6169
Szczegóły |
Tytuł |
6169 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6169 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6169 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6169 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stefan �eromski
Ewakuacja Krakowa
Ciemna jesienna jutrznia nie rozwidnia�a jeszcze ulic Krakowa - pustych o tej porze zazwyczaj - gdy t�um, zd��aj�cy ze wszech stron na dworzec kolejowy,
zaludni� je tego dnia, dnia ewakuacji. Wszystkich zbudzi�a i pop�dza�a jedna konieczno��, konieczno�� zd��enia na poci�g, kt�ry mia� by� ostatnim z ostatnich.
Tote� rojowisko ludzkie by�o dziwnie jednomy�lne i jednozgodne. Ka�dy niemal szept, rozgwar, odg�os dialog�w, j�k przyciszony, wij�cy si� w zgie�ku, by�
echem tego samego u wszystkich czucia. Ludzie najrozmaitsi, podzieleni zawsze na tysi�c r�nic i antagonizm�w, stali si� tego dnia jedn� rodzin�, kt�r�
spotka�a wsp�lna niedola - nieodzowno�� opuszczenia rodzinnego domu. Przepad�a w owej chwili uraza do wad starego grodziska, do jego wiekuistych b�ot,
do dziur w jego bruku i zaduch�w w zau�kach. Dost�p do dworca wzd�u� nie�miertelnego parkanu obwieszonego afiszami - po nie�miertelnie lepkim chodniku
- zatarasowany by� przez szeregi wolno sun�cych fiakr�w, bryczek, woz�w z rzeczami i r�cznych dwuko�owych w�zk�w tragarzy. Krzyki, nawo�ywania, przekle�stwa,
ha�as nieopisany zatrzymanego po�piechu - by�y jak gdyby drug� zapor� dla ka�dego, kto d��y� piechot�.
W �rodkowej sali dworca wytworzy�o si� istne przedpiekle. Stosy kufr�w, kosz�w, t�umok�w, pude�, w�z��w - zawali�y ca�� przestrze� woln� i spi�trzy�y si�
wysoko. Na w�t�e tekturowe pude�ka raz wraz ciskano walizy i paki, tworz�c coraz wy�sze barykady dobytku pochwyconego z domostw. Mi�dzy tym rumowiem, zwalonym
jak w czasie po�aru - przemoc� utrzymywano ulice do przej�cia, W tych to przesmykach ludzie biegli tu i tam, w ty� i naprz�d, d�wigaj�c dzieci, wci�� nap�ywaj�ce
tobo�y, przedmioty, sprz�ty... Wszyscy tu zagradzali sobie w�skie przej�cia, spotykali si� i potr�cali, z�orzecz�c sobie nawzajem. Wszelka s�u�ba sta�a
si� co najmniej wynios��, bez powodu grubia�sk�, a w miar� uznania i potrzeby ch�tnie tyranizuj�c�. Wszelka godno�� usta�a. Nawet sam pieni�dz straci�
na sile. �ask� robi� cz�owiek, je�eli za byle jaki trud raczy� wzi�� wysok� nagrod�. Przy okienkach kas biletowych t�oczyli si� ludzie z wytrzeszczonymi
oczyma, a przy kasie baga�owej, dokonywa�o si� sk��bione igrzysko - istne zapasy na si�� ramienia, g�osu i zakl��.
Gdy t�um po za�atwieniu formalno�ci wydosta� si� na peron stacyjny, dzie� ledwo si� roznieca�. Z dala nadci�ga� poci�g - �w ostatni. Obci��ony wielk� ilo�ci�
wagon�w, sun�� powoli pod zadymiony dach podjazdu. Nim mo�na by�o sadowi� si� w nim, zniech�cone spojrzenia dostrzega�y nawzajem towarzysz�w doli. Kog�
to nie by�o w tym zespole? Ludzie z g�ry i z do�u, bogaci i niezamo�ni, m�drzy i nieuczeni zgo�a, znakomito�ci i pospolitacy, subtelnisie i prostactwo.
Teraz by�a to jedynie gmina bez prowiant�w, z�o�ona z poszczeg�lnych cia�, kt�rych przeznaczeniem by�o "opr�ni�" miasto, a�eby nie zjada�y w nim m�ki,
kapusty i s�oniny. Nad tymi wszystkimi kad�ubami trawi�cymi - jamami ustnymi i �o��dkami - nad tym zbiorowiskiem apetyt�w, kt�re mog�o by� r�wnie� zbiorowiskiem
chor�b - zawis�a elementarna groza nadci�gaj�cego z p�nocy moskiewskiego huraganu. Co� jak gdyby dreszcz podziemny, zwiastuj�cy trz�sienie ziemi, gna�
w dal �w gmin cz�owieczy.
Wpada�y w oko niekt�re w nim figury.
Przy prowizorycznym bufecie znakomity aktor, kt�rego tylekro� widzia�o si� w przer�nych ubraniach dla symbolicznego wyra�enia najrozmaitszych spraw ludzkich
- cz�owiek starszy, g�adki i wykwintny - teraz w p�aszcz legionowego �o�nierza na sta�e przebrany, rwa� z�bami du�e k�sy kie�basy i zagryza� je t�gimi
u�amkami chleba, ze szczerze wilczym apetytem. Nogi w ci�kich butach mia� uwalane w glinie, wojack� odzie� zachlastan� do kolan. Pasy rzemienne odparzy�y
na jego szarym p�aszczu bia�awe szlaki, rzemie� powgniata� si� w sukno. Z drewnianego pomostu sceny - ze �wiata wymys��w i bajek sztuki - zst�pi� by� na
ziemi� i obszed� scen� szerok�, dobrze rozwidnion� �unami - na Szczucin, Opat�w, D�blin, Cz�stochow�... Na zapytanie, sk�d wraca, odpowiada poprzez kie�bas�:
- A spod tych Krzywop�ot�w.
M�wi nie jak ten, co umia� pokazywa� markiz�w, hrabi�w, pan�w, a nawet kr�l�w, lecz z prostacka, jak wyrobnik czy wie�niak:
- Bitwa - to bajki! To bajkil Poch�d, to dopiero prawdziwa n�dza. Nogi na nic, w butach b�oto. Zimno trz�sie, biedal...
W z�� trafi� chwil�. Nie m�g� by� stary Krak�w miejscem postoju, popasu i wypoczynku. Znowu tedy dalej - w �w poch�d srogi!
Wzd�u� wagon�w przechadza si� inny. To pierwszorz�dny pisarz w ubraniu legionowego u�ana. Posta� jego szczup�a, wysoka, wynios�a i �wietna jak zawsze -
lecz ruchy dzi� powolne, od ran i chor�b przebytych oci�a�e - pi�kna twarz a� do ko�ci wyschni�ta, do cna w polach schudzona i jak ich �niegi bia�a. Spod
daszka czapki spogl�daj� nie dawne siwe oczy jednego z najdowcipniej szych w Polsce ludzi, lecz jamy srogie i ponure. Jakie� to tam dzi� my�li k��bi� si�
pod t� wysok� czap� u�a�sk�? Jakie widoki przesun�y si� w tych oczach jastrz�bich - gdy na swym koniu przemierza� wzd�u� i w poprzek pola rodzinne? "Ludzie
schyleni w n�dzach i niedolach cierniowymi mu si� k�aniali korony..." Ju� nie prosili o "miecz jako o ja�mu�n�", bo go przyni�s� z towarzyszami - lecz
sercu jego, kt�re ich tak kocha�o, pokazywali do�y w ziemi mieszkalne - i wn�trza ich, gdzie wymiera�y dzieci do ostatniego - ca�ymi gminami. Przed jego
to oczyma sta�y w przestworze ojczystym kominy sczernia�e i piecowiska wyzi�b�e wiosczyn spalonych - gruzy miast - martwe rumowia prastarych ko�cio��w,
kt�re pami�ta�y kolebk� dziej�w ojczyzny - wywr�cenie samego gruntu na nice, ze zniweczeniem gleby, kt�r� pot pokole� ch�opskich u�y�nia�. Przed jego dusz�
wszystko czuj�c� otwiera�y swe wn�trza mogi�y ledwie zasypane, ukazuj�c rozpacz konaj�cych. Czyli� to nie jego, nast�pc�, widzia� by� zaprawd� tw�rca wieczny,
Juliusz S�owacki, gdy wo�a� w dal czas�w:
Post�j, o, post�j hulanie czerwony! Przez co to ko� tw�j zapieniony skacze?! - To nic. To mojej matki gr�b zha�biony. Serce mi p�ka, lecz oko nie p�acze.
Ko� doby� iskier na groble z marmuru I krzywa szabla wylaz�a z jaszczuru.
Krzywa szabla wylaz�a z jaszczuru. Oto wszystko twoje, polski rycerzu.
Gdy przedzia�y wagon�w nape�nione, nabite zosta�y ludzkim materia�em i dobytkiem podr�cznym, poci�g ruszy� leniwie. Okr��a� miasto zwolna, pozwalaj�c ludziom
po�egna� je oczyma. Owiane by�o jesienn� mg��, ciemne i pe�ne smutku. Ukazywa�y si� jego wie�e, kopu�y, rude lub zielonawe od patyny - kszta�ty gotyckie,
barokowe i najnowsze.
Zaja�nia� we mgle nowy dach Wawelu... Nowy dach Wawelu, symbol tej cichej i bezs�awnej pracy narodu dla przysz�ego potomka, pracy, kt�ra si� w milczeniu,
z zaci�ni�tymi z�bami dzie� dnia dokonywa�a - wygrzebywania si� z gruz�w, wznoszenia z popielisk, d�wigania z bezs�awy. Ten nowy dach nad prastar� siedzib�
pot�gi �egna� si� z oczyma ludzkimi, m�wi�c widokiem swoim, �e oto znowu od moskiewskich raz�w zawali� mu si� mo�e trzeba w ruin� zamczyska. Bia�y orze�
wie�y i kr�lewski dzwon, Zygmunt, run�� ma mo�e na piersi monarch�w, niez�omnych i nieskazitelnych wodz�w, i tego kr�la pie�ni, kt�ry pokolenia nauczy�
modli� si� "o wojn� powszechn� za wolno�� lud�w" - kt�rego proch radowa� si� w swej wawelskiej pieczarze, i� dana by�a nareszcie jego plemieniu �aska -
chwila modlitw "obyczajem przodk�w na polu bitwy z broni� w r�ku przed o�tarzem zrobionym z b�bn�w i dzia�, pod baldachimem zrobionym z or��w i chor�gwi
naszych". Wynios�a Mariacka wie�a - ratuszowa, pod kt�rej cieniem kr�l polski ho�d odbiera� - sylweta �wi�tej Katarzyny ko�cio�a, ko�cio�a Bo�ego Cia�a,
gmachy naukowe, pa�ace...
Oto wynurzy� si� na tle porannego nieba daleki widok kopca. Wzrok ludzkiej n�dzy spocz�� na nim jako na ostatnim wizerunku mocy narodu. Zasnuty mg�ami wznosi�
si� sam jeden ten najpi�kniejszy pomnik na ziemi, ten pomnik istotny i jedyny, ten wiecznie nowy i zawsze jednako wznios�y hymn narodu ku czci swego wodza.
Jakie� bo na kuli ziemskiej pi�kno mo�e si� por�wna� z prostot� i pot�g� tej zachwycaj�cej legendy o bohaterze, kt�ra, zda si�, pod�wign�a, jak wulkan,
sam grunt martwy i poderwa�a ku niebu? W bezlicej i niemej formie pami�tki zaleg�y dzieje �ywot�w, prac, skon�w pokole� i - zdawa�o si� - nadziei wiekui�cie
jednakiej. A oto oczy wszystkich pyta� si� pocz�y i tego stra�nika prastarej ziemi, czy i on by� tylko z�udzeniem, tylko minionym uczuciem? Czy i on,
o�tarz, na kt�rym ogie� wiecznej m�odo�ci p�onie, zdarty zostanie z �a�cucha pag�rk�w przez kule armat moskiewskich? Czy ujrz� go jeszcze oczy tych, co
tu powr�c�? Bezsilna rozpacz szamoce si� w sercach ludzi patrz�cych, bezsilne �zy sp�ywaj� z oczu, n�dzna w�ciek�o�� zaciska pie�ci� - i g�uchy krzyk "nie
pozwalaml" szarpie si� w gard�ach jak pies na �a�cuchu.
Gdy tak ca�y ten t�um pogr��ony jest w najpos�pniejsze my�li i od smutku zmartwia�y, poci�g zatrzymuje, si� na podg�rskiej stacji. Kto mo�e - ci�nie si�
do okien i jeszcze raz zwraca spojrzenie na miasto. Niemal wszyscy zostawiaj� tu, eo maj� najlepszego. Jeden tylko w tym gronie zdaje si� nic nie wiedzie�
o uczuciu �alu a, przeciwnie, wszystko ze sob� zabiera�. Jest to o�mio- czy dziewi�cioletni obywatel. Podczas gdy jego rodzina biega w po�piechu z t�umokami,
�aduje do przedzia�u napotkanego pakunki - on trzyma � piel�gnuje du�� klatk�, ani na sekund� nie spuszczaj�c z niej oka. Aczkolwiek okryta jest z wierzchu
czarn� jakow�� zas�on�, mo�na przecie� dojrze�, �e wi�zi wewn�trz du�ego czarnego ptaka. Ma�y nadzorca ewakuuje, wida�, wraz, ze sob� i tego wi�nia. W
przedziale zasiad� nieruchomo, trzymaj�c klatk� na kolanach tak pieczo�owicie, a�eby ptak nie dozna� najl�ejszego bodaj wstrz��nienia.
Ale oto wkracza do przedzia�u, potr�caj�c wszystkich i wszystko, jego matka. Nie znajduje tu ju� miejsca, gdy� poczestne zaj�a klatka z nieruchomym ptakiem.
Rodzicielka ma�ego ptasznika poszukuje godnego siebie pomieszczenia - i nie tam, gdzie j� los i t�um popchn��, w przedziale klasy trzeciej, lecz ��da klasy
drugiej. Jest to osoba, jak wida�, ustosunkowana w sferach kolejowych, gdy� wzywa pan�w konduktor�w i nadkonduktor�w - wyra�aj�c w spos�b natarczywy swe
��danie. Ale o przedziale klasy drugiej nikt ani marzy� nie mo�e.
- Jak to! - wo�a ta dama na ca�y peron - dla mnie nie ma miejsca? Kpiny czy co? Panie D�browski! Rusz no si� pan z �aski swojej! Tylko zaraz, m�j panie!
- A daj�e mi te� pani �wi�ty pok�ji - odburkn�� w spos�b naj�ci�lej ewakuacyjny konduktor, pan D�browski.
- Nale�y mi si� druga klasa! - unosi si� pani coraz wynios�ej i gro�niej.
- Pewnie, �e si� pani nale�y... - zgadza si� flegmatycznie urz�dnik.
- C� to jest, �ebym ja mia�a jecha� w takim t�oku z dzieckiem i rzeczami. Widzia� to kto? Panie D�browski, bierz no pan rzeczy, klatk�...
- Bierz sobie pani sama. Nie ma miejsca.
- Mo�e sobie nie by� miejsca dla nikogo, a dla mnie musi by�! Pan masz klucz...
- A mam. Mog� pani da� ten klucz, nawet na ca�� drog�...
- Zobaczymy, czy panu ujdzie na sucho ta sztuka! Zobaczymy!
- No, jak nie ujdzie, to b�d� wtedy cierpia�. A dzisiaj pani miejsca nie stworze.
- Powiniene� pan!
- Nie powinienem.
- A w�a�nie �e� pan powinien! - tonem najwy�szej ju� pasji wykrzykuje krewka dama.
Do tego dialogu miesza si� ma�y opiekun klatki ch�odn� i kategoryczn� uwag�:
- Nie drzyj�e si� mama tak znowu na ca�y g�os, bo mi mama kosa obudzisz!
Da�y si� s�ysze� w�a�nie sygna�y odjazdu. Poci�g drgn��. Mimo smutku przyt�aczaj�cego, oczy wszystkich spogl�daj� na klatk� z pytaniem, czy kos ewakuowany
obudzi� si� w istocie, czy te� jedyny z nas wszystkich przespa� szcz�liwie t� chwil�.