t� Harey. I dotrzyma�em tej obietnicy. Zawsze. Tylko nie teraz. � Wejd� tam � powiedzia�em. � A ty zaczekasz na mnie. � Kris! � Zaufaj mi. To ostatni raz. Jej oczy zaszkli�y si� przez moment, ale tylko potrz�sn�a g�ow�, zrobi�a g��boki wdech i powiedzia�a ju� spokojnie: � Ufam ci Kris. Id�. Gwa�townie pchn��em d�wigni� w�azu i ju� by�em po przeciwnej stronie, z jeszcze wi�kszym impetem zatrzaskuj�c za sob� pancerne drzwi. Przywar�em do nich plecami i tak znieruchomia�em. Smuk�e cygaro rakiety tkwi�o w osnowie wspornik�w tak jak przed startem. S�ycha� by�o cichutkie potrzaskiwanie stygn�cych dysz. Tylko to. �adnych drga�. Nic. Zrozumia�em nagle, �e nie mam poj�cia, co teraz pocz��. Przecie� nie zrobi� nic wi�cej nad to, co ju� uczyni�em. A na pewno nie po raz drugi. Mo�e trzeba by�o zawo�a� Snauta, przecie� oni tu maj� wi�ksze ode mnie do�wiadczenie. Im po prostu by�oby �atwiej, bo to nie ich Harey. R�wnocze�nie poczu�em drgnienie d�wigni, kt�r� zaciska�em w spoconych d�oniach i wibracj� ca�ej p�yty, wybrzuszonej na zewn�trz, jakby pod naporem nieludzkiej si�y gotowa by�a odkszta�ci� si� w moj� stron�. Wytrzymaj, Harey, modli�em si� w duchu. Przez moment chcia�em dopa�� sterowniczego pulpitu i uruchomi� radiostacj�, kt�r� sam wy��czy�em wtedy, uciekaj�c przed strasznym krzykiem. Po co? �eby teraz samemu b�aga� jedn� z nich � odejd�! odejd�! Tkwi�em w miejscu i patrzy�em, jak naprzeciw mnie powoli uchyla si� klapa w�azu rakiety, kt�rej �ruby z zewn�trz dokr�ci�em przecie� w�asnymi r�kami. A potem nie rozumia�em ju� nic. Kiedy stan�� przede mn� i troch� z do�u spojrza� mi w oczy, wiedzia�em jedno, �e jest mi zupe�nie oboj�tne, co o mnie pomy�li � moje nogi by�y lak mi�kkie, �e nie potrafi�y ju� utrzyma� cia�a. Pu�ci�em d�wigni� drzwi i powoli osun��em si� do pod�ogi. Tylko twarz ukry�em w d�oniach i tak trwa�em, dygocz�c ca�y, chocia� to co�, we mnie, nie by�o �miechem idioty. � Domy�lam si�, doktor Kelvin � powiedzia� g�osem bez wyrazu. Zebra�em si�y, �eby podnie�� si� z krety�skiego przysiadu. Nie pr�bowa� mi pom�c i za to by�em mu wdzi�czny. � Przepraszam � powiedzia�em. Nie oczekiwa� wi�cej, po prostu sta�, gdzie si� zatrzyma� i troch� przekrzywiaj�c g�ow� przygl�da� mi si� z pewnym zaciekawieniem. Jednej rzeczy by�em pewien: �e sk�d� go znam. Pami�ta�em te puste oczy i twarz, kt�ra by�by zupe�nie nijak�, gdyby w dziwny spos�b nie uszlachetni�a jej zwyczajna staro��. Ale nigdy przedtem nie widzia�em tak starego cz�owieka. Wydawa�o mi si�, �e jego �ysy czerep otacza ledwie uchwytna po�wiata, zanim zrozumia�em, �e to tylko resztki w�os�w � cieniutkie jak puch na ciele noworodka. Ubrany by� w skafander troch� mniej przedpotopowy ni� on sam. Odruchowo poszuka�em wzrokiem � powinienem to by� zrobi� od razu. Oczywi�cie na piersi nosi� male�ki identyfikator wszyty w skafander. Zna�em go. Ka�dy z nas go zna�. Snaut i Sartorius, mo�e nawet Harey. � Komandorze � wykrztusi�em zupe�nie bez sensu � to pan� � Chcia�e� powiedzie�: to pan jeszcze �yje? � u�miechn�� si� samymi oczami, potem jakby co� sobie przypomnia�, uni�s� rami� i chwil� mru��c oczy wpatrywa� si� w zegarek na�o�ony ponad nadgarstkiem na r�kaw skafandra. � Musz� porozmawia� z Gibarianem � stwierdzi�, nad ca�� reszt� przechodz�c do porz�dku dziennego. Przypomnia�em sobie min� Snauta, kiedy zjawi�em si� przed nim z tym samym ��daniem. � Nie �yje � wyja�ni�em po prostu. � Aha � powiedzia� po chwili namys�u � Snaut i Sartonus? � S� u siebie. � O! Jego wyblak�e oczy zrobi�y si� nieco okr�g�e. � Jak widz�, rozmowa mo�e by� milsza ni� oczekiwa�em. Nie pojmowa�em, o co mu chodzi, a� zauwa�y�em, �e jego spojrzenie kieruje si� nieco w bok od mojego ramienia. Ruch powietrza powinien du�o wcze�niej ostrzec mnie, �e drzwi za moimi plecami s� ju� otwarte. Odst�pi�em w bok. � Pan pozwoli, to Harey� moja �ona. � Aha � stwierdzi� po swojemu. Zn�w zerkn�� na zegarek. � Mam bardzo ma�o czasu � wyja�ni�. � Jest tu miejsce, gdzie mogliby�my si� zebra� i chwil� porozmawia�? � Mo�e biblioteka� � �wietnie � zaakceptowa� natychmiast. � Tylko� � waha�em si�. � Kto� musi p�j�� po Sartoriusa i Snauta. � Wi�c id�, Kris � nieoczekiwanie odezwa� si� do mnie po imieniu. � I nie r�b takiej miny. Znamy si�, ale pami�� to przywilej starc�w� id�. Damy sobie rad�. Twoja milsza po�owa zaprowadzi mnie do biblioteki. Troch� bezradnie spojrza�em na Harey. Nigdy jej nie widzia�em takiej. �adnego napi�cia w twarzy. Kiedy patrzy�a na tego starego cz�owieka, wygl�da�a troch� jak roze�miana, zupe�nie beztroska dziewczynka, jak� pewnie kiedy� by�a. Zanim j� pozna�em. � Id�, Kris � zareagowa�a na moje spojrzenie. � Zaprowadz� pana do biblioteki. Bezceremonialnie wsun�a mu d�o� pod �okie� i okr�ci�a si� na pi�cie, a ja sta�em i patrzy�em jak odchodz�. Tym razem z pewno�ci� mia�em idiotyczny wyraz twarzy. Szcz�liwie nikt tego nie widzia�. Kiedy powlok�em si� wreszcie, w przeciwn� stron�, spotka�em Snauta przed drzwiami Sartoriusa. � Jeste�� sam? � popatrzy� na mnie z pewnym zdziwieniem i uznaniem. Przemilcza�em. � Sartorius jest u siebie? � W�a�nie chcia�em uci�� z nim pogaw�dk� w cztery oczy. � Szykuje si� rozmowa wi�kszego kalibru � powiedzia�em. � Co jest? � przez jego twarz przemkn�� niepok�j. � Zaczekaj, nie b�d� si� powtarza�. Tym razem szklane drzwi laboratorium nie by�y od wewn�trz niczym przes�oni�te. Mimo po�wiaty z podsufitowych okien korytarza troch� ��tego �wiat�a przes�cza�o si� te� przez chropowate szk�o. � Sartorius! � do�� bezceremonialnie uderzy�em w drzwi. To ja, Kelvin. Jest ze mn� Snaut. Mamy spraw�! Wiedzia�em ju�, �e Harey potrafi by� dzielna, ale niepok�j o to, jak d�ugo mo�e si� obej�� beze mnie, spowodowa�, �e po kolejnym uderzeniu pi�ci� w szk�o Snaut chwyci� mnie za r�k�. � Czekaj, s�ysz� co�� Rzeczywi�cie, w laboratorium rozleg�o si� szuranie. Cie�, podobny do wiatraka z przetr�conymi p�atami �mig�a, na�o�y� si� na tafl� szk�a. Klucz niemi�osiernie zgrzyta� w zamku, jakby oduczy� si� otwiera� drzwi. Wreszcie Sartorius spojrza� na nas przez w�sk� szpar�, ca�ym sob� przes�aniaj�c widok na reszt� laboratorium. Nie mia� na nosie swoich czarnych szkie� i pierwszy raz naprawd� zobaczy�em jego twarz. Nie budzi�a sympatii. Wierzchem d�oni przetar� prawie �lepe oczy. � No i co? � spyta�. Chcia�bym kiedy� normalnie wyspa� si� do ko�ca. � Musimy porozmawia� � Tak? No to jeste�my w komplecie. Mo�e u mnie? Nieoczekiwanie odst�pi� krok i otworzy� drzwi. K�tem oka widzia�em min� Snauta. � �ycie nie jest takie proste, doktorze Sartorius � za�mia�em si�. � Komplet b�dzie dopiero w bibliotece. Mamy go�cia. � Kto? � powiedzieli to r�wnocze�nie. Prawie z przyjemno�ci� patrzy�em, jak twarz Sartoriusa wyd�u�y�a si� jeszcze bardziej, a Snaut zrobi� si� prawie bia�y. M�g�bym t� chwil� przeci�ga� w niesko�czono��, ale tamten stary cz�owiek wci�� patrzy� na zegarek. � MY � podkre�li�em. � Wszyscy razem. � Kto to jest? � troch� chrapliwie spyta� Snaut. � PIRX � powiedzia�em. � Kto?! � dopiero teraz mieli miny warte zapami�tania. � Ten Pirx? � upewni� si� Snaut. � We w�asnej osobie � przyzna�em. � Sk�d si� tu wzi��, u licha?! � w g�osie Snauta zabrzmia�o rozdra�nienie. � Zapytajcie go sami. Przylecia� rakietk� nie wi�ksz� od naszych transportowych, wi�c mo�na bra� pod uwag� tylko Sateloid. � Czego chce? � Porozmawia�. Chcia� z Gibarianem. Kiedy mu wyja�ni�em, �e sp�ni� si� tak samo, jak ja, zgodzi� si� na ca�� reszt�. � Chwileczk� � mrukn�� Sartorius i znikn�� w drzwiach. Wr�ci� z czarnymi soczewkami przytwierdzonymi do twarzy. � Chod�my wi�c� � Czego mo�e tu szuka� pilot Pirx? � g�owi� si� po drodze I Snaut. � Komandor Pirx � poprawi� Sartorius. � Ech! � Snaut tylko machn�� r�k�. � Dosta� to po�miertnie. Pech tych, kt�rzy mu dali stopie�, polega� na tym, �e prze�y�, gdzie nie powinien. � Nie pierwszy raz � wtr�ci�em. � I trzeba si� z nim liczy� � powa�nie stwierdzi� Sartorius. � Pewnie. Lataj�ca legenda ma przyjaci�. Ile on mo�e mie� dzisiaj lat? � Na moje oko? Co najmniej dwie�cie. � Tak d�ugo si� nie �yje � z pewn� gorycz� przyzna� Sartorius. � Jest pan pewien? Wszyscy wiemy, �e pogrzebano go ju� kilkakrotnie. � Cholera! � Snaut jak wryty zatrzyma� si� przed drzwiami biblioteki. � To on mo�e nawet� � Co? � Pami�ta� odkrycie Solaris. Troch� d�ugo w milczeniu stali�my w korytarzu. A potem Snaut uczyni� co�, czego z pewno�ci� nie robi� nigdy wcze�niej. Zapuka� do drzwi biblioteki. � Wej��! � rozleg�o si� za drzwiami, ale ja by�em pewien, �e s�ysz� te� g�os Harey. Snaut otworzy� drzwi i nie przest�pi� progu. Ponad jego ramieniem widzia�em to samo, co on. W panoramicznym oknie biblioteki, nad mglistym horyzontem Solaris wstawa� �wit czerwonego s�o�ca. Jeszcze ocean pogr��ony by� w czerni � jak zwykle �wit najpierw zagl�da� w okna Stacji zawieszonej wysoko w atmosferze. W szkar�atnym zarzewiu wn�trze biblioteki sprawia�o wra�enie miejsca przynale�nego bardziej zewn�trznemu �wiatu ni� cywilizacji, kt�ra tego �wiata zrozumie� nie potrafi. Nie pi�kno �witu zatrzyma�o nas w progu. W fotelu przy oknie siedzia� pilot Pirx. A raczej komandor Pirx. Jak pami�tam ze starych zdj��, by� z niego kiedy� ca�kiem postawny m�czyzna. Teraz prawie nie by�o go wida� w przepastnym fotelu. Tylko skafander srebrzy� si� nieco w czerwonym p�mroku. Za to Harey tkwi�a w pe�nym �wietle. Pirx zapad� si� w fotel, a ona siedzia�a mu na kolanie, z r�kami jeszcze zawieszonymi w powietrzu, jakby�my naszym wtargni�ciem nie pozwolili jej dopowiedzie� czego�, co jest tak niezwyk�e, �e trzeba s�owa poprze� gestem obejmuj�cym ca�y �wiat. G�owa Snauta powoli obr�ci�a si� twarz� tylko w moj� stron�. W oczach mia� takie szyderstwo, jakby prosi�, �ebym mu z�ama� szcz�k�. � Dwie�cie? � odczyta�em z ruchu jego warg. � No! No! Sartorius zachowywa� si� tak, jak mo�na by�o spodziewa� si� po nim. Nienawidzi�em go bardziej ni� Snauta. Przepchn�� si� obok nas i jakby nigdy nic poszed� do Pirxa z wyci�gni�t� r�k�. Dla niego Harey znaczy�a nie wi�cej ni� powietrze. � Witamy na Solaris. � No� tak � z pewnym wahaniem odpar� Pirx. � Tak si� sk�ada, �e nie jestem tu po raz pierwszy. Nawet nie zauwa�y�em, kiedy Harey sfrun�a mu z kolan. Ju� uczepi�a si� mojego ramienia, radosna jak nigdy przedtem. S�ysza�em jej szept prosto w ucho, czu�em jej oddech i przy ka�dym s�owie leciutki dotyk ust. � Kris! Kris! Wiesz, co zrobi�am? � Oczywi�cie. � Nic nie wiesz. Powiedzia�am mu wszystko. � Co?! � Kim jestem. Zrobi�am to od razu. A wiesz, co on na to? Powiedzia�: A ja jestem Pirx. � Imponuj�ce. � Och, Kris! Nie masz poj�cia, jaki on jest. Nigdy nie czu�am si� tak. Nawet przy tobie. Bo ty� mo�esz odej��, a ja� nie prze�yj� tego. Rozumiesz, Kris? A on� � Co on? � On mo�e znikn��, jak si� pojawi�. Ale kiedy jest, wiedzia�am to od razu, jestem bezpieczna� jak przy tobie. A powiedzie� mog�am mu� jeszcze wi�cej. � O czym? � O sobie i� o tobie. Westchn��em z rezygnacj�. � Zostawmy to, male�ka. Czekaj� na mnie. Zajmiesz si� czym�? � Pewnie! Strasznie jestem ciekawa, co on ma wam do powiedzenia. � No tak � moja rezygnacja osi�gn�a kolejne przyspieszenie kosmiczne. � Chod�my. Snaut tymczasem zrobi� sobie legowisko z ksi��ek zwalonych na pod�og�. Tylko nogi zarzuci� na blat sto�u. Sartorius zaj�� miejsce strategiczne w fotelu wci�ni�tym w najciemniejszy k�t, sk�d dok�adnie widzia� wszystkich, chocia� z niego zosta�y dwie czarne plamy na wysoko�ci twarzy. Pirx sta� przy oknie. � Jestem winien drobne wyja�nienie, dlaczego doktora Kelvina troch� obcesowo traktuj� po imieniu � powiedzia�. � Gibarian i ja prowadzili�my kiedy� do�� o�ywion� korespondencj�. Odwiedzi�em go nawet w solaryjskim Instytucie w Adenie, gdzie przysz�y doktor Kelvin by� asystentem mojego przyjaciela. Wspomnia� par� razy o tym m�odym cz�owieku i u�ywa� przy tym wy��cznie imienia Kris. Osobi�cie nie mieli�my okazji porozmawia�, chocia� raz jeden zauwa�y�em go w archiwum mikrofilm�w. Podszed�em nawet, �eby zagadn��, ale akurat wesz�a mi w parad� szkolna wycieczka. Wi�kszo�� dzieciarni by�a oszo�omiona ogromem archiwum, ale jedna dziewczynka, pami�tam, zada�a wtedy pytanie: ,,A po co to wszystko?�. Sporo czasu up�yn�o od tamtych dni, ale pytanie pozostaje aktualne i� mam wra�enie, �e przez te lata nikt z nas naprawd� nie wydoro�la�. Zabrzmia�o to do�� patetycznie. Pirx musia� to zauwa�y�, gdy� machn�� r�k� z pewn� irytacj�, po czym zwr�ci� si� do mnie: � Niech pan tak nie stoi przede mn�, doktorze Kelvin, bo si� nabawi� kompleks�w � stwierdzi�. � Usi�d� gdzie�, przyjacielu, cho�by na tym fotelu. Ja w nim czuj� si� � i pewnie wygl�dam podobnie � jak na kraw�dzi czarnej dziury; garnitur jeszcze tutaj, w�a�ciciel po tamtej stronie� Co mia�em pocz��, usiad�em. Harey pewnie ju� przyswoi�a sobie to miejsce, gdy� natychmiast skorzysta�a z okazji i wyl�dowa�a mi na kolanach. Snaut prawie d�awi� si� ze �miechu. � Wszystkich pan�w przepraszam, �e to nie b�dzie rozmowa, tylko monolog � podj�� Pirs. � Ale zosta�o mi jakie� dziesi�� minut. Po pierwsze wi�c: nie jestem tu z Sateloidu, ale bezpo�rednio z Instytutu, kt�ry opu�ci�em mo�e p� godziny temu. Kilku pa�skich przyjaci�, doktorze Sartorius, zrealizowa�o projekt, kt�rego sensu nie m�g� potwierdzi� wiarygodny eksperyment, ze wzgl�du na powszechne zniesienie statusu zwierz�cia do�wiadczalnego. Nie znam si� na tym, ale m�wili co� o pozaprzestrzennym przeskoku informacji� Jako cz�owiek szukaj�cy okazji do chwalebnego przej�cia na wieczyst� emerytur�, zaproponowa�em im swoje us�ugi. Podpisa�em w�a�ciwe formularze i wtedy poinformowano mnie, �e cel przerzutu dla eksperymentu nie ma istotnego znaczenia, wi�c mog� sam wybra� adres, pod jaki ci panowie zobowi�zuj� si� dostarczy� nie mnie, jak zrozumia�em, lecz pe�n� o mnie informacj� w jakiej� formie� � Pilocie Pirx � zacz�� Sartorius, z pewno�ci� nie przypadkowo rezygnuj�c z �komandora�. Pirx tylko uni�s� rami� i wskazuj�cym palcem postuka� w zegarek. � Jeszcze raz prosz� o wybaczenie � przerwa� Sartoriusowi. � Za chwil� musz� by� w przestrzeni. Chc� panom wyja�ni�, �e po � ewentualnie szcz�liwym � moim powrocie do Instytutu, nie b�d� mia� zielonego poj�cia o tym, co zobaczy�em na Stacji Solaris i czego uda�o mi si� tu dowiedzie� Eksperymentatorzy t�umaczyli mi, �e musi si� zgadza� jaki� bilans przestrzeni informatycznej i s� w stanie odebra� tylko tyle informacji, ile zosta�o wys�ane. Nie b�d� nawet pami�ta� tego, co teraz do pan�w m�wi� Chocia� takie intencje mia�em, wy��cznie panowie b�d� mogli kiedy� za�wiadczy�, jak by�o z realizacj�� S�ucha�em go, ale, nie wiedzie� czemu, wci�� my�la�em o pytaniu tamtej pi�tnastoletniej dziewczynki. Zobaczy�em jak Snaut westchn�� i jednak wtr�ci� swoje, kiedy Pirs nabiera� oddech. � To niech pan ju� powie, pilocie, dlaczego wybra� pan akurat ten adres. � W istocie. Jak ju� wspomnia�em, nie jest to moja pierwsza wizyta na Solaris. Dawno temu by�em pilotem w ekspedycji Giesego, kt�ra w historii solarystyki zapisa�a si� tak zwan� Erupcj� Stu Sze�ciu. Kiedy zdarzy�o si� to, co si� zdarzy�o, pilotowa�em maszyn� Tsankena, dow�dcy grupy rezerwowej. On o nawigacji mia� raczej blade poj�cie, mo�e dlatego jego ocalenie zosta�o spisane na karb przypadku� Ten przypadek to by�em ja, Pirx. Nieoczekiwanie, chocia� s�owa mo�e tak brzmia�y, nie by�o w tym stwierdzeniu ani �ladu pychy, tylko jaki� bezgraniczny smutek. � Tak wi�c, mam swoje porachunki z Solaris � ci�gn�� Pirx. � Mo�e dlatego przez lata �ledzi�em wszystko, co dotyczy tej planety, pewnie dlatego te� zaprzyja�ni�em si� z Gibarianem. A poza tym nikt nie odby� tylu lot�w nad oceanem� Nie ma tego w archiwach, bo by�a to, �e tak powiem, raczej moja prywatna inicjatywa. Co widzia�em? Mo�e wi�cej ni� Berton. Mo�e mniej. Mo�e, jak doktor Kelvin, zostawi� komu� w spadku m�j encefalogram, �eby to sobie obejrza� i� zrozumia� wi�cej. Niewa�ne� Widzia�em, jak d�onie Pirxa zwin�y si� w pi�ci, musia� spostrzec, �e patrz� na jego r�ce, gdy� prawie ze z�o�ci� wcisn�� je w kieszenie skafandra. � To, �e dzisiaj m�wi�, a nie s�ucham, ma dwa uzasadnienia. Po pierwsze, wiem prawie o wszystkim, co tu si� zdarzy�o i czego dokonali�cie, gdy� mia�em okazj� porozmawia� z t� m�od� osob�� � tutaj twarz Pirxa troch� z�agodnia�a, kiedy spojrza� na Harey. � A ona, jakby to uj��, wie chyba wi�cej ni�� wie. Po drugie, przecie� i tak nie jestem w stanie przekaza� komukolwiek informacji, jak� wy mogliby�cie si� ze mn� podzieli�. Sko�czmy wi�c na tym, o czym chcia�em porozmawia� z Gibarianem� Pirx okr�ci� si� na pi�cie i stan�� plecami do nas, twarz� w stron� okna, jakby chcia� widzie� ocean, kiedy wreszcie powie, co ma do powiedzenia. � Jak ka�dy z was, przeczyta�em wszystko, co zosta�o o tej planecie napisane. Prze�y�em wi�cej ni� wy, bo by� w tym optymizm mojej m�odo�ci i jest to, co wam zosta�o. Bezradno��. Zna�em �udzi, kt�rzy pierwsi patrzyli na ten ocean, jak na �yw� istot�, i tych, kt�rzy w jego dzia�aniu dopatrywali si� �wiadomo�ci, bosko�ci nawet. Zjawiali si�, pe�ni natchnienia. Podejmowali pr�by kontaktu, tak samo, jak wy pr�bujecie� I odchodzili, odtr�ceni. Powiem wam, dlaczego. Pirx zamilk�, ale Snaut i Sartorius nie skorzystali z okazji. � A je�eli tam nic nie ma? � zamiast twierdzenia Pirx zada� pytanie. � Co znaczy� nic? � po d�ugiej chwili odezwa� si� Snaut. � S�yszymy co�, widzimy, dotykamy � powiedzia� Pirx. � Usta m�wi�, wi�c pr�bujemy nawi�za� kontakt z ustami� � Co pan przez to rozumie, pilocie Pirx?! � nie wytrzyma� Sartorius. � Czy pr�bowa� pan kiedy� nawi�za� kontakt z monitorem albo z g�o�nikiem radiostacji? Na ekranie jest obraz, w g�o�niku g�os. � A gdzie, wed�ug pana, jest nadawca? � zapyta� Snaut. � Mo�e jest, mo�e nie ma. A je�eli ocean Solaris to tylko ekran, drgaj�ca membrana, kt�ra w nasz� stron� odbija co�, co z nim samym nie ma nic wsp�lnego? Jak� �wiadomo�� ma w lustrze nasze w nim odbicie? Ka�dego z nas porazi� drobny b�ysk zwierciad�a. I ju� mniemamy, �e ono wie co� o nas, skoro pos�a�o nam w oczy �wietlnego zaj�czka. I mo�e nie do ko�ca jeste�my tacy, jak to wida� w odbiciu, mo�e to troch� krzywe lustro? � Chce pan poprawi� nam samopoczucie? � dziwnie zduszonym g�osem odezwa� si� Sartorius. � A mo�e sobie? � Bynajmniej � z nieoczekiwan� zawzi�to�ci� odpar� Pirx. � Nie jestem od rozgrzeszania. Ale je�li to tylko lustro, to przegl�damy si� w nim nie tylko my przecie�. Mo�e ca�y wszech�wiat? Widzimy nad oceanem erupcje symetriad i upatrujemy w nich� jego dzie�o. A je�li to tylko echo aktywno�ci innych cywilizacji? Mo�e takich, po kt�rych dawno �lad ostyg� we wn�trzu wszech�wiata, zanim znak ich bytu wzbudzi� rezonans w neutrinowej membranie. Mo�e w tym lustrze sw�j �lad zostawia szcz�tkowe promieniowanie wszech�wiata, nawet to co�, co da�o mu pocz�tek? Szukajcie, a je�li znajdziecie w nim nawet G�os Pana, czy te� podejmiecie pr�b� ustanowienia kontaktu? Dopiero teraz poczu�em, �e Harey trzyma mnie mocno za r�k�. � Mam tylko jedno pytanie, komandorze � odezwa�em si�. � Ta planeta posiada niestabiln� orbit�. Je�eli ocean jest tylko tym, o czym pan m�wi, jak wyt�umaczy� fakt, �e planeta nie uleg�a zniszczeniu? Spostrzeg�em, jak Snaut spojrza� na mnie i uni�s� brwi. Patrzy�em na Pirxa, wci�� odwr�conego do nas plecami. Jego ramiona dr�a�y. Musia� wyczu� nasze spojrzenia i oczekiwanie, gdy� odwr�ci� si� powoli. Pirx �mia� si�. � M�j m�ody przyjaciel mniema, �e mnie dosta� � powiedzia�. � Ale na to pytanie mog� odpowiedzie� pytaniem; jak my�lisz, dlaczego ja wci�� �yj�, chocia� nie powinienem? Najzwyczajniej w �wiecie, wci�� �miej�c si�, bezradnie roz�o�y� r�ce. � Czas na mnie � stwierdzi�. � Jak uznacie to za s�uszne, mo�ecie t� rozmow� uzna� za nieby��. Odprowadzisz mnie, Harey? Niewiele sobie robi�c z ich obecno�ci Harey poca�owa�a mnie w policzek, potem pobieg�a do Pirxa. Szarmancko poda� jej rami�. Kiedy wyszli, z ulg� wyrwa�em si� z fotela. Snaut i Sartorius te� podeszli do okna. Wci�� milczeli�my. Po jakim� czasie drgnienie Stacji oznajmi�o nam, �e Pirx wystartowa�. Nie �egna� si� z nami � czy mia� pow�d, �eby pomin�� t� formalno��? Odprowadzali�my wzrokiem jego rakietk�. Kiedy zmieni�a si� w punkt, odruchowo zmru�y�em oczy. Snaut i Sartorius nie byli tak zapobiegliwi � po tym, jak bia�y b�ysk prze�wietli� nas na wylot, d�ugo przecierali oczy. � Twoja Harey dobrze si� czuje w jego towarzystwie � odezwa� si� Snaut. Spojrzeli�my po sobie i r�wnocze�nie ka�dy z nas przeni�s� wzrok na ocean. � My�lisz, �e Pirx� te�? � zapyta� Sartorius. Drzwi otworzy�y si�. To wr�ci�a Harey.