2292

Szczegóły
Tytuł 2292
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2292 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2292 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2292 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tomasz Mann Buddenbrookowie Dzieje upadku rodziny Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i WYdawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 Prze�o�y�a Ewa Librowiczowa Sk�ad, druk i oprawa Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: "Wydawnictwo Dolno�l�skie", Wroc�aw 1996 Korekta: K. Markiewicz i I. Stankiewicz `ty 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 Cz�� pierwsza 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Rozdzia� pierwszy 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 - Jak�e si� to zaczyna... Jak to si� zaczyna... - Tam do diab�a, c'est la �question, ma tr~es ch~ere demoiselle! (To jest w�a�nie pytanie, moja droga panienko! - franc.) Konsulowa Buddenbrook, siedz�ca obok swej te�ciowej na prostej w liniach, bia�o lakierowanej, pokrytej jasno��tym obiciem sofie, ozdobionej z�ocon� g�ow� lwa, spojrza�a na m�a zag��bionego obok w fotelu i pomog�a c�reczce, kt�r� przy oknie dziadek trzyma� na kolanach. - Toniu! - rzek�a - wierz�, �e B�g... A ma�a Antonina, o�mioletnia drobna dziewczynka, ubrana w sukienk� z leciutkiego, mieni�cego si� jedwabiu, odwr�ciwszy nieco sw� �liczn� jasn� g��wk� od twarzy dziadka, zastanawia�a si� z wysi�kiem, rozgl�daj�c si� po pokoju szarob��kitnymi, nic nie widz�cymi oczyma, po czym powt�rzy�a raz jeszcze: - Jak�e si� to zaczyna... - wym�wi�a wolno. - Wierz�, �e B�g - i z rozja�nion� twarz� dorzuci�a szybko: - stworzy� mnie wesp� z wszelkim stworzeniem. - Teraz odnalaz�a nagle w�a�ciwy w�tek i wyrecytowa�a bez zaj�knienia ca�y artyku�, dos�ownie wed�ug tekstu katechizmu, kt�ry w�a�nie ostatnio przejrzany i poprawiony ukaza� si� w druku anno 1835, za zezwoleniem wysokiego i wszechwiedz�cego senatu. "Gdy ju� raz sobie przypomn� - my�la�a - to wydaje mi si�, jak gdybym zim� zje�d�a�a z bra�mi na saneczkach z G�ry Jerozolimskiej, nie mo�na o niczym my�le� ani te� zatrzyma� si�, cho�by si� nawet chcia�o". - Do tego odzie� i obuwie - ci�gn�a - jad�o i nap�j, dom i dw�r, �on� i dziecko, ziemi� i byd�o... - Na te s�owa stary pan Jan Buddenbrook po prostu wybuchn�� �miechem, tym swoim g�o�nym drwi�cym chichotem, kt�ry od dawna ju� mia� w pogotowiu. �mia� si� z uciechy, �e mo�e po�artowa� sobie z katechizmu, i prawdopodobnie tylko w tym celu urz�dzi� ten ma�y egzamin. Dowiadywa� si� o ziemi� i byd�o ma�ej Toni, spyta�, ile bierze za worek pszenicy, i wyrazi� gotowo�� robienia z ni� interes�w. Okr�g�a, rumiana, dobroduszna jego twarz, kt�rej na pr�no usi�owa� nada� wyraz z�o�liwo�ci, otoczona by�a �nie�nobia�ymi, upudrowanymi w�osami i jakby leciutko zaznaczony harcap spada� na ko�nierz jego mysiego surduta. W siedemdziesi�tym roku �ycia nie sprzeniewierzy� si� modzie swych m�odych lat; wyrzek� si� jedynie szamerowania mi�dzy guzikami i woko�o wielkich kieszeni, ale nigdy w �yciu nie mia� na sobie d�ugich spodni. Jego szeroka, podw�jna broda spoczywa�a z wyrazem zadowolenia na bia�ym koronkowym �abocie. Wszyscy �mieli si� wraz z nim, g��wnie jednak z uszanowania dla g�owy rodziny. Pani Antoinette Buddenbrook, z domu Duchamps, chichota�a zupe�nie tak samo jak jej m��. By�a to korpulentna dama o pi�knych, bia�ych lokach u�o�onych nad uszami, ubrana w sukni� w czarne i szare pasy, pozbawion� wszelkich ozd�b, co �wiadczy�o o prostocie i skromno�ci, z�o�one na kolanach r�ce, w kt�rych trzyma�a ma�y aksamitny woreczek pompadour by�y jeszcze teraz pi�kne i bia�e. Rysy jej twarzy z biegiem lat w dziwny spos�b upodobni�y si� do rys�w m�a. Jedynie wykr�j i �ywo�� czarnych oczu zdradza�y na p� roma�skie pochodzenie; dziadek jej wywodzi� si� ze szwajcarsko_francuskiej rodziny, ona za� urodzona by�a w Hamburgu. Synowa jej, konsulowa El�bieta Buddenbrook, z domu Kr~oger, �mia�a si� podobnie jak wszyscy Kr~ogerowie; rozpoczyna�a parskni�ciem i przyciska�a przy tym brod� do piersi. Wygl�da�a, jak wszyscy w jej rodzinie, nadzwyczaj elegancko i je�li nie mo�na by�o nazwa� jej pi�kno�ci�, to jednak swym d�wi�cznym, powa�nym g�osem, spokojnymi i �agodnymi ruchami wzbudza�a w otoczeniu uczucie pewno�ci i zaufania. Rudawe jej w�osy, u�o�one wysoko w koron� i ufryzowane nad uszami w szerokie kunsztowne loki, harmonizowa�y z niezmiernie delikatn� bia�� cer�, pokryt� z rzadka drobnymi piegami. Charakterystyczne dla jej twarzy o nieco za d�ugim nosie i ma�ych ustach by�o to, �e mi�dzy doln� warg� a brod� nie zarysowywa�o si� zwyk�e wg��bienie. Kr�tki stanik z bufiastymi r�kawami ��czy� si� z w�sk� sp�dniczk� z lekkiego jedwabiu w kwiaty i ods�ania� szyj� sko�czonej pi�kno�ci, ozdobion� at�asow� wst��eczk�, na kt�rej l�ni� medalion wysadzany brylantami. Konsul pochyli� si� w fotelu ruchem nieco nerwowym. Mia� na sobie surdut barwy cynamonowej, z szerokimi wy�ogami, kt�rego r�kawy zw�a�y si� dopiero poni�ej �okci wok� d�oni. Spodnie uszyte by�y z bia�ego materia�u do prania; na zewn�trznych stronach widnia�y czarne lampasy. Woko�o sztywnego wysokiego ko�nierzyka, otaczaj�cego podbr�dek, zawi�zany by� jedwabny krawat, kt�ry szeroko i obficie wype�nia� ca�e wyci�cie pstrej kamizelki. Konsul mia� troch� zbyt g��boko osadzone, niebieskie, uwa�ne oczy swego ojca, jakkolwiek wyraz ich by� mo�e bardziej marzycielski; rysy jego by�y jednak powa�niejsze i ostrzejsze, nos uwydatnia� si� mocnym �ukiem, a policzki, a� do po�owy pokryte jasnym, k�dzierzawym zarostem, by�y o wiele mniej pe�ne ni� u ojca.. Pani Buddenbrook zwr�ci�a si� do synowej, uj�a j� za rami�, spojrza�a na ni�, zachichota�a i rzek�a sznuruj�c usta: - Zawsze ten sam, mon vieux, (m�j staruszek - franc.) Betsy... Konsulowa pogrozi�a tylko w milczeniu drobn� r�k�, a ogniwa jej z�otej bransoletki lekko zad�wi�cza�y; potem wykona�a w�a�ciwy sobie ruch r�k� od k�cika ust do fryzury, jak gdyby chcia�a doprowadzi� do porz�dku jaki� zab��kany w�osek. Konsul jednak odezwa� si� na p� z u�miechem, na p� z wyrzutem: - Ale� ojciec znowu wy�miewa si� z naj�wi�tszych rzeczy! Siedzieli w pokoju "pejza�owym", na pierwszym pi�trze obszernego, starego domu na Mengstrasse, kt�ry firma "Jan Buddenbrook" naby�a w swoim czasie i gdzie rodzina niedawno w�a�nie zamieszka�a. Na grubych, elastycznych tapetach, rozpi�tych w pewnej odleg�o�ci od �cian, widnia�y wielkie pejza�e, delikatne w kolorycie - jak i cienki dywan za�cie�aj�cy posadzk� - przedstawiaj�ce idylle w gu�cie XVIII wieku: weso�e winobranie, skrz�tnych rolnik�w, zdobne we wst��ki pasterki, kt�re nad brzegami przejrzystych w�d tuli�y do �ona bielutkie owieczki lub ca�owa�y si� z czu�ymi pasterzami... Obrazy te utrzymane by�y w ��tawym tonie zachodz�cego s�o�ca, a z tonem tym harmonizowa�o ��te obicie bia�o lakierowanych mebli, jak r�wnie� ��te jedwabne firanki w obu oknach. Jak na tak wielki pok�j, sprz�t�w w nim by�o niewiele. Okr�g�y st� o cienkich, prostych nogach, pokrytych lekkim, z�otym ornamentem, nie sta� przed sof�, lecz u przeciwleg�ej �ciany, na wprost ma�ej fisharmonii, na kt�rej le�a� futera� fletu. Pr�cz symetrycznie pod �cianami rozstawionych sztywnych foteli by� tam jeszcze tylko pod oknem ma�y stolik do szycia, a na wprost sofy delikatna, zbytkowna sekretera, zastawiona bibelotami. Poprzez oszklone drzwi, na wprost okien, wida� by�o p�cie� sali kolumnowej, wysokie, bia�e drzwi na lewo prowadzi�y do sali jadalnej. Z przeciwnej strony dobiega� trzask drzewa p�on�cego w piecu umieszczonym w p�okr�g�ej niszy, poza krat� z kutego �elaza. Wcze�nie bowiem nadesz�y ch�ody. Ju� teraz, w po�owie pa�dziernika, po��k�y m�ode lipy otaczaj�ce cmentarzyk ko�cio�a Panny Marii, wznosz�cego si� po drugiej stronie ulicy; wok� pot�nych gotyckich naro�nik�w �wiszcza� wiatr i m�y� drobny, zimny deszcz. Na �yczenie starszej pani Buddenbrook za�o�ono ju� podw�jne okna. By� to czwartek, dzie�, w kt�rym raz na dwa tygodnie zbiera�a si� ca�a rodzina; tym razem jednak pr�cz zamieszka�ych w mie�cie krewnych zaproszono r�wnie� na skromny obiad starych przyjaci� domu i oto teraz, oko�o czwartej po po�udniu, siedziano tak razem o zmroku, oczekuj�c go�ci... �arty dziadka nie zbi�y z tropu ma�ej Toni; wysun�a tylko jeszcze bardziej sw� nieco wystaj�c� g�rn� warg�. Zjecha�a teraz a� na sam d� G�ry Jerozolimskiej; nie mog�c jednak zatrzyma� si� od razu na g�adkiej drodze, min�a met�. - Amen - rzek�a - a ja co� wiem, dziadziu! - Tiens! (Patrzcie! - franc.) Ona co� wie! - zawo�a� stary pan udaj�c, �e nie mo�e wytrzyma� z ciekawo�ci. - S�ysza�a�, mamo? Ona co� wie! Czy� nikt nie mo�e mi powiedzie�... - Kiedy piorun trzaska na gor�co, to mamy b�yskawic� - m�wi�a Tonia, kiwaj�c g�ow� przy ka�dym s�owie. - A kiedy trzaska na zimno, wtedy mamy grzmot. Tu skrzy�owa�a r�ce i spojrza�a po roze�mianych twarzach, pewna powodzenia. Pan Buddenbrook rozgniewa� si� jednak na t� m�dro�� i chcia� koniecznie wiedzie�, kto opowiada dziecku takie brednie; gdy okaza�o si�, �e by�a to �wie�o przyj�ta do dzieci panna Ida Jungmann z Kwidzynia, konsul musia� a� stan�� w obronie owej Idy. - Ojczulek jest za surowy. Dlaczeg� by nie mo�na mie� w tym wieku swych w�asnych, cho�by i dziwacznych pogl�d�w na takie rzeczy... - Excusez, mon cher!... Mais c'est une folie! (wybacz, m�j drogi! Przecie� to idiotyzm! - franc.) Wiesz przecie�, �e nie znosz� tego og�upiania dzieci! Co, piorun trzaska? To niech zaraz w ni� trza�nie! Dajcie mi spok�j z wasz� Prusaczk�! Chodzi�o o to, �e starszy pan Buddenbrook nie lubi� Idy Jungmann. Nie by� to bynajmniej cz�owiek ograniczony. Zwiedzi� kawa� �wiata, anno 13 je�dzi� czw�rk� koni na po�udnie Niemiec po zbo�e jako dostawca pruskiej armii, bywa� w Pary�u i w Amsterdamie, a jako cz�owiek o�wiecony nigdy nie uprzedza� si� z g�ry do wszystkiego, co nie pochodzi�o z jego rodzinnego miasta. Jednak�e poza interesami, w �yciu towarzyskim, by� on bardziej ni� jego syn, konsul, ekskluzywny i okazywa� wi�cej nieufno�ci w stosunku do obcych. A gdy ze swej podr�y do Prus Wschodnich pa�stwo konsulostwo przywie�li m�od� panienk�, sierot� - mia�a ona w�wczas zaledwie dwadzie�cia lat, ojciec jej, ober�ysta z Kwidzynia, umar� bezpo�rednio przed przyjazdem Buddenbrook�w do tego miasta - konsul mia� z powodu tego zbo�nego uczynku ci�k� przepraw� ze swym ojcem, podczas kt�rej stary pan m�wi� wy��cznie po francusku oraz dialektem "platt"... Ida Jungmann okaza�a si� zreszt� dzieln� pomocnic� w gospodarstwie i przy dzieciach, dzi�ki za� swej lojalno�ci oraz prawdziwie pruskiemu pojmowaniu rang spo�ecznych nadawa�a si� znakomicie do tego domu. Mia�a arystokratyczne zapatrywania; odr�nia�a z ca�� �cis�o�ci� sfery najwy�sze od nieco ni�szych, stan �redni od stanu niskiego; stanowisko guwernantki w pierwszorz�dnym domu nape�nia�o j� dum� i z niech�ci� patrzy�a na to, i� Tonia przyja�ni si� w szkole z dziewczynk�, kt�r� panna Ida Jungmann zalicza�a zaledwie do stanu �redniego... W tym w�a�nie momencie panna Jungmann we w�asnej osobie ukaza�a si� w sali kolumnowej i wesz�a przez oszklone drzwi; by�a to do�� wysoka, czarno ubrana ko�cista pannica o g�adko zaczesanych w�osach i uczciwym wyrazie twarzy. Prowadzi�a za r�k� ma�� Klotyld�, dziecko niezwykle chude, w perkalikowej kwiecistej sukience, o pozbawionych po�ysku w�osach koloru popio�u i bezbarwnej twarzyczce starej panny. Dziewczynka owa nale�a�a do rodziny; pochodzi�a z bocznej, zupe�nie zubo�a�ej linii; ojciec jej, siostrzeniec starszego pana Buddenbrooka, by� administratorem d�br w Rostoku, a poniewa� Klotylda, poczciwe stworzenie, by�a r�wie�nic� Toni, wychowywa�a si� w tym domu. - Wszystko gotowe, prosz� pa�stwa - rzek�a panna Jungmann, kt�rej "r" zawarcza�o gard�owo, gdy� dawniej w og�le nie mog�a go wym�wi�. - Tyldzia chwacko pomaga�a w kuchni, Katarzyna prawie nic ju� nie mia�a do roboty... S�ysz�c dziwaczn� wymow� Idy, pan Buddenbrook parskn�� drwi�co w �abot; konsul za� pog�aska� dziewczynk� po policzku i rzek�: - To �licznie, Tyldziu. Powiedziane jest: m�dl si� i pracuj. Nasza Tonia powinna bra� z ciebie przyk�ad. Za bardzo sk�onna jest do zbytk�w i lenistwa... Tonia spu�ci�a g��wk� i spod oka spogl�da�a na dziadka, gdy� dobrze wiedzia�a, �e jak zwykle b�dzie jej broni�. - Co znowu - rzek� - g�owa do g�ry, Toniu, courage! (odwagi! - franc.) Co dobre dla jednego, to nie dla wszystkich. Ka�dy na sw�j spos�b. Tyldzia jest dzielna, ale my te� nie ostatni. Czy to raisonnable (rozs�dne - franc.), Betsy? Zwr�ci� si� do synowej, kt�ra zazwyczaj bra�a jego stron�, podczas gdy pani Antoinette, mo�e bardziej z rozs�dku ni� z przekonania, podziela�a zwykle zdanie konsula. W ten spos�b dwa pokolenia podawa�y sobie r�ce niby w chass~e_croise (figura taneczna - franc.). - Ojczulek jest bardzo dobry - rzek�a konsulowa. - Tonia b�dzie si� stara�a wyrosn�� na rozs�dn� i dzieln� kobiet�... Czy ch�opcy przyszli ju� ze szko�y? - zapyta�a Idy. W tej samej chwili Tonia, spojrzawszy w okno, zawo�a�a: - Tom i Chrystian s� ju� na Johannisstrasse... i pan Hoffstede... i wujek doktor... W tej chwili z ko�cio�a Panny Marii rozleg� si� d�wi�k dzwon�w: bam! bim, bim_bum! - troch� jakby pozbawiony rytmu, tak �e nie mo�na by�o od razu rozpozna�, co oznacza, cho� brzmia� uroczy�cie; i podczas gdy mniejsze dzwony rado�nie i z godno�ci� oznajmi�y godzin� czwart�, jednocze�nie z dzwonkiem w sieni na dole weszli Tom i Chrystian w towarzystwie pierwszych go�ci, pana Jeana Jacques.a Hoffstede, poety, i doktora Grabowa, lekarza domowego. 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 Rozdzia� drugi 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Jean Jacques Hoffstede, poeta miejscowy, kt�ry z pewno�ci� i tym razem przyni�s� w kieszeni rymy stosowne na dzie� dzisiejszy, by� mniej wi�cej w wieku Jana Buddenbrooka starszego i, pomin�wszy zielony surdut, ubiera� si� podobnie. By� szczuplejszy i bardziej ruchliwy od swego starego przyjaciela, mia� bystre, ma�e, zielonkawe oczy i d�ugi, spiczasty nos. U�cisn�� r�ce panom, a paniom, zw�aszcza za� konsulowej, kt�r� nadzwyczajnie powa�a�, wyrazi� pi�kne, wyszukane compliments, kt�rym towarzyszy� mi�y u�miech. - Serdeczne dzi�ki czcigodnym pa�stwu za �askawe zaproszenie. Tych oto m�odych ludzi spotkali�my z doktorem na K~onigstrasse, gdy powracali z nauki - rzek� wskazuj�c na Toma i Chrystiana stoj�cych obok niego w niebieskich bluzach ze sk�rzanymi paskami. - Wspania�e ch�opaki, pani konsulowo! Tomasz, to powa�na i solidna g�owa, zostanie na pewno kupcem, to nie ulega w�tpliwo�ci. Co do Chrystiana, jest to, zdaje si�, ma�y urwis, co? troch� incroyable... (nie do wiary - franc.) Nie taj� jednak mego engouement (zachwyt - franc.). Mam nadziej�, �e b�dzie si� uczy�, jest przy tym dowcipny i ma du�e zadatki... Pan Buddenbrook wzi�� szczypt� ze swej z�otej tabakierki. - To szelma! A mo�e by tak zosta� od razu poet�? Co, Hoffstede? Panna Jungmann zasun�a zas�ony u okien i wkr�tce pok�j wype�ni� si� dyskretnym i mi�ym, cho� troch� niespokojnym �wiat�em, p�yn�cym z kryszta�owego �yrandola i �wiecznik�w stoj�cych na sekreterze. - C�, Chrystianku - rzek�a konsulowa, kt�rej w�osy zab�ys�y z�otawo - czego nauczy�e� si� dzisiaj? - Okaza�o si�, �e Chrystian mia� dzi� lekcj� pisania, rachunk�w i �piewu. By� to siedmioletni ch�opczyk, wprost �miesznie podobny do ojca. Mia� takie same niedu�e, okr�g�e, g��boko osadzone oczy, taki sam wystaj�cy i zakrzywiony nos, a pewne rysy poni�ej ko�ci policzkowych wskazywa�y, �e nie na d�ugo zachowa on dzieci�c� kr�g�o�� twarzy. - Strasznie�my si� dzi� �mieli - zacz�� papla�, podczas gdy oczy jego w�drowa�y wko�o po wszystkich obecnych. - S�uchajcie, co pan Stengel powiedzia� Zygmusiowi K~ostermannowi. - Pochyli� si�, potrz�sn�� g�ow� i m�wi� dobitnie: - Z wierzchu, moje dziecko, z wierzchu jeste� g�adki i przylizany, tak, ale w �rodku, moje drogie dziecko, w �rodku jeste� czarny... M�wi�c to opuszcza� liter� "r" i wyraz "czarny" wymawia� jak "cza�ny", a na twarzy jego malowa� si� taki wstr�t do owej zewn�trznej g�adko�ci, �e wszyscy wybuchn�li �miechem. - A to szelma! - powt�rzy� stary pan Buddenbrook chichocz�c. Pan Hoffstede natomiast nie posiada� si� z zachwytu. - Charmant! (urocze - franc.) - zawo�a�. - Niepor�wnane! Trzeba zna� Marcelego Stengla! Zupe�nie tak samo! Nie, jakie� to cudowne! Tomasz, kt�ry nie posiada� takiego talentu, sta� obok m�odszego brata i �mia� si� serdecznie, bez �adnej zazdro�ci. Nie mia� szczeg�lnie �adnych z�b�w, by�y one ma�e i ��tawe; za to nos mia� bardzo kszta�tny, a z oczu i owalu twarzy przypomina� dziadka. Usadowiono si� powoli na krzes�ach, na sofie, rozmawiano z dzie�mi, pogadywano o wczesnych ch�odach, o domu... Pan Hoffstede podziwia� wspania�y ka�amarz stoj�cy na sekreterze; by�a to figurka z sewrskiej porcelany, wyobra�aj�ca �aciatego my�liwskiego psa. R�wie�nik konsula, doktor Grabow, kt�rego dobra, u�miechni�ta twarz okolona by�a faworytami, ogl�da� rozstawione na stole ciasto z rodzynkami, ciasteczka, pierniki oraz nape�nione solniczki. By�y to "chleb i s�l" przes�ane rodzinie przez krewnych i przyjaci� z powodu zmiany mieszkania. Na znak, �e dary te pochodz� z zamo�nych dom�w, chleb wyobra�a�y tam s�odkie korzenne ciastka, s�l za� spoczywa�a w oprawie z masywnego z�ota. - Zdaje si�, �e b�d� tu mia� du�o do roboty - rzek� doktor wskazuj�c na s�odycze i pogrozi� dzieciom. Potem, kiwaj�c g�ow�, podni�s� ci�ki przyb�r do soli, pieprzu i musztardy. - To od Lebrechta Kr~ogera - rzek� z u�miechem pan Buddenbrook. - Zawsze elegancki, m�j drogi pan krewniak. Ja nie obdarowa�em go tak wspaniale, gdy zbudowa� sobie will� za miastem. Zawsze ju� by� taki... szlachetny! hojny! prawdziwy kawaler ~a la mode! (modny - franc.) D�wi�k dzwonka kilkakrotnie rozleg� si� po ca�ym domu. Wszed� pastor Wunderlich, t�gi starszy pan w d�ugim, czarnym surducie, z upudrowanymi w�osami i jasn�, weso�� twarz�, w kt�rej b�yszcza�y pogodne, szare oczy. Od wielu lat by� wdowcem i nale�a� do typu starych kawaler�w z dawnych czas�w, podobnie jak i makler gie�dy zbo�owej, pan Gr~atjens, kt�ry zjawi� si� jednocze�nie z pastorem, mia� on zwyczaj przyk�ada� do oka d�o� zwini�t� w tr�bk�, jak gdyby ocenia� obraz; i w istocie by� wielkim znawc� sztuki. Przyszed� r�wnie� senator doktor Langhals z �on�, dawni przyjaciele domu - nale�y te� wymieni� kupca winnego, K~oppena, z wielk� czerwon� twarz�, tkwi�c� mi�dzy wysoko wywatowanymi ramionami, oraz jego r�wnie za�ywn� ma��onk�... By�o ju� wp� do pi�tej, gdy zjawili si� wreszcie starzy Kr~ogerowie oraz ich dzieci, konsulostwo Kr~ogerowie z synami Jakubem i J~urgenem, r�wie�nikami Toma i Chrystiana. Prawie jednocze�nie z nimi weszli rodzice konsulowej Kr~oger, hurtownik drzewny Oeverdieck z �on�, stare zakochane w sobie ma��e�stwo, kt�re stale wobec wszystkich czule do siebie przemawia�o. - Eleganccy ludzie sp�niaj� si� - rzek� konsul Buddenbrook ca�uj�c r�k� te�ciowej. - I to porz�dnie! - Jan Buddenbrook uczyni� szeroki gest podaj�c r�k� staremu... Lebrecht Kr~oger, kawaler ~a la mode, wysoki i dystyngowany, pudrowa� jeszcze lekko w�osy, poza tym jednak ubiera� si� pod�ug nowszej mody. Na jego aksamitnej kamizelce b�yszcza�y dwa rz�dy guzik�w wysadzanych drogimi kamieniami. Syn, Justus, nosi� spiczaste w�sy i niewielkie faworyty, z postaci za� i zachowania �ywo przypomina� ojca; mia� te� te same okr�g�e i eleganckie ruchy. Nie zasiedli od razu do sto�u, lecz w oczekiwaniu najwa�niejszego momentu prowadzili tymczasem stoj�c lekk�, swobodn� rozmow�. Ale oto Jan Buddenbrook starszy, podaj�c rami� pani K~oppen, rzek� g�o�no: - C�, je�li jeste�my wszyscy przy apetycie, mesdames et messieurs... (panie i panowie - franc.) Panna Jungmann wraz z pokoj�wk� otworzy�a bia�e drzwi i towarzystwo powoli, spokojnie i z ufno�ci� przesz�o do sali jadalnej; u Buddenbrook�w mo�na by�o przecie� liczy� na smaczny k�sek... 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 Rozdzia� trzeci 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 W�r�d og�lnego poruszenia m�odszy z gospodarzy si�gn�� do bocznej kieszeni na piersiach, w kt�rej zaszele�ci� jaki� papier, wyraz troski i niepokoju zast�pi� dotychczasowy �wiatowy u�miech, a na skroniach zagra�y mi�nie, jak gdyby zaciska� z�by. Dla niepoznaki jedynie przest�pi� pr�g sali jadalnej, p�niej jednak cofn�� si� i poszuka� oczami matki, kt�ra sz�a przy ko�cu orszaku, wsparta na ramieniu pastora Wunderlicha. - Pardon drogi pastorze... Mamo, jedno s��wko... - Pastor skin�� z u�miechem g�ow�; konsul Buddenbrook przepu�ci� star� dam� z powrotem do pokoju pejza�owego; stan�li u okna. - Kr�tko i w�z�owato, przyszed� list od Gottholda - powiedzia� szybko i cicho, patrz�c w jej ciemne, pytaj�ce oczy i wyci�gaj�c z kieszeni zapiecz�towany papier. - Jest to trzecie jego pismo, a ojciec odpowiedzia� dot�d tylko na pierwsze... Co robi�? Nadesz�o ju� o drugiej godzinie, ale czy� mog�em dzisiaj psu� ojcu humor? Co mama my�li? Jeszcze jest czas, by go wywo�a�... - Nie, nie, masz racj�, �Jean, lepiej z tym zaczeka�! - rzek�a pani Buddenbrook i swoim zwyczajem uchwyci�a r�k� syna. - C� tam mo�e zn�w by�! - m�wi�a zmartwiona. - Ten ch�opiec nie daje spokoju. Pewnie nudzi o to odszkodowanie za udzia� w domu. Nie, nie, Jean, nie teraz... Mo�e wieczorem, przed p�j�ciem do ��ka... - Co robi�? - powt�rzy� konsul potrz�saj�c opuszczon� g�ow�. - Sam nieraz prosi�em pap�, by ust�pi�... Nie powinno wygl�da�, jakobym ja, przyrodni brat, zagnie�dzi� si� u rodzic�w i intrygowa� przeciw Gottholdowi... Musz� wystrzega� si� tej roli tak�e wobec ojca. Ale je�li mam by� szczery, ostatecznie, jestem associ~e (wsp�lnik - franc.). A zreszt�, Betsy i ja p�acimy przecie� normalne komorne za drugie pi�tro... Co do siostry we Frankfurcie rzecz jest za�atwiona. M�� jej otrzymuje ju� teraz, za �ycia ojczulka, jako odst�pne czwart� cz�� sumy, za kt�r� dom zosta� nabyty. Jest to korzystny interes, kt�ry ojczulek przeprowadzi� g�adko i dobrze, z zyskiem dla firmy. I je�li ojciec zachowuje si� tak opornie wzgl�dem Gottholda, to jest to... - Ach, c� znowu, Jean, tw�j stosunek do sprawy jest przecie� zupe�nie jasny. Ale Gotthold s�dzi, �e ja, jako macocha, troszcz� si� tylko o w�asne dzieci, a ojca oddalam od niego. To smutne... - Ale� to w�asna jego wina! - zawo�a� konsul prawie g�o�no, lecz rzuciwszy okiem na sal� jadaln� �ciszy� zaraz g�os. - To jego wina, ten smutny stosunek! Niech mama sama os�dzi! Dlaczego� nie by� rozs�dny? Czemu� po�lubi� t� jak�� demoiselle St~uwing, no a... ten sklepik... - Przy s�owie "sklepik" za�mia� si� gniewnie, a jednocze�nie z pewnym zawstydzeniem. - Zapewne, to s�abo�� ten wstr�t ojca do sklepu; ale Gotthold powinien by� uszanowa� t� ma�� jego pr�nostk�... - Ach, Jean, by�oby najlepiej, gdyby ojciec si� zgodzi�! - Ale czy� ja mog� to doradza�? - szepn�� konsul podnosz�c nerwowo r�k� do czo�a. - Jestem zainteresowany osobi�cie, powinien bym wi�c powiedzie�: ojcze, zap�a�. Ale z drugiej strony jestem associ~e, musz� broni� interes�w firmy i skoro papa uwa�a, �e dla niepos�usznego i zbuntowanego syna nie ma obowi�zku uszczupla� kapita�u obrotowego... Idzie tu o przesz�o jedena�cie tysi�cy talar�w. To nie byle co... Nie, nie mog� tego doradza�... ani te� odradza�. Nie chc� o tym nic wiedzie�. Tylko scena z ojczulkiem jest dla mnie d~esagr~eable... (niemi�a - franc.) - P�niej, wieczorem, Jean. A teraz chod�my ju�, czekaj� na nas... Konsul ukry� list w bocznej kieszeni, poda� rami� matce i przeszli razem do jasno o�wietlonej sali jadalnej, gdzie towarzystwo w�a�nie zd��y�o rozmie�ci� si� dooko�a d�ugiego sto�u. Bia�e postacie b�stw wyst�powa�y niemal plastycznie z b��kitnego t�a tapet mi�dzy wysmuk�ymi kolumnami. Okna os�oni�te by�y ci�kimi czerwonymi zas�onami, a w ka�dym rogu pokoju p�on�o po osiem �wiec w wysokich poz�acanych kandelabrach; poza tym l�ni�y na stole srebrne lichtarze. Nad masywnym kredensem wisia�o du�e malowid�o, przedstawiaj�ce w�osk� zatok�; mglistob��kitne barwy wywiera�y w tym o�wietleniu bardzo �ywe wra�enie. Pod �cianami sta�y pot�ne sofy o sztywnych oparciach, obite czerwonym adamaszkiem. Gdy pani Buddenbrook zasiad�a mi�dzy prezyduj�cym po stronie okna starszym Kr~ogerem a pastorem Wunderlichem, z twarzy jej znik� wszelki �lad troski i niepokoju. - Bon app~etit (smacznego - franc.) - rzek�a z lekkim skinieniem g�owy, obejmuj�c szybkim spojrzeniem ca�y st� a� do miejsca, gdzie siedzia�y dzieci... 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Rozdzia� czwarty 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 - Jak powiadam, z ca�ym szacunkiem, panie Buddenbrook! - Gruby g�os pana K~oppena zapanowa� nad og�ln� rozmow�, podczas gdy pokoj�wka o czerwonych nagich r�kach w grubej pr��kowanej sp�dnicy i bia�ym stroiku na czubku g�owy roznosi�a, z pomoc� panny Jungmann oraz s�u��cej od konsulowej z g�ry, gor�c� zup� jarzynow� z grzankami. - Z ca�ym szacunkiem. Ile� przestrzeni, co za szyk trzeba przyzna�, niebrzydkie mieszkanko, ani s�owa... Pan K~oppen nie bywa� u poprzednich w�a�cicieli tego domu; by� on dopiero od niedawna bogaty, nie pochodzi� ze szczeg�lnie patrycjuszowskiej rodziny i niestety nie m�g� si� oduczy� u�ywania pewnych zbytecznych gwarowych wyra�e�, jak na przyk�ad owego "trzeba przyzna�". Poza tym wymawia� on "szaconek" zamiast "szacunek". - A w dodatku nic nie kosztowa�o - zauwa�y� sucho pan Gr~atjens, kt�ry zapewne wiedzia� co� o tym, i przez zwini�t� d�o� zacz�� si� przygl�da� w�oskiej zatoce. Starano si� tak rozmie�ci� go�ci, by mi�dzy krewnymi siedzieli przyjaciele domu; nie wsz�dzie to si� jednak uda�o; starzy Oeverdieckowie zasiedli jak zwykle jedno obok drugiego, nachylaj�c si� ku sobie serdecznie i kiwaj�c g�owami. Starszy Kr~oger rezydowa� jednak sztywno mi�dzy senatorow� Langhals a pani� Antoinette i dzieli� swe gesty oraz wstrzemi�liwe �arty mi�dzy obie damy. - Kiedy to zbudowano ten dom? - poprzez st� zapyta� pan Hoffstede starszego Buddenbrooka, kt�ry jowialn� i nieco z�o�liw� rozmow� zabawia� pani� K~oppen. - Oko�o roku... czekaj no... 1680, je�li si� nie myl�. M�j syn zna si� zreszt� lepiej na takich datach... - W osiemdziesi�tym drugim - potwierdzi� sk�oniwszy si� konsul, siedz�cy do�� daleko, bez damy, obok senatora Langhalsa. - Budowa zosta�a uko�czona zim� roku 1682. Firmie "Ratenkamp i Ska" zacz�o si� w�wczas wspaniale powodzi�... Smutny jest ten upadek firmy w ci�gu ostatnich dwudziestu lat... Na chwil� zapad�a og�lna cisza. Ka�dy patrzy� w sw�j talerz my�l�c o tej niegdy� tak �wietnej rodzinie, kt�ra zbudowa�a �w dom, zamieszkiwa�a go, a nast�pnie zubo�a�a, podupad�a, zmuszona by�a go opu�ci�... - Tak, to smutne - rzek� makler Gr~atjens - gdy si� pomy�li, jakie szale�stwo sprowadzi�o t� ruin�. Gdyby Dietrich Ratenkamp nie by� w�wczas przyj�� tego Geelmaacka za wsp�lnika! B�g widzi, �e za�ama�em r�ce, gdy on zacz�� gospodarowa�. Wiem z najlepszych �r�de�, jak straszliwie spekulowa� za plecami Ratenkampa, jakie puszcza� w obieg weksle, wystawia� akcepty w imieniu firmy... Wreszcie to si� sko�czy�o... Banki straci�y zaufanie, brak�o pokrycia... Trudno to sobie wyobrazi�... Kt� tam kontrolowa� sk�ady? Mo�e Geelmaack? Panoszyli si� jak szczury, z ka�dym rokiem wi�cej! Ale Ratenkampa nic to nie obchodzi�o... - By� jakby sparali�owany - rzek� konsul. Twarz jego nabra�a nagle ponurego wyrazu, jakby zamkn�a si� w sobie. Pochylony naprz�d, porusza� �y�k� w zupie i od czasu do czasu obrzuca� szybkim spojrzeniem swych ma�ych, g��boko osadzonych oczu prezydialny koniec sto�u. - Chodzi� jak przyt�oczony i s�dz�, �e nietrudno poj��, co go przyt�acza�o. Co sk�oni�o go do po��czenia si� z Geelmaackiem, kt�ry wni�s� do firmy znikomy kapita� i kt�remu nikt zbytnio nie ufa�? Musia� odczuwa� potrzeb� zrzucenia na kogo� cho� cz�ci straszliwej odpowiedzialno�ci, gdy� zdawa� sobie spraw�, �e wszystko niepowstrzymanie chyli si� ku upadkowi. Firma sko�czy�a si�, stara rodzina by�a pass~ee (przemin�a - franc.). Wilhelm Geelmaack - to tylko ostatni etap ruiny... - Jeste� pan zatem zdania, szanowny panie konsulu - rzek� z ostro�nym u�miechem pastor Wunderlich, nape�niaj�c kieliszek swojej damy oraz w�asny czerwonym winem - �e niezale�nie od przyst�pienia Geelmaacka i jego bezwzgl�dnego post�powania dosz�oby r�wnie� do ruiny? - To mo�e nie - odrzek� w zamy�leniu konsul nie zwracaj�c si� do nikogo w szczeg�lno�ci. - Ale my�l�, �e Dietrich Ratenkamp musia� koniecznie i nieuchronnie po��czy� si� z Geelmaackiem, aby przeznaczenie mog�o si� wype�ni�... Musia� on dzia�a� pod naciskiem nieprzezwyci�onej konieczno�ci... Ach, przekonany jestem, �e mniej wi�cej wtajemniczony by� w post�powanie swego associ~e, �e nie by� tak zupe�nie nie�wiadomy stanu swoich interes�w. Ale by� jakby zmartwia�y. - No, assez (do�� - franc.), Jean - rzek� starszy Buddenbrook odk�adaj�c �y�k�. - To jedna z twoich id~ees (my�li - franc.)... Z roztargnionym u�miechem podni�s� konsul sw�j kielich w stron� ojca. Ale Lebrecht Kr~oger powiedzia�: - Co tam, trzymajmy lepiej z radosn� tera�niejszo�ci�! - Przy tych s�owach ostro�nym i wytwornym ruchem uj�� butelk� bia�ego wina, na kt�rej korku umieszczony by� ma�y srebrny jele�, przechyli� j� nieco na bok i popatrzy� uwa�nie na etykiet�. "C.F. K~oppen", przeczyta� i skin�� przyja�nie w stron� kupca winnego. - O tak, czym byliby�my bez pana! Zmieniono mi�nie�skie talerze ze z�ot� obw�dk�, przy czym pani Antoinette bacznie obserwowa�a ruchy podaj�cych dziewcz�t, a panna Jungmann wydawa�a zarz�dzenia przez tub� ��cz�c� sal� jadaln� z kuchni�. Podano ryb� i pastor Wunderlich, ostro�nie nak�adaj�c j� sobie na talerz, odezwa� si�: - Owa radosna tera�niejszo�� nie jest jednak taka oczywista. M�odzi ludzie, kt�rzy raduj� si� tu razem z nami, starymi, nie wyobra�aj� sobie zapewne, �e kiedykolwiek mog�o by� inaczej... Musz� przyzna�, �e nieraz bra�em osobisty udzia� w losach naszych Buddenbrook�w... Ilekro� widz� te oto przedmioty - tu zwr�ci� si� do pani Antoinette, bior�c jednocze�nie ze sto�u srebrn� �y�k� - musz� my�le�, czy nie jest to jedna z owych sztuk, kt�re w�wczas, w roku sz�stym, mia� w swych r�kach nasz przyjaciel, filozof Lenoir, sier�ant jego cesarskiej mo�ci Napoleona... i wspominam nasze spotkanie na Alfstrasse, pani dobrodziejko... Pani Buddenbrook nieco zak�opotana, spojrza�a przed siebie z u�miechem brzemiennym we wspomnienia. Siedz�cy na ko�cu sto�u Tom i Tonia, kt�rym nie pozwolono je�� ryby i kt�rzy przys�uchiwali si� uwa�nie rozmowie starszych, zawo�ali prawie jednocze�nie: - Ach tak, opowiedz, jak to by�o, babciu! - Pastor Wunderlich jednak, wiedz�c, �e nie lubi�a ona opowiada� o tej niezbyt dla niej mi�ej przygodzie, zacz�� powtarza� historyjk�, kt�rej dzieci s�ucha�y ch�tnie po raz chyba setny, a kt�rej ten i �w mo�e jeszcze nie zna�... - Kr�tko m�wi�c, prosz� sobie wyobrazi�: popo�udnie listopadowe, ch�odne i d�d�yste, �e niech B�g broni; powracam z urz�du i rozmy�lam o tych z�ych czasach. Ksi��� Bl~ucher uszed�, Francuzi byli w mie�cie, nie bardzo jednak odczuwa�o si� og�lne podniecenie. Ulice by�y puste, ludzie chronili si� po domach. Rze�nika Prahla, kt�ry stoj�c przed drzwiami z r�kami w kieszeniach odezwa� si� grzmi�cym g�osem: "Tego ju� za du�o, co si� to ma znaczy�!" - kto� paln�� po prostu w g�ow�... C�, my�l� sobie, zajrz� do Buddenbrook�w, mo�e si� tam na co przydam. On w ��ku, chory na r��, a pani ma zapewne k�opoty z kwaterunkiem... W tym momencie kog� spostrzegam? Id�c� w moj� stron� nasz� najszanowniejsz� pani� Buddenbrook. Ale w jakim stanie? �pieszy po deszczu bez kapelusza, narzuci�a tylko szal na ramiona, w�a�ciwie nie idzie, a p�dzi, coiffure (uczesanie - franc.) ma w zupe�nym nie�adzie... Nie, pani dobrodziejko, to �wi�ta prawda! Nie by�o tam ju� mowy o �adnej coiffure! "C� to za mi�a siurpryza? - powiadam i pozwalam sobie przytrzyma� j� za r�kaw, gdy� zupe�nie mnie nie zauwa�y�a i przeczuwa�em co� z�ego... - Dok�d to tak pr�dko, droga pani?" Spostrzeg�a mnie, spogl�da, wyrywa mi si�: "To pan! B�d� pan zdr�w! Id� do rzeki!" "Bo�e uchowaj! - m�wi� i czuj�, �e bledn�. - To nie jest miejsce dla drogiej pani! C� si� takiego sta�o?" I trzymam j� tak mocno, jak tylko respekt pozwala. "Co si� sta�o? - wo�a i dr�y ca�a. - Dobrali si� do srebra, pastorze, to si� sta�o! A Jean w ��ku, chory na r��, nic nie mo�e pom�c! Ale gdyby by� na nogach, tak�e by nic nie pom�g�! Kradn� moje �y�ki, moje srebrne �y�ki, to si� sta�o, pastorze! Id� do rzeki!" C�, przytrzymuj� nasz� przyjaci�k�, m�wi� rzeczy, jakie zwyk�o si� m�wi� w takich przypadkach. "Odwagi - m�wi� - droga pani! Wszystko b�dzie dobrze, pom�wimy z tymi lud�mi, zaklinam pani�, uspok�j si�, chod�my!" I prowadz� j� do domu! W jadalnym pokoju znajdujemy milicj� tam, gdzie ich pani zostawi�a, dwudziestu ch�opa, wszyscy nad skrzyni� ze srebrem. "Z kt�rym z pan�w mog� si� rozm�wi�, moi panowie?" - pytam grzecznie. Wybuchaj� �miechem. "Z nami wszystkimi, ojczulku!" Jeden wyst�pi� naprz�d, wielki jak d�b, z czarnym wypomadowanym w�sem, z wielkimi czerwonymi �apami. "Lenoir - powiada i salutuje lew� r�k�, gdy� w prawej trzyma p�k srebrnych �y�ek. - Lenoir, sier�ant. Czego pan sobie �yczy?" "Panie oficerze - m�wi� chc�c trafi� w jego point d'honneur (punkt honoru - franc.). - Czy�by zajmowanie si� tymi przedmiotami da�o si� pogodzi� z pa�sk� �wietn� szar��? To� miasto nie zamkn�o si� przed cesarzem..." "Czego pan chce? - odpowiada. -To wojna! Ludzie potrzebuj� takich rzeczy..." "Miejcie�, panowie, wzgl�dy - przerywam mu, gdy� za�wita�a mi pewna my�l. - Ta oto dama - powiadam, bo czego to si� nie m�wi w podobnym po�o�eniu - pani domu, nie jest wcale Niemk�, to prawie wasza rodaczka, Francuzka..." "Co, Francuzka?" - powtarza. - I jak my�licie, co powiedzia� ten drab? "A zatem emigrantka. Ale w takim razie to nieprzyjaci�ka filozofii!" My�la�em, �e p�kn�, ale powstrzymuj� �miech. "Z pana - powiadam - jak widz�, nie lada g�owa. Powtarzam, �e wydaje mi si� niegodnym pana zajmowanie si� tymi przedmiotami!" Milczy przez chwil�, w ko�cu czerwieni si�, rzuca �y�ki do skrzyni i wo�a: "A kto panu powiedzia�, �e ja co innego chc� z tym zrobi�, jak tylko przyjrze� si� troch�?! Takie pi�kne rzeczy! Gdyby tak jeden z drugim m�g� sobie zabra� co� z tego jako souvenir... (pami�tka - franc.)" B�d� co b�d�, dosy� tych souvenir�w zabrali oni ze sob�, nie pomog�o odwo�ywanie si� do ludzkiej ani te� boskiej sprawiedliwo�ci... Nie znali pono innego Boga poza tym strasznym ma�ym cz�owiekiem... 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 Rozdzia� pi�ty 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 - Widzia� go pan kiedy, pastorze? Znowu zmieniono talerze. Zjawi�a si� kolosalna, ceglasto_czerwona panierowana szynka, w�dzona i ugotowana, do niej brunatny, kwaskowaty sos szalotkowy oraz taka ilo�� jarzyn, �e one same zdo�a�yby nasyci� ca�e towarzystwo. Lebrecht Kr~oger podj�� si� tran�erowania. Z lekko podniesionymi �okciami, opar�szy wyprostowane d�ugie wskazuj�ce palce na grzbiecie no�a i widelca, uwa�nie kraja� soczyste plastry. Podano r�wnie� specjalno�� konsulowej, marynat� owocow� o ostrym alkoholowym smaku, przyrz�dzon� na spos�b rosyjski. Nie, ku swemu �alowi pastor Wunderlich nie widzia� nigdy Bonapartego. Ale stary pan Buddenbrook, jak r�wnie� Jean Jacques Hoffstede widzieli go na w�asne oczy; pierwszy w Pary�u, bezpo�rednio przed rosyjsk� kampani�, podczas parady na tuileryjskim dziedzi�cu, drugi za� w Gda�sku. - Na Boga, nie wygl�da� dobrodusznie - rzek� Hoffstede, z podniesionymi brwiami nios�c do ust widelec, na kt�rym sporz�dzi� sobie mistern� kompozycj� z szynki, czerwonej kapusty oraz kartofli. - Zreszt� w Gda�sku poczyna� sobie podobno bardzo weso�o. Opowiadano w�wczas pewn� anegdotk�. Przez ca�y dzie� gra� z Niemcami w niezbyt niewinne gry hazardowe, wieczorem za� gra� ze swymi genera�ami. "N'est ce pas Rapp - powiada wyci�gaj�c z kieszeni gar�� z�ota - les Allemands aiment beaucoup ces petits napol~eons?" "Oui, Sire plus que le grand"�* - odpowiada Rapp... Po�r�d og�lnej weso�o�ci, jaka potem zapanowa�a - Hoffstede opowiedzia� bowiem t� anegdotk� bardzo �adnie, na�laduj�c nawet z lekka mimik� cesarza - starszy Buddenbrook rzek�: - Ale �arty na bok, jestem z ca�ym respektem dla jego osobistej wielko�ci... C� to za natura! Konsul pokr�ci� powa�nie g�ow�. - Nie, nie, my, m�odsi, nie pojmujemy ju�, �e mo�e by� godny szacunku cz�owiek, kt�ry zamordowa� ksi�cia d'Enghien, wyr�n�� w Egipcie o�miuset je�c�w... - Mo�liwe, �e to wszystko jest przesadzone lub fa�szywe - rzek� pastor Wunderlich. - Ksi��� by� mo�e lekkomy�lnym rebeliantem, co za� tyczy si� je�c�w, to skazanie ich by�o zapewne dobrze rozwa�on� i konieczn� uchwa�� sprawiedliwej rady wojennej... - Tu opowiedzia� o pewnej ksi��ce, kt�ra ukaza�a si� przed paru laty i kt�r� czyta�: dzie�o cesarskiego sekretarza, wielce zas�uguj�ce na uwag�... - B�d� co b�d� - obstawa� przy swoim konsul obja�niaj�c �wiec�, kt�ra migota�a mu przed oczami - nie pojmuj�, nie pojmuj� podziwu dla tego potwora! Jako chrze�cijanin, jako cz�owiek usposobiony religijnie, nie znajduj� w mym sercu miejsca na takie uczucie. 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Prawda, Rapp, �e Niemcy bardzo lubi� te ma�e napoleony? - Tak, panie, bardziej ni� wielkiego! (franc.) Twarz jego przybra�a skupiony i marzycielski wyraz, przechyli� nawet nieco na bok g�ow�, podczas gdy ojciec jego i pastor Wunderlich u�miechali si� do siebie ukradkiem. - Tak, tak - za�artowa� Jan Buddenbrook - ale ma�e napoleony by�y nie najgorsze, co? M�j syn marzy o Ludwiku Filipie - doda�. - Marzy? - powt�rzy� z lekk� ironi� Jean Jacques Hoffstede... - Ciekawe zestawienie! Filip Egalit~e i marzenie... - C�, zdaje si�, �e wiele nauczy� si� mo�emy od monarchii lipcowej... - Konsul m�wi� powa�nie i z przej�ciem. - Przyjazne i pomocne stanowisko konstytucjonalizmu francuskiego wobec nowych, praktycznych idea��w i zagadnie� czasu... jest czym� tak bardzo godnym wdzi�czno�ci... - Praktyczne idea�y... no tak... - starszy Buddenbrook przez chwil�, kiedy pozwoli� szcz�kom odpocz��, bawi� si� sw� tabakierk�. - Praktyczne idea�y... nie, to mi si� wcale nie podoba! - Z rozdra�nienia zacz�� m�wi� dialektem. - Jak spod ziemi wyrastaj� zak�ady przemys�owe i techniczne, szko�y handlowe, a gimnazjum i wykszta�cenie klasyczne staje si� nagle une b~etise (bzdura - franc.), ca�y �wiat my�li tylko o kopalniach... przemy�le... zarobkach... Doskonale, wszystko doskonale! Ale z drugiej strony w ko�cu a� troch� stupide (g�upie - franc.), nieprawda? Sam nie pojmuj�, dlaczego jest to dla mnie jakby rodzajem afrontu... ja nic nie powiedzia�em, Jean... monarchia lipcowa to dobra rzecz... Senator Langhals jak r�wnie� Gr~atjens i K~oppen stan�li jednak po stronie konsula. Doprawdy, nale�y mie� najwy�szy szacunek dla rz�du francuskiego i podobnych d��e� w Niemczech... Pan K~oppen znowu powiedzia� "szaconek". Podczas jedzenia poczerwienia� jeszcze bardziej i sapa� dono�nie, pastor Wunderlich pozosta� jednak blady, zawsze r�wnie wytworny i bez zarzutu, pomimo �e z ca�ym spokojem pi� jeden kielich za drugim. Wolno, wolno wypala�y si� �wiece, od czasu do czasu za�, gdy p�omienie ich pod wp�ywem przeci�gu pochyla�y si� na bok, rozchodzi� si� nad sto�em lekki zapach wosku. Siedzieli na ci�kich krzes�ach z wysokimi oparciami, przy pomocy ci�kich, srebrnych sztu�c�w jedli dobre, ci�kie potrawy, popijali ci�kie, dobre wina i wypowiadali swe zapatrywania. Wkr�tce przeszli na temat interes�w i bezwiednie coraz to bardziej wpadali w dialekt, w ten wygodny, ci�kawy spos�b m�wienia, posiadaj�cy w ich mniemaniu i kupieck� zwi�z�o��, i pewne zaniedbanie, kt�re tu i �wdzie sami podkre�lali z dobroduszn� samoironi�. Nie m�wili "id� na gie�d�", tylko kr�tko "idem", przy czym wymawiaj�c "em" zamiast "�" byli z siebie bardzo dumni. Panie szybko przesta�y interesowa� si� dysputami. Pani K~oppen zabra�a g�os, wyk�adaj�c w zach�caj�cy spos�b najlepsz� metod� gotowania karpia w czerwonym winie... - Pokraja� na spore kawa�ki, droga pani, w�o�y� w rondel z cebul�, go�dzikami i sucharkami, doda� troch� cukru i �y�k� mas�a i postawi� na ogniu... Tylko nie moczy�, droga pani, z ca�� krwi�, na mi�o�� bosk�... Starszy Kr~oger opowiada� najpocieszniejsze �arty. Syn jego, konsul Justus, siedz�cy obok doktora Grabowa, niedaleko dzieci, przekomarza� si� z pann� Jungmann, kt�ra �ci�gn�a brwi i swoim zwyczajem trzyma�a n� i widelec prostopadle w g�r�, poruszaj�c nimi lekko w powietrzu. Nawet starzy Oeyerdieckowie o�ywili si� i g�o�no rozmawiali. Stara konsulowa wynalaz�a now� pieszczotliw� nazw� dla swego m�a: - Ty poczciwe zwierz�tko! - powtarza�a, a czepek jej trz�s� si� z serdeczno�ci. Rozmowa skupi�a si� na jednym przedmiocie, gdy Jean Jacques Hoffstede przeszed� na sw�j ulubiony temat, w�osk� podr�, jak� odby� przed pi�tnastu laty w towarzystwie swego bogatego krewnego z Hamburga. Opowiada� o Wenecji, o Rzymie, o Wezuwiuszu, m�wi� o willi Borghese, w kt�rej nieboszczyk Goethe napisa� cz�� swego "Fausta", wspomina� z zachwytem o renesansowych wodotryskach rozsiewaj�cych mi�y ch��d, o przystrzy�onych alejach, w kt�rych tak mi�o jest za�ywa� przechadzki; kto� napomkn�� o wielkim zdzicza�ym ogrodzie, kt�ry Buddenbrookowie posiadali za miastem... - Istotnie! - rzek� stary pan. - Z�y jestem, �e w swoim czasie nie zdoby�em si� na to, by go jako� doprowadzi� do porz�dku. Niedawno dopiero przechodzi�em tamt�dy, to po prostu dziewicza puszcza, a� wstyd! C� by to by�a za posiad�o��, gdyby trawa by�a dobrze utrzymana, drzewa pi�knie przystrzy�one na kszta�t kul i sto�k�w. Konsul jednak zaprotestowa� gor�co. - Na mi�o�� bosk�, ojczulku! Ch�tnie b��dz� latem w tych g�szczach; to� wszystko by�oby zepsute, gdyby tak przystrzy�ono �a�o�nie t� pi�kn�, woln� natur�! - Ale skoro ta wolna natura do mnie nale�y, czy�, u kaduka, nie mam prawa urz�dzi� jej pod�ug mego gustu... - Ach, ojcze, gdy le�� tam w trawie mi�dzy krzewami, wydaje mi si�, jakobym sam nale�a� do natury, jakobym nie mia� do niej najmniejszego prawa... - Chrystian, nie ob�eraj si� tak! - zawo�a� nagle starszy Buddenbrook. - Tyldzi nic nie zaszkodzi... zawija dziewucha za siedmiu ch�op�w... Istotnie, to ciche, chude dziecko o pod�u�nej, starej twarzy wykazywa�o przy jedzeniu zadziwiaj�ce zdolno�ci. Na zapytanie, czy �yczy sobie jeszcze zupy, odrzek�a przeci�gle i pokornie: - T_ak, pro_sz�! - Ryby jak r�wnie� i szynki nabiera�a sobie po dwa razy, zawsze najwi�ksze kawa�ki, do tego mn�stwo dodatk�w; jako kr�tkowidz nisko, troskliwie pochylona nad talerzem, poch�ania�a wszystko spokojnie, bez po�piechu, du�ymi k�sami. Na s�owa starego pana odpowiedzia�a przeci�gle, przyja�nie i z g�upkowatym zdziwieniem: - O_jej, stryju! - Nic j� nie obchodzi�o, nawet kpiny, i bynajmniej nie za�enowana, jad�a dalej, wy�adowuj�c instynktownie sw�j apetyt ubogiej krewnej przy obfitym, darmowym stole, u�miecha�a si� bezmy�lnie i nape�nia�a sobie talerz dobrymi rzeczami, cierpliwa, zaci�ta, chuda i g�odna. 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Rozdzia� sz�sty 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 W dwu kryszta�owych misach wniesiono legumin� sk�adaj�c� si� z u�o�onych warstwami makaronik�w, malin i kremu; na drugim za� ko�cu sto�u ukaza�y si� p�omyki ulubionego przysmaku dzieci, p�on�cego budyniu z rodzynkami. - Tomaszu, synu m�j, b�d� tak dobry - rzek� pan Buddenbrook wyjmuj�c z kieszeni spodni du�y p�k kluczy. - W drugiej piwnicy na prawo, druga p�ka, za czerwonym bordeaux, dwie butelki, wiesz? - Tomasz, znaj�cy si� dobrze na takich poleceniach, pobieg� i powr�ci� z butelkami ca�kowicie pokrytymi kurzem i paj�czyn�. Zaledwie z tej niepozornej zewn�trznej pow�oki porozlewano w ma�e deserowe kieliszki s�odk� z�ocist� ma�mazj�, nadesz�a chwila, gdy pastor Wunderlich powsta� z miejsca; rozmowy przy stole ucich�y i pastor, z kieliszkiem w r�ku, mi�ymi s�owy rozpocz�� toast. M�wi�c pochyla� nieco na bok g�ow�, na bladej jego twarzy igra� u�mieszek, drug� r�k� wykonywa� od czasu do czasu subtelne, wykwintne gesty. Przemawia� spokojnym, gaw�dziarskim tonem, kt�ry znano z ambony... - A zatem pozw�lmy sobie, drodzy moi przyjaciele, wychyli� kielich szlachetnego trunku za pomy�lno�� naszych czcigodnych gospodarzy w ich nowym, tak wspania�ym domostwie, za pomy�lno�� rodziny Buddenbrook�w, jej obecnych, jak r�wnie� i nieobecnych cz�onk�w... Wiwat, niech �yj�! "Nieobecnych cz�onk�w? - pomy�la� konsul k�aniaj�c si� przed wzniesionymi ku niemu kielichami. - Czy stary Wunderlich ma na my�li tylko tych z Frankfurtu i mo�e Duchamps�w z Hamburga, czy te� robi aluzj� do kogo� jeszcze?" - Powsta�, by stukn�� si� kielichem z ojcem, i spojrza� mu serdecznie w oczy. Z kolei podni�s� si� z miejsca makler Gr~atjens, co zabra�o mu nieco czasu; gdy si� z tym wreszcie upora�, wzni�s� kielich, by swym troch� skrzecz�cym g�osem przem�wi� na cze�� firmy "Jan Buddenbrook", jej dalszego rozkwitu i powodzenia ku chwale miasta. A Jan Buddenbrook dzi�kowa� za wszystkie przyjazne s�owa, po pierwsze, jako g�owa rodziny, po wt�re, jako starszy szef firmy, po czym pos�a� Tomasza po trzeci� butl� ma�mazji, gdy� obliczenie, �e dwie wystarcz�, okaza�o si� mylne. Przem�wi� i Lebrecht Kr~oger. Pozwoli� sobie pozosta� na krze�le podczas toastu, co jeszcze podkre�li�o bezpo�rednio�� jego s��w, i tylko z niezmiennym wdzi�kiem gestykulowa� g�ow� i r�kami, pij�c zdrowie dam - pani Antoinette oraz konsulowej. Gdy sko�czy�, gdy zjedzono legumin�, a ma�mazja by�a ju� na wyczerpaniu, w�wczas podni�s� si� powoli, pochrz�kuj�c, pan Jean Jacques Hoffstede, a towarzyszy�o mu og�lne - Aaa! - Na ko�cu sto�u nawet dzieci klaska�y z uciechy. - Excusez, nie mog�em sobie odm�wi� - wyrzek� dotykaj�c z lekka swego spiczastego nosa i wyci�gaj�c jaki� papier z kieszeni surduta... W sali zapanowa�o g��bokie milczenie. Arkusz, kt�ry trzyma� w r�ku, by� �licznie pomalowany, mia� kszta�t owalny, na zewn�trznej stronie widnia�y czerwone kwiaty i liczne z�ocone floresy. Przeczyta� te s�owa: "Z okazji przyjacielskiego wsp�udzia�u w radosnej uroczysto�ci uczczenia domu nowo nabytego przez rodzin� Buddenbrook�w. W pa�dzierniku 1835." Odwr�ci� stron� i rozpocz�� swym nieco ju� dr��cym g�osem: Zacni Pa�stwo! Rymem trzeba@ uczci� ten radosny czas,@ gdy Wam zezwoli�y nieba@ w takim domu go�ci� nas.@ Pie�� m� sk�adam Tobie w darze,@ stary druhu, �onie Twej,@ Waszych dzieci godnej parze -@ przyj�� j� �askawie chciej.@ M�sk� dzielno��, trudy szczere,@ wdzi�ki, co si� tul� do�,@ znajdujemy tu Wener�@ i Wulkana piln� d�o�.@ Ka�d� trosk� niechaj skosi@ przysz�o��, pr�na smutnych mar,@ niech Wam ka�dy dzie� przynosi@ wci�� rado�ci nowej dar.@ Szczerze b�d� ucieszony@ trwa�ym szcz�ciem Waszych dni.@ Wzrok m�j powie Wam wzruszony,@ czy mo�ecie wierzy� mi.@ �yjcie w ciszy tych pokoi@ stale wspominaj�c mnie,@ kt�ry w skromnej celi swojej@ skre�li� dla Was wiersze te.@ 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Gdy si� sk�oni�, zerwa�y si� zgodne, burzliwe oklaski. - C'est charmant, Hoffstede! - zawo�a� starszy Buddenbrook. - Twoje zdrowie! To by�o prze�liczne! Gdy za� konsulowa tr�ca�a si� z poet�, jej delikatna cera pokry�a si� lekkim rumie�cem, zauwa�y�a bowiem dworny uk�on, z kt�rym zwr�ci� si� w jej stron� przy s�owie "Wenera"... 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Rozdzia� si�dmy 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Og�lna weso�o�� dosi�g�a szczytu, pan K~oppen odczuwa� wyra�n� potrzeb� rozpi�cia kilku guzik�w u kamizelki; niestety, to nie uchodzi�o, gdy� nawet starsi panowie nie pozwolili sobie na nic podobnego. Lebrecht Kr~oger siedzia� na swym krze�le r�wnie prosto jak na pocz�tku uczty, pastor Wunderlich pozosta� jednakowo blady i elegancki; starszy pan Buddenbrook rozpar� si� wprawdzie nieco, ale zawsze w spos�b jak najprzyzwoitszy; jedynie Justus Kr~oger by� widocznie lekko podpity. Gdzie si� podzia� doktor Grabow? Konsulowa niepostrze�enie opu�ci�a sal�, gdy� zauwa�y�a, �e miejsca panny Jungmann, doktora Grabowa i Chrystiana s� puste, a z sali kolumnowej dolatywa�o co� jakby przyt�umione j�ki. Wysz�a tu� za dziewczyn�, kt�ra poda�a mas�o, sery i owoce, rzeczywi�cie, w p�cieniu, na okr�g�ej wy�cie�anej sofce, otaczaj�cej �rodkow� kolumn�, le�a�, a raczej siedzia� skulony ma�y Chrystian poj�kuj�c cicho i rozpaczliwie. - Ach, m�j Bo�e, paniusiu - rzek�a Ida stoj�ca nad nim wraz z doktorem - Chrystianek tak �le si� czuje... - Niedobrze mi, mamo, diabelnie niedobrze - j�cza� Chrystian, a jego okr�g�e, g��boko ponad zbyt wielkim nosem osadzone oczy lata�y na wszystkie strony. Wyrazu "diabelnie" u�y� tylko z nadmiernej rozpaczy, pani konsulowa rzek�a jednak: - Gdy b�dziemy u�ywali takich s��w, to B�g skarze nas jeszcze gorszym cierpieniem. Doktor Grabow zbada� puls; wydawa�o si�