2102

Szczegóły
Tytuł 2102
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2102 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2102 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2102 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ewa Szuma�ska Trasy P�przewodnik turystyczny Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1991 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z Wydawnictwa "Znak", Krak�w 1989 Pisa� A. Galbarski Korekty dokona E. Chmielewska i K. Kopi�ska Autorka o sobie... Urodzona w Warszawie, w czasie okupacji bra�a udzia� w ruchu oporu, a po Powstaniu, jako �o�nierz Armii Krajowej by�a do lipca 1945 w niemieckim obozie dla je�c�w wojennych. Studiowa�a histori� sztuki na Uj i Uniwersytecie ��dzkim oraz ucz�szcza�a do Wy�szej Szko�y Teatralnej. Od r. 1950 mieszka stale we Wroc�awiu. Pracowa�a przez 24 lata we wroc�awskiej Rozg�o�ni Radia i Telewizji. Od 1953 do 1984 r. by�a cz�onkiem Zlp (obecnie w Spp). Jest autork� wielu ksi��ek i s�uchowisk literackich, transmitowanych r�wnie� przez rozg�o�nie zagraniczne (Rfn, Finlandia, Francja, Szwecja). Stworzy�a postaci radiowe w audycjach "Studio 202" i "60 minut na godzin�". Usuni�ta z radia po grudniu 1981, pracuje w Arcybiskupim Komitecie Charytatywnym we Wroc�awiu i od 1983 r. jest sta�� wsp�pracowniczk� "Tygodnika Powszechnego". Od czerwca 1989 wraca na anten� i anga�uje si� czynnie w pracach Komitetu Obywatelskiego. ...o ksi��ce: Charakter ksi��ki okre�la podtytu�: "P�przewodnik turystyczny". Nie jest to bowiem typowy przewodnik - chocia� i tak� rol� mo�e spe�nia� - ale pr�ba stworzenia panoramy Polski p�nych lat osiemdziesi�tych. Opr�cz opisu odwiedzanych zabytk�w s� tam r�wnie� przygodne spotkania, rozmowy, szkicowanie atmosfery miast i miasteczek oraz bardzo subiektywne spostrze�enia i refleksje. Celowo zachowany jest charakter szybkich notatek "na kolanie", tempo i szkicowo�� wra�e�. Osobn� rol� maj� w tej ksi��ce polskie sanktuaria Maryjne, kt�re w miar� pisania ksi��ki sta�y si� jednym z wa�niejszych cel�w odbywanych w�dr�wek. Mojemu m�owi Kr�tki, rwany sen, a rano wyruszamy na wypraw� pierwsz� od ponad dwudziestu lat nie w egzotyk�, ale po w�asnym kraju. I ta wyprawa, sklecona ze starych przewodnik�w turystycznych, niezbyt obiecuj�ca, traktowana jako zapchajdziura, zgrzebna - zaczyna ju� od pierwszego dnia stawa� si� wa�na, coraz wa�niejsza, a w ko�cu przeradza si� niespodziewanie w jakie� wielkie Polskie rekolekcje Podzieli�y mi si� na trzy w�tki osobne, ale przenikaj�ce si�, odzywaj�ce si� w ka�dym niemal z odwiedzanych miejsc i spl�tane w osobliwy w�ze�. Pierwszy - to odnajdywanie �lad�w i tropienie echa. �lad�w naszej historii i echa, jakim ta historia odzywa�a si� w literaturze. Drugi - to dewastacja, nie tylko krajobrazu, ale poj��, obyczaju i gust�w. Gniot, usi�uj�cy wszystko ujednolici� i znijaczy�. Trzeci - to pot�ga Ko�cio�a, widoczna w pe�ni dopiero tu, w terenie, w ma�ych miasteczkach i wioskach. I sk�adnik tej pot�gi naj�wie�szy, kult Papie�a, wspomnienia z obu Jego pielgrzymek, rozsiane po kraju jak paciorki wielkiego r�a�ca, na kt�rym nar�d odmawia wci��, p�g�osem, modlitw� z tamtych dni. Wyruszamy o �wicie. P� godzinki na obejrzenie z zewn�trz (bo zamkni�ty) starego, drewnianego ko�cio�a w Truskolasach, b��dzenie po fatalnie oznakowanej, p�askiej, zakurzonej Cz�stochowie - i Olsztyn, du�a ruina w�r�d bia�ych ska�ek wyrastaj�cych z murawy, na kt�rej z lu�nych kamieni pouk�adano wa�ne, z serca p�yn�ce has�a, albo takie normalne, �e dnia tego i tego by� tu X, albo �e Y kocha Marylk�. Rozleg�y, panoramiczny widok na Cz�stochow�. Najlepiej wida� kominy i kopc�ce z nich dymy srebrne, bure i fio�kowe; dolne partie zamazane, bo ton� w smogu. Jest oczywi�cie i klasztor, ale pomniejszony t� agresj� komin�w. Jak b�ysk reminiscencja Potopu. Usi�uj� sobie wyobrazi� jak to by�o, kiedy Szwedzi podeszli pod mury i ukaza�a im si� ta wie�a pot�na, jedyna, dominuj�ca nad ca�ym krajobrazem. Nie potrafi� jej jednak odizolowa� nawet w my�li i odczepi� od fabryk, blok�w i tandetnej, bezplanowej zabudowy. Z�oty Potok. Nie by� w planie, ale zatrzyma�a nas kr�tka notatka w przewodniku, �e by� to etap w �yciu Trzeciego Wieszcza. Jego dworek, staw, kt�ry nazwa� Irydionem, i gr�b czteroletniej c�reczki El�biety w krypcie parafialnego ko�cio�a. Jest dworek, ale w remoncie, tym naszym sta�ym, niechlujnym remoncie z kawa�kiem rusztowania, rozrzuconymi nieckami z zaschni�tym wapnem i jednym robotnikiem, zamar�ym w nie s�u��cym niczemu ge�cie. Irydion romantyczny, zaro�ni�ty, okolony wielkimi drzewami. Na niekt�rych stare tabliczki z �aci�skimi nazwami, bo by� to kiedy� wspania�y park z wieloma egzotycznymi okazami. Dzi� �rednio zaniedbany i dziczej�cy. Na wyp�ywaj�cej ze stawu rzeczce Wiercicy stara kaskada z balustrad� i pseudorenesansowymi wazami. Pobielono je po chamsku zwyk�ym wapnem. W centrum parku pa�ac Raczy�skich, gdzie mie�ci si� teraz Zesp� Szk� Rolniczych. Owszem, odnowiony. Zw�aszcza balustrady i pi�kne, okienne kraty �wie�utkie - ach, jak ja dobrze znam t� olejn� farb� koloru musztardy, nak�adan� bez usuni�cia poprzedniej warstwy, ju� ropiej�c�. Zagl�damy do hallu, bo dalej nie mo�na. �liczne, stare, drewniane schody prowadz�ce na g�r�. Ale hall ca�y wype�niony rusztowaniami z metalowych rur, podtrzymuj�cych plakaty, statystyki i osi�gni�cia. Przez boczn�, zaro�ni�t� pokrzywami alej� parku - do ko�cio�a. Po drodze jeszcze nowe osiedle pracownicze, pewnie tego kombinatu rolnego. Cztery bloki z zaciekami i �uszczyc� na kolorowym tynku, rzucone w ksi�ycowy krajobraz w�do��w i usypisk nie sprz�tni�tego placu budowy. Wyros�y na tym burzany, zielsko, tak ju� zostanie, nikt tego nie wyr�wna, nie usunie, po co, wa�ne, �eby w mieszkaniu segment i telewizor, a na zewn�trz �bem w �mietnisko, nawet paru kwiatk�w si� nie posadzi, taki styl. Ko�ci� w te wczesne, popo�udniowe godziny - zamkni�ty, a kto chce zobaczy� gr�b El�bietki, ma si� zg�osi� do proboszcza na plebani�. Idziemy wi�c na plebani�, jak wskazuje strza�ka i otwieramy furtk� w wysokim, kamiennym murze. Szok. Czyta�am tak� ksi��k� w dzieci�stwie, nazywa�a si� "Tajemniczy ogr�d". Zapami�ta�am sugestywny opis wra�enia po naci�ni�ciu ukrytej w zaro�lach klamki, jakiego� ol�nienia i zatrzymania oddechu. To si� teraz powtarza. Inny, osobny, odizolowany �wiat. Roz�o�yste drzewa owocowe w zielonej trawie, ule, stoj�cy w powietrzu g�sty brz�k pszcz�. Nieprzebrane mn�stwo kwiat�w. �liczny, stare�ki dworek, dok�adnie taki jak trzeba, jakby ze starej fotografii. Ksi�dz proboszcz zaj�ty, rozmawia na �awce z dw�jk� m�odych, co przysz�a po zapowiedzi, ale kiwa �yczliwie r�k�, �eby poczeka�. Siadamy wi�c na innej �aweczce, w przesianym cieniu, w ciszy, w zapachach i czujemy si� jak na dobrej, �agodnej wyspie. Potem ksi�dz zaprasza nas na plebani�, przynosi na tacce wod� z domowym sokiem i ciasteczka, cieszy si�, �e tak nas zauroczy�o to miejsce, ale kiwa sm�tnie g�ow� nad inwazj� z zewn�trz, nad dewastacj� i zniszczeniem jurajskiego parku narodowego. W ko�ciele, w krypcie pod o�tarzem ma�a trumienka i rozmowa o Zygmuncie Krasi�skim, jakby to by� jeden z parafian. Potem pokazuje nam z dum� uko�czone w�a�nie witra�e, a zw�aszcza ten centralny, gdzie jest wszystko co najwa�niejsze: Pani Cz�stochowska, Bia�y Orze� i posta� Papie�a. Twarz tylko troch� nie wysz�a arty�cie - m�wi - ale i tak wszyscy znaj� j� na pami��. Zaprasza zn�w na plebani�, chcia�by jeszcze ugo�ci�, pogada� o wie�ciach ze �wiata - ale ju� trzeba dalej, zn�w mkniemy przez niziutki pejza� ze stercz�cymi, bia�ymi ska�kami, w poszukiwaniu Orlich Gniazd. Wi�c Bobolice i najpi�kniejszy z nich Mir�w, pere�ka, cudo smuk�o�ci na falistej ��czce w�r�d osta�c�w, parow�w i kot��w, wype�nionych jakby bia�ymi szkieletami olbrzymich zwierz�t. Potem noc na ��ce pod ruin� Smolenia, schowan� w pomponie g�stego lasu porastaj�cego wzg�rze. Noc pi�kna, wygwie�d�ona, jeste�my sami, dopiero p�niej zjawia si� jeszcze jeden samoch�d. M�czyzna o prostej twarzy i spracowanych r�kach, �ona i dw�jka dzieci w wieku szkolnym. Okazuje si�, �e to robotnik z Mielca. Przez par� miesi�cy oszcz�dzali benzyn� na t� w�dr�wk�, bo chcieli zobaczy� polskie zabytki historyczne, dzieciom zw�aszcza si� przyda, to lepsze ni� wczasy w o�rodku, nie? Rozk�adamy map� i �wiec�c latark� wymieniamy do�wiadczenia i dajemy sobie turystyczne rady, potem rozmowa schodzi na mielecki strajk. Mo�e si� myl�, ale tak mi si� wydaje, �e przed sierpniem nie mia�aby miejsca taka serdeczna rozmowa i nie spotkaliby�my - szukaj�ce �lad�w naszej historii - robotniczej rodziny. Dzie� i dwie noce w Pi�czowie, dawnej stolicy arian. U jego st�p Nida, roz�o�ysta, szeroka, z daleka robi wra�enie powa�nej rzeki, a z bliska jest zabawna i wzruszaj�ca, bo dziecko mo�e j� przej�� w br�d, brodz�c po ��tym piaseczku i nie zanurzaj�c si� nawet do pasa. O dziwo, czysta, wi�c wyleg�o nad ni� statecznie ca�e to prowincjonalne miasto z tradycjami. A w �rodku pusto. Ruiny zamku i renesansowa kaplica na g�rze zamkowej, zabytkowa fontanna sika s�abym strumyczkiem, w pi�knym, popauli�skim ko�ciele p�yta, ufundowana przez Pana Mathiasz Jakubczika, rok tysi�c sze��set z czym�: Iusz sie w swych sprawach umartwia� nie b�d�@ z Ma��onk� na wieki podle niey usi�d�,@ iusz mnie po�egnawszy w drog� poiecha�a@ mnie i dziatek moich wiecznie odiecha�a,@ niestetis �em ia na takowe �ale...@ Dalej nie zd��y�am zapisa�, uciek�o. W synagodze kino. Potem si� oka�e, �e w tych starych synagogach, tak obficie rozsianych po ma�ych miasteczkach i m�wi�cych o wiekach wsp�lnej kultury, nagle odci�tej - z regu�y lokuj� si� kina. Pewnie kszta�t budynku por�czny. Renesansowa "Biblioteka Arian", gdzie z ty�u kruszy si� tynk i odpadaj� wielkimi kawa�ami portale, z przodu odnowiona, mo�e padnie na ni� wzrok wojewody w obje�dzie, wojewodowie zwykle ogl�daj� budynki od przodu. Pro�ciutko, co� tam przejedzie jezdni� raz na kwadrans, tylko przed niekt�rymi domami siedz� na sto�kach czarno ubrane kobiety jak w Grecji. Senno��, zatrzymany czas... Nast�pny dzie� to niedziela. Ju� j� wida� na drogach. Wie� szumnie, hucznie i z pomp� jedzie do ko�cio��w. Wozy konne, samochody, ale najcz�ciej traktory, do kt�rych podczepiono furk�, a na niej rodzina, krewni i znajomi. Ca�e sznury pieszych. Wszyscy od�wi�tnie ubrani, m�ode dziewczyny cz�sto na bia�o, w falbankach, sporo m�czyzn ma w klapach plakietki z Matk� Bosk�. Powolutku, w tej dostojnie p�yn�cej rzece, docieramy do Kij�w, starej, zamo�nej wsi z pi�knym ko�cio�em, z zachowanymi jeszcze fragmentami roma�skimi. Na placu przed nim i w bocznych uliczkach parkuj� samochody i wozy. S� jakie� kramy z obwarzankami i tr�bkami, t�um ogromny, ko�ci� p�ka, a ludzie jeszcze p�yn� drog� nieprzerwanie. Po Ewangelii o rozmno�eniu chleb�w kr�tkie kazanie, krzepkie i mocne, jak te twarze uniesione do g�ry i s�uchaj�ce w napi�ciu, z p�_otwartymi ustami. Chrystus te� mia� przed sob� t�um - m�wi ksi�dz - a t�um g�odny bywa niebezpieczny. Mo�na taki t�um rozp�dzi�, wiadomo jak, ale mo�na go nakarmi� i pom�c (tu u�miechy i g�o�ny, aprobuj�cy szmer). Komunia masowa i spontanicznie podzielona na grupy. Najpierw bia�e falbanki, potem krzepkie, wiejskie m�okosy, po nich dopiero starsi. Na ko�cu mszy og�oszenie: w tym tygodniu przez Kije przejd� trzy pielgrzymki do Cz�stochowy; we wtorek sze��set ludzi, we czwartek p�tora tysi�ca, w sobot� dwa tysi�ce. Wi�c �eby dekoracje zrobi� i wszystkich, jak zawsze, obiadem ugo�ci�, bo Kije to Kije i wstydu im przynie�� nie mo�na. Parafianie s�uchaj�, kiwaj� powa�nie g�owami, a ja, patrz�c na ich twarze, nabieram pewno�ci, �e pozarzynaj� kury, powyci�gaj� zapasy ze spi�arni i przyrz�dz� te tysi�ce obiad�w, bo Kije to Kije i tak� maj� tradycj�. Zn�w dalej, odcinek szosy pusty, a potem zag�szczaj� si� stopniowo piesi, wozy, traktory, samochody, zn�w rwie ludzka rzeka, �eby poszuka� uj�cia na podw�rcu nast�pnego ko�cio�a. Szyd��w. Miniaturka, wiejskie Carcassonne, z pot�n� Bram� Krakowsk� i zachowanym kompleksem mur�w: flanki, wie�yczki, otwory strzelnicze - na murawie mi�dzy basztami opala si� kilka dziewczyn w milanezach z rami�czkami, w synagodze tabliczka z cenami bilet�w i naddartym afiszem westernu, a w prze�licznym gotyckim ko�ciele krytym gontem ko�czy si� w�a�nie czytanie listu pasterskiego o trze�wo�ci. Ksi�dz odrywa wzrok od kartki i zdejmuje okulary. Poka�my rz�dz�cym - m�wi gromko - �e nas na to sta�. A jak spotkamy pijanic� w tym miesi�cu rocznic, w tym naszym sierpniu, to potraktujmy go jak nale�y, �eby zrozumia�, �e da� si� zniewoli� i tyle! Zawsze si� m�wi�o, �e w miastach s� kazania ostre, dla inteligencji. A tu si� w�a�nie wali prosto z mostu, bez ogr�dek - a� dziw. Kolejny ko�ci� w Kurozw�kach. Zn�w t�umna, rozmodlona, wiejska niedziela. A my piechot� do pa�acu. Opisa� go w "Popio�ach" �eromski, tylko �e tam nazywa� si� Grudno. A rzeczka, nad kt�r� przechodzimy, to Czarna; w rzeczywisto�ci jest ciemnozielona od odbicia g�stych krzew�w, a na dnie ma z�oty, pofa�dowany zmarszczkami piasek. Ten piasek to ostatni pogodny u�miech. P�niej zdzicza�y park ciemnieje, unosi si� gwa�townie w g�r�, jakby chcia� zamkn�� si� nad ran�, kt�r� kryje w �rodku. Pa�ac w Kurozw�kach jest jak cios wymierzony mi�dzy oczy. Nied�ugo po wojnie zamieszkali tu pracownicy pobliskiej stadniny. Kiedy gdzie� zacz�� zacieka� dach, przenosili si� po prostu do innego pokoju; reperowa� si� nie chcia�o, a pany mia�y pokoj�w du�o. Trwa�a w�dr�wka przez pi�tra i komnaty, do opuszczonych wdziera� si� grzyb, ple��, butwia�y deski, kruszy� si� mur. W ko�cu dach run��, �ciany si� osun�y - koniec. Jeszcze tu i tam przepi�kne okno, wykusz, attyka, fragment zachowanego skrzyd�a, czy kolumnady - jeszcze to wszystko m�wi, jak musia�o by� kiedy� pi�knie, kiedy smuk�a sylweta przegl�da�a si� w okalaj�cej j�, g��bokiej fosie. Woda ju� z niej dawno spuszczona, dno poros�y dwumetrowe pokrzywy, spl�tane chaszcze, le�� pnie zwalonych drzew i sterty �mieci. Widmo drewnianego mostu, przerzuconego nad t� fos� nadpalone, czarne, przej�� trudno, bo noga wi�nie w przegni�ych deskach. Teraz niby odnawiaj�, a w�a�ciwie zabezpieczaj� resztki mur�w, rozmawiamy z takim jednym z ekipy. Jest ich o�miu, remont trwa �smy rok, w tym tempie trzeba by jeszcze z dwadzie�cia par� lat, je�eli w og�le nie cofn� funduszy. Mia� tu by� podobno Dom Pracy Tw�rczej. Przypomina mi si� opis balu w Grudnie i Rafa�owy szept: Ksi�niczko... I zaraz karykaturalny obraz dzisiejszych bonz�w literackich na tych salach i sama Madame Au w bia�ych mu�linach w pierwszej parze - mo�e ich po�askocze wspomnienie kolegi �eromskiego, mo�e zamarz� o lustrach, kandelabrach i nacisn� gdzie trzeba, wykukaj� te fundusze, mo�e nie... W parku, po obu stronach pa�acu, dwa finezyjne, lekkie pawilony. Jeden si� osta�, mieszka w nim ekipa remontowa, na tarasie wybebeszony tapczan i rozwieszone pranie. Drugi s�u�y� jako cel dla �wicze� w ostrzym strzelaniu, p�niej go podpalono, zosta�a kupa gruzu i osmalona �ciana. Ano, odzyska� to lud. Zimno mi si� robi mimo upalnego dnia, trz�s� mnie te Kurozw�ki od �rodka, jak nag�y atak grypy. Kr�tkopalca �apa le�y na naszej kulturze i rozgniata co par� miesi�cy, tygodni, co dzie� - jakie� wspomnienie, �wiadectwo, �lad. Dworek, park, ksi��k�, melodi�, obyczaj, instytucj�, pa�ac, obrz�dek, wiersz, drzewo... W ich miejsce wsuwa metodycznie i nieub�aganie nowy pejza� i nowy model �ycia. �uszcz�cy si� blok, supersam z pustymi p�kami, slogan wypisany na wiadukcie, uliczny megafon, wyschni�te flance w betonowych konchach, pomniczek Bratniej Armii okolony �a�cuchem, izb� pami�ci, cepeli� i beton. Pi�tno. Wycisn�li je na r�nych naczelnikach, so�tysach, sekretarzach, a oni pochylili si� pokornie, przyj�li za w�asne, polubili i gorliwie buduj�, pisz�, nag�a�niaj�, detonuj�, przemalowuj� swoje na obce. Lud odzyska�. A lud - to jeszcze te skrawki krajobrazu, gdzie tylko pola, ��ki i las, pochylone postaci nad snopkami, naszczekuj�ce si� psami obej�cia i pe�ne ko�cio�y; to pozosta�o, a reszta rozsypuje si� bezustannie i zmienia. Zab��dzili�my po tym kurozw�ckim wstrz�sie. Boczne, wyboiste dr�ki, przykucni�te laski, zagubiona wioska o wzruszaj�cej nazwie: Wide�ki, w ko�cu trafiamy z powrotem na g��wn� szos�. Nowa S�upia z pieczarkami dymarek sprzed dw�ch prawie tysi�cleci - i pieszo na �wi�ty Krzy�. Podobno zdarzali si� pielgrzymi, kt�rzy t� drog�, kamienist� i strom�, odbywali na kolanach. Na szczycie klasztor z histori�, w kt�rej jest zamkni�ty ca�y polski los. Niszczony przez Tatar�w, Szwed�w, Rosjan, dewastowany w czasach kolejnych insurekcji, p�ac�cy danin� �ycia swoich zakonnik�w w O�wi�cimiu i Majdanku. I za ka�dym razem cierpliwe, uparte odbudowy... W kaplicy Ole�nickich w podziemiach - Jeremi Wi�niowiecki wyschni�ty i ciemny, w zielonkawej, butwiej�cej szacie. Wstyd si� przyzna�, ale nie wiedzia�am, �e tu le�y i zatrzyma�am si� zaskoczona przy niewielkiej skrzynce. Jarema... Tyle historii, tyle jej zafa�szowa� w literackich obrazach, tyle okrucie�stwa i sobiepa�skiej pychy, tyle - mimo wszystko - wielko�ci i podmuchu szerokiego, stepowego wichru. A teraz poczernia�a kukie�ka, wzrostu wyro�ni�tego dziecka. Jest i c�reczka Ole�nickich i powstaniec z 63 roku. Szare czaszki, zakurzone, jakby tekturowe cia�ka. Na g�rze msza w�r�d obraz�w Smuglewicza i ciasno stoj�cego t�umu, a nad sylwet� klasztoru ci��y ogromna, brzydka wie�a radiowo_telewizyjna. Amerykanie zrobiliby w niej pewno restauracj� obrotow� z przepysznym widokiem i zgarnialiby fors�; tutaj wszystko zamkni�te na mur, zakneblowane tajemnic� pa�stwow�. Ju� sama nie wiem co lepsze. Powr�t, kilkana�cie kilometr�w jazdy, nocleg w ogr�dku u babci w dogorywaj�cym gospodarstwie, bo syn mieszka w Ostrowcu, w blokach, �ona upar�a si� do miasta, wi�c tylko czasem przyje�d�aj� pom�c. Ch�odna, rosista trawa, g�o�my rechot �ab. Rano, w Opatowie, w ogromnym ko�ciele zn�w msza i zn�w t�umnie, chocia� poniedzia�ek. W prezbiterium malowane al fresco trzy bitwy: Wiede�, Psie Pole, a trzeciej nie pozna�am, bo za wysoko i za ciemno. Ni�ej portret Papie�a i fragment Jego homilii. To si� powtarza w ka�dym ko�ciele i ka�dy wybiera sobie inne s�owa, wi�c ten G�os wci�� brzmi. Kupujemy chleb w pustawym sklepie, wi�kszo�� pu�ek zaj�ta butelkami w r�nych gatunkach, a pod nimi drukowana wywieszka: Pijesz, p�acisz - zdrowie tracisz. W nast�pnym sklepie w�dy jeszcze wi�cej, ale napis �agodniejszy: Pij umiarkowanie. Widocznie po�a�owano obrot�w. Ujazd. Najwi�kszy z polskich zamk�w, Krzy�top�r Opali�skich. Ogrom, rozmach, sporo maniery, tu te� kto� chcia� kiedy� ol�ni� i przygnie�� wielko�ci� w�adzy. Na dziedzi�cu, pod niszami napisy: W Honor i cze�� Domu Mojego - szwagrowi, synowi, bratu, ksi���ciu na Ostrogu itd. Kiedy� sta�y tu pos�gi i popiersia, ale �lad po nich zagin��. Puste nisze wykrzywiaj� si� szyderczo i �wiadcz� o nietrwa�o�ci ziemskich zabieg�w wok� ziemskiej chwa�y. Tym razem za ruin� odpowiedzialni s� Szwedzi i broni�cy si� w niej p�niej konfederaci barscy, a nie Prl. Nawet prowadzi si� rekonstrukcj�. Kurz, rusztowania, wagoniki podwo�� kamie�, okropny rwetes, wyniki mierne, ot, �eby mury ca�kowicie si� nie osun�y. Zn�w na drodze. Jakie� proporczyki, wst��ki, bramy z zielonych ga��zi. Za zakr�tem wzbija si� tuman kurzu i majacz� w nim sylwetki. Po chwili wszystko si� wyja�nia. Idzie pielgrzymka. Zje�d�amy g��boko na pobocze, wysiadamy z samochodu i stajemy obok. Ju� widzimy czo��wk�. Ksi�dz, tr�jka m�odych i piel�gniarka, za nimi grupa paruset os�b. Potwornie zakurzone nogi w trampkach i sportowych butach, ale s� i sanda�y, koturny, s�upki, na sam widok stopy zaczynaj� bole�. �piewaj� w marszu. Przygl�daj� nam si� �yczliwie, a kiedy podnosimy r�ce, kto� wo�a: To nasi! Szmer przebiega przez grup� i ju� las r�k, uniesionych w tym samym ge�cie. Jest par� transparent�w z nazwami miejscowo�ci, pisanymi charakterystyczn� czcionk�. To te� jeden z fenomen�w naszych czas�w. Dawniej znaczy�o zdanie, s�owo, ale litery by�y oboj�tne i martwe. Dzi� s�owo o�ywa przez sam kr�j czcionki. Niesie wyra�ny, emocjonalny �adunek, okre�la tych, kt�rzy si� pod nim grupuj�. Grupa przechodzi, zamyka si� za ni� ob�oczek py�u, ale ju� nast�pny rodzi si� na zakolu szosy. Druga pielgrzymka, znacznie liczniejsza. To idzie Ostrowiec �wi�tokrzyski; mn�stwo w nim m�odzie�y, a nawet ma�ych dzieci. Chocia� ubiory bardziej miejskie, twarze zadziwiaj�co podobne do tamtych, bo na tym szlaku ludzie upodobniaj� si� do siebie i wydaje si�, �e to idzie jedno plemi�, jeden szczep. Przemarsz trwa d�ugo, r�ce ju� nam mdlej�, a tu kilkunastominutowa przerwa i trzecia grupa, najmniejsza, bardzo skromna, bardzo wiejska. Jest w niej jaki� stary cz�owiek o kulach, podtrzymywany opieku�czo z obu stron. Budzi si� we mnie nag�y �al, �e my akurat pod pr�d - pragnienie, �eby wszystko zostawi� i do��czy� do kierunku, kt�rym w sierpniu d��y ca�a zakurzona, zm�czona, �piewaj�ca, rozmodlona Polska. Oczy mnie dziwnie piek� i obraz staje si� niewyra�ny. Od ostatniej �semki odrywa si� m�ody ksi�dz w koloratce. Daje mi plakietk� z Matk� Bosk� i m�wi: To za te �zy na policzkach i za te podniesione palce. Py� definitywnie opada, powietrze nad drog� zn�w jest czyste. Oddalaj�c� si� fal� �piewu nakrywa cisza. Co� w tej ciszy trwa. Jest pi�kny, ciep�y, bezwietrzny dzie� ko�cz�cego si� lata. Wsiadamy do samochodu, jedziemy i przez d�u�szy czas nic nie m�wimy do siebie. Potem Koprzywnica, wspania�e opactwo cysters�w, po kasacie oddane �ydom i urz�dnikom carskim, p�niej cz�ciowo odzyskane - ze skupion�, m�odziutk� grup� rekolekcyjn� w mrocznym wn�trzu. Zastanawiaj�ce te rekolekcje w �rodku s�onecznych wakacji... Potem Baran�w Sandomierski, �liczny, z zadbanym parkiem i dziewczynami grabi�cymi �wie�o ostrzy�one trawniki, cz�owiek a� oczy przeciera. W �rodku Muzeum Siarki, mo�e dlatego. A niechby chocia� tak. Potem trzy dni u Przyjaci�, w niezwyk�ym domu, zagubionym w lesie pod jednym z beskidzkich szczyt�w. Trzy dni przeci�gaj�cych si� d�ugo w noc rozm�w przy wielkim, rodzinnym stole, o�wietlonym nisko zwisaj�c� lamp�. A te rozmowy, chocia� dotycz�ce naszych los�w, a wi�c spraw pogmatwanych i tragicznych - dziwnie spokojne. Zawsze tu tak by�o. Ilekro� przyje�d�a�am spi�ta, niespokojna, pe�na pyta� - ju� w progu czu�am, �e wszystko si� wycisza. Siada�am przy stole, a dom p�yn��, unosi� si� jak Arka nad zam�tem i wirami, powolutku w�drowa� w�r�d ciemnozielonych wzg�rz. W le��cej na p�ce Ksi�dze Go�ci wiele znanych, wspania�ych nazwisk; s� te� wpisy po angielsku, francusku, hiszpa�sku, po arabsku - ka�dy tu co� wa�nego znalaz�, ka�dy zapragn�� co� po sobie zostawi�. Jak jest w og�le mo�liwy taki dom? - pytam na po�egnanie Gospodarza. On u�miecha si�. - Bo to jest dom, a nie dacza - m�wi. Z plecakami na �eb na szyj� w d�, w wiosce u podn�a g�ry zaparkowany samoch�d, wrzucamy rzeczy, ruszamy. Ostatni etap to Pieniny. Mam z nimi spraw� osobist�. W dzieci�stwie przez trzy lata z rz�du sp�dza�am tu wakacje i teraz chc� to odgrzeba� spod grubej warstwy kurzu. Rozbijamy namiot w ogr�dku starej, kro�cie�skiej g�ralki, tu� nad Dunajcem, kt�ry nocami ha�asuje i �omoce, a gospodyni wsparta na lasce przychodzi wieczorami pod nasz namiot i opowiada. Willa pod �wi�t� Teresk� (tam, gdzie wtedy mieszka�am) spali�a si�, Antek, po wi�zieniu w pi��dziesi�tych latach, umar� na gru�lic�, Stefan jase�ka robi� i na ksi�dza mia� i��, ale po wojnie do partii si� zapisa� i wyjecha�, Ole� prokuratorem jest w Nowym Targu, wielki pan si� zrobi� i ludzi nie poznaje, ale i oni jego nie bardzo maj� ch�� poznawa�, Kuba Orkisz przy tajnej radiostacji za Niemc�w robi� i zam�czyli go w O�wi�cimiu, pustelnik, co �y� na Dzwonku i sypia� w trumnie, o�eni� si� we wojn� i nied�ugo potem umar�. A na tych pastwiskach, co�my kiedy� ogniska palili, domy wczasowe dla Huty pobudowali, wyw�aszczaj�c ludzi i p�ac�c im po trzy z�ote pi��dziesi�t groszy za metr, jeden si� nawet przez to powiesi�. S�ucham, przypominam sobie dawne dzieci�ce twarze, otrzepuj� z kurzu nazwiska i my�l�, �e los jak wodzirej, porozstawia� t� nasz� wakacyjn� gromadk� - para w lewo, para w prawo. A w dzie� odgrzebuj� zapomniane obrazy i ich nazwy; czasem kolejno�� jest odwrotna - najpierw przypomina si� nazwa i szukam przylepionego do niej obrazu. W ten spos�b rodzi si� dla mnie na nowo g�ra Bryjarka z krzy�em, omsza�a ska�ka Kotu�ka na Dunajcu, weso�y potok Grajcarek, �yse, spalone s�o�cem Toporzysko, dzi� poro�ni�te wysokimi drzewami. Jeszcze te puszyste, jaskrawo zielone ��czki ze strzelistymi kopkami siana, przepasanymi w pasie krajk�, jak panny. Jeszcze Sokolica, gdzie trzeba by�o dla fasonu oprze� si� o kab��kowat� sosn�, przewieszon� nad urwiskiem, Sokolica, z kt�rej skoczy�a w przepa�� Helena de Witt, goniona przez zb�jnik�w. Jeszcze jej krzyk, kt�rego nigdy nie by�o i szybuj�ce w powietrzu cia�o, kt�re stworzy�a wyobra�nia �eromskiego, a my�my je wtedy, w dzieci�stwie, widzieli naprawd�. I w drog�. Zosta�y ju� tylko trzy dni, a w nich trzy ko�cio�y. Przecudny, stary, drewniany Grywa�d, z zastyg�ymi wewn�trz figurkami wiejskich �wi�tk�w i z Frasobliwym Chrystusem, kt�ry podpar� brod� gestem niewiarygodnie zm�czonego cz�owieka. Jeszcze mo�e pi�kniejsze i na pewno starsze D�bno, pomarszczone swoimi gontami, zmursza�e, z du�� grup� m�odzie�y, czekaj�c� na popo�udniowe otwarcie drzwi i brzd�kaj�c� na gitarach. (A�eby do tego D�bna dojecha�, trzeba przeby� kawa� zrujnowanego krajobrazu. To ta s�ynna zapora czorszty�ska i zbiornik na Dunajcu, co si� rodzi w m�kach ju� par� dziesi�tk�w lat i wci�� jest tylko olbrzymim rumowiskiem, pe�nym jakich� w�do��w, usypisk, beton�w i zrytej ziemi. Strasz� na jej kra�cu Maniowy, wie�_atrapa, ot, jeszcze jeden "wystr�j", maj�cy �wiadczy� o nowoczesno�ci i post�pie. Gnie�d�� si� tam od lat ludzie wysiedleni z teren�w pod przysz�y zbiornik, mrowi� si�, m�cz�, wznosz� bez�adne przybud�wki i kln�. A je�li kiedy� zjawi si� woda w rozgrzebanej dolinie, to mo�e zmieni� si� klimat, naruszy� ekologiczn� r�wnowag� i zagrozi� ko�ci�kowi w D�bnie). Na koniec Murzasichle, ko�ci� m�ody, budowany w latach pi��dziesi�tych. Mimo to z burzliw� histori�, bo wznoszony bez zezwolenia, nocami, od zmroku do �witu. M�czy�ni pracowali, a baby siedzia�y na okolicznych drzewach i pilnowa�y, czy w�adza nie jedzie. Wtedy rzucano wszystko, chowano narz�dzia, kryto si� po domach, a jak si� kto dziwowa�, �e �ciany zn�w wy�sze - wzruszali ramionami. Mo�e cud? Trzydzie�ci lat ju� zd��y�o spatynowa� gonty, drewno pociemnia�o pi�knie - jest to pyszna, g�ralska ciesielka, dzie�o ludzi znaj�cych swoj� sztuk� i buduj�cych po gospodarsku, dla siebie. Jedna ze �cian wewn�trznych pokryta d�ugim, wyrzezanym w drzewie tekstem. To s�owa skierowane do Papie�a w czasie pierwszej pielgrzymki, witali nim w gwarze g�ralskiej swojego Gazd� w Nowym Targu. Ten tekst towarzyszy nam w drodze powrotnej. Bo to ju� powr�t. Krajobraz stopniowo si� zni�a, ziele� jakby szarzeje, droga gubi zakr�ty i prostuje si� monotonnie, g�stnieje zabudowa. No to co? - m�wi� - Skr�cimy w ko�cu na t� Pustyni� B��dowsk�? To ju� jest nasz rytua�. Ile razy robili�my kr�tki wypad do Krakowa, obiecywali�my sobie obejrzenie Pustyni. I zawsze, doje�d�aj�c do miejsca, gdzie nale�a�o skr�ci�, rezygnowali�my - a to pora p�na, a to co� w samochodzie, a to brak przekonania, �e naprawd� chcemy. Teraz jednak bior� ten przewodnik, kt�ry nam towarzyszy�, niestary jeszcze, bo z 1971 roku i czytam dla zach�ty na g�os: "...tak wielkiego obszaru piask�w nie ma w ca�ej Europie, wi�c Pustynia stanowi wielk� atrakcj� turystyczn�... niespotykane gdzie indziej ro�liny, b�d�ce reliktem klimatu lodowcowego... warzecha polska... wierzba kaspijska... szczera pustynia urozmaicona okruchami skalnymi, lub ruchomymi wydmami i zmarszczkami powsta�ymi w wyniku dzia�ania wichr�w... wyst�puje zjawisko fata_morgany, mira�u, czyli odwr�conego obrazu rzeczywistego przedmiotu w innym miejscu ni� on si� znajduje..." No wi�c tym razem skr�camy. We wsi Klucze - papiernia i fabryka celulozy. To z niej rozpe�za si� md�y zaduch, ona zatruwa Bia�� Przemsz� i wygubi�a rzadkie ro�liny, ona dzie� po dniu ws�cza swoje jady w ten dziwny kawa�ek ziemi. Wychodzimy na punkt widokowy, sk�d mo�na ogarn�� spojrzeniem ca�� t� ma��, polsk� Sahar�. Spogl�damy w d�. Nie ma jej. Nic nie ma. W�r�d poszarza�ej, zwyk�ej ro�linno�ci ze dwie, trzy �ysinki, przypominaj�ce kupk� piasku w piaskownicy na podw�rku. Min�o kilkana�cie lat od napisania przewodnika i w tym czasie znik�o co�, co trwa�o ca�e wieki. Ju� si� nie odstanie. Tam gdzie mia�y zaczyna� si� pustynne szlaki, stoi tablica: Wst�p wzbroniony. Zasiek z drut�w kolczastych. Tak ko�cz� si� moje polskie rekolekcje. To znaczy - ko�cz� si� jako obrazy, ale zostaj� wewn�trz mnie. Bardzo z�o�one i zagmatwane, jest w nich i wzruszenie, i gniew, i duma, i cie� wstydu - a mo�e winy, i zadziorne poczucie w�asno�ci, i troch� b�lu. A przede wszystkim jest �wiadomo��, �e do tego krajobrazu nieuchronnie si� wraca. Musi si� wr�ci�. Cho�by si� go zdradzi�o na wiele lat, dogoni i upomni si� o swoje. Rok 1984 Pocz�tek pielgrzymki Zn�w lato i zn�w zbli�a si� czas w�dr�wki. Pami�tam, �e na jednym ze spotka�, na kt�rym czyta�am moje zesz�oroczne wspomnienia, kto� ze s�uchaczy powiedzia�: Niech pani napisze ca�y taki przewodnik po Polsce. �eby by�o wiadomo, gdzie wyrusza�, co odnajdywa� i jak na to patrze�, bo my coraz mniej wiemy. Kiedy przychodzi urlop, ruszamy w dw�ch kierunkach: nad morze i w g�ry, a czasem przypadamy nad jakim� jeziorem i opuszczamy wszystko, co po drodze. Coraz mniej wiemy. Mo�e to i racja. Mo�e potrzebny jest taki gniewny i serdeczny przewodnik po kraju, kt�ry coraz skuteczniej nam ucieka i ogranicza si� do paru punkt�w na mapie. Tego kraju, kt�ry zmienia si� niezwykle szybko i z miesi�ca na miesi�c gubi ca�e krajobrazy, zatraca cechy charakterystyczne i pokrywa si� nie tylko odpadkami i py�ami z komin�w fabrycznych, ale i jakim� ponurym, szarawym nalotem znijaczenia. A wi�c wyprawa, �eby co� jeszcze spod niego odgrzeba�, utrwali�, zatrzyma�. Ta wyprawa, podobnie jak zesz�oroczna, krystalizuje si� dopiero w czasie jej trwania tak, �e mo�na jej nada� tytu�. Wtedy - polskie rekolekcje, dzi� - pocz�tek pielgrzymki. Koniec czerwca. Wyjazd w paskudnym, zacinaj�cym deszczu. Po paru godzinach doje�d�amy do Kruszwicy, um�wiony nocleg na plebanii, ksi�dz pra�at akurat na wyje�dzie, przyjmuje nas dziwna gosposia - go�cinna, u�miechni�ta, sama jedna obrz�dza wielk� plebani�, ogr�d, gotuje posi�ki, piecze pachn�ce, owocowe placki, pierze, reperuje - cz�owiek wie, �e takie bywa�y kiedy�, ale ju� w nie przesta� wierzy�. Od gosposi z legendy - na wie�� z legendy. Tylko �e tamtej, Popielowej, nie ma, a mo�e nigdy nie by�o. Ta ma tylko dawne imi�: Mysia, ale stawia� j� Kazimierz Wielki. Po topornych, turystycznych schodach wchodzi si� na szczyt, �eby zobaczy� Gop�o. W jedn� stron� widok pi�kny, jezioro d�ugie i kr�te jak rzeka, usiane wysepkami, kt�rych zaro�la podobne s� do p�k�w wysokich, zielonych pi�r. W tym deszczu i za�zawionym oparze pierzasto_wodny pejza� odzywa si� nagle echem rzeki Wolty ko�o Akosombo, a potem jeziora Gatun na Kanale Panamskim. Jak zwykle nostalgiczny skurcz serca - ju� to zamkni�te, odci�te, ju� tego pewno nie zobacz� - a potem odwracam g�ow� i patrz� w drug� stron�. Le�y przede mn� Kruszwica, nasza kolebka. Wida� smutne, niechlujne blokowisko i dymi�ce kominy. Fabryka margaryny, wytw�rnia win i co� tam jeszcze. To one zamieni�y Gop�o w zwyczajny �ciek. P�jdziemy potem w�skim p�wyspem do dawnej pla�y i towarzyszy� nam b�d� wbite nad brzegiem tablice: "K�piel zabroniona, woda biologicznie ska�ona". Wieczorem roma�ska kolegiata, podniesiona niedawno do godno�ci Bazyliki Mniejszej. Jasna, spokojna i przezroczysta jak �r�de�ko. Bez z�oce�, ozd�b i spi�trzenia dekoracji - pi�kno m�wi tu tylko poprzez proporcj� i harmoni� kszta�t�w. Dawniej architektonicznym uciele�nieniem sacrum by� dla mnie gotyk. Szalony, egzaltowany, fanatyczny, ur�gaj�cy prawu ci��enia i ciskaj�cy w g�r� przepruty a�urami kamie�. Byle wy�ej i jeszcze wy�ej! Dzi� odkrywam ponownie styl roma�ski. On nie wstydzi� si� ci�aru budulca, podkre�la� go solidnie i z prostot�. Jego modlitwa nie by�a tak porywaj�ca i efektowna, ale cichsza, mo�e g��bsza. Jak musieli r�ni� si� od siebie ludzie, kt�rzy �yli w obu epokach. Spok�j zamieniony na niepok�j, szept na krzyk. Wracamy na plebani�, walimy si� spa�, na dole cichutka krz�tanina, na g�rze jakie� skrzypienia i pomruki starego domu oraz granie deszczu na szybach. Rano d�uga rozmowa ze skupionym i delikatnym ksi�dzem pra�atem, szybkie pakowanie - ju� Golub_Dobrzy�. �adny, p�nogotycki zamek z renesansow� attyk�, dobudowan� przez Ann� Waz�wn�, siostr� kr�la Zygmunta III. Wszystko pozamykane, pewno przerwa obiadowa, ale �ysawy przewodnik za siedemdziesi�t zet, wsadzone mu do kieszonki, robi si� mi�y i otwiera sal�, gdzie odbywaj� si� sympozja i okoliczno�ciowe bankiety. A 22 lipca - m�wi z dum� - mamy tu wielk� imprez�, �redniowieczny turniej z potykaniem si� konno i pieszo na miecze i topory. Kaskaderzy i specjali�ci to wykonuj�, w�adze zaszczycaj� obecno�ci�, turystyka grupowa i zg�asza� trzeba z du�ym wyprzedzeniam, raz nawet Anglicy przyjechali. Pokazuje potem na zewn�trznym dziedzi�cu wielk�, kmicicow� kolubryn� i inne dzia�a, z lufami wycelowanymi w zakapany deszczem krajobraz. Specjalnie robione do filmu "Potop" pana Hoffmana i potem odkupione od wytw�rni. Schodzimy jeszcze do wystrza�owej kawiarni, �eby zobaczy� gotyckie podziemia. Ogromne, nisko sklepione wn�trze, �awy i stoliki w tym naszym uniwersalnym stylu turystyczno_cepeliowsko_rustykalnym, co ma pasowa� do ka�dej epoki. Za lad� skamienia�a panienka informuje z wysi�kiem, �e mo�e by� kawa lub herbata, ale nic poza tym, nawet petit_beurra, bo lada ch�odnicza zepsuta. Zawsze jest w historii mijanka. Dawniej lad ch�odniczych nie by�o, za to jedzenia w byle zaje�dzie w br�d. Radzy�. Na mapie zamek krzy�acki, w rzeczywisto�ci du�a, czerwona, rozbebeszona ruina. O ile� dostojniejsze s� ruiny kamienne i ich wyp�ukana deszczami, zetla�a w s�o�cu biel. Te ceglane wygl�daj�, jakby powali�a je nie staro��, ale niedawny po�ar lub bomba. Wahamy si�, czy nadk�ada� drogi do Kwidzyna. Na stacji benzynowej pytamy, czy jest ju� most na Wi�le, czy - tak jak na naszej starej mapie - tylko przeprawa promowa. Ale� oczywi�cie, jest nowy most - stwierdza cz�owiek z Cpn_u Jutro si� oka�e, �e mostu nie by�o i nie ma, a pracownik stacji odleg�ej o trzydzie�ci par� kilometr�w o tym nie wie, a mo�e powiedzia� byle co, bo bierze pieni�dze za nalewanie benzyny, a nie za informacje. W ulewie docieramy do Kwidzyna i parkujemy na placyku przed pot�n� bry�� katedry i zro�ni�tego z ni� zamku. Pyszne gdaniska, baszty i kr�te mostki_korytarze na gotyckich �apach, mi�dzy kt�rymi je�d�� dzi� samochody i autokary - wypi�trzone to wszystko, obronne... Znad doliny z niewidoczn� Wis�� wystrzela nagle zachodz�ce s�o�ce, sp�aszczone mi�dzy dwiema granatowymi chmurami, i dodaje jeszcze czerwieni murom. W celi B�ogos�awionej Doroty dotykam r�k� wilgotnych �cian i czuj� biegn�cy po plecach dreszcz. Ona chcia�a od dziecka i�� do klasztoru, ale spe�ni�a wol� rodzic�w, wysz�a za m�� i mia�a dziesi�cioro dzieci. Siedmioro zmar�o na zaraz�. Wtedy biskup da� Jej upragnione zezwolenie na zamurowanie si� �ywcem w male�kiej kapliczce katedry. Widz� otw�r, przez kt�ry podawano Jej chleb, wod� i hosti�. �y�a jeszcze trzyna�cie miesi�cy. Dziwne to. Poj�cie ofiary i jej sensu chyba zupe�nie si� zmieni�o. Deszcz zn�w pada. Id� jeszcze na ma�y spacer, tropami beznadziei ma�ego miasta. Blok, knajpa z kwa�no_zje�cza�ym odorem i faluj�c� sylwetk� pijaka w otwartych drzwiach, sine i buraczkowe wyroby dziewiarskie za upstrzon� przez muchy szyb�, dwa wal�ce si� zabytkowe domki, �liczny, stary spichlerz, zaj�ty na magazyn "Herbapolu", zaniedbanie kra�cowe - w r�nych zabytkach usadawiaj� si� teraz instytucje, kt�re u�ytkuj�, ale nie konserwuj�. Trzej miejscowi don�uani z m�odziutkimi twarzami, prze�artymi ot�pieniem i nud�, jak rdz�. - To ju� nam dzi� zosta�o tylko piwo - m�wi jeden wolno i w tym g�osie jest jaka� ponura przegrana - jego w�asna i tego miejsca. �pimy w przyczepie, odwracam si� ty�em do miasteczka, a twarz� do czerwonego kolosa, kt�ry wype�nia okno. Rano jazda - i Gniew. Nomen omen. Miasteczko jest od pocz�tku do ko�ca ponure. Du�y, krzy�acki zamek w remoncie, czyli nic si� w nim nie dzieje, z wyj�tkiem tego, �e wszystko otoczone wygryzionym parkanem i pozamykane. Nie spos�b uzyska� �adnej informacji, nikt nic nie wie, nie zna nazwy s�siedniej ulicy, to, co za zakr�tem ju� go nie obchodzi, brud, zacieki, niechlujne obej�cia, a w nich ludzie prowadz�cy �ycie jarzyny - life of vegetable jak m�wi� w Ameryce, ot, ci�gnie z ziemi jakie� soki i trwa w bezruchu. Publiczny ust�p, jedyny tu chyba, ma p�aty dykty w pot�uczonych oknach i pot�n� k��dk� w drzwiach. Ach, te nasze ust�py to jest temat_rzeka, mo�na by napisa� o nich poemat na wz�r tuwimowskich "Kwiat�w": klozety polskie, jak wiadomo... itd. Na du�e miasto przypada par�, z tego cz�� nieczynna, a reszta tylko w okre�lonych godzinach, trzeba by z harmonogramem na kartce. Na parkingach i postojach przy szosie stylizowane �awy i wystroje, ale tego co konieczne, brak - tylko lasek opodal cuchnie i pstrzy si� od papier�w. A jak ju� gdzie� szalet postawi�, to musi broni� si� sam. Nikt nie zajrzy, nie sprz�tnie, nie wywiezie i zza drzwi z wyrwanym haczykiem zieje potworno��. Tyle by�o kpin ze S�awoja Sk�adkowskiego, a to by� wizjoner. Przewidzia�, �e klozety polskie stan� si� wizyt�wk� naszej kultury - to pierwsza rzecz, o kt�rej ze zgroz� m�wi� cudzoziemcy. No dobra, do��, wracajmy do Gniewu. Urasta nam on do symbolu z�ej, pos�pnej prowincji. Mo�e przez to niebo koloru o�owiu, szarpi�cy wicher i strugi deszczu, przez brak c