Pogrzebany olbrzym - Kazuo Ishiguro
Szczegóły |
Tytuł |
Pogrzebany olbrzym - Kazuo Ishiguro |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Pogrzebany olbrzym - Kazuo Ishiguro PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Pogrzebany olbrzym - Kazuo Ishiguro PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Pogrzebany olbrzym - Kazuo Ishiguro - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
O książce
Owiana tajemnic ą, głęboko porus zając a uniwers alna przypo-
wieść o potędze pam ięc i, miłoś ci, zdradzie, okruc ieńs twie
i przebac zaniu. I o pewnej podróż y, której nie można odkła-
dać…
A xl i Beatric e, para stars zych Brytów, wyrus za w świat z na-
dzieją na odnalez ienie syna. W ędrują przez kraj, w którym do
niedawna trwała wojna, a ślady poc zynań króla A rtura i jego
ryc erzy są wciąż obecne. Niez mordowanie zmierzają do celu.
Spodziewają się, że będą mus ieli stawić czoła niebezpiec zeń-
stwom, rzec zom dziwnym, nawet nie z tego świata, ale nie
wiedzą, że podróż ujawni sekrety, które utonęły w niepam ię-
ci.
Strona 3
Strona 4
KAZUO ISHIGURO
Brytyjs ki pis arz i scenarzys ta. Urodzony w 1954 roku w Japo-
nii, od 1960 roku mieszka w W ielkiej Brytanii. A utor siedm iu
powieś ci – m. in. Pejzaż w kolorze sepii, Okruc hy dnia, Ma-
larz świat a ułudy, Nie opuszc zaj mnie – oraz tom u opowia-
dań Nokt urny. Do wzros tu popularnoś ci pis arza niewątpliwie
przyc zyniły się ekraniz ac je jego powieś ci, jak niez apom niane
Okruc hy dnia z A nthonym Hopkins em i Emm ą T homps on
czy Nie opuszc zaj mnie z Keirą Knightley i Carey Mulligan.
Strona 5
Tego autora
NIE OPUSZCZA J MNIE
KIEDY BY LIŚMY SIER OT A MI
OKRUCHY DNIA
NOKT URNY : PIĘĆ OPOW IA DA Ń
O MUZ Y CE I ZMIERZCHU
NIEP OCIESZONY
PEJZ A Ż W KOLOR ZE SEP II
MA LA RZ ŚW IA T A UŁUDY
POGRZEBA NY OLBRZY M
Strona 6
Tyt uł oryg inału:
THE BUR IED GIANT
Copyrig ht © Kazuo Ishig uro 2015
All rig hts res erved
Polish edit ion copyrig ht © Wydawnict wo Albat ros Andrzej Kuryło-
wicz s.c. 2015
Polish translat ion copyrig ht © Andrzej Szulc 2015
Redakcja: Kat arzyna Dziedzic
Projekt graficzny okładki: Dark Crayon/Piotr Cieś lińs ki
ISBN 978-83-7985-262-8
Wydawca
WYDAWN ICTWO ALB ATROS ANDZRZEJ KUR YŁOWICZ S.C.
Hlonda 2a/25, 02-972 Wars zaw a
www.wydawnict woa lbat ros.com
Strona 7
Niniejs zy produkt jest objęt y ochroną prawa aut ors kiego. Uzys kany
dos tęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytk u osob ę, która wy-
kupiła prawo dos tępu. Wydawca informuje, że pub liczne udos tępnia-
nie osob om trzecim, nieokreś lonym adres at om lub w jak ik olwiek inny
spos ób upowszechnianie, kopiowanie oraz przet warzanie w techni-
kach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właś ciwym
sankcjom.
Przyg ot ow anie wydania elekt roniczneg o: Magdalena Wojt as, 88em
Strona 8
Spis treści
CZĘŚĆ I
Rozdział pierws zy
Rozdział drugi
Rozdział trzec i
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
CZĘŚĆ II
Rozdział szós ty
Rozdział siódm y
Rozdział ósmy
CZĘŚĆ III
Pierws ze rozważ ania sir Gawaina
Rozdział dzies iąty
Rozdział jedenas ty
Rozdział dwunas ty
Rozdział trzynas ty
Drugie rozważ ania sir Gawaina
CZĘŚĆ IV
Rozdział piętnas ty
Rozdział szesnas ty
Rozdział siedemnas ty
Strona 9
Deborah Rogers
1938–2014
Strona 10
CZĘŚĆ I
Strona 11
Rozdział pierwszy
Długo moglibyś cie tu szukać krętych dróg i siels kich łąk,
z których zas łynęła później A nglia. Zam iast nich całym i mila-
mi ciągnęła się spus tos zona, nieuprawna ziem ia; tu i tam ska-
lis te wzgórza i pos ępne wrzos owis ka przec inała nieudeptana
ścieżka. W ięks zość poz os tawionych przez Rzym ian dróg ule-
gła już wówc zas zniszc zeniu i poz aras tała, częs to bezpowrot-
nie. Nad moc zaram i i rzekam i unos iły się lodowate opary,
w których świetnie czuły się ogry, wciąż zam ieszkując e te zie-
mie. Mieszkając y w pobliż u ludzie – można się zas tanawiać,
jak wielka des perac ja skłoniła ich do osiedlania się w tak ponu-
rych miejs cach – bali się z pewnoś cią tych stworzeń, których
pos apywanie słyc hać było na długo przed tym, nim z mgły
wyłoniły się ich zniekształc one pos tac i. Pojawienie się owych
mons trualnych stworów nikogo jednak nie dziwiło. Spotkanie
z nim i traktowano jako jedną z boląc zek dnia powszedniego,
a w tamtych czas ach nie brakowało przec ież zmartwień. Jak
wyż ywić się z nieurodzajnej ziem i, jak nie zuż yć zbyt szybko
całego drewna na opał, jak uchronić się przed zaraz ą, która
w jeden dzień mogła uśmierc ić tuz in świń i sprawić, że na po-
liczkach dziec i pojawiały się zielone plam y?
Strona 12
Zresztą ogry nie były takie złe, pod warunkiem że się ich
nie prowokowało. T rzeba było pogodzić się z tym, że co jakiś
czas, zapewne w wyniku niejas nych zatargów, do których do-
chodziło w ich szeregach, jedna z tych bes tii wpadała do wio-
ski okrutnie rozz łoszc zona i choc iaż ludzie pokrzykiwali i wy-
mac hiwali bronią, siała popłoch i zniszc zenie, raniąc każdego,
kto nie dość szybko zszedł jej z drogi. A lbo że czas am i jakiś
ogr porywał dziecko i znikał z nim we mgle. Ludzie tamtej
epoki mus ieli podc hodzić do takich wydarzeń z filoz oficznym
dys tans em.
W jednym z takich miejsc, w cieniu urwis tych pagórków
na skraju mokradeł, żyła para stars zych ludzi, A xl i Beatric e.
Być moż e nie były to ich pełne imiona, ale tak właś nie dla uła-
twienia będziem y ich dalej naz ywać. Mógłbym powiedzieć, że
para wiodła sam otne życ ie, lecz w tamtych czas ach niewielu
ludzi było „sam otnych” zgodnie z nas zym roz um ieniem tego
słowa. Szukając ciepła i bezpiec zeńs twa, wieś niac y gnieździli
się w ziem iankach, niejednokrotnie wydrąż onych głęboko
w zboc zu góry i połąc zonych ze sobą tunelam i i osłoniętym i
korytarzam i. Nas za stars za para mieszkała w obrębie takiej
właś nie rozległej podz iemnej kolonii – słowo „budowla” było-
by tutaj niec o na wyrost – raz em z mniej więc ej sześćdzies ię-
ciom a innym i wieś niakam i. Gdyby ktoś wys zedł z tej kolonii
i przez dwadzieś cia minut obc hodził wzgórze, dotarłby do na-
stępnej osady, która na pierws zy rzut oka nie różniła się ni-
czym od poprzedniej. Sam i mieszkańc y dos trzegliby jednak
Strona 13
z pewnoś cią wiele odm iennych szczegółów, zarówno tych,
z których byli dumni, jak i tych, których się wstydzili.
Nie chciałbym sugerować, że tak właś nie wyglądała
w owych dniach cała Brytania; że w czas ach, kiedy gdzie in-
dziej na świec ie rozkwitały wielkie cywiliz ac je, my tkwiliś my
jeszc ze w epoc e żelaz a. Gdybyś cie mogli przem ierzać swo-
bodnie kraj, z pewnoś cią trafilibyś cie na zamki, w których za-
bawiano się przy dźwiękach muz yki, wykwintnie ucztowano
i uprawiano sporty, lub klasztory, gdzie zakonnic y ślęc zeli
nad księgam i. A le nie ma się co łudzić. Nawet dos iadając sil-
nego wierzc howc a i przy dobrej pogodzie, można było wędro-
wać całym i dniam i i ani raz u nie dos trzec wyłaniając ego się
spom iędzy drzew zamku czy klasztoru. Najc zęś ciej trafiliby-
ście do osad podobnych do tej, którą przed chwilą opis ałem,
i jeś li nie mielibyś cie podarków w pos tac i jedzenia lub odzież y
albo nie bylibyś cie po zęby uzbrojeni, nie wiadom o, z jakim
spotkalibyś cie się przyjęc iem. Przykro mi, że odm alowuję taki
obraz nas zego kraju w tamtej epoc e, lecz tak to wyglądało.
W rac ając do A xla i Beatric e. Jak już wspom niałem, stars za
para mieszkała na obrzeż ach kolonii, w miejs cu, gdzie nie byli
zbyt dobrze chronieni przed żywiołam i i prawie nie czerpali
korzyś ci z ognia płonąc ego w W ielkiej Izbie, w której wszys cy
zbierali się wiec zoram i. Niewykluc zone, że wcześ niej zajm o-
wali kwaterę bliż ej ognia i mieszkali raz em ze swoimi dziećm i.
Dokładnie takie myś li przyc hodziły do głowy A xlowi, kiedy
przed świtem leż ał godzinam i obok pogrąż onej we śnie żony
Strona 14
i serc e ścis kało mu niedając e zas nąć poc zuc ie jakiejś niena-
zwanej straty.
Być moż e dlatego właś nie tej noc y wstał z pos łania, wy-
mknął się po cic hu na zewnątrz i siadł na starej spac zonej ław-
ce przy wejś ciu do kolonii, by zac zekać na pierws zy brzask.
Była wios na, lecz od ziem i ciągnął ziąb, nawet gdy A xl otulił
się szczelniej płaszc zem Beatric e, który zabrał, wyc hodząc na
zewnątrz. Mim o to był tak bardzo zatopiony w rozm yś la-
niach, że kiedy zdał sobie sprawę, że zmarzł do szpiku koś ci,
na niebie zgas ły już wszystkie gwiazdy, na horyz onc ie pojawi-
ła się jas na smuga, a z mroku dobiegły pierws ze głos y pta-
ków.
Powoli wstał z ławki, żałując, że tak się zas iedział. Choć cie-
szył się dobrym zdrowiem, długo nie mógł poz być się ostat-
niego przez iębienia. T eraz też czuł strzykanie w nogach, ale
wrac ając do środka, był zadowolony z siebie; tego ranka zdo-
łał bowiem przypom nieć sobie wiele rzec zy, które od pewne-
go czas u mu umykały. Co więc ej, miał wraż enie, że jest blis ki
powzięc ia pewnej zas adnic zej dec yz ji – takiej, która była od-
kładana zdec ydowanie zbyt długo – i czując, jak wypełnia go
radość, chciał jak najryc hlej podzielić się nią z żoną.
W podz iemnych korytarzach było nadal zupełnie ciemno
i w drodze do drzwi swojej izby A xl mus iał obm ac ywać ścia-
ny. W iele takich „drzwi” w obrębie kolonii było w rzec zywi-
stoś ci sklepionym i przejś ciam i, jedynie z symbolicznym pro-
giem. Zdaniem mieszkańc ów, tego rodzaju otwarta prze-
strzeń poz walała im zac hować prywatność, a jednoc ześ nie
Strona 15
korzys tali z ciepła doc hodząc ego z W ielkiej Izby i pom niej-
szych palenisk, które tliły się wewnątrz kolonii. Izba A xla i Be-
atric e, położ ona daleko od jakiegokolwiek palenis ka, miała
jednak coś, co można by uznać za autentyczne drzwi: duż ą
drewnianą ram ę wypełnioną splec ionym i gałązkam i, pędam i
dzikiego wina i łodygam i ostów. Każdy wchodząc y mus iał ją
ods tawiać na bok, ale chroniła A xla i Beatric e przed chłodny-
mi przec iągam i. On obyłby się co prawda świetnie bez tych
drzwi, jednak dla niej z czas em stały się przedm iotem szcze-
gólnej dum y. Po powroc ie do izby częs to zas tawał żonę
w trakc ie wyc iągania z ram y zes chniętych gałąz ek i zas tępo-
wania ich śwież ym i, zebranym i w ciągu dnia.
Starając się robić jak najm niej hałas u, A xl przes unął owego
ranka ram ę na tyle, na ile było to potrzebne, by wcis nąć się
do środka. Światło brzas ku sąc zyło się przez niewielkie szpa-
ry w zewnętrznej ścianie. Dos trzegał już przed sobą włas ną
dłoń oraz niewyraźny zarys leż ąc ej na pos łaniu z darni Beatri-
ce, która wciąż spała smacznie pod grubym i derkam i.
Kus iło go, by zbudzić żonę, miał bowiem silne przekona-
nie, że jeś li porozm awia z nią już teraz, wszelkie opory, jakie
mógł żywić przed podjęc iem dec yz ji, zos taną ostatecznie
przełam ane. Ponieważ jednak do chwili, gdy budzili się sąs ie-
dzi i zac zynał roboc zy dzień, zos tało troc hę czas u, przyc up-
nął na nis kim zydlu w rogu izby i siedział na nim, okutany
w płaszcz żony.
Zas tanawiał się, jak gęs ta będzie mgła tego ranka i czy kie-
dy się rozjaś ni, zobac zy jej strzępy sąc ząc e się przez szpary
Strona 16
w ścianie. Potem jednak przes tało go to interes ować i wróc ił
myś lam i do tego, co zajm owało go przed chwilą. Czy zawsze
żyli w ten spos ób, na peryferiach tej społecznoś ci? Czy też
kiedyś wyglądało to zupełnie inac zej? W cześ niej, na dworze,
wróc iły do niego luźne okruc hy pam ięc i: przypom niał sobie
chwilę, gdy szedł głównym korytarzem ich kolonii, obejm ując
ram ieniem jedno ze swoich dziec i i uginając lekko kolana, nie
tak jak teraz, ze względu na podes zły wiek, lecz by nie zac ze-
pić w półm roku głową o belki sufitu. Dziecko chyba coś do
niego powiedziało, coś zabawnego, bo oboje głoś no się za-
śmiewali. T eraz jednak, podobnie jak i wcześ niej, nie potrafił
zatrzym ać tych okruc hów na dłuż ej i im bardziej starał się
skupić, tym bardziej się rozm ywały. Być moż e były to tylko
starc ze przywidzenia. Być moż e Bóg nigdy nie obdarzył ich
dziećm i.
Moż e was dziwić, dlac zego A xl nie zwróc ił się do sąs ia-
dów, by pom ogli mu rozjaś nić mroki niepam ięc i, nie było to
jednak takie pros te, jak moż e się wydawać. W tej społeczno-
ści rzadko bowiem dyskutowano o tym, co działo się dawniej.
Nie twierdzę, że był to tem at tabu. Mam na myś li to, że prze-
szłość skrywała się chwilam i we mgle tak sam o gęs tej jak ta,
która wis iała nad moc zaram i. W ieś niakom nie przyc hodziło
po pros tu do głowy, by zas tanawiać się nad przes złoś cią – na-
wet tą zupełnie niedawną.
W eźm y choćby to, co dręc zyło A xla od pewnego czas u:
był przekonany, że jeszc ze nie tak dawno żyła wśród nich ko-
bieta z długim i rudym i włos am i i że pełniła ona ważną funkc ję
Strona 17
w ich społecznoś ci. Za każdym raz em, gdy ktoś się zranił albo
zac horował, pos yłano natychm iast po rudą kobietę, tak biegłą
w uzdrawianiu. T eraz jednak zaginął po niej wszelki ślad i nikt
najwyraźniej nie przejm ował się tym, co się stało, nikt w ogóle
nie żałował, że jej zabrakło. Kiedy pewnego ranka A xl wspo-
mniał o niej trzem sąs iadom, z którym i rozkopywał zmarz nię-
tą ziem ię, ich reakc ja świadc zyła, że naprawdę nie mają poję-
cia, o czym mówi. Jeden z nich przerwał nawet robotę, usiłu-
jąc coś sobie przypom nieć, lecz w końc u pokręc ił głową.
– T o mus iało być dawno tem u – powiedział.
– Ja też nie przypom inam sobie w ogóle tej kobiety – rzekła
Beatric e, gdy pewnej noc y porus zył z nią ten tem at. – Moż e
wyś niłeś ją sobie, by zas pokoić jakieś swoje potrzeby, A xl,
choć masz przec ież przy sobie żonę, i to taką, która nos i się
bardziej pros to od ciebie.
T o było ubiegłej jes ieni, gdy leż eli obok siebie na łóżku
w kompletnej ciemnoś ci, słuc hając kropel deszc zu bębnią-
cych o ściany.
– T o prawda, że prawie w ogóle się nie pos tarzałaś przez
te wszystkie lata – przyz nał A xl. – A le ta kobieta wcale mi się
nie przyś niła i ty też przypom niałabyś ją sobie, gdybyś tylko
chwilę się zas tanowiła. Zaledwie przed mies iąc em zapukała
do nas zych drzwi, zac na dus za, i zapytała, czy czegoś nam
nie przynieść. Na pewno to pam iętasz.
– Dlac zego miałaby nam coś przynos ić? Była z nam i w jakiś
spos ób spokrewniona?
Strona 18
– Nie sądzę, księżniczko. Była po pros tu miła. Na pewno
pam iętasz. Częs to do nas zaglądała. Pytała, czy nie jest nam
zimno i czy nie jes teś my głodni.
– Ciekawi mnie, A xl, jaki miała interes, żeby tak nas wyróż-
niać?
– T eż mnie to wtedy intrygowało, księżniczko. Pam iętam,
jak myś lałem, że ta kobieta opiekuje się chorym i, a przec ież
oboje jes teś my tak sam o zdrowi jak każdy w tej wios ce. Moż e
krąż ą pogłos ki o zbliż ając ej się zaraz ie i przyc hodzi, żeby nas
doglądać? Okaz ało się jednak, że nie wybuc hła żadna zaraz a,
a ona była po pros tu miła. T eraz, kiedy o niej rozm awiam y,
przypom inam sobie nawet więc ej. Stała tu i mówiła, żebyś my
nie przejm owali się dziećm i, które z nas dworują. T ak było.
A potem wszelki ślad po niej zaginął.
– T a ruda nie tylko jest pos tac ią z twego snu, A xl, ale mu-
siała być głupia, skoro przejm owała się dziećm i i ich zabawa-
mi.
– T o sam o sobie wówc zas pom yś lałem, księżniczko. Co
nam mogą szkodzić dziec i, które mus zą się przec ież czymś
zająć, kiedy na dworze jest brzydka pogoda? Powiedziałem
jej, że nie przywiąz ujem y do tego znac zenia, ale tak czy owak,
miała na względzie nas ze dobro. Pam iętam też, jak mówiła,
że to nie w porządku, że mus im y spędzać noc e bez świeczki.
– Jeś li ta istota współc zuła nam z powodu braku świeczki,
to przynajm niej raz miała rac ję – odparła Beatric e. – T o jawna
zniewaga, że zabrania nam się palić świeczkę w noc e takie jak
ta, mim o że ręc e nie drżą nam bardziej niż innym. Podc zas
Strona 19
gdy są tac y, co noc w noc upijają się cydrem albo mają dziec i,
które biegają jak szalone po izbie. A le to nie im, a nam ode-
brano świeczkę i choć leż ysz tuż przy mnie, A xl, prawie cię
nie widzę.
– Nikt nie miał zam iaru nas znieważ ać, księżniczko. T ak po
pros tu zawsze pos tępowano i na tym koniec.
– Powiem ci, że nie tylko kobieta z twego snu dziwi się, że
odebrano nam świeczkę. W czoraj, a moż e to było przed-
wczoraj, mijałam kobiety nad rzeką i jes tem pewna, że kiedy
zdawało im się, że jes tem zbyt daleko, by je słys zeć, jedna
z nich ubolewała, że taka porządna para jak my mus i co noc
siedzieć po ciemku.
– Powtarzam ci, księżniczko: ona nie jest kobietą z mego
snu. W szys cy znali ją tutaj jeszc ze przed mies iąc em i każdy
miał dla niej dobre słowo. Dlac zego wszys cy, łącznie z tobą,
zapom inają, że kiedykolwiek żyła?
Przypom inając sobie tego wios ennego ranka tamtą rozm o-
wę, A xl gotów był prawie przyz nać, że mylił się co do rudej
kobiety. Był w końc u mężc zyz ną w podes złym wieku i mogło
mu się coś poplątać. Z drugiej strony his toria z kobietą stano-
wiła tylko jeden z całego szeregu podobnych zagadkowych
epiz odów. Frus trowało go, że nie moż e sobie w tej chwili
przypom nieć zbyt wielu, ale było ich więc ej, co do tego nie
miał wątpliwoś ci. W eźm y choćby na przykład inc ydent doty-
cząc y Marty.
Marta, dziewięc io- albo dzies ięc ioletnia dziewc zynka, za-
wsze cies zyła się opinią nieustras zonej. Jej żądzy przygód nie
Strona 20
zdołała powściągnąć żadna mroż ąc a krew w żyłach opowieść
o tym, co moż e się przytrafić wałęs ając ym się dziec iom. Dla-
tego gdy pewnego wiec zoru roz es zła się wiadom ość o zaginię-
ciu Marty, wszys cy, zaniepokojeni, oderwali się od swoich za-
jęć. Do zmierzc hu zos tała mniej niż godzina, gęstniała mgła
i na zboc zach słyc hać było wilki. Przez dłużs zy czas w całej
osadzie rozbrzmiewały nawołując e dziewc zynkę głos y. W ie-
śniac y przem ierzali korytarze, przes zukując wszystkie izby
mieszkalne, składziki i miejs ca pod belkam i sufitów, każdą
kryjówkę, w której mogło się schować figlarne dziecko.
I nagle w trakc ie całego tego rozgardias zu z pas twisk na
wzgórzach wróc ili dwaj pas terze i zac zęli grzać się przy ogniu
w W ielkiej Izbie. I kiedy tam siedzieli, jeden z nich powiedział,
że dzień wcześ niej widzieli strzyż yka-orła, który zatoc zył nad
ich głowam i jeden, drugi, a potem trzec i krąg. Nie moż e być
mowy o pom yłc e, stwierdził pas terz, to był na pewno strzy-
żyk-orzeł. W iadom ość roz es zła się szybko po osadzie i wkrót-
ce przy ogniu zebrał się tłum ludzi pragnąc ych wys łuc hać pa-
sterzy. Dołąc zył do nich nawet A xl, bo pojawienie się w ich
kraju strzyż yka-orła było rzec zywiś cie czymś nadz wyc zaj-
nym. Strzyż ykom-orłom przypis ywano szczególne właś ciwo-
ści, w tym zdolność ods tras zania wilków, i powiadano, że
dzięki tym ptakom wilki zupełnie zniknęły z innych częś ci kra-
ju.
Z poc zątku pas terzy pilnie wypytywano i kaz ano im po wie-
lekroć powtarzać swoją opowieść. Po jakimś czas ie wśród
słuc hac zy zac zął się szerzyć sceptyc yzm. Ktoś wskaz ał, że