2172
Szczegóły |
Tytuł |
2172 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2172 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2172 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2172 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tadeusz Do��ga Mostowicz
Kiwony
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
Tekst wydania oparto na
pierwodruku og�oszonym w
dzienniku "Abc", w 1932 roku
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Ca�o�� nak�adu 100 egz.
Przedruk z wydawnictwa
"Krajowa Agencja Wydawnicza",
Bia�ystok 1987
pisa� W. Cagara
Korekty dokona�y
U. Maksimowicz
i D.Jagie��o
S�owo wst�pne
Jak rodz� si� legendy? Jak
powstaje mit niezwyk�ej kariery,
ol�niewaj�cego sukcesu, z dnia
na dzie� zmieniaj�cego �ycie
Kopciuszka?
Wspomina po pi��dziesi�ciu
latach Hanna Kisterowa, �ona
wsp�w�a�ciciela wielkiej i
bardzo energicznie prowadzonej
firmy wydawniczej "R�j":
"Kt�rego� dnia w Drukarni
Polskiej do Mariana (Kistera -
J.R.) przyst�pi� nie�mia�o m�ody
cz�owiek i zapyta�: Czy pan
dyrektor nie przeczyta�by mojego
manuskryptu? A Marian
odpowiedzia�: - Je�li jest pan
tak dobrym pisarzem jak zecerem,
ch�tnie przeczytam.
W kilka dni p�niej m�ody
zecer przyni�s� r�kopis do
"Roju". Nie pami�tam, kto go
przeczyta�, ale opinia wypad�a
bardzo korzystnie. No i Marian
podpisa� umow�. To by� ni mniej
ni wi�cej tylko Tadeusz
Do��ga_Mostowicz, a ksi��ka (to)
"Kariera Nikodema Dyzmy"...
Sukces ksi��ki by� olbrzymi - a
zecer zosta� pisarzem.
Podpisali�my z nim umow� i
Do��ga_Mostowicz sta� si� jednym
z najpopularniejszych autor�w".
�adna historyjka! I jak�e w
stylu epoki mi�dzywojennej:
M�ody, nie�mia�y pracownik
fizyczny (zecer) znajduje
�yczliwego i m�drego opiekuna
dla swej tw�rczo�ci. I nagle,
jak za skini�ciem
czarodziejskiej pa�eczki, zecer
staje si� "jednym z
najpopularniejszych autor�w".
Olbrzymi sukces, olbrzymie
zarobki. S�owem z "gazeciarza" -
milionerem!
Jestem pewien, �e pani Hanna
Kister opowiedzia�a t�
historyjk� g��boko przekonana o
jej prawdziwo�ci. Zreszt�
wspomina�a ex post, gdy naprawd�
zdumiewaj�ce sukcesy
Do��gi_Mostowicza mog�y jej
przes�oni� rzeczywisto��. A ta
rzeczywisto�� wygl�da�a zupe�nie
inaczej. W roku 1931 lub 1932,
gdy mia�o doj�� do owego
spotkania Kistera z Mostowiczem,
ten ostatni od kilku ju� lat by�
samodzielnym, niezale�nym od
nikogo pisarzem. "Kariera
Nikodema Dyzmy" publikowana by�a
w roku 1931 w gazecie codziennej
"Abc". Konflikty i represje
cenzury spowodowa�y, �e o
powie�ci m�wi�o si� wiele w
Warszawie. Najprawdopodobniej to
w�a�nie Kister, wietrz�c dobry
interes, zwr�ci� si� do
Mostowicza z propozycj� wydania
powie�ci w "Roju", gdzie zreszt�
w nast�pnym (1932) roku si�
ukaza�a. Mostowicz by� w�wczas
ju� autorem wcze�niej drukowanej
w katowickiej "Polonii" powie�ci
"Ostatnia brygada". Co za�
najwa�niejsze, jego nazwisko
zna�a ju� dobrze Warszawa
zar�wno ze wzgl�du na pewne
g�o�ne wydarzenie, jakie mia�o
miejsce w roku 1927, jak i na
kilkuletni� dzia�alno��
publicystyczn� i felietonow� w
dzienniku "Rzeczpospolita".
Jedynym wi�c faktem zgodnym z
rzeczywisto�ci� by� olbrzymi
sukces pierwszej opublikowanej
jako ksi��ka powie�ci
Do��gi_Mostowicza. Sukces ten
istotnie wp�yn�� na dalsze losy
Mostowicza, pisarza i cz�owieka.
I tu rzecz interesuj�ca.
Niewiele mamy wiarygodnych
materia��w do biografii
najbardziej poczytnego w swoim
czasie pisarza. Mostowicz
niech�tnie udziela� wywiad�w. To
dzienniki, zainteresowane w
publikowaniu jego powie�ci w
odcinkach, tworzy�y wok� niego
i jego tw�rczo�ci aur�
"niezwyk�o�ci". Ale ta reklama
niewiele wnosi do wiedzy o
�yciowych losach pisarza.
Spr�bujmy wi�c uporz�dkowa� i
przekaza� to, co wiemy o
Mostowiczu. Urodzi� si� 10
sierpnia 1898 r. w Okuniewie, w
guberni witebskiej. Jego ojciec
Stefan by� prawnikiem. Matka,
Stanis�awa z Potopowicz�w,
prowadzi�a rozleg�e gospodarstwo
domowe w Okuniewie i wychowywa�a
dwoje jeszcze, opr�cz Tadeusza,
dzieci: W�adys�awa i Janin�.
Dworek Potopowicz�w_Mostowicz�w
nale�a� do pierwszych w guberni.
Tadeusz i jego rodze�stwo
wychowywali si� w atmosferze
dobrobytu. Sam pisarz wspomina�
po latach �artobliwie: "Fataln�
w�a�ciwo�ci� moich dziecinnych
marze� i pragnie� by�o to, �e
wszystkie bardzo szybko...
urzeczywistnia�y si�. Jak�e
mo�na d�ugo cieszy� si�
nadziej�, �e cz�owiek zostanie
stangretem, gdy ju� w �smym roku
�ycia umie nie�le powozi� par�
koni, a nawet tandemem. C�
zostanie z marze� o szoferce,
gdy ju� w jedenastym roku, z
trudem si�gaj�c nogami do
peda��w, kieruje si� autem."
A oto dalszy ci�g tej
�artobliwej "spowiedzi
dzieci�cia wieku": "I tak ju�
sz�o dalej. Po zaznajomieniu si�
z histori� Powsta�, chcia�em
zosta� spiskowcem. Ale ju� od
pierwszych klas gimnazjalnych
nale�a�em do tajnych organizacji
patriotycznych, ponosz�c
wszystkie tego konsekwencje.
Z kolei zachwycony "Trylogi�"
Sienkiewicza, widzia�em siebie z
szabl� w d�oni w brawurowej
szar�y kawaleryjskiej. By�em
jeszcze go�ow�sem, gdy i to
marzenie si� zi�ci�o. To samo z
pragnieniem kierowania wielkim
dziennikiem politycznym."
Zestawmy t� wypowied� z
dost�pn� nam wiedz� o �yciu
pisarza. Do gimnazjum ucz�szcza�
w Wilnie. Uko�czy� je oko�o 1915
roku. O jego dzia�alno�ci w
konspiracyjnych organizacjach
patriotycznych wiemy niewiele,
poza tym, �e ju� w czasie
studi�w na Uniwersytecie w
Kijowie by� cz�onkiem Polskiej
Organizacji Wojskowej.
Wojna, a potem Rewolucja
Pa�dziernikowa wp�yn�y w
istotny spos�b na losy ca�ej
rodziny. Okuniewo znalaz�o si�
po stronie radzieckiej. Rodzina,
po licznych perypetiach,
przyby�a do Polski. Tadeusz do��
wcze�nie utraci� kontakt z
domem. Nie bardzo wiadomo co
dzia�o si� z nim w latach
1917_#1918. O tym okresie nie
m�wi� nigdy. Istniej� podstawy
do przypuszcze�, �e wiele
element�w autobiograficznych
zawar� w�a�nie w le��cych przed
Czytelnikiem "Kiwonach".
Prawdopodobnie uda�o mu si�, jak
i bohaterowi powie�ci, wr�ci�
przez Szwecj� i Finlandi� do
Warszawy. Wiadomo natomiast, i�
w roku 1918 (lub 1919) wst�pi�
do wojska jako ochotnik. Bra�
udzia� w kampanii 1920 roku. Z
wojska wyszed� oko�o 1922 roku.
Pierwsze lata pobytu w stolicy
by�y z pewno�ci� trudne dla
m�odego humanisty z niepe�nym
wy�szym wykszta�ceniem. Mieszka�
w�wczas w jakich� podejrzanych i
niemi�osiernie zat�oczonych
spelunkach, chwyta� si�
przygodnych okazji zarobk�w.
Prawdopodobnie wtedy pracowa�
jako korektor i zecer w
dzienniku "Rzeczpospolita".
Sytuacja uleg�a zmianie oko�o
1924 roku. W tym czasie mieszka�
ju� w Warszawie (przy ul.
Gr�jeckiej 40) wuj Tadeusza,
Zygmunt Rytel, profesor
Politechniki Warszawskiej. U
niego to znalaz� go�cin� m�ody
adept sztuki dziennikarskiej.
Trudno powiedzie�, czy znany
w�wczas i ustosunkowany profesor
pom�g� przysz�emu pisarzowi w
awansie i uzyskaniu sta�ego
miejsca w zespole redakcyjnym
"Rzeczypospolitej". Faktem jest,
�e pocz�wszy od roku 1925 na
�amach tego dziennika ukazuj�
si� artyku�y i felietony
podpisywane: T.M., Tem lub
pseudonimem C.hr. Zan (Chrzan). W
tym�e 1925 roku prezentowane s�
tak�e pierwsze opowiadania
Tadeusza.
"Rzeczpospolita" nale�a�a do
wp�ywowych dziennik�w
Chrze�cija�skiej Demokracji. Pod
koniec 1924 r. udzia�y w
dzienniku wykupi� g�o�ny
dzia�acz polityczny, przyw�dca
polskiej spo�eczno�ci �l�skiej,
Wojciech Korfanty. Z chwil�
przyj�cia Korfantego jako
g��wnego decydenta w sprawach
polityki czasopisma, w redakcji
nast�pi� roz�am. Dotychczasowy
zesp�, ze Stanis�awem Stro�skim
jako redaktorem naczelnym,
ust�pi�. Nowy redaktor, Sylwin
Strakacz, dzia�aj�cy w imieniu
Korfantego, szybko skompletowa�
nowych wsp�pracownik�w. Znalaz�
si� tu jako g��wny felietonista
Tadeusz Mostowicz, kt�ry w tym
w�a�nie czasie przyj��
przydomek: Do��ga. Przydomek ten
pochodzi� od rodowego herbu
matki. Wyb�r przydomka herbowego
nie by� zwyk�ym ozdobnikiem
nazwiska. Pami�ta� tu bowiem
nale�y o dwu sprawach: po
pierwsze - "Rzeczpospolita"
kultywowa�a tradycje
ziemia�sko_szlacheckie, po
drugie za�, tradycje te by�y
w�wczas nies�ychanie �ywe w
spo�ecze�stwie. II
Rzeczpospolita nie zd��y�a si�
jeszcze dorobi� w�asnej,
odmiennej od dawnych, postawy
ideowo_moralnej jednocz�cej
spo�ecze�stwo. Na odwr�t,
spo�ecze�stwo to by�o rozbite.
(Pami�tajmy, �e s� to lata
dwudzieste, pierwsze lata
niepodleg�o�ci). Jego istotn�
jako�ciowo i ilo�ciowo cz��
stanowili potomkowie rod�w i
rodzin szlacheckich. Ziemia�stwo
za�, g�o�ne rody
arystokratyczne, czynne by�y
jeszcze na arenie politycznej.
Tradycje szlacheckie by�y wi�c
�ywe i kultywowane jako swoisty
model postaw na dzie�
dzisiejszy. O ich wyj�tkowej
�ywotno�ci �wiadcz� nie tylko
relikty postaw szlacheckich
istniej�ce negatywnie w naszym
�yciu spo�ecznym do dzi�, lecz
tak�e i swoisty renesans mody na
herby i sygnety, w�r�d
niekt�rych warstw spo�ecznych
nawet w latach
osiemdziesi�tych...
Przyj�cie herbowego przydomka
do nazwiska mog�o m�odemu
dziennikarzowi, publicy�cie i
felietoni�cie u�atwi� kontakt
ideowo_emocjonalny z
czytelnikami
"Rzeczypospolitej".
Od stycznia 1925 roku
rozpocz�� wi�c Mostowicz karier�
dziennikarza w oficjalnej prasie
rz�dowej. Jego felietonowa
z�o�liwo��, ci�te riposty,
umiej�tno�ci polemiczne
spowodowa�y, �e szybko zyska�
sobie uznanie czytelnik�w i
niech�� �wczesnej opozycji
politycznej, to znaczy obozu
pi�sudczyk�w.
Warto tu mo�e podkre�li�, �e
Mostowicz nie by� zbyt aktywnie
zaanga�owany ideologicznie w
obron� i popularyzacj� koncepcji
chadeckich. Prac� w dzienniku
traktowa� jako mo�liwo��
realizacji swoich zamierze�
dziennikarskich i tw�rczych. Nie
by� wi�c "ideologiem" chadecji,
a co najwy�ej akceptowa� w swych
felietonach pewne postulaty
politycznych mocodawc�w.
W roku 1931 stwierdzi�
wyra�nie: "Ot� o�wiadczam, �e
nigdy nie tylko endekiem, lecz
�adnym partyjniakiem partyjnym,
czy partyjniakiem bezpartyjnym
nie by�em, nie jestem i nie b�d�
(...) Czy naprawd� w Polsce nie
wolno dzi� by� cz�owiekiem na
w�asn� odpowiedzialno��, czy
naprawd� nie wolno w�asnymi
oczami patrze� na wsp�czesne
�ycie i mie� o nim w�asne
zdanie?" Pisa� te s�owa z okazji
konfiskaty pewnych odcink�w
drukowanej w�a�nie "Kariery
Nikodema Dyzmy".
Wsp�praca z
"Rzecz�pospolit�" przebiega�a
bez przeszk�d do maja 1926 roku.
Po przewrocie majowym i
przej�ciu rz�d�w przez
Pi�sudskiego, Mostowicz wraz z
ca�ym zespo�em dziennika znalaz�
si� nagle w opozycji. Jego
felietony z roku 1926 (po maju)
i 1927 s� coraz bardziej
antysanacyjne. Wykorzysta� tu
Do��ga pierwsze miesi�ce po
przewrocie, gdy cenzura rz�dowa
nie dzia�a�a jeszcze zbyt
sprawnie.
Z kolei sanacja nie
przebiera�a w pozacenzuralnych
�rodkach walki z przeciwnikami
politycznymi. Cz�ste by�y w
latach 1925-1930 akty samos�d�w,
dokonywane przez oficer�w
wiernych Pi�sudskiemu i policj�
podporz�dkowan� pu�kownikowi
Jagrym_Maleszewskiemu. Oto
kr�tka tylko i niepe�na lista
ofiar tych samos�d�w. Rok 1925 -
dwukrotne pobicie wspomnianego
ju� Stanis�awa Stro�skiego. W
roku nast�pnym pobicie - raz w
kwietniu, a wi�c jeszcze przed
zamachem majowym, a drugi raz w
pa�dzierniku - by�ego ministra
skarbu, Jerzego Zdziechowskiego.
Napastnicy ubrani byli w mundury
oficerskie. �ledztwo
przeprowadzone przez marsza�ka
Sejmu - Rataja udowodni�o, �e:
"niestety, udzia� os�b wojskowych
w napadzie zdaje si� nie ulega�
w�tpliwo�ci".
Na t� napa�� zareagowa� tak�e
Do��ga_Mostowicz publikuj�c w
"Rzeczypospolitej" bardzo ostry
felieton: "Rozlu�nione
fundamenty armii", w kt�rym
��da� przyk�adnego ukarania
winnych. Winni nie zostali
jednak ukarani, za to niekt�re
kr�gi oficer�w legionowych
zapami�ta�y sobie to odwa�ne
wyst�pienie Mostowicza.
W lecie 1927 roku ca�� Polsk�
wstrz�sn�a g�o�na sprawa
"zagini�cia" politycznego
przeciwnika Marsza�ka, gen.
Zag�rskiego. Najprawdopodobniej
cia�o jego utopiono w Wi�le. W
tym�e czasie uwi�ziony zosta�
inny przeciwnik Pi�sudskiego -
gen. Malczewski. Odnalezienie
miejsca jego ukrycia i
zmasakrowania przypisywa�a
opinia Warszawy w�a�nie
felietoni�cie
"Rzeczypospolitej". Je�li by�o
to nieprawd�, to i tak wieloma
felietonami narazi� si� Do��ga
oficerom broni�cym "czci i
honoru ukochanego Wodza". Musia�
wi�c sta� si� kolejn� ofiar�
boj�wek sanacyjnych.
Do napadu dosz�o 8 wrze�na
1927 roku w chwili, gdy
wychodzi� z domu swego wuja przy
ul. Gr�jeckiej, gdzie zreszt�
w�wczas mieszka�. Przemoc�
wci�gni�to go do samochodu.
Kioskarz, kt�ry zna� Mostowicza
jako sta�ego klienta, zauwa�y�
t� scen� i zanotowa� sobie numer
rejestracyjny wozu.
Przerwijmy na chwil� relacj� o
napadzie dla kilku refleksji.
Pod koniec lat trzydziestych
zarzucano Mostowiczowi
niejednokrotnie, �e wiele jego
powie�ci obfituje w
nieprawdopodobne w�tki. A
przecie� ca�kowicie autentyczna
historia jego porwania, pobicia
i porzucenia na pastw� losu,
ca�a p�niejsza sprawa
"�ledztwa" - wszystko to ukazane
na kartach powie�ci Mostowicza
mog�o nosi� znamiona
nieprawdopodobie�stwa.
Mostowicz wywieziony zosta� do
lasku pod Jankami, tam brutalnie
pobity, a nast�pnie wrzucony do
do�u ziemnego. By�by zgin��
niechybnie, gdygby nie pomoc
przypadkowo przeje�d�aj�cego
tamt�dy wie�niaka.
Pobicie znanego dziennikarza
wywo�a�o fal� oburzenia w ca�ej
�wczesnej prasie. Pod naciskiem
opinii publicznej w�adze zaj�y
si� wy�wietlaniem wszystkich
okoliczno�ci. I oto zacz�� si�
ci�g dalszy "gangsterskiego
filmu". W �ledztwie, prowadzonym
bardzo odwa�nie przez �wczesnego
prokuratora Jerzego
Siewierskiego, okaza�o si�, �e
numer rejestracyjny wozu nale�a�
do samochodu... wojewody
poleskiego, Krahelskiego.
Przes�uchiwany w tej sprawie
wojewoda o�wiadczy�, �e w dniu
napadu na Do��g� by� samochodem
w Warszawie, i �e w�z zosta�
zaparkowany w gara�ach
Ministerstwa Spraw Wewn�trznych
na rogu �wi�tokrzyskiej i Nowego
�wiatu.
Przes�uchiwany kierowca buicka
zezna�, �e gdy przygotowywa�
samoch�d do powrotnego wyjazdu
na Polesie zauwa�y�, i� numer
rejestracyjny wozu jest
przykr�cony w nieco innym
miejscu. Ponadto wskaza� kilka
rys w pobli�u tarczy z numerem.
By�o oczywiste, �e w gara�ach
kto� odkr�ci� numer pod
nieobecno�� kierowcy i przeni�s�
tabliczk� na inny samoch�d.
Prokurator Siewierski dowi�d�,
i� ten drugi samoch�d marki
buick, nale�a� do... komendanta
policji, p�k.
Jagrym_Maleszewskiego i �e to
w�a�nie tym samochodem porwano
Mostowicza. Potwierdzi�y to
zar�wno badania �lad�w opon w
lasku s�koci�skim jak i zeznania
jednego z policjant�w drogowych.
Ustalono nazwisko oficera,
oddelegowanego w tym czasie z
wojska do policji, kt�ry
kierowa� akcj� pobicia
Mostowicza. Przes�uchiwany w
�ledztwie odm�wi� zezna�,
o�wiadczaj�c, �e jest to
sprawa... honoru oficerskiego.
Tak oto sko�czy�a si�
gangsterska wyprawa przeciw
bezbronnemu fizycznie
felietoni�cie.
Prawie wszystkie czasopisma,
niezale�nie od ich stosunku do
endecji i "Rzeczypospolitej",
pot�pi�y brutalne r�koczyny. Oto
g�os jednego z najwa�niejszych
w�wczas tygodnik�w kulturalnych
- "Wiadomo�ci Literackich":
"Ca�a niemal prasa warszawska
pot�pi�a ohydn� napa�� na
wsp�pracownika
"Rzeczypospolitej" p. T.
Mostowicza, kt�rego porwano,
wywieziono za miasto i pobito.
Mia�a to by� podobno kara za
tre�� i ton felieton�w p. Most.
(owicza). Pi�� i kij nie mog�
by� nigdy argumentem w �adnym
sporze, ale ostatecznie mo�na
zrozumie� odruch cz�owieka,
kt�ry w obronie czci ukochanego
wodza reaguje zniewag� czynn�,
pi�tnuj�c potwarc� otwarcie i
ponosz�c pe�n� odpowiedzialno��.
C� jednak wsp�lnego z honorem i
uczciwo�ci� posiada post�pek
ludzi w siedmiu podst�pnie
napadaj�cych bezbronnego
cz�owieka, aby potem po
tch�rzowsku chroni� si� przed
r�k� sprawiedliwo�ci."
Bandyckie rozprawy z
przeciwnikami sanacji trwa�y
zreszt� dalej. Pobito m. in. A.
Nowaczy�skiego i pos�a J.
D�bskiego.
Bestialskie zmasakrowanie
Mostowicza i stan jego zdrowia
po napadzie nie pozosta�y bez
wp�ywu na dalsz� prac�
dziennikarsk�. Nieliczne z tego
okresu artyku�y i felietony s�
wyra�nie s�absze, mniej
dynamiczne i spokojniejsze w
tonie. Uraz psychiczny dawa�
zna� o sobie.
Wsp�praca z "Rzecz�pospolit�"
kula�a coraz bardziej. A�
wreszcie u schy�ku 1928 roku
Mostowicz podj�� decyzj�: koniec
z dziennikarstwem. Zostanie
niezale�nym pisarzem. Obiit C.
hr. Zan. natus est Tadeusz
Do��ga_Mostowicz,
najpopularniejszy pisarz obiegu
popularnego.
W roku 1929 przygotowa� do
druku powie�� "Ostatnia brygada"
i prawdopodobnie w tym w�a�nie
czasie pisa� "Kiwony". Rozg�os,
jaki uzyska�a kolejna powie��
"Kariera Nikodema Dyzmy" b�d�ca
zemst� pobitego dziennikarza na
obozie sanacyjnym, zmieni�
zasadniczo koleje �ycia pisarza.
Ob�z rz�dowy zastosowa� bowiem
swoist� polityk� wobec powie�ci
i autora. Udaj�c, �e nie rozumie
ca�ej drwiny politycznej
zawartej w "Karierze...", �e jej
tre�� odnosi si� do sytuacji
przedmajowej, wci�gn��
Mostowicza do wsp�pracy z
"czerwon�" pras�, ofiarowuj�c mu
wysokie honoraria i popularno��.
Tu wyja�nienie: poj�cie
"czerwona" prasa nie odnosi si�
do zawarto�ci politycznej, lecz
do koloru tytu��w popo�udni�wek
warszawskich. "Przekupienie"
politycznego przeciwnika,
operuj�cego wobec sanacji broni�
najgro�niejsz�, bo drwin� i
�miechem, to kolejna ju�
sytuacja w �yciu Mostowicza, jak
gdyby �ywcem przej�ta z kart
jego powie�ci.
Przedruki odcink�w
powie�ciowych w gazetach ca�ego
kraju, realizacje filmowe wielu
powie�ci, przynios�y autorowi
nie tylko s�aw�, ale i bogactwo.
Zdecydowanie niech�tny
Mostowiczowi poeta i publicysta
Stanis�aw Brucz oblicza� w 1957
roku przedwojenne dochody
pisarza na oko�o 15 tysi�cy
z�otych miesi�cznie. Nawet je�li
przesadza�, to i tak by�a to
suma olbrzymia. Brucz dodaje
z�o�liwie: "Mia� pi�kne
mieszkanie na Pi�knej, bogate w
akcesoria zamo�no�ci
mieszcza�skiej i ubogie w
ksi��ki. (Nieprawda - mia� jedn�
z najwi�kszych w Warszawie
bibliotek - J. R.). Mia�
dwunastocylindrowego buicka, w
my�l swej dewizy: "wol� buicka
od pomnika". Trzyma� kucharza,
lokaja i szofera. (Nieprawda -
mia� tylko s�u��cego - J. R.).
Ubiera� si� z angielska wzorem
dandys�w z literatury i
dyplomacji: nosi� jasne kawowe
meloniki i ubrania w stylu 1890,
nie wychodzi� na ulic� bez
parasola. Pe�en pogardy dla
snobizmu intelektualnego by�
ultrasnobem na punkcie honor�w
towarzyskich."
Je�li nawet tak by�o, to
przecie� zapracowa� sobie na to
wszystko w�asn� tw�rczo�ci�.
Zreszt� �ycie Mostowicza
uk�ada�o si� dok�adnie wed�ug
tych samych regu�, co �ycie
wielu jego bohater�w
powie�ciowych. Stawa� si�
Mostowicz namacalnym symbolem
sukcesu, wzorem self_made_mana,
troch� w stylu Jacka Londona.
Pami�tajmy te�, �e szczyty
powodzenia Do��gi przypadaj� na
lata ostrego kryzysu
gospodarczego i jego
d�ugotrwa�ych konsekwencji. W
tej sytuacji nie tylko jego
powie�ci, ale i legenda ca�ego
�ycia przynosi�y wielu
czytelnikom pocieszenie,
nadziej� i odrobin� optymizmu.
Los chcia�, �e legenda
Mostowicza trwa�a do ko�ca i
obj�a tak�e jego tragiczn�
�mier� we wrze�niu 1939 roku.
Pos�uchajmy, co ma do
powiedzenia cytowany ju�
Stanis�aw Brucz:
"Na temat tej �mierci kr��y�y
r�ne wersje, z kt�rych
najbardziej prawdopodobna wydaje
si� nast�puj�ca: zd��aj�c
samochodem mi�dzy 14 a 17
wrze�nia ku granicy rumu�skiej,
gdzie� pod Kutami natkn�� si� na
patrol wojskowy (nie ustalonej
proweniencji), zl�k� si� i "da�
gazu", patrol odpowiedzia� salw�
i jedna z kul dosi�g�a go w
chwili, kiedy od granicy
dzieli�o go zaledwie kilkaset
metr�w. �mier� absurdalna, a
przecie� logiczna w perspektywie
historii. Do��ga_Mostowicz
zgin�� wraz z ustrojem, kt�ry go
zrodzi�, kt�remu s�u�y� i poza
kt�rym nie m�g�by istnie� jako
pisarz".
A przecie� nie przesta�
istnie� jako pisarz. Najlepszy
tego dow�d trzyma Czytelnik w
r�ku. Warto zwr�ci� uwag� z
jak�, osobist� niemal,
zajad�o�ci� odmawia Brucz
pisarzowi prawa do dobrej,
uczciwej �mierci. Przedstawia
sytuacj� tak, aby pokaza� go
jako tch�rza i uciekiniera.
Zupe�nie inaczej o�wietla
spraw� przyjaciel Mostowicza,
Janusz Minkiewicz: "Zatrzyma�
si� w przygranicznym miasteczku
Kuty. Rozejrza� si� w sytuacji.
Lokalni dygnitarze, miejscowi
policjanci i stra�acy poszli za
najwy�szym przyk�adem i
przekroczyli rumu�sk� granic�,
pozostawiaj�c bezbronnych
mieszka�c�w na pastw�
uzbrojonych band rabunkowych
(...) Mostowicz zamiast uda� si�
za bezpieczn� granic�,
postanowi� zorganizowa� obron�
Kut przed rozpasanymi bandami.
Cho� by� tylko kapralem,
zmobilizowa� do pomocy kilku,
spo�r�d p�dz�cych ku granicy,
oficer�w. Przez kilka dni
zaimprowizowana pod dow�dztwem
Mostowicza milicja utrzymywa�a
porz�dek i czuwa�a nad
bezpiecze�stwem mieszka�c�w.
Jak to by�o naprawd�, kto i do
kogo wymierzy� zab��kan� kul�,
kt�ra trafi�a Mostowicza - nie
wiadomo."
Tak pisa� Janusz Minkiewicz
jeszcze w 1947 roku. Dzisiaj
mo�emy ju� rzuci� nieco wi�cej
�wiat�a na to wydarzenie. Z
okazji ekshumacji zw�ok pisarza
na jesieni 1978 roku pewne
sprawy zosta�y wy�wietlone.
Racj� mia� Minkiewicz. Do��ga,
zgodnie z relacjami mieszka�c�w
Kut, istotnie zorganizowa� tam
swego rodzaju milicj� czy te�
stra� porz�dkow�. W dniu �mierci
ubezpiecza� transport chleba dla
miasta, dokonywany ci�ar�wk� z
wojskowymi znakami polskimi. W
chwili gdy wysiada� z szoferki,
zosta� wezwany do zatrzymania
si� przez patrol wkraczaj�cej
w�a�nie do Kut Armii
RAdzieckiej. Prawdopodobnie nie
us�ysza� okrzyku. �o�nierz z
patrolu, nie powtarzaj�c
wezwania, pos�a� w jego kierunku
strza�. Po rozpoznaniu w zabitym
polskiego pisarza, dow�dca
patrolu doprowadzi� do
natychmiastowego �ledztwa.
�o�nierz zosta� za zbyt szybkie
i nieuzasadnione u�ycie broni
rozstrzelany, Mostowicza za�
pochowano z mo�liwymi w tej
sytuacji honorami, w grobie
jednego z miejscowych notabli,
dok�adnie ustalaj�c odpowiednie
dane dla przysz�ej ekshumacji
zw�ok.
Historia tragiczna. Ale nie
zgin�� Mostowicz jako tch�rz i
uciekinier. Broni�c porz�dku i
�adu, sta� si� ofiar� wojennego
chaosu. By�a to wi�c �mier�
uczciwa, �o�nierska i polska.
Ale i na tym nie sko�czy�a si�
sprawa Do��gi_Mostowicza. Wiele
lat musia�a po�wi�ci� rodzina
(brat W�adys�aw i siostra
Janina), aby przezwyci�y�
biurokratyczny bezw�ad naszych
instytucji i opory r�nego
rodzaju "decydent�w" w
doprowadzeniu do ekshumacji
zw�ok pisarza (przy du�o
wcze�niejszej zgodzie w�adz
radzieckich).
24 listopada 1978 roku odby�
si� na Cmentarzu Pow�zkowskim w
Warszawie uroczysty pogrzeb
pisarza, jednego z najbardziej
warszawskich.
Wydanie "Kiwon�w" stanowi
swoist� sensacj� wydawnicz�.
Jest to bowiem pierwodruk
ksi��kowy, a wi�c niespodzianka
dla wielu Czytelnik�w. Ale nie
dla wszystkich! Rzecz w tym, �e
powie�� by�a drukowana w gazecie
i jest odnotowana w
bibliografii tw�rczo�ci autora
"Znachora". O tym jednak wie
kilkudziesi�ciu czy kilkuset
specjalist�w i pewna grupa
sze��dziesi�ciolatk�w, kt�rzy
mogli t� powie�� czyta� w�a�nie
w odcinkach.
"Kiwony" ukazywa�y si� na
szpaltach dziennika "Abc" od 15
stycznia do 21 maja 1932 roku.
By�o to w p� roku po druku w
tej�e gazecie "Kariery Nikodema
Dyzmy" i g�o�nych konfiskatach
poszczeg�lnych odcink�w przez
cenzur�.
W tym samym czasie na �amach
innej warszawskiej popo�udni�wki
"Wieczoru Warszawskiego"
prezentowana by�a "Prokurator
Alicja Horn". Jednocze�nie
ukaza�o si� pierwsze ksi��kowe
wydanie "Kariery...". By� to
wi�c okres istnego "szturmu"
Mostowicza na rynek wydawniczy.
Zdoby� zreszt� ten rynek
przebojem.
Dwa fakty zas�uguj� w zwi�zku
z tym na podkre�lenie. Po
pierwsze, jednoczesny druk dwu
powie�ci w dwu r�nych
dziennikach �wiadczy, �e
przynajmniej jedna z nich
musia�a powsta� wcze�niej. Nie
zachowa�y si� r�kopisy ani
"Kiwon�w", ani "Prokurator
Alicji Horn". Wydaje si� jednak,
�e tekstem wcze�niejszym, i to o
kilka lat, by�y w�a�nie
"Kiwony". Po drugie za�,
rezygnacja z wydania ksi��kowego
powie�ci �wiadczy, �e w �wietle
szybko rosn�cej popularno�ci
zrezygnowa� autor z tekstu, z
kt�rego nie by� w pe�ni
zadowolony i kt�ry traktowa�
jako swego rodzaju pierwociny
literackie.
Pocz�tkowo mia� jednak ch��
ujrzenia "Kiwon�w" w formie
ksi��ki. W archiwum rodzinnym
pisarza zachowa�a si� recenzja
wydawnicza pi�ra znanego krytyka
literackiego Kazimierza
B�eszy�skiego. Zar�wno data tej
recenzji jak i jej tre��
t�umacz� jasno, dlaczego
zrezygnowa� Mostowicz ze swego
zamiaru. Co do daty, 4 III 1934,
to wskazuje ona, �e zamys�
wydawniczy przypad� na apogeum
niemal tw�rczo�ci Do��gi.
Ukaza�y si� ju� na rynku:
"Ostatnia brygada", "Kariera
Nikodema Dyzmy", "Prokurator
Alicja Horn" oraz wydane pod
pseudonimem W. M. D�bor�g "Czeki
bez pokrycia", a tak�e "Bracia
Dalcz i S_ka". Do druku by�y te�
przygotowane: "Trzecia p�e�" i
"�wiat pani Malinowskiej".
Wszystko to w czasie niespe�na
trzech lat!
Co do tre�ci za� wspomnianej
recenzji wydawniczej, przytocz�
j� tutaj in extenso, poniewa�
nie tylko t�umaczy ona fakt
zaniechania druku "Kiwon�w",
lecz ukazuje tak�e atmosfer�
wydawnictw lat trzydziestych.
Oto co pisze Kazimierz
B�eszy�ski: "Do wydawnictwa
"R�j". Stosownie do �yczenia,
"Kiwony" przeczyta�em pr�dko - w
ci�gu dnia dzisiejszego. Wyda�y
mi si� powie�ci� inteligentn� i
z talentem napisan�, kt�rej
linia kompozycyjna zrazu wyra�na
i zdecydowana m�ci si� jednak ku
ko�cowi, jak gdyby ostatnie
rozdzia�y pisane by�y zbyt
pospiesznie. Sprawia to wra�enie
jakby rzeki, kt�ra, ur�s�szy i
wezbrawszy, zamiast dop�yn��
pe�ni� fal do morza, rozprasza
si� i ginie w piaskach (z
wyj�tkiem ostatniej sceny,
dobrze zamykaj�cej ca�o��).
Przyczyna g��bsza tej
pobie�no�ci ko�cowej - je�li
wolno mi stawia� �mia�e hipotezy
- le�y bodaj�e w tym, �e
"Kiwony" maj� dane na powie��
psychologiczno_spo�eczn� w
wi�kszym stylu, o trwa�ym
znaczeniu, ale autor czy to nie
zda� sobie z tego w por� sprawy,
czy te� mo�e - przywyk�szy do
"�ycia u�atwionego" przez talent
i eksploatowanie swego talentu
stante pede - nie chcia�, nie
umia�, albo z przyczyn
zewn�trznych nie m�g� ponosi�
si� z powie�ci� przez czas
d�u�szy, aby temat w nim
przefermentowa�, aby rzecz
przemy�le�, wyklarowa� i
opracowa� w szczeg�ach.
I ta w�a�nie rozbie�no��
mi�dzy mo�liwo�ciami tematu, a
ko�cowym osi�gni�ciem, stanowi
zapewne �r�d�o niezadowolenia -
jak s�ysz�, i autorskiego.
Jaka jest na to rada?
Powie�� i w obecnej formie
jest zupe�nie wystarczaj�co
dobra, aby m�c i�� w �wiat i
swoje zrobi�. O radykalnej
zmianie trudno m�wi�. Wydaje mi
si� jednak, �e by�by mo�e spos�b
�atwiejszego wybrni�cia z
sytuacji, kt�ra wprawdzie z�a
nie jest, lecz mog�aby by�
lepsza ku zadowoleniu
wszystkich.
Powie�� jest biografi�, kt�ra
w pocz�tkach dawana jest
skokami, bez zachowania
ci�g�o�ci chronologicznej, i
dopiero z biegiem czasu staje
si� opowiadaniem ci�g�ym. Ot�
mo�e by dobrze by�o zerwa� i pod
koniec z t� ci�g�o�ci�
opowiadania, kt�re staje si�
zbyt pobie�ne i przej�� w pewnej
chwili na t� sam� metod�
przerywalno�ci, na �yciorys
"kiwona", dawany znowu
fragmentami, w obrazach
moment�w najtypowszych dla
"kiwonowo�ci", ukazuj�c coraz
dalsze stopnie zapadania w ni�
bohatera, skupiaj�c ko�o niego
innych "kiwon�w", wydobywaj�c na
jaw ukryt� w p�kiwonach
kiwonowo�� i doskonal�c j� w
nich przez wzajemne sobie
kiwonowanie.
S�dz� te�, �e lepiej by ju�
mo�e by�o trzyma� si� przy tym
jednego pocz�tkoweego symbolu
kiwon�w porcelanowych, kt�rym
mo�na by nawet wi�ksz� we
fragmentach tych wyznaczy� rol�;
natomiast nie wprowadza� nowego
znaczenia wyrazu (ze skr�tu
owego klubu intel.), bo ta
podw�jno�� zaciera czysto��
linii i zbyt jest umy�lna.
Z drobniejszych uwag - warto
by lepiej przepracowa� pocz�tek,
nie wprowadzaj�c in extenso
j�zyka rosyjskiego, ju� dzi� dla
wielu os�b w Polsce
niezrozumia�ego.
O innych drobiazgach mo�na by
pom�wi� osobi�cie. Ale to
wszystko - z autorami s� rzeczy
trudne i niebezpieczne.
Najlepiej wydrukowa� jak jest -
niech krytyka wytknie - autor
innym razem z tego skorzysta - a
publiczno�� b�dzie i tak czyta�a,
bo powie�� jest urozmaicona i
zajmuj�ca."
S�dz�, �e po lekturze powie�ci
Czytelnik zgodzi si� z uwagami
recenzenta, ��cznie z uwag�
ko�cow�, �e nie b�dzie �a�owa�
ani koszt�w nabycia ksi��ki, ani
czasu przeznaczonego na lektur�.
Mimo bowiem pewnych s�abo�ci
konstrukcyjnych, wynikaj�cych,
jak s�dz�, nie tyle z po�piechu
lub ch�ci "�ycia u�atwionego"
autora, co po prostu z braku
do�wiadcze� warsztatowych,
powie�� jest dzisiaj,
pi��dziesi�t lat po owej
recenzji, interesuj�ca i to z
kilku powod�w. Najpierw
wyja�nienie tytu�u. "Kiwony" to
chi�skie figurki porcelanowe,
kt�re wprawione w ruch przez
d�ugi czas kiwaj� potakuj�co
g�owami. Figurki takie mo�na
by�o ogl�da� w okresie
mi�dzywojennym w witrynach
du�ych sklep�w specjalizuj�cych
si� w sprzeda�y herbaty i
dalekowschodnich delikates�w.
"Kiwony" wi�c to "potakiwacze",
ludzie nie maj�cy w�asnego
zdania, zgadzaj�cy si� z
otoczeniem, bezwolni, niesieni z
pr�dem. Takim w�a�nie "kiwonem"
jest bohater powie�ci Domaszko.
Po drugie, w powie�ci
Mostowicz wykorzysta�, jak si�
wydaje, w�asne do�wiadczenia
�yciowe, obserwacje i refleksje.
Prawdopodobnie droga, jak�
przeby� bohater powie�ci z
ogarni�tego rewolucj�
Piotrogrodu do Warszawy, by�a
drog� samego autora. Mostowicz
potrafi� bowiem w szczeg�lny
spos�b przetwarza� w�asne
do�wiadczenia. Np. scen�
uratowania go przez przypadkowo
przeje�d�aj�cego ch�opa po
pobiciu umieszcza w "Znachorze",
kt�rego tak�e ratuje z glinianki
jaki� wie�niak. Takich
przyk�ad�w obdarzania bohater�w
elementami w�asnej biografii
mo�na by znale�� wiele.
Analogicznie ma si� sprawa z
prze�yciami i refleksjami
Domaszki po powrocie do
Warszawy. Z pewno�ci� patrzy� na
�ycie stolicy organizuj�cego si�
dopiero pa�stwa oczami samego
autora. Z t� tylko r�nic�, �e w
przeciwie�stwie do Mostowicza,
kt�ry by� biedny jak mysz
ko�cielna, dysponowa� maj�tkiem
swego stryja CEzarego,
stanowi�cego kwintesencj�
"kiwonowato�ci".
Po trzecie, niewiele mamy
tekst�w ukazuj�cych codzienne
�ycie pierwszych lat II
Rzeczypospolitej. W dodatku
�ycie to ukazane jest z pewnego
dystansu, niezb�dnego dla
wyrobienia sobie postawy
ironiczno_satyrycznej.
I tu uwaga szerszej natury.
Prawie wszystkie powie�ci
Mostowicza z pierwszych lat jego
dzia�alno�ci pisarskiej tworz�
panoram� spo�eczn�, kt�r� sam
autor nazwa� "satyr� podsk�rn�".
Pozorna sympatia dla bohater�w,
�yczliwe im komentarze
narratora, opisy sytuacyjne,
wszystko to s�u�y w gruncie
rzeczy bezlitosnemu wydrwieniu i
ironii. W ten spos�b nawi�zuje
Mostowicz swoisty dialog z
czytelnikiem, niejako ponad
g�owami postaci swoich powie�ci.
Odnosi si� to zar�wno do
"Ostatniej brygady" jak i "Czek�w
bez pokrycia", "Kariery Nikodema
Dyzmy" i wreszcie "Kiwon�w". Te
cztery powie�ci dawa�y
ironiczno_satyryczny obraz
�ycia "mandaryn�w" Polski po I
wojnie �wiatowej. Niezale�nie od
r�nic w sposobie uj�cia tematu,
wszystkie by�y wynikiem
publicystyczno_dziennikarskich
do�wiadcze� autora, swoist�
konsekwencj� pi�cioletniej
wsp�pracy z "Rzecz�pospolit�",
literackimi procentami
polityczno_felietonowej
dzia�alno�ci Do��gi.
W "Kiwonach" mniej jest mo�e
polityki, za to du�o
nies�ychanie barwnych obserwacji
obyczajowych. I te w�a�nie
obserwacje stanowi� mog�, jak
s�dz�, czwarty ju� pow�d
zainteresowania Czytelnika z
1986 roku powie�ci� sprzed lat
pi��dziesi�ciu. Obraz
mentalno�ci szczeg�lnie
inteligencji mieszcza�skiej i
drobnomieszcza�skiej,
zestawienie sposob�w �ycia, a
wreszcie refleksje nad
niezmienno�ci� pewnych postaw
ludzkich - wszystko to uzasadnia
sensowno�� lektury powie�ci.
I wreszcie sprawa ju� niemal
ostatnia. Interesuj�cy jest w
powie�ci obraz codzienno�ci
�ycia Warszawy sprzed p� wieku.
Co za� wa�niejsze, niezale�nie
od satyrycznej intencji autora,
jest to obraz prawdziwy. Ciemne
interesy i geszefty, nerwowe
�ycie redakcyjne, "pysk�wki"
mi�dzy czasopismami, barwne i
fantazyjne postacie
dziennikarskiego �wiatka, salony
elity, domy zamo�nej bur�uazji,
panny na wydaniu, dla kt�rych
trudno o m�a, i rozpustne
"intelektualistki", a wreszcie
wzajemna "kiwonowato��",
wzajemne popieranie si� i
wsp�lne rozpowszechnianie
postawy "kiwona" - wszystko to
jest prawdziwe, barwne i �ywe.
Jedyn� pozytywn� postaci� w
ca�ym tym �wiecie "kiwon�w" jest
rzemie�lnik_introligator,
cz�owiek �yj�cy z pracy w�asnych
r�k. Posta� ta wyst�puje tylko
epizodycznie, ale jest. Nie
chodzi tu, rzecz prosta, o
dorabianie Mostowiczowi
"ideologii". Po prostu:
obserwuj�c �ycie inteligencji
warszawskiej i oceniaj�c
zdecydowanie negatywnie jej
cechy, jedyny pozytyw znalaz�
w�a�nie w �wiecie pracy.
Warto wspomnie� o jednej
jeszcze sprawie. Oto powie��
zbudowana jest w ten spos�b, �e
istnieje to�samo�� sytuacyjna
jednej z pierwszych scen
powie�ci i sceny ko�cowej. J�zef
Domaszko, kt�ry odwiedza po
uzyskaniu matury swego stryja,
Wielkiego "Kiwona", i s�ucha
jego rad �yciowych, takich
samych rad udziela swemu
wchodz�cemu w �ycie
siostrze�cowi. A sens tych rad
sprowadza si� do zdania: "Trzeba
zawsze w �yciu stosowa� si� do
tego, co jest przyj�te i uznane
przez szanowanych, powa�anych i
spokojnych ludzi". Tako rzecze
Wielki "Kiwon", tak te� m�wi
dostojny J�zef Domaszko. Ci�g
pokoleniowy "kiwon�w" trwa.
W powie�ci tej, nale��cej
niew�tpliwie do pierwocin
literackich autora, uchwyci�
Do��ga zjawisko spo�eczne, jakie
obserwowa� mo�emy do dnia
dzisiejszego. Termin tytu�owy
mo�na zastosowa� i obecnie w
wielu sytuacjach i wobec wielu
ludzi. Kto wie zreszt�, czy nie
wejdzie on do naszego j�zyka
codziennego?
J�zef Rurawski
Rozdzia� I
Ceremonia by�a sko�czona.
Ha�as rozsuwanych krzese� i
weso�y gwar nape�ni�y tak
uroczyst� jeszcze przed chwil�
sal�. Nauczycielstwo w galowych
frakach zesz�o z estrady,
mieszaj�c si� z szumem
granatowych mundurk�w i ich
rodzin, na kt�rych tle jaskrawo
po�yskiwa�y bia�o�ci� d�ugie
rury grubego brystolu -
�wiadectwa maturalne.
Na estradzie pod olbrzymim
portretem cesarza Miko�aja II
pozosta� tylko w swym g��bokim
fotelu sam dyrektor Karawajew.
Na jego bladej, przezroczystej
twarzy rysowa� si� ten sam
ironiczny p�u�miech, spod siwych
brwi patrzy�y te same pe�ne
zimnej apatii oczy.
J�zef Domaszko, jak
zahipnotyzowany nie m�g� oderwa�
wzroku od tej g�owy. Sta� pod
piecem, roluj�c w r�kach sw�j
"atestat dojrza�o�ci", i walczy�
ze sob�.
Zrobi to, musi to zrobi�.
Powinien by� dotrzyma� danej
sobie obietnicy i zrobi� to w
chwili odbierania �wiadectwa.
Ale wtedy wywo�a�by wielk�
awantur�. Nie m�g� si� zmusi� do
tego.
Teraz dyrektor jest sam. Nikt
nawet nie zauwa�y. Ci wszyscy
jego koledzy t�ocz� si� tu teraz
w "Familienbadzie". �e te� nie
przysz�a ciotka Michalina ani
Natka... W�a�nie, powinien
cieszy� si� z tego, stanowczo
musi cieszy� si�, przecie dzi�ki
temu mo�e podej�� do Karawajewa
i wypali� mu wszystko.
Zacisn�� szcz�ki. P�jdzie i
powie, zmia�d�y go, wych�oszcze
prawd�, zdepcze pogard�. Jego,
jako reprezentanta tej ohydy, w
kt�rej on, J�zef Domaszko, dusi�
si� przez lat osiem, a teraz gdy
jest wolnym, doros�ym
cz�owiekiem...
Przem�g� si� wreszcie i
ruszy� na estrad�.
Dyrektor odwr�ci� g�ow�:
- A, Domaszko? - powiedzia� z
oboj�tnym zdziwieniem - czto�
prika�etie?
J�zefowi serce zabi�o m�otem:
- Panie dyrektorze -
wykrztusi� z zaci�ni�tego
gard�a, niespodziewanie dla
samego siebie po polsku - panie
dyrektorze, przyszed�em panu
powiedzie�, �e ciesz� si�,
strasznie si� ciesz� z tego, �e
ju� sko�czy�em gimnazjum...
Zabrak�o mu tchu.
- Goworitie, po�a�ujsta, ja
ponimaju - z pob�a�liw� ironi�
pom�g� mu dyrektor - nu,
konieczno radujetie�, czto�
dalsze?
- Tak, panie dyrektorze,
ciesz� si�, �e ju� nie b�d�
musia� chodzi� do tego...
moralnego wi�zienia, do tej...
obrzydliwej garkuchni, gdzie
t�pe belfry przez osiem lat
karmi�y mnie fa�szem i ob�ud�.
Nie dlatego to m�wi�, �e to
gimnazjum jest rosyjskie, wcale
nie o to mi chodzi, ale o t�
wstr�tn� atmosfer�. Pan mia�
mnie zawsze za wzorowego
ucznia. Ot� nie. Zawsze
nienawidzi�em gimnazjum. I pana
nienawidz�, i pogardzam
wszystkimi nauczycielami. Waszym
zadaniem by�o pogruchota� nasze
charektery, wykrzywi� dusze,
nauczy� pe�za�, spodli� nas,
zabi� indywidualizm, wdusi� pod
strychulec miernoty...
- Izwiniaju� - przerwa�
dyrektor powa�nym g�osem - ja
skaza� czto ponimaju, a wot,
okazywajetsia czto nie wsio. Wy,
Domaszko, skazali "strychulec",
da?... Czto eto takoje?...
J�zef zmiesza� si�. Na jego
p�omienne oskar�enie ten
cz�owiek odpowiada zimnym
pytaniem o znaczenie jednego
wyrazu?... Nie wiedzia� co
zrobi�.
- Nu? - przynagli� dyrektor.
Jednak trzeba wyja�ni�,
dlaczego nie mia�by wyja�ni�?...
- Urowie�, cztoli - wyb�ka�
cicho.
- Aha? Nu, prodo��ajtie. Eto
wie�ma intieriesno.
J�zef blady jak p��tno gni�t�
w wilgotnych d�oniach
"atiestat".
- Nic wi�cej, panie
dyrektorze... Chcia�em tylko
powiedzie�, �e oni tam wszyscy -
ruchem g�owy wskaza� na sal� -
�e oni ok�amuj� si� wzajemnie,
m�wi� o jakich� wi�zach,
jakich� ciep�ych wspomnieniach,
kt�re maj� ��czy� przez ca�e
�ycie nas, wychowank�w tego
gimnazjum, z tymi murami i z
tymi nauczycielami. To jest
nieprawda. Ja jeden przyszed�em
panu prosto w oczy powiedzie� co
my�l�, ale tak samo my�l�
wszyscy. Teraz, kiedy jestem ju�
cz�owiekiem wolnym, doros�ym,
niezale�nym, cz�owiekiem, kt�ry
ma prawo mie� w�asne zdanie,
w�asny pogl�d, kt�remu wolno
nareszcie by� sob�, przyszed�em,
�eby panu to wszystko
powiedzie�.
Karawajew podni�s� g�ow� i
spojrza� mu prosto w oczy:
- A zacziem? Po co?
- Uwa�a�em to za m�j
obowi�zek... etyczny...
- Teks!... Pos�uszajtie
Domaszko, skolko wam let?
- Osiemna�cie.
- Tak?... A mnie sze��dziesi�t
i wot, Domaszko, ja my�la�, �e
ty naprawd� mnie co� ciekawego
powiesz, ale ty m�okos jeszcze,
nie zm�drza� nic nad swoje
lata... Czy ty, Domaszko,
pomy�la�, �e za tw�j post�pek
mo�esz ci�ko odpowiedzie�? �e
ja mog� i atiestat odebra�, i
wszystkie uniwersytety przed
nosem tobie zamkn��, a i
policj� w to wmiesza�... Co?...
Dyrektor wsta�, przeszed� si�
wolnym krokiem po estradzie i
po�o�y� mu r�k� na ramieniu:
- Ale ja tego nie zrobi�,
Domaszko. Nie potomu nie zrobi�,
�eby tobie pokaza� wielikoduszie
silniejszego, ale dlatego, �e
mam sze��dziesi�t lat, a wy,
Domaszko, nie �aden dojrza�y
cz�owiek, m�okos, Domaszko,
che... che... che.... Smotri
jego. W�asne zdanie. W�asny
pogl�d... Durak wy Domaszko,
jeszcze bolszoj durak...
Za�o�y� r�ce pod po�y fraka i
pokiwa� g�ow�:
- Wy przyszli, Domaszko,