2272

Szczegóły
Tytuł 2272
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2272 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2272 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2272 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Halina Pop�awska Hiszpa�ska romanca Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1996 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych w Warszawie, ul. Konwiktorska 7 Przedruk z wydawnictwa "Alfa", Warszawa 1993 Pisa�a J. Szopa, korekty dokona�y K. Markiewicz i E. Chmielewska - Niech wszyscy wyjd�. - Niech wszyscy wyjd�. - Walery Kontkowski powt�rzy� g�o�niej ledwie s�yszalne polecenie umieraj�cego. Zaszura�y odsuwane krzes�a. Delikatne trzewiczki dam bezszelestnie wysun�y si� z sypialni, m�skie buty narobi�y nieco ha�asu. Ojciec i syn zostali sami. - Walery... - S�ucham, ojcze. - Czy wszyscy wyszli? - Wszyscy. - Jest wiele spraw nie za�atwionych. Musisz mnie zast�pi�. - Dobrze, ojcze. - Kontki s� twoje. Reszta w testamancie. Nie przerywaj, wiem, �e umieram. Nie ma ju� dla mnie nadziei na tej ziemi, tylko tam... Mi�osierdzie boskie... - Ale�, ojcze... - Nie potrzebuj� pociechy, chc� pomocy. - Uczyni� wszystko... - Jest krzywda, kt�r� naprawisz zamiast mnie. - Krzywda? - Tak. Wielka krzywda. - Naprawi�. - Te pieni�dze, co to dwa razy w roku sz�y do Pary�a... na r�ce bankiera Laffitte'a... - Wiem. - Nic nie wiesz. S�a�em na utrzymanie... c�rki. - C�rki? Czyjej c�rki? - Mojej. - Chory zamilk� i odwr�ci� twarz, jak gdyby pragn�� ukry� zak�opotanie w�r�d firanek otulaj�cych wezg�owie. - Co mam robi�? - Syn pierwszy przerwa� kr�puj�ce ich obu milczenie. - Zabra� j� tu... do domu. To twoja siostra. - Siostra... - G�os syna wyra�a� niedowierzanie, zdumienie, obaw� nawet. - Twoja siostra. I tak j� masz traktowa�. M�odsza od ciebie o dwana�cie lat. Tym razem milczenie przed�u�y�o si�. Oddech umieraj�cego traci� miarowy rytm, przechodzi� w rz�enie. Syn znowu pierwszy odzyska� r�wnowag�. - Gdzie ona jest? Chory poruszy� g�ow�, zbiera� si�y do koniecznych wyja�nie�. - Daleko - zaszemra� po chwili. - W Hiszpanii. - To... podczas wojny - zacz�� syn. - Podczas wojny... W dziewi�tym roku. - I co? - Matka nie �yje. Dziewczyna zosta�a u dziadk�w. Ale i dziadkowie umarli. Rodzina jej nie chce. Nieprawa c�rka... - R�k� tak chud�, �e wydawa�a si� przezroczysta, podni�s� do oczu. Spoza palc�w sp�yn�a �za, potoczy�a si� po r�wnie bia�ym, jak poduszka, policzku i uton�a w po�cieli. - Zrobi� wszystko - zapewni� gor�co syn, pochylaj�c si� nad chorym. - Przysi�gnij. - Przysi�gam - dotkn�� stoj�cego na stoliku krucyfiksu. - Na Chrystusa. - Umr� spokojny. - Rz�enie powoli ust�powa�o. - Tam, w biurku - wskaza� wzrokiem - ��ta koperta zapiecz�towana moim sygnetem. Syn podni�s� si�. - Nie teraz... Potem, gdy ja... Syn powr�ci� na fotel przy ��ku. - Jaka ona jest? - Znowu pochyli� si� nad umieraj�cym. - Nie wiem. Nigdy jej nie widzia�em. Laffitte wszystko za�atwia�... Nie chcia�em... p�ki �y�a twoja matka... - Rozumiem - pokiwa� g�ow� syn. - Pojedziesz do Pary�a. - Chory m�wi� z coraz wi�ksz� trudno�ci�. - Laffitte powie ci... Bo�e, czy to ju�...? Syn wsta� i uchyli� drzwi s�siedniego pokoju. Zebrana tam rodzina i domownicy powoli wsuwali si� do sypialni. - Walery... Jeste� tu? - Jestem, ojcze. - Daj r�k�... Nic nie widz�. Syn ukl�k� przy ��ku i spe�ni� �yczenie ojca. - Nie odchod�... Zosta� przy mnie... Do ko�ca... Syn odpowiedzia� mocniejszym u�ciskiem palc�w, obejmuj�cych bezw�adn� d�o�. - Gdzie Natalka? Chc� pob�ogos�awi�... Synowa i wnuczka przysun�y si� do ��ka. Pani sp�akana, jak tego wymaga�a okoliczno��, dziewczynka przestraszona zmienion� twarz� dziadka, nastrojem tej sypialni, gdzie za kotarami wezg�owia czai�a si� �mier�. Chory le�a� cicho. Wydawa�o si� nawet, �e zasn��. W pewnej chwili otworzy� szeroko oczy i poderwa� si�, jak gdyby pchni�ty niewidzialn� jak�� moc�. - Mercedes! Jezu! Mercedes! - G�os by� d�wi�czny i m�ody jak dawniej. Ten ostatni wysi�ek rzuci� go martwego na poduszki, twarz mu si� zapad�a, zgas�o w nim �wiat�o, kt�re jest �yciem. Wschodz�ce s�o�ce uderzy�o w okna, rozpali�o lodowe hafty na szybach, zbryzga�o z�otem koronkowe firanki i �wietlist� smug� leg�o na nieruchomej postaci. Wsta� pierwszy dzie� nowego, tysi�c osiemset trzydziestego pi�tego roku. Pod �wietlistym niebem Hiszpanii Wielko�� to milczenie;@ reszta jest s�abo�ci�.@ Alfred de Vigny "�mier� wilka" Hiszpania... Takie imi� nadali jej Fenicjanie, w ich j�zyku znaczy�o to "ziemia daleka i nieznana". Zaiste daleka i nieznana by�a ta ziemia odci�ta Pirenejami od reszty Europy, otwarta jedynie na lazur Morza �r�dziemnego i na bezkresny przestw�r oceanu. Pi�kna ziemia, bogata we wszystko, co cz�owiekowi potrzebne do �ycia, do szcz�cia, do miejsca w nie�miertelno�ci. Ju� od pradziej�w natkn�� si� tu mo�na na �lady ludzkiego geniuszu. Czy� grota Altamiry, tej skalnej "Kaplicy Syksty�skiej", nie �wiadczy o talencie rasy, kt�ra kiedy�, p�niej, wyda Murill�w, Zurbaran�w i Velazquez�w? Mistrzowska i jak�e pewna r�ka artysty owej odleg�ej epoki wypu�ci�a na kamienne �ciany tabun dzik�w, bizon�w i jeleni, kt�re bez chwili wytchnienia p�dz� we w�ciek�ym galopie, a� padn� od grotu my�liwca. C� dziwnego, �e taka ziemia przyci�ga i wabi? Ludy, kt�re j� obra�y za siedlisko, przyby�y z po�udnia i z p�nocy. �niadzi i czarnow�osi, kr�pi, lecz zwinni, Iberowie tu zetkn�li si� z d�ugonogimi Celtami o jasnych w�osach i oczach jak niebo. Zetkn�li si� i pomieszali. �ywo�� i melancholia, zmys� praktyczny i sk�onno�� do mistycyzmu, mocne poczucie rzeczywisto�ci i wyobra�nia wysnuwaj�ca ba�niowe wizje - oto wynik maria�u owych dw�ch natur, dw�ch mentalno�ci. Dlatego z tej w�a�nie ziemi wyro�li Cervantes i Calder~on, ta ziemia a nie inna ukszta�towa�a nie�miertelne wzorce wszech czas�w: Cyda, Don Quijote'a i Don Juana, jej poeci najdoskonalej wy�piewali bohaterstwo, honor i mi�o�� - trzy idea�y ludzko�ci. Morze �r�dziemne - szeroki go�ciniec ��cz�cy ludy osiad�e na jego obrze�ach - a� kusi do wypuszczenia si� na b��kitne wody, do zbadania, co kryje horyzont wiecznie ruchomych fal, owo perpetum mobile p�ynnego �ywio�u. Nic �atwiejszego jak zaspokoi� s�uszn� ciekawo��. Morze zamiast oddala� przybli�a ludy, cz�owiek bowiem najpierw zbudowa� ��d�, a dopiero potem wymy�li� ko�o. Po Fenicjanach Grecy, po nich Kartagi�czycy, wreszcie Rzymianie wyci�gaj� na piaszczysty brzeg Hiszpanii mniej lub bardziej ozdobne galery o z�oconych masztach i �aglach z purpury. Przybysze zak�adaj� faktorie, prowadz� handel, ucz� pos�ugiwania si� nieznanymi tu dot�d wyrobami wy�szej, bo starszej, cywilizacji. Po wiekach jeszcze hiszpa�ski rolnik czy budowniczy kopi�c ziemi� natrafi na bezcenne od�amki marmuru, g�ow� greckiej bogini czy okalecza�y tors gladiatora. Z czasem �eglarze ci, dot�d przynosz�cy pok�j, przerodz� si� w inwazor�w ��dnych podboj�w i w�adzy. Faktorie zamieni� w wojskowe obozy, sk�d zbrojne legiony ponios� �mier� opornym, mieczem wyr�buj�c drog� rzymskiemu panowaniu. Jednak nie tylko mieczem zawojowa� Rzym Hiszpani�. Przede wszystkim podbi� j� wspania�� kultur� i cywilizacj�, przesadzi� na jej �yzny grunt w�asne instytucje i prawa, ofiarowa� jej wreszcie najcenniejszy sw�j skarb - j�zyk �aci�ski. Wraz ze sztuk� budowy dr�g i akwedukt�w, amfiteatr�w, term i �uk�w triumfalnych, wraz z obyczajami, z kultem rozlicznych b�stw, Rzym zani�s� do Hiszpanii i chrze�cija�stwo, a t� "dobr� nowin�" wed�ug tradycji g�osi� tam �wi�ty Jakub Aposto�, jeden z Dwunastu. Pod imieniem Santiago zosta� on na zawsze patronem Hiszpanii, a jego gr�b w Composteli b�dzie przez wieki celem pielgrzymek ca�ej niemal Europy. Zromanizowa�a si� nad podziw szybko owa Hiszpania, tak z pocz�tku oporna, sta�a si� r�wnie rzymska jak sam Rzym, r�wnie chrze�cija�ska jak Piotrowa stolica. I jak Rzym wyda�a �wi�tych i m�czennik�w, poet�w i filozof�w, nawet m�drych imperator�w Trajana i Hadriana. O tak, za to wszystko, co otrzyma�a, Hiszpania sp�aci�a d�ug z nawi�zk�, Rzymowi i �wiatu. Cho� przed jej oczami le�a�a ta hiszpa�ska ziemia z wypisan� jak gdyby na powierzchni wspania�� przesz�o�ci�, nie o dawnych dziejach duma�a Trinidad Aguado, spogl�daj�c ze szczytu zamkowego wzg�rza na puste o tej porze roku pola, na pojedyncze drzewa szarpane zachodnim wiatrem od oceanu. Jak�e dalekie od jej my�li by�o owo historyczne dziedzictwo przekazane przez dziesi�tki pokole� zromanizowanych Celtiber�w, kt�rych krew - w nast�pstwie inwazji - zasilili �wie�� krwi� barbarzy�cy, spadaj�cy na t� ziemi� niczym s�py. Trinidad Aguado my�la�a o czym� zupe�nie innym, o sprawach jedynie j� obchodz�cych, my�la�a o sobie, o swoim �yciu, kt�re by�o ci�kie, trudne i beznadziejnie smutne. Jak te drzewa na horyzoncie - patrzy�a na nagie jeszcze ga��zie. - Poddaj� si� pos�usznie porwistym podmuchom, bezbronne i bezsilne, niezdolne stawi� czo�o wichurze. Tak i ona... Rzeczywi�cie ci�kie, trudne i smutne by�o to �ycie, a przede wszystkim pozbawione mi�o�ci. Bo nikt jej nie kocha�. Ze �mierci� matki wygas�o wiecznie dla niej p�on�ce ognisko, przy kt�rym grza�a si� bezpieczna, spokojna i szcz�liwa. Serce matki niczym tarcza os�ania�o j� od cios�w, przed kt�rymi potem nie umia�a si� broni�, nie uodporniona na nie�yczliwo�� otoczenia. Wszystko dla niej by�o nie takie, jak dla innych. Ot, cho�by i to, �e nie nazywa�a si� tak jak matka i dziadkowie. Oni byli Aguado de Arlanz~on. Dlaczego jej dano tylko pierwsz� cz�� nazwiska, t� mniej wa�n�, bo nie zwi�zan� z ziemi�, na kt�rej siedzieli od wiek�w? R�d to bowiem by� stary i niegdy� mo�ny, dzi� zubo�a�y, zrujnowany wojn�, zapomniany przez tych, kt�rym dawniej pomaga� utrzyma� koron�. Gdy raz podpisa�a jaki� list "Trinidad Aguado de Arlanz~on", rozp�ta�o si� piek�o. - Wbij sobie mocno do g�owy - krzycza� don Luis - jeste� Aguado, nic wi�cej - stuka� przy tym palcem w papier. - Wara ci od Arlanzon�w. Rozumiesz? Tylko Aguado, a i to szlachetne nazwisko za dobre dla b�karta! B�kart - oto czym by�a. Pierwszy raz dziadek bluzn�� na ni� tym brutalnym s�owem. Pierwszy raz zachowa� si� tak grubia�sko, on, zawsze opanowany, zimny i nienagannie, acz lodowato, uprzejmy. Wiedzia�a, �e jest nieprawnym dzieckiem, jednak�e nikt dot�d nie rzuci� jej w twarz tak strasznego wyzwiska. A w�a�ciwie na czym polega�a jej wina? �e przysz�a na �wiat? Sta�o si� to doprawdy bez jej woli. Gdyby od niej zale�a�o, nigdy nie znalaz�aby si� w domu Arlanzon�w. P�ki �y�a matka, nie czu�a odmienno�ci swojego po�o�enia. Ale potem... Potem wszystko si� zmieni�o. Ani dziadek, ani babka nie mieli czu�ego serca. Dla nikogo. Don Luis z godno�ci� nosi� przyznany jego przodkom tytu� granda, dzi� wzbudzaj�cy raczej �miech ni� szacunek, bo cho� zachowa� przywilej nieobna�ania g�owy wobec kr�lewskiego majestatu, bywa�y dnie, gdy nie mia� co w�o�y� do garnka. Do~na In~es artystycznie cerowa�a przetarte na �okciach i kolanach kaftany i spodnie m�a oraz w�asne suknie. Zawsze sztywno wyprostowana, wysoko unosi�a kszta�tn� g�ow�, a duma by�a pancerzem kryj�cym wstyd i b�l po haniebnym post�pku c�rki, kt�ra podepta�a to, co cz�owiek ma najcenniejszego, czyli honor. O tym wszystkim Trinidad dowiedzia�a si� od matki. Mia�a pi�tna�cie lat, gdy matka pierwszy raz zacz�a m�wi� o ojcu. Dotychczas s�dzi�a, �e ojciec nie �yje. Siedzia�y na tym samym wzg�rzu, sk�d wzrok obejmowa� wielki szmat kastylijskiej "mesety", przytulone do zamkowego muru, kt�ry je chroni� przed zachodnim wiatrem. - Tw�j ojciec �yje - powiedzia�a w�wczas matka, cia�niej okrywaj�c si� czarnym szalem. - �yje? - Trinidad przysun�a twarz do twarzy Mercedes i zajrza�a w jej smutne oczy. - To czemu nas nie zabiera? - Nigdy go nie zobaczymy. - Matka patrzy�a gdzie� daleko, mo�e tam, dok�d sun�y p�dzone wiatrem ob�oki, a niebo styka�o si� z kastylijskim p�askowy�em. - Dlaczego? Je�eli �yje... - Ma �on� i syna. - Mercedes pog�adzi�a policzek c�rki. - W takim razie my... - Trinidad potrz�sn�a g�ow�, a� warkocze uderzy�y j� po plecach. - Kim my dla niego jeste�my? - My... - Matka zamilk�a, a potem powiedzia�a pr�dko: - My dla niego nic nie znaczymy. - Nic nie znaczymy? Jak to? - M�wi�am ci, �e ma �on� i syna. Oni s� jego rodzin�. - Ale my... - upiera�a si� Trinidad. - Tak, my... - Matka przyci�gn�a j� do siebie, przytuli�a skro� do jej skroni: - Wybacz mi - powiedzia�a cicho. - Jestem bardzo winna wobec ciebie, ale w�wczas, gdy to si� sta�o, nie zdawa�am sobie sprawy... Nie wiedzia�am... - Gdzie on jest? - Daleko. R�wnie daleko, jak gdyby ju� dzi� le�a� w grobie. - W Ameryce? - Nie, Trini, nie w Ameryce. To Polak. Przyby� tu z armi� Napoleona. - Z armi� Napoleona? A wi�c to wr�g! Mamo, jak mog�a�? - Nie pytaj mnie, Trini, nigdy nie znajd� na to odpowiedzi. Mo�e by�am w�wczas szalona? - I ty, mamo, z wrogiem... - Z wrogiem, z wrogiem. Czy my w�a�ciwie wiemy, kto jest naszym wrogiem, a kto przyjacielem, kto nas nienawidzi, a kto nam sprzyja? - Ale Francuzi...? - On nie jest Francuzem. W ciszy, jaka potem zapad�a, s�ycha� by�o jedynie trzepot skrzyde� ptasich mieszka�c�w zamkowej wie�y, kt�rzy zlatywali si� ju� na nocny spoczynek. - Jak go pozna�a�? - Trinidad oderwa�a si� od muru i spojrza�a na matk�. Mercedes siedzia�a z zamkni�tymi oczami, poddaj�c twarz pieszczocie ledwie tu docieraj�cego podmuchu. - Bawi�am u cioci Eufemii, gdy Napoleon przekroczy� Pireneje. - Westchn�a i otworzy�a szeroko oczy. Mo�e chcia�a lepiej dojrze� ow� przesz�o��, kt�ra, nagle wskrzeszona, przybra�a posta� napoleo�skiego oficera? - Polscy szwole�erowie zdobyli w�w�z Somosierra i droga do Madrytu stan�a przed Francuzami otworem. To by�a mordercza bitwa i on tam zosta� ranny. - I co dalej? - Trinidad nie stara�a si� nawet ukry� niecierpliwo�ci. - Dalej... - Tak, co by�o dalej - przynagla�a c�rka. - Czy to wa�ne, Trini? - Bardzo wa�ne. Mamo, m�w, prosz�. - Znalaz� schronienie w pobliskim klasztorze. D�ugo chorowa�, ale ojcowie wyleczyli go. Tam poznali�my si�. - W klasztorze? - W klasztorze. Przeor by� spowinowacony z ciotk� Eufemi�. - I co? - Nie pytaj wi�cej. Widzisz, ty tego jeszcze nie rozumiesz, ale przychodzi taka chwila, gdy cz�owiek zapomina o wszystkim, co mu wpojono od dziecka. O obowi�zkach. O tym, co jest dobre a co z�e i niedozwolone. O swojej godno�ci nawet. Depcze to, co mu kazano czci�. Tak i ja... - Mamo - Trinidad uj�a zimn� r�k� matki i utuli�a j� w swoich rozpalonych d�oniach. - Mamo, nie gniewaj si�, ale jak on m�g�? Jak m�g�, maj�c �on� i syna...? - Nie wiem - pokr�ci�a g�ow� matka. - Mo�e i na niego przysz�a taka niedobra godzina? Kt� pojmie, co dzieje si� w duszy drugiego cz�owieka, kiedy czasem trudno os�dzi� samego siebie i swoje w�asne uczynki? - Ale ty... Kocha�a� go? Powiedz... Tak bardzo kocha�a� wroga? - Nie wiem, czy kocha�am. Wiem tylko, �e mnie nikt nie kocha�, a ja by�am spragniona mi�o�ci. - A... dziadkowie? - Je�eli mnie nawet i kochali, nie dali tego nigdy po sobie pozna�. Mo�e ja dlatego... - A on? Kocha� ci�, prawda? - Chyba mnie kocha�. Wierzy�am w to. - I mia� �on�... - O�eniono go bardzo m�odo, nie pytaj�c o zdanie. I on, i �ona nie zaznali szcz�cia. - I co by�o potem? - Potem... Potem rozstali�my si�. Na zawsze. - Jak to, na zawsze. - Czy� mog�am odebra� rodzinie m�a i ojca? Zreszt� c� on by tutaj robi�? Jego �ycie by�o tam, daleko. �a�uj� tego, co si� sta�o, ale mam ciebie. Ty jeste� moj� jedyn� mi�o�ci�. Przez ciebie jestem szcz�liwa. - Przeze mnie znosisz od dziadk�w wiele przykro�ci. - To niewa�ne. Oni zawsze byli tacy. Biedni. Zawiod�am ich. W owej wojnie stracili resztki fortuny, �yj� w biedzie. Mieli nadziej�, �e ja, cho� bez posagu, ale wyjd� za don Gregoria. Niestety, po tym co zasz�o, don Gregorio nie �yczy� sobie takiej �ony. - Pod�y! - wybuchn�a Trinidad. - Gdyby ci� prawdziwie kocha�... - Don Gregorio to cz�owiek nade wszystko mi�uj�cy honor. Ja by�am pierwsz� plam� na jego herbowej tarczy. Nie, nie, sama zatrzasn�am przed sob� drzwi do ma��e�stwa. Ale to i lepiej. Nie patrz tak na mnie, Trini. Wcale tego nie �a�uj�, mam przecie� ciebie. I pami�taj, uboga panna nigdy nie ma prawa wyboru, mo�e najwy�ej z wdzi�czno�ci� przyj�� tego, co raczy poprosi� o jej r�k�. Don Gregorio wcale nie by� w moim gu�cie. To rodzice chcieli.... - Kocham ci�, mamo. - Trini mocno obejmuje matk�. - Tak bardzo ci� kocham, �e nie potrafi� wypowiedzie�. - To dobrze, dziecko. Przecie� my to jedno. I dop�ki ja �yj�... - Zawsze b�dziemy razem. Zawsze. D�ugo siedzia�y pod zamkowym murem, splecione ramionami. Tak d�ugo, a� zachodni wiatr przyni�s� d�wi�k dzwon�w na wieczorny Anio� Pa�ski. Podobnie jak teraz. Trinidad wstaje z oci�ganiem, otrzepuje sp�dnic�, poprawia szal na g�owie, czarny szal, ten sam, kt�ry nosi�a matka. Czarny, bo wszystko w niej czarne, w�osy, oczy, suknia i �ycie. Jej �ycie bez matki. W domu ju� w sieni s�yszy nieprzyjemny g�os donii Eulalii. - Nareszcie jeste�. - Ciotka patrzy na ni� z nagan�. - Przepad�a� na ca�e popo�udnie. Co to znaczy? - By�am na lekcji u ojca Hieronima, a potem... - Czy zamierzasz uczy� si� do p�nej staro�ci? - Don Ignacio otwiera w�a�nie drzwi jadalni i s�yszy ostatnie s�owa siostrzenicy. - Nie, wuju, ale co mam robi� innego? - Niech si� uczy - przyzwala �askawie do~na Eulalia - tym bardziej �e to nic nie kosztuje. Mo�e dzi�ki temu �adne g�upstwa nie przyjd� jej do g�owy. Zawsze si� boj�, by nie posz�a w �lady matki. - Ciociu! - Dobrze, dobrze, nie masz powodu przybiera� tak wynios�ej miny. Wszyscy wiemy, kim jeste�. - Mo�e by�my siedli do sto�u? - proponuje pojednawczo don Ignacio. - Ciocia wybaczy. - Trinidad mocno zaciska r�ce. - P�jd� ju� na g�r�. G�owa mnie boli i nie mam apetytu. Dop�ki �yli dziadkowie, egzystencja jej, cho� beznadziejnie pusta bez matki, uk�ada�a si� do�� zno�nie. Zdarza�y si� nawet chwile, gdy w oczach babki Trinidad dostrzega�a jak gdyby b�ysk lito�ci. R�wnie� i dziadek sta� si� mo�e nieco mniej osch�y i nie spogl�da� ju� na ni� z dotychczasow� pogardliw� wy�szo�ci�, kt�ra j� tak bardzo rani�a. Babka odesz�a pierwsza, w cztery lata po matce, a oto min�� rok, jak trumn� dziadka wstawiono do starej grobowej kaplicy Arlanzon�w, pod du�ym kamiennym krzy�em nad gotyckim portalem. Wzniesiono j� jeszcze w okresie �wietno�ci rodu, za czas�w kr�lowej Izabeli i kr�la Ferdynanda, gdy to miawiano: "Dziel� w�adz�, w�adz� dziel�, kr�l Ferdynand z Izabel�". Z prawa mu nale�ne dziedzictwo obj�� w posiadanie ich syn, a brat jej matki, don Ignacio. Ale jak noc r�ni si� od dnia, podobnie i don Ignacio by� przeciwie�stwem siostry. On, typowy Aguado de Arlanz~on, bardziej jeszcze Arlanz~on ni� Aguado; w niej przewa�y�a wida� celtycka krew, zmieszana z krwi� Wizygot�w, owych barbarzy�c�w z p�nocy, sk�onniejszych jednak do marze� i do �agodnych uczu� ni� stoj�cy mocno na ziemi, dziarscy Iberowie. Don Ignacio mieszka� daleko w posiad�o�ci �ony, wniesionej mu w posagu przez doni� Eulali�. Po �mierci rodzic�w wr�ci� do gniazda Arlanzon�w, pozostawiaj�c synowi wiano matki. W taki spos�b Trinidad dosta�a nowych opiekun�w. ** ** ** Wiecz�r jest d�ugi i ch�odny. Grube mury skutecznie co prawda chroni� od wiatru, ale zi�b przenika kamie�, nas�cza �ciany wilgoci�, wciska si� pod najgrubsz� sukni�, pod najcieplejszy szal. Na szcz�cie Ana wnosi gor�c� fajerk�. Wsuwa pod ko�dr� miedziany basenik na d�ugiej r�czce, szczelnie przykryty, pe�en wrz�tku. D�ugo wodzi nim po ca�ej po�cieli. Dopiero teraz mo�na po�o�y� si� do tak ogrzanego ��ka. - Przynios� panience co� do jedzenia - m�wi Ana i wychodzi zabieraj�c fajerk�. Trinidad rozkoszuje si� ciep�em, dobrze otulona ko�dr�, i niecierpliwie czeka na An�. Jest bardzo g�odna. Nagle w cisz� wdziera si� dono�ny g�os donii Eulalii. Wida� drzwi na dole pozostawiono otwarte, a pani strofuje w�a�nie s�u�b� w gospodarczej cz�ci domu. Ana zjawia si� z tac�. Ma wypieki i r�ce jej dr��. - Co si� sta�o, Ano? Czy ciocia...? - Nic, nic, panienko - Ana przysuwa stolik do ��ka, stawia na nim tac�. - Prosz� je��, p�ki gor�ce. - Zdejmuje pokrywk� z kuchennego garnuszka. - Zobaczy panienka, jaka pyszna soczewica! Trinidad bierze �y�k�, nachyla si� nad garnuszkiem, wdycha smakowit� wo� czosnku, jarzyn i soczewicy. To nic, �e kolacj� podano w kuchennym naczyniu. Do~na Eulalia nigdy nie pozwoli�aby tkn�� swojej sto�owej zastawy. Nosi� na g�r� cenn� porcelan�, kiedy tak �atwo st�uc delikatny talerzyk czy kruch� fili�ank� od serwisu. A nawet i srebro... Nie, nie, panienka, je�li je u siebie, winna zadowoli� si� kamionkow� lub cynow� miseczk�. Ana przysiada w nogach ��ka. Jest teraz jedyn� osob� w domu, z kt�r� Trinidad mo�e porozmawia�. - �ni�a mi si� dzi� panienka Mercedes - wzdycha patrz�c, jak dziewczyna je. - Pi�knie wygl�da�a w bia�ej sukni z bufiastymi r�kawkami i z wysokim stanem. Mia�a kiedy� tak�. M�wiono, �e to francuska moda. Panienki nie by�o wtedy na �wiecie. - To dobry sen, prawda? - pyta Trinidad spragniona pociechy. - Bardzo dobry. Panienka Mercedes to prawdziwy anio�. M�wi�a o panience. - Co m�wi�a? - Przepowiedzia�a wielkie zmiany. Daleka podr�, m�ody bogaty pan i szcz�cie. - Ee, Ano, to ty tak wszystko wymy�lasz. Mamusia nic podobnego nie m�wi�a. - Mo�e i nie m�wi�a. - Zgadza si� niech�tnie Ana. - Po obudzeniu trudno spami�ta� wszystko, co si� �ni�o. Wiemy tylko, �e wymodli dla panienki zmian� losu. Czas najwy�szy. Tak d�ugo by� nie mo�e. C� to za �ycie? - Wida� takie mi s�dzone. - Jeszcze p�ki �y�a do~na In~es, a przynajmniej don Luis... Ale teraz... - Dla mnie nie ma nic dobrego, Ano. Wiesz o tym tak samo, jak i ja. Nie czeka mnie ani podr�, ani m�ody pan, ani szcz�cie. Po co si� �udzi�, kiedy wiadomo, �e to wszystko niemo�liwe? - Wszystko jest mo�liwe - zapewnia �arliwie Ana. - Pan B�g jest mi�osierny i sprawiedliwy. Panienka Mercedes ca�y czas troszczy si� o swoje dziecko. I cho� jej tam dobrze w niebie, jak�e mog�aby zapomnie�? - Wiem, �e mamusia o mnie pami�ta. Cz�sto czuj� przy sobie jej obecno��. - Widzi panienka. - Ana sk�ada r�ce. - Z�o musi przemieni� si� w dobro. Ona te� to wie. A ot ju� zaraz minie siedem lat, jak odesz�a. Siedem lat! Jak mog�a prze�y� �w straszny dzie�, ostatni dzie� matki na tej ziemi? Wierzy�a przecie�, �e nawet �mier� ich nie rozdzieli, �e zawsze b�d� razem. Ale matka zazi�bi�a si�. Zima owego roku by�a szczeg�lnie surowa. Jaki� czas Mercedes niedomaga�a, kt� jednak m�g� przypuszcza�? Kaszla�a, to prawda, ale poza tym... A� nagle ze zwyk�ego przezi�bienia wywi�za�o si� zapalenie p�uc. A na to nie by�o ju� ratunku. Trzy dni. Trzy dni le�a�a nieprzytomna z gor�czki. Nie poznawa�a nikogo, nawet jej, Trini. Oprzytomnia�a dopiero w chwili �mierci. Otworzy�a w�wczas oczy i zawo�a�a: "Adam! Trini!" To wszystko. Dwa imiona. Tylko dwa imiona. Ale w chwili �mierci po��czy�a tych dwoje. Ojca i c�rk�. Adam. A wi�c takie nosi� imi�. Dot�d nie chcia�a zna� ani jego imienia, ani nazwiska. Z up�ywem lat coraz bardziej go nienawidzi�a. On jednak wiedzia� o jej istnieniu, a jak si� o tym dowiedzia�, pozostawa�o dla niej dot�d tajemnic�. Kiedy�, gdy jak zwykle siedzia�y pod zamkowym murem, a by�o to par� miesi�cy przed �mierci�, matka powiedzia�a nagle: - Tw�j ojciec wie o tobie. - Wie? Co wie? - obruszy�a si� Trini. - Wie, �e mam c�rk� i �e to w�a�nie ty. - Wcale nie potrzebuj�, �eby o mnie wiedzia�. - To �le, Trini. Widzisz, on o tobie my�li. - Nie potrzebuj�, �eby o mnie my�la�. - S�uchaj, Trini, sytuacja nasza, jak wiesz, jest bardzo trudna. Ty jednak nie jeste� na �asce dziadk�w. Masz swoje pieni�dze. - Ja? Pieni�dze? - Trini podnios�a g�ow�. - A to w jaki spos�b? - Dzi�ki twojemu ojcu. - Ach tak! - zerwa�a si�. - To pieni�dze ojca? Nie chc� ich. Nie chc� nic od niego. - Pos�uchaj. Gdy by�a� jeszcze bardzo male�ka, dosta�am list z Pary�a. Od francuskiego bankiera. Pami�tam, jak tw�j dziadek trzyma� ten papier i m�wi�: "Czego chce od ciebie jaki� paryski bankier?" - A czego chcia�? - Zawiadamia�, �e jego klient wp�aci� u niego pewn� sum� i prosi�, aby mi j� przekaza�. "Dla dziecka". Moi rodzice g�o�no wyrazili oburzenie na tak� "bezczelno��", ale pozwolili mi odpisa�. - Odpisa�a�? - Naturalnie. W domu by�o bardzo ci�ko. Brakowa�o wszystkiego. Wojna zniszczy�a plony. Byli�my na skraju n�dzy. - Gdybym o tym wiedzia�a - wybuchn�a Trini - nigdy nie zgodzi�abym si�! Nigdy! - Nie m�w tak. - Dlaczego? To przecie� ja�mu�na rzucona �ebrakowi. A my... - �ebrak nie ma prawa wyboru. Dla niego niewa�ne, czyja r�ka rzuca ja�mu�n�. Byle rzuci�a. - I co dziadkowie? Zgodzili si�? - Zgodzili si� ze wzgl�du na ciebie. Zastrzegli tylko, �e sami nie przyjm� grosza z tych pieni�dzy. - Mamo, napisz do tego bankiera. Ja te� nie chc�. Damy sobie rad�. - Nie, Trini, nie mam prawa tak post�pi�. Ze wzgl�du na ciebie. Nie wiadomo, co nas jeszcze czeka. Dotychczas pieni�dze przychodz� dwa razy do roku. Nie wiem, jak to d�ugo potrwa, ale mam nadziej�, �e nawet na wypadek �mierci, tw�j ojciec podj�� konieczne kroki, by ci zapewni� cho� t� skromn� niezale�no��. Niezale�no��, Trini, to w �yciu najwa�niejsze. Od tego dnia my�la�a o nim z coraz wi�ksz� niech�ci�. W rozmowach z matk� nie nazywa�a go nigdy ojcem. By� to jaki� nieokre�lony "on" bez wyra�nie zaznaczonych kontur�w, mroczny cie� bez twarzy o pustym spojrzeniu, nocna zjawa budz�ca l�k i niepok�j. Cho� matka umar�a, pieni�dze nie przesta�y przychodzi�, z t� tylko r�nic�, �e teraz ona potwierdza�a odbi�r. "Trinidad Aguado" - podpisywa�a si� na za��czonym do sumy kwicie i odsy�a�a list do Pary�a. Z pocz�tku chcia�a podzi�kowa� i odm�wi�. Ale gdy wspomnia�a o tym babce, taka rozpacz i przera�enie wyjrza�y z oczu donii In~es, �e zrozumia�a. Gdyby nie jej pieni�dze, mo�e by�oby z nimi bardzo �le. Przecie� i tak z trudem wi�zali koniec z ko�cem. Nadmierna susza okaza�a si� katastrofalna dla zbior�w. Pszenica nie obrodzi�a, byd�o pada�o. Nawet winnice nie da�y spodziewanego owocu. Nale�a�o zacisn�� z�by i nadal wyci�ga� r�k� po "jego" ja�mu�n�. Nie by�o innego wyj�cia. Dopiero po �mierci dziadk�w zrozumia�a znaczenie owej niezale�no�ci, o kt�rej niegdy� m�wi�a matka. - Wiedz, moja panno - oznajmi�a wkr�tce po przyje�dzie do~na Eulalia - jedynie przez wzgl�d na twoje pokrewie�stwo z moim m�em nie traktujemy ci� jak s�u��cej. Jeste� jednak we wszystkim od nas zale�na i pami�taj, �e za dobrodziejstwo winna� wdzi�czno�� i pos�usze�stwo. Nic w�wczas nie odpowiedzia�a, ale to "dobrodziejstwo" kamieniem leg�o na jej egzystencji. Gdy po miesi�cu nadesz�y pieni�dze z Pary�a, don Ignacio wezwa� j� do gabinetu. - Co to znaczy? - Podobnie jak niegdy� dziadek trzyma� wysoko list od bankiera, jak gdyby cienki papier parzy� mu palce. - To pieni�dze dla mnie - odpowiedzia�a �mia�o. - Przychodz� dwa razy do roku. - Z Pary�a? - zdziwi�a si� do~na Eulalia. - Od kogo? - Nie wiem - wzruszy�a ramionami. - Od kogo�, kogo bankier nazywa swoim klientem. - Ach tak... - Do~na Eulalia spojrza�a wymownie na m�a. - W takim razie... - O tu, widzisz - don Ignacio ostentacyjnie wrzuci� francuskie banknoty do szuflady biurka - tu le�� twoje pieni�dze, na twoje utrzymanie i na twoje wydatki. - Trzy razy powt�rzone s�owo "twoje" wypowiedzia� z nale�ytym naciskiem. Od tego dnia nie wspomniano ju� o "dobrodziejstwie, pos�usze�stwie i wdzi�czno�ci", ale Trinidad czu�a coraz wyra�niej, jak ci��y�a wujostwu jej obecno��. Najch�tniej te� opu�ci�aby ich dom, ale dok�d mog�a si� uda�? Nie mia�a nikogo, �adnych przyjaci�, a je�eli byli i jacy� krewni, kt� zechcia�by si� obarczy� niepraw� c�rk� Arlanzon�w? Musia�a pogodzi� si� ze swoj� trudn� sytuacj�. Nie wypada�o zreszt� narzeka�. Wujostwo zostawili jej wzgl�dn� swobod�, niezbyt wtr�caj�c si� w jej �ycie. - Nie jeste� ju� dziewczynk� - zauwa�y�a raz do~na Eulalia - i mamy prawo liczy� na tw�j rozs�dek. Sko�czy�a� dwadzie�cia cztery lata. W twoim wieku dawno ju� by�am m�atk�. Ty, naturalnie, za m�� nie wyjdziesz. Powinna� wi�c przygotowa� si� do samotnej staro�ci. Czas tak leci, �e nawet si� nie obejrzysz... Mam nadziej�, �e do ko�ca znajdziesz schronienie w naszym domu, a je�liby nas zabrak�o - westchn�a g�o�no - nasz syn zapewni ci godn� opiek�. Ot� to, ich syn, nad�ty g�upiec o bezmy�lnym spojrzeniu. Trinidad wstrz�sa si� ze wstr�tem. Kuzyn Manuel cz�sto zjawia si� u rodzic�w. Ostatnio coraz cz�ciej. - Po pieni�dze - mruczy Ana. - Stara si� o c�rk� Gomez�w, ale don Crist~obal nie taki skory odda� mu jedynaczk�. Trinidad pozna�a kuzyna na pogrzebie babki. - Oto Manuel - przedstawi� wuj syna, niezgrabnego m�odzie�ca o nalanej twarzy. Pozbawione wyrazu oczy don Manuela o�ywi�y si� nieco na widok kuzynki. Wida� jej pos�pna uroda zrobi�a wra�enie na ostatnim potomku Arlanzon�w. Nie przydawa� on jednak chwa�y staremu rodowi. Trinidad zauwa�y�a, jak dziadek odwraca� si� z niesmakiem na widok "prawowitego" wnuka i przysz�ego dziedzica. Stosunki mi�dzy kuzynami u�o�y�y si� poprawnie. Don Manuel wola�by, aby ich znajomo�� przerodzi�a si� w pewnego rodzaju za�y�o��, Trinidad jednak nigdy nie przekroczy�a granicy, kt�r� zakre�li�a jej nieufno��. - Ty, kuzynko, wcale si� nie �miejesz - powiedzia� za ostatniej bytno�ci syn don Ignacia, gdy przez chwil� zostali sami w salonie. - Nie lubisz si� nawet u�miecha� - doda� jak gdyby z pretensj�. - Nie mam weso�ego usposobienia. - Trinidad popatrzy�a w senne oczy kuzyna. - A w�a�ciwie to nie mam powod�w do �miechu. - W�a�nie - podchwyci� skwapliwie. - Widz� to, nigdzie nie bywasz, z nikim si� nie widujesz. �yjesz jak zakonnica. A przecie� �ycie jest weso�e. Ludzie bawi� si�, a ty... - Ja op�akuj� umar�ych - uci�a. - A poza tym zapominasz, kuzynie, �e znowu jest wojna. - Co tam wojna! - machn�� r�k� don Manuel i wygodniej rozpar� si� w fotelu. - Ta wojna to co innego. Nikt obcy nam nie zagra�a, a �e Hiszpanie sami ze sob� bior� si� za �by... - Po czyjej jeste� stronie? - przerwa�a. - Ja? - zdziwi� si� szczerze. - Po �adnej. Co mnie obchodzi, czy panowa� ma don Carlos czy ma�a Izabela? Kr�l i tak nie rz�dzi, od tego ma ministr�w. - Ale wojna domowa... - Wojna domowa to bagatelka - za�mia� si� g�o�no. - My tu, w Kastylii, mamy �wi�ty spok�j. Ludzie jeszcze nie stracili rozumu. Szale�cy bij� si� w Nawarze i w Kraju Bask�w, ale my... - To bardzo blisko - zauwa�y�a. - Czy�by� si� ba�a, kuzynko?... - Boj� si� - przyzna�a. - Wojna zawsze niesie ze sob� jakie� nieszcz�cia. - Nie przejmuj si� wojn� - poradzi�. - Lepiej zabaw si� troch�. Czas ucieka, a mama m�wi, �e nie jeste� ju� taka m�oda. - Jestem bardzo stara - powiedzia�a z gorycz�. - Tak stara, �e mog�abym by� co najmniej twoj� prababak�. - �artujesz, kuzynko - zaprzeczy� szarmancko. - Gdyby nie twoja �miertelna powaga, by�aby� ca�kiem �adna, co m�wi� �adna - poprawi� si� - pi�kna! Wierz mi - doda� konfidencjonalnie. - Z u�miechem by�oby ci bardzo do twarzy. Znam si� na tym. To by�a jej ostatnia d�u�sza rozmowa z kuzynem. Dalszych wynurze� don Manuela Trinidad ju� nie by�a ciekawa. Wujostwo zreszt� bardzo niech�tnie patrzyli na zabiegi syna, kt�ry za ka�dej bytno�ci u rodzic�w, by� mo�e z nud�w, usi�owa� zbli�y� si� do zniech�caj�cej kuzynki. Byli jej nawet w pewnym sensie wdzi�czni za t� postaw�, bali si� bowiem, �e zechce usidli� ich jedynaka, a doprowadziwszy do ma��e�stwa, obr�ci si� przeciwko nim. Duma ich, co prawda, by�a nieco ura�ona ch�odem i oboj�tno�ci�, jak� ta b�d� co b�d� uboga i zale�na od nich dziewczyna okaza�a spadkobiercy wspania�ego nazwiska. Czy� nieprawa c�rka Arlanzon�w mog�a spodziewa� si� lepszej, a w og�le jakiejkolwiek partii? Przez swoj� pozycj� by�a z g�ry skazana na staropanie�stwo. Czeg� wi�c oczekiwa�a? Trinidad nie oczekiwa�a niczego. Ani przepowiadanej przez An� zmiany losu, ani dalekich podr�y, m�odego pana, czy bogactwa i szcz�cia. Niczego. By�a na tyle rozs�dna, by wiedzie�, �e nie otworzy si� przed ni� �adna z tych n�c�cych perspektyw, jakie s�u��ca niestrudzenie stawia�a jej przed oczy. Jako� jednak trzeba by�o �y� i znale�� co�, co pozwoli�oby znie�� beznadziejno�� jej sytuacji. Na nikogo z bliskich nie mog�a liczy�. Mia�a, owszem, An�, ale c� znaczy�a s�u��ca? W�wczas to zjawi� si� ojciec Hieronim. Dzi�ki niemu nie zgin�a. Ojciec Hieronim... Pierwszy raz zobaczy�a go przy ��ku umieraj�cej matki. Czy� jednak w�wczas mog�a interesowa� si� obecnymi w sypialni osobami? Powalona rozpacz�, nie widzia�a nikogo. Dziadek wezwa� do chorej doktora Barrer� z Covarrubias, a potem pos�a� jeszcze po braciszka z klasztoru �wi�tego Dominika z Silos. kilka udanych kuracji tam, gdzie zawiod�a sztuka doktora Barrery, rozs�awi�o medyczne umiej�tno�ci m�odego zakonnika, licencjata z Salamanki, a wzi�cie, jakim wkr�tce ju� cieszy� si� on w okolicy, pozwala�o chorym nie traci� nadziei. W r�ce takiego to zaimprowizowanego konsylium don Luis z�o�y� �ycie c�rki. Trinidad na p� przytomna ledwie s�ysza�a owe �aci�skie terminy rzucane przez lekarzy na okre�lenie symptom�w choroby. Ka�de z tych s��w ukrywa�o straszliwe jakie� niebezpiecze�stwo, intonacja g�osu wskazywa�a na w�t�o�� wi�z�w ��cz�cych chor� z �yciem. - Czy... mo�na ufa�...? - stary hidalgo splata� i rozplata� palce, a twarz mia� jeszcze bledsz� i bardziej zapad�� ni� zwykle. Doktor Barrera pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Wszystko jest w r�ku Boga - zauwa�y� p�g�osem zakonnik, nie spuszczaj�c oczu z zaczerwienionych policzk�w chorej. - Puls bardzo szybki i nier�wny, ale je�eli serce wytrzyma... - D�ugo nie wytrzyma - burkn�� doktor Barrera. - Gor�czka wcale nie spada. Przeciwnie... - Co robi�? - zaszlocha�a do~na In~es. - Zrobili�my wszystko, co w ludzkiej mocy - szepn�� braciszek. - Reszta zale�y od boskiego mi�osierdzia. Trinidad kl�cza�a przy ��ku z g�ow� wtulon� w po�ciel, na p� o�lep�a i g�ucha, niepomna nieledwie tej walki, jak� toczono ze �mierci�. Wtedy to poczu�a na g�owie czyj�� r�k�. Kto� delikatnie dotkn�� jej w�os�w, a ta nie�mia�a pieszczota by�a pierwszym objawem zrozumienia i wsp�czucia, jakie jej okazano. Podnios�a wzrok. Zapuchni�ta od p�aczu ledwie dojrza�a pochylaj�cego si� nad ni� zakonnika w dominika�skim habicie, tego samego, kt�ry towarzyszy� braciszkowi. Dot�d nie zwr�ci�a na niego uwagi. Za to teraz patrzy�a chciwie, czepiaj�c si� tej g�adko wygolonej twarzy, jak twarzy wybawcy. Odpowiedzia�o jej spojrzenie dziwnie jasnych oczu, kt�re wydawa�y si� zna� wszelkie b�le tego �wiata. - Ufaj, dziecko. - G�os by� m�ody, du�o m�odszy ni� twarz, znaczona dwiema g��bokimi bruzdami. W nowym ataku rozpaczy przypad�a do rozpalonej r�ki umieraj�cej. Nie mia�a nadziei. Ros�a w niej jaka� tragiczna pewno�� nieszcz�cia. Nieuniknionej katastrofy. Wiedzia�a, �e nic chorej nie uratuje. Jej rozpacz jest daremna. Jej �zy nie zmieni� boskiego wyroku. Tak by� musi. Zostanie sama, bez matki, z kt�r� nie rozstawa�a si� dot�d ani na chwil�. Sama. Pierwsze miesi�ce by�y straszne. Sp�dza�a d�ugie godziny w pokoju zmar�ej. Niczego tam nie ruszano. Wszystko sta�o jak za jej �ycia. Babka te� tu zachodzi�a i zawsze potem mia�a zaczerwienione powieki. A i dziadek... Trinidad zamyka�a oczy i m�wi�a g�o�no: "To ja, mamusiu, to ja. Jeste� tu, prawda? Jeste� przy mnie?" I nas�uchiwa�a odpowiedzi. W tych �cianach przebywa� jeszcze duch Mercedes, owej �licznej, m�odej Mercedes, z wysoko upi�tymi w�osami, nad kt�rych l�ni�c� kaskad� pyszni� si� misternie rze�biony grzebie�, przytrzymuj�cy koronkow� mantyl�. Wszystko w niej by�o pi�kne. Trini wie, �e daleko jej do urody matki. Ale tak lepiej. Taki obraz zmar�ej wystarczy na d�ugo, zabierze go jak wiatyk na ca�e �ycie. Zawdzi�cza jej wychowanie i t� odrobin� wykszta�cenia, inaczej by�aby nieokrzesanym dzikim zwierz�tkiem, nie umiej�cym czyta� ani pisa�. A tak potrafi nawet m�wi� po francusku. W domu Arlanzon�w by� niegdy� ksi�gozbi�r pilnie uzupe�niany przez dawne pokolenia. Jego resztki dochowa�y si� do ich czas�w, w jak�e jednak �a�osnym stanie! Poczernia�y z�ocenia na brzegach kart, na wspania�ych oprawach z kordyba�skiej sk�ry gryzonie szkodniki pr�bowa�y ostro�ci z�b�w i pazurk�w. W dzie�ach wielotomowych brakowa�o cz�sto kolejnego woluminu. Mercedes uporz�dkowa�a te cenne niedobitki, odkurzy�a wn�trza bibliotecznych szaf, zepchn�tych teraz do niewielkiego parterowego pokoju, przywr�ci�a blask mahoniowej powierzchni d�ugiego sto�u, na kt�rym le�a� olbrzymi atlas �wiata sprzed dwustu lat, nie mieszcz�cy si� na �adnej p�ce. Tu te� lubi�a przebywa� Trinidad. G�aska�a grzbiety ksi��ek ustawionych r�k� matki, odczytywa�a g�o�no nazwiska autor�w. Oto ich ulubieniec Pedro Calder~on de la Barca. Matka umia�a na pami�� ca�e fragmenty z dramat�w tego "piewcy honoru". - Honor, Trini - m�wi�a. - Nikt lepiej ni� Calder~on nie rozumia� sensu tego tak bardzo hiszpa�skiego poj�cia. Honor to najdro�szy klejnot, kt�ry ka�dy cz�owiek przynosi ze sob� na �wiat; ka�dy, cho�by najubo�szy, najni�ej urodzony. A ja na klejnot ten rzuci�am cie�, pozbawi�am go pi�kna i blasku. O, bardzo zgrzeszy�am. S�owa te odbite od bibliotecznych szaf wracaj� do Trinidad lekkim jak tchnienie echem. - Nie m�w tak, mamo - protestuje dziewczyna. - Nie mog� tego s�ucha�. - I nawet nie czuje �ez, kt�re sp�ywaj� jej po policzkach, spadaj� na tom Calderona, gdzie �ciemnia�ym teraz z�otem wyt�oczono tytu�: "�ycie snem". �ycie snem... Czy� tak nie jest naprawd�? Calder~on chyba