8482

Szczegóły
Tytuł 8482
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8482 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8482 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8482 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT E. HOWARD CONAN GODZINA SMOKA TYTU� ORYGINA�U THE HOUR OF THE DRAGON PRZE�O�Y� STANIS�AW CZAJA Tytu� orygina�u The Hour of the Dragon Berkley Books, New York 1977 Pierwodruk: Weird Tales, grudzie� 1935, stycze�kwiecie� 1936, i wyd.: Gnome Press, New York 1950, pt. Conan the Conqueror GODZINA SMOKA Chwieje si� Lew, upada w mrok, chwytaj� go demony. Szkar�atne skrzyd�a pr�y Smok przez czarny wiatr niesiony� Rycerze wiecznym legli snem, bo srogi b�j ich strudzi�, A w g��bi g�r przekl�tych, hen, szata�ski r�j si� budzi. Godzina Smoka! Trupi ch��d. Strach krwawym �ypie okiem� Godzina Smoka! Struchla� lud � kt� oprze si� przed Smokiem?! 1. U�PIONY, ZBUD� SI�! Zmarszczy�y si� aksamitne kotary i �l�c po �cianach fal� rozedrganych cieni zamigota�y p�omienie d�ugich �wiec. A przecie� najs�abszy powiew wiatru nie przemkn�� przez komnat�. Wok� hebanowego sto�u, na kt�rym po�yskuj�c jak rze�biony jaspis spoczywa� zielony sarkofag, sta�o czterech m�czyzn. W uniesionej prawicy ka�dego z nich dziwnym zielonkawym blaskiem p�on�a czarna �wieca osobliwego kszta�tu. Noc okrywa�a �wiat, a zb��kany wiatr zawodzi� w mrocznych ga��ziach drzew. Pe�na skupienia cisza i chybotliwe cienie pospo�u w�ada�y komnat�, podczas gdy cztery pary l�ni�cych napi�ciem oczu wpatrywa�y si� w d�ug� zielon� skrzyni�, na kt�rej, rzek�by�, tajemne hieroglify obdarzone �yciem przez niepewne �wiat�o wi�y si� jak w�e. M�� u st�p sarkofagu pochyli� si� nad nim i porusza� sw� �wiec�, jak gdyby kre�l�c w powietrzu mistyczny symbol. P�niej, osadziwszy �wiec� w czarno�z�otej miseczce, mamrocz�c jak�� niepoj�t� dla kompan�w formu��, wsun�� szerok� bia�� d�o� mi�dzy fa�dy swej obszytej gronostajami szaty. Gdy j� na powr�t wyci�gn��, dzier�y� w gar�ci kul� �ywego ognia. Trzech pozosta�ych g��boko zaczerpn�o powietrza; �niady, pot�ny m�czyzna stoj�cy w g�owach sarkofagu wyszepta�: � Serce Arymana! Mistrz ceremonii szybkim gestem nakaza� cisz�. Gdzie� w dali j�� �a�o�nie zawodzi� pies, a po drugiej stronie zaryglowanych pancernych drzwi rozleg�y si� ukradkowe st�pni�cia. Nikt jednak nie odrywa� wzroku od sarkofagu, nad kt�rym m�� w gronostajach porusza� teraz p�omiennym klejnotem, mrucz�c zakl�cia, kt�re by�y prastare w dniu zatoni�cia Atlantydy. �ar bij�cy z kamienia o�lepia�, nie mieli tedy pewno�ci, co widz�, lecz wnet rze�biona pokrywa sarkofagu wybrzuszy�a si� i p�k�a z trzaskiem, jak gdyby naparto na ni� od �rodka z pot�n� si��, i pochyliwszy si� ciekawie w prz�d dojrzeli mumi� � skulon�, pomarszczon� i wyschni�t� sylwet�, kt�rej br�zowe cz�onki wyziera�y spo�r�d przegni�ych banda�y na kszta�t zmursza�ych konar�w. � O�ywi� to co�? � wymamrota� z sardonicznym u�mieszkiem drobny ciemnosk�ry m�czyzna stoj�cy po prawej stronie. � Rozpadnie si� za lada dotkni�ciem. G�upcy jeste�my� � Szszsz! � sykn�� rozkazuj�co wysoki, kt�ry dzier�y� kamie�. Pot wyst�pi� na jego szerokie bia�e czo�o, a oczy rozszerzy�y si�. Pochyli� si� do przodu i nie dotykaj�c mumii z�o�y� na jej piersi gorej�cy klejnot. Potem odst�pi� do ty�u i patrzy� z szale�czym napi�ciem, jego usta za� wypowiada�y bezg�o�ne zakl�cie. I by�o tak, jakby kula �ywego ognia p�on�a migotliwie na martwym pomarszczonym �onie. Przez zaci�ni�te z�by obserwator�w z trudem przedostawa� si� sycz�cy oddech. Albowiem przed ich oczyma dokonywa�a si� przera�aj�ca przemiana. Zasuszona posta� w sarkofagu j�a rosn��, poszerza� si�, wyd�u�a�. Banda�e p�k�y i rozsypa�y si� w br�zowy proch. Skurczone ko�czyny nabrzmia�y, wyprostowa�y si�. Ich mroczna barwa pocz�a ja�nie�. � Na Mitr�! � wyszepta� wysoki z�otow�osy m�czyzna z lewej strony. � Nie by� Stygijczykiem. To przynajmniej jest prawd�. I zn�w dr��cy palec nakaza� cisz�. Pies w dali ju� nie wy�. Skamla� teraz, jakby dr�czony koszmarnym snem, lecz i ten odg�os wkr�tce zamar�, a w ciszy nagle zapad�ej z�otow�osy m�� wyra�nie us�ysza� skrzypienie ci�kich drzwi, jak gdyby kto� z wielk� moc� napiera� na nie od zewn�trz. Z d�oni� na mieczu j�� si� tedy odwraca�, ale cz�owiek w gronostajach sykn�� ostrzegawczo: � Zosta�! Nie przerywaj �a�cucha! I nie id� do drzwi, je�li ci �ycie mi�e! Jasnow�osy wzruszy� ramionami, odwr�ci� si� i nagle stan�� jak wryty. W jaspisowym sarkofagu spoczywa� �ywy cz�owiek: wysoki, krzepki, nagi, o bia�ej sk�rze, czarnow�osy i czarnobrody. Le�a� bez ruchu z szeroko rozwartymi oczyma, r�wnie nie�wiadomymi i pozbawionymi wyrazu jak oczy nowo narodzonego dzieci�cia. Na jego piersi wci�� jarzy� si� i migota� ogromny klejnot. M�czyzna w futrze zatoczy� si� niby ogarni�ty s�abo�ci� po chwilach nieludzkiego napi�cia. � Isztar! � sapn��. � To Xaltotun!� i on �yje. Valeriusie! Tarascusie! Amalricu! Czy widzicie? Czy widzicie? W�tpili�cie we mnie� ale ja nie zawiod�em! Byli�my dzisiejszej nocy o krok od rozwartych wr�t piekie� i tu� obok nas zgromadzi�y si� bestie ciemno�ci � tak, pod��y�y za nim do samych wr�t � ale przywr�cili�my do �ycia wielkiego maga. � I, nie w�tpi�, skazali�my nasze dusze na m�ki wieczyste � wymamrota� niski, �niady Tarascus. Jasnow�osy, Valerius, roze�mia� si� szeroko. � Jakie� m�ki mog� by� gorsze od samego �ycia? Wszyscy jednakowo przekl�ci jeste�my od dnia narodzin. A poza tym, kto by za tron nie sprzeda� swej �a�osnej duszyczki? � Nie masz inteligencji w jego wzroku, Orastesie � ozwa� si� ogromny Amalric. � D�ugo by� martwy � odpar� Orastes. � Jest jak cz�ek nagle wyrwany ze snu, kt�ry w jego duszy posia� Pustk�. �le m�wi�: by� martwy, nie u�piony. Na powr�t przywiedli�my jego dusz� skro� otch�anne wiry nocy i zapomnienia. Ja do� przem�wi�. Pochyli� si� nad sarkofagiem i wbiwszy wzrok w ciemne oczy spoczywaj�cego w nim cz�owieka, ozwa� si� powoli: � Xaltotunie, zbud� si�. Wargi zmartwychwsta�ca poruszy�y si� mechanicznie. � Xaltotunie � wyrzek� g�uchym szeptem. � Ty� jest Xaltotun � o�wiadczy� Orastes tonem hipnotyzera, kt�ry wmawia co� w u�pionego. � Ty� jest Xaltotun z Pythonu w Acheronie. W ciemnych oczach zamigota� w�t�y promyk. � By�em Xaltotunem � da� si� s�ysze� szept. � Jestem martwy. � Ty� Xaltotun! � wykrzykn�� Orastes. � Nie jeste� martwy, �yjesz! � Jestem Xaltotunem, ale martwy spoczywam w stygijskim Khemi, gdzie skona�em. � Kap�ani, kt�rzy zadali ci jadu, za pomoc� mrocznej swej sztuki zmumifikowali twe cia�o i wszelkie organa zachowali w stanie nienaruszonym � oznajmi� Orastes. � Ale teraz zn�w �yjesz! To Serce Arymana przywr�ci�o ci �ycie, �ci�gn�wszy tw� dusz� spoza czasu i przestrzeni. � Serce Arymana! � Ogie� przypomnienia zap�on�� ja�niej. � Barbarzy�cy mi je ukradli! � Pami�ta � mrukn�� Orastes. � Wyjmijcie go z sarkofagu. Pos�uchali z wahaniem, jakby nieradzi dotkn�� cz�owieka, kt�rego wskrzesili, i wcale nie wr�ci�a im pewno��, gdy poczuli pod palcami j�drne muskularne cia�o t�tni�ce krwi� i �yciem. Przenie�li go wszelako na st�, Orastes za� oblek� Xaltotuna w osobliw� ciemn� szat� z aksamitu zdobn� rozsianym wzorem z gwiazd i p�ksi�yc�w, a potem narzuci� mu na skronie zaw�j ze z�otog�owiu, kt�ry skry� opadaj�ce na ramiona czarne k�dziory. Pozwala� czyni� ze sob� wszystko i nic nie m�wi�, nawet w�wczas, gdy usadzili go w podobnym do tronu krze�le o wysokim hebanowym oparciu, szerokich srebrnych por�czach i nogach wyrobionych w kszta�t z�otych pazur�w. Siedzia� nieruchomo i z wolna inteligencja poczyna�a rozpala� si� w jego ciemnych oczach, kt�re nabiera�y g��bi, stawa�y si� zagadkowe i �wietliste. I by�o tak, jakby ukryte z dawien dawna �wiat�a magiczne wyp�ywa�y niespiesznie na powierzchni� z otch�annych g��bin nocy. Orastes ukradkiem zerkn�� na kompan�w, kt�rzy ogarni�ci niezdrow� fascynacj� gapili si� na swego niezwyk�ego go�cia. Stalowe ich nerwy wytrzyma�y pr�b�, co ludzi mi�kszych by�aby przywiod�a do szale�stwa. Wiedzia�, �e nie ze s�abeuszami zawi�za� spisek, lecz m�ami, kt�rych odwaga by�a r�wnie g�o�na, co burzycielskie ambicje i zdolno�� czynienia z�a. Potem obr�ci� uwag� na posta� w krze�le o hebanowym oparciu. A ta na koniec przem�wi�a. � Pami�tam � rozleg� si� silny d�wi�czny g�os w j�zyku nemedyjskim o dziwnym archaicznym akcencie. � Jam jest Xaltotun, kt�ry by� arcykap�anem Seta w achero�skim Pythonie. Serce Arymana � �ni�em, �em je odnalaz� � gdzie� ono jest? Orastes w�o�y� mu je w d�o� i wstrzyma� oddech, wpatrzony w g��bi� straszliwego klejnotu p�on�cego teraz w gar�ci Xaltotuna. � Skradziono mi je dawno temu � rzek� �w. � Jest ono krwawym sercem mroku, zdolnym nie�� ratunek lub przekle�stwo. Z wielkiej dali przyby�o � i z g��bin czasu. P�ki je mia�em w swych d�oniach, nikt nie m�g� mi sprosta�. Ale skradziono je i pad� Acheron, ja za�, jako wygnaniec, umkn��em do mrocznej Stygii. Wiele pami�tam, ale i wiele zapomnia�em. By�em w dalekiej krainie za mglistymi otch�aniami, zatokami i mrocznymi oceanami. Jaki mamy rok? � Zmierzch roku Lwa � odpar� Orastes � trzy tysi�ce lat od upadku Acheronu. � Trzy tysi�ce lat! � mrukn�� Xaltotun. � Tak wiele? Kim jeste�cie? � Ja jestem Orastes, niegdy� kap�an Mitry. Ten cz�ek to Amalric, baron Tor w Nemedii, �w drugi to Tarascus, m�odszy brat kr�la tej krainy. Ten za� wysoki to Valerius, prawy dziedzic tronu Aquilonii. � Czemu�cie dali mi �ycie? � zapyta� Xaltotun. � Czego ode mnie ��dacie? By� ju� w pe�ni o�ywiony i przytomny, a przenikliwe jego oczy dawa�y �wiadectwo, i� nic nie przy�miewa pracy umys�u. Z zachowania jego znikn�o wahanie i niepewno��. Przeszed� wprost do rzeczy, jak kto�, kto wie, �e nic nie daje si� za darmo. Orastes odp�aci� mu r�wn� szczero�ci�. � Rozwarli�my dzisiejszej nocy wrota piekie�, by wyswobodzi� tw� dusz� i przywr�ci� j� cia�u, albowiem potrzebujemy twojej pomocy. Pragniemy osadzi� Tarascusa na tronie Nemedii, dla Valeriusa za� zdoby� koron� Aquilonii. Twa sztuka czarnoksi�ska mo�e nam w tym pom�c. � Ty sam musisz by� g��boko wtajemniczony w owe kunszta, Orastesie � rzek� przebiegle Xaltotun � skoro zdo�a�e� przywr�ci� mi �ycie. Jakim�e sposobem wie kap�an Mitry o Sercu Arymana i zna inkantacje ze Skelos? � Nie jestem ju� kap�anem Mitry � odpar� Orastes. � Pozbawiono mnie tej godno�ci, albowiem odda�em si� czarnej magii. Gdyby nie obecny tu Amalric, by�bym sp�on�� na stosie jako czarownik. Dzi�ki temu jednak, co si� sta�o, mog�em kontynuowa� swe studia. Podr�owa�em po Zamorze, Vendhyi, Stygii, a tak�e �r�d nawiedzonych d�unglii Khitaju. Czyta�em oprawne w �elazo ksi�gi Skelos, rozmawia�em z niewidzialnymi istotami z otch�annych studni, w mrocznych za�, spowitych w cuchn�ce opary d�unglach, z postaciami bez oblicza. W nawiedzanych przez demony kryptach pod czarn�, chronion� gigantycznym murem �wi�tyni� Seta w samym sercu Stygii dostrzeg�em tw�j sarkofag i opanowa�em kunszta zdolne przywr�ci� �ycie twemu zasuszonemu cia�u. Ze zbutwia�ych manuskrypt�w dowiedzia�em si� o Sercu Arymana. Potem przez rok szuka�em miejsca, gdzie je ukryto, by do� w ko�cu trafi�. � Czemu tedy zada�e� sobie trud, by mnie o�ywi�? � zapyta� Xaltotun przeszywaj�c kap�ana spojrzeniem. � Czemu� nie u�y� Serca, by spot�gowa� w�asne moce? � Bo �aden z �yj�cych dzi� ludzi nie zna tajemnic Serca � odpar� Orastes. � Umiej�tno�ci, dzi�ki kt�rym objawi� ono mo�e sw� pe�n� pot�g�, nie przetrwa�y nawet w legendach; g��bszych jego sekret�w nie jestem �wiadom � u�y�em go tylko, by ci� o�ywi�. Pragniemy skorzysta� z twojej wiedzy. Tylko ty znasz straszliwe tajemnice Serca. Xaltotun potrz�sn�� g�ow� patrz�c z zadum� w p�omienne g��bie klejnotu. � Moja czarnoksi�ska wiedza wi�ksza jest od zebranej w jedno wiedzy innych ludzi � powiedzia� � a przecie� i ja nie znam pe�nej pot�gi kamienia. Nie przywo�ywa�em jej w dawniejszych czasach, bacz�c tylko, by nie zosta�a obr�cona przeciwko mnie. W ko�cu klejnot skradziono; w d�oniach przystrojonego w pi�ra szamana barbarzy�c�w przem�g� m� pot�n� sztuk� magiczn�. Potem znik� i nim zdo�a�em pozna� miejsce jego ukrycia, zosta�em otruty przez zawistnych stygijskich kap�an�w. � Ukryty by� w pieczarze pod tarantyjsk� �wi�tyni� Mitry � rzek� Orastes. � Odszukawszy twe szcz�tki w stygijskiej podziemnej �wi�tyni Seta, dowiedzia�em si� tego przebieg�ymi sposobami. Z�odzieje z Zamory, chronieni w cz�ci zakl�ciami, jakie pozna�em ze �r�de�, o kt�rych lepiej zamilcze�, wykradli tw�j sarkofag ze szpon�w jego mrocznych stra�nik�w; karawana wielb��d�w, galera i zaprz�g bawoli dowioz�y go wreszcie do tego miasta. Ci sami z�odzieje � a raczej ci tylko, co prze�yli okropn� wypraw� � skradli Serce Arymana z nawiedzonej pieczary pod �wi�tyni� Mitry: ca�y kunszt ludzi i zakl�cia czarnoksi�skie nieomal zawiod�y. Jeden tylko �y� do�� d�ugo, by przekaza� klejnot w me r�ce, a potem umar� majacz�c o tym, co widzia� w przekl�tej krypcie. Z�odzieje z Zamory s� lud�mi ze wszystkich najwierniejszymi i najbardziej godnymi zaufania. Nikt pr�cz nich � nawet z pomoc� mych zakl�� � nie by�by w stanie wykra�� Serca z ciemno�ci, w kt�rych pod stra�� demon�w spoczywa�o ukryte przez trzy tysi�ce lat, jakie min�y od upadku Acheronu. Xaltotun uni�s� sw� lwi� g�ow� i wpatrzy� si� w nico��, jakby usi�uj�c zg��bi� utracone stulecia. � Trzy tysi�ce lat! � mrukn��. � Na Seta! Opowiedz, co przydarzy�o si� na �wiecie. � Barbarzy�cy, kt�rzy obalili Acheron, utworzyli nowe kr�lestwa � rzek� Orastes. � Gdzie niegdy� rozci�ga�o si� imperium, powsta�y dziedziny: Aqui�onia, Nemedia i Argos, zwane tak od plemion, kt�re im da�y pocz�tek. Starsze kr�lestwa � Ophir, Corinthia i zachodnie Koth, podleg�e dawniej w�adcom Acheronu � z upadkiem cesarstwa odzyska�y niezawis�o��. � Co za� z ludem Acheronu? � pyta� Xaltotun. � Gdy umyka�em do Stygii, Python le�a� w gruzach, a wszystkie wielkie grody Acheronu o purpurowych wie�ycach sp�yn�y krwi� i deptane by�y sanda�ami barbarzy�c�w. � Niewielkie gromady ludu g�rskiego wci�� che�pi� si� pochodzeniem od Achero�czyk�w � odpar� Orastes. � Co si� za� tyczy pozosta�ych, przetoczyli si� przez nich moi barbarzy�scy przodkowie i zmietli ich z powierzchni ziemi. Wiele bowiem wycierpieli od w�adc�w Acheronu. Okrutny i pos�pny u�miech wykrzywi� wargi Pythonijczyka. � A tak! Niejeden barbarzy�ca, zar�wno m�� jak i niewiasta, sczez� z wrzaskiem na o�tarzach pod t� r�k�. Widzia�em, jak na g��wnym placu Pythonu usypywano z ich g��w piramidy, gdy kr�lowie powracali z zachodu wioz�c �upy i nagich bra�c�w. � Tak. Zatem nie pr�nowa� miecz w dniu zap�aty i Acheron przesta� istnie�, a Python o purpurowych wie�ach sta� si� legend� dawno minionych dni. Atoli na ruinach cesarstwa wyros�y i spot�nia�y m�odsze kr�lestwa. I teraz przywiedli�my ci� na powr�t, by� pom�g� nam nimi w�ada�, o ile bowiem nie s� r�wnie osobliwe i cudowne jak dawny Acheron, to przecie� na tyle bogate i pot�ne, �e warto o nie walczy�. Sp�jrz! � i Orastes rozwin�� przed go�ciem map� kunsztownie wykre�lon� na welinie. Xaltotun omi�t� j� spojrzeniem, a potem w oszo�omieniu pokr�ci� g�ow�. � Zmieni�y si� nawet zarysy l�d�w. Wygl�daj� jak rzecz znajoma, cho� zniekszta�cona w fantastycznym �nie. � Wszelako � odrzek� Orastes, ukazuj�c palcem � tu jest Belverus stolica Nemedii, gdzie si� znajdujemy. A tu widzisz granice ziem nemedyjskich. Na po�udniu i po�udniowym wschodzie le�� Ophir i Corinthia, na wschodzie Brythunia, na zachodzie za� Aquilonia. � To mapa �wiata, kt�rego nie znam � rzek� cicho Xaltotun, ale Orastes nie przegapi� �ywego ognia nienawi�ci, jaki zap�on�� w jego ciemnych oczach. � To mapa, kt�r� pomo�esz nam zmieni� � stwierdzi�. � Pragniemy na pocz�tek osadzi� Tarascusa na tronie Nemedii. Pragniemy osi�gn�� �w cel bez rozlewu krwi i w spos�b, kt�ry nie rzuci na Tarascusa �adnych podejrze�. Nie chcemy, �eby kraj zosta� rozdarty wojn� domow�, ale by ca�� sw� pot�g� zachowa� na podb�j Aquilonii. Gdyby kr�l Nimed i jego synowie zmarli �mierci� naturaln�, powiedzmy w czasie zarazy, Tarascus zasiad�by na tronie jako najbli�szy spadkobierca, w pokoju i bez przeszk�d. Xaltotun przytakn�� w milczeniu, Orastes za� ci�gn��: � Kolejne zadanie b�dzie trudniejsze. Nie zdo�amy unikaj�c wojny osadzi� Valeriusa na tronie Aquilo�skim, a b�dzie owe kr�lestwo przeciwnikiem pot�nym. Jego lud to rasa twarda i wojownicza, zahartowana w ustawicznych walkach z Piktami, Zingaryjczykami i Cymmeryjczykami. Od pi�ciu stuleci jest Aquilonia z Nemedi� w stanie wojny, i ostateczne zwyci�stwo zawsze przypada�o Aquilo�czykom. Ich dzisiejszy w�adca to najwi�kszy rycerz w�r�d lud�w zachodu. Jest cudzoziemcem � awanturnikiem, kt�ry przemoc� zdoby� koron� w czasie wojny domowej, zdusiwszy w�asnor�cznie kr�la Namedidesa na jego tronie. Zwie si� Conan i nie ma cz�eka, co by mu sprosta� w boju. Valerius jest teraz prawym dziedzicem tronu. Zosta� wygnany przez swego kr�lewskiego krewniaka Numedidesa i wiele lat pozostawa� poza ojczystym krajem, ale w jego �y�ach p�ynie krew dawnej dynastii i wielu baron�w tajemnie pochwali obalenie Conana, kt�ry nie tylko kr�lewskiej, a nawet szlachetnej nie jest krwi. Ale posp�lstwo jest mu lojalne, jak te� szlachta dalszych prowincji. Gdyby wszelako jego si�y zosta�y pokonane w bitwie, od kt�rej wszystko musi si� zacz��, sam za� Conan zabity, nie s�dz�, by rzecz� trudn� by�o osadzenie Valeriusa na tronie. Zaiste, ze �mierci� Conana przesta�by istnie� jedyny o�rodek w�adzy. Conan nie przynale�y do �adnej dynastii, jest samotnym awanturnikiem. � Chcia�bym zobaczy� tego kr�la � zaduma� si� Xaltotun, zerkaj�c na srebrzyste lustro wype�niaj�ce jeden z kaseton�w �ciany. Lustro nie dawa�o odbicia, ale wyraz twarzy Xaltotuna zdradza�, �e rozumie jego przeznaczenie, na co Orastes skin�� g�ow� z dum�, jak� czerpie dobry rzemie�lnik z uznania wyra�onego swym osi�gni�ciom przez prawdziwego mistrza. � Spr�buj� ci go ukaza� � rzek�. I zasiad�szy przed zwierciad�em, wpatrzy� si� hipnotycznie w jego g��bi�, gdzie w ko�cu j�� przybiera� kszta�ty rozmazany cie�. Rzecz by�a niesamowita, lecz widzowie pojmowali, �e jawi si� oto przed ich oczami ledwie lustrzane odbicie Orastesowej my�li; takim samym sposobem kula magiczna odzwierciedla my�l czarnoksi�nika. Zrazu mglisty i rozedrgany, przybra� nagle wizerunek zdumiewaj�c� ostro�� � zobaczyli ros�ego m�a, szerokiego w ramionach, o pot�nej piersi, grubej, w�lastej szyi i t�go umi�nionych cz�onkach. Odziany by� w jedwab i aksamit; z�ote lwy Aquilonii zdobi�y jego bogaty kaftan, na r�wno przyci�tej czarnej grzywie l�ni�a korona, atoli obosieczny miecz u boku zdawa� si� do� bardziej pasowa� ni� wszelkie regalia. Pod niskim szerokim czo�em wulkaniczny b��kit oczu jarzy� si� jakim� wewn�trznym ogniem. Jego �niada, pokiereszowana i niemal odpychaj�ca twarz by�a obliczem wojownika, aksamitna za� szata nie mog�a ukry� niebezpiecznej twardo�ci cia�a. � Ten cz�owiek nie jest Hyboryjczykiem! � zakrzykn�� Xaltotun. � Nie, to Cymmeryjczyk, cz�onek jednego z owych dzikich plemion, co zamieszkuj� szare pog�rza pomocy. � Wojowa�em z jego praprzodkami � mrukn�� Xaltotun. � Nie zdo�ali ich podbi� nawet kr�lowie Acheronu. � Cymmeryjczycy wci�� napawaj� groz� ludy po�udnia � odpar� Orastes. � On za� jest prawym synem tej dzikiej rasy; dowi�d�, jak dot�d, �e nikt mu sprosta� nie zdo�a. Xaltotun nic nie rzek�; siedzia� zapatrzony w zg�stek �ywego ognia, co migota� w jego d�oni. Na dworze d�ugo i przejmuj�co zawy� pies. 2. PODMUCH CZARNEGO WIATRU Rok Smoka przyszed� na �wiat w�r�d wojny, zarazy i niepokoju. Czarny m�r przemierza� ulice Belverusu, powalaj�c kupca w jego kramie, niewolnika w szopie, rycerza przy stole biesiadnym. Bezradne by�y w jego obliczu kunszta konowa��w. M�wiono, �e jest piekieln� kar� za grzechy dumy i lubie�no�ci. By� szybki i �mierciono�ny jak atak �mii. Sk�ra zara�onego purpurowia�a i czernia�a, po paru minutach nieszcz�sny osuwa� si� na ziemi� w agonii i nim jeszcze �mier� ze wszystkim wyrwa�a dusz� z gnij�cego cia�a, czu� w nozdrzach od�r w�asnego rozk�adu. Gor�cy ha�a�liwy wiatr d�� nieustannie z po�udnia, uprawy marnia�y na polach, a byd�o zdycha�o na pastwiskach. Lud wzywa� imienia Mitry i mrucza� przeciwko kr�lowi, jakim� bowiem sposobem po ca�ym pa�stwie rozesz�a, si� pog�oska, �e pod os�on� �cian swego pa�acu w�adca oddaje si� potajemnie odra�aj�cym praktykom i plugawym orgiom. A potem do owego pa�acu szczerz�c z�by wkrad�a si� �mier�, wok� jej st�p za� snu�y si� i wirowa�y potworne opary zarazy. I jednej nocy umar� kr�l wraz z trzema synami, a g�osz�ce ich �mier� werble �a�obne zag�uszy�y pos�pny i przera�liwy d�wi�k dzwonk�w, kt�rymi obwieszcza�y si� wozy zbieraj�ce z ulic gnij�ce zw�oki. Owej nocy, tu� przed �witem, wiej�cy od tygodni gor�cy wiatr przesta� szele�ci� z�owieszczo jedwabnymi zas�onami. Z p�nocy nadlecia�a wichura i zadudni�a w�r�d wie�yc; rozleg�y si� mocarne grzmoty, zamigota�y o�lepiaj�co w��cznie piorun�w i lun�� deszcz. Ale ranek wsta� czysty, zielony i prze�roczy; wypalona ziemia okry�a si� p�aszczem traw, spragnione zbo�a na powr�t wyrwa�y si� ku niebu i zaraza odesz�a, bo pot�ny wiatr wywia� z kraju jej miazmaty. M�wiono, �e bogowie s� radzi, gdy� sczez� grzeszny kr�l ze swoim pomiotem, a kiedy w wielkiej sali tronowej koronowano jego m�odszego brata Tarascusa, lud, witaj�c kr�la, kt�remu sprzyjaj� bogowie, wiwatowa� tak, �e dr�a�y wie�e. Podobna fala rado�ci i entuzjazmu cz�sto zwiastuje zdobywcz� wojn�. Nikt tedy nie by� zaskoczony, gdy oznajmiono, �e kr�l Tarascus uzna� rozejm zawarty przez zmar�ego w�adc� z zachodnimi s�siadami za niewa�ny i gromadzi wojska dla napa�ci na Aquiloni�. Jego rozumowanie by�o jasne: motywy, szeroko rozg�aszane, przydawa�y posuni�ciom szlachetnego pozoru krucjaty. Popiera� spraw� Valeriusa, �prawego dziedzica tronu�, przybywa� � wedle w�asnych s��w � nie jako wr�g Aquilonii, lecz jako przyjaciel, by wyzwoli� lud spod tyranii uzurpatora i cudzoziemca. Je�li nawet tu i �wdzie pojawia�y si� cyniczne u�mieszki jak te� poszeptywania dotycz�ce zacnego kr�lewskiego przyjaciela Amalrica, kt�rego pot�ny osobisty maj�tek zdawa� si� p�yn�� do przetrzebionego raczej skarbca kr�lewskiego, to jednak na og�lnej fali zapa�u i popularno�ci Tarascusa nie zwracano na nie szczeg�lnej uwagi. Cz�owiek na tyle przenikliwy, by podejrzewa�, �e prawdziwym, cho� zakulisowm w�adc� Nemedii jest Amalric, wystrzega� si� jednak g�oszenia podobnych herezji. I w�r�d entuzjazmu i kontynuowano wojn�. Kr�l i jego sprzymierze�cy ruszyli ku zachodowi na czele pi��dziesi�ciu tysi�cy ludzi � ci�kozbrojnych rycerzy z proporczykami powiewaj�cymi nad �aw� he�m�w, w��cznik�w w stalowych czepcach i �uskowych p�pancerzach, kusznik�w w sk�rzanych kaftanach. Przekroczyli granic�, bior�c strzeg�cy jej zamek, spalili trzy g�rskie wioski, a potem, w dolinie Valkii, dziesi�� mil w g��b kraju, stan�li oko w oko z armi� Conana, kr�la Aquilonii � czterdziestopi�ciotysi�cznym wojskiem z�o�onym z knecht�w, �ucznik�w i rycerstwa, kwiatem Aquiloriskiej pot�gi. Nie przybyli tylko jeszcze wojownicy poita�scy pod Prosperem, droga ich bowiem wiod�a a� z po�udniowo�zachodniego k�ta kr�lestwa. Tarascus uderzy� bez ostrze�enia, a inwazja Aquilonii depta�a po pi�tach jego o�wiadczeniom i nie zosta�a poprzedzona formalnym wypowiedzeniem wojny. Obie armie stan�y naprzeciw siebie, rozdzielone szerok� p�ytk� dolin� o urwistych kraw�dziach, kt�rej dnem wi� si� w�r�d g�stwy krzak�w i wierzb nieg��boki strumie�. Markietanki obydwu wojsk zesz�y zaczerpn�� ze� wody i stoj�c na przeciwleg�ych brzegach miota�y na siebie zniewagi i kamienie. Ostatnie promienie s�o�ca pad�y na z�ocisty sztandar Nemedii ze szkar�atnym smokiem, powiewaj�cy na wietrze nad ustawionym na wzniesieniu w pobli�u wschodniego stoku doliny namiotem kr�la Tarascusa. A cienie zachodniego urwiska pada�y jak olbrzymi purpurowy ca�un na obozowisko Aquilo�skie i furkocz�cy nad namiotem kr�la Conana proporzec ze z�ocistym lwem. Ca�� noc ogniska roz�wietla�y dolin�, wiatr ni�s� g�os tr�bek, szcz�k or�a i ostre wezwania stra�y przemierzaj�cych konno oba brzegi poro�ni�tego wierzbin� strumienia. W mrokach poprzedzaj�cych przed�wit kr�l Conan poruszy� si� na swym �o�u, kt�re nie by�o niczym wi�cej, jak tylko stosem futer i jedwabi rzuconych na drewnian� podstaw�, i obudzi� si�. Poderwa� si� z chrapliwym okrzykiem chwytaj�c za miecz. Zaalarmowany owym okrzykiem, wbieg� Pallantides, sprawca wojsk, i zobaczy� swego kr�la siedz�cego sztywno z d�oni� na r�koje�ci miecza; pot sp�ywa� z jego osobliwie poblad�ej twarzy. � Wasza Wysoko��! � zawo�a� Pallantides � czy co� si� sta�o? � Co w obozie? � zapyta� Conan. � Stra�e czuwaj�? � Pi�ciuset konnych patroluje strumie�, Wasza Wysoko�� � odpar� genera�. � Nemedyjczycy nie zdecydowali si� wyst�pi� przeciw nam w nocy. Jako i my czekaj� �witu. � Na Croma � mrukn�� Conan. � Obudzi�em si� z przeczuciem, �e zguba skrada si� ku mnie skro� mroki. Zapatrzy� si� na wielk� z�ocist� lamp� roz�wietlaj�c� �agodnie aksamitne kotary i kobierce olbrzymiego namiotu. Byli sami; �aden niewolnik ani pa� nie spa� u kr�lewskich st�p. Ale oczy Conana jarzy�y si� takim samym ogniem, jakim zwyk�y p�on�� w obliczu najwi�kszego niebezpiecze�stwa, a miecz dr�a� mu w d�oni. Pallantides obserwowa� go z niepokojem. Conan z pozoru nas�uchiwa�. � Uwa�aj! � sykn��. � S�ysza�e�? Kto� si� skrada! � Siedmiu rycerzy strze�e twego namiotu, Wasza Wysoko�� � odpar� Pallantides. � Nikt si� do� nie zdo�a zbli�y� niepostrze�enie. � Nie na zewn�trz � warkn�� Conan. � Zda�o mi si�, �e s�ysza�em kroki w �rodku! Pallantides rzuci� wok� siebie szybkie oszo�omione spojrzenie. Po k�tach kotary zlewa�y si� z cieniami w jedno��, gdyby wszak�e w namiocie przebywa� jeszcze kto� poza nim i kr�lem, Pallantides by�by go dostrzeg�. Zn�w pokr�ci� g�ow�. � Nikogo tu nie ma, panie. Spisz w samym sercu swej armii. � Widzia�em �mier� powalaj�c� kr�la w�r�d tysi�cy � wymamrota� Conan. � Co�, co st�pa na niewidzialnych stopach i nie jawi si� oczom� � Mo�e �ni�e�, Wasza Wysoko�� � podsun�� zbity nieco z tropu Pallantides. � Bo te� �ni�em � mrukn�� Conan. � I by� to sen szata�ski. St�pa�em jeszcze raz po owych d�ugich, nu��cych drogach, kt�re przeby�em zmierzaj�c ku koronie. Zamilk�, a Pallantides patrzy� na� bez s�owa. Dla genera�a, jak r�wnie� wi�kszo�ci cywilizowanych poddanych, kr�l stanowi� zagadk�. Pallantides wiedzia�, �e w swym dzikim, obfitym w wydarzenia �yciu Conan przemierzy� wiele niezwyk�ych dr�g, zanim kaprys Losu nie osadzi� go na tronie Aquilonii. � Znowu ujrza�em pobojowisko, na kt�rym si� urodzi�em � rzek� Conan w zadumie, opieraj�c podbr�dek na pot�nym ku�aku. � Widzia�em si�, jak w przepasce ze sk�ry pantery miotam w��czni� w g�rsk� zwierzyn�. Zn�w by�em najemnym r�baczem, hersztem mungan�w, korsarzem �upi�cym wybrze�a Kush, piratem z Wysp Baracha, wodzem himelia�skich g�ral�w. By�em ka�dym z nich i ka�dy z nich mi si� przy�ni�; wszystkie postacie, kt�re by�y mn�, przesz�y mimo w procesji bez ko�ca, a ich stopy wybija�y w pylistym go�ci�cu �a�obny werbel. Ale te� przewija�y si� w mym �nie niesamowite zamaskowane sylwety, a odleg�y g�os naigrawa� si� ze mnie. Pod koniec zda�o mi si�, �e widz�, jak le�� na tym �o�u w swoim namiocie, nade mn� za� pochyla si� zakapturzona posta� w obszernych szatach. Le�a�em niezdolny poruszy� si� i oto spad� kaptur i zobaczy�em, �e szczerzy na mnie z�by murszej�cy czerep. Wtedy si� rozbudzi�em. � To koszmarny sen, Wasza Wysoko�� � rzek� Pallantides opanowuj�c dreszcz � ale nic ponad to, Conan pokr�ci� g�ow� w ge�cie oznaczaj�cym bardziej zw�tpienie ni� zaprzeczenie. Pochodzi� z ludu barbarzy�skiego i przes�dy, a tak�e instynkty przodk�w czai�y si� tu� pod powierzchni� jego trze�wej �wiadomo�ci. � Wiele ju� mia�em koszmarnych sn�w � powiedzia� � a wi�kszo�� z nich nie znaczy�a nic. Ale, na Croma, ten by� inny od wszystkich! �eby�my ju� mieli za sob� t� bitw�, i to zwyci�sk�, bo od dnia, w kt�rym kr�l Nimed umar� od czarnej zarazy, paskudne mam przeczucia. Czemu odst�pi�a, kiedy umar�? � Powiadaj�, �e grzeszy�� � G�upoty, jak zawsze � mrukn�� Conan. � Gdyby m�r skosi� wszystkich, co grzesz�, na Croma, nawet ocala�ych nie da�oby si� policzy�, bo i liczy� by nie mia� kto! Czemu� bogowie � o kt�rych prawi� mi kap�ani, �e s� sprawiedliwi � mieliby zg�adzi� pi�� setek ch�op�w, kupc�w i szlachty przed ubiciem kr�la, je�li to we� w�a�nie mia�a uderzy� zaraza? Wi�c bogowie ci�li na o�lep, jak czyni to r�bacz we mgle? Na Mitr�, gdybym ja zadawa� ciosy z tak� celno�ci�, ju� dawno mia�aby Aquilonia nowego w�adc�. Nie! Czarny m�r nie by� pospolit� zaraz�. Drzemie zwykle w stygijskich grobowcach i przyzywany bywa jedynie przez czarnoksi�nik�w. Gdym wojowa� w armii ksi�cia Almurica, co najecha�a Stygi�, z trzydziestu tysi�cy naszych pi�tna�cie sczez�o od strza� Stygijczyk�w, a pozosta�ych pi�tna�cie od zarazy morowej spad�ej na nas z po�udnia jak pustynny wiatr. Jam jeden prze�y�. � A przecie� w Nemedii umar�o ledwie pi�ciuset � zg�osi� zastrze�enie Pallantides. � Ktokolwiek ow� zaraz� przywo�a�, wiedzia�, jak wedle woli po�o�y� jej koniec � odrzek� Conan. � Tedy poj��em, �e jest w tym wszystkim co� zamierzonego i diabelskiego. Kto� j� �ci�gn��, kto� j� przegna�, kiedy robota zosta�a zako�czona � kiedy Tarascus s�awiony jako zbawca ludu przed gniewem bog�w pewnie rozsiad� si� na tronie. Na Croma, czuj� za tym mroczny a subtelny umys�. Co wiesz o owym cudzoziemcu, kt�ry, jak gadaj�, s�u�y Tarascusowi porad�? � Zakrywa twarz � odpar� Pallantides � i m�wi�, �e jest cudzoziemcem, przybyszem ze Stygii. � Przybysz ze Stygii! � powt�rzy� Conan z grymasem. � Przybysz z piekie� raczej! Ha, a to co znowu? � Tr�by Nemedyjczyk�w! � zakrzykn�� Pallantides. � I s�ysz�, jak odpowiadaj� im nasze! �wita ju� i setnicy ustawiaj� oddzia�y w gotowo�ci do boju! Niech ich Mitra ma w swej opiece, wielu bowiem nie zobaczy s�o�ca, gdy kry� si� ono b�dzie za ska�ami. � Przy�lij mi giermk�w! � zakrzykn�� Conan, powstaj�c ochoczo i zrzucaj�c aksamitn� szat� nocn�; maj�c w perspektywie dzia�anie, zapomnia�, zda si�, o swych obawach. � Id� do setnik�w i sprawd�, czy wszystko w gotowo�ci. Do��cz� do ciebie, jak tylko przywdziej� zbroj�. Wiele z Conanowych obyczaj�w stanowi�o zagadk� dla cywilizowanych ludzi, kt�rymi w�ada�, na przyk�ad nacisk, z jakim upiera� si�, by spa� samotnie w swej komnacie czy namiocie. Pallantides pospiesznie wyszed� z pawilonu, pobrz�kuj�c zbroj�, kt�r� przyoblek� by� o p�nocy, po kilku godzinach spoczynku. Szybkim spojrzeniem omi�t� obozowisko budz�ce si� do rojnego �ycia; szcz�ka�y zbroje, a niewyra�ne sylwetki ludzkie przemyka�y si� w m�tnym �wietle mi�dzy d�ugimi szeregami namiot�w. Na zachodzie wci�� blado migota�y gwiazdy, lecz horyzont wschodni r�owi�y ju� d�ugie smugi i na ich tle smoczy sztandar Nemedii rozpr�a� swe pomarszczone jedwabne fa�dy. Pallantides skierowa� si� ku stoj�cemu w pobli�u mniejszemu namiotowi, w kt�rym spali giermkowie kr�lewscy. Rozbudzeni d�wi�kiem tr�bek, wysypywali si� ju� na zewn�trz. Pallantides nakazywa� im w�a�nie po�piech, gdy sparali�owa� go i pozbawi� mowy dobiegaj�cy z namiotu kr�lewskiego g��boki przera�liwy okrzyk i odg�os g�uchego uderzenia, po kt�rym da� si� s�ysze� d�wi�k, jaki wydaje padaj�ce cia�o. I jeszcze niski �miech, kt�ry zmrozi� krew genera�a. Pallantides wrzasn�� i zawr�ciwszy na pi�cie pogna� do pawilonu. Raz jeszcze krzyk wydar� si� z jego ust, gdy zobaczy� rozci�gni�t� na kobiercu pot�n� posta� Conana. Wielki dwur�czny miecz kr�la spoczywa� nie opodal jego d�oni, a roztrzaskany maszt namiotu zdawa� si� wskazywa�, gdzie zosta�o skierowane uderzenie. Z dobytym or�em w gar�ci Pallantides powi�d� po namiocie srogim spojrzeniem, ale niczego nie zobaczy�. Tak jak poprzednio, w namiocie znajdowali si� tylko kr�l i on sam. � Wasza Wysoko��! � Pallantides rzuci� si� na kolana obok powalonego olbrzyma. Oczy Conana by�y otwarte, gorza�y pe�n� inteligencj� i �wiadomo�ci�. Jego wargi drga�y, ale nie wypowiedzia�y �adnego s�owa. Zdawa� si� niezdolny poruszy�. Na zewn�trz rozleg�y si� g�osy. Pallantides zerwa� si� szybko i post�pi� ku drzwiom. Stali tu� obok nich giermkowie kr�lewscy i jeden z rycerzy strzeg�cych namiotu. � Us�yszeli�my w �rodku ha�as � rzek� wyja�niaj�co rycerz. � Czy nic si� kr�lowi nie sta�o? Pallantides popatrzy� na� badawczo. � Czy tej nocy wchodzi� kto� do namiotu albo ze� wychodzi�? � Nikt, panie, pr�cz ciebie � odpar� rycerz, a Pallantides nie w�tpi� w jego uczciwo��. � Kr�l si� potkn�� i upu�ci� miecz � wyja�ni� kr�tko. � Wracaj na posterunek. Gdy rycerz odszed�, genera� ukradkiem skin�� na giermk�w, a kiedy ci pod��yli za nim do namiotu, dok�adnie zaci�gn�� kotar�. Pobledli na widok kr�la rozci�gni�tego na kobiercu, ale szybki gest Pallantidesa powstrzyma� ich okrzyki. Genera� zn�w pochyli� si� nad Conanem, kt�ry i tym razem spr�bowa� przem�wi�. �y�y na jego skroniach i mi�nie szyi nap�cznia�y z wysi�ku, i zdo�a� nieco unie�� g�ow�. Na koniec da�y si� s�ysze� s�owa, zniekszta�cone i ledwie zrozumia�e: � Bestia� bestia tam w k�cie! Pallantides podtrzyma� g�ow� kr�la i z obaw� rozejrza� si� doko�a. Zobaczy� w �wietle lampy blade twarze giermk�w i aksamitne cienie przyczajone wzd�u� �cian namiotu. To wszystko. � Nic tu nie ma, Wasza Wysoko�� � powiedzia�. � By� tam, w k�cie � wymamrota� kr�l, rzucaj�c na boki g�ow� o lwiej grzywie i czyni�c pr�b� powstania. � Cz�owiek � przynajmniej wygl�da� jak cz�owiek � spowity w szaty na kszta�t banda��w mumii, odziany w przegni�y p�aszcz i kaptur. Ledwie widzia�em jego oczy, gdy trwa� przyczajony w k�cie. My�la�em �e to cie�, p�ki nie ujrza�em oczu. By�y jak czarne klejnoty. Ruszy�em, godz�c we� mieczem, ale chybi�em � Crom wie, jakim sposobem � i roztrzaska�em �w maszt, Chwyci� mi� za r�k� i zachwia�em si�, a jego palce parzy�y jak roz�arzone �elazo. Ca�a moc ze mnie usz�a, ziemia podnios�a si� i uderzy�a mnie jak maczuga. Potem znikn��, a ja le�a�em i, niech b�dzie przekl�ty, ruszy� si� nie mog�em. Jestem sparali�owany! Pallantides podni�s� r�k� olbrzyma i przeszed� go dreszcz: na kr�lewskim nadgarstku zobaczy� sine odciski d�ugich smuk�ych palc�w. Jaka� d�o� mog�a u�api� tak krzepko, by zostawi� sw�j �lad na tym pot�nym ramieniu? Przypomnia� sobie �miech, jaki us�ysza� gnaj�c do namiotu i zimny pot zaperli� si� na jego sk�rze. Tym, kt�ry si� �mia�, nie by� Conan. � To sprawka szata�ska! � wyszepta� dr��cy giermek. � Gadaj�, �e dzieci mroku wojuj� po stronie Tarascusa! � Zamilcz! � rozkaza� Pallantides surowo. Na dworze �wit wygasza� gwiazdy. Z g�r zerwa� �agodny wietrzyk, przynosz�c fanfar� tysi�cy tr�bek. Na ten d�wi�k mocny dreszcz przebieg� przez pot�ne cia�o kr�la. Zn�w zaw�li�y si� �y�y w jego skroniach, gdy podj�� nast�pn� pr�b� rozerwania niewidzialnie przykuwaj�cych go do ziemi kajdan�w. � Odziejcie mnie w zbroj� i przywi��cie do siod�a � wyszepta�. � Jeszcze poprowadz� ten atak! Pallantides pokr�ci� g�ow�, a jeden z giermk�w poci�gn�� go za tunik�. � Panie, b�dziemy zgubieni, je�li dowie si� nieprzyjaciel, �e nasz kr�l le�y bez mocy! Tylko on m�g�by nas dzisiaj powie�� ku zwyci�stwu. � Pom�cie mi go d�wign�� na �o�e � odpar� genera�. Us�uchali, k�ad�c bezsilnego olbrzyma na stos futer, a potem okryli go jedwabnym p�aszczem. Pallantides zwr�ci� si� ku pi�ciu giermkom i d�ugo wpatrywa� si� w ich blade twarze, by wreszcie przem�wi�: � Nasze usta musz� milcze� po wieki o tym, co dzieje si� w namiocie. Zale�y od nas los kr�lestwa Aquilonii. Jeden z was niechaj idzie i przyprowadzi Valannusa, setnika pellijskich w��cznik�w. Wskazany giermek pochyli� g�ow� i pospiesznie wyszed� z namiotu, Pallantides za� wpatrywa� si� w powalonego kr�la. Na zewn�trz d�to w tr�by, warcza�y werble i w coraz ja�niejszym brzasku narasta� zgie�k tysi�cznych rzesz ludzkich. W ko�cu giermek powr�ci! z oficerem wymienionym przez Pallantidesa � ros�ym m�czyzn�, szerokim w barach i muskularnym, bardzo z budowy podobnym do kr�la. Jak Conan mia� g�ste czarne w�osy, ale jego oczy by�y szare, a rysy nie przypomina�y kr�lewskich. � Kr�l zleg� od osobliwej choroby � wyja�ni zwi�le Pallantides. � Przypad� ci w udziale wielki honor: odziany w jego zbroj� powiedziesz dzi� armi� do ataku. Nikt wiedzie� nie mo�e, i� to nie kr�l dosiada swojego rumaka. � To zaszczyt, za kt�ry cz�ek by z uciech� odda� �ycie � wyj�ka� setnik przyt�oczony nieco swoim zadaniem. � Kln� si� na Mitr�, �e w owej wielkiej misji nie zawiod�! I gdy bezsilny kr�l patrzy� p�on�cymi oczyma, w kt�rych odbija� si� gorzki gniew i dr�cz�ce serce poczucie poni�enia, giermkowie rozdziali Valannusa z kolczugi, czepca i nagolennik�w, by oblec go w Conanowy czarny pancerz oraz grzebieniasty he�m z przy�bic�, nad kt�rym powiewa czarny pi�ropusz. Na to sz�a jedwabna jaka z wyszytym na piersi z�otym kr�lewskim lwem, a szeroki pas o z�otej sprz�czce podtrzymywa� wsuni�ty w pochew ze z�otog�owiu! obusieczny miecz o nabijanej klejnotami r�koje�ci. Gdy siej przy tym trudzili, tr�by czyni�y srogi ha�as, szcz�ka�a bro�, zza rzeki za� dobiega� g�uchy poryk, gdy pu�k za pu�kiem stawa� na pozycji. Valannus w pe�nym rynsztunku przykl�kn�� i pochyli pi�ropusz przed spoczywaj�c� na legowisku postaci�. � Panie m�j i kr�lu, kln� si� na Mitr�, i� nie zha�bi� zbroi, kt�r� dzi� nosz�! � Przynie� mi �eb Tarascusa, a uczyni� ci� baronem! Udr�ka zdar�a z Conana cienk� cywilizowan� otoczk�. Oczy mu p�on�y, a z�by b�yska�y tak� w�ciek�o�ci� i ��dz krwi, jakie m�g�by okaza� ka�dy barbarzy�ca ze wzg�rz Cimmerii. 3. WAL� SI� URWISKA Armia Aquilo�ska sta�a ju� w gotowo�ci � d�ugie zwarte szeregi pieszych i konnych w po�yskliwej stali � a gdy z kr�lewskiego pawilonu wy�oni�a si� ogromna posta� w czarnej zbroi, by dosi��� czarnego ogiera podtrzymywanego przez czterech giermk�w, zawrzas�a tak, �e zadr�a�y g�ry. Potrz�saj�c or�em, wszyscy wojownicy � ci�kozbrojni w z�ocistych pancerzach, pikownicy w kolczugach i czepcach stalowych, �ucznicy dzier��cy w lewicach ogromne �uki gromowym ch�rem wyra�ali swe uznanie dla kr�la�wojownika. Armia po drugiej stronie doliny przemieszcza�a si�, zst�puj�c ku rzece po �agodnym zboczu, a jej stal przeb�yskiwa�a skro� mg�y poranka k��bi�ce si� u ko�skich n�g. Niespiesznie ruszyli Aquilo�czycy na ich spotkanie. R�wny trucht okrytych kropierzami wierzchowc�w wprawi� ziemi� w dygot. Jedwabne wst�gi sztandar�w powiewa�y na rannym wietrze, a �awa kopij z furkocz�cymi proporcami to podnosi�a si�, to opada�a jak rozko�ysany las. Dziesi�ciu ci�kozbrojnych, pos�pnych marsowych weteran�w umiej�cych trzyma� j�zyk za z�bami strzeg�o kr�lewskiego namiotu, w kt�rym wygl�daj�c przez rozchylone po�y pozostawa� na s�u�bie jeden giermek. Poza garstk� wtajemniczonych nikt z ca�ej pot�nej armii nie wiedzia�, i� to nie Conan dosiada krocz�cego na czele wojsk ogromnego rumaka. Aquilo�czycy uformowani byli tradycyjnie: najwi�ksz� si�� � pu�ki ci�kozbrojnych rycerzy � skupia� �rodek armii; skrzyd�a stanowi�y mniejsze oddzia�y jazdy, szczeg�lnie konna szlachta, wspierane przez pikownik�w i �ucznik�w. Ci ostatni byli Bosso�czykami z Zachodniego Pogranicza, krzepkimi acz niewysokimi lud�mi odzianymi w sk�rzane kaftany i p�ytkie stalowe he�my. Armia nemedyjska ugrupowana by�a podobnie. Oba wojska zbli�a�y si� do rzeki, przy czym skrzyd�a szybciej ni� centra. W sercu pot�gi Aquilo�skiej olbrzymi sztandar z lwem �opota� swymi czarnymi fa�dami nad stalow� sylwet� na czarnym rumaku. Lecz na swym legowisku w kr�lewskim pawilonie Conan j�cza� w udr�ce duchowej i miota� dziwne poga�skie Przekle�stwa. � Wojska zbli�aj� si� ku sobie � ozwa� si� giermek. S�ysz, jak grzmi� tr�by! Ha! S�o�ce krzesze skry z he�m�w i ostrzy kopij, a� oczy bol�. Barwi rzek� szkar�atem� zaiste, nim dzie� minie, prawdziwy to b�dzie szkar�at! Nieprzyjaciel dotar� do brzegu. Teraz mi�dzy wojskami przelatuj� strza�y na kszta�t jadowitych chmur, co przes�aniaj� niebo. Ha! Dobrze� wymierzy�, �uczniku! Bosso�czycy ra�� celniej! Pos�uchaj ich wrzasku! Do uszu kr�la, ledwie s�yszalny przez ryk tr�b i �oskot stali, dotar� dziki gard�owy wrzask Bosso�czyk�w, kt�rzy naci�gali ci�ciwy i zwalniali je z doskona�� zgodno�ci�. � Ich strzelcy pr�buj� naszych zwi�za� walk�, by da� swoim je�d�com mo�no�� doj�cia do rzeki � ci�gn�� giermek. � Brzegi nie s� strome, schodz� �agodnie do samej wody. Rycerze ruszaj�, p�dz� przez wierzbin�. Na Mitr�, �okciowe strza�y znajduj� ka�d� szczelin� w ich pancerzach! Wal� si� z koni m�owie, rozpaczliwie miotaj� w wodzie. Ani jest g��boka, ani rw�ca, a wszelako ludzie ton�, �ci�gani na dno ci�arem zbroi i deptani kopytami rozszala�ych rumak�w. Teraz rusza konnica Aquilo�ska. Rycerze wje�d�aj� w rzek� i wszczynaj� b�j z jazd� nemedyjsk�. Woda pieni si� u ko�skich brzuch�w, a �omot miecz�w o miecze jest og�uszaj�cy! � Na Croma! � wyrwa�o si� w m�ce z ust Conana. �ycie niespiesznie wnika�o im powr�t w jego �y�y, cho�, wci�� nie m�g� d�wign�� z le�a swej pot�nej postaci. � Skrzyd�a uderzaj� u siebie � m�wi giermek, � Knechci walcz� wr�cz w strumieniu, a zza ich plec�w szyj� �ucznicy. Na Mitr�, kusznicy nemedyjscy srodze s� przetrzebieni, a Bosso�czycy �l� strza�y wysokim �ukiem, by si�gn�� dalszych szereg�w. Wra�y �rodek nawet pi�dzi nie zyska�, a skrzyd�a zosta�y odepchni�te od potoku. � Na Croma, Ymira i Mitr�! � piekli� si� Conan. � Bogowie i szatani, dotrze� mi do walki, �eby cho� lec od pierwszego ciosu! Przez ca�y upalny dzie� b�j sro�y� si� jak burza. Dolina dr�a�a od atak�w i kontratak�w, od �wistu strza�, trzasku mia�d�onych paw�y i p�kaj�cych w��czni. Ale wojska aquilo�skie utrzyma�y pozycj�. Raz, odepchni�te od rzeki, odzyska�y stracony teren kontratakiem wiedzionym przez czarny sztandar powiewaj�cy nad je�d�cem na czarnym rumaku. I dzier�y�y prawy brzeg jak �elazna forteca, a� wreszcie m�g� giermek zameldowa� Conanowi, i� Nemedyjczycy cofaj� si� znad rzeki. � Ich skrzyd�a rozerwane! � wrzasn��. � Rycerze podaj� ty�y. Ale c� to? Rusza tw�j sztandar � �rodek wojsk wpada w rzek�! Na Mitr�, Valannus prowadzi armi� na drugi brzeg! � G�upiec! � warkn�� Conan. � To mo�e by� fortel. Powinien utrzymywa� pozycje; o �wicie przyb�dzie Prospero z korpusem poitai�skim. � Rycerze wpadaj� w nawa�� strza�! � krzykn�� giermek. � Ale nie zwalniaj�, mkn� dalej� przeprawili si�! Atakuj� w g�r� zbocza! Pallantides pchn�� im w pomoc za strumie� oba skrzyd�a. Nic wi�cej uczyni� nie m�g�. Sztandar z lwem pochyla si� i chwieje nad potyczk�. Rycerze nemedyjscy daj� odp�r. Rozerwani! Podaj� ty�y! Lewe skrzyd�o umyka co si� w nogach, a nasi w��cznicy wyrzynaj� je w po�cigu. Widz� Valannusa, kt�ry gna i r�bie jak oszala�y. Unios�a go ��dza krwi. Ludzie nie s�uchaj� ju� Pallantidesa. Pod��aj� za Valannusem, bior�c go za Conanaa, ma bowiem opuszczon� przy�bic�. Ale patrz! Jest metoda w jego szale�stwie! Z pi�cioma tysi�cami doborowego rycerstwa omija �ukiem front nemedyjski, a tam zamieszanie� patrz! Ich flanki broni urwisko, ale jest w nim nie strze�ona prze��cz. Co� na kszta�t wielkiej szczeliny, kt�ra otwiera si� na powr�t za szykami nemedyjskimi. Na Mitr�, Valannus dostrzega szans� i chce j� wykorzysta�! Odrzuci� nieprzyjacielskie skrzyd�o i wiedzie swych rycerzy ku owej prze��czy. Omijaj� z dala zam�t g��wnej bitwy, przebijaj� si� przez w��cznik�w, wpadaj� w szczelin�! � Pu�apka! � rykn�� Conan, usi�uj�c z trudem unie�� g�rn� po�ow� cia�a. � Nie! � krzykn�� triumfalnie giermek. � Ca�a armia nemedyjska jest na widoku! Zapomnieli o prze��czy! Nie przypuszczali, �e zostan� zepchni�ci tak daleko. Och g�upiec, g�upiec Tarascus, kt�ry pope�ni� taki b��d! Widz�, jak z wylotu prze��czy za szykami nemedyjskimi wy�aniaj� si� lance i proporczyki. Roznios� owe szyki od ty�u i zmia�d�� je. Mitro, c� to? Zachwia� si�, gdy niepewne ko�ysanie poruszy�o �cianami namiotu. A w dali, t�umi�c zgie�k walki, podni�s� si� nieopisanie z�owieszczy, g��boki ochryp�y ryk. � Urwiska dr��! � zawy� giermek. � Ach, bogowie, c� to! Spieniona rzeka wylewa si� ze swego koryta, wierzcho�ki ska� spadaj�, dr�y ziemia, przewracaj� si� konie i pancerni je�d�cy! Urwiska! Wal� si� urwiska! Ostatnim s�owom zawt�rowa� zgrzytliwy pomruk i pot�ny grzmot, po kt�rym ziemia zadr�a�a. Nad gwarem bitwy zabrzmia�y wrzaski szale�czego przera�enia. � Run�y urwiska! � zakrzykn�� rozgor�czkowany giermek. � Run�y w prze��cz, mia�d��c ka�d� �yw� istot�, jaka w niej by�a! Przez chwil� widzia�em �r�d kurzu i padaj�cych kamieni nasz sztandar z lwem, ale zaraz znikn��! Ha! Nemedyjczycy wrzeszcz� triumfalnie! Bo i maj� si� z czego radowa�, ska�y bowiem zgniot�y pi�� tysi�cy najm�niejszych naszych rycerzy � s�uchaj! Do uszu Conana j�a dop�ywa� pot�na rzeka d�wi�k�w, coraz bardziej i bardziej rozpaczliwych: � Zgin�� kr�l! Zgin�� kr�l! Ucieka�! Ucieka�! Kr�l nie �yje! � K�amcy! � wysapa� Conan. � Psy! �otry! Tch�rze! Och, Cromie, gdybym tylko zdo�a� wsta� tylko pope�zn�� do rzeki z mieczem w z�bach! Jak tam, ch�opcze, czy zmykaj�? � Jeszcze jak! � za�ka� giermek. � Mkn� na prze�cigi ku rzece, rozbici, gnani jak morska piana sztormem. Widz� Pallantidesa, kt�ry czyni pr�by powstrzymania pop�ochu� pada, tratuj� go konie! Wbiegaj� w rzek� rycerze, �ucznicy, knechci, pomieszani w jeden oszala�y niszcz�cy potok. Nemedejczycy siedz� im na karkach, kosz�c jak �an zbo�a. � Ale opr� si� na tym brzegu strumienia! � wrzasn�� kr�l. Z wysi�kiem, co wycisn�� na jego skroniach krople potu, wspar� si� na �okciach. � Nijak! � odkrzykn�� giermek. � Nie mog�! S� rozbici! Gnani! Och, bogowie, czemu do�y�em takiego dnia! Potem przypomnia� sobie swe powinno�ci i zawo�a� do zbrojnych, kt�rzy stoj�c nieporuszenie obserwowali ucieczk� towarzyszy. � Przywied�cie konia, a szybko, i pom�cie mi d�wign�� na� kr�la. Nie wolno nam tu zostawa�. Nim jednak zdo�ali wykona� rozkaz, uderzy�y w nich pierwsze podmuchy burzy. Rycerze, pikownicy i �ucznicy gnali mi�dzy namiotami, potykaj�c si� o sznury i �uby, wmieszani za� mi�dzy nich je�d�cy nemedyjscy siekli na wsze strony, powalaj�c nieprzyjaci�. Ci�to sznury namiot�w, ogie� strzela� w stu miejscach naraz i rozpoczynano ju� rabunek. Pos�pni stra�nicy Conanowego namiotu zgin�li na posterunku, oddaj�c cios za cios, a konie zwyci�zc�w stratowa�y ich zmasakrowane zw�oki. Lecz giermek zaci�gn�� po�y namiotu i w rozszala�ym piekle rzezi nikt nie poj��, �e kto� w pawilonie przebywa. Ucieczka tedy i po�cig przemkn�y mimo, by zacichn�� w g��bi doliny, i gdy w ko�cu giermek wyjrza� na zewn�trz, dostrzeg� grup� m��w zmierzaj�cych wyra�nie w stron� namiotu. � Oto nadchodzi kr�l Nemedii z czw�rk� towarzysz�w i giermkiem � oznajmi�. � Przyjmie tw� kapitulacj�, m�j zacny panie� � Poddaj im szata�ski ogon! � zgrzytn�� z�bami Conan. Z wielkim wysi�kiem zdo�a� usi���, potem w b�lu spu�ci� nogi z �o�a i stan�� niepewnie, zataczaj�c si� jak pijany. Giermek rzuci� si�, by da� mu wsparcie, ale kr�l go odepchn��. � Podaj to! � parskn��, ukazuj�c wielki �uk i ko�czan zawieszone na maszcie namiotu. � Ale� Wasza Wysoko�� � zaoponowa� wielce stropiony giermek. � Godzi si�, by majestat kapitulowa� z powag� przystojn� cz�ekowi krwi kr�lewskiej! � Nie mam w �y�ach kr�lewskiej krwi � warkn�� Conan. � Jestem barbarzy�c� i synem kowala! Porwawszy �uk i strza�� post�pi� chwiejnie ku wej�ciu do namiotu. Odziany tylko w kr�tkie sk�rzane spodnie i rozche�stan� bluz� bez r�kaw�w, kt�ra ukazywa�a jego pot�n� kud�at� pier� i w�laste ramiona, tak wspania�� czyni� posta�, tak ogni�cie p�on�y pod czarn� zmierzwion� grzyw� jego b��kitne oczy, �e cofn�� si� giermek, w wi�kszym strachu przed swym w�adc� ni� ca�� armi� nemedyjsk�. Krocz�c niepewnie na szeroko rozstawionych nogach Conan dotar� do wej�cia, rozwar� po�y i stan�� pod okapem. Kr�l Nemedii i jego towarzysze zeskoczyli ju� byli z kulbak i teraz stan�li jak wryci, patrz�c w zdumieniu na zjaw�, kt�ra stawia�a im czo�a. � Tu jestem, szakale! � rykn�� Cymmeryjczyk. � Ja, kr�l! �mier� wam, psubraty! Naci�gn�� hak do ucha i wypu�ci� strza��, kt�ra po be�t uton�a w piersi rycerza stoj�cego tu� obok Tarascusa. Conan cisn�� hakiem w kr�la Nemedii. � Przekle�stwo na m� dr��c� d�o�! We�cie mnie, je�li wam odwagi dostaje! Zatoczywszy si� do ty�u na chwiejnych nogach, wpad� plecami na maszt namiotu i wsparty o� d�wign�� obur�cz sw�j ogromny miecz. � Na Mitr�, to� to kr�l � zakl�� Tarascus. Powi�d� doko�a szybkim spojrzeniem i roze�mia� si�. � Tamten by� jedynie kuk�� w jego zbroi. Naprz�d, psy, we�cie jego �eb! Trzech wojownik�w � pancernych z emblematami gwardii kr�lewskiej � ruszy�o na Conana, a jeden z nich ciosem maczugi powali� giermka. Dw�m pozosta�ym nie powiod�o si� r�wnie dobrze. Gdy pierwszy wpad� do namiotu z uniesionym mieczem, Conan przywita� go szerokim ciosem, co przeci�� kolczug� niczym szmat� i bark wraz z ramieniem oddzieli� r�wno od korpusu Nemedyjczyka. Jego cia�o, padaj�c w ty�, podci�o nogi drugiego. �w si� zachwia� i nim zdo�a� odzyska� r�wnowag�, zgin�� przebity d�ugim mieczem. Z ci�kim sapni�ciem wyswobodzi� Conan sw� stal i chwiejnie wycofa� si� pod maszt namiotu. Jego pot�ne cz�onki dr�a�y, pier� pracowa�a z wysi�kiem, a pot la� si� strumieniem po twarzy i szyi. Ale triumfalne okrucie�stwo rozpala�o jego oczy, gdy wyrzuci� z siebie: � Czemu nie podejdziesz bli�ej, psie z Belverusu. Tam ci� nie si�gn�; przyjd� tu i zdychaj! Tarascus zawaha� si�, rzuci� okiem na pozosta�ego przy �yciu gwardzist� i swego giermka, chudego pos�pnego cz�owieka w