2181

Szczegóły
Tytuł 2181
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2181 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2181 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2181 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROGER ZELAZNY UMRZE� W ITALBARZE (Prze�o�y� : Jerzy �migiel) 1. Noc�, kt�r� wybra� kilka miesi�cy temu, Malacar Miles przeszed� ulic� oznaczon� cyfr� siedem i min�� ciemn� lamp� jarzeniow�, kt�r� uszkodzi� jeszcze w ci�gu dnia. Wszystkie trzy ksi�yce Blanchen znajdowa�y si� poni�ej horyzontu. Niebo by�o zachmurzone, a kilka widocznych gwiazd migota�o s�abo i niewyra�nie. Obrzuci� uwa�nym spojrzeniem oba wyloty ulicy, poci�gn�� g��boko z inhalatora p�ucnego i ruszy� do przodu. Ubrany by� w czarny kombinezon z kieszeniami, z kt�rych te naprzodzie posiada�y uszczelnienia. Klepn�� si� po bokach, upewniaj�c si�, �e to, czego potrzebuje, znajduje si� na swoim miejscu. Ca�e cia�o poczerni� ju� trzy dni temu, tak wi�c, poruszaj�c si� po�r�d g��bokich cieni, by� prawie niewidoczny. Na szczycie budynku po drugiej stronie ulicy przycupn�� nieruchomo Shind - niekszta�tna kula futra, spod kt�rej wystawa�y jedynie dwie stopy. Nim podszed� do Wej�cia Pracowniczego Cztery, zlokalizowa� na durrilidowej �cianie trzy punkty kluczowe i wy��czy� ich urz�dzenia alarmowe bez przerywania obwod�w. Otwarcie drzwi przy Wej�ciu Cztery zaj�o mu troch� wi�cej czasu, lecz ju� po pi�tnastu minutach sta� we wn�trzu budynku. Panowa�a tutaj ca�kowita ciemno��. Nasun�� na oczy gogle, zapali� specjaln� latark� i ruszy� do przodu, mijaj�c mroczne nawy, zape�nione cz�ciami maszyn, kt�re za ka�dym razem wygl�da�y tak samo. Przez ubieg�e miesi�ce �wiczy� rozmontowywanie i ponowne sk�adanie poszczeg�lnych cz�ci tych urz�dze�. - Przed frontem budynku przechodzi w�a�nie stra�nik. To cz�owiek. - Dzi�ki, Shind. Po chwili doszed� go kolejny przekaz: - Skr�ca w ulic�, z kt�rej przyszed�e�. - Zawiadom mnie, je�eli zrobi cokolwiek, co wyda ci si� podejrzane. - Po prostu idzie, o�wietlaj�c latark� strefy cienia. - Powiedz mi, je�eli zatrzyma si� w miejscu, w kt�rym uprzednio przystan��em. - Min�� ju� pierwsze takie miejsce. - Dobrze. - Przeszed� obok drugiego. - Cudownie. Malacar podni�s� pokryw� jednej z maszyn i wyj�� z niej komponent o rozmiarach dwu z��czonych pi�ci. - Zatrzyma� si� przy wej�ciu. Sprawdza drzwi. Element, kt�ry wyj�� z kieszeni, by� bli�niaczo podobny do usuni�tej przed chwil� cz�ci. Rozpocz�� monta�, robi�c przerw� jedynie po to, by odetchn�� powietrzem z inhalatora. - Odchodzi. - Dobrze. Po zako�czeniu monta�u umie�ci� pokryw� na miejscu i dokr�ci� j�. - Powiedz, kiedy zniknie ci z oczu. - Zrobi� to. Zawr�ci� do Wej�cia Pracowniczego Cztery. - Odszed�. Malacar Miles zatrzyma� si� przy punktach kluczowych, by zatrze� wszelkie �lady swojej wizyty, a potem wyszed�. Trzy bloki dalej przystan�� na skrzy�owaniu i szybko rozejrza� si� w obie strony. Nag�y b�ysk czerwieni na niebie zapowiada� przybycie kolejnego transportowca. Nie m�g� i�� dalej. Blanchen nie by�o zwyczajnym �wiatem. Tak d�ugo, jak Malacar pozostawa� w obr�bie dwudziestu czterech blok�w, nie uaktywniaj�c �adnych urz�dze� alarmowych w pozbawionych okien budynkach, by� wzgl�dnie bezpieczny. Ka�dy kompleks obchodzi�o jednak kilku stra�nik�w, a patrole sk�adaj�ce si� z samobie�nych robot�w czuwa�y nad wi�kszymi obszarami. Z tego w�a�nie powodu wola� pozostawa� w cieniu. Kiedy tylko m�g�, unika� zamontowanych na ka�dym budynku lamp jarzeniowych - punkt�w orientacyjnych dla lec�cych nisko patrolowc�w. Skrzy�owanie by�o puste i ciche. Zawr�ci� w g��b kompleksu i ruszy� na wyznaczone miejsce spotkania. - Po prawej, dwa bloki przed tob�. Pojazd naprawczy. Skr�ca za r�g. Id� w prawo. - Dzi�ki. Kieruj�c si� sugesti�, skr�ci�, staraj�c si� zapami�ta� now� tras�. - Pojazd oddala si�. - Znakomicie. Umkn�� uwadze stra�nika, cofn�� si� za budynek, powr�ci� na star� tras� i min�� trzy bloki. Zamar� nagle, s�ysz�c w g�rze odg�os silnika przelatuj�cej nisko maszyny. - Gdzie ona jest? - Zosta� tam, gdzie jeste�. W tej chwili pozostajesz poza zasi�giem ich wzroku. - Co to za pojazd? - Niewielki �lizgacz. Nadlecia� szybko z p�nocy. Teraz zwalnia. Zawis� nad ulic�, kt�r� przed chwil� przechodzi�e�. - Bo�e! - Obni�a si�. Malacar spojrza� na widniej�ce na lewym nadgarstku chrono i westchn��. Przesun�� d�oni� po wybrzuszeniach ukrytej w kieszeniach kombinezonu broni. - Wyl�dowa�. Czeka�. Po chwili dobieg� go kolejny przekaz: - Z pojazdu wysiad�o dw�ch m�czyzn. Wygl�da na to, �e wewn�trz nie ma nikogo wi�cej. Jeden ze stra�nik�w idzie w ich kierunku. - Sk�d wyszed�? Z budynku? - Nie. Z przeciwnej ulicy. Stra�nicy sprawiaj� wra�enie, jakby na niego czekali. Teraz rozmawiaj�. Jeden z nich wzrusza ramionami. Czuj�c, jak bije mu serce, Malacar zmusi� si� do kontroli oddechu. Nie m�g� dopu�ci�, by w niezwyk�ej atmosferze Blanchen jego p�uca pracowa�y ze zwi�kszonym wysi�kiem. Si�gn�� po inhalator i przez chwil� wdycha� �yciodajn� mg��. Nad nim niebo przeci�y dwa transportowce - jeden kierowa� si� na p�noc, drugi na po�udniowy wsch�d. - Dw�ch m�czyzn ponownie wsiada do pojazdu. - Co ze stra�nikiem? - Stoi po prostu w miejscu i obserwuje. Czeka� nieruchomo przez dwadzie�cia trzy uderzenia serca. - Pojazd zaczyna si� bardzo powoli podnosi�. Teraz zaczyna dryfowa� w stron� frontu budynku. Pomimo nocnego ch�odu, Malacar poczu�, jak po g�stych, ciemnych brwiach zaczyna �cieka� pot. Otar� go wierzchem d�oni. - Pojazd wisi nieruchomo. Widz� jak�� aktywno��. Nie mog� jednak dostrzec, co robi�. Jest zbyt ciemno. Poczekaj! Ju� widz�. Wymieniaj� uszkodzon� przez ciebie lamp�. Teraz pojazd unosi si� w g�r�. Stra�nik macha ku niemu r�k�. Pojazd oddala si� w kierunku, z kt�rego przyby�. Cia�em Malacara wstrz�sn�� kr�tki wybuch �miechu. Po chwili ponownie rozpocz�� powoln� w�dr�wk� w stron� miejsca spotkania, kt�re wybra� niezwykle rozwa�nie, poniewa� Blanchen nie by�o zwyczajnym �wiatem. Sieci inwigilacji przestrzennej rozci�ga�y si� ponad budynkami na r�nych wysoko�ciach. Stanowi�y dodatek do stra�nik�w i system�w alarmowych. Poprzedniego wieczoru jego schodz�cy w d� pojazd zablokowa� je skutecznie. Istnia�a spora szansa, i� w chwili startu uda mu si� tego dokona� ponownie. Spojrza� na chrono i przytkn�� do ust inhalator. W przeciwie�stwie do pracuj�cych na planecie stra�nik�w, technik�w i robotnik�w, nie zawraca� sobie g�owy adaptacj� do panuj�cych na Blanchen warunk�w. Pozosta�o oko�o czterdziestu minut... Blanchen nie mia�o ocean�w, jezior, rzek czy strumieni. Na powierzchni nie pozosta� �aden �lad �ycia. Jedyn� pozosta�o�� stanowi�a atmosfera, kt�ra wskazywa�a, �e kiedy� mog�o si� tu co� rozwija�. Dopiero wys�anie wynaj�tego eksploratora planet zmieni�o to niekorzystne wra�enie. Okaza�o si�, i� planeta zdatna jest do �ycia. Jednak plan adaptacyjny zarzucony zosta� z dw�ch powod�w: wysokich koszt�w i propozycji alternatywnej w stosunku do kolonizacji. Wytw�rcy i w�a�ciciele �rodk�w transportu stwierdzili, �e olbrzymie obszary l�du i doskonale konserwuj�ca wszystko atmosfera stanowi� idealne warunki, by ca�� planet� przekszta�ci� w olbrzymi sk�ad towarowy. Zaproponowali pierwszym odkrywcom pe�ne partnerstwo w przedsi�wzi�ciu, zastrzegaj�c sobie prawo do zagospodarowania planety. Warunki te zaakceptowano i gigantyczne prace ruszy�y. Teraz Blanchen przypomina�o durrilidow� pomara�cz�. Dooko�a planety bez chwili przerwy kr��y�y tysi�ce mi�dzygwiezdnych frachtowc�w, pomi�dzy kt�rymi przemyka�y setki tysi�cy dok�w �adowniczych, zapewniaj�c planecie sta�y transport. Trzy ksi�yce Blanchen s�u�y�y jako centra kontroli ruchu i o�rodki wypoczynkowe. W zale�no�ci od zapotrzebowania poszczeg�lnych �wiat�w na towary, doki, obszary lub centra mog�y by� wykorzystywane bez chwili przerwy. Za�oga naziemna przerzucana bywa�a z obszaru do obszaru zgodnie z wymogami aktywno�ci. P�ace by�y niez�e, a warunki bytowe por�wnywalne do panuj�cych w kompleksach wojskowych. Pomimo ogromnych koszt�w, zwi�zanych z transportem do oddalonych o lata �wietlne planet, koncepcja przyj�a si�. Niewielkie ilo�ci towar�w mog�y pozostawa� bezpiecznie w czelu�ciach magazyn�w przez lata, nawet wieki. Budynek, w kt�rym z�o�y� wizyt� Malacar, sta� spokojnie przez przesz�o dwa ziemskie miesi�ce. Wiedz�c o tym, nie spodziewa� si� wi�kszych k�opot�w. Bior�c pod uwag� przeci��one centra kontroli ruchu oraz monitory i systemy zapobiegawcze wbudowane w jego osobisty statek - Perseusz, nie uwa�a�, opuszczaj�c DYNAB i udaj�c si� na terytorium Zjednoczonych Lig, do Blanchen, by wystawia� si� na powa�niejsze ryzyko. Gdyby go znale�li i zabili, udowodni�oby to jedynie jego b��d. Gdyby go odnale�li i pojmali, nie mieliby innego wyj�cia, jak odes�a� go do domu. Lecz przedtem prawdopodobnie nafaszerowali - by go narkotykami i zmusili, by powiedzia� o wszystkim, co zrobi�. Potem mogliby pokrzy�owa� jego plany. Lecz je�eli go nie odnajd�... Wyda� kilka st�umionych chichot�w. ...Ptak powinien dziobn�� jeszcze raz, chwytaj�c jeszcze jednego ma�ego robaka. Po spojrzeniu na chrono zorientowa� si�, �e zosta�o mu oko�o dwudziestu minut. - Gdzie jeste�, Shind? - Nad tob�. Obserwuj�. - To wreszcie powinno by� dobre, Shind. - Chyba tak, wnioskuj�c ze sposobu, w jaki to opisa�e�. W g�rze mign�y �wiat�a trzech transportowc�w, kieruj�cych si� na wsch�d. Malacar nie spuszcza� z nich wzroku, dop�ki nie rozp�yn�y si� w ciemno�ciach. - Jest pan zm�czony, komandorze - powiedzia� Shind, niespodziewanie powracaj�c do zarzuconego wcze�niej, formalnego tonu. - Wyczerpanie nerwowe. To wszystko, poruczniku. A co u was? - Chyba odczuwam co� podobnego. Jednak moim g��wnym zmartwieniem jest troska o brata... - Jest bezpieczny. - Wiem. Nie b�dzie jednak pami�ta� o naszych zapewnieniach. B�dzie wzrasta� w samotno�ci, a potem zacznie si� martwi�. Nie stanie mu si� wi�ksza krzywda. Ju� wkr�tce zostaniemy z��czeni. Na to nie uzyska� odpowiedzi. Malacar podni�s� do nosa inhalator i czeka�. Z p�drzemki (jak d�ugo trwa�a?) wyrwa� go przekaz: - Zbli�a si�! Teraz! Zbli�a si�! Napr�y� mi�nie i u�miechaj�c si� spojrza� w g�r�. Wiedzia�, �e za kilka chwil nie b�dzie ju� w stanie zobaczy� tego, co oczy Shinda zd��y�y ju� dostrzec. Statek opad� niczym gro�ny paj�k. Przez chwil�, kiedy Shind wchodzi� na pok�ad, zawis� tu� nad nim, a potem opu�ci� si� ni�ej, wysuwaj�c podno�nik. Z�apawszy si� uchwyt�w, podniesiony zosta� w stron� luku w kad�ubie Perseusza, mijaj�c po drodze namalowan� w�asnor�cznie g�ow� Meduzy z u�miechem Mony Lizy. Nim zamkn�� si� za nim w�az, splun�� na budynek le��cy poni�ej. W drodze do Italbar Heidel von Hymack by� �wiadkiem �mierci towarzysz�cych mu ludzi. By�o ich dziewi�ciu - sami ochotnicy. Wyruszyli wraz z nim, by towarzyszy� mu poprzez deszczowe lasy Cleech do g�rskiego miasta Italbar, gdzie go oczekiwano. Pocz�tkowo zamierza� dosta� si� do oddalonego o tysi�ce mil od kosmoportu miasta wynaj�t� taks�wk� powietrzn�. Zmuszony do awaryjnego l�dowania, opowiedzia� o celu swej podr�y wie�niakom z River Bart, kt�rzy wyszli mu na spotkanie. Z dziewi�ciu, kt�rzy, pomimo jego protest�w, wyruszyli razem z nim pozosta�o jedynie pi�ciu. Teraz jeden z tej pi�tki zacz�� si� poci�, a drugim wstrz�sa�y okresowe ataki kaszlu. Heidel z wysi�kiem kontynuowa� przedzieranie si� poprzez g�ste poszycie, kt�re porasta�o ca�y szlak. Mokra od potu koszula lepi�a si� do plec�w. "Ostrzega�em ich przecie�, �e w�drowanie ze mn� mo�e by� dla nich niebezpieczne" - pomy�la� gorzko. Oni jednak s�yszeli ju� o nim. Wiedzieli, �e jest �wi�tym cz�owiekiem, udaj�cym si� z misjami mi�osierdzia. - To ostatnie jest prawd� - powiedzia�. - Lecz towarzyszenie mojej osobie nie b�dzie policzone wam jako zas�uga w �yciu przysz�ym. Roze�mieli si�. B�dzie przecie� kogo� potrzebowa�, by ochrania� go przed zwierz�tami i pokazywa� szlak. - �mieszne! Wska�cie mi tylko w�a�ciwy kierunek, a dotr� tam bez niczyjej pomocy - odpar�. - W moim towarzystwie grozi wam wi�ksze niebezpiecze�stwo, ni� gdyby�cie szli samotnie. Oni jednak roze�mieli si� ponownie i odm�wili pokazania drogi, dop�ki nie zgodzi si� zabra� ich ze sob�. - Przebywanie ze mn� przez zbyt d�ugi czas mo�e by� dla was �miertelne - zaprotestowa�. Pozostali nieugi�ci. Westchn�� z rezygnacj�. - Dobrze wi�c. Wska�cie mi miejsce, gdzie przez dzie� lub dwa b�d� m�g� pozosta� w ca�kowitym osamotnieniu. B�dzie to strata cennego czasu, kt�rego w tej chwili nie mam zbyt wiele. Je�eli jednak uparli�cie si�, by wyruszy� wraz ze mn�, musz� zrobi� wszystko, by spr�bowa� was ochroni�. Zrobili to, o co ich prosi�, rozprawiaj�c z o�ywieniem o oczekuj�cej ich wielkiej przygodzie. Heidel von Hymack najwidoczniej mia� zamiar si� pomodli�, by zapewni� bezpiecze�stwo podr�y i sukces w dotarciu do celu. Powiedzieli mu, �e w�dr�wka zajmie dwa lub trzy dni. Spr�bowa� zmusi� si� wi�c do katharsis, by by� gotowym. W Italbar umiera�o dziecko, a on odmierza� minuty, przeliczaj�c je na jego oddech. B��kitna Dama nakaza�a mu cierpliwo��, lecz on nie m�g� ju� d�u�ej czeka�. Wyruszy� po pi�tnastu godzinach i to by� b��d. Gor�czka pierwszych dw�ch jego towarzyszy przysz�a niezauwa�alnie. Spowodowana by�a zm�czeniem i panuj�cym w lasach upa�em. Umarli drugiego dnia po po�udniu. Nie by� w stanie zidentyfikowa� choroby, na kt�r� zapadli. By�o ich zbyt wiele. A zreszt�, nie stara� si� dochodzi� tego zbyt usilnie. Gdy cz�owiek ju� nie �yje, to pytanie, co w�a�ciwie by�o tego przyczyn�, jest czysto akademickiej natury. Nagl�c do po�piechu, odm�wi� nawet kr�tkiej ceremonii pogrzebowej, na kt�r� nalegali. Lecz nast�pnego ranka nie obudzi�o si� kolejnych dw�ch i pomagaj�c kopa� groby, kl�� we wszystkich znanych sobie j�zykach. Rozbawieni - bo za takich ich do tej pory uwa�a� - utracili ju� ch�� do �miechu i nabrali powagi. Na ka�dy d�wi�k ich rubinowe oczy rozszerza�y si� ze zgrozy, a sze�ciopalczaste d�onie dr�a�y lub zaciska�y si� w pi�ci. Wreszcie zaczynali rozumie�. By�o jednak za p�no. Szli ju� dwa lub trzy dni... Trzeciego Heidel w dalszym ci�gu nie dostrzeg� �adnych wzniesie�. - Glay, gdzie s� te g�ry? - zapyta� pokas�uj�cego. - Gdzie jest Italbar? Glay wzruszy� ramionami i wskaza� przed siebie. Z miejsca, w kt�rym si� znajdowali, gigantyczne, ��te s�o�ce by�o zupe�nie niewidoczne. Jego promienie gdzieniegdzie przebija�y si� przez li�cie o kszta�cie rozgwiazd, za� tam, gdzie nie dociera�y nigdy, panowa�y wilgo� i ple��. W poprzek traktu przemyka�y ma�e zwierz�ta lub du�e insekty - sam nie wiedzia�, co - i znika�y w�r�d g�stego poszycia. Du�e stwory, przed kt�rymi go ostrzegano, jak do tej pory nie pojawi�y si�, cho� s�ysza� w oddali ich warkni�cia i poszczekiwania. Raz nawet mia� wra�enie, �e tu� obok przedziera si� co� du�ego. Smuci�a go ironia sytuacji, w jakiej si� znalaz�. Przyby�, by uratowa� �ycie, a tymczasem wysi�ek ten kosztowa� ju� cztery istnienia. - Mia�a� racj�, Pani - mrukn��, rozmy�laj�c o swej wizji. Godzin� p�niej Glay, wstrz�sany atakiem kaszlu, run�� bezw�adnie na ziemi�. Jego oliwkowa do tej pory karnacja przybra�a niezdrowy kolor otaczaj�cych ich li�ci. Heidel podszed� bli�ej. Rozpozna� symptomy. Gdyby mia� kilka dni na przygotowania, m�g�by uratowa� tego cz�owieka. Nie uda�o mu si� to z tamt� czw�rk�, poniewa� jego katharsis nie zosta�o jeszcze zako�czone. Brakowa�o mu niezb�dnej r�wnowagi. Po �mierci pierwszych dwu by� ju� pewien, �e ca�a dziewi�tka umrze w stosunkowo kr�tkim czasie. Ukl�k� i u�o�y� Glaya w bardziej wygodnej pozycji, opieraj�c jego tu��w o pie� drzewa. Zerkn�� na chrono. "Od dziesi�ciu minut do godziny - pomy�la�. - Nie wi�cej". Westchn�� i zapali� cygaro. Smakowa�o okropnie. Porastaj�ce Cleech grzyby najwidoczniej nie mia�y nic przeciwko nikotynie. Ple��, kt�ra pokrywa�a cygaro, p�on�a intensywnym p�omieniem i wydziela�a ostry, gryz�cy dym. Poczu� na swej twarzy spojrzenie Glaya. We wzroku le��cego m�czyzny nie by�o jednak cienia wyrzutu. Zamiast tego u�miechn�� si� lekko i powiedzia�: - Heidel, dzi�kujemy ci, �e mogli�my dzieli� to z tob�. Otar� mu zroszone potem czo�o. P� godziny p�niej Glay ju� nie �y�. Podczas pogrzebu z uwag� studiowa� twarze pozosta�ej czw�rki. Na wszystkich malowa� si� ten sam wyraz powa�nego skupienia. Wyruszyli z nim w t� podr� g��wnie dla kawa�u. Potem sytuacja zmieni�a si�, a oni wydawali si� to akceptowa�. Jednak nie by�a to sprawa zwyk�ej rezygnacji. Przeciwnie - ich ciemne twarze promienia�y szcz�ciem. Niemniej jednak by� pewny, �e wiedzieli, i� umr� przed dotarciem do Italbar. Tak jak ka�dy cz�owiek, docenia� szlachetne po�wi�cenie. Lecz daremna �mier�... I to w�a�ciwie bez powodu. By� przekonany - a oni z pewno�ci� wiedzieli o tym tak�e - i� nawet id�c samotnie, dotar�by do Italbar. Nie dokonali w�a�ciwie niczego, s�u�yli mu jedynie za towarzystwo. Jak do tej pory, nie natrafili na ani jedn� drapie�n� besti�, a sam szlak, kiedy ju� si� na nim znalaz�, okaza� si� stosunkowo prosty... Szkoda, �e nie jest ju� zwyk�ym geologiem jak niegdy�... Dw�ch nast�pnych zmar�o po kr�tkiej przerwie na posi�ek. Szcz�liwie by�a to gor�czka bagienna, nieznana dot�d na Cleech. Powodowa�a nag�� zapa�� serca, wykrzywiaj�c twarze ofiar w dziwacznym u�miechu. Po �mierci oczy obu m�czyzn pozosta�y otwarte. Heidel w�asnor�cznie zamkn�� im powieki. Zakrz�tn�li si� ponownie przy poch�wku i Heidel bez zdziwienia spostrzeg�, �e pozosta�a przy �yciu dw�jka kopie cztery groby. Po zako�czeniu pracy usiad� i czeka� razem z nimi. Nie musia� czeka� d�ugo. Uklepawszy ziemi�, zarzuci� worek na plecy i ruszy� w dalsz� drog�. Nie ogl�da� si�, lecz wizja czterech kopczyk�w �wie�ej ziemi tkwi�a mu uparcie przed oczyma. Oczywista, ponura analogia narzuca�a si� sama. Ca�e jego �ycie by�o szlakiem poznaczonym setkami, nie, prawdopodobnie tysi�cami grob�w istot, kt�re pozostawi� za sob�. Pod wp�ywem jego dotyku umierali ludzie. Jego oddech wyludnia� miasta. A tam, gdzie pada� jego cie�, czasami nie pozostawa�o nic. Mimo �e znano go i rozpoznawano jedynie pod pierwsz� liter� nazwiska - H, o co sam zadba�, mia� jednak moc przezwyci�ania chor�b. Teraz tak�e by�o to powodem, dla kt�rego nieust�pliwie par� do przodu. Chocia� by�o ju� dobrze po po�udniu, wydawa�o si� przeja�nia�. Rozgl�daj�c si� dooko�a, szybko odkry� przyczyny takiego stanu rzeczy. Drzewa stawa�y si� coraz mniejsze, a wolne przestrzenie pomi�dzy li��mi coraz szersze. Promienie s�o�ca o�ywia�y znacznie wi�ksze obszary, na kt�rych ros�y kwiaty - czerwone i purpurowe, mieni�ce si� z�otem i ��ci�. Dalsza droga stawa�a si� coraz bardziej stroma, cho� kr�puj�ca stopy trawa ros�a tutaj zaledwie do kostek. Dwie�cie metr�w dalej szlak stawa� si� ju� doskonale widoczny i klarowny. �ywe sklepienie ponad nim otworzy�o si� nagle szerok� szczelin� i po raz pierwszy dostrzeg� czyste, bladozielone niebo. Dziesi�� minut p�niej wyszed� na otwart� przestrze� i spogl�daj�c do ty�u, widzia� ko�ysz�ce si� morze konar�w, pod kt�rymi nie tak dawno przechodzi�. Trakt j�� pi�� si� w g�r�. P� mili dalej wida� by�o co�, co wygl�da�o na szczyt pokonywanego przez niego wzniesienia. Przep�ywa�y nad nim leniwie szare, postrz�pione chmury. Po dotarciu na szczyt zorientowa� si�, �e pozosta� mu do pokonania ostatni odcinek drogi, kt�ry stanowi�a stosunkowo p�ytka kotlina, a potem d�ugie podej�cie pod g�r�. Zrobi� kr�tki odpoczynek, w czasie kt�rego pokrzepi� si� skromnym posi�kiem i wod�, a potem ruszy� w dalsz� drog�. Przechodz�c obok drzewa, �ci�� ga��� i podpieraj�c si� ni� niby lask�, bez wi�kszych trudno�ci osi�gn�� przeciwleg�y brzeg kotliny. Gdy rozpocz�� ostatni etap wspinaczki, zacz�o si� �ciemnia�. Na sk�rze poczu� pierwsze uk�szenie wieczornego ch�odu. W po�owie drogi na szczyt zacz�o mu ju� brakowa� tchu, a mi�nie n�g, zm�czone kilkudniowym wysi�kiem, dawa�y o sobie zna� ostrym b�lem. Lecz gdy obejrza� si� do ty�u, spostrzeg� jedynie szczyty drzew faluj�ce niczym morze pod ciemniej�cym szybko niebem. W g�rze ko�owa�o kilka ptak�w. W miar� zbli�ania si� do szczytu przerwy na odpoczynek stawa�y si� coraz d�u�sze. Wkr�tce zobaczy� pierwsze gwiazdy. Gdy stan�� wreszcie na szerokiej perci, kt�ra stanowi�a szczyt tego szarego, skalistego �a�cucha, dooko�a panowa�a ju� noc. Cleech nie posiada�a ksi�yca, ale olbrzymie gwiazdy �wieci�y z si�� zamkni�tego w krysztale p�omienia. W tle po�yskiwa�y miliony mniejszych gwiazd, niczym porozrzucane na czarnym futrze diamenty. Nocne niebo nad Cleech stanowi�o przepi�kny widok. Pomkn�� wzrokiem przed siebie i dojrza� �wiat�a, �wiat�a i jeszcze raz �wiat�a. Ciemne formy, kt�re zobaczy�, mog�y by� jedynie budynkami, domami i pojazdami w ruchu. Za dwie godziny, jak obliczy�, b�dzie m�g� spacerowa� po tych ulicach, mijaj�c po drodze pogodnych mieszka�c�w spokojnego Italbar. B�dzie m�g� wst�pi� do gospody na ciep�y posi�ek i jakiego� drinka, przys�uchuj�c si� przyjacielskim pogaw�dkom wsp�biesiadnik�w. Lecz ju� po chwili powr�ci� do pozostawionych na szlaku grob�w i odwr�ci� wzrok. Jeszcze nie teraz. Jednak wizja takiego w�a�nie Italbar mia�a go ju� nie opuszcza� do ko�ca �ycia. Poni�ej szczytu znalaz� p�askie miejsce, na kt�rym roz�o�y� �piw�r. Przygotowuj�c si� do tego, co mia�o nast�pi�, zmusi� si�, by zje�� i wypi� tyle, ile �o��dek zdo�a� przyj��. Przyci�� w�osy i brod�, rozebra� si�, w�o�y� ubranie do worka i wsun�� si� do �piwora. Rozlu�ni� si�, wyci�gaj�c swe prawie sze�ciostopowe cia�o na ca�� d�ugo��. Ramiona przycisn�� silnie do bok�w. Zagryz� z�by, spojrza� na migoc�ce w g�rze gwiazdy i zamkn�� oczy. Po chwili rysy jego twarzy wyostrzy�y si�, a dolna szcz�ka opad�a. G�owa opar�a si� o lewy bark. Oddech pog��bi� si� i zwolni�. Puls na chwil� zatrzyma� si�, a potem zacz�� bi� wolno i regularnie. Gdy szarpn�� g�ow� w prawo, twarz sprawia�a wra�enie, jakby naci�gni�to na ni� doskonale dopasowan�, gumow� mask�. Potem zacz�a ciemnie�. Pocz�tkowo sta�a si� czerwona, a nast�pnie ciemnopurpurowa. Oddech wyrywa� si� z p�uc w kr�tkich, bolesnych paroksyzmach. Z k�cika szeroko otwartych ust wyp�ywa� zacz�a �lina, obrzmia�y j�zyk by� czarny. Przez cia�o przebieg� kr�tki skurcz. Dygoc�c, zwin�� si� w k��bek. Powieki dwukrotnie podnios�y si� i opad�y. Na ustach pojawi�a si� piana. Z nosa trysn�a krew, barwi�c na czerwono w�sy i zasychaj�c na brodzie. Chwilami mamrota� co� bez sensu. Potem jego cia�o na d�ug� chwil� zesztywnia�o, rozlu�ni�o si� i pozosta�o nieruchome a� do nast�pnego ataku. Zewsz�d otacza�a go b��kitna mg�a. Mia� wra�enie, i� kroczy w tumanach �niegu dziesi�ciokro� l�ejszego od tego, kt�ry zna�. Mi�kkie linie mg�y falowa�y, rwa�y si� i krzy�owa�y. Nie by�o tu ani ciep�o, ani zimno. W g�rze nie wida� by�o �adnych gwiazd, jedynie b��kitny ksi�yc, wisz�cy nieruchomo w �wiecie wiecznego �witu. Po jego lewej stronie ros�y rz�dy r� w kolorze indygo, po prawej wznosi�y si� b��kitne ska�y. Min�wszy je, napotka� wiod�ce w g�r� schody. Pocz�tkowo w�skie, w miar� pokonywania stopni stawa�y si� coraz szersze, a� w ko�cu po obu stronach nikn�y we mgle. Wspina� si� w g�r� b��kitnej nico�ci. Niespodziewanie znalaz� si� w ogrodzie. Jak okiem si�gn��, wsz�dzie widnia�y kwiaty i krzewy w najsubtelniejszych odcieniach b��kitu. Po �cianach pi�y si� pn�cza dzikiej winoro�li - cho� by�y zbyt g�ste, by stwierdzi� z ca�� pewno�ci�, �e s� to rzeczywi�cie �ciany - a kamienne �awy sprawia�y wra�enie porozrzucanych w pozornym nie�adzie. Tutaj tak�e wolno dryfowa�y dr��ce pasemka mg�y. Spomi�dzy winoro�li dobiega� go �wiergot niewidocznych ptak�w. Ruszy� do przodu, mijaj�c porozmieszczane w regularnych odst�pach kamienne bloki, kt�re b�yszcza�y niby polerowany kwarc. Ponad nimi unosi�y si� roje olbrzymich, niebieskich motyli, przyci�ganych najwyra�niej przez �wietlne refleksy. Daleko przed sob� ujrza� mglisty, niewyobra�alny w swym ogromie kszta�t. By�a to posta� kobiety na po�y ukrytej w bezmiarze b��kitnej pustki. Jej faluj�ce, czarnob��kitne w�osy si�ga�y najdalszych horyzont�w; oczy, kt�rych nie widzia�, a jedynie czu�, wydawa�y si� patrze� na niego ze wszystkich kierunk�w. Jej emanacja stanowi�a odbicie �wiata. Nagle do�wiadczy� wra�enia nieprawdopodobnej wr�cz pot�gi i spokoju. Gdy post�pi� krok bli�ej, posta� znikn�a. Pozosta�o jedynie wra�enie jej obecno�ci. Dostrzeg� letni domek, usytuowany za k�p� roz�o�ystych krzew�w. W miar� zbli�ania si� ku niemu, �wiat�o stopniowo blad�o. Po wej�ciu do �rodka ogarn�� go dojmuj�cy �al, i� nigdy nie b�dzie w stanie spojrze� jej prosto w twarz, ogarn�� wzrokiem pe�ni� jej formy. - Heidel von Hymack - dobieg�y do� s�owa. Wypowiedziane by�y cichym szeptem, kt�ry wydawa� si� rozbrzmiewa� dooko�a niego. - Pani... - Nie pos�ucha�e� mego ostrze�enia. Wyruszy�e� za wcze�nie. - Wiem. Wiem... Po przebudzeniu wydajesz si� taka nierealna... Teraz to drugie miejsce tak�e wydaje mi si� jedynie snem. Us�ysza� jej ciep�y �miech. - Do�wiadczasz czego�, co bardzo rzadko staje si� udzia�em cz�owieka - odpar�a. - Gdy znajdujesz si� razem ze mn� w tej przepi�knej altance, twoje cia�o skr�ca si� r�wnocze�nie w ostrych atakach przera�liwych chor�b. Po przebudzeniu si� w tym drugim ze �wiat�w b�dziesz od�wie�ony i ponownie stanowi� b�dziesz jedn� ca�o��... - Przez jaki� czas - powiedzia�. Usiad� na kamiennej �aweczce i opar� si� o przyjemnie ch�odny, chropawy mur. - ...a gdy okres �wie�o�ci przeminie, mo�esz przyby� tu ponownie... - Zastanawia� si�, czy rzeczywi�cie dostrzeg� b�ysk jej ciemnych oczu, czy by�a to tylko z�udna gra �wiat�a ksi�yca. - I zostaniesz odnowiony. - Tak - odpar�. - Co dzieje si� tutaj, gdy przebywam tam? Poczu� na swoim policzku delikatny dotyk jej palc�w, przynosz�cy ze sob� zachwyt i b�ogo��. - Nie jeste� szcz�liwszy, przebywaj�c tutaj? - zapyta�a. - Tak, Myra - o - arym. - Odwr�ci� g�ow�, by poca�owa� koniuszki jej palc�w. - Lecz gdy przebywam tutaj, opr�cz chor�b pozostaj� tam ze mn� inne rzeczy, kt�re nie powinny opuszcza� mego umys�u. Ja... ja nie mog� sobie ich przypomnie�. - I tak ma by�. Dr� von Hymack. A teraz pozosta� musisz ze mn� a� do czasu, kiedy twoja odnowa dokona si� w pe�ni. Dla wykonania zadania, kt�re oczekuje na ciebie po powrocie, fluidy twego cia�a znale�� si� musz� w doskona�ej r�wnowadze. Wiesz przecie�, �e mo�esz opu�ci� to miejsce, kiedy tylko zechcesz. Jednak tym razem sugerowa�abym, by� pos�ucha� mej rady. - Zrobi� tak, pani. Opowiedz mi o rzeczach. - O jakich rzeczach, m�j mi�y? - Ja... ja pr�buj� sobie je przypomnie�. Ja... - A wi�c nie pr�buj. Nie zda si� to na nic... - Deiba! To w�a�nie jedna z tych rzeczy! Opowiedz mi o Deibie. - Nie ma nic do opowiadania, Dr�. To ma�y �wiat w pozbawionej znaczenia cz�ci galaktyki. Nie ma tam nic specjalnego. - Ale� jest. Jestem tego pewny. �wi�tynia...? Tak. Na wy�ynie. Jest tam te� zrujnowane miasto. �wi�tynia znajduje si� pod ziemi�, prawda? - We wszech�wiecie jest wiele takich miejsc. - Ale to jest specjalne, czy� nie tak? - Tak. W pewien dziwny, smutny spos�b jest to spu�cizna Terry. Zaledwie jeden cz�owiek z twojej rasy prawid�owo okre�li� to, co tam znalaz�. - Co to by�o? - Wystarczy - odpar�a, dotykaj�c go ponownie. Potem us�ysza� muzyk�, mi�kk� i prost�, a ona zacz�a mu �piewa�. Nie s�ysza� - a je�eli nawet s�ysza�, to nie rozumia� s��w, kt�re �piewa�a. Dooko�a zacz�a wirowa� mg�a, poczu� zapach perfum, podmuch wiatru, zapad� w rodzaj ekstazy. A gdy si� ockn��, nie by�o ju� �adnych pyta�. * * * Dr Larman Pels orbituj�cy dooko�a �wiata o nazwie Lavona transmitowa� wiadomo�ci do Centrum Medycznego, do Centrum Imigracji i Naturalizacji oraz do Centrum Statystyki Demograficznej. Po zako�czeniu przekazu spl�t� r�ce i czeka�. Opr�cz za�o�enia r�k, nie pozosta�o mu ju� nic wi�cej do roboty. Nie jad�, nie pi�, nie oddycha�, nie spa�, nie wydala�, nie odczuwa� b�lu czy innych wra�e� zmys�owych, jakie odczuwa cz�owiek. Nie mia� tak�e wyczuwalnego pulsu. Od gnicia powstrzymywa�y go jedynie r�norakie chemiczne czynniki, w kt�re wyposa�ony zosta� jego organizm. Lecz by dzia�a�, potrzebne by�y jeszcze inne rzeczy. Jedn� z nich by� niewielki system energetyczny, zaimplantowany we wn�trzu jego cia�a. Pozwala� mu on na poruszanie si� bez wydatkowania w�asnej energii (co prawda, nie opuszcza� si� nigdy na powierzchni� planet - zmieni�by si� tam w �ywy pos�g, poniewa� poruszaj�ce go cz�ci mechaniczne nie dysponowa�y odpowiedni� moc�, by przezwyci�y� si�� ci��enia). System ten, zasilany bezpo�rednio z m�zgu, dostarcza� tak�e odpowiednie bod�ce, stymuluj�ce wy�sze procesy m�zgowe, utrzymuj�c je dzi�ki temu w ci�g�ym funkcjonowaniu. Dr Pels by� wi�c my�l�cym wyrzutkiem ze �wiata �ywych, wiecznym w�drowcem, cz�owiekiem, kt�ry szuka� i czeka� - lecz przede wszystkim by� poruszaj�cym si� trupem. Druga rzecz popychaj�ca go do dzia�ania nie by�a tak namacalna, jak energetyczny system podtrzymywania �ycia. Na kilka sekund przed �mierci� kliniczn� jego cia�o zamarz�o, a kilka dni p�niej odczytano jego O�wiadczenie o Dyspozycji D�br. Poniewa� "cz�owiek zamro�ony nie posiada takiego samego statusu jak cz�owiek martwy" (sprawa Herms v. Herms. Pow�dztwo Cywilne nr 187 - 3424) i mo�e "korzysta� w pe�ni ze swej w�asno�ci poprzez wcze�niejsz� demonstracj� intencji, dok�adnie w taki sam spos�b, jak cz�owiek u�piony" (sprawa Nyes v. Nyes. Pow�dztwo Cywilne nr 14 - 187 - B). Tak wi�c, pomimo �arliwych protest�w kilku generacji potomk�w, wszystkie dobra dr Pelsa zamienione zosta�y na got�wk�, kt�ra pos�u�y�a na zakup statku kosmicznego z pe�nym laboratorium medycznym oraz na przywr�cenie samego dr Pelsa do stanu wzgl�dnej ruchliwo�ci. Niespecjalnie przeszkadza� mu fakt, i� przez nieokre�lony bli�ej czas trwa� b�dzie w punkcie o dziesi�� sekund oddalonym od �mierci, pod warunkiem, �e b�dzie mu dane kontynuowa� prace badawcze. "A zreszt� - powiedzia� kiedy� - pomy�lcie o tych wszystkich ludziach, kt�rzy w�a�nie w tej chwili oddaleni s� tak�e o jedyne dziesi�� sekund od �mierci, nawet nie zdaj�c sobie sprawy z tego faktu. Przecie� oni w dalszym ci�gu zajmuj� si� tym, co kochaj� najbardziej". Tak wi�c, najwi�ksz� mi�o�ci� dr Pelsa by�a patologia. I to szczeg�lnego rodzaju patologia. Znany by� z tego, i� w pogoni za now� chorob� potrafi� przemierzy� p� galaktyki. By� autorem b�yskotliwych opracowa�, tw�rc� kilkudziesi�ciu nowych lek�w, a tak�e wyk�adowc� prowadz�cym cykle wyk�ad�w na r�nych �wiatach z pok�adu swego orbituj�cego laboratorium. Przedstawiony do kilku presti�owych nagr�d, mia� zapewniony wgl�d do wszystkich bank�w informacji medycznych, jakie znajdowa�y si� na planecie, kt�r� akurat odwiedza�. Udzielano mu zreszt� wszystkich informacji, jakich za��da�. Unosz�c si� w swym laboratorium - przesz�o sze�ciostopowa, chuda, bezw�osa i blada posta� - dr Pels wydawa� si� by� jedyn� odpowiedni� osob�, mog�c� przeprowadza� badania r�norakich form �mierci. Teraz, gdy nie podziela� ju� przyjemno�ci dost�pnych zwyk�ym ludziom, pr�cz pracy pozosta�a mu jedna zaledwie rozrywka. By�a to muzyka. Rozrywkowa lub klasyczna; jej d�wi�ki rozbrzmiewa�y dooko�a niego bez chwili przerwy. Jego cia�o wyczuwa�o j�, nawet gdy on sam jej nie s�ucha� b�d� ignorowa�. W pewien spos�b stanowi�a dla niego substytut bicia serca i rytmu oddechu. Jednak jakikolwiek by�by tego pow�d, przez wszystkie te lata �y� otoczony muzyk�. Tak by�o i tym razem. Siedzia� z za�o�onymi r�koma i czeka�, upajaj�c si� dobiegaj�cymi ze wszystkich stron d�wi�kami. Tylko raz spojrza� na Lavon�, czarno - br�zowy glob, przypominaj�cy tygrysa widzianego w nocy. Potem powr�ci� my�lami do innych, powa�niejszych spraw. Przez dwie dekady zmaga� si� z pewn� szczeg�ln� chorob�. Wiedz�c, i� przez wszystkie te lata bada� nad ni� nie posun�� si� do przodu prawie wcale, zdecydowa� si� na odwrotn� form� ataku: odnale�� jedynego cz�owieka, kt�ry j� prze�y�, i dowiedzie� si�, w jaki spos�b tego dokona�. Maj�c to na uwadze, wyruszy� w podr� okr�n� drog� do centrum Zjednoczonych Lig - na Solon, Elizabeth i Loncoln. By�y to trzy sztuczne �wiaty, zaprojektowane przez samego Sandowa, orbituj�ce dooko�a Gwiazdy Kwale'a. Tamtejsze komputery by� mo�e b�d� w stanie udzieli� mu informacji o miejscu pobytu m�czyzny znanego jako H, a kt�rego to�samo�� odkry� stosunkowo niedawno. Ta informacja powinna si� tam znajdowa�, cho� z pewno�ci� nie by�o wielu ludzi, kt�rzy wiedzieliby, jakie pytania zada� maszynie, by wydoby� odpowiednie dane. Zatrzymywa� si� jednak przy mijanych po drodze �wiatach, prowadz�c poszukiwania tego cz�owieka na w�asn� r�k�. Nie uwa�a� tego czasu za stracony, jako �e wiedzia�, i� po dotarciu na SEL by� mo�e b�dzie zmuszony czeka� i rok, by otrzyma� dost�p do komputera. Lavona by�a kolejnym takim przystankiem. S�uchaj�c koncertu, pomy�la�, �e by� mo�e nie b�dzie musia� udawa� si� na SEL. Z tego, co przez dwie dekady dowiedzia� si� o mwalakharan Khurr, gor�czce deiba�skiej, wiedzia�, �e uzyskawszy odpowiednie wskaz�wki, dowie si�, czy cz�owiek ten istnia� jako pojedynczy fenomen. Wiedzia� tak�e, i� uda mu si� go odnale�� i wydoby� od niego tajemnic� broni, kt�ra legnie jeszcze jednym cieniem na postaci Wielkiego �niwiarza. Muzyka przybra�a na sile. Oddalony o dziesi�� sekund od wieczno�ci, dr Pels u�miechn�� si� szeroko. Ju� wkr�tce tygrys w nocy poda mu odpowied�. Po przebudzeniu zerkn�� na chrono i stwierdzi�, �e min�o dwa i p� dnia. Podpar� si� na �okciu, wydoby� mena�k� z wod� i zacz�� pi� - budz�c si� po okresie komy, zawsze odczuwa� potworne pragnienie. Odstawi� pust� mena�k� i stwierdzi�, �e czuje si� znakomicie. Ca�e cia�o i wszystkie zmys�y pozostawa�y w doskona�ej zgodzie z otoczeniem. R�wnowaga, kt�r� w�a�nie osi�gn��, zazwyczaj pozostawa�a tak doskona�a zaledwie przez kilka dni. Dopiero po d�u�szej chwili zauwa�y�, �e by� pi�kny, bezchmurny poranek. Pospiesznie, wykorzystuj�c resztk� wody z mena�ki i chusteczk�, obmy� cia�o z potu. Za�o�y� wyj�te z worka czyste ubranie, spakowa� si� i wyruszy� w drog�. Schodz�c ze zbocza, pogwizdywa� weso�o. Podr� przez las wydawa�a si� rzecz�, kt�ra przydarzy�a si� zupe�nie innej osobie, lata temu. Po godzinnej w�dr�wce znalaz� si� na r�wninie, a wkr�tce zacz�� mija� pierwsze zabudowania. W miar� zbli�ania si� ku centrum miasta, stawa�y si� one coraz bardziej do siebie podobne. Zatrzyma� pierwszego napotkanego przechodnia i zapyta� o drog� do szpitala. Nieokre�lone wzruszenie ramion by�o jedyn� odpowiedzi�. Z drugim spotkanym spr�bowa� rozmawia� g��wnym j�zykiem planety i tym razem zosta� zrozumiany. Dziesi�� blok�w dalej. Trudno nie trafi�. Po dotarciu do o�miopi�trowego budynku wyj�� z kasetki w�ski kryszta�, kt�ry w�o�ony do komputera powie lekarzom wszystko, co powinni wiedzie� o Heidelu von Hymack. Jednak gdy wszed� do niewielkiego, dusznego lobby, stwierdzi�, �e natychmiastowa identyfikacja nie jest konieczna. Na jego widok recepcjoniostka ubrana w srebrny, pozbawiony r�kaw�w fartuch zerwa�a si� na r�wne nogi i pospieszy�a mu na spotkanie. Jej jedyn� ozdob� by� zawieszony na szyi egzotyczny, tubylczy amulet. - Pan H! - wykrzykn�a. - Ogromnie si� martwili�my! Dosz�y nas s�uchy... Po�o�y� sw�j worek na kontuar. - Jak czuje si� dziewczynka? - Dzi�ki bogom, stan Luci nie pogorszy� si�. S�yszeli�my, �e mia� pan przyby� tutaj taks�wk� powietrzn�. Gdy stracono kontakt i... - Prosz� mnie zaprowadzi� do opiekuj�cego si� ni� lekarza... Trzy inne osoby znajduj�ce si� w lobby - dwaj m�czy�ni i kobieta - wpatrywali si� w niego bez s�owa. - Chwileczk�. - Dziewczyna wr�ci�a za kontuar, nacisn�a kilka przycisk�w i przem�wi�a w stron� mikrofonu: - Prosz� przys�a� kogo� do recepcji. Jest ju� pan H. - Odwr�ci�a si� do niego i wskazuj�c na jeden z foteli, zapyta�a: - Mo�e zechce pan usi���? To mo�e chwil� potrwa�. - Dzi�kuj�, ale postoj�. Obdarzy�a go uwa�nym spojrzeniem niebieskich oczu, kt�re w dziwny spos�b wp�yn�o na niego deprymuj�co. - Co si� w�a�ciwie sta�o? - zapyta�a ponownie. - Wysiad� system zasilania - odpar�, uciekaj�c spojrzeniem w bok. - Musia�em l�dowa� na brzuchu. Reszt� drogi przeszed�em na piechot�. - Musia� pan pokona� du�y odcinek? - Spory. - Przez ca�y czas nie wiedzieli�my, co si� z panem dzieje. My�leli�my... - Musia�em podj�� pewne medyczne �rodki ostro�no�ci, nim mog�em bezpiecznie wej�� do waszego miasta. - Rozumiem - odpar�a. - Tak cieszymy si�, �e uda�o si� panu w ko�cu do nas dotrze�. Mam nadziej�... - Ja tak�e - odpar�, widz�c przez chwil� dziewi�� zasypanych grob�w. Drzwi obok recepcji otworzy�y si� i stan�� w nich odziany na bia�o m�czyzna. Dostrzegaj�c Heidela, ruszy� w jego kierunku. - Helman - przedstawi� si� i wyci�gn�� d�o�. - To ja w�a�nie opiekuj� si� t� dziewczynk� Dorna. - A wi�c b�dzie pan potrzebowa� tego - odpar� Heidel i wr�czy� mu b��kitny kryszta�. Doktor mierzy� ledwie pi�� i p� stopy wysoko�ci. Kolor jego sk�ry mia� intensywnie r�owy odcie�. To, co pozosta�o z jego w�os�w, stercza�o we wszystkich mo�liwych kierunkach. Heidel spostrzeg�, i� tak jak u wszystkich lekarzy, kt�rych zna�, jego d�onie i paznokcie by�y najczystsz� rzecz� w ca�ym lobby. Prawa d�o� lekarza, na kt�rej widzia� w�ski, misternie cyzelowany pier�cie�, uj�a Heidela pod rami� i poci�gn�a w stron� drzwi. - Proponuj�, by�my przeszli w miejsce, gdzie b�dziemy mogli spokojnie przedyskutowa� ten przypadek - w g�osie lekarza brzmia�o zdecydowanie. - Musi pan jednak wiedzie�, �e nie jestem doktorem medycyny. - Wiem o tym. S�dz� jednak, i� nie ma to wi�kszego znaczenia, o ile jest pan owym H. - Jestem H. Oczywi�cie nie chcia�bym, aby fakt ten sta� si� tutaj powszechnie znany. Ja... - Rozumiem - uci�� Helman, wiod�c go d�ugim korytarzem. - I, naturalnie, zgadzamy si� na pe�n� wsp�prac�. Zatrzyma� przechodz�cego korytarzem, ubranego tak�e na bia�o m�odego m�czyzn�. - Daj to na komputer - poleci�. - I wy�lij mi odpowied� do pokoju 17. T�dy. - Odwr�ci� si� w stron� Heidela i wskaza� drzwi. - Prosz� wej�� i rozgo�ci� si�. Zaj�li miejsca po obu stronach konferencyjnego sto�u. Heidel przysun�� sobie popielniczk� i si�gn�� po cygaro. Zamy�lonym wzrokiem obrzuci� stoj�ce na niewielkim postumencie w rogu pokoju tubylcze b�stwo, wyrze�bione subtelnie z jakiego� ��to - bia�ego materia�u. Pos��ek mierzy� oko�o o�miu cali wysoko�ci. - Pa�skie w�a�ciwo�ci fascynuj� mnie - przerwa� milczenie lekarz. - Opisano je tak wiele razy, �e nieomal odnosz� wra�enie, jakbym zna� pana osobi�cie. Chodz�ce antycia�o, �ywa sk�adnica lek�w... - No c� - przerwa� Heidel. - S�dz�, �e mo�e pan to uj�� w taki w�a�nie spos�b. Jest to jednak zbytnie uproszczenie. Po odpowiednich przygotowaniach potrafi� si� upora� z niemal ka�d� znan� chorob�, oczywi�cie, o ile pacjent nie znajduje si� w zbyt ci�kim stanie. Jednak, z drugiej strony, moje w�a�ciwo�ci nie s� tak zupe�nie jednoznaczne. W�a�ciwiej by�oby stwierdzi�, �e jestem �ywym siedliskiem chor�b, kt�re potrafi� utrzymywa� w pewnego rodzaju r�wnowadze. Gdy r�wnowaga ta jest zachwiana, mog� dzia�a� jako antidotum. Wy��cznie wtedy. W przeciwnym wypadku mog� by� szalenie niebezpieczny. Dr Helman zdj�� z r�kawa fartucha czarn� nitk� i ostro�nie umie�ci� j� w popielniczce. Heidel, widz�c to, pozwoli� sobie na lekki u�miech. - Nie wiadomo jednak, jaki jest w�a�ciwie mechanizm tego zjawiska? - Jak do tej pory nikt nie ma ca�kowitej pewno�ci - odpar� Heidel, zapalaj�c cygaro. - Wydaj� si� odnajdywa� choroby wsz�dzie, gdziekolwiek si� udam. Przyci�gam je niejako, a potem uaktywnia si� w mym organizmie pewien system immunologiczny, dzi�ki kt�remu jestem w stanieje zwalcza�. W odpowiednich okoliczno�ciach serum z mojej krwi jest efektywnym antidotum dla osoby cierpi�cej na tak� sam� chorob�. - Czy m�g�by pan okre�li�, o jakich dok�adnie okoliczno�ciach pan wspomina? - Wpadam w kom� - odpar� kr�tko Heidel. Po chwili kontynuowa�: - Jest ona zale�na od mej woli. Moje cia�o przechodzi niejako wtedy pewien rodzaj oczyszczenia. Trwa to od p�tora do kilku dni. M�wiono mi... - Urwa� i szybko zaci�gn�� si� cygarem. - M�wiono mi, �e w okresie �pi�czki moje cia�o przechodzi wszystkie symptomy chor�b, na kt�re zapada�o. Nie wiem. Ja sam nic nie pami�tam z takich okres�w. I musz� by� wtedy sam, poniewa� w czasie komy moje choroby s� niezwykle zara�liwe. - Pa�skie ubranie... - Najpierw rozbieram si�. Po przebudzeniu moje cia�o musi by� ca�kowicie nagie. Ubieram si� dopiero po wszystkim. - Jak d�ugo trwa ta... r�wnowaga? - Zazwyczaj kilka dni, a potem powoli zanika. Wraz z utrat� r�wnowagi stopniowo staj� si� coraz bardziej niebezpieczny i jestem roznosicielem chor�b a� do nast�pnej komy. - Kiedy ostatnio przechodzi� pan t� kom�? - Obudzi�em si� kilka godzin temu. Od tej pory nic jeszcze nie jad�em. Czasami wydaje si� to przed�u�a� okresy bezpiecze�stwa. - Nie bywa pan g�odny po tak d�ugim czasie nie�wiadomo�ci? - Nie. W rzeczywisto�ci czuj� si� bardzo silny, cho� w�a�ciwszym s�owem by�oby: pot�ny. M�czy mnie jedynie pragnienie. Jak w tej chwili. - W s�siednim pokoju mamy ch�odnic� wody - o�wiadczy� Helman wstaj�c. - Zaprowadz� pana. Heidel zdusi� niedopa�ek w popielniczce i wsta� tak�e. Gdy przechodzili do pokoju obok, w korytarzu natkn�li si� na m�czyzn�, kt�remu Helman da� do sprawdzenia kryszta� Heidla. M�ody lekarz trzyma� w d�oniach plik papier�w i niewielk� kopert�, kt�ra, jak domy�li� si� Heidel, zawiera� musia�a kryszta�. Dr Helman wskaza� na ch�odnic� i gdy Heidel skin�� w podzi�ce g�ow�, odwr�ci� si� i wszed� do pokoju, kt�ry w�a�nie opu�cili. Heidel rozpocz�� nape�nianie i opr�nianie niewielkich, papierowych kubeczk�w. Po chwili na obudowie ch�odnicy dostrzeg� namalowany zielon� farb� male�ki, strantryjski znaczek, maj�cy przynosi� powodzenie i szcz�cie. Dr Helman wkroczy� do pokoju gdzie� mi�dzy osiemnastym a dwudziestym kubeczkiem. W jednej d�oni trzyma� papiery. Wr�czaj�c Heidelowi kopert�, powiedzia�: - Proponuj�, by�my pobrali panu krew natychmiast. Gdyby zechcia� pan przej�� do laboratorium... Heidel skin�� g�ow�, odstawi� opr�niony kubeczek i schowa� kryszta� do kasetki. Wyszli z pokoju i Heidel pod��y� za lekarzem do staro�wieckiej windy. - Sz�ste - rzuci� Helman po wej�ciu do �rodka. Drzwi windy zasun�y si� i ruszyli w g�r�. - Te raporty s� troch� dziwne - powiedzia� po chwili, wskazuj�c na trzymane w d�oni papiery. - Tak, wiem o tym. - Stwierdzaj� na przyk�ad, �e po okresie owej komy cz�sto sama pa�ska obecno�� wystarczy, by powstrzyma� u kogo� rozw�j choroby. Heidel poci�gn�� si� za ucho i przez chwil� wpatrywa� si� w czubki swych but�w. - To prawda - przyzna� w ko�cu. - Nie wspomina�em o tym, poniewa� za bardzo przypomina to odczynianie z�ych czar�w i tym podobnych rzeczy. Podawanie mojej krwi ma przynajmniej jakie� akceptowane przez nauk� wyja�nienie. Tego drugiego nie potrafi� wyja�ni�. - No c�, wi�c u tej dziewczynki Doma spr�bujemy z pa�skim serum - powiedzia� Helman. - Lecz czy zechcia�by pan potem wzi�� udzia� w pewnego rodzaju eksperymencie? - W jakim eksperymencie? - M�g�by pan wraz ze mn� odwiedzi� wszystkich pacjent�w. Przedstawi�bym pana jako mojego koleg�. A pan m�g�by kr�ciutko z nimi porozmawia�. O czymkolwiek. - Oczywi�cie, zrobi� to. - Czy b�dzie pan w stanie im pom�c? - To zale�y od stopnia zaawansowania chor�b, na kt�re cierpi�, i od tego, czy b�d� to choroby, kt�re aktualnie posiadam. Uprzedzam jednak, �e stan pacjent�w z rozleg�ymi zmianami anatomicznymi nie poprawi si�. - Robi� pan ju� co� takiego wcze�niej? - Tak, wiele razy. - Na jak wiele chor�b by� pan ju� nara�ony? - Naprawd� nie wiem. Czasami przejmuj� jaka� chorob� zupe�nie nie�wiadomie. S�dz�, �e wewn�trz mnie jest ich ca�kiem sporo. - Winda ze zgrzytem zatrzyma�a si�. Po wyj�ciu na korytarz Heidel m�wi� dalej: - Ale mo�e mnie pan przecie� wypr�bowa�. By�oby to nawet interesuj�ce. Dlaczego nie poda� mojej krwi wszystkim pacjentom, jakich tutaj macie? Helman potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Pa�skie akta opisuj� jedynie te przypadki, kt�re w przesz�o�ci zako�czy�y si� pe�nym powodzeniem. Jedynie ta dziewczynka spe�nia warunki, kt�re rokuj� nadziej� na pe�n� popraw�. Z reszt� pacjent�w wola�bym nie ryzykowa�. - A jednak chce mnie pan zaprowadzi� do wszystkich pacjent�w. Helman wzruszy� ramionami. - Nie jestem przes�dny, je�li chodzi o te rzeczy. To im z pewno�ci� nie zaszkodzi. Laboratorium jest na ko�cu tego halki. Czekaj�c na pobranie krwi, Heidel wygl�da� przez okno. W porannym brzasku gigantycznego s�o�ca dostrzeg� cztery �wi�tynie r�nych wyzna�. Drewniane, o p�askich dachach budynki przystrojone by�y od frontu wst�gami i dewocjonaliami, zupe�nie tak samo, jak widzia� to w wioskach przy River Bart. Wychylaj�c si� do przodu, m�g� dojrze� le��c� poni�ej wysok� struktur�, kt�rej kszta�t wskazywa� na �wi�tyni� Pei'an. Skrzywi� si� i odwr�ci� od okna. - Prosz� podwin�� r�kaw. John Morwin bawi� si� w Boga. Manipuluj�c kontrolkami, przygotowywa� si� do narodzin nowego �wiata. Ostro�nie... Droga od kamieni do gwiazd bieg�a w�a�nie t�dy. Tak. Powoli. Jeszcze nie. Le��cy na kozetce m�odzieniec poruszy� si�, lecz nie przebudzi�. Morwin przytkn�� mu do nosa pojemnik z gazem. Przeci�gn�� palcem wskazuj�cym wzd�u� wewn�trznej kraw�dzi okrywaj�cego g�ow� he�mu, by usun�� pot i rozmasowa� przy okazji praw� skro�. Pog�aska� sw� czarn� brod� i pogr��y� si� w medytacji. Dzie�o nie by�o jeszcze doskona�e. Nie by�a to rzecz, kt�r� ch�opak opisa�. Zamykaj�c oczy, zajrza� g��biej w le��cy tu� obok, pogr��ony we �nie umys�. Forma wydawa�a si� prawid�owa, lecz wci�� nie potrafi� odnale�� uczucia, kt�rego szuka�. Otworzy� oczy i spojrza� na le��c� nieruchomo posta�: zbytkowny ubi�r, drobna, niemal kobieca twarz. Na g�owie ch�opaka tkwi� he�m po��czony z jego w�asnym pl�tanin� elektrycznych przewod�w. Strumienie narkotycznego gazu wydobywaj�ce si� z dysz powietrznych poruszy�y lekko koronkowym ko�nierzem tuniki. �ci�gn�� usta i zmarszczy� brwi, bardziej z podziwu ni� z dezaprobaty. Zawsze ubolewa�, �e nie wychowa� si� w pe�ni bogactwa, �e nie zosta� rozpieszczony i zepsuty. Zawsze chcia� by� zblazowanym dandysem. Teraz, kiedy m�g� ju� sobie na to pozwoli�, rych�o okaza�o si�, i� nie potrafi wcieli� si� w t� rol� w pe�ni. Obrzuci� spojrzeniem zawieszon� tu� przed nim pust�, kryszta�ow� kul�. Mia�a oko�o metra �rednicy. Jej wn�trze penetrowa�y rozmieszczone w r�nych miejscach, cienkie dysze. Dotknij odpowiedniego przycisku, a wype�ni si� wiruj�cym py�em. Wprowad� odpowiedni� sekwencj�, a zamarznie tam na wieki... Ponownie zag��bi� si� w umys� �pi�cego ch�opca. Tym razem tak�e, jak zawsze zreszt�, by�o to fascynuj�ce uczucie. Nadszed� czas, by zaaplikowa� silniejsze bod�ce stymuluj�ce. Przekr�ci� prze��cznik. Ch�opiec s�ysza� teraz w�asny, nagrany g�os, kt�rym opisywa� wcze�niej sw�j sen. Doznania zmienia�y si�. Z pogr��onego w marzeniach sennych umys�u Morwin odbiera� przelotne wra�enie deja vu, uczucie zaspokojonego pragnienia. Nacisn�� przycisk i z ko�c�wek dysz wydoby� si� cienki syk. R�wnocze�nie przekr�ci� prze��cznik, kt�ry przerywa� po��czenie jego umys�u z umys�em syna jego klienta. Nast�pnie, wykorzystuj�c sw� pot�n� pami�� wizualn� i umiej�tno�� telekinczy, skoncentrowa� w�asny umys� na wiruj�cych wewn�trz kuli cz�steczkach. Cisn�� do wn�trza zarejestrowany przez przelotn� chwil� w umy�le ch�opca sen, jego form� i kolor - marzenie pe�ne dzieci�cego bogactwa i zachwytu - a potem przez naci�ni�cie odpowiedniego guzika unieruchomi� na wieczno��. Kolejny guzik i dysze wycofa�y si�, kula zosta�a uszczelniona. Od tej chwili nie mo�na ju� jej by�o otworzy�, nie niszcz�c przy tym ca�o�ci. Nacisn�� wy��cznik i zarejestrowany na ta�mie g�os zamar�. Jak zawsze, po zako�czeniu pracy stwierdzi�, �e dr�y. A wi�c dokona� tego ponownie. Uaktywni� poduszk� powietrzn� i cofn�� stela�. Kryszta� zawis� nieruchomo w powietrzu. Opu�ci� stanowi�c� t�o czarn�, aksamitn� kotar� i zapali� reflektory punktowe. Przez chwil� przygl�da� si� swemu dzie�u w milczeniu. Obraz by� w pewien spos�b przera�aj�cy - p�ludzka forma, opleciona niczym w�� dooko�a pomara�czowych ska�, stanowi�cych integraln� cz�� zagadkowej postaci. Powy�ej g�rowa�o uniesione rami�, zawieraj�c w swym zgi�ciu bezchmurne niebo. Od ska� ku gwiazdom prowadzi�a r�owa droga. Ca�e rami� zwil�one by�o czym�, co przypomina�o �zy, a ponad nim szybowa�y nieregularne, b��kitne formy. John Morwin u�miechn�� si� lekko. Ujrza� ten sen za pomoc� telepatii, wyrze�bi� go telekinetycznie i zachowa� mechanicznie. Nie mia� jednak bladego poj�cia, jak� m�odzie�cz� fantazj� przedstawia�. I nawet o to nie dba�. Wa�ne by�o, i� po raz kolejny uda�o mu si�. Gdy kontemplowa� swe dzie�o, uczucie zadowolenia i dumy, jakie czu�, w zupe�no�ci go satysfakcjonowa�o. Wiedzia�, �e by�o dobre. Czasami trapi�y go w�tpliwo�ci, czy to, co robi, jest rzeczywi�cie sztuk�. To prawda, �e posiada� unikalny talent uwieczniania sn�w jako rekompensat� wszystkich k�opot�w. Lubi� jednak my�le� o sobie jako o arty�cie. Poniewa� nie m�g� by� dandysem, wybra� w�a�nie to. Zdecydowa�, �e artysta w r�wnym stopniu posiada rozwini�te ego i jest ekscentrykiem, lecz posiadaj�c dodatkow� umiej�tno�� tworzenia, nie jest takim samym egoist� w stosunku do przyjaci�. Zdj�� he�m i rozmasowa� praw� skro�. Tworzy� ju� fantazje seksualne, sielankowe rojenia o pokoju, koszmary dla szalonych w�adc�w, psychozy dla analityk�w. Za ka�dym razem jego zleceniodawcy rozp�ywali si� w pochwa�ach. Mia� nadziej�, i� fakt, �e dzie�a te stawa�y si� uzewn�trznieniem ich w�asnych uczu�, nie by� jedynie... Ale nie. Portretowanie by�o trudn� i pracoch�onn� sztuk�. Czasami w g��bi ducha zastanawia� si�, co by si� sta�o, gdyby kt�rego� dnia uwieczni� sw�j w�asny sen. Podni�s� si� i zdj�� he�m z g�owy Abse. Uj�� w d�onie spoczywaj�c� na warsztacie fajk� z wygrawerowanymi na cybuchu insygniami i przeci�gn�� po nich palcem. Potem nape�ni� j� i zapali�. Usiad� tu� obok ch�opca i uruchomi� serwomechanizm, kt�ry wolno uni�s� kozetk� do pozycji p�le��cej. Wszystko gotowe. Nas�uchuj�c oddechu, wydmucha� k��b dymu i u�miechn�� si�. Po raz kolejny sta� si� businessmanem, sprzedawc� oferuj�cym sw�j towar. Pierwsz� rzecz�, jak� Abse powinien ujrze� po przebudzeniu, b�dzie odpowiednio usytuowany obiekt. Potem jego g�os, dobiegaj�cy z ty�u, prze�amie zakl�cie c