2172

Szczegóły
Tytuł 2172
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2172 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2172 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2172 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tadeusz Do��ga Mostowicz Kiwony Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 Tekst wydania oparto na pierwodruku og�oszonym w dzienniku "Abc", w 1932 roku T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z wydawnictwa "Krajowa Agencja Wydawnicza", Bia�ystok 1987 pisa� W. Cagara Korekty dokona�y U. Maksimowicz i D.Jagie��o S�owo wst�pne Jak rodz� si� legendy? Jak powstaje mit niezwyk�ej kariery, ol�niewaj�cego sukcesu, z dnia na dzie� zmieniaj�cego �ycie Kopciuszka? Wspomina po pi��dziesi�ciu latach Hanna Kisterowa, �ona wsp�w�a�ciciela wielkiej i bardzo energicznie prowadzonej firmy wydawniczej "R�j": "Kt�rego� dnia w Drukarni Polskiej do Mariana (Kistera - J.R.) przyst�pi� nie�mia�o m�ody cz�owiek i zapyta�: Czy pan dyrektor nie przeczyta�by mojego manuskryptu? A Marian odpowiedzia�: - Je�li jest pan tak dobrym pisarzem jak zecerem, ch�tnie przeczytam. W kilka dni p�niej m�ody zecer przyni�s� r�kopis do "Roju". Nie pami�tam, kto go przeczyta�, ale opinia wypad�a bardzo korzystnie. No i Marian podpisa� umow�. To by� ni mniej ni wi�cej tylko Tadeusz Do��ga_Mostowicz, a ksi��ka (to) "Kariera Nikodema Dyzmy"... Sukces ksi��ki by� olbrzymi - a zecer zosta� pisarzem. Podpisali�my z nim umow� i Do��ga_Mostowicz sta� si� jednym z najpopularniejszych autor�w". �adna historyjka! I jak�e w stylu epoki mi�dzywojennej: M�ody, nie�mia�y pracownik fizyczny (zecer) znajduje �yczliwego i m�drego opiekuna dla swej tw�rczo�ci. I nagle, jak za skini�ciem czarodziejskiej pa�eczki, zecer staje si� "jednym z najpopularniejszych autor�w". Olbrzymi sukces, olbrzymie zarobki. S�owem z "gazeciarza" - milionerem! Jestem pewien, �e pani Hanna Kister opowiedzia�a t� historyjk� g��boko przekonana o jej prawdziwo�ci. Zreszt� wspomina�a ex post, gdy naprawd� zdumiewaj�ce sukcesy Do��gi_Mostowicza mog�y jej przes�oni� rzeczywisto��. A ta rzeczywisto�� wygl�da�a zupe�nie inaczej. W roku 1931 lub 1932, gdy mia�o doj�� do owego spotkania Kistera z Mostowiczem, ten ostatni od kilku ju� lat by� samodzielnym, niezale�nym od nikogo pisarzem. "Kariera Nikodema Dyzmy" publikowana by�a w roku 1931 w gazecie codziennej "Abc". Konflikty i represje cenzury spowodowa�y, �e o powie�ci m�wi�o si� wiele w Warszawie. Najprawdopodobniej to w�a�nie Kister, wietrz�c dobry interes, zwr�ci� si� do Mostowicza z propozycj� wydania powie�ci w "Roju", gdzie zreszt� w nast�pnym (1932) roku si� ukaza�a. Mostowicz by� w�wczas ju� autorem wcze�niej drukowanej w katowickiej "Polonii" powie�ci "Ostatnia brygada". Co za� najwa�niejsze, jego nazwisko zna�a ju� dobrze Warszawa zar�wno ze wzgl�du na pewne g�o�ne wydarzenie, jakie mia�o miejsce w roku 1927, jak i na kilkuletni� dzia�alno�� publicystyczn� i felietonow� w dzienniku "Rzeczpospolita". Jedynym wi�c faktem zgodnym z rzeczywisto�ci� by� olbrzymi sukces pierwszej opublikowanej jako ksi��ka powie�ci Do��gi_Mostowicza. Sukces ten istotnie wp�yn�� na dalsze losy Mostowicza, pisarza i cz�owieka. I tu rzecz interesuj�ca. Niewiele mamy wiarygodnych materia��w do biografii najbardziej poczytnego w swoim czasie pisarza. Mostowicz niech�tnie udziela� wywiad�w. To dzienniki, zainteresowane w publikowaniu jego powie�ci w odcinkach, tworzy�y wok� niego i jego tw�rczo�ci aur� "niezwyk�o�ci". Ale ta reklama niewiele wnosi do wiedzy o �yciowych losach pisarza. Spr�bujmy wi�c uporz�dkowa� i przekaza� to, co wiemy o Mostowiczu. Urodzi� si� 10 sierpnia 1898 r. w Okuniewie, w guberni witebskiej. Jego ojciec Stefan by� prawnikiem. Matka, Stanis�awa z Potopowicz�w, prowadzi�a rozleg�e gospodarstwo domowe w Okuniewie i wychowywa�a dwoje jeszcze, opr�cz Tadeusza, dzieci: W�adys�awa i Janin�. Dworek Potopowicz�w_Mostowicz�w nale�a� do pierwszych w guberni. Tadeusz i jego rodze�stwo wychowywali si� w atmosferze dobrobytu. Sam pisarz wspomina� po latach �artobliwie: "Fataln� w�a�ciwo�ci� moich dziecinnych marze� i pragnie� by�o to, �e wszystkie bardzo szybko... urzeczywistnia�y si�. Jak�e mo�na d�ugo cieszy� si� nadziej�, �e cz�owiek zostanie stangretem, gdy ju� w �smym roku �ycia umie nie�le powozi� par� koni, a nawet tandemem. C� zostanie z marze� o szoferce, gdy ju� w jedenastym roku, z trudem si�gaj�c nogami do peda��w, kieruje si� autem." A oto dalszy ci�g tej �artobliwej "spowiedzi dzieci�cia wieku": "I tak ju� sz�o dalej. Po zaznajomieniu si� z histori� Powsta�, chcia�em zosta� spiskowcem. Ale ju� od pierwszych klas gimnazjalnych nale�a�em do tajnych organizacji patriotycznych, ponosz�c wszystkie tego konsekwencje. Z kolei zachwycony "Trylogi�" Sienkiewicza, widzia�em siebie z szabl� w d�oni w brawurowej szar�y kawaleryjskiej. By�em jeszcze go�ow�sem, gdy i to marzenie si� zi�ci�o. To samo z pragnieniem kierowania wielkim dziennikiem politycznym." Zestawmy t� wypowied� z dost�pn� nam wiedz� o �yciu pisarza. Do gimnazjum ucz�szcza� w Wilnie. Uko�czy� je oko�o 1915 roku. O jego dzia�alno�ci w konspiracyjnych organizacjach patriotycznych wiemy niewiele, poza tym, �e ju� w czasie studi�w na Uniwersytecie w Kijowie by� cz�onkiem Polskiej Organizacji Wojskowej. Wojna, a potem Rewolucja Pa�dziernikowa wp�yn�y w istotny spos�b na losy ca�ej rodziny. Okuniewo znalaz�o si� po stronie radzieckiej. Rodzina, po licznych perypetiach, przyby�a do Polski. Tadeusz do�� wcze�nie utraci� kontakt z domem. Nie bardzo wiadomo co dzia�o si� z nim w latach 1917_#1918. O tym okresie nie m�wi� nigdy. Istniej� podstawy do przypuszcze�, �e wiele element�w autobiograficznych zawar� w�a�nie w le��cych przed Czytelnikiem "Kiwonach". Prawdopodobnie uda�o mu si�, jak i bohaterowi powie�ci, wr�ci� przez Szwecj� i Finlandi� do Warszawy. Wiadomo natomiast, i� w roku 1918 (lub 1919) wst�pi� do wojska jako ochotnik. Bra� udzia� w kampanii 1920 roku. Z wojska wyszed� oko�o 1922 roku. Pierwsze lata pobytu w stolicy by�y z pewno�ci� trudne dla m�odego humanisty z niepe�nym wy�szym wykszta�ceniem. Mieszka� w�wczas w jakich� podejrzanych i niemi�osiernie zat�oczonych spelunkach, chwyta� si� przygodnych okazji zarobk�w. Prawdopodobnie wtedy pracowa� jako korektor i zecer w dzienniku "Rzeczpospolita". Sytuacja uleg�a zmianie oko�o 1924 roku. W tym czasie mieszka� ju� w Warszawie (przy ul. Gr�jeckiej 40) wuj Tadeusza, Zygmunt Rytel, profesor Politechniki Warszawskiej. U niego to znalaz� go�cin� m�ody adept sztuki dziennikarskiej. Trudno powiedzie�, czy znany w�wczas i ustosunkowany profesor pom�g� przysz�emu pisarzowi w awansie i uzyskaniu sta�ego miejsca w zespole redakcyjnym "Rzeczypospolitej". Faktem jest, �e pocz�wszy od roku 1925 na �amach tego dziennika ukazuj� si� artyku�y i felietony podpisywane: T.M., Tem lub pseudonimem C.hr. Zan (Chrzan). W tym�e 1925 roku prezentowane s� tak�e pierwsze opowiadania Tadeusza. "Rzeczpospolita" nale�a�a do wp�ywowych dziennik�w Chrze�cija�skiej Demokracji. Pod koniec 1924 r. udzia�y w dzienniku wykupi� g�o�ny dzia�acz polityczny, przyw�dca polskiej spo�eczno�ci �l�skiej, Wojciech Korfanty. Z chwil� przyj�cia Korfantego jako g��wnego decydenta w sprawach polityki czasopisma, w redakcji nast�pi� roz�am. Dotychczasowy zesp�, ze Stanis�awem Stro�skim jako redaktorem naczelnym, ust�pi�. Nowy redaktor, Sylwin Strakacz, dzia�aj�cy w imieniu Korfantego, szybko skompletowa� nowych wsp�pracownik�w. Znalaz� si� tu jako g��wny felietonista Tadeusz Mostowicz, kt�ry w tym w�a�nie czasie przyj�� przydomek: Do��ga. Przydomek ten pochodzi� od rodowego herbu matki. Wyb�r przydomka herbowego nie by� zwyk�ym ozdobnikiem nazwiska. Pami�ta� tu bowiem nale�y o dwu sprawach: po pierwsze - "Rzeczpospolita" kultywowa�a tradycje ziemia�sko_szlacheckie, po drugie za�, tradycje te by�y w�wczas nies�ychanie �ywe w spo�ecze�stwie. II Rzeczpospolita nie zd��y�a si� jeszcze dorobi� w�asnej, odmiennej od dawnych, postawy ideowo_moralnej jednocz�cej spo�ecze�stwo. Na odwr�t, spo�ecze�stwo to by�o rozbite. (Pami�tajmy, �e s� to lata dwudzieste, pierwsze lata niepodleg�o�ci). Jego istotn� jako�ciowo i ilo�ciowo cz�� stanowili potomkowie rod�w i rodzin szlacheckich. Ziemia�stwo za�, g�o�ne rody arystokratyczne, czynne by�y jeszcze na arenie politycznej. Tradycje szlacheckie by�y wi�c �ywe i kultywowane jako swoisty model postaw na dzie� dzisiejszy. O ich wyj�tkowej �ywotno�ci �wiadcz� nie tylko relikty postaw szlacheckich istniej�ce negatywnie w naszym �yciu spo�ecznym do dzi�, lecz tak�e i swoisty renesans mody na herby i sygnety, w�r�d niekt�rych warstw spo�ecznych nawet w latach osiemdziesi�tych... Przyj�cie herbowego przydomka do nazwiska mog�o m�odemu dziennikarzowi, publicy�cie i felietoni�cie u�atwi� kontakt ideowo_emocjonalny z czytelnikami "Rzeczypospolitej". Od stycznia 1925 roku rozpocz�� wi�c Mostowicz karier� dziennikarza w oficjalnej prasie rz�dowej. Jego felietonowa z�o�liwo��, ci�te riposty, umiej�tno�ci polemiczne spowodowa�y, �e szybko zyska� sobie uznanie czytelnik�w i niech�� �wczesnej opozycji politycznej, to znaczy obozu pi�sudczyk�w. Warto tu mo�e podkre�li�, �e Mostowicz nie by� zbyt aktywnie zaanga�owany ideologicznie w obron� i popularyzacj� koncepcji chadeckich. Prac� w dzienniku traktowa� jako mo�liwo�� realizacji swoich zamierze� dziennikarskich i tw�rczych. Nie by� wi�c "ideologiem" chadecji, a co najwy�ej akceptowa� w swych felietonach pewne postulaty politycznych mocodawc�w. W roku 1931 stwierdzi� wyra�nie: "Ot� o�wiadczam, �e nigdy nie tylko endekiem, lecz �adnym partyjniakiem partyjnym, czy partyjniakiem bezpartyjnym nie by�em, nie jestem i nie b�d� (...) Czy naprawd� w Polsce nie wolno dzi� by� cz�owiekiem na w�asn� odpowiedzialno��, czy naprawd� nie wolno w�asnymi oczami patrze� na wsp�czesne �ycie i mie� o nim w�asne zdanie?" Pisa� te s�owa z okazji konfiskaty pewnych odcink�w drukowanej w�a�nie "Kariery Nikodema Dyzmy". Wsp�praca z "Rzecz�pospolit�" przebiega�a bez przeszk�d do maja 1926 roku. Po przewrocie majowym i przej�ciu rz�d�w przez Pi�sudskiego, Mostowicz wraz z ca�ym zespo�em dziennika znalaz� si� nagle w opozycji. Jego felietony z roku 1926 (po maju) i 1927 s� coraz bardziej antysanacyjne. Wykorzysta� tu Do��ga pierwsze miesi�ce po przewrocie, gdy cenzura rz�dowa nie dzia�a�a jeszcze zbyt sprawnie. Z kolei sanacja nie przebiera�a w pozacenzuralnych �rodkach walki z przeciwnikami politycznymi. Cz�ste by�y w latach 1925-1930 akty samos�d�w, dokonywane przez oficer�w wiernych Pi�sudskiemu i policj� podporz�dkowan� pu�kownikowi Jagrym_Maleszewskiemu. Oto kr�tka tylko i niepe�na lista ofiar tych samos�d�w. Rok 1925 - dwukrotne pobicie wspomnianego ju� Stanis�awa Stro�skiego. W roku nast�pnym pobicie - raz w kwietniu, a wi�c jeszcze przed zamachem majowym, a drugi raz w pa�dzierniku - by�ego ministra skarbu, Jerzego Zdziechowskiego. Napastnicy ubrani byli w mundury oficerskie. �ledztwo przeprowadzone przez marsza�ka Sejmu - Rataja udowodni�o, �e: "niestety, udzia� os�b wojskowych w napadzie zdaje si� nie ulega� w�tpliwo�ci". Na t� napa�� zareagowa� tak�e Do��ga_Mostowicz publikuj�c w "Rzeczypospolitej" bardzo ostry felieton: "Rozlu�nione fundamenty armii", w kt�rym ��da� przyk�adnego ukarania winnych. Winni nie zostali jednak ukarani, za to niekt�re kr�gi oficer�w legionowych zapami�ta�y sobie to odwa�ne wyst�pienie Mostowicza. W lecie 1927 roku ca�� Polsk� wstrz�sn�a g�o�na sprawa "zagini�cia" politycznego przeciwnika Marsza�ka, gen. Zag�rskiego. Najprawdopodobniej cia�o jego utopiono w Wi�le. W tym�e czasie uwi�ziony zosta� inny przeciwnik Pi�sudskiego - gen. Malczewski. Odnalezienie miejsca jego ukrycia i zmasakrowania przypisywa�a opinia Warszawy w�a�nie felietoni�cie "Rzeczypospolitej". Je�li by�o to nieprawd�, to i tak wieloma felietonami narazi� si� Do��ga oficerom broni�cym "czci i honoru ukochanego Wodza". Musia� wi�c sta� si� kolejn� ofiar� boj�wek sanacyjnych. Do napadu dosz�o 8 wrze�na 1927 roku w chwili, gdy wychodzi� z domu swego wuja przy ul. Gr�jeckiej, gdzie zreszt� w�wczas mieszka�. Przemoc� wci�gni�to go do samochodu. Kioskarz, kt�ry zna� Mostowicza jako sta�ego klienta, zauwa�y� t� scen� i zanotowa� sobie numer rejestracyjny wozu. Przerwijmy na chwil� relacj� o napadzie dla kilku refleksji. Pod koniec lat trzydziestych zarzucano Mostowiczowi niejednokrotnie, �e wiele jego powie�ci obfituje w nieprawdopodobne w�tki. A przecie� ca�kowicie autentyczna historia jego porwania, pobicia i porzucenia na pastw� losu, ca�a p�niejsza sprawa "�ledztwa" - wszystko to ukazane na kartach powie�ci Mostowicza mog�o nosi� znamiona nieprawdopodobie�stwa. Mostowicz wywieziony zosta� do lasku pod Jankami, tam brutalnie pobity, a nast�pnie wrzucony do do�u ziemnego. By�by zgin�� niechybnie, gdygby nie pomoc przypadkowo przeje�d�aj�cego tamt�dy wie�niaka. Pobicie znanego dziennikarza wywo�a�o fal� oburzenia w ca�ej �wczesnej prasie. Pod naciskiem opinii publicznej w�adze zaj�y si� wy�wietlaniem wszystkich okoliczno�ci. I oto zacz�� si� ci�g dalszy "gangsterskiego filmu". W �ledztwie, prowadzonym bardzo odwa�nie przez �wczesnego prokuratora Jerzego Siewierskiego, okaza�o si�, �e numer rejestracyjny wozu nale�a� do samochodu... wojewody poleskiego, Krahelskiego. Przes�uchiwany w tej sprawie wojewoda o�wiadczy�, �e w dniu napadu na Do��g� by� samochodem w Warszawie, i �e w�z zosta� zaparkowany w gara�ach Ministerstwa Spraw Wewn�trznych na rogu �wi�tokrzyskiej i Nowego �wiatu. Przes�uchiwany kierowca buicka zezna�, �e gdy przygotowywa� samoch�d do powrotnego wyjazdu na Polesie zauwa�y�, i� numer rejestracyjny wozu jest przykr�cony w nieco innym miejscu. Ponadto wskaza� kilka rys w pobli�u tarczy z numerem. By�o oczywiste, �e w gara�ach kto� odkr�ci� numer pod nieobecno�� kierowcy i przeni�s� tabliczk� na inny samoch�d. Prokurator Siewierski dowi�d�, i� ten drugi samoch�d marki buick, nale�a� do... komendanta policji, p�k. Jagrym_Maleszewskiego i �e to w�a�nie tym samochodem porwano Mostowicza. Potwierdzi�y to zar�wno badania �lad�w opon w lasku s�koci�skim jak i zeznania jednego z policjant�w drogowych. Ustalono nazwisko oficera, oddelegowanego w tym czasie z wojska do policji, kt�ry kierowa� akcj� pobicia Mostowicza. Przes�uchiwany w �ledztwie odm�wi� zezna�, o�wiadczaj�c, �e jest to sprawa... honoru oficerskiego. Tak oto sko�czy�a si� gangsterska wyprawa przeciw bezbronnemu fizycznie felietoni�cie. Prawie wszystkie czasopisma, niezale�nie od ich stosunku do endecji i "Rzeczypospolitej", pot�pi�y brutalne r�koczyny. Oto g�os jednego z najwa�niejszych w�wczas tygodnik�w kulturalnych - "Wiadomo�ci Literackich": "Ca�a niemal prasa warszawska pot�pi�a ohydn� napa�� na wsp�pracownika "Rzeczypospolitej" p. T. Mostowicza, kt�rego porwano, wywieziono za miasto i pobito. Mia�a to by� podobno kara za tre�� i ton felieton�w p. Most. (owicza). Pi�� i kij nie mog� by� nigdy argumentem w �adnym sporze, ale ostatecznie mo�na zrozumie� odruch cz�owieka, kt�ry w obronie czci ukochanego wodza reaguje zniewag� czynn�, pi�tnuj�c potwarc� otwarcie i ponosz�c pe�n� odpowiedzialno��. C� jednak wsp�lnego z honorem i uczciwo�ci� posiada post�pek ludzi w siedmiu podst�pnie napadaj�cych bezbronnego cz�owieka, aby potem po tch�rzowsku chroni� si� przed r�k� sprawiedliwo�ci." Bandyckie rozprawy z przeciwnikami sanacji trwa�y zreszt� dalej. Pobito m. in. A. Nowaczy�skiego i pos�a J. D�bskiego. Bestialskie zmasakrowanie Mostowicza i stan jego zdrowia po napadzie nie pozosta�y bez wp�ywu na dalsz� prac� dziennikarsk�. Nieliczne z tego okresu artyku�y i felietony s� wyra�nie s�absze, mniej dynamiczne i spokojniejsze w tonie. Uraz psychiczny dawa� zna� o sobie. Wsp�praca z "Rzecz�pospolit�" kula�a coraz bardziej. A� wreszcie u schy�ku 1928 roku Mostowicz podj�� decyzj�: koniec z dziennikarstwem. Zostanie niezale�nym pisarzem. Obiit C. hr. Zan. natus est Tadeusz Do��ga_Mostowicz, najpopularniejszy pisarz obiegu popularnego. W roku 1929 przygotowa� do druku powie�� "Ostatnia brygada" i prawdopodobnie w tym w�a�nie czasie pisa� "Kiwony". Rozg�os, jaki uzyska�a kolejna powie�� "Kariera Nikodema Dyzmy" b�d�ca zemst� pobitego dziennikarza na obozie sanacyjnym, zmieni� zasadniczo koleje �ycia pisarza. Ob�z rz�dowy zastosowa� bowiem swoist� polityk� wobec powie�ci i autora. Udaj�c, �e nie rozumie ca�ej drwiny politycznej zawartej w "Karierze...", �e jej tre�� odnosi si� do sytuacji przedmajowej, wci�gn�� Mostowicza do wsp�pracy z "czerwon�" pras�, ofiarowuj�c mu wysokie honoraria i popularno��. Tu wyja�nienie: poj�cie "czerwona" prasa nie odnosi si� do zawarto�ci politycznej, lecz do koloru tytu��w popo�udni�wek warszawskich. "Przekupienie" politycznego przeciwnika, operuj�cego wobec sanacji broni� najgro�niejsz�, bo drwin� i �miechem, to kolejna ju� sytuacja w �yciu Mostowicza, jak gdyby �ywcem przej�ta z kart jego powie�ci. Przedruki odcink�w powie�ciowych w gazetach ca�ego kraju, realizacje filmowe wielu powie�ci, przynios�y autorowi nie tylko s�aw�, ale i bogactwo. Zdecydowanie niech�tny Mostowiczowi poeta i publicysta Stanis�aw Brucz oblicza� w 1957 roku przedwojenne dochody pisarza na oko�o 15 tysi�cy z�otych miesi�cznie. Nawet je�li przesadza�, to i tak by�a to suma olbrzymia. Brucz dodaje z�o�liwie: "Mia� pi�kne mieszkanie na Pi�knej, bogate w akcesoria zamo�no�ci mieszcza�skiej i ubogie w ksi��ki. (Nieprawda - mia� jedn� z najwi�kszych w Warszawie bibliotek - J. R.). Mia� dwunastocylindrowego buicka, w my�l swej dewizy: "wol� buicka od pomnika". Trzyma� kucharza, lokaja i szofera. (Nieprawda - mia� tylko s�u��cego - J. R.). Ubiera� si� z angielska wzorem dandys�w z literatury i dyplomacji: nosi� jasne kawowe meloniki i ubrania w stylu 1890, nie wychodzi� na ulic� bez parasola. Pe�en pogardy dla snobizmu intelektualnego by� ultrasnobem na punkcie honor�w towarzyskich." Je�li nawet tak by�o, to przecie� zapracowa� sobie na to wszystko w�asn� tw�rczo�ci�. Zreszt� �ycie Mostowicza uk�ada�o si� dok�adnie wed�ug tych samych regu�, co �ycie wielu jego bohater�w powie�ciowych. Stawa� si� Mostowicz namacalnym symbolem sukcesu, wzorem self_made_mana, troch� w stylu Jacka Londona. Pami�tajmy te�, �e szczyty powodzenia Do��gi przypadaj� na lata ostrego kryzysu gospodarczego i jego d�ugotrwa�ych konsekwencji. W tej sytuacji nie tylko jego powie�ci, ale i legenda ca�ego �ycia przynosi�y wielu czytelnikom pocieszenie, nadziej� i odrobin� optymizmu. Los chcia�, �e legenda Mostowicza trwa�a do ko�ca i obj�a tak�e jego tragiczn� �mier� we wrze�niu 1939 roku. Pos�uchajmy, co ma do powiedzenia cytowany ju� Stanis�aw Brucz: "Na temat tej �mierci kr��y�y r�ne wersje, z kt�rych najbardziej prawdopodobna wydaje si� nast�puj�ca: zd��aj�c samochodem mi�dzy 14 a 17 wrze�nia ku granicy rumu�skiej, gdzie� pod Kutami natkn�� si� na patrol wojskowy (nie ustalonej proweniencji), zl�k� si� i "da� gazu", patrol odpowiedzia� salw� i jedna z kul dosi�g�a go w chwili, kiedy od granicy dzieli�o go zaledwie kilkaset metr�w. �mier� absurdalna, a przecie� logiczna w perspektywie historii. Do��ga_Mostowicz zgin�� wraz z ustrojem, kt�ry go zrodzi�, kt�remu s�u�y� i poza kt�rym nie m�g�by istnie� jako pisarz". A przecie� nie przesta� istnie� jako pisarz. Najlepszy tego dow�d trzyma Czytelnik w r�ku. Warto zwr�ci� uwag� z jak�, osobist� niemal, zajad�o�ci� odmawia Brucz pisarzowi prawa do dobrej, uczciwej �mierci. Przedstawia sytuacj� tak, aby pokaza� go jako tch�rza i uciekiniera. Zupe�nie inaczej o�wietla spraw� przyjaciel Mostowicza, Janusz Minkiewicz: "Zatrzyma� si� w przygranicznym miasteczku Kuty. Rozejrza� si� w sytuacji. Lokalni dygnitarze, miejscowi policjanci i stra�acy poszli za najwy�szym przyk�adem i przekroczyli rumu�sk� granic�, pozostawiaj�c bezbronnych mieszka�c�w na pastw� uzbrojonych band rabunkowych (...) Mostowicz zamiast uda� si� za bezpieczn� granic�, postanowi� zorganizowa� obron� Kut przed rozpasanymi bandami. Cho� by� tylko kapralem, zmobilizowa� do pomocy kilku, spo�r�d p�dz�cych ku granicy, oficer�w. Przez kilka dni zaimprowizowana pod dow�dztwem Mostowicza milicja utrzymywa�a porz�dek i czuwa�a nad bezpiecze�stwem mieszka�c�w. Jak to by�o naprawd�, kto i do kogo wymierzy� zab��kan� kul�, kt�ra trafi�a Mostowicza - nie wiadomo." Tak pisa� Janusz Minkiewicz jeszcze w 1947 roku. Dzisiaj mo�emy ju� rzuci� nieco wi�cej �wiat�a na to wydarzenie. Z okazji ekshumacji zw�ok pisarza na jesieni 1978 roku pewne sprawy zosta�y wy�wietlone. Racj� mia� Minkiewicz. Do��ga, zgodnie z relacjami mieszka�c�w Kut, istotnie zorganizowa� tam swego rodzaju milicj� czy te� stra� porz�dkow�. W dniu �mierci ubezpiecza� transport chleba dla miasta, dokonywany ci�ar�wk� z wojskowymi znakami polskimi. W chwili gdy wysiada� z szoferki, zosta� wezwany do zatrzymania si� przez patrol wkraczaj�cej w�a�nie do Kut Armii RAdzieckiej. Prawdopodobnie nie us�ysza� okrzyku. �o�nierz z patrolu, nie powtarzaj�c wezwania, pos�a� w jego kierunku strza�. Po rozpoznaniu w zabitym polskiego pisarza, dow�dca patrolu doprowadzi� do natychmiastowego �ledztwa. �o�nierz zosta� za zbyt szybkie i nieuzasadnione u�ycie broni rozstrzelany, Mostowicza za� pochowano z mo�liwymi w tej sytuacji honorami, w grobie jednego z miejscowych notabli, dok�adnie ustalaj�c odpowiednie dane dla przysz�ej ekshumacji zw�ok. Historia tragiczna. Ale nie zgin�� Mostowicz jako tch�rz i uciekinier. Broni�c porz�dku i �adu, sta� si� ofiar� wojennego chaosu. By�a to wi�c �mier� uczciwa, �o�nierska i polska. Ale i na tym nie sko�czy�a si� sprawa Do��gi_Mostowicza. Wiele lat musia�a po�wi�ci� rodzina (brat W�adys�aw i siostra Janina), aby przezwyci�y� biurokratyczny bezw�ad naszych instytucji i opory r�nego rodzaju "decydent�w" w doprowadzeniu do ekshumacji zw�ok pisarza (przy du�o wcze�niejszej zgodzie w�adz radzieckich). 24 listopada 1978 roku odby� si� na Cmentarzu Pow�zkowskim w Warszawie uroczysty pogrzeb pisarza, jednego z najbardziej warszawskich. Wydanie "Kiwon�w" stanowi swoist� sensacj� wydawnicz�. Jest to bowiem pierwodruk ksi��kowy, a wi�c niespodzianka dla wielu Czytelnik�w. Ale nie dla wszystkich! Rzecz w tym, �e powie�� by�a drukowana w gazecie i jest odnotowana w bibliografii tw�rczo�ci autora "Znachora". O tym jednak wie kilkudziesi�ciu czy kilkuset specjalist�w i pewna grupa sze��dziesi�ciolatk�w, kt�rzy mogli t� powie�� czyta� w�a�nie w odcinkach. "Kiwony" ukazywa�y si� na szpaltach dziennika "Abc" od 15 stycznia do 21 maja 1932 roku. By�o to w p� roku po druku w tej�e gazecie "Kariery Nikodema Dyzmy" i g�o�nych konfiskatach poszczeg�lnych odcink�w przez cenzur�. W tym samym czasie na �amach innej warszawskiej popo�udni�wki "Wieczoru Warszawskiego" prezentowana by�a "Prokurator Alicja Horn". Jednocze�nie ukaza�o si� pierwsze ksi��kowe wydanie "Kariery...". By� to wi�c okres istnego "szturmu" Mostowicza na rynek wydawniczy. Zdoby� zreszt� ten rynek przebojem. Dwa fakty zas�uguj� w zwi�zku z tym na podkre�lenie. Po pierwsze, jednoczesny druk dwu powie�ci w dwu r�nych dziennikach �wiadczy, �e przynajmniej jedna z nich musia�a powsta� wcze�niej. Nie zachowa�y si� r�kopisy ani "Kiwon�w", ani "Prokurator Alicji Horn". Wydaje si� jednak, �e tekstem wcze�niejszym, i to o kilka lat, by�y w�a�nie "Kiwony". Po drugie za�, rezygnacja z wydania ksi��kowego powie�ci �wiadczy, �e w �wietle szybko rosn�cej popularno�ci zrezygnowa� autor z tekstu, z kt�rego nie by� w pe�ni zadowolony i kt�ry traktowa� jako swego rodzaju pierwociny literackie. Pocz�tkowo mia� jednak ch�� ujrzenia "Kiwon�w" w formie ksi��ki. W archiwum rodzinnym pisarza zachowa�a si� recenzja wydawnicza pi�ra znanego krytyka literackiego Kazimierza B�eszy�skiego. Zar�wno data tej recenzji jak i jej tre�� t�umacz� jasno, dlaczego zrezygnowa� Mostowicz ze swego zamiaru. Co do daty, 4 III 1934, to wskazuje ona, �e zamys� wydawniczy przypad� na apogeum niemal tw�rczo�ci Do��gi. Ukaza�y si� ju� na rynku: "Ostatnia brygada", "Kariera Nikodema Dyzmy", "Prokurator Alicja Horn" oraz wydane pod pseudonimem W. M. D�bor�g "Czeki bez pokrycia", a tak�e "Bracia Dalcz i S_ka". Do druku by�y te� przygotowane: "Trzecia p�e�" i "�wiat pani Malinowskiej". Wszystko to w czasie niespe�na trzech lat! Co do tre�ci za� wspomnianej recenzji wydawniczej, przytocz� j� tutaj in extenso, poniewa� nie tylko t�umaczy ona fakt zaniechania druku "Kiwon�w", lecz ukazuje tak�e atmosfer� wydawnictw lat trzydziestych. Oto co pisze Kazimierz B�eszy�ski: "Do wydawnictwa "R�j". Stosownie do �yczenia, "Kiwony" przeczyta�em pr�dko - w ci�gu dnia dzisiejszego. Wyda�y mi si� powie�ci� inteligentn� i z talentem napisan�, kt�rej linia kompozycyjna zrazu wyra�na i zdecydowana m�ci si� jednak ku ko�cowi, jak gdyby ostatnie rozdzia�y pisane by�y zbyt pospiesznie. Sprawia to wra�enie jakby rzeki, kt�ra, ur�s�szy i wezbrawszy, zamiast dop�yn�� pe�ni� fal do morza, rozprasza si� i ginie w piaskach (z wyj�tkiem ostatniej sceny, dobrze zamykaj�cej ca�o��). Przyczyna g��bsza tej pobie�no�ci ko�cowej - je�li wolno mi stawia� �mia�e hipotezy - le�y bodaj�e w tym, �e "Kiwony" maj� dane na powie�� psychologiczno_spo�eczn� w wi�kszym stylu, o trwa�ym znaczeniu, ale autor czy to nie zda� sobie z tego w por� sprawy, czy te� mo�e - przywyk�szy do "�ycia u�atwionego" przez talent i eksploatowanie swego talentu stante pede - nie chcia�, nie umia�, albo z przyczyn zewn�trznych nie m�g� ponosi� si� z powie�ci� przez czas d�u�szy, aby temat w nim przefermentowa�, aby rzecz przemy�le�, wyklarowa� i opracowa� w szczeg�ach. I ta w�a�nie rozbie�no�� mi�dzy mo�liwo�ciami tematu, a ko�cowym osi�gni�ciem, stanowi zapewne �r�d�o niezadowolenia - jak s�ysz�, i autorskiego. Jaka jest na to rada? Powie�� i w obecnej formie jest zupe�nie wystarczaj�co dobra, aby m�c i�� w �wiat i swoje zrobi�. O radykalnej zmianie trudno m�wi�. Wydaje mi si� jednak, �e by�by mo�e spos�b �atwiejszego wybrni�cia z sytuacji, kt�ra wprawdzie z�a nie jest, lecz mog�aby by� lepsza ku zadowoleniu wszystkich. Powie�� jest biografi�, kt�ra w pocz�tkach dawana jest skokami, bez zachowania ci�g�o�ci chronologicznej, i dopiero z biegiem czasu staje si� opowiadaniem ci�g�ym. Ot� mo�e by dobrze by�o zerwa� i pod koniec z t� ci�g�o�ci� opowiadania, kt�re staje si� zbyt pobie�ne i przej�� w pewnej chwili na t� sam� metod� przerywalno�ci, na �yciorys "kiwona", dawany znowu fragmentami, w obrazach moment�w najtypowszych dla "kiwonowo�ci", ukazuj�c coraz dalsze stopnie zapadania w ni� bohatera, skupiaj�c ko�o niego innych "kiwon�w", wydobywaj�c na jaw ukryt� w p�kiwonach kiwonowo�� i doskonal�c j� w nich przez wzajemne sobie kiwonowanie. S�dz� te�, �e lepiej by ju� mo�e by�o trzyma� si� przy tym jednego pocz�tkoweego symbolu kiwon�w porcelanowych, kt�rym mo�na by nawet wi�ksz� we fragmentach tych wyznaczy� rol�; natomiast nie wprowadza� nowego znaczenia wyrazu (ze skr�tu owego klubu intel.), bo ta podw�jno�� zaciera czysto�� linii i zbyt jest umy�lna. Z drobniejszych uwag - warto by lepiej przepracowa� pocz�tek, nie wprowadzaj�c in extenso j�zyka rosyjskiego, ju� dzi� dla wielu os�b w Polsce niezrozumia�ego. O innych drobiazgach mo�na by pom�wi� osobi�cie. Ale to wszystko - z autorami s� rzeczy trudne i niebezpieczne. Najlepiej wydrukowa� jak jest - niech krytyka wytknie - autor innym razem z tego skorzysta - a publiczno�� b�dzie i tak czyta�a, bo powie�� jest urozmaicona i zajmuj�ca." S�dz�, �e po lekturze powie�ci Czytelnik zgodzi si� z uwagami recenzenta, ��cznie z uwag� ko�cow�, �e nie b�dzie �a�owa� ani koszt�w nabycia ksi��ki, ani czasu przeznaczonego na lektur�. Mimo bowiem pewnych s�abo�ci konstrukcyjnych, wynikaj�cych, jak s�dz�, nie tyle z po�piechu lub ch�ci "�ycia u�atwionego" autora, co po prostu z braku do�wiadcze� warsztatowych, powie�� jest dzisiaj, pi��dziesi�t lat po owej recenzji, interesuj�ca i to z kilku powod�w. Najpierw wyja�nienie tytu�u. "Kiwony" to chi�skie figurki porcelanowe, kt�re wprawione w ruch przez d�ugi czas kiwaj� potakuj�co g�owami. Figurki takie mo�na by�o ogl�da� w okresie mi�dzywojennym w witrynach du�ych sklep�w specjalizuj�cych si� w sprzeda�y herbaty i dalekowschodnich delikates�w. "Kiwony" wi�c to "potakiwacze", ludzie nie maj�cy w�asnego zdania, zgadzaj�cy si� z otoczeniem, bezwolni, niesieni z pr�dem. Takim w�a�nie "kiwonem" jest bohater powie�ci Domaszko. Po drugie, w powie�ci Mostowicz wykorzysta�, jak si� wydaje, w�asne do�wiadczenia �yciowe, obserwacje i refleksje. Prawdopodobnie droga, jak� przeby� bohater powie�ci z ogarni�tego rewolucj� Piotrogrodu do Warszawy, by�a drog� samego autora. Mostowicz potrafi� bowiem w szczeg�lny spos�b przetwarza� w�asne do�wiadczenia. Np. scen� uratowania go przez przypadkowo przeje�d�aj�cego ch�opa po pobiciu umieszcza w "Znachorze", kt�rego tak�e ratuje z glinianki jaki� wie�niak. Takich przyk�ad�w obdarzania bohater�w elementami w�asnej biografii mo�na by znale�� wiele. Analogicznie ma si� sprawa z prze�yciami i refleksjami Domaszki po powrocie do Warszawy. Z pewno�ci� patrzy� na �ycie stolicy organizuj�cego si� dopiero pa�stwa oczami samego autora. Z t� tylko r�nic�, �e w przeciwie�stwie do Mostowicza, kt�ry by� biedny jak mysz ko�cielna, dysponowa� maj�tkiem swego stryja CEzarego, stanowi�cego kwintesencj� "kiwonowato�ci". Po trzecie, niewiele mamy tekst�w ukazuj�cych codzienne �ycie pierwszych lat II Rzeczypospolitej. W dodatku �ycie to ukazane jest z pewnego dystansu, niezb�dnego dla wyrobienia sobie postawy ironiczno_satyrycznej. I tu uwaga szerszej natury. Prawie wszystkie powie�ci Mostowicza z pierwszych lat jego dzia�alno�ci pisarskiej tworz� panoram� spo�eczn�, kt�r� sam autor nazwa� "satyr� podsk�rn�". Pozorna sympatia dla bohater�w, �yczliwe im komentarze narratora, opisy sytuacyjne, wszystko to s�u�y w gruncie rzeczy bezlitosnemu wydrwieniu i ironii. W ten spos�b nawi�zuje Mostowicz swoisty dialog z czytelnikiem, niejako ponad g�owami postaci swoich powie�ci. Odnosi si� to zar�wno do "Ostatniej brygady" jak i "Czek�w bez pokrycia", "Kariery Nikodema Dyzmy" i wreszcie "Kiwon�w". Te cztery powie�ci dawa�y ironiczno_satyryczny obraz �ycia "mandaryn�w" Polski po I wojnie �wiatowej. Niezale�nie od r�nic w sposobie uj�cia tematu, wszystkie by�y wynikiem publicystyczno_dziennikarskich do�wiadcze� autora, swoist� konsekwencj� pi�cioletniej wsp�pracy z "Rzecz�pospolit�", literackimi procentami polityczno_felietonowej dzia�alno�ci Do��gi. W "Kiwonach" mniej jest mo�e polityki, za to du�o nies�ychanie barwnych obserwacji obyczajowych. I te w�a�nie obserwacje stanowi� mog�, jak s�dz�, czwarty ju� pow�d zainteresowania Czytelnika z 1986 roku powie�ci� sprzed lat pi��dziesi�ciu. Obraz mentalno�ci szczeg�lnie inteligencji mieszcza�skiej i drobnomieszcza�skiej, zestawienie sposob�w �ycia, a wreszcie refleksje nad niezmienno�ci� pewnych postaw ludzkich - wszystko to uzasadnia sensowno�� lektury powie�ci. I wreszcie sprawa ju� niemal ostatnia. Interesuj�cy jest w powie�ci obraz codzienno�ci �ycia Warszawy sprzed p� wieku. Co za� wa�niejsze, niezale�nie od satyrycznej intencji autora, jest to obraz prawdziwy. Ciemne interesy i geszefty, nerwowe �ycie redakcyjne, "pysk�wki" mi�dzy czasopismami, barwne i fantazyjne postacie dziennikarskiego �wiatka, salony elity, domy zamo�nej bur�uazji, panny na wydaniu, dla kt�rych trudno o m�a, i rozpustne "intelektualistki", a wreszcie wzajemna "kiwonowato��", wzajemne popieranie si� i wsp�lne rozpowszechnianie postawy "kiwona" - wszystko to jest prawdziwe, barwne i �ywe. Jedyn� pozytywn� postaci� w ca�ym tym �wiecie "kiwon�w" jest rzemie�lnik_introligator, cz�owiek �yj�cy z pracy w�asnych r�k. Posta� ta wyst�puje tylko epizodycznie, ale jest. Nie chodzi tu, rzecz prosta, o dorabianie Mostowiczowi "ideologii". Po prostu: obserwuj�c �ycie inteligencji warszawskiej i oceniaj�c zdecydowanie negatywnie jej cechy, jedyny pozytyw znalaz� w�a�nie w �wiecie pracy. Warto wspomnie� o jednej jeszcze sprawie. Oto powie�� zbudowana jest w ten spos�b, �e istnieje to�samo�� sytuacyjna jednej z pierwszych scen powie�ci i sceny ko�cowej. J�zef Domaszko, kt�ry odwiedza po uzyskaniu matury swego stryja, Wielkiego "Kiwona", i s�ucha jego rad �yciowych, takich samych rad udziela swemu wchodz�cemu w �ycie siostrze�cowi. A sens tych rad sprowadza si� do zdania: "Trzeba zawsze w �yciu stosowa� si� do tego, co jest przyj�te i uznane przez szanowanych, powa�anych i spokojnych ludzi". Tako rzecze Wielki "Kiwon", tak te� m�wi dostojny J�zef Domaszko. Ci�g pokoleniowy "kiwon�w" trwa. W powie�ci tej, nale��cej niew�tpliwie do pierwocin literackich autora, uchwyci� Do��ga zjawisko spo�eczne, jakie obserwowa� mo�emy do dnia dzisiejszego. Termin tytu�owy mo�na zastosowa� i obecnie w wielu sytuacjach i wobec wielu ludzi. Kto wie zreszt�, czy nie wejdzie on do naszego j�zyka codziennego? J�zef Rurawski Rozdzia� I Ceremonia by�a sko�czona. Ha�as rozsuwanych krzese� i weso�y gwar nape�ni�y tak uroczyst� jeszcze przed chwil� sal�. Nauczycielstwo w galowych frakach zesz�o z estrady, mieszaj�c si� z szumem granatowych mundurk�w i ich rodzin, na kt�rych tle jaskrawo po�yskiwa�y bia�o�ci� d�ugie rury grubego brystolu - �wiadectwa maturalne. Na estradzie pod olbrzymim portretem cesarza Miko�aja II pozosta� tylko w swym g��bokim fotelu sam dyrektor Karawajew. Na jego bladej, przezroczystej twarzy rysowa� si� ten sam ironiczny p�u�miech, spod siwych brwi patrzy�y te same pe�ne zimnej apatii oczy. J�zef Domaszko, jak zahipnotyzowany nie m�g� oderwa� wzroku od tej g�owy. Sta� pod piecem, roluj�c w r�kach sw�j "atestat dojrza�o�ci", i walczy� ze sob�. Zrobi to, musi to zrobi�. Powinien by� dotrzyma� danej sobie obietnicy i zrobi� to w chwili odbierania �wiadectwa. Ale wtedy wywo�a�by wielk� awantur�. Nie m�g� si� zmusi� do tego. Teraz dyrektor jest sam. Nikt nawet nie zauwa�y. Ci wszyscy jego koledzy t�ocz� si� tu teraz w "Familienbadzie". �e te� nie przysz�a ciotka Michalina ani Natka... W�a�nie, powinien cieszy� si� z tego, stanowczo musi cieszy� si�, przecie dzi�ki temu mo�e podej�� do Karawajewa i wypali� mu wszystko. Zacisn�� szcz�ki. P�jdzie i powie, zmia�d�y go, wych�oszcze prawd�, zdepcze pogard�. Jego, jako reprezentanta tej ohydy, w kt�rej on, J�zef Domaszko, dusi� si� przez lat osiem, a teraz gdy jest wolnym, doros�ym cz�owiekiem... Przem�g� si� wreszcie i ruszy� na estrad�. Dyrektor odwr�ci� g�ow�: - A, Domaszko? - powiedzia� z oboj�tnym zdziwieniem - czto� prika�etie? J�zefowi serce zabi�o m�otem: - Panie dyrektorze - wykrztusi� z zaci�ni�tego gard�a, niespodziewanie dla samego siebie po polsku - panie dyrektorze, przyszed�em panu powiedzie�, �e ciesz� si�, strasznie si� ciesz� z tego, �e ju� sko�czy�em gimnazjum... Zabrak�o mu tchu. - Goworitie, po�a�ujsta, ja ponimaju - z pob�a�liw� ironi� pom�g� mu dyrektor - nu, konieczno radujetie�, czto� dalsze? - Tak, panie dyrektorze, ciesz� si�, �e ju� nie b�d� musia� chodzi� do tego... moralnego wi�zienia, do tej... obrzydliwej garkuchni, gdzie t�pe belfry przez osiem lat karmi�y mnie fa�szem i ob�ud�. Nie dlatego to m�wi�, �e to gimnazjum jest rosyjskie, wcale nie o to mi chodzi, ale o t� wstr�tn� atmosfer�. Pan mia� mnie zawsze za wzorowego ucznia. Ot� nie. Zawsze nienawidzi�em gimnazjum. I pana nienawidz�, i pogardzam wszystkimi nauczycielami. Waszym zadaniem by�o pogruchota� nasze charektery, wykrzywi� dusze, nauczy� pe�za�, spodli� nas, zabi� indywidualizm, wdusi� pod strychulec miernoty... - Izwiniaju� - przerwa� dyrektor powa�nym g�osem - ja skaza� czto ponimaju, a wot, okazywajetsia czto nie wsio. Wy, Domaszko, skazali "strychulec", da?... Czto eto takoje?... J�zef zmiesza� si�. Na jego p�omienne oskar�enie ten cz�owiek odpowiada zimnym pytaniem o znaczenie jednego wyrazu?... Nie wiedzia� co zrobi�. - Nu? - przynagli� dyrektor. Jednak trzeba wyja�ni�, dlaczego nie mia�by wyja�ni�?... - Urowie�, cztoli - wyb�ka� cicho. - Aha? Nu, prodo��ajtie. Eto wie�ma intieriesno. J�zef blady jak p��tno gni�t� w wilgotnych d�oniach "atiestat". - Nic wi�cej, panie dyrektorze... Chcia�em tylko powiedzie�, �e oni tam wszyscy - ruchem g�owy wskaza� na sal� - �e oni ok�amuj� si� wzajemnie, m�wi� o jakich� wi�zach, jakich� ciep�ych wspomnieniach, kt�re maj� ��czy� przez ca�e �ycie nas, wychowank�w tego gimnazjum, z tymi murami i z tymi nauczycielami. To jest nieprawda. Ja jeden przyszed�em panu prosto w oczy powiedzie� co my�l�, ale tak samo my�l� wszyscy. Teraz, kiedy jestem ju� cz�owiekiem wolnym, doros�ym, niezale�nym, cz�owiekiem, kt�ry ma prawo mie� w�asne zdanie, w�asny pogl�d, kt�remu wolno nareszcie by� sob�, przyszed�em, �eby panu to wszystko powiedzie�. Karawajew podni�s� g�ow� i spojrza� mu prosto w oczy: - A zacziem? Po co? - Uwa�a�em to za m�j obowi�zek... etyczny... - Teks!... Pos�uszajtie Domaszko, skolko wam let? - Osiemna�cie. - Tak?... A mnie sze��dziesi�t i wot, Domaszko, ja my�la�, �e ty naprawd� mnie co� ciekawego powiesz, ale ty m�okos jeszcze, nie zm�drza� nic nad swoje lata... Czy ty, Domaszko, pomy�la�, �e za tw�j post�pek mo�esz ci�ko odpowiedzie�? �e ja mog� i atiestat odebra�, i wszystkie uniwersytety przed nosem tobie zamkn��, a i policj� w to wmiesza�... Co?... Dyrektor wsta�, przeszed� si� wolnym krokiem po estradzie i po�o�y� mu r�k� na ramieniu: - Ale ja tego nie zrobi�, Domaszko. Nie potomu nie zrobi�, �eby tobie pokaza� wielikoduszie silniejszego, ale dlatego, �e mam sze��dziesi�t lat, a wy, Domaszko, nie �aden dojrza�y cz�owiek, m�okos, Domaszko, che... che... che.... Smotri jego. W�asne zdanie. W�asny pogl�d... Durak wy Domaszko, jeszcze bolszoj durak... Za�o�y� r�ce pod po�y fraka i pokiwa� g�ow�: - Wy przyszli, Domaszko,