3640
Szczegóły |
Tytuł |
3640 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3640 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3640 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3640 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Sawaszkiewicz
Wahad�o
Silnik samochodu wy� jak diabe�, kt�remu walec drogowy wprasowa� ogon w asfalt. Jad�c z pr�dko�ci� nieledwie stu pi�tnastu kilometr�w na godzin� m�j poczciwy fiat dygota� w epileptycznym napadzie typu grand mai. Droga wiod�ca do Miasteczka jest drog� prost�, wyci�t� we wzniesieniach i rzucon� na prze�aj przez lasy - byle kr�cej. Pewnie dlatego mnie usypia�a. W trakcie jazdy pali�em du�o i wmawia�em sobie, �e pomaga mi to w koncentracji.
Z boku mign�o kilka tablic informacyjnych. Jeszcze jeden wiadukt o wygi�tym grzbiecie zadudni� nade mn�. Od zachodu nadci�ga�y chmury zwiastuj�ce burz�. Po dw�ch tygodniach upa�u przyda�aby si� taka burza. Nawet przelotna.
- Przejecha�e� ci�g�� lini� - zauwa�y� fiat.
Z powrotem skr�ci�em na sw�j pas i otar�em pot z twarzy. Pi�ciogodzinna jazda, temperatura przekraczaj�ca trzydzie�ci stopni i te opary benzyny, kt�re wch�on��em - wszystko to dawa�o o sobie zna�.
Silnik zawy� bardziej basowo. - Ma�y pag�rek - odci��em si� - a ty ju� puchniesz.
*.*.*
Ulewa lun�a z nadej�ciem zmierzchu. Przypomnia�em sobie o termosie z kaw� i o kanapkach, kt�re je�li si� nie zesch�y, to na pewno p�ywa�y w ma�le. Zapali�em �wiat�a mijania, po czym przytrzymuj�c kierownic� �okciami, nape�ni�em kaw� plastykowy kubek. Torby z prowiantem nawet nie otwiera�em; cisn��em j� do przydro�nego rowu.
Potoki wody z wolna zamieni�y si� w pojedyncze krople i zanim dotar�em do Miasteczka, deszcz usta� ca�kowicie. Przed rogatkami �ywiej zabi�o mi serce. W Miasteczku sp�dzi�em pi�tna�cie szczeni�cych lat tak gorzkich, �e kiedy przeprowadzi�em si� do Miasta, poprzysi�g�em nigdy tutaj nie wr�ci�. S�owa dotrzyma�em, ale w miar�, jak czas zaciera� moje wspomnienia, coraz bardziej ci�gn�o mnie w te strony.
P� kilometra od �r�dmie�cia Miasteczka po�o�ony jest park komunalny. Skierowa�em si� tam, do tego jedynego miejsca, kt�re ongi� dawa�o mi poczucie bezpiecze�stwa. Troskliwi ojcowie Miasteczka, w obawie przed nie uznaj�cym �wi�to�ci czystego powietrza zmotoryzowanym ludem, nakazali posadowi� u wylotu alei parku betonowe pacho�y w stylu zap�r przeciwczo�gowych. Omin��em je id�c w smudze �wiate� mojego fiata.
W parku deszcz pada� nadal i kiedy wreszcie odnalaz�em ten znajomy wi�z, koszula przemok�a na mnie dokumentnie. Drzewo, trawione grafioz�, wygl�da�o dosy� marnie. Poklepa�em pie� ze wsp�czuciem.
- Twoje najlepsze lata min�y, stary - rzek�em.
- Wyp�akiwa�e� przede mn� wszystkie �ale - odrzek�. - A ja s�ucha�em ci� cierpliwie, tak jak mo�e s�ucha� tylko wi�z przyjaciel.
Zimne krople pociek�y mi po karku. Zapi��em koszul� pod szyj�.
- Jeste� zwyk�ym drzewem - powiedzia�em. - Drzewem toczonym przez chorob�, na kt�r� nie wynaleziono skutecznego lekarstwa. W dodatku starym drzewem.
Westchn�� i strz�sn�� z siebie resztki wody.
- Mog� ci jako� pom�c? - zapyta�em. Ale on milcza�. i domy�li�em si�, �e wi�cej nie przem�wi.
Dochodzi�a dwudziesta druga. Wprawdzie pok�j w hotelu mia�em zarezerwowany, zawsze jednak istnia�a mo�liwo��, �e jaki� analfabeta w recepcji pomyli nazwiska i zamiast mnie umie�ci w spisie swoj� te�ciow�. A ja jutro musz� by� wypocz�ty i �wie�y niczym kr�lewicz z bajki. Ponownie klepn��em schorowany pie�, tym razem na po�egnanie, i nagle pociemnia�o mi w oczach.
Najdelikatniejsze dr�enie przebieg�o przez ziemi�. Zapad�a taka cisza, jakby �wiat os�upia� w niemym zdumieniu. Sta�em sparali�owany pod wi�zem, podczas gdy w t� wszechobecn� cisz� zacz�� si� wkrada� przenikliwy, wysoki d�wi�k, coraz g�o�niejszy. Odnios�em wra�enie, �e zamkni�to mnie w kloszu z grubego kryszta�u, kt�ry wprawiono w wibracj�.
Co� si� sta�o - pomy�la�em.
Nat�enie d�wi�ku dotar�o do granicy b�lu, potem d�wi�k ten rozpad� si� na harmoniczne alikwoty i skona�. Poruszy�em g�ow�.
Krople deszczu kapa�y z koron g�sto sadzonych brzost�w i limak�w i gin�y w sk�pym poszyciu. Znajomy wi�z poskrzypywa� jak dawniej, pochylaj�c si� nad sfatygowan�, ko�law� �aweczk�, na kt�rej tak ch�tnie niegdy� przesiadywa�em.
- Co� si� sta�o - powt�rzy�em g�o�no, wracaj�c do samochodu.
�Continental" wznosi si� przy g��wnej arterii Miasteczka, nad restauracj� o tej samej nazwie. W�z zostawi�em na parkingu strze�onym i przez nikogo nie zatrzymany wkroczy�em do pustego holu, kt�ry o�lepi� mnie sznurem neon�w nad punktami sprzeda�y pami�tek.
Recepcj� umieszczono na p�pi�trze. Panuj�c� wok� dok�adn� cisz� zak��ca�o jedynie brz�czenie opraw lamp jarzeniowych i melodyjne, dwutonowe zawodzenie elektronicznego gongu. Gong sygnalizowa� pracownikom hotelu przybycie nowego go�cia, czyli moje.
Ale nie zjawia� si� nikt.
Dwukrotnie przemierzy�em pusty hol i znowu zatrzyma�em si� przy kontuarze recepcji, naprzeciwko �ciennej gabloty zawieszonej pod zegarem. Zegar wed�ug wszelkich oznak sta�. Gablota sk�ada�a si� z mn�stwa przegr�dek z uchwytami na klucze.
- Jest tu kto�? - zapyta�em.
- Tiii-tuuu - odpar� gong i zaraz doda� zaczepnie: - tiii-tuuu.
Wytar�em wilgotne d�onie w chusteczk�. Na czubkach palc�w mia�em resztki kory wi�zu przyjaciela.
- Jestem zm�czony - o�wiadczy�em. - Musz� natychmiast i�� do ��ka, bo jutro czeka mnie piekielnie ci�ki dzie�.
- Tiii-tuuu.
Wszed�em za kontuar i zbli�y�em si� do �ciennej gabloty. Odszuka�em klucz od swojego pokoju, wyj��em go z uchwytu i pomaszerowa�em do windy.
- Tiii-tuuu - powiedzia� do mnie gong na po�egnanie.
M�j pok�j znajdowa� si� na pierwszym pi�trze. W windzie przyg�adzi�em w�osy i wyszczerzy�em z�by do swojego odbicia w lustrze. By�y ��te od nikotyny. Przypomnia�em sobie o papierosach, kt�rych palenie u�atwia mi koncentracj�. Zostawi�em je w samochodzie razem z maszynk� do golenia.
*.*.*
Zdj��em wilgotn� odzie� i z przyjemno�ci� rozci�gn��em si� na pos�aniu. Wci�� s�ysza�em to niezmordowane zawodzenie gongu w holu na dole.
Musz� czym pr�dzej zasn��. Jutro rano mam przecie� za�atwi� Spraw�.
- Liczymy na ciebie. Sprawa jest niezwykle wa�na dla naszego Instytutu - powiedzia� Szef i pocz�stowa� mnie cygarem. Cygaro by�o wonne jak kadzid�o. - Przedsi�biorstwo na pewno wywi��e si� z tej dostawy, pr�dzej czy p�niej. Chodzi tylko o to, �eby oni zrealizowali nasze zam�wienie w terminie i przyj�li zlecenie na dokonanie tych paru ulepsze�, zgodnie z dokumentacj�.
D�wign�� ty�ek z fotela, by poda� mi ogie�. Poderwa�em si� tak�e, komplikuj�c sytuacj�. Omal nie wyr�n��em czo�em w jego �ysin�.
- Rozumiem, panie dyrektorze - odpar�em.
- Tiii-tuuu.
Wzrok ju� mi przywyk� do ciemo�ci i rozejrza�em si� po swoim pokoju. Zegar na nocnej szafce, wzorem tego w recepcji, sta� na godzinie dwudziestej drugiej. Z sufitu zwisa� sze�cio - lub o�mioramienny �yrandol. Liczy�em te ramiona kilkakrotnie i raz by�o ich sze��, a raz osiem.
- Tiii-tuuu.
- Nie, cholera - powiedzia�em. - Nie zasn�.
Powt�rnie spojrza�em na �yrandol. Teraz mia� dwa ramiona. Trzyma� kartonow� teczk�.
- To dokumentacja - zakomunikowa�. - Jest tu wszystko, czego b�dziesz potrzebowa�.
Wzi��em od niego t� teczk� i raptem ogarn�y mnie w�tpliwo�ci.
- Panie dyrektorze - zacz��em. Udekorowa� twarz skupionym zainteresowaniem.
- No, s�ucham. �mia�o, �mia�o.
- Bo... Chodzi nam o to wahad�o neutronowe, prawda? A ja, ogl�dnie m�wi�c, nie jestem fizykiem nawet z zami�owania.
Jego skupione zainteresowanie ust�pi�o zniech�ceniu.
- Mo�e lepiej b�dzie - ci�gn��em - je�li do Miasteczka pojedzie kto� z personelu technicznego, kto si� zna na fizyce j�drowej.
- Cygarko? - Szef otworzy� przede mn� inkrustowan� szkatu�k�. -Prosz�, kolego.
- Tiii-tuuu.
M�j r�czny zegarek wskazywa� zero trzydzie�ci. Przewr�ci�em si� na prawy bok.
- Tiii-tuuu.
Wsta�em z tapczanu i w samej pi�amie z determinacj� ruszy�em do windy. W zdenerwowaniu przywo�a�em stoj�c� na parterze. Nie czekaj�c na ni� wszed�em do tej, kt�ra przywioz�a mnie na to pi�tro. Hotel na chwil� o�y�.
W recepcji nadal nie by�o �ywej duszy.
- Naprawd� nikogo tutaj nie ma? - zawo�a�em.
- Tiii-tuuu.
- Wy��czcie wreszcie ten piekielny gong, bo go rozwal�!
Nie zjawi� si� nikt. Przepatrzy�em pusty hol, a potem z najbli�szej serwantki punktu sprzeda�y pami�tek wydoby�em kosmonaut� w baloniastym he�mie. Kosmonauta wygl�da� wyj�tkowo solidnie. Nadawa� si� do rozwalenia gongu.
- Tiii-tuuu.
Machn��em na to r�k�. Zrezygnowany wr�ci�em do swego pokoju i rzuci�em si� na tapczan.
*.*.*
�yrandol pod sufitem mia� niew�tpliwie osiem ramion. Potrz�sa� nimi, bucza�. Nie, to bucza�y oprawy jarzeniowych kinkiet�w na korytarzu. By�o duszno.
Rozsun��em firanki i otworzy�em okno.
- Gor�co? - zagadn�� serdecznie Szef.
- To ten dym - wyja�ni�em.
- Ach, rzeczywi�cie. Troch� tu nakopcili�my.
Z b�aze�skim po�piechem rozdusi� niedopa�ek cygara w popielniczce. Dwa mosi�ne amorki zagl�da�y zaskoczone do jej wn�trza. Szef, odgrodzony od ludzi sekretariatem nie do sforsowania, rozparty w fotelu mi�dzy kolorowym telewizorem a zat�oczonym barkiem, czu� si� tutaj swobodnie i pewnie. Ja tak�e postanowi�em czu� si� swobodnie i pewnie. G�o�no wyssa�em nie istniej�ce resztki drugiego �niadania z nie istniej�cej dziury w z�bie. Szef uda�, �e nie zauwa�y� tej nonszalancji.
- Zaczyna�e� u nas od go�ca - rzek�. I zmieni� temat. - Szczeg�y techniczne s� ma�o istotne. Nasz Instytut zatrudnia znakomitych fachowc�w, ale je�li chodzi o wsp�prac� z kooperantami, nie maj� �adnego do�wiadczenia. Do Miasteczka musi pojecha� cz�owiek ze zmys�em handlowym, z darem przekonywania. I ty jeste� tym cz�owiekiem, albo ja si� nie znam na ludziach.
Milcza�em. Milczenie cz�sto przynosi korzy�ci. Szef pochyli� si� nad interkomem.
- Zojka - powiedzia� do mikrofonu - zr�b nam po kawie. - U�miechn�� si� do mnie poufale. - �Jasia W�drowniczka", kolego?
Ustawi� na biurku kieliszki i nape�ni� je do po�owy. Z wpraw�.
- Ze wszystkich naszych kooperant�w Przedsi�biorstwo jest najwa�niejsze - podj��. - Wahad�o neutronowe ma kapitalne znaczenie dla naszego urz�dzenia. To jego serce. Bez wahad�a utkn� prace badawcze. Nie b�dzie nagr�d, nie b�dzie premii, nie b�dzie odznacze� i tak dalej. Sprawa jest szalenie pilna. Miecz Damoklesa, rozumiesz?
Sekretarka wnios�a do gabinetu fili�anki z kaw�. Moj� postawi�a przede mn� gestem kucharki z baru mlecznego.
- Jeszcze co� poda�, panie dyrektorze? - zapyta�a.
- Nie. Chc� mie� dziesi�� minut spok0ju, Zojka.
Poczeka�em, a� sekretarka opu�ci gabinet i zaatakowa�em pierwszy:
- Przecie� w naszym dziale zaopatrzenia jest dw�ch starszych inspektor�w.
- Jeden z nich to prawie emeryt - wpad� mi w s�owa Szef. - Odchodzi w tym roku. I b�dziemy si� rozgl�da� za kim�, kto obejmie jego stanowisko.
Spojrza�em mu w oczy. By�y �wi�skie i przebieg�e. By�y gotowe �ypn�� us�u�nie, kiedy zajdzie potrzeba. Chyba dlatego zwierzchnicy z Centrali lubili mojego Szefa.
- Uhum - mrukn��em grzej�c w d�oni kieliszek.
- W sumie Sprawa jest do za�atwienia. Przeprowadzisz par� rozm�w z paroma osobami. Oczywi�cie maj� to by� rozmowy w sensie towarzyskim. Lokal, mi�a, niewymuszona atmosfera i tak dalej. Pogadasz z ekonomicznym, technicznemu dasz butelk� �Bia�ego konia" albo �Balerin� bols"; on pije tylko pewex�wk�. Dokumentacj� przeka� kierownikowi produkcji razem z jakim� aneksem. S� na to fundusze.
Odstawi� nie dopit� whisky i wsta�. Si�ga� mi do piersi. By� ma�y, �ysy i gruby, i nosi� za ciasny garnitur.
- Liczymy na ciebie, kolego. Masz do�wiadczenie...
Mam, to fakt. W ci�gu ostatniego roku za�atwi�em akcelerator, dwie wyrzutnie elektronowe, prze��cznik kaskadowy. W ci�gu ostatniego roku trzykrotnie zwodzono mnie obietnicami awansu.
- Kiedy mam jecha�? - spyta�em.
Jego �wi�skie oczka zab�ys�y przyja�nie.
- Dzisiaj. To znaczy jutro, zaraz po pracy. - Szef przest�pi� z nogi na nog�. - Delegacj�, pe�nomocnictwo i t� ca�� reszt� Zojka dostarczy ci za kilka minut - poinformowa� mnie i wskaza� mi drzwi.
*.*.*
Obudzi�em si� o pi�tej pi�tna�cie. Zegar na nocnej szafce wci�� wskazywa� dziesi�t� lub dwudziest� drug�. Jarzeni�wki na korytarzu nuci�y ulubion� sonat�. Mia�em niesmak w ustach i bola�a mnie g�owa. Rozebra�em si� do roso�u i wzi��em natrysk. Jakby pomog�o.
Wychodz�c z pokoju zabra�em ze sob� kosmonaut�, kt�rego w nocy ukrad�em z serwantki punktu sprzeda�y pami�tek. Zabra�em go na pami�tk�. Nale�a� mi si� za straty moralne.
Zjecha�em wind� w d�, do restauracji na parterze. Restauracja by�a pusta. W jej prawym rogu znajdowa�o si� podium dla orkiestry, w lewym za� - bar z lad� ch�odnicz�. Cztery rz�dy stolik�w nakrytych czystymi obrusami cierpliwie czeka�y na ewentualnych klient�w.
- Niewielu macie go�ci - powiedzia�em do tych czterech rz�d�w stolik�w.
Lada ch�odnicza zadygota�a agonalnie i zamar�a posykuj�c wy��czonym agregatem. Zapad�a cisza, tylko gong w holu pracowa� rzetelnie dalej:
- Tiii-tuuu.
Podrapa�em si� po nie ogolonym policzku i usiad�em przy jednym ze stolik�w. Umieszczony na regale za barem zegar analogowy wskazywa� punktualnie dwudziest� drug� oraz wczorajsz� dat�. W rzeczywisto�ci dochodzi�a sz�sta. Przedsi�biorstwo rozpoczyna prac� o si�dmej.
Mia�em ochot� zapali�, ale papierosy zosta�y w samochodzie. Si�gn��em po menu. Postanowi�em zafundowa� sobie du�� kaw�, porcj� szynki, dwie porcje mas�a i pieczywo - taki lekki posi�ek na koszt Instytutu. P�niej w��czy�em radiol�, kt�ra sta�a opodal podium dla orkiestry. G�o�nik dyskotekowym sopranem rykn��: �Czekam, tak d�ugo czekam", co mia�o szczeg�ln� wymow�. Na kelnera czeka�em kwadrans, zmieniaj�c p�yty.
- Nie - powiedzia�em w ko�cu - tego ju� za wiele.
Obszed�em bar. Pieczywa ani mas�a, ani te� w�dliny nie mog�em nigdzie znale��, ekspres do kawy by� nieczynny, wi�c nala�em sobie koniaku z butelki o interesuj�cej etykiecie i zagryz�em ciastkiem tortowym. Jak na ironi� radiola zaprezentowa�a utw�r, w kt�rym refrenista straszy� skutkami opilstwa. Od razu przypomnia�a mi si� Sprawa. Na blacie baru pozostawi�em banknot o sile nabywczej przewy�szaj�cej warto�� kieliszka koniaku i ciastka tortowego, i z kosmonaut� w kieszeni wyszed�em na dw�r.
- Tiii-tuuu - pos�a� mi na po�egnanie gong w holu.
W nocy pada� deszcz. Ulice patrzy�y ku niebu rt�ciowymi �renicami ka�u�. Wok� panowa�a cisza, tylko w pobliskiej rynnie ciurka�a woda, a po drugiej stronie jezdni skrzypia�o okno poruszane wiatrem. I nie by�o tu nikogo. Absolutnie nikogo. Nie powiem, �ebym nie by� tym zdziwiony.
Wsiad�em do swojego fiata i przekr�ci�em kluczyk w stacyjce.
- Pi�e�? - zapyta� fiat. Pytanie by�o retoryczne.
- A bo co? - odpowiedzia�em pytaniem. Moje pytanie te� by�o retoryczne.
Pal�c papierosa min��em kilka przecznic. Ten zupe�ny brak ruchu na ulicach by� mi cz�ciowo na r�k�, zaczyna�em jednak odczuwa� niepok�j. Niedziela? �wi�to narodowe? Mo�e co� si� porobi�o z moim zegarkiem i jest dopiero czwarta nad ranem?
Zatrzyma�em si� przy kiosku z gazetami. Kiosk by� otwarty; nad odsuni�t� szybk� wisia�a kartka z napisem: �Czynny w godzinach od 6.00 do 23.00". Przed pustym krzes�em pi�trzy� si� plik gazet popo�udniowych, kt�re nosi�y wczorajsz� dat�. Wzi��em jedn� i po�o�y�em monet� na luksferze zast�puj�cym tack� na pieni�dze.
W samochodzie ogoli�em si� z grubsza maszynk� mechaniczn�, po czym ruszy�em opustosza�� ulic�, t�uk�c lustra ka�u�. Latarnie umyka�y do ty�u, jakby sp�oszone dono�nym warkotem silnika i strugami b�ota tryskaj�cymi spod k� mojego fiata.
Przedsi�biorstwo znajduje si� za Miasteczkiem. Czteropi�trowy budynek z czerwonej ceg�y, gdzie mieszcz� si� biura dyrekcji, otacza wysoki, gruby mur. Hale fabryczne zlokalizowane s� w piwnicach i pod rozleg�ym dziedzi�cem. Dawno temu produkowano tu bro�, amunicj� i r�ne militarne drobiazgi.
Samoch�d zaparkowa�em przed kut� bram�. Zabezpiecza�y j� dwie masywne sztaby, ka�da spi�ta k��dk�. Boczna furtka tak�e by�a zamkni�ta. Przez okno zajrza�em do portierni. By� tam st� nakryty brudn� cerat�, krzes�o, wieszak, kosz na �mieci oraz metalowa szafa. Na stole le�a� opas�y zeszyt, bloczek przepustek i d�ugopis.
Obszed�em mur otaczaj�cy teren Przedsi�biorstwa i zn�w znalaz�em si� przed portierni�. Zapuka�em w szyb� raz i drugi, a potem stan��em przy kutej bramie i d�ugo wpatrywa�em si� w okna budynku. Nic nie �wiadczy�o o tym, �eby tam by� ktokolwiek. Postanowi�em wr�ci� do hotelu i zosta� w Miasteczku, dop�ki nie za�atwi� Sprawy. Najwy�ej zatelefonuj� do Instytutu i poinformuj� Szefa o sytuacji.
*.*.*
- Tiii-tuuu - przywita� mnie gong w holu.
Poza nim nie przywita� mnie nikt. W holu nie by�o nikogo, nikogo nie by�o r�wnie� w restauracji. W��czy�em radiol�, zabra�em z baru napocz�t� butelk� koniaku, na co lada ch�odnicza zadygota�a z oburzeniem, i usiad�em przy swoim stoliku.
- Pana zdrowie dyrektorze - powiedzia�em konfidencjonalnie do krzes�a naprzeciwko.
Dyrektor techniczny Przedsi�biorstwa by� chyba �redniego wzrostu, szczup�y, kr�tko ostrzy�ony i mia� twarz malkontenta. Niew�tpliwie chodzi� zawsze w tych samych dw�ch garniturach, kt�re nosi� na zmian�, ciemnych, uszytych z dobrej we�ny, ale wed�ug starych fason�w. Wyobra�a�em go sobie jako jednego z tych, co gdzie� po drodze do dobrobytu stracili z�udzenia i zeskorupieli w rutynie.
- Zdrowie - odrzek�. - Pa�skie. Wypili�my.
- Co tam s�ycha� w Instytucie? - zagai�. Roz�o�y�em r�ce.
- Mamy k�opoty z kooperantami.
- Przesada. Pracuj� w Przedsi�biorstwie prawie dziesi�� lat i znam uk�ady.
Ponownie nala�em do kieliszk�w. Sw�j trzyma�em w przyzwoitej odleg�o�ci od siebie. Zapach koniaku troch� mnie odrzuca�. Jestem przyzwyczajony do czystej.
- Je�li chodzi o sta� pracy, panie dyrektorze - odpar�em - to pan mnie nie przelicytuje. Ju� osiemna�cie lat temu pe�ni�em w Instytucie obowi�zki go�...
Nie, to trzeba inaczej. Przygotowa�em kieliszki do kolejnej pr�by. Ze swobod� znawcy, kt�ra kosztowa�a mnie wiele wysi�ku i samozaparcia, uraczy�em si� bukietem koniaku i powiedzia�em niedbale:
- Jeszcze przed studiami podj��em prac� w Instytucie. Owszem, brakuje mi pewnych wiadomo�ci z tak obszernej dziedziny, jak� jest fizyka, albowiem filologia obejmuje badania nad j�zykiem i literatur� danego kr�gu cywilizacyjnego, nie za� nad terminologi�, kt�r� pos�uguje si� pan w swoim w�skim zakresie, wszelako mia�em r�wnie� mo�no�� gruntownie pozna� uk�ady oraz rodzaje organizacji pracy mi�dzy kooperuj�cymi przedsi�biorstwami, aczkolwiek permanentnie brakuje mi czasu, pan rozumie, habilitacja.
Tym go zniszcz�. B�dzie staranniej dobiera� s�owa i niech mnie szlag trafi, je�li teraz on nie naleje. Na razie zrobi�em to za niego.
- Zdrowie, dyrektorze - rzuci�em od niechcenia.
- Pa�skie zdrowie, pa�skie - zapewni� mnie gorliwie.
Poklepa�em go bezceremonialnie, a� si� zach�ysn��. Ocieraj�c ukradkiem nos obdarzy� mnie znad swojego kieliszka lokajskim u�mieszkiem.
- Przynie� z baru nast�pn� flach� - poleci�em mu - i pogadamy o wahadle.
- Pan kolekcjonuje zegary?
Analogowy zegar za barem nadal wskazywa� punktualnie dwudziest� drug�. Podszed�em do radioli, wsun��em do niej trzy monety, by j� nieco rozrusza�, i z powrotem usiad�em naprzeciwko dyrektora technicznego Przedsi�biorstwa.
- Na czym to stan�li�my? - zapyta�em. Dyrektor techniczny odstawi� kieliszek i spojrza� na mnie wynio�le.
- M�wi� pan co� o swoim wykszta�ceniu. Dziwi mnie, �e Instytut zatrudnia osoby o nieodpowiednich kwalifikacjach.
- Pracuj� w dziale zaopatrzenia.
- To mnie nie obchodzi. B�d� rozmawia� tylko z pa�skim Szefem albo z jego zast�pc�.
- Panie dyrektorze - powiedzia�em - niech pan b�dzie cz�owiekiem. Ja musz� za�atwi� z panem t� Spraw�.
- Przepraszam, ale nie mam czasu.
Nie mog�em pozwoli�, �eby mnie tak traktowa�. Poderwa�em si� z krzes�a potr�caj�c stolik. Pusty kieliszek spad� na pod�og� i rozbi� si� na kawa�ki. Oprzytomnia�em.
Lada ch�odnicza dygota�a z oburzeniem, a gong w holu raz po raz s�a� mi swoje �tiii-tuuu". Jednak szkoda, �e nie rozwali�em tego gongu. Pomy�la�em o skradzionym kosmonaucie, kt�ry zosta� w samochodzie i sprawdzi�em godzin� na r�cznym zegarku. By�a jedenasta dwadzie�cia cztery. Wzi��em z baru drug� butelk� koniaku, ale nie zap�aci�em, i chwiejnym krokiem wyszed�em z hotelu.
*.*.*
Powietrze by�o upalne, przesycone zapachem rozgrzanego betonu i woda z ka�u� zd��y�a ju� wyparowa�. Wsiad�em do samochodu, zapu�ci�em silnik i ruszy�em powoli, wyludnionymi ulicami. Do Przedsi�biorstwa dotar�em r�wno w po�udnie. Budynek z czerwonej ceg�y sta� milcz�cy i ponury. Wpierw spr�bowa�em otworzy� boczn� furtk�, p�niej zajrza�em do portierni, a jeszcze p�niej zatoczy�em si� na kut� bram�. Chwyci�em si� jej obur�cz, by utrzyma� r�wnowag�, i zlustrowa�em wzrokiem pusty dziedziniec.
- Hej! - zawo�a�em. - Jest tam kto?
Niewzruszony budynek Przedsi�biorstwa pozosta� g�uchy na moje pytanie.
- Zamkn�li�cie si� i udajecie, �e was nie ma, prawda? - kontynuowa�em be�kotliwie. - Wam si� wydaje, cholera, �e mo�ecie nie dotrzymywa� termin�w, co? No to zobaczymy! Tak czy owak za�atwi� t� Spraw�, �ebym mia� pa�� trupem!
Wr�ci�em do samochodu i ruszy�em przed siebie, bez celu. Za rogiem musia�em wjecha� na chodnik, �eby omin�� opuszczony autokar turystyczny, kt�ry tarasowa� ca�� szeroko�� jezdni. Jego przednie drzwi by�y otwarte, jakby kierowca wychyla� si� na zewn�trz, cofaj�c go w boczn� uliczk�. W skwarze po�udnia m�j poczciwy fiat toczy� si� ospale wzd�u� szpaleru zamkni�tych sklep�w i martwych kamienic. By�a to jednak martwota pozorna. Przecie� w Miasteczku funkcjonowa�y wszystkie urz�dzenia cywilizacyjne: pali�y si� neony i latarnie uliczne, dzia�a�a instalacja gazowa, wodna i kanalizacyjna. Brakowa�o tu tylko ludzi. Ludzi, kt�rzy z niewiadomych powod�w porzucili swoje domy i odeszli.
Ewakuacja? Ale dlaczego? Miasteczku musia�o zagra�a� niebezpiecze�stwo, skoro zdecydowano si� wysiedli� jego mieszka�c�w. Pow�d�? Lawina? Trz�sienie ziemi? Wykluczone.
Istnia�a jeszcze jedna mo�liwo��. Na sam� my�l o niej ch��d �ci�� mi sk�r� na plecach. Doda�em gazu. Wcisn��em gaz do dechy. Bo ta ewakuacja ludno�ci, z jednoczesnym pozostawieniem funkcjonuj�cych urz�dze� komunalnych, mog�a �wiadczy� o tym, �e Miasteczko mia�o pos�u�y� za autentyczny poligon do�wiadczalny. Nad Miasteczkiem zawis�a gro�ba, �e lada moment padnie na nie monstrualny cie� grzyba atomowego.
Gna�em przez wyludnione ulice, �cinaj�c zakr�ty, wywracaj�c kosze ze �mieciami, stojaki reklamowe i stragany, ci�gn�c za sob� chmur� kurzu i spalin. Kosmonauta podskakiwa� obok mnie, a� spad� z siedzenia i t�uk� si� mi�dzy zapasowym kanistrem a ga�nic� tetrow�, kiedy samoch�d z �omotem amortyzator�w pokonywa� garb kraw�nika.
Min��em park komunalny z wi�zem przyjacielem, niemal zaj�czymi skokami przeby�em wyboisty odcinek drogi na rogatkach i wreszcie wpad�em na autostrad�. P�dzi�em ni� bite p� godziny, zanim zdecydowa�em si� zatrzyma�.
Bielizna oblepia�a moje cia�o, od wozu bucha�o gor�co, a jego silnik stuka� jak serce po morderczym biegu. Zaci�gn��em hamulec r�czny, otworzy�em drzwiczki i rozpi��em koszul� mokr� od potu. Termos z kaw� chrz�ci� w �rodku, wi�c napi�em si� wody destylowanej, kt�r� zawsze wo�� w kanistrze pod siedzeniem. Si�gn��em po papierosy.
Szef b�dzie w�ciek�y - pomy�la�em.
Mog�em przewidzie� jego reakcje do najdrobniejszych szczeg��w. Wstanie zza biurka, oprze si� na wyprostowanych r�kach, wysunie do przodu �ys� g�ow� i z wbitym we mnie spojrzeniem wycedzi:
- Nie za�atwi�e� Sprawy?
A ja b�d� tkwi� na progu gabinetu, z dokumentacj� w spoconych d�oniach.
- Miasteczko ewakuowano - odpowiem.
- o ty, �arty sobie stroisz?
- To nie �arty, panie dyrektorze. Na Miasteczko maj� rzuci� do�wiadczaln� bomb�.
Na jego twarzy odmaluje si� wyraz bolesnego politowania.
- Bomb� - powt�rzy i podzieli to s�owo na sylaby. � Bom-b�. Nasi ojcowie pracowali pod gradem bomb.
- Tu nie chodzi o zwyk�� bomb�, panie dyrektorze - wyja�ni� potulnie. - Na Miasteczko ma spa��, o ile ju� nie spad�a, bomba atomowa.
Szef wytrzeszczy swoje �wi�skie oczka i tymi wytrzeszczonymi �wi�skimi oczkami prze�li�nie si� po suficie i �cianach gabinetu, by wlepi� je w ko�cu w ekran kolorowego telewizora, do kt�rego niedawno dokupi� magnetowid. Za pieni�dze przeznaczone na cele socjalne.
- Sk�d wiesz o tej bombie atomowej? - zapyta s�odko.
- Przypuszczam, �e...
- Przypuszczenia to domena fantast�w. Zaopatrzeniowiec musi mie� pewno��. Zw�aszcza �e chodzi o tak� Spraw�!
- Ale, panie dyrektorze, Przedsi�biorstwo by�o nieczynne, brama zamkni�ta, nawet portiera nie zasta�em.
- To zwyk�y podst�p! - wybuchnie Szef. - Znam ja te uniki kooperant�w. W krzakach
gotowi si� ukrywa�. Pojedziesz tam jeszcze raz. Przeszukasz okoliczne lasy, wioski i tak dalej. A na razie tw�j awans... patrz!
Chwyci z biurka byle jaki papier i podrze go na strz�py. Kiedy� ju� tak zrobi� z poufnymi dokumentami Centrali. P�niej przez tydzie� chodzi� struty, dop�ki nie zwolni� kierownika kancelarii.
- Pozostaje jednak kwestia bomby - wtr�c� ostro�nie.
- Bomba, bomba i po bombie - odpowie przewrotnie.
- No, a ska�enie promieniotw�rcze terenu?
Jego �wi�skie oczka zn�w prze�lizn� si� po suficie i �cianach gabinetu.
- We�miesz mask� przeciwgazow�, p�aszcz ochronny, gumiaki i tak dalej. Behapowiec wyda ci rentgenometr. I po�piesz si�! Sprawa, pami�taj o Sprawie!
Oko�o pi��dziesi�ciu kilometr�w za Miasteczkiem znajdowa�a si� stacja benzynowa. Obs�ugi stacji nie by�o, pewnie te� j� ewakuowano, tote� sam nape�ni�em paliwem bak swojego fiata. Kosmonaut� posadzi�em obok siebie tak, by m�g� wygodnie spogl�da� w niebo i uk�ada� projekty przysz�ych trajektorii wiod�cych do gwiazd.
Do Miasta przyby�em przed p�noc�. M�j blok stoi na przedmie�ciach, tu� przy drodze wjazdowej. Samoch�d zaparkowa�em na poboczu i uda�em si� prosto do swojego mieszkania na poddaszu, gdzie skonany pad�em na tapczan. Zasn��em natychmiast.
*.*.*
Obudzi�em si�, kiedy s�o�ce wyjrza�o zza dachu przeciwleg�ego wie�owca. Le�a�em spowity cisz� m�con� jedynie miarowym kapaniem wody z nieszczelnej rurki przy bojlerze w �azience. Mechanik, kt�ry naprawia� ten bojler, powiedzia�, �e woda wkr�tce przestanie kapa�, bo nieszczelno�� w rurce jako� si� tam sama uszczelni. Powiedzia� to rok temu. W ci�gu tego roku wy�ciela�em wann� foli� polietylenow�, �eby kapi�ca woda nie zabarwi�a mi wanny na ��to.
Wielki d�bowy zegar stoj�cy przy regale bibliotecznym wskazywa� godzin� dziesi�t�. Ten zabytek pami�ta jeszcze czasy mojego pradziadka, niemniej nadal dzielnie wybija godziny. Ale teraz jego z�otawe wahad�o wisia�o nieruchomo.
W pokoju Renaty panowa� artystyczny nie�ad. Na �awie przykrytej bie�nikiem sta�a butelka po winie, dwa puste kieliszki oraz dwie fili�anki z resztkami kawy, mosi�ny �wiecznik i par� szklaneczek. Popielniczka by�a pe�na niedopa�k�w, wok� patery le�a�y rozsypane herbatniki, na pod�odze za� - koperty p�yt, puszka po soku ananasowym i jab�ka; jedno nadgryzione. Z fotela przy kanapo-tapczanie zwisa�y rajstopy. Kanapo-tapczan by� roz�o�ony i pi�trzy�a si� na nim sterta sk��bionej po�cieli, kt�r� wie�czy� wi�niowy krawat w delikatny bia�y dese�. Nigdy nie mia�em wi�niowego krawata w delikatny bia�y dese�.
Renata �y�a ze mn� od czterech lat, bez formalnego zwi�zku. Po sko�czeniu liceum plastycznego podj�a studia w akademii sztuk pi�knych, ale ju� po pierwszym semestrze zrezygnowa�a z tych studi�w, �eby zaj�� si� wyrabianiem koszmarnych maskotek dla �Cepelii". Pozna�em j� w okoliczno�ciach dosy� banalnych: na balu sylwestrowym zorganizowanym przez nasz Instytut. Przysz�a w towarzystwie kud�atego plastyka, kt�ry wtedy projektowa� wn�trze gabinetu Szefa. Kud�aty plastyk przez ca�y czas trwania balu pi� piwo, regularnie wychodz�c do toalety, a� o trzeciej nad ranem, kiedy nie mia� ju� si�y tam p�j��, zrobi� siusiu pod stolik, na kolana Renaty, czym wzbudzi� jej zachwyt.
W zasadzie nie jestem zazdrosny, mog� je�� z tego samego talerza z drugim facetem, ale wola�bym, �eby facet jad� �y�k�, a nie warz�chwi�. Renata cz�ciej nocowa�a u niego ni� u mnie.
Umy�em si�, ogoli�em �yletk�, bo maszynka zosta�a w samochodzie i w�o�y�em czyst� koszul�. Przed wyj�ciem z domu pchn��em wahad�o pradziadkowego zegara, kt�ry odezwa� si� znajomym �trdyk-dak".
Z kosmonaut� na przednim siedzeniu pojecha�em do Instytutu. I w miar� tej jazdy ogarnia� mnie coraz wi�kszy niepok�j. Jak okiem si�gn��, ci�gn�y si� przede mn� wyludnione chodniki, martwe domy, zamkni�te sklepy, unieruchomione wozy osobowe, furgonetki, ci�ar�wki i autobusy. Dochodzi�o po�udnie, mimo to pali�y si� neony, uliczne lampy rt�ciowe i jarzeni�wki na wystawach.
Zatrzyma�em fiata przed skrzy�owaniem, za rz�dem innych samochod�w, i wy��czy�em silnik. Zapad�a idealna cisza. Cisza tak w tym miejscu niespotykana, �e niesamowita. �wiat�a sygnalizacyjne zmienia�y si� w swoim ustalonym rytmie, nikt na nie jednak nie reagowa�. Samochody nadal sta�y po�rodku jezdni - milcz�ce i nieruchome, i nie by�o tu nikogo.
Nikogo.
�adnej ludzkiej istoty.
Z piskiem opon zawr�ci�em w kierunku domu, wje�d�aj�c lew� par� k� na kraw�nik i omal nie potr�caj�c dziecinnego w�zka pozostawionego na chodniku. Rwa�em pe�nym gazem, a jazgot silnika odbija� si� g�uchym echem od fronton�w oniemia�ych budynk�w.
Moje Miasto tak�e skazano na zag�ad�. Moje Miasto mia�o tak�e pos�u�y� za poligon do�wiadczalny.
Wyskoczy�em z fiata i wpad�em na klatk� schodow�. Przez d�ug� chwil� alarmistycznie dzwoni�em do drzwi s�siada na parterze. Potem do drugiego. A potem po prostu w�ama�em si� do paru mieszka�. Wsz�dzie zasta�em podobny widok: roz�cielone ��ka, wanny wype�nione wod�, kanapki na sto�ach kuchennych, drugie �niadania przygotowane z my�l� o dniu jutrzejszym, bielizn� u�o�on� na krzes�ach, szafy pe�ne ubra�, obuwie starannie ustawione parami na korytarzach, dokumenty, pieni�dze, kosztowno�ci.
To nie mog�y by� skutki zaplanowanej ewakuacji. Takie skutki mog�o wywo�a� tylko og�oszenie natychmiastowego ataku nuklearnego. Niespodziewane wypowiedzenie wojny.
Wojna.
Wbieg�em do swojego mieszkania na poddaszu i rozejrza�em si� po kuchni i po obu pokojach. Z trudem zapanowa�em nad instynktownym odruchem ucieczki. Zreszt� nie by�o dok�d ucieka�. Wojna ju� trwa�a. Dos�ownie w ka�dym momencie mog�em przesta� istnie�. Co za r�nica, gdzie si� to stanie - tutaj, na klatce schodowej, na ulicy, w samochodzie, czy poza Miastem.
Wyj��em z lod�wki p� litra �Czystej wyborowej" i nape�ni�em szklank� do pe�na. Wypi�em t� w�dk� duszkiem.
- Zaraz - powiedzia�em g�o�no, siedz�c na kanapo-tapczanie Renaty. - Nawet je�li wybuch�a wojna, to powinien jednak kto� tutaj by� w tym Mie�cie. Jakie� oddzia�y wojska, zmilitaryzowane oddzia�y specjalne, czo�gi, transportery opancerzone, bo ja wiem co.
Ponownie nape�ni�em szklank�.
- No i przede wszystkim - m�wi�em dalej - nie powinno by� tych samochod�w na ulicach. Przecie� ludzie nie uciekli z Miasta pieszo.
�apczywym �ykiem �Czystej wyborowej" znowu przep�uka�em gard�o. Odrobin� spokojniej rozejrza�em si� teraz po pokoju. M�j wzrok pad� na radio ustawione mi�dzy kolumnami g�o�nik�w, na p�ce rega�u. By� to wysokiej klasy, pi�ciozakresowy, stereofoniczny aparat firmy Philips.
- Rany boskie - powiedzia�em. - Od tego nale�a�o zacz��, ty idioto.
W��czy�em radio. Przyciska�em klawisz po klawiszu, obracaj�c pokr�t�em strojenia to w jedn�, to w drug� stron�. Wysokiej klasy, stereofoniczny aparat firmy Philips milcza� na wszystkich pi�ciu zakresach fal. Z g�o�nik�w dochodzi� jedynie szum wzmacniacza.
Nieprawdopodobne. Nieprawdopodobne, �eby nie pracowa�a �adna stacja radiowa na �wiecie.
Poszed�em do kuchni po now� butelk� �Czystej wyborowej".
*.*.*
Pradziadowy zegar wybi� trzynast�, a ja le�a�em na kanapo-tapczanie Renaty. By�em rozkosznie pijany.
Raczej unikam alkoholu, je�li to w og�le, mo�liwe w moim zawodzie zaopatrzeniowca, ale kiedy ju� nasze - moje i alkoholu - drogi si� skrzy�uj�, cz�sto mi si� zdarza prze�ywa� urocze halucynacje. Tym razem by�o podobnie. Le��c zamkn��em oczy i z punktu zjawi� si� Kud�aty.
- �pisz, Renucha? - spyta�. Powstrzyma�em go gestem r�ki.
- Poczekaj sekund�, Kud�aty. Zapomnia�em o charakteryzacji.
Na�o�y�em koronkowy peniuar i liliowo-popielat� peruk� o lokach spadaj�cych na ramiona, i pr�dko w�lizn��em si� pod przykrycie. Kud�aty sta� przed kanapo-tapczanem. Rozmy�la�.
- No - ponagli�em go. - Zaczynaj.
- �pisz, Renucha? - spyta�.
- Uhum - mrukn��em tonem przymilnym i leniwym.
- To ja, Kud�aty, poznajesz? Nie, nie tak.
- Wpad�em zobaczy�, co tam u ciebie - poprawi� si� Kud�aty. - Posu� si�.
Zmierzy�em go. Kud�aty by� wysoki, t�gi i kud�aty. Oczy mia� przekrwione od pracy tw�rczej. Cuchn�� piwem.
- W ubraniu chcesz si� pakowa� do ��ka? - zapyta�em. Patrzy�em, jak ochoczo zwleka z siebie odzie� i przyjmuje postaw� pe�n� wyczekiwania. - Slipy te�.
Slipy zdj�� z oci�ganiem. Wstydliwie zas�ania� podbrzusze i drapa� si� w go�y ty�ek.
- No, Renucha, posu� si�, do diab�a.
- Chwileczk� - powiedzia�em. - Wpierw mnie rozhecuj. Pobiegaj doko�a �awy.
Spojrza� na t� �aw� z niech�ci�, potem przeni�s� spojrzenie na mnie.
- Co ty, �artujesz?
- No, dalej! Rozhecuj mnie.
Pu�ci� si� truchtem wok� pokoju, niezgrabnie omijaj�c fotele, pufy i stojak na kwiaty. W gar�ciach �ciska� genitalia. Podyktowa�em mu tempo:
- Raz-dwa! Raz-dwa! Kolana uno� wy�ej! Raz-dwa! I r�ce zegnij w �okciach! Raz-dwa! Raz-dwa!
Rozsypane koperty p�yt �lizga�y si� po dywanie i utrudnia�y mu bieg. Kud�aty co rusz traci� r�wnowag�. �apa� j� dzi�ki ciasno ustawionym meblom.
- Raz-dwa! �okcie, pami�taj o �okciach! Raz-dwa! Kolana wy�ej! Raz-dwa! Wy�ej! Raz-dwa! Raz-dwa!
Na jednym z zakr�t�w nie trafi� r�k� na rega�, zabrak�o mu oparcia i grzmotn�� na pod�og�. D�wign�� si� z niej niezdarnie, otar� usta wierzchem d�oni i sapn��. �ypn�� na mnie przekrwionym wzrokiem.
- W porz�dku, Kud�aty - pochwali�em go. - Teraz dwadzie�cia pi�� pompek.
- Nie wyg�upiaj si�, Renucha, jak Boga kocham.
- Powiedzia�am - powiedzia�em twardo. - Dwadzie�cia pi�� pompek.
Zrezygnowany zacz�� robi� te pompki. Po siedemnastej pad�. Pad� i le�a� z nosem w dywanie.
- Co z tob�, Kud�aty? - zatroska�em si�.
Zby� milczeniem moj� trosk�. Dysza�. Zalotnie podkr�ci�em loki na skroniach.
- Jeszcze osiem pompek - poinformowa�em go. - Albo tych osiem pompek, albo pi��dziesi�t przysiad�w. Jestem ju� prawie rozhecowana.
Wybra� przysiady. Dwadzie�cia wykona� nawet do�� ra�no, trzecia dziesi�tka przysz�a mu ju� z trudem, przy czwartej zacz�� st�ka�.
- Nie markuj, Kud�aty. R�ce maj� by� wyci�gni�te, a po�ladki dotykaj� pi�t. Jasne?
Zrobi� czterdziesty trzeci przysiad, st�kn�� z rozpacz� i gruchn�� dup� na sztywn� sier�� dywanu.
- To ja ju� sobie p�jd� - o�wiadczy� s�abo.
*.*.*
Bicie pradziadkowego zegara sprawi�o, �e Kud�aty znikn��. Pocz�apa�em do kuchni, by zaparzy� kaw�. Kawa pobudza system nerwowy i znosi uczucie zm�czenia. Takie jest zdanie specjalist�w. Przy okazji w��czy�em bojler w �azience i pu�ci�em wod� do wanny. K�piel r�wnie� pobudza system nerwowy i znosi uczucie zm�czenia. To tak�e jest zdanie specjalist�w.
Pradziadkowy zegar przesta� bi� i podj�� swoj� monotonn� opowie��.
- Trdyk-dak - powtarza�. W �azience szumia�a woda.
Za�y�em tabletk� od b�lu g�owy i z kaw� usiad�em przy telefonie. Telefon by� czynny. Kolejno zadzwoni�em do kilku znajomych, z g�ry wiedz�c, �e si� nie zg�osz�. Zadzwoni�em te� do Instytutu. I te� bez skutku. W ko�cu wybra�em numer s�u�by informacyjnej - pierwszy, jaki mi przyszed� na my�l.
Us�ysza�em damski g�os epatuj�cy serdeczno�ci�:
- Dzie� dobry. Dzisiaj proponuj� paniom i panom domu przygotowanie dla ewentualnych go�ci tortu �Mocca". - P� kilograma gotowych ma�ych be��w, czterdzie�ci deka mas�a lub margaryny, siedem ca�ych jaj, czterdzie�ci deka cukru, trzy czubate �y�ki drobno zmielonej kawy lub ma�a paczuszka kawy �Marago", p� laski wanilii, buteleczka kremowej �mietanki, �y�eczka �elatyny. Do przybrania: p�atki czekoladowe i �y�eczka startej czekolady. - Przygotowa� mas�. Cztery jajka z cukrem, rozerwan� lask� wanilii i trzema �y�kami zimnej wody ubija� w �aroodpornej misce ustawionej na siatce azbestowej, na zapalonym gazie. Gdy masa b�dzie ju� bardzo g�sta, tak �e sp�ywa z �y�ki szerok� wst��k�, zestawi� z ognia i ubija� jeszcze, do wystudzenia. W kamiennej misce roztrzepa� mas�o, dodaj�c po �y�ce mas� jajeczn�. Po jej wyczerpaniu wla� po trochu wraz z fusami zaparzon� kaw� lub wsypa� kaw� �Marago". Dok�adnie rozetrze�. - Dno i boki tortownicy wy�o�y� bezami. U�o�y� r�wn� warstw� przygotowan� mas� kawow�, przykry� bezami, lekko je wgniataj�c w mas�. Ubi� �mietank�, dodaj�c pod koniec �elatyn� zmi�kczon� w niewielkiej ilo�ci zimnej wody i rozpuszczon� w jak najmniejszej ilo�ci wrz�tku. Przybra� p�atkami czekoladowymi i posypa� start� na wi�rkowej tarce czekolad�. Przechowywa� w lod�wce. - Dzie� dobry. Dzisiaj proponuj� paniom i panom domu przygotowanie...
Od�o�y�em s�uchawk�. Ten przepis sprawi�, �e zacz�� doskwiera� mi g��d. Uprzytomni�em sobie, �e ostatni posi�ek jad�em wczoraj rano w Miasteczku, w restauracji �Continental". Posi�kiem tym by�o ciastko tortowe. Ani koniaku, ani wody destylowanej, ani te� �Czystej wyborowej" nie spos�b zaliczy� do posi�k�w.
Poniewa� - jak to zwykle u mnie bywa, zw�aszcza po wizytach Kud�atego - lod�wka by�a pustawa, postanowi�em wybra� si� do �Amaltei", najwi�kszego supersamu w tej dzielnicy. Wpierw jednak wzi��em k�piel.
Zmieni�em skarpetki, w�o�y�em siatkow� koszul� i wyszed�em na dw�r, wkraczaj�c w s�abn�cy upa� dnia, kt�ry powoli przygasa� nad tym wymar�ym Miastem.
- Na szaber? - zapyta� fiat.
- Przecie� musz� co� je��, no nie? - odrzek�em.
Obie pary frontowych drzwi �Amaltei" by�y zamkni�te i opatrzone krat�. Te od zaplecza tak�e zabezpiecza�a krata. Bez stosownych narz�dzi i z moj� praktyk� z�odziejsk� szkoda by�o marzy� o sforsowaniu zamk�w. Do �rodka mog�em si� dosta� jedynie przez okno wystawowe. Z baga�nika samochodu wydoby�em �y�k� do opon i zwa�y�em j� w d�oni. Potem odruchowo spenetrowa�em wzrokiem wyludnion� ulic�.
- Do diab�a, przecie� musz� co� je�� - powt�rzy�em.
Zamierza�em wybi� otw�r w rogu wystawy. Niewielki, �eby si� tylko przez niego przecisn��. Uderzy�em raz, nawet niezbyt mocno. Szyba p�k�a skosem, zadr�a�a i g�rna jej cz�� run�a na ziemi� z takim hukiem, �e ani chybi us�yszano go w kwaterze g��wnej Interpolu.
- Wiesz, jak si� to nazywa? - zapyta� mnie fiat przez ca�� szeroko�� chodnika.
- Co?
- To si� nazywa kradzie� z w�amaniem. Zajrza�em do wn�trza sklepu.
- Nie przejmuj si� - powiedzia�o jowialnie stanowisko kasowe. - W�a� i r�b swoje.
Wlaz�em. Z metalowym w�zkiem ruszy�em wzd�u� stoisk. Nie przebiera�em w towarze; po prostu pcha�em przed sob� ten metalowy w�zek i mimochodem wk�ada�em do niego warzywa, mro�onki, konserwy i s�oiki: koreczki �ledziowe, marynaty, kurczak w rosole z makaronem, frytki, sardynki w oliwie, klopsiki, pomidory, p�czek cebuli. Zatrzyma�em si� dopiero przy stoisku cukierniczym. Wzi��em makownik, szarlotk�, karton kruchych ciastek, puszk� kawy �Orient" i tabliczk� czekolady. Mijaj�c stoisko monopolowe wyj��em z transportera butelk� �Czystej �ytniej" i dwie butelki szampana. Przed opuszczeniem sklepu zaopatrzy�em si� jeszcze w p�to kabanos�w, w kostk� mas�a oraz w bochenek chleba. Chleb by� chrupi�cy, aromatyczny i ciep�y.
��yczymy pomy�lnych zakup�w" - g�osi� napis nad wej�ciem do �Amaltei".
Ca�y sw�j �up ulokowa�em na tylnym siedzeniu fiata.
- Ale nakrad�e� - rzek� z podziwem kosmonauta.
Po�o�y�em go twarz� w d� i wr�ci�em do domu.
*.*.*
W mieszkaniu pozapala�em wsz�dzie �wiat�a, bo na dworze ju� zmierzcha�o. Musia�em zej�� do samochodu trzykrotnie, �eby przetransportowa� na poddasze wszystko to, co przywioz�em z supersamu.
- Trdyk-dak - cieszy� si� pradziadkowy zegar.
Woda kapi�ca z nieszczelnej rurki przy bojlerze w �azience tak�e b�bni�a z rado�ci� o dno wanny.
Otworzy�em s�oik z klopsikami, na rozgrzan� patelni� wysypa�em mro�one frytki. Kroj�c pomidory i cebul�, i w og�le krz�taj�c si� tak przy kuchni, popija�em ze szklanki ciep�� �ytni�wk�. Szampan mrozi� si� .w lod�wce.
Z tym szampanem usiad�em po kolacji przy telefonie. Na kolanach po�o�y�em ksi��k� telefoniczn�, przewr�ci�em pierwsze kartki i natkn��em si� na spis kierunkowych numer�w do niekt�rych stolic na �wiecie.
Po��czenia otrzymywa�em bez trudu, ale nikt si� nie zg�asza�, chocia� numery z regu�y by�y wolne. W kilku jednak wypadkach trafi�em na numery zaj�te, co natchn�o mnie nadziej�, dop�ki nie przypomnia�em sobie tych samochod�w i mieszka� opuszczonych bez �adnej rozs�dnej przyczyny. Mo�e kto� nie ko�cz�c rozmowy, raptem postanowi� odej�� od telefonu i zamiast od�o�y� s�uchawk� na wide�ki, po�o�y� j� obok aparatu.
Wybra�em nast�pn� kombinacj� cyfr, po niej jeszcze jedn� i wtedy nieoczekiwanie us�ysza�em ludzki g�os. Przem�wi� prawie natychmiast, jakby czeka� na m�j telefon. Nale�a� do kobiety, kt�ra p�ynn� angielszczyzn� wyg�osi�a par� zda�, potem umilk�a i rozleg� si� �piewny, dwusekurtdowy sygna�, rozwiewaj�c resztki mojej nadziei. �wiadczy� on, �e g�os kobiety pochodzi� z ipsofonu.
Nagra�em sobie ten g�os na ta�mie magnetofonowej, kiedy zadzwoni�em pod tamten numer ponownie. Wspomagaj�c si� s�ownikiem angielko-polskim, z trudem bo z trudem przet�umaczy�em to, o czym pragn�a zakomunikowa� mi ta kobieta. Brzmia�o to mniej wi�cej tak:
- Dzie� dobry. M�wi automat rejestruj�cy w mieszkaniu doktora Jonathana T. Smitha, numer telefonu: 2217568. Pan Smith wyjecha� na weekend do Appleby Point, numer telefonu: Appleby Point 26. Wr�ci w poniedzia�ek rano. Mniej pilne wiadomo�ci mo�na przekaza� automatowi rejestruj�cemu, po us�yszeniu sygna�u. Dzi�kuj�. Tiuuuuut!
�Tiuuuuut" - to by� w�a�nie ten �piewny, dwusekundowy sygna�, po kt�rym mo�na by�o przekaza� mniej pilne wiadomo�ci automatowi rejestruj�cemu, podczas gdy doktor Jonathan T. Smith bawi� w Appleby Point, numer telefonu: Appleby Point 26.
Po raz trzeci wybra�em numer doktora Jonathana T. Smitha. Poczeka�em na to �piewne, dwusekundowe �tiuuuuut" i krzykn��em:
- Niech pana szlag trafi na tym weekendzie w Appleby Point, doktorze Smith!
Do Appleby Point nie mog�em zadzwoni�, poniewa� Appleby Point nie mia�o po��czenia automatycznego z Miastem.
Doktor Jonathan T. Smith - pomy�la�em - wyjecha� na weekend. Z ca�ym �wiatem.
Wyko�czy�em butelk� szampana i otworzy�em drug�. Z t� drug� butelk� i z zapalonym papierosem poszed�em do swojego pokoju, gdzie wyci�gn��em si� na tapczanie.
- Ca�y �wiat wyjecha� na weekend - powiedzia�em.
- Trdyk-dak - przytakn�� pradziadkowy zegar.
Oczywi�cie, ludzie opu�cili swoje mieszkania wcale nie ze strachu przed wojn�. Po prostu chcieli odetchn�� �wie�ym powietrzem i rozprostowa� ko�ci. Obrzyd�y im ju� te betonowe mury, ten zgie�k i warkot, te spaliny i truj�ce wyziewy. Rzucili wszystko w diab�y i wyruszyli na weekend. Zostawili funkcjonuj�ce urz�dzenia, bo przecie� niebawem tutaj wr�c�, przerwali w po�owie rozpocz�t� prac�, machn�li r�k� nawet na w�asne prywatne sprawy i nie ko�cz�c ich, kierowani wsp�lnym impulsem, wyjechali na �ono natury. Wzi�li ze sob� swoje psy, koty, akwaria i klatki, zapomnieli tylko o mnie. No i dobrze.
Le��c patrzy�em przez okno na ulic�. Ciemno�� nocy rozprasza�o �wiat�o lamp rt�ciowych, �wiat�a pali�y si� tak�e w mieszkaniach s�siednich budynk�w, z do�u r�nokolorowa �una bi�a od neon�w reklamowych i dekoracyjnych nad sklepami.
Szampan z tej drugiej butelki by� zimny, ale nie orze�wia�. Wr�cz przeciwnie. Zasn��em.
*.*.*
Obudzi�a mnie cisza, kt�r� przerywa�o tylko miarowe kapanie wody z nieszczelnej rurki przy bojlerze w �azience:
- Kat-pef, kat-pef, kat-pef.
Obudzi�em si� z kacem i ze �wiadomo�ci�, �e w otoczeniu zasz�a jaka� zmiana. Zwlok�em z siebie przykrycie, wsta�em i otworzy�em okno. �wit zgubi� sw�j mgielny welon, kt�ry opad� na Miasto kropelkami rosy. Ulice nadal by�y bezludne; wozy osobowe, furgonetki, ci�ar�wki i autobusy sta�y na jezdni jak wro�ni�te w asfalt.
U podn�a wie�owca z przeciwka p�aszczy� si� d�ugi pawilon handlowy z szeregiem sklep�w: kosmetyki, wyroby wikliniarskie, optyk, artyku�y pi�mienne, galanteria sk�rzana, cz�ci elektrotechniczne. I sklep ze sprz�tem my�liwskim - �Ry�". W pierwszych promieniach wschodz�cego s�o�ca przyblak�e neony wabi�y nie istniej�cych klient�w.
Odwr�ci�em si� do pokoju i m�j wzrok pad� na pradziadkowy zegar. Zegar sta� - na tym polega�a ta zmiana. Wyregulowa�em ci�arki, czego nie zrobi�em wczoraj, i pchn��em wahad�o.
- Trdyk-dak - odpowiedzia�o z wdzi�czno�ci�.
Potem nakr�ci�em budzik na p�ce przy tapczanie.
- Dzyk-dzak - odezwa� si� do mnie ciep�o - dzyk-dzak, dzyk-dzak.
Obu zegarom dzielnie wt�rowa�a woda kapi�ca na foli� roz�o�on� w wannie. Te trzy �r�d�a d�wi�k�w wytworzy�y bardziej familijn� atmosfer�.
Po �niadaniu znowu usiad�em przy telefonie. Zadzwoni�em do Instytutu i trzyma�em s�uchawk� przy uchu, dop�ki centrala sama nie przerwa�a tego po��czenia. By�em bezradny. Nie mog�em znale�� nikogo, kto by mi powiedzia�, co mam robi� w tej sytuacji. Zdecydowa�em si� powierzy� sw�j los astrologii.
Wybra�em stosowny numer s�u�by informacyjnej i szcz�liwie trafi�em na pocz�tek zestawu horoskop�w. Ten sam epatuj�cy serdeczno�ci� damski g�os, zamiast podawa� spos�b przygotowania tortu �Mocca", tym razem wyrokowa�, uprzedza�, doradza� i przestrzega�.
- Baran. Nie upajaj si� powodzeniem; trze�wo�� s�du obowi�zuje zar�wno w dniach sukcesu jak kl�ski. Nie daj si� nak�oni� do zmiany plan�w i do porzucenia obranej drogi. - Byk. B�d� ostro�ny, je�li nie chcesz narazi� na zerwanie trwa�ych i wypr�bowanych zwi�zk�w uczuciowych. Nie dawaj okazji do plotek i domys��w. - Bli�ni�ta. Nie odk�adaj roboty, kt�ra mo�e by� szybko uko�czona; wystarczy ci przecie� energii na sprawny finisz. - Rak. Przywr�cenie harmonii w stosunkach z najbli�szymi zale�y teraz g��wnie od ciebie. Zachowuj si� spokojnie i cierpliwie, okazuj zainteresowanie; nie wszczynaj i nie daj si� wci�gn�� do dra�liwych dyskusji. - Lew. W miejscu twojej pracy zbli�a si� czas zasadniczych zmian, a wraz z nimi du�ych i szybkich post�p�w. Je�li zaproponujesz projekty oparte na realnych przes�ankach, b�d� przyj�te i realizowane. - Panna. Twoja zawodowa pozycja znacznie si� ostatnio poprawi�a i rokuje nadzieje na dalszy post�p. Mo�esz wi�c stopniowo przechodzi� od zaj�� dorywczych do d�ugofalowych bez obawy, �e im nie podo�asz. - Waga. Powodzenie u p�ci przeciwnej uderza ci do g�owy. Ale znajdzie si� w niej chyba miejsce na refleksj�. Czy warto ryzykowa� d�ugotrwa�e wi�zy na rzecz ulotnych? - Skorpion. Je�li chcesz polepszy� stosunki ze wsp�pracownikami, zacznij kontrolowa� swoje s�owa i ca�e zachowanie w pracy; pope�niasz wprawdzie tylko drobne nietakty, ale jest ich stanowczo zbyt wiele i zbyt cz�sto si� powtarzaj�. - Strzelec. Nie daj si� w pracy onie�miela� ludziom eksponuj�cym sw�j wiek, do�wiadczenie i dawne zas�ugi; nie podejmuj z nimi dyskusji na p�aszczy�nie walor�w osobowych. Omawiaj problemy, s�uszno�� jest po twojej stronie. - Kozioro�ec. W najbli�szych dniach czekaj� ci� napi�cia w stosunkach z rodzin�, ale ciche dni nie b�d� trwa�y d�ugo. Okres kaniku�y i wypoczynku roz�aduje zdenerwowanie i poprawi nastroje. - Wodnik. Je�li zdecydujesz si� wyjecha� na urlop, przysi�d� fa�d�w i wyprowad� swoj� prac� na czyste wody. To, co wydaje ci si� b�ahostk�, pod twoj� nieobecno�� mo�e okaza� si� k�opotliwe i trudne do za�atwienia. - Ryby. Twoje obecne szans� w pracy polegaj� na odsuni�ciu od siebie zagadnie� drobnych i drugorz�dnych oraz na podj�ciu obowi�zk�w trudnych i odpowiedzialnych. Je�li si� do tego zobowi��esz, prze�o�eni na pewno oka�� ci niezb�dn� pomoc i poparcie...
- No dobra - powiedzia�em do s�uchawki. - Ale ja nawet nie wiem, spod jakiego jestem Znaku.
- Baran - zacz�a od nowa ta kobieta. Zabrzmia�o to jak obelga, mimo �e g�os epatowa� serdeczno�ci�. Powstrzyma�em si�, by nie odpowiedzie� r�wnie obel�ywie i przerwa�em po��czenie.
Nie daj si� nak�oni� do zmiany plan�w... Nie odk�adaj roboty... W miejscu pracy zbli�a si� czas du�ych i szybkich post�p�w... Mo�esz stopniowo przechodzi� od zaj�� dorywczych do d�ugofalowych... Zacznij kontrolowa� swoje zach