6251

Szczegóły
Tytuł 6251
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6251 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6251 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6251 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gor�czka Robin Cook Prze�o�y� MAREK MASTALERZ Tytu� orygina�u FEYER Ilustracja na ok�adce MARIUSZ IZDEBSKJ Opracowanie graficzne ADAM OLCHOWIK Konsultant medyczny dr ANDRZEJ BRONIEK. Redaktor MARIA BO�ENNA FEDEWICZ Copyright � 1982 by Robin Cook For the Polish edition Copyright � 1993 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Published in cooperation with Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o. ISBN 83-7082-145-6 Dla uczczenia rado�ci �ycia rodzinnego - zapocz�tkowanej przez moich rodzic�w, a teraz dzielonej z �on� PROLOG Truj�ce cz�steczki benzenu wtargn�y do szpiku kostnego naras�taj�cym strumieniem. Rozprowadzony przez krew obcy zwi�zek che�miczny przenikn�� mi�dzy cienkimi beleczkami kostnymi do najdalszych zak�tk�w delikatnej tkanki. Przypomina�o to najazd rozszala�ej hordy barbarzy�c�w na Rzym, a rezultaty by�y r�wnie katastrofalne. Skom�plikowana tkanka szpiku, maj�ca za zadanie produkcj� wi�kszo�ci kom�rkowych sk�adnik�w krwi, uleg�a naje�d�cy. Cz�steczki benzenu dosta�y si� do wszystkich kom�rek szpiku wy�stawionych na jego dzia�anie, przenikaj�c przez b�ony kom�rkowe jak n� przez mas�o. Krwinki bia�e czy czerwone, dojrza�e czy m�ode - wszystko jedno. W niekt�rych kom�rkach, do kt�rych zdo�a�o przenik�n�� jedynie niewiele cz�steczek benzenu, uk�ady enzymatyczne zdo�a�y poradzi� sobie z naje�d�c�. W zdecydowanej wi�kszo�ci dosz�o do natychmiastowego zniszczenia b�on wewn�trzkom�rkowych. W ci�gu kilku minut st�enie benzenu wzros�o tak gwa�townie, �e tysi�ce truj�cych cz�steczek przenikn�o do mieszcz�cych si� w szpiku najistotniejszych dla jego funkcjonowania kom�rek - tak zwanych kom�rek pnia, dziel�cych si� nieustannie, i s�u��cych jako �r�d�o sk�ad�nik�w kom�rkowych kr���cych we krwi. Ich czynno�� �wiadczy o milio�nach lat ewolucji, kt�rej s� wynikiem. Co chwila rozgrywa si� w nich niewiarygodna tajemnica �ycia, przechodz�ca naj�mielsze naukowe ma�rzenia Cz�steczki benzenu na chybi� trafi� przenika�y do raptownie mno��cych si� kom�rek, zak��caj�c powielanie moleku� DNA. Wi�k�szo�� tych kom�rek albo nagle obumiera�a wskutek rozprz�gni�cia si� wewn�trznych peiii kontroli, albo zamiast umiera� zaczyna�a si� niepo�hamowanie rozmna�a�. Oczyszczony z cz�steczek benzenu kolejnymi porcjami krwi t�oczonej przez serce -szpik m�g� wr�ci� ca�kowicie do normy - z wyj�tkiem jednej kom�rki pnia. Kom�rka ta przez lata pilnie wytwarza�a bia�e cia�ka krwi, kt�rych celem jest - o ironio - ochrona ustroju przed obcymi, wrogimi organizmami. Benzen, kt�ry wnikn�� do jej j�dra, wywo�a� uszkodzenie �ci�le okre�lonego odcinka DNA, nie powoduj�c jednak jej obumarcia, ale zak��caj�c r�wnowag� pomi�dzy mno�eniem si� a do�jrzewaniem. Kom�rka natychmiast podzieli�a si�. To samo uczyni�y kom�rki potomne, nie s�uchaj�c ju� bli�ej nam nie znanych sygna��w kontrolnych ka��cych im dojrzewa� i przekszta�ca� si� w zwyk�e krwinki bia�e. Spe�nia�y jedynie nakaz natychmiastowego reprodukowania siebie samych. Cho� w obr�bie szpiku mog�yby uj�� za normalne, w rzeczywis�to�ci r�ni�y si� od innych m�odych krwinek bia�ych. Nie wyst�powa�a u nich zwyk�a sk�onno�� do adhezji - zlepiania si� z innymi kom�rkami - za to w zastraszaj�cym tempie samolubnie poch�ania�y sk�adniki od�ywcze. Sta�y si� paso�ytami organizmu, z kt�rego pochodzi�y: Po zaledwie dwudziestu podzia�ach tych wy�amuj�cych si� spod prawa kom�rek by�o ponad milion. Po dwudziestu siedmiu podzia�ach ich liczba przekroczy�a miliard; w�wczas zacz�y si� odrywa� od reszty klonu. Strumyczek kom�rek przenikaj�cych do krwiobiegu przekszta�ci� si� w r�wny potok, a ten w pow�d�. Wyrzucone poza szpik kom�rki osiedla�y si� w ca�ym organizmie i zacz�y tworzy� kolonie. Po czter�dziestu podzia�ach by�o ich ju� z g�r� trylion. Tak w organizmie Miche�le Martel rozpocz�a si� 28 grudnia, dwa dni po jej dwunastych urodzinach, ostra, gwa�townie post�puj�ca bia� �aczka mielobiastyczna. Dziewczyna nie mia�a poj�cia, co si� z ni� dzieje; wiedzia�a jedynie, �e ma gor�czk�. ROZDZIA� PIERWSZY Zimny styczniowy poranek powoli rozlewa� si� po skutym mrozem miasteczku Shaftesbury w stanie New Hampshire. W miar� jak zimowe niebo powoli ja�nia�o, cienie niech�tnie ust�powa�y, obna�aj�c monotonn� szar� pow�ok� chmur. Zanosi�o si� na �nieg i pomimo zimna w powietrzu czu� by�o wilgo� - przypominaj�c�, �e niedaleko na wsch�d le�y Atlantyk. Czerwone ceglane budynki starego Shaftesbury tuli�y si� do rzeki Pawtomack niczym widmo przesz�o�ci. Rzeka stanowi�a ostoj�, �ycio�dajny strumie� miasta; bra�a pocz�tek z o�nie�onych G�r Bia�ych i na po�udniowym wschodzie wpada�a do morza. Gdy dociera�a do miasta, jej g�adki bieg przerywa�y rozpadaj�ca si� tama i nieczynne ju� ko�o starego m�yna.. Wzd�u� brzeg�w rozci�ga�y si� kwarta�y pustych zabudowa� fabrycznych, pozosta�o�ci z czas�w, gdy tkalnie Nowej Anglii stanowi�y centrum przemys�u w��kienniczego. Na po�udnio�wym kra�cu miasta,- u pocz�tku Main Street, ostatni ceglany budynek zajmowa�a obecnie fabryka pod nazw� Recycle Ltd, zajmuj�ca si� przetwarzaniem odpad�w gumy, plastyku i winylu. Stru�ka szarego, kwa�nego dymu unosi�a si� z komina o fallicznym kszta�cie i stapia�a z chmurami Nad ca�� okolic� wisia� odstr�czaj�cy, d�awi�cy smr�d palonego plastyku i kauczuku. Fabryk� otacza�y ze wszystkich stron sterty u�ywanych opon, niczym odchody jakiego� gigantycznego po�twora Na po�udnie od miasta rzeka toczy�a swe wody przez �agodne, zalesione wzg�rza oraz pokryte �niegiem pastwiska, ogrodzone trzysta lat temu murkami z kamieni przez pierwszych osadnik�w. Sze�� mil dalej zatacza�a �agodny �uk ku wschodowi, tworz�c idylliczny sze�cio-akrowy p�wysep, na �rodek kt�rego rzeczna odnoga doprowadza�a wod� do p�ytkiego stawu. Za stawem wznosi�o si� wzg�rze zwie�czone wiejskim domem w stylu wiktoria�skim, z bia�ymi framugami okien, dachem ze szczytami i piernikowymi zdobieniami. D�ugi kr�ty podjazd obsadzony d�bami i klonami prowadzi� w d� do mi�dzystanowej autostrady nr 301, biegn�cej na po�udnie do Massachusetts. Dwadzie��cia pi�� jard�w na p�noc od domu znajdowa�a si� zniszczona kaprysami aury stodo�a okolona k�p� iglastych drzew. Na skraju stawu sta�a na palach miniaturowa wersja domu - szopa zamieniona w domek zabaw. Ten pi�kny nowoangielski krajobraz m�g�by wygl�da� jak wyj�ty ze styczniowej ilustracji do kalendarza, gdyby nie jeden szczeg�: w stawie nie by�o ryb, a w promieniu sze�ciu st�p od jego brzegu nic nie ros�o. Blade �wiat�o poranka przes�cza�o si� do wn�trza domu przez koronkowe firanki, stopniowo wytr�caj�c Charlesa Martela z g��bi spokojnego snu. Przewr�ci� si� na lewy bok, z tym przyjemnym uczuciem, jakie towarzyszy�o mu od dw�ch lat. W jego �yciu ponow�nie zapanowa�y �ad i bezpiecze�stwo; po wykryciu u jego pierwszej �ony bia�aczki Charles nie spodziewa� si�, �e to jeszcze kiedykolwiek nast�pi. Umar�a dziewi�� lat temu, pozostawiaj�c go z trojgiem ma�ych dzieci. Z trudem przetrwa� lata, kt�re p�niej nast�pi�y. Teraz nale�a�o to jednak do przesz�o�ci, a straszliwa rana powoli si� zagoi�a. Uda�o mu si� nawet zape�ni� niezno�n� pustk�. Dwa lata temu ponownie si� o�eni�, lecz wci�� ba� si� przyzna� przed samym sob�, jak "bardzo jego �ycie zmieni�o si� na lepsze. �atwiej by�o koncentrowa� si� na pracy i �yciu codziennym w nowej rodzinie, ni� dopuszcza� do siebie my�l, �e odzyska� spok�j i znowu, mimo wszyst�ko, jest szcz�liwy. Trudno jednak' by�o temu zaprzeczy�; Cathryn dawa�a mu rado�� �ycia. Charles zakocha� si� w niej w dniu, w kt�rym j� pozna�, i pobrali si� pi�� miesi�cy p�niej. Minione dwa lata jedynie wzmocni�y jego uczucie. W bladym �wietle brzasku wpatrywa� si� w profil swej �pi�cej �ony. Le�a�a na wznak z praw� r�k� niedbale odrzucon� nad g�ow�. Wcale nie wygl�da�a na swoje trzydzie�ci dwa lata, co z pocz�tku jedynie pog��bia�o �wiadomo�� dziel�cej ich r�nicy wieku. Charles mia� czterdzie�ci pi�� lat i zdawa� sobie spraw�, �e na tyle wygl�da. Cathryn natomiast mo�na by da� najwy�ej dwadzie�cia pi��. Wspar��szy si� na �okciu, Charles wpatrzy� si� w jej delikatne rysy. Przesun�� wzrokiem wzd�u� prowokuj�cej wypuk�o�ci obojczyka a� do ramienia, 10 dok�d sp�ywa�y jej mi�kkie ciemne w�osy. Jej twarz o�wietlona �agod�nym �wiat�em poranka wydawa�a si� promienna, gdy wodzi� spo�jrzeniem po lekko zakrzywionym nosie i rozszerzaj�cych si� nieznacz�nie przy ka�dym oddechu nozdrzach. Patrz�c tak na ni� poczu�, jak wzrasta w nim nami�tno��. Spojrza� na budzik: zadzwoni dopiero za dwadzie�cia minut. Z zadowoleniem wsun�� si� g��biej w wygrzane miejsce pod puchow� ko�dr� i przytuli� do Cathryn. Jeszcze raz ogarn�o go zdziwienie, �e mo�e odczuwa� tak� rado��. Cieszy� si� nawet na prac� w Instytucie; posuwa�a si� coraz szybciej. Poczu� dreszcz podniecenia. A gdyby tak rzeczywi�cie w�a�nie jemu, Charlesowi Martelowi, ch�opakowi z Tea-neck w stanie New Jersey, uda�o si� zrobi� pierwszy krok w roz�wi�zaniu tajemnicy raka? Wiedzia�, �e staje si� to coraz bardziej prawdopodobne, ironia polega�a na tym, �e formalnie rzecz bior�c nie by� naukowcem. Kiedy zachorowa�a jego pierwsza �ona Elizabeth, pracowa� jako internista, specjalizuj�cy si� w alergologii. Po jej �mierci rzuci� lukratywn� praktyk�, by ca�y czas po�wi�ci� na prowadzenie bada� w Instytucie Weinburgera i cho� niekt�rzy koledzy m�wili mu, �e to nie najlepszy spos�b na poradzenie sobie ze strapieniem, osi�gn�� przecie� pewne wyniki. Wyczuwaj�c, �e m�� si� obudzi�, Cathryn obr�ci�a si� ku niemu i znalaz�a w mocnym u�cisku. Przecieraj�c oczy ze snu, spojrza�a na Charlesa i u�miechn�a si� - wygl�da� niezwykle jak na siebie szel�mowsko. - I co ci tam chodzi po g��wce? - zapyta�a z u�miechem. - Po prostu ci si� przygl�da�em. - Cudownie. Lepiej ju� nie mog� wygl�da� - powiedzia�a Cathryn. - Wygl�dasz osza�amiaj�co - rzek� �artobliwie Charles, odgarniaj�c g�ste w�osy z jej czo�a. Rozbudzona ju� Cathryn u�wiadomi�a sobie podniecenie m�a. Przesun�a d�oni� po jego ciele i natrafi�a na wypr�ony cz�onek. - A to co takiego? - zapyta�a. - Nie bior� za to odpowiedzialno�ci - powiedzia� Charles. - Ta cz�� mojej anatomii kieruje si� w�asnym rozumem. - Nasz polski papie� twierdzi, �e m�czyzna nie powinien po��da� swej �ony. - Nie ciebie po��da�em. My�la�em o pracy - za�artowa� Charles. Gdy pierwsze p�atki �niegu opad�y na dach ze szczytami, doznali wsp�lnego spe�nienia, nami�tno�ci i czu�o�ci, kt�re zawsze wprawia�y Charlesa w oszo�omienie. Potem odezwa� si� budzik. Zaczyna� si� dzie�. 11 Michelle us�ysza�a dobiegaj�cy z daleka g�os Cathryn wybijaj�cy j� ze snu; �ni�a, �e w�a�nie idzie z ojcem przez jakie� pole. Usi�owa�a tam pozosta�, ale g�os by� nieust�pliwy. Poczu�a d�o� na swoim ramieniu. Otworzywszy oczy, zobaczy�a nad sob� roze�mian� twarz macochy. - Czas wstawa� - powiedzia�a ra�no Cathryn. Michelle zaczerpn�a g��boko powietrza i kiwn�a g�ow� na znak, �e rozumie. �le spa�a tej nocy, m�czy�y j� z�e sny, budzi�a si� zlana potem. Pod przykryciem by�o jej gor�co, lecz gdy je odrzuca�a, ogarnia�y j� dreszcze. Kilkakrotnie w ci�gu nocy zastanawia�a si�, czy nie p�j�� do ojca. Zrobi�aby tak na pewno, gdyby by� sam. - Rany boskie, masz wypieki - powiedzia�a Cathryn, rozsuwaj�c story. Podesz�a z powrotem do Michelle i dotkn�a d�oni� jej czo�a. By�o rozpalone. - Chyba zn�w masz gor�czk� - powiedzia�a ze wsp�czuciem Cathryn. - Jeste� chora? - Nie - odpowiedzia�a natychmiast Michelle. Nie chcia�a zn�w chorowa�, chcia�a i�� do szko�y. Mia�a ochot� wsta� i jak co dzie� przygotowa� sok pomara�czowy. Upodoba�a sobie t� czynno��. - Lepiej zmierz temperatur� - powiedzia�a Cathryn, przechodz�c do wsp�lnej �azienki mi�dzy sypialniami. Wynurzy�a si� z niej po chwili, na przemian potrz�saj�c termometrem i sprawdzaj�c w nim s�upek rt�ci. - Potrwa to tylko chwil� i b�dziemy wiedzie� na pew�no. - Wsun�a termometr Michelle do ust. - We� go pod j�zyk. Wr�c�, kiedy pobudz� ch�opak�w. Gdy drzwi si� zamkn�y, Michelle wyj�a termometr. Ju� w ci�gu tego kr�tkiego czasu s�upek rt�ci podni�s� si� do 37,2� C. Mia�a gor�czk� i czu�a to. Bola�y j� nogi, doznawa�a te� nieprzyjemnego uczucia w do�ku. W�o�y�a termometr z powrotem do ust. Ze swego ��ka widzia�a przez okno domek zabaw, na kt�ry zgodnie z jej �yczeniem Charles przerobi� dawn� szop�. Na widok pokrytego �nie�giem dachu przeszy� j� zimny dreszcz. Zat�skni�a za wiosn� i dniami nier�bstwa, kt�re sp�dza�a w domku. Wy��cznie z ojcem. Kiedy Cathryn otworzy�a drzwi, zasta�a pi�tnastoletniego Jeana Paula wspartego o oparcie ��ka z podr�cznikiem fizyki w r�ku. Niewielkie radio z zegarem wype�nia�o pok�j �agodnym rock-and-rollem. Ch�opiec mia� na sobie flanelow� ciemnoczerwon� pi�am�, z niebieskimi aplikacjami, kt�r� podarowa�a mu na Bo�e Narodzenie. - Masz dwadzie�cia minut - powiedzia�a pogodnie Cathryn. - Dzi�ki, mamo - odrzek� z u�miechem Jean Paul. Przystan�a w drzwiach i spojrza�a na niego z rozczuleniem. Mia�a 12 ochot� rzuci� si� ku niemu i z�apa� go w obj�cia, opar�a si� jednak pokusie Nauczy�a si�, �e wszyscy Martelowie zachowywali pewn� pow�ci�gliwo��, je�li chodzi o bezpo�redni kontakt fizyczny. Z pocz�tku do�� trudno by�o jej do tego przywykn��. Cathryn pochodzi�a z w�o�skiej dzielnicy North End w Bostonie, gdzie dotyk i u�cisk nie by�y niczym niezwyk�ym. Jej ojciec by� wprawdzie Litwinem, ale zostawi� �on� i dzieci, gdy Cathryn mia�a dwana�cie lat, dorasta�a wi�c bez jego wp�ywu. Czu�a si� stuprocentow� W�oszk�. - Zobaczymy si� przy �niadaniu - powiedzia�a. Jean Paul wiedzia�, �e Cathryn uwielbia, gdy m�wi do niej �ma�mo", i ch�tnie robi� jej t� przyjemno��. M�g� jej w ten spos�b odp�aci� za ciep�o i uwag�, jak� mu po�wi�ca�a. Jeana Paula wychowywa� najpierw bardzo zapracowany ojciec, czu� si� te� nieco w cieniu zar�wno swojego starszego brata Chucka, jak i uroczej siostrzyczki, Michelle. Potem pojawi�a si� Cathryn i ca�e zamieszanie zwi�zane z jej wej�ciem do rodziny, a wreszcie prawna adopcja Chucka, Jeana Paula i Michelle. Jean Paul m�wi�by do macochy nawet �babciu", gdyby tylko sobie tego �yczy�a. Uwa�a�, �e kocha Cathryn r�wnie g��boko, jak sw� rodzon� matk�, a przynajmniej jej wspomnienie. Mia� sze�� lat, gdy umar�a. Chuck zamruga� oczyma przy pierwszym dotkni�ciu Cathryn, udawa� jednak, �e jeszcze �pi, wtulaj�c dalej g�ow� w poduszk�. Wiedzia�, �e je�li nie b�dzie reagowa�, spr�buje go obudzi� ponownie, tym razem jednak potrz�saj�c nim bardziej zdecydowanie. Mia� racj�: Cathryn obur�cz wyci�gn�a spod niego poduszk� i zacz�a tarmosi� go za barki. Chuck mia� osiemna�cie lat i za sob� pierwsze p�rocze na Uniwersytecie P�nocno-Wschodnim. Nie sz�o mu zbyt dobrze i ba� si� nadchodz�cej sesji egzaminacyjnej. Wypadnie fatalnie. Ze wszyst�kiego z wyj�tkiem psychologii. - Zosta� ci kwadrans - rzek�a Cathryn. Potarga�a jego d�ugie w�osy. - Ojciec chce wcze�niej pojecha� do laboratorium. - Cholera - mrukn�� Chuck pod nosem. - Charlesie juniorze! - wykrzykn�a Cathryn, udaj�c oburzenie. " - Nie wstaj� - wyrwa� jej poduszk� i zakry� ni� g�ow�. Owszem, wstajesz - powiedzia�a Cathryn, zdzieraj�c z niego po�ciel. Ch�odne poranne powietrze owia�o ubranego jedynie w spo�denki Chucka. Podskoczy� na ��ku, otulaj�c si� kocem. - M�wi�em ci, �eby� nigdy tego nie robi�a! - warkn��. - A ja ci m�wi�am, �eby� nie u�ywa� przy mnie brzydkich 13 s��w - powiedzia�a Cathryn, nie zwracaj�c uwagi na ton jego g�osu. - Masz pi�tna�cie minut! Odwr�ci�a si� na pi�cie i wysz�a. Twarz Chucka sp�sowia�a z zawo- du. Przygl�da� si�, jak macocha przechodzi korytarzykiem do pokoju Michelle. Mia�a na sobie stary jedwabny, kupiony na pchlim targu szlafrok, kt�rego ciemnobrzoskwiniowa barwa nie odbiega�a w�a�- ciwie od karnacji jej sk�ry. Bez wi�kszego trudu m�g� sobie wyobrazi� Cathryn nag�. By�a za m�oda na jego matk�. Wyci�gn�� r�k� i zatrzasn�� drzwi. Tylko dlatego, �e ojciec lubi by� laboratorium przed �sm�, on musi wstawa� o bladym �wicie jaki� ch�op! Wielki mi naukowiec. Chuck otar� twarz i spojrza� na le��c� ko�o ��ka otwart� ksi��k�. By�a to �Zbrodnia i kara". Czyta� j� prawie ca�y poprzedni wiecz�r. Nie nale�a�a do jego zestawu lekt�r obowi�zkowych, i pewnie dlatego tak go wci�gn�a. Powinien przy�o�y� si� do chemii, bo grozi�o mu jej oblanie. Chryste, co na to powiedzia�by Charles! Ju� i tak by�o tyle ha�asu, gdy Chuckowi i uda�o si� dosta� do alma mater Charlesa, Harvardu. Je�li teraz zawali chemi�... Charles zdawa� na studiach ko�cowe egzaminy w�a�nie z chemii. - Nie mam zamiaru by� pieprzonym lekarzem - warkn�� pod nosem Chuck, wci�gaj�c swe brudne d�insy. Chlubi� si� tym, �e nigdy nie by�y prane. W �azience postanowi� si� nie goli�. Przysz�o mu na my�l, �eby zapu�ci� brod�. Ubrany w polinezyjskiego kroju sp�dniczk� nazywan� lava-k z materia�u frotte, niefortunnie podkre�laj�c� pi�tna�cie funt�w, kt�re przyby�y mu przez ostatnie dziesi�� lat, Charles namydla� podbr�dek W my�lach usi�owa� uporz�dkowa� tysi�czne fakty zwi�zane z prowa- dzonymi w�a�nie pracami badawczymi. Z�o�ono�� uk�ad�w immunologicznych �ywych organizm�w nie przestawa�a wprawia� go w podziw i zachwyt, zw�aszcza teraz, gdy zdawa�o mu si�, �e bliski jest odpowiedzi na wa�ne pytania dotycz�ce nowotwor�w. Zdarza�o mu si� ju� odczuwa� podniecenie i myli� si�, z czego dobrze zdawa� sobie spraw�. Swe nowe koncepcje opar� jednak na latach starannych eksperyment�w zako�czonych daj�cymi si� powt�rzy� wynikami. Przygotowa� w my�lach plan zaj�� na ten dzie�. Chcia� zacz�� prac� nad nowym szczepem myszy oznaczonym HR7, u kt�rego wyst�powa� wrodzony rak gruczo�u piersiowego. Mia� nadziej� wywo�a� u nich uczulenie na w�asny nowotw�r. Czu�, �e jest coraz bli�ej tego celu Do �azienki wesz�a Cathryn i przecisn�a si� ko�o niego. �ci�gn�a 14 przez g�ow� szlafrok i wesz�a pod prysznic. Zza parawanu wzbi�y si� k��by pary wodnej. Po chwili odsun�a zas�onk� i rzek�a do Charlesa: - Chyba b�d� musia�a p�j�� z Michelle do prawdziwego leka�rza. - Po czym znikn�a z powrotem pod prysznicem. Charles przerwa� golenie, usi�uj�c jako� prze�kn�� jej sarkastyczn� uwag� o �prawdziwych" lekarzach. By� na tym punkcie dra�liwy. - My�la�am, �e je�li wyjd� za lekarza, b�d� mia�a przynajmniej zapewnion� dobr� opiek� medyczn� dla swojej rodziny. Ale� si� omyli�am! - zawo�a�a Cathryn, przekrzykuj�c szum prysznica. Charles zaj�� si� ogl�dzinami swej do po�owy ogolonej twarzy. Dostrzeg�, �e ma nieco opuchni�te powieki. Usi�owa� nie da� si� wci�gn�� w sprzeczk�. Fakt, �e k�opoty zdrowotne w ich rodzinie samorzutnie ust�powa�y w ci�gu dwudziestu czterech godzin, nie dociera� do Cathryn. Jej �wie�o rozbudzone instynkty matczyne na�kazywa�y wzywa� specjalist� do ka�dego kichni�cia, b�lu czy bie�gunki. - Michelle wci�� si� podle czuje? - zapyta�. Lepiej od razu przej�� do konkret�w. - Nie mam ochoty ci jeszcze raz powtarza�, �e przez ca�y czas czuje si� niewyra�nie - powiedzia�a Cathryn. Charles z rozdra�nieniem odsun�� zas�on� prysznica. - Cathryn, zajmuj� si� badaniami nad nowotworami, nie pediat�ri�. - Och, przepraszam - podstawi�a twarz pod strumie� wo�dy. - My�la�am, �e jeste� lekarzem. - Nie dam si� sprowokowa� do k��tni - powiedzia� gniew�nie. - Wsz�dzie szaleje grypa. Michelle pewnie j� gdzie� z�apa�a Pom�czy si� przez tydzie� i wszystko b�dzie dobrze. Cathryn odsun�a si� spod sitka prysznica i popatrzy�a na Char�lesa. - K�opot w tym, �e Michelle czuje si� podle od czterech tygodni. - Czterech tygodni? - spyta� z niedowierzaniem. Poch�oni�ty swy�mi badaniami traci� poczucie czasu. [� - Cztery tygodnie - powt�rzy�a Cathryn. - Nie my�l, �e wpadam w panik� przy byle przezi�bieniu. Chyba zabior� j� do Kliniki Pediat�rycznej na wizyt� u doktora Wileya. Odwiedz� te� przy okazji ch�opa�ka Schonhauser�w. - No dobrze, obejrz� Michelle - zgodzi� si� Charles, odwracaj�c si� do umywalki. Cztery tygodnie to troch� za d�ugo jak na gryp�. Mo�e Cathryn przesadza�a, wiedzia� jednak, �e m�drzej b�dzie tego nie m�wi�. Lepiej zmieni� temat. - Co si� sta�o z ch�opakiem Schon- hauser�w? - spyta�. Schonhauserowie mieszkali o mile od nich w g�r� rzeki. Henry �chonhauser, chemik z Massachusetts Institute of Tech�nology, nale�a� do nielicznych os�b, z kt�rymi Charles lubi� si� spotyka� na gruncie towarzyskim. Ich syn, Tad, by� o prawie rok m�odszy od Michelle, jednak ich daty urodzin tak si� u�o�y�y, �e chodzili do tej samej klasy. Cathryn wysz�a spod prysznica zadowolona, �e uda�o si� jej sk�oni� Charlesa do zaj�cia si� Michelle. - Le�y w szpitalu od trzech tygodni - powiedzia�a. - S�ysza�am, �e jest bardzo chory, ale nie mia�am ostatnio okazji rozmawia� z Marge. - Co u niego rozpoznano? - Charles przy�o�y� �yletk� pod boko�brody po prawej stronie. - Anemi� elastyczn� czy co� w tym rodzaju. Nigdy o czym� takim nie s�ysza�am. - Anemi� aplastyczn�? - rzek� z niedowierzaniem. - Chyba tak. - M�j Bo�e, to okropne - powiedzia�, opieraj�c si� o umywalk�. - A co to takiego? - Cathryn poczu�a mimowolny przyp�yw strachu. - Choroba, w kt�rej szpik kostny przestaje produkowa� krwinki. - To powa�na choroba? - Zawsze jest powa�na, a cz�sto �miertelna. R�ce Cathryn opad�y wzd�u� bok�w. Zapomnia�a o wytarciu* strzechy mokrych w�os�w. Odczuwa�a wsp�czucie po��czone z l�-| kiem. - To zara�liwe? - Nie - odpar� z roztargnieniem Charles. W�a�nie usi�owa� przypo�mnie� sobie wszystko, co wiedzia� o tym schorzeniu. By�o do�� rzadkie. - Michelle i Tad sp�dzali mn�stwo czasu razem - powiedzia�a; niepewnie Cathryn. Charles spojrza� na ni� i u�wiadomi� sobie, �e chce, by j� uspokoi�. - Chwileczk�, nie my�lisz chyba, �e Michelle mo�e chorowa� na anemi� aplastyczn�, co? - spyta�. - To mo�liwe? - Nie! Bo�e, zachowujesz si� jak student medycyny. S�yszysz) o nowej chorobie i pi�� minut p�niej chorujesz na ni� albo ty, albo dzieciaki. Anemia aplastyczna jest piekielnie rzadka. Zazwyczaj wy�st�puje wskutek dzia�ania jakiego� leku lub zwi�zku chemicznego.' Dochodzi w�wczas albo do zatrucia, albo do reakcji alergicznej.) W ka�dym razie w przewa�aj�cej cz�ci przypadk�w nigdy nie udaje 16 sie doj�� przyczyny. Zapewniam ci�, nie jest to zara�liwe. Szkoda tylko ch�opaka. - Pomy�le�, �e nawet nie zadzwoni�am do Marge - powiedzia�a Cathryn. Pochyli�a si� i przyjrza�a swej twarzy w lustrze. Usi�owa�a sobie wyobrazi� napi�cie, w jakim musi �y� Marge. Postanowi�a wr�ci� do zwyczaju zapisywania sobie wszystkiego, o czym powinna pami�ta� - jak przed �lubem. Taka bezmy�lno�� jest niewybaczalna. Gol�c lew� po�ow� twarzy Charles zastanawia� si�, czy nie nale�a��oby si� zaj�� r�wnie� anemi� aplastyczn�. By� mo�e kry�a si� w niej odpowied� na kt�re� z pyta� dotycz�cych regulacji funkcji �ywego |ustroju. Jak wygl�da�y mechanizmy kontrolne reguluj�ce prac� szpiku? Pytanie by�o istotne, poniewa� w�a�nie kwestie regulacji czynno�ci ustroju uwa�a� Charles za kluczowe dla zrozumienia chor�b nowo�tworowych. Zapuka� delikatnie do drzwi Michelle. Ws�uchawszy si�, rozr�ni� jedynie odg�osy prysznica z s�siedniej �azienki. Otworzy� cicho drzwi. Michelle le�a�a na ��ku, odwr�cona do niego plecami. Obr�ci�a si� raptownie i spojrza�a na ojca. Drobniutka stru�ka �ez �ciekaj�cych po jej rozpalonym policzku zab�ys�a w porannym �wietle. Serce �cisn�o �si� Charlesowi w piersi. Usiad� na brzegu ��ka i poca�owa� j� w czo�o. Wargami wyczu�, �e (ma gor�czk�. Wyprostowa� si� i spojrza� na c�reczk�. W jej twarzy bez trudu doszukiwa� si� rys�w Elizabeth, swej pierwszej �ony. Mia�a te same g�ste, czarne w�osy, te same wystaj�ce ko�ci policzkowe i pe�ne usta, t� sam� nieskaziteln� oliwkow� sk�r�. Po Charlesie Michelle odziedziczy�a niebieskie oczy, proste bia�e z�by i niestety troch� za szeroki nos. Charles uwa�a� j� za najpi�kniejsz� dwunastolatk� na �wiecie. Grzbietem d�oni otar� jej policzki. - Przepraszam, tatusiu - powiedzia�a Michelle przez �zy. " Co to znaczy, przepraszam? - spyta� �agodnie. - Przepraszam, �e znowu choruj�. Nie chc� sprawia� k�opot�w. *...'." Charles przytuli� j� do siebie. Wyda�a mu si� bardzo krucha. - Nie robisz �adnych k�opot�w. Nie chc� niczego podobnego ' wi�cej s�ysze�. Pozwolisz, �e ci� obejrz�. Zak�opotana Michelle odwr�ci�a wype�nione �zami oczy, gdy Charles wypu�ci� j� z ramion, by j� zbada�. Uj�� jej podbr�dek w d�o� i zmusi�, �eby na niego spojrza�a. - Powiedz mi, jak si� czujesz. Co ci dolega? - Jestem tylko troch� s�aba, to wszystko. Mog� i�� do szko�y. Naprawd�. Boli ci� gard�o? - troch�, nie bardzo. Cathryn powiedzia�a, �e nie mog� i�� doszko�y. -: Co� jeszcze ci� boli? G�owa? > - Troch�, ale ju� mi lepiej. - Uszy? � - Nie. �:-,..... � ,. ,�$ -Brzuch? - Mo�e troch� pobolewa. . | Charles �ci�gn�� w d� powieki Michelle. Spoj�wki by�y blade.; W og�le ca�a jej twarz by�a blada. $ - Wysu� j�zyk. - U�wiadomi� sobie, od jak dawna nie mia� do czynienia z medycyn� kliniczn�. Michelle wysun�a j�zyk i przygl�da�a si� Charlesowi, szukaj�c najmniejszych oznak zmartwienia. Schowa�a j�zyk, gdy Charles zacz�� obmacywa� jej podbr�dek. - Boli? - spyta�, wyczuwszy pod palcami lekko powi�kszone w�z�y ch�onne. - Nie - odrzek�a Michelle. Kaza� c�rce usi��� na brzegu ��ka plecami do niego. Zacz�� podci�ga� jej koszul� nocn�, gdy z s�siaduj�cej z obydwoma sypial�niami �azienki wyszed� Jean Paul z informacj�, �e prysznic jest wolny. - Zwiewaj st�d! - zawo�a�a Michelle. - Tato, powiedz Jeanowi Paulowi, �eby sobie poszed�. - Znikaj! - zarz�dzi� Charles. Ch�opiec znikn��. S�ycha� by�o, jak za drzwiami �mieje si� z Chuckiem. Nieco niezr�cznie Charles opuka� plecy Michelle, upewni� si� jednak, �e w p�ucach jest czysto. Nast�pnie kaza� si� jej po�o�y� i podci�gn�� koszul� tu� pod dojrzewaj�ce piersi. Jej szczup�y brzuch wznosi� si� i opada� rytmicznie. By�a tak chuda, �e widzia� ka�de uderzenie jej serca. Praw� d�oni� zacz�� obmacywa� brzuch c�rki. Rozlu�nij si� i powiedz, je�li zaboli. Michelle usi�owa�a le�e� bez ruchu, ale skuli�a si�, gdy poczu�a dotyk zimnej d�oni Charlesa. Powiedzia�a, �e czuje b�l. - Gdzie? - zapyta�. Pokaza�a. Stwierdzi� tkliwo�� w linii �rodkowej. Przy�o�y� palce tu� pod �ukiem �ebrowym po prawej stronie i kaza� jej wci�gn�� powietrze. Gdy to zrobi�a, wyczu� pod palcami przesuwaj�cy si� t�py brzeg w�troby. Michelle powiedzia�a, �e to j� troch� boli. Wsun�wszy lew� r�k� pod plecy c�rki, Charles spr�bowa� wymaca� �ledzion�; uda�o mu si� od razu, co go troch� zaskoczy�o. Zawsze mia� 18 tym trudno�ci na praktykach. Zacz�� si� zastanawia�, czy jest powi�kszona Wsta� i spojrza� z g�ry na ma��. Wydawa�a mu si� chuda, ale zawsze by�a szczup�a. Zacz�� przesuwa� d�oni� po jej nogach, spraw�dzaj�c napi�cie mi�niowe, i urwa�, dostrzeg�szy kilka si�c�w. - Sk�d si� to wzi�o? - spyta�. Michelle wzruszy�a ramionami. Bol� ci� nogi? - Troch�. G��wnie kolana i kostki, po wuefie. Ale nie b�d� musia�a i�� na wuef, je�li dostan� zwolnienie. Charles zn�w si�, wyprostowa� i przyjrza� c�rce. By�a blada, odczuwa�a niewielkie b�le, mia�a gor�czk� i kilka powi�kszonych w�z��w ch�onnych. Mog�a to by� jaka� b�aha infekcja wirusowa. Ale �eby ci�gn�a si� przez cztery tygodnie! Mo�e Cathryn mia�a racj�, mo�e Michelle powinien zbada� jaki� �prawdziwy" lekarz. - Prosz�, tato - powiedzia�a b�agalnie Michelle. - Nie mog� wi�cej opuszcza� szko�y, je�li mam by� doktorem, tak jak ty. Charles u�miechn�� si�. Michelle zawsze by�a nad wiek rozwini�ta. Takie chytre pochlebstwo by�o doskona�ym tego przyk�adem. - Opuszczenie paru dni w sz�stej klasie nie powinno zaszkodzi� twojej karierze - powiedzia�. - Cathryn zabierze ci� dzisiaj do Kliniki Pediatrycznej do doktora Wileya. - To lekarz od dzieci! - zaprotestowa�a Michelle. - To pediatra, i przyjmuje pacjent�w do lat osiemnastu, spryciaro. - Chc�, �eby� ty mnie zawi�z�. - Nie mog�, kochanie. Musz� by� w laboratorium. Ubierzesz si� zejdziesz na �niadanie? : - Nie jestem g�odna. - Michelle, nie r�b foch�w. - Nie robi� foch�w, po prostu nie jestem g�odna. - To chod� zrobi� sok - uszczypn�� j� �artobliwie w policzek. Michelle popatrzy�a za ojcem, wychodz�cym z pokoju. �zy wez-ra�y na nowo w jej oczach. Czu�a si� okropnie, nie chcia�a jecha� do szpitala, a co najgorsze, czu�a si� osamotniona. Chcia�a, by ojciec kocha� j� najbardziej ze wszystkich ludzi na �wiecie; wiedzia�a te�, �e harlesa dra�ni, gdy kt�re� z jego dzieci choruje. Pomimo zawrot�w g�owy zmusi�a si�, by usi���. - M�j Bo�e, Chuck, wygl�dasz jak �winia - powiedzia� Charles niesmakiem 19 Chuck uda�, �e nie s�yszy. Na�o�y� sobie troch� zimnej owsianki, zala� j� mlekiem i zabra� si� do jedzenia. Przy �niadaniu obowi�zywa�a zasada, �e ka�dy obs�uguje si� sam, jedynie Michelle przygotowuje sok pomara�czowy dla wszystkich. Tego ranka przyrz�dzi�a go Cathryn. Chuck mia� na sobie poplamiony sweter i wytarte d�insy, kt�re nosi� tak d�ugo, �e przydeptywa� teraz ich wystrz�pione nogawki. Nie uczesa� si�, nie spos�b te� by�o nie zauwa�y�, �e si� nie ogoli�. - Naprawd� musisz by� taki niechlujny? - ci�gn�� Charles. - My��la�em, �e hippizm wychodzi z mody i studenci znowu zaczynaj� wygl�da� jak ludzie. - Masz racj�, hippisi to przesz�o�� - powiedzia� Jean Paul, kt�ry w�a�nie wszed� do kuchni i nalewa� sobie soku pomara�czowego. - Teraz nasta� czas punk�w. - Punk�w? - spyta� Charles. -. Chuck jest punkiem? - Nie - roze�mia� si� Jean Paul. - Chuck to po prostu Chuck. Tamten podni�s� wzrok znad owsianki, by u�o�y� usta w kilka bezg�o�nych przekle�stw skierowanych do brata. Jean Paul, nie zwra�caj�c na niego uwagi, otworzy� podr�cznik fizyki. Przysz�o mu do g�owy, �e ojciec nigdy nie zauwa�a, co on ma na sobie. Zawsze tylko Chuck to, Chuck tamto. - Naprawd�, Chuck, musisz wygl�da� tak okropnie? - nalega� Charles. Ch�opak nie raczy� odpowiedzie�. Ojciec przygl�da� mu si� z rosn�cym rozdra�nieniem. - Chuck, m�wi� do ciebie. Cathryn wyci�gn�a r�k� i po�o�y�a j� m�owi na ramieniu. - Nie zawracajmy sobie g�owy takimi dyskusjami przy �niadaniu. Wiesz, jacy s� ch�opcy w college'u. Zostaw go w spokoju. - Zas�u�y�em sobie chyba przynajmniej na odpowied� - upar� si� Charles. Nabieraj�c g��boko powietrze w p�uca i wydmuchuj�c je przez nos dla podkre�lenia swej irytacji, Chuck podni�s� wreszcie oczy znad talerza. - Nie jestem lekarzem - powiedzia�. - Nie musz� przestrzega� sztywnych regu� ubierania si�. Napotkawszy wzrok ojca, powiedzia� w duchu: �Prze�knij to, cwany sukinsynu. My�lisz, �e pozjada�e� wszystkie rozumy, bo mia�e� dobre stopnie z chemii, ale si� mylisz". Charles zapatrzy� si� w twarz syna, zastanawiaj�c si�, sk�d ten ch�opak czerpie tyle arogancji. Chuck by� do�� inteligentny, ale beznadziejnie leniwy. Obijanie si� w liceum sprawi�o, �e Uniwersytet Harvarda odrzuci� jego kandydatu�r� na studia. Charles czu�, �e synowi nie najlepiej idzie r�wnie� na Uniwersytecie P�nocno-Wschodnim. Zastanawia� si�, w kt�rym miej- 20 scu pope�ni� b��d jako ojciec. Podobne rozmy�lania utrudnia�a jednak osobowo�� Jeana Paula. Spojrza� na swego drugiego syna: zgrabnego, ujmuj�cego, pracowitego. Trudno by�o uwierzy�, �e obydwaj ch�opcy wywodzili si� z tej samej puli genetycznej i wychowywali razem. Ponownie skierowa� wzrok na Chucka. Ch�opak nadal by� nastroszony, ale Charles poczu�, �e przestaje go to obchodzi�. Ma wa�niejsze sprawy na g�owie. - Mam nadziej�, �e tw�j wygl�d nie pozostaje w �adnym stosunku do twoich ocen - powiedzia� spokojnie. - Licz�, �e dobrze sobie radzisz Niewiele nam na ten temat m�wisz. - Jako� ci�gn� - odpar� wreszcie Chuck, spuszczaj�c oczy na talerz z owsiank�. Stawianie czo�a ojcu by�o dla niego czym� nowym. Przed p�j�ciem na studia unika� jakichkolwiek star�. Teraz chcia� si� z nim zmierzy� By� pewien, �e Cathryn dostrzega�a to i popiera�a. Przecie� j� tak�e Charles tyranizowa�. - Je�li mam pojecha� kombi do Bostonu, potrzebuj� wi�cej go�t�wki - powiedzia�a Cathryn, pragn�c zmieni� temat. - A skoro ju� mowa o pieni�dzach, dzwonili ludzie od oleju i powiedzieli, �e nie przywioz� go wi�cej, je�li nie wyr�wnamy rachunku. - Przypomnij mi o tym wieczorem - odpar� szybko Charles. Nie mam ochoty na rozmow� o pieni�dzach. - Czesne za semestr jest te� nie zap�acone - dorzuci� Chuck. Cathryn podnios�a wzrok znad jedzenia i spojrza�a na m�a, maj�c nadziej� �e temu zaprzeczy. Czesne stanowi�o powa�n� sum� w ich bud�ecie - Dosta�em wczoraj pismo, �e moje czesne jeszcze nie wp�yn�o, cho� termin min��. Je�li nie zostanie zap�acone, nie dopuszcz� mnie do sesji - ci�gn�) Chuck. - Przecie� pieni�dze zosta�y podj�te z konta - rzek�a Cathryn. - Wyda�em je na laboratorium - przyzna� si� Charles. - Co? - Cathryn os�upia�a. - Zwr�c� mi je. Potrzebowa�em nowego szczepu myszy, a kolejne pieni�dze na badania wp�yn� dopiero w marcu. - Kupi�e� szczury za pieni�dze za czesne Chucka? - zapyta�a Tathryn. - Myszy - poprawi� Charles. Chuck z rozkosz� podgl�dacza obserwowa� narastaj�cy konflikt. Od miesi�cy dostawa� pisma od p�atnika, ale nie przynosi� ich do domu, czekaj�c z ich ujawnieniem na odpowiedni� chwil�, kiedy b�dzie m�g� to poruszy�, nie wywo�uj�c jednocze�nie kwestii swoich ocen. Wspaniale si� z�o�y�o. 21 - No, po prostu cudownie - powiedzia�a Cathryn. - A jak my�lisz, co b�dziemy je�� do marca, po zap�aceniu za Chucka? - Jako� sobie poradz� - burkn�� Charles, pokrywaj�c bezradno�� gniewem. - Chyba powinnam p�j�� do jakiej� pracy - stwierdzi�a Cath�ryn. - Potrzebuj� maszynistek w instytucie? - Na mi�o�� bosk�, nic wielkiego si� nie sta�o! - wykrzykn�� Charles. - Panuj� nad sytuacj�. Mo�e by� tak lepiej sko�czy�a dok�torat, �eby w razie czego rzeczywi�cie dosta� porz�dn� prac�? - Od trzech lat Cathryn nie mog�a sko�czy� rozprawy z literaturoznawstwa. - Wychodzi wi�c na to, �e czesne Chucka jest nie zap�acone dlatego, �e nie sko�czy�am doktoratu - odpar�a sarkastycznie. W tym w�a�nie momencie do kuchni wesz�a Michelle. Charles i Cathryn utkwili w niej wzrok, na chwil� zapominaj�c o swojej k��tni. Na bia�y bawe�niany golf w�o�y�a r�owy sweter z monogramem, przez co sprawia�a wra�enie starszej. Okolona smolistoczarnymi w�o�sami twarz wydawa�a si� niezwykle blada. Podesz�a do blatu przy zlewie i nala�a sobie soku pomara�czowego. - B�ee - rzuci�a spr�bowawszy. - Nie cierpi�, kiedy sok jest pe�en b�belk�w. - No prosz� - powiedzia� Jean Paul. - Ma�a ksi�niczka zgrywa chor�, �eby si� wywin�� ze szko�y. - Nie dokuczaj siostrze - uci�� Charles. Michelle nagle podrzuci�a g�ow� przy gwa�townym kichni�ciu, rozlewaj�c przy tym sok na pod�og�. Poczu�a, �e co� p�ynie jej z nosa i odruchowo pochyli�a si�, nadstawiaj�c d�o�. Ku jej zgrozie by�a to krew. - Tato! - zawo�a�a, gdy ciecz przelewaj�c si� z gar�ci zacz�a �cieka� na pod�og�. Charles i Cathryn r�wnocze�nie zerwali si� na nogi. Cathryn z�apa�a �ciereczk� do naczy�, a Charles wzi�� na r�ce Michelle i prze* ni�s� j� do salonu. Ch�opcy przenie�li spojrzenie z ma�ej ka�u�y krwi na talerze, staraj�c si� ustali�, jaki wywar�o to wp�yw na ich apetyt. Cathryn wpad�a z powrotem do kuchni, wyci�gn�a z lod�wki tack� z kostkami lodu, i zawr�ci�a do salonu. - Obrzydliwo�� - powiedzia� Chuck. - Nie zostan� lekarzem, cho�by mi dawano milion dolar�w. Nie znosz� krwi. - Michelle zawsze si� udaje skupi� na sobie uwag� - stwierdzi� Jean Paul. i| - Powt�rz to. �. 22 Michelle zawsze udaje si�... - powt�rzy� Jean Paul. Znajdowa� przyjemno�� w prowokowaniu starszego brata. - Zamknij si�, g�uptaku. - Chuck wsta� i wyrzuci� do kub�a resztki �niadania, po czym skierowa� si� do swego pokoju, omijaj�c krew na pod�odze Jean Paul sko�czy� szybko owsiank� i odstawi� talerz do zlewu. Potem papierowym r�cznikiem wytar� krew Michelle. - �wi�ci pa�scy - powiedzia� Charles, wychodz�c kuchennymi rzwiami. - Co za smr�d. - Po burzy pojawi� si� p�nocny wiatr, kt�ry ni�s� wo� palonej gumy z przetw�rni odpad�w. - I �yj tu w takim sraczu - dorzuci� Chuck. Charles poczu�, �e je�y si� wewn�trznie na jego wulgarno��, ale zdecydowa� si� nic nie m�wi�. Ju� i tak ranek zacz�� si� nieweso�o. Zacisn�wszy z�by wetkn�� podbr�dek w kurtk� na baranku dla ochrony przed zacinaj�cym �niegiem i pobrn�� w stron� szopy. - Jak tylko b�d� m�g�, wyb�d� do Kalifornii - powiedzia� Chuck, id�c po jego �ladach. Na ziemi le�a� mniej wi�cej cal nowego �niegu. - Tak jak teraz wygl�dasz, b�dziesz tam idealnie pasowa� - stwier-dzi� Charles. Zamykaj�cy korow�d Jean Paul roze�mia� si�. Jego oddech wydo�bywa� si� g�stymi k��bami pary. Chuck obr�ci� si� na pi�cie i zepchn�� (brata z odgarni�tej �cie�ki w g��bszy �nieg. Zacz�li si� k��ci�, Charles nie zwraca� jednak na nich uwagi. By�o zbyt zimno, by przystawa�. S�abe powiewy wiatru podra�nia�y sk�r� jak szorowanie papierem �ciernym. �mierdzia�o okrutnie. Nie zawsze tak by�o. Fabryk� otwarto 1971 roku, kupili z Elizabeth ten dom rok wcze�niej. Przenosiny (by�y w�a�ciwie jej pomys�em. Chcia�a, �eby jej dzieci dorasta�y w �wie�ym, krzepi�cym wiejskim powietrzu. Co za ironia, pomy�la� Charles, otwieraj�c szop�. Nie by�o jednak jeszcze tak �le. �mierdzia�o tylko przy p�nocno-wschodnim wietrze, czyli na szcz�cie niezbyt cz�sto. - Psiakrew - powiedzia� Jean Paul, wpatruj�c si� w staw. - B�d� musia� po tej zamieci od nowa czy�ci� swoj� �lizgawk�. Tato, dlaczego ko�o domku Michelle woda nigdy nie zamarza? Charles przystawi� kawa�ek rury, by drzwi si� nie zamkn�y, i spojrza� tam, gdzie pokazywa� Jean Paul. - Nie wiem. Nigdy si� nad tym nie zastanawia�em. Musi to mie� co� wsp�lnego z pr�dem odnogi ��cz�cej z rzek�. Ona te� nie zamarza. - Uhm - mrukn�� Chuck, wygl�daj�c za domek zabaw. Na pasie zamarzni�tego mu�u okalaj�cym staw le�a�a martwa krzy��w- 23 ka. - Jeszcze jedna zdech�a kaczka. One te� pewnie nie wytrzymuj� smrodu. - To dziwne. Od lat nie by�o tutaj kaczek - powiedzia� Charles. - Kiedy si� tu wprowadzili�my, mo�na by�o jeszcze na nie polowa�, chowaj�c si� w domku Michelle. P�niej znikn�y. - Tam jest jeszcze jedna! - wykrzykn�� Jean Paul. - Ta �yje, podryguje. - Wygl�da jak zalana - rzek� Chuck. - Chod�my jej pom�c. - Mamy niewiele czasu - ostrzeg� Charles. - Och, chod�cie. - Jean Paul ruszy� po chrz�szcz�cym �niegu. Ani Charles, ani Chuck nie podzielali jego entuzjazmu, lecz obaj ruszyli za nim. Kiedy do niego do��czyli, pochyla� si� nad biednym ptakiem, kt�rym wstrz�sa�y drgawki. - Chryste, ma padaczk�! - zawo�a� Chuck. - Co jej si� sta�o? - spyta� Jean Paul. - Nie mam najmniejszego poj�cia. Nie jestem najsilniejszy w pta�siej medycynie. Jean Paul nachyli� si�, by jako� uspokoi� miotaj�c� si� spaz�matycznie kaczk�. - Nie jestem pewien, czy powiniene� jej dotyka� - powiedzia� Charles. - Nie pami�tam, czy kaczki przenosz� chorob� papuzi�. - Uwa�am, �e powinni�my j� zabi�, �eby nie cierpia�a - podsun�� Chuck. Charles obejrza� si� na starszego syna, kt�ry nie odrywa� wzro�ku od chorego ptaka. Z niewiadomej przyczyny odebra� jego sugesti� jako okrutn�, cho� najprawdopodobniej by�a s�uszna. - Mog� j� na razie zanie�� do szopy? - spyta� b�agalnie Jean Paul. - P�jd� po strzelb� pneumatyczn�, niech si� nie m�czy - powie�dzia� Chuck. Mia� okazj� odegra� si� na bracie. - Nie! Mog� j� zanie�� do szopy, tato? Prosz�. - Zgoda. Ale jej nie dotykaj. We� jakie� pude�ko albo co� takiego. Jean Paul pu�ci� si� biegiem. Charles i Chuck stan�li naprzeciw siebie po dw�ch stronach chorego ptaka. - Nie czujesz �adnego wsp�czucia? - spyta� Charles. - Wsp�czucia? Szukasz u mnie wsp�czucia po tym, co sam wyprawiasz ze zwierz�tami laboratoryjnymi? Chyba �artujesz! Charles przypatrzy� si� synowi badawczo. Wydawa�o mu si�, �e dostrzega co� wi�cej ni� brak szacunku - nienawi��. Chuck stanowi� 24 dla niego zagadk� od dnia, kiedy wszed� w okres dojrzewania. Z tru�dem powstrzyma� si� od spoliczkowania ch�opaka. Jean Paul ze zwyk�� sobie zaradno�ci� wygrzeba� du�e kartonowe pud�o oraz star� poduszk�. Rozci�� pow�oczk� i przesypa� pierze do pud�a Wykorzystuj�c poszw� jako okrycie, podni�s� ptaka z ziemi i w�o�y� do kartonu. Wyja�ni� ojcu, �e pierze zar�wno da kaczce ciep�o, jak i ochroni j� w przypadku nast�pnego napadu. Ten skinie�niem g�owy wyrazi� aprobat�, po czym wsiedli do samochodu. Pi�cioletni czerwony, zardzewia�y pinto zacz�� rz�zi�, gdy Charles przekr�ci� kluczyk w stacyjce. Gdy wreszcie zapali�, z powodu dziur w t�umiku brzmia�o to jak rozruch czo�gu AMX. Charles wyjecha� ty�em z gara�u, zjecha� po podje�dzie i ruszy� autostrad� 301 na p�noc w stron� Shaftesbury. Poczu� ulg�, gdy stary grat nabra� pr�dko�ci. W �yciu rodzinnym nie da si� w ko�cu unikn�� zgrzyt�w. Przynajmniej w laboratorium zmienne mie�ci�y si� w przewidywalnych granicach, a problemy dawa�o si� rozwi�za� metod� naukow�. Coraz trudniej przychodzi�o Charlesowi znoszenie ludzkiej nieobliczalno�ci. - Do�� tego dobrego! �adnej muzyki! - wy��czy� radio. Ch�opcy k��cili si�, kt�rej stacji s�ucha�. - Dobrze zacz�� dzie� chwil� kontem�placji w ciszy. Bracia popatrzyli po sobie i przewr�cili oczyma, a Droga prowadzi�a wzd�u� rzeki Pawtomack. Woda miga�a ini z boku, wy�aniaj�c si� spomi�dzy faluj�cych p�l..Im bardziej zbli�ali si� do Shaftesbury, tym intensywniejszy stawa� si� smr�d z przetw�rni odpad�w Recycle Ltd. Najpierw ukaza� si� komin wypluwaj�cy w nie�bo czarny pi�ropusz dymu. Kiedy przeje�d�ali ko�o fabryki, cisz� rozdar� chrapliwy d�wi�k gwizdka oznajmiaj�cego zmian�. Gdy tylko min�li przetw�rni�, od�r znikn�� jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki. Wok� opustosza�ych tkalni przy Main Street nie by�o wida� �ywej duszy. O sz�stej czterdzie�ci pi�� rano miasto wygl�da�o jak wymar�e. Rzek� spina�y trzy rdzewiej�ce mosty - r�w�nie� relikty ery rozwoju sprzed wielkiej wojny. Jeden z most�w by� nawet kryty, lecz nikt z niego nie korzysta�. By� zbyt niebezpieczny, utrzymywano go wy��cznie dla turyst�w; ojcom miasta jako� nie za�wita�o, ze �adni tury�ci tu nie przybywali. Jean Paul wysiad� przy liceum na p�nocnym skraju miasta. Z raptowno�ci, z jak� si� po�egna�, wida� by�o, �e spieszno mu do swych zaj��. Mimo wczesnej pory przed szko�� czeka�o na niego kilku koleg�w Wsp�lnie weszli do �rodka. Jean Paul gra� w dru�ynie koszyk�wki junior�w; musieli �wiczy� przed lekcjami. Charles przy�gl�da� si�, jak jego m�odszy syn znika w budynku, po czym wyjecha� 25 na ulic� wiod�c� na autostrad� 93, a stamt�d do Bostonu. Na wi�kszy ruch natrafili dopiero, gdy przekroczyli granic� stanu Massachusetts. Prowadzenie samochodu wywiera�o zwykle na Charlesie efekt hipnotyzuj�cy. Pozostawiaj�c kierowanie autem ni�szym, prymityw-niejszym partiom umys�u, zazwyczaj b��dzi� my�lami po zawi�o�ciach budowy antygen�w i przeciwcia� czy struktury i sekwencji amino-kwasowej bia�ek. Tego dnia jednak odczuwa� zrazu dotkliwie, a potem z irytacj�, milczenie Chucka. Usi�owa� sobie wyobrazi�, o czym my�li jego pierworodny. Mimo najszczerszych ch�ci musia� jednak przyzna�, �e nie ma poj�cia. Rzucaj�c szybkie, ukradkowe spojrzenie na jego znudzon� twarz, zastanawia� si�, czy nie marzy o dziewczynach. U�wiadomi� sobie, �e nawet nie wie, czy Chuck z jak�� chodzi. - Jak tam w szkole? - spyta� jakby od niechcenia. - �wietnie! - odpar� Chuck, natychmiast si� nastroszywszy, Zn�w milczenie. ' - Wiesz, z czego b�dziesz zdawa� egzamin kierunkowy? - Nie, jeszcze nie. - Musisz si� przecie� na co� zdecydowa�. Czy nie czas ju� wybra� przedmiot�w na przysz�y rok? - Na razie nie. - No dobrze, a jaki przedmiot ci si� najbardziej podoba� w tym roku? - Chyba psychologia. - Chuck wyjrza� przez okno po swojej stronie. Nie mia� ochoty na rozmow� o studiach. Wcze�niej czy p�niej doszliby do chemii. - �artujesz - powiedzia� Charles, potrz�saj�c g�ow�. Chuck spojrza� na g�adko ogolon� twarz ojca, jego szeroki, lecz wyra�nie zarysowany nos, na lekko odchylon� do ty�u g�ow�, kiedy przybiera� ton protekcjonalny. By� zawsze bardzo pewny siebie i szyb�ki w s�dach. Chuck dos�ysza� lekcewa�enie w jego g�osie. Zebra� si� na odwag� i powiedzia�: - Dlaczego mia�bym �artowa�? - Psychologia by�a dziedzin�, na kt�rej ojciec na pewno si� nie zna�. - Psychologia to strata czasu - powiedzia� Charles. - Opiera si� na z gruntu fa�szywym za�o�eniu, �e wszystko przebiega na zasadzie bodziec - reakcja. W rzeczywisto�ci m�zg pracuje zupe�nie inaczej. Nie jest czyst� tablic�, tabula rasa. To system dynamiczny, tworz�cy idee, a nawet emocje, bez powi�zania z otoczeniem. Rozumiesz, o co mi chodzi? ' - Tak! - Chuck odwr�ci� g�ow�. Nie mia� poj�cia, o czym m�wi Charles, ale jak zwykle nie�le to brzmia�o. Poza tym �atwiej by�o 26 przytakiwa�, przytakiwa� wi�c przez nast�pny kwadrans, gdy ojciec rozwodzi� si� nad wadami behawiorystycznego podej�cia do psycho�logii - Mo�e by� tak wpad� dzi� po po�udniu do laboratorium? - spyta� Charles po chwili. - Robi� bajeczne post�py i wydaje mi si�, �e znajduj� si� na progu jakiego� prze�omowego odkrycia. Chcia�bym ci� jako� w to w��czy�. - Dzisiaj nie mog� - odrzek� szybko Chuck. Kr��enie po in�stytucie, w kt�rym wszyscy p�aszczyli si� przed wielkim naukowcem, Charlesem Martelem, by�o ostatni� rzecz�, na jak� mia�by ochot�. Zawsze czu� si� tam niezr�cznie, zw�aszcza �e nie mia� zielonego poj�cia, czym si� zajmuje jego ojciec. Wyja�nienia Charlesa wydawa�y si� mu zbyt skomplikowane; bez przerwy czu� l�k, �e padnie jakie� pytanie obna�aj�ce g��bi� jego niewiedzy. - Mo�esz wpa��, kiedy tylko ci b�dzie pasowa�, o ka�dej porze, Chuck. - Charles zawsze marzy� o tym, by syn podziela� jego entuz�jazm badawczy, tamten nigdy jednak nie wykazywa� cienia zaintereso�wania jego prac�. Charlesowi wydawa�o si�, �e gdyby tylko Chuck zobaczy�, jak wygl�da naprawd� praca badawcza, odda�by si� jej z zapa�em - Nie. Mam zaj�cia z biologii, a p�niej par� spotka�. - Szkoda. Mo�e jutro - powiedzia� Charles. - Taak, mo�e jutro - zgodzi� si� Chuck. Chuck wysiad� na Huntington Avenue i spiesznie po�egnawszy si� z ojcem, pobrn�� w wilgotnym bosto�skim �niegu. Charles patrzy�, jak si� oddala, Wygl�da� jak z karykatury z p�nych lat sze��dziesi�tych, nie na miejscu w�r�d swych r�wie�nik�w. Inni studenci wydawali si� bardziej rozgarni�ci, lepiej ubrani, i wszyscy bez wyj�tku szli grup�kami Jedynie Chuck maszerowa� samotnie. Charlesowi przysz�o na my�l, �e mo�e to najstarszego syna najbardziej dotkn�y choroba i �mier� Elizabeth. Mia� nadziej�, �e obecno�� Cathryn oka�e si� zbawienna, ale od ich �lubu Chuck sta� si� jeszcze bardziej zamkni�ty w sobie i obcy. Charles wrzuci� bieg i ruszy� Fenway w stron� Cambridge ROZDZIA� DRUGI Przeje�d�aj�c przez most Uniwersytetu Bosto�skiego, Martel uk�a�da� plan dnia. Niesko�czenie �atwiej by�o wg��bia� si� w zawi�o�ci budowy kom�rki ni� w trudno uchwytne problemy wychowywania dzieci. Z Memoria� Drive zjecha� w prawo i niedaleko potem skr�ci� na parking Instytutu Badawczego Weinburgera. Humor zacz�� mu si� poprawia�. Wysiadaj�c z wozu zauwa�y�, �e na parkingu znajduje si� nad�zwyczaj du�a jak na t� por� liczba samochod�w. Na wyznaczonym miejscu sta� nawet b��kitny mercedes dyrektora. Pomimo zimna Char�les zatrzyma� si� na chwil�, zastanawiaj�c si�, co ich sprowadza�o tak wcze�nie, po czym ruszy� do wej�cia instytutu. By�a to nowoczesna budowla o czterech kondygnacjach z ceg�y i szk�a, przypominaj�ca nieco pobliski Hotel Wyatt, cho� w odr�nieniu od tamtego nie mia�a kszta�tu piramidy. Gmach znajdowa� si� bezpo�rednio przy rzece, mi�dzy budynkami Uniwersytetu Harvarda i MIT. Nic dziwnego, �e instytut nie mia� �adnych k�opot�w z naborem pracownik�w. Recepcjonistka dostrzeg�a zbli�aj�cego si� Martela przez zwier�ciadlan� szyb� i przycisn�a guzik odblokowuj�cy rozsuwane drzwi. Instytut by� �ci�le chroniony �e wzgl�du na cenn� aparatur� oraz rezultaty niekt�rych prac, zw�aszcza tych, kt�re dotyczy�y in�ynierii genetycznej. Charles przeszed� przez wyk�adany dywanem korytarz, witaj�c si� ze �wie�o zatrudnion� kokietk�, pann� Andrews, a ta sk�oni�a g�ow� i spojrza�a na niego spod starannie wyskubanych brwi. Ciekaw by�, jak d�ugo panna Andrews si� tu utrzyma. Recepcjonistki zwykle pracowa�y w instytucie bardzo kr�tko. Przesadnym, defiladowym krokiem Charles przemierzy� hol g��w- 28 ny, po czym zatrzyma� si� i cofn��, by zajrze� do poczekalni. Kr�ci�o si� tam niespokojnie w�r�d k��b�w papierosowego dymu sporo ludzi. - Panie doktorze... doktorze Martel! - zawo�a� jeden z nich. Zaskoczony Charles wszed� do �rodka. Natychmiast ze wszystkich stron otoczyli go m�wi�cy naraz ludzie. M�czyzna, kt�ry go zawo�a�, podetkn�� mu pod nos mikrofon. - Jestem z Globe - wykrzykn��. - Czy mog� zada� panu kilka pyta�? Odepchn�wszy mikrofon, Charles spr�bowa� wycofa� si� na korytarz. - Panie doktorze, czy to prawda, �e ma pan przej�� prowadzenie bada�? - krzykn�a jaka� kobieta, chwytaj�c go za p�aszcz. - Nie udzielam wywiad�w - oznajmi� g�o�no, wyrywaj�c si� z t�umu. B�g wiedzie� czemu, reporterzy zatrzymali si� na progu poczekalni - Co tu si�, u diab�a, dzieje? - mrukn�� Charles, gdy wreszcie zwolni� po spiesznym marszu. Nie cierpia� �rodk�w masowego przeka�zu. Z niejasnych przyczyn choroba Elizabeth przyci�gn�a uwag� prasy i przez d�u�szy czas odczuwa� to jako swego rodzaju gwa�t, gdy jego osobist� tragedi� trywializowano na u�ytek publiki czytaj�cej gazety przy porannej kawie. Wszed� do swojego laboratorium i za�trzasn�� za sob� drzwi. Ellen Sheldon, laborantka od sze�ciu lat asystuj�ca Charlesowi, podskoczy�a do g�ry. Pracowa�a w�a�nie w skupieniu nad nastawia�niem aparatury do rozdzia�u bia�ek surowicy. Jak zwykle zjawi�a si� o si�dmej pi�tna�cie, by przygotowa� wszystko, zanim nieodmiennie o si�dmej czterdzie�ci pi�� wkroczy Charles. Lubi� ju� o �smej by� przy pracy, zw�aszcza teraz, gdy wszystko zdawa�o si� i�� jak po ma�le. - Gdybym to ja tak trzasn�a drzwiami, dopiero bym us�ysza��a - powiedzia�a z rozdra�nieniem. By�a to ciemnow�osa atrakcyjna trzydziestolatka, z misternym kokiem spi�trzonym na czubku g�owy z wyj�tkiem niedbale spadaj�cych na kark kosmyk�w. Kiedy Charles j� zatrudni�, spotka� si� z zazdrosnymi docinkami ze strony koleg�w, lecz prawd� m�wi�c, z egzotycznej urody Ellen zda� sobie spraw� dopiero po kilku latach wsp�pracy. Wzi�te z osobna jej rysy nie odznacza�y si� niczym szczeg�lnym; ca�o�� wywiera�a jednak fas�cynuj�ce wra�enie. Dla niego wszak�e najbardziej liczy�y si� jej in�teligencja