2272
Szczegóły |
Tytuł |
2272 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2272 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2272 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2272 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Halina Pop�awska
Hiszpa�ska romanca
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1996
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni Zak�adu Nagra�
i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
w Warszawie, ul. Konwiktorska 7
Przedruk z wydawnictwa
"Alfa",
Warszawa 1993
Pisa�a J. Szopa,
korekty dokona�y
K. Markiewicz
i E. Chmielewska
- Niech wszyscy wyjd�.
- Niech wszyscy wyjd�. -
Walery Kontkowski powt�rzy�
g�o�niej ledwie s�yszalne
polecenie umieraj�cego.
Zaszura�y odsuwane krzes�a.
Delikatne trzewiczki dam
bezszelestnie wysun�y si� z
sypialni, m�skie buty narobi�y
nieco ha�asu.
Ojciec i syn zostali sami.
- Walery...
- S�ucham, ojcze.
- Czy wszyscy wyszli?
- Wszyscy.
- Jest wiele spraw nie
za�atwionych. Musisz mnie
zast�pi�.
- Dobrze, ojcze.
- Kontki s� twoje. Reszta w
testamancie. Nie przerywaj,
wiem, �e umieram. Nie ma ju� dla
mnie nadziei na tej ziemi, tylko
tam... Mi�osierdzie boskie...
- Ale�, ojcze...
- Nie potrzebuj� pociechy,
chc� pomocy.
- Uczyni� wszystko...
- Jest krzywda, kt�r�
naprawisz zamiast mnie.
- Krzywda?
- Tak. Wielka krzywda.
- Naprawi�.
- Te pieni�dze, co to dwa razy
w roku sz�y do Pary�a... na r�ce
bankiera Laffitte'a...
- Wiem.
- Nic nie wiesz. S�a�em na
utrzymanie... c�rki.
- C�rki? Czyjej c�rki?
- Mojej. - Chory zamilk� i
odwr�ci� twarz, jak gdyby
pragn�� ukry� zak�opotanie w�r�d
firanek otulaj�cych wezg�owie.
- Co mam robi�? - Syn pierwszy
przerwa� kr�puj�ce ich obu
milczenie.
- Zabra� j� tu... do domu. To
twoja siostra.
- Siostra... - G�os syna
wyra�a� niedowierzanie,
zdumienie, obaw� nawet.
- Twoja siostra. I tak j� masz
traktowa�. M�odsza od ciebie o
dwana�cie lat.
Tym razem milczenie
przed�u�y�o si�. Oddech
umieraj�cego traci� miarowy
rytm, przechodzi� w rz�enie.
Syn znowu pierwszy odzyska�
r�wnowag�.
- Gdzie ona jest?
Chory poruszy� g�ow�, zbiera�
si�y do koniecznych wyja�nie�.
- Daleko - zaszemra� po
chwili. - W Hiszpanii.
- To... podczas wojny - zacz��
syn.
- Podczas wojny... W
dziewi�tym roku.
- I co?
- Matka nie �yje. Dziewczyna
zosta�a u dziadk�w. Ale i
dziadkowie umarli. Rodzina jej
nie chce. Nieprawa c�rka... -
R�k� tak chud�, �e wydawa�a si�
przezroczysta, podni�s� do oczu.
Spoza palc�w sp�yn�a �za,
potoczy�a si� po r�wnie bia�ym,
jak poduszka, policzku i uton�a
w po�cieli.
- Zrobi� wszystko - zapewni�
gor�co syn, pochylaj�c si� nad
chorym.
- Przysi�gnij.
- Przysi�gam - dotkn��
stoj�cego na stoliku krucyfiksu.
- Na Chrystusa.
- Umr� spokojny. - Rz�enie
powoli ust�powa�o. - Tam, w
biurku - wskaza� wzrokiem -
��ta koperta zapiecz�towana
moim sygnetem.
Syn podni�s� si�.
- Nie teraz... Potem, gdy
ja...
Syn powr�ci� na fotel przy
��ku.
- Jaka ona jest? - Znowu
pochyli� si� nad umieraj�cym.
- Nie wiem. Nigdy jej nie
widzia�em. Laffitte wszystko
za�atwia�... Nie chcia�em...
p�ki �y�a twoja matka...
- Rozumiem - pokiwa� g�ow�
syn.
- Pojedziesz do Pary�a. -
Chory m�wi� z coraz wi�ksz�
trudno�ci�. - Laffitte powie
ci... Bo�e, czy to ju�...?
Syn wsta� i uchyli� drzwi
s�siedniego pokoju. Zebrana tam
rodzina i domownicy powoli
wsuwali si� do sypialni.
- Walery... Jeste� tu?
- Jestem, ojcze.
- Daj r�k�... Nic nie widz�.
Syn ukl�k� przy ��ku i
spe�ni� �yczenie ojca.
- Nie odchod�... Zosta� przy
mnie... Do ko�ca...
Syn odpowiedzia� mocniejszym
u�ciskiem palc�w, obejmuj�cych
bezw�adn� d�o�.
- Gdzie Natalka? Chc�
pob�ogos�awi�...
Synowa i wnuczka przysun�y
si� do ��ka. Pani sp�akana, jak
tego wymaga�a okoliczno��,
dziewczynka przestraszona
zmienion� twarz� dziadka,
nastrojem tej sypialni, gdzie za
kotarami wezg�owia czai�a si�
�mier�.
Chory le�a� cicho. Wydawa�o
si� nawet, �e zasn��. W pewnej
chwili otworzy� szeroko oczy i
poderwa� si�, jak gdyby pchni�ty
niewidzialn� jak�� moc�.
- Mercedes! Jezu! Mercedes! -
G�os by� d�wi�czny i m�ody jak
dawniej.
Ten ostatni wysi�ek rzuci� go
martwego na poduszki, twarz mu
si� zapad�a, zgas�o w nim
�wiat�o, kt�re jest �yciem.
Wschodz�ce s�o�ce uderzy�o w
okna, rozpali�o lodowe hafty na
szybach, zbryzga�o z�otem
koronkowe firanki i �wietlist�
smug� leg�o na nieruchomej
postaci.
Wsta� pierwszy dzie� nowego,
tysi�c osiemset trzydziestego
pi�tego roku.
Pod �wietlistym niebem
Hiszpanii
Wielko�� to milczenie;@ reszta
jest s�abo�ci�.@
Alfred de Vigny
"�mier� wilka"
Hiszpania...
Takie imi� nadali jej
Fenicjanie, w ich j�zyku
znaczy�o to "ziemia daleka i
nieznana".
Zaiste daleka i nieznana by�a
ta ziemia odci�ta Pirenejami od
reszty Europy, otwarta jedynie
na lazur Morza �r�dziemnego i na
bezkresny przestw�r oceanu.
Pi�kna ziemia, bogata we
wszystko, co cz�owiekowi
potrzebne do �ycia, do
szcz�cia, do miejsca w
nie�miertelno�ci.
Ju� od pradziej�w natkn�� si�
tu mo�na na �lady ludzkiego
geniuszu. Czy� grota Altamiry,
tej skalnej "Kaplicy
Syksty�skiej", nie �wiadczy o
talencie rasy, kt�ra kiedy�,
p�niej, wyda Murill�w,
Zurbaran�w i Velazquez�w?
Mistrzowska i jak�e pewna r�ka
artysty owej odleg�ej epoki
wypu�ci�a na kamienne �ciany
tabun dzik�w, bizon�w i jeleni,
kt�re bez chwili wytchnienia
p�dz� we w�ciek�ym galopie, a�
padn� od grotu my�liwca.
C� dziwnego, �e taka ziemia
przyci�ga i wabi?
Ludy, kt�re j� obra�y za
siedlisko, przyby�y z po�udnia i
z p�nocy. �niadzi i
czarnow�osi, kr�pi, lecz zwinni,
Iberowie tu zetkn�li si� z
d�ugonogimi Celtami o jasnych
w�osach i oczach jak niebo.
Zetkn�li si� i pomieszali.
�ywo�� i melancholia, zmys�
praktyczny i sk�onno�� do
mistycyzmu, mocne poczucie
rzeczywisto�ci i wyobra�nia
wysnuwaj�ca ba�niowe wizje - oto
wynik maria�u owych dw�ch natur,
dw�ch mentalno�ci.
Dlatego z tej w�a�nie ziemi
wyro�li Cervantes i Calder~on,
ta ziemia a nie inna
ukszta�towa�a nie�miertelne
wzorce wszech czas�w: Cyda, Don
Quijote'a i Don Juana, jej poeci
najdoskonalej wy�piewali
bohaterstwo, honor i mi�o�� -
trzy idea�y ludzko�ci.
Morze �r�dziemne - szeroki
go�ciniec ��cz�cy ludy osiad�e
na jego obrze�ach - a� kusi do
wypuszczenia si� na b��kitne
wody, do zbadania, co kryje
horyzont wiecznie ruchomych fal,
owo perpetum mobile p�ynnego
�ywio�u.
Nic �atwiejszego jak zaspokoi�
s�uszn� ciekawo��. Morze zamiast
oddala� przybli�a ludy, cz�owiek
bowiem najpierw zbudowa� ��d�, a
dopiero potem wymy�li� ko�o.
Po Fenicjanach Grecy, po nich
Kartagi�czycy, wreszcie
Rzymianie wyci�gaj� na
piaszczysty brzeg Hiszpanii
mniej lub bardziej ozdobne
galery o z�oconych masztach i
�aglach z purpury. Przybysze
zak�adaj� faktorie, prowadz�
handel, ucz� pos�ugiwania si�
nieznanymi tu dot�d wyrobami
wy�szej, bo starszej,
cywilizacji.
Po wiekach jeszcze hiszpa�ski
rolnik czy budowniczy kopi�c
ziemi� natrafi na bezcenne
od�amki marmuru, g�ow� greckiej
bogini czy okalecza�y tors
gladiatora.
Z czasem �eglarze ci, dot�d
przynosz�cy pok�j, przerodz� si�
w inwazor�w ��dnych podboj�w i
w�adzy. Faktorie zamieni� w
wojskowe obozy, sk�d zbrojne
legiony ponios� �mier� opornym,
mieczem wyr�buj�c drog�
rzymskiemu panowaniu.
Jednak nie tylko mieczem
zawojowa� Rzym Hiszpani�. Przede
wszystkim podbi� j� wspania��
kultur� i cywilizacj�,
przesadzi� na jej �yzny grunt
w�asne instytucje i prawa,
ofiarowa� jej wreszcie
najcenniejszy sw�j skarb - j�zyk
�aci�ski.
Wraz ze sztuk� budowy dr�g i
akwedukt�w, amfiteatr�w, term i
�uk�w triumfalnych, wraz z
obyczajami, z kultem rozlicznych
b�stw, Rzym zani�s� do Hiszpanii
i chrze�cija�stwo, a t� "dobr�
nowin�" wed�ug tradycji g�osi�
tam �wi�ty Jakub Aposto�, jeden
z Dwunastu. Pod imieniem
Santiago zosta� on na zawsze
patronem Hiszpanii, a jego gr�b
w Composteli b�dzie przez wieki
celem pielgrzymek ca�ej niemal
Europy.
Zromanizowa�a si� nad podziw
szybko owa Hiszpania, tak z
pocz�tku oporna, sta�a si�
r�wnie rzymska jak sam Rzym,
r�wnie chrze�cija�ska jak
Piotrowa stolica. I jak Rzym
wyda�a �wi�tych i m�czennik�w,
poet�w i filozof�w, nawet
m�drych imperator�w Trajana i
Hadriana.
O tak, za to wszystko, co
otrzyma�a, Hiszpania sp�aci�a
d�ug z nawi�zk�, Rzymowi i
�wiatu.
Cho� przed jej oczami le�a�a
ta hiszpa�ska ziemia z wypisan�
jak gdyby na powierzchni
wspania�� przesz�o�ci�, nie o
dawnych dziejach duma�a Trinidad
Aguado, spogl�daj�c ze szczytu
zamkowego wzg�rza na puste o tej
porze roku pola, na pojedyncze
drzewa szarpane zachodnim
wiatrem od oceanu.
Jak�e dalekie od jej my�li
by�o owo historyczne dziedzictwo
przekazane przez dziesi�tki
pokole� zromanizowanych
Celtiber�w, kt�rych krew - w
nast�pstwie inwazji - zasilili
�wie�� krwi� barbarzy�cy,
spadaj�cy na t� ziemi� niczym
s�py.
Trinidad Aguado my�la�a o
czym� zupe�nie innym, o sprawach
jedynie j� obchodz�cych, my�la�a
o sobie, o swoim �yciu, kt�re
by�o ci�kie, trudne i
beznadziejnie smutne. Jak te
drzewa na horyzoncie - patrzy�a
na nagie jeszcze ga��zie. -
Poddaj� si� pos�usznie porwistym
podmuchom, bezbronne i bezsilne,
niezdolne stawi� czo�o wichurze.
Tak i ona...
Rzeczywi�cie ci�kie, trudne i
smutne by�o to �ycie, a przede
wszystkim pozbawione mi�o�ci. Bo
nikt jej nie kocha�. Ze �mierci�
matki wygas�o wiecznie dla niej
p�on�ce ognisko, przy kt�rym
grza�a si� bezpieczna, spokojna
i szcz�liwa. Serce matki niczym
tarcza os�ania�o j� od cios�w,
przed kt�rymi potem nie umia�a
si� broni�, nie uodporniona na
nie�yczliwo�� otoczenia.
Wszystko dla niej by�o nie
takie, jak dla innych. Ot,
cho�by i to, �e nie nazywa�a si�
tak jak matka i dziadkowie. Oni
byli Aguado de Arlanz~on.
Dlaczego jej dano tylko pierwsz�
cz�� nazwiska, t� mniej wa�n�,
bo nie zwi�zan� z ziemi�, na
kt�rej siedzieli od wiek�w? R�d
to bowiem by� stary i niegdy�
mo�ny, dzi� zubo�a�y, zrujnowany
wojn�, zapomniany przez tych,
kt�rym dawniej pomaga� utrzyma�
koron�.
Gdy raz podpisa�a jaki� list
"Trinidad Aguado de Arlanz~on",
rozp�ta�o si� piek�o.
- Wbij sobie mocno do g�owy -
krzycza� don Luis - jeste�
Aguado, nic wi�cej - stuka� przy
tym palcem w papier. - Wara ci
od Arlanzon�w. Rozumiesz? Tylko
Aguado, a i to szlachetne
nazwisko za dobre dla b�karta!
B�kart - oto czym by�a.
Pierwszy raz dziadek bluzn�� na
ni� tym brutalnym s�owem.
Pierwszy raz zachowa� si� tak
grubia�sko, on, zawsze
opanowany, zimny i nienagannie,
acz lodowato, uprzejmy.
Wiedzia�a, �e jest nieprawnym
dzieckiem, jednak�e nikt dot�d
nie rzuci� jej w twarz tak
strasznego wyzwiska. A w�a�ciwie
na czym polega�a jej wina? �e
przysz�a na �wiat? Sta�o si� to
doprawdy bez jej woli. Gdyby od
niej zale�a�o, nigdy nie
znalaz�aby si� w domu
Arlanzon�w.
P�ki �y�a matka, nie czu�a
odmienno�ci swojego po�o�enia.
Ale potem... Potem wszystko si�
zmieni�o. Ani dziadek, ani babka
nie mieli czu�ego serca. Dla
nikogo. Don Luis z godno�ci�
nosi� przyznany jego przodkom
tytu� granda, dzi� wzbudzaj�cy
raczej �miech ni� szacunek, bo
cho� zachowa� przywilej
nieobna�ania g�owy wobec
kr�lewskiego majestatu, bywa�y
dnie, gdy nie mia� co w�o�y� do
garnka.
Do~na In~es artystycznie
cerowa�a przetarte na �okciach i
kolanach kaftany i spodnie m�a
oraz w�asne suknie. Zawsze
sztywno wyprostowana, wysoko
unosi�a kszta�tn� g�ow�, a duma
by�a pancerzem kryj�cym wstyd i
b�l po haniebnym post�pku c�rki,
kt�ra podepta�a to, co cz�owiek
ma najcenniejszego, czyli honor.
O tym wszystkim Trinidad
dowiedzia�a si� od matki. Mia�a
pi�tna�cie lat, gdy matka
pierwszy raz zacz�a m�wi� o
ojcu. Dotychczas s�dzi�a, �e
ojciec nie �yje.
Siedzia�y na tym samym
wzg�rzu, sk�d wzrok obejmowa�
wielki szmat kastylijskiej
"mesety", przytulone do
zamkowego muru, kt�ry je chroni�
przed zachodnim wiatrem.
- Tw�j ojciec �yje -
powiedzia�a w�wczas matka,
cia�niej okrywaj�c si� czarnym
szalem.
- �yje? - Trinidad przysun�a
twarz do twarzy Mercedes i
zajrza�a w jej smutne oczy. - To
czemu nas nie zabiera?
- Nigdy go nie zobaczymy. -
Matka patrzy�a gdzie� daleko,
mo�e tam, dok�d sun�y p�dzone
wiatrem ob�oki, a niebo styka�o
si� z kastylijskim p�askowy�em.
- Dlaczego? Je�eli �yje...
- Ma �on� i syna. - Mercedes
pog�adzi�a policzek c�rki.
- W takim razie my... -
Trinidad potrz�sn�a g�ow�, a�
warkocze uderzy�y j� po plecach.
- Kim my dla niego jeste�my?
- My... - Matka zamilk�a, a
potem powiedzia�a pr�dko: - My
dla niego nic nie znaczymy.
- Nic nie znaczymy? Jak to?
- M�wi�am ci, �e ma �on� i
syna. Oni s� jego rodzin�.
- Ale my... - upiera�a si�
Trinidad.
- Tak, my... - Matka
przyci�gn�a j� do siebie,
przytuli�a skro� do jej skroni:
- Wybacz mi - powiedzia�a cicho.
- Jestem bardzo winna wobec
ciebie, ale w�wczas, gdy to si�
sta�o, nie zdawa�am sobie
sprawy... Nie wiedzia�am...
- Gdzie on jest?
- Daleko. R�wnie daleko, jak
gdyby ju� dzi� le�a� w grobie.
- W Ameryce?
- Nie, Trini, nie w Ameryce.
To Polak. Przyby� tu z armi�
Napoleona.
- Z armi� Napoleona? A wi�c to
wr�g! Mamo, jak mog�a�?
- Nie pytaj mnie, Trini, nigdy
nie znajd� na to odpowiedzi.
Mo�e by�am w�wczas szalona?
- I ty, mamo, z wrogiem...
- Z wrogiem, z wrogiem. Czy my
w�a�ciwie wiemy, kto jest naszym
wrogiem, a kto przyjacielem, kto
nas nienawidzi, a kto nam
sprzyja?
- Ale Francuzi...?
- On nie jest Francuzem.
W ciszy, jaka potem zapad�a,
s�ycha� by�o jedynie trzepot
skrzyde� ptasich mieszka�c�w
zamkowej wie�y, kt�rzy zlatywali
si� ju� na nocny spoczynek.
- Jak go pozna�a�? - Trinidad
oderwa�a si� od muru i spojrza�a
na matk�.
Mercedes siedzia�a z
zamkni�tymi oczami, poddaj�c
twarz pieszczocie ledwie tu
docieraj�cego podmuchu.
- Bawi�am u cioci Eufemii, gdy
Napoleon przekroczy� Pireneje. -
Westchn�a i otworzy�a szeroko
oczy. Mo�e chcia�a lepiej
dojrze� ow� przesz�o��, kt�ra,
nagle wskrzeszona, przybra�a
posta� napoleo�skiego oficera? -
Polscy szwole�erowie zdobyli
w�w�z Somosierra i droga do
Madrytu stan�a przed Francuzami
otworem. To by�a mordercza bitwa
i on tam zosta� ranny.
- I co dalej? - Trinidad nie
stara�a si� nawet ukry�
niecierpliwo�ci.
- Dalej...
- Tak, co by�o dalej -
przynagla�a c�rka.
- Czy to wa�ne, Trini?
- Bardzo wa�ne. Mamo, m�w,
prosz�.
- Znalaz� schronienie w
pobliskim klasztorze. D�ugo
chorowa�, ale ojcowie wyleczyli
go. Tam poznali�my si�.
- W klasztorze?
- W klasztorze. Przeor by�
spowinowacony z ciotk� Eufemi�.
- I co?
- Nie pytaj wi�cej. Widzisz,
ty tego jeszcze nie rozumiesz,
ale przychodzi taka chwila, gdy
cz�owiek zapomina o wszystkim,
co mu wpojono od dziecka. O
obowi�zkach. O tym, co jest
dobre a co z�e i niedozwolone.
O swojej godno�ci nawet. Depcze
to, co mu kazano czci�. Tak i
ja...
- Mamo - Trinidad uj�a zimn�
r�k� matki i utuli�a j� w swoich
rozpalonych d�oniach. - Mamo,
nie gniewaj si�, ale jak on
m�g�? Jak m�g�, maj�c �on� i
syna...?
- Nie wiem - pokr�ci�a g�ow�
matka. - Mo�e i na niego
przysz�a taka niedobra godzina?
Kt� pojmie, co dzieje si� w
duszy drugiego cz�owieka, kiedy
czasem trudno os�dzi� samego
siebie i swoje w�asne uczynki?
- Ale ty... Kocha�a� go?
Powiedz... Tak bardzo kocha�a�
wroga?
- Nie wiem, czy kocha�am. Wiem
tylko, �e mnie nikt nie kocha�,
a ja by�am spragniona mi�o�ci.
- A... dziadkowie?
- Je�eli mnie nawet i kochali,
nie dali tego nigdy po sobie
pozna�. Mo�e ja dlatego...
- A on? Kocha� ci�, prawda?
- Chyba mnie kocha�. Wierzy�am
w to.
- I mia� �on�...
- O�eniono go bardzo m�odo,
nie pytaj�c o zdanie. I on, i
�ona nie zaznali szcz�cia.
- I co by�o potem?
- Potem... Potem rozstali�my
si�. Na zawsze.
- Jak to, na zawsze.
- Czy� mog�am odebra� rodzinie
m�a i ojca? Zreszt� c� on by
tutaj robi�? Jego �ycie by�o
tam, daleko. �a�uj� tego, co si�
sta�o, ale mam ciebie. Ty jeste�
moj� jedyn� mi�o�ci�. Przez
ciebie jestem szcz�liwa.
- Przeze mnie znosisz od
dziadk�w wiele przykro�ci.
- To niewa�ne. Oni zawsze byli
tacy. Biedni. Zawiod�am ich. W
owej wojnie stracili resztki
fortuny, �yj� w biedzie. Mieli
nadziej�, �e ja, cho� bez
posagu, ale wyjd� za don
Gregoria. Niestety, po tym co
zasz�o, don Gregorio nie �yczy�
sobie takiej �ony.
- Pod�y! - wybuchn�a
Trinidad. - Gdyby ci� prawdziwie
kocha�...
- Don Gregorio to cz�owiek
nade wszystko mi�uj�cy honor. Ja
by�am pierwsz� plam� na jego
herbowej tarczy. Nie, nie, sama
zatrzasn�am przed sob� drzwi do
ma��e�stwa. Ale to i lepiej. Nie
patrz tak na mnie, Trini. Wcale
tego nie �a�uj�, mam przecie�
ciebie. I pami�taj, uboga panna
nigdy nie ma prawa wyboru, mo�e
najwy�ej z wdzi�czno�ci� przyj��
tego, co raczy poprosi� o jej
r�k�. Don Gregorio wcale nie by�
w moim gu�cie. To rodzice
chcieli....
- Kocham ci�, mamo. - Trini
mocno obejmuje matk�. - Tak
bardzo ci� kocham, �e nie
potrafi� wypowiedzie�.
- To dobrze, dziecko. Przecie�
my to jedno. I dop�ki ja �yj�...
- Zawsze b�dziemy razem.
Zawsze.
D�ugo siedzia�y pod zamkowym
murem, splecione ramionami. Tak
d�ugo, a� zachodni wiatr
przyni�s� d�wi�k dzwon�w na
wieczorny Anio� Pa�ski. Podobnie
jak teraz.
Trinidad wstaje z oci�ganiem,
otrzepuje sp�dnic�, poprawia
szal na g�owie, czarny szal, ten
sam, kt�ry nosi�a matka. Czarny,
bo wszystko w niej czarne,
w�osy, oczy, suknia i �ycie. Jej
�ycie bez matki.
W domu ju� w sieni s�yszy
nieprzyjemny g�os donii Eulalii.
- Nareszcie jeste�. - Ciotka
patrzy na ni� z nagan�. -
Przepad�a� na ca�e popo�udnie.
Co to znaczy?
- By�am na lekcji u ojca
Hieronima, a potem...
- Czy zamierzasz uczy� si� do
p�nej staro�ci? - Don Ignacio
otwiera w�a�nie drzwi jadalni i
s�yszy ostatnie s�owa
siostrzenicy.
- Nie, wuju, ale co mam robi�
innego?
- Niech si� uczy - przyzwala
�askawie do~na Eulalia - tym
bardziej �e to nic nie kosztuje.
Mo�e dzi�ki temu �adne g�upstwa
nie przyjd� jej do g�owy. Zawsze
si� boj�, by nie posz�a w �lady
matki.
- Ciociu!
- Dobrze, dobrze, nie masz
powodu przybiera� tak wynios�ej
miny. Wszyscy wiemy, kim jeste�.
- Mo�e by�my siedli do sto�u?
- proponuje pojednawczo don
Ignacio.
- Ciocia wybaczy. - Trinidad
mocno zaciska r�ce. - P�jd� ju�
na g�r�. G�owa mnie boli i nie
mam apetytu.
Dop�ki �yli dziadkowie,
egzystencja jej, cho�
beznadziejnie pusta bez matki,
uk�ada�a si� do�� zno�nie.
Zdarza�y si� nawet chwile, gdy w
oczach babki Trinidad
dostrzega�a jak gdyby b�ysk
lito�ci. R�wnie� i dziadek sta�
si� mo�e nieco mniej osch�y i
nie spogl�da� ju� na ni� z
dotychczasow� pogardliw�
wy�szo�ci�, kt�ra j� tak bardzo
rani�a.
Babka odesz�a pierwsza, w
cztery lata po matce, a oto
min�� rok, jak trumn� dziadka
wstawiono do starej grobowej
kaplicy Arlanzon�w, pod du�ym
kamiennym krzy�em nad gotyckim
portalem. Wzniesiono j� jeszcze
w okresie �wietno�ci rodu, za
czas�w kr�lowej Izabeli i kr�la
Ferdynanda, gdy to miawiano:
"Dziel� w�adz�, w�adz� dziel�,
kr�l Ferdynand z Izabel�".
Z prawa mu nale�ne dziedzictwo
obj�� w posiadanie ich syn, a
brat jej matki, don Ignacio. Ale
jak noc r�ni si� od dnia,
podobnie i don Ignacio by�
przeciwie�stwem siostry. On,
typowy Aguado de Arlanz~on,
bardziej jeszcze Arlanz~on ni�
Aguado; w niej przewa�y�a wida�
celtycka krew, zmieszana z krwi�
Wizygot�w, owych barbarzy�c�w z
p�nocy, sk�onniejszych jednak
do marze� i do �agodnych uczu�
ni� stoj�cy mocno na ziemi,
dziarscy Iberowie.
Don Ignacio mieszka� daleko w
posiad�o�ci �ony, wniesionej mu
w posagu przez doni� Eulali�. Po
�mierci rodzic�w wr�ci� do
gniazda Arlanzon�w,
pozostawiaj�c synowi wiano matki.
W taki spos�b Trinidad dosta�a
nowych opiekun�w.
** ** **
Wiecz�r jest d�ugi i ch�odny.
Grube mury skutecznie co prawda
chroni� od wiatru, ale zi�b
przenika kamie�, nas�cza �ciany
wilgoci�, wciska si� pod
najgrubsz� sukni�, pod
najcieplejszy szal. Na szcz�cie
Ana wnosi gor�c� fajerk�. Wsuwa
pod ko�dr� miedziany basenik na
d�ugiej r�czce, szczelnie
przykryty, pe�en wrz�tku. D�ugo
wodzi nim po ca�ej po�cieli.
Dopiero teraz mo�na po�o�y� si�
do tak ogrzanego ��ka.
- Przynios� panience co� do
jedzenia - m�wi Ana i wychodzi
zabieraj�c fajerk�.
Trinidad rozkoszuje si�
ciep�em, dobrze otulona ko�dr�,
i niecierpliwie czeka na An�.
Jest bardzo g�odna.
Nagle w cisz� wdziera si�
dono�ny g�os donii Eulalii.
Wida� drzwi na dole pozostawiono
otwarte, a pani strofuje w�a�nie
s�u�b� w gospodarczej cz�ci
domu.
Ana zjawia si� z tac�. Ma
wypieki i r�ce jej dr��.
- Co si� sta�o, Ano? Czy
ciocia...?
- Nic, nic, panienko - Ana
przysuwa stolik do ��ka, stawia
na nim tac�. - Prosz� je��, p�ki
gor�ce. - Zdejmuje pokrywk� z
kuchennego garnuszka. - Zobaczy
panienka, jaka pyszna soczewica!
Trinidad bierze �y�k�, nachyla
si� nad garnuszkiem, wdycha
smakowit� wo� czosnku, jarzyn i
soczewicy. To nic, �e kolacj�
podano w kuchennym naczyniu.
Do~na Eulalia nigdy nie
pozwoli�aby tkn�� swojej
sto�owej zastawy. Nosi� na g�r�
cenn� porcelan�, kiedy tak �atwo
st�uc delikatny talerzyk czy
kruch� fili�ank� od serwisu. A
nawet i srebro... Nie, nie,
panienka, je�li je u siebie,
winna zadowoli� si� kamionkow�
lub cynow� miseczk�.
Ana przysiada w nogach ��ka.
Jest teraz jedyn� osob� w domu,
z kt�r� Trinidad mo�e
porozmawia�.
- �ni�a mi si� dzi� panienka
Mercedes - wzdycha patrz�c, jak
dziewczyna je. - Pi�knie
wygl�da�a w bia�ej sukni z
bufiastymi r�kawkami i z wysokim
stanem. Mia�a kiedy� tak�.
M�wiono, �e to francuska moda.
Panienki nie by�o wtedy na
�wiecie.
- To dobry sen, prawda? - pyta
Trinidad spragniona pociechy.
- Bardzo dobry. Panienka
Mercedes to prawdziwy anio�.
M�wi�a o panience.
- Co m�wi�a?
- Przepowiedzia�a wielkie
zmiany. Daleka podr�, m�ody
bogaty pan i szcz�cie.
- Ee, Ano, to ty tak wszystko
wymy�lasz. Mamusia nic podobnego
nie m�wi�a.
- Mo�e i nie m�wi�a. - Zgadza
si� niech�tnie Ana. - Po
obudzeniu trudno spami�ta�
wszystko, co si� �ni�o. Wiemy
tylko, �e wymodli dla panienki
zmian� losu. Czas najwy�szy. Tak
d�ugo by� nie mo�e. C� to za
�ycie?
- Wida� takie mi s�dzone.
- Jeszcze p�ki �y�a do~na
In~es, a przynajmniej don
Luis... Ale teraz...
- Dla mnie nie ma nic dobrego,
Ano. Wiesz o tym tak samo, jak i
ja. Nie czeka mnie ani podr�,
ani m�ody pan, ani szcz�cie. Po
co si� �udzi�, kiedy wiadomo, �e
to wszystko niemo�liwe?
- Wszystko jest mo�liwe -
zapewnia �arliwie Ana. - Pan B�g
jest mi�osierny i sprawiedliwy.
Panienka Mercedes ca�y czas
troszczy si� o swoje dziecko. I
cho� jej tam dobrze w niebie,
jak�e mog�aby zapomnie�?
- Wiem, �e mamusia o mnie
pami�ta. Cz�sto czuj� przy sobie
jej obecno��.
- Widzi panienka. - Ana
sk�ada r�ce. - Z�o musi
przemieni� si� w dobro. Ona te�
to wie. A ot ju� zaraz minie
siedem lat, jak odesz�a.
Siedem lat! Jak mog�a prze�y�
�w straszny dzie�, ostatni dzie�
matki na tej ziemi? Wierzy�a
przecie�, �e nawet �mier� ich
nie rozdzieli, �e zawsze b�d�
razem. Ale matka zazi�bi�a si�.
Zima owego roku by�a szczeg�lnie
surowa. Jaki� czas Mercedes
niedomaga�a, kt� jednak m�g�
przypuszcza�? Kaszla�a, to
prawda, ale poza tym... A� nagle
ze zwyk�ego przezi�bienia
wywi�za�o si� zapalenie p�uc. A
na to nie by�o ju� ratunku.
Trzy dni. Trzy dni le�a�a
nieprzytomna z gor�czki. Nie
poznawa�a nikogo, nawet jej,
Trini. Oprzytomnia�a dopiero w
chwili �mierci. Otworzy�a
w�wczas oczy i zawo�a�a: "Adam!
Trini!" To wszystko. Dwa imiona.
Tylko dwa imiona. Ale w chwili
�mierci po��czy�a tych dwoje.
Ojca i c�rk�.
Adam. A wi�c takie nosi� imi�.
Dot�d nie chcia�a zna� ani jego
imienia, ani nazwiska. Z up�ywem
lat coraz bardziej go
nienawidzi�a. On jednak wiedzia�
o jej istnieniu, a jak si� o tym
dowiedzia�, pozostawa�o dla niej
dot�d tajemnic�.
Kiedy�, gdy jak zwykle
siedzia�y pod zamkowym murem, a
by�o to par� miesi�cy przed
�mierci�, matka powiedzia�a
nagle:
- Tw�j ojciec wie o tobie.
- Wie? Co wie? - obruszy�a si�
Trini.
- Wie, �e mam c�rk� i �e to
w�a�nie ty.
- Wcale nie potrzebuj�, �eby o
mnie wiedzia�.
- To �le, Trini. Widzisz, on o
tobie my�li.
- Nie potrzebuj�, �eby o mnie
my�la�.
- S�uchaj, Trini, sytuacja
nasza, jak wiesz, jest bardzo
trudna. Ty jednak nie jeste� na
�asce dziadk�w. Masz swoje
pieni�dze.
- Ja? Pieni�dze? - Trini
podnios�a g�ow�. - A to w jaki
spos�b?
- Dzi�ki twojemu ojcu.
- Ach tak! - zerwa�a si�. - To
pieni�dze ojca? Nie chc� ich.
Nie chc� nic od niego.
- Pos�uchaj. Gdy by�a� jeszcze
bardzo male�ka, dosta�am list z
Pary�a. Od francuskiego
bankiera. Pami�tam, jak tw�j
dziadek trzyma� ten papier i
m�wi�: "Czego chce od ciebie
jaki� paryski bankier?"
- A czego chcia�?
- Zawiadamia�, �e jego klient
wp�aci� u niego pewn� sum� i
prosi�, aby mi j� przekaza�.
"Dla dziecka". Moi rodzice
g�o�no wyrazili oburzenie na
tak� "bezczelno��", ale
pozwolili mi odpisa�.
- Odpisa�a�?
- Naturalnie. W domu by�o
bardzo ci�ko. Brakowa�o
wszystkiego. Wojna zniszczy�a
plony. Byli�my na skraju n�dzy.
- Gdybym o tym wiedzia�a -
wybuchn�a Trini - nigdy nie
zgodzi�abym si�! Nigdy!
- Nie m�w tak.
- Dlaczego? To przecie�
ja�mu�na rzucona �ebrakowi. A
my...
- �ebrak nie ma prawa wyboru.
Dla niego niewa�ne, czyja r�ka
rzuca ja�mu�n�. Byle rzuci�a.
- I co dziadkowie? Zgodzili
si�?
- Zgodzili si� ze wzgl�du na
ciebie. Zastrzegli tylko, �e
sami nie przyjm� grosza z tych
pieni�dzy.
- Mamo, napisz do tego
bankiera. Ja te� nie chc�. Damy
sobie rad�.
- Nie, Trini, nie mam prawa
tak post�pi�. Ze wzgl�du na
ciebie. Nie wiadomo, co nas
jeszcze czeka. Dotychczas
pieni�dze przychodz� dwa razy do
roku. Nie wiem, jak to d�ugo
potrwa, ale mam nadziej�, �e
nawet na wypadek �mierci, tw�j
ojciec podj�� konieczne kroki,
by ci zapewni� cho� t� skromn�
niezale�no��. Niezale�no��,
Trini, to w �yciu najwa�niejsze.
Od tego dnia my�la�a o nim z
coraz wi�ksz� niech�ci�. W
rozmowach z matk� nie nazywa�a
go nigdy ojcem. By� to jaki�
nieokre�lony "on" bez wyra�nie
zaznaczonych kontur�w, mroczny
cie� bez twarzy o pustym
spojrzeniu, nocna zjawa budz�ca
l�k i niepok�j.
Cho� matka umar�a, pieni�dze
nie przesta�y przychodzi�, z t�
tylko r�nic�, �e teraz ona
potwierdza�a odbi�r. "Trinidad
Aguado" - podpisywa�a si� na
za��czonym do sumy kwicie i
odsy�a�a list do Pary�a.
Z pocz�tku chcia�a podzi�kowa�
i odm�wi�. Ale gdy wspomnia�a o
tym babce, taka rozpacz i
przera�enie wyjrza�y z oczu
donii In~es, �e zrozumia�a.
Gdyby nie jej pieni�dze, mo�e
by�oby z nimi bardzo �le.
Przecie� i tak z trudem wi�zali
koniec z ko�cem. Nadmierna susza
okaza�a si� katastrofalna dla
zbior�w. Pszenica nie obrodzi�a,
byd�o pada�o. Nawet winnice nie
da�y spodziewanego owocu.
Nale�a�o zacisn�� z�by i nadal
wyci�ga� r�k� po "jego"
ja�mu�n�. Nie by�o innego
wyj�cia.
Dopiero po �mierci dziadk�w
zrozumia�a znaczenie owej
niezale�no�ci, o kt�rej niegdy�
m�wi�a matka.
- Wiedz, moja panno -
oznajmi�a wkr�tce po przyje�dzie
do~na Eulalia - jedynie przez
wzgl�d na twoje pokrewie�stwo z
moim m�em nie traktujemy ci�
jak s�u��cej. Jeste� jednak we
wszystkim od nas zale�na i
pami�taj, �e za dobrodziejstwo
winna� wdzi�czno�� i
pos�usze�stwo.
Nic w�wczas nie odpowiedzia�a,
ale to "dobrodziejstwo"
kamieniem leg�o na jej
egzystencji.
Gdy po miesi�cu nadesz�y
pieni�dze z Pary�a, don Ignacio
wezwa� j� do gabinetu.
- Co to znaczy? - Podobnie jak
niegdy� dziadek trzyma� wysoko
list od bankiera, jak gdyby
cienki papier parzy� mu palce.
- To pieni�dze dla mnie -
odpowiedzia�a �mia�o. -
Przychodz� dwa razy do roku.
- Z Pary�a? - zdziwi�a si�
do~na Eulalia. - Od kogo?
- Nie wiem - wzruszy�a
ramionami. - Od kogo�, kogo
bankier nazywa swoim klientem.
- Ach tak... - Do~na Eulalia
spojrza�a wymownie na m�a. - W
takim razie...
- O tu, widzisz - don Ignacio
ostentacyjnie wrzuci� francuskie
banknoty do szuflady biurka - tu
le�� twoje pieni�dze, na twoje
utrzymanie i na twoje wydatki. -
Trzy razy powt�rzone s�owo
"twoje" wypowiedzia� z nale�ytym
naciskiem.
Od tego dnia nie wspomniano
ju� o "dobrodziejstwie,
pos�usze�stwie i wdzi�czno�ci",
ale Trinidad czu�a coraz
wyra�niej, jak ci��y�a wujostwu
jej obecno��. Najch�tniej te�
opu�ci�aby ich dom, ale dok�d
mog�a si� uda�? Nie mia�a
nikogo, �adnych przyjaci�, a
je�eli byli i jacy� krewni, kt�
zechcia�by si� obarczy� niepraw�
c�rk� Arlanzon�w? Musia�a
pogodzi� si� ze swoj� trudn�
sytuacj�. Nie wypada�o zreszt�
narzeka�. Wujostwo zostawili jej
wzgl�dn� swobod�, niezbyt
wtr�caj�c si� w jej �ycie.
- Nie jeste� ju� dziewczynk� -
zauwa�y�a raz do~na Eulalia - i
mamy prawo liczy� na tw�j
rozs�dek. Sko�czy�a� dwadzie�cia
cztery lata. W twoim wieku dawno
ju� by�am m�atk�. Ty,
naturalnie, za m�� nie
wyjdziesz. Powinna� wi�c
przygotowa� si� do samotnej
staro�ci. Czas tak leci, �e
nawet si� nie obejrzysz... Mam
nadziej�, �e do ko�ca znajdziesz
schronienie w naszym domu, a
je�liby nas zabrak�o -
westchn�a g�o�no - nasz syn
zapewni ci godn� opiek�.
Ot� to, ich syn, nad�ty
g�upiec o bezmy�lnym spojrzeniu.
Trinidad wstrz�sa si� ze
wstr�tem. Kuzyn Manuel cz�sto
zjawia si� u rodzic�w. Ostatnio
coraz cz�ciej.
- Po pieni�dze - mruczy Ana. -
Stara si� o c�rk� Gomez�w, ale
don Crist~obal nie taki skory
odda� mu jedynaczk�.
Trinidad pozna�a kuzyna na
pogrzebie babki.
- Oto Manuel - przedstawi� wuj
syna, niezgrabnego m�odzie�ca o
nalanej twarzy. Pozbawione
wyrazu oczy don Manuela o�ywi�y
si� nieco na widok kuzynki.
Wida� jej pos�pna uroda zrobi�a
wra�enie na ostatnim potomku
Arlanzon�w. Nie przydawa� on
jednak chwa�y staremu rodowi.
Trinidad zauwa�y�a, jak dziadek
odwraca� si� z niesmakiem na
widok "prawowitego" wnuka i
przysz�ego dziedzica.
Stosunki mi�dzy kuzynami
u�o�y�y si� poprawnie. Don
Manuel wola�by, aby ich
znajomo�� przerodzi�a si� w
pewnego rodzaju za�y�o��,
Trinidad jednak nigdy nie
przekroczy�a granicy, kt�r�
zakre�li�a jej nieufno��.
- Ty, kuzynko, wcale si� nie
�miejesz - powiedzia� za
ostatniej bytno�ci syn don
Ignacia, gdy przez chwil�
zostali sami w salonie. - Nie
lubisz si� nawet u�miecha� -
doda� jak gdyby z pretensj�.
- Nie mam weso�ego
usposobienia. - Trinidad
popatrzy�a w senne oczy kuzyna.
- A w�a�ciwie to nie mam powod�w
do �miechu.
- W�a�nie - podchwyci�
skwapliwie. - Widz� to, nigdzie
nie bywasz, z nikim si� nie
widujesz. �yjesz jak zakonnica.
A przecie� �ycie jest weso�e.
Ludzie bawi� si�, a ty...
- Ja op�akuj� umar�ych -
uci�a. - A poza tym zapominasz,
kuzynie, �e znowu jest wojna.
- Co tam wojna! - machn�� r�k�
don Manuel i wygodniej rozpar�
si� w fotelu. - Ta wojna to co
innego. Nikt obcy nam nie
zagra�a, a �e Hiszpanie sami ze
sob� bior� si� za �by...
- Po czyjej jeste� stronie? -
przerwa�a.
- Ja? - zdziwi� si� szczerze.
- Po �adnej. Co mnie obchodzi,
czy panowa� ma don Carlos czy
ma�a Izabela? Kr�l i tak nie
rz�dzi, od tego ma ministr�w.
- Ale wojna domowa...
- Wojna domowa to bagatelka -
za�mia� si� g�o�no. - My tu, w
Kastylii, mamy �wi�ty spok�j.
Ludzie jeszcze nie stracili
rozumu. Szale�cy bij� si� w
Nawarze i w Kraju Bask�w, ale
my...
- To bardzo blisko -
zauwa�y�a.
- Czy�by� si� ba�a,
kuzynko?...
- Boj� si� - przyzna�a. -
Wojna zawsze niesie ze sob�
jakie� nieszcz�cia.
- Nie przejmuj si� wojn� -
poradzi�. - Lepiej zabaw si�
troch�. Czas ucieka, a mama
m�wi, �e nie jeste� ju� taka
m�oda.
- Jestem bardzo stara -
powiedzia�a z gorycz�. - Tak
stara, �e mog�abym by� co
najmniej twoj� prababak�.
- �artujesz, kuzynko -
zaprzeczy� szarmancko. - Gdyby
nie twoja �miertelna powaga,
by�aby� ca�kiem �adna, co m�wi�
�adna - poprawi� si� - pi�kna!
Wierz mi - doda�
konfidencjonalnie. - Z u�miechem
by�oby ci bardzo do twarzy. Znam
si� na tym.
To by�a jej ostatnia d�u�sza
rozmowa z kuzynem. Dalszych
wynurze� don Manuela Trinidad
ju� nie by�a ciekawa.
Wujostwo zreszt� bardzo
niech�tnie patrzyli na zabiegi
syna, kt�ry za ka�dej bytno�ci u
rodzic�w, by� mo�e z nud�w,
usi�owa� zbli�y� si� do
zniech�caj�cej kuzynki.
Byli jej nawet w pewnym sensie
wdzi�czni za t� postaw�, bali
si� bowiem, �e zechce usidli�
ich jedynaka, a doprowadziwszy
do ma��e�stwa, obr�ci si�
przeciwko nim.
Duma ich, co prawda, by�a
nieco ura�ona ch�odem i
oboj�tno�ci�, jak� ta b�d� co
b�d� uboga i zale�na od nich
dziewczyna okaza�a spadkobiercy
wspania�ego nazwiska. Czy�
nieprawa c�rka Arlanzon�w mog�a
spodziewa� si� lepszej, a w
og�le jakiejkolwiek partii? Przez
swoj� pozycj� by�a z g�ry
skazana na staropanie�stwo.
Czeg� wi�c oczekiwa�a?
Trinidad nie oczekiwa�a
niczego. Ani przepowiadanej
przez An� zmiany losu, ani
dalekich podr�y, m�odego pana,
czy bogactwa i szcz�cia.
Niczego. By�a na tyle rozs�dna,
by wiedzie�, �e nie otworzy si�
przed ni� �adna z tych n�c�cych
perspektyw, jakie s�u��ca
niestrudzenie stawia�a jej przed
oczy. Jako� jednak trzeba by�o
�y� i znale�� co�, co
pozwoli�oby znie��
beznadziejno�� jej sytuacji. Na
nikogo z bliskich nie mog�a
liczy�. Mia�a, owszem, An�, ale
c� znaczy�a s�u��ca? W�wczas to
zjawi� si� ojciec Hieronim.
Dzi�ki niemu nie zgin�a.
Ojciec Hieronim...
Pierwszy raz zobaczy�a go przy
��ku umieraj�cej matki. Czy�
jednak w�wczas mog�a interesowa�
si� obecnymi w sypialni osobami?
Powalona rozpacz�, nie widzia�a
nikogo.
Dziadek wezwa� do chorej
doktora Barrer� z Covarrubias,
a potem pos�a� jeszcze po
braciszka z klasztoru �wi�tego
Dominika z Silos. kilka udanych
kuracji tam, gdzie zawiod�a
sztuka doktora Barrery,
rozs�awi�o medyczne umiej�tno�ci
m�odego zakonnika, licencjata z
Salamanki, a wzi�cie, jakim
wkr�tce ju� cieszy� si� on w
okolicy, pozwala�o chorym nie
traci� nadziei.
W r�ce takiego to
zaimprowizowanego konsylium don
Luis z�o�y� �ycie c�rki.
Trinidad na p� przytomna
ledwie s�ysza�a owe �aci�skie
terminy rzucane przez lekarzy na
okre�lenie symptom�w choroby.
Ka�de z tych s��w ukrywa�o
straszliwe jakie�
niebezpiecze�stwo, intonacja
g�osu wskazywa�a na w�t�o��
wi�z�w ��cz�cych chor� z �yciem.
- Czy... mo�na ufa�...? -
stary hidalgo splata� i
rozplata� palce, a twarz mia�
jeszcze bledsz� i bardziej
zapad�� ni� zwykle.
Doktor Barrera pokr�ci�
przecz�co g�ow�.
- Wszystko jest w r�ku Boga -
zauwa�y� p�g�osem zakonnik, nie
spuszczaj�c oczu z
zaczerwienionych policzk�w
chorej. - Puls bardzo szybki i
nier�wny, ale je�eli serce
wytrzyma...
- D�ugo nie wytrzyma - burkn��
doktor Barrera. - Gor�czka wcale
nie spada. Przeciwnie...
- Co robi�? - zaszlocha�a
do~na In~es.
- Zrobili�my wszystko, co w
ludzkiej mocy - szepn��
braciszek. - Reszta zale�y od
boskiego mi�osierdzia.
Trinidad kl�cza�a przy ��ku z
g�ow� wtulon� w po�ciel, na p�
o�lep�a i g�ucha, niepomna
nieledwie tej walki, jak�
toczono ze �mierci�. Wtedy to
poczu�a na g�owie czyj�� r�k�.
Kto� delikatnie dotkn�� jej
w�os�w, a ta nie�mia�a
pieszczota by�a pierwszym
objawem zrozumienia i
wsp�czucia, jakie jej okazano.
Podnios�a wzrok. Zapuchni�ta
od p�aczu ledwie dojrza�a
pochylaj�cego si� nad ni�
zakonnika w dominika�skim
habicie, tego samego, kt�ry
towarzyszy� braciszkowi. Dot�d
nie zwr�ci�a na niego uwagi. Za
to teraz patrzy�a chciwie,
czepiaj�c si� tej g�adko
wygolonej twarzy, jak twarzy
wybawcy. Odpowiedzia�o jej
spojrzenie dziwnie jasnych oczu,
kt�re wydawa�y si� zna� wszelkie
b�le tego �wiata.
- Ufaj, dziecko. - G�os by�
m�ody, du�o m�odszy ni� twarz,
znaczona dwiema g��bokimi
bruzdami.
W nowym ataku rozpaczy
przypad�a do rozpalonej r�ki
umieraj�cej. Nie mia�a nadziei.
Ros�a w niej jaka� tragiczna
pewno�� nieszcz�cia.
Nieuniknionej katastrofy.
Wiedzia�a, �e nic chorej nie
uratuje. Jej rozpacz jest
daremna. Jej �zy nie zmieni�
boskiego wyroku. Tak by� musi.
Zostanie sama, bez matki, z
kt�r� nie rozstawa�a si� dot�d
ani na chwil�. Sama.
Pierwsze miesi�ce by�y
straszne.
Sp�dza�a d�ugie godziny w
pokoju zmar�ej. Niczego tam nie
ruszano. Wszystko sta�o jak za
jej �ycia. Babka te� tu
zachodzi�a i zawsze potem mia�a
zaczerwienione powieki. A i
dziadek...
Trinidad zamyka�a oczy i
m�wi�a g�o�no: "To ja, mamusiu,
to ja. Jeste� tu, prawda? Jeste�
przy mnie?" I nas�uchiwa�a
odpowiedzi.
W tych �cianach przebywa�
jeszcze duch Mercedes, owej
�licznej, m�odej Mercedes, z
wysoko upi�tymi w�osami, nad
kt�rych l�ni�c� kaskad� pyszni�
si� misternie rze�biony
grzebie�, przytrzymuj�cy
koronkow� mantyl�.
Wszystko w niej by�o pi�kne.
Trini wie, �e daleko jej do
urody matki. Ale tak lepiej.
Taki obraz zmar�ej wystarczy na
d�ugo, zabierze go jak wiatyk na
ca�e �ycie.
Zawdzi�cza jej wychowanie i t�
odrobin� wykszta�cenia, inaczej
by�aby nieokrzesanym dzikim
zwierz�tkiem, nie umiej�cym
czyta� ani pisa�. A tak potrafi
nawet m�wi� po francusku.
W domu Arlanzon�w by� niegdy�
ksi�gozbi�r pilnie uzupe�niany
przez dawne pokolenia. Jego
resztki dochowa�y si� do ich
czas�w, w jak�e jednak �a�osnym
stanie!
Poczernia�y z�ocenia na
brzegach kart, na wspania�ych
oprawach z kordyba�skiej sk�ry
gryzonie szkodniki pr�bowa�y
ostro�ci z�b�w i pazurk�w. W
dzie�ach wielotomowych brakowa�o
cz�sto kolejnego woluminu.
Mercedes uporz�dkowa�a te
cenne niedobitki, odkurzy�a
wn�trza bibliotecznych szaf,
zepchn�tych teraz do
niewielkiego parterowego pokoju,
przywr�ci�a blask mahoniowej
powierzchni d�ugiego sto�u, na
kt�rym le�a� olbrzymi atlas
�wiata sprzed dwustu lat, nie
mieszcz�cy si� na �adnej p�ce.
Tu te� lubi�a przebywa�
Trinidad. G�aska�a grzbiety
ksi��ek ustawionych r�k� matki,
odczytywa�a g�o�no nazwiska
autor�w. Oto ich ulubieniec
Pedro Calder~on de la Barca.
Matka umia�a na pami�� ca�e
fragmenty z dramat�w tego
"piewcy honoru".
- Honor, Trini - m�wi�a. -
Nikt lepiej ni� Calder~on nie
rozumia� sensu tego tak bardzo
hiszpa�skiego poj�cia. Honor to
najdro�szy klejnot, kt�ry ka�dy
cz�owiek przynosi ze sob� na
�wiat; ka�dy, cho�by najubo�szy,
najni�ej urodzony. A ja na
klejnot ten rzuci�am cie�,
pozbawi�am go pi�kna i blasku.
O, bardzo zgrzeszy�am.
S�owa te odbite od
bibliotecznych szaf wracaj� do
Trinidad lekkim jak tchnienie
echem.
- Nie m�w tak, mamo -
protestuje dziewczyna. - Nie
mog� tego s�ucha�. - I nawet nie
czuje �ez, kt�re sp�ywaj� jej po
policzkach, spadaj� na tom
Calderona, gdzie �ciemnia�ym
teraz z�otem wyt�oczono tytu�:
"�ycie snem".
�ycie snem... Czy� tak nie
jest naprawd�? Calder~on chyba