6112
Szczegóły |
Tytuł |
6112 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6112 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6112 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6112 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WIELKIE SERIE FANTASY Andre Norton
cykl �wiat Czarownic
�wiat Czarownic
�wiat Czarownic w pu�apce
Troje przeciw �wiatu Czarownic
Czarodziej ze �wiata Czarownic
Czarodziejka ze �wiata Czarownic
Czarodziejskie Miecze
Strze� si� soko�a
Brama Kota
Korona z jelenich rog�w Rok Jednoro�ca
Lampart
Kryszta�owy Qryf
Qryf w chwale
Qniazdo Qryfa
Kl�twa Zarsthora
Tkaczka pie�ni
Port umar�ych statk�w
Morska Twierdza
Wygnanka
Na skrzyd�ach magii
Pakt Sokolnik�w
Sokola magia
Klucz Keplian�w
Magiczny kamie�
Na stra�y �wiata Czarownic
w przygotowani u Bramy �wiata Czarownic
Andre Norton
Na Stra�y �wiata Czarownic
Przek�ad
Ewa Witecka
ANBER
Tytu� orygina�u THE WARDING OF WITCH WORLD
Ilustracja na ok�adce STEYE CRISP
Redakcja merytoryczna JOANNA KRUMHOLZ
Redakcja techniczna LIWIA DRUBKOWSKA
Korekta EL�BIETA GEPNER
Copyright (c) 1996 by Andre Norton Ali rights reserved
For the Polish edition Copyright (c) 1997 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7169-334-6
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o.
00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62
Warszawa 1997. Wydanie I
Druk: Elsnerdruck Berlin
Ingrid i Markowi, kt�rzy bardzo dzielnie s�uchali
Juanicie Coulson, bez kt�rej ta ksi��ka nie mog�aby powsta�
Prolog 1
Escore, Granica z Alizonem
Simon Tregarth �ci�gn�� wodze swego torgia�czyka. Niebo by�o o�owiane, pos�pne. W tej dzikiej okolicy niemal nic nie przyci�ga�o wzroku; w�drowiec rozgl�da� si� woko�o z poczuciem, �e powinien zachowa� daleko id�c� ostro�no��. Wrodzony Tregarthowi dar jasnowidzenia, nader ograniczony w por�wnaniu z mocami, kt�rymi w�adali jego towarzysze podr�y, obudzi� si� i dawa� o sobie zna�, odk�d opu�cili ob�z tego ranka. Bez w�tpienia czeka�y ich k�opoty, ale gdzie� ich nie by�o w tej krainie staro�ytnej magii i walcz�cych ze sob� si� �wiat�a i Ciemno�ci?
Niepokoi�o go nie tylko szare, zachmurzone niebo. Mimo �e zajechali tak daleko na p�noc, powietrze by�o tak wilgotne, �e a� kusi�o, by zrzuci� he�m i kolczug�, i odpi�wszy zawieszon� przy siodle podr�n� manierk� naruszy� zapas wody.
- Z�o mo�na zawsze zw�szy�, ono nie potrafi pozby� si� swego smrodu! - M�ody je�dziec do��czy� do Simona na szczycie pag�rka, z kt�rego rozci�ga� si� widok na falisty teren. Ani up�yw czasu, ani erozja na tym falistym obszarze przylegaj�cym do pog�rza nie zdo�a�y ukry� �lad�w dzia�alno�ci ludzi, a mo�e jakich� innych istot, r�wnie po��dliwie pragn�cych wydrze� naturze upragniony �up.
Simon u�miechn�� si� szeroko do swego najstarszego syna; Kyllan by� przede wszystkim wojownikiem, cho� mia� te� pewne zdolno�ci magiczne. Zsun�� na szerokie ramiona fa�dy misiurki i uni�s� wysoko g�ow�, rozdymaj�c nozdrza, jak ogar szukaj�cy tropu.
9
- S� tu jeszcze resztki jakich� z�ych mocy, ale zrodzonych ju� dawno. - Wierzchowiec, kt�rego Kyllan dosiada�, r�wnie� uni�s� wysoko g�ow�. Wegan, Renthan z Zielonej Doliny, by� r�wnie inteligentny jak jego cz�owieczy towarzysze.
- Pu�apka? - Simon wymieni� my�li z Renthanem.
- Nie... - Ale zaraz my�l si� urwa�a, by podj�� po chwili: -Wilko�aki! - Ostrzegawczy, cho� bezg�o�ny okrzyk przeszy� umys�y obu m�czyzn.
Simon nie zlekcewa�y� przestrogi, cho� jego w�asne zmys�y nie zarejestrowa�y ukrytego niebezpiecze�stwa.
Ostrze�enie dotar�o r�wnie� do pozosta�ych zwiadowc�w. Tworzyli mieszan� grup�, ale taka by�a czym� najzwyklejszym w owych dniach w Escore. Albowiem w tej staro�ytnej ojczy�nie w�adc�w i w�adczy� Mocy zapanowa� niepok�j; wyczuwano, �e u�pione od wiek�w si�y obudzi�y si�, i mo�e ju� nigdy nie zasn�. Wyruszyli dzisiaj na zwiady, gdy� dotar�y do nich niejasne przestrogi. Na razie niejasne... Lecz ci, kt�rzy podtrzymywali czarodziejskie zabezpieczenia i zapory, zawsze byli wra�liwi na najmniejsze zmiany, daj�ce si� wyczu� ich niezwykle wyostrzonymi zmys�ami magicznymi. Dlatego w�r�d zwiadowc�w by�o trzech mieszka�c�w Zielonej Doliny: Hatteran, Yarse i Jonka na Renthanach, obok bieg�y torgia�czyki, rumaki bojowe ludzi ze Starej Rasy. Dosiadali ich dawni wygna�cy, Yonan i Uruk od Wielkiego Topora, kt�rzy znali Escore takim, jakim by�o niegdy�. Sentkar, uczestnik Wojen Granicznych; Denner z Lormtu; oraz ten, kto zuchwale do��czy� do oddzia�u na drugi dzie� po opuszczeniu obozu-bazy, Keris, syn Kyliana.
Keris poruszy� si� w siodle, si�gaj�c odruchowo ku r�koje�ci miecza. Zaraz potem zarumieni� si� i szybko opu�ci� r�k� na ��k siod�a, zerkn�wszy ukradkiem na Yonana, czy dostrzeg� �w nadmierny entuzjazm do walki. W ko�cu przeciw wrogom m�g� zwr�ci� tylko swoj� znajomo�� �o�nierskiego rzemios�a. Od urodzenia d�wiga� brzemi� cz�owieka pozbawionego zdolno�ci magicznych. Przynajmniej los obdarzy� go naturaln� zr�czno�ci� we w�adaniu mieczem i pistoletem strza�kowym.
Kiedy zwiadowcy zorientowali si�, �e przy��czy� si� do nich Keris, pozwolili mu zosta�, g��wnie dlatego, �e w tej okolicy tylko chory na umy�le cz�owiek podr�owa�by samotnie. Jednak�e zar�wno jego ojciec, jak i dziadek, wytrwale ignorowali Kerisa, dbaj�c jedynie, by nie zapomnia�, i� wcze�niej czy p�niej poniesie przykre konsekwencje tej samowoli.
K��by mg�y unosi�y si� sponad pag�rk�w, w kt�re przekszta�ci�y si� niegdysiejsze budowle. Keris przypomnia� sobie zas�yszan� w dzieci�stwie legend�, cz�� dziedzictwa Zielonej Doliny: �e cz�owiek, kt�ry przysi�g� wype�ni� jak�� powinno�� i zosta� zabity, zanim tego dokona�, istnia� jako cie� tak d�ugo, jak d�ugo nie spe�ni� swego zamiaru. Mo�e w�a�nie teraz stali na dawnym polu bitwy? M�odzieniec nie po raz pierwszy poczu� b�l utraty, kt�ry nie dawa� mu spokoju od chwili, gdy z krzykiem przyszed� na �wiat. Tak, by� miesza�cem, w jego �y�ach p�yn�a krew dw�ch ras, ale w przeciwie�stwie do swojej siostry nie odziedziczy� zdolno�ci w�adania Moc�. Powierzchowno�ci� przypomina� wprawdzie swego ojca Kyllana, jednak�e nie mia� nawet jego ograniczonego magicznego daru, a co dopiero m�wi� o wielkich talentach matki, Dahaun.
Simon Tregarth wyprostowa� si� w siodle, podci�gn�� misiurk� os�aniaj�c brod� i szyj�. By� mo�e dalsza jazda by�a czystym szale�stwem, ale lata walki z si�ami Ciemno�ci nauczy�y go, �e zwykle najlepszym rozwi�zaniem jest konfrontacja z wrogiem. Renthan Kyllana wykona� pe�ny obr�t i zwr�ci� si� na p�noc, a jego je�dziec r�wnie� przygotowa� si� do boju.
Wilko�aki wynurzy�y si� spomi�dzy zamglonych pag�rk�w, bezszelestnie jak szare k��by mg�y, i zbli�a�y si� coraz bardziej. Ich spos�b poruszania si� budzi� obrzydzenie: jedne wyprostowane, na dw�ch nogach, inne na czworakach. W ich zbitej w pe�ne b�ota k�aki i brudnoszarej sier�ci pe�no by�o �d�be�, �ody�ek, ga��zek. Wida� by�o, �e przyby�y w wielkim po�piechu i z daleka. Kt� je m�g� wezwa�?
Simon pos�a� swego ogiera w d� zbocza. Reszcie oddzia�u nakaza� ustawi� si� p�kolem, ze wzg�rzem za plecami. Przeliczy� napastnik�w i nabra� otuchy. To nie by�o pe�ne stado. Najstarszy z Tregarth�w dostrzeg� te� zm�czenie Wilko�ak�w. Strzeli�.
Strza�ka trafi�a przyw�dc� stada w bark i Wilko�ak zawy� z b�lu.
- Jaaahhh! - Mieszka�cy Zielonej Doliny wyst�pili z szeregu, by u�y� w�asnej, najpot�niejszej i s�awnej broni, ognistych bicz�w. I ka�dy z nich trafi� w cel.
Wilko�aki zawaha�y si�. Albo kierowa�y si� niezwyk�� dla ich gatunku ostro�no�ci�, albo otrzyma�y rozkazy zabraniaj�ce im potyczki. Lecz sam fakt, �e znalaz�y si� na tym terenie, wzbudzi�
11
niepok�j. Ludzie-wilki walczyli bowiem zazwyczaj w nocy, kr���c wok� oboz�w i napadaj�c na maruder�w. nigdy nie atakowali tak otwarcie jak teraz.
W podobnych przypadkach nikt nie wydawa� innym rozkaz�w. Zreszt� zwiadowcy z Zielonej Doliny przywykli do unieszkodliwiania takich przeciwnik�w. A mimo to Simon wycelowa� i strzeli� po raz drugi, nie w przyw�dc� stada, ale w Wilko�aka, kt�ry z jakiego� powodu kry� si� za swymi wsp�plemie�cami. Ranny potw�r skoczy� w powietrze, zwin�� si�, skr�ci� jako� dziwacznie, a potem run�� na podobn� do mchu ro�linno��, wy�cie�aj�c� r�wnin� jak �ywy kobierzec.
Mog�oby si� wydawa�, �e by� to sygna� do odwrotu. Wywrzaskuj�c bowiem najrozmaitsze gro�by, stado cofn�o si�, acz najwyra�niej niech�tnie i z oporem. Ponadto, ca�kowicie wbrew swym wilko�aczym zwyczajom, dw�jka napastnik�w zabra�a zew�ok towarzysza zabitego przez Simona, pozostawiaj�c jednak cia�a dw�ch innych poleg�ych w walce.
Mg�a zg�stnia�a. Kyllan wyt�y� swe ograniczone magiczne zmys�y i nawi�za� kontakt ze zwiadowcami z Zielonej Doliny. Razem zapu�cili my�low� sond�, kt�ra potwierdzi�a tylko to, co ju� wiedzieli: �e przed nimi czaj� si� jakie� Ciemne Moce, kt�re zamierzaj� zatrzyma� ca�e to terytorium dla siebie.
Uruk, zdj�wszy z ramienia wielki top�r, zatoczy� swym torgia�czykiem, lecz Keris, jako znacznie m�odszy, zareagowa� szybciej i z wi�ksz� zr�czno�ci�. Jedno ze wznosz�cych si� przed nimi wzg�rz rozp�k�o si� na dwoje, jakby rozsadzi�o je nasienie pragn�ce jak najszybciej wydosta� si� na powierzchni� ziemi. Ze szczeliny wynurzyli si� Sarne�scy Je�d�cy. Ich podobne do jaszczur�w wierzchowce wyci�ga�y przed siebie gi�tkie szyje, gro��c ociekaj�cymi zielon� �lin� k�ami. Sarne�scy Je�d�cy te� byli uzbrojeni w bicze, ale wydobywaj�ca si� z nich energia wygl�da�a nie jak p�omienie, lecz jak strumie� cieni. Cieni, kt�re mog�y gry��, rozdziera� i po�era� ofiary.
Simon strzeli�, �wiadomy nik�ej szansy na trafienie strza�k� przeciwnika. Podziela� domys�y, �e Sarne�scy Je�d�cy s� nie w pe�ni materialni, w przeciwie�stwie do reszty tego �wiata. Zauwa�y�, �e Kyllan, Sentkar i Yonan wyci�gaj� miecze wykute w Zielonej Dolinie - or� b�d�cy czym� wi�cej ni� pospolite ostrza.
Denner napi�� �uk. By� s�awnym �ucznikiem, ale strza�a niewiele zdzia�a�a przeciw tym gro�nym przeciwnikom. Jak Simon, spokojnie i z zimn� krwi� wybra� cel i strzeli�. Sarne�ski bicz pomkn�� w niebo, by przechwyci� strza��. Mign�� tak szybko, �e zostawi� w powietrzu ledwie widoczny �lad. Rozb�ysn�� w g�rze niebieskawy p�omie�, raptem ze�lizgn�� si� po biczu, zanim w�a�ciciel zdo�a� go odrzuci�. Je�dziec zgi�� si� wp�. Nie rozleg� si� �aden d�wi�k, tylko Simon zachwia� si� lekko w siodle, a Keris omal nie spad� na ziemi�. Albowiem przera�liwy krzyk b�lu, kt�ry w owej chwili przeszy� ich umys�y, wstrz�sn�� nimi do g��bi. Sarne�ski Je�dziec i jego wierzchowiec znikn�li bez �ladu.
Denner niewzruszenie przygotowa� drug� strza��. Keris wiedzia�, �e s�ynnemu �ucznikowi pozosta�o jeszcze tylko pi�� takich pocisk�w. Na sw�j spos�b by�y cenniejsze od wielu s�ynnych, obdarzonych w�asnym imieniem mieczy.
Denner pochodzi� z Lormtu, legendarnego skarbca zapomnianej wiedzy. Kiedy Wielkie Poruszenie uchroni�o Miasto Es przed inwazj� z Karstenu, si�a dobrowolnie uwolnionych czar�w osmali�a sam� ziemi�, obalaj�c jedn� z wie� Lormtu i cz�� mur�w obronnych. Okaza�o si� wtedy, �e w uwa�anych za solidne �cianach kry�o si� prawdziwe mrowisko ukrytych komnat i tuneli, wype�nionych zwojami, ksi�gami i skrzyniami pe�nymi dziwacznych przyrz�d�w, kt�rych przeznaczenia nikt ju� nie zna�.
Uczeni �yj�cy jak szare myszy w tej skarbnicy wiedzy, (a niekt�rzy sp�dzili w niej przecie� ca�e swoje d�ugie �ycie ludzi Starej Rasy), wpadli w tak� eufori� nad tymi znaleziskami, �e nie byli w stanie my�le� o czymkolwiek innym, jak tylko o dotarciu do nast�pnej, te� pe�nej skarb�w komnaty.
Duratan, niegdy� Stra�nik Graniczny, a w czasie Wielkiego Poruszenia zarz�dca Lormtu i opiekun tych poszukiwaczy wiedzy, stworzy� w�asny niewielki zast�p zbrojnych z drugich i trzecich syn�w wie�niak�w z okolicznych gospodarstw oraz tych Stra�nik�w, kt�rych kompanie rozproszy�y si� podczas kataklizmu, i z kolei z ich syn�w. Z t� si�� liczy� si� musieli rozb�jnicy i banici. M�wi�o si� otwarcie, �e kiedy uczeni z Lormtu tak chciwie szukali jednego rodzaju wiedzy, Duratan gromadzi� pozosta�o�ci innego, czyli bajecznej broni z odleg�ej przesz�o�ci, a przynajmniej opis�w pozwalaj�cych na jej ponowne skonstruowanie. Tak w�a�nie pojawi�y si� strza�y Dennera. Niestety, ich liczba w ko�czanie �wiadczy�a, jak trudno je by�o wykona�.
13
Wilko�aki wycofa�y si� pomi�dzy wzg�rza, a g�stniej�ca mg�a przes�oni�a Sarne�skich Je�d�c�w. Zwiadowcy przygotowywali si� do odparcia ataku. Mieszka�cy Zielonej Doliny zacz�li cich� pie�� podobn� do brz�czenia owad�w. Pe�zn�c� ku nim mg�� powstrzymali czarami, przeorali j� w d� i w g�r�, rozdarli na dwie cz�ci, przetwarzaj�c w k��bi�c� si�, szar� �cian�.
Simon i jego towarzysze spodziewali si� lada chwila ataku Sarne�skich Je�d�c�w, a tymczasem tylko chmury nad nimi pociemnia�y, jakby bia�y dzie� si� ko�czy�. Zacz�� pada� deszcz; wielkie krople uderza�y jak strza�ki o st�pionych grotach. Simon Tregarth poruszy� si� niespokojnie. M�g� zrozumie� bezpo�redni atak, nawet go pragn��, gdy� jaka� tajemnicza si�a przyci�ga�a go coraz mocniej i mocniej. Jednak�e od wielu lat oswoi� si� z magi� na tyle, by zachowa� zdwojon� ostro�no�� w sprawach, kt�rych natury jego w�asne zmys�y nie potrafi�y wyja�ni�.
- Jonka?
Renthan z mieszka�cem z Zielonej Doliny na grzbiecie podbieg� bli�ej. Szczeg�lne w�a�ciwo�ci rasy zamieszkuj�cej t� oaz� �wiat�a - zdolno�� zmiany barwy sk�ry i w�os�w - sprawi�y, �e pod o�owianym niebem je�dziec by� teraz ca�y szary; tylko w�r�d bujnych k�dzior�w po�yskiwa�y kr�tkie rogi o barwie ko�ci s�oniowej.
- Nie unikniemy walki - powiedzia�, widz�c niepewno�� maluj�c� si� na twarzy Simona. - Czekaj� nas wi�ksze k�opoty ni� przypuszczali�my.
Tregarth czeka�, maj�c nadziej�, �e Jonka wyja�ni, o co mu chodzi, ale najpierw dotar�y do niego my�li Renthana.
- Ci, kt�rym stawili�my czo�o, przybyli w po�piechu. Mo�liwe, �e to, czego szukamy, ma za ma�o mocy, by zaatakowa� z ca�� si�� wszystkich wojownik�w Ciemno�ci - powiedzia� bezg�o�nie. Podrzuci� g�ow�, a� stercz�ca zwykle mi�dzy wielkimi uszami grzywa opad�a mu na oczy. - Mo�e p�jd� naszym tropem, je�li ruszymy dalej, ale nie ukryj� swej prawdziwej natury.
- Ustawmy si� lu�nym szykiem i jed�my st�d - podj�� decyzj� Simon.
Keris poczu� przyp�yw dumy. Oto prawdziwy Simon Tregarth, �ywa legenda! W �y�ach Kerisa p�yn�a ta sama krew. Trzeba to jednak udowodni�. Kto wie, mo�e los podaruje mu t� szans�?
Kiedy m�odzieniec zacisn�� r�k� na wodzach, k��by mg�y unios�y si� wy�ej i nagle znikn�y, jakby zmyte ulewnym deszczem. Simon poprowadzi� ich na falist� r�wnin�, jad�c powoli, ze swobod� do�wiadczonego zwiadowcy. Nie zobaczyli ani �ladu Wilko�ak�w, opr�cz dw�ch pozostawionych cia�, a otw�r w ziemi, z kt�rego wypadli Sarne�scy Je�d�cy, znikn��, jakby nigdy si� nie pojawi�.
Mieszka�cy Zielonej Doliny ruszyli za g�ow� rodu Tregarth�w. Simon wybiera� drog� najprostsz� jak si� da�o. Keris, staraj�c si� zej�� mu z oczu, zr�wna� si� z Dennerem, kt�ry starannie okry� sw�j ko�czan, jakby chroni�c pozosta�e strza�y przed deszczem. Keris prze�kn�� �lin�, a potem odwa�y� si� zada� pytanie, kt�re nie dawa�o mu spokoju od chwili, gdy zobaczy� �uk Dennera w dzia�aniu.
- Czy to... czy twoje strza�y... s� z dawnych dni?
Denner by� bardzo m�ody, wi�c z wy�szo�ci� spojrza� na pytaj�cego.
- Pan Duratan odtworzy� spos�b ich wyrabiania. To bardzo trudne. Chyba nie ca�kiem rozumiemy ten proces. Ale... sam widzia�e�, jak dzia�aj�.
- Tak... - zacz�� Keris, kiedy dotar�o do niego my�lowe przes�anie, tak silne, �e zrozumieli je nawet pozbawieni talentu magicznego �o�nierze.
- Do przodu...
Nale�a�o pomkn�� naprz�d, jak najszybciej! Simon ju� nie wyszukiwa� bezpiecznego traktu. Pozwoli� swemu torgia�czykowi wybiera� drog� i przej�� w pe�ny galop. Kyllan wstrzyma� wierzchowca robi�c przegl�d mijaj�cego go oddzia�u. Jego oczy zatrzyma�y si� na Kerisie, ale nie pokaza� po sobie, �e rozpoznaje syna. R�wnie dobrze m�g�by to by� ka�dy inny jego podw�adny.
Prawie przejechali ju� przez pag�rkowat� r�wnin�. Podobna do mchu ro�linno�� wch�ania�a deszcz jak g�bka, spowalniaj�c bieg wierzchowc�w. Simon energicznie par� do przodu. Po d�ugiej, nie ko�cz�cej si� je�dzie w szalej�cej ju� burzy, dotarli do podg�rza. Nad ich g�owami rozjarzy�o si� pomara�czowoczerwone �wiat�o, ze�rodkowane pomi�dzy dwoma wzg�rzami.
- To Alizo�czycy! - W ich umys�ach rozleg�o si� ostrze�enie Jonki. - Nie ruszaj� si� z miejsca. Psy s� uwi�zane na smyczach. Przygl�daj� si� czemu�, co znajduje si� przed nimi.
Yarse i Jonka, dwaj czarownicy z Zielonej Doliny, wraz z Renthanami, kt�re na sw�j spos�b by�y r�wnie pot�ne, bez w�tpienia daliby Alizo�czykom stosown� odpraw�, gdyby tylko
15
ci znienawidzeni mieszka�cy po�o�onej na zachodzie krainy postanowili si� wmiesza� w spraw�. Alizo�czycy byli jednak wrogami, kt�rych nale�a�o szanowa�.
Niesamowite, rozjarzaj�ce si� coraz bardziej �wiat�o przed nimi - nawet Keris m�g� je teraz dostrzec - by�o budz�c� wstr�t emanacj�, wydzielaj�c� si� zawsze wtedy, gdy kto� pos�ugiwa� si� wysok� magi� Ciemno�ci. Denner ods�oni� sw�j ko�czan.
Wydawa�o si�, �e to, co si� znajdowa�o pomi�dzy niedalekimi wzg�rzami, mia�o jaki� wp�yw na pogod�, gdy� deszcz nagle usta�, jakby podr�nych os�oni� niewidoczny dach, cho� ani niebo nie poja�nia�o, ani chmury si� nie rozesz�y.
Simon zsun�� si� z siod�a, a Kyllan kiwn�� g�ow�, chwytaj�c wodze torgia�czyka, kt�re poda� mu ojciec. By�a to stara, bardzo stara gra, w kt�rej najstarszy z Tregarth�w bra� udzia� od tak wielu lat, i� nie chcia�by ich zlicza�. Jego nogi uton�y w mi�kkich porostach po kostki, kiedy wykorzystuj�c ka�d� os�on� ruszy� przed siebie.
Po nasi�kni�tym wod� mchu zrobi� tylko kilka krok�w, kiedy poczu� pod stopami twardszy grunt. Zamierza� p�kolem obej�� wzniesienie z prawej, w nadziei, �e znajdzie jaki� dogodny punkt obserwacyjny. Mieszka�cy Zielonej Doliny i ich wierzchowce odbior� ka�de jego my�lowe pos�anie. Naraz - tylko przez moment - pojawi�a si� w jego my�lach ciemnow�osa kobieta o dumnie podniesionej g�owie: Jaelithe. W ostatnim roku, kiedy oboje pomagali patrolowa� Escore, rzadko bywali razem. Nigdy jednak nie czu�, �e brak mu jakiej� cz�stki jego samego. A teraz...
Odegna� gwa�townie te wszystkie niepokoj�ce my�li, musia� skupi� si� na sprawach bie��cych. Uda�o mu si� znale�� punkt obserwacyjny, jak wymarzony dla samego Kurnousa, Rogatego W�adcy. Simon spojrza� w d� i dostrzeg� co� dziwnego... Tak, w dole krz�tali si� ludzie. Cz�� z nich to alizo�scy niewolnicy, zrodzeni do beznadziejnej pracy. Dostrzeg� tylko jednego bia�ow�osego wojownika, kt�ry najwidoczniej mia� nadzorowa� prac� s�ug.
Niewolnicy wyposa�eni w masywne �a�cuchy i grube jak przegub liny musieli tu przyci�gn�� - gdy� ziemia za nimi by�a zryta g��bokimi bruzdami - dwa kamienne filary. Czerwony blask bi� z olbrzymiego kot�a, przy kt�rym sta�o trzech m�czyzn z innej rasy.
Simon wyd�� wargi. Zar�wno s�udzy Dobra, jak i Z�a, prze�yli
16
nie tylko Wielk� Wojn� Adept�w, lecz tak�e chaos, kt�ry po niej nast�pi�. Zna� jednego z tych m�czyzn. Nie spotka� go osobi�cie, ale ujrza� jego obraz w k��bach dymu, kiedy Dahaun z Zielonej Doliny szuka�a zagro�e� dla tej oazy �wiat�a w pobli�u i z dala od niej. By� to Rarapon, niegdy� sprzymierzony ze zdrajc� Dinzilem, i tak jak tamten pot�pieniec pragn�� odzyska� utracon� moc. Wprawdzie nosi� szkar�atn� szat� Adepta, ale co rusz dotyka� i poprawia� to pas, to ko�nierz, jakby �le si� czu� w tym stroju.
Niewolnicy ko�czyli prac�. Wykopali g��bokie jamy, a na dwa kamienne s�upy czeka� ju� system blok�w i wyci�garek - Rarapon zrobi� jaki� szybki gest. Alizo�ski wielmo�a skin�� g�ow� i strzeli� palcami. Na ten sygna� dwaj niewolnicy zwr�cili si� przeciwko trzeciemu i wrzucili go do jamy w tej samej chwili, gdy z trzaskiem wpad�a w ni� kamienna kolumna.
Rarapon ruszy� do przodu, st�paj�c tak dumnie, jakby sta� na czele wielkiego zgromadzenia. Podni�s� do g�ry r�ce i zacz�� kre�li� w powietrzu jakie� wzory, kt�re rozb�ys�y jaskrawoczerwonym blaskiem.
Simon s�ysza� z oddali tylko melodyjne d�wi�ki pie�ni, nie rozr�niaj�c s��w. Tregarth nie potrzebowa� ostrze�enia swoich wrodzonych zdolno�ci magicznych: Rarapon usi�owa� otworzy� jak�� Bram�! Bramy by�y staro�ytnymi przej�ciami w czasie i przestrzeni, przez kt�re przechodzili Adepci z Wielkiej Epoki i dla czystej przyjemno�ci kontemplowali inne �wiaty. Jednak�e w wi�kszo�ci wypadk�w nie tylko zapomniano o sekretach Bram, lecz tak�e o samym ich istnieniu. Przez Bramy przeszli zar�wno samotni w�drowcy (przed wielu laty Simon w taki w�a�nie spos�b przyby� do swej nowej ojczyzny), jak i ca�e narody. Byli w�r�d nich mieszka�cy obecnej Krainy Dolin, Sulkarczycy oraz r�ne inne mniejsze plemiona i klany. Te tajemnicze przej�cia przyci�gn�y r�wnie� s�ugi Z�a. Koldersk� zaraz�, kt�ra niszczy�a ten �wiat wsz�dzie tam, dok�d dotar�a. Ostatnio za� dziwaczny, morski lud, kt�rego napa�� odparli wsp�lnymi si�ami Sokolnicy i mieszka�cy Krainy Dolin. W ko�cu sami Sokolnicy, kt�rzy...
Nikt, kto prze�y� ten wybuch surowej, chaotycznej, nie kontrolowanej Mocy, nie m�g� uczciwie opisa� nieruchawej si�y, kt�ra igra�a z nimi jak kot z mysz�. Og�uszony, p�przytomny z powodu straszliwego naporu na zmys�y i umys�, Tregarth dostrzeg� jak przez mg�� wielkie kolumny nachylaj�ce si�
ku sobie, a potem wal�ce si� na ziemi�, mia�d��ce wszystkich, kt�rzy znajdowali si� w w�skim przesmyku. Krwawy blask gigantycznego kot�a zgas�.
Simon przekr�ci� si� na plecy, podni�s�szy r�k� do g�ry b�agalnym gestem, cho� nie wiedzia�, kogo lub co b�aga. P�niej zobaczy� w my�li Jaelithe tak wyra�nie, jakby sta�a przed nim.
- Wracaj, szybko wracaj, Simonie. Zbierz wszystkich, kt�rymi mo�na wzmocni� zast�py s�ug �wiat�a. Rzucono tak pot�ny czar, �e grozi on samemu istnieniu naszego �wiata!
Wyci�gn�� do niej d�o�, ale obraz zgas�. Nie zrozumia�, �e staro�ytny Magiczny Klucz do Bram znikn�� oto z ich �wiata, pozostawiaj�c jednak inne nie kontrolowane, nie strze�one magiczne wrota. Jedyn� broni� przeciw nim mia�y by� cia�a i umys�y tych, kt�rych los skaza� na ci�k�, prawie beznadziejn� walk� o ocalenie �wiata.
prolog 2
Arvon, Kar Garudwyn (Zamek Gryfa)
Eydryth nie mog�a zaprzeczy�, �e dzie� jest pi�kny. Pog�adzi�a swoj� harf�. Na pewno w taki dzie� godzi si� �wiatu nie�� muzyk�. Co� jednak j� powstrzyma�o i nie szarpn�a srebrzysto-niebieskich strun instrumentu. Czu�a si� dziwnie niespokojna, a jednocze�nie nie chcia�a si� rozsta� z ciep�em s�onecznych promieni na dziedzi�cu.
Kar Garudwyn nie by� ju� opustosza�ym zamkiem, do kt�rego przed laty przyjechali jej rodzice, pokrytym grub� warstw� nagromadzonego przez wieki kurzu. Wr�cz przeciwnie, przez okres d�u�szy ni� jej �ycie sta� si� prawdziwym domem dla tych, kt�rych mi�o�� i przyja�� ceni�a najbardziej. Wr�ci�a w�a�nie z niebezpiecznej w�dr�wki i powinna beztrosko p�awi� si� w panuj�cym tu spokoju i �yczliwo�ci. Lecz tego ranka...
Chocia� pocz�tkowo nie zdawa�a sobie z tego sprawy, Alon by� jej cz�ci� znacznie d�u�ej ni� trwa�o ich ma��e�stwo. Ale w ostatnich kilku dniach wydawa�o si�, �e rozdzieli�a ich niewidzialna �ciana. Na pewno przyczyn� by� Hilarion, Adept z Dawnej Epoki, kt�ry przyj�� Alona na nauk�, wiedz�c o jego wrodzonych zdolno�ciach magicznych. Eydryth nigdy nie spotka�a Hilariona, kt�ry mieszka� ze s�ynn� czarodziejk� Kaththe� Tregarth na drugim ko�cu �wiata. Dla niej by� tylko imieniem, gdy� Alon rzadko wspomina� koleje swego �ycia sprzed ich spotkania.
Owszem, widzia�a tylko, jak m�� rzuca� czary wykraczaj�ce poza jej wiedz� i wyobra�enia, ale by�o to w minionych na szcz�cie dniach wielkich niebezpiecze�stw.
19
Alon nie uda� si� z pozosta�ymi mieszka�cami zamku - Kerovanem, Joisan oraz ich synem i c�rk�: Jervonem i Elys, rodzicami Eydryth, na �wi�to Znakowania Stad do Doliny Kiog�w, podczas kt�rego wybierano zdatne do uk�adania �rebi�ta, a w obozie koczownik�w panowa�a g�o�na wrzawa i og�lne zamieszanie. Nie uczyni� tego, gdy� niedawno znikn�� w wysokiej wie�y staro�ytnej twierdzy. Eydryth nie mia�a poj�cia, czego szuka ani co robi. Wiedzia�a jedynie, �e m�� zdradzi jej t� tajemnic� tylko wtedy, kiedy sam tego zechce. Je�li zechce... Jednak�e my�l o Hilarionie nie dawa�a jej spokoju.
- Eydryth, gdzie jest Firdun? Obieca�, �e... - Jej m�odszy brat przy drepta� boso przez brukowany dziedziniec. W jego g�osie brzmia�a wyra�na irytacja.
Mieszka�cy przyszli ju� do siebie po wstrz�sie, na jaki narazi� ich Trevor w ubieg�ym roku, a przynajmniej tak si� nim nie przejmowali. Tu� przed po�ogiem na jego matk� Elys rzucono z�y czar, kt�ry pogr��y� j� w jakiej� martwocie.
To Eydryth zacz�a niszczy� �w czar, ale wyzwolenie trwa�o ca�e lata. Na szcz�cie jej matka odzyska�a wolno�� i w kilka chwil potem urodzi�a dziecko. I oto teraz ku Eydryth bynajmniej nie drobi� n�kami ma�y ch�opczyk. Z�a moc, kt�ra wi�zi�a matk� i jej nie narodzone dziecko, oswobodzi�a tak�e czas. Dlatego w ci�gu kilku tygodni od narodzin Trevor dogoni� fizycznie i umys�owo stracone lata.
- Firdun? - Brat sta� teraz wyprostowany przed ni�, wetkn�wszy za pas kciuki. Z wyd�t� na domiar doln� warg� wygl�da� jak Guret, zamkowy koniuszy.
Eydryth westchn�a w duchu. Firdun, syn Joisan i Kerovana (og�lnie uznano, �e ma tak wielki talent magiczny, i� nie spos�b go okre�li� ani oceni�) r�ni� si� od swojej siostry Hyany jak dzie� od nocy. Jak dot�d nie poddawa� si� narzuconej przez rodzic�w dyscyplinie, ale w ubieg�ym miesi�cu odm�wi� dalszej wsp�pracy z Alonem - Eydryth uwa�a�a, �e powodem jest zazdro�� o jej m�a. Najtrudniej mu by�o pogodzi� si� z faktem, �e nie przyj�to go do grona Champion�w Gryfa. Jervon, ojciec Eydryth, r�wnie� do nich nie nale�a�, by� jednak najzwyklejszym wojownikiem i wiedzia�, �e ma inne, r�wnie przydatne umiej�tno�ci. A Trevora przyj�to do tego kr�gu wybra�c�w, cho� by� tylko dzieckiem. Firduna za� nie, pomimo wszystkich jego niezwyk�ych mocy.
Jednak�e Trevor wybra� starszego ch�opca jako wz�r do na�ladowania. Snu� si� za Firdunem trop w trop jak cie�. Syn Kerovana, cho� nigdy szorstko si� do malca nie odnosi�, unika� go, jak tylko si� da�o.
- Firdun powiedzia� - ci�gn�� Trevor - �e pojedziemy zobaczy� konie. Ich wyb�r. - Jego wielkie oczy �wieci�y podnieceniem. - Czy jaki� ko� m�g�by wybra� mnie? Wtedy ojciec nie m�g�by m�wi�, �e jestem za ma�y, �e musz� je�dzi� tylko z nim.
Eydryth zadr�a�a w duchu. Nie mia�a daru jasnowidzenia, ale w tym momencie wyda�o si� jej, �e wyczuwa co� z�ego. Ku jej zaskoczeniu, Trevor odwr�ci� si� raptem od niej. Jednocze�nie us�ysza�a tupot but�w na schodach. W nast�pnej chwili Alon wypad� na dziedziniec i zatrzyma� si� nagle tu� przed �on� i jej bratem, jakby nie potrafi� opanowa� porywu, kt�ry go tu sprowadzi�. Opar� r�k� na barku ch�opca i przyci�gn�� go do siebie. Wyci�gn�� te� d�o� ku Eydryth, jakby wprost musia� obj�� ich oboje. Patrzy� w tym samym kierunku, co Trevor.
Eydryth nic nie widzia�a. Przebieg�a jednak palcami po strunach, kt�re odpowiedzia�y na dotkni�cie g�o�niej ni� chcia�a, niemal tonem rogu bojowego. Alon potrz�sn�� g�ow�, popychaj�c malca w jej ramiona, i stan�� przed obojgiem, jakby os�ania� ich swym cia�em. Trevor wierci� si� w obj�ciach siostry, kt�ra z trudem go trzyma�a.
Nagle poczu�a silne zawirowanie. To wcale nie by�o tylko dotkni�cie. Z obozu w Dolinie, cho� by� tak odleg�y od zamku, dobieg�y przyg�uszone okrzyki i r�enie oszala�ych ze strachu koni.
- Stanica Howell nadci�ga! - warkn�� Alon.
Eydryth zadr�a�a. Mieszka�cy Stanicy Howell mieli uzasadnione powody do nienawi�ci. Za�lepiona gniewem, rzuci�a pie��-przekle�stwo na jednego z ich wielkich wojownik�w. Lecz jeszcze nigdy dot�d ci s�udzy Cienia nie zapuszczali si� poza ziemie, kt�re uwa�ali za swoje terytorium. Strzegli swych zasob�w nieznanej wiedzy o wiele zazdro�niej ni� uczeni z Lormtu.
Alon ruszy� ku wielkiej zamkowej bramie. Eydryth, obejmuj�c ramieniem Trevora, z harf� w drugiej r�ce, szybko ruszy�a za nim. Lecz je�d�cy na spienionych koniach ju� mkn�li po prowadz�cym do twierdzy podje�dzie. Kerovan jecha� z ty�u, Jervon za� trzyma� obna�ony miecz, cho� stal na nic by si� nie zda�a przeciw tym wrogom. Mimo to zsiedli z wierzchowc�w
21
i mocno klepn�wszy je po zadach, odes�ali w g��b dziedzi�ca. Potem ustawili si� w szeregu, jak �ucznicy na czele armii tu� przed bitw�. Kerovan i Alon stali rami� w rami�, maj�c swe �ony po bokach, za nimi Hyana i Trevor. Eydryth zacz�a nuci�.
- Oni jad� na Smoczy Grzebie�!
Eydryth nie by�a tym zaskoczona. Wprawdzie pani Sylvya, w kt�rej �y�ach wi�cej ni� po�owa krwi nale�a�a do Wielkich Przodk�w, mieszka�a wraz z nimi w Kar Garudwyn, wci�� jednak w�drowa�a po wzg�rzach, kt�re przysparza�y jej tyle rado�ci za m�odych lat. Wok� pociemnia�o, chmury zas�oni�y niebo. Od strony kioga�skiego obozu nadal s�ycha� by�o zgie�k.
- Magiczna zapora! - rozkaza� Alon.
Eydryth podnios�a g�os. Jej palce szybciej pobieg�y po strunach. Przy��czy�a si� do pie�ni, kt�r� zaintonowa� Alon. Tylko Trevor milcza�, ale stan�� przed Adeptem z uniesion� g�ow�. Ju� nie wygl�da� jak ma�e dziecko. Podni�s� do g�ry r�ce, zaciskaj�c palce, jakby si�gn�� po niewidzialn� zas�on�. P�niej cisn�� to co� przed siebie.
- Maj� ze sob� je�ca. - My�l Sylvyi zabrzmia�a ciszej, jakby rozdzieli�a ich jaka� bariera. - To Firdun! Opanowali jego umys�!
G�os Eydryth zadr�a�, r�ce Trevora zatrz�s�y si� gwa�townie. �piew zamar� im na ustach. Twarz Alona st�a�a jak rze�biona podobizna kt�rego� z Wielkich Przodk�w. Zrobi� lekki gest i oboje, siostra i brat, odsun�li si� nieco od niego.
Moc... Eydryth czu�a, jak si� gromadzi...
A potem... Co� rzuci�o j� na bruk! Harfa, kt�r� trzyma�a pod pach�, wcisn�a si� bole�nie w jej rami�. Trevor krzycza� i czepia� si� jej z ca�ej si�y. Nie kontrolowana energia, kt�ra uderzy�a w nich w tej�e chwili, sprawi�a jej tak wielki b�l, jakiego nigdy nie zazna�a w �yciu. Joisan zachwia�a si� i osun�a bezw�adnie na bruk, poci�gaj�c za sob� Kerovana.
Alon cofn�� si� chwiejnym krokiem, przy�o�ywszy r�ce do skroni. Jego rysy wykrzywi� grymas b�lu, wygl�da� jak torturowany. Czy ten atak b�dzie trwa� wiecznie? - pomy�la�a Eydryth. Je�li potrwa d�u�ej, nikt z nich go nie prze�yje. Lecz nieznana si�a znikn�a tak samo nagle, jak si� objawi�a. D�ug� chwil� le�eli nieruchomo, s�abi jak ofiary zarazy.
Przywr�ci�y ich do �ycia s�owa Sylvyi d�wi�cz�ce w ich umys�ach.
- Rzucono tak pot�ny czar, jakiego nasz �wiat nie zna� od ostatniej Wielkiej Wojny Mag�w. Czar, kt�ry rozszarpa� i rozerwa� czas i przestrze�. I nie spos�b tego okre�li� ani zmierzy�. Je�d�cy ze Stanicy Howell le�� jak martwi, a ich wi�zie� ucieka na wolno��.
Alon otar� mokr� od potu twarz.
- Ten cios nie by� wymierzony w nas - powiedzia� - inaczej zgin�liby�my wszyscy, gdy� wypali�by nasze umys�y. Hilarion... Musz� si� dowiedzie�!
Odwr�ci� si� b�yskawicznie, jakby zaraz chcia� wr�ci� do wie�y, w kt�rej tak d�ugo pracowa�, ale Eydryth chwyci�a go za rami�.
- Co Hilarion ma z tym wsp�lnego? Jest Adeptem z Dawnych Czas�w, jednym z tych, kt�rzy �ci�gn�li wtedy katastrof� na ca�� nasz� ras�. Czy to jakie� nowe czary?
- Nie. - Alon przytuli� j� do siebie. - By�em jego uczniem i wiem, �e jest s�ug� �wiat�a. Staramy si� teraz stworzy� nowy spos�b porozumiewania si� na wielkie odleg�o�ci. My�l�, �e tak wielki wybuch surowej mocy mo�e by� odpowiedzi� na nasze ostatnie pomys�y. Ale musz� si� dowiedzie�...
- Wszyscy musimy si� dowiedzie�. - To powiedzia� Kerovan. - Wydaje mi si�, �e otworzono szeroko drzwi dla Ciemno�ci i �e wszyscy, kt�rzy s�u�� dobru, musz� si� zjednoczy� w obronie �wiat�a.
22
Prolog 3
�wi�tynia Gunnory, Na po�udnie od Varu
Destree Regnant wielkimi krokami wraca�a znad sadzawki, - w kt�rej si� k�pa�a. Mokry r�cznik ko�ysa� si� w jej jednej r�ce, drug� za� zapina�a rzemyki od kaftana. Nigdy nie leni�a si� wstawa� wcze�nie rano.
Wsun�a w srebrny pier�cie� spadaj�ce na ramiona jasne w�osy, przytrzymuj�c zb��kane pasma na karku. �ciekaj�ce z w�os�w krople wody rozprysn�y si� przy tym na boki. Jej my�li kr��y�y ju� wok� czekaj�cych na ni� tego dnia obowi�zk�w. Mia�a przygotowa� napar dla Josephinii, kt�rej w ostatnich tygodniach, gdy burza szala�a za burz�, bardzo dokucza�y b�le staw�w. Musi zajrze� te� na farm� Pajana, by obejrze� nowego �rebaka, kt�ry, jak m�wiono, jest bardzo s�aby. Zawsze za ma�o mia�a czasu pomi�dzy wschodem i zachodem s�o�ca na zrobienie wszystkiego, co konieczne.
Tego ranka obudzi�a si� dziwnie niespokojna. Nie by� to �lad po kt�rym� ze sn�w zsy�anych przez Jantarow� Pani�, gdy� zapami�ta�aby ka�dy szczeg� przekazu, ale mimo to nie mog�a si� otrz�sn�� z niemi�ego wra�enia.
Wielki czarny kot siedz�cy na stopniach staro�ytnej �wi�tyni, kt�r� Destree w�asnymi r�kami odbudowa�a, otworzy� pyszczek w bezg�o�nym miaukni�ciu. Na Jantarow� Pani�, W�dz z ka�dym rokiem staje si� coraz wi�kszy! By� inteligentniejszy od wie�niaczych kot�w z doliny, chyba �e tamte zwierzaki ukrywa�y przed ni� swoje my�li. Lecz W�dz nie pochodzi� z tego �wiata i nie mia� nic wsp�lnego z miejscowymi dachowcami. Wraz
25
z Destree wyszed� zwyci�sko z ci�kiej pr�by w Porcie Martwych Statk�w, prze�y� te� podr� przez jedn� z Bram. Na szcz�cie tamto przej�cie ju� nie istnia�o, za co winna dzi�kowa� swojej Pani i jej mocom. Kot-wyrzutek, kt�rego wszyscy unikali, przywi�za� si� niezwykle do Destree. Gotowa by�a uwierzy�, �e nawet �mier� nie zerwie ��cz�cej ich wi�zi.
- Czy�by� mia� ochot� na �niadanie, m�j panie? - u�miechn�a si�. - Po nocnym polowaniu powiniene� mie� pe�ny brzuch!
Nie wyczyta�a nic w jego du�ych, ��tych oczach. W�dz ziewn�� szeroko, ukazuj�c k�y, kt�rych u�ywa� zar�wno w z�ym, jak i w dobrym celu, w zale�no�ci od natury swej zdobyczy.
W �wi�tyni by�y dwie komnaty. Destree po�o�y�a na dawne miejsce kamienie, kt�re wypad�y z mur�w, zamiot�a wn�trze, wymy�a �ciany, a potem cierpliwie wtar�a w nie papk� z pachn�cych zi�, kt�re znalaz�a w zapuszczonym ogrodzie. Zewn�trzne pomieszczenie s�u�y�o do prac gospodarskich, cho� zawsze panowa� tam wzorowy porz�dek. Obok sto�u z bardzo twardego - i cennego - drzewa varsa, kt�re, gdy sieje dobrze wypolerowa�o, b�yszcza�o jak najczystsze z�oto, sta�y dwie takie same �awy. Naro�ny kominek nie wa�y� si� rozsypywa� popio�u na pod�og�, w pozosta�ych k�tach znajdowa�y si� p�ki i dwa kredensy. Nie by�o tam ani kobierc�w, ani gobelin�w, ale ich brak wynagradza�a moc Gunnory. Na styku pod�ogi ze �cian�, wok� ca�ego pokoju ros�a winoro�l. Bez wzgl�du na por� roku kwit�a jednocze�nie i owocowa�a, przynosz�c do wn�trza izby spok�j �wiata zewn�trznego.
Destree rozpostar�a na ko�cu sto�u r�cznik do wyschni�cia i przyjrza�a si� kwitn�cej winoro�li. Nie, nie zerwie niebieskich kwiat�w, gdy� nik�y cie�, kt�ry towarzyszy jej od nocy, nie pozwoli na to. W takim razie... �wiadomie dokona�a wyboru, zrywaj�c gar�� innych, bia�ych kwiat�w, kt�re tak cz�sto same podsuwa�y si� pod r�k� pielgrzyma - kobiety lub m�czyzny - cho� sam nie by� pewien, co w�a�ciwie pragnie znale��. Z�ote kwiaty by�y obietnic� pomy�lnych plon�w w porze roku, kt�r� Gunnora szczeg�lnie si� opiekowa�a.
Destree wesz�a do drugiej komnaty, gdzie mie�ci�a si� w�a�ciwa �wi�tynia. Sta� tam blok z tak bia�ego kamienia, jakiego trudno szuka� w okolicy. Na jego bokach wyryto symbol Gunnory: snop dojrza�ego zbo�a oplecionego owocuj�c� winoro�l�. Kap�anka szybko podesz�a do o�tarza, omijaj�c umieszczone dok�adnie naprzeciw d�ugie �o�e, na kt�rym poszukiwacze wiedzy mogli uczy� si� przez sen. Na o�tarzu sta�a smuk�a waza, kt�rej zr�czne d�onie garncarza nada�y kszta�t rzadko spotykanej lilii wodnej. Destree wyj�a zwi�d�e wczorajsze kwiaty i zast�pi�a je bukietem bia�ych i z�otych rozkwit�ych p�k�w.
Wzi�a w d�onie amulet, swoje dziedzictwo, kt�re tak dobrze jej s�u�y�o. Bursztynowy wisior by� ciep�y, jakby opr�cz r�k Destree spocz�a na nim jeszcze jedna d�o�.
- Pani - wyrzek�a powoli. Oczywi�cie Wielka W�adczyni mog�a ju� wyczyta�, co kry�o si� w umy�le kap�anki, ale tak jak wszyscy ludzie, Destree wola�a wypowiada� swoje pro�by na g�os. - Pani, je�li dzieje si� co� z�ego, pozw�l, bym s�u�y�a ci zgodnie z twymi poleceniami.
Wykona�a ju� wi�kszo�� porannych prac, kiedy us�ysza�a turkot k� wie�niaczego wozu. Zakorkowawszy butl�, kt�r� w�a�nie nape�ni�a leczniczym napojem, wysz�a na taras przed �wi�tyni�. Prowadz�ca do niej droga by�a raczej traktem, nier�wnym, pe�nym grud i wyboj�w, i wielki w�, kt�ry ci�gn�� niezgrabny w�z, od czasu do czasu g�o�nym rykiem protestowa� przeciw zbyt wielkiemu obci��eniu.
Ale� to Josephinia! A Destree zamierza�a sama dostarczy� leczniczy nap�j do jej zagrody. Trimble, m�� Josephinii, z o�cieniem w r�ku drepta� obok wo�u. Za pas zatkn�� �wie�o naostrzony, po�yskuj�cy top�r. Za wozem, z �ukami w d�oniach, rozgl�daj�c si� czujnie na boki, szli Stanwryk i Foss, dwaj najbardziej do�wiadczeni my�liwi z doliny. Ca�a grupa wynurzaj�ca si� z lasu wok� przybytku Gunnory, wygl�da�a jak w�drowcy podr�uj�cy przez niebezpieczn� krain�. Destree ju� bieg�a im na spotkanie.
- Co si� sta�o? - N�kaj�ce j� od rana z�e przeczucie stawa�o si� coraz silniejsze.
- Pojawi� si� le�ny potw�r, G�osie Gunnory. - Trimble podni�s� g�os, usi�uj�c przekrzycze� skrzypienie wozu. Jego �ona, ukryta w zwojach koc�w, wyda�a d�wi�k na po�y pe�en b�lu, na po�y strachu.
- Tak. - Stanwryk �ywo pzepchn�� si� do przodu. - Ostatniej nocy Lambert z M�yna us�ysza� niespokojne beczenie swojej owcy i wypu�ci� Mocnoszcz�kiego. Ka�de �ywe stworzenie z doliny ucieka�o przed nim gdzie pieprz ro�nie, sama dobrze o tym wiesz. Wtedy rozleg� si� taki skrzek i zacz�a taka
27
kot�owanina, �e Lambert uciek� do domu i zamkn�� drzwi na sztab�. Dzi� rano... - Urwa�, bo zabrak�o mu tchu, a Foss poci�gn�� dalej opowie��. Zawsze by� ma�om�wny, ale dzisiaj okaza� si� bardziej rozmowny ni� kiedykolwiek dotychczas.
- Lambert wyszed� o brzasku... z �ukiem... i mieczem swego dziadka. Na ��ce za m�ynem zobaczy� martw� owc�, na p� zjedzon� i...
Stanwryk zn�w si� wtr�ci�.
- Mocnoszcz�ki... tamten pies... by� rozszarpany na dwoje, powtarzam, rozszarpany na dwoje! Sam widzia�em! Jak kr�lik, kt�ry wpad� w paszcz� wilka. A to nie wszystko, G�osie. By�y tam �lady, zwa�, i nie zostawi� ich ani g�rski kot, ani nied�wied�. Wygl�da�y jak tropy cz�eka, ale cz�eka, co mia� stopy dwukrotnie wi�ksze od Trimbla!
Trimble ku�tykaj�c wysun�� si� naprz�d.
- G�osie Gunnory, od dziecka, tak jak nasze matki i ojcowie przed nami, s�yszeli�my opowie�ci o s�u��cych Ciemno�ci stworach, kt�re poluj� na wszystkich prawdziwych ludzi i po�eraj� ich. Tutaj jest �wi�tynia Jantarowej Pani. M�wi si�, �e zbudowano j� w�a�nie tu, �eby sta�a si� siln� twierdz� �wiat�a i broni�a nas przed gro��cym od p�nocy Wiecznym Mrokiem. Stw�r, kt�ry nas zaatakowa� tej nocy, s�u�y Ciemno�ci, dlatego prosimy ci�, G�osie, zwr�� si� do Jantarowej Pani, �eby otuli�a nas swym p�aszczem.
- Obiecuj� - odrzek�a Destree.
Dobrze wiedzia�a, �e oddane Z�u stwory mog� zapuszcza� si� a� tutaj. Jej mi�nie si� napi�y. Czy� kiedy� nie walczy�a z Czarn� Moc�, kt�ra poch�ania�a za�ogi schwytanych statk�w, nawet tych pochodz�cych z innych �wiat�w? Czy�by zosta�a otwarta kolejna Brama, swobodne przej�cie dla jakiego� potwora z ca�kowicie odmiennego �wiata? A mo�e nieznane monstrum przyw�drowa�o cichaczem tu, na po�udnie, w poszukiwaniu bogatszych teren�w �owieckich? Trzeba w jaki� spos�b dowiedzie� si�, c� takiego wtargn�o na te ziemie. Mieszka�cy doliny nie zdo�aj� si� obroni� przed silnym s�ug� Ciemnych Mocy. Czy jej si� to uda...? Si�gn�a po amulet. Mia�a przecie� swoj� Pani�, a obietnice, kt�re wymieni�a z Gunnor�, obowi�zywa� b�d� a� do ko�ca �wiata.
Destree naciera�a leczniczym p�ynem wyko�lawione stawy Josephinii, m�czy�ni za� czekali przed �wi�tyni�. Gdy jednak zn�w z niej wysz�a, zostawiaj�c pacjentk� pogr��on� w krzepi�cym �nie, zobaczy�a tylko Trimbla, kt�ry wielkimi krokami chodzi� tam i z powrotem. A w� szczypa� s�odk�, wysok� traw� rosn�c� przed �wi�tyni�. Foss i Stanwryk odeszli.
- G�osie! - Wie�niak po�pieszy� ku niej, wyci�gaj�c wielkie r�ce, jakby chcia� co� jej wydrze�. - Co mo�e zdzia�a� cz�owiek przeciw s�ugom Mroku? Dawno temu nasi krewni uciekli przed takim niebezpiecze�stwem. A teraz...
Destree �agodnym ruchem po�o�y�a mu r�k� na ramieniu.
- Jantarowa Pani troszczy si� o swoich wyznawc�w, Trimble. Wska�e nam spos�b na pozbycie si� tego potwora.
Wpatrzy� si� w ni�, jakby przyjmowa� s�owa Destree jako przysi�g�.
- Foss... Stanwryk... poszli zwo�a� ludzi z doliny na polowanie. Psy Pacia... - Pokiwa� powoli g�ow�. - G�osie, w naszej dolinie nigdy nie narodzi� si� pies tak gro�ny jak Mocnoszcz�ki, ani tak przebieg�y i bystry na �owach. A przecie� tamten stw�r bez trudu sobie z nim poradzi�. - Przesun�� d�oni� po twarzy. - G�osie, ci, kt�rzy poluj� na s�ugi Z�a, po stokro� s� g�upcami.
Wiedzia�a, �e Trimble nie jest tch�rzem. Spojrza�a przez rami� na �wi�tyni�.
By�o ko�o po�udnia, kiedy od strony traktu dobieg�o j� niecierpliwe szczekanie prowadzonych na smyczy ps�w, t�tent ko�skich kopyt i gwar m�skich g�os�w. Josephinia obudzi�a si� z leczniczego snu i przeci�gn�a ostro�nie.
- Po b�lu zosta�o mi tylko wspomnienie, G�osie Gunnory - powiedzia�a z podnieceniem. - Jestem jak nowa!
- Pami�taj, musisz pi� to, co jest w �rodku! - Destree wskaza�a butelk�. - Rano i wieczorem. Jedz te� ma�o mi�sa, du�o za� tego, co ro�nie w ziemi dzi�ki �asce Jantarowej Pani.
Gromada my�liwych wypad�a na drog�, zak��caj�c spok�j panuj�cy na ��ce przed �wi�tyni�. �lini�ce si� psy szarpa�y si� na uwi�zi, pr�buj�c zsun�� z szyi obro�e. Na �owy wyruszy� pstry t�um wie�niak�w - poczynaj�c od ch�opc�w, kt�rzy dopiero za jaki� czas mieli nazwa� siebie m�czyznami, a� po kilku wiekowych dziadk�w. Foss �ci�gn�� z g�owy spiczast� sk�rzan� czapk� i podszed� do kap�anki.
- G�osie Gunnory, najm�odszy syn Hubbara by� nad rzek� i zobaczy� jakiego� stwora... wielkiego, w�ochatego olbrzyma o wielkich k�ach. Obmywa� sobie rami�. Mocnoszcz�ki musia�
29
jednak zostawi� mu �lad swoich z�b�w. Lecz kiedy Ymmy przybieg� z t� wie�ci�, a my tam poszli�my, potwora ju� nie by�o. Teraz prosimy Jantarow� Pani� o si�� dla naszych ramion i broni, �eby�my mogli pokona� tego stwora, zanim zn�w zacznie zabija�!
- Poprosz� J� - odpar�a Destree. - Musz� jednak co� powiedzie�. Je�eli jest to tylko jakie� nie znane nam zwierz�, to dobrze, �e na nie polujecie. Je�li za� co� wi�cej... Uwa�ajcie!
Foss skin�� g�ow� i wcisn�� czapk� na g�ow�. Ruszyli dalej. Trimble i jego w�z (Josephinia siedzia�a teraz prosto, przyciskaj�c do bujnego biustu butl� z lekarstwem) oraz nieliczna garstka tworzy�a tyln� stra�. Wi�kszo�� wie�niak�w skierowa�a si� na p�noc, na skraj g�stego lasu. Destree obserwowa�a ich z niepokojem.
Mia�a jednak co innego do roboty. Wr�ci�a do �wi�tyni i szybko zdj�a z siebie r�cznie tkane odzienie. Z wisz�cego nad ogniem garnka nala�a wody do du�ej misy i doda�a, mierz�c ostro�nie kropla po kropli, olejki z kilku r�nych buteleczek. P�niej umy�a si� od st�p do g��w, nawet zanurzy�a w�osy w wodzie, rozsmarowuj�c oleisty p�yn po ca�ym ciele. Nie wycieraj�c si�, posz�a do wewn�trznej komnaty. �ci�gn�wszy koc z �o�a przed o�tarzem, na kt�rym niedawno spa�a �ona wie�niaka, zast�pi�a go narzut� wyj�t� z kuferka stoj�cego obok kamiennego bloku. Narzuta mieni�a si� barwami zieleni, br�zu, z�ota i purpury, i ludzkie oko nie zdo�a�oby dostrzec �adnego wzoru. Cho� wiekowa, nie zosta�a tkni�ta przez czas.
Kap�anka ostro�nie rozes�a�a j� na �o�u, a potem po�o�y�a si�, krzy�uj�c r�ce pod du�ymi piersiami i zamykaj�c oczy. Zmiana nast�pi�a znacznie szybciej ni� poprzednio (a zaledwie kilka razy spr�bowa�a dokona� tego obrz�du). Strach... b�l... pragnienie ucieczki. Ucieka�... ucieka�... ucieka�. Dziwaczny... ca�y �wiat by� obcy, dziwaczny... nie by�o nic, co sta�oby si� przewodnikiem... jeszcze... strach... b�l... pragnienie... pragnienie ucieczki.
I �wiat, kt�ry ujrza�a niewyra�nie, jak przez mg��, rzeczywi�cie wyda� jej si� zupe�nie obcy. Obco�� podsyca�a jeszcze strach. Sam kolor li�ci, kszta�t ga��zi by� niew�a�ciwy. Paprocie smagaj�ce j� po nogach, gdy bieg�a... wzdraga�a si� przed ich dotkni�ciem. To nie by� jej �wiat... dok�d Pani j� zaprowadzi�a?
By�a... Przecie� by�a w swoim lesie, spokojna, w zgodzie ze sob� i z otaczaj�cym j� �wiatem. P�niej zobaczy�a wysokie kamienie. Jeden z nich b�yszcza�, przyci�ga� tak, �e po�o�y�a na nim r�k�. Potem co� j� porwa�o, wirowa�a w pustce, a gdy ponownie otworzy�a oczy, ujrza�a si� zn�w w tym przera�aj�cym miejscu, gdzie wszystko by�o takie obce i odmienne ni� tam, w ojczy�nie.
Destree spr�bowa�a przegna� wszechogarniaj�cy strach. Czy by�a to Ciemno��? Wci�gn�a nosem powietrze. Nie, nie ma smrodu Wiecznego Mroku. Tylko zmieszanie, strach i b�l...
Gruck! Sk�d� dotar�o do niej to imi�. By�a... Gruckiem! W tej samej chwili, gdy to zrozumia�a, podj�a pr�b� zerwania niewidzialnej wi�zi. Naraz jednak zda�a sobie spraw�, dok�d pos�a�a j� Jantarowa Pani. Sta�a si� potworem! Potworem, na kt�rego polowano. Ale Gruck nie by� zwierz�ciem. My�la�, rozpaczliwie usi�owa� si� dowiedzie�, co si� z nim sta�o. Nie mia� nic wsp�lnego z w�druj�cym na po�udnie s�ug� Z�a. Znalaz� si� pod �askaw� d�oni� Gunnory. Wi�c jeszcze jedna z przekl�tych Bram pochwyci�a mieszka�ca innego �wiata, niewinn� istot�, na kt�r� teraz polowano, i kt�ra zginie, je�li ona, Destree, temu nie przeszkodzi.
Kap�anka otworzy�a oczy i szybko wsta�a z �o�a. Zatrzyma�a si� na chwil�, by z�o�y� narzut� wedle ukszta�towanych przez czas zagi��, a potem ze skrzyni w pierwszym pomieszczeniu wyj�a sw�j podr�ny str�j. Nie sp�dnice, kt�re nosi�a, by mieszka�cy doliny �atwiej j� zaakceptowali. Teraz w�o�y�a na wci�� nat�uszczone cia�o obcis�e spodnie, sk�rzany kaftan bez r�kaw�w z dziwacznie ozdobionymi srebrem rzemykami oraz buty na grubej podeszwie, zdolne wytrzyma� najgorsze trakty i �cie�ki. Opasa�a si� pasem z no�em i ma�� sakiewk�, a na samym ko�cu wyj�a le��cy na dnie kufra plecak, kt�ry zawsze trzyma�a w pogotowiu. Sprawdzi�a, czy s� w nim ma�ci i zio�a lecz�ce rany.
Destree by�a pewna, �e znajdzie Grucka, nieszcz�snego przybysza z innego �wiata, kt�ry teraz sta� si� jej podopiecznym. W�dz wyskoczy� z cienia i ruszy� przodem. Weszli do lasu w innym miejscu ni� my�liwi z doliny. Kap�anka nas�uchiwa�a, ale nie us�ysza�a ich okrzyk�w. Zastanawia�a si�, jak daleko zapu�cili si� pomi�dzy g�sto poro�ni�te lasem wzg�rza.
- Grucku? - wys�a�a w my�li pytanie. Nie maj�c jednak niczego, co mog�oby pos�u�y� jako punkt orientacyjny, nie mog�a ustali� kierunku poszukiwa�. Ponadto nie wiedzia�a, jak wygl�da Gruck. Pozna�a jedynie jego uczucia. W�dz wszak�e chyba nie
31
mia� takich w�tpliwo�ci. Z braku lepszego przewodnika, Destree posz�a za mkn�cym skokami wielkim kotem.
Nagle... us�ysza�a ha�as.
Podniesiona przez my�liwych wrzawa �wiadczy�a, �e Gruck znalaz� si� w pu�apce. Kap�anka zacz�a biec. Wie�niacy nie mog� zabi� tego cudzoziemca! To nie jego wina, �e si� tu znalaz�. Tak, zabi� owc�, ale tylko dlatego, i� by� g�odny. Zabi� te� psa, kt�ry go zaatakowa�. Ka�dy z uczestnicz�cych w nagonce m�czyzn post�pi�by tak samo na jego miejscu.
Destree wybieg�a na otwart� przestrze�. Rok temu szala� tu po�ar wzniecony przez piorun. Ziemi� pokrywa�y sczernia�e kikuty drzew i kie�kuj�ca mi�dzy nimi ziele�. Sta�a tam wysoka ska�a, przy kt�rej toczy�a si� teraz walka.
Trzy psy le�a�y martwe, a czwarty z wyciem odpe�z� na bok. Oparty o ska�� potw�r przykucn��. By� o wiele wy�szy od ludzi. Ca�e jego cia�o porasta�y g�ste, czarne, skr�cone w�osy. Jednak�e g�owa nieznajomego by�a proporcjonalna wed�ug ludzkich poj��, za� zielone oczy spogl�da�y inteligentnie. Jedno rami� niezdarnie spowija�a poszarpana ju� przepaska z li�ci. Tali�, pozornie za w�sk� w stosunku do pot�nych bark�w, otacza� szeroki pas, po kt�rym, z ka�dym ruchem olbrzymiego cia�a, przebiega�y r�nokolorowe b�yski.
Destree nie wiedzia�a, dlaczego Gruck jeszcze �yje, dlaczego nie zgin�� od strza�y?! Mo�e to dzi�ki �asce Jantarowej Pani? Krzykn�a na ca�e gard�o, a las wzmocni� jej g�os.
- Przesta�cie!
W�dz mkn�� przed ni� lekkim krokiem, gdy przebieg�a przez spustoszone przez po�ar miejsce. My�liwi, us�yszawszy jej wo�anie, odwr�cili g�owy, ale Foss niemal natychmiast ponownie skupi� uwag� na Grucku i na�o�y� strza�� na ci�ciw� �uku.
- To nie jest s�uga Ciemno�ci! - wydysza�a Destree. Przepchn�a si� pomi�dzy m�czyznami i stan�a przed zap�dzonym w pu�apk� olbrzymem.
- Odejd�, G�osie Gunnory! - powiedzia� z niech�ci� Foss. - Wiele ci zawdzi�czamy, ale na naszej ziemi nie ma miejsca dla potwor�w.
- Powiadam ci - Destree lepiej teraz panowa�a nad g�osem - �e tego cudzoziemca os�ania r�ka Jantarowej Pani. - Usi�owa�a nakre�li� w powietrzu znak, kt�ry udowodni�by wszystkim, i� m�wi prawd�, si�gaj�c r�k� do miejsca, w kt�rym Gruck opiera� si� o ska��.
- Ten stw�r to zab�jca. Chronisz go wiedz�c, �e sama nara�asz si� na niebezpiecze�stwo, G�osie. Je�li chcesz mie� pos�uch w naszej dolinie i pragniesz, aby�my nadal s�uchali s��w twojej Pani, odejd� na bok.
Upragniony cie� w�tpliwo�ci dojrza�a tylko na kilku twarzach. Wszyscy my�leli jak Foss. Ale na ni� na�o�ono obowi�zek obrony Grucka. Destree wzi�a g��boki oddech, szukaj�c s��w, kt�re by ich przekona�y. Lecz sta�o si� co� dziwnego. Wielka w�ochata r�ka chwyci�a j� za rami�. Poczu�a przedziwny, ale nie przykry, cho� ostry od strachu zapach olbrzyma. Trwali tak tylko chwil�.
Moc, kt�ra uderzy�a, nie mia�a nic wsp�lnego z Jantarow� Pani�. Destree zda�a sobie z tego spraw�, zanim zakr�ci�o jej si� w g�owie. Przywar�a do obcego giganta, a on do niej. By�a to obca magia, surowa, nie kontrolowana. Kap�anka poczu�a w ustach gorycz ��ci na widok my�liwych rozrzuconych na wszystkie strony przez nieznan� si�� z tak� �atwo�ci�, jak burza rozrzuca �d�b�a trawy. Ca�y �wiat jakby p�k�. Nie, to nie by�o dzie�o Gunnory. Nie uczyni� te� tego kosmaty przybysz. Brama... A mo�e Brama, kt�ra schwyta�a Grucka, zepsu�a si�, tak jak tamta, w Porcie Martwych Statk�w? Co za szcz�cie, �e zdo�ali j� p�niej unicestwi�... Nie - zapewnienie wyp�yn�o z jej w�asnego wn�trza, mo�e g�os Jantarowej Pani skierowany do jej s�u�ki poprzez burz� magicznej energii. To by� pocz�tek czego� innego, czego�, o czym nie wspomina�a �adna ze znanych Destree kronik.
Parali�uj�cy umys�y atak usta�. Kap�anka ujrza�a j