8299
Szczegóły |
Tytuł |
8299 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8299 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8299 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8299 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Austin WRIGHT
TONY I SUSAN
TONY AND SUSAN
Przek�ad: MACIEJ MAJCHRZAK
Wydanie oryginalne: 1993
Wydanie polskie: 1997
Dla Sally
PRZED
Historia ta si�ga wstecz do listu, jaki pierwszy m�� Susan Morrow, Edward,
przys�a� jej
zesz�ego wrze�nia. Napisa� ksi��k�, powie��, i pyta�, czy nie zechcia�aby jej
przeczyta�? Susan
by�a troch� zszokowana, poniewa�, za wyj�tkiem bo�onarodzeniowych kartek od jego
drugiej
�ony, �adnych wiadomo�ci od Edwarda nie otrzymywa�a przez dwadzie�cia lat.
Odszuka�a go w�r�d swych wspomnie�. Przypomnia�a sobie, �e zawsze chcia� pisa� �
opowiadania, wiersze, szkice, cokolwiek, byle u�ywa� s��w. Tak, teraz pami�ta�a
to dobrze. To
by� g��wny pow�d problem�w, jakie mi�dzy nimi zaistnia�y. My�la�a jednak, �e
zarzuci� to ca�e
pisanie, odk�d zacz�� robi� w ubezpieczeniach. Jak wida� nie.
Po�r�d nierzeczywistych dni ich ma��e�stwa istnia�a kwestia, czy ona powinna
czyta� to, co
on napisze. On by� pocz�tkuj�cym pisarzem, ona surowszym krytykiem ni� sama
chcia�a. To
by�o dra�liwe � jej zawstydzenie, jego obraza. Teraz w swym li�cie napisa�: �Do
diab�a! Ta
ksi��ka jest dobra!� Chcia� jej pokaza�, ile nauczy� si� o �yciu i fachu, da�
jej przeczyta� i
zobaczy�, os�dzi� samej. By�a najlepszym krytykiem jakiego kiedykolwiek mia�,
tak przyzna�.
Mog�a mu tak�e pom�c, bo mimo zalet, obawia� si�, �e powie�ci czego� brakuje, a
ona b�dzie
wiedzie�, b�dzie mog�a mu to wskaza�. Nie spiesz si�, zaznaczy�, naskrob par�
zda�, cokolwiek
przyjdzie ci do g�owy. Podpisano: �Zawsze tw�j, pami�taj�cy stary Edward�.
Podpis zirytowa� j�. Przypomina� jej zbyt wiele, zagra�a� pokojowi, jaki zawar�a
ze swoj�
przesz�o�ci�. Nie mia�a ochoty pami�ta� i wpada� w nieprzyjemny nastr�j, ale
kaza�a mu
przys�a� ksi��k�. Poczu�a si� zawstydzona swymi podejrzeniami, obiekcjami.
Dlaczego wola�,
poprosi� j�, a nie jakich� nowszych znajomych? Sugerowanie, by napisa�a to, co
przyjdzie jej do
g�owy, by�o prostsze ni� przemy�liwania. Nie mog�a odm�wi�, przynajmniej
dlatego, �eby nie
wygl�da�o, i� wci�� �yje przesz�o�ci�.
Paczka nadesz�a tydzie� p�niej. Dorothy, jej c�rka, przynios�a j� do kuchni,
gdzie ona sama,
a tak�e Dorothy, Henry i Rosie zajadali kanapki z mas�em orzechowym. Paczka by�a
mocno
oklejona. Susan wydoby�a maszynopis i przeczyta�a napis na stronie tytu�owej:
Edward Sheffield
ZWIERZ�TA NOCY
Czysto przepisane na maszynie, na dobrym papierze. Zastanowi�o j�, co oznacza
tytu�.
Podoba� jej si� gest Edwarda, pojednawczy, schlebiaj�cy. Cho� ogarn�a j� te�
swego rodzaju
czujno��, tote� kiedy Arnold, jej obecny m��, wr�ci� wieczorem, zaanonsowa�a
wyrazi�cie: �
Dosta�am dzi� wiadomo�� od Edwarda.
� Jakiego Edwarda?
� Och, Arnoldzie...
� A, Edwarda. No tak. I c� ten stary piernik ma do powiedzenia?
To by�o trzy miesi�ce temu. A teraz w umy�le Susan siedzi pewna obawa, kt�ra
przychodzi i
odchodzi, trudna do opanowania. Kiedy Susan si� nie obawia, obawia si�, �eby nie
zapomnie� o
co si� obawia. A kiedy wie o co si� obawia � na przyk�ad, czy Arnold zrozumia�,
co mia�a na
my�li, albo o to, co on mia� na my�li, m�wi�c to co mia� na my�li, dzi� rano �
nawet wtedy
Susan ma przeczucie, �e tak naprawd� to chodzi o co� innego, wa�niejszego. A
tymczasem
prowadzi dom, p�aci rachunki, sprz�ta, gotuje, zajmuje si� dzie�mi, trzy razy w
tygodniu ma
zaj�cia w miejscowym college�u, podczas gdy jej m�� naprawia serca w szpitalu.
Wieczorami
Susan czyta, przedk�adaj�c to nad telewizj�. Czyta, �eby nie zastanawia� si� nad
sob�.
Cieszy si� na my�l o powie�ci Edwarda, bo lubi i czyta� i chce wierzy�, �e on
sam si�
poprawi�, ale przez trzy miesi�ce odk�ada�a to. Cho� samo op�nienie nie by�o
zamierzone.
Wsadzi�a po prostu maszynopis do szafy i zapomnia�a o nim. Gdy w ko�cu
przypomnia�a sobie,
czas nie by� w�a�ciwy, bo albo robi�a akurat zakupy w spo�ywczym, albo odwozi�a
Dorothy na
konie, albo ocenia�a prace student�w. Gdy by�a wolna, nie pami�ta�a.
W czasie kiedy nie zapomina�a, stara�a si� oczy�ci� umys�, by czyta� powie��
Edwarda w
spos�b, na jaki ta zas�ugiwa�a. Problemem by�y wspomnienia, powracaj�ce jak
stary wulkan
pe�en huku i wstrz�s�w. To wszystko odrzuca�o intymno��, jego przestarza�a
wiedza o niej i jej o
nim. Musi zignorowa� sw� pami�� o jego podziwie dla samego siebie, jego
pr�no�ci, ale te� i o
jego l�kach. Wtedy to jej czytanie b�dzie w porz�dku. Bo ona chce by� w
porz�dku. Ale je�li ma
si� tak sta�, musi zaprzeczy� swym wspomnieniom � sprawi�, by sta�a si� kim�
obcym.
Zaledwie mog�a uwierzy�, �e chcia�, aby przeczyta�a jego powie��. Musi to by�
co�
osobistego, nowy obr�t w ich martwym romansie. By�a ciekawa, co Edward mia� na
my�li
pisz�c, �e chyba czego� tu brakuje. Jego list sugerowa�, �e nie wiedzia� czego,
ale zastanawia�o
j�, czy nie ma tam jakiego� tajemnego przes�ania typu: Susan i Edward � subtelna
mi�osna
pie��. Przeczytaj, a kiedy odszukasz, czego brakuje, znajdziesz Susan.
Albo nienawi��, co bardziej prawdopodobne, chocia� wyzbyli si� jej wieki temu. I
gdyby to
ona, Susan, by�a czarnym charakterem � t� gorsz� truj�c� cz�ci�, jak w rumianym
jab�ku
danym do polizania Kr�lewnie �nie�ce � by�oby mi�o dowiedzie� si�, ile naprawd�
ironii
zawiera� w sobie list Edwarda.
Lecz cho� si� tak przygotowa�a, nadal zapomina�a, nie czyta�a, a z czasem
uwierzy�a, �e jej
zaniedbanie to co� sta�ego. Wzbudzi�o to w niej op�r i wstyd, ale kilka dni
przed Bo�ym
Narodzeniem otrzyma�a kartk� od Stephanie z dodatkow� notk� Edwarda. Przyje�d�a
do
Chicago, pisa�, 30 grudnia, tylko na jeden dzie�, zatrzyma si� w hotelu Mariott,
a wi�c do
zobaczenia. Zaniepokoi�a si�, bo on b�dzie chcia� pogada� o tym nie przeczytanym
maszynopisie, ale ul�y�o jej, gdy zda�a sobie spraw�, �e ma jeszcze czas. Po
Bo�ym Narodzeniu
Arnold jedzie na trzy dni na zjazd kardiochirurg�w. Wtedy b�dzie mog�a to
przeczyta�. To
zajmie jej my�li, dobra odskocznia od podr�y Arnolda, i wreszcie: nie musi si�
czu� winna.
Susan wyobra�a sobie, jak Edward wygl�da teraz. Pami�ta go jako blondyna ptasiej
urody, z
oczami rzucaj�cymi spojrzenia znad dziobowatego nosa, niewiarygodnie chudego, z
d�ugimi
ramionami i wypuk�ymi �okciami, genitaliami nieproporcjonalnie wielkimi w
stosunku do
ko��ca. Jego przyciszony g�os, ci�te niecierpliwe s�owa � jakby s�dzi�, �e
wi�kszo�� z tego, co
musi powiedzie�, jest zbyt g�upia i nie powinna by� wym�wiona.
Czy oka�e si� bardziej godnym, czy bardziej pompatycznym? Pewnie uty�, a jego
w�osy b�d�
siwe, o ile ca�kiem nie wy�ysia�. I ciekawe, co on o niej pomy�li? �yczy�aby
sobie, aby zauwa�y�
o ile bardziej tolerancyjna, przyst�pna i hojna jest teraz i o ile wi�cej wie.
Czy nie odepchnie go
czasem ta r�nica mi�dzy dwudziestoczterolatk� a czterdziestodziewi�ciolatk�. Ma
teraz nowe
okulary, ale za czas�w Edwarda w og�le ich nie nosi�a. Jest bardziej pyzata, ma
wi�ksze piersi,
policzki r�owe tam gdzie by�y szare, wypuk�e tam gdzie by�y wkl�s�e. Jej w�osy,
kt�re za
Edwarda by�y d�ugie, proste i jedwabiste, s� schludnie obci�te na kr�tko i
siwiej�ce. Sta�a si�
zdrowsza i pe�niejsza, a Arnold m�wi, �e wygl�da jak skandynawski narciarz.
Teraz, skoro ju� naprawd� zamierza to przeczyta�, zastanawia si�, jaka to
powie��. Czy jest
mo�e podobna tym wyprawom robionym bez plan�w, gdzie nogi ponios�? Najgorsze
wtedy je�li
oka�e si� na tyle niedorzeczna, by broni� jej przesz�o�ci, szkodz�c tym samym
obecnym dniom.
Nawet je�li nie jest niedorzeczna, istnieje ryzyko, �e to intymna podr� przez
nieznany umys�:
zmuszona b�dzie do kontemplacji zdarze� wi�cej m�wi�cych innym ni� jej samej, do
stykania
si� z obcymi, kt�rych nie wybiera�a, b�dzie zaproszona do udzia�u w obcych
zwyczajach. Z
Edwardem za przewodnika, od kt�rego dominacji ju� raz uciek�a.
Zas�b negatywnych mo�liwo�ci jest niema�y: znudzenie, obra�anie si�, p�awienie w
sentymentalnych obrazach, pogr��anie si� w depresji i smutku. Co naprawd�
zajmuje Edwarda w
wieku lat czterdziestu dziewi�ciu? Pewna jest tylko to, czym powie�� nie b�dzie
� chyba �e
Edward zmieni� si� radykalnie i wtedy nie b�dzie to ani krymina�, ani
baseballowa historyjka ani
te� western � na pewno nie b�dzie to historia pe�na krwi i zemsty.
Co zosta�o? To si� oka�e. Zacznie w poniedzia�ek wieczorem, dzie� po Bo�ym
Narodzeniu,
gdy wyjedzie Arnold. I te trzy wieczory jej wystarcz�.
WIECZ�R PIERWSZY
JEDEN
Tego wieczoru, kiedy Susan Morrow zasiada, by poczyta� maszynopis Edwarda,
strach
wstrz�sa ni� niczym pocisk. Zaczyna si� chwil� g��bokiego skupienia, kt�ra znika
zbyt szybko i
nie daje si� zatrzyma�, pozostawiaj�c �lady nieokre�lonego dreszczu emocji.
Niebezpiecze�stwo,
gro�ba, katastrofa, nie wiadomo co. Pr�buje si� z tego otrz�sn��, wracaj�c my�l�
do kuchni, do
rondli i innych naczy�, do zmywaka, a potem do chwytania w usta powietrza na
kanapie w
bawialni, gdzie nasz�a j� ta niebezpieczna my�l. Dorothy, Henry i kolega
Henry�ego, Mike, graj�
w �Monopol� na pod�odze w gabinecie. Ona odrzuca ich zaproszenie do udzia�u w
grze.
Stoi choinka. Na kominku le�� kartki �wi�teczne, gry i ciuchy razem z
chusteczkami po ca�ej
kanapie. Ba�agan. Odg�os ruchu z O�Hare za szyb� zamiera, Arnold pewnie jest ju�
w Nowym
Jorku. Nie mog�c przypomnie� sobie, co j� przestraszy�o, Susan stara si� to
zignorowa�, k�adzie
nogi na stoliku do kawy, chucha i przeciera swoje okulary. Obawa w jej umy�le
napiera,
niewyt�umaczalnie si� powi�ksza. L�ka si� z powodu wjazdu Arnolda � je�li to
jest przyczyna
� jakby to by� koniec �wiata, ale nie mo�e znale�� logicznego powodu takiego
odczucia.
Katastrofa samolotowa, ale nie wszystkie samoloty si� rozbijaj�. Zjazd te� nie
wydaje si� mu
zaszkodzi�. Ludzie b�d� go rozpoznawa�, zapami�tywa� jego nazwisko z
identyfikatora. Jak
zwykle b�dzie mu schlebia� odkrywanie faktu, i� jest znany, co wprawi go w
najlepszy z
nastroj�w. Wywiad dla Chickwasha te� nie wyrz�dzi �adnej krzywdy, je�li nawet
nic z niego nie
wyjdzie. Gdyby przypadkiem jednak co� wysz�o, otwiera si� ca�e nowe �ycie i
mo�liwo��
pomieszkania w Waszyngtonie, je�li b�dzie chcia�a. Arnold jest w�r�d koleg�w i
starych kumpli,
w�r�d ludzi, kt�rym powinna ufa�... To prawdopodobnie tylko przem�czenie.
Wci�� odk�ada Edwarda na p�niej. Czyta jakie� notki, gazety, artyku�y wst�pne,
zagl�da do
krzy��wek. A maszynopis si� opiera, albo to ona si� opiera, w obawie, �e powie��
ka�e jej
zapomnie� o zagro�eniu, czymkolwiek ono jest. Ten manuskrypt jest taki ci�ki,
taki d�ugi.
Ksi��ki zawsze opieraj� si� jej na pocz�tku, poniewa� poch�aniaj� tyle czasu.
Mog� pogrzeba� jej
my�li, czasem na dobre. Nim sko�czy, mo�e by� ju� inn� osob�. A ten przypadek
jest gorszy ni�
zazwyczaj, bo powr�t Edwarda do �ycia przynosi ze sob� nowe szale�stwa, kt�re z
jej my�lami
nie maj� nic wsp�lnego. On sam te� jest niebezpieczny, roz�adowuj�c sw�j m�zg,
t� noszon� w
sobie bomb�. Nic to. Je�li ona nie mo�e przypomnie� sobie, co j� k�opocze, ta
lektura to
zamaluje. Potem nie b�dzie chcia�a si� ju� zatrzymywa�. Otwiera pude�ko, patrzy
na tytu�:
�Zwierz�ta nocy�. Wchodz�c przez tunel do budynku w zoo widzi szklane akwaria
sk�pane w
mrocznym purpurowym �wietle, pe�ne dziwnych ruchliwych stworzonek o olbrzymich
uszach i
kulistych du�ych oczach, dzie� jakby zamienia si� z noc�. Dobrze, ju� lepiej
zacz��...
ZWIERZ�TA NOCY 1
Oto ten m�czyzna, Tony Hastings, jego �ona Laura i c�rka Helen, pod��aj�cy noc�
na
wsch�d, mi�dzystan�wk� w p�nocnej Pennsylvanii. Zaczynali w�a�nie wakacje,
jad�c do ich
letniego domku w Maine. Podr�owali noc�, bo wyruszyli za p�no, a do tego
jeszcze po drodze
trzeba by�o zmienia� opon�. Kiedy zasiedli w samochodzie po kolacji, gdzie� na
wschodzie Ohio,
Helen zaproponowa�a: � Nie szukajmy motelu, jed�my ca�� noc.
� Powa�nie? � spyta� Tony Hastings.
� Pewnie, dlaczego by nie?
Sugestia ta poruszy�a jego poczucie porz�dku i zaalarmowa�a jego
przyzwyczajenia. By�
profesorem matematyki, kt�ry s�yn�� z solidno�ci i rozwagi. Rzuci� palenie sze��
miesi�cy temu,
ale wci�� jeszcze zdarza�o mu si� trzyma� w ustach fajk�, bo dodawa�a mu
pewno�ci siebie. Jego
pierwsz� reakcj� na pomys� Helen by�o: �Nie b�d� g�upia�, ale st�umi� to w sobie
jako niegodne
dobrego ojca. Tak w og�le uwa�a� si� za dobrego ojca, nauczyciela i m�a.
S�owem: dobrego
cz�owieka. Na dodatek czu� w sobie jakie� pokrewie�stwo z kowbojami i graczami w
baseball.
Nigdy, od czasu dzieci�stwa, nie je�dzi� konno, ani nie gra� w baseball, nie by�
ani wielki, ani
silny; nosi� czarny w�sik i uwa�a� si� za luzaka. Przystaj�c na ten pomys�
urlopowania i spok�j
nocnej autostrady, da� si� u�agodzi� przez fakt, i� wtedy spadnie z niego
odpowiedzialno�� za
upolowanie miejsca na nocleg, wypatrywanie informacji na znakach, podchodzenie
recepcji i
proszenie si� o pokoje, podpieraj�c jeszcze to wszystko my�l� o przyjemnej
nocnej je�dzie i
zostawieniu na boku wszelkich spraw.
� Zamienimy si� za k�kiem o trzeciej rano?
� Jasne, tato, dobra.
� Co o tym my�lisz, Lauro?
� Nie b�dziesz zbyt zm�czony rano?
Wiedzia�, �e po egzotycznej nocy nast�puje ohydny dzie� i �e b�dzie si� czu�
okropnie,
usi�uj�c nie zasn�� po po�udniu i wr�ci� do normalnego planu, ale by� kowbojem
na wakacjach, a
to dobra pora na bycie nieodpowiedzialnym.
� Okay � powiedzia�. � Jed�my wi�c.
I jechali tak, sun�c mi�dzystanow� przy wolno zapadaj�cym czerwcowym zmroku,
mijaj�c
przemys�owe centra, pokonuj�c zakr�ty, wzniesienia i doliny w�r�d farm, a ton�ce
za
horyzontem s�o�ce odbija�o si� w oknach farmerskich dom�w po�r�d wysokich ��k
przed nimi.
Ca�a tr�jka, urzeczona widokami, wykrzykiwa�a do pozosta�ych zachwyty nad
pi�knem
wiejskich stron w tym dogasaj�cym dniu, nad ostatkami s�onecznego �wiat�a
padaj�cego na ��te
pola, zielone lasy i domy, wszystkie zabarwione i odmienione m�tniej�c�
jasno�ci�, i na
nawierzchni� drogi, w lusterku srebrn�, a czarn� przed oczami.
O zmroku zatrzymali si� po benzyn�, a kiedy wr�cili na autostrad�, Tony zauwa�y�
obszarpanego autostopowicza stoj�cego na poboczu wzniesienia. Zacz��
przyspiesza�.
Autostopowicz mia� tablic� z napisem �Do Bangor�.
Helen krzykn�a mu do ucha: � On do Bangor, tato. Zabierzmy go.
Tony Hastings przycisn�� peda� gazu. Autostopowicz mia� kombinezon i nagie
ramiona,
d�ug� jasn� brod� i opask� na w�osach. Jego oczy zwr�ci�y si� ku Tony�emu, gdy
go mija�.
� Oj, tato... � Spojrza� przez rami�. � Chcia� jecha� do Bangor � powt�rzy�a.
� Masz ochot� na jego towarzystwo przez dwana�cie godzin?
� Nigdy nie bierzesz autostopowicz�w.
� Obcych � sprostowa�, chc�c przestrzec Helen przed niebezpiecze�stwami tego
�wiata,
ale zabrzmia�o to zarozumiale.
� Tych, kt�rym nie powodzi si� tak jak nam � zaznaczy�a Helen. � Nie czujesz si�
troch�
winny, mijaj�c ich tak po prostu?
� Winny? To nie moja wina.
� Mamy samoch�d. Wolne miejsce. Jedziemy w t� sam� stron�.
� Och, Helen � wtr�ci�a si� Laura. � Nie b�d� ma�� dziewczynk�.
� Mam kumpli, kt�rzy je�d�� stopem do domu ze szko�y. Co by zrobili, gdyby ka�dy
my�la� tak jak wy? � Nikt nie skomentowa�. � Ten facet by� ca�kiem mi�y. Sami
widzieli�cie.
Tony, rozbawiony, pomy�la� o obdrapa�cu.
� Co by mu nie przeszkadza�o waln�� nas po g�owie.
� Tato!
Poczu� si� dziko w zapadaj�cej nocy, badawczo, nieznanie.
� Mia� tablic� � ci�gn�a swoje Helen. � To grzeczne z jego strony, i w�a�ciwe.
No i mia�
gitar�. Nie zauwa�y�e� jego gitary?
� To nie by�a gitara, raczej karabin maszynowy � odpar� Tony. � Wszystkie
rzezimieszki
nosz� karabiny w futera�ach na instrumenty, dlatego mog� si� myli� z muzykami...
� Poczu� jak
d�o� �ony dotyka ty�u jego g�owy.
� Wygl�da� jak Jezus Chrystus, tato. Nie widzia�e� jego szlachetnej twarzy?
Laura roze�mia�a si� stwierdzaj�c: � Ka�dy z rozwian� brod� wygl�da jak Jezus
Chrystus.
� To w�a�nie mia�am na my�li � odpar�a Helen. � Je�li ma rozwian� brod�, musi
by�
okay.
Laura dotyka�a d�oni� jego w�os�w, a po�rodku znalaz�a si� Helen. Przechylona z
tylnego
siedzenia wtyka�a mi�dzy nich swoj� g�ow�.
� Tato?
� Tak?
� Czy to przed chwil�, to mia� by� jaki� tw�j kawa�?
� Co masz na my�li?
� Ju� nic.
Ze spokojem zatapiali si� w ciemno�ci. C�rka Helen zacz�a �piewa� turystyczne
piosenki, a
matka Laura szybko si� przy��czy�a. Nawet ojciec, Tony, kt�ry nigdy nie �piewa�,
zaistnia�
swoim basem. I tak muzykowali, ci�gn�c d�ug� i pust� mi�dzystanow� przez
Pennsylvani�,
podczas gdy barwy dnia szarza�y, wtapiaj�c si� w ciemno��...
By�a pe�nia nocy i Tony Hastings prowadzi� sam, teraz ju� bez �adnych g�os�w,
jedynie
szelest wiatru zak��ca� szum silnika i opon. Jego �ona Laura siedzia�a obok �
milcz�ca,
pogr��ona w ciemno�ci, a c�rka Helen na tylnym siedzeniu obsun�a si� tak, �e
sta�a si� teraz
niewidoczna. Ruch by� niedu�y. Tylko pojedyncze �wiat�a po przeciwnej stronie
mruga�y
spomi�dzy drzew oddzielaj�cych pasy. Raz �wieci�y mocniej, to znowu s�ab�y,
kiedy pasy si�
rozdziela�y. Po swojej stronie od czasu do czasu dogania� czerwone �wiat�a kogo�
przed nim, a w
lusterku z rzadka pojawia�y si� przednie reflektory samochodu czy ci�ar�wki.
Przez d�ugie
chwile po jego stronie drogi nie by�o nikogo. Nie by�o te� �wiate� w ca�ej
okolicy. Nie m�g� tego
dok�adnie dostrzec, ale wyobra�a� sobie tylko las dooko�a. Cieszy� si�, �e od
tej dziczy oddziela
go jego auto. Mrucza�, z my�l� o kawie za godzin�, jak�� melodi�, bawi�c si�
swym dobrym
samopoczuciem, ca�kowitym brakiem znu�enia, spokojny w ciemno�ci kabiny pilot�w
samolotu
z pogr��onymi we �nie pasa�erami na pok�adzie. Cieszy� si� z zostawienia
autostopowicza, z
mi�o�ci �ony i dobrego humoru c�rki.
By� dumnym kierowc�, lekko mo�e tylko zadufanym w sobie. Stara� si� nie
przekracza�
sze��dziesi�ciu mil na godzin�. Na d�ugim podje�dzie dogoni� dwie pary tylnych
�wiate�, kt�re
trzymaj�c si� obok siebie blokowa�y mu oba pasy. Jeden samoch�d usi�owa� min��
drugi, ale nie
m�g� si� wysforowa� do przodu, wi�c Tony musia� zredukowa� pr�dko��. Wjecha� na
lewy pas,
tu� za w�z pr�buj�cy mija�. �No, dalej, jed�� � mrucza�, jak ka�dy niecierpliwy
kierowca,
kt�rym i jemu zdarza�o si� by�. Wkr�tce przysz�o mu na my�l, �e samoch�d z lewej
wcale nie ma
ochoty mija�, za to konwersuje sobie z tym drugim. I rzeczywi�cie, oba samochody
wci��
stopniowo zwalnia�y. Jedn� z jego dumnych zasad by�o nigdy nie u�ywa� klaksonu,
ale tym
razem nacisn�� go jednym szybkim ruchem. Auto przed nim wyrwa�o do przodu. On
poci�gn�� za
nim, min�� to drugie i w�lizn�� si� z powrotem na prawy pas, czuj�c jakby lekkie
zmieszanie.
Wolno jad�cy samoch�d zosta� z ty�u, za� ten przed nim, co ust�pi� mu miejsca,
zn�w zacz��
zmniejsza� pr�dko��. Odgad�, �e kierowca wyczekiwa� tamtego, by doko�czy�
zabaw�, wi�c
zjecha� na zewn�trzn�, by go min��, ale samoch�d przed nim odbi� w lewo i
zablokowa� mu
drog�. Tony musia� wcisn�� hamulec. By� lekko wstrz��ni�ty, kiedy zda� sobie
spraw�, �e
kierowca tego samochodu ma ochot� pobawi� si� teraz z nim. Auto zwolni�o jeszcze
bardziej.
Zauwa�y� w lusterku, gdzie� w dali za sob�, �wiat�a trzeciego samochodu. Nie
chcia� u�ywa�
klaksonu. Jechali trzydzie�ci mil na godzin�. Zdecydowa� si� mija� po prawym
pasie, ale tamten
samoch�d zn�w wsun�� si� przed niego.
� No co jest... � rzuci� do siebie.
Laura poruszy�a si�.
� Jaki� wariat przed nami � wyja�ni�.
Teraz w�z przed nimi jecha� troch� szybciej, ale wci�� zbyt wolno. Ten trzeci
pozostawa�
daleko w tyle. Tony nacisn�� klakson.
� Nie r�b tego � zaoponowa�a Laura. � On w�a�nie tego chce.
Uderzy� w kierownic�. Pomy�la� chwil� i wzi�� g��boki oddech.
� Trzymajcie si� � powiedzia�, przycisn�� peda� gazu i przeskoczy� na lewo. Tym
razem
si� uda�o. Tamten w�z zatr�bi�, a on przyspieszy�.
� Dzieciaki � stwierdzi�a Laura.
Z tylnego siedzenia odezwa�a si� Helen: � Banda g�upk�w.
Nie wiedzia�, �e ju� si� przebudzi�a.
� Chyba si� ich pozbyli�my? � rzuci� Tony. Tamten samoch�d by� za nimi, wi�c
poczu�
pewn� ulg�.
� Helen! � krzykn�a Laura. � Nie!
� Co? � zapyta� Tony.
� Pokaza�a im palec.
Ten drugi w�z to by� buick, z lewym b�otnikiem lekko wgniecionym, ciemny,
granatowy lub
czarny. Tony nie skupia� si�, by dojrze�, kto jest w �rodku. Ju� do niego
dobijali. Przyspieszy� do
osiemdziesi�tki, ale te �wiat�a pozostawa�y wci�� blisko, niemal go dotyka�y.
� Tony � szepn�a Laura.
� O, kurcz� � rzuci�a Helen.
Wci�� pr�bowa� jecha� szybciej.
� Tony � powt�rzy�a Laura.
Tamci wci�� trzymali si� blisko.
� Po prostu jed� normalnie.
Trzeci samoch�d by� daleko. Jego �wiat�a nikn�y na zakr�tach i pojawia�y si� po
d�ugiej
przerwie na prostych.
� W ko�cu im si� znudzi.
Zmniejszy� pr�dko�� do sze��dziesi�ciu pi�ciu, a kiedy tamto auto zbli�y�o si�
jeszcze, nie
m�g� dostrzec ju� w lusterku jego �wiate�, a tylko odblask. Samoch�d zacz��
tr�bi�, a potem
zjecha� na zewn�trzn�, by mija�.
� Przepu�� go � powiedzia�a stanowczo Laura.
Obcy w�z jecha� obok niego � pr�dzej, gdy on przyspiesza�, wolniej, gdy on
zwalnia�.
Siedzia�o w nim trzech facet�w, kt�rych dok�adnie widzie� nie m�g�. Zobaczy�
tylko, �e ten na
przednim siedzeniu pasa�era ma brod� i szczerzy do niego z�by.
Zdecydowa� si� zosta� przy sze��dziesi�ciu pi�ciu milach i nie zwraca� na nich
uwagi, o ile
b�dzie m�g�. Tamci jednak wbili si� przed niego i zwolnili, zmuszaj�c go, by
zrobi� to samo.
Kiedy pr�bowa� wymin�� ich, odbili w lewo, by temu przeszkodzi�. Przesun�� si� z
powrotem na
prawy pas, a oni pozwolili mu zr�wna� si� z nimi. Potem poci�gn�li do przodu i
ko�ysali si� w te
i we wte na obu pasach. Wreszcie zjechali na prawy, jakby zapraszaj�c go do
mijania, lecz kiedy
spr�bowa�, znowu zajechali mu drog�. W przyp�ywie w�ciek�o�ci nie ust�pi� i
nagle rozleg� si�
metaliczny zgrzyt, a zaraz potem wstrz�s. Wiedzia�, �e w nich uderzy�.
� Cholera! � sykn��.
Jakby wiedzione b�lem, tamto auto odst�pi�o i przepu�ci�o go.
�Nie�le im da�em � mrukn�� do siebie Tony. � Sami si� o to prosili. A niech to
diabli!� �
doda� jeszcze i zwolni�, zastanawiaj�c si� co robi�, kiedy samoch�d za nim
uczyni� to samo.
� Co robisz? � spyta�a Laura.
� Powinni�my si� zatrzyma�.
� Tato � wtr�ci�a si� Helen � nie mo�emy si� zatrzyma�!
� Uderzyli�my w nich, musimy stan��.
� Zabij� nas!
� Staj�?
My�la� o ucieczce z miejsca wypadku, b�d�c ciekawym, czy ta st�uczka ich
otrze�wi, je�li w
og�le bezpiecznie by�o tak przypuszcza�.
Wtedy us�ysza� Laur�. Zadufany w swych zaletach, zazwyczaj polega� jednak na
niej w
subtelniejszych kwestiach moralnych, a ona m�wi�a teraz: � Tony, prosz�, nie
zatrzymuj si�.
Jej g�os by� niski i cichy, mia� go zapami�ta� na d�ugo.
Jecha� wi�c dalej.
� Mo�esz zjecha� z autostrady przy najbli�szej okazji i z�o�y� raport na policji
�
podsun�a po chwili.
� Mam ich numery � doda�a Helen.
Ale obcy w�z ponownie znalaz� si� przy nim i zajecha� z hukiem od lewej.
M�czyzna z
brod�, wystawiwszy rami� przez okno, wymachiwa� pi�ci� i wytyka� palec,
krzycza�. Samoch�d
dosta� si� przed Tony�ego i w�lizn�wszy si� na jego pas pr�bowa� zmusi� go do
zjechania na
pobocze.
� Bo�e, dopom� � szepn�a Laura.
� R�bnij w nich! � krzykn�a Helen. � Nie pozw�l im, nie pozw�l im!
Nie da�o si� tego unikn��. Jeszcze jedno uderzenie, lekkie, lecz po lewej
stronie swego
samochodu us�ysza� skrzypni�cie i co� gruchn�o. Balansowa� kierownic�, a tamci
zmusili go do
zmniejszenia szybko�ci. Samoch�d zatrz�s� si� niczym �miertelnie ugodzony i Tony
podda� si�,
zjecha� na pobocze i zacz�� si� zatrzymywa�. Tamten w�z stan�� przed nim.
Trzecie auto, to,
kt�re wlok�o si� na ty�ach, pojawi�o si� nag�e w zasi�gu wzroku i przemkn�o na
du�ej pr�dko�ci.
Tony zacz�� otwiera� drzwi, ale Laura dotkn�a jego ramienia.
� Nie r�b tego � powiedzia�a. � Zosta� w samochodzie.
DWA
To koniec rozdzia�u. Susan Morrow robi sobie przerw� na chwil� refleksji.
Wygl�da to
wszystko powa�niej ni� si� spodziewa�a, czuje pewn� ulg� i satysfakcj� z tego,
�e styl jest j�drny
i �e Edward nie�le wyuczy� si� fachu pisarza. Co� j� wci�ga, ka�e przejmowa� si�
Tonym i jego
rodzin� na pustej autostradzie w obliczu takiego zagro�enia. Czy b�dzie
bezpieczny, gdy
pozostanie w aucie? Pytanie � u�wiadamia sobie Susan � nie dotyczy tego, co on
mo�e zrobi�,
by ich ochroni�, ale tego, co w tej historii jest mu przeznaczone. To Edward ma
w tym przypadku
w�adz� decyduj�c�. Liczy si� to, co on wymy�li�.
Susan docenia ironi� u�yt� przez Edwarda w przedstawieniu Tony�ego. Sugeruje ona
dojrza�o�� i zdolno�� do pokpiwania z samego siebie. Mimowolnie nasuwaj� si� jej
pytania. Na
przyk�ad, czy to nie Stephanie od bo�onarodzeniowych kartek k�adzie tak czule
d�o� na karku
Tony�ego, albo czy Helen nie jest wzi�ta z w�asnego �ycia Edwarda? Upomina
siebie, aby nie
miesza� Tony�ego z Edwardem, fikcja to fikcja, a mimo to � widz�c nazwisko tego
pierwszego
� zastanawia si�, czy Edward umy�lnie nazwa� go tak jak miasto, gdzie dorastali
razem.
Ciekawi j�, na ile Stephanie podoba si� ten Edward Pisarz. Pami�ta, �e kiedy
Edward
powiedzia� jej, i� chce rzuci� szko�� aby pisa�, poczu�a si� zdradzona, ale
wstydzi�a si� to
wyzna�. Po rozwodzie mia�a mo�no�� �ledzi� poddawanie si� Edwarda temu marzeniu
dzi�ki
relacjom jej matki. Wyci�gn�a w�asne wnioski z transformacji od stadium Edwarda
Poety do
stadium Edwarda Kapitalisty. Usprawiedliwi�o to jej w�tpliwo�ci. Od pisania
poezji do pisania o
sporcie, od pisania o sporcie do nauczania dziennikarstwa, od nauczania
dziennikarstwa do
ubezpiecze�, by� tym czym by�, a nie by� czym nie by�. Pieni�dze zrekompensowa�y
stracone
marzenia. Przypuszczalnie przy pe�nym poparciu Stephanie. Tak Susan do tej pory
my�la�a, ale
najwyra�niej myli�a si�.
Siada wygodniej przed ci�giem dalszym. K�adzie pude�ko obok siebie na kanapie,
podnosi
wzrok, patrzy na dwa malowid�a na �cianie, pr�buje widzie� je inaczej, bardziej
�wie�o; t�
abstrakcyjn� pla��, geometri� br�z�w. Na pod�odze w gabinecie �monopolowe�
transakcje:
kolega Henry�ego, Mike, �mieje si� nikczemnie, A na szarym dywaniku, tu w
pokoju,
przekrzywia si� zaspany Jeffrey, Martha zbli�a si� do niego, obw�chuje, wskakuje
na stolik do
kawy, zagra�aj�c aparatowi fotograficznemu Dorothy. Co to?
Susan przypomina sobie to niebezpieczne, niezidentyfikowane monstrum, kt�re �y�o
w jej
g�owie, nim zacz�a czyta�. Czy�by ksi��ka je u�pi�a? Musi wi�c czyta� dalej. Te
akapity,
rozdzia�y n� pustej drodze noc�. My�li o Tonym � poci�g�a twarz z dziobowatym
nosem,
okulary, wory pod oczami. Nie, to Edward. Tony ma czarne w�sy, Musi zapami�ta�:
czarne
w�sy.
ZWIERZ�TA NOCY 2
Drzwi od strony kierowcy w starym buicku otworzy�y si� i wysiad� m�czyzna. Tony
Hastings poczu� na ramieniu d�o� �ony, wstrzymuj�c� go, czy te� dodaj�c� odwagi.
Czeka�.
Pozostali m�czy�ni w samochodzie patrzyli na niego przez okna. Nie m�g�
dostrzec, jak
wygl�daj�.
M�czyzna podszed� wolnym krokiem. Mia� na sobie bluz� miotacza z rozpi�tym
zamkiem
wisz�cym u do�u, r�ce trzyma� w kieszeniach. Mia� wysokie czo�o, �ysia�.
Spojrza� na prz�d
samochodu Tony�ego Hastingsa i przysun�� si� do okna.
� ...bry wiecz�r � powiedzia�.
Tony Hastings poczu� w sobie rosn�c� w�ciek�o�� z powodu tego, co zasz�o, ale
by� bardziej
przestraszony ni� z�y.
� Dobry wiecz�r � odpar�.
� Trzeba si� zatrzyma�, kiedy dochodzi do st�uczki.
� Wiem.
� To dlaczego si� nie zatrzyma�e�?
Tony Hastings nie wiedzia�, co powiedzie�. Powodem, dla kt�rego nie stan��, by�
strach, ale
ba� si� do tego przyzna�. M�czyzna pochyli� si� i spojrza� do wn�trza wozu, na
Laur� i Helen
siedz�ce z ty�u.
� No?
� Co?
� Dlaczego?
Z bliska wida� by�o du�e z�by tego cz�owieka umieszczone w ma�ych ustach. Mia�
lekko
krzyw� szcz�k�. Nad ma�ymi policzkami miga�y wy�upiaste oczy, a w�osy stercza�y
mu spoza
�ysej cz�ci g�owy. Jego �uchwa pracowa�a, ale usta nie mog�y si� domkn��. Z
przodu kurtki po
lewej stronie mia� starannie wyszyt� liter� Y. Tony Hastings natomiast by�
chudy, nie mia�
dobrze rozwini�tych mi�ni, wyr�nia� go tylko czarny w�sik i mi�kka wra�liwa
twarz. Trzyma�
d�o� na kluczyku w stacyjce. Okno by�o na wp� otwarte, drzwi zamkni�te.
Laura odezwa�a si� stanowczym g�osem: � Zamierzali�my zg�osi� to na policji.
� Na policji? Nie wolno oddala� si� z miejsca wypadku. Tak m�wi prawo. To
przest�pstwo.
� Mamy pow�d, aby wam nie ufa�, tutaj na tej opustosza�ej drodze � rzuci�a
Laura. Jej
g�os by� bardziej dono�ny ni� zazwyczaj. Tony rozpozna� w nim to zaci�cie, z
jakim jego �ona
wypowiada�a si� o drastycznych, rewolucyjnych albo strasznych rzeczach.
� Co m�wisz?
� Wasze zachowanie na drodze...
M�czyzna zawo�a�: � Hej, Turk! � Drzwi z prawej strony tamtego auta otworzy�y
si� i
wysiad�o ich jeszcze dw�ch. Nie spieszyli si�.
� Ostrzegam was � ostro zaznaczy�a Laura, a szeptem rzuci�a do Tony�ego: � B�d�
got�w.
� Co powiedzia�a�? Ostrzegasz mnie?
� Prosz� nas zostawi�.
� A to czemu, paniusiu? Musimy zg�osi� wypadek.
Pozostali dwaj mieli latark� i sprawdzali prz�d samochodu Tony�ego, opieraj�c
r�ce na
masce. Pochylaj�c si� znikali z zasi�gu wzroku.
� W porz�dku � rzuci� Tony, my�l�c: �Dobra, je�li chcecie ten protok�, b�dziemy
go
mieli� � Wymie�my informacje.
� Masz jakie� informacje na wymian�?
� Nazwiska, adresy, firmy ubezpieczeniowe... � Poczu� mocnego kuksa�ca od Laury,
kt�ra
najwidoczniej pomy�la�a, �e podawanie tym bandziorom nazwiska to nie najlepszy
pomys�, ale
protok� to protok�, Tony nie zna� innego sposobu.
� Jakie firmy ubezpieczeniowe? � roze�mia� si� m�czyzna.
� Nie macie ubezpieczenia?
� Ha, Ha!
� Zg�osz� to na policji � powiedzia� Tony. Us�ysza� s�abo�� w swoim g�osie.
� Dobra, zg�osimy to glinom � odpar� m�czyzna.
� No to jed�my na policj� � zdecydowa� Tony.
� �wietny pomys�, facet. To jak robimy, razem jedziemy? Chyba nie chcesz nam
uciec, co?
Przecie� to twoja, kurwa, wina, nie?
� To si� oka�e! � wtr�ci�a si� znowu Laura.
� Hej, Ray � odezwa� si� jeden z tych z przodu. � Ten kole� z�apa� gum�.
� O, dajcie spok�j � rzuci� Tony.
Ray poszed� zobaczy�. M�czy�ni zacz�li si� �mia�.
� I co ty na to?
� No, jak cholera!
Kto� kopn�� w ko�o, poczuli wstrz�s w samochodzie.
� Nie wierz im � odezwa�a si� Helen z ty�u.
Trzech m�czyzn wr�ci�o do okna kierowcy. Jeden z nich ze swoj� czarn� brod�
wygl�da�
jak filmowy bandyta, a drugi mia� twarz okr�g�� i nosi� okulary w srebrnych
oprawkach.
� Tak jest � oznajmi� Ray. � Twoje prawe przednie ko�o to z ca�� pewno�ci� flak.
� P�askie jak nale�nik � doda� m�czyzna z filmow� brod�.
� Guma � skwitowa� Ray. � Musia�e� je rozwali�, kiedy spycha�e� nas z drogi.
Kto� zachichota�.
� To nie ja, to wy...
� B�d� cicho � przerwa�a mu Laura.
� Nie wierz im, tato, nie wierz im, to k�amstwo, to jaka� sztuczka.
� Co jest? � rzuci� Ray, ostrzej ni� przedtem. � Nie wierzysz mi? My�lisz, �e
jestem
k�amc�? G�wno, kole�. � Kiwn�� na pozosta�ych. � Wcale nie z�apa�e� gumy, dalej
no, jed�.
Zapal silnik i jed�. Jed� st�d, kurwa. Nikt ci� nie zatrzymuje.
Tony zawaha� si�. Teraz u�wiadomi� sobie, co to by�a za wibracja i taniec
kierownicy, kiedy
zmuszony by� stan�� po drugiej kolizji. Wcisn�� si� w siedzenie i mrukn��: � A
niech to!
� Wiesz co � odezwa� si� Ray � naprawimy ci to. � Rozejrza� si� dooko�a. � No
nie,
ch�opaki?
� Spoko � pad�o w odpowiedzi.
� �eby ci pokaza�, �e jeste�my w porz�dku, zrobimy to dla ciebie. Ty nic nie
b�dziesz
musia� robi�. A potem pojedziemy razem na gliny, ty i ja, zg�osi� nasz wypadek.
Helen odezwa�a si� niskim g�osem: � Nie wierz im.
� Masz jakie� narz�dzia, cz�owieku? � spyta� brodacz.
� Nie wysiadaj z samochodu � nakaza�a Laura.
� Nie ma potrzeby � skwitowa� Ray. � We�miemy nasze. No dalej, ruszmy si�.
Trzech m�czyzn podesz�o do swojego wozu, a Tony, jego �ona i c�rka, zamkni�ci,
patrzyli
jak wyci�gaj� lewarek i klucze.
� A masz zapasowe ko�o? � zapyta� okularnik. Za�miali si�, opr�cz Raya.
� Nie mo�na zmieni� ko�a, je�li nie ma si� zapasowego � odpar� Ray powa�nym
tonem.
Patrzy� przez chwil� w okno i potem zapyta�: � Dasz mi kluczyki do baga�nika?
� Nie r�b tego! � krzykn�a Helen.
M�czyzna patrzy� na ni� przez d�u�sz� chwil�.
� A ty my�lisz, �e kim, kurwa, jeste�? � rzuci�.
Tony Hastings westchn�� i otworzy� drzwi.
� Sam zajm� si� baga�nikiem � b�kn��.
Us�ysza� j�k Helen: � Tato!
� Ju� dobrze. Spokojnie � odezwa�a si� Laura.
Wysiad�, otworzy� baga�nik i w �wietle latarki brodacza wyci�ga� po kolei
baga�e, �eby
zrobi� dost�p do zapasowego ko�a. Potem patrzy�, jak wyk�adali je we dw�ch,
podczas gdy Ray
sta� obok. Gdy pod�o�yli lewarek, brodacz powiedzia�: � Wywal te baby z wozu.
� Dalej � doda� Ray. � Ka� im wysi���.
� To chyba nie jest konieczne? � rzuci� w odpowiedzi Tony Hastings.
� Wyci�gnij je stamt�d. My naprawiamy ci ko�o, a ty masz je wywali�, jasne?
Tony spojrza� do �rodka na �on� i c�rk�.
� Wszystko w porz�dku � powiedzia�. � Chc� tylko, �eby�cie wysiad�y, bo b�d�
zmienia�
ko�o.
Wysiad�y i stan�y blisko Tony�ego przy drzwiach samochodu. Pomy�la�, �e gdyby
tamci
okazali si� gro�ni, bezpieczniej jest by� blisko wozu. M�czy�ni zabrali si� do
roboty. Podnie�li
w�z na lewarku i zdj�li ko�o.
� Hej, ty � odezwa� si� Ray. � Chod� tutaj. � Kiedy Tony nie poruszy� si�, sam
podszed�
i rzuci�: � My�lisz, �e jeste� kim�, co?
� Nie rozumiem.
� �Nie rozumiem�. My�l�, kurwa, �e s� kim�, co?
� Kto?
� One, te twoje kobiety, twoje dziwki. I ty te�. My�lisz, �e jeste� kim�
lepszym, �e mo�esz
waln�� w czyj� w�z, a gliny ci� z tego wybroni�.
� Zaraz, to wy bawili�cie si� w jakie� wariackie gry na drodze...
� I co...
Od czasu gdy zaj�li si� ko�em, przeje�d�a�y rozp�dzone i osobowe, i ci�ar�wki.
Tony
Hastings chcia�, aby kto� si� zatrzyma�, chcia�, �eby kto� cywilizowany stan��
mi�dzy nim, a
tymi dzikusami, kt�rzy nie wiadomo co chcieli zrobi�. Raz jaki� samoch�d
zwolni�, pomy�la�, �e
mo�e si� zatrzyma. Wyst�pi� do przodu, ale co� schwyci�o go za rami� i
poci�gn�o do ty�u. Ray
stan�� przed nim, zas�oni� widok, a samoch�d odjecha�. Troch� p�niej zobaczy�
zbli�aj�ce si�
b�yskaj�ce na niebiesko �wiat�a wozu policyjnego. �Jad� nas uratowa� � pomy�la�
i pobieg� w
kierunku, sk�d si� zbli�ali. W�z jednak nie zwalnia� i Tony zda� sobie spraw�,
�e si� nie
zatrzyma. Macha� i pr�bowa� krzycze�, gdy go mijali. S�ysza�, jak Laura i Helen
te� krzycz�, ale
policyjny samoch�d ju� znika� z pola widzenia z pr�dko�ci� stu mil na godzin�.
� I po waszych glinach � skwitowa� Ray. � Trzeba ich by�o zatrzyma�.
� Pr�bowa�em � odpar� Tony. Poczu� si� pokonany. Zastanawia� si�, jaki inny
problem
przyku� uwag� policji, kiedy to jego w�asny pozosta� niezauwa�ony w ciemno�ci.
Tamtych zdawa�a si� bawi� ich robota. �miali si�, a Tony zapami�ta�, �e jeden z
nich
pracowa� w jakim� warsztacie. Tylko Ray si� nie �mia�. Tony�emu Hastingsowi nie
podoba� si�
ten wyraz oczekiwania na jego poci�g�ej twarzy. �Ten cz�owiek ma w sobie du�o
gniewu� �
zauwa�y� w my�lach, czuj�c, �e jego w�asny gniew zapl�ta� si� gdzie� w dziwno�ci
tej sytuacji.
�Oni usi�uj� pokaza� mi, �e nie s� takimi, na jakich wygl�daj�� � stwierdzi�.
Jakby chcieli
pokaza�, �e w gruncie rzeczy s� porz�dnymi lud�mi. Mia� nadziej�, �e tak jest.
TRZY
Susan Morrow odk�ada kartk�. Powraca powoli. Tutaj, gdzie mieszka, gdzie s�ycha�
delikatny warkot lod�wki i dzieci szemrz�ce, �miej�ce si� przy grze w �Monopol�
w pokoju
obok. Tutaj, w tej enklawie zamieszka�ych uliczek, wszystko jest spokojne,
ciche. Bezpieczne.
Susan wygina si�, przeci�ga. Ci�gnie j� do kuchni po wi�cej kawy. Opiera si�.
Mo�e zamiast
tego mi�ty? Jest na stoliku, pod ogonem Marthy.
Kiedy� tak�e jechali ca�� noc � Susan, Arnold i dzieci, do Cape Cod. Arnold jest
bardziej
rozgarni�ty od Tony�ego Hastingsa, ale czy potrafi�by unikn�� jego tarapat�w?
Jako
dystyngowany cz�owiek, w zamian za napraw� opon odwdzi�czy�by si� tym ludziom
jakim�
zabiegiem chirurgicznym, ale czy to by go uchroni�o? On te�, mimo przypr�szonych
siwizn�
w�os�w, czuje si� radosnym m�odzieniaszkiem �artuj�cym sobie nieraz w
niewybredny spos�b, a
potem oczekuj�cym reakcji zebranych. Ale dzisiaj Arnold jest w hotelu � niemal o
tym
zapomnia�a, przejmuj�c si� wyimaginowanym Tonym � zatopiony w bambusowym fotelu,
zaszyty od �wiata, popija z ca�ym ludkiem medyk�w. Okropno��...
A� kotka Martha zerka na ni�, zaintrygowana. Co wiecz�r Susan siedzi tak samo,
podchodz�c do p�askich bia�ych kart z takim b�yskiem w oku, jakby widzia�a tam
co�, czego ona,
Martha, oczywi�cie dostrzec nie mo�e. Martha rozumie samo podchodzenie, ale co
mo�na
podchodzi� na w�asnych kolanach, no i jak mo�na podchodzi� z tak spokojnym
wyrazem twarzy?
Martha tak�e godzinami bawi si� w podchody, a� jej si� ogon pr�y, ale kiedy ju�
podchodzi, to
zawsze jest tam co�, mysz albo ptak, albo przynajmniej nadzieja na jedno z nich.
ZWIERZ�TA NOCY 3
M�czyzna z tr�jk�tn� twarz� o imieniu Ray, kt�rego usta by�y zbyt ma�e w
stosunku do
podbr�dka, a g�owa w po�owie �ysa, sta� z r�kami w kieszeniach i patrzy�, jak
pracuj� tamci dwaj.
Postukiwa� przy tym butami o ziemi�, jakby w ta�cu. �Nie wolno mi zapomnie�, �e
to cz�owiek,
kt�ry zepchn�� mnie z drogi� � powiedzia� do siebie Tony Hastings. M�czyzna,
niby jak��
piosenk�, mrucza� pod nosem s�owo �kurwa�. Tak postukuj�c i mrucz�c �kurwa�
patrzy� na �on�
i c�rk� Tony�ego stoj�ce blisko siebie tu� obok tylnych drzwi samochodu, jakby
chcia� to
�kurwa� skierowa� do nich. Potem popatrzy� na Tony�ego, mrucz�c tym razem jakby
pod jego
adresem, tonem wystarczaj�co g�o�nym, by mo�na by�o us�ysze�: �Kurwa, kurwa,
kurwa�.
� Na co si� gapisz? � rzuci� w ko�cu do Tony�ego.
� Co chcieli�cie osi�gn�� wtedy, tam na drodze? � zapyta� Tony.
Przejecha�a ci�ar�wka, mijaj�c ich z hukiem. Je�li m�czyzna odpowiedzia�, Tony
tego nie
s�ysza�. R�ne samochody osobowe i ci�ar�wki przeje�d�a�y co trzy, cztery
minuty, a mo�e
nawet cz�ciej. �Dop�ki jest ruch, jeste�my bezpieczni� � uzna� w my�lach Tony,
zastanawiaj�c
si� jednocze�nie, od w�a�ciwie jakiego niebezpiecze�stwa jest bezpieczny.
� Dupek � powiedzia� nagle m�czyzna.
� Kto?
� Ten, co je�dzi zgodnie z przepisami.
� Kto?
� To twoje �kto�, to wszystko, co umiesz powiedzie�?
� Patrz�c tak...
� No patrz�.
Nie m�g� m�wi�, z�apany na gor�co, uwik�any w emocje.
� Co pr�bowa�e� zrobi� wtedy, tam na drodze? � spyta� m�czyzna po chwili.
� Nic nie pr�bowa�em, chcia�em dosta� si� tam, dok�d jedziemy.
� A dok�d jedziecie?
Tony zawaha� si�.
� Dok�d jedziecie?
� Chcemy dosta� si� do Maine. Tam w�a�nie chcemy dotrze�. Do Maine.
� A co jest w Maine?
Tony nie chcia� odpowiedzie�.
� Co jest w Maine?
Czu� si� jak ch�opczyk opieraj�cy si� zbirom.
M�czyzna zrobi� krok w jego stron�.
� Pyta�em, co jest w Maine?
M�czyzna podszed� na tyle blisko, �e Tony poczu� z jego ust zapach cebuli
pomieszany z
zapachem alkoholu. Chocia� tamten by� chudy, Tony wiedzia�, �e nie mia�by z nim
szans. Cofn��
si�, ale tamten zaraz zmniejszy� dystans. �To r�nica wieku� � skwitowa� Tony w
my�lach,
pomijaj�c, �e nie bi� si� od czas�w ch�opi�cych i �e nigdy nie wygrywa�. ��yj� w
innym �wiecie�
� rzuci�, niemal na g�os.
Nie chcia� m�wi�, �e w Maine ma lokum na lato.
M�czyzna zrobi� jeszcze krok do przodu, zmuszaj�c Tony�ego do cofni�cia si�.
�Lepiej
niech mnie nie dotyka.� M�czyzna z�apa�, Tony�ego za sweter i pchn�� lekko.
� M�wi�e�, �e co jest w Maine?
�Pu�� mnie� � powinien powiedzie� Tony.
� Pu�� mnie � powiedzia�. Us�ysza�, jak g�os mu si� �amie niczym napastowanemu
dziecku.
I nagle cisz� nocy rozdar� jej krzyk: � Zostaw mojego tat�!
� Pierdol si�, dziecinko � odrzek� m�czyzna. Pu�ci� sweter Tony�ego i
za�miawszy si�
pocz�apa� ku kobietom. Przera�ony, trz�s�cy si� ze strachu, pr�buj�c rozgrza�
swoj� tch�rzliw�
krew do odpowiedniej temperatury, Tony pod��y� za nim.
� Co jest w Maine? Skoro tatu� mi nie powie, to mo�e ty. No, po co jedziecie do
Maine?
� Co ci� to obchodzi? � odpar�a.
� Daj spok�j, dziecinko. Jeste�my mi�ymi facetami. Naprawiamy wam ko�o. Chyba
mo�esz
mi powiedzie�, co jest w Maine?
� Sp�dzamy tam lato � wyja�ni�a. � W porz�dku? Zadowolony?
� Tw�j tatu� my�li, �e jest kim� lepszym ode mnie. A co ty na to?
� No c�, jest.
� Tw�j tatu� boi si� mnie. Boi si�, �e mog� mu nakopa� do dupy.
� Ty wszarzu � rzuci�a nagle. � Ty �mieciu, gnoju. � Jej g�os by� wysoki,
przesycony
w�ciek�o�ci�. Prawie krzycza�a.
M�czyzna ze z�o�ci� zbli�y� si� do niej. Kiedy Laura wkroczy�a mi�dzy nich,
odepchn�� j�.
Po�o�y� r�ce na ramionach dziewczyny i przycisn�� j� do samochodu, ale Laura w
oka mgnieniu
rzuci�a si� na niego. Bi�a, drapa�a, ci�gn�a tak d�ugo, a� odwr�ci� si� i
pchn�� j� tak, �e upad�a.
� Ty suko � warkn��.
Tony tak�e jako� si� w to wmiesza�, ale r�ka m�czyzny niczym �om zamachn�a si�
i
uderzy�a, odrzucaj�c go do ty�u. Czu�, jakby to naprawd� �om trafi� w jego nos,
kt�ry piek� teraz
niemi�osiernie. M�czyzna spojrza� na ca�� tr�jk� i burkn��: � Radz� wam uwa�a�,
jeba�ce.
Troch� si� zapominacie m�wi�c do mnie w ten spos�b.
M�czy�ni przy kole przerwali robot�, �eby popatrze�.
Kiedy Tony Hastings widzia�, jak jego �ona Laura upada, kiedy us�ysza� ten jej
cichy, znany
mu tak dobrze j�k, kiedy zobaczy� jak on sam w tych lekkich spodniach i ciemnym
swetrze siada
na ziemi, jak z wysi�kiem odwraca si�, by si� podnie��, pomy�la�, �e co� z�ego
wisi w powietrzu,
jakby wie�� o wybuchu wojny, jakby w ca�ym swoim szcz�ciarskim �yciu nigdy nie
pozna�
niczego prawdziwie z�ego. Nie m�g� przesta� my�le� o tym, jak ta jego krew
tch�rza uderzy�a mu
do g�owy, jak skoczy� na tego cz�owieka i zosta� trafiony r�k� o twardo�ci �omu.
To ju� nie jest
�adna dziecinada, tu bije si� na serio.
M�czyzna spojrza� na niego jakby w wyrzutem.
� Co jest, kurwa, przecie� naprawiamy twoje zasrane ko�o! � rzuci� i podszed� do
tamtych.
Prawie sko�czyli, dokr�cali jeszcze �ruby. � Zaraz zobaczymy, co gliny powiedz�
na ten
wypadek, co go spowodowa�e�.
� B�dziemy musieli znale�� telefon � zauwa�y� Tony.
� Tak? A widzisz tu gdzie� jaki�?
� Co za miasto jest najbli�ej?
Tamci za�o�yli ko�pak. Podtoczyli przebite ko�o pod baga�nik z ty�u i pchn�li je
do �rodka
lewarkiem.
� Po co ci miasto?
� �eby si� zg�osi� na policj�.
� Racja � przytakn�� m�czyzna. � Wi�c jak zamierzasz to zrobi�?
� Pojedziemy na posterunek.
� Opu�cisz miejsce wypadku?
� A co chcecie robi�? Czeka�, a� nast�pny radiow�z b�dzie przeje�d�a�? � Dobrze
pami�ta�, �e ju� jeden odprawili.
� Tato � odezwa�a si� Helen � telefony s� wzd�u� drogi. Awaryjne. Widzia�am.
On te� o tym pami�ta�.
� Wszystkie s� popsute � rzuci� m�czyzna.
� Wszystko, do czego si� nadaj�, to ci�g�e psucie si� i naprawianie � doda�
okularnik.
Brodacz pod�miewa� si� niewyra�nie.
� Trzeba pojecha� do Bailey, to jedyny spos�b � orzek� Ray. � Tak czy siak przez
taki
telefon glin nie sprowadzimy.
� W porz�dku � powiedzia� Tony rozstrzygaj�co. � Pojedziemy do Bailey i tam to
zg�osimy.
� Wi�c jak proponujesz si� tam dosta�? � spyta� m�czyzna.
� Naszymi samochodami.
� Tak? A kt�rym?
� Obydwoma.
� Nie, facet Nic z tego, kurwa.
� Niby dlaczego?
� Sk�d mam wiedzie�, �e mi nie spieprzysz i nie zrobisz nas w bambuko?
� Mieliby�my ucieka� przed policj�?
� A sk�d niby mam wiedzie�, �e nie uciekniecie?
� Prosz� si� nie obawia�. Obiecuj�, �e z�o�ymy raport.
� Nawet nie wiesz, gdzie jest Bailey.
� Poka�ecie nam drog�, pojedziemy za wami.
� No nie! � za�mia� si� m�czyzna. Przez moment zdawa� si� my�le� nad czym�,
wpatruj�c si� w las pogr��ony w nocy, jakby co� go nurtowa�o. I gdy sta� tak,
wydawa�o si�, �e
zapomnia� o nich wszystkich, �e odp�yn��, marz�c. �To szaleniec� � pomy�la�
Tony, a s�owa te
uderza�y jak nag��wek. M�czyzna w ko�cu powr�ci�.
� A co ci� powstrzyma od tego, �eby da� dyla w jak�� boczn� drog�?
� Zdaje si�, �e jeste�cie nie�li w trzymaniu si� blisko cudzych samochod�w �
odpar� Tony.
M�czyzna za�mia� si� znowu.
� No dobra, my pojedziemy przodem, a wy za nami. Obiecuj�, �e nie uciekniemy wam
za
daleko. � Teraz wszyscy si� �miali, jakby to by�y jakie� �arty. Nawet Tony
troch� wykrzywi�
usta.
� Pierdol si� � zakl�� nagle m�czyzna. � Jedziesz w moim wozie.
� Co?
� Jedziesz z nami.
� Nie ma mowy.
� Lou poprowadzi twoj� bryk�. To porz�dny facet. Dobrze si� ni� zaopiekuje.
� Nie � j�kn�a Helen.
� Nie mo�emy tak zrobi� � powt�rzy� swoje Tony.
� Bo co?
� Nie zamierzam oddawa� mojego samochodu w wasze r�ce. Za nic.
� Nie? My�lisz, �e co, �e ci go ukradniemy? � M�czyzna udawa� zdziwionego. A po
chwili doda�: � Dobra. Ty jedziesz swoim wozem, ale dziewczyna jedzie z nami.
Helen krzykn�a wystraszona. Cofn�a si� bli�ej samochodu, ale m�czyzna stan��
na jej
drodze.
� Nie pojedziesz z nimi � sprzeciwi� si� Tony.
� Oczywi�cie, �e tak � orzek� m�czyzna. � Pojedziesz z nami, prawda,
s�odziutka? �
Po�o�y� r�k� na ko�nierzu jej koszuli. Szarpn�a si�. Zako�ysa�y si� jej piersi.
� Tony � odezwa�a si� Laura. Patrzy�a na niego, a m�czyzna obserwowa� ich
oboje.
Nagle krzykn�a: � Zostaw j�!
� Przesta� � powiedzia� Tony, walcz�c z dr�eniem g�osu.
� Ale to jej si� podoba � stwierdzi� m�czyzna.
� Wcale nie! � krzykn�a Helen.
� Ale� tak, kochanie. Nie wiesz jeszcze, co dobre.
� Tony � powt�rzy�a cicho Laura.
Napr�y� mi�nie, zacisn�� pi�ci i zrobi� krok w kierunku tamtego, ale brodacz
szybko
chwyci� go za r�k�. Pr�bowa� si� uwolni�. M�czyzna o imieniu Ray zauwa�y� to i
odwr�ci� si�
do Tony�ego, zwalniaj�c uchwyt na dziewczynie, kt�ra w tym momencie wyrwa�a si�
i pobieg�a
wzd�u� drogi, przed siebie.
� Helen! � zawo�a� Tony.
� Kto rz�dzi w twojej rodzince? � spyta� Ray.
�Nie tw�j interes� � mia� w g�owie Tony, ale nie odpar� nic. Patrzy� na swoj�
c�rk�
biegn�c� poboczem autostrady. �Helen, Helen.� Cz�owiek o imieniu Ray u�miecha�
si� do niego
ponuro zbyt ma�ymi ustami nie pasuj�cymi do za du�ych z�b�w. Usiad�a na kamieniu
na
kraw�dzi drogi, oko�o pi��dziesi�ciu metr�w od nich. Tony m�g� zobaczy�, jak
p�acze. Nasta�a
chwila ciszy.
Kiwni�ciem g�owy Ray da� sygna� pozosta�ym, po czym skupili si� obok jego wozu i
odbyli
narad�. Tony zdawa� sobie spraw�, �e jest noc, �e ch�odno, �e gwiazdy �wiec�
jasno�ci� g�r.
Poza nim by�a ziemia wst�puj�ca w las, do kt�rego jego wzrok wedrze� si� nie
m�g�. Przeciwne
pasy by�y poza zasi�giem wzroku, na wzniesieniu po drugiej stronie, ukryte za
drzewami. Kiedy
samochody nadje�d�a�y stamt�d, rzuca�y na drzewa bia�e �wiat�o, tworz�c z tej
strony co� na
kszta�t duch�w czaj�cych si� po�r�d ga��zi. M�czy�ni w trakcie narady
gestykulowali w
podnieceniu, �miali si�, a Helen z g�ow� ukryt� w d�oniach wci�� siedzia�a na
przydro�nym
kamieniu.
Nadjecha� jaki� samoch�d. Gdy si� zbli�a�, Helen podesz�a do drogi i pomacha�a
szale�czo,
ale ten zwi�kszy� pr�dko�� i przejecha� obok.
Wtedy Laura zwr�ci�a si� do Tony�ego:
� Chod� � powiedzia�a. � Zabierzemy j� stamt�d.
Wsiad�a do wozu. Ale kiedy Tony obszed� auto, by zaj�� miejsce kierowcy,
zobaczy�, �e
Helen wraca, a mi�dzy ni� a samochodem stoi trzech m�czyzn. Mia�a w r�ku kij.
Zbli�a�o si� kolejne auto. By�a ju� przy wozie trzech m�czyzn i kiedy �wiat�a
sta�y si�
wi�ksze, wbieg�a na jezdni�, machaj�c nad g�ow� r�kami i kijem. Samoch�d
zwolni�. To by�
pick-up. Zatrzyma� si� tu� przed ni�. Kierowca przechyli� si� w prawo i wyjrza�
przez okno.
� Chcesz si� zabi�? � zapyta�. By� to starszy cz�owiek w baseball�wce na g�owie.
Wszyscy, za wyj�tkiem Laury, kt�ra siedzia�a w samochodzie, podeszli do niego.
� Ci ludzie... � zacz�a Helen.
� Ju� dobrze � wtr�ci� si� Ray. � Jest troch� wstrz��ni�ta.
� Nic nie jest dobrze, niech pan spyta mojego tat�.
� Co, co? � zawaha� si� kierowca.
� Potrzebujemy pomocy � powiedzia� Tony.
� Co jest?
� Guma � odpar� Ray. � Naprawiali�my im ko�o. � Kiwa� g�ow� i u�miecha� si�,
pokazuj�c z�by gryzonia. � Wszystko w porz�dku.
� Taa? � b�kn�� starszy cz�owiek. � A ona chcia�a si� zabi�?
Ray krzykn�� do niego: � Wszystko jest w porz�dku.
Tony zrobi� krok do przodu.
� Przepraszam... � zagadn��.
Us�ysza� j�k Helen: � Prosz�, niech nam pan pomo�e.
Kierowca spojrza� na Raya, kt�ry u�miechaj�c si� wymachiwa� lekko kluczem.
� Co prosz�? � zapyta� przytykaj�c d�o� do ucha.
� Nic si� nie sta�o � g�o�no zaznaczy� Ray.
� Nie, nie � pr�bowa� krzykn�� Tony. Kto� ci�gn�� go za rami� do ty�u.
Starszy cz�owiek popatrzy� na ca�� grup�. Jego twarz wyra�a�a zak�opotanie i
jak��
nieszcz�liwo��, ale by� mo�e zawsze tak wygl�da�. Spojrza� na klucz Raya,
wahaj�c si�.
� Zatem nie ma problemu � powiedzia� nagle. Jego g�os zadr�a� nieznacznie.
Schowa� si�
do wozu, wrzuci� bieg i odjecha�.
Tony us�ysza� za sob� szloch Helen: � Na mi�o�� bosk�, prosz� pana!
� O co chodzi, dziecinko? � rzuci� Ray. � Chyba nie chcesz si� zadawa� z takimi
g�uchymi starcami jak ten...
Nast�pi�o nag�e poruszenie. M�czy�ni przestraszyli si�, kiedy Helen rzuci�a si�
do
samochodu, na tylne siedzenia, i trzasn�a drzwiami. Chwila ciszy. Ray trzyma�
Tony�ego za
�okie�, niezbyt mocno. Laura i Helen czeka�y w samochodzie.
� Dobra � powiedzia� w ko�cu Ray. � Jedziemy obydwoma wozami.
W ko�cu przysz�a ulga po sko�czonym koszmarze. Zm�czeni t� gr�, kt�ra zasz�a
najdalej jak