Pogrzebany olbrzym - Kazuo Ishiguro

Szczegóły
Tytuł Pogrzebany olbrzym - Kazuo Ishiguro
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Pogrzebany olbrzym - Kazuo Ishiguro PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Pogrzebany olbrzym - Kazuo Ishiguro PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Pogrzebany olbrzym - Kazuo Ishiguro - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 O książce Owia​na ta​jem​ni​c ą, głę​bo​ko po​ru​s za​ją​c a uni​wer​s al​na przy​po​- wieść o po​tę​dze pa​m ię​c i, mi​ło​ś ci, zdra​dzie, okru​c ień​s twie i prze​ba​c za​niu. I o pew​nej po​dró​ż y, któ​rej nie moż​na od​kła​- dać… A xl i Be​atri​c e, pa​ra star​s zych Bry​tów, wy​ru​s za w świat z na​- dzie​ją na od​na​le​z ie​nie sy​na. W ę​dru​ją przez kraj, w któ​rym do nie​daw​na trwa​ła woj​na, a śla​dy po​c zy​nań kró​la A r​tu​ra i je​go ry​c e​rzy są wciąż obec​ne. Nie​z mor​do​wa​nie zmie​rza​ją do ce​lu. Spo​dzie​wa​ją się, że bę​dą mu​s ie​li sta​wić czo​ła nie​bez​pie​c zeń​- stwom, rze​c zom dziw​nym, na​wet nie z te​go świa​ta, ale nie wie​dzą, że po​dróż ujaw​ni se​kre​ty, któ​re uto​nę​ły w nie​pa​m ię​- ci. Strona 3 Strona 4 KAZUO ISHIGURO Bry​tyj​s ki pi​s arz i sce​na​rzy​s ta. Uro​dzo​ny w 1954 ro​ku w Ja​po​- nii, od 1960 ro​ku miesz​ka w W iel​kiej Bry​ta​nii. A u​tor sied​m iu po​wie​ś ci – m. in. Pej​zaż w ko​lo​rze se​pii, Okru​c hy dnia, Ma​- larz świa​t a ułu​dy, Nie opusz​c zaj mnie – oraz to​m u opo​wia​- dań Nok​t ur​ny. Do wzro​s tu po​pu​lar​no​ś ci pi​s a​rza nie​wąt​pli​wie przy​c zy​ni​ły się ekra​ni​z a​c je je​go po​wie​ś ci, jak nie​z a​po​m nia​ne Okru​c hy dnia z A n​tho​nym Hop​kin​s em i Em​m ą T homp​s on czy Nie opusz​c zaj mnie z Ke​irą Kni​gh​tley i Ca​rey Mul​li​gan. Strona 5 Tego autora NIE OPUSZ​CZA J MNIE KIE​DY BY ​LI​ŚMY SIE​R O​T A ​MI OKRU​CHY DNIA NOK​T UR​NY : PIĘĆ OPO​W IA ​DA Ń O MU​Z Y ​CE I ZMIERZ​CHU NIE​P O​CIE​SZO​NY PEJ​Z A Ż W KO​LO​R ZE SE​P II MA ​LA RZ ŚW IA ​T A UŁU​DY PO​GRZE​BA ​NY OL​BRZY M Strona 6 Ty​t uł ory​g i​na​łu: THE BU​R IED GIANT Co​py​ri​g ht © Ka​zuo Ishi​g u​ro 2015 All ri​g hts re​s e​rved Po​lish edi​t ion co​py​ri​g ht © Wy​daw​nic​t wo Al​ba​t ros An​drzej Ku​ry​ło​- wicz s.c. 2015 Po​lish trans​la​t ion co​py​ri​g ht © An​drzej Szulc 2015 Re​dak​cja: Ka​t a​rzy​na Dzie​dzic Pro​jekt gra​ficz​ny okład​ki: Dark Cray​on/Piotr Cie​ś liń​s ki ISBN 978-83-7985-262-8 Wy​daw​ca WY​DAW​N IC​TWO AL​B A​TROS AN​DZRZEJ KU​R Y​ŁO​WICZ S.C. Hlon​da 2a/25, 02-972 War​s za​w a www.wy​daw​nic​t wo​a l​ba​t ros.com Strona 7 Ni​niej​s zy pro​dukt jest ob​ję​t y ochro​ną pra​wa au​t or​s kie​go. Uzy​s ka​ny do​s tęp upo​waż​nia wy​łącz​nie do pry​wat​ne​go użyt​k u oso​b ę, któ​ra wy​- ku​pi​ła pra​wo do​s tę​pu. Wy​daw​ca in​for​mu​je, że pu​b licz​ne udo​s tęp​nia​- nie oso​b om trze​cim, nie​okre​ś lo​nym ad​re​s a​t om lub w ja​k i​k ol​wiek in​ny spo​s ób upo​wszech​nia​nie, ko​pio​wa​nie oraz prze​t wa​rza​nie w tech​ni​- kach cy​fro​wych lub po​dob​nych – jest nie​le​gal​ne i pod​le​ga wła​ś ci​wym sank​cjom. Przy​g o​t o​w a​nie wy​da​nia elek​t ro​nicz​ne​g o: Mag​da​le​na Woj​t as, 88em Strona 8 Spis treści CZĘŚĆ I Roz​dział pierw​s zy Roz​dział dru​gi Roz​dział trze​c i Roz​dział czwar​ty Roz​dział pią​ty CZĘŚĆ II Roz​dział szó​s ty Roz​dział siód​m y Roz​dział ósmy CZĘŚĆ III Pierw​s ze roz​wa​ż a​nia sir Ga​wa​ina Roz​dział dzie​s ią​ty Roz​dział je​de​na​s ty Roz​dział dwu​na​s ty Roz​dział trzy​na​s ty Dru​gie roz​wa​ż a​nia sir Ga​wa​ina CZĘŚĆ IV Roz​dział pięt​na​s ty Roz​dział szes​na​s ty Roz​dział sie​dem​na​s ty Strona 9 De​bo​rah Ro​gers 1938–2014 Strona 10 CZĘŚĆ I Strona 11 Rozdział pierwszy Dłu​go mo​gli​by​ś cie tu szu​kać krę​tych dróg i siel​s kich łąk, z któ​rych za​s ły​nę​ła póź​niej A n​glia. Za​m iast nich ca​ły​m i mi​la​- mi cią​gnę​ła się spu​s to​s zo​na, nie​upraw​na zie​m ia; tu i tam ska​- li​s te wzgó​rza i po​s ęp​ne wrzo​s o​wi​s ka prze​c i​na​ła nie​udep​ta​na ścież​ka. W ięk​s zość po​z o​s ta​wio​nych przez Rzy​m ian dróg ule​- gła już wów​c zas znisz​c ze​niu i po​z a​ra​s ta​ła, czę​s to bez​pow​rot​- nie. Nad mo​c za​ra​m i i rze​ka​m i uno​s i​ły się lo​do​wa​te opa​ry, w któ​rych świet​nie czu​ły się ogry, wciąż za​m iesz​ku​ją​c e te zie​- mie. Miesz​ka​ją​c y w po​bli​ż u lu​dzie – moż​na się za​s ta​na​wiać, jak wiel​ka de​s pe​ra​c ja skło​ni​ła ich do osie​dla​nia się w tak po​nu​- rych miej​s cach – ba​li się z pew​no​ś cią tych stwo​rzeń, któ​rych po​s a​py​wa​nie sły​c hać by​ło na dłu​go przed tym, nim z mgły wy​ło​ni​ły się ich znie​kształ​c o​ne po​s ta​c i. Po​ja​wie​nie się owych mon​s tru​al​nych stwo​rów ni​ko​go jed​nak nie dzi​wi​ło. Spo​tka​nie z ni​m i trak​to​wa​no ja​ko jed​ną z bo​lą​c zek dnia po​wsze​dnie​go, a w tam​tych cza​s ach nie bra​ko​wa​ło prze​c ież zmar​twień. Jak wy​ż y​wić się z nie​uro​dzaj​nej zie​m i, jak nie zu​ż yć zbyt szyb​ko ca​łe​go drew​na na opał, jak uchro​nić się przed za​ra​z ą, któ​ra w je​den dzień mo​gła uśmier​c ić tu​z in świń i spra​wić, że na po​- licz​kach dzie​c i po​ja​wia​ły się zie​lo​ne pla​m y? Strona 12 Zresz​tą ogry nie by​ły ta​kie złe, pod wa​run​kiem że się ich nie pro​wo​ko​wa​ło. T rze​ba by​ło po​go​dzić się z tym, że co ja​kiś czas, za​pew​ne w wy​ni​ku nie​ja​s nych za​tar​gów, do któ​rych do​- cho​dzi​ło w ich sze​re​gach, jed​na z tych be​s tii wpa​da​ła do wio​- ski okrut​nie roz​z łosz​c zo​na i cho​c iaż lu​dzie po​krzy​ki​wa​li i wy​- ma​c hi​wa​li bro​nią, sia​ła po​płoch i znisz​c ze​nie, ra​niąc każ​de​go, kto nie dość szyb​ko zszedł jej z dro​gi. A l​bo że cza​s a​m i ja​kiś ogr po​ry​wał dziec​ko i zni​kał z nim we mgle. Lu​dzie tam​tej epo​ki mu​s ie​li pod​c ho​dzić do ta​kich wy​da​rzeń z fi​lo​z o​ficz​nym dy​s tan​s em. W jed​nym z ta​kich miejsc, w cie​niu urwi​s tych pa​gór​ków na skra​ju mo​kra​deł, ży​ła pa​ra star​s zych lu​dzi, A xl i Be​atri​c e. Być mo​ż e nie by​ły to ich peł​ne imio​na, ale tak wła​ś nie dla uła​- twie​nia bę​dzie​m y ich da​lej na​z y​wać. Mógł​bym po​wie​dzieć, że pa​ra wio​dła sa​m ot​ne ży​c ie, lecz w tam​tych cza​s ach nie​wie​lu lu​dzi by​ło „sa​m ot​nych” zgod​nie z na​s zym ro​z u​m ie​niem te​go sło​wa. Szu​ka​jąc cie​pła i bez​pie​c zeń​s twa, wie​ś nia​c y gnieź​dzi​li się w zie​m ian​kach, nie​jed​no​krot​nie wy​drą​ż o​nych głę​bo​ko w zbo​c zu gó​ry i po​łą​c zo​nych ze so​bą tu​ne​la​m i i osło​nię​ty​m i ko​ry​ta​rza​m i. Na​s za star​s za pa​ra miesz​ka​ła w ob​rę​bie ta​kiej wła​ś nie roz​le​głej pod​z iem​nej ko​lo​nii – sło​wo „bu​dow​la” by​ło​- by tu​taj nie​c o na wy​rost – ra​z em z mniej wię​c ej sześć​dzie​s ię​- cio​m a in​ny​m i wie​ś nia​ka​m i. Gdy​by ktoś wy​s zedł z tej ko​lo​nii i przez dwa​dzie​ś cia mi​nut ob​c ho​dził wzgó​rze, do​tarł​by do na​- stęp​nej osa​dy, któ​ra na pierw​s zy rzut oka nie róż​ni​ła się ni​- czym od po​przed​niej. Sa​m i miesz​kań​c y do​s trze​gli​by jed​nak Strona 13 z pew​no​ś cią wie​le od​m ien​nych szcze​gó​łów, za​rów​no tych, z któ​rych by​li dum​ni, jak i tych, któ​rych się wsty​dzi​li. Nie chciał​bym su​ge​ro​wać, że tak wła​ś nie wy​glą​da​ła w owych dniach ca​ła Bry​ta​nia; że w cza​s ach, kie​dy gdzie in​- dziej na świe​c ie roz​kwi​ta​ły wiel​kie cy​wi​li​z a​c je, my tkwi​li​ś my jesz​c ze w epo​c e że​la​z a. Gdy​by​ś cie mo​gli prze​m ie​rzać swo​- bod​nie kraj, z pew​no​ś cią tra​fi​li​by​ś cie na zam​ki, w któ​rych za​- ba​wia​no się przy dźwię​kach mu​z y​ki, wy​kwint​nie uczto​wa​no i upra​wia​no spor​ty, lub klasz​to​ry, gdzie za​kon​ni​c y ślę​c ze​li nad księ​ga​m i. A le nie ma się co łu​dzić. Na​wet do​s ia​da​jąc sil​- ne​go wierz​c how​c a i przy do​brej po​go​dzie, moż​na by​ło wę​dro​- wać ca​ły​m i dnia​m i i ani ra​z u nie do​s trzec wy​ła​nia​ją​c e​go się spo​m ię​dzy drzew zam​ku czy klasz​to​ru. Naj​c zę​ś ciej tra​fi​li​by​- ście do osad po​dob​nych do tej, któ​rą przed chwi​lą opi​s a​łem, i je​ś li nie mie​li​by​ś cie po​dar​ków w po​s ta​c i je​dze​nia lub odzie​ż y al​bo nie by​li​by​ś cie po zę​by uzbro​je​ni, nie wia​do​m o, z ja​kim spo​tka​li​by​ś cie się przy​ję​c iem. Przy​kro mi, że od​m a​lo​wu​ję ta​ki ob​raz na​s ze​go kra​ju w tam​tej epo​c e, lecz tak to wy​glą​da​ło. W ra​c a​jąc do A xla i Be​atri​c e. Jak już wspo​m nia​łem, star​s za pa​ra miesz​ka​ła na obrze​ż ach ko​lo​nii, w miej​s cu, gdzie nie by​li zbyt do​brze chro​nie​ni przed ży​wio​ła​m i i pra​wie nie czer​pa​li ko​rzy​ś ci z ognia pło​ną​c e​go w W iel​kiej Izbie, w któ​rej wszy​s cy zbie​ra​li się wie​c zo​ra​m i. Nie​wy​klu​c zo​ne, że wcze​ś niej zaj​m o​- wa​li kwa​te​rę bli​ż ej ognia i miesz​ka​li ra​z em ze swo​imi dzieć​m i. Do​kład​nie ta​kie my​ś li przy​c ho​dzi​ły do gło​wy A xlo​wi, kie​dy przed świ​tem le​ż ał go​dzi​na​m i obok po​grą​ż o​nej we śnie żo​ny Strona 14 i ser​c e ści​s ka​ło mu nie​da​ją​c e za​s nąć po​c zu​c ie ja​kiejś nie​na​- zwa​nej stra​ty. Być mo​ż e dla​te​go wła​ś nie tej no​c y wstał z po​s ła​nia, wy​- mknął się po ci​c hu na ze​wnątrz i siadł na sta​rej spa​c zo​nej ław​- ce przy wej​ś ciu do ko​lo​nii, by za​c ze​kać na pierw​s zy brzask. By​ła wio​s na, lecz od zie​m i cią​gnął ziąb, na​wet gdy A xl otu​lił się szczel​niej płasz​c zem Be​atri​c e, któ​ry za​brał, wy​c ho​dząc na ze​wnątrz. Mi​m o to był tak bar​dzo za​to​pio​ny w roz​m y​ś la​- niach, że kie​dy zdał so​bie spra​wę, że zmarzł do szpi​ku ko​ś ci, na nie​bie zga​s ły już wszyst​kie gwiaz​dy, na ho​ry​z on​c ie po​ja​wi​- ła się ja​s na smu​ga, a z mro​ku do​bie​gły pierw​s ze gło​s y pta​- ków. Po​wo​li wstał z ław​ki, ża​łu​jąc, że tak się za​s ie​dział. Choć cie​- szył się do​brym zdro​wiem, dłu​go nie mógł po​z być się ostat​- nie​go prze​z ię​bie​nia. T e​raz też czuł strzy​ka​nie w no​gach, ale wra​c a​jąc do środ​ka, był za​do​wo​lo​ny z sie​bie; te​go ran​ka zdo​- łał bo​wiem przy​po​m nieć so​bie wie​le rze​c zy, któ​re od pew​ne​- go cza​s u mu umy​ka​ły. Co wię​c ej, miał wra​ż e​nie, że jest bli​s ki po​wzię​c ia pew​nej za​s ad​ni​c zej de​c y​z ji – ta​kiej, któ​ra by​ła od​- kła​da​na zde​c y​do​wa​nie zbyt dłu​go – i czu​jąc, jak wy​peł​nia go ra​dość, chciał jak naj​ry​c hlej po​dzie​lić się nią z żo​ną. W pod​z iem​nych ko​ry​ta​rzach by​ło na​dal zu​peł​nie ciem​no i w dro​dze do drzwi swo​jej izby A xl mu​s iał ob​m a​c y​wać ścia​- ny. W ie​le ta​kich „drzwi” w ob​rę​bie ko​lo​nii by​ło w rze​c zy​wi​- sto​ś ci skle​pio​ny​m i przej​ś cia​m i, je​dy​nie z sym​bo​licz​nym pro​- giem. Zda​niem miesz​kań​c ów, te​go ro​dza​ju otwar​ta prze​- strzeń po​z wa​la​ła im za​c ho​wać pry​wat​ność, a jed​no​c ze​ś nie Strona 15 ko​rzy​s ta​li z cie​pła do​c ho​dzą​c e​go z W iel​kiej Izby i po​m niej​- szych pa​le​nisk, któ​re tli​ły się we​wnątrz ko​lo​nii. Izba A xla i Be​- atri​c e, po​ło​ż o​na da​le​ko od ja​kie​go​kol​wiek pa​le​ni​s ka, mia​ła jed​nak coś, co moż​na by uznać za au​ten​tycz​ne drzwi: du​ż ą drew​nia​ną ra​m ę wy​peł​nio​ną sple​c io​ny​m i ga​łąz​ka​m i, pę​da​m i dzi​kie​go wi​na i ło​dy​ga​m i ostów. Każ​dy wcho​dzą​c y mu​s iał ją od​s ta​wiać na bok, ale chro​ni​ła A xla i Be​atri​c e przed chłod​ny​- mi prze​c ią​ga​m i. On obył​by się co praw​da świet​nie bez tych drzwi, jed​nak dla niej z cza​s em sta​ły się przed​m io​tem szcze​- gól​nej du​m y. Po po​wro​c ie do izby czę​s to za​s ta​wał żo​nę w trak​c ie wy​c ią​ga​nia z ra​m y ze​s chnię​tych ga​łą​z ek i za​s tę​po​- wa​nia ich świe​ż y​m i, ze​bra​ny​m i w cią​gu dnia. Sta​ra​jąc się ro​bić jak naj​m niej ha​ła​s u, A xl prze​s u​nął owe​go ran​ka ra​m ę na ty​le, na ile by​ło to po​trzeb​ne, by wci​s nąć się do środ​ka. Świa​tło brza​s ku są​c zy​ło się przez nie​wiel​kie szpa​- ry w ze​wnętrz​nej ścia​nie. Do​s trze​gał już przed so​bą wła​s ną dłoń oraz nie​wy​raź​ny za​rys le​ż ą​c ej na po​s ła​niu z dar​ni Be​atri​- ce, któ​ra wciąż spa​ła smacz​nie pod gru​by​m i der​ka​m i. Ku​s i​ło go, by zbu​dzić żo​nę, miał bo​wiem sil​ne prze​ko​na​- nie, że je​ś li po​roz​m a​wia z nią już te​raz, wszel​kie opo​ry, ja​kie mógł ży​wić przed pod​ję​c iem de​c y​z ji, zo​s ta​ną osta​tecz​nie prze​ła​m a​ne. Po​nie​waż jed​nak do chwi​li, gdy bu​dzi​li się są​s ie​- dzi i za​c zy​nał ro​bo​c zy dzień, zo​s ta​ło tro​c hę cza​s u, przy​c up​- nął na ni​s kim zy​dlu w ro​gu izby i sie​dział na nim, oku​ta​ny w płaszcz żo​ny. Za​s ta​na​wiał się, jak gę​s ta bę​dzie mgła te​go ran​ka i czy kie​- dy się roz​ja​ś ni, zo​ba​c zy jej strzę​py są​c zą​c e się przez szpa​ry Strona 16 w ścia​nie. Po​tem jed​nak prze​s ta​ło go to in​te​re​s o​wać i wró​c ił my​ś la​m i do te​go, co zaj​m o​wa​ło go przed chwi​lą. Czy za​wsze ży​li w ten spo​s ób, na pe​ry​fe​riach tej spo​łecz​no​ś ci? Czy też kie​dyś wy​glą​da​ło to zu​peł​nie ina​c zej? W cze​ś niej, na dwo​rze, wró​c i​ły do nie​go luź​ne okru​c hy pa​m ię​c i: przy​po​m niał so​bie chwi​lę, gdy szedł głów​nym ko​ry​ta​rzem ich ko​lo​nii, obej​m u​jąc ra​m ie​niem jed​no ze swo​ich dzie​c i i ugi​na​jąc lek​ko ko​la​na, nie tak jak te​raz, ze wzglę​du na po​de​s zły wiek, lecz by nie za​c ze​- pić w pół​m ro​ku gło​wą o bel​ki su​fi​tu. Dziec​ko chy​ba coś do nie​go po​wie​dzia​ło, coś za​baw​ne​go, bo obo​je gło​ś no się za​- śmie​wa​li. T e​raz jed​nak, po​dob​nie jak i wcze​ś niej, nie po​tra​fił za​trzy​m ać tych okru​c hów na dłu​ż ej i im bar​dziej sta​rał się sku​pić, tym bar​dziej się roz​m y​wa​ły. Być mo​ż e by​ły to tyl​ko star​c ze przy​wi​dze​nia. Być mo​ż e Bóg ni​g​dy nie ob​da​rzył ich dzieć​m i. Mo​ż e was dzi​wić, dla​c ze​go A xl nie zwró​c ił się do są​s ia​- dów, by po​m o​gli mu roz​ja​ś nić mro​ki nie​pa​m ię​c i, nie by​ło to jed​nak ta​kie pro​s te, jak mo​ż e się wy​da​wać. W tej spo​łecz​no​- ści rzad​ko bo​wiem dys​ku​to​wa​no o tym, co dzia​ło się daw​niej. Nie twier​dzę, że był to te​m at ta​bu. Mam na my​ś li to, że prze​- szłość skry​wa​ła się chwi​la​m i we mgle tak sa​m o gę​s tej jak ta, któ​ra wi​s ia​ła nad mo​c za​ra​m i. W ie​ś nia​kom nie przy​c ho​dzi​ło po pro​s tu do gło​wy, by za​s ta​na​wiać się nad prze​s zło​ś cią – na​- wet tą zu​peł​nie nie​daw​ną. W eź​m y choć​by to, co drę​c zy​ło A xla od pew​ne​go cza​s u: był prze​ko​na​ny, że jesz​c ze nie tak daw​no ży​ła wśród nich ko​- bie​ta z dłu​gi​m i ru​dy​m i wło​s a​m i i że peł​ni​ła ona waż​ną funk​c ję Strona 17 w ich spo​łecz​no​ś ci. Za każ​dym ra​z em, gdy ktoś się zra​nił al​bo za​c ho​ro​wał, po​s y​ła​no na​tych​m iast po ru​dą ko​bie​tę, tak bie​głą w uzdra​wia​niu. T e​raz jed​nak za​gi​nął po niej wszel​ki ślad i nikt naj​wy​raź​niej nie przej​m o​wał się tym, co się sta​ło, nikt w ogó​le nie ża​ło​wał, że jej za​bra​kło. Kie​dy pew​ne​go ran​ka A xl wspo​- mniał o niej trzem są​s ia​dom, z któ​ry​m i roz​ko​py​wał zmar​z ​nię​- tą zie​m ię, ich re​ak​c ja świad​c zy​ła, że na​praw​dę nie ma​ją po​ję​- cia, o czym mó​wi. Je​den z nich prze​rwał na​wet ro​bo​tę, usi​łu​- jąc coś so​bie przy​po​m nieć, lecz w koń​c u po​krę​c ił gło​wą. – T o mu​s ia​ło być daw​no te​m u – po​wie​dział. – Ja też nie przy​po​m i​nam so​bie w ogó​le tej ko​bie​ty – rze​kła Be​atri​c e, gdy pew​nej no​c y po​ru​s zył z nią ten te​m at. – Mo​ż e wy​ś ni​łeś ją so​bie, by za​s po​ko​ić ja​kieś swo​je po​trze​by, A xl, choć masz prze​c ież przy so​bie żo​nę, i to ta​ką, któ​ra no​s i się bar​dziej pro​s to od cie​bie. T o by​ło ubie​głej je​s ie​ni, gdy le​ż e​li obok sie​bie na łóż​ku w kom​plet​nej ciem​no​ś ci, słu​c ha​jąc kro​pel desz​c zu bęb​nią​- cych o ścia​ny. – T o praw​da, że pra​wie w ogó​le się nie po​s ta​rza​łaś przez te wszyst​kie la​ta – przy​z nał A xl. – A le ta ko​bie​ta wca​le mi się nie przy​ś ni​ła i ty też przy​po​m nia​ła​byś ją so​bie, gdy​byś tyl​ko chwi​lę się za​s ta​no​wi​ła. Za​le​d​wie przed mie​s ią​c em za​pu​ka​ła do na​s zych drzwi, za​c na du​s za, i za​py​ta​ła, czy cze​goś nam nie przy​nieść. Na pew​no to pa​m ię​tasz. – Dla​c ze​go mia​ła​by nam coś przy​no​s ić? By​ła z na​m i w ja​kiś spo​s ób spo​krew​nio​na? Strona 18 – Nie są​dzę, księż​nicz​ko. By​ła po pro​s tu mi​ła. Na pew​no pa​m ię​tasz. Czę​s to do nas za​glą​da​ła. Py​ta​ła, czy nie jest nam zim​no i czy nie je​s te​ś my głod​ni. – Cie​ka​wi mnie, A xl, ja​ki mia​ła in​te​res, że​by tak nas wy​róż​- niać? – T eż mnie to wte​dy in​try​go​wa​ło, księż​nicz​ko. Pa​m ię​tam, jak my​ś la​łem, że ta ko​bie​ta opie​ku​je się cho​ry​m i, a prze​c ież obo​je je​s te​ś my tak sa​m o zdro​wi jak każ​dy w tej wio​s ce. Mo​ż e krą​ż ą po​gło​s ki o zbli​ż a​ją​c ej się za​ra​z ie i przy​c ho​dzi, że​by nas do​glą​dać? Oka​z a​ło się jed​nak, że nie wy​bu​c hła żad​na za​ra​z a, a ona by​ła po pro​s tu mi​ła. T e​raz, kie​dy o niej roz​m a​wia​m y, przy​po​m i​nam so​bie na​wet wię​c ej. Sta​ła tu i mó​wi​ła, że​by​ś my nie przej​m o​wa​li się dzieć​m i, któ​re z nas dwo​ru​ją. T ak by​ło. A po​tem wszel​ki ślad po niej za​gi​nął. – T a ru​da nie tyl​ko jest po​s ta​c ią z twe​go snu, A xl, ale mu​- sia​ła być głu​pia, sko​ro przej​m o​wa​ła się dzieć​m i i ich za​ba​wa​- mi. – T o sa​m o so​bie wów​c zas po​m y​ś la​łem, księż​nicz​ko. Co nam mo​gą szko​dzić dzie​c i, któ​re mu​s zą się prze​c ież czymś za​jąć, kie​dy na dwo​rze jest brzyd​ka po​go​da? Po​wie​dzia​łem jej, że nie przy​wią​z u​je​m y do te​go zna​c ze​nia, ale tak czy owak, mia​ła na wzglę​dzie na​s ze do​bro. Pa​m ię​tam też, jak mó​wi​ła, że to nie w po​rząd​ku, że mu​s i​m y spę​dzać no​c e bez świecz​ki. – Je​ś li ta isto​ta współ​c zu​ła nam z po​wo​du bra​ku świecz​ki, to przy​naj​m niej raz mia​ła ra​c ję – od​par​ła Be​atri​c e. – T o jaw​na znie​wa​ga, że za​bra​nia nam się pa​lić świecz​kę w no​c e ta​kie jak ta, mi​m o że rę​c e nie drżą nam bar​dziej niż in​nym. Pod​c zas Strona 19 gdy są ta​c y, co noc w noc upi​ja​ją się cy​drem al​bo ma​ją dzie​c i, któ​re bie​ga​ją jak sza​lo​ne po izbie. A le to nie im, a nam ode​- bra​no świecz​kę i choć le​ż ysz tuż przy mnie, A xl, pra​wie cię nie wi​dzę. – Nikt nie miał za​m ia​ru nas znie​wa​ż ać, księż​nicz​ko. T ak po pro​s tu za​wsze po​s tę​po​wa​no i na tym ko​niec. – Po​wiem ci, że nie tyl​ko ko​bie​ta z twe​go snu dzi​wi się, że ode​bra​no nam świecz​kę. W czo​raj, a mo​ż e to by​ło przed​- wczo​raj, mi​ja​łam ko​bie​ty nad rze​ką i je​s tem pew​na, że kie​dy zda​wa​ło im się, że je​s tem zbyt da​le​ko, by je sły​s zeć, jed​na z nich ubo​le​wa​ła, że ta​ka po​rząd​na pa​ra jak my mu​s i co noc sie​dzieć po ciem​ku. – Po​wta​rzam ci, księż​nicz​ko: ona nie jest ko​bie​tą z me​go snu. W szy​s cy zna​li ją tu​taj jesz​c ze przed mie​s ią​c em i każ​dy miał dla niej do​bre sło​wo. Dla​c ze​go wszy​s cy, łącz​nie z to​bą, za​po​m i​na​ją, że kie​dy​kol​wiek ży​ła? Przy​po​m i​na​jąc so​bie te​go wio​s en​ne​go ran​ka tam​tą roz​m o​- wę, A xl go​tów był pra​wie przy​z nać, że my​lił się co do ru​dej ko​bie​ty. Był w koń​c u męż​c zy​z ną w po​de​s złym wie​ku i mo​gło mu się coś po​plą​tać. Z dru​giej stro​ny hi​s to​ria z ko​bie​tą sta​no​- wi​ła tyl​ko je​den z ca​łe​go sze​re​gu po​dob​nych za​gad​ko​wych epi​z o​dów. Fru​s tro​wa​ło go, że nie mo​ż e so​bie w tej chwi​li przy​po​m nieć zbyt wie​lu, ale by​ło ich wię​c ej, co do te​go nie miał wąt​pli​wo​ś ci. W eź​m y choć​by na przy​kład in​c y​dent do​ty​- czą​c y Mar​ty. Mar​ta, dzie​wię​c io- al​bo dzie​s ię​c io​let​nia dziew​c zyn​ka, za​- wsze cie​s zy​ła się opi​nią nie​ustra​s zo​nej. Jej żą​dzy przy​gód nie Strona 20 zdo​ła​ła po​wścią​gnąć żad​na mro​ż ą​c a krew w ży​łach opo​wieść o tym, co mo​ż e się przy​tra​fić wa​łę​s a​ją​c ym się dzie​c iom. Dla​- te​go gdy pew​ne​go wie​c zo​ru ro​z e​s zła się wia​do​m ość o za​gi​nię​- ciu Mar​ty, wszy​s cy, za​nie​po​ko​je​ni, ode​rwa​li się od swo​ich za​- jęć. Do zmierz​c hu zo​s ta​ła mniej niż go​dzi​na, gęst​nia​ła mgła i na zbo​c zach sły​c hać by​ło wil​ki. Przez dłuż​s zy czas w ca​łej osa​dzie roz​brzmie​wa​ły na​wo​łu​ją​c e dziew​c zyn​kę gło​s y. W ie​- śnia​c y prze​m ie​rza​li ko​ry​ta​rze, prze​s zu​ku​jąc wszyst​kie izby miesz​kal​ne, skła​dzi​ki i miej​s ca pod bel​ka​m i su​fi​tów, każ​dą kry​jów​kę, w któ​rej mo​gło się scho​wać fi​glar​ne dziec​ko. I na​gle w trak​c ie ca​łe​go te​go roz​gar​dia​s zu z pa​s twisk na wzgó​rzach wró​c i​li dwaj pa​s te​rze i za​c zę​li grzać się przy ogniu w W iel​kiej Izbie. I kie​dy tam sie​dzie​li, je​den z nich po​wie​dział, że dzień wcze​ś niej wi​dzie​li strzy​ż y​ka-or​ła, któ​ry za​to​c zył nad ich gło​wa​m i je​den, dru​gi, a po​tem trze​c i krąg. Nie mo​ż e być mo​wy o po​m ył​c e, stwier​dził pa​s terz, to był na pew​no strzy​- żyk-orzeł. W ia​do​m ość ro​z e​s zła się szyb​ko po osa​dzie i wkrót​- ce przy ogniu ze​brał się tłum lu​dzi pra​gną​c ych wy​s łu​c hać pa​- ste​rzy. Do​łą​c zył do nich na​wet A xl, bo po​ja​wie​nie się w ich kra​ju strzy​ż y​ka-or​ła by​ło rze​c zy​wi​ś cie czymś nad​z wy​c zaj​- nym. Strzy​ż y​kom-or​łom przy​pi​s y​wa​no szcze​gól​ne wła​ś ci​wo​- ści, w tym zdol​ność od​s tra​s za​nia wil​ków, i po​wia​da​no, że dzię​ki tym pta​kom wil​ki zu​peł​nie znik​nę​ły z in​nych czę​ś ci kra​- ju. Z po​c ząt​ku pa​s te​rzy pil​nie wy​py​ty​wa​no i ka​z a​no im po wie​- le​kroć po​wta​rzać swo​ją opo​wieść. Po ja​kimś cza​s ie wśród słu​c ha​c zy za​c zął się sze​rzyć scep​ty​c yzm. Ktoś wska​z ał, że