6072
Szczegóły |
Tytuł |
6072 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6072 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6072 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6072 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Howard Phillips Lovecraft
Nienazwane
(The Unnamable)
Pewnego jesiennego popo�udnia, ja i m�j przyjaciel rozmawiali�my o nienazwanym, siedz�c, obok zdewastowanego grobowca, na siedemnastowiecznym cmentarzu w Arkham. Spogl�daj�c w stron� ogromnej wierzby, kt�rej pie� by� niemal wro�ni�ty w star�, nieczyteln� p�yt�, rzuci�em nieco fantastyczn� uwag� o upiornych i niewyobra�alnych sokach, jakie, kolosalne jej korzenie musia�y wysysa� z s�dziwej, cmentarnej ziemi; przyjaciel m�j skwitowa� jednak moje s�owa �miechem twierdz�c, �e to absurd i doda�, �e skoro na cmentarzu tym, od ponad stu lat nikogo nie pochowano, w ziemi nie mog�o by� niczego, czym drzewo mog�oby od�ywia� si� w spos�b inny ni� normalnie.
Poza tym - doda� - moje nieustanne dyskusje o nienazwanym, nota bene zgo�a dziecinne, zdawa�y si� potwierdza� m� nisk� pozycj�, jako autora marnych opowie�ci grozy. Zbyt usilnie pragn��em ko�czy� swe opowiadania obrazami lub d�wi�kami parali�uj�cymi wszelkie poczynania bohater�w i pozostawi� ich, pozbawionych resztek odwagi, s��w czy �wiadk�w mog�cych opowiedzie� o tym. co im si� przydarzy�o. Poznajemy rzeczy - twierdzi� - jedynie dzi�ki naszym pi�ciu zmys�om albo religijnej intuicji, st�d te� jest praktycznie niemo�liwe m�wi� o jakiej� rzeczy b�d� zdarzeniu, kt�rego nie spos�b opisa� przy pomocy definicji faktu lub w�a�ciwych doktryn teologicznych - zw�aszcza kongregacjonalist�w - oraz modyfikacji, zawdzi�czanej tradycji i sir Arturowi Conan Doyle. Z tym przyjacielem, Joelem Mantonem, cz�sto prowadzi�em d�ugie, leniwe dysputy. By� on dyrektorem liceum East High, urodzonym i wychowanym w Bostonie, przejawiaj�cym typow� dla Nowej Anglii przepe�nion� samozadowoleniem g�uchot� wobec niekt�rych delikatnych niuans�w �ycia. Z jego punktu widzenia jedynie nasze obiektywne postrzeganie mia�o jakiekolwiek znaczenie etyczne, za� do kompetencji artysty nale�a�o nie tyle rozbudzenie silnych wra�e� poprzez dzia�anie, ekstaz� i zaskoczenie, ale raczej pozyskanie zwyk�ego, spokojnego zainteresowania i szacunku, dzi�ki dok�adnym, szczeg�owym transformacjom codziennych wydarze�. Mia� obiekcje przede wszystkim do moich zainteresowa� tym co mistyczne i niewyja�nione; bo cho� bardziej ni� ja wierzy� w zjawiska paranormalne, nie przyzna�by, i� s� one odpowiednim tematem do opisywania w ksi��kach.
Dla jego praktycznego i logicznego umys�u by�o wr�cz nie do pomy�lenia, �e umys� mo�e znajdowa� wielk� przyjemno�� w ucieczce od codziennych obowi�zk�w i w oryginalnych, dramatycznych rekombinacjach obraz�w wypaczonych czy zbanalizowanych przez nud� i przyzwyczajenia. W jego mniemaniu wszystkie rzeczy i odczucia mia�y dok�adnie sprecyzowane rozmiary, w�a�ciwo�ci, przyczyny i skutki. I cho� mgli�cie zdawa� sobie spraw�, �e umys� przechowuje niekiedy obrazy i wra�enia dalece mniej geometrycznej, uporz�dkowanej i realnej natury, uwa�a� za usprawiedliwione wyznaczenie granicy tolerancji i wyrugowanie poza ni� wszystkiego, co nie mog�o by� do�wiadczone i zrozumiane przez przeci�tnego obywatela. Poza tym by� prawie pewny, �e nie istnieje co� takiego jak "nienazwane" czy niemo�liwe do opisania. To zwyczajnie do niego nie przemawia�o.
Pomimo i� zdawa�em sobie spraw�, �e argumenty wyobra�e� i metafizyki s� niczym w por�wnaniu z samozadowoleniem ortodoksyjnego pragmatyka, co� w krajobrazie, na tle kt�rego toczyli�my nasz s�owny pojedynek sprawi�o, �e sta�em si� bardziej zaci�ty ni� zazwyczaj. Rozsypuj�ce si� p�yty grobowe, majestatyczne drzewa i stuletnie dwuspadowe dachy dom�w otaczaj�cego nas, nawiedzanego przez czarownice miasteczka, wprawi�y mnie w bojowy nastr�j, i z uporem zacz��em broni� swego stanowiska, a niebawem zdo�a�em nawet wedrze� si� na terytorium przeciwnika. Kontratak bynajmniej nie by� trudny, wspomnia�em bowiem, �e Joel Manton wierzy� w wiele przes�d�w, kt�rych nie uznawali inni wykszta�ceni ludzie'w jego wieku: w pojawianie si� w odleg�ych miejscach duch�w umieraj�cych ludzi i w to, �e na szybach okien powstaj� odbicia twarzy ludzi, kt�rzy przy nich siadywali.
W moich dywagacjach opar�em si� w�a�nie na ludowych wierzeniach i przyj��em, i� aby w nie wierzy�, nale�y r�wnie� uwierzy� w istoty duchowe, istniej�ce niezale�nie, nawet po oddzieleniu si� od swych cielesnych pow�ok. Dowodzi�o to mo�liwo�ci wiary w fenomeny nadnaturalne, bo skoro umar�y mo�e przekazywa� sw�j widzialny, b�d� wyczuwalny obraz na drugi koniec �wiata, albo "ukazywa� si�" przez stulecia po swojej �mierci, by�oby absurdem odrzuca� ewentualno��, �e w opuszczonych domach gnie�d�� si� dawne, czuj�ce istoty, albo �e cmentarze przesycone s� przera�aj�c�, bezcielesn� inteligencj� ca�ych pokole�. A skoro ducha, kt�rego obecno�� przejawia si� w r�norodnych formach, nie obejmuj� �adne prawa dotycz�ce materii, czemu mia�oby by� czym� niezwyk�ym wyobra�enie sobie fizycznie �yj�cych, "martwych" istot posiadaj�cych, b�d� nie posiadaj�cych kszta�t�w, ich materializacja za�, z ca�� pewno�ci� przez obserwator�w zjawiska zosta�aby okre�lona mianem "nienazwanego". "Zdrowy rozs�dek" w odniesieniu do tych spraw - zapewni�em ciep�o mego przyjaciela - jest jedynie dowodem braku wyobra�ni i dwuznaczno�ci moralnej. Nadszed� zmierzch, ale �aden z nas nie mia� ochoty przerwa� dyskusji. Manton sprawia� wra�enie jakby nie poruszy�y go moje argumenty i usi�owa� je obala� trwaj�c niezmiennie przy swoim zdaniu, dzi�ki czemu niew�tpliwie osi�ga� sukcesy jako nauczyciel; jednak czu�em si� zbyt mocny, by obawia� si� pora�ki. W odleg�ych oknach zacz�y pojawia� si� �wiat�a, ale my nie ruszyli�my si� z miejsca. Na starym, rozsypuj�cym si� grobowcu siedzia�o si� nam wy�mienicie i wiedzia�em, �e m�j prozaiczny przyjaciel nie przejmuje si� ziej�c�, mroczn� szczelin� w naruszonej przez korzenie murarce, nieomal tu� za naszymi plecami, ani z�owrogim cieniem rzucanym przez gro��cy runi�ciem, opuszczony, zdewastowany dom znajduj�cy si� pomi�dzy nami a najbli�sz� o�wietlon� drog�. Tak wi�c tkwili�my w ciemno�ciach, na uszkodzonym grobowcu, opodal opuszczonego domu, rozmawiaj�c o "Nienazwanym", a gdy Joel przesta� wreszcie szydzi� z moich wypowiedzi, opowiedzia�em mu o przera�aj�cym dowodzie, potwierdzaj�cym prawdziwo�� historii b�d�cej g��wnym obiektem jego drwin.
Moje opowiadanie mia�o tytu� "Okno na poddaszu" i pojawi�o si� w styczniowym wydaniu "Szept�w" w 1922 roku, inspirowane opowie�ci� Mathera. W wielu miejscach, zw�aszcza na po�udniu i wybrze�u Pacyfiku, z powodu skarg tzw. "porz�dnych obywateli" w og�le zaprzestano sprzeda�y magazynu, w Nowej Anglii jednak nie przej�to si� drukowanymi tam artyku�ami. Sprawa, kt�r� udowodni�em, by�a, biologicznie rzecz bior�c, nieprawdopodobna, ot, jeszcze jedna szalona ma�omiasteczkowa historyjka, kt�r� C. Mather uzna� za dostatecznie naiwn�, aby w��czy� do swej "Magnalia Christi Americana", jednak dysponowa� tak nik�ymi dowodami, �e nic o�mieli�. si� nawet wymieni� nazwy miejscowo�ci, w kt�rej wydarzy� si� �w koszmar. Co do mnie, to spos�b w jaki uwypukli�em niekt�re aspekty starej, pos�pnej opowie�ci, by� raczej typowy dla pe�nego fantazji lichego pisarzyny.
Mather faktycznie opowiada� o narodzinach tej Istoty, ale nikt pr�cz taniego �owcy sensaqi nie my�la�, �e TO -istota z krwi i ko�ci - mog�oby dorosn��, a nocami zagl�da� ludziom do okien i ukrywa� si� na poddaszu, w starym domu - a� kiedy� kto�, dostrzeg� j� w oknie i osiwia�, nie mog�c opisa� tego. co zobaczy�. Ca�a sprawa zdawa�a si� tr�ci� tani� sensacj� i Manton nie omieszka� o tym wspomnie�.
W�wczas opowiedzia�em mu o tym, co wyczyta�em w starym dzienniku z lat 1706 - 1725, odnalezionym w�r�d rodzinnych dokument�w, nieca�� mil� od miejsca, w kt�rym siedzieli�my, i o bliznach na piersi i plecach mego przodka, o kt�rych wspomniano na kartach pami�tnika. Opowiedzia�em mu r�wnie� o innych l�kach panuj�cych w tej okolicy, o historiach przekazywanych szeptem, z pokolenia na pokolenie, i o tym jak zgo�a nie mistyczny ob��d dosi�gn�� ch�opca, kt�ry w 1795 roku wszed� do opuszczonego domu w poszukiwaniu pewnych konkretnych �lad�w, kt�re spodziewa� si� tam znale��. To musia�o by� okropne - nic dziwnego, �c wra�liwi studenci wzdrygali si� na sam� my�l o erze puryta�skiej w Massachusetts. Tak niewiele wiadomo o tym co si� wtedy dzia�o - niemniej nawet drobne wzmianki o wydarzeniach jakie mia�y w�wczas miejsce, s� niczym przyprawiaj�cy o md�o�ci obraz rozk�adaj�cego si� trupa i gnij�cych tkanek przesyconych woni� rozk�adu. W erze tej nie by�o mowy o pi�knie ani o wolno�ci, wida� to w architekturze i budowlach z tamtego okresu, a tak�e w ociekaj�cych jadem kazaniach pseudoduchownych. A wewn�trz owego zardzewia�ego �elaznego kaftana bezpiecze�stwa czai�y si� szokuj�ce koszmary, ohyda, perwersja i diabolizm. Oto prawdziwa apoteoza nienazwanego.
Cotton Mather w swojej demonicznej "Sz�stej Ksi�dze", kt�rej nie nale�y czyta� po zmierzchu, rzucaj�c kl�tw� bynajmniej nie przebiera� w s�owach. Pos�pny niczym �ydowski prorok i lakonicznie oboj�tny - w czym do dzi� nie ma sobie r�wnego, opowiedzia� histori� o bestii, kt�r� przywo�a�, stworze b�d�cym czym� wi�cej ani�eli zwierz�ciem, ale mniej ni� cz�owiekiem, istocie ze skaz� na oku, i o nieszcz�snym wrzeszcz�cym pijaku, kt�rego powieszono, bo mia� takie samo oko. Tyle Ma-ther - z jego dziarskich s��w nie spos�b jednak domy�le� si� co wydarzy�o si� p�niej. By� mo�e autor nie wiedzia�, a mo�e nie odwa�y� si� o tym napisa�. Inni wiedzieli, ale nie o�mielali si� m�wi�; tajemnic� poliszynela by�a ci�ka zasuwa wisz�ca na drzwiach prowadz�cych na poddasze w domu pewnego bezdzietnego, zubo�a�ego, zgorzknia�ego starca, kt�ry po�o�y� wielk�, pozbawion� napisu p�yt� nagrobn� przy zapomnianym, nie odwiedzanym przez nikogo grobie, cho�, je�li dobrze poszuka�, mo�na by natkn�� si� na opowie�ci, kt�re nawet najwi�kszemu �mia�kowi zmrozi�yby krew w �y�ach.
Wszystko to odnalaz�em w pami�tniku mego przodka; niedopowiedzenia, aluzje, insynuacje, przekazywane ukradkiem opowie�ci o istocie ze skaz� na oku, widywanej nocami w oknie albo na opuszczonych ��kach, na skraju lasu. Kt�rego� wieczora co� napad�o mego przodka na mrocznej drodze, w dolinie, pozostawiaj�c mu po sobie �lady rog�w na piersiach i ma�pich pazur�w na plecach; na ziemi za�, obok miejsca napa�ci natrafiono na �lady jakby rozszczepionych kopyt i niezbyt wyra�nych. zamazanych antropoidalnych �ap. Innego razu, tu� przed �witem, kiedy by�o jeszcze ciemno, na Meadow Mili, pewien pocztmistrz �ciga� i nawo�ywa� p�dz�c� przera�liwymi susami, bezimienn� istot� - i wielu ludzi uwierzy�o w jego opowie��.
Rzecz jasna, dziwne komentarze wzbudzi� fakt, kiedy pewnej nocy w 1710 roku bezdzietny, zrujnowany starzec zosta� pochowany w krypcie za domem, opodal po zbawionej napisu p�yty nagrobnej. Drzwi na podda sze nigdy nie zosta�y otwarte, ale dom pozostawiono w nietkni�tym stanie, przera�aj�cy i opuszczony. Kiedy dobiega�y ze� osobliwe odg�osy, ludzie szeptali i wzdrygali si� nerwowo, maj�c nadziej�, �e zamek na drzwiach poddasza by� dostatecznie silny. Ich nadzieje okaza�y si� jednak p�onne, kiedy na plebanii mia�a miejsce upiorna tragedia - potworna zbrodnia, z kt�rej nikt nie uszed� ca�o, a cia�a by�y straszliwie zmasakrowane. W miar� up�ywu lat legendy nabiera�y coraz bardziej mrocznego charakteru - przypuszczam, �e to co�, je�eli by�o �ywe, musia�o umrze�. Wspomnienia jednak trwa�y nadal w ludzkiej pami�ci i z roku na rok stawa�y si� upiorniejsze, poniewa� otoczone by�y tak g��bokim nimbem tajemnicy.
Podczas mej opowie�ci, Manton praktycznie przez ca�y czas milcza� i zauwa�y�em, i� moje s�owa wywar�y na nim ogromne wra�enie. Nie wybuchn�� �miechem kiedy przerwa�em, ale, jak najbardziej powa�nie, zapyta� o ch�opca, kt�ry w 1795 roku postrada� zmys�y i kt�ry by� bohaterem mego opowiadania. Powiedzia�em mu dlaczego ch�opiec uda� si� do tego opuszczonego, unikanego przez wszystkich domu i stwierdzi�em, �e powinno go to zainteresowa�, gdy� wierzy�, �e w oknach pozostaj� uwiecznione odbicia tych, kt�rzy przed nimi siadywali. Ch�opiec chcia� zobaczy� okna tego upiornego poddasza, powodowany opowie�ciami o widywanych za nimi istotach, i wr�ci� wrzeszcz�c jak op�tany.
Manton, kiedy to m�wi�em, pogr��ony by� w zamy�leniu, ale stopniowo odzyskiwa� sw�j analityczny spos�b rozumowania. Aby kontynuowa� nasz sp�r przyj�� mo�liwo�� rzeczywistego istnienia jakiego� nienaturalnego monstrum, ale upomnia� mnie, �e nawet najbardziej chory wybryk natury nie musi by� NIENAZWANY lub naukowo nieopisany.
Podziwiaj�c jego przekonanie i up�r, dorzuci�em jeszcze kilka informacji zebranych w�r�d starych mieszka�c�w tych okolic. P�niejsze legendy - wyja�ni�em -dotycz� ogromnych, potwornych widm, bardziej przera�aj�cych ni� jakakolwiek istota z krwi i ko�ci, duch�w przybieraj�cych kszta�t niewyobra�alnych bestii - niekiedy wizualnych, kiedy indziej za� jedynie wyczuwalnych, kt�re pojawiaj� si� w bezksi�ycowe noce aby nawiedza� stary dom, znajduj�c� si� za nim krypt� i gr�b, gdzie obok pozbawionej napisu p�yty cmentarnej, wyros�o m�ode drzewo, niezale�nie od tego, czy owe widma rzeczywi�cie wysysa�y krew. albo jak g�osi�y plotki, rozrywa�y ludzi na strz�py, nie ulega w�tpliwo�ci, �e wywiera�y na ludzi silny i nieustaj�cy wp�yw; starzy mieszka�cy tych okolic obawiali si� ich jak ognia, cho� przez ostatnie dwa pokolenia owe pos�pne historie zosta�y nieco zapomniane - by� mo�e umieraj� �mierci� naturaln�, poniewa� nikt ich nie wspomina. Poza tym, wkraczaj�c na poletko estetyki, je�li psychiczne emanacje istot ludzkich ulegaj� groteskowym deformacjom, co mog�oby lepiej wyrazi� skrzywione i z�owrogie odbicie, je�eli nie obraz z�o�liwego ducha, chaotycznej perwersji i deprawacji, apoteoz� mrocznego, chorego blu�nierstwa przeciwko naturze? Czy stworzona przez "martwy" m�zg hybrydycznego koszmaru mglista zgroza nie sta�aby si� w efekcie odra�aj�c� w swej prawdziwo�ci wizj� jedynego w swoim rodzaju, odra�aj�cego i zatrwa�aj�cego NIENAZWANEGO?
Musia�o ju� by� bardzo p�no, nietoperz przelecia� tu� obok, ocieraj�c si� lekko o mnie i wydaje mi si�, �e dotkn�� r�wnie� Mantona, bo cho� go nie widzia�em, poczu�em, �e podni�s� r�k�. Odezwa� si� tymi s�owy:
- Czy ten dom z oknem na poddaszu wci�� jeszcze stoi i jest opuszczony?
- Tak - odpar�em. - Widzia�em go.
- l znalaz�e� tam co� - na poddaszu albo gdzie� indziej?
- Pod okapem le�a� stos ko�ci. By� mo�e to w�a�nie te ko�ci zobaczy� �w ch�opiec; je�eli by� dostatecznie wra�liwy, nie musia� widzie� odbicia w szybie aby postrada� zmys�y. Je�eli wszystkie nale�a�y do jednej istoty, musia� to by� naprawd� zatrwa�aj�cy, ogromny potw�r. By�oby blu�nierstwem pozostawienie takich szcz�tk�w nie pogrzebanych, tote� wr�ci�em tam z workiem i zanios�em je do grobowca za domem. By�a tam szczelina przez kt�r� wsun��em je do �rodka, nie uwa�aj mnie za g�upca - powiniene� by� widzie� t� czaszk�. Mia�a czterocalowe rogi, ale twarz i szcz�ka wygl�da�y jak ludzkie.
W ko�cu poczu�em wyra�nie, �e siedz�cy tu� obok mnie Manton wzdrygn�� si�. Mimo to jednak, jego ciekawo�� ani troch� nie os�ab�a.
- A co z szybami?
- Wszystkie powybijane. W jednym z okien brakowa�o framugi, w innych za� nie by�o nawet jednego kawa�ka szk�a. To by�y �ebrowane okna, starego typu, kt�re wysz�y z u�ycia przed ko�cem siedemnastego wieku. Wygl�da na to, �e szyb nie by�o w oknach tego domu od dobrych stu lat - mo�e to ch�opiec je powybija� -legendy o tym nie wspominaj�.
Manton zn�w si� zamy�li�.
- Chcia�bym zobaczy� ten dom. Gdzie on jest? Szyby nie szyby, chcia�bym mu si� przyjrze�. Podobnie jak grobowcowi, do kt�rego w�o�y�e� tamte ko�ci i temu drugiemu, bez napis�w... to wszystko musi by� naprawd� przera�aj�ce.
- Widzia�e� to wszystko... dop�ki nie zrobi�o si� ciemno.
M�j przyjaciel by� bardziej zdenerwowany ni� przypuszcza�em, bo kiedy zako�czy�em moje ma�e przedstawienie, odsun�� si� ode mnie gwa�townie i otworzywszy szeroko usta wyda� najpierw zduszone chrz�kni�cie, a potem przera�liwy, przeci�g�y krzyk, w kt�rym zawar�o si� ca�e napi�cie skumulowane w jego wn�trzu przez len d�ugi wiecz�r. By� to dziwny krzyk i tym bardziej przera�aj�cy, �e doczeka� si� odpowiedzi. Brzmia� jeszcze, kiedy w otaczaj�cej mnie atramentowej ciemno�ci us�ysza�em g�uchy trzask - d�wi�k otwieranego �ebrowanego okna, w stoj�cym nieopodal przekl�tym domu. A jako �e inne framugi odpad�y ju� przed wieloma laty, nie mia�em w�tpliwo�ci, i� s�ysza�em skrzypni�cie framugi owego demonicznego, pozbawionego szyb, przera�aj�cego okna na poddaszu.
Zaraz potem, r�wnie� od strony domu, buchn�� szumi�cy upiornie podmuch lodowatego, cuchn�cego powietrza i us�ysza�em przeszywaj�cy do szpiku ko�ci wrzask rozlegaj�cy si� tu� obok mnie, przy samej kraw�dzi szczeliny owego mrocznego grobowca kryj�cego szcz�tki cz�owieka i potwora. W u�amek sekundy p�niej zosta�em zrzucony z mego przera�liwego siedziska pot�nym uderzeniem jakiej� diabelskiej, niewidzialnej istoty gigantycznych rozmiar�w, lecz nieokre�lonej natury. Oszo�omiony, wyl�dowa�em bezw�adnie na wilgotnej ziemi, podczas gdy od strony grobowca dosz�y mnie zduszone oddechy, odg�osy szamotaniny i warkni�cia. Moja wyobra�nia mimowolnie zaludni�a mroczn� przestrze� wok� nas Miltonowskimi legionami zdeformowanych, zniekszta�conych pot�pie�c�w.
Zn�w powia� szumi�cy, przyprawiaj�cy o md�o�ci, lodowaty wicher, a potem rozleg� si� przeci�g�y zgrzyt obluzowanych cegie� i p�kaj�cych tynk�w; na szcz�cie w tym momencie straci�em przytomno�� i nie zd��y�em dowiedzie� si� co on oznacza�.
Manton, chocia� mniejszy ode mnie, jest bardziej wytrzyma�y i ma ko�skie zdrowie, bo pomimo i� odni�s� o wiele powa�niejsze obra�enia, ockn�li�my si� niemal jednocze�nie. Nasze ��ka sta�y obok siebie i ju� po kilku sekundach zorientowali�my si�. �e znajdujemy si� w szpitalu �w. Marii. Wok� nas t�oczyli si� zaciekawieni pracownicy szpitala, pragn�cy dopom�c naszej pami�ci poprzez wyja�nienie w jaki spos�b si� tu dostali�my;
niebawem dowiedzieli�my si� o farmerze, kt�ry odnalaz� nas w po�udnie, na odludnym poletku za Meadow Hill, oddalonym o mil� od starego cmentarza, w miejscu, gdzie jak wie�� g�osi, sta�a niegdy� stara rze�nia. Manton mia� dwie paskudne rany na piersiach i kilka mniej gro�nych ran, przypominaj�cych zadrapania, na plecach. Ja nie odnios�em powa�niejszych obra�e�, poza .tym, �e by�em poobijany i posiniaczony, cho� nie ulega w�tpliwo�ci, �e �lady rozszczepionego kopyta, widniej�ce na moim ciele budzi�y og�lne zainteresowanie. Ry�o jasne, �e Manton wiedzia� wi�cej ni� ja, ale nie udzieli� zdumionym i zaciekawionym lekarzom �adnych wyja�nie�, dop�ki nie poinformowali go o rodzaju ran jakie odnie�li�my. Dopiero wtedy stwierdzi�, �e zostali�my zaatakowani przez rozszala�ego byka - cho� by�o to, rzecz jasna, nader w�tpliwe i niejasne wyt�umaczenie.
Kiedy lekarze i piel�gniarki wyszli, wyszepta�em, z wyra�nym przera�eniem w g�osie - Dobry Bo�e, Manton, CO TO BY�O? Te blizny i zadrapania - CZY RZECZYWI�CIE BY�O TAK JAK M�WI�E�? - By�em jednak zbyt oszo�omiony aby zakrzykn�� z rado�ci, kiedy, r�wnie� szeptem, powiedzia� mi to, czego si� w g��bi duszy spodziewa�em.
- nie. TO WCALE NIE BY�O TAK. To CO� by�o WSZ�DZIE - jak galareta, b�oto czy szlam, a mimo to mia�o kszta�ty, tysi�c r�nych koszmarnych kszta�t�w przekraczaj�cych wszelkie ludzkie wyobra�enia i mo�liwo�ci zapami�tywania. To CO� mia�o oczy - i skaz� na jednym oku. To by�a otch�a�, czelu��, maelstrom, apoteoza wszelkiej ohydy. Skrajny koszmar. Carter, to by�o
NIENAZWANE!