8227

Szczegóły
Tytuł 8227
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8227 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8227 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8227 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Wirtemberska Malwina Copyright 2001, by the Instytut Filologii UG and Marek Adamiec Copyright 2001, for the electronic edition by eBook.pl "Enfin quand la raison hesite et flotte encore, Souvent l'instinct rapide a deja pris l'essor." Delille, Imag., chap. I DO MOJEGO BRATA Nie mam do�� mi�o�ci w�asnej, bym rozumie� mog�a, �e dzie�o by najmniej doskona�e przypisuj� Tobie; lecz serce moje przyzwyczai�o si� od dzieci�stwa ��czy� my�l o Tobie do ka�dego w �yciu wypadku; w okoliczno�ciach wa�nych, jak w najdrobniejszych zdarzeniach nawyk�e zawsze by� przez Ciebie wspieranym, zach�canym, pocieszanym, przywiod�o mnie i teraz Twojej pieczy moj� odda� Malwin�. Nie ma ona innej zalety nad t�, �e w ojczystym j�zyku pierwszym jest w tym rodzaju romansem. Gdy� romanse Krasickiego, Jezierskiego itd. opisuj� zwyczaje naszych ojc�w i dziad�w, lecz bynajmniej nie maluj� obrazu tera�niejszego spo�ecze�stwa. Ten obraz w Malwinie nie jest ani doskona�ym, ani doko�czonym, lecz b�d�c pierwszym, wzbudzi mo�e ciekawo��; przebiegaj�cym te kart kilka przypomni, �e nie ma tego rodzaju pisma, do kt�rego j�zyk polski nie by�by zdolnym, i wtedy to, co moja ch�� dobra nastr�czy� chcia�a, wy�sza czyja umiej�tno�� dokona. Wiem tak�e, �e wiele innych gatunk�w pism by�yby nad romans u�yteczniejszymi; lecz nie czuj�c w sobie zdolno�ci do uskutecznienia wa�niejszego zamiaru, chwyci�am si� tego, kt�rego brak zupe�ny w naszym j�zyku czyni mi nadziej�, �e moja praca niezupe�nie czcz� b�dzie. A przy tym rozumiem, �e i romans czasem korzystnym by� mo�e. Zdaje mi si�, �e przepisy, prawdy, nauki, kt�re pod pokrywk� zabawy w dobrym romansie znale�� mo�na, wi�cej nieraz przekonywaj� ni�eli suche mora�y, obna�one z pon�t ciekawo�� wzbudzaj�cych, a do czytania kt�rych ma�o kto si� nawet porywa. W romansach za�, w tych szczerych obrazach spo�ecze�stwa, ka�dy niemal znajduj�c zdarzenia podobne tym, kt�rych do�wiadcza�, uczucia sercu znajome, b��dy, w kt�re wpada�, nami�tno�ci, jakie nieraz w po�yciu spotyka�, mimowolnie zajmuje si� tym opisaniem, por�wnywa, rozwa�a i cz�stokro� skutkiem tych rozwag, czynionych bez uprzedzenia, staje si� to w g��bi serca przekonanie, �e w jakiejkolwiek doli, w jakimkolwiek wypadku dzia�a� dla cnoty jest to pewniejszym nad wszelkie inne sposobem dzia�a� dla szcz�cia. My�l ta, nader mi�a sercu mojemu, zwr�ci�a mnie znowu ku Tobie, Bracie ukochany! Przekonana o jej rzeczywisto�ci, jak�ebym wierzy� nie mia�a, �e Ciebie kiedy� ujrz� zupe�nie szcz�liwym? Ciebie, kt�regom od urodzenia widzia�a ci�gle dzia�aj�cego dla cnoty, ci�gle po�wi�caj�cego �ycie szcz�ciu drugich i dobru powszechnemu. Tom pierwszy Rozdzia� I PIORUN Teraz co burza min�a, zdaje mi si�, �e duszno tu w pokoju. Dobrze by�oby okno na balkon otworzy�. - Siostro! komar�w do �wiat�a naleci tysi�cami. - R�bek w oknie komar�w nie pu�ci, a ch��d do nas dojdzie i zapach rezedy, kt�r� deszcz musia� dobrze od�wie�y�. Ale, m�j ty luby tch�rzu - dalej z u�miechem rzek�a Malwina do siostry - nie komar�w podobno, ale grzmot�w raczej si� boisz! Prawda, �e do�� mocne przez godzin kilka trwa�y. Lecz poniewa� zupe�nie si� uspokoi�y, to i ty si� uspok�j, moja Wandulu, i dlatego �eby� jeszcze �atwiej o strachu swoim zapomnie� mog�a, zagram ci owego mazurka, kt�ry, jak m�wisz, najzabawniejsze bale ci przypomina. M�oda Wanda, przekonana tymi s�owy, od krosienek skoczy�a otwiera� okno, a Malwina zapi�wszy robot� siad�a do fortepiana i ulubionego mazurka gra� zacz�a. Weso�o przebiegaj�c sal� i rozmy�laj�c o zimowych balach Wanda zupe�nie zapomnia�a, �e kiedykolwiek grzmoty na �wiecie bywaj�, lecz przypomniawszy sobie, �e zaprzesta� by� dziecinn� i za s�uszn� ju� osob� uchodzi� �yczy�a, powa�n� posta� przybrawszy i siad�szy przy fortepianie: - Do�� tych szale�stw - rzek�a - do�� tego mazurka; teraz, siostrzyczko, za�piewaj mi jedn� z tych pie�ni, kt�re cho� nie bardzo s� smutne, mnie jednak zawsze rozrzewniaj�, kiedy ty twoim s�odkim g�osem je �piewasz! Malwina, ka�demu rada dogodzi�, a bardziej jeszcze siostrze, pograwszy troch� nast�puj�c� pie�� �piewa� zacz�a: Wieniec Haliny Zielone z ozd�b obra�em doliny, Fijo�kiem �wie�� przeplataj�c r��, By skronie mojej uwie�czy� Haliny, Zbiera�em go�dzik i lilij� ho��. Z poranku mi�kkich swych w�os�w pier�cienie Wie�cem ode mnie kra�nym ozdobi�a, Wonniejsze nade� r�owych ust tchnienie, A �wie�o�� twarzy blask jego zgasi�a. Dzie� ca�y Halk� te kwiaty zdobi�y I ka�dy pasterz w tej przyzna� krainie, �e na jej skroni bardziej si� pyszni�y, Ni� kiedy ros�y w ojczystej dolinie. Lecz gdy wieczorem bez farby i woni Omdlone kwiaty Halka obaczy�a, Wzrok si� jej zmieni�: upu�ciwszy z d�oni Wieniec ku ziemi i oczy spu�ci�a. Wzrok wtedy lepiej wyrazi� ni� s�owa T� czu�o��, kt�r� da�y jej niebiosy, Gdy na omdlone �za z oczu per�owa Upad�a kwiaty, jakby krople rosy! W�wczas chc�c wiedzie�, co by�o przyczyn� I sk�d takowa wzi�a si� odmiana, - O moja - rzek�em - nadobna Halino! Powiedz, co znaczy ta �za niespodziana? Westchn�a, potem z u�miechem podobnym, Jakim cierpliwo�� w �alu si� roz�mieje, - Patrzaj - zawo�a - w tym wianku nadobnym Jak kr�tka chwila przy�mi�a nadzieje! Wiosny nadzieje, co kwitn� na ��ce, I ranna m�odo�� podobne s� sobie, Pyszn� obydwie pi�kno�ci� b�yszcz�ce, R�wne w trwa�o�ci, r�wne i w ozdobie. Snu�y rozkosze dnie m�odej Teony, W�r�d grona pustej szala�a m�odzie�y, Ali� w okropne uderzono dzwony, Czytam na grobie: "Teona tu le�y." Co wczora losem sta�o si� Teony, To dzisiaj mo�e czeka tw� Halin�, Os�d��e teraz, o m�j ulubiony! Je�li nie s�uszn� mam smutku przyczyn�. Nigdy jak tego wieczora g�os Malwiny przyjemniej si� nie rozlega�. Na pro�b� siostry, gdy strof� ostatni� raz jeszcze powtarza�a, szmer taki. jak gdyby kto� na tarasie pod oknem chodzi�, Malwinie s�ysze� si� zda�o, co raptownie przerwa�o jej �piewanie. Malwina ucich�a, Wanda pod�ug zwyczaju ba� si� zacz�a; potem obie dodawaj�c sobie m�stwa odwa�y�y si� wej�� na balkon, lecz noc tylko czarn� tam znalaz�y. Grube ob�oki, deszcz jeszcze i grzmoty wr�ce, niebo ca�e zaci�gn�y, cicho�� zupe�na w powietrzu panowa�a (jak zwykle przed najwi�kszymi bywa nawa�nicami) i s�owik na bliskiej topoli mi�osne swe nuc�c tony jedynie powszechne przerywa� milczenie. - Pewnie�my si� omyli�y - rzek�a Wanda - rozumiej�c, �e ha�as jaki� s�yszemy. Tu �ywej duszy nie ma, ciemno okropnie, i poniewa� nieszcz�ciem nie w tych czasach ju� �yjemy, w kt�rych sylfy ko�o siedlisk ziemianek czasami si� b��kali, moja rada by�aby wr�ci� do pokoju, bo tu, pr�cz kataru, niczego si� nic doczekamy. Malwina, oparta na kracie balkonu i oczy maj�ca wlepione w ciemno��, kt�ra wszystkie przedmioty okrywa�a, nie bardzo s�ucha�a roztropnej mowy Wandy. Lecz b�yskawica, co w ten moment czarne ob�oki przeszy�a, przerwa�a jej dumanie i Wanda korzystaj�c z tego wypadku siostr� do pokoju wepchn�a, okiennice i firanki pozasuwa�a, aby, ile mo�no�ci, ni widzie�, ni s�ysze� grzmot�w i �yskania, kt�re z boja�ni� przewidywa�a. Ledwo sko�czy�a te wszystkie �rodki ostro�no�ci i tylko co obie siostry usiad�y by�y zn�w do krosienek, ali� burza nies�ychana miotaj�ca z szelestem ogromnymi topolami ko�o domu, deszcz kroplisty bij�cy w okna i grzmoty po ca�ej rozlegaj�ce si� krainie strachem przej�y trwo�liwe serce Wandy. Malwina nawet, kt�ra zwykle grzmot�w si� nie ba�a, okropno�ci� jak�� przej�ta wsta�a by�a dla dania rozkazu, �eby drzwi i okna wsz�dzie pozamykano, gdy w ten moment taki okropny trzask piorunu da� si� s�ysze�, i� nie mo�na by�o w�tpi�, �e w sam dom lub przynajmniej bardzo gdzie� blisko uderzy�. Malwina os�upia�a na chwil�, lecz postrzeg�szy Wand�, z przel�knienia jak bez duszy le��c�, zaraz o swoim strachu zapomnia�a i skoczy�a siostr� ratowa�; z po�piechu wielkiego ledwo dzwonk�w wszystkich nie zerwa�a. Ludzie przybiegli z ca�ego domu, starania ich wkr�tce Wand� ocuci�y, i Malwina, widz�c j� mniej blad� i u�miechaj�c� si� znowu, wtedy dopiero odzyska�a zdolno�� s�uchania d�ugich opowiedze�, kt�re razem gadaj�c czynili wszyscy o owym strasznym piorunie i o wra�eniu, jakie sprawi� na ka�dym. - Jak mi B�g mi�y - �egnaj�c si� rzek�a Frankowska, zas�u�ona pokojowa Malwiny - nigdym r�wnego strachu nie do�wiadczy�a! - Ja w�a�nie ko�nierzyk prasowa�am dla jejmo�ci - powiedzia�a na to Marysia, dziewczyna s�u��ca - ale ze strachu �elazko upu�ci�am na �apk� Kory, kt�ra do tego czasu skowyczy! - Jeszcze to wszystko nic nie jest, ale ja wam opowiem kr�tko moje osobliwsze zdarzenie - w tym powszechnym przera�eniu zacz�� wo�a� Marcin, stary zas�u�ony kamerdyner, poczciwy i dobry, kt�ry wszystkie mia� zalety, ale od urodzenia nic jeszcze nigdy kr�tko nie powiedzia�, i kt�rego relacja B�g wie jak d�ugo by�aby potrwa�a, gdyby nast�puj�c� okoliczno�ci� nie zosta�a przerwan�. Lokaj wpad� do sali oznajmuj�c, �e �w piorun, kt�ry wszystkich przerazi�, pad�szy we wsi na Somorkowej stodo�� zapali� j�, a wiatr du�y i blisko�� cha�up wi�kszego jeszcze ka�� obawia� si� po�aru; nawet ca�a wie� sp�on�� by mog�a. Dobra Malwina, kt�rej najpierwsze wzruszenia zawsze j� prowadzi�y do lito�ci i do pomagania cierpi�cym w jakim b�d� gatunku, jeszcze osobist� mia�a przyczyn� zaj�cia si� Somorkow�, gdy� ta wie�niaczka mlekiem j� swoim karmi�a i od dzieci�stwa jak w�asn� kocha�a c�rk�. Malwina tedy, ani na noc, ani na wicher nie uwa�aj�c, ani na przestrogi starego Marcina, kt�ry wiele rzeczy za te o zdrowie swoje ma�o dbanie jej przepowiada�, rozkaz da�a jemu i kobietom swoim, aby przy s�abej jeszcze Wandzie zosta�y, i zarzuciwszy tylko szal na siebie sama z domu wybieg�a. Spiesz�c, k�dy j� blask �uny prowadzi�, wkr�tce smutny nader widok ujrza�a. Stodo�a Somorkowej ze zbo�em ju� spalona, cha�upa jej i kilka innych w ogniu; ch�opi w pierwszym �nie przebudzeni ani umieli, ani chcieli ratowa� my�l�c, �e po�aru od piorunu wszcz�tego gasi� si� nie godzi. P�acz kobiet i dzieci, noc ciemna, wicher okrutny, wszystko to razem zebrane, trwog� przej�wszy Malwin�, odj�o jej na chwil� sposobno�� i moc rozkazania, co by w tym razie dzia�a� trzeba, gdy jeszcze te s�owa: "Ach, moja wnuczka, moja biedna Alisia w komorze u�piona, zginie bez w�tpienia!" - z najbole�niejszym j�kiem przez Somorkow� wym�wione, do reszty Malwiny przytomno�� zmiesza�y. Nie wiedz�ca ju� sama, co robi, s�uchaj�ca jedynie swego dobrego serca w ch�ci ratowania tego dziecka, lecia�a pomi�dzy k��by dymu blaskiem ognia za�miona; wtem belka wp� spalona pad�a przed ni� i przeszkodzi�a zupe�nie do dalszego post�powania, a si�y, tylu wzruszeniami zw�tlone i nie r�wnaj�ce si� mocy duszy, opu�ci�y j� w ten moment zupe�nie; jednak czas jeszcze mia�a postrzec, jak nieznajomy jaki� m�czyzna, przeskoczywszy krokwie wp� spalone, belki i tarcice zaj�te, bieg� do niej. Wyci�gn�wszy j� z tego niebezpiecznego miejsca, �w nieznajomy na �wie�e wyprowadzi� powietrze. Ko�ca tego Malwina nie widzia�a, gdy� wtedy zupe�nie ju� by�a zemdlon� na r�ku nieznajomego, kt�ry, szcz�liwie uratowawszy j� spo�r�d ognia, odda� staraniom jej kobiet i ludzi, a sam pobieg� ratowa� dziecko, kt�re niewinnym sposobem mog�o by�o sta� si� przyczyn� �mierci dobroczynnej Malwiny. Nieznajomy ten m�odzieniec, pomimo gro��cych niebezpiecze�stw, potrafi� doj�� a� do tego schronienia, gdzie ma�a Alisia w czasie ca�ego tego ha�asu i tak bliska �mierci spokojnie w ��eczku swoim spa�a. Zawin�wszy j� w pierwsz� p�acht�, kt�r� napad�, wyni�s� jak najpr�dzej, a za jego przyk�adem i pomoc� wkr�tce i ogie� zosta� ugaszonym. Malwin� tymczasem do najbli�szej chaty zaniesiono. Ocucona po chwili, nie wiedzia�a dobrze, gdzie si� znajduje, lecz otworzywszy oczy, pierwszy przedmiot, kt�ren ujrza�a, znalaz� si� by� ten�e sam nieznajomy, kt�ry wprz�dy jak cie� tylko mign�� si� jej by� przed oczy. Teraz za� widzia�a go patrz�cego na ni� z najczulsz� troskliwo�ci� i przy nim postrzeg�a Alisi�, cel ten tkliwej ich lito�ci. - �yje i zdrowa jest zupe�nie - rzek� z po�piechem nieznajomy - i szcz�liwsza od innych �y� b�dzie pewnie, by kiedy� mog�a si� odwdzi�czy� dobroczynnej swojej opiekunce! Widok dziecka, a mo�e te s�owa i spos�b, kt�rym by�y wym�wione, pomocne sta�y si� do ukojenia strwo�onego serca Malwiny, wlawszy w to serce uczucie jakie� rozrzewniaj�ce, dot�d jeszcze jemu nie znane. - I ja, i Alisia - rzek�a Malwina do nieznajomego - obie�my �ycie winne temu, kt�rego imi� rada bym ju� wiedzie�, by zna�, komu tyle winnam wdzi�czno�ci. - Jest to nazbyt ceni� zdarzenie - odpowiedzia� nieznajomy - kt�re szcz�ciem sta�o si� dla mnie, ale wype�nienie kt�rego ka�dy r�wnie mia�by za obowi�zek. Co si� za� mnie tyczy, nie �mia�bym nikogo mn� samym zatrudnia�; ale rozkazowi twojemu, pani, powinienem by� pos�uszny. Ludomirem mnie zowi�; w ci�gu podr�y przeje�d�aj�c t�dy dla burzy zatrzyma�em si� na poczcie, a korzystaj�c z jej uciszenia si� na chwil� dozwoli�em sobie b��ka� si� pi�knymi �cie�kami prowadz�cymi ku domowi, kt�rego pani... �atwo si� teraz domy�lam. - Ach, to i ja si� teraz domy�lam, kto... �piewanie moje dzi� przerwa� - chcia�a do�o�y� Malwina. Te s�owa, z ust ulatuj�c, wyprzedzi�y uwag� nad ich niepotrzebno�ci�; zarumieni�a si�, nie doko�czy�a i Ludomir postrzeg�szy jej zmi�szanie uczyni� si�, jakby tego nie by� uwa�a�, i dalej m�wi� zacz��: - Gdy nawa�nica powt�rnie si� wszcz�a, pod blisk� tu schroni�em si� wystaw�. S�ysza�em, jak piorun uderzy�, i wkr�tce po�ar postrzeg�em; przylecia�em wtedy i za najszcz�liwsz� w �yciu t� b�d� rachowa� godzin�, w kt�rej dobroci i niewinno�ci sta� si� mog�em u�ytecznym. Umilk� Ludomir. Somorkowa, kt�ra ledwo nie szala�a z rado�ci widz�c i wnuczk� swoj�, i Malwin� ukochan� obie zdrowe i bezpieczne, nie mog�a dosy� wyraz�w wynale�� w swojej ku Ludomirowi wdzi�czno�ci. Domowi Malwiny, najczulej ku pani przywi�zani, szczerze Somorkowej w tym towarzyszyli. Wanda, �miej�ca si� i p�acz�ca razem, dzi�kowa�a Bogu, dzi�kowa�a Ludomirowi, �ciska�a Alisi�, Somorkow� i wszystkich, co napad�a, i uwiesiwszy si� siostrze na szyi: - Ach - m�wi�a - jak�e to dobrze Opatrzno�� zrz�dzi�a, �e ty jeste� na �wiecie, �e� moj� siostr�, �e ty mnie, a ja ciebie tak z duszy kocham. Po tym wylewie czu�o�ci wr�ciwszy do zwyczajnego humoru, z u�miechem zacz�a m�wi� do Malwiny: - Spodziewam si�, siostrzyczko, �e �wiadoma praw dawnego rycerstwa, kt�re mnie szanowa� zalecasz, wiesz dobrze, �e waleczni rycerze, kt�rzy honor lub �ycie dam ratuj�c w�asne wa�yli, bywali potem po zamkach tych�e dam przyj�ci i uczczeni. My starodawnego zamku nie mamy, ale do domu swojego przynajmniej zaprosi� powinna� rycerza naszego, kt�ry je�eli nie z inszej strony, to z odwagi i ludzko�ci doskonale jest nam znajomy. Malwina, kt�ra bardziej jeszcze mo�e od Wandy �yczy�a, dom sw�j Ludomirowi ofiarowa�, waha�a si� jednak w przyj�ciu go�cia zupe�nie sobie nieznajomego, osobliwie w niebytno�ci ciotki, kt�ra zwykle przy niej mieszka�a, a trafem na�wczas by�a nieprzytomn�. Lecz na szcz�cie Ludomira, co utai� przed damami dot�d by� zdo�a�, Wanda odkry� potrafi�a, a to by�o, i� gdy ratowa� Alisi�, kawa� ci�kiej �aty wp� spalonej pad� mu na rami� i zrani� go bole�nie. Zrazu na to nie zwa�aj�c spuchnienie r�ki tym pomno�y�; skrwawiony r�kaw odkry� t� tajemnic�. Tak wa�nym przyczynom ust�pi� musia�y skrupu�y Malwiny; uradzono zatem przy wielkiej rado�ci Wandy, �e damy powinne rycerza do zamku zaprosi� i o ranie jego mie� staranie. Ch�opom, kt�rzy przez po�ar wszystko byli utracili, Malwina nagrodzi� wszystko obieca�a. - A Alisi� - do�o�y�a do mamki swojej obracaj�c si� - odt�d na w�asn� chc� wzi��� opiek�. Alisia, pyszn� si� czuj�c t� obietnic�, uczepi�a si� wnet sukni swojej drugiej matki prosz�c, aby j� zaraz z sob� zabra�a, na co gdy babka ch�tnie zezwoli�a, Ludomir, cho� z chor� jedn� r�k�, nie da� jej nie�� nikomu, lecz na drug� r�k� wzi�wszy j� natychmiast ju� nie na poczt�, ale z obydwiema siostrami do ich zamku si� uda�. Rozdzia� II LIST LUDOMIRA DO TELIMENY "W Krzewinie, 15 maja 18.. Listy dwa, com pisa� od wyjazdu mego, musia�a� ju� odebra�, Matko kochana! Opr�cz wyraz�w mego przywi�zania, �alu po Tobie i tej jakiej� t�sknoty, kt�ra mnie z domu wyp�dzi�a i dot�d nie porzuca�a, nic ci nie mog�em donie��. Powtarza� nie b�d� nudnego ci�gu smutnej do�� podr�y; jecha�em, bo� mi jecha� kaza�a, widz�c mnie zamy�lonym, ponurym, ach, niemal nieszcz�liwym (je�li przy Tobie nieszcz�liwym by� mo�na). Czu�a twoja nade mn� opieka wyobrazi�a sobie, �e zmiana miejsc, zatrudnienia podr�y uspokoi� mo�e potrafi� t� g��bok� melancholi� serca i burzliwe zap�dy duszy, kt�ra czuj�c si� mo�e zdoln� do wszystkiego najbardziej nad tym cierpi, �e srogim losem na wieczn� jest nieczynno�� skazana. Ale dosy� o tym, co Ciebie a� nadto zasmuca�o; lepiej racz pos�ucha� opisania dnia wczorajszego, szcz�liwego dla mnie, poniewa� w tym dniu sta� si� mog�em u�ytecznym." Tu Ludomir opisuje, co czytelnik w przesz�ym ju� czyta� rozdziale i jak pierwszy raz postrzeg� Malwin�. Dalej dok�ada: "Przy �mi�cym blasku po�aru, mi�dzy dymem, zwalonymi belkami, w�r�d trwogi i niebezpiecze�stw postrzeg�em kobiet�, a raczej anio�a! Ach! Matko, nic nigdy r�wnego nie widzia�em, a raczej nic nigdy r�wnego wra�enia na moim nie uczyni�o sercu. Ujrza�em Malwin�, z okropnej j� mo�e �mierci wyrwa�em, na r�ku moim zemdlon� wynios�em, na r�ku moim, blisko serca Ludomira �liczna g�owa Malwiny spoczywa�a, na r�ku moim zwieszona, podobn� by�a bia�ej lilii, kt�r� burza nachyli�a! Twarz jej blada, czarne d�ugie warkocze, kt�re na szyj� i �nie�n� sukni� spada�y... Ach! Matko! lube to zjawienie ni z serca, ni z pami�ci mojej nigdy si� nie wyma�e. Ale, Matko kochana, zdaje mi si� st�d s�ysze� ciebie m�wi�c�: - Ot� ju� Ludomir znowu wpad� w swoje zachwycenia! O, ta g�owa gor�ca, kiedy� si� ustatkuje! �eby tedy wi�cej na te nie zas�ugiwa� zarzuty, zimno i rozs�dnie reszt� ci opisz�. Z Malwin� i Wand� wr�ci�em do zamku. R�ka moja, kt�ra mocno jest skaleczon�, zatrzyma mnie tu jeszcze dni kilka, bo dobra i troskliwa tutejsza pani nie chce mnie puszcza�, p�ki felczer, kt�rego sprowadzili, nie wypu�ci mnie z tego mi�ego wi�zienia. Ja te�, przyznam ci si�, niekoniecznie si� wydzieram. Nie wiem dlaczego, ale tu l�ej oddycham, powietrze musi by� zdrowsze w Krzewinie, ��ki zdaj� si� by� ziele�sze, bujniejsze drzewa, wonniejsze kwiaty ni� gdziekolwiek. Nie wiem, czy dla s�owik�w, kt�rych tu jest tysi�cami, ale noc ca�� spa� nie mog�em; jednak dzi� rano wsta�em z rze�wiejszym, pogodniejszym sercem, z takim, jakiegom dot�d nigdy w sobie nie czu�. O dziesi�tej dano mi zna�, �e czekaj� na mnie ze �niadaniem, bo w Krzewinie razem go zwykle pijaj�. Przed oknami Malwiny, na prawdziwie szmaragowej murawie, mi�dzy dwiema ogromnymi topolami, nakryte by�o �niadanie. Malwina, ju� nie blada jak wczora, ale �wie�a jak zorza, odziana w najbielszym, com kiedy widzia�, mu�linie, kapelusz mia�a bia�y, r�ow� blad� wst��k� wi�zany, kt�ry troch� zas�ania� twarzy i nie dozwala� obfitym w�osom zewsz�d si� dobywa�. Ju� nie powiesz, Matko kochana, �e na stroje kobiet nie uwa�am nigdy; spodziewam si�, �em ci ten do�� dok�adnie wyszczeg�lni�. Wanda i Alisia biega�y po murawie. Wszyscy si� troskliwie o moj� r�k� pytali. Do �niadania�my zasiedli; wszystko �wie�e, wszystko smaczne zdawa�o mi si�. Przy Malwiniem siedzia�. Niebo tak by�o pogodne, s�owa, spojrzenie, u�miech Malwiny tak dobry, tak ujmuj�cy... Ach, Matko kochana! nie powiem ju� nigdy, �e nie ma szcz�cia na tej ziemi!... Jest szcz�cie, mo�e by� szcz�cie, szcz�cie nad wszelkie wyrazy!... Ale Ludomir, jeszcze przed urodzeniem czarnym ju� wyrokiem od losu naznaczony, nie powinien ani duma� o szcz�ciu! B�d� zdrowa, Matko kochana! Poniewa� czarne my�li t�ocz� si� znowu w moje uczucia, nie chc� nimi tyle dla mnie przyjaznego zasmuca� serca. B�d� zdrowa, Matko ukochana, jedyna przyjaci�ko Ludomira; p�ki on �y� b�dzie, p�ty Ci� szanowa� i kocha� nie przestanie." Rozdzia� III W KT�RYM CZYTELNIK JA�NIEJ DOWIADUJE SI�, KTO BY�A MALWINA Malwina, z jednej z pierwszych familii w Polszcze urodzona, czternasty rok ko�czy�a, gdy rodzice umy�lili wyda� j� za m��. Ledwo z dziecinnych lat wychodz�ca, nigdy jeszcze si� nie zastanawia�a nad przysz�o�ci�. O szcz�ciu, o nieszcz�ciu stanowi� nie mog�a, �wiata bynajmniej nie zna�a i �adnego innego uczucia, �adnej innej my�li nie mia�a, pr�cz przywi�zania do rodzic�w i ch�ci bycia im we wszystkim przyjemn� i pos�uszn�. Id�c tedy za tym, cho� daleka od tego, �eby powab albo przyjemno�� jak�kolwiek w przysz�ym obiecywa�a sobie postanowieniu, wstr�t nawet i odraz� czuj�c do m�a, kt�rego jej radzono, przyj�a go jednak, bo rodzice przyj�� go kazali. Lecz nim ostatnie da�a swoje zezwolenie, o�wiadczy�a przysz�emu m�owi, �e nie czuj�c �adnego do niego przywi�zania jedynie z rozkazu rodzic�w za niego idzie, na co jej odpowiedzia�, �e bynajmniej to nie szkodzi, �e raz b�d�c jego �on� do niego si� przyzwyczai i �e w wype�nianiu swoich obowi�zk�w znajdzie i szcz�cie. Zupe�ny ten brak delikatno�ci przej�� trwog� serce Malwiny, nader smutnym nadal wr�c jej losem; mimo tego jednak wkr�tce potem zosta�a Malwin� S***. Rodzice jej nied�ugo byli �wiadkami ci�gu dalszego jej losu (losu, kt�rego zwrot nieszcz�liwy z pos�usze�stwa ku ich woli naturalnie musia� nast�pi�). W podesz�ym ju� b�d�c wieku, w kilka miesi�cy po �lubie c�rki �y� przestali - i strata ich najbole�niejszym sta�a si� dla niej umartwieniem. M��, kt�ry niewyrozumia�� zazdro�� do wielu innych ��czy� przywar, wywi�z� j� zaraz od familii i znajomych do odludnego zamku w g��b najdalszej prowincji. Tam dziko�ci� charakteru, zazdro�ci� bez powod�w i ustawicznymi pop�dliwymi wyrzutami, �e go nie kocha, tru� m�ode lata, dnie i godziny wszystkie �agodnej, niewinnej Malwiny, kt�ra wprawdzie kocha� go nie mog�a, ale �adnej mu przyczyny nie dawa�a, aby m�g� s�usznie powiedzie�, �e mu w czymkolwiek uchybia. Przez dwa lata najsmutniejsze, jakie by� mo�e, �ycie prowadzi�a; ali� nareszcie m��, u kt�rego wszystkie nami�tno�ci �ywe r�wnie i niestatecznymi bywa�y, uprzykrzy� sobie �on� m�czy� niedzielonym kochaniem i zmieniwszy ca�kiem spos�b �ycia najgwa�towniejsz� pasj� zabra� do polowania. Dnie ca�o trawi� z kilk� s�siadami r�wnie sobie grzecznymi na gonieniu, m�czeniu i zabijaniu biednych sarn, lis�w i zaj�cy, a wieczorami, z polowania wr�ciwszy, z tymi� samymi s�siadami pi� okropnie do p�nej nocy. Malwina tymczasem, szesnasty dopiero rok licz�c, samej sobie zostawiona, w najzupe�niejszej �y�a samotno�ci. Byle z domu nigdzie nie wyje�d�a�a i nie przyjmowa�a nikogo do siebie, m��, kt�ry rzadko kiedy nawet j� widywa�, wi�cej o nic si� nie pyta�. Zrazu to zupe�ne opuszczenie zasmuci�o i zatrwo�y�o Malwin�, ale szcz�ciem natura by�a jej da�a imaginacj� �yw� i ch�� zatrudnienia si�. Te dwa przymioty broni�ce j� od nud�w (od tej trucizny, kt�ra nie tylko losy przekorne, ale i najszcz�liwsze dole obmierz�� zaprawia gorycz�), te dwa, m�wi�, przymioty uczyni�y stan Malwiny nie tylko zno�nym, ale cz�sto nawet i przyjemnym. Godziny wszystkie, kt�rych dosy� mia�a do u�ycia, podzieli�a sobie mi�dzy rozmaite zatrudnienia, zabawy i spoczynek. Obfita, cho� zarzucona biblioteka, kt�r� Malwina odkry�a, sta�a si� jej wielk� pomoc� i prawdziwym szcz�ciem. M�oda i wielu rzeczy nie�wiadoma, czytaj�c z uwag� i wiele, sama siebie, rzec mo�na, wychowa�a. Rozum naturalny przyjemnymi wiadomo�ciami ozdobi�a i charakter, ledwo �e nie powiem dziecinny jeszcze, w zasady pewne ustali�a. Lecz przy tych rozs�dnych ksi��kach, w kt�rych tyle dobrego czerpa�a, Malwina i tymi nie gardzi�a, kt�re s� skutkiem dowcipnej i czasem nadto wybuja�ej imaginacji. Jednym s�owem, z wielk� chciwo�ci� i troch� mo�e nadto czytywa�a romans�w. To ma�e zdarzenie wp�yw mia�o poniek�d na ca�e jej �ycie, kierunek daj�c szczeg�lny jej my�lom i sposobowi widzenia rzeczy i s�dzenia o ludziach. Ale ca�y dzie� czyta� nie mo�na; tote� kilka godzin w dniu na czytaniu strawiwszy Malwina muzyk� si� rozrywa�a. Nieraz po gotyckich gankach, po obszernopustych salach staro�ytnego zamku pi�kny g�os jej si� rozlega�. Lubi�a �piewy o dawnym rycerstwie �piewa�, ��cz�c m�ody g�os sw�j z powa�n� organ�w harmoni�. �ywa jej imaginacja wstecz j� zwracaj�c stawia�a jej na pami�ci �wietne rycerskie czasy lub mgliste bard�w dumania. Kibi� jej gi�tka i ho�a, d�ugie czarne warkocze, twarz �agodna, na kt�rej ni lata, ni nami�tno�ci �adnej jeszcze kresy nie wyry�y, ujmuj�cym czyni�y j� przedmiotem i gdy w bia�� szat� odziana po ksi�yca promieniu, kt�ry w�skimi dobywa� si� oknami, jak lekki cie� po owych salach przechadza�a si�, posta� jej, jak i imi�, przypomina�y te m�odociane dziewice, kt�re niegdy� po bajecznych pa�acach Fingala snu�y si� i kt�re Ossjan �piewa�. Nie mog� jednak zatai�, �eby niekiedy Malwina, rozrzewniona muzyk� albo rozmy�laj�ca o dawnych dziejach, o rycerstwie, o walecznych tkliwych rycerzach, nie westchn�a czasem, widz�c si� sam�, zawsze sam�. Ale m�ody wiek, wiek, w kt�rym by�a Malwina, ma w sobie to szcz�liwe jakie� przeczucie d�ugiej przysz�o�ci, kt�re mimowolnie �agodzi� umie wszelkie troski i kt�re potrafi�o jej czasow� uspakaja� t�sknot�. Przy tym nie gardzi�a niewie�cimi robotami, a ranki i wieczory po�wi�ca�a d�ugim spacerom pomi�dzy ska�ami, lasami i nad brzegiem potok�w, kt�re otacza�y jej siedlisko. Nieraz w tych samotnych przechadzkach dobre serce Malwiny znajdowa�o mi�e zaj�cie, gdy do ubogich chat, do niskich zagr�d wst�puj�c, pocieszenie, dobry byt i zdrowie, co za tym idzie, z sob� przynios�a. B�ogos�awie�stwo starych, dzi�ki m�odych, u�miech dzieci odbiera�a w nagrod� i w wiecz�r do ponurego swego zamku z najpogodniejszym sercem wraca�a. Takim sposobem godziny, dnie nieznacznie mija�y i czwart� jesie� w G�azowie nadchodz�c� ju� Malwina widzia�a, gdy jednego poranku, bez �adnego w tym przygotowania, raptownie jej donie�li, �e m��, kt�ry jak zwykle dnia tego by� wyjecha� na �owy, zap�dziwszy si� za zwierzem w bezdro�ne parowy szwankowa� by� z koniem i �e my�liwi znalaz�szy go le��cego jak bez duszy zanie�li zaraz do najbli�szej wioski, a do zamku czym pr�dzej pos�ali po wszelki ratunek. Przera�ona Malwina natychmiast pobieg�a tam jak najspieszniej; ale mimo mod��w jej szczerych, mimo stara� doktora i wszystkich sposob�w, kt�re, jakie tylko by� mog�, u�ytymi by�y, m�� jej, do przytomno�ci nawet nie wr�ciwszy, w kilka godzin po swoim przypadku �ycie zako�czy�. Zmy�la�abym, gdybym m�wi�a, �e �mier� m�a nienagrodzonym nieszcz�ciem zda�a si� na�wczas Malwinie; ale do�o�y� mog�, �e dobra i bynajmniej nie zawzi�ta Malwina, zapomniawszy, jak ma�o z nim by�a szcz�liw�, szczere �zy wyla�a nad wczesn� i okropn� jego �mierci� i co dziwniej zdawa� si� b�dzie - to, �e wkr�tce potem Malwina, lubo zupe�nie wolna, w kwiecie m�odo�ci i mog�ca si� spodziewa�, �e tak rzek�, krociami szcz��, zabaw, przyjemno�ci w nowo zaczynaj�cym si� �yciu, smutny rzucaj�c G�az�w, bolesnego jednak uczucia dozna�a. Zwodzony most przeje�d�aj�c serce jej si� �cisn�o i czarne oczy wlepiwszy w t� stron� p�ty na ciemny, zaros�y zamek patrza�a, p�ki go tylko dostrzec mog�a przy zachodz�cym s�o�cu, kt�rego promienie. bij�c w szyby, o�wieca�y wie�yczki k�towe. Malwina, cho� o �wier� mili ju� mo�e, ostatnie posy�aj�c po�egnanie rzek�a z rozrzewnieniem: - �egnam ci�, starodawny zamku, gdziem kilka lat spokojnie sp�dzi�a; jad� do �wiata, kt�regom zupe�nie nie�wiadoma! �egnam ci�, g�uche, odludne siedlisko! Obym nigdy twojej nie �a�owa�a spokojno�ci! Nie chc�c dla �a�oby jecha� zaraz do miasta, Malwina u�o�y�a sobie czas jaki� przep�dzi� w Krzewinie: to by�a pomi�dzy jej maj�tno�ciami jedna z najprzyjemniejszych, nie bardzo daleko od miasta, blisko jej familii i w najweselszym po�o�eniu. Osiad�szy w Krzewinie napisa�a zaraz do ciotki swojej prosz�c i namawiaj�c, aby do niej na jaki� czas, a mo�e i na zawsze przyjecha�a. Ciotka z dzieci�stwa szczeg�lnie j� kocha�a; b�d�c wdow� i �adnej nie maj�c przeszkody, ch�tnie na pro�by Malwiny przysta�a; ku wi�kszemu jej szcz�ciu Wand� (kt�ra od �mierci rodzic�w przy ciotce bawi�a) z sob� przywioz�a. Z��czone razem od o�miu miesi�cy najprzyjemniej �y�y, gdy wkr�tce potem, jake�my w przesz�ych rozdzia�ach widzieli, pozna�y Ludomira. Rozdzia� IV LIST WANDY DO CIOTKI "Mimo wyra�nej obietnicy regularnego do nas pisywania, jednego s�owa od wyjazdu Cioci od niej nie odebra�y�my. To jest pierwszy wyst�pek; drugi, �e Ciocia na pi�tnasty mia�a ju� by� w Krzewinie, a tu dwudziesty min��, a Cioci jak nie wida�, tak nie wida�. Tak to woja�e ludzi psuj� i teraz pojmuj�, czemu, mimo gor�cych moich pr�b, Ciocia nigdy mi dalszego woja�u nie dozwoli�a jak o dwie mile na odpust do Ro�niszewa, do zabawnego i �wietnego miasta, gdziem pewnie zepsu� si� nie mog�a. Ale niech Ciocia je�dzi, niechaj nowo zabiera znajomo�ci, my tu tak�e mamy czym si� zajmowa�. Blisko od tygodnia mamy tu go�cia, go�cia bardzo niepospolitego. Ciocia ciekawa wiedzie� o tym go�ciu? Ot� na ukaranie Cioci, �e o nas zapomina, nie powiem ani kto, ani co, tylko powiem tyle, �e si� zowie Ludomir, �e mnie wcale nie ma za trzpiota (jak wszyscy), �e jest bardzo dla mnie grzeczny, jednak podobno dla Malwiny jeszcze grzeczniejszy. Ale, ale. Malwina prosi, b�aga Cioci, aby jak najpr�dzej do Krzewina wraca�a; nies�ychanie pragnie tego i powiada, �e cho� zawsze przytomno�� Cioci jej mila. nigdy jednak jak teraz nie by�a jej potrzebn�. Ludomir jest wysoki, �liczne ma z�by, ale rzadko si� �mieje (co zdaniem moim nie jest dobrze), wzrok ma pow��czysty i d�ugie czarne oczy, kt�re nigdy kr�tko nie patrz�. Wczora najbardziej to uwa�a�am; musz� ci to opisa�, moja Ciociu kochana! Wczora tedy po �niadaniu zasiad�y�my z moj� siostr� do krosienek i Malwina prosi�a Ludomira (kt�ry mi�dzy innymi rzeczami przedziwnie czyta), �eby nam chcia� przeczyta� Ludgard�, oryginaln� tragedi�, kt�ra nowo z druku wysz�a. Ludomir czyta� przednio, z uwag�, sceny tkliwe zdawa� si� nie tylko wzrokiem, ale sercem czyta�; jednak nie wiem, jak on to czyni�, ale wci�� na Malwin� patrza� i daleko bardziej w niej ni� w ksi��ce mia� oczy wlepione. Malwina, zamy�lona nie wiem o czym i strasznie nad robot� schylona, pewnie tego nie uwa�a�a, ale ja dobrze uwa�a�am... I to jeszcze �miesznie, Ciociu, �e jak �yj�, nigdym jeszcze nie widzia�a takiego spojrzenia jak Ludomira, osobliwie kiedy na Malwin� patrzy. Co Cioci powierz� jednak, to, �e w tym samym Ludomirze (kt�ry zreszt� bardzo mi si� podoba) postrzegam wszelako niekt�re wady. Naprz�d, cz�sto bywa zadumany, czasem bywa ponury, co nie jest dobrze. Onegdaj Malwina, chc�c go szczeg�lniej pozna�, bardzo niewinnie zapyta�a si� o jego famili� i o rodzic�w, gdzie s�; gdzie zamieszkani? Na te s�owa twarz Ludomira zmieni�a si� zupe�nie i zamiast zwyk�ej tkliwo�ci, kt�r� okazuje, g��boki smutek na niej si� wyrazi�, gdy Malwinie odpowiedzia�: - Wiedzie� szczeg�y o losie tak ma�o znacz�cego, jak ja jestem, jestestwa nie mo�e by� przydatne nikomu; niech mi wi�c wolno b�dzie na to jedno nie, odpowiada� zapytanie. Przyznaj, Ciociu, �e tak nasz�, a osobliwie moj� ciekawo�� dr�czy� nie jest rzecz� przyzwoit�. Ale ja st�d widz�, jak Ciocia Ludomirowi wszystko daruje i nawet przeciw mnie i mojej ciekawo�ci broni� b�dzie, gdy si� dowie, �e ukochan� Cioci Malwin� z po�aru i okropnej mo�e �mierci uratowa�... Co te� ta Wanda plecie o �mierci, o wyratowaniu, o jakim�ci Ludomirze, kt�rego nikt i nie zna, a wszyscy go kochaj� etc., etc. - powie pewnie Ciocia i prawd� m�wi� b�dzie, je�li tak powie, bo ja sama, odczytawszy m�j list, znajduj�, �e ci�ko w kup� go sklei� i zrozumie�, com chcia�a w nim opisa�. Ale przyjed� tylko jak najpr�dzej do nas, Ciociu kochana, a wtedy dowiesz si� ja�niej o wszystkim, a tymczasem to przynajmniej ja�nie i wyra�nie wyczytaj w li�cie Twojej (zawsze troch� szalonej) Wandy, �e Ci� kocha i szanuje najczulszym, najwdzi�czniejszym sercem. P.S. Malwina, cho� tego nie przyznaje, zdaje mi si� nie bardzo by� zdrowa od niejakiego czasu; nie mog� dobrze rozezna�, czy weselsz�, czy smutniejsz� j� znajduj�; ale widz�c w niej jak�� odmian� rozumiem, �e to ze zdrowia pochodzi� musi, lecz co mnie przy tym uspakaja, to, �e �wie�sza i �adniejsza ni� kiedykolwiek! Rozdzia� V CIOTKA Ciotka naszych dw�ch si�str najlepsza by�a osoba: o wszystkich pod�ug siebie s�dz�c o nikim �le nie s�dzi�a i nigdy nic w niczym nie widzia�a z�ego. Obydwie swoje siostrzenice z duszy kocha�a, ale dla Malwiny mia�a ledwo �e nie powiem uwielbienie. Rozumia�a j� by� doskona�� i prawdziwym wyobra�eniem tych heroin romansowych, kt�re dobra nasza ciotka nad wszystko przenosi�a, ale kt�re, opr�cz w ksi��kach, nigdy, a przynajmniej rzadko bardzo si� znajduj�. Malwina za� bynajmniej doskona�� nic by�a; mi�� b�d�c, m�od� i dobr�, do zbioru wielu przymiot�w ��czy�a niekt�re wady. Ale poniewa� sk�adno�� do tego znajduj�, niech mi wolno b�dzie szczere da� tu wyobra�enie mojej Malwiny i niech mi b�dzie wybaczono, je�li si� cokolwiek nad tym obrazem zatrzymam. Przyznaj� moj� s�abo�� do orygina�u, wi�c nie dziwno by� powinno, �e si� opisaniem jego d�u�ej nieco zabawi�. Malwina mia�a bardziej serce tkliwe ni� uczucia gwa�towne, imaginacj� �yw� i zbyt mo�e wybuja��, co by�o skutkiem odludnego wychowania i wykarmionych my�li poezj� i romansami, kt�re m�od� jej g�ow� cz�sto wiod�y po mi�ej, ale b��dnej krainie omamienia. Zwrot dowcipu mia�a niepospolity i ten szcz�liwy, a rzadki dar natury �atwego przypodobania si� r�nym wiekom, rozmaitym humorom, r�ni�cym si� charakterom. Mia�a t� �agodno�� niewie�ci� tak mi�� w po�yciu i trafno�� naturaln�, przy pomocy kt�rej zawsze wiedzia�a, co komu powiedzie�, jak kogo s�ucha� i jak nigdy nikogo bole�nie nie obrazi�. Ta boja�� tkliwa Malwiny, by nikogo nic razi� bole�nie, przypomina mi, co autor jeden niemiecki w jednym z dzie� swoich m�wi: "Nie ra� niczyjego serca, rani� tak jest �atwo; nie ra� serca szcz�liwego, by mu szcz�cia nie odebra�; pami�taj, �e szcz�cie jest szanowne, bo rzadkie; nie ra� serca smutnego, bo nieszcz�cie przez sam� swoj� powszechno�� szanowniejsze jeszcze!" Malwina rozum mia�a w�a�ciwy. Wszystko widzia�a. nie wiem, czy lepiej, ale inaczej jak wszyscy, co dawa�o jej my�lom i wyrazom co� szczeg�lnie mi�ego. ��czy�a w swoim charakterze r�ne sprzeczno�ci: �atwo j� melancholia zaj�� mog�a, a przy tym cz�sto bywa�a weso�� i zabawy moc wielk� miewa�y na jej umy�le . Najszcz�liwiej �y� umia�a na wsi i w samotno�ci, a jednak w dalszym ci�gu �ycia miasto, spo�ecze�stwa, ha�as wielkiego �wiata bynajmniej przeciwnymi jej nie by�y. Weso�y i dowcipny humor poci�ga� j� czasem do u�miechnienia si� albo za�artowania z kogo, ale w tym �atwo si� zawsze wstrzymywa�a. Bo Malwina przed wszystkim i nade wszystko by�a dobr�, w�a�ciwie dobr�. Ale Malwina by�a kobiet�! Maj�c powaby i przymioty naszej p�ci, nie by�a zupe�nie woln� od jej przywar. Nie do�� czasem zastanowienia si� i rozwagi w post�pkach (kt�rymi nie zawsze roztropno��, a cz�ciej pierwsze poruszenia serca rz�dzi�y) i ch�� mo�e troch� zbyteczna podobania si� by�yby jej wadami. Ale te mo�e przebaczonymi jej zostan�, kiedy czytelnik wspomni sobie, �e Malwina nie jest dzie�em idealnym, lecz istot� prawdziw�, i �e w istocie nikt nie jest doskona�ym. Malwina by�a �adn�, powabn�; cz�sto i �atwo w �yciu si� podoba�a, chocia� i w pi�kno�ci tako� doskona�o�ci nie mia�a. By�a dosy� wysoka, gi�tki mia�a stan i ruszenie pe�ne wdzi�ku, w�osy czarne i g�adkie, jak krucze pi�ra, przy tym mi�kkie i �atwo si� wij�ce, czarne d�ugie oczy, w kt�rych wszystkie uczucia duszy si� malowa�y. Czasem w ich spojrzeniu co� anielskiego zastanawia�o, a wkr�tce figlarno�� tam�e postrzec mo�na by�o. U�miech mia�a najwdzi�czniejszy, p�e� zwykle troch� blad�, ale rado�� i zabawa umia�y twarz jej o�ywi�, kt�ra wtedy weso�� �wie�o�ci� zajmowa�a. Tak� by�a Malwina. Cieszy� si� b�d�, je�eli mimo wad i niedoskona�o�ci �askawych na siebie spotka czytelnik�w, a teraz wracam do ciotki, kt�r��my troch� niegrzecznie porzucili. Odebrawszy list od Wandy �piesznie interesa poko�czy�a i do Krzewina wr�ci�a. Z zwyczajnym sobie dobroci uprzedzeniem natychmiast Ludomira pokocha�a, pob�a�aj�c nawet skryto�ci jego w wyjawieniu nazwiska. - Nie trzeba go m�czy� niepotrzebnymi pytaniami - m�wi�a do siostrzenic - do�� nam wiedzie�, �e Malwina �ycie mu winna, �e jest dobry, mi�y w po�yciu, waleczny i przynajmniej p�ki r�ka jego zupe�nie si� nie zgoi, okrucie�stwem by�oby st�d go wyp�dza�. Malwina, kt�ra niekoniecznie �yczy�a wyjazdu Ludomira, wsparta powa�nym zdaniem ciotki szcz�liw� si� uczu�a. Zapomnia�a tego, �e Ludomir z imienia jedynie by� jej znany i bez �adnych trosk ani my�li na dal zacz�a u�ywa� z rozkosz� jego ze wszech miar przyjemnego spo�ecze�stwa. Ludomir wszystko w Krzewinie o�ywi�. Z nim przechadzki po kwiecistych dolinach i gajach po-bli�szych przyjemniejszymi Malwinie si� zdawa�y. Nikt lepiej od niego przedziera� si� nie umia� w najg�stsze parowy, by jej lilii polnych nazbiera�, kt�rych zapach szczeg�lnie lubi�a, i Malwina mimowolnie czu�a (cho� sobie jasno nic t�umaczy�a tego), �e gdyby te lilie w pal�cych znajdowa�y si� przepa�ciach, toby Ludomir r�wnie i tam po nie skoczy�, gdyby Malwinie ich si� zachcia�o. Nigdy g�os Malwiny lepiej si� nie wydawa�, jak wt�rowany g�osem Ludomira; i kiedy razem �piewali: "Dunque mio bene, tu mia sarai si cara speme, io tua sero...", lub co podobnego, Malwina, istotnie szcz�liwa, zapomina�a, �e jakiekolwiek troski mog� by� na �wiecie. Talentom swoim wi�kszego dodawa�a starania widz�c, jak mi�ymi zdawa�y si� by� Ludomirowi. Przy nim pierwszy raz dozna�a przyjemno�ci, kt�r� nabyte wiadomo�ci sprawi� mog�; cz�sto z Ludomirem rozmawia�a o tym, co czytywa�a. Zwyczajnie r�wnie widzieli i r�wnie o rzeczach s�dzili, lecz kiedy czasem Ludomir sprzeciwi� si� Malwinie, to i w tym przyjemno�ci jakiej� doznawa�a. Mi�o jej by�o s�ucha� Ludomira, mi�o jej by�o uczy� si� od niego tylu nie znanych wiadomo�ci; on pierwszy w �yciu my�li jej rozumia�, uczucia zgadywa�, imaginacji nie gasi� i serca, g��boko gdzie� schowanego i nawet zimn� zwykle okrytego zas�on�, jak nikt w �wiecie domy�la� si� umia�. Ludomir, kt�ry kocha� wszystko, co Malwina kocha�a, lubi�, co tylko ona lubi�a, nie tylko jej, lecz �atwo i w kr�tkim czasie wszystkim w Krzewinie przyjemnym i dogodnym sta� si� potrafi�. Rady i domowe lekarstwa ciotki, kt�rych mu obficie dodawa�a na chor� jego r�k�, z wdzi�czno�ci� przyjmowa�, cho� ich nigdy nie u�y�. Z Wand� po g�rach biega� na wy�cigi i wieczorami, gdy na tarasie przed domem wszyscy zebrani siedzieli, na pro�b� jej niejedn� o strachach opowiada� histori�. Alisi maliny i poziomki najpierwsze przynosi�. Wszystkim domowym drogim by� nadzwyczajnie, bo w nim widzieli wybawiciela ukochanej sobie pani; ale Marcin, stary kamerdyner, szczeg�lniejszy mia� jeszcze do Ludomira afekt, bo cho� zawsze o czym inszym my�l�c, uprzejmie jednak przys�uchiwa� si� czasem d�ugim jego opowiadaniom, od kt�rych ca�y dom ucieka�. W takim stanie rzeczy dziwi� si� nie trzeba, �e cho� r�ka Ludomira dawno by�a zagojon�, nikt tego nie przypomnia�; dnie i godziny tak mile mija�y, �e czwarty miesi�c si� ko�czy�, a nikt w Krzewinie nie pomy�li�, �eby Ludomir m�g� z niego kiedy wyjecha�. Teraz, gdy co min�o, przeczyta� czytelnik, pytam si�, co rozumie. Ludomir czy kocha si� w Malwinie? Malwina czy kocha Ludomira? Ja na to odpowiedzie� nie mog�; tyle tylko do mnie dosz�o, �e na�wczas Malwina jeszcze sama dobrze nie wiedzia�a czyli wiedzie� nie chcia�a, co si� w jej sercu dzieje. Nie spieszmy si� wi�c z wyjawieniem tej tajemnicy; biedna Malwina mo�e i tak zbyt pr�dko j� odkryje. Rozdzia� VI DZIE� IMIENIN Szcz�liw� jest rzecz� w �yciu by� kochanym. Ale ja dok�adam, �e kocha� jest ju� szcz�ciem, mo�e nawet pierwsze przewy�szaj�cym. Kiedy kto bardzo kocha, tym samym my�li, dusza, serce jego s� zaj�te. �adna godzina nie jest oboj�tn�, dnie jak najmilej s� nape�nione tym jedynym zaj�ciom, t� jedyn� my�l�, jak by los ukochanego sobie jestestwa nie tylko w wa�nych, ale i w najdrobniejszych okoliczno�ciach uszcz�liwia� i przyozdabia�. Te ma�e codzienne starania, przyjemno�ci, przys�ugi s� dla serca tym, czym s� kwiaty w naturze. �ycie s�odz� i ubarwiaj�, tak jak kwiaty stroj� i umilaj� krain�, i je�li nader mi�o jest odbiera� je od kochaj�cej osoby, tysi�c razy jest milej krociami je sypa� na ulubiony cel swego kochania. Tak i w Krzewinie my�lano i �adnej okoliczno�ci nie omieszkiwano, by przyjemno�� jak� uczyni� tym, kt�rych si� kocha�o. Dzie� imienin Malwiny nadchodzi� i Wanda z Ludomirem umy�lili, �eby dnia tego zabawi� j� niespodzian� jak� rozrywk�. Naprzeciwko domu by�a du�a k�pa zielona cienistymi umajona laskami. Wieczorem, gdy Malwina okno otworzywszy chcia�a wyj�� od siebie, postrzeg�a na �asze, kt�ra blisko pod jej domem od k�py j� dzieli�a, �adny bacik z masztem i bia�� chor�giewk�. Zamiast powroz�w wite z b�awatk�w sznury lekkim wiatrem si� ko�ysa�y, a przewo�nicy parzysto poubierani, r�nofarbne wst��ki mieli u kapelusz�w. �atwo Malwin� nam�wili, aby siad�a w ten �adny bacik, i w kr�tkiej chwili na brzeg k�py j� przewie�li. Id�c czas jaki� �cie�k� mi�dzy g�st� leszczyn�, us�ysza�a odg�os muzyki, kt�ry coraz dalej j� prowadz�c doprowadzi� nareszcie tam, gdzie si� ods�oni�a oczom Malwiny ��ka najziele�sza, kr�giem najpi�kniejszych drzew otoczona. Pod tymi drzewami by�o mn�stwo ludzi na rozmaite grona i kupy podzielonych; bo opr�cz mieszka�c�w Krzewina ca�e s�siedztwo by�o zaproszone. Naprzeciwko Malwiny, gdzie drzewa najwi�ksz� wystawia�y g�stwin�, pi�knymi krzewinami miejsce by�o ozdobione i w�r�d tej �wie�ej zielono�ci ulotna Wanda, na kamiennej stoj�c podstawie, okazywa�a b�stwo Przyja�ni. Lekka bia�a szata j� okrywa�a i wieniec bluszczu na skronie by� zwieszony, trzyma�a w r�ku d�ugi uplot z najpi�kniejszych kwiat�w. Alisia, pod r�anym siedz�c krzakiem, Mi�o�� udawa� mia�a i z figlarn� swoj� twarzyczk� doskonale swoj� gra�a rol�. Krocie jej z�oto-wij�cych si� w�os�w niebieska utrzymywa�a przepaska, na dziecinnych barkach z�oty ko�czan ze strza�ami spoczywa� i Alisia, a raczej Mi�o��, z u�miechem patrz�c na Przyja�� drugi koniec trzyma�a kwiecistego uplotu. Od d�bu do d�bu szal purpurowy zawieszony s�u�y� za dno temu ujmuj�cemu obrazowi, a Czas z kos� w r�ku, w postaci s�dziwego starca, ulatuj�c nawet, dosypywa� tam jeszcze kwiat�w. Na kamieniu te s�owa by�y wyryte: Przyja�� i mi�o��, ��cz�c wiernych serc daniny, Wi�y ten uplot w �wie�o�� i wonie bogaty; Oby tak na dni wszystkie nadobnej Malwiny Czas ulatuj�c sypa� pe�n� d�oni� kwiaty! Rado�� i wdzi�czno�� Malwiny �atwo sobie mo�na wystawi�. I go�cie, i przyjaciele, i s�udzy, wszyscy j� ost�pili. winszowali, szczerze dobrze �yczyli, bo dobr� Malwin� powszechnie kochano. Z rozrzewnieniem wszystkim dzi�kowa�a, ale ulubion� swoj� Wand� najczulej do serca przycisn�a. Wanda, u kt�rej wstrzemi�liwo�� w gadaniu nie by�a cnot� pierwsz�, przysuwaj�c si� do ucha Malwiny: - Siostrzyczko - rzek�a - jeszcze komu� powinna� dzi�kowa�, bo ja, prawda, �em szczer� ch�� mia�a obchodzi� naj�wietniej imieniny twoje, ale nic nie mog�am wynale�� dobrego, �aden koncept do g�owy mi nic przychodzi�. Ludomir wszystko znalaz�, wszystko u�o�y�; on wiersze napisa�, bacik ustroi�, on to miejsce wybra�, od rana pracuj�c sam go ozdobi�; jednym s�owem, bez niego nigdy bym �adu nie by�a dosz�a; ja tylko go�ci pozaprasza�am i rozkaza�am podwieczorek. Na te s�owa Wandy Malwina natychmiast zacz�a szuka� Ludomira, ale w t�oku kryj�cego si� nie zaraz znalaz�a. Doszed�szy do niego zmiesza�a si� i niepr�dko si� zebra�a powiedzie�: - Bardzo te� to �adne by�o. Wtem go�cie szcz�liwie nadeszli. Podwieczorek wszystkich zaj��, kt�ry gdy si� troch� p�no zaci�gn��, ciemnym ju� mrokiem przysz�o do Krzewina wraca�. Kilka bacik�w znalaz�o si� jeszcze �adniejszych od pierwszego, chi�skimi kolorowymi lampami o�wieconych. Spo�ecze�stwo podzieliwszy si� na gromady siad�o w te baciki i przy odg�osie muzyki najprzyjemniej wszyscy �ach� nazad przep�yn�li. Gdy szli t�umem do bat�w, Ludomir poda� r�k� Malwinie i ta, po d�ugim milczeniu, g�owy nie obracaj�c odwa�y�a si� nare�cie mu powiedzie�: - U�o�y�am sobie, �eby ta ��czka, tak �adnie dzisiaj przystrojona, odt�d zwa�a si� ��k� Ludomira. - O! niech ona przynajmniej czasem przypomni biednego Ludomira! - odpowiedzia� on z najg��bszym westchnieniem. Wtem dochodzili do batu, i na te jego s�owa Malwina mimowolnie chwyci�a go za r�k�, jak �eby si� ba�a, �e j� chce porzuci�. Ale to zapewne z przezorno�ci by�o, �eby w wod� nie wpa��; ja przynajmniej tak rozumiem. Przyjechawszy, damy do swoich pokoj�w uda�y si� na chwil�, by od�wie�y� swoje ubiory; za ich powrotem bal si� zacz�� i p�no w noc trwa� jak najweselej. Nie wiem jednak, czyli r�nymi uczuciami roztkliwiona Malwina w�a�ciwie by�a weso��. Czy d�ugo i dobrze po tym balu spoczywa�a, w przysz�ym dowiemy si� rozdziale. Rozdzia� VII WYZNANIE Mi�ym by�, nader mi�ym dla Malwiny dzie� jej imienin, ten dzie�, w kt�rym tyle mia�a dowod�w zaj�cia si� ni� Ludomira. Ale ten dzie� min��. Niestety! najszcz�liwsze zawsze najpr�dzej mijaj�! Wr�ciwszy w wiecz�r do siebie, te s�owa jego: "niech ta ��ka przynajmniej przypomni kiedy biednego Ludomira", s�owa, kt�re z tak bolesnym wyrzek� by� westchnieniem, ustawnie w uszach jej, a raczej w sercu brzmie� zdawa�y si�. Dot�d bez �adnych trosk na dal ani rozwagi, z spokojno�ci� u�ywa�a tysi�cznych przyjemno�ci, kt�re wyp�ywa�y z przytomno�ci Ludomira, ale te kilka s��w wyrzeczonych sta�y si� urokiem, kt�ry j� z nader mi�ego oczarowania ocuci�. Ta zielona niewiadomo�ci zas�ona, kt�ra jej oczom przysz�o�� i w�asne zakrywa�a serce, spad�a raptem. Pierwszy raz Malwina pomy�la�a, �e Ludomir m�g�by j� porzuci�, pierwszy raz uczu�a, �e z nim i s�odycz �ycia by j� porzuci�a. Z trwog� dostrzega�a, ile jego pami�� g��boko w jej sercu wyryta, z trwog� rozwa�a�a, �e ten Ludomir, tak jej mi�y, tak do jej �ycia potrzebny, tak (wyrzec nareszcie trzeba) ukochany, zupe�nie by� jej nieznajomy, �e nie wiedzia�a, czym ani kim on jest, i �e tajemnica, kt�r� si� otacza�, mog�a r�wnie wyst�pki, jak i nieszcz�cia ukrywa�. Nareszcie, �e ten�e sam Ludomir, cho� ni� jedynie zdawa� si� zaj�tym, nigdy dot�d s�owa o mi�o�ci nie wyrzek� i z szczeg�lnym nawet staraniem szuka� tego, by sam na sam nigdy si� z ni� nie znajdowa�. Te wszystkie rozwagi gdy Malwina uczyni�a i stan serca, rzec mo�na, przed zimnym rozs�dkiem rozwin�a, tysi�czne troski, boja�ni, �ale, kt�rych nigdy dot�d nie by�a zna�a, wcisn�y si� raptownie w jej dusz�. I dziwi� si� nie trzeba, je�li �wita� ju� zaczyna�o, a Malwina oczu jeszcze nie by�a zmru�y�a. Nie maj�c ju� nadziei za�ni�cia i strudzona najsmutniejszymi my�lami, wsta�a, lekk� na siebie sukni� wzi�a, by wyj�� z pokoju, s�dz�c, �e �wie�e ranne powietrze os�abiony umys� orze�wi. Nim wysz�a, mimowolnym poruszeniem zaj�ta, pad�a na kolana i z tkliwym uczuciem rzek�a: - O Bo�e lito�ciwy, kt�ry Ojcem pozwalasz nazywa� siebie, nie opuszczaj mnie nigdy! Nieszcz�liwe losy z zupe�nym oddaniem si� Twej woli przyjm� od Ciebie, jakie b�d� zechcesz na przysz�e moje zes�a� lata, ale, Bo�e lito�ciwy, bro� mi� od post�pk�w, kt�re by na nie zas�ugiwa� mog�y! T� kr�tk� wym�wiwszy modlitw� Malwina mocniejsz� si� uczu�a. Okno otworzy�a i chc�ca czym�ci� si� rozerwa� wzi�a gitar� z sob� i wysz�a na taras, kt�ry woko�o dom opasywa�. Ranek najpi�kniejszy najpogodniejszy dzie� obiecywa�. G�ste krople rosy l�kni�y si� na listkach zi� i kwiat�w, kt�rym blasku i �wie�o�ci dodawa�y. Powietrze by�o uwonione kwiatem pomara�cz, do kt�rych lekki zapach mirtu si� miesza�. Skowronki w g�r� wzlatuj�c i zi�by na ga��zkach rado�nie zorz� wita�y, pszczo�y brz�cza�y ko�o kwiat�w, rybki skaka�y w wodzie. Z daleka s�ycha� by�o weso�e �piewy oracz�w i ryk trz�d na pasz� wychodz�cych. Ca�a natura budzi� si� zdawa�a, by nowych u�ywa� rozkoszy. Ale powszechna ta rado��, zamiast co by j� mia�a rozerwa�, bole�niej jeszcze serce Malwiny �cisn�a. Ach! nigdy skryte troski bole�niej si� nie czuj� jak wpo�r�d okaza�o�ci szcz�cia lub w gronie zabaw i rado�ci! Malwina, zadumana, patrz�c na t� pi�kn� krain�, w zamy�leniu opar�a si� o du�e pomara�czowe drzewo, kt�re kwiatem obsypane by�o. Wtem lekki wietrzyk zawia� i bia�e listki tego kwiatu, jakby �nieg g�sty, ca�� Malwin� okry�y. - Ach, niestety - pomy�la�a - ten rodzaj kwiat�w p�niej od innych si� rozwija, najp�niej opada; nied�ugo i li�cie opada� zaczn�, nied�ugo jesie� nadejdzie! O, jak�e pr�dko to lato min�o! Schodz�c potem z tarasu Malwina wesz�a na wa�, kt�ry panowa� nad brzegiem �achy, zdobi� ogr�d i razem broni� go od szkodliwych wylew�w. �awka stoj�ca pod roz�o�ystym kasztanem na ko�cu wa�u wabi�a ku sobie. Widok na �ach�, na k�p�. na Wis�� i