8299

Szczegóły
Tytuł 8299
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8299 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8299 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8299 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Austin WRIGHT TONY I SUSAN TONY AND SUSAN Przek�ad: MACIEJ MAJCHRZAK Wydanie oryginalne: 1993 Wydanie polskie: 1997 Dla Sally PRZED Historia ta si�ga wstecz do listu, jaki pierwszy m�� Susan Morrow, Edward, przys�a� jej zesz�ego wrze�nia. Napisa� ksi��k�, powie��, i pyta�, czy nie zechcia�aby jej przeczyta�? Susan by�a troch� zszokowana, poniewa�, za wyj�tkiem bo�onarodzeniowych kartek od jego drugiej �ony, �adnych wiadomo�ci od Edwarda nie otrzymywa�a przez dwadzie�cia lat. Odszuka�a go w�r�d swych wspomnie�. Przypomnia�a sobie, �e zawsze chcia� pisa� � opowiadania, wiersze, szkice, cokolwiek, byle u�ywa� s��w. Tak, teraz pami�ta�a to dobrze. To by� g��wny pow�d problem�w, jakie mi�dzy nimi zaistnia�y. My�la�a jednak, �e zarzuci� to ca�e pisanie, odk�d zacz�� robi� w ubezpieczeniach. Jak wida� nie. Po�r�d nierzeczywistych dni ich ma��e�stwa istnia�a kwestia, czy ona powinna czyta� to, co on napisze. On by� pocz�tkuj�cym pisarzem, ona surowszym krytykiem ni� sama chcia�a. To by�o dra�liwe � jej zawstydzenie, jego obraza. Teraz w swym li�cie napisa�: �Do diab�a! Ta ksi��ka jest dobra!� Chcia� jej pokaza�, ile nauczy� si� o �yciu i fachu, da� jej przeczyta� i zobaczy�, os�dzi� samej. By�a najlepszym krytykiem jakiego kiedykolwiek mia�, tak przyzna�. Mog�a mu tak�e pom�c, bo mimo zalet, obawia� si�, �e powie�ci czego� brakuje, a ona b�dzie wiedzie�, b�dzie mog�a mu to wskaza�. Nie spiesz si�, zaznaczy�, naskrob par� zda�, cokolwiek przyjdzie ci do g�owy. Podpisano: �Zawsze tw�j, pami�taj�cy stary Edward�. Podpis zirytowa� j�. Przypomina� jej zbyt wiele, zagra�a� pokojowi, jaki zawar�a ze swoj� przesz�o�ci�. Nie mia�a ochoty pami�ta� i wpada� w nieprzyjemny nastr�j, ale kaza�a mu przys�a� ksi��k�. Poczu�a si� zawstydzona swymi podejrzeniami, obiekcjami. Dlaczego wola�, poprosi� j�, a nie jakich� nowszych znajomych? Sugerowanie, by napisa�a to, co przyjdzie jej do g�owy, by�o prostsze ni� przemy�liwania. Nie mog�a odm�wi�, przynajmniej dlatego, �eby nie wygl�da�o, i� wci�� �yje przesz�o�ci�. Paczka nadesz�a tydzie� p�niej. Dorothy, jej c�rka, przynios�a j� do kuchni, gdzie ona sama, a tak�e Dorothy, Henry i Rosie zajadali kanapki z mas�em orzechowym. Paczka by�a mocno oklejona. Susan wydoby�a maszynopis i przeczyta�a napis na stronie tytu�owej: Edward Sheffield ZWIERZ�TA NOCY Czysto przepisane na maszynie, na dobrym papierze. Zastanowi�o j�, co oznacza tytu�. Podoba� jej si� gest Edwarda, pojednawczy, schlebiaj�cy. Cho� ogarn�a j� te� swego rodzaju czujno��, tote� kiedy Arnold, jej obecny m��, wr�ci� wieczorem, zaanonsowa�a wyrazi�cie: � Dosta�am dzi� wiadomo�� od Edwarda. � Jakiego Edwarda? � Och, Arnoldzie... � A, Edwarda. No tak. I c� ten stary piernik ma do powiedzenia? To by�o trzy miesi�ce temu. A teraz w umy�le Susan siedzi pewna obawa, kt�ra przychodzi i odchodzi, trudna do opanowania. Kiedy Susan si� nie obawia, obawia si�, �eby nie zapomnie� o co si� obawia. A kiedy wie o co si� obawia � na przyk�ad, czy Arnold zrozumia�, co mia�a na my�li, albo o to, co on mia� na my�li, m�wi�c to co mia� na my�li, dzi� rano � nawet wtedy Susan ma przeczucie, �e tak naprawd� to chodzi o co� innego, wa�niejszego. A tymczasem prowadzi dom, p�aci rachunki, sprz�ta, gotuje, zajmuje si� dzie�mi, trzy razy w tygodniu ma zaj�cia w miejscowym college�u, podczas gdy jej m�� naprawia serca w szpitalu. Wieczorami Susan czyta, przedk�adaj�c to nad telewizj�. Czyta, �eby nie zastanawia� si� nad sob�. Cieszy si� na my�l o powie�ci Edwarda, bo lubi i czyta� i chce wierzy�, �e on sam si� poprawi�, ale przez trzy miesi�ce odk�ada�a to. Cho� samo op�nienie nie by�o zamierzone. Wsadzi�a po prostu maszynopis do szafy i zapomnia�a o nim. Gdy w ko�cu przypomnia�a sobie, czas nie by� w�a�ciwy, bo albo robi�a akurat zakupy w spo�ywczym, albo odwozi�a Dorothy na konie, albo ocenia�a prace student�w. Gdy by�a wolna, nie pami�ta�a. W czasie kiedy nie zapomina�a, stara�a si� oczy�ci� umys�, by czyta� powie�� Edwarda w spos�b, na jaki ta zas�ugiwa�a. Problemem by�y wspomnienia, powracaj�ce jak stary wulkan pe�en huku i wstrz�s�w. To wszystko odrzuca�o intymno��, jego przestarza�a wiedza o niej i jej o nim. Musi zignorowa� sw� pami�� o jego podziwie dla samego siebie, jego pr�no�ci, ale te� i o jego l�kach. Wtedy to jej czytanie b�dzie w porz�dku. Bo ona chce by� w porz�dku. Ale je�li ma si� tak sta�, musi zaprzeczy� swym wspomnieniom � sprawi�, by sta�a si� kim� obcym. Zaledwie mog�a uwierzy�, �e chcia�, aby przeczyta�a jego powie��. Musi to by� co� osobistego, nowy obr�t w ich martwym romansie. By�a ciekawa, co Edward mia� na my�li pisz�c, �e chyba czego� tu brakuje. Jego list sugerowa�, �e nie wiedzia� czego, ale zastanawia�o j�, czy nie ma tam jakiego� tajemnego przes�ania typu: Susan i Edward � subtelna mi�osna pie��. Przeczytaj, a kiedy odszukasz, czego brakuje, znajdziesz Susan. Albo nienawi��, co bardziej prawdopodobne, chocia� wyzbyli si� jej wieki temu. I gdyby to ona, Susan, by�a czarnym charakterem � t� gorsz� truj�c� cz�ci�, jak w rumianym jab�ku danym do polizania Kr�lewnie �nie�ce � by�oby mi�o dowiedzie� si�, ile naprawd� ironii zawiera� w sobie list Edwarda. Lecz cho� si� tak przygotowa�a, nadal zapomina�a, nie czyta�a, a z czasem uwierzy�a, �e jej zaniedbanie to co� sta�ego. Wzbudzi�o to w niej op�r i wstyd, ale kilka dni przed Bo�ym Narodzeniem otrzyma�a kartk� od Stephanie z dodatkow� notk� Edwarda. Przyje�d�a do Chicago, pisa�, 30 grudnia, tylko na jeden dzie�, zatrzyma si� w hotelu Mariott, a wi�c do zobaczenia. Zaniepokoi�a si�, bo on b�dzie chcia� pogada� o tym nie przeczytanym maszynopisie, ale ul�y�o jej, gdy zda�a sobie spraw�, �e ma jeszcze czas. Po Bo�ym Narodzeniu Arnold jedzie na trzy dni na zjazd kardiochirurg�w. Wtedy b�dzie mog�a to przeczyta�. To zajmie jej my�li, dobra odskocznia od podr�y Arnolda, i wreszcie: nie musi si� czu� winna. Susan wyobra�a sobie, jak Edward wygl�da teraz. Pami�ta go jako blondyna ptasiej urody, z oczami rzucaj�cymi spojrzenia znad dziobowatego nosa, niewiarygodnie chudego, z d�ugimi ramionami i wypuk�ymi �okciami, genitaliami nieproporcjonalnie wielkimi w stosunku do ko��ca. Jego przyciszony g�os, ci�te niecierpliwe s�owa � jakby s�dzi�, �e wi�kszo�� z tego, co musi powiedzie�, jest zbyt g�upia i nie powinna by� wym�wiona. Czy oka�e si� bardziej godnym, czy bardziej pompatycznym? Pewnie uty�, a jego w�osy b�d� siwe, o ile ca�kiem nie wy�ysia�. I ciekawe, co on o niej pomy�li? �yczy�aby sobie, aby zauwa�y� o ile bardziej tolerancyjna, przyst�pna i hojna jest teraz i o ile wi�cej wie. Czy nie odepchnie go czasem ta r�nica mi�dzy dwudziestoczterolatk� a czterdziestodziewi�ciolatk�. Ma teraz nowe okulary, ale za czas�w Edwarda w og�le ich nie nosi�a. Jest bardziej pyzata, ma wi�ksze piersi, policzki r�owe tam gdzie by�y szare, wypuk�e tam gdzie by�y wkl�s�e. Jej w�osy, kt�re za Edwarda by�y d�ugie, proste i jedwabiste, s� schludnie obci�te na kr�tko i siwiej�ce. Sta�a si� zdrowsza i pe�niejsza, a Arnold m�wi, �e wygl�da jak skandynawski narciarz. Teraz, skoro ju� naprawd� zamierza to przeczyta�, zastanawia si�, jaka to powie��. Czy jest mo�e podobna tym wyprawom robionym bez plan�w, gdzie nogi ponios�? Najgorsze wtedy je�li oka�e si� na tyle niedorzeczna, by broni� jej przesz�o�ci, szkodz�c tym samym obecnym dniom. Nawet je�li nie jest niedorzeczna, istnieje ryzyko, �e to intymna podr� przez nieznany umys�: zmuszona b�dzie do kontemplacji zdarze� wi�cej m�wi�cych innym ni� jej samej, do stykania si� z obcymi, kt�rych nie wybiera�a, b�dzie zaproszona do udzia�u w obcych zwyczajach. Z Edwardem za przewodnika, od kt�rego dominacji ju� raz uciek�a. Zas�b negatywnych mo�liwo�ci jest niema�y: znudzenie, obra�anie si�, p�awienie w sentymentalnych obrazach, pogr��anie si� w depresji i smutku. Co naprawd� zajmuje Edwarda w wieku lat czterdziestu dziewi�ciu? Pewna jest tylko to, czym powie�� nie b�dzie � chyba �e Edward zmieni� si� radykalnie i wtedy nie b�dzie to ani krymina�, ani baseballowa historyjka ani te� western � na pewno nie b�dzie to historia pe�na krwi i zemsty. Co zosta�o? To si� oka�e. Zacznie w poniedzia�ek wieczorem, dzie� po Bo�ym Narodzeniu, gdy wyjedzie Arnold. I te trzy wieczory jej wystarcz�. WIECZ�R PIERWSZY JEDEN Tego wieczoru, kiedy Susan Morrow zasiada, by poczyta� maszynopis Edwarda, strach wstrz�sa ni� niczym pocisk. Zaczyna si� chwil� g��bokiego skupienia, kt�ra znika zbyt szybko i nie daje si� zatrzyma�, pozostawiaj�c �lady nieokre�lonego dreszczu emocji. Niebezpiecze�stwo, gro�ba, katastrofa, nie wiadomo co. Pr�buje si� z tego otrz�sn��, wracaj�c my�l� do kuchni, do rondli i innych naczy�, do zmywaka, a potem do chwytania w usta powietrza na kanapie w bawialni, gdzie nasz�a j� ta niebezpieczna my�l. Dorothy, Henry i kolega Henry�ego, Mike, graj� w �Monopol� na pod�odze w gabinecie. Ona odrzuca ich zaproszenie do udzia�u w grze. Stoi choinka. Na kominku le�� kartki �wi�teczne, gry i ciuchy razem z chusteczkami po ca�ej kanapie. Ba�agan. Odg�os ruchu z O�Hare za szyb� zamiera, Arnold pewnie jest ju� w Nowym Jorku. Nie mog�c przypomnie� sobie, co j� przestraszy�o, Susan stara si� to zignorowa�, k�adzie nogi na stoliku do kawy, chucha i przeciera swoje okulary. Obawa w jej umy�le napiera, niewyt�umaczalnie si� powi�ksza. L�ka si� z powodu wjazdu Arnolda � je�li to jest przyczyna � jakby to by� koniec �wiata, ale nie mo�e znale�� logicznego powodu takiego odczucia. Katastrofa samolotowa, ale nie wszystkie samoloty si� rozbijaj�. Zjazd te� nie wydaje si� mu zaszkodzi�. Ludzie b�d� go rozpoznawa�, zapami�tywa� jego nazwisko z identyfikatora. Jak zwykle b�dzie mu schlebia� odkrywanie faktu, i� jest znany, co wprawi go w najlepszy z nastroj�w. Wywiad dla Chickwasha te� nie wyrz�dzi �adnej krzywdy, je�li nawet nic z niego nie wyjdzie. Gdyby przypadkiem jednak co� wysz�o, otwiera si� ca�e nowe �ycie i mo�liwo�� pomieszkania w Waszyngtonie, je�li b�dzie chcia�a. Arnold jest w�r�d koleg�w i starych kumpli, w�r�d ludzi, kt�rym powinna ufa�... To prawdopodobnie tylko przem�czenie. Wci�� odk�ada Edwarda na p�niej. Czyta jakie� notki, gazety, artyku�y wst�pne, zagl�da do krzy��wek. A maszynopis si� opiera, albo to ona si� opiera, w obawie, �e powie�� ka�e jej zapomnie� o zagro�eniu, czymkolwiek ono jest. Ten manuskrypt jest taki ci�ki, taki d�ugi. Ksi��ki zawsze opieraj� si� jej na pocz�tku, poniewa� poch�aniaj� tyle czasu. Mog� pogrzeba� jej my�li, czasem na dobre. Nim sko�czy, mo�e by� ju� inn� osob�. A ten przypadek jest gorszy ni� zazwyczaj, bo powr�t Edwarda do �ycia przynosi ze sob� nowe szale�stwa, kt�re z jej my�lami nie maj� nic wsp�lnego. On sam te� jest niebezpieczny, roz�adowuj�c sw�j m�zg, t� noszon� w sobie bomb�. Nic to. Je�li ona nie mo�e przypomnie� sobie, co j� k�opocze, ta lektura to zamaluje. Potem nie b�dzie chcia�a si� ju� zatrzymywa�. Otwiera pude�ko, patrzy na tytu�: �Zwierz�ta nocy�. Wchodz�c przez tunel do budynku w zoo widzi szklane akwaria sk�pane w mrocznym purpurowym �wietle, pe�ne dziwnych ruchliwych stworzonek o olbrzymich uszach i kulistych du�ych oczach, dzie� jakby zamienia si� z noc�. Dobrze, ju� lepiej zacz��... ZWIERZ�TA NOCY 1 Oto ten m�czyzna, Tony Hastings, jego �ona Laura i c�rka Helen, pod��aj�cy noc� na wsch�d, mi�dzystan�wk� w p�nocnej Pennsylvanii. Zaczynali w�a�nie wakacje, jad�c do ich letniego domku w Maine. Podr�owali noc�, bo wyruszyli za p�no, a do tego jeszcze po drodze trzeba by�o zmienia� opon�. Kiedy zasiedli w samochodzie po kolacji, gdzie� na wschodzie Ohio, Helen zaproponowa�a: � Nie szukajmy motelu, jed�my ca�� noc. � Powa�nie? � spyta� Tony Hastings. � Pewnie, dlaczego by nie? Sugestia ta poruszy�a jego poczucie porz�dku i zaalarmowa�a jego przyzwyczajenia. By� profesorem matematyki, kt�ry s�yn�� z solidno�ci i rozwagi. Rzuci� palenie sze�� miesi�cy temu, ale wci�� jeszcze zdarza�o mu si� trzyma� w ustach fajk�, bo dodawa�a mu pewno�ci siebie. Jego pierwsz� reakcj� na pomys� Helen by�o: �Nie b�d� g�upia�, ale st�umi� to w sobie jako niegodne dobrego ojca. Tak w og�le uwa�a� si� za dobrego ojca, nauczyciela i m�a. S�owem: dobrego cz�owieka. Na dodatek czu� w sobie jakie� pokrewie�stwo z kowbojami i graczami w baseball. Nigdy, od czasu dzieci�stwa, nie je�dzi� konno, ani nie gra� w baseball, nie by� ani wielki, ani silny; nosi� czarny w�sik i uwa�a� si� za luzaka. Przystaj�c na ten pomys� urlopowania i spok�j nocnej autostrady, da� si� u�agodzi� przez fakt, i� wtedy spadnie z niego odpowiedzialno�� za upolowanie miejsca na nocleg, wypatrywanie informacji na znakach, podchodzenie recepcji i proszenie si� o pokoje, podpieraj�c jeszcze to wszystko my�l� o przyjemnej nocnej je�dzie i zostawieniu na boku wszelkich spraw. � Zamienimy si� za k�kiem o trzeciej rano? � Jasne, tato, dobra. � Co o tym my�lisz, Lauro? � Nie b�dziesz zbyt zm�czony rano? Wiedzia�, �e po egzotycznej nocy nast�puje ohydny dzie� i �e b�dzie si� czu� okropnie, usi�uj�c nie zasn�� po po�udniu i wr�ci� do normalnego planu, ale by� kowbojem na wakacjach, a to dobra pora na bycie nieodpowiedzialnym. � Okay � powiedzia�. � Jed�my wi�c. I jechali tak, sun�c mi�dzystanow� przy wolno zapadaj�cym czerwcowym zmroku, mijaj�c przemys�owe centra, pokonuj�c zakr�ty, wzniesienia i doliny w�r�d farm, a ton�ce za horyzontem s�o�ce odbija�o si� w oknach farmerskich dom�w po�r�d wysokich ��k przed nimi. Ca�a tr�jka, urzeczona widokami, wykrzykiwa�a do pozosta�ych zachwyty nad pi�knem wiejskich stron w tym dogasaj�cym dniu, nad ostatkami s�onecznego �wiat�a padaj�cego na ��te pola, zielone lasy i domy, wszystkie zabarwione i odmienione m�tniej�c� jasno�ci�, i na nawierzchni� drogi, w lusterku srebrn�, a czarn� przed oczami. O zmroku zatrzymali si� po benzyn�, a kiedy wr�cili na autostrad�, Tony zauwa�y� obszarpanego autostopowicza stoj�cego na poboczu wzniesienia. Zacz�� przyspiesza�. Autostopowicz mia� tablic� z napisem �Do Bangor�. Helen krzykn�a mu do ucha: � On do Bangor, tato. Zabierzmy go. Tony Hastings przycisn�� peda� gazu. Autostopowicz mia� kombinezon i nagie ramiona, d�ug� jasn� brod� i opask� na w�osach. Jego oczy zwr�ci�y si� ku Tony�emu, gdy go mija�. � Oj, tato... � Spojrza� przez rami�. � Chcia� jecha� do Bangor � powt�rzy�a. � Masz ochot� na jego towarzystwo przez dwana�cie godzin? � Nigdy nie bierzesz autostopowicz�w. � Obcych � sprostowa�, chc�c przestrzec Helen przed niebezpiecze�stwami tego �wiata, ale zabrzmia�o to zarozumiale. � Tych, kt�rym nie powodzi si� tak jak nam � zaznaczy�a Helen. � Nie czujesz si� troch� winny, mijaj�c ich tak po prostu? � Winny? To nie moja wina. � Mamy samoch�d. Wolne miejsce. Jedziemy w t� sam� stron�. � Och, Helen � wtr�ci�a si� Laura. � Nie b�d� ma�� dziewczynk�. � Mam kumpli, kt�rzy je�d�� stopem do domu ze szko�y. Co by zrobili, gdyby ka�dy my�la� tak jak wy? � Nikt nie skomentowa�. � Ten facet by� ca�kiem mi�y. Sami widzieli�cie. Tony, rozbawiony, pomy�la� o obdrapa�cu. � Co by mu nie przeszkadza�o waln�� nas po g�owie. � Tato! Poczu� si� dziko w zapadaj�cej nocy, badawczo, nieznanie. � Mia� tablic� � ci�gn�a swoje Helen. � To grzeczne z jego strony, i w�a�ciwe. No i mia� gitar�. Nie zauwa�y�e� jego gitary? � To nie by�a gitara, raczej karabin maszynowy � odpar� Tony. � Wszystkie rzezimieszki nosz� karabiny w futera�ach na instrumenty, dlatego mog� si� myli� z muzykami... � Poczu� jak d�o� �ony dotyka ty�u jego g�owy. � Wygl�da� jak Jezus Chrystus, tato. Nie widzia�e� jego szlachetnej twarzy? Laura roze�mia�a si� stwierdzaj�c: � Ka�dy z rozwian� brod� wygl�da jak Jezus Chrystus. � To w�a�nie mia�am na my�li � odpar�a Helen. � Je�li ma rozwian� brod�, musi by� okay. Laura dotyka�a d�oni� jego w�os�w, a po�rodku znalaz�a si� Helen. Przechylona z tylnego siedzenia wtyka�a mi�dzy nich swoj� g�ow�. � Tato? � Tak? � Czy to przed chwil�, to mia� by� jaki� tw�j kawa�? � Co masz na my�li? � Ju� nic. Ze spokojem zatapiali si� w ciemno�ci. C�rka Helen zacz�a �piewa� turystyczne piosenki, a matka Laura szybko si� przy��czy�a. Nawet ojciec, Tony, kt�ry nigdy nie �piewa�, zaistnia� swoim basem. I tak muzykowali, ci�gn�c d�ug� i pust� mi�dzystanow� przez Pennsylvani�, podczas gdy barwy dnia szarza�y, wtapiaj�c si� w ciemno��... By�a pe�nia nocy i Tony Hastings prowadzi� sam, teraz ju� bez �adnych g�os�w, jedynie szelest wiatru zak��ca� szum silnika i opon. Jego �ona Laura siedzia�a obok � milcz�ca, pogr��ona w ciemno�ci, a c�rka Helen na tylnym siedzeniu obsun�a si� tak, �e sta�a si� teraz niewidoczna. Ruch by� niedu�y. Tylko pojedyncze �wiat�a po przeciwnej stronie mruga�y spomi�dzy drzew oddzielaj�cych pasy. Raz �wieci�y mocniej, to znowu s�ab�y, kiedy pasy si� rozdziela�y. Po swojej stronie od czasu do czasu dogania� czerwone �wiat�a kogo� przed nim, a w lusterku z rzadka pojawia�y si� przednie reflektory samochodu czy ci�ar�wki. Przez d�ugie chwile po jego stronie drogi nie by�o nikogo. Nie by�o te� �wiate� w ca�ej okolicy. Nie m�g� tego dok�adnie dostrzec, ale wyobra�a� sobie tylko las dooko�a. Cieszy� si�, �e od tej dziczy oddziela go jego auto. Mrucza�, z my�l� o kawie za godzin�, jak�� melodi�, bawi�c si� swym dobrym samopoczuciem, ca�kowitym brakiem znu�enia, spokojny w ciemno�ci kabiny pilot�w samolotu z pogr��onymi we �nie pasa�erami na pok�adzie. Cieszy� si� z zostawienia autostopowicza, z mi�o�ci �ony i dobrego humoru c�rki. By� dumnym kierowc�, lekko mo�e tylko zadufanym w sobie. Stara� si� nie przekracza� sze��dziesi�ciu mil na godzin�. Na d�ugim podje�dzie dogoni� dwie pary tylnych �wiate�, kt�re trzymaj�c si� obok siebie blokowa�y mu oba pasy. Jeden samoch�d usi�owa� min�� drugi, ale nie m�g� si� wysforowa� do przodu, wi�c Tony musia� zredukowa� pr�dko��. Wjecha� na lewy pas, tu� za w�z pr�buj�cy mija�. �No, dalej, jed�� � mrucza�, jak ka�dy niecierpliwy kierowca, kt�rym i jemu zdarza�o si� by�. Wkr�tce przysz�o mu na my�l, �e samoch�d z lewej wcale nie ma ochoty mija�, za to konwersuje sobie z tym drugim. I rzeczywi�cie, oba samochody wci�� stopniowo zwalnia�y. Jedn� z jego dumnych zasad by�o nigdy nie u�ywa� klaksonu, ale tym razem nacisn�� go jednym szybkim ruchem. Auto przed nim wyrwa�o do przodu. On poci�gn�� za nim, min�� to drugie i w�lizn�� si� z powrotem na prawy pas, czuj�c jakby lekkie zmieszanie. Wolno jad�cy samoch�d zosta� z ty�u, za� ten przed nim, co ust�pi� mu miejsca, zn�w zacz�� zmniejsza� pr�dko��. Odgad�, �e kierowca wyczekiwa� tamtego, by doko�czy� zabaw�, wi�c zjecha� na zewn�trzn�, by go min��, ale samoch�d przed nim odbi� w lewo i zablokowa� mu drog�. Tony musia� wcisn�� hamulec. By� lekko wstrz��ni�ty, kiedy zda� sobie spraw�, �e kierowca tego samochodu ma ochot� pobawi� si� teraz z nim. Auto zwolni�o jeszcze bardziej. Zauwa�y� w lusterku, gdzie� w dali za sob�, �wiat�a trzeciego samochodu. Nie chcia� u�ywa� klaksonu. Jechali trzydzie�ci mil na godzin�. Zdecydowa� si� mija� po prawym pasie, ale tamten samoch�d zn�w wsun�� si� przed niego. � No co jest... � rzuci� do siebie. Laura poruszy�a si�. � Jaki� wariat przed nami � wyja�ni�. Teraz w�z przed nimi jecha� troch� szybciej, ale wci�� zbyt wolno. Ten trzeci pozostawa� daleko w tyle. Tony nacisn�� klakson. � Nie r�b tego � zaoponowa�a Laura. � On w�a�nie tego chce. Uderzy� w kierownic�. Pomy�la� chwil� i wzi�� g��boki oddech. � Trzymajcie si� � powiedzia�, przycisn�� peda� gazu i przeskoczy� na lewo. Tym razem si� uda�o. Tamten w�z zatr�bi�, a on przyspieszy�. � Dzieciaki � stwierdzi�a Laura. Z tylnego siedzenia odezwa�a si� Helen: � Banda g�upk�w. Nie wiedzia�, �e ju� si� przebudzi�a. � Chyba si� ich pozbyli�my? � rzuci� Tony. Tamten samoch�d by� za nimi, wi�c poczu� pewn� ulg�. � Helen! � krzykn�a Laura. � Nie! � Co? � zapyta� Tony. � Pokaza�a im palec. Ten drugi w�z to by� buick, z lewym b�otnikiem lekko wgniecionym, ciemny, granatowy lub czarny. Tony nie skupia� si�, by dojrze�, kto jest w �rodku. Ju� do niego dobijali. Przyspieszy� do osiemdziesi�tki, ale te �wiat�a pozostawa�y wci�� blisko, niemal go dotyka�y. � Tony � szepn�a Laura. � O, kurcz� � rzuci�a Helen. Wci�� pr�bowa� jecha� szybciej. � Tony � powt�rzy�a Laura. Tamci wci�� trzymali si� blisko. � Po prostu jed� normalnie. Trzeci samoch�d by� daleko. Jego �wiat�a nikn�y na zakr�tach i pojawia�y si� po d�ugiej przerwie na prostych. � W ko�cu im si� znudzi. Zmniejszy� pr�dko�� do sze��dziesi�ciu pi�ciu, a kiedy tamto auto zbli�y�o si� jeszcze, nie m�g� dostrzec ju� w lusterku jego �wiate�, a tylko odblask. Samoch�d zacz�� tr�bi�, a potem zjecha� na zewn�trzn�, by mija�. � Przepu�� go � powiedzia�a stanowczo Laura. Obcy w�z jecha� obok niego � pr�dzej, gdy on przyspiesza�, wolniej, gdy on zwalnia�. Siedzia�o w nim trzech facet�w, kt�rych dok�adnie widzie� nie m�g�. Zobaczy� tylko, �e ten na przednim siedzeniu pasa�era ma brod� i szczerzy do niego z�by. Zdecydowa� si� zosta� przy sze��dziesi�ciu pi�ciu milach i nie zwraca� na nich uwagi, o ile b�dzie m�g�. Tamci jednak wbili si� przed niego i zwolnili, zmuszaj�c go, by zrobi� to samo. Kiedy pr�bowa� wymin�� ich, odbili w lewo, by temu przeszkodzi�. Przesun�� si� z powrotem na prawy pas, a oni pozwolili mu zr�wna� si� z nimi. Potem poci�gn�li do przodu i ko�ysali si� w te i we wte na obu pasach. Wreszcie zjechali na prawy, jakby zapraszaj�c go do mijania, lecz kiedy spr�bowa�, znowu zajechali mu drog�. W przyp�ywie w�ciek�o�ci nie ust�pi� i nagle rozleg� si� metaliczny zgrzyt, a zaraz potem wstrz�s. Wiedzia�, �e w nich uderzy�. � Cholera! � sykn��. Jakby wiedzione b�lem, tamto auto odst�pi�o i przepu�ci�o go. �Nie�le im da�em � mrukn�� do siebie Tony. � Sami si� o to prosili. A niech to diabli!� � doda� jeszcze i zwolni�, zastanawiaj�c si� co robi�, kiedy samoch�d za nim uczyni� to samo. � Co robisz? � spyta�a Laura. � Powinni�my si� zatrzyma�. � Tato � wtr�ci�a si� Helen � nie mo�emy si� zatrzyma�! � Uderzyli�my w nich, musimy stan��. � Zabij� nas! � Staj�? My�la� o ucieczce z miejsca wypadku, b�d�c ciekawym, czy ta st�uczka ich otrze�wi, je�li w og�le bezpiecznie by�o tak przypuszcza�. Wtedy us�ysza� Laur�. Zadufany w swych zaletach, zazwyczaj polega� jednak na niej w subtelniejszych kwestiach moralnych, a ona m�wi�a teraz: � Tony, prosz�, nie zatrzymuj si�. Jej g�os by� niski i cichy, mia� go zapami�ta� na d�ugo. Jecha� wi�c dalej. � Mo�esz zjecha� z autostrady przy najbli�szej okazji i z�o�y� raport na policji � podsun�a po chwili. � Mam ich numery � doda�a Helen. Ale obcy w�z ponownie znalaz� si� przy nim i zajecha� z hukiem od lewej. M�czyzna z brod�, wystawiwszy rami� przez okno, wymachiwa� pi�ci� i wytyka� palec, krzycza�. Samoch�d dosta� si� przed Tony�ego i w�lizn�wszy si� na jego pas pr�bowa� zmusi� go do zjechania na pobocze. � Bo�e, dopom� � szepn�a Laura. � R�bnij w nich! � krzykn�a Helen. � Nie pozw�l im, nie pozw�l im! Nie da�o si� tego unikn��. Jeszcze jedno uderzenie, lekkie, lecz po lewej stronie swego samochodu us�ysza� skrzypni�cie i co� gruchn�o. Balansowa� kierownic�, a tamci zmusili go do zmniejszenia szybko�ci. Samoch�d zatrz�s� si� niczym �miertelnie ugodzony i Tony podda� si�, zjecha� na pobocze i zacz�� si� zatrzymywa�. Tamten w�z stan�� przed nim. Trzecie auto, to, kt�re wlok�o si� na ty�ach, pojawi�o si� nag�e w zasi�gu wzroku i przemkn�o na du�ej pr�dko�ci. Tony zacz�� otwiera� drzwi, ale Laura dotkn�a jego ramienia. � Nie r�b tego � powiedzia�a. � Zosta� w samochodzie. DWA To koniec rozdzia�u. Susan Morrow robi sobie przerw� na chwil� refleksji. Wygl�da to wszystko powa�niej ni� si� spodziewa�a, czuje pewn� ulg� i satysfakcj� z tego, �e styl jest j�drny i �e Edward nie�le wyuczy� si� fachu pisarza. Co� j� wci�ga, ka�e przejmowa� si� Tonym i jego rodzin� na pustej autostradzie w obliczu takiego zagro�enia. Czy b�dzie bezpieczny, gdy pozostanie w aucie? Pytanie � u�wiadamia sobie Susan � nie dotyczy tego, co on mo�e zrobi�, by ich ochroni�, ale tego, co w tej historii jest mu przeznaczone. To Edward ma w tym przypadku w�adz� decyduj�c�. Liczy si� to, co on wymy�li�. Susan docenia ironi� u�yt� przez Edwarda w przedstawieniu Tony�ego. Sugeruje ona dojrza�o�� i zdolno�� do pokpiwania z samego siebie. Mimowolnie nasuwaj� si� jej pytania. Na przyk�ad, czy to nie Stephanie od bo�onarodzeniowych kartek k�adzie tak czule d�o� na karku Tony�ego, albo czy Helen nie jest wzi�ta z w�asnego �ycia Edwarda? Upomina siebie, aby nie miesza� Tony�ego z Edwardem, fikcja to fikcja, a mimo to � widz�c nazwisko tego pierwszego � zastanawia si�, czy Edward umy�lnie nazwa� go tak jak miasto, gdzie dorastali razem. Ciekawi j�, na ile Stephanie podoba si� ten Edward Pisarz. Pami�ta, �e kiedy Edward powiedzia� jej, i� chce rzuci� szko�� aby pisa�, poczu�a si� zdradzona, ale wstydzi�a si� to wyzna�. Po rozwodzie mia�a mo�no�� �ledzi� poddawanie si� Edwarda temu marzeniu dzi�ki relacjom jej matki. Wyci�gn�a w�asne wnioski z transformacji od stadium Edwarda Poety do stadium Edwarda Kapitalisty. Usprawiedliwi�o to jej w�tpliwo�ci. Od pisania poezji do pisania o sporcie, od pisania o sporcie do nauczania dziennikarstwa, od nauczania dziennikarstwa do ubezpiecze�, by� tym czym by�, a nie by� czym nie by�. Pieni�dze zrekompensowa�y stracone marzenia. Przypuszczalnie przy pe�nym poparciu Stephanie. Tak Susan do tej pory my�la�a, ale najwyra�niej myli�a si�. Siada wygodniej przed ci�giem dalszym. K�adzie pude�ko obok siebie na kanapie, podnosi wzrok, patrzy na dwa malowid�a na �cianie, pr�buje widzie� je inaczej, bardziej �wie�o; t� abstrakcyjn� pla��, geometri� br�z�w. Na pod�odze w gabinecie �monopolowe� transakcje: kolega Henry�ego, Mike, �mieje si� nikczemnie, A na szarym dywaniku, tu w pokoju, przekrzywia si� zaspany Jeffrey, Martha zbli�a si� do niego, obw�chuje, wskakuje na stolik do kawy, zagra�aj�c aparatowi fotograficznemu Dorothy. Co to? Susan przypomina sobie to niebezpieczne, niezidentyfikowane monstrum, kt�re �y�o w jej g�owie, nim zacz�a czyta�. Czy�by ksi��ka je u�pi�a? Musi wi�c czyta� dalej. Te akapity, rozdzia�y n� pustej drodze noc�. My�li o Tonym � poci�g�a twarz z dziobowatym nosem, okulary, wory pod oczami. Nie, to Edward. Tony ma czarne w�sy, Musi zapami�ta�: czarne w�sy. ZWIERZ�TA NOCY 2 Drzwi od strony kierowcy w starym buicku otworzy�y si� i wysiad� m�czyzna. Tony Hastings poczu� na ramieniu d�o� �ony, wstrzymuj�c� go, czy te� dodaj�c� odwagi. Czeka�. Pozostali m�czy�ni w samochodzie patrzyli na niego przez okna. Nie m�g� dostrzec, jak wygl�daj�. M�czyzna podszed� wolnym krokiem. Mia� na sobie bluz� miotacza z rozpi�tym zamkiem wisz�cym u do�u, r�ce trzyma� w kieszeniach. Mia� wysokie czo�o, �ysia�. Spojrza� na prz�d samochodu Tony�ego Hastingsa i przysun�� si� do okna. � ...bry wiecz�r � powiedzia�. Tony Hastings poczu� w sobie rosn�c� w�ciek�o�� z powodu tego, co zasz�o, ale by� bardziej przestraszony ni� z�y. � Dobry wiecz�r � odpar�. � Trzeba si� zatrzyma�, kiedy dochodzi do st�uczki. � Wiem. � To dlaczego si� nie zatrzyma�e�? Tony Hastings nie wiedzia�, co powiedzie�. Powodem, dla kt�rego nie stan��, by� strach, ale ba� si� do tego przyzna�. M�czyzna pochyli� si� i spojrza� do wn�trza wozu, na Laur� i Helen siedz�ce z ty�u. � No? � Co? � Dlaczego? Z bliska wida� by�o du�e z�by tego cz�owieka umieszczone w ma�ych ustach. Mia� lekko krzyw� szcz�k�. Nad ma�ymi policzkami miga�y wy�upiaste oczy, a w�osy stercza�y mu spoza �ysej cz�ci g�owy. Jego �uchwa pracowa�a, ale usta nie mog�y si� domkn��. Z przodu kurtki po lewej stronie mia� starannie wyszyt� liter� Y. Tony Hastings natomiast by� chudy, nie mia� dobrze rozwini�tych mi�ni, wyr�nia� go tylko czarny w�sik i mi�kka wra�liwa twarz. Trzyma� d�o� na kluczyku w stacyjce. Okno by�o na wp� otwarte, drzwi zamkni�te. Laura odezwa�a si� stanowczym g�osem: � Zamierzali�my zg�osi� to na policji. � Na policji? Nie wolno oddala� si� z miejsca wypadku. Tak m�wi prawo. To przest�pstwo. � Mamy pow�d, aby wam nie ufa�, tutaj na tej opustosza�ej drodze � rzuci�a Laura. Jej g�os by� bardziej dono�ny ni� zazwyczaj. Tony rozpozna� w nim to zaci�cie, z jakim jego �ona wypowiada�a si� o drastycznych, rewolucyjnych albo strasznych rzeczach. � Co m�wisz? � Wasze zachowanie na drodze... M�czyzna zawo�a�: � Hej, Turk! � Drzwi z prawej strony tamtego auta otworzy�y si� i wysiad�o ich jeszcze dw�ch. Nie spieszyli si�. � Ostrzegam was � ostro zaznaczy�a Laura, a szeptem rzuci�a do Tony�ego: � B�d� got�w. � Co powiedzia�a�? Ostrzegasz mnie? � Prosz� nas zostawi�. � A to czemu, paniusiu? Musimy zg�osi� wypadek. Pozostali dwaj mieli latark� i sprawdzali prz�d samochodu Tony�ego, opieraj�c r�ce na masce. Pochylaj�c si� znikali z zasi�gu wzroku. � W porz�dku � rzuci� Tony, my�l�c: �Dobra, je�li chcecie ten protok�, b�dziemy go mieli� � Wymie�my informacje. � Masz jakie� informacje na wymian�? � Nazwiska, adresy, firmy ubezpieczeniowe... � Poczu� mocnego kuksa�ca od Laury, kt�ra najwidoczniej pomy�la�a, �e podawanie tym bandziorom nazwiska to nie najlepszy pomys�, ale protok� to protok�, Tony nie zna� innego sposobu. � Jakie firmy ubezpieczeniowe? � roze�mia� si� m�czyzna. � Nie macie ubezpieczenia? � Ha, Ha! � Zg�osz� to na policji � powiedzia� Tony. Us�ysza� s�abo�� w swoim g�osie. � Dobra, zg�osimy to glinom � odpar� m�czyzna. � No to jed�my na policj� � zdecydowa� Tony. � �wietny pomys�, facet. To jak robimy, razem jedziemy? Chyba nie chcesz nam uciec, co? Przecie� to twoja, kurwa, wina, nie? � To si� oka�e! � wtr�ci�a si� znowu Laura. � Hej, Ray � odezwa� si� jeden z tych z przodu. � Ten kole� z�apa� gum�. � O, dajcie spok�j � rzuci� Tony. Ray poszed� zobaczy�. M�czy�ni zacz�li si� �mia�. � I co ty na to? � No, jak cholera! Kto� kopn�� w ko�o, poczuli wstrz�s w samochodzie. � Nie wierz im � odezwa�a si� Helen z ty�u. Trzech m�czyzn wr�ci�o do okna kierowcy. Jeden z nich ze swoj� czarn� brod� wygl�da� jak filmowy bandyta, a drugi mia� twarz okr�g�� i nosi� okulary w srebrnych oprawkach. � Tak jest � oznajmi� Ray. � Twoje prawe przednie ko�o to z ca�� pewno�ci� flak. � P�askie jak nale�nik � doda� m�czyzna z filmow� brod�. � Guma � skwitowa� Ray. � Musia�e� je rozwali�, kiedy spycha�e� nas z drogi. Kto� zachichota�. � To nie ja, to wy... � B�d� cicho � przerwa�a mu Laura. � Nie wierz im, tato, nie wierz im, to k�amstwo, to jaka� sztuczka. � Co jest? � rzuci� Ray, ostrzej ni� przedtem. � Nie wierzysz mi? My�lisz, �e jestem k�amc�? G�wno, kole�. � Kiwn�� na pozosta�ych. � Wcale nie z�apa�e� gumy, dalej no, jed�. Zapal silnik i jed�. Jed� st�d, kurwa. Nikt ci� nie zatrzymuje. Tony zawaha� si�. Teraz u�wiadomi� sobie, co to by�a za wibracja i taniec kierownicy, kiedy zmuszony by� stan�� po drugiej kolizji. Wcisn�� si� w siedzenie i mrukn��: � A niech to! � Wiesz co � odezwa� si� Ray � naprawimy ci to. � Rozejrza� si� dooko�a. � No nie, ch�opaki? � Spoko � pad�o w odpowiedzi. � �eby ci pokaza�, �e jeste�my w porz�dku, zrobimy to dla ciebie. Ty nic nie b�dziesz musia� robi�. A potem pojedziemy razem na gliny, ty i ja, zg�osi� nasz wypadek. Helen odezwa�a si� niskim g�osem: � Nie wierz im. � Masz jakie� narz�dzia, cz�owieku? � spyta� brodacz. � Nie wysiadaj z samochodu � nakaza�a Laura. � Nie ma potrzeby � skwitowa� Ray. � We�miemy nasze. No dalej, ruszmy si�. Trzech m�czyzn podesz�o do swojego wozu, a Tony, jego �ona i c�rka, zamkni�ci, patrzyli jak wyci�gaj� lewarek i klucze. � A masz zapasowe ko�o? � zapyta� okularnik. Za�miali si�, opr�cz Raya. � Nie mo�na zmieni� ko�a, je�li nie ma si� zapasowego � odpar� Ray powa�nym tonem. Patrzy� przez chwil� w okno i potem zapyta�: � Dasz mi kluczyki do baga�nika? � Nie r�b tego! � krzykn�a Helen. M�czyzna patrzy� na ni� przez d�u�sz� chwil�. � A ty my�lisz, �e kim, kurwa, jeste�? � rzuci�. Tony Hastings westchn�� i otworzy� drzwi. � Sam zajm� si� baga�nikiem � b�kn��. Us�ysza� j�k Helen: � Tato! � Ju� dobrze. Spokojnie � odezwa�a si� Laura. Wysiad�, otworzy� baga�nik i w �wietle latarki brodacza wyci�ga� po kolei baga�e, �eby zrobi� dost�p do zapasowego ko�a. Potem patrzy�, jak wyk�adali je we dw�ch, podczas gdy Ray sta� obok. Gdy pod�o�yli lewarek, brodacz powiedzia�: � Wywal te baby z wozu. � Dalej � doda� Ray. � Ka� im wysi���. � To chyba nie jest konieczne? � rzuci� w odpowiedzi Tony Hastings. � Wyci�gnij je stamt�d. My naprawiamy ci ko�o, a ty masz je wywali�, jasne? Tony spojrza� do �rodka na �on� i c�rk�. � Wszystko w porz�dku � powiedzia�. � Chc� tylko, �eby�cie wysiad�y, bo b�d� zmienia� ko�o. Wysiad�y i stan�y blisko Tony�ego przy drzwiach samochodu. Pomy�la�, �e gdyby tamci okazali si� gro�ni, bezpieczniej jest by� blisko wozu. M�czy�ni zabrali si� do roboty. Podnie�li w�z na lewarku i zdj�li ko�o. � Hej, ty � odezwa� si� Ray. � Chod� tutaj. � Kiedy Tony nie poruszy� si�, sam podszed� i rzuci�: � My�lisz, �e jeste� kim�, co? � Nie rozumiem. � �Nie rozumiem�. My�l�, kurwa, �e s� kim�, co? � Kto? � One, te twoje kobiety, twoje dziwki. I ty te�. My�lisz, �e jeste� kim� lepszym, �e mo�esz waln�� w czyj� w�z, a gliny ci� z tego wybroni�. � Zaraz, to wy bawili�cie si� w jakie� wariackie gry na drodze... � I co... Od czasu gdy zaj�li si� ko�em, przeje�d�a�y rozp�dzone i osobowe, i ci�ar�wki. Tony Hastings chcia�, aby kto� si� zatrzyma�, chcia�, �eby kto� cywilizowany stan�� mi�dzy nim, a tymi dzikusami, kt�rzy nie wiadomo co chcieli zrobi�. Raz jaki� samoch�d zwolni�, pomy�la�, �e mo�e si� zatrzyma. Wyst�pi� do przodu, ale co� schwyci�o go za rami� i poci�gn�o do ty�u. Ray stan�� przed nim, zas�oni� widok, a samoch�d odjecha�. Troch� p�niej zobaczy� zbli�aj�ce si� b�yskaj�ce na niebiesko �wiat�a wozu policyjnego. �Jad� nas uratowa� � pomy�la� i pobieg� w kierunku, sk�d si� zbli�ali. W�z jednak nie zwalnia� i Tony zda� sobie spraw�, �e si� nie zatrzyma. Macha� i pr�bowa� krzycze�, gdy go mijali. S�ysza�, jak Laura i Helen te� krzycz�, ale policyjny samoch�d ju� znika� z pola widzenia z pr�dko�ci� stu mil na godzin�. � I po waszych glinach � skwitowa� Ray. � Trzeba ich by�o zatrzyma�. � Pr�bowa�em � odpar� Tony. Poczu� si� pokonany. Zastanawia� si�, jaki inny problem przyku� uwag� policji, kiedy to jego w�asny pozosta� niezauwa�ony w ciemno�ci. Tamtych zdawa�a si� bawi� ich robota. �miali si�, a Tony zapami�ta�, �e jeden z nich pracowa� w jakim� warsztacie. Tylko Ray si� nie �mia�. Tony�emu Hastingsowi nie podoba� si� ten wyraz oczekiwania na jego poci�g�ej twarzy. �Ten cz�owiek ma w sobie du�o gniewu� � zauwa�y� w my�lach, czuj�c, �e jego w�asny gniew zapl�ta� si� gdzie� w dziwno�ci tej sytuacji. �Oni usi�uj� pokaza� mi, �e nie s� takimi, na jakich wygl�daj�� � stwierdzi�. Jakby chcieli pokaza�, �e w gruncie rzeczy s� porz�dnymi lud�mi. Mia� nadziej�, �e tak jest. TRZY Susan Morrow odk�ada kartk�. Powraca powoli. Tutaj, gdzie mieszka, gdzie s�ycha� delikatny warkot lod�wki i dzieci szemrz�ce, �miej�ce si� przy grze w �Monopol� w pokoju obok. Tutaj, w tej enklawie zamieszka�ych uliczek, wszystko jest spokojne, ciche. Bezpieczne. Susan wygina si�, przeci�ga. Ci�gnie j� do kuchni po wi�cej kawy. Opiera si�. Mo�e zamiast tego mi�ty? Jest na stoliku, pod ogonem Marthy. Kiedy� tak�e jechali ca�� noc � Susan, Arnold i dzieci, do Cape Cod. Arnold jest bardziej rozgarni�ty od Tony�ego Hastingsa, ale czy potrafi�by unikn�� jego tarapat�w? Jako dystyngowany cz�owiek, w zamian za napraw� opon odwdzi�czy�by si� tym ludziom jakim� zabiegiem chirurgicznym, ale czy to by go uchroni�o? On te�, mimo przypr�szonych siwizn� w�os�w, czuje si� radosnym m�odzieniaszkiem �artuj�cym sobie nieraz w niewybredny spos�b, a potem oczekuj�cym reakcji zebranych. Ale dzisiaj Arnold jest w hotelu � niemal o tym zapomnia�a, przejmuj�c si� wyimaginowanym Tonym � zatopiony w bambusowym fotelu, zaszyty od �wiata, popija z ca�ym ludkiem medyk�w. Okropno��... A� kotka Martha zerka na ni�, zaintrygowana. Co wiecz�r Susan siedzi tak samo, podchodz�c do p�askich bia�ych kart z takim b�yskiem w oku, jakby widzia�a tam co�, czego ona, Martha, oczywi�cie dostrzec nie mo�e. Martha rozumie samo podchodzenie, ale co mo�na podchodzi� na w�asnych kolanach, no i jak mo�na podchodzi� z tak spokojnym wyrazem twarzy? Martha tak�e godzinami bawi si� w podchody, a� jej si� ogon pr�y, ale kiedy ju� podchodzi, to zawsze jest tam co�, mysz albo ptak, albo przynajmniej nadzieja na jedno z nich. ZWIERZ�TA NOCY 3 M�czyzna z tr�jk�tn� twarz� o imieniu Ray, kt�rego usta by�y zbyt ma�e w stosunku do podbr�dka, a g�owa w po�owie �ysa, sta� z r�kami w kieszeniach i patrzy�, jak pracuj� tamci dwaj. Postukiwa� przy tym butami o ziemi�, jakby w ta�cu. �Nie wolno mi zapomnie�, �e to cz�owiek, kt�ry zepchn�� mnie z drogi� � powiedzia� do siebie Tony Hastings. M�czyzna, niby jak�� piosenk�, mrucza� pod nosem s�owo �kurwa�. Tak postukuj�c i mrucz�c �kurwa� patrzy� na �on� i c�rk� Tony�ego stoj�ce blisko siebie tu� obok tylnych drzwi samochodu, jakby chcia� to �kurwa� skierowa� do nich. Potem popatrzy� na Tony�ego, mrucz�c tym razem jakby pod jego adresem, tonem wystarczaj�co g�o�nym, by mo�na by�o us�ysze�: �Kurwa, kurwa, kurwa�. � Na co si� gapisz? � rzuci� w ko�cu do Tony�ego. � Co chcieli�cie osi�gn�� wtedy, tam na drodze? � zapyta� Tony. Przejecha�a ci�ar�wka, mijaj�c ich z hukiem. Je�li m�czyzna odpowiedzia�, Tony tego nie s�ysza�. R�ne samochody osobowe i ci�ar�wki przeje�d�a�y co trzy, cztery minuty, a mo�e nawet cz�ciej. �Dop�ki jest ruch, jeste�my bezpieczni� � uzna� w my�lach Tony, zastanawiaj�c si� jednocze�nie, od w�a�ciwie jakiego niebezpiecze�stwa jest bezpieczny. � Dupek � powiedzia� nagle m�czyzna. � Kto? � Ten, co je�dzi zgodnie z przepisami. � Kto? � To twoje �kto�, to wszystko, co umiesz powiedzie�? � Patrz�c tak... � No patrz�. Nie m�g� m�wi�, z�apany na gor�co, uwik�any w emocje. � Co pr�bowa�e� zrobi� wtedy, tam na drodze? � spyta� m�czyzna po chwili. � Nic nie pr�bowa�em, chcia�em dosta� si� tam, dok�d jedziemy. � A dok�d jedziecie? Tony zawaha� si�. � Dok�d jedziecie? � Chcemy dosta� si� do Maine. Tam w�a�nie chcemy dotrze�. Do Maine. � A co jest w Maine? Tony nie chcia� odpowiedzie�. � Co jest w Maine? Czu� si� jak ch�opczyk opieraj�cy si� zbirom. M�czyzna zrobi� krok w jego stron�. � Pyta�em, co jest w Maine? M�czyzna podszed� na tyle blisko, �e Tony poczu� z jego ust zapach cebuli pomieszany z zapachem alkoholu. Chocia� tamten by� chudy, Tony wiedzia�, �e nie mia�by z nim szans. Cofn�� si�, ale tamten zaraz zmniejszy� dystans. �To r�nica wieku� � skwitowa� Tony w my�lach, pomijaj�c, �e nie bi� si� od czas�w ch�opi�cych i �e nigdy nie wygrywa�. ��yj� w innym �wiecie� � rzuci�, niemal na g�os. Nie chcia� m�wi�, �e w Maine ma lokum na lato. M�czyzna zrobi� jeszcze krok do przodu, zmuszaj�c Tony�ego do cofni�cia si�. �Lepiej niech mnie nie dotyka.� M�czyzna z�apa�, Tony�ego za sweter i pchn�� lekko. � M�wi�e�, �e co jest w Maine? �Pu�� mnie� � powinien powiedzie� Tony. � Pu�� mnie � powiedzia�. Us�ysza�, jak g�os mu si� �amie niczym napastowanemu dziecku. I nagle cisz� nocy rozdar� jej krzyk: � Zostaw mojego tat�! � Pierdol si�, dziecinko � odrzek� m�czyzna. Pu�ci� sweter Tony�ego i za�miawszy si� pocz�apa� ku kobietom. Przera�ony, trz�s�cy si� ze strachu, pr�buj�c rozgrza� swoj� tch�rzliw� krew do odpowiedniej temperatury, Tony pod��y� za nim. � Co jest w Maine? Skoro tatu� mi nie powie, to mo�e ty. No, po co jedziecie do Maine? � Co ci� to obchodzi? � odpar�a. � Daj spok�j, dziecinko. Jeste�my mi�ymi facetami. Naprawiamy wam ko�o. Chyba mo�esz mi powiedzie�, co jest w Maine? � Sp�dzamy tam lato � wyja�ni�a. � W porz�dku? Zadowolony? � Tw�j tatu� my�li, �e jest kim� lepszym ode mnie. A co ty na to? � No c�, jest. � Tw�j tatu� boi si� mnie. Boi si�, �e mog� mu nakopa� do dupy. � Ty wszarzu � rzuci�a nagle. � Ty �mieciu, gnoju. � Jej g�os by� wysoki, przesycony w�ciek�o�ci�. Prawie krzycza�a. M�czyzna ze z�o�ci� zbli�y� si� do niej. Kiedy Laura wkroczy�a mi�dzy nich, odepchn�� j�. Po�o�y� r�ce na ramionach dziewczyny i przycisn�� j� do samochodu, ale Laura w oka mgnieniu rzuci�a si� na niego. Bi�a, drapa�a, ci�gn�a tak d�ugo, a� odwr�ci� si� i pchn�� j� tak, �e upad�a. � Ty suko � warkn��. Tony tak�e jako� si� w to wmiesza�, ale r�ka m�czyzny niczym �om zamachn�a si� i uderzy�a, odrzucaj�c go do ty�u. Czu�, jakby to naprawd� �om trafi� w jego nos, kt�ry piek� teraz niemi�osiernie. M�czyzna spojrza� na ca�� tr�jk� i burkn��: � Radz� wam uwa�a�, jeba�ce. Troch� si� zapominacie m�wi�c do mnie w ten spos�b. M�czy�ni przy kole przerwali robot�, �eby popatrze�. Kiedy Tony Hastings widzia�, jak jego �ona Laura upada, kiedy us�ysza� ten jej cichy, znany mu tak dobrze j�k, kiedy zobaczy� jak on sam w tych lekkich spodniach i ciemnym swetrze siada na ziemi, jak z wysi�kiem odwraca si�, by si� podnie��, pomy�la�, �e co� z�ego wisi w powietrzu, jakby wie�� o wybuchu wojny, jakby w ca�ym swoim szcz�ciarskim �yciu nigdy nie pozna� niczego prawdziwie z�ego. Nie m�g� przesta� my�le� o tym, jak ta jego krew tch�rza uderzy�a mu do g�owy, jak skoczy� na tego cz�owieka i zosta� trafiony r�k� o twardo�ci �omu. To ju� nie jest �adna dziecinada, tu bije si� na serio. M�czyzna spojrza� na niego jakby w wyrzutem. � Co jest, kurwa, przecie� naprawiamy twoje zasrane ko�o! � rzuci� i podszed� do tamtych. Prawie sko�czyli, dokr�cali jeszcze �ruby. � Zaraz zobaczymy, co gliny powiedz� na ten wypadek, co go spowodowa�e�. � B�dziemy musieli znale�� telefon � zauwa�y� Tony. � Tak? A widzisz tu gdzie� jaki�? � Co za miasto jest najbli�ej? Tamci za�o�yli ko�pak. Podtoczyli przebite ko�o pod baga�nik z ty�u i pchn�li je do �rodka lewarkiem. � Po co ci miasto? � �eby si� zg�osi� na policj�. � Racja � przytakn�� m�czyzna. � Wi�c jak zamierzasz to zrobi�? � Pojedziemy na posterunek. � Opu�cisz miejsce wypadku? � A co chcecie robi�? Czeka�, a� nast�pny radiow�z b�dzie przeje�d�a�? � Dobrze pami�ta�, �e ju� jeden odprawili. � Tato � odezwa�a si� Helen � telefony s� wzd�u� drogi. Awaryjne. Widzia�am. On te� o tym pami�ta�. � Wszystkie s� popsute � rzuci� m�czyzna. � Wszystko, do czego si� nadaj�, to ci�g�e psucie si� i naprawianie � doda� okularnik. Brodacz pod�miewa� si� niewyra�nie. � Trzeba pojecha� do Bailey, to jedyny spos�b � orzek� Ray. � Tak czy siak przez taki telefon glin nie sprowadzimy. � W porz�dku � powiedzia� Tony rozstrzygaj�co. � Pojedziemy do Bailey i tam to zg�osimy. � Wi�c jak proponujesz si� tam dosta�? � spyta� m�czyzna. � Naszymi samochodami. � Tak? A kt�rym? � Obydwoma. � Nie, facet Nic z tego, kurwa. � Niby dlaczego? � Sk�d mam wiedzie�, �e mi nie spieprzysz i nie zrobisz nas w bambuko? � Mieliby�my ucieka� przed policj�? � A sk�d niby mam wiedzie�, �e nie uciekniecie? � Prosz� si� nie obawia�. Obiecuj�, �e z�o�ymy raport. � Nawet nie wiesz, gdzie jest Bailey. � Poka�ecie nam drog�, pojedziemy za wami. � No nie! � za�mia� si� m�czyzna. Przez moment zdawa� si� my�le� nad czym�, wpatruj�c si� w las pogr��ony w nocy, jakby co� go nurtowa�o. I gdy sta� tak, wydawa�o si�, �e zapomnia� o nich wszystkich, �e odp�yn��, marz�c. �To szaleniec� � pomy�la� Tony, a s�owa te uderza�y jak nag��wek. M�czyzna w ko�cu powr�ci�. � A co ci� powstrzyma od tego, �eby da� dyla w jak�� boczn� drog�? � Zdaje si�, �e jeste�cie nie�li w trzymaniu si� blisko cudzych samochod�w � odpar� Tony. M�czyzna za�mia� si� znowu. � No dobra, my pojedziemy przodem, a wy za nami. Obiecuj�, �e nie uciekniemy wam za daleko. � Teraz wszyscy si� �miali, jakby to by�y jakie� �arty. Nawet Tony troch� wykrzywi� usta. � Pierdol si� � zakl�� nagle m�czyzna. � Jedziesz w moim wozie. � Co? � Jedziesz z nami. � Nie ma mowy. � Lou poprowadzi twoj� bryk�. To porz�dny facet. Dobrze si� ni� zaopiekuje. � Nie � j�kn�a Helen. � Nie mo�emy tak zrobi� � powt�rzy� swoje Tony. � Bo co? � Nie zamierzam oddawa� mojego samochodu w wasze r�ce. Za nic. � Nie? My�lisz, �e co, �e ci go ukradniemy? � M�czyzna udawa� zdziwionego. A po chwili doda�: � Dobra. Ty jedziesz swoim wozem, ale dziewczyna jedzie z nami. Helen krzykn�a wystraszona. Cofn�a si� bli�ej samochodu, ale m�czyzna stan�� na jej drodze. � Nie pojedziesz z nimi � sprzeciwi� si� Tony. � Oczywi�cie, �e tak � orzek� m�czyzna. � Pojedziesz z nami, prawda, s�odziutka? � Po�o�y� r�k� na ko�nierzu jej koszuli. Szarpn�a si�. Zako�ysa�y si� jej piersi. � Tony � odezwa�a si� Laura. Patrzy�a na niego, a m�czyzna obserwowa� ich oboje. Nagle krzykn�a: � Zostaw j�! � Przesta� � powiedzia� Tony, walcz�c z dr�eniem g�osu. � Ale to jej si� podoba � stwierdzi� m�czyzna. � Wcale nie! � krzykn�a Helen. � Ale� tak, kochanie. Nie wiesz jeszcze, co dobre. � Tony � powt�rzy�a cicho Laura. Napr�y� mi�nie, zacisn�� pi�ci i zrobi� krok w kierunku tamtego, ale brodacz szybko chwyci� go za r�k�. Pr�bowa� si� uwolni�. M�czyzna o imieniu Ray zauwa�y� to i odwr�ci� si� do Tony�ego, zwalniaj�c uchwyt na dziewczynie, kt�ra w tym momencie wyrwa�a si� i pobieg�a wzd�u� drogi, przed siebie. � Helen! � zawo�a� Tony. � Kto rz�dzi w twojej rodzince? � spyta� Ray. �Nie tw�j interes� � mia� w g�owie Tony, ale nie odpar� nic. Patrzy� na swoj� c�rk� biegn�c� poboczem autostrady. �Helen, Helen.� Cz�owiek o imieniu Ray u�miecha� si� do niego ponuro zbyt ma�ymi ustami nie pasuj�cymi do za du�ych z�b�w. Usiad�a na kamieniu na kraw�dzi drogi, oko�o pi��dziesi�ciu metr�w od nich. Tony m�g� zobaczy�, jak p�acze. Nasta�a chwila ciszy. Kiwni�ciem g�owy Ray da� sygna� pozosta�ym, po czym skupili si� obok jego wozu i odbyli narad�. Tony zdawa� sobie spraw�, �e jest noc, �e ch�odno, �e gwiazdy �wiec� jasno�ci� g�r. Poza nim by�a ziemia wst�puj�ca w las, do kt�rego jego wzrok wedrze� si� nie m�g�. Przeciwne pasy by�y poza zasi�giem wzroku, na wzniesieniu po drugiej stronie, ukryte za drzewami. Kiedy samochody nadje�d�a�y stamt�d, rzuca�y na drzewa bia�e �wiat�o, tworz�c z tej strony co� na kszta�t duch�w czaj�cych si� po�r�d ga��zi. M�czy�ni w trakcie narady gestykulowali w podnieceniu, �miali si�, a Helen z g�ow� ukryt� w d�oniach wci�� siedzia�a na przydro�nym kamieniu. Nadjecha� jaki� samoch�d. Gdy si� zbli�a�, Helen podesz�a do drogi i pomacha�a szale�czo, ale ten zwi�kszy� pr�dko�� i przejecha� obok. Wtedy Laura zwr�ci�a si� do Tony�ego: � Chod� � powiedzia�a. � Zabierzemy j� stamt�d. Wsiad�a do wozu. Ale kiedy Tony obszed� auto, by zaj�� miejsce kierowcy, zobaczy�, �e Helen wraca, a mi�dzy ni� a samochodem stoi trzech m�czyzn. Mia�a w r�ku kij. Zbli�a�o si� kolejne auto. By�a ju� przy wozie trzech m�czyzn i kiedy �wiat�a sta�y si� wi�ksze, wbieg�a na jezdni�, machaj�c nad g�ow� r�kami i kijem. Samoch�d zwolni�. To by� pick-up. Zatrzyma� si� tu� przed ni�. Kierowca przechyli� si� w prawo i wyjrza� przez okno. � Chcesz si� zabi�? � zapyta�. By� to starszy cz�owiek w baseball�wce na g�owie. Wszyscy, za wyj�tkiem Laury, kt�ra siedzia�a w samochodzie, podeszli do niego. � Ci ludzie... � zacz�a Helen. � Ju� dobrze � wtr�ci� si� Ray. � Jest troch� wstrz��ni�ta. � Nic nie jest dobrze, niech pan spyta mojego tat�. � Co, co? � zawaha� si� kierowca. � Potrzebujemy pomocy � powiedzia� Tony. � Co jest? � Guma � odpar� Ray. � Naprawiali�my im ko�o. � Kiwa� g�ow� i u�miecha� si�, pokazuj�c z�by gryzonia. � Wszystko w porz�dku. � Taa? � b�kn�� starszy cz�owiek. � A ona chcia�a si� zabi�? Ray krzykn�� do niego: � Wszystko jest w porz�dku. Tony zrobi� krok do przodu. � Przepraszam... � zagadn��. Us�ysza� j�k Helen: � Prosz�, niech nam pan pomo�e. Kierowca spojrza� na Raya, kt�ry u�miechaj�c si� wymachiwa� lekko kluczem. � Co prosz�? � zapyta� przytykaj�c d�o� do ucha. � Nic si� nie sta�o � g�o�no zaznaczy� Ray. � Nie, nie � pr�bowa� krzykn�� Tony. Kto� ci�gn�� go za rami� do ty�u. Starszy cz�owiek popatrzy� na ca�� grup�. Jego twarz wyra�a�a zak�opotanie i jak�� nieszcz�liwo��, ale by� mo�e zawsze tak wygl�da�. Spojrza� na klucz Raya, wahaj�c si�. � Zatem nie ma problemu � powiedzia� nagle. Jego g�os zadr�a� nieznacznie. Schowa� si� do wozu, wrzuci� bieg i odjecha�. Tony us�ysza� za sob� szloch Helen: � Na mi�o�� bosk�, prosz� pana! � O co chodzi, dziecinko? � rzuci� Ray. � Chyba nie chcesz si� zadawa� z takimi g�uchymi starcami jak ten... Nast�pi�o nag�e poruszenie. M�czy�ni przestraszyli si�, kiedy Helen rzuci�a si� do samochodu, na tylne siedzenia, i trzasn�a drzwiami. Chwila ciszy. Ray trzyma� Tony�ego za �okie�, niezbyt mocno. Laura i Helen czeka�y w samochodzie. � Dobra � powiedzia� w ko�cu Ray. � Jedziemy obydwoma wozami. W ko�cu przysz�a ulga po sko�czonym koszmarze. Zm�czeni t� gr�, kt�ra zasz�a najdalej jak